E-book
31.5
drukowana A5
64.41
GUARD

Bezpłatny fragment - GUARD

Objętość:
353 str.
ISBN:
978-83-8351-485-7
E-book
za 31.5
drukowana A5
za 64.41

Przedmowa
Kilka słów od autorki

Drogi Czytelniku/Czytelniczko.

Oto masz w swoich rękach kolejną z moich powieści. To już dziesiąta wydana przeze mnie książka i drugi romans science-fiction w historii mojej twórczości. Niniejszą powieść czytaj sercem, służy ona rozrywce, więc nie rozbieraj jej na elementy pierwsze. Po prostu baw się dobrze. Nie przejmuj się także poprawnym czytaniem obcych nazw, których znajdziesz trochę w treści. Planeta Sedne, jej język i obowiązujące tam nazwy są wymyślone, czytaj je tak, jak ci się podoba. Najlepiej tak, jak je widzisz. Zrelaksuj się i daj się ponieść fabule 😊

Przyjemnego czytania!

Ewelina C. Lisowska

12 sierpnia 2122 r.

Od dawna się tego spodziewaliśmy, to było do przewidzenia, że w końcu ci obcy coś do nas przywiozą, przemycą… i stało się. Nazywamy je ZJAWAMI (phantom), bo poruszają się bardzo cicho, po zmroku, zupełnie jak niespokojne cienie zakradające się po to, aby nas pożreć. I do tego ci drudzy. Jak im tam? GUARDs. Pewnie bylibyśmy skazani na zagładę, gdyby nie pojawili się nie wiadomo skąd. Choć mówią, że ludzie to bardzo zacofana cywilizacja, jakimś cudem tamci potrafili nawiązać z nami kontakt. Technologia na SEDNE jest tak bardzo rozwinięta, że nasze latające rakiety kosmiczne to przy ich pojazdach wyglądają jak wróbel przy orle. Choć Sedne to ponoć sam piach i góry, a kosmici mieszkają tam w lepiankach — zapewne mowa o biedniejszej części społeczeństwa.

Z opowiadań siostry wynika, że Sedneńczycy stworzyli żołnierza idealnego, bardzo silnego, pozbawionego wszelkich słabości, a nawet uczuć. Półmaszyna, półczłowiek. To nasi obrońcy: GUARDs — jak nazwali ich Amerykanie. Ja nazwałabym ich inaczej. Może… żywe puszki?

Boję się. Jeszcze kilka dni i poznam jednego z nich. Nigdy nie widziałam na oczy prawdziwego kosmity i obym była w stanie znieść jego obecność. Tak bardzo chciałam odejść razem z wszystkimi do strefy bezpiecznej. Dlaczego to ja musiałam tutaj zostać? Mam pomóc siostrze i jej mężowi wypełnić badawczą misję. Oby wynaleźli sposób na pozbycie się tych zjaw, zanim te nas zjedzą, lub zanim zaleje nas fala zmutowanych, zapuszkowanych Sedneńczyków.

1. Guard

To była moja ostatnia przejażdżka. Nie zważając na niebezpieczeństwo, jakie mogłabym na siebie ściągnąć, nie posłuchałam zakazów ojca i wsiadłam na grzbiet mojego wierzchowca. Ruszyłam przed siebie. Wiedziałam, że to niebezpieczne, i że mogę nawet zginąć, ale nie mogłam wprost uwolnić się od chęci spędzenia tej ostatniej chwili wolności na grzbiecie Osmana. Tego dnia wyjątkowo ponosiła mnie fantazja, dlatego gdy tylko wyjechałam z lasu na łąkę, puściłam konia cwałem. Uwielbiałam to! Gnać tak prędko, aby pozostawić za sobą strach. Gdy tak przed siebie pędziłam, w końcu poczułam, że żyję. Zatraciłam się w tym uczuciu. Zamknęłam oczy.

„Po prostu wzbić się w przestworza i już nigdy nie wracać na ziemię…” Koń cwałował tak prędko, że niemal czułam, jak unosi się nad ziemią. Zapach dzikiej łąki wymieszany z leśną nutą wilgotnego igliwia. Smak wolności, okraszony prześlizgującym się po mojej twarzy wiatrem. Zatraciłam się w tym momencie jedynie na chwilę. To musiało się przecież skończyć. Wiedziałam, że o czymś zapomniałam. O czymś bardzo istotnym. Nagle przypomniałam sobie o dzisiejszym spotkaniu i mydlana bańka poczucia bezpieczeństwa pękła: pozostawiła mnie na pastwę lęku.

Otworzyłam oczy, a sen się skończył. Gwałtownie zatrzymałam konia. Bardzo daleko przed sobą dostrzegłam to nietypowe zjawisko, które zawsze pojawiało się tuż przed nadejściem bestii. Najpierw to było coś w rodzaju przebłysku światła, później kolorowe refleksy rozpraszały się promieniście na boki. Na końcu pozostawał cień.

— O nie — szepnęłam zatrwożona.

Widok przemieszczającego się cienia, gdzieś trzysta metrów ode mnie, przypomniał mi o realiach w jakich żyłam. Natychmiast zawróciłam wierzchowca i pognałam w drugą stronę. Miałam nadzieję, że cień mnie nie dostrzegł. Gnałam i co chwilę oglądałam się za siebie. Z duszą na ramieniu modliłam się o to, aby zjawa nie pomknęła za mną. Wjechałam do lasu. Koń galopował niezmiennie szybko, lecz ja miałam wrażenie, że zwalnia. Wypadłam z lasu na znajomą łąkę.

Zwolniłam, gdy tylko dostrzegłam przed sobą pierwsze zabudowania wioski, która od kilku dni stała całkiem wyludniona. Tutaj byłam już bezpieczna. Zjawy nigdy nie zapuszczały się od tak, za dnia ku osiedlom ludzkim. Gdy spoglądałam na puste podwórka, zabite deskami okna i drzwi, przypominałam sobie sąsiadów, którzy niegdyś tutaj mieszkali. W sercu poczułam tęsknotę i żal. Pragnęłam być teraz z matką. Władza nie pozostawiła nam wyboru. Miałam w rodzinie specjalistów od genetyki, więc oczywistym było, że będziemy musieli zostać. Zostałam zatem z tatą, starszą siostrą Niką i jej mężem Aranem. Oni mieli zająć się badaniami pod ochroną guarda, a ja miałam zająć się garami. Niezwykle fascynujące zajęcie, wprost idealne dla dwudziestolatki marzącej o lepszym świecie.

