Wstęp
Temat związków partnerskich jest bliski mojemu sercu, ponieważ to właśnie ogromna potrzeba miłości i bliskości ze strony drugiego człowieka była tym, co kilkanaście lat temu popchnęło mnie na drogę rozwoju duchowego. Niczego w swoim życiu nie pragnąłem tak gorąco, jak doświadczenia głębokiej, szczerej i bezkompromisowej miłości. Nie interesowały mnie powierzchowne relacje, ani żadne inne półśrodki. Uparłem się, że chcę czegoś prawdziwego — miłosnego zjednoczenia dwóch dusz, które doskonale się rozumieją, czują i koegzystują w pięknej harmonii. Pragnąłem dzielić swoje życie, ciało, umysł i uczucia z osobą, której sama obecność wzbudzałaby ogromne pokłady szczęścia, miłosnej błogości i spełnienia. Pragnienie było niezwykle silne, ponieważ od dziecka doświadczałem bardzo silnych wzorców odrzucenia (szczególnie na tym uczuciowym poziomie), a moja zniszczona samoocena sabotowała tworzenie jakichkolwiek bliższych relacji z innymi ludźmi. Byłem więc niezwykle spragniony miłości, czułości i bliskości, ale jednocześnie skrajnie zamknięty na to wszystko. Żyłem w przekonaniu, że nie jestem dość dobry, ciekawy i atrakcyjny, że tylko wadzę innym i byłoby najlepiej, gdybym całkowicie zniknął. I to właśnie narastająca rozpacz i bezsilność sprawiły, że coś we mnie pękło (doszedłem do granicy swojego cierpienia) i otworzyłem się na zmiany. Odkrywając rozwój duchowy i połączoną z nim autoterapię, wszedłem na drogę, która doprowadziła mnie do stworzenia naprawdę harmonijnej, cudownej relacji miłości, o jakiej zawsze marzyłem. W moim przypadku, jako osoby zaczynającej z poziomu wielu silnych obciążeń i ograniczeń, nie była to droga szybka i lekka. Najpierw 4 lata żmudnej pracy nad samooceną i innym istotnymi aspektami, w trakcie której nieraz wybijała niecierpliwość i zmęczenie („ile jeszcze muszę przepracować, zanim uda mi się stworzyć związek?”). Potem był ten cudowny moment poznania mojej obecnej żony — zachłyśnięcie się szczęściem i radosne korzystanie z nowej relacji. To jednak był dopiero początek poważniejszej pracy nad sobą, ponieważ jak miałem się dowiedzieć — najtrudniejsze aspekty moich problemów wyciągnął ze mnie dopiero sam związek. Przed nami był ogrom pracy — uczenie się jak radzić sobie z naszymi emocjami i rozmawiać ze sobą w mądry sposób, budowanie zaufania i bliskości, odpuszczanie obciążających wzorców i schematów funkcjonowania, wspólne mierzenie się z trudnościami życia i wiele innych. Samo bycie w tym związku okazało się być dla mnie najcenniejszą i najskuteczniejszą praktyką duchową, jakiej kiedykolwiek doświadczyłem. Zajęło to też wiele długich lat, zanim wypracowaliśmy sobie taki poziom naszej relacji, aby móc szczerze powiedzieć, że jest naprawdę dobrze i najważniejsze sprawy działają tak, jak powinny. Nie kłócimy się i nie walczymy ze sobą (nawet jeśli pojawi się różnica zdań, rozwiązujemy to w cywilizowany sposób), ufamy sobie, codziennie cieszymy się swoją obecnością, okazujemy sobie mnóstwo miłości i generalnie jest nam ze sobą bardzo dobrze. Oczywiście wciąż są sprawy, które nie działają idealnie, wciąż uczymy się nowych rzeczy i wciąż przekraczamy kolejne ograniczenia — tak zapewne będzie przez całe życie. Rzecz w tym, że od pewnego czasu możemy z czystym sumieniem powiedzieć, że w końcu dojrzeliśmy w naszej relacji na tyle, aby naprawdę mądrze kochać siebie, jako wspierający partnerzy i przyjaciele, którzy zawsze stoją po swojej stronie, a nie przeciwko sobie.
Mając takie doświadczenia, dobrze wiem jak trudna potrafi być droga niekochanego dziecka, które musi zmierzyć się z ogromnym bólem odrzucenia i zniszczoną samooceną, zanim dopuści do siebie miłość ze strony drugiego człowieka. Jednocześnie mam świadomość, jak żmudne potrafi być wzrastanie już w samym związku, gdy uczysz się praktycznie od zera jak funkcjonują dojrzali ludzie (ponieważ twój dom rodzinny z dojrzałością nie miał nic wspólnego). Wiem, że każdy z tych etapów jest równie ważny i wymagający, więc dla każdego z nich znalazło się dostatecznie dużo miejsca w książce. Moją intencją było podejść do tematu związków możliwie jak najbardziej kompleksowo, opisując wszelkie istotne aspekty bliskich relacji. Nie jest to opracowanie naukowe, bazujące na cudzych doświadczeniach — są to przede wszystkim moje własne przemyślenia, wnioski i doświadczenia zarówno z kilkunastu lat własnej drogi, jak i również wieloletniej pracy z innymi ludźmi. Nie są to oderwane od życia teorie, ale kwestie bardzo praktyczne, które sprawdzają się zarówno w życiu moim, jak i osób, z którymi miałem przyjemność pracować do tej pory. Mam nadzieję, że również i Ty, drogi czytelniku, znajdziesz tutaj coś dla siebie.
Książkę podzieliłem na kilka części. Pierwsza z nich to klasyczne otwieranie się na związek. Omówimy sobie wszelkiego rodzaju przeszkody, społeczne schematy i inne pułapki, które mogą sabotować nam tworzenie relacji, wyjaśnimy niezwykle istotny aspekt harmonii w związku, a na końcu przejdziemy do szczegółowego omówienia samego procesu kreacji. Druga część koncentruje się na cyklu życia związków partnerskich — znajdziesz tam opis poszczególnych etapów każdego związku, wraz z mnóstwem wskazówek i porad na temat tego, co jest istotne na każdym z nich. Trzecia część dotyka nieco mniej przyjemnych tematów, rozkładając na czynniki pierwsze szereg popularnych obciążeń i problemów, które przejawiają się w bliskich relacjach. Z kolei ideą ostatniej części jest ukazanie zdrowych wzorców dojrzałej relacji — zarówno ogólnych fundamentów, jak i prawidłowych schematów w różnych dziedzinach życia (np. wspólne finanse, seks, wzajemna komunikacja). Zachęcam do czytania książki nie wyrywkowo, a w przedstawionej kolejności, ponieważ ta została tak dobrana, aby stopniowo wprowadzać w różne, przeplatające się zagadnienia. Niektóre tematy zostaną ogólnie rozrysowane na początku i doczekają się rozszerzenia w dalszych częściach książki. Nie przejmuj się, jeśli po lekturze kilku rozdziałów wciąż będziesz czuł niedosyt — dopiero po przeczytaniu całości zyskasz pełniejszy obraz. Przy okazji chciałbym zwrócić uwagę, że moje dwie poprzednie książki („Praktyczny poradnik rozwoju duchowego” i „Fundamenty dobrej relacji ze sobą”) nie są co prawda konieczne do tego, aby przyswoić treść poniższej książki, ale szczerze je polecam jako lekturę uzupełniającą. Pierwsza pozycja da ci konkretne narzędzia do pracy nad sobą i wyjaśni podstawowe zagadnienia związane z rozwojem duchowym — idealnie sprawdzi się, jeśli chcesz podejść bardzo praktycznie do wiedzy przedstawionej w poniższej książce. Druga z kolei porusza niezwykle ważną kwestię relacji ze sobą, która ZAWSZE będzie bardzo mocno rzutować na sferę związków partnerskich. To, jak czujesz się ze sobą, jak siebie postrzegasz i oceniasz, jak siebie traktujesz — to wszystko ma bezpośrednie przełożenie na kształt twoich relacji z innymi ludźmi — szczególnie tych bliskich, związkowych.
Chciałbym również zwrócić uwagę na to, że sama książka przeznaczona jest dla wszystkich osób, które są zainteresowane związkami partnerskimi — niezależnie od płci czy orientacji seksualnej. Osobiście uważam, że dusza nie posiada płci (ta jest cechą naszego fizycznego ciała), a wszelkie uwarunkowania damsko-męskie wynikają z kultury, społecznych schematów czy biologii, a nie naszej Boskiej natury. O tych uwarunkowaniach będziemy sobie oczywiście mówić, ponieważ one przejawiają się w różnym stopniu w sporej części populacji, ale chciałbym, żebyś miał świadomość, że mimo poruszania tych zagadnień — uważam, że żadna z płci nie jest lepsza, ani gorsza, na Boskim poziomie przejawiając dokładnie ten sam potencjał. Nie każda kobieta jest też typową kobietą, a nie każdy mężczyzna typowym mężczyzną. Kiedy więc będę pisał, że w przypadku kobiet często jest tak, a u mężczyzn inaczej — nie oburzaj się, ponieważ jak to będę nieraz podkreślał — chodzi tylko o pewne tendencje, od których oczywiście jest mnóstwo wyjątków. W pierwszej kolejności jesteśmy indywidualnymi jednostkami, a dopiero w dalszej kobietami i mężczyznami. Nie zmienia to jednak faktu, że istnieją pewne popularne schematy i głęboko zakorzeniane uwarunkowania, które mocno rzutują na temat związków i do których mimo wszystko warto się odnieść. Chciałbym jednak podkreślić fakt, że osobiście nie mam negatywnych emocji ani do kobiet, ani do mężczyzn, nie odczuwam też potrzeby faworyzowania mężczyzn w ramach męskiej solidarności (dla pewności konsultowałem też treści z żoną) — myślę, że dość bezlitośnie wyciągam tutaj grzeszki jednej i drugiej płci, nikogo nie oszczędzając. A zarówno panowie, jak i panie, mają naprawdę dużo za uszami.
Aby zachować czytelność, postanowiłem zrezygnować z odmieniania zaimków przez wszelkie możliwe przypadki czy wypisywanie wszelkich możliwych konfiguracji związków (kobieta szukająca mężczyzny, mężczyzna szukający kobiety, kobieta szukająca kobiety, itd.). Jako mężczyzna zwracam się więc do czytelnika w formie męskiej, a jego potencjalną drugą połowę będę określał mianem bezosobowego „partnera”. Pisząc więc „twój partner” nie będę miał na myśli mężczyzny, tylko „tego człowieka”, którego płeć czy orientacja może być dowolna. W ten sposób nikogo nie pomijamy (a myślę, że jest to też ważne, aby podkreślić, że pary heteroseksualne nie mają monopolu na związki), a jednocześnie nie rozpraszamy się zaimkową żonglerką. Od tej zasady będą małe wyjątki, gdy będę omawiał typowo damsko-męskie tendencje bądź sięgał po konkretne przykłady.
Na koniec chciałbym podziękować mojej cudownej żonie — nie tylko za pomoc przy tej i poprzednich książkach, ale również za to, że jest w moim życiu i za cały OGROM dobra, jaki do niego wnosi. Mam niesamowite szczęście, że właśnie w niej znalazłem swoją najlepszą przyjaciółkę i towarzyszkę na duchowej drodze.
Część I — Otwieranie się na związek
Po co tworzymy związki partnerskie
Zanim rzucisz się w wir pracy nad kreacją wymarzonego związku, warto by było zacząć od podstaw, czyli przede wszystkim zbadania twoich intencji. Żeby dowiedzieć się o co ci chodzi i czego oczekujesz, warto zadać sobie kilka pytań:
• Czym jest dla mnie związek partnerski? Co przez to rozumiem? Jak to sobie wyobrażam?
• Jakie wady i zalety ma dla mnie bycie w związku?
• Po co mi związek? Co mnie motywuje do stworzenia go?
• Co to dla mnie znaczy — być albo nie być w związku? Jaką mi to robi różnicę i dlaczego?
• Jakie aspekty związku są dla mnie najważniejsze i jakie zadania mają dla mnie spełnić?
• Czy ta potrzeba jest w ogóle moja czy została mi narzucona?
Niestety większość ludzi nie zastanawia się zbyt dużo nad swoimi motywacjami. Po prostu czują bliżej nieokreślone szarpanie w okolicy serca i to już wystarczy, aby działać emocjonalnie, a często też i nieco bezmyślnie. Tymczasem związek partnerski, gdy już go tworzymy, zazwyczaj stanowi bardzo ważną część naszego życia. W końcu wpuszczamy drugiego człowieka do naszej intymnej przestrzeni na wszystkich możliwych poziomach — w sferze uczuciowej, psychicznej, materialnej, seksualnej, finansowej — czyli praktycznie w każdy możliwy zakamarek naszego życia. Nie powinniśmy podchodzić lekkomyślnie do tematu, który ma tak ogromny wpływ na nas i nasze funkcjonowanie. Dobrze jest zidentyfikować wszelkie niekorzystne intencje (przynajmniej te kluczowe, które potencjalnie mogą najbardziej namieszać) i popracować nad uzdrowieniem ich, aby zrobić miejsce dla twoich naturalnych, zgodnych z własnym sercem potrzeb.
Aby ułatwić ci rozpoznanie tych mniej dobrych motywacji do tworzenia związku, omówimy sobie szereg popularnych wzorców, jakie funkcjonują w naszym społeczeństwie.
1. Zapełnianie braków
Bardzo powszechny motyw, który w większym bądź mniejszym stopniu będzie elementem również kolejnych punktów. Gdy odczuwamy braki w konkretnej sferze życia i nie potrafimy ich samodzielnie zaspokoić, często szukamy sobie kogoś, kto zaspokoi daną potrzebę za nas. Zazwyczaj tych braków odczuwamy co najmniej kilka i mogą to być takie kwestie jak: potrzeba miłości, bliskości, docenienia lub innych uczuć, braki finansowe i seksualne, szukanie bezpieczeństwa i wiele innych. Sam fakt, że posiadasz niezaspokojone potrzeby i chciałbyś, aby ktoś ci pomógł w ich zaspokojeniu, nie jest niczym złym. Warto jednak mieć na uwadze to, że długotrwałe, silne braki często prowadzą do ogromnej zachłanności, która potrafi mocno zaślepiać. W takim stanie przestajemy patrzeć na drugiego człowieka jak na żywą osobę z własnymi potrzebami, ograniczeniami i słabościami, a raczej sprowadzamy tą osobę do konkretnej roli — w tym wypadku „tego, który daje”. To zaburza nasze postrzeganie już na poziomie kryteriów, jakimi się kierujemy, gdy oceniamy kogoś jako potencjalnego partnera dla nas. Za bardzo w tym wszystkim zawężamy nasze spojrzenie do kwestii „czy on da mi to coś niezwykle ważnego, czy też nie?”. Jeśli odpowiedź jest twierdząca, jesteśmy w stanie zignorować coś, co jest dla nas bardzo niekorzystne, np. toksyczne cechy osobowości drugiej osoby. I w drugą stronę — możemy łatwo umniejszyć i odrzucić osobę, która niekoniecznie potrafi w pełni spełnić pewne oczekiwania na które się uparliśmy, choć patrząc całościowo na wszystkie cechy tej osoby — to mógłby być naprawdę dobry związek. Żeby było ciekawiej, czasami to może być nawet korzystniejsze, gdy partner nie potrafi w pełni zaspokoić konkretnej potrzeby, ponieważ w danym przypadku cenniejszą lekcją może być dla nas to, że usamodzielnimy się w danej kwestii, zamiast nadmiernie polegać na innych.
Drugi człowiek nie jest zabawką ani rzeczą, która ma nas zaspokajać. Nie powinniśmy więc szukać sobie kogoś, kto specjalnie dla nas wejdzie w rolę np. zastępczej mamusi czy sponsora. Twoją główną motywacją powinna być chęć bycia z kimś, z kim po prostu jest ci dobrze, przyjemnie, miłośnie czy szczęśliwie, ale nie tylko wtedy, gdy ta osoba spełnia konkretne oczekiwania. Chodzi o to, aby czuć te wszystkie uczucia bezwarunkowo, nawet wtedy, gdy jest ona chora, zmęczona, zagubiona, sfrustrowana czy nie jest w stanie akurat być tą najlepszą wersją siebie. W zdrowym układzie partner chętnie będzie wspierał zaspokajanie naszych potrzeb, ale nie zawsze i niekoniecznie wszystkich. Druga strona ma prawo do zajęcia się sobą, chwil słabości, niemocy i własnych niechęci. Partner może czegoś w danym momencie nie czuć, nie potrafić czy zwyczajnie nie mieć ochoty, aby coś dać — szczególnie, gdy jest wystawiony na wpływ osoby „na głodzie uczuciowym”, która ma nadmierne oczekiwania.
Odczuwanie silnych braków jest pewnego rodzaju słabością — bądź więc uczciwy wobec swoich partnerów i nie wymagaj od nich nadludzkiej siły, gdy sam nie potrafisz tego przejawić. Decydując się na związek jako osoba z brakami i problemami, godzisz się na to, że druga strona też będzie mieć swoje ograniczenia i tak samo jak ty, zasługuje na zaspokojenie własnych potrzeb. W zdrowym związku oboje jesteście dla siebie na tyle, na ile potraficie, a więc na luzie i bez presji. Decydując się na związek, decydujesz się na budowanie relacji z osobą, która nawet przy dobrych chęciach nie będzie w stanie zająć się każdą twoją potrzebą. Jeśli nie chcesz być toksycznym partnerem, naucz się to rozumieć, akceptować i szanować. To jest podstawa zdrowej relacji, ponieważ nikt nie chce być kochany wybiórczo, tylko za to co robi i tylko dopóki to robi. Każdy z nas zasługuje na to, aby być kochanym za samo tylko swoje istnienie. I tu oczywiście nie chodzi o to, aby na siłę pokochać jakąś zołzę czy innego chama, ale żeby znaleźć sobie takiego człowieka, którego potrafimy pokochać za jego całokształt — nie tylko czerpiąc z jego najlepszej strony, ale również akceptując tą najgorszą.
To jest właśnie piękno takiego zdrowego, dobrego związku — każdy może być sobą, nikt niczego nie udaje, swobodnie są przejawiane zarówno zalety, jak i słabości, a jednocześnie wszyscy są kochani tacy, jakimi są. Twoje serce z pewnością pragnie właśnie takich relacji, tak samo jak i pragną tego inni. Daj więc sobie, a także potencjalnemu partnerowi przestrzeń do tego i nie wpychaj go w niezdrowe role, presje i oczekiwania.
2. Lęk przed samotnością
Uczucie osamotnienia potrafi być niezwykle nieprzyjemnym stanem, tym gorszym — im dłużej trwa. Z czasem narastające emocje, jakie często towarzyszą długotrwałemu osamotnieniu (np. rozpacz, smutek, bezsens, bezsilność, frustracja) działają mocno destrukcyjnie na całe nasze życie. W takim wypadku jedni ludzie popadają w depresje, apatię i bierność, a z kolei w innych narasta desperacja, która popycha do tworzenia relacji za wszelką cenę. Jak można się łatwo domyślić, nie jest to zbyt dobra motywacja do szukania sobie partnera. Działając z takiego poziomu nie dajemy sobie czasu i przestrzeni na stworzenie czegoś naprawdę dobrego. Chwytamy się pierwszych lepszych okazji, a te, jak to zwykle bywa — często okazują się być relacjami niskimi jakościowo. To z kolei może tylko niepotrzebnie nas utwierdzać w przekonaniu, że nie zasługujemy na nic lepszego, co tylko nakręca spiralę desperacji i kolejnych byle jakich relacji. Ogrom emocji, jaki wywołują te mechanizmy, często nie pozwala zauważyć, że cały ten pośpiech potrafi zmarnować nam lata życia, które można by zainwestować w spokojne, cierpliwe otwieranie się na korzystniejsze relacje. Lepiej jest poczekać na dobry związek nawet i te kilka lat, niż w międzyczasie mieć 10 szybkich, ale beznadziejnych związków, które tylko pogłębią twoje problemy i co najbardziej ironiczne — sprawią, że poczujesz się jeszcze bardziej samotny.
Warto zauważyć, że uczucie osamotnienia tak naprawdę jest efektem odcięcia od siebie, od swojego serca. Nie jesteś więc skazany na czekanie, aż ktoś sensowny pojawi się w twoim życiu (nawet świadoma kreacja może wymagać czasu). Możesz zająć się przede wszystkim odbudowywaniem relacji ze sobą, co pomoże zniwelować wyżej opisane negatywne emocje, nawet bez wchodzenia w związek. Dobra wiadomość jest więc taka, że możesz zająć się tym, co jest od ciebie zależne, a to nie tylko uspokoi emocje, ale również pozwoli stworzyć piękny, stabilny grunt pod wysokie jakościowo relacje z innymi ludźmi.
Pamiętaj również, że nieprzepracowane problemy i tak zabierasz ze sobą do relacji, więc nie uciekniesz przed uczuciem samotności nawet będąc w związku. Zmieni się po prostu forma tych problemów, ale emocje pozostaną te same. Może to przejawiać się choćby w postaci partnera, który wiecznie nie ma dla ciebie czasu albo traktuje cię w sposób, który prowokuje nieprzyjemne odczucia. A nawet jeśli partner będzie wobec ciebie w porządku, to ty sam możesz postrzegać wszystko w emocjonalnie zaburzony sposób, nakręcając się w urojonym odrzuceniu. Dopiero, gdy poukładasz to sam ze sobą, przestaniesz kreować te wszystkie nieprzyjemne sytuacje i emocje. To się tyczy tak naprawdę wszystkich możliwych wzorców. Nie ma więc sensu poganiać się w tworzeniu związków, ponieważ nawet jeśli to przyspieszy pewne procesy, to na pewno nie sprawi, że całkowicie unikniesz konfrontacji z tym, co wymaga przepracowania w tej sferze.
3. Wymuszone związki
Może być tak, że decydujesz się na związek z konkretną osobą, nie z powodu własnej, szczerej chęci, ale dlatego, że ulegasz cudzej presji. Jeśli masz podatność na takie manipulacje, możesz wejść w relację z litości, tylko dlatego, że ktoś w sposób rozpaczliwy robił z siebie wielką ofiarę. Najczęściej ten schemat będzie się aktywował jednak dopiero w trakcie trwania związku. Sama relacja zaczyna się w normalny sposób — poznajesz kogoś, pojawia się jakieś zainteresowanie, więc dajesz temu szansę i wchodzisz w związek. Po czasie stwierdzasz, że to jednak nie jest to i chcesz się wycofać. No i wtedy zaczyna się płacz, lament, błagania, a w skrajnych przypadkach nawet szantaż emocjonalny („zabiję się, jak mnie zostawisz”). Ulegasz więc i męczysz się coraz bardziej. Im dłużej taka relacja trwa, tym bardziej daje o sobie znać jej zgniły fundament. Pojawia się coraz więcej emocji, kłótni, problemów, a prędzej czy później relacja i tak się rozpada. Zamiast szybkiego i sprawnego rozstania na samym początku, gdy jedna z osób chciała odejść — mamy bolesne i rozwleczone w czasie odrywanie się od siebie, które kosztuje naprawdę mnóstwo emocji i zmarnowanego czasu. W niektórych przypadkach do rozstania ostatecznie nie dochodzi, co zazwyczaj wynika z tego, że zmanipulowana osoba popada w bierność i stagnację, odcinając się od siebie. Będąc w takim stanie, rezygnuje z własnej decyzyjności i beznamiętnie tkwi w relacji, czując się martwa w środku. Jeśli czuje ogromny przymus dbania o dobre samopoczucie swojego „biednego partnera”, może przyjmować sztuczną maskę uśmiechu, który ma ukrywać niewygodne emocje.
