E-book
6.83
Hemu — neczer

Bezpłatny fragment - Hemu — neczer

Opowieści Taity cz. II


Objętość:
256 str.
ISBN:
978-83-8104-020-4
Kapłan

*

Jedną małą iskierką można zapalić wielki stos.

Ona może być także naszą nadzieją na lepsze jutro,

spełnieniem marzeń i tym, co nas zagrzewa

do dalszej walki z przeciwnościami losu. Czasem

wystarczy kilka słów, aby ten mały ognik stał się

naszym płomieniem.

Ja, Taita, dziękuję Ci za te słowa i za tę nadzieję,

Edyto.

Dla mnie były one, jak to Twoje „Cappuccino z cynamonem”

czytane o poranku (przy takiej właśnie kawie)

i rozgrzewające naszą duszę i ciało (ka i chet)


Wspaniałej i utalentowanej pisarce:

Edycie Świętek,

dedykuję tę książkę.

*

Motto:

— „Ile jednak czasu upłynęło od tamtych odległych

chwil?”

Tego nie potrafiłem już określić. Moje „ka” chciało

już wracać, kiedy zobaczyłem okrucieństwa, jakich

dopuszczała się krzyżówka tych istot. To zło

pozostało w nas i tkwi gdzieś głęboko, nawet w tych

najlepszych. Walka tego pierwotnego zła i dobra

aniołów trwa nadal i trwać będzie, póki ten świat

będzie istniał, bo z tej drogi, nie ma powrotu. Zło

„tamtych” stworzycieli ludzkiego gatunku jest zbyt

głęboko w nas zakorzenione. Musi ostatni z nas

odejść, aby anielskie istoty dały nowe życie na tej

Ziemi, ale czy zechcą tu wrócić?

Fragmenty opowiadania SF: OPOWIEŚCI GWIEZDNEGO

WĘDROWCA „POWRÓT”

autor: Damian Ryszka

Izyda

Świątynna służba, codzienność i poważne sprawy

Ponoć wszystko to, co przyjemne szybko się kończy, tak i mój dziesięciodniowy wypoczynek po święceniach do rangi uabu upłynął, jak woda w naszej świętej rzece. Wracałem do świątyni, aby służyć wielkiemu Ptahowi, starszym kapłanom i ludziom. Wracałem, aby zgłębiać tajniki wiedzy, jakie nie wszystkim dane było posiąść. Ludzie i wiedza byli dla mnie najważniejsi i to dla nich zrezygnowałem z życia rodzinnego, kobiety, dzieci ……

Wtedy nie wiedziałem jeszcze, jak przez swoją decyzję pozostania w celibacie uczyniłem wiele krzywdy kochającym mnie dziewczynom. Los był dla mnie okrutny, zabierając mi jakieś wspomnienia, może i kawałek mojego życia, jakiego? Nie miałem pojęcia? W zamian otrzymałem kochającą mnie dziewczynę, która nie raz wspierała mnie w trudnych chwilach.

Widziałem przyszłość, ale nie potrafiłem tego wykorzystać dla siebie. Dawałem wielu, nie otrzymując nic w zamian, a to, co mogłem dostać sam odsunąłem od siebie.

Tarik, po tej mojej niezbyt długiej nieobecności, powitał mnie z otwartymi ramionami. Nadal pozostawałem pod jego opieką i bardzo się z tego cieszyłem. Zacieśniała się też nasza przyjaźń. Gdzieś, poza nami działo się wiele, ale my z Tarikiem byliśmy dalecy od śledzenia tych zmian. Nie obchodziła nas polityka prowadzona przez naszego władcę. Nastawały nowe czasy, a te były coraz bardziej niespokojne.

Faraon Ka nie poprzestawał na zdobywaniu ziem i powoli, ale skutecznie podbijał kolejne miasta północy w Krainie Jęczmienia. Te podboje w niedalekiej przyszłości, (o jakiej za chwilę wspomnę) zaowocowały później zjednoczeniem Górnego i Dolnego Kemetu. Ten władca nie dokończył jednak swojego dzieła i odszedł do krainy Ozyrysa. Panował nam łaskawie przez siedem kolejnych wylewów naszej świętej rzeki.