Nigdy jeszcze nie widziałam phantoma na własne oczy. Tylko ten błysk i cień, zupełnie jakby potrafiły zakamuflować się w otoczeniu. Ponoć zjawy przypominały posturą wilka, ale były zbudowane z jakiegoś dziwnego organicznego tworzywa, twardością przypominającego ziemski tytan. Świadkowie ich ataków pamiętali duże szpony, wielkie kły, mieniące się czerwoną poświatą ślepia i to, że bestie były ogromne.

A co ja wiedziałam o Sedneńczyku, który miał dziś przybyć do mojego domu? Guard, czyli strażnik, to półczłowiek i półmaszyna. Tylko tyle wiedziałam na temat kosmity, który miał zamieszkać w moim domu na czas wojny i strzec nas przed zbliżającą się wielkimi krokami śmiercią we własnej osobie.


Wjechałam na podwórko przed domem. Na szczęście było puste, jeszcze nie przyjechali. Odetchnęłam z ulgą. Właściwie nie wiedziałam, ilu miało ich przybyć. Ilu guardów potrzeba do pilnowania czterech osób?

Zsiadłam z konia i rozejrzałam się dookoła. Las był dziś taki cichy. Pole, które sąsiadowało z jednej strony z naszą działką, pełne było kolorowych kwiatów i motyli. Z pozoru wszystko było normalnie. Lecz gdzieś tam, całkiem niedaleko ode mnie, ginęli ludzie rozszarpywani przez pazury i kły potworów. Na wspomnienie o tym, przeszył mnie dreszcz grozy.

Zaprowadziłam konia do stajni i wytarłam jego spocone boki słomą. Nalałam mu także wody do poidła i czym prędzej zamknęłam stajnię na zasuwę i kłódkę, aby Osman był bezpieczny. Miałam nadzieję, że żadna bestia nie zje mojego konika. Byłam do niego bardzo przywiązana, traktowałam go jak członka rodziny.


— Jestem! — powiedziałam po wejściu na korytarz naszego parterowego domu z poddaszem.

— Dobrze, że jesteś, Ellino, bo dostałem wiadomość, że już jadą! — powiedział tata. Od rana nie odrywał się od radiostacji. Był panem w średnim wieku, który uwielbiał elektroniczne cuda. Radiostacja, którą dostaliśmy od guardów, stanowiła dla niego nie lada zagadkę. Przyjrzałam się tatusiowi. Od wyjazdu mamy był jakiś taki zagubiony. Poza tym nic się u niego nie zmieniło — był łysawym, krępej budowy, niskim brunetem o wesołym usposobieniu. Może dlatego tak bardzo nie panikował na myśl o tym, że gdzieś blisko domu krążą potwory?

— Przygotowałam pokój z dwoma łóżkami, ale ponoć ma ich być więcej, prawda? — zapytałam dla pewności.

— Ma być jakaś wojskowa oraz guard z dziesięcioma robotami wyposażonymi w sztuczną intelignecję. Jak tylko się zjawią, zaczną stawiać mur obronny — powiedział tata, po czym wyjrzał przez owalne przeszklenie w drzwiach.

— Więc będziemy mieszkać w fortecy — westchnęłam i odwróciłam się w kierunku lustra. Miałam na sobie obcisły t-shirt i spodnie do jazdy konnej — przeważnie jednak ubierałam się na luzie: jeansy i koszulka. Nigdy nie lubiłam swojego odbicia, najchętniej zmieniłabym u siebie wszystko. Byłam niską, szczupłą brunetką o bardzo ciemnych oczach. Moje 20 lat i milion zawodów miłosnych na koncie nie były zbyt dużym osiągnięciem. Zwłaszcza, że nie wiedziałam, co chcę w życiu robić. Mogłam zostać kurą domową, lecz mnie ciągnęło do koni i jeździectwa. Byłam za biedna na zakładanie hodowli, ale pasja była ode mnie silniejsza. Dorabiałam w sklepie, żeby utrzymać Osmana, ale teraz sklep został zamknięty — nie wiedziałam, jak długo uda mi się zatrzymać konia przy sobie. Ale moim największym dramatem było to, że jak dotąd nie udało mi się zakochać szczęśliwie. Teraz byłam odcięta od świata i nie miałam szans na nowe zakochanie. Zresztą, nie wiedziałam nawet, jakie mam szanse na przeżycie!

Nagle usłyszałam jakiś łoskot na górze. Po chwili po schodach zszedł Aran wraz z Niką. Stanowili świetnie dobraną parę trzydziestolatków, czego szczerze im zazdrościłam. Obydwoje piękni i młodzi, od roku byli małżeństwem, a ich miłość wprost rozkwitała na naszych oczach. To była właśnie jedna z tych niezwykłych miłości, zdolnych przetrwać nawet wojny i kataklizmy.

— Spóźniają się — mówiła Nika. — Ta szeregowa mówiła, że zjawią się punktualnie, a tymczasem…

— Jadą! — powiedział Aran, po czym wyszedł na zewnątrz. Nika i tato poszli jego śladem, a mnie po prostu wmurowało. Poczułam paraliżujący strach. Bałam się kosmitów. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, jak wyglądają Sedneńczycy. Prosząc w myślach o odwagę tę Najświętszą Istotę, która — miałam taką nadzieję — krążyła gdzieś koło mnie, wyszłam na ganek.

Na podwórko wjechał wojskowy jeep, a za nim kilka ciężkich samochodów transportowych wyposażonych w autopilota. Domyśliłam się, że przywieziono w nich materiały i narzędzia do budowy ogrodzenia. Z jeepa, pomalowanego w barwy moro, wysiadła dość ładna kobieta, ubrana w zielony mundur bojowy. Miała krótkie, jasne włosy, a jej wzrost zdaje się nie przewyższał mojego. Z prawej strony opancerzonej fury wysiadła kolejna postać, i absolutnie nie miałam żadnych wątpliwości, kim ona była. Ze strachu schowałam się za plecami członków swojej rodziny.