Dla wielu osób nie jest to jednoznacznie oczywiste, ale litość jako motywacja do tworzenia związku jest skrajnie toksyczna i dla ciebie i dla tej drugiej strony. Dla ciebie, ponieważ całkowicie zduszasz swoje własne potrzeby z powodu czyjegoś egoizmu (gdyby ten ktoś naprawdę cię tak kochał, jak to deklaruje, to nie stawiałby cię w takiej sytuacji — tutaj uzależnienie i desperacja jest mylona z miłością). Dla drugiej osoby to również nic dobrego, ponieważ ulegając jej presjom i szantażom, przyczyniasz się do ugruntowywania jej problemów. Dajesz w ten sposób sygnał jej podświadomości, że właśnie takie podejście jest skuteczne i przynosi korzyści, co tylko zachęca do dalszego podążania tą drogą. Czasami najlepsze, co możemy dla kogoś zrobić, to pozwolić mu na jego własne cierpienie, aby mógł się z nim skonfrontować — nie możemy wchodzić w rolę parasola ochronnego dla cudzych problemów, a już na pewno nie kosztem siebie! Nawet w tak skrajnych przypadkach jak grożenie samobójstwem, dobrze mieć świadomość, że robienie z ciebie jedynego sensu życia jest emocjonalną manipulacją i czystym absurdem. Mamy jakieś 8 miliardów ludzi na naszej planecie, ale ktoś sobie wymyśla, że tylko ty możesz dać to coś, czego nie da nikt inny. I jeszcze egoistycznie próbuje cię wrobić we własne samobójstwo, zbudowane na tej całej fikcji! No cóż, ta osoba najwyraźniej potrzebuje pomocy, ale jeśli nie jesteś jej psychiatrą czy terapeutą, to zdecydowanie nie jest to twoje zadanie. Możesz taką osobę skierować na profesjonalne leczenie, a także powierzyć Bogu poprzez modlitwę i na tym twoja pomoc może się zakończyć, co będzie całkowicie w porządku wobec tego człowieka. Zwróć uwagę również na to, że ty również cierpisz i potrzebujesz wsparcia, gdy ktoś bombarduje cię tak skrajnymi emocjami, więc nie próbuj dokonywać tutaj nadludzkiego wysiłku kosztem siebie. Zastanów się też nad tym, na ile ta osoba rzeczywiście chce sobie pomóc, a na ile po prostu chce dostać to, co dla niej ważne, jednocześnie nie zmieniając siebie i przyczyn swoich problemów (czyli przerzuca na ciebie koszt osiągnięcia swoich własnych korzyści).
Jednym z fundamentów zdrowych związków jest WZAJEMNA chęć bycia razem. Związek ma sens tylko wtedy, gdy obie strony szczerze chcą go tworzyć — to nie może być efekt jedynie presji, manipulacji czy szantażu, ponieważ to w każdym jednym przypadku kończy się cierpieniem obu stron (tłumione emocje prędzej czy później wybuchają i niszczą relację). A im dłużej taka farsa trwa, tym więcej bólu i żalu o zmarnowane lata. Może się co prawda zdarzyć tak, że tego typu emocje będą się mieszać ze szczerymi motywacjami do bycia razem — wtedy jednak odpuszczenie toksycznych przywiązań i uzależnień nie niszczy relacji, a wręcz przeciwnie — pozwala prawidłowo wybrzmieć tym zdrowym intencjom, budując znacznie lepszy fundament pod cały związek.
4. „Ktoś mnie chce!”
Osoby z niską samooceną, które nie postrzegają zbyt pozytywnie swoich związkowych perspektyw, bywają podatne, a raczej zachłanne na uwagę płci przeciwnej. Jeśli czujesz się np. mało atrakcyjnym mężczyzną, kompletnie ignorowanym przez kobiety, to w momencie, gdy pojawi się jedna, która jest poważnie zainteresowana — ekscytacja może przesłonić ci wszelki rozsądek. Jesteś tak bardzo spragniony związkowych doświadczeń, że wyłączasz systemy alarmowe, które ostrzegałyby cię przed toksycznymi zachowaniami. Tak bardzo chcesz, żeby ci w końcu wyszło, że zaczynasz zaczarowywać rzeczywistość — bagatelizujesz negatywne zachowania partnerki, jednocześnie idealizując ją (szczególnie na pierwszych etapach relacji, potem stopniowo przychodzi otrzeźwienie, ale zanim do tego dojdzie, jesteś już uwikłany po uszy). Jej zaś jest to na rękę, ponieważ jest jedną z tych toksycznych osobowości, (np. dominator, narcyz, psychopata, agresor), która nie bez powodu zainteresowała się właśnie tobą. Tacy ludzie szukają sobie osób słabszych, podatnych, które nie wierzą w swoją wartość i są zdesperowane w szukaniu miłości. Ich bowiem można łatwiej owijać sobie wokół palca, dając im najpierw to, czego pragną, a potem stopniowo przesuwając granice — oferując im coraz mniej dobrego, przy jednoczesnym, stopniowym zaciskaniu pętli na szyi. Procesy te potrafią trwać latami, więc czasami dopiero po dłuższym fakcie zauważamy, że nasz cudowny związek zamienił się w walkę o marne ochłapy, przy jednoczesnym znoszeniu ogromnych ilości toksycznych zachowań.
Zdarzają się też osoby, które uważają, że są już na tak wysokim etapie rozwoju, że wyszły poza potrzeby seksualne i związkowe. W zdecydowanej większości przypadków osoby te wyparły swoje potrzeby, ponieważ odbili się od tematu. Całymi latami próbowali, ale jako, że im spieszno do oświecenia, a ego jest spragnione utożsamiania się z duchowym mistrzem — w pewnym momencie porzucają temat bez zaspokojenia go, budując narrację o duchowym uwolnieniu się od potrzeb. Po prostu totalne porażki w tej sferze za bardzo kłócą im się wizją siebie, jaką sobie tworzą (wysoko urzeczywistnienionego mistrza, więc chcąc nie chcąc, amputują niewygodną sferę życia, przykrywając to pięknymi, ale fałszywymi teoriami. Takie kłamstwa zawsze jednak przebijają się na wierzch i potem okazuje się, że taki „mistrz” np. epatuje obleśnymi i całkowicie zakrzywionymi wyobrażeniami na temat kobiet albo dziwnie często uwielbia zboczone żarty i zachowania zahaczające o molestowanie seksualne, jak na kogoś wolnego od potrzeb seksualnych.
Wychodzenie z takiego uzależnienia nie jest niczym przyjemnym, dlatego warto już na starcie zachowywać uważność i trzeźwość umysłu. Jeśli spotykasz kogoś, od kogo dostajesz dużo więcej niż od innych, to mamy w takim wypadku dwie opcje. Ta pozytywna zakłada, że miałeś szczęście i trafiłeś na dobrego człowieka, który odbiera cię jako kogoś wyjątkowego i tak też cię traktuje. W tym negatywnym przypadku będziesz miał do czynienia z kimś, kto jedynie pogrywa z tobą, dając ci to czego pragniesz, aby cię zmanipulować. Taka osoba może być trudna do rozgryzienia, szczególnie gdy odgrywa swoje schematy głównie podświadomie, kompletnie nie widząc tego, co naprawdę robi sobie i innym. Gdy sama wierzy we własne kłamstwa, nadaje im pewnej autentyczności, co sprawia, że łatwiej nam ulec budowanemu przekazowi. Jeśli nie jesteś pewien z jakim przypadkiem masz do czynienia, nie przekreślaj niczego pochopnie — obserwuj sytuację i dbaj o podstawowe granice szacunku do siebie. Osoba toksyczna będzie nieustannie testować cię, aby sprawdzić jak bardzo może je przekroczyć, jednocześnie manipulując cię poprzez budowanie przekazu: „Jeśli dajesz się zmanipulować i wykorzystać, to jesteś super partnerem, a jeśli dbasz o swoje granice, to jesteś beznadziejny i cię odrzucę — oczywiście w taki sposób, abyś czuł się beznadziejny i winny całej sytuacji”. Pamiętaj więc o tym, aby dbać o fundamentalny szacunek do siebie, niezależnie od tego jak bardzo jesteś spragniony przytulania, seksu i innych korzyści, jakie masz ze związku. Jeśli już na początku relacji dajesz sobie wejść na głowę, w zamian za zaspokojenie wybranych potrzeb, z czasem będzie tylko coraz gorzej. Żadne twoje potrzeby nie są warte tego, aby osiągać je kosztem siebie — to z założenia jest irracjonalne, aby zaspokajać jedną część siebie, kosztem sponiewierania innej. W dłuższej perspektywie nic dobrego dla siebie w ten sposób nie osiągniesz.
Pamiętaj więc o jednym — sam fakt, że ktoś chce ci dać coś, czego do tej pory nie dawali ci inni — nie jest jeszcze powodem, aby bezrefleksyjnie rzucać się na to bez względu na cenę. Jeśli nie chcesz sobie komplikować karmy związkowej, lepiej jest spokojnie otwierać się na zaspokajanie wszelkich potrzeb na twoich warunkach, bez konieczności ponoszenia toksycznej ceny. Dobry partner nie będzie wykorzystywał twoich słabości przeciwko tobie, a już na pewno nie będzie używał tego, czego tak desperacko od niego potrzebujesz, jako dźwigni do szantażu, wymuszeń i manipulowania tobą.
5. Przemijające lata
Gdy dochodzimy do pewnego wieku (często będzie to już nawet okolica 30-stki), możemy nakładać na siebie silną autopresję: „Mam już 30 lat, pora się ustatkować, wszyscy już kogoś mają, jeśli zaraz kogoś nie znajdę, to umrę w samotności”. Jest to przypadek bardzo podobny do punktu drugiego (lęk przed samotnością), ale tutaj motywacją jest nie tyle dyskomfort, wynikający z tymczasowego bycia singlem, co raczej poczucie, że zamyka się nam pewne okno czasowe i jeśli przegapimy ten moment, to utracimy coś bezpowrotnie. Presja ta szczególnie nasila się, gdy chcemy mieć dzieci, gdyż jak powszechnie wiadomo, kobiecy organizm jest w pełni gotowy na ciążę tylko do pewnego momentu. Mężczyźni mają tutaj większą elastyczność, ponieważ teoretycznie nawet 60-latek może sobie znaleźć młodszą partnerkę i jeszcze zostać ojcem. Kobiety już na taki luksus nie mogą liczyć, to też dużo częściej stają się ofiarami tykającego zegara i presji na związek.
Zjawisko presji czasowej niestety nasila się w naszym społeczeństwie z kilku powodów. Przede wszystkim przesunęła się granica praktycznego wchodzenia w dorosłość, co zawdzięczamy głównie powszechności zdobywania wyższego wykształcenia — etap nauki wydłużył się o całe 5 lat, co sprawia, że późniejszym wieku wchodzimy w pierwsze, poważne prace, wyprowadzamy się z domu i budujemy kariery. Tymczasem nasz organizm funkcjonuje po staremu i najlepszy wiek na ciążę jest między 20 a 30 rokiem życia. W praktyce wygląda to więc tak, że najwcześniej mając 24 lata kończymy studia, wyprowadzamy się z domu na stałe, przez kolejne kilka lat rozwijamy karierę, aby zarabiać coś więcej niż marne minimum, a w międzyczasie, jeśli się uda — poznajemy kogoś i budujemy związek. W okolicach 30-stki mamy zdolność kredytową, więc kupujemy mieszkanie i w końcu można pomyśleć o wymarzonym dziecku. I teraz uwaga — biorąc pod uwagę jakie są czasy i jak ogólnie wiedzie się teraz młodym ludziom — to jest scenariusz bardzo optymistyczny. Zauważ, że przy tym pozytywnym założeniu, że wszystko się dograło i jako tako szło do przodu — gotowość na dziecko pojawia się w okresie końcowym najlepszego czasu na zajście w ciążę, praktycznie na styk. Co mają więc teraz zrobić i jak mają się czuć ci, którym tak wspaniale nie poszło? To jest wbrew pozorom bardzo powszechne, że wielu 30-latków dopiero planuje wyprowadzić się od rodziców (albo zrobiło to niedawno), w temacie pracy szału nie ma, a o związkach to woleliby się nawet nie wypowiadać. I choć problem dotyczy obu płci, szczególnie mocno uderza w kobiety, którym bezlitośnie tyka zegar biologiczny. Nie dość, że same nie czują się gotowe i nie mają warunków do zakładania rodziny, to jeszcze jest problem, aby znaleźć wśród rówieśników mężczyznę, którym sam miałby taką gotowość. I gdy taka kobieta porównuje się do tych wszystkich szczęśliwych par z dzidziusiem, wpada albo w depresję albo w desperacką gonitwę za mężczyzną, który w trybie przyspieszonym jej to wszystko załatwi. W zależności od intencji, mogą odgrywać się różne scenariusze tej gonitwy:
• Związki nie wychodzą mimo usilnych prób, a kobieta nakręca się w negatywnych przekonaniach („jestem już za stara, nikt mnie nie chce, wartościowi faceci zostali już zajęci i zostały same wybrakowane okazy”).
• Po latach stosunkowo wysoko postawionej poprzeczki, ta spada na samo dno i kobieta angażuje się w relację z pierwszym lepszym mężczyzną, z którym w dłuższym okresie nie czuje się w ogóle dobrze i który najprawdopodobniej przejawia się poniżej jej poziomu albo jest kompletnie niedopasowany do niej.
• Aby nadrobić własne braki, dla „równowagi” kobieta szuka mężczyzny, któremu wyszło dużo lepiej niż jej samej, aby zapewnił jej to, czego sama nie ma, a czego tak bardzo potrzebuje. W praktyce jednak mężczyźni spełniający te oczekiwania (przystojny, bogaty, zaradny, itp.) szukają i z reguły znajdują sobie kobiety na swoim poziomie — nie interesują się więc tymi, które do związku chcą wnieść przede wszystkim desperację, swoje braki i żądania. I tutaj wiele pań popełnia klasyczny błąd — odrzucając czy czasami wręcz gardząc mężczyznami, którzy są na ich poziomie (czyli mają swoje pozytywne strony, ale też i braki oraz ograniczenia), zamykają sobie furtkę do realnie dobrego związku, goniąc za nierealnymi fantazjami, tylko dlatego, że zegar biologiczny tyka, a im tak bardzo się spieszy. Jeśli nawet uda się stworzyć związek z mężczyzną „z wyższej półki”, to potem okazuje się, że zainteresował się zdesperowaną kobietą tylko dlatego, że taką jest łatwiej urobić pod swoje toksyczne wzorce i zachowania. Może to być toksyczny narcyz, która świetnie sprawia pozory kogoś naprawdę cudownego, a w rzeczywistości uczyni swojej partnerce piekło z życia. Zazwyczaj jednak kobiety odbijają się od swoich oczekiwań i wtedy przechodzą do któregoś z dwóch poprzednich punktów (lub nawet okresowo skaczą pomiędzy nimi).
No dobrze, to jak mądrze podejść do tego wszystkiego? Załóżmy, że jesteś tą 30-letnią kobietą, która dopiero sobie układa życie. Posiadanie dziecka jest dla ciebie bardzo ważne, ale nie poznałaś jeszcze odpowiedniego mężczyzny. Boisz się, że nie wyrobisz się ze wszystkim i szansa na założenie rodziny ci przepadnie.
Przede wszystkim zacznijmy od tego, że dziecko to OGROMNA odpowiedzialność — nie tylko za siebie, ale również za tą małą istotkę. I najgorsze, co możesz zrobić sobie i jej, to podejmowanie pochopnych decyzji i zachodzenie w ciążę na szybkiego, z byle kim. Nie jest to łatwe, ale musisz w swojej głowie i swoich emocjach zrobić przestrzeń na scenariusz, w którym tego dziecka może po prostu nie być. Nie po to, aby się na coś zamykać, ale żeby podarować sobie szansę do podjęcia świadomych, spokojnych, korzystnych i zrównoważonych decyzji, gdy nadejdzie na to właściwy czas. Jeśli całe swoje szczęście i sens istnienia stawiasz na jedną opcję, to sama się niepotrzebnie ograniczasz, odbierając sobie elastyczność decydowania o sobie. A ta elastyczność jest potrzebna, ponieważ życie potrafi się potoczyć na wiele różnych, nieoczekiwanych sposobów. Jeśli nie potrafisz w ogóle odpuścić, popracuj nad tymi przymusami i zidentyfikuj ich pochodzenie — będzie to niezwykle ważne w procesie oczyszczania intencji. Dziecko czy sama rola matki nie mogą być ważniejsze od ciebie samej. Nie możesz siebie zmuszać do działań skrajnych i niekorzystnych w imię czegoś, co rzekomo ma przynieść ci szczęście. Co ci po tym szczęściu, jeśli po drodze kompletnie zniszczysz sobie życie, np. wiążąc się ze skrajnie toksycznym mężczyzną — prędzej znienawidzisz siebie i dziecko przy okazji, niż się nacieszysz z bycia matką. Pamiętaj też, że chociaż można się rozwieźć, to dziecko tak czy siak, łączy cię z jego ojcem na wiele długich lat. Lepiej żebyś dała sobie szansę na naprawdę dobre poznanie przyszłego ojca twojego dziecka i czas na to, aby zbudowała się między wami solidna relacja oparta na zaufaniu. Nigdy, przenigdy nie zakładaj, że urodzenie dziecka zmieni coś na lepsze między wami — z reguły jest wręcz przeciwnie, ponieważ narodziny dziecka to duża próba dla związku, która wyciągnie na wierzch wszelkie niedoskonałości waszej relacji. Dziecko ma być owocem miłości, a nie zbawcą czy naprawiaczem — to jest okrutne, aby już na starcie obciążać je taką rolą.
Pośpiech nie jest nigdy dobrym doradcą, a sam fakt upływającego czasu i przemijających szans nie jest powodem, aby podejmować decyzje głupie czy nieodpowiedzialne. Może zabrzmi to jak marne pocieszenie, ale w rzeczywistości jest tak, że w ramach jednego życia raczej i tak nie zdążymy zrealizować się we wszystkich rolach i zadaniach, jakie nas interesują. Jeśli więc nie wyrobimy się z realizacją jednego celu, zamiast rozpaczać — lepiej zająć się tym, co jest możliwe do osiągnięcia i tam budować swoje szczęście oraz spełnienie. Możesz odkryć naprawdę fajną i satysfakcjonują rolę dla siebie, na którą nie miałabyś kompletnie miejsca i czasu jako matka. Działając w ten sposób, uczucie utraty zamieniasz w coś, co można by nazwać zmianą priorytetów czy kolejności spełniania się na wielowcieleniowej drodze twojej duszy.
Lepiej odpuścić sobie ważny cel, ale żyć w zgodzie ze sobą, niż osiągnąć najpiękniejsze nawet marzenie, ale kosztem zdrady samego siebie. A wszystkie marzenia i tak prędzej czy później zrealizujemy — jak nie w tym, to w kolejnym życiu.
6. Presja otoczenia i rodziny
Istnieją ludzie, którzy nie odczuwają potrzeby tworzenia związków, ale wchodzą w nie, ponieważ tego oczekuje od nich otoczenie. Robią to zazwyczaj dla świętego spokoju albo z potrzeby społecznego dopasowania się do tego, co jest „normalne”. Reszta z kolei, co prawda chciałaby mieć związek, ale z różnych powodów im nie wychodzi — nie pojawił się nikt sensowny albo brakuje gotowości. Odczuwając jednak na karku oddech ciotek, babć i matek, które do każdego posiłku, zamiast deseru, dorzucają to denerwujące pytanie: „A ty to kiedy sobie kogoś znajdziesz?”. — zaczynają traktować bycie w związku niczym święty obowiązek, któremu koniecznie trzeba podołać. Będąc ofiarą takiego traktowania, przestajesz patrzeć na to jak na swoją własną sprawę. Zamiast myśleć o zaspokojeniu swoich potrzeb w zgodzie z własną gotowością i wrażliwością — chcesz zaspokoić cudze oczekiwania albo po prostu sprawić, żeby dali ci spokój i przestali naciskać na czułe miejsca. Skoro chcesz związku, ale go nie masz, to stoją za tym konkretne powody. Nie wyciągniesz sobie odpowiedniej osoby z kapelusza i zapewne czujesz w tym wszystkim sporo bezsilności, więc takie wytykanie palcami i suszenie ci o to głowy tak, jakby to wszystko miało być tak banalnie proste — jest okrutne, niesprawiedliwe i bolesne. To potrafi wywoływać wiele przykrych emocji, sprawiając, że czujemy się dużo gorzej ze sobą, więc nic dziwnego, że całkiem dużo osób prędzej czy później pęka i przyspiesza realizację związku wbrew sobie. Jest to kolejny już powód, aby znów łapać się byle czego i z dużym prawdopodobieństwem — aby pogrążać się w nieszczęściu u boku nieharmonijnej osoby.
Wiele zamieszania wprowadza różnica pokoleń — kiedyś bardziej powszechne były związki z rozsądku, ponieważ bycie starszym singlem było postrzegane jako życiowa porażka czy dziwactwo. Założenie było więc takie, że jak się nie ma co się lubi, to się bierze cokolwiek, a potem się najwyżej to nienawidzi, jak to w starym małżeństwie. Dziś na szczęście podchodzimy bardziej świadomie do tych spraw, ale rodzice czy dziadkowie ze swoją archaiczną wizją małżeństwa potrafią jeszcze mieszać nam w głowie.
Bycie singlem z wyboru jest całkowicie w porządku. Bycie singlem wbrew świadomym chęciom też jest w porządku, ponieważ to nie jest żaden konkurs i nikt nie ma prawa rozliczać cię z tego, jak sobie radzisz z tym tematem. Tak naprawdę stworzenie naprawdę dobrego związku to zadanie bardzo wymagające, a z kolei tworzenie byle jakich relacji nie jest żadnym osiągnięciem. Nie czuj się więc gorzej z tym, że jesteś sam, ponieważ nie dość, że jest bardzo dużo samotnych ludzi (nie jesteś tu żadnym wyjątkiem), to w dodatku zdecydowana większość związków, jakie istnieją w naszym społeczeństwie, nie reprezentuje sobą jakiejś wybitnej jakości. Powiedziałbym, że ludzie, którzy mają naprawdę poukładany temat stanowią zdecydowaną mniejszość. Nie jest to jednak takie oczywiste, ponieważ większość związkowych brudów nie opuszcza czterech ścian danego domu, więc to, co widzimy na zewnątrz u innych, to często tylko mała część i to ta lepsza całej prawdy (często też dodatkowo podkoloryzowana, szczególnie w mediach społecznościowych).
Pamiętaj, że jeśli chcesz być w związku, to bycie singlem zawsze będzie korzystniejsze niż wchodzenie w niewłaściwe relacje — szczególnie, że ten potencjalnie dobry partner może się od ciebie odbić, kiedy ty będziesz budować coś z nieodpowiednią dla ciebie osobą. Spróbuj poczuć się niewinnie i dobrze ze swoim własnym podejściem do tematu — to sprawi, że będziesz się mniej przejmować tym, co mówią inni. Nie traktuj obecnego stanu jak porażki czy powodu do wstydu, ponieważ głównie to nakręca negatywne emocje. Zamiast tego zbuduj w sobie poczucie, że masz konkretny plan działania, np. dajesz sobie czas do pracy nad sobą, a w międzyczasie relacje próbujesz tworzyć tylko z takimi osobami, przy których czujesz gotowość i otwartość. Jak się nikt sensowny nie pojawia to trudno — pracujesz dalej nad sobą i nad swoją otwartością, aż do skutku. Gadaninę rodziny o nadmiernym wybrzydzaniu i samotnej starości postaraj się po prostu ignorować lub jeśli widzisz na to przestrzeń — spróbuj szczerze porozmawiać o swoich uczuciach i podejściu do tematu. Możesz też spróbować postawić asertywną granicę tłumacząc jakie niemiłe i niepotrzebne są dane komentarze, wspominając również o tym, jak bardzo to w niczym nie pomaga, a wręcz przeciwnie — podcina tylko skrzydła. Nawet jeśli nie przyniesie to żadnych efektów, przynajmniej będziesz miał poczucie, że chociaż ty sam jesteś po swojej stronie (starając się bronić i dbać o swoje dobro), a to jest niezwykle ważne w ramach budowania dobrej relacji z samym sobą.