Po nim na tronie zasiadł kolejny faraon — Menes, zwany także Narmerem i to on dokończył dzieła swojego poprzednika. Moi bracia często opowiadali nam o wojennych wyprawach obydwu władców uczestnicząc w nich, jako przyboczna straż króla. Obydwaj bardzo zasłużyli się wielkiemu Ka, a także i nowemu panującemu. Według nich, to jednak Menes był bardziej wymagającym człowiekiem? Z wypraw, Menes przywoził sporo wojennych łupów, ale także i jeńców, których sprzedawano, jako niewolników zasilając w ten sposób swój skarbiec. Jeńców często też mordowano, niekiedy tuż po bitwach, co wzbudzało we mnie jeszcze większe obrzydzenie. Nie ukrywam, że odczuwałem wstręt do takiego postępowania faraonów, ale nie mnie było ich osądzać.

— „Może kiedyś na sądzie Ozyrysa dokona się prawda?” — myślałem.

Lecz to przeczyło poglądowi, że nasi władcy po śmierci zostają bogami. Pewnie się myliłem myśląc o sprawiedliwości po „tamtej stronie”, bo byłem tylko nieudolnym człowiekiem.

Moja nauka w tym czasie była raczej służbą, ale i z niej wyciągałem spory zasób wiadomości.

Pomiędzy kolejnymi wylewami Nilu (czyli na przestrzeni roku) nasza świątynna służba trwała tylko cztery miesiące. Pozostałego czasu, także nie marnowałem ucząc się w każdej wolnej chwili. Szczególnie poświęcałem się sprawom medycyny praktykując w naszej lecznicy. Dziadek miał już swoje lata, więc poprosiłem ojca, aby pozwolił Tarikowi pomagać mi w leczeniu chorych. Było to niezłe rozwiązanie i przydała się nam pomoc mojego przyjaciela. On sam, coraz częściej widywał się z Wardą i któregoś dnia oznajmili nam o swoich weselnych zamiarach. Obydwoje tryskali miłosnym szczęściem i wybrali wspólną przyszłość. Tarik oszalał na jej punkcie i świata poza nią nie widział. Warda także już nie zwracała uwagi na innych mężczyzn, a mój przyjaciel hemu — neczer był dla niej pępkiem świata.

Moja praktyka, jako uabu była wszechstronna. Pomagałem w przygotowaniach do adoracji samego Ptaha, przynosiłem jedzenie i napoje, odnosiłem resztki, sprzątałem, leczyłem, biegałem tam i z powrotem po świątynnych salach i dziedzińcach w przeróżnych sprawach. Jak mówił Tarik, wszędzie było mnie pełno. Przez cały ten czas służby prawie nie zaglądałem do domu i spałem w domu życia przy świątyni wraz z moimi kolegami. Sporadycznie też widywałem się z Neferi i tylko wtedy, kiedy pomagałem kapłankom w przyjmowaniu skomplikowanych porodów. Neferi była ze mnie dumna, że ma takiego przyjaciela. Co o mnie mówiła innym dziewczynom z świątyni, nie miałem pojęcia? Kiedy przychodziłem do nich, te także pożerały mnie swoim wzrokiem. Drażniło to Neferi, ale hamowała swoją złość, przynajmniej w mojej obecności. Co było kiedy wychodziłem, nie miałem pojęcia? Wkrótce i ona, miała już zostać uabu u Hathor. Od jej przełożonej dowiedziałem się, że jest bardzo zdolna i ma wielkie szanse do dalszego awansu. Pewnie stawiała sobie za honor, aby mi dorównać?

To jednak nie było możliwe w moich czasach, gdyż kobiece bóstwa, a raczej świątynne umiejętności kapłanek nie dorównywały tym męskim i były na niższym poziomie. To, co Neferi nauczyła się w naszym domu sprawiało, że odbiegała poziomem wiedzy od swoich koleżanek. Była chyba najbardziej wykształconą kobietą w Enettentore. Przewyższała wiedzą wiele kapłanek hemu — neczer. Według moich wizji wkrótce zostanie uabu, a krótko potem hemu — neczer. Przepowiedziałem jej także, awans na arcykapłankę jakiegoś kobiecego zgromadzenia, które jeszcze nie powstało. Tu moje myśli o niej, wciąż przeplatały się z wizerunkiem kota.

— „Co to miało oznaczać? Pewnie powołanie nowej bogini, związanej z tym zwierzakiem. Czas pokaże prawdziwe oblicze tych przepowiedni” — myślałem.