Kosmita, którego tak bardzo się bałam, był prawie dwumetrowym, dobrze zbudowanym osiłkiem. Był po prostu potężny. Pozbawiona włosów skóra jego głowy była pokryta tajemniczymi, czarnymi rysunkami. Jego wzrok przesłaniały okulary przeciwsłoneczne. Z pozoru wyglądał jak zwyczajny, napakowany strongman o bardzo jasnej karnacji. Nawet pomyślałam sobie, że to nie ten straszny guard, co miał dziś do nas przyjechać. Ulżyło mi i pomyślałam: „Może po prostu stwierdzili, że nie potrzebny nam jest żaden kosmita?” Poczułam się spokojniejsza. Wysunęłam się do przodu i stanęłam obok siostry. Miałam nadzieję, że zza umięśnionych pleców przybysza nie wyłonią się nagle macki lub szpony z ostrymi pazurami. Od stóp do głów ubrany był na czarno, w strój przypominający koszarówkę policyjną. Sytuacja zarysowała mi się całkiem inaczej, gdy postać zbliżyła się ku nam. To jednak był kosmita! Jeszcze nigdy nie widziałam tak dziwnego ubrania — musiał być to jeden z tych wynalazków z Sedne, które swoją technologią zawstydziłyby każdego ziemskiego wynalazcę. Miał na sobie tyle broni, że na jej widok aż ścierpła mi skóra. Na szczęście zatrzymał się na odległości trzech metrów od nas. Choć marne było to pocieszenie, zważywszy na fakt, że w każdej chwili mógł zrobić z nas sito.

— Szeregowa Olanta Moroz melduje się na posterunku! — powiedziała trzydziestoletnia kobieta i zasalutowała przed nami.

Przybysz trzymał się o krok za nią, jakby nie wiedział, jak się ma zachować. Stał na baczność i najwidoczniej czekał na rozkazy swojej przełożonej.

— Witamy! Pokój jest już gotowy i… — zaczął tata i nagle urwał. Nagle opuścił go dobry nastrój.

— Niestety panie yyy… — odezwała się Moroz.

— Jestem Mario Wolski.

— Panie Wolski, nie mamy czasu na odpoczynek. Musimy natychmiast zabrać się za pracę, aby skończyć do wieczora — rzekła, po czym podeszła do guarda. Moroz powiedziała coś do niego w nieznanym mi języku. Wtedy poczułam, że wzrok tajemniczego przybysza spoczął na mnie. Mimo iż nie widziałam jego oczu, przesłoniętych okularami przeciwsłonecznymi — które też były jakieś nietypowe — czułam, jak przewierca mnie nimi na wylot, jakby miał w oczach skaner. Nie wiedziałam, czy było to złudzenie spowodowane strachem czy też prawda. Kiedy w końcu się ruszył, zamarłam. Powoli zbliżył się do nas z okularami na nosie i rzekł płynnie po polsku:

— Dzień dobry. Nazywam się Z.O.X 2200. Melduję się na posterunku i natychmiast przystępuję do działania.

Na dźwięk niskiego metalicznego wydźwięku jego słów zyskałam pewność, że nie był to człowiek. Spuściłam wzrok i poczułam, jak przeszywa mnie paniczny strach przed tą obcą istotą. Bałam się, że zaraz wyciągnie jedno ze swoich narzędzi tortur i zacznie testować je na mnie. Dopiero zdrowy rozsądek podpowiedział mi, że to coś ma nas bronić, a nie niszczyć…

Wtedy nagle dało się słyszeć rżenie konia. Guard natychmiast przygotował się do obrony. Wyciągnął z kabury tajemniczą broń przypominającą pistolet. Ruszył stanowczo lecz ostrożnie w stronę stajni znajdującej się kilkanaście metrów od nas. Gdy dostrzegłam jego gotowość do działania, przed oczami wyobraźni pojawił mi się widok zmasakrowanych zwłok mojego najdroższego Osmana!

— Nie! To mój koń! — krzyknęłam i pobiegłam w kierunku stajni. Wyprzedziłam obcego, z nadzieją że nie zmiecie mnie z powierzchni ziemi. Zatrzymałam się tuż przed nim, z wzniesionymi ku górze rękoma. Chciałam go zatrzymać i jednocześnie pokazać, że jestem bezbronna. Ale ZOX nie opuszczał broni.

— Odsuń się, dziewczyno! — rzekł zimno i stanowczo.

Strach przez chwilę zwyciężył, lecz nie na długo. Guard wyminął mnie i zbliżył się do stajni. Odważnie, choć nie bez trwogi, stanęłam między nim a drzwiami i spojrzałam nań błagalnym wzrokiem.

— Proszę, niech mu pan nic nie robi — jęknęłam ze łzami w oczach. Wciąż był gotów do ataku.

— Nie będę powtarzał! — rzekł, po czym odsunął mnie na bok gestem swojej silnej ręki, zupełnie bez wyczucia. Omal nie upadłam na ziemię. Jednym szarpnięciem zerwał dosyć grubą, mocną kłódkę, odsunął zasuwę i wkroczył do stajni.


Wślizgnęłam się za nim do środka, zwinnie przemknęłam obok guarda i swoją drobną posturą starałam się zasłonić wielkie cielsko wierzchowca, który spokojnie podjadał sobie słomę z podłogi. Na widok obcego, Osman podniósł swój łeb i utkwił w nim wzrok. Chyba nie spanikował tylko dlatego, że ja byłam tuż obok. Domyśliłam się, że obcy jeszcze nigdy nie widział podobnego zwierzęcia. Stanął jak wryty i zapatrzył się na wysokiego, prawie na 170 cm w kłębie, konia rasy wielkopolskiej.

— Proszę, to tylko koń. On nie jest groźny. Będę go pilnowała! Obiecuję! — biadoliłam dalej, a moje nogi trzęsły się jak galaretka. Czułam, jak w moim gardle w zawrotnym tempie pulsuje serce, a mimo to byłam gotowa na to, żeby zginąć w imię przyjaźni, która była dla mnie tak ważna.