7. Niezaspokojenie seksualne
Czasami główną motywacją do stworzenia związku jest parcie na zaspokojenie swoich potrzeb seksualnych. Niektórym co prawda wystarczy przygodny seks, ale nie każdy chce lub potrafi bawić się w coś takiego. Wiele osób woli po prostu mieć stałego partnera, co daje więcej stabilności i mniej kombinowania, aby tego seksu doświadczać w dłuższej perspektywie. Nie wspominając również o kwestiach choćby zdrowotnych czy zwykłym bezpieczeństwie.
Patrząc z biologicznego punktu widzenia, natura tak nas ukształtowała, że to właśnie dla mężczyzn seks stał się ważnym motorem napędowym, więc najczęściej to panowie szarpią się z tym tematem. Jednak wbrew pozorom dla wielu kobiet jest to również istotna kwestia do przepracowania. Z powodu społecznych norm i ocen, kobiety rzadziej obnoszą się ze swoimi potrzebami seksualnymi, szczególnie, gdy te są nadmiernie rozbuchane. O ile mężczyźni, mający duże potrzeby seksualne, są postrzegani jako dość zwyczajne zjawisko, to już kobiety z silniejszym libido mogą nasłuchać się na swój temat chamskich, wręcz agresywnych komentarzy. Z tego względu wiele kobiet tłumi swoją seksualność i chociaż to przekierowuje ich priorytety związkowe na inne obszary, nie rozwiązuje to problemu, a wręcz go pogłębia. Stłumiona seksualność nie znosi bowiem próżni i w taki, bądź inny sposób musi się przejawić. Może to przyjąć postać np. oziębłości i dystansu w budowaniu fizycznej bliskości, niekontrolowanych wybuchów spontanicznego seksu z niewłaściwymi partnerami czy tendencji do zdrad. Żadna z tych rzeczy nie służy budowaniu zdrowych, stabilnych związków.
Tu przy okazji mała uwaga do mężczyzn — jeśli wyzywacie kobiety od ladacznic i wszystkiego co najgorsze, tylko dlatego, że lubią seks, to potem się nie dziwcie, że wasze żony są potłumione i zamknięte na własną seksualność.
Często za rozbuchaną seksualnością (szczególnie, jeśli mówimy o ludziach chcących pełnoprawnego związku, a nie tylko przygodnego seksu) stoją silne braki uczuciowe w kontekście bliskości (nie tylko fizycznej). Ogromny niedosyt i napięcia wynikające z zamknięcia na bliskość manifestują się w okolicach drugiej czakry, która odpowiada właśnie za sferę seksualną. To, co nie zostało zbudowane (brak pozytywnych wzorców z domu) lub zostało stłamszone i odcięte, czasami „przeskakuje” na sferę seksualną i właśnie tam próbuje się przejawić w wypaczony sposób. Może więc być tak, że ten pan, który ma zwyczaj wysyłania zdjęć swojego przyrodzenia do różnych kobiet i przy każdej okazji schodzi na tematy seksualne — u podstaw skrywa skrzywdzonego chłopca, który desperacko woła o bliskość, miłość i przytulenie, ale w swoim odcięciu — nie potrafi inaczej tych potrzeb wyrazić. A posiadając silne wzorce odrzucenia — robi to oczywiście w możliwie najbardziej odpychający sposób, aby się w swoim nieszczęściu tylko pogrążać. To jest skrajny przypadek, ale warto mieć na uwadze, że bywa i tak.
Niestety toksyczna męskość narzuca pewien krzywdzący obraz mężczyzny. Jeśli jest on wrażliwy, uczuciowy, mówi wprost o swoich lękach, czuciu się niekochanym czy potrzebie przytulenia — to znaczy, że jest słaby, niemęski, zniewieściały. Aby uniknąć takiej oceny i dopasować się do oczekiwań grupy — trzeba te swoje uczucia zwerbalizować w sposób często odcięty od własnej delikatności i wrażliwości, schodząc do poziomu prymitywnej wulgarności i seksualizacji. Problem jest w tym, że to, co spotykało się z powszechnym aplauzem w męskim towarzystwie, zupełnie inaczej odbierane jest w typowo kobiecym środowisku. Często dochodzi więc do bolesnego zderzenia światów mężczyzn i kobiet. Gdyby jednak wszystko sprowadzało się tylko do tego, że kobiety mają jedną wizję, a mężczyźni drugą, to byłoby to jeszcze stosunkowo proste. W rzeczywistości jednak sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana. Spróbujemy to nieco rozplątać, gdyż zrozumienie, co tu się właściwie zadziało będzie kluczowe dla przyswojenia tematu.
Z jednej strony mamy grupkę stereotypowych mężczyzn, przejawiających się w odcięciu od wrażliwości i uczuciowości, a z drugiej strony stereotypowe kobiety, które są aż nadto wrażliwe i emocjonalne. Dopóki wszyscy siedzą w swoich grupkach, to mogą przejawiać się po swojemu i jakoś to działa. W praktyce jednak ciągnie jednych do drugich, a to oznacza wiele komplikacji. Z jednej strony mężczyźni chcieliby, aby kobiety przyjęły ich sposób funkcjonowania, a kobiety by chciały, aby mężczyźni przejawiali się na ich podobieństwo. Z drugiej jednak strony, te płciowe stereotypy kodują nam obraz tego, jaka powinna być prawdziwa kobieta i prawdziwy mężczyzna. I z tego robi się niezłe pomieszanie z poplątaniem. Kobieta oczekuje od mężczyzny wrażliwości i delikatności z jej świata, ale podświadomie ma obraz prawdziwego mężczyzny jako tego wulgarnego brutala, który wziąłby ją na stole w kuchni, więc w gruncie rzeczy oczekuje obu tych skrajności naraz. I tak samo w drugą stronę — mężczyzna chce, aby kobieta była „kobieca”, ale jednocześnie ciężko znosi tą „kobiecość” i jednak wolałby, aby przejawiała typową męską praktyczność w podejściu do życia i twardość emocjonalną.
I to jest właśnie jedna z głównych przyczyn wojen damsko-męskich — nie tylko zderzenie dwóch różnych światów, ale obustronnie sprzeczne oczekiwania!
A jak się ma to do tematu seksu? Ano tak, że jeśli mamy mężczyznę, który wychował się głównie w toksycznie męskim środowisku (męski autorytet był ważniejszy od kobiecego), to z dużym prawdopodobieństwem bardziej będzie dominować u niego podejście, w którym swoje potrzeby uczuciowe i bliskościowe będzie nadmiernie seksualizować. Z tyłu głowy może siedzieć mu potrzeba zwykłych przytulasków, głaskania po główce i słuchania czułych słówek, ale na pierwszy plan będzie wybijać to, że tak strasznie chce mu się bzykać. Biorąc pod uwagę, że takiego podejścia nauczyli go mężczyźni i częściowo oczekują go również kobiety, to podświadomie może mieć poczucie słuszności pielęgnowania go. A to strasznie wypacza cały sens tego, co realnie chce osiągnąć, ponieważ zamiast się skupić na szukaniu sobie kobiety, która rzeczywiście będzie tak kochana i czuła — kieruje się swoim pożądaniem seksualnym. Szuka więc ładnego ciała i niezwykle łatwo łapie się na tanie prowokacje seksualne, które część kobiet opanowała do perfekcji (wierząc, że właśnie tego oczekują od nich mężczyźni). W efekcie może dostać związek pełen nawet i dzikiego seksu, ale gdzieś po drodze okazuje się, że w sumie nie ma tego najważniejszego — bliskości, czułości i miłości.
Ważne jest zrozumienie, że seks nie powinien być głównym celem tworzenia związku. Zdrowy seks jest tak naprawdę naturalnym, spontanicznym owocem miłości, bliskości i innych uczuć, łączących ludzi w danej relacji. Jeśli więc postawisz jako priorytet otwarcie się na harmonijną osobę i stworzenie z nią związku na fundamentach miłości, bliskości i wzajemnego zaufania, to udane życie seksualne będzie naturalnym następstwem takiej relacji. Można więc powiedzieć, że prawidłowo pojmowany seks jest fizycznym przedłużeniem miłości i bliskości, a nie czymś funkcjonującym niezależnie od nich. Oczywiście istnieje też ta oderwana wersja seksu, ale ona przynosi tylko chwilowe nasycenie, które realnie pogłębia tylko wewnętrzną pustkę i poczucie braku. A to z kolei w dłuższym terminie prowadzi do zachłanności i niezdrowych uzależnień, które męczą i unieszczęśliwiają.
Jeśli stawiasz więc seks sam w sobie zbyt wysoko na liście priorytetów, spróbuj najpierw przyjrzeć się tej zachłanności — skąd ona się bierze, czemu służy, co próbujesz rozładować lub zrekompensować sobie poprzez seks. Zwróć szczególną uwagę na wzorce odrzucenia oraz niezaspokojone potrzeby fizyczne i uczuciowe z dzieciństwa, ponieważ tam może kryć się coś ważnego. Poczuj się również niewinnie ze swoją seksualnością, niezależnie od tego jaka by nie była, ale dla własnego dobra nie pozwalaj jej za bardzo decydować o sprawach ważnych dla ciebie. Nadmiar napięć seksualnych rozładuj aktywnością fizyczną, przekierowaniem energii poprzez różnego rodzaju praktyki duchowe czy zwyczajnym samozaspokojeniem się (co jest jak najbardziej naturalne i normalne, dopóki nie popadamy w kompulsywność i uzależnienie).
Podsumowanie
Jak sam widzisz, można mieć mnóstwo złych powodów do wchodzenia w związki, a z pewnością istnieje jeszcze wiele innych schematów. Rozpoznanie i oczyszczenie podstawowych intencji do związków będzie więc dla ciebie pierwszym i najważniejszym krokiem na drodze do udanej relacji. W końcu twoja podświadomość kreując ci spotkania z konkretnymi ludźmi, kieruje się właśnie tymi motywacjami — w zależności od tego, co chcesz dostać i po co, uzyskasz takie, a nie inne rezultaty. Jeśli zależy ci głównie na uciszeniu gderającej matki, to wystarczy jakikolwiek związek, więc zgodnie z intencją dostajesz dosłownie cokolwiek (czyli zazwyczaj nic ciekawego). Jeśli nadmiernie spieszysz się, to obniżasz za bardzo poprzeczkę i znów przyjmujesz coś poniżej twojej wartości. Jeśli kierujesz się nadmiernym rozbuchaniem seksualnym, to aspekty związane z ciałem i fizycznością przykrywają inne, tak naprawdę ważniejsze sprawy.
Do związku musisz podejść kompleksowo, a nie wybiórczo. Pojedyncze emocje i sprawy nie mogą zawężać tematu tylko i wyłącznie do jednego obszaru. W końcu kreujesz sobie relację z kimś, z kim będziesz dzielić większą część swojego życia i osobistej przestrzeni, więc musisz patrzeć na to wszystko z szerszej perspektywy. Związek to nie tylko seks. Związek to nie tylko spłodzenie i wychowanie dziecka. Nawet jeśli zależy ci przede wszystkim na dzieciach, to nie przyciągasz sobie mężczyzny, który cię jedynie zapłodni i na tym skończy się jego rola. Razem będziecie mieszkać, jeść, dzielić finanse i życiowe sprawy, będziecie rozmawiać, przytulać się, spędzać wspólnie czas, wspierać i robić wiele, wiele innych rzeczy. Jeśli więc swoim nastawieniem dajesz wszechświatowi sygnał, że ten mężczyzna ma jedynie pomóc ci w urodzeniu dziecka, to tak jakbyś mówiła, że cała reszta nie ma żadnego znaczenia. A skoro nie ma znaczenia, to nie ma potrzeby specjalnie dopasowywać pod ciebie tej osoby pod kątem tych wszystkich aspektów. Musisz więc też wiedzieć, czego chcesz w tych „mniej ważnych” sferach związku, ponieważ nikt tego nie ustali za ciebie. W praktyce oznacza to, że jeśli ktoś zapyta cię, po co ci związek — to oddająca sedno odpowiedź nie powinna mieścić się w jednym zdaniu.
W pierwszej kolejności zidentyfikuj swoje główne motywacje — najlepiej je sobie wypisz, a potem zastanów się nad nimi. Zadaj sobie pytania: Czy to, czego chcę, jest dla mnie dobre? Czy to, czego chcę, jest dobre dla mojego potencjalnego partnera? Czy chciałbym, aby ktoś oczekiwał ode mnie tego, czego ja oczekuję wobec drugiej strony? Następnie spróbuj pokontemplować miłość na sercu i dostrajając się do tego uczucia na tyle, na ile potrafisz — spójrz na swoje intencje właśnie z tego poziomu. Zwróć uwagę na to, czy nie ma rozdźwięku między energią miłości, a tym czego chcesz. Przyjrzyj się dobrze tym obszarom, gdzie pojawiają się emocje, przymusy, poczucie braku, zachłanność, napięcia i lęki. Pracuj z tymi emocjami i oczyszczaj swoje spojrzenie na związki tak, aby móc podejść do tematu bez uprzedzeń i niepotrzebnych ograniczeń bądź przymusów. Najlepiej, aby wszelkie motywacje wypływały z twojego serca. Oczywiście jako osoba mająca przed sobą jeszcze wiele do przepracowania, nie musisz mieć krystalicznie czystych intencji. Jeśli odczuwasz np. silne braki w miłości i bliskości, możesz i jak najbardziej powinieneś dać sobie przestrzeń na zaspokojenie tej potrzeby. Przebuduj jednak swoje nastawienie tak, aby nie kreować z poczucia braku („chcę dostać, bo nie mam i mnie to boli”), ale z pozytywnego poziomu („odczuwam brak, więc w miłości do siebie, chcę zadbać o swoje dobro i otworzyć się na korzystne możliwości zaspokojenia tej potrzeby w dobrej dla mnie relacji”). To niezwykle ważne, abyś umieścił swoje braki i ograniczenia w pozytywnym kontekście, aby nie wzmacniać negatywnej narracji. Miłość do siebie i chęć zadbania o własne szczęście jest takim uniwersalnym kontekstem, który można przypisać praktycznie do wszystkiego. Zamiast wysyłać wszechświatowi informację o tym, jak bardzo czegoś nie masz i jak cię to boli (co tylko wzmacnia ten stan), będziesz wysyłał informację o tym, jak bardzo otwierasz się, robiąc to dla swojego dobra. Niby subtelna różnica, a jednak całkowicie zmienia fundament pod przyszłą kreację.
Mechanizmy tworzenia niewłaściwych związków
Na pierwszy rzut oka, zarówno ten, jak i poprzedni rozdział mogą wydawać się do siebie podobne w swoich założeniach. Zarówno tu, jak i tam omawiamy wzorce, które prowadzą do niekorzystnych związków. Dla lepszego zrozumienia takiego, a nie innego podziału, spróbuj spojrzeć na tworzenie związku jak na pewien proces. Pierwszy rozdział mówił o motywacjach, które sprawiały, że w ogóle chcesz wejść w temat związków, a także o tym, co już na tym etapie może pójść nie tak, dając szkodliwy fundament pod całą resztę. Było to więc omówienie punktu startowego całego procesu. W drugim rozdziale natomiast idziemy o krok dalej, analizując to, co może się wydarzyć w jego dalszej części, czyli na etapie realizacji intencji do wejścia w związek. W tym momencie nie jest istotne to, czy główna intencja do tworzenia związków jest korzystna czy zaburzona przez obciążenia. Nawet jeśli jest ona dobrą, czystą i szczerą motywacją, to pomimo tej pięknej intencji, mogą być w tobie też inne rzeczy, które wypaczają ją i wprowadzają zamieszanie w realizacji celu. I właśnie o tych wypaczających mechanizmach opowiemy sobie poniżej, ponownie analizując szereg popularnych schematów.
1. Powierzchowne priorytety
Wiesz już, że chcesz stworzyć związek, ale oczywiście nie chcesz tego zrobić z dowolną osobą. Masz jakieś swoje kryteria, oczekiwania czy gust, które kształtują to, kogo uznajesz za właściwego kandydata, a kogo nie. Pozostaje jednak pytanie — czy przyjrzałeś się dobrze swoim osobistym kryteriom? Wiesz skąd się wzięły? Co je ukształtowało? Dlaczego ta konkretna rzecz jest tak niezwykle ważna, a tamta kompletnie nieistotna? Odkrycie wszystkich źródeł swoich motywacji nie jest prostą sprawą, ponieważ trzeba mieć naprawdę dobry kontakt ze sobą, aby skutecznie zbadać co w nas siedzi i skąd się to bierze. Zacznijmy jednak od czegoś stosunkowo prostego.
Istnieje wiele płytkich, społecznych wzorców, które chłoniemy już nawet jako małe dzieci, a którymi przesiąkamy tak mocno, że możemy je traktować jak coś swojego. Społeczeństwo karmi nas wieloma obrazami, które kształtują nasze poglądy. To, co mówią celebryci, co widzimy w filmach czy w Internecie, co obserwujemy wśród rówieśników — wszystko to pokazuje nam jakiś konkretny sposób życia i nastawienie do różnych jego sfer. Uczymy się kim jest prawdziwy mężczyzna, co jest największą wartością w życiu, jakie sukcesy mają znaczenie, co się liczy, jak zyskać aprobatę innych ludzi i wielu, wielu innych rzeczy. Nasze mózgi są praktycznie bombardowane tym wszystkim. Jeśli spojrzeć na umysł przeciętnego człowieka, to on będzie miał w głowie prawdziwą sieczkę — ogromny, splątany zbiór sprzecznych ze sobą obrazów, emocji, wyobrażeń, oczekiwań. I gdy ten człowiek ma odpowiedzieć sobie na pytanie, z kim chciałby stworzyć związek partnerski, to odpowiedź jaka mu przyjdzie do głowy, w dużej mierze będzie przefiltrowana i wypaczona przez cały ten bałagan. U większości ludzi mało będzie w tym czucia — głównie pojawi zbieranina społecznych obrazków. Wielu mężczyzn pomyśli więc sobie, że chciałoby piękną kobietę, która uwielbia seks i dobrze zajmie się domem oraz dziećmi. Wiele kobiet pomyśli sobie, że chciałyby przystojnego, romantycznego mężczyznę, który osiągnął życiowy i finansowy sukces, jest zaradny i zapewnia materialną stabilność. Czy jest w tym coś złego? Oczywiście, że nie ma, ale zastanów się — ile osób spełnia takie wymagania? Ile jest takich kobiet, które mają ciało modelki i nie będą miały nic przeciwko, aby jedną ręką robić ci dobrze, drugą przygotować obiad, a wolną nogę wykorzystają do umycia podłogi? Ilu jest takich mężczyzn, którzy wyglądają jak hollywoodzki aktor, będących namiętnymi kochankami, wiernymi mężami, zabawnymi romantykami, którzy noszą swoją kobietę na rękach, a od ich wspaniałości, dobroci i wrażliwości większa jest tylko zawartość ich portfela? To nie jest nawet 1% ludzkości. My, ludzie jesteśmy niesamowicie zróżnicowani, ale w kontekście tych naszych zachodnich, kulturowych wartości to większość z nas jest po prostu zwyczajna. I to jest niesamowite, jak wiele „zwyczajnych” osób fantazjuje o tych płytkich archetypach tak, jakby one powszechnie występowały na świecie. Cała ta iluzja powszechności bierze się tak naprawdę z ogromu marketingowych ściem, którymi jesteśmy karmieni na każdym kroku. Sztuczne uśmiechy, wyolbrzymiane sukcesy, tyłek poprawiony w Photoshopie — tego jest pełno na każdym kroku. Zaczynamy więc wierzyć, że ci perfekcyjni ludzie naprawdę istnieją i zaczynamy o nich fantazjować, jednocześnie czując odrzut od tych niedoskonałych, wadliwych kobiet i mężczyzn, którzy nie tylko stanowią zdecydowaną większość, ale również się tak bardzo nie różnią od nas samych.
Celowo postawiłem tą męską i kobiecą fantazję obok siebie (one będą się różnić co do szczegółów w zależności od osoby, ale to nie ma znaczenia — liczy się skala niedorzeczności), abyś mógł to sobie porównać. Jeśli masz tak wysokie wymagania wobec potencjalnych partnerów, to najpierw sprawdź, na ile sam wpisujesz się w podobne fantazje, które mogą wypływać z przeciwnej strony. W końcu taki żywy ideał, stąpający po ziemi półbóg, to raczej chciałby kogoś na swoim poziomie, prawda? Oczywiście zdarzają się wyjątki — zawsze są jakieś wyjątki. Ludziom zdarza się też wygrać wiele milionów w totolotka, ale sam fakt, że coś takiego jest możliwe, nie sprawia, że budowałbym swoje plany finansowe i zawodowe wokół tego pomysłu. W kwestii związków więc też nie stawiałbym wszystkiego na jedną kartę, trzymając się pomysłu, który w najlepszym razie ma szansę powodzenia jedną na tysiąc.
Najważniejsze w tym wszystkim jest to, aby pracować nad otwieraniem i oczyszczaniem własnego serca, aby nauczyć się patrzeć na ludzi z poziomu miłości. Patrząc sercem, zauważamy, że zwyczajna, ale serdeczna, ciepła i wrażliwa kobieta może być dla nas piękniejsza niż modelka od której bije chłód, narcyzm i poważne problemy emocjonalne. Zauważamy i doceniamy możliwości mężczyzny, który teraz może i nie ma dobrej pracy, mieszka z mamą i nie posiada samochodu, ale ma w sobie niesamowity potencjał, który rozwija i który w przyszłości przyniesie mu wiele sukcesów. Nie przekreślamy kobiety, która kompletnie nie potrafi gotować, ponieważ widzimy na jak wiele innych sposobów może wzbogacić nasze wspólne życie. Zresztą kto powiedział, że to właśnie kobieta ma gotować? Oboje tak samo potrzebujecie jeść, więc jest to wasz wspólny obowiązek.
Gdy szukasz sobie odpowiedniej osoby do związku, nie kieruj się powierzchownymi wartościami. Partner nie jest po to, aby się z nim pokazać, coś udowodnić czy dowartościować się. Dobrze by było, żebyście „byli siebie warci”, tzn. żeby całokształt waszego przejawiania się był na zbliżonym poziomie. Mogą być pojedyncze sfery, w których będzie was wiele dzielić (tutaj się możecie pięknie inspirować, wspierać i uzupełniać), ale całościowo to musi się jakoś balansować. Zwróć tylko uwagę na zaburzenia postrzegania własnej wartości. Może ci się wydawać, że np. ktoś jest dla ciebie za dobry, ponieważ idealizujesz tą osobę, jednocześnie umniejszając siebie — gdy realnie jesteście na podobnym poziomie. Nie patrz też tylko na to, co ktoś przejawia w danym momencie, ale przede wszystkim na to, w jakim zmierza kierunku i czy jest to po drodze z tym, co sam wybierasz. Może być tak, że tu i teraz ktoś przejawia braki, które ci przeszkadzają, ale są one przejściowym stanem, ponieważ ta osoba uczciwie pracuje nad sobą.
Jak sam widzisz — szukając odpowiedzi na to, jaki powinien być potencjalny partner, nie szukaj odpowiedzi w społecznych wzorcach, ale w sobie. Stań się tutaj głównym punktem odniesienia. Spróbuj w miarę szczerze wypisać swoje mocne i słabe strony jako partnera. Pomyśl o tym, co mógłbyś dostać od drugiej osoby, co by ładnie uzupełniło twoje słabości, ale jednocześnie rozważ scenariusz przeciwny — jakie potencjalne wady mógłbyś zaakceptować, które byś zrównoważył swoim zaletami. Oczywiście nie chodzi tutaj o to, aby przyciągać teraz kogoś na zasadzie przeciwieństw wad i zalet, ale aby zbudować w sobie otwartość i gotowość na obcowanie z człowiekiem, który jest na tym samym odcinku duchowej drogi co my. Chodzi przede wszystkim o zbliżoną do nas świadomość, a także o to, aby nieprzepracowana karma (i jej ilość) u jednej osoby, nie ciągnęły za bardzo w dół tej drugiej. Trochę jest to bez sensu, gdy obie osoby pracują nad sobą i jedna strona cały czas nie może dogonić drugiej (ze względu na zbyt dużą różnicę w urzeczywistnieniu), a układ typu „nauczyciel-uczeń”, raczej się nie nadaje do zdrowych związków zbudowanych na równości.