Nie minął trymestr, a Neferi złożyła ślubowanie boskiej Hathor w swojej świątyni. Nie byłem obecny przy tej ceremonii, gdyż odbywała się tylko w asyście kapłanek. Jedynie kilka wschodów Ra mogłem z nią spędzić, kiedy skończyła się moja służba, a rozpoczął się tydzień jej wolnego, po ślubowaniu. Jak zwykle spędzaliśmy ten czas na kąpielach i wyprawach po papirusy. Nowością było także pomaganie nam w domu chorych. Teraz po ożenku i odejściu Tarika i pod nieobecność ojca, często już sam leczyłem pacjentów. Leczenie nie było zbyt problematyczne. Sporo było drobnych okaleczeń i wrzodów, które wypalałem specjalną „ognistą igłą”, jak ją nazywaliśmy. Najpierw było znieczulenie z użyciem makowych pigułek, albo mieszanki octu i marmurowego pyłu, a potem przypiekałem, lub wycinałem nożem to, co było potrzebne do usunięcia. Neferi w tym czasie przygotowywała okłady, bandaże i zioła, a także mieszała marmurowy proszek z octem do znieczuleń. Zabiegi przeprowadzaliśmy bardzo sprawnie i umiejętnie i nasza lecznica była bardzo sławna i na brak złota nie mogliśmy narzekać. Ja odkładałem swoją część na dalszą naukę i zakup medykamentów. Miałem tego sporo, zważywszy jeszcze na skarb, który kiedyś ponoć znalazłem, ale do tej pory nawet go nie ruszyłem. Rósł także majątek Neferi i jej rodzice byli z niej coraz bardziej dumni. Neferi spoważniała, a może pogodziła się już na dobre z moją decyzją przyjęcia celibatu. O jej ślubie celibatu nie miałem pojęcia? Mówiła, że ślubowała, ale czy to było prawdą, pewnie o tym wiedziała jedynie Hathor i jej kapłanki? Dla mnie pozostało to jej skrywaną tajemnicą.

— „Skoro kiedyś mi to obiecała …, lecz ile u niej było już tych obietnic?” — myślałem.

Wewnętrznie odczuwałem, że z jej strony nie było żadnego takiego ślubowania. To potwierdzało także jej zachowanie, a szczególnie pożądliwe przyglądanie mi się podczas kąpieli. Czasem serce mi się krajało, że krzywdzę tę wspaniałą dziewczynę. Z drugiej strony moja druga połówka podpowiadała mi, co jest dla mnie i ogółu najważniejsze. Neferi zauważała te momenty mojego załamania i przytulała mnie wtedy do siebie. Temu uczuciu towarzyszyły także silne bóle głowy, jakby moje „ka” chciało rozsadzić mi czaszkę. To cierpienie było nie do zniesienia i wyć mi się chciało, lecz cóż miałem zrobić? Jęczałem tylko, zagryzając wargi, czasem aż do krwi.

— „Gdybyś ty Neferi wiedziała o moich uczuciach i udrękach?” — myślałem.


Musiałem jednak milczeć i to sprawiało, że ból stawał się jeszcze większy.

W naszej świątyni zaszła także (dla mnie) pewna zmiana. Arcykapłan i rada starszych hemu — neczer widząc moje zaangażowanie, oraz wiedzę i umiejętności nie tylko w leczeniu, zaproponowali mi nauki w sztuce czytania świętych tekstów. Ich ukończenie było równoznaczne z nadaniem tytułu wysokiej rangi kapłańskiej i uzyskanie tytułu cher — heba (lektora). Cher — heb był bardzo oczytanym człowiekiem o wielkiej wiedzy zawartej w naszych świętych papirusach i zwojach. Wielu z nich znało teksty na pamięć, jednak koniecznością było ich odczytywanie przed obliczem bóstwa. Recytowanie z pamięci nie wchodziło w rachubę.