I wtedy nadeszła chwila prawdy. Guard ściągnął okulary i ukazał mi swoje pełne oblicze. Przeraziłam się. Zobaczyłam prawie białe tęczówki jego oczu — w ich środku wyraźnie rysowały się czarne, koliste źrenice. To były oczy zimnej bestii, zdolnej do najokrutniejszych czynów. W oczach ZOXa wyraźnie czaiła się śmierć. Ostatnio coś podobnego widziałam w najgorszych koszmarach. W oczekiwaniu na jego kolejny ruch, przygotowałam się na najgorsze… Ale Guard po prostu schował pistolet na swoje miejsce, kiwnął głową — cokolwiek miało to znaczyć — i wyszedł.

— Zabieramy się do pracy! — rozkazał robotom.

„I to już wszystko?” — zapytałam samą siebie. Spodziewałam się co najmniej walki na śmierć i życie… ale nic się nie stało. Dopiero teraz poczułam, że słabnę. Usiadłam sobie na chwilę na sianie, blisko ciężkich, dużych kopyt Osmana, i odetchnęłam z ulgą. Nic mi nie zrobił. Po prostu wyszedł i tyle…


Otrząsnęłam się z pierwszego szoku i odzyskałam sprawność ruchową. Osman jakoś nic nie zrobił sobie z wizyty obcego. Może guard nie był taki zły, skoro nie bały się go zwierzęta? Wyszłam ze stajni na miękkich nogach. Kosmita był zajęty rozmową z szeregową Olantą, stali nieopodal. Zamknęłam wrota budynku na zasuwę i rozejrzałam się w poszukiwaniu kłódki, którą zerwał guard.

— Wszystko ok? — zapytał zaniepokojony tata, który nagle znalazł się przy mnie. — Myślałem, że zaraz potraktuje cię tym… paralizatorem czy pistoletem. — Położył dłoń na moim ramieniu, jakby sprawdzał, czy aby na pewno jestem cała.

— Wszystko w porządku, tatko — odparłam ze spokojem. Tacie ulżyło i gdzieś sobie poszedł. Ja miałam jednak do rozwiązania pewną kwestię.

Nigdzie nie było kłódki. Zanim jednak zaczęłam przeczesywać rosnącą przy drzwiach, wysoką trawę, zerknęłam w kierunku kosmity. Odkryłam, że to on dzierżył ją w dłoniach. Majstrował coś w jej mechanizmie, jakby starał się rozgryźć zagadkę dziwnego przedmiotu z innej planety. Spojrzał na mnie tymi swoimi trupio jasnymi oczyma, po czym zbliżył się bez słowa do drzwi stajni. Zamontował kłódkę na swoim miejscu i, jak gdyby nigdy nic, odszedł do swoich zajęć. Potraktował mnie jak powietrze. Postanowiłam sobie wtedy, że będę się od niego trzymała z daleka. Był kompletnie nieprzewidywalny. Udałam się zatem śladem mojej rodzinki do domu, a później zaszyłam się w swoim pokoju, aby z bezpiecznej odległości obserwować poczynania tej dziwnej ekipy budowlanej i jej kosmicznego majstra.


Guard i ziemska żołnierka dostali do pomocy dziesięć robotów wyposażonych w sztuczną inteligencję. Pod względem wyglądu nie różniły się zbyt wiele od człowieka, może poza faktem, że były zbudowane z jakiegoś kosmicznego metalu, mieniącego się w słońcu na niebiesko. Sprawność i szybkość z jaką zaczęły rozkładać płot, były imponujące. Początkowo myślałam, że z kolejnych dwu samochodów wysiądzie więcej podobnych do ZOXa istot. Przez chwilę zastanowiłam się, czy jeden guard nam wystarczy. Ale gdy ujrzałam, z jaką lekkością podnosił całe zwoje siatki, nabrałam pewności, że jeden taki mutant wystarczy, żeby zabić za jednym zamachem trzy zjawy.

Do kilku godzin powstało pierwsze skrzydło wysokiego na cztery metry płotu, zbudowanego z siatki i drutów kolczastych. Przez uchylone w pokoju okno usłyszałam słowa rozmowy.

— Czy tooo… wystarczy? — zapytał tato, który kręcił się bez celu po podwórku. Przybycie nieznajomych również w nim zasiadło niepokój, więc nie potrafił usiedzieć w miejscu. Szeregowa wciąż robiła coś na panelu dotykowym swojego łącznika ze światem.

— To tylko prowizorka, panie Wolski. Jutro zajmiemy się dalszymi uszczelnieniami obrony — rzekła Olanta.

Gdy obserwowałam przybysza z okna swojego pokoiku na poddaszu, w duchu modliłam się, żebym nie musiała zbyt często mieć z nim do czynienia. Bałam się go. Był wielki, silny i groźny. A jednak przybył na Ziemię, żeby ratować ludzi.

Czy taka kosmiczna bestia może zadbać o kogokolwiek? Mam poważne wątpliwości…” — zapisałam w swoim dzienniku i znów podeszłam do okna, aby przez chwilkę móc na niego popatrzeć. Stał siedem metrów od domu, zwrócony przodem do mnie, widziałam go doskonale z okna.

Nagle oczy ZOXa skierowały się wprost na mnie. Złapaliśmy kontakt wzrokowy, który przeszył mnie niepokojem. Czym ten kontakt mógł być dla niego? Schowałam się za firanką, aby jeszcze przez chwilę móc przyjrzeć się jego zachowaniu. Jego twarz nie wyrażała zupełnie niczego, jakby w jego do bólu logicznym umyśle krążyła jedynie surowa kalkulacja, wyprana z wszelkich uczuć. Pewnie doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wszędzie tam, gdzie się pojawiał, wzbudzał respekt a nawet strach. To nasze spojrzenie trwało zaledwie chwilę, a później ZOX powrócił do tego, do czego był stworzony — do wypełniania rozkazów.