2. Zakłamywanie faktów, wymówki, tłumaczenia
Jak już wspominaliśmy wcześniej, różne czynniki pokroju desperacji, niskiej samooceny czy silnych braków mogą nas popychać do tworzenia relacji z ludźmi o toksycznej osobowości. A żeby realizować ten cel i wytrwać w nim, tworzymy sobie różne mechanizmy, które mają nam w tym pomóc. Zaczynamy więc toksyczne przywiązanie nazywać miłością. Krzyki partnera traktujemy jako dowód na to, że mu jeszcze zależy — w końcu obojętność byłaby jeszcze gorsza. Bezrefleksyjnie przyjmujemy jego wymówki o tym, że to ostatni raz, gdy zrobił to czy tamto i teraz już na pewno się zmieni. Tłumaczymy sobie toksyczne zachowania drugiej strony, tym że miała gorszy dzień (40 raz już w tym roku, a jest dopiero luty) albo co gorsza — że sobie zasłużyliśmy na bycie sponiewieranym i zwyzywanym od wszystkiego, co najgorsze (trzeba było pamiętać o odłożeniu tych skarpetek).
Można więc powiedzieć, że zaczynamy normalizować to, co zdecydowanie normalne nie jest. Zniekształcamy obraz naszej relacji, aby nie wychodzić ze strefy komfortu (mimo, że realnie ten „komfort” nie jest warty funta kłaków) i nie konfrontować się z niewygodnymi faktami. To, czego najbardziej nie chcemy przyjąć do wiadomości, to świadomość, że tkwimy w toksycznym związku bez przyszłości, gdzie nie ma realnych możliwości na poprawę. Bronimy się przed tym tak mocno, ponieważ nasze wzorce i wyobrażenia zawężają naszą perspektywę do tego stopnia, że nie widzimy dla siebie lepszej alternatywy. Szczególnie, gdy minęły lata, a my zbudowaliśmy całe życie wokół tej relacji, zamykając po drodze wiele innych drzwi. I to jest to, czego psychika większości ludzi nie jest w stanie przetrawić — przekonanie, że to co mamy jest skrajnie złe, toksyczne i beznadziejne, ale jednocześnie jest to najlepsze, co możemy mieć. To powoduje tak silny dyskomfort i ból, że wolimy nawet całymi latami okłamywać siebie, mimo że to wcale nie przynosi ani ulgi, ani rozwiązania problemu. Oczywiście to nigdy nie będzie prawdą, że nie czeka nas nic lepszego niż toksyczny związek. Dopóki jednak nie skonfrontujemy się z tą bezsilnością, nie staniemy z nią twarzą w twarz, zakrywając ją stosem bzdur i kłamstw — nie damy sobie szansy do tego, aby ją przekroczyć i zobaczyć co się pod nią skrywa. Uciekając od trudnych konfrontacji z rzeczywistością, wzmacniasz tylko iluzje, które cię ograniczyły w pierwszej kolejności. Postaw więc na szczerość ze sobą i pozwól sobie widzieć swoje związki i swoich partnerów takich, jakimi są naprawdę.
3. Wychowywanie sobie partnera, urabianie pod siebie
Niektórzy ludzie wchodzą w związek wiedząc, że pewne cechy im bardzo nie odpowiadają w partnerze, ale naiwnie zakładają, że z czasem urobią go na tyle, aby przejawiał się zgodnie z ich oczekiwaniami. Zazwyczaj ma to nieco inny przebieg w zależności od płci. Kobiety najczęściej mają tendencje do wchodzenia w rolę matki, która ma do czynienia z dużym dzieckiem (w ich mniemaniu) — traktują więc swojego partnera jak kogoś głupszego czy gorszego od nich i „troskliwie” próbują go wychować, aby wyszedł na ludzi. Wchodząc w relacje z takim założeniem, łatwo jest zbagatelizować poważne problemy po drugiej stronie. „Już ja go oduczę tyle pić” — myśli sobie kobieta tuż przed rozpoczęciem swojej 30-letniej przygody z niereformowalnym alkoholikiem. Z kolei mężczyźni z takimi wzorcami mają tendencje do szukania sobie dużo młodszych, mniej dojrzałych partnerek, aby zbudować „tatusiowy autorytet”, którym pomoże im w wywieraniu nacisków. Inną opcją jest znalezienie sobie „szarej myszki”, czyli kobiety nieśmiałej, niepewnej, która nie ma własnego zdania i łatwo ulega cudzej presji. W obu przypadkach mężczyzna będzie wchodził w rolę tego mądrzejszego, starszego, lidera rodziny — czyli kogoś, kto rości sobie większe prawo do nadawania kształtu całej relacji. Tych schematów jest więcej, zarówno po stronie kobiet, jak i mężczyzn, ale wszystkie sprowadzają się do tego samego — prób zmieniania partnera na siłę. A to nigdy nie kończy się dobrze. Dlaczego? Otóż nawet jeśli wydaje się nam, że mamy szlachetne intencje (chcemy kogoś zmienić na lepsze) to już sam brak szacunku do cudzych granic, cudzej gotowości i dojrzałości — będzie zachowaniem toksycznym, pomimo pozornie pozytywnej otoczki. Uczciwie będzie przyznać, że chcesz kogoś zmienić, ponieważ masz w tym egoistyczny interes. Z jakiegoś powodu związałeś swój los z daną osobą albo uparłeś się, że to koniecznie musi być ona, mimo że coś ci w niej tak bardzo nie pasuje. Nie pokochałeś więc tego człowieka w całości, a jedynie jakiś wyidealizowany obraz, który stworzyłeś w swojej głowie i który próbujesz mu narzucić, nie patrząc na to, co on sam chce i na co jest gotowy. Nie potrafiłeś sobie znaleźć swojego wymarzonego ideału, więc „wziąłeś, co było pod ręką” i próbujesz w tym rzeźbić, zapominając, że to jest czujący człowiek, a nie kawałek gliny. Nie ma w tym, ani miłości, ani szlachetnych intencji — jest tylko zwykły egoizm i brak szacunku do drugiego człowieka. Brzmi to bardzo dosadnie, ale właśnie tak wygląda naga prawda, odarta z ładnych wymówek. Nikt cię nie zmusza do bycia w związku, a już na pewno nie do tworzenia relacji z konkretnymi osobami. Jeśli więc chcesz być w porządku wobec siebie i tej osoby — to albo przyjmujesz ją taką, jaką jest teraz, z całym dobrodziejstwem inwentarza, albo daj sobie spokój i nie marnuj jej czasu. Ten człowiek z pewnością chciałby też być szczerze kochany, więc czemu miałby marnować lata życia na bycie w relacji, w której próbują go zmienić w kogoś, kim nie jest i nie zamierza być? Jeśli będzie chciał się zmienić, to będzie to jego własna decyzja, nawet jeśli będzie sprowokowana twoim wpływem. Wszyscy mamy wolną wolę, więc każdy z nas samodzielnie decyduje o tym, co wybiera i jak się przejawia. Z tego też powodu wcześniej nazwałem naiwnością myślenie, że zmienimy kogoś, kto nam na to nie pozwoli. Można drugiego człowieka złamać, zmusić do różnych zachowań, zbudować w nim jakieś nakładki (jeśli ma podświadomą otwartość na to) — więc nawet jeśli znajdziemy sobie taką „urabialną” osobę, to teoretycznie możemy wiele zdziałać, ale to zawsze będzie powierzchowne. Tam pod spodem będzie cały czas skrywać się to, co ten człowiek w sobie zdusił i prędzej czy później przeleje się czara goryczy. A gdy już dojdzie do uwolnienia całej nagromadzonej frustracji i innych emocji — zrobi się bardzo nieprzyjemnie.
Najlepsze, na co możemy się otworzyć i na czym warto się skupić, to relacja z człowiekiem, który chętnie, z własnej i nieprzymuszonej woli będzie się inspirował naszymi dobrymi cechami, aby je wzmocnić w sobie. Musi to być jednak szczera chęć tej osoby, a nie element waszych wspólnych gierek, opartych na presji czy manipulacji.
4. Zachłanność na niskie doświadczenia, odtwarzanie destrukcji
W wielu przypadkach może być tak, że tworzymy niekorzystne związki nie dlatego, że mamy bezpośrednio obciążoną karmę związkową, ale po prostu są w nas ogólne, silne wzorce destrukcji, które rzutują na różne dziedziny życia, w tym relacje. Możemy czuć ogromne ciągoty do osób toksycznych, gdy nasza podświadomość jest zachłanna na negatywne energie, które przejawiają konkretni ludzie. Schematy takich wzorców mogą być bardzo różne. Możemy mieć przypadek kobiety, która była wychowywana na „grzeczną dziewczynkę” poprzez ciągłe przymusy, zakazy i niekończącą się krytykę. Podświadomie pragnie wolności, więc mogą ją fascynować mężczyźni będący skrajnym przeciwieństwem tego, w czym czuła się więziona — wolni, spontaniczni buntownicy łamiący wszelkie możliwe zasady. Własne emocje i zduszone pragnienia zakrzywiają postrzeganie tematu, więc taki spokojny mężczyzna, który przejawia wolność w sposób zrównoważony i odpowiedzialny, będzie wydawać się zbyt mało atrakcyjny jako potencjalny partner. Jest to po prostu zbyt bliskie tego, co było tak mocno znienawidzone. Zainteresowanie pojawi się dopiero wobec tych jednostek, które są skrajnie odmienne, co w praktyce będzie oznaczać przesadę w drugą w stronę i wiele niezdrowych doświadczeń.
Innym, dość popularnym motywem jest zachłanność na emocje i mocne wrażenia. Wielu osobom spokój kojarzy się z nudą i stagnacją, co jest dosyć normalne dla ludzi, którzy na co dzień doświadczają wielu intensywnych emocji. To tak jak z jedzeniem ostro przyprawionego jedzenia — gdy jemy go za dużo, to wypalamy sobie kubki smakowe i wszystko inne smakuje jak papier. Dopiero odłożenie zbyt ostrych potraw (czyli silnych emocji) sprawia, że zaczynamy czuć te subtelniejsze smaki (czyli wyższe uczucia) i doceniamy ich bogactwo. Mamy więc osoby znieczulone na te delikatniejsze, Boskie uczucia z powodu nadmiaru intensywnych emocji. Jeśli ci ludzie nie medytują i nie otwierają się na zmianę perspektywy, to dla nich w życiu będą tylko dwie opcje — albo poczują od czasu do czasu silne emocje, które im przypomną, że żyją albo popadną w nudę i stagnację. Ci, którzy nie znoszą nudy, podświadomie będą generować sobie wiele powodów do czucia silnych emocji, a chyba żadna inna sfera życia nie pozwala na tak dużą ich różnorodność, jak właśnie związki partnerskie. Wystarczy jedynie znaleźć sobie osobę, która również lubi porządną dawkę dzikich emocji i można wspólnie bawić się w awantury, dramaty, zdrady i wiele innych emocjonalnych doświadczeń.
Do tego wszystkiego można dorzucić całą różnorodność indywidualnych wzorców autodestrukcyjnych — wszelkie intencje, aby sobie dowalić, poniżyć siebie, udowodnić sobie coś negatywnego — to wszystko może przełożyć się na nasze związkowe kreacje czy nawet świadome podejście do tematu (gdy jesteśmy czymś mocno zaślepieni). Z tego też powodu uważam, że niezwykle ważnym elementem przygotowywania się do związku jest oczyszczanie swojego stosunku do miłości (w tym szczególnie pomaga prosta, regularna kontemplacja tego uczucia), aby mieć zdrowy punkt odniesienia. Gdy będziesz potrafił chociaż z grubsza czuć i rozpoznawać prawdziwą miłość — będzie łatwiej ci zidentyfikować i odrzucić wszystko to, co stoi w sprzeczności do niej.
5. Związek jako forma ucieczki
Niewiele osób chce i potrafi się do tego przyznać, ale bardzo często oczekujemy, że związek czy partner w jakimś stopniu pozwoli nam uniknąć pewnych konfrontacji i uciec od wybranych problemów. Brakuje ci miłości, co ma źródło w zaburzonej relacji ze sobą? Szukasz więc kogoś, kto pokocha cię tak, jak ty sam nie potrafisz siebie kochać. Słabo sobie radzisz finansowo? To pewnie wygodnie byłoby mieć kogoś, kto zapewni ci tyle pieniędzy, że będziesz mógł zapomnieć o temacie. Masz społeczne fobie i boisz się pewnych życiowych spraw? Cudownie byłoby mieć kogoś, kto bez żadnego problemu będzie zajmował się tym za ciebie.
Może cię to nieco zszokuje, ale zdecydowanie najgorsze, co może ci się w takim przypadku zdarzyć, to trafienie na człowieka, który spełni te oczekiwania co do joty. I nie chodzi mi tutaj o sam fakt, że ktoś da ci tą miłość czy wniesie bogactwo finansowe do twojego życia. Chodzi o te przypadki, które zadziałają zgodnie z podświadomymi oczekiwaniami, czyli zaspokoją cię w sposób pozwalający ci całkowicie unikać konfrontacji przed którymi tak bardzo uciekasz. Żeby do tego w ogóle doszło, musisz trafić na tzw. „zagłaskiwacza”, czyli osobę, która jest gotowa poświęcać się dla ciebie, odkładając na bok własne dobro i potrzeby. To zazwyczaj będzie osoba w jakiś sposób zdesperowana i oczekująca konkretnej ceny za jej poświęcenia — np. regularny seks, towarzystwo, zajmowanie się domem czy realizacja innej potrzeby, która jest dla niej niezwykle ważna. Jest to więc taka forma wzajemnej przysługi, ale w tej toksycznej formie, ponieważ wiąże się z pielęgnowaniem waszych ograniczeń i robieniem pewnych rzeczy wbrew sobie.
Omówmy to na przykładzie. Niech będzie sobie kobieta, która skrajnie nienawidzi pracować — boi się, męczy ją to, nie lubi tego — po prostu nie chce i już. Znajduje więc sobie mężczyznę, który ma możliwości, aby ją utrzymywać — ten zarabia dużo lepiej, a może ma mieszkanie po babci, więc generalnie może sobie na to pozwolić. Godzi się na to, aby kobieta zamieszkała z nim i nie musiała zarabiać, ale w zamian oczekuje, że będzie zajmować się domem — sprzątać, gotować, robić zakupy. O seksie oficjalnie nie zostało nic powiedziane wprost, ale ona wie, że on to lubi i tego oczekuje, więc godzi się na zbliżenia nawet wtedy, gdy nie ma na to specjalnej ochoty. Oboje żyją sobie tak przez kolejne lata i nawet są zadowoleni z tego, jak to wygląda — razem czerpią duże korzyści z układu, a trochę seksu na siłę u kobiety i odrobina przytłoczenia odpowiedzialnością finansową u mężczyzny, wydają się być niewielką ceną za upragnione zaspokojenie. Problem jest jednak taki, że zakopane pod dywan problemy prędzej czy później wracają, uderzając z dużo większą siłą niż wcześniej. Co się stanie z kobietą, gdy jej partner umrze albo z jakiegoś powodu nie będzie mógł zarabiać tyle, co wcześniej? Co zrobi, gdy ją zostawi dla dużo młodszej dziewczyny, która pójdzie na ten sam układ? Jakoś będzie trzeba się utrzymać, więc konieczne będzie znalezienie pracy. A skoro wtedy było to problemem, to tym większym będzie, gdy minie kolejne 10 lat, a ona będzie miała puste CV oraz jeszcze bardziej pogłębione lęki i opory przed pracą. Mężczyzna tutaj też nie ma za wesoło — jeśli partnerka go zostawi, to nie będzie mu łatwo sobie kogoś znaleźć, ponieważ większość kobiet raczej nie ma ochoty wchodzić w rolę czyjejś gosposi i niewolnicy seksualnej. I tutaj nagle się okaże, że on w ogóle nie potrafi się komunikować w zdrowy sposób z drugą kobietą, która nie jest od niego zależna, ponieważ to całkowicie zmienia reguły gry. Wtedy dopiero dociera z całą siłą świadomość, jak bardzo jest niezdolny do tworzenia normalnych relacji z niezależnymi kobietami, które przejawiają zdrową samoocenę.
Generalnie takie układy, w których partnerzy wzajemnie się odciążają z pewnych zadań i obowiązków, mogą być jak najbardziej korzystne. Nie mogą one jednak być budowane na wzorcach ucieczkowych. No i powinna być też pewna równowaga w takim układzie, ale nie w kontekście tego, kto ile daje, ale raczej, ile go to kosztuje. Może więc być tak, że jeden z partnerów wnosi nieco więcej do związku. Jeśli jednak ma w tym całkowity luz i lekkość, ewidentnie nie poświęca siebie i nie czuje się przytłoczony, to jak najbardziej jest to w porządku. Ważne jest tylko to, aby nie zaniedbywać swoich spraw i nie robić niczego wbrew sobie. Jeśli ktoś cię utrzymuje (na zdrowych zasadach), nie musisz też na siłę tego odrzucać, aby coś udowadniać, ale wykorzystaj tą szansę i rozwijaj swoje talenty, pasje i zaradność, aby nauczyć się pożytkować swoją energię w sposób konstruktywny i wartościowy dla świata. Bądź gotowy w każdej chwili wejść z powrotem w ten obszar od którego cię odciążono i nie traktuj samego odciążenia jak czegoś stałego.
Dobry partner to nie taki, który zapewni ci maksimum wygody. Dobry partner to taki, który wspiera to, co dla ciebie najkorzystniejsze, a więc może zarówno cię wesprzeć i odciążyć, jak i również potrząsnąć tobą i powiedzieć: „Ogarnij się, nie możesz tak dalej funkcjonować, coś trzeba zmienić!”. Jeśli jest mądry i kochany, będzie robić to, co dla ciebie realnie korzystne, a niekoniecznie dokładnie to, czego od niego oczekujesz.
Do powyższego punktu można również przypisać relacje zbudowane nie tyle na wzajemnych korzyściach, co raczej wspólnocie ograniczających intencji, np. dwie osoby z negatywnym podejściem do świata spotykają się i wzajemnie się w tym nakręcają, wspólnie narzekając na wszystko i wszystkich. Gdy znajdziesz sobie człowieka, który ma bardzo podobne obciążenia do twoich, możecie nawzajem się wspierać we wzmacnianiu waszych iluzji. Czasami więc to dobrze, że partner ma inne podejście do świata. Jeśli np. jest niepoprawnym optymistą, a ty podchodzisz dość pesymistycznie do wszystkiego, to wzajemnie możecie wyjść poza bańkę własnych poglądów, poznać trochę inny punkt widzenia i w efekcie wspólnie wypracować zdrowy balans. Gdy spotka się dwóch pesymistów, mogą czuć, że nadają na tych samych falach, ale będzie im jeszcze ciężej wyjść poza ten schemat — nie znaczy to jednak, że nie możesz tworzyć sensownych związków z takimi ludźmi. Po prostu niekoniecznie szukaj kogoś, kto jest zbyt podobny do ciebie i nie odrzucaj zbyt łatwo tych, którzy wydają się częściowo nie być z twojej bajki.
6. Związek zbudowany na wzorcach odrzucenia
Posiadając silne wzorce odrzucenia możesz mieć tendencje do tworzenia relacji, w których niby coś się buduje, ale jednak nie do końca. Może być tak, że poznajesz kogoś, a ta osoba daje ci sprzeczne sygnały — z jednej strony cię przyciąga do siebie, ale też i odpycha. Mówi ci o tym, jak bardzo cię kocha i chce z tobą tworzyć wspólną przestrzeń, aby później z jakiegoś powodu poddać to wszystko w wątpliwość. To potrafi dziać się nawet całymi latami — zdążysz lepiej poznać tą osobę, zamieszkać z nią, wziąć ślub i założyć rodzinę, a ona pomimo upływu wielu lat potrafi cię odrzucać. Nie odrzuca jednak całkowicie, odchodząc i zaczynając nowe życie bez ciebie, ponieważ ostatecznie nie zamierza rezygnować z tej relacji. Mówi ci w emocjach, że nie wie czy cię jeszcze kocha i czy ten związek ma sens, a gdy już emocje opadną, znów deklaruje miłość, tylko po to, aby kilka tygodni czy miesięcy później znów wszystko podważać. A ty odczuwasz ogromny ból i sprzeczne emocje, ponieważ z jednej strony czujesz, że łączy was coś dobrego i wiele razem zbudowaliście, a jednak cyklicznie doświadczasz bolesnego odrzucenia i poddawania w wątpliwość wszystkiego, co razem tworzycie. Nie wiesz, co masz o tym myśleć, ponieważ narracja ciągle się zmienia. Po twojej stronie przyczyną otwartości na takie doświadczenia są najpewniej wzorce odrzucenia, które są bardzo szerokim i ważnym tematem, więc omówimy go osobno w dalszej części książki. Z kolei po stronie partnera przyczyny jego zachowania mogą być różne:
• Od początku nie był szczery z tobą, a może nawet i ze sobą. Tworzył coś na siłę albo z powodu egoistycznych, negatywnych pobudek. Zbudował ten związek na złym fundamencie i to mu regularnie wychodzi na wierzch.
• Ma ogromne pomieszanie w głowie i emocjach, sprzeczne odczucia i wyobrażenia, które sprawiają, że ciągle zmienia mu się perspektywa i nie wie, która jest prawdziwa (realnie związek może być korzystny, ale emocje mogą mu zaburzać tą świadomość).
• Jest niedojrzały, szuka przyczyn problemów na zewnątrz, więc najłatwiej mu zrzucać odpowiedzialność na drugą stronę, a co za tym idzie — czuć, że ten związek go ogranicza i inny dałby mu więcej szczęścia (co jest fikcją, ponieważ w innych relacjach odtwarzałby dokładnie te same schematy).
• Sam nie wie czego chce i co mu chodzi.
Można więc powiedzieć, że jeśli masz aktywne wzorce odrzucenia i stanowią one dosyć istotny składnik wszystkich twoich intencji do związku — możesz przyciągnąć sobie partnera, który będzie przejawiać się w sposób regularnie wyciągający z ciebie emocje odrzucenia. Nie jest bowiem powiedziane, że odrzucenia można doświadczać tylko w ten dosłowny sposób, gdzie absolutnie nikt cię nie chce i nie zamierza z tobą tworzyć relacji. Jak najbardziej można tworzyć związki z ludźmi, a jednocześnie czuć się w nich niezwykle samotnym, nieważnym i niekochanym. Jest to jeszcze głębsza i boleśniejsza forma problemu, ponieważ wiąże się z dużo większą ilością bodźców, które to odrzucenie prowokują.
Zdarzają się również przypadki, gdzie jedna strona chce tworzyć związek, druga deklaruje, że również ma taki zamiar, a jednak jej działania temu przeczą. To są często takie historie, gdzie mamy np. zakochaną kobietę i żonatego mężczyznę, który swojej żony już nie kocha i właśnie od niej odchodzi. Rzecz w tym, że zaczyna się spotykać z tą zakochaną kobietą, może i już nawet sypiają razem, ale jakoś tak wszystko przedłuża się w czasie. On ciągle ma nowe wymówki, dlaczego jeszcze musi to potrwać, nieustannie wodzi za nos, jednocześnie przywiązując do siebie kobietę. Ona myśli, że jest w związku, a on po prostu ją wykorzystuje, albo jest tak niedojrzały czy pogubiony, że sam nie ma pojęcia, co robi i nie umie tego sensownie rozegrać. Szukasz więc relacji, chcesz stworzyć prawdziwy związek, ale zamiast tego wikłasz się w jakąś dziwną gierkę czy chory trójkąt miłosny, który dostarcza ci głównie wielu negatywnych emocji i poczucia odrzucenia.