Mając na uwadze swoją dalszą edukację, chętnie przystałem na ich propozycję. Dzień po dniu czytałem święte zwoje, wykonując także i inne polecenia w świątynnej służbie. Już, jako uabu poznawałem to, co było codziennością hemu — neczer, a wiedzą sięgałem coraz dalej, stając się ulubieńcem naszego arcykapłana. Niektórzy zazdrościli mi tej „jego opieki”, ale ja nie miałem sobie nic do zarzucenia, bo nie donosiłem na moich kolegów, a wręcz przeciwnie, często im pomagałem w różnych problemach i wstawiałem się za nimi, kiedy coś przeskrobali. Zazdrości nie można jednak wyrzucić z człowieka, bo tylko on sam może ją w sobie pokonać. Jednak łatwiejsze jest oczernianie kogoś, niż przyznawanie się do swoich błędów. Często spotykałem się z taką postawą niektórych uabu, a także hemu — neczer. Arcykapłan wiedział o tych wszystkich sprawach i z reguły w zarodku likwidował wszystkie plotki dotyczące mojej osoby. Podobnie było z innymi pomówieniami na tematy innych kolegów. Muszę przyznać, że Farid był pod tym względem bardzo sprawiedliwym człowiekiem.

Nim upłynął trymestr po moich dziewiętnastych urodzinach, zmarł wielki władca górnego Kemetu — faraon Ka. Był on ostatnim władcą, Górnego Państwa i kiedy odszedł, to wraz z nim odszedł stary nasz świat. Z wielką pompą spoczął w nekropolii w Abydos. Nie uczestniczyłem w jego pogrzebie, ale był tam mój ojciec i dziadek, wraz z innymi kapłanami Seta. W tych smutnych uroczystościach udział brali także i przedstawiciele naszej świątyni z arcykapłanem Faridem i starszymi kapłanami Ptaha na czele. Ponoć pogrzeb był zorganizowany z wielkim przepychem i uczestniczył w nim już nowy władca, Menes. Zwykle w ofierze zmarłemu, składano jego żony i niewolników. Te osoby miały towarzyszyć władcy w dalszej jego wędrówce po krainie umarłych. Ojciec nic nie wspominał mi nic o tej sprawie, może dlatego, że mnie bardzo denerwowała taka ofiara z ludzi?

Nasz nowy faraon Menes zajmował kolejne ziemie północy i Kraina Jęczmienia leżała już u jego stóp. Ginęli niewinni po to, aby powstało jego wielkie królestwo. Niewolnicy zapełniali nasze targowiska. Wśród nich było wielu naszych braci i sióstr, także Egipcjan. W końcu cała delta Nilu upadła przed nim na kolana, oddając mu pokłon. Walki ustały i bardzo mnie to ucieszyło. Menes, syn Horusa przybrał swoją głowę w obydwie korony naszych państw, a święta kobra Ureusza, patronowała jego władzy. Został boskim władcą Ziem Górnego i Dolnego Kemetu, „Wielkim Słońcem” naszej krainy.

Mnie jakoś omijały te jego konflikty, a o nich dowiadywałem się jedynie od braci, albo z rozmów z jeńcami i niewolnikami na targowisku, (lub w naszej lecznicy). Tam też często opatrywałem im rany, pod pozorem zwiększenia wartości „ludzkiego towaru”. Takie rozwiązanie zaproponowałem handlarzom, a ci brali mnie za biednego uabu, szukającego grosza na swoje nauki. Za przysługę dawali mi niewielką zapłatę, którą i tak niepostrzeżenie wręczałem tym biedakom na jedzenie. Pomagałem im, na ile tylko mogłem, zyskując uznanie w ich szeregach. Także i handlarze byli zadowoleni, a ja kierowałem ich do potencjalnych nabywców, o których wiedziałem, że niewolnikom będzie tam dobrze. Oni, gdyby mogli, to z wdzięczności poszliby za mną w ogień. Nie mogłem jednak dopuścić do tego, aby wieści o moich czynach rozchodziły się po mieście, więc nakazywałem im milczenie, pod groźbą klątwy wielkiego Ozyrysa, a to była bardzo skuteczna metoda, bo każdy z nas, bał się przekleństwa bogów. Niekiedy w leczeniu niewolników, pomagała mi Neferi, bo Tarika nie chciałem angażować już w takie sprawy. Dziewczyna czasami kokietowała swoim zachowaniem handlarzy, a nawet i samych niewolników chcąc wzbudzić we mnie zazdrość. To jednak na mnie nie skutkowało, a tamci tylko patrzyli na nią, jak kot, na przysłowiową sperkę i tu dodam, że mieli co podziwiać.

Kiedy skończyły się wojenne potyczki, zmalała także liczba jeńców, niewolników z Krainy Jęczmienia. W zamian, na targ zaczęło znowu trafiać więcej czarnoskórych mieszkańców z głębi lądu. Tych traktowano o wiele gorzej, jak poprzednich. Nie wiem skąd brała się taka nienawiść do tych ludzi? Tym było trudniej pomagać, bo handlarze nie przywiązywali do nich większego znaczenia.