2. Zakazana lista

ZOX był profesjonalistą. Bronił, zabijał i strzegł. Najważniejsza była misja. Dopilnować obowiązków, zadbać o bezpieczeństwo innych. Nie spoczął, póki siatka z drutem kolczastym nie otoczyła domu i najbliższego terenu. Pracował do późna, bez wytchnienia nosił ciężkie metalowe zwoje, wbijał wysokie metalowe słupy w ziemię. Nie wyglądał na zmęczonego. Tak został skonstruowany: żadnego zmęczenia, bólu i uczuć, które mogłyby uczynić z niego istotę sentymentalną, słabą i wedle sedneńskich władz: ułomną.

Ze strachu przed nim cały dzień nie wychodziłam z domu.

Na drugi dzień także nie miałam ochoty wychodzić, ale zmusiły mnie do tego okoliczności. Przyszedł czas na zrobienie kolacji, a to należało do moich obowiązków. Przebrałam się w czyste ciuchy, nabrałam „wody w usta” i koło dziewiętnastej zeszłam na dół. W korytarzu przypadkiem natknęłam się na Olantę.

— Dziecko… jak ci tam na imię? — zagadnęła niezbyt sympatycznie.

— Ellina, proszę pani — odparłam grzecznie.

Z surową miną wręczyła mi tajemniczą kartkę, która zawierała listę słów.

— To kilka zasad, których musisz się trzymać, jeśli nie chcesz narazić naszej misji na niepowodzenie.

Przyjrzałam się słowom zapisanym na kartce.

— „Przyjaciel, miłość, seks i wszelkie pochodne tych słów” — przeczytałam na głos.

— Tych słów masz nie używać przy guardzie. Pilnuj, żeby młodzi nie okazywali sobie przy nim uczuć. Guard ma nie wiedzieć, że istnieją takie rzeczy. Ma o nich nie mieć zielonego pojęcia, jasne?

Zabrzmiała całkiem poważnie.

— Dlaczego?

— To rozkaz, a rozkaz należy wykonać. Jest jeszcze jedna sprawa.

Skinęłam jej głową.

— Trzeba przewieźć to bydlę do strefy bezpiecznej. Może narazić nas na niebezpieczeństwo.

Czy ona miała na myśli mojego Osmana?

— Ale…

— Nie ma żadnego ale!

Wtedy przez drzwi frontowe wszedł guard. W popłochu cofnęłam się o krok. Zanim do nas podszedł, zdążyłam jeszcze tylko ujrzeć jego przerażające ślepia i szybko spuściłam oczy w dół.

— Mam nadzieję, że się rozumiemy? — zapytała ostro Moroz.

— Tak — powiedziałam cicho.

Guard zbliżył się do nas, a jego nadejście spowodowało u mnie drżenie rąk i gwałtowne bicie serca. Miałam ochotę dać nogę.

Olanta zwróciła się do niego.

— Szeregowy ZOX?

— Melduję, że zadanie zostało wykonane. Czas na drugi etap działania — oznajmił i zasalutował. Dziwiło mnie to, że tak potężny „facet” musiał się słuchać słabszej od niego żołnierki.

Sprawa mnie nie dotyczyła, więc wycofałam się chyłkiem w stronę kuchni. Musiałam przygotować kolację.

Olanta i ZOX opuścili dom, więc odetchnęłam z ulgą. Mogłam zająć się tym, do czego zostałam zobowiązana. Zrobienie kanapek i herbaty miało mi zająć około piętnastu minut. Poprzedniego wieczora wyręczyła mnie siostra, ale dziś musiałam w końcu wziąć się do roboty — po to tutaj zostałam. Miałam na wyżywieniu pięcioro osób. Niestety, jak to zwykle bywa u mnie, gdy jestem zdenerwowana, popełniłam niezręczny błąd. Zapomniałam, że zaledwie wczoraj tato naostrzył wszystkie noże. Z rozmachem zaczęłam rozcinać bułki. Z impetem wpakowałam nóż w pierwszą bułkę i… przecięłam dłoń.

— Ała! A niech to! — jęknęłam. Długa, dosyć głęboka rana zaczęła krwawić i nieznośnie pulsować. Nie wiem dlaczego, ale gdy tylko wyszłam z kuchni, aby pójść opatrzyć swoją rękę do łazienki, nagle napotkałam na swojej drodze przeszkodę. Wpadłam prosto na guarda! Przytrzymał mnie, żebym nie upadła. Na jego widok cofnęłam się na znaczną odległość. Skierował swój czujny wzrok na moją krwawiącą dłoń.

— Dam sobie radę, to nic takiego! — zaprotestowałam, gdy tylko zrobił krok w moją stronę.

— To wymaga dezynfekcji — oznajmił fachowo.

— Zaraz się tym zajmę, tylko…

Wykorzystał chwilę, że właśnie sprawdzałam, czy krew nie sączy się na podłogę i zbliżył się do mnie. I już miał ująć moją dłoń, gdy zorientowałam się, co się dzieje. W porę cofnęłam się o krok.

— Nie obawiaj się — powiedział. Tym razem to on wycofał się w stronę korytarza, jakby chciał zrobić mi przejście.

Wiedziałam, że nie chce zrobić mi krzywdy, ale strach dał mi o sobie znać z podwójną siłą. Prześlizgnęłam się obok niego i uciekłam na górę, prosto do łazienki, gdzie zamknęłam się na klucz. Roztrzęsiona i ranna podeszłam do umywalki. Spłukałam krew strugą zimnej wody, aby zatamować krwawienie.

— Ałć — syknęłam. „Ale dałam popis. Teraz już wie, że umieram ze strachu na jego widok!”


Dziesięć minut później z zabandażowaną ręką powróciłam do kuchni, aby dokończyć robienie kanapek. Zdumiona zbliżyłam się do stołu zastawionego talerzami, szklankami i sztućcami. Na środku stał talerz pełen kanapek. „Kto mógł wyręczyć mnie z mojej pracy?”

Obok talerza ujrzałam coś w rodzaju sztyftu, który przypominał mi pomadkę do ust. Leżała tam też kartka zapisana idealnym pismem technicznym: „PRZETRZEĆ RANĘ”. To zabrzmiało całkiem rzeczowo. I wiedziałam już, kto zrobił to wszystko.