To jest normalne, że osoba z którą chcesz wejść w relację, może mieć skomplikowaną sytuację życiową (była żona, dzieci z poprzedniego małżeństwa, itp.), ale to co jest najważniejsze, to sposób w jaki ona do tego wszystkiego podchodzi. Ważne jest więc, aby taki człowiek był od początku wobec ciebie szczery, a jego deklaracje nie były słowami rzucanymi na wiatr, które mają mu tylko kupić trochę więcej czasu. Zwróć też uwagę na to, w jaki sposób traktuje byłą partnerkę i do czego jest zdolny — jeśli np. zdradza żonę, oczywiście mając na to piękne wymówki, to skąd masz pewność, że w przyszłości nie znajdzie pretekstu, aby zdradzić ciebie? Jeśli ktoś od początku oszukuje, kombinuje i kręci na wszelkie możliwe sposoby, to z taką moralnością, dalej może być tylko gorzej. Najlepiej sobie taką relację od razu odpuścić i skupić się na osobach, które nie tylko słowami, ale przede wszystkim czynami pokazują, że chcą poważnie zaangażować się w związek z tobą i mają uczciwe podejście do tematu.
7. Niska samoocena, wzorce ofiary
Jeśli masz niskie mniemanie o sobie — uważasz, że jesteś beznadziejny, nieciekawy, pełen wad — to albo się całkowicie zblokujesz na tworzenie związków, albo ta niska samoocena będzie mocno rzutować na relacje, które tworzysz. Widząc siebie jako kogoś gorszego niż realnie jesteś, możesz przyciągać sobie partnerów poniżej twojego poziomu, wierząc, że nie zasługujesz na nic lepszego. I nawet jeśli jakaś część ciebie będzie czuła, że to co przejawia partner zbyt mocno odstaje od ciebie — to podświadomość może wszystko kreować w taki sposób, że i tak nikt ciekawszy nie okaże ci zainteresowania. Będziesz więc żyć w przekonaniu, że do wyboru masz jedynie związki niskiej jakości albo męczącą samotność, ponieważ cała reszta jest poza twoim zasięgiem.
Innym, nieco rzadszym scenariuszem jest sytuacja, kiedy udaje ci się tworzyć relację z kimś naprawdę dobrym, ale twoja niska samoocena wciąż i wciąż bombarduje tą relację. Na każdym kroku udowadniasz sobie i partnerowi, że jesteś dla niego zbyt mało wartościowy, że on zasługuje na kogoś lepszego niż ty sam. Negujesz fakt, że on podjął samodzielną, dorosłą decyzję o byciu z tobą i że przecież nikt go nie zmusza do tego związku. Być może za bardzo go idealizujesz, co przy jednoczesnym umniejszaniu siebie, tworzy fikcję jakiejś większej różnicy między wami. A to się zdarza dość często, gdy jedna ze stron ma silne wzorce ofiary — wtedy ona ma tendencje do wyolbrzymiania swojej beznadziejności i przerysowywania własnych problemów. Partner może mieć porównywalnie duże braki w świadomości i samoocenie, ale jeśli one przejawiają się w zupełnie inny sposób (mniej dramatyczny, czyli poprzez zwykłe odcięcie, sztuczne, pozytywne nakładki na stłumione braki, itd.), to wtedy on pozornie może wydawać się dużo bardziej ogarnięty. Jeśli jednak spojrzeć na to całościowo, analizując całe wasze wnętrza i świadomość — może się okazać, że pomimo tak różnego przejawiania się na zewnątrz, w gruncie rzeczy „jesteście siebie warci”. Może być tak, że spotkaliście się, ponieważ ty potrzebujesz nauczyć się od niego jak się wziąć w garść i działać mimo trudności, bez nadmiernej samokrytyki, a on z kolei może potrzebować przyzwolenia na danie sobie przestrzeni do poczucia się czasami słabo i beznadziejnie, żeby nie być ciągle na siłę zbyt silnym i odpowiedzialnym za wszystko.
Jeśli jesteś w związku z osobą, którą naprawdę sobie cenisz i kochasz, nigdy, przenigdy nie niszcz tej relacji, tylko dlatego, że uważasz, że partner powinien dostać coś lepszego niż ciebie. Jeśli naprawdę go kochasz, pozwól mu podjąć jego własną decyzję — nie rób tego za niego. Ty decydujesz i odpowiadasz za siebie, więc ciebie interesuje to, co ty sam chcesz dla siebie. Jeśli ktoś coś w tobie widzi, to widocznie ma jakieś swoje powody, aby być w tym związku. Oczywiście, że to nie zawsze muszą być czyste intencje, ale jeśli kochasz tą osobę i czujesz, że z jej strony też jest miłość (nawet pomimo jakichś zaburzeń, uzależnień czy zaślepień) to daj temu szansę. Bardzo możliwe, że jak sobie oczyścicie te nieczyste intencje na których relacja została zbudowana, to związek wcale się nie rozpadnie, a wręcz przeciwnie — będzie jeszcze więcej miejsca dla miłości. W każdym razie, jeśli partner deklaruje, że widzi w tobie wartość, kocha cię i chce być z tobą, to zaakceptuj to, że on naprawdę może tak czuć, nawet jeśli ty całym sobą czujesz się nic nie warty. Próba umniejszenia tego krzywdzi i ciebie i drugą stronę — zamiast tego spróbuj popracować nad tym, dlaczego tak bardzo odrzucasz to, że ktoś naprawdę może cię szczerze kochać.
8. Odtwarzanie wzorców po rodzicach
Jako dzieci chłoniemy jak gąbka od naszych rodziców różnego rodzaju wzorce, przekonania i wyobrażenia na wszelkie możliwe tematy, w tym również związki. Z czasem zastępujemy to swoimi własnymi uczuciami i przekonaniami, ale im bardziej nasze dzieciństwo było zaburzone, tym większa szansa, że gdzieś po drodze poodcinaliśmy się od siebie i wiele z tych rzeczy pozostało w nas zamrożone, mimo że świadomie możemy mieć zupełnie inne podejście do tematu. Świadomie więc chcemy związku z fajną, kochaną kobietą, ale jakoś tak trafiamy na same złośliwe zołzy i dziwnym trafem przeżywamy bardzo podobne doświadczenia, jakie przeżywał nasz ojciec z naszą matką. To jednak nie zawsze jest takie proste i bezpośrednie przełożenie, więc nie zawsze będziemy sobie tworzyć wierną kopię sytuacji z domu. Często przejmujemy wzorce od obojga rodziców (w różnym stopniu) i niekoniecznie musimy wchodzić w buty rodzica tej samej płci, co nasza. Może być tak, że kobieta odtwarza przede wszystkim toksyczne wzorce swojego ojca, który był agresywnym dominatorem i narcyzem, a jej partnerzy odgrywają rolę przestraszonego dziecka, jakim ona sama była. Odtwarza się więc jej relacja z ojcem (w oderwaniu od matki), ale przy jednoczesnym odwróceniu ról. Choćby w przypadku narcyzów jest tak, że oni bardzo silnie narzucają reszcie rodziny, że ich przejawianie się jest jedynym słusznym i właściwym modelem, więc dziecko może mieć silny przymus naśladowania takiego rodzica i gdy już uwolni się z toksycznego domu — zaczyna samo tworzyć podobny model funkcjonowania ze swoją rodziną. Ważne jest zauważenie, że największy wpływ na nasze wzorce i przekonania ma ten rodzic z którym mieliśmy silniejszą relację emocjonalną i psychiczną. Zazwyczaj małe dziewczynki chcą być jak mamusia, a chłopcy jak tatuś, ale jeśli któryś z rodziców dominuje nad drugim, to cały ten schemat może się diametralnie zmienić. Wiele też zależy od osobistych wzorców i karmy — czy nasza podświadomość będzie bardziej zainteresowana ojcem katem czy matką ofiarą. To, do której roli będzie nas bardziej ciągnąć, będzie też miało wpływ na to, jak będziemy pewne rzeczy interpretować i co sobie wokół nich zbudujemy w swojej psychice.
Jak więc widać — temat potrafi być złożony, dlatego unikałbym tutaj bardzo prostych, powierzchownych ocen i analiz. W tym zawsze będzie też twoja własna unikalność, która będzie mniej lub bardziej modyfikować sposób odtwarzania rodzinnych wzorców. Możesz podświadomie kopiować całe schematy funkcjonowania z domu, ale w twoim wykonaniu będą one nieco inne niż oryginał. Mimo wszystko nie jesteś dokładną kopią swoich rodziców (nawet jeśli zostałeś wychowany na ich podobieństwo), więc nawet to, co wyniosłeś z domu, będzie raczej swojego rodzaju reinterpretacją, a nie dokładnym odtworzeniem jeden do jednego.
Warto również mieć świadomość tego, że dopóki nie przejdziemy terapii i nie oczyścimy porządnie swojej świadomości, będzie to całkowicie normalne, że mamy jakieś naleciałości po rodzicach, które rzutują na to, co się dzieje w naszych związkach. Przede wszystkim ma to wpływ na to, jakimi partnerami się interesujemy, jak się zachowujemy w różnych życiowych sytuacjach i do czego podświadomie prowokujemy partnera.
Zamykanie się na związki
Możemy nie odczuwać potrzeby tworzenia relacji partnerskich (na danym etapie życia lub w ogóle) i może to być jak najbardziej naturalne. W końcu istnieje naprawdę wiele możliwości przejawiania się i nie każda musi się wiązać z tworzeniem jakichkolwiek związków. W praktyce jednak większość osób, która deklaruje, że związku nie potrzebuje, robi to nie z powodu czystej potrzeby serca, a raczej zaburzeń, ograniczeń, lęków, niechęci czy obrażenia się na samą ideę. Zazwyczaj brakuje tutaj szczerości ze sobą, aby przyznać się do tego, o co naprawdę im chodzi.
Skoro czytasz tą książkę, to najwyraźniej tematyka związków w jakimś stopniu cię interesuje. Możesz jednak doświadczać sprzeczności intencji, które dotykają ogrom ludzi. Z jednej strony jest pewna część ciebie, która ciągnie do związków, a z drugiej — rozpoznajesz też taką, która zdecydowanie opiera się całemu pomysłowi. Jeśli chęć tworzenia relacji jest silniejsza, to przebija się przez opory i mimo sprzecznych odczuć, kreuje związki. Mogą one być zaburzone przez negatywne wzorce, ale generalnie sobie są. Z kolei, jeśli dominuje w tobie część osobowości, która jest przeciwna związkom, to wtedy, mimo świadomych chęci, pragnień i tęsknot, wciąż pozostajesz samotny. W takim przypadku powinien cię szczególnie zainteresować poniższy rozdział, ponieważ twoim zadaniem na drodze do udanej kreacji związku, będzie rozpoznanie jak największej liczby sabotujących mechanizmów i przepracowywanie ich po kolei, zaczynając od tych, które najbardziej mieszają. Z każdym uzdrowionym obciążeniem będzie przechylać się szala na korzyść pozytywnych intencji, więc realnie będzie się zwiększać szansa na sukces. Na szczęście nie będziesz musiał przepracować wszystkiego, aby w ogóle móc zacząć się cieszyć bliską relacją miłości — wystarczy jedynie, że dojdziesz do punktu, w którym dobre intencje zyskają przewagę nad obciążeniami. Nad resztą będziesz mógł więc popracować sobie na spokojnie, będąc już w związku.
Omówmy sobie teraz najpopularniejsze schematy, które mogą zamykać nas na związki wbrew naturalnym potrzebom serca.
1. Negatywne wyobrażenia o kobietach i mężczyznach
Jeden z głównych powodów zamykania na związki wśród ludzi. To jest aż niepojęte, jak ogromne ilości płciowych stereotypów, uproszczeń i wyobrażeń funkcjonują w społeczeństwie. Na każdym kroku słyszy się, że kobiety to, a mężczyźni tamto. Miliardy ludzi (a tyle mamy zarówno kobiet, jak i mężczyzn na tej planecie) wrzuca się do jednego worka wbrew wszelkiej logice i rozsądkowi. Gdyby wszystkie kobiety i wszyscy mężczyźni naprawdę przejawialiby się identycznie, to mielibyśmy tylko dwa różne archetypy człowieka i świat nie byłby zbyt zróżnicowanym miejscem. Tymczasem w rzeczywistości, przy tym ogromie ludzi i całej ludzkiej złożoności, zarówno mężczyźni, jak i kobiety przejawiają cały wachlarz różnych wzorców, zachowań i sposobów bycia. Wszelkie możliwe ludzkie zalety i wady znajdziesz zarówno wśród kobiet, jak i mężczyzn. Istnieją co prawda pewne tendencje, które sprawiają, że patrząc z punktu czystej statystyki, zarówno kobiety, jak i mężczyźni przejawiają określone schematy częściej niż płeć przeciwna (co wynika zazwyczaj z uwarunkowań biologicznych, społecznych i kulturowych). Trzeba jednak na to wszystko spojrzeć świadomie i przytomnie. Same tendencje mówią nam jedynie o tym, że mamy większą szansę trafić na takie, a nie inne zjawiska. Jest to więc kwestia większego prawdopodobieństwa, a nie całkowitej pewności, że będzie dokładnie tak, jak wskazuje tendencja. To, że np. ogół mężczyzn ma tendencje do nadmiernego myślenia o seksie, nie zmienia faktu, że istnieją miliony mężczyzn seksem niezainteresowanych w ogóle lub w stopniu dużo mniejszym, niż przeciętnie.
Co istotne, ciebie i tak nie musi obchodzić jaka jest większość, ponieważ nie będziesz sypiał z większą częścią populacji. Dla ciebie ważne będą konkretne jednostki, a jeśli nie interesuje cię stereotypowa kobieta czy mężczyzna, to po prostu szukaj sobie tych nieprzeciętnych, nietypowych ludzi. Założę się, że sam nie uważasz się za w pełni stereotypowego przedstawiciela swojej płci, więc jak sam widzisz — to nie jest żadna wielka sztuka, aby być takim człowiekiem. W gruncie rzeczy nawet te osoby, które oceniasz jako prostych, oklepanych ludzi — nie realizują tych stereotypów w pełni (one są zbyt zróżnicowane i często nawet sprzeczne ze sobą), a tym bardziej nie robią tego ludzie nieco bardziej świadomi i autentyczni w byciu sobą.
Ludzkość jest niesamowicie różnorodna, ale wiele osób ma tendencje do spłycania tematu i brnięcia w ograniczające stereotypy. Problem bierze się z pewnych cech umysłu, który uwielbia „porządkować” rzeczywistość, przypinając do wszystkiego konkretne wyobrażenia, łatki i definicje. On chce wiedzieć, czym są kobiety, o co z nimi chodzi, jak się z nimi wchodzi w interakcje, co się z tym wiąże, czego oczekiwać, itp. itd. Na bazie własnych doświadczeń i obserwacji tworzy więc swój własny system wyobrażeń, który potem projektuje na innych ludzi (w postaci nastawień, uprzedzeń i oczekiwań). Zapomina się w tym wszystkim jednak o tym, że nasze własne doświadczenia wynikają przede wszystkim z naszych intencji. Jeśli więc konkretny mężczyzna miał trudną relację z matką i ogólnie był poniewierany przez kobiety (niska samoocena i wzorce odrzucenia silnie do tego prowokowały), to potem spotyka głównie te toksyczne jednostki i utwierdza się w przekonaniu, że wszystkie kobiety takie są. A to przecież nie jest obiektywna prawda na temat kobiet, ale jedynie prawda na temat jego specyficznego, hermetycznego świata, jaki sobie stworzył. Gdzieś tam obok cały czas są też te kochane, wrażliwe kobiety, które mogłyby dać mu dużo miłości, ale on ich nie widzi, nie dopuszcza do siebie, sabotuje sobie relacje z nimi, umniejsza je poprzez projekcje swoich emocji na nich i robi wszystko, co nie pozwala mu doświadczyć tej lepszej strony kobiecości.
Aby wyjść z tego całego szaleństwa, trzeba zacząć traktować ludzi jak niezależne od siebie jednostki. Przyjąć założenie, że każdy człowiek to unikalna istota, która może być podobna do innych pod pewnymi względami, ale też zupełnie nieprzeciętna w innych aspektach. Nie ma czegoś takiego jak jednolity kobiecy czy męski umysł, do którego byliby podłączeni wszyscy ludzie. Nie ma dwóch identycznych kobiet czy mężczyzn na całym świecie. Nigdy nie możesz powiedzieć, że wiesz wszystko o kobietach czy mężczyznach, ponieważ nie poznałeś i nigdy nie poznasz ich wszystkich. Wyrzuć więc do kosza wszystko, co wydaje ci się, że wiesz na ich temat. Od dziś każdego człowieka poznajesz od zera, przy założeniu, że na samym początku nie wiesz o nim nic, a więc nie możesz oczekiwać niczego konkretnego po nim, dopóki go bliżej nie poznasz. Możesz oczywiście wyczuwać ludzi intuicyjnie i uczuciowo, ale to jest coś zupełnie innego niż obraz zbudowany na uprzedzeniach i emocjach.
2. Przeszłe doświadczenia
Będąc ofiarami toksycznych związków, bolesnych rozstań, zdrad i innych nieprzyjemnych doświadczeń okołozwiązkowych — w pewnym momencie możemy się poddać, wycofując się z tego obszaru życia. Część osób w takiej sytuacji buduje w sobie negatywne oczekiwania dotyczące przyszłych relacji, zakładając, że będzie ich spotykać to samo cierpienie, co w przeszłości, a wszystkie kolejne kobiety czy kolejni mężczyźni będą tacy sami, jak poprzedni, toksyczni partnerzy. To założenie jest po części słuszne, ponieważ dopóki nie zmienimy swoich intencji i nastawień, to rzeczywiście wciąż i wciąż możemy kreować sobie te same scenariusze, przyciągając ten sam typ partnerów. Błędne jest jednak zakładanie, że nie mamy na to wpływu i że wynika to z samej specyfiki związków czy tego jakie są kobiety/mężczyźni. Tutaj potrzebne jest zrozumienie własnych intencji i mechanizmów kreujących takie, a nie inne relacje. Zauważając, że to my sami podświadomie przyciągamy osoby o konkretnych cechach i odgrywamy z nimi dokładnie takie zależności, na jakie sami jesteśmy otwarci — możemy popracować nad uzdrowieniem tego wszystkiego i postawieniem zupełnie nowych, zdrowych fundamentów pod kolejne relacje.
Jeśli do tej pory miałeś same beznadziejne doświadczenia związkowe, to nie jest jeszcze powód, aby rezygnować z bliskich relacji partnerskich. Sam fakt, że coś odgrywało się za każdym razem przez całe twoje dotychczasowe życie, nie świadczy o tym, że tak musi być już zawsze. To mówi jedynie o tym, że po prostu coś nieprawidłowo działało w twojej psychice oraz emocjach i jeszcze nie zdążyłeś tego zmienić. Gdy to rozgryziesz i zastąpisz innymi intencjami, wtedy będzie mogło się wydarzyć to, co wydawało się niemożliwe i nieosiągalne. Potencjalnie możesz stworzyć związek, który jest zaspokojeniem wszelkich twoich pragnień i marzeń (tych pochodzących z serca, a nie ego) i nie ma żadnego powodu, dla którego miałoby to nie być dla ciebie możliwe. Musisz jedynie zmierzyć się ze swoją przeszłością i rozpracować wzorce, które nadały jej taki, a nie inny kształt. Pamiętaj o tym, że twoja przeszłość mówi jedynie o tym co było i jaki byłeś, a twoją przyszłość określa tylko wtedy, gdy pozostajesz wobec niej bierny. Pierwszym krokiem do wyjścia z takiego zamknięcia, będzie przebaczenie sobie i byłym partnerom tych wszystkich doświadczeń oraz przekierowanie uwagi ze starych emocji i zranień na rzecz świadomego budowania tego, o czym marzysz. Zamiast rozdrapywać stare rany i nakręcać się negatywnymi wyobrażeniami, jakie się przez to zbudowały — spróbuj sobie rozpisać czy zwizualizować wizję w pełni pozytywnego związku, jaki by ci całkowicie odpowiadał. Im bardziej to zobaczysz i poczujesz wszystkimi zmysłami, tym lepiej. Niech od teraz to będzie w centrum twojego zainteresowania, jeśli chodzi o tematy związkowe. Postaraj się więcej czasu poświęcać pielęgnowaniu tej wizji i uczuć, jakie z niej wypływają niż rozpamiętywaniu przeszłości.
3. Złe przykłady z otoczenia
Jest to punkt bardzo podobny do poprzedniego, z tą różnicą, że tym razem podświadomość nie nakręca się własnymi doświadczeniami, ale cudzymi. Na to są podatne szczególnie te osoby, które jeszcze nie tworzyły związków, a są nimi zainteresowane. Podświadomość może być zachłanna na dostrajanie się do cudzych emocji i wyobrażeń, aby wybadać temat i dowiedzieć się z czym ma do czynienia lub czego się spodziewać. Problem w tym, że w naszym społeczeństwie większość ludzi ma dosyć nieciekawe intencje dotyczące siebie i swoich związków, więc zdecydowanie dominują te złe przykłady, a to może nam mocno zakrzywiać postrzeganie tematu. Wiele osób ma świadomość, że są lepsze i gorsze związki, ale często wyobrażają sobie, że nawet w tych najlepszych istnieją różne nieprzekraczalne ograniczenia (np. wyobrażenie, że każda żona w jakimś stopniu kontroluje swojego męża i ten nie ma pełnej swobody życia). Tymczasem, nawet jeśli przejawiają się one u większości ludzi, to absolutnie nie są obowiązkowym elementem każdej relacji. Oliwy do ognia dodają jeszcze „mądrości” rodziny i znajomych o tym, co się zmienia po ślubie, jakie to są „te kobiety/ci mężczyźni”, o wygasającej miłości i tego typu rzeczach. Tutaj warto mieć na uwadze to, że jeśli jesteś osobą rozwijającą się duchowo i oczyszczającą swoje intencje oraz karmę, to możesz śmiało założyć, że docelowo będziesz w stanie tworzyć coś o dużo większej jakości, niż związki ogółu ludzi. Nie traktuj więc tego, co widzisz u innych jako punktu odniesienia. Nie kieruj się nawet tym, co widzisz wśród duchowiaków, ponieważ w duchowym środowisku też potrafi przejawiać się sporo dziwnych i toksycznych przypadków. Niestety osoby pojmujące pewne prawdy duchowe zbyt powierzchownie, potrafią wprowadzić wiele toksycznych zachowań do swoich relacji pod płaszczykiem „duchowej świadomości”. Zwróć uwagę też na to, czy nie jesteś zaślepiony czyimś autorytetem. Nawet ktoś, kto jest prawdziwym geniuszem w pewnych obszarach życia, może być mocno zaburzony i opowiadać kompletne głupoty na inne tematy, choćby związkowe.
Najważniejsze jest to, aby mieć swoją własną wizję (w kontakcie z duchowym sercem, aby nie była oderwana od rzeczywistości albo przesiąknięta zakrzywieniami ego) i dać sobie przestrzeń do otwierania się na jej skuteczną realizację. Związek jest dla ciebie, a nie ty dla związku — twórz więc to, co ci odpowiada i nie zakładaj, że wchodząc w bliską relację z drugim człowiekiem musiałbyś robić cokolwiek wbrew sobie.
4. Lęki przed bliskością
Generalnie zdrowo pojmowana bliskość z drugim człowiekiem jest zjawiskiem niezwykle przyjemnym, pozytywnym i korzystnym. Niestety, doświadczając zaburzonych, bliskich relacji (najczęściej już jako dzieci w domu rodzinnym) mogliśmy sobie wytworzyć spaczone postrzeganie tego, czym jest bliskość i co się z nią wiąże. W większości domów panuje narracja, że mamusia i tatuś kochają swoje dzieci, nawet jeśli w tej miłości są krzyki, nadmierna krytyka, bicie, straszenie, znęcanie się psychiczne i wiele innych niezdrowych zjawisk. Takie dziecko doświadcza czegoś bardzo nieprzyjemnego, niedobrego dla niego, ale to nie jest nazywane po imieniu (rodzic się nie przyznaje wprost do swoich błędów), a wręcz przeciwnie — sprzedawane są wymówki i uzasadnienia w stylu:
— „Mama to robi, ponieważ się o ciebie martwi” — dlatego jesteś kontrolowany i ograniczany na każdym kroku i nie możesz samodzielnie decydować o sobie.