Podczas służby i w wolnych chwilach czytałem święte zwoje, aż do znudzenia. Czasem i Neferi zabierała się ze mną nad kanał i tam słuchała, jak zgłębiam tajniki dobrego wysławiania się, podczas czytania tekstów. Mówiła mi, że mam przyjemny niski głos i rola lektora bardzo do mnie pasuje. Niekiedy mówiła mi, że na takiej funkcji mógłbym poprzestać, lecz moje marzenia sięgały wyżej. Ona wciąż myślała o mnie i rodzinie, ale ja …?

Oczywiście podczas tych spotkań nadal nie przestała mnie prowokować. Od czasu do czasu, niby to przypadkiem spadała jej biodrowa przepaska i znowu widziałem to, co ukrywała przed innymi. Przy takich jej występkach, nie raz mieszały mi się napisy i zaczynałem się jąkać, jakbym miał tę wadę od urodzenia. Neferi wiedziała, co to u mnie oznacza i wtedy podwajała swój atak, przytulając się w takim stroju, (a raczej bez niego) do mnie, no i zawsze był problem z moją głową. Dziewczyna wtedy przytulała mnie do siebie i głaskała mnie po niej, szepcząc mi czule coś do ucha. Doznawałem ulgi, ale z drugiej strony musiałem hamować zapędy swojego „chet”, aby nie ulec pokusie cielesnej miłości. Mając przy swoim boku tak śliczną i do tego rozebraną dziewczynę, było to dla mnie nie lada sprawdzianem opanowania. Każdy jej dotyk czy pocałunek mógł się zakończyć miłosnym zapomnieniem i szaleństwem.

— „Chyba nigdy mi nie da spokoju ta zakochana we mnie uabu?” — to wciąż wracało w moich myślach.

Pomimo tych pożądliwych czułości z jej strony, trwałem przy swoim, a czytanie i tak wychodziło mi coraz lepiej. Czasem sam Farid wzywał mnie do siebie i nakazywał czytać. Sprawdzał w ten sposób moje postępy a po jego minie widziałem, że jest zadowolony. Kiedyś także wezwał mnie do siebie na rozmowę i zapytał wprost.

— Co dalej zamierzasz, Taito?

— O wielki, wiesz od dawna, że moim celem jest nauka i jej poświęcam wiele czasu. Chciałbym w przyszłości zostać hemu — neczer, a wielkim moim marzeniem jest funkcja arcykapłana. Rola cher — heba, jest dla mnie tylko cząstką moich marzeń. Wypełnianie jedynie tej funkcji, chociaż bardzo wielkiej i zaszczytnej ograniczałoby moje dalsze dążenia do poznania wielu innych prawd wiedzy.

— Tak chłopcze, jesteś bardzo ambitny i jeszcze raz podkreślam, że zajdziesz daleko. Z mojej strony nie będę cię łudził, że w tej świątyni nie będziesz arcykapłanem, gdyż to stanowisko po mnie obejmie mój syn. Dla ciebie świat stoi otworem, a z tego, co wiem w tajemnicy, że i stolica naszego nowego państwa zostanie przeniesiona do Ineb Hedż (Memfis). W tym mieście będzie wiele możliwości, a nowy władca ceni umiejętności swoich poddanych. Tam osiągniesz to, czego tu nie znajdziesz. Życzę ci to z całego serca, bo zasługujesz na większe zaszczyty.

— Dziękuję ci o panie!

Tu schyliłem się do samej ziemi, klękając na kolana.

— Wstań chłopcze, być może, już za niedługo, będziesz mi równy?

— Wszystko jest wolą naszych bogów i im oddaję się w opiekę. Szczególnie proszę o łaski wielkiego Ptaha — odpowiedziałem Faridowi.

Te słowa chyba bardzo spodobały się arcykapłanowi, bo ponownie nakazał mi się podnieść z klęczek, a potem ręka klepał mnie po plecach, jak najlepszego przyjaciela.

Nie upłynęło zbyt wiele wody w Nilu a spełniły się jego słowa i zostałem mu równy.