— Guard?

Byłam zdumiona, że ktoś taki poświęcił czas, aby wyręczyć mnie z moich obowiązków.

— Nie, to niemożliwe! — „Może Nika postanowiła mnie znowu wyręczyć?”

Zjadłam prędko jedną kanapkę, zapiłam ją herbatą i wyszłam. Bałam się spotkać guarda podczas kolacji, więc dałam nogę, zanim wszyscy się zjawią. Poszłam do swojego pokoju, aby z okna dokładnie widzieć, kto wchodzi do domu. Na moje nieszczęście ZOX pozostał na zewnątrz.

— Dlaczego nie poszedł zjeść kolacji?!

Wyglądało na to, że ma zamiar pilnować bazy, podczas gdy inni będą jeść. To mocno komplikowało mi sprawę. Chciałam sprawdzić co z Osmanem i dać mu kolację. Martwiłam się, że nie wychodzi już drugi dzień ze stajni. Ale w tym całym zamieszaniu nie było miejsca dla wrażliwej istoty, reagującej strachem na każdy nieznany jej dźwięk. Olanta nie zgadzała się na pobyt Osmana w bazie. Jak miałam pozwolić odejść mojemu przyjacielowi i wiernemu towarzyszowi szalonych wypraw na dzikie łono natury?

Przekraść się tak, aby on nie widział — to było nie lada wyzwanie. Guard miał oczy dookoła głowy i słyszał każdy najmniejszy szelest. Musiałam go jakoś zręcznie ominąć. Był już półmrok, gdy wyściubiłam nos przez okno na tyłach domu. Zeskoczyłam zwinnie na ziemię. Powoli, najciszej jak tylko potrafiłam, zakradłam się za węgieł domu. Wyjrzałam zza niego dyskretnie. ZOX był zwrócony tyłem do mnie, stał blisko bramy wjazdowej, jakieś dwadzieścia metrów od domu. Wyglądał, jakby nasłuchiwał tego, co dzieje się w lesie. Postanowiłam to wykorzystać. „Może mnie nie usłyszy?” Ruszyłam przed siebie. Stajnia stała w linii prostej na wysokości domu. Dzieliło mnie od niej dwadzieścia pięć metrów. Pierwsze kilkanaście kroków poszło mi dosyć dobrze. Gdzieś w połowie drogi do stajni obejrzałam się przez ramię… ZOX jak na dłoni widział moje idiotyczne zachowanie. Był zwrócony przodem do mnie i dziwnie mi się przyglądał. Nawet ściągnął okulary. „Co zrobić?”

Odwróciłam się w kierunku stajni i powoli przemierzyłam drugie pół drogi. Później w pośpiechu zaczęłam otwierać kłódkę. „Żeby tylko do mnie nie poszedł!” Obejrzałam się za siebie… „O nie! Idzie tutaj!” Prędko weszłam do środka i zamknęłam drzwi. Zaświeciłam światło w stajni. Jak tylko zobaczyłam Osmana, zapomniałam o guardzie.

— Osmanku, co ci jest?

Stał tam biedulek, taki smutny i opuszczony. Zbliżyłam się do niego i zaczęłam gładzić jego wrażliwą skórę na szyi i głowie.

— Mój biedny przyjacielu. Taki opuszczony, taki samotny. Wybacz, że skazałam cię na to wszystko. — Objęłam go za szyję. — Nie chcę się z tobą rozstawać, kochany. Co ja bez ciebie zrobię? Przyjacielu… — wtedy w zdanie wszedł mi trzask otwieranych drzwi. Do środka wszedł guard.

Zamarłam w oczekiwaniu na najgorsze. Po co tutaj przyszedł? Czy nie mógł mi dać spokoju? Nie było dokąd uciekać, ten budynek nie miał drugich drzwi. Zbliżył się ku mnie nieznacznie i od razu spojrzał na moją dłoń.

— Użyłaś środka do dezynfekcji? — zapytał rzeczowo.

— Nie — odpowiedziałam zaskoczona. — Miałam na górze wodę utlenioną.

— To co ci dałem, nie tylko dezynfekuje, ale i uśmierza ból i przyspiesza gojenie.

Nie mówił jak ktoś, kto ma zamiar mnie skrzywdzić. Dokładniej przyjrzałam się jego twarzy. Nie było na niej ani śladu wrogości.

— Dlaczego tak bardzo się mnie obawiasz, ziemska dziewczyno?

Spuściłam wzrok. Nie chciałam odpowiadać na to pytanie.

— Nie znam pana, więc skąd mogę wiedzieć, czego mam się spodziewać? — odpowiedziałam pytaniem. Znów poczułam, jak miękną mi nogi ze strachu.

— Nie jestem twoim wrogiem.

Faktycznie nie wyglądał, jakby przyszedł tutaj, aby zrobić mi coś złego. Nawet nie strofował mnie tak jak Olanta. Skinęłam jedynie głową. A później zadał mi pytanie, które mnie zaskoczyło:

— Czy dobrze przyrządziłem posiłek?

Wlepiłam w niego zdumione spojrzenie. „A zatem to jednak on!”

— Bardzo dobrze. Nie wiedziałam, że kosmici… to znaczy, że obcy…

— Jestem ZOX — nakierował mnie.

— Nie wiedziałam, że potrafisz zrobić coś takiego — odpowiedziałam zakłopotana.

— Na wojnie trzeba czasem przygotować godny posiłek, zwłaszcza gdy inni nie są w stanie.

— Dziękuję za pomoc.

Kiwnął głową, po czym opuścił stajnię. To był koniec tej niezwykle rzeczowej rozmowy.

Odetchnęłam. Usiadłam na niewielkim pieńku, który potraktowałam jako krzesełko. „Zrobił kolację, bo ja nie byłam w stanie. Dał mi środek uśmierzający ból. Nie jest moim wrogiem.” Zakodowałam sobie te wszystkie informacje, lecz mimo wszystko strach przed obcym zelżał jedynie na chwilę, aby zrobić miejsce nowym wątpliwościom. Czy mogłam ufać komuś, kto ma za zadanie jedynie zabijać? Był żołnierzem stworzonym do walki, superżołnierzem o niesamowitej sprawności i sile. Mógł zrobić ze mnie miazgę w każdej chwili. A najgorsza była ta świadomość, że nie potrafiłabym się przed nim obronić.