— „Jakbym cię krótko nie trzymał, to byś nie wyszedł na ludzi” — no tak, gdybyś nie dostawał lania za każdą gorszą ocenę przyniesioną ze szkoły, to z pewnością wyrósłbyś na złodzieja, mordercę i gwałciciela.
— „Ale ja przecież cię kocham i zależy mi na tobie” — a jednak jesteś poniewierany, tłamszony i olewany na każdym kroku.
— „Jak dorośniesz to zrozumiesz, że robię to dla twojego dobra” — czyli teraz nie mam sensownych argumentów, a po latach… cóż, obyś zapomniał o tej rozmowie.
Bardzo łatwo jest wypaczyć ideę bliskości i miłości, gdy ktoś próbuje uzasadniać swój toksyczny sposób bycia i narzucić go jako coś „normalnego”. Ofiary takich zagrywek doświadczają ogromnego chaosu w podświadomości, gdzie ich własne uczucia i potrzeby mieszają się z zakrzywioną, narzuconą z zewnątrz wizją. Wierząc w taką nieprzyjemną „normalność”, łatwo dojść do wniosku, że w sumie to lepiej się żyje samemu. W takim wypadku należy rozpoznać błędne wzorce i popracować nad naprostowaniem ich, aby mogła przejawić się naturalna potrzeba zdrowej, dobrej bliskości.
Innym, również częstym źródłem lęków przed bliskością są traumy i krzywdy z przeszłości, gdy ktoś nadużył naszego zaufania. Mógł to być ktoś z bliskiego otoczenia, osoba, która wkupiła się w nasze łaski, aby nas wykorzystać albo ktoś, kto świadomie nie miał złych zamiarów, ale w swoim własnym pogubieniu jednak nas skrzywdził. Nieważne czy mówimy tutaj o czymś tak poważnym jak molestowanie seksualne i gwałt, czy o czymś mniejszego kalibru. Jeśli mamy w sobie nieuzdrowione emocje z wydarzenia, które wstrząsnęło naszym życiem, a które wiązało się z tworzeniem bliskiej, intymnej relacji z drugim człowiekiem — to możemy się mocno zamknąć na kolejne relacje. Część ludzi całkowicie się wycofuje, reagując wręcz panicznym lękiem na jakąkolwiek bliskość, a inni z kolei może i próbują tworzyć związki, ale robią to w grubym kombinezonie ochronnym, stawiając na każdym kroku zasieki i inne zabezpieczenia, byleby nie dopuszczać nikogo za blisko i za szybko. Tutaj ważne będzie przeprocesowanie traumy, aby wyjść poza te emocje i zbudować nową, bezpieczną i przyjemną perspektywę. To może wymagać przyjrzenia się również innym aspektom, które pogorszyły się w wyniku całego zdarzenia — najczęściej będzie to zaniżone poczucie własnej wartości, braki w poczuciu bezpieczeństwa i zaufaniu do siebie czy ludzi.
5. Lęk przed odrzuceniem
Niskie poczucie własnej wartości i przekonanie o byciu mało atrakcyjnym kandydatem na partnera może tworzyć w naszym umyśle silne przekonanie o tym, że na pewno nikt nie będzie nas chciał. Z takimi wyobrażeniami dochodzimy do wniosku, że nie ma sensu pchać się w temat związków, skoro i tak docelowo skończy się to rozczarowaniem i cierpieniem. Nawet jeśli mamy świadomość tego, że musi być JAKAŚ szansa na sukces, to lęk przed porażką jest na tyle silny, że paraliżuje nasze działania. Cała sytuacja kosztuje nas mnóstwo emocji, więc wycofanie wydaje się być najbezpieczniejszą i najspokojniejszą opcją, choć wiąże się z bolesnym stłumieniem własnych pragnień o miłości z ukochaną osobą.
Kluczowe tutaj jest zauważenie, co się dzieje w naszym wnętrzu. Z jednej strony mamy zbiór negatywnych, umniejszających wyobrażeń na własny temat, które dominują w naszej głowie i emocjach. Z drugiej strony mamy przebłyski naszej prawdziwej natury, która w ogóle nie utożsamia się z tymi kłamstwami. Jest jeszcze trzecia część, ta niezdecydowana, która nie wie, którą stronę konfliktu wybrać — i to ona czuje tutaj najwięcej emocji. Ona szuka na każdym kroku potwierdzenia na to, jaka jest naprawdę. Kiedy więc jest stawiana w takiej sytuacji jak próba stworzenia związku — z ogromnym napięciem i lękiem obserwuje co się dzieje, budując opinie na swój temat na podstawie przebiegu całej sytuacji. Jeśli finalnie zostaniesz odrzucony, dla niej oznacza to ten straszny scenariusz, który potwierdza jej najgorsze obawy — jesteś beznadziejny, nie zasługujesz na miłość, nie jesteś dość dobry, itd. Może się wydawać, że łatwiej będzie tkwić w niepewności (na tym etapie można mieć jeszcze odrobinę nadziei) niż doprowadzać do rozstrzygnięcia, które może utwierdzić nas w beznadziejności naszego położenia. Stąd wiele osób woli się po prostu wycofać z prób tworzenia związków, podświadomie spodziewając się, że rezultat nie byłby zbyt korzystny i tylko pogłębiłby negatywne emocje i wyobrażenia na własny temat.
6. Niechęć do angażowania się
Problem dotyczy głównie ludzi będących „dużymi dziećmi”, czyli przejawiających większe braki w dojrzałości psychicznej i emocjonalnej, skutkujące niechęcią do brania „dorosłej” odpowiedzialności za siebie i swoje życie. Są to typowe lekkoduchy, które głównie myślą o zabawie i przyjemnościach, a na takie słowa jak „obowiązki” czy „odpowiedzialność” reagują odruchem wymiotnym. Mając takie wzorce, nie chcemy wchodzić w poważne związki, ponieważ te wymagają minimum zaangażowania, odpowiedzialności i dojrzałości, aby mogły działać. Lekkoduch woli więc tworzyć płytkie, bardzo luźne relacje oparte na prostej wymianie (np. seksu) i bez nadmiernego przywiązywania się. Jeśli sprawy zachodzą za daleko i relacja zaczyna robić się poważniejsza — sabotuje ją albo zwyczajnie ucieka, aby zacząć od nowa kolejny, płytki związek. Z tego też powodu wzorce te znalazły się na liście wzorców zamykających na związki, ponieważ mimo możliwego angażowania się w temat — wszystko jest urywane zanim relacja przerodzi się w pełnoprawny związek. To trochę tak, jakby ktoś interesował się seksem, ale ograniczał swoje działania jedynie do gry wstępnej, bojąc się samego stosunku.
Skąd się biorą takie wzorce? Najczęściej będzie to zaburzone postrzeganie odpowiedzialności z domu, które może mieć różne przyczyny. Na wytworzenie się takich mechanizmów mógł wpłynąć zarówno nadopiekuńczy rodzic, który rozpieszczał dziecko i chronił je przed samodzielnymi konfrontacjami z rzeczywistością (dziecko nie wytworzyło więc wiary we własną zaradność), jak i całkowite przeciwieństwo, czyli rodzic nadmiernie surowy i wymagający. W tym drugim przypadku obowiązki i odpowiedzialność zostały tak obrzydzone dziecku, że ono je całkowicie znienawidziło i zbuntowało się przeciwko nim. Niezależnie od przyczyn, warto temat uzdrowić i zbudować w sobie pozytywne skojarzenia z braniem odpowiedzialności za siebie. Odpowiedzialność to nie tylko przykre konsekwencje, ale przede wszystkim odzyskanie świadomej kontroli nad swoim życiem i samodzielnie decydowanie o sobie, a to może być bardzo satysfakcjonujące i przyjemne.
7. Przekonania, że związek ogranicza
Wielu ludzi wyobraża sobie, że bycie w związku oznacza automatycznie pewnego rodzaju przymusy i obowiązki — trzeba spędzać razem tyle i tyle czasu, przytulać się, rozmawiać, dostosowywać do partnera, godzić na kompromisy. Na to rzutują jeszcze stereotypy płciowe w ramach których zakładamy, że mężczyźni czy kobiety będą mieć konkretne oczekiwania, sposób bycia i idące za tym konsekwencje dla nas. Pojawiają się więc ograniczające założenia, że wszyscy mężczyźni będą chcieli dużo seksu i partnerkę, która im posprząta czy ugotuje, a z kolei kobiety będą mieć wymagania finansowe albo zamęczą nas ciągłym gadaniem. Mając takie negatywne czy niezgodne z własnymi potrzebami wyobrażenia, stwierdzamy że związki widocznie nie są dla nas i nie warto się w nie angażować. W przekonaniu tym utwierdzić mogą wcześniejsze, nieudane próby stworzenia działającej relacji, gdy z poziomu naszych podświadomych oczekiwań wykreowaliśmy sobie dokładnie taki stereotypowy scenariusz.
Tymczasem ludzie są tak niesamowicie zróżnicowani, że można tworzyć naprawdę nieskończenie wiele różnych scenariuszy związkowych. To tylko od waszej dwójki zależy, jakie nadacie priorytety waszej relacji. Sami ustalacie każdy szczegół. Ile czasu spędzacie razem, a ile osobno. Które sfery swojego życie dzielicie, a którymi zarządzacie całkowicie niezależnie. Czy macie dzieci czy też nie. Czy skupiacie się na robieniu kariery i budowaniu domu czy może rzucacie wszystko i wędrujecie po świecie. Czy zamierzacie kochać się przed i po każdym posiłku, czy może raz w miesiącu pod kocykiem wystarczy.
Nie ma czegoś takiego jak uniwersalny szablon właściwego związku. Każda relacja to oryginalny, jedyny w swoim rodzaju twór. Jeśli uwielbiasz grać w gry komputerowe i poświęcasz temu sporą część swojego czasu, to nie poddawaj się wyobrażeniu, że dla kobiet jest to niedojrzałe, że będą cię od tego odciągać i zabraniać ci wydawania pieniędzy na droższy sprzęt komputerowy. Takie kobiety jak najbardziej istnieją, ale w takim przypadku, to po prostu nie są kobiety dla ciebie. Dla ciebie idealna będzie taka osoba, która albo sama jest zapalonym graczem albo po prostu ma swoje własne pasje, które nie kolidują z twoją (a jednocześnie szanuje twoje zainteresowania). Wtedy ty sobie grasz, a ona robi coś innego, w co jest równie zaangażowana. Nie musisz więc jej niańczyć, ponieważ tak samo jak ty — chce i potrafi się sama sobą zająć. Wtedy na dużym luzie przychodzi ustalanie tego, ile czasu spędzacie razem, a ile osobno. A nawet będąc w związku, partnerzy mogą robić znaczenie więcej osobno niż razem, jeśli takie mają potrzeby i osobowość. I to jest jak najbardziej zdrowe i w porządku.
Wszelkie ograniczenia wynikają tak naprawdę z tego, że ludzie próbują robić coś na siłę. Jeżeli ktoś nie harmonizuje z drugim człowiekiem, a mimo to oboje mają parcie na bycie razem, to potem mamy bolesne kompromisy, walkę o swoje, liczne frustracje, rezygnację z siebie i wiele innych nieprzyjemnych zjawisk. Im większa dysharmonia, tym więcej wyrzeczeń i bólu w podtrzymywaniu relacji. Nie musisz oczywiście spotykać osoby idealnie dopasowanej do ciebie w każdym calu, aby tworzyć udany związek. Wystarczy jedynie, że harmonia będzie przejawiać się w kluczowych obszarach, a z całą resztą będzie wam do siebie bliżej niż dalej. Mogą pojawiać się pewne różnice, ale jeśli jest tego stosunkowo mało i tyczy się to mniej ważnych spraw, to są to kompromisy, które nie bolą i które zdecydowanie są rekompensowane przez liczne zalety danej relacji.
8. Zamykanie się z powodu duchowości
Niektórzy duchowiacy wpadają w gonitwę za oświeceniem, stwierdzając, że powinni zrezygnować z przyziemnych spraw na rzecz duchowej praktyki. Zamykają się więc po klasztorach lub sami tworzą sobie możliwie ascetyczne warunki życia, aby całkowicie oddać się medytacji. Dla nich związek to tylko niepotrzebne przywiązanie i emocje, które odsuwają od oświecenia. Jest to jak najbardziej powierzchowne i błędne założenie, ponieważ w większości przypadków ci ludzie tak naprawdę próbują uciec od swoich nierozwiązanych problemów, licząc na to, że wykorzeniając ego poprzez zaawansowane praktyki, pozbędą się kłopotu bez konfrontacji z nim. Zazwyczaj jednak ich obciążenia są tak głęboko i silnie wryte w ich podświadomość, że bez porządnej terapii nie ma szans na przeskoczenie tego wszystkiego. W najlepszym razie doprowadzają się więc do nieprzytomnego otępienia w odcięciu od siebie, które niektórzy próbują nawet nazywać stanem oświecenia.
Część duchowiaków stwierdza, że związek odrywał ich od praktyki, a tak naprawdę najprawdziwszą praktyką jest samo życie. Im bardziej hermetyczne warunki będziesz wymuszał w swoim życiu, w oderwaniu od wszystkiego i wszystkich, tym większa szansa, że stworzysz sobie idealną przestrzeń do zakłamywania siebie. Żyjąc na bezludnej wyspie mógłbym sobie budować wyobrażenia, jaki to jestem oświecony, wolny od przywiązań i wspaniały pod każdym względem i jeśli nic by mi tego nie zakłócało, to taki obraz tylko ugruntowywałby się w mojej głowie. Jednak wracając po latach do cywilizacji, zaraz doszłoby do szybkiej i bolesnej weryfikacji, ile jest to wszystko realnie warte. To nie sztuka być oświeconym w swojej własnej głowie — większym wyzwaniem jest przejawianie tego w szerokim świecie. A wszelkie bliskie relacje, w tym związki partnerskie — są jednymi z najsilniejszych luster, jakie mogą nam służyć, dlatego warto być otwartym na takie weryfikatory. Związek więc nie tylko nie przeszkadza w duchowości, ale wręcz wspiera rozwój, służąc jako dość bezlitosne lustro w naszej relacji z własnym wnętrzem. To jak wyglądają nasze bliskie relacje i co się w nich dzieje — wiele pokazuje na temat naszej otwartości i intencji wobec siebie. Oczywiście bez związku też można się oświecać, ale na pewno nie warto z niego rezygnować z powodu błędnie postrzeganej duchowości.
Zdarzają się też osoby, które uważają, że są już na tak wysokim etapie rozwoju, że wyszły poza potrzeby seksualne i związkowe. W zdecydowanej większości przypadków osoby te wyparły swoje potrzeby, ponieważ odbili się od tematu. Całymi latami próbowali, ale jako, że im spieszno do oświecenia, a ego jest spragnione utożsamiania się z duchowym mistrzem — w pewnym momencie porzucają temat bez zaspokojenia go, budując narrację o duchowym uwolnieniu się od potrzeb. Po prostu totalne porażki w tej sferze za bardzo kłócą im się z wizją siebie, jaką sobie tworzą (urzeczywistnionego mistrza), więc chcąc nie chcąc, amputują niewygodną sferę życia, przykrywając to pięknymi, ale fałszywymi teoriami. Takie kłamstwa zawsze jednak przebijają się na wierzch i potem okazuje się, że taki „mistrz” np. epatuje obleśnymi i całkowicie zakrzywionymi wyobrażeniami na temat kobiet albo dziwnie często uwielbia zboczone żarty i zachowania zahaczające o molestowanie seksualne, jak na kogoś wolnego od potrzeb seksualnych.
9. Brak wcześniejszych doświadczeń związkowych/seksualnych
Gdy wchodzisz w wiek, w którym większa część rówieśników ma już za sobą pierwsze związki i doświadczenia seksualne, a u ciebie temat stoi w miejscu — może pojawić się poczucie, że zostajesz w tyle (szczególnie, jeśli masz niższą samoocenę). Im więcej lat mija i im bardziej rośnie przepaść między tobą, a otoczeniem, tym bardziej pogłębia się problem. Najpierw zaczynasz dystansować się od możliwości tworzenia związków (odrzucając okazje, niepotrzebnie umniejszając swoją wartość jako partnera i szansę na powodzenie), a w pewnym wieku możesz całkowicie się zamknąć, stwierdzając, że jest dla ciebie już za późno. Społecznie kształtuje się to tak, że problem pojawia się w pierwszej kolejności u mężczyzn, którzy już w stosunkowo młodym wieku mogą czuć się niemęscy i nieatrakcyjni jako prawiczki. Samo słowo „prawiczek” jest już często nacechowane negatywnie i wielu osobom kojarzy się z czymś wstydliwym i uwłaczającym. U kobiet jest nieco łatwiej, ponieważ ich dziewiczość znacznie częściej jest traktowana jak coś dobrego, szlachetnego, pożądanego (zależy to jednak też od konkretnego środowiska). To jednak trwa tylko do pewnego wieku, później przychodzi łatka „starej panny z kotami” i pojawia się ten sam problem, co u panów.
Przeanalizujmy, jak to jest z tym doświadczeniem od strony praktycznej. Najwięcej emocji jest zawsze wokół seksu, więc zaczniemy od tego aspektu. Tak naprawdę najwięcej o byciu „doświadczonym kochankiem” mówi młodzież i osoby mniej dojrzałe. Seks to nie rzemiosło, które się ćwiczy, a jakościowe doświadczenie nie opiera się na wypracowanych pozycjach czy wyćwiczonych pieszczotach. Taki naprawdę dobry, jakościowy seks to spontaniczny wyraz uczuć między ludźmi. To, co się realnie przydaje, to przede wszystkim otwartość uczuciowa i umiejętność swobodnego wyrażania siebie. A to rozwijasz przede wszystkim poprzez pracę ze sobą i swoim wnętrzem. No i pozostaje kwestia tego, że każdy człowiek jest inny i ma inne potrzeby, więc każdego partnera i tak uczysz się od nowa. Tutaj nie ma uniwersalnych wzorców seksualności — różnimy się temperamentem, potrzebami, sposobem bycia i wieloma innymi czynnikami, które wpływają na nasz sposób przeżywania seksu. To, co jednej kobiecie będzie dawać orgazmy, drugą może wkurzać czy sprawiać jej dyskomfort. Dobrym kochankiem jesteś wtedy, gdy czujesz i rozumiesz drugą osobę, a nie wtedy, gdy próbujesz przekopiować doświadczenia z poprzednich relacji. Mało tego, twój brak większych lub jakichkolwiek doświadczeń seksualnych może być nawet zaletą. Ludzie zazwyczaj nie lubią za dużo myśleć o tym, z kim i co robił wcześniej ich partner, ponieważ to nie są przyjemne myśli. Szczególnie mężczyźni powinni zwrócić uwagę na to, że może inni panowie potrafią się chełpić swoimi podbojami i umniejszać prawiczków, ale wśród kobiet często dominuje dokładnie odwrotne podejście. Dla nich często mężczyzna, który nie bzykał wszystkiego, co się rusza, jest ciekawszy i bardziej wartościowy od typowego „psa na baby”, a biorąc pod uwagę, że kobiety często boją się o to, że ktoś chce je jedynie wykorzystać dla seksu — przy takim prawiczku mogą poczuć się wręcz bezpieczniej. No i dla wielu z nich okazja, aby wprowadzić cię w świat seksu będzie czymś miłym, co sprawia, że mogą poczuć się wyjątkowo. Myślę, że dla większości kobiet będzie nie bez znaczenia, że to właśnie ją wybrałeś na swoją pierwszą partnerkę.
Jeśli chodzi o doświadczenia z samego bycia w związkach, to tutaj sprawa też nie jest jednoznaczna. Z jednej strony, ktoś bardziej doświadczony może mieć już przerobione pewne „lekcje” i być dojrzalszym partnerem pod pewnymi względami, ale z drugiej strony, jeśli te związki nie były zbyt dobre jakościowo, to może nawet lepiej by było ich nie mieć w ogóle. Zdarza się, że niektórzy mają negatywne naleciałości z poprzednich relacji, które potem trzeba odkręcać, więc czasami łatwiej jest budować relację z „czystą kartą”. Patrząc więc szerzej, to czy masz te doświadczenia czy nie, nie jest ani lepsze, ani gorsze — jest po prostu inne.
To nieważne, ile masz lat i doświadczeń za sobą. Każda relacja jaką będziesz zaczynał, oznacza całkowicie nową historię i odkrywanie siebie nawzajem na nowo. To jest kwestia, w której mogą tak samo odnaleźć się, jak i pogubić i prawiczki i starzy wyjadacze. Oszczędź więc sobie wymówek o tym, że dla ciebie za późno, albo że masz za mało doświadczeń, ponieważ to nawet nie są dobre argumenty. Daj sobie szansę, aby chociaż zobaczyć, jakie masz możliwości przy właściwym nastawieniu do tematu.
10. Obciążająca przeszłość, późny wiek
Tak jak w poprzednim punkcie problemem była zbyt mała ilość doświadczeń związkowych, tutaj jest dokładnie na odwrót — niektórzy zamykają się z powodu związków, które ciągną się za nimi po dzień dzisiejszy. Pomijając już omówiony wcześniej temat traum i zniechęcenia się do kolejnych relacji, mamy również przypadki osób, które czują się obciążone zakończonymi już relacjami. Najczęściej będzie to kwestia posiadania dzieci i idących za tym kontaktów z byłym partnerem. Niektórzy ludzie budują w sobie przekonanie, że nikt ich nie będzie chciał z takim bagażem doświadczeń i dodatkową odpowiedzialnością w postaci budowania relacji z nie swoimi dziećmi. Jest to jednak całkowicie niepotrzebne ograniczanie się. Taka sytuacja rzeczywiście odstraszy część ludzi, ale zawsze znajdzie się ktoś, dla kogo to wszystko nie będzie żadnym problemem, a może nawet wręcz przeciwnie — np. ktoś chciałby mieć dzieci, ale nie może mieć własnych, więc taki układ będzie pozwalał mu spełniać się jako rodzic. Istnieje naprawdę mnóstwo szczęśliwych par, gdzie jedno lub oboje partnerów ma za sobą burzliwą przeszłość związkową i dzieci z poprzedniego małżeństwa. Wbrew pozorom sporo ludzi w młodym wieku wchodzi w toksyczne czy bezsensowne związki, aby obudzić się po 10-20-30 latach i zaczynać od nowa w wieku 40 czy 50 lat. Nie ma w tym nic uwłaczającego czy złego, ot zwykła proza życia. Warto więc sobie przebaczyć błędne decyzje, nie przekreślając niczego przedwcześnie.
Nigdy nie jest za późno na danie sobie kolejnej szansy, a jeśli nie masz w planach umierać w najbliższych kilku tygodniach, to nie mów, że dla ciebie jest już za późno. Niektórzy już w wieku 40—50 lat stwierdzają, że są za starzy na tworzenie nowych związków, gdy w międzyczasie dziarscy 70—80 latkowie intensywnie romansują po sanatoriach. Ostatnio nawet czytałem o parze, która pobrała się w wieku 100 i 103 lat — mało tego, zrobili to m.in. po to, aby (z powodów religijnych) móc swobodnie uprawiać seks!