Poprawne czytanie świętych tekstów, nadal nie uprawniało mnie do przebywania w świątynnym sanktuarium. To tam właśnie cher — heb przed obliczem bóstwa czytał te święte zwoje, a ja dopiero przygotowywałem się do tej roli. Nadal leczyłem chorych, zarówno w domu życia przy świątyni, jak i w naszej lecznicy. Nie zaniedbywałem także rodzących kobiet, kiedy kapłanki Hathor przychodziły, prosząc o pomoc. Tam wśród nich, czułem się jak u siebie w domu. Dziewczyny były bardzo zdyscyplinowane i uprzejme, chociaż czasami pod nieobecność arcykapłanki, (kiedy ta wyjeżdżała w podróż) pozwalały sobie na różne figle. Szczególnie lubowały się w winie, wtedy wolałem „zwinąć żagle” i nie narażać się na ich umizgi. Neferi zdwajała wtedy swoją czujność i nie odstępowała mnie na krok, niczym lwica przy swoim młodym. Nadmierne ilości tego nektaru, robiło straszne spustoszenie w kobiecych głowach i odbierało im rozum. U niektórych nawet niewielka jego ilość powodowała, że dziewczyny stawały się bardziej wylewne i nie potrafiły pohamować żądz swojego ciała, lecz taka euforia z reguły trwała krótko. Po niej oddawały z siebie to, co zjadły a na drugi dzień przychodziły do mnie, abym im pomógł i dał jakieś pigułki na szumy i bóle głowy. Wiedziały, że o ich wyskokach będę milczał, więc byłem chyba jedynym kapłanem (oprócz Tarika), który zajmował się leczeniem tej ich niepotrzebnej dolegliwości. Często też mizdrzyły się do mnie i musiałem się od nich opędzać, niczym od natarczywych much. Bywało też, że czasem na takie umizgi trafiała Neferi i wtedy wstępował w nią „czarny demon zemsty”. Wrzeszczała na dziewczynę, jakby ta była moją kochanką. Kiedyś weszła w momencie, gdy jedna z kapłanek po wypiciu wina, próbowała mnie rozbierać. Odsuwałem ją od siebie, ale ta nie ustawała w swoim podboju. Na dodatek, kiedy przygotowywałem jej medykament, na tradycyjny ból głowy, ta zrzuciła z siebie wszystko i golusieńka, próbowała zdobyć moje serce i nie tylko. Na tę scenkę weszła moja złośnica, no i się zaczęło. Wtedy mocno przeholowała, uderzając mnie jakimś przedmiotem po głowie, co bardzo mocno odczułem. Tamtej oberwało się jeszcze bardziej, nie mówiąc już o wyzwiskach, jakie poleciały w naszą stronę. Nie było to moją winą, ale Neferi wyobraziła sobie, że zdradzam ją z tą kapłanką. Nie wytrzymałem, a że było to tuż po odebranym porodzie, wyszedłem bez słowa. Od tego czasu nie widziałem dziewczyny i nie zamierzałem iść ponownie do kapłanek Hathor. Nie chcąc jednak zostawiać rodzących bez pomocy, załatwiłem z Tarikiem, że tymczasowo on się tym zajmie do czasu, kiedy Neferi nie przyjdzie do mnie z przeprosinami.

— Dobrze zrobiłem wybierając celibat. Pewnie, gdybym się związał z Neferi, to z powodu jej zazdrości, wciąż bym chodził z opuchniętą gęba? Ha! ha! — śmiejąc się, powiedziałem Tarikowi, kiedy wróciłem z świątyni Hathor.

— Czy to wiesz, co tam w jej głowie siedzi? — potwierdził poważnie mój przyjaciel — bo na twojej „siedzi” niezła gula. Musiała nieźle ci przyładować? — zaśmiał się Tarik — czym oberwałeś? — zapytał jeszcze zaciekawiony.

— Wydaje mi się, że jakimś glinianym garem, bo kawałki poleciały na ziemię. Dobrze, że nie był to kamienny, bo bym cię już nie oglądał mój przyjacielu — powiedziałem do Tarika -bogowie dali im piękne ciała, ale nie każda dostała rozum. Może, co niektórym niewiastom dali też pewnie zbyt wiele siły, bo potrafią też nieźle bić po naszych głowach — zażartowałem ponownie.

Wracając do swoich domów, całą drogę żartowaliśmy jeszcze na temat niewieścich ułomności.