— To nie jest mój wróg — powtórzyłam. „Tak, ale to jest kosmita!” To drugie wcale nie brzmiało lepiej niż „morderca”. Obcy zawsze kojarzyli mi się z zagrożeniem i bezpodstawnym użyciem siły wobec słabszych. „A jeśli przybyli tutaj, żeby pod pretekstem obrony ludzkości podbić Ziemię i uczynić z jej mieszkańców swoich niewolników?”

Jeszcze długo rozmyślałam w ten sposób o obcym Sedneńczyku, który ofiarował mi pomoc z niewiadomych dla mnie pobudek. W końcu doszłam do wniosku, że to nie ma sensu. Tylko czas mógł pokazać, czego tak naprawdę chcieli od nas kosmici z Sedne.

3. Oswoić strach

Tego ranka zauważyłam dziwną rzecz: guard nie jadł ziemskiego jedzenia. Czym zatem żywiła się ta dziwna istota z krwi i metalu? Swoją drogą pasowało mi to, że przez cały czas przebywał na zewnątrz. Ja natomiast zaczęłam się czuć jak ptak w klatce. Chciałam wsiąść na Osmana i tak jak co dzień pogalopować przed siebie bez żadnego skrępowania. Miałam zakaz wypuszczania konia ze stajni, zakaz wychodzenia poza bramę, a lęk narzucił mi strach przed wychodzeniem z domu. Uwiązana przy garach jak kura domowa — pranie, gotowanie, odkurzanie, mycie podług… Powoli zaczynałam tracić złudzenia — baza nie była miejscem, które miało mnie chronić, ale takim, co miało mnie uwięzić i zadusić. Pocieszał mnie jedynie fakt, że ci w strefie bezpiecznej mieli gorzej: żadnych szans na wyjście na zewnątrz. Osoby, które się tam udały, miały spędzić cały okres walki z phantomami pod ziemią! To był dopiero koszmar! Ja mogłam jeszcze od czasu do czasu wymknąć się do Osmana. Ale dla mojego wierzchowca to musiała być katorga. Nie było tu dla niego miejsca. Musiałam lada dzień podjąć decyzję: co dalej. Niespodziewanie rozwiązanie narzuciło się samo.

— Do tygodnia zjawią się ludzie po tego zwierzaka — oznajmiła mi sucho Olanta, która właśnie kończyła śniadanie.

Wiedziałam, że tak trzeba. Ale czy przez ten cały czas mój konik musiał cierpieć katusze zamknięty w czterech ścianach? Oni tutaj rządzili, a nie ja. Zatem musiałam rzec:

— Rozumiem — bez cienia protestu.

Olanta wyszła i pozostawiła mnie sam na sam z Aranem, Niką i tatą przy kuchennym stole.

— Czy ty też dostałaś listę zakazanych słów do zapamiętania? — zapytał mnie Aran, który jednocześnie jadł kanapkę i przeglądał jedną z tych jego mądrych książek, których nie rozumiałam.

— Tak, i zupełnie nie wiem, co mam o tym myśleć — zakończyłam śmiechem. Potem przypomniałam sobie, o kim mówię i poczułam znajomy niepokój. — Co mogą zrobić te słowa takiemu mutantowi?

— Dlaczego tak bardzo się go boisz? — zapytała mnie siostra. Zatem mój strach był widoczny gołym okiem. Zawstydziłam się na moment. Potem postanowiłam nie udawać, że jestem odważna, nawet mimo rozbawienia w jakie wprawiał mój stan Nikę.

— Lina? Czego się boisz? — zapytała po raz kolejny.

— Bo tak! — odparłam zdenerwowana.

— Przecież ZOX to nasz obrońca — rzekła już innym tonem. Zabrzmiała podobnie jak matka, która tłumaczy swojemu nierozumnemu dziecku, że nie ma się czego bać.

— Jest obcym… kosmitą! Może być nieobliczalnie groźny! — wyznałam to, co naprawdę o nim myślałam.

— Guard może być co najwyżej groźny dla zjawy — powiedział tato spokojnie, oderwawszy się na moment od radiostacji, którą był niezwykle zachwycony. Wciąż bawił się nią, ustawiając różne, kosmiczne kanały odbioru.

— Skąd wiecie, po co oni tutaj tak naprawdę są? — zapytałam cicho, jakby ściany miały uszy. — A jeśli później będą chcieli zagarnąć naszą planetę?

— Lino, nie rozśmieszaj mnie! — parsknął rozbawiony Aran. Zamknął książkę i skupił całą swoją uwagę na mnie. Poprawił na nosie swoje okulary z czarną obwódką i rzekł rzeczowo: — Sedneńczycy nie mają żadnego obowiązku, żeby nas bronić, a mimo to użyli swojej technologii do tego, aby nam pomóc w walce z bestiami. — Dla niego wszystko było jasne, dla mnie nie do końca.

— Ja widzę w nim potencjalne zagrożenie — wyznałam i powstałam, aby posprzątać po śniadaniu. Czekało mnie jeszcze cudowne mycie garów i gotowanie następnego posiłku!

— Spójrz w jego oczy i spróbuj powiedzieć, że są pełne nienawiści — mówiła cierpliwie Nika.

— Nigdy nie wiesz, co kryje się w głowie takiego ktosia — odparłam.

— Lino, guardowie zostali stworzeni tak, aby panować nad emocjami i służyć słabszym.

Przypomniałam sobie, jak chciał opatrzyć mi ranę i musiałam przyznać jej rację. Chwilę potem podświadomy strach narzucił mi swoje kontrargumenty.

— Nie panuję nad tym strachem. Po prostu się boję i już! — jęknęłam utrapiona, po czym zajęłam się swoimi obowiązkami.

To zakończyło temat. Niestety problem miał powrócić w czasie późniejszym, ale tymczasem musiałam ponownie zebrać się na odwagę i ponownie prześlizgnąć się pod bacznym okiem ZOXa wprost do stajni mojego wierzchowca.