Załóżmy, że mamy 60-letnią kobietę, która mówi, że jest już za stara na tworzenie nowych relacji. Średni wiek życia kobiet w Polsce to 80 lat, a skoro jest to tylko średnia, to ma całkiem spore szanse na to, że będzie żyć nawet dłużej. Jeśli jednak miałaby dożyć tylko tej osiemdziesiątki to i tak mamy tutaj przed sobą wciąż całe 20 lat życia, które będą stanowić aż 1/4 całości! Zastanów się nad tym przez chwilę. 20 lat życia to jest 7120 długich dni, które mają być przeznaczone na co? Na przygotowywanie się do śmierci? A w tym wszystkim jest jeszcze, wcale nie taka mała szansa, na jeszcze dłuższe życie niż średnia. Dla wielu osób koronnym argumentem jest to, że im się już nie chce i nie potrafią się bawić w te całe randki i romanse. Zauważ jednak, że jeśli będziesz sobie szukać kogoś w swoim wieku, to jest duża szansa, że trafisz na kogoś o podobnym podejściu do twojego. Randki 60-latków zazwyczaj wyglądają zupełnie inaczej niż szaleństwa młodzieży i zazwyczaj chodzi o zwykłe poznanie siebie, zaprzyjaźnienie się, wspólne spędzanie czasu, a może nawet i coś więcej, jeśli pojawią się właściwe uczucia. Niestety w naszym kraju (nie na całym świecie to tak wygląda) dużo emerytów żyje w takim dziwnym przekonaniu, że powinni samotnie gnić w domu, rozwiązywać krzyżówki i czekać na śmierć. Dziś na szczęście mamy Internet, co znacznie ułatwia budowanie kontaktów i możliwe, że to się stopniowo zmienia. Niezależnie od wieku, warto otwierać się na nowe relacje, choćby miały to być zwykłe przyjaźnie, ale kto wie — czasami takie spotkania dla wspólnego towarzystwa mogą zamienić się w bliższą relację. W końcu czemu dwie starsze, samotne osoby nie miałyby prawa do tego, aby doświadczyć jeszcze czegoś dobrego w tym życiu?
11. Wieczna gonitwa
Ostatni punkt jest nieco nietypowy, ponieważ tutaj powierzchownie może się wydawać, że ktoś naprawdę chce związku. Mało tego — może nawet sprawiać wrażenie mocno zdesperowanego. Sam wzorzec polega na intensywnym zakochiwaniu się w takich osobach, które są poza jakimkolwiek zasięgiem — będą to więc najczęściej osoby będące już w innych związkach, kompletnie niezainteresowane budowaniem relacji czy nadające na innych falach, niż zakochany. W praktyce oznacza to dużo melancholijnej tęsknoty, miłosnych rozmyślań, snucia abstrakcyjnych fantazji, użalania się nad sobą i wielu innych, czysto emocjonalnych stanów zbudowanych wokół uczucia: „chcę, ale nie mogę”. Te bardziej artystyczne dusze poświęcają ten czas na pisanie wierszy o nieszczęśliwej miłości i krwawiącym sercu albo malowanie obrazów o tytułach takich jak „Rozpacz” czy „Miłosna Agonia”. Emocje przeżywane wokół nieszczęśliwej miłości potrafią być budowane nawet całymi latami, co skutecznie zamyka na zauważanie jakichkolwiek alternatyw. W końcu, gdy idealizujesz coś, czego nigdy nie było i cała twoja uwaga jest tam „uwięziona”, to ciężko dostrzec inne możliwości dla ulokowania swoich uczuć.
Z bardzo ciekawym zwrotem akcji mamy do czynienia, gdy nagle okaże się, że po miesiącach czy nawet latach wzdychania do kogoś, obiekt westchnień nagle się nami zainteresuje. W zależności od przypadku sam przebieg całego zdarzenia może być nieco inny, ale efekt jest ten sam — stopniowe lub natychmiastowe wycofanie się i stracenie zainteresowania z naszej strony. W tym momencie ujawniają się prawdziwe intencje — tutaj nigdy nie chodziło o stworzenie udanego, działającego związku (gdyby to była główna intencja, to interesowałbyś się osobami, które są otwarte na relację z tobą). Tak naprawdę chodziło o podświadomą zachłanność na taplanie się w rozpaczy, żalu, smutku czy innych emocjach, które dla umysłu są jak narkotyk (niby jest to coś negatywnego i szkodliwego, ale jednak jest potrzeba wracania do tego konkretnego stanu emocjonalnego). Po części może to być również kwestia oszukiwania siebie i godzenia wewnętrznych sprzeczności, gdzie część ciebie pragnie związku, a inna strasznie się go boi, więc nieszczęśliwe zakochanie to maksimum tego, na co sobie pozwalasz. Gdy więc zostajesz zaskoczony i postawiony w sytuacji, gdzie pojawia się prawdziwa szansa na stworzenie związku — na wierzch wychodzi ta sabotująca intencja. Pojawia się lęk, zniechęcenie, poczucie niegodności albo stracenie zainteresowania, co sprawia, że ostatecznie do niczego nie dochodzi (nawet jeśli po drodze będą emocjonalne próby stworzenia czegoś). Czasami pojawia się też rozczarowanie, kiedy jednak damy szansę relacji i uświadamiamy sobie, że obiekt naszych westchnień przy bliższym poznaniu dużo traci w porównaniu ze swoją wyidealizowaną wersją z naszych fantazji. W tym momencie może pojawić się bolesne otrzeźwienie i uświadomienie sobie, że straciliśmy mnóstwo czasu na wzdychanie do kogoś, kto ostatecznie okazał się odrzucający jako partner.
Aby wyjść z tych wzorców, musisz podejść szczerze do siebie i zastanowić się nad tym, o co ci właściwie chodzi. Co jest ważne? Ta cała emocjonalna, pseudoromantyczna otoczka i przesadzony dramatyzm czy konkrety, czyli po prostu spotkanie odpowiedniej osoby i tworzenie z nią udanej relacji? Popracuj nad samooceną i szacunkiem do siebie, ponieważ szanując siebie, nie uzależniasz swojego szczęścia i samopoczucia od tego, co wybierają inni ludzie. Jeśli konkretna osoba nie chce lub nie może z tobą być, to nie jest koniec świata, nawet jeśli ona wydaje się być taka cudowna. Jeśli wmawiasz sobie, że ona jest tą jedyną i nikogo lepszego nie będzie, to zakłamujesz siebie. Na jakiej podstawie tak stwierdzasz? Czy naprawdę wystarczy samo to, że jeszcze nie spotkałeś nikogo lepszego? Jej zapewne też nie znałeś od urodzenia, tylko pojawiła się nagle, zmieniając twoje postrzeganie ideału. Czemu nawet jutro nie mogłaby się pojawić kolejna osoba, która postawi poprzeczkę jeszcze wyżej? Zresztą tutaj mam jeden twardy dowód na to, że ta konkretna osoba nie jest twoim ideałem. Gdyby nim była, to mogłaby i chciałaby z tobą być. A jeśli tego brakuje, to cóż… mamy poważną rysę na tym rzekomym ideale. Twoim ideałem zawsze będzie osoba, która sama z siebie chce być z tobą tak samo mocno, jak ty z nią. To jest pierwszy i podstawowy warunek, bez tego nie ma w ogóle tematu, a cokolwiek próbujesz zbudować na tym brakującym fundamencie, jest tylko zwykłą mrzonką i brakiem szacunku do własnych potrzeb. Jeśli czujesz silną potrzebę bycia kochanym, to poświęcaj czas i uwagę ludziom, którzy są otwarci na to, aby cię kochać i nie marnuj czasu na tych, którzy tego nie czują. Jeśli nie ma dla ciebie nikogo, to zamiast zatapiać się w rozpaczy, inwestuj w budowanie własnej otwartości, ponieważ tylko tego ci trzeba, aby osiągnąć sukces.
Czy jestem wystarczająco dobry?
W społeczeństwie panuje dość powszechne przekonanie, że można być nie dość dobrym, aby zasługiwać na stworzenie związku partnerskiego. Najczęściej jest to budowane na wyobrażeniu, że należy przejawiać przynajmniej kilka cech, które tworzą swojego rodzaju „atrakcyjność”. Mówimy tutaj o takich aspektach jak młodość, inteligencja, fizyczne piękno, okazały majątek i zarobki, wysoka pozycja w społecznej hierarchii, seksapil, ciekawe zainteresowania, wysoka charyzma i wiele innych. Są to czynniki, które z założenia wyróżniają nas ponad stan przeciętności, a więc siłą rzeczy nie są łatwo dostępne dla każdego. Gdyby było inaczej, to nie moglibyśmy mówić o niczym ponadprzeciętnym — byłaby to najzwyczajniejsza zwyczajność. Stąd można wyciągnąć prosty wniosek — skoro przeciętność jest tam, gdzie przejawia się większość, a społecznie postrzeganą atrakcyjność przypinamy tylko do tych wyjątkowych, rzadziej spotykanych zjawisk, to znaczy, że zdecydowana większość ludzi zostanie wrzucona do worka „nieatrakcyjnych”. Cóż to oznacza dla związków? Czy to, że te 10—20% „atrakcyjnych” zasługuje na bliskie relacje miłości, a cała reszta świata ma siedzieć w domu i się nie wychylać? Czy ci „przeciętni”, choć stanowią zdecydowaną większość, mają czuć się jak gorsza mniejszość? To zdecydowanie nie jest w porządku, aby odpowiadać na te pytania twierdząco.
Niestety, ludzie na ogół podchodzą od złej strony do tego systemu. Zamiast się z niego wyłamywać, próbują desperacko przejść na stronę „atrakcyjnych”. Wykonują więc niesamowite akrobacje, aby się pokazać i sprzedać pewien wizerunek siebie, co wyraźnie widać choćby w mediach społecznościowych. Zewsząd docierają do nas natarczywe wręcz obrazy: „zobacz jak dobrze się bawię, jaki jestem szczęśliwy, jakich mam cudownych przyjaciół, jakie mam ciekawe pasje, jak wiele osiągam, jak dobrze leży na mnie ta sukienka, na jak drogie wakacje mnie stać”. Widząc tylko wycinek czyjegoś życia, zaczynamy wierzyć, że prawie wszyscy należą do grupy atrakcyjnych, a tylko my utknęliśmy z małą grupką dziwaków w tej drugiej drużynie. To, czego nie dostrzegamy to fakt, że ci ludzie często wręcz desperacko walczą o uwagę, co wynika tak naprawdę z ich kompleksów, braków i niepewności. W sprzedawanych obrazach nie ma pełnego przekazu, nie widzimy tego, że tutaj wpleciono też takie informacje jak: „tak naprawdę boję się, że nikt mnie nie pokocha, jeśli będę zwyczajna, nie dogaduję się z rodziną i chyba mam depresję, mam dużo znajomych, ale żadnych bliskich przyjaciół, czuję się samotny i często płaczę bez powodu”. Nie widzimy tego wszystkiego, dopóki ci ludzie nam tego nie pokażą, a na to jest z reguły mała szansa, gdy mamy do czynienia z desperacką gonitwą za atrakcyjnością. Nasz umysł z kolei bardziej skupia się na tym, co realnie widzi, niż na tym, czego może się jedynie domyślać czy sobie wyobrażać na czyjś temat, więc siłą rzeczy łatwiej przyjmować to, co jest nam sprzedawane. Z tego powodu większość ludzi staje przed dylematem — dołączyć do tej gonitwy i też desperacko walczyć o łatkę osoby atrakcyjnej czy olać to wszystko, ale czuć się jak ktoś gorszy i mniej ciekawy? Oczywiście jest jeszcze trzecia droga, czyli poszerzanie samoświadomości i stawianie fundamentów zdrowej samooceny, w oderwaniu od społecznych schematów i gierek. To wymaga jednak już nieco większego zaangażowania oraz świadomości, że taka możliwość w ogóle istnieje.
Tutaj warto zadać sobie kilka pytań. Kto decyduje o tym, co jest wystarczająco dobre i atrakcyjne do tworzenia związków, a co nie? Na jakiej podstawie są ustalane takie kryteria? Czy miłość jest tylko dla wybranych? Czy ja muszę być częścią tego społecznego systemu? Czy jeśli ja zignoruję ten system i moja potencjalna druga połowa będzie mieć takie samo podejście, to czy w takim razie ma to jakieś znaczenie, że inni ludzie się w to bawią? Czy muszę się ograniczać tylko dlatego, że inni się ograniczają?
Najgorsze, co możemy zrobić w tym temacie, to przyjąć te społeczne, ograniczające założenia za coś pewnego i niezmiennego, a następnie próbować na siłę dopasować siebie do tego systemu. To zawsze prowadzi tylko do cierpienia i rozczarowań. Koń może namalować sobie czarno-białe paski, ale to nie czyni z niego zebry. Twoim zadaniem nie jest stać się kimś innym, aby osiągnąć atrakcyjność. Twoim zadaniem jest odkrywać atrakcyjność, która już w tobie jest, a która wynika z twojej prawdziwej, Boskiej natury. Niezależnie od tego kim jesteś, jest w tobie Boskie piękno i cudowna wartość. Możesz tego jeszcze nie czuć i nie rozumieć, ale to naprawdę w tobie jest i tylko czeka na ujawnienie.
Teoretycznie możesz też zbudować wokół siebie schematy, wzorce i zachowania, które będą działać odrzucająco na innych ludzi. Możesz być nieprzyjemnie zboczony, wulgarny, agresywny, małostkowy, szowinistyczny, itp. itd. — możliwości jest naprawdę wiele. Przejawiając te cechy zapewne będziesz czuć się nie dość dobry, ale tutaj istotne jest zauważenie tego, że to wszystko nie jest prawdą o tobie. To są tylko sztuczne maski, nakładane z różnych powodów (w którymś momencie pogubiłeś się, zostałeś skrzywdzony, cierpisz), ale tak naprawdę to nie jesteś ty. Tutaj o wiele ważniejsze od samego faktu, że one są — jest to, jakie masz do nich podejście. Czy zamierzasz się ich kurczowo trzymać i je pielęgnować, czy pracujesz nad sobą, aby to wszystko uzdrawiać w sobie i w zamian otwierać na sposób przejawiania się bliższy twojemu sercu i twojej duszy?
Zauważ też, że aby móc stworzyć związek — nie tylko nie musisz szczególnie mocno przejawiać tych ponadprzeciętnych cech, które tworzą społeczną atrakcyjność, o której wspominaliśmy wcześniej. Możesz nawet przejawiać cały szereg tych mniej przyjemnych cech i wciąż może znaleźć się ktoś, kto będzie chciał tworzyć z tobą bliską relację. Jest to skrajny przykład, ale zwróć uwagę, jak często mówi się o toksycznych związkach, gdzie dochodzi do różnego rodzaju przemocy, gwałtów, alkoholizmu i wielu innych patologicznych zachowań. Nawet tacy ludzie tworzą związki, ponieważ prawda jest taka, że absolutnie każdy może je tworzyć — choćby nawet i najgorsi degeneraci. To, jak się przejawiają partnerzy i na co są otwarci, ma oczywiście wpływ na to, jaka jest jakość tego związku, ale generalnie tworzyć go sobie mogą dowolni ludzie. Wynika to z faktu, że ta możliwość nie otwiera się tylko dla tych, którzy coś sobą reprezentują (jak może ci się podświadomie wydawać), a tak naprawdę dla każdego, kto po prostu sobie na to pozwala. Pozwolenie jest tutaj słowem kluczowym, ponieważ to właśnie ten czynnik jest tutaj najważniejszy. Jeśli nie wychodzą ci związki mimo nawet usilnych prób, to nie dlatego, że jesteś za mało przystojny, bogaty czy inteligentny. Nie masz związku, ponieważ używasz braków i problemów w tym (czy dowolnym innym) zakresie jako argumentów do tego, aby nie dać sobie przyzwolenia na związek. Możesz projektować to na innych, wmawiając sobie, że to oni ci to robią (np. mówiąc, że kobiety „lecą tylko na kasę”, a ty tej kasy przecież nie masz), ale tak naprawdę, to ty sam tworzysz sobie ograniczenie, w którym się zamykasz. W twoim otoczeniu (niekoniecznie bezpośrednim, jeśli się mocno zapierasz we wzorcach) z pewnością jest wiele kobiet, dla których kwestie finansowe są mało istotne w temacie związku, ale to ty nie chcesz pozwolić sobie poczuć, że ktoś mógłby ciebie szczerze chcieć i kochać, nawet gdy jesteś spłukany. Niezwykle ważne będzie więc to, abyś przestał sobie wmawiać, że nie jesteś dość dobry, ponieważ to niepotrzebnie zaniża twoją samoocenę związkową i sabotuje twoje uczucie przyzwolenia. Każdy z nas ma cały szereg takich toksycznych wymówek i jeśli nie czujesz się dostatecznie atrakcyjny, chciany i kochany, to gwarantuję ci, że na jakimś poziomie podświadomości siedzi w tobie brak własnego przyzwolenia na to, uzasadniony różnymi argumentami. Twoim zadaniem będzie odkrywanie tych argumentów i taka praca z nimi, aby otworzyć się na naturalne, niewymuszone i szczerze przyzwolenie z poziomu serca.
Gdy poznałem swoją obecną żonę, oboje byliśmy jeszcze bardzo młodzi, pogubieni i emocjonalnie skrzywieni z powodu traum z dzieciństwa. Problemy z którymi sobie nie radziliśmy, sprawiały, że niezbyt nadawaliśmy się do tworzenia zdrowego związku, ale niezwykle mocno pragnęliśmy i potrzebowaliśmy miłości oraz bliskości. I z jednej strony była między nami ogromna harmonia i miłość, które nas przyciągały i prowadziły we właściwym kierunku, ale było też dużo bólu i ranienia siebie nawzajem. Gdyby ktoś w tamtym momencie powiedział, że nie nadajemy się do tworzenia związku, to w pewnym sensie miałby rację, ale jak inaczej mielibyśmy to zmienić, jak nie poprzez praktyczną naukę? Chociaż czasami sobie nie radziliśmy z tym, co się działo, chociaż nie raz walczyliśmy przeciwko sobie, na końcu każdego dnia staraliśmy się wspólnie rozmawiać, naprawiać, zrozumieć siebie nawzajem i robić wszystko, co się tylko da, aby było lepiej. Wspólnie wspieraliśmy się w tym, aby stać się dość dobrymi partnerami dla siebie i ostatecznie okazało się, że to wszystko miało sens. Każdy kolejny rok relacji stawał się coraz lepszy, a to co przeszliśmy razem, zbudowało ogromną więź, zaufanie i bliskość. To doświadczenie dało mi pewność, że absolutnie każdy człowiek, niezależnie od tego na jakim etapie życia jest — może potencjalnie stworzyć sensowny związek. To nieważne jak bardzo pogubiony jeszcze jesteś. Jeśli masz w sobie szczerą chęć, aby z tego wyjść i naprostować swoje życie — z pewnością znajdzie się ktoś, kto jest na twoim poziomie i kto tak samo jak ty, chce zmierzać w kierunku wyższej jakości. Możecie razem wspierać się w tym, aby zrealizować ten cel, a z własnego doświadczenia wiem, że tak jest szybciej, choć też intensywniej i nie zawsze łatwiej. To tak naprawdę zależy tylko od twoich preferencji, czy chcesz sobie dać jeszcze czas na terapię i poukładać sobie pewne sprawy, zanim zaczniesz tworzyć bliskie relacje czy może wolisz od razu skok na głęboką wodę. Pamiętaj jednak, że to jest twój wybór, a nie coś, co zostało ci narzucone. Nie twórz więc sobie wyobrażeń, że to świat może uznać cię za nie dość dobrego i ci coś odbierać — to jest tylko i wyłącznie twoja własna decyzja (nawet jeśli jest ona bardziej podświadoma niż świadoma).
Na koniec wspomnę o jeszcze jednym, popularnym schemacie, który prowadzi do czucia się nie dość dobrym partnerem, a który najczęściej uaktywnia się w przypadku rozstań i odrzuceń. Wiele osób ma tendencję do myślenia, że jeśli ktoś ich nie chce, to znaczy, że coś jest z nimi nie tak i nie są dość dobrzy jako partnerzy. Tymczasem w większości przypadków chodzi o problem ze wzajemnym dopasowaniem (np. na poziomie oczekiwań, celów, sposobu bycia, komunikacji, wrażliwości, temperamentu i wielu, wielu innych). To, że nie jesteś odpowiedni dla kogoś konkretnego, nie czyni cię uniwersalnie złym partnerem. Ba, tak naprawdę nie będziesz odpowiedni dla zdecydowanej większości ludzi, tak jak większość ludzi nie będzie odpowiednia dla ciebie. To jest jak najbardziej normalne zjawisko, ponieważ taki naprawdę jakościowy związek wymaga porządnej harmonii na wszystkich fundamentalnych poziomach (o niej powiemy sobie więcej w kolejnym rozdziale). Bez odpowiedniej harmonii, czyli właściwego dopasowania partnerów — związek z założenia nie ma prawa działać w zdrowy sposób, a więc porażka nie jest winą tego, że jeden z partnerów przejawia się w taki, a nie inny sposób. Głównym winowajcą jest tylko ta intencja, która sprawiła, że na siłę próbowaliście stworzyć coś, co od podstaw nie miało potencjału do prawidłowego działania. Zazwyczaj jest tak, że osoba która inicjuje rozstanie, jest tą pierwszą, która to sobie uświadomiła, a strona która rozpacza i nie chce się z tym pogodzić, jeszcze tkwi w samooszukiwaniu się. Cóż, jeśli będziesz upierał się przy przekonaniu, że to miał być ten właściwy związek, to w przypadku jego rozpadu, nie pozostanie ci nic innego jak obwiniać siebie albo drugą stronę (w końcu gdzieś ta odpowiedzialność musi leżeć). Dużo ludzi ma z tym problem. Gdy wchodzą w relację z kimś, kto wydaje im się bardzo, bardzo atrakcyjny i wyjątkowy — nie zwracają uwagi na to, czy ta osoba w ogóle do nich pasuje. Załóżmy, że mamy mężczyznę, który praktycznie stracił głowę dla pięknej kobiety. Odczuwa on ogromne pragnienie bycia z nią, emocje szaleją, pożądanie bucha z siłą wulkanu, a sama kobieta reprezentuje sobą coś, czego nie doświadczył przy żadnej innej. To już spokojnie wystarczy, aby poczuć ogromny przymus i parcie na bycie razem bez jakiegokolwiek brania pod uwagę, że może tutaj nie być odpowiedniej harmonii. On po prostu nie uwzględnia tego, że może być zaślepiony, nakręcony własnymi brakami i źle nastawiony z powodu nieczystych intencji wobec samego siebie. Odczuwa więc ogromny dramat, gdy okazuje się, że ten jego ideał nie jest nim zainteresowany. Wyciąga powierzchowny wniosek na zasadzie: „ona jest dla mnie ideałem, ale mnie nie chce, więc widocznie ja już nie jestem dla niej ideałem, czyli jestem beznadziejny i mało atrakcyjny”. Upieranie się przy tym, że to musi być właśnie ta, a nie inna osoba, często prowadzi do przykrych emocji. Tymczasem tutaj mężczyzna powinien wyciągnąć zupełnie inny wniosek: „Skoro ona nie chce bądź nie może być ze mną, to najwidoczniej się myliłem i jednak nie jest moim ideałem. Może i ma dużo cech mojego ideału, ale nie posiada tej najważniejszej — chęci i gotowości do bycia ze mną. Muszę w takim razie szukać dalej.”.
Jeśli układałeś kiedykolwiek puzzle, zapewne nie raz zdarzyło się, że na pierwszy rzut oka dany element pasował do konkretnego miejsca w układance, ale ostatecznie okazało się, że to jednak nie było właściwe dla niego miejsce. Może niepotrzebnie umieściłeś go tam nieco na siłę i dopiero po czasie okazało się, że tak naprawdę powinien się tam znaleźć inny puzzel. Zwróć uwagę na kilka rzeczy. Czy ułożyłbyś cały obrazek, gdybyś upierał się do samego końca przy nieprawidłowym ustawieniu? Czy sam fakt, że puzzel okazał się nie pasować do drugiego — czy czyni to którykolwiek z nich jakimś gorszym elementem? Czy to znaczy, że masz w złości wyrzucić go do śmieci? Jeśli to zrobisz, to zabraknie ci go w innym miejscu i wtedy jakiś inny element nie będzie miał kogoś do pary. Jeśli cały obrazek ma zostać ułożony, nie możesz się przy niczym upierać — musisz pokornie dopasować każdy element do właściwego mu miejsca — bez kombinowania i wymyślania. Nie przycinasz i nie przemalowujesz żadnego z puzzli, aby go wcisnąć gdziekolwiek na siłę, bo doskonale wiesz, że to zemści się na tobie później i nie ułożysz tego obrazka. Czemu więc nie możesz wdrożyć tych samych zasad do własnego życia i relacji z ludźmi, gdzie to wszystko działa praktycznie tak samo, a konsekwencje kombinowania są dużo poważniejsze? Jeśli ludzie do siebie nie pasują, to żaden z nich nie jest gorszy z tego powodu — po prostu każde z nich musi znaleźć „swoje własne puzzelki”, które będą się z nimi doskonale uzupełniać. A jeśli nie będziesz chciał się z tym pogodzić i będziesz próbował na siłę się zmienić, dostosować do oczekiwań — to ten fakt i tak prędzej czy później wyjdzie podczas budowania związku. Im później do tego dojdzie, tym bardziej będzie bolało.