— Mam pomysł, kiedy Neferi przyjdzie do mnie z przeprosinami powiedz jej, że jestem w domu zmarłych i zajmuję się przygotowaniem jakiegoś ciała do pochówku. Ona tam nie wejdzie, bo boi się tego miejsca, a ja przetrzymam ją trochę w niepewności, co dobrze jej zrobi.

— Nie ma problemu, mój młody przyjacielu — odparł Tarik.

Wiem, że nie będziesz chował do niej urazy, więc ci pomogę. W końcu to i tak siostra mojej ukochanej, więc musi wiedzieć, że źle postąpiła.

— Już jej wybaczyłem, ale musi wiedzieć, że nie tak się postępuje i niechaj tak pozostanie — odpowiedziałem Tarikowi.

Jak się spodziewałem, Neferi jeszcze tego samego dnia przyszła do naszej świątyni, gdy ja przed wieczorem byłem u Ptaha.

— „Pewnie nie miała odwagi, aby przyjść do mojego domu?” — tak wtedy pomyślałem.

Tarik skutecznie tłumaczył jej o moich obowiązkach i braku możliwości naszego spotkania. Ponoć w następnych dniach przychodziła jeszcze kilka razy i była coraz bardziej nerwowa, jak mówił mi, Tarik.

Kiedy minęły cztery wschody Ra, poprosiłem mojego przyjaciela, aby ten poprosił ją w moim imieniu, (jeśli ma ochotę) aby przyszła do mnie wieczorem, do domu, jak to kiedyś bywało w jej zwyczaju. Jednak Neferi nie przychodziła, pewnie wciąż na mnie obrażona?

Gdy rydwan wielkiego Ra zaczął chować się za horyzontem, poszedłem nad kanał zabrawszy ze sobą, Azibo. Nakarmiłem oślisko daktylami i innymi przysmakami. Wskoczyłem do wody, aby zmyć z siebie codzienny kurz. Neferi nadal nie nadchodziła i już myślałem, że teraz ja zniechęciłem do siebie, dziewczynę. Wyszedłem z wody, kiedy ta przyleciała zdyszana, przepraszając mnie już w biegu.

— Wybacz Taito, że nie mogłam wcześniej — wydusiła z siebie.

— Czego, nie mogłaś? — zapytałem zdziwiony.

— No nie mogłam przyjść wcześniej i cię przeprosić.

— Dlaczego?

— Warda urodziła, odbierałam jej poród! Twój przyjaciel Tarik został ojcem, a ja ciotką małego! — dodała jeszcze, cała zmieszana tym wydarzeniem.

— To gratuluję ciociu, a swoją drogą, to kawał łobuza z tego Tarika — dodałem żartobliwie, bo nawet nie wspomniał, że zostanie ojcem.

Ja dawno ich nie odwiedzałem, więc nie mogłem wiedzieć. To jednak nie było takie istotne w sprawach naszych kontaktów, gdyż z Tarikiem widywałem się prawie codziennie.

Neferi usiadła obok, złapała mnie za ręce i popatrzywszy głęboko w oczy, zapytała.

— Taito, ty się wciąż na mnie gniewasz?

Celowo przemilczałem to pytanie. Ona wciąż patrzyła mi w oczy i pewnie zastanawiała, jak do mnie podejść?

— Chyba już wiem, czego ci potrzeba? — dodała pewna siebie.

Ja nadal byłem twardy jak głaz. Tu swoim sposobem zaczęła mnie namiętnie całować, a ja dalej nic, udając obrażonego. Po chwili zorientowała się, że ignoruję jej poczynania, więc opuściła głowę, wstała i powolnym krokiem ruszyła w stronę domu. Teraz nadeszła odpowiednia chwila, odezwałem się do dziewczyny.

— Neferi, chodź do mnie, proszę.

Ta usłyszawszy moje słowa, natychmiast zawróciła i kiedy była już blisko mnie, rzuciła mi się na szyję.

— Przepraszam Taito, bardzo przepraszam, wtedy nie tak chciałam.

— A jak chciałaś, może kamiennym garnkiem? — zażartowałem.

— Nie, naprawdę nie!

— Oczywiście, że ci wybaczam, ale proszę, abyś już więcej nie podnosiła na mnie ręki, bo wtedy będzie to nasze ostatnie spotkanie.

— Tak wybacz mi, takiego drugiego razu już nie będzie.

— Ile razy już przepraszałaś? Gdybym cię nie lubił, to bym dawno nie chciał cię znać.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.