Jak przejawia się harmonia w związku?
Harmonią w związku możemy określić odpowiedni poziom wzajemnego dopasowania we wszystkich kluczowych obszarach przejawiania się. Warto jednak mieć na uwadze, że dopasowanie niekoniecznie oznacza identyczność. Tutaj nie ma znaczenia czy partnerzy w danej kwestii przejawiają to samo czy coś innego. Znaczenie ma to, w jaki sposób te czynniki na siebie oddziałują. Jeśli one się dogrywają, wzajemnie wspierają i uzupełniają, albo przynajmniej pozostają neutralne względem siebie — możemy mówić o harmonii. Jeśli z kolei stoją w sprzeczności ze sobą, nawzajem przeszkadzają sobie lub po prostu nie mogą istnieć obok siebie — wtedy mamy do czynienia z dysharmonią. Omówmy sobie to na przykładach.
On lubi dużo się przytulać, ona także to uwielbia, więc po prostu często się przytulają i jest im z tym bardzo dobrze. Jest to prosty i oczywisty przykład harmonii zbudowanej na identyczności celów oraz oczekiwań.
On lubi w wolnym czasie czytać książki, ona kocha szyć sweterki. Mimo, że mają różne preferencje odnośnie spędzania wolnego czasu, obie czynności się świetnie uzupełniają, ponieważ wiążą się z siedzeniem w domu (czy innym dogodnym miejscu) i każde z nich może zająć się swoją przyjemnością, nie wchodząc sobie nawzajem w drogę. Jedna czynność nie przeszkadza drugiej, a fakt, że każde z nich potrafi zająć się samym sobą, sprzyja temu, że mogą zajmować się tym, na co mają ochotę (nie jest tak, że np. on czyta, a ona się nudzi, nie potrafiąc sobie zorganizować czasu). Mamy więc do czynienia w tym wypadku z mniej oczywistą, ale jednak wysoką harmonią. Oczywiście dobrze by było, żeby obok tego wszystkiego funkcjonowały rzeczy, które lubią robić wspólnie, np. gotować, rozmawiać, spacerować. Nie wszystko jednak musi być częścią ich wspólnego świata i to jest też jak najbardziej zdrowe.
Zmodyfikujmy nieco poprzedni przykład. On lubi czytać, ale ona zamiast spokojnie szyć sweterki, uwielbia bardzo głośno słuchać intensywnej muzyki i energicznie tańczyć. On woli raczej ciszę i spokój, a same tańce przy głośnej muzyce uniemożliwiają mu skupienie się na czytaniu. Mamy więc tutaj do czynienia z pewną dysharmonią, ale żeby określić jak duża ona jest, musimy przyjrzeć się skali zjawiska i elastyczności partnerów. Stosunkowo niewielką dysharmonię można bowiem zniwelować przez kompromisy bądź takie dogadanie się, aby każdy był zadowolony. Jeśli on nie znosi muzyki partnerki i cierpi katusze, za każdym razem, gdy ona tańczy mu po całym mieszkaniu — raczej ciężko będzie się dogadać, a ta dysharmonia będzie bardzo negatywnie wpływać na jakość związku. Może jednak w innym scenariuszu, on jest w stanie przekonać się do tego, aby czasami odłożyć książkę i potańczyć z partnerką, ona zaś od czasu do czasu może posłuchać muzyki na słuchawkach bez intensywnego wymachiwania kończynami, aby partner mógł sobie w spokoju poczytać. Mimo, że wymaga to od nich małego samoograniczania się i pewnej współpracy, aby sobie nadmiernie nie przeszkadzać — może to jakoś działać bez większych emocji dla kogokolwiek. W takim wypadku mamy do czynienia z malutką dysharmonią, którą udało się zniwelować, a więc przestała ona mieć większe znaczenie dla samego związku.
Ostatni przykład — on chce mieć dzieci, ona absolutnie nie. Przy założeniu, że każde z nich wie czego chce i nie zamierza zmienić zdania, mamy do czynienia z fundamentalną dysharmonią, która uniemożliwia stworzenie sensownego związku. Nie jest to bowiem opcja, w której można pójść na zdrowy kompromis jak w poprzednim przykładzie. Sprawa jest zbyt poważna i zbyt mocno ingerująca w życie, aby robić tutaj cokolwiek na siłę czy dostosowywać się do drugiej osoby.
Niektórzy ludzie mają ogromny problem z tym, aby pogodzić się z istnieniem poważnej dysharmonii, która stawia pod wielkim znakiem zapytania cały związek (czy nawet wprost daje do zrozumienia, że to kompletnie nie ma sensu). Szczególnie silnie działa to, kiedy jesteśmy zdesperowani lub zaślepieni na punkcie partnera. Pojawiają się więc pomysły, żeby kogoś zmienić na siłę — samemu dostosować się do potrzeb drugiej strony lub próbować zmienić na siłę samego partnera. To jednak w dłuższej perspektywie prowadzi do tego, że ktoś będzie nieszczęśliwy i sfrustrowany — tym bardziej, im dalej trzeba było uciec od swoich prawdziwych potrzeb. Innym pomysłem jest też bagatelizowanie problemu i granie na czas, czyli założenie, że „jakoś się to ułoży”. Zazwyczaj jednak samo się nic nie zmienia, a jeśli mieliśmy do czynienia z prawdziwą dysharmonią (czyli niedopasowaniem na poziomie tych prawdziwych potrzeb serca) to cała sytuacja była tylko marnowaniem czasu ob stron — nic tutaj bowiem się nie zmieni w zdrowy i sensowny sposób. Warto więc być od początku szczerym ze sobą i partnerem, ponieważ ignorowanie czy nadmierne kombinowanie z dysharmonią jest zwykłym brakiem szacunku do samego siebie. Jeśli angażujesz swój czas, uczucia i życie pod relację, która z założenia nie ma prawa działać — tylko robisz sobie krzywdę. To nieważne, że ta kobieta jest taka piękna, mądra, zabawna i rozmawia ci się z nią tak dobrze, jak z nikim innym. Jeśli jesteś absolutnie pewien, że chcesz mieć dzieci i jest to twoje ogromne marzenie, a ona kompletnie nie widzi siebie w roli matki — nie będziecie razem szczęśliwi. Może jest tutaj potencjał na piękną przyjaźń, ale nic więcej. Im szybciej się z tym pogodzisz i przestaniesz w swojej głowie umieszczać ją w roli, do której ona najwyraźniej nie aspiruje, tym lepiej dla ciebie. Szybciej sobie odpuścisz i zrobisz miejsce dla kobiety, przy której będzie również ci dobrze, a która z kolei już będzie miała ochotę dać ci potomstwo. I dopiero wtedy będziesz naprawdę szczęśliwy i spełniony związkowo.
Odpowiedni poziom harmonii jest tak naprawdę najważniejszym czynnikiem, który powinniśmy brać pod uwagę przy dobieraniu sobie partnera do związku. Ona po prostu musi być odpowiednio wysoka (zarówno ogólnie, jak i na poszczególnych, kluczowych obszarach), aby to w ogóle miało jakikolwiek sens. Z tego powodu, zastanawiając się nad tym, czy dana osoba jest tą właściwą dla nas, w pierwszej kolejności badamy naszą wspólną harmonię, a dopiero potem patrzymy na inne kwestie.
A jak zbadać harmonię? Cóż, może to być kontrowersyjne stanowisko, ale osobiście nie polecam korzystać z usług ezoteryków, którzy sprawdzają takie rzeczy przy pomocy wahadeł czy innych zdolności. Jest to zbyt poważna sprawa, a ryzyko błędu jest zbyt duże — badający może być niekompetentny, może popełnić błąd (w końcu jest tylko człowiekiem), może ulec twojej podświadomej presji (o co nie trudno, gdy masz ogromne ciśnienie na konkretny wynik) albo najzwyczajniej w świecie może mieć nieczyste intencje wobec ciebie. Nie masz więc żadnej gwarancji, że ten czy nawet kilka różnych, niezależnych wyników, będą na pewno prawidłowe. Możesz je potraktować jako pewną wskazówkę (szczególnie, gdy masz je z kilku różnych źródeł i w miarę się pokrywają), ale nigdy, przenigdy nie traktuj ich jako prawdy objawionej. W sprawach serca słuchaj przede wszystkim… serca. Nawet jeśli masz jeszcze dużo pomieszania i nie jesteś pewien tego, co czujesz — lepiej popełnić swój własny błąd niż cudzy. Aby jednak sobie pomóc, polecam ci bardzo proste ćwiczenie. Kontempluj sobie na sercu dwa uczucia: miłość oraz harmonię. Wystarczy zrelaksować się, zamknąć oczy, położyć rękę na duchowym sercu (środek klatki piersiowej) i oddychając głęboko, ale spokojnie, powtarzać sobie w myślach słowo miłość/ harmonia (tylko jedno naraz). Obserwuj swoje uczucia i niczego nie wymuszaj, po prostu bądź w tym. Kilka tygodni czy miesięcy codziennej praktyki przez przynajmniej te 5—15 minut dziennie powinno zauważalnie pogłębić twoją świadomość tych uczuć. Będzie ci znacznie łatwiej je rozpoznać, gdy pojawi się właściwa osoba. Będziesz intuicyjnie odbierał wysoką harmonię, jaka jest między wami (bez skomplikowanego analizowania każdego czynnika), a rezonans waszych harmonijnych serc będzie rozbudzał w tobie całe pokłady miłości (którą też łatwiej odróżnisz od emocji, pożądania czy innego nakręcenia). To ćwiczenie może wydawać się mało istotne, ale polecam ci potraktować je poważnie. We właściwym czasie umiejętność rozróżnienia prawdziwej harmonii od tego, co stoi z nią w sprzeczności, może oszczędzić ci nawet całe lata bezsensownych związków i pomoże ci podjąć decyzję o zaangażowaniu w tą relację, gdzie ta harmonia już jest. A biorąc pod uwagę, że często jedna i druga strona ma swoje emocje i zaślepienia — umiejętność rozpoznawania miłości i harmonii może okazać się niezwykle ważna.
Istnieje wiele różnych obszarów, mniej lub bardziej istotnych dla związku, gdzie warto przyjrzeć się poziomowi harmonii. Omówimy sobie te najważniejsze:
Harmonia serc/dusz
Można to różnie nazywać i rozbijać na pomniejsze elementy — generalnie chodzi o dopasowanie na poziomach duchowych. Jest to niezwykle ważne, jeśli interesuje cię coś więcej niż płytka relacja i pragniesz doświadczyć prawdziwej, mistycznej wręcz miłości. Harmonia na poziomie waszych duchowych serc jest warunkiem koniecznym do tego, aby mogło zajść zjawisko rezonansu, wzmacniającego uczucie prawdziwej, czystej miłości w waszych sercach. Sama już obecność tak harmonijnej osoby przyjemnie stymuluje serce, wzbudzając niezwykle przyjemne uczucie błogości.
Jest ci bardzo dobrze przy tej osobie, czujesz dużą otwartość na nią i chęć bycia blisko niej — oczywiście przy założeniu, że nie pojawiają się sabotujące te uczucia emocje. Wzmocniona miłość działa uzdrawiająco, dosłownie wylewając się z was i oczyszczając wszystko po drodze. To niestety może z początku być mało komfortowe, jeśli będą w was aktywne silne obciążenia, których podświadomość kurczowo się trzyma. Przyjemność może mieszać się z trudnymi emocjami, a sam proces oczyszczania może być ciężki i intensywny, ale za to niezwykle skuteczny (będzie tym łatwiejszy, im mniej będziecie się opierać energii miłości i zmianom, jakie ona przynosi w waszych wnętrzach). Jest to jeden z najczęstszych powodów dla których harmonijne dusze potrafią podważyć swoje dopasowanie do siebie. Przecież miało być tak milutko, przyjemnie i błogo! No i tak jest, ale wtedy, kiedy jesteśmy z grubsza poukładani i mamy otwarte serca. Jeśli jesteśmy poranieni i pozamykani, to musimy liczyć się z tym, że nie przeskoczymy tego magicznie tylko dlatego, że trafiliśmy na swój ideał. On będzie stymulował w nas przepływ uzdrawiającej miłości, a jeśli my będziemy walczyć z tym procesem i odczuwać ogromny ból — powierzchownie możemy obarczyć winą partnera za nasze pogarszające się samopoczucie. Jeśli nie będziemy dość uczciwi wobec siebie, zanegujemy harmonię i odrzucimy związek. Jeśli jesteśmy nakręceni w autodestrucji i nie chcemy przyjąć pozytywnych zmian, zniszczymy tą relację, obwiniając ją o wszystko, co najgorsze. Stąd też prosty wniosek — nie wystarczy sama harmonia serc, aby związek działał. Partnerzy muszą być jeszcze zdecydowani i otwarci na to, aby skorzystać z tego potencjału i przyjąć wszystko to, co on ze sobą niesie. A to zazwyczaj są głębokie i intensywne zmiany, więc nie każdy ma do tego gotowość. To prowadzi czasem do bardzo emocjonalnych i dramatycznych historii, gdzie dwie osoby czują wysoką harmonię serc, ale jednocześnie nie potrafią ze sobą być, ponieważ destrukcyjne wzorce są zbyt silne, aby sobie z nimi poradzić. Nie jest łatwo odpuścić sobie kogoś, przy kim czuje się tak intensywny rezonans miłości, ale gdy mimo wszystko relacja nie działa na najbardziej podstawowych poziomach — może nie być innego, sensownego wyboru.
Warto również mieć na uwadze, że harmonia serc jest czynnikiem niezmiennym, ale tylko na poziomie potencjału, tzn. na dzień dzisiejszy możecie być poblokowani na tyle, że ta miłość się nie przebije i jej nie poczujecie, ale gdy tylko otworzycie swoje serca — tam wszystko będzie mogło pięknie popłynąć (jeśli ten potencjał rzeczywiście tam był). Związki, gdzie jest tylko częściowa otwartość, jak najbardziej mogą być korzystne, ponieważ bycie razem i wspólna praca nad uzdrawianiem tematu, mogą znacząco przyspieszyć rozwijanie potencjału waszych serc. Musicie jednak oboje być na to otwarci — nie może być tak, że jedna osoba próbuje ciągnąć za sobą drugą, tylko dlatego, że czuje ten potencjał i nie chce się pogodzić z tym, że partner nie chce czy nie potrafi z niego skorzystać. Tak czasami bywa i powinniśmy uszanować to, na co druga strona jest czy nie jest gotowa.
Wspomniane wcześniej ćwiczenie z kontemplacją harmonii i miłości na sercu, będzie pomocne w tym, aby rozpoznać właśnie tą, najbardziej fundamentalną harmonię, jaka może zaistnieć między duszami.
Cele życiowe
Drugi pod kątem istotności obszar do zbadania. Każdy z nas ma konkretne założenia dotyczące własnego przejawiania się i życia — nawet bezwiedne dryfowanie bez jakiegokolwiek pomysłu na siebie, to również jakieś założenie. Istotne jest więc to, aby te fundamentalne założenia dotyczące głównych sfer życia harmonijnie dogrywały się. Jeśli pragniesz koczowniczego trybu życia, wędrując po całym świecie — nie dogadasz się z kimś, kto chce zapuścić korzenie w jednym miejscu. Jeśli chcesz mieć wielką rodzinę, to nie będziesz szczęśliwy z osobą, która woli raczej rozwijać swoje liczne pasje czy karierę, zamiast wychowywać gromadkę dzieci. Jeśli zależy ci, aby twoja towarzyszka życiowa aktywnie uczestniczyła w twojej pasji (a nie tylko ci na nią pozwalała, jednocześnie zajmując się czymś zupełnie innym), to siłą rzeczy musi ją podzielać z tobą.
Nie ma konkretnej listy sfer życiowych, które koniecznie muszą się dogrywać. Istotna jest harmonia w tych obszarach, które są ważne dla ciebie i drugiej strony, a jakie to dokładnie będą kwestie, zależy tylko i wyłącznie od waszych własnych potrzeb i poglądów. Jeśli coś dla was nie ma znaczenia, to po prostu nie ma znaczenia, nawet jeśli inni wmawiają wam, że powinno być inaczej.
Cele życiowe mogą zmieniać się z czasem. Wielki podróżnik może w pewnym momencie zechcieć osiąść na dłużej w konkretnym miejscu, a przeciwnikowi posiadania dzieci może z wiekiem zachcieć się rodzicielstwa, gdy zmieniają się jego priorytety życiowe. Jednak gdy wchodzimy w nowy związek, liczy się to, co realnie jest tu i teraz, a nie to, co potencjalnie może być. Jasne, teoretycznie każdemu może się zmienić dowolny cel, ale jeśli na dany moment nie ma ku temu żadnych przesłanek, to założenie, że dojdzie do oczekiwanych przez nas zmian, jest jedynie myśleniem życzeniowym. Na tym zdecydowanie nie budowałbym żadnej relacji.
Tutaj też dochodzimy do pewnej prawdy, która może wydawać się przerażająca bądź przygnębiająca dla niektórych. Nawet harmonijny związek z upływem lat może przestać być harmonijny, gdy cele i oczekiwania partnerów odnośnie życia się rozjadą. Z tego powodu, jeśli szukamy stabilniejszej relacji na dłużej — warto się przyjrzeć nie tylko temu, co chcemy na tu i teraz, ale również temu, w jakim kierunku oboje zmierzamy. Czy mamy te same cele i ambicje? Czy podzielamy wspólne założenia odnośnie tego, co jest dla nas ważne w życiu? Jeśli obie osoby rozwijają się duchowo (uczciwie i sensownie) i na pierwszym miejscu stawiają miłość oraz pozostałe Boskie aspekty rzeczywistości, to raczej zbyt szybko nie powinni się rozdzielić, jeśli u podstaw byli mocno harmonijni. Istnieje spora szansa, że przez całe obecne życie będzie im ze sobą dobrze i nie będą odczuwać potrzeby zmiany. Może spędzą ze sobą nawet jeszcze kilka kolejnych wcieleń, ale tak czy siak, prędzej czy później, każde z nich pójdzie w nieco innym kierunku i naturalnie przyjdzie potrzeba, aby spróbować czegoś innego. Jest to normalne i oczywiste, że absolutnie każda relacja ma nie tylko swój początek, ale również i koniec. Niepokoić nas to może tylko, jeśli wciąż nie odczuwamy swobodnej otwartości na przepływ miłości i patrzymy na temat z poziomu braku.
Seksualność, temperament, fizyczna atrakcyjność
Dopasowanie pod kątem potrzeb seksualnych jest niezwykle ważne, ponieważ dysharmonia w tym obszarze często prowadzi do silnych emocji i frustracji, co później kończy się rozpadem związku, zdradami czy życiem pod ciągłą presją. Dość oczywiste jest to, że powinny dogrywać się wasze orientacje seksualne. Jeśli homoseksualny mężczyzna będzie budował związek z kobietą, to ta relacja przynajmniej częściowo będzie zwykłą fikcją. Następnie zwracamy uwagę na temperament i libido — one nie muszą być identyczne, ale powinny być na tyle harmonijne, aby wszyscy byli zadowoleni. Tutaj jednak dość istotna uwaga — seksualność niestety jest jedną z najbardziej obciążonych sfer życia w naszym społeczeństwie, więc trzeba liczyć się z faktem, że większość ludzi ma tutaj większe bądź mniejsze obciążenia i zblokowania. Istnieje więc spora szansa, że wasz prawdziwy potencjał będzie przykryty przez grubą warstwę nieczystych intencji, a to znacząco utrudni prawidłową ocenę waszej harmonii. Z powodu różnych biologicznych i społecznych uwarunkowań tendencja jest taka, że na ogół mężczyznom chce się więcej seksu, a ich napalenie jest stosunkowo mocno odporne na różne warunki zewnętrze. Z kolei kobiece libido jest znacznie delikatniejsze i podatniejsze na wewnętrzne i zewnętrze uwarunkowania, takie jak np. samopoczucie, gospodarka hormonalna, atmosfera w relacji i wiele innych. Kobiety również społecznie częściej są blokowane czy wręcz traumatyzowane z powodu ich seksualności, więc częściej mają tendencje do tłumienia jej. To wszystko prowadzi więc do odwiecznego problemu, gdzie mężczyznom chce się za bardzo, a kobietom za mało (oczywiście nie zawsze tak jest, to jest tylko ogólna tendencja — w niektórych związkach będzie zupełnie na odwrót). W wielu przypadkach może wydawać się na pierwszy rzut oka, że nie jesteście harmonijni pod kątem seksualnym, a niekoniecznie musi to być prawdą. Być może wystarczy jedynie, że uzdrowicie sobie tą sferę i gdy wszystko się zbalansuje po obu stronach — nagle się okaże, że wszystko świetnie działa. Również temperament może się zmienić pod wpływem uzdrawiania seksualności. Osoba w typie tzw. „sztywnej kłody”, może otworzyć się na wcześniej zamrożone czucie, co sprawi, że nagle pokaże więcej pazura w sypialni. Z kolei dzika i narwana maniaczka seksualna, po uspokojeniu swojej zaburzonej emocjonalności, zapragnie bardziej zbalansowanych doświadczeń, gdzie jest więcej czułości i delikatności.
Nieco mniej, ale wciąż istotna jest kwestia fizycznej atrakcyjności. Tutaj jednak nie chodzi o to, jak wiele osób błędnie zakłada, żeby mieć urodę anioła, ciało modela i atrybuty gwiazdy porno. To jest tylko i wyłącznie kwestia gustu, a ten bywa niezwykle zróżnicowany. Jeden mężczyzna lubi wysokie kobiety, drugi niskie, a trzeciemu to właściwie wszystko jedno. Jeden lubi ciemnie oczy, inny jasne. Temu podobają się duże piersi, a tamtemu drobniutkie. Jeden uwielbia kobiety w intensywnym makijażu, a drugi stawia na całkowitą naturalność. W ramach tego gustu przejawia się większe bądź mniejsze spektrum różnych opcji, więc rzadko będzie tak, że odpowiadać będzie nam tylko jeden, bardzo konkretny zestaw cech. Możemy spotkać dwie bardzo różniące się od siebie osoby i obie mogą być dla nas równie atrakcyjne, choć na nieco inny sposób. Tak samo w ramach tego spektrum atrakcyjności znajduje się również mniejsza bądź większa tolerancja na niedoskonałości ludzkiego ciała. Stąd też osoba z bliznami, cellulitem czy krzywą szczęką wciąż może być dla nas wystarczająco atrakcyjna, gdy jej pozostałe cechy wpisują się w nasz gust. Jest to ważna informacja przede wszystkim dla osób, które z powodu poważniejszych niedoskonałości czy defektów ciała wmawiają sobie, że nie będą dla nikogo atrakcyjne. Warto pamiętać, że im bardziej partner ma otwarte serce i postrzega nas właśnie z tego poziomu, tym mniejszą wagę przywiązuje do estetycznych niuansów. Patrząc sercem, widzimy coś więcej niż samą fizyczność i piękno naszego wnętrza może zdecydowanie przykrywać większe i mniejsze wady fizycznego ciała.
Sposób funkcjonowania na co dzień