Tym razem nie musiałam ze strachem przemykać przez podwórko. Wszystko stało się tak szybko i niespodziewanie. Po raz pierwszy poczułam się wtedy jak na prawdziwej wojnie na śmierć i życie.

— Choć, mała! — Aran wpadł do kuchni, gdy gotowałam zupę. Był bardzo przejęty. — Osman coś szaleje w stajni, a my boimy się do niego wejść! Zaraz ściągnie nam na głowę stado bestii!

To przejęło mnie do tego stopnia, że bez względu na wszystko porzuciłam obieranie warzyw i pognałam do mojego przyjaciela. Nie chciałam, żeby coś mu się stało. Był zamknięty w czterech ścianach swojej złotej klatki, zdany na łaskę lub niełaskę obcego. A tym bardziej nie chciałam ściągnąć na wszystkich niebezpieczeństwa. Szczerze wątpiłam w to, czy jeden guard będzie w stanie pokonać nawałnicę w postaci stada phantomów.

Wypadłam na podwórko i stanęłam jak wryta. Znalazłam się na prawdziwym polu walki, gdzie toczyła się bitwa na śmierć i życie. Trzy duże zjawy atakowały jedną tylko osobę. I to dziesięć metrów ode mnie.

— ZOX — szepnęłam, gdy zobaczyłam go osaczonego z dwu stron. Byłam przerażona. Myślałam, że bestie zaraz rozerwą go na strzępy. Ale on świetnie sobie z nimi radził. Był po prostu niesamowity. Jego sprawność, siła i spryt przekonały mnie, że ZOX naprawdę potrafił być skutecznym obrońcą. Poczułam, że ktoś szarpnie mnie za ramię.

— Chodź, mała!

To była Olanta. Pociągnęła mnie w stronę stajni.

— Musisz uspokoić tego konia, bo zaraz ściągnie nam na głowę całe stado phantomów!

Z trudem dałam się ruszyć z miejsca. Właśnie byłyśmy w połowie drogi do stajni, kiedy zza chaty wyskoczył kolejny potwór. Stanęłam z nim oko w oko. Żelazny wilk, potwór z innej planety, urodzony morderca. Przez głowę przeleciały mi te wszystkie opowiadania na temat phantomów. Ten był wysoki na 3 metry. Prężył swoje tytanowe muskuły do skoku. Miał mnie jak na dłoni! Wystarczyło mu tylko kłapnąć tym wielkim pyskiem wyposażonym w szereg sztyletów, które mogły mnie zabić jednym cięciem. W jego skośnych ślepiach zalśnił czerwony blask zwiastujący moją rychłą śmierć…

Metaliczny pomruk przechodzący w ogłuszający gwizd był ostatnim zwiastunem ataku. I nagle rozległ się huk, który poczułam w środku mojego ciała. Coś eksplodowało z ogromną siłą. Ze strachu skuliłam się na ziemi i zatkałam uszy. Zamarłam na dłuższą chwilę. Czekałam, zablokowana gdzieś pomiędzy panicznym strachem a chęcią ucieczki. W końcu odważnie podniosłam głowę. Bestii już nie było, ale i też nie widziałam niczego dookoła siebie. Byłam otoczona kłębiącą się, gęstą mgłą, jakby specjalnie rozpyloną w powietrzu. Rozejrzałam się dookoła siebie. Zostałam sama, otoczona gęstą ścianą nieprzeniknionego pyłu. Odsłoniłam uszy, gotowa usłyszeć najgorsze dźwięki czającej się blisko śmierci we własnej osobie. Ale dookoła panowała jedynie cisza…

Powoli podniosłam się. Mgła zaczęła opadać, kawałek po kawałku ukazując mi pole bitewne. Trzy duże cielska leżały martwe, bez śladu życia. Gdzie podziali się wszyscy? Nagle ktoś złapał mnie od tyłu za rękę. Podskoczyłam jak oparzona.

— Chodź, nie możesz tutaj zostać — to był rzeczowy głos guarda. — Zaraz może zjawić się ich więcej. — Odwróciłam się w jego stronę. Spodziewałam się, że będzie cały poraniony. Lecz na jego twarzy dostrzegłam jedynie niewielką, krwistą rysę. Byłam oszołomiona. Ujął mnie pod rękę i zaczął prowadzić w stronę domu.

— Osman! — przypomniałam sobie nagle o moim towarzyszu.

— Nie ma teraz na to czasu — zaprotestował guard.

— Puść mnie! Muszę do niego pójść! — oswobodziłam się z jego uścisku. Nie zaprotestował. Poszłam więc chwiejnym krokiem ku stajni. Wyciągnęłam z kieszeni klucz i otworzyłam kłódkę. Bałam się, co tam zastanę. Gdy tylko otworzyłam drzwi, na mój widok spłoszony koń stanął dęba.

— Osman, to ja przyjacielu — mówiłam do niego stanowczo i spokojnie. — Już dobrze, to tylko ja.

Opuścił swoje waleczne kopyta i dokładnie mi się przyjrzał. Zbliżyłam się ku niemu powoli. Drgnął niespokojnie, gdy tylko dotknęłam jego głowy.

— To tylko ja. Przecież mnie znasz. — Dałam mu powąchać swoją dłoń.

Powoli zaczął się wyciszać. Objęłam go za szyję, aby sama odnaleźć spokój, cała drżałam z przejęcia. Tak wiele obrazów przewinęło mi się wtedy przed oczyma. Najbardziej utkwił mi w pamięci walczący ZOX. Tak, był w stanie zabić jednocześnie kilka bestii na raz. Obejrzałam się powoli przez ramię. Stał tam, przy drzwiach, i spoglądał na mnie niewzruszony. Czy rozumiał ludzkie emocje? Nie byłam w stanie tego ocenić.


Jeszcze tego samego dnia naprawiono płot, który zniszczyły trzy rosłe phantomy. Zapewne nietrudno było im rozerwać oka metalowej siatki swoimi zębiskami. Trzeba było podłączyć ogrodzenie do prądu, czym miał zająć się tato. Bariera obronna okazała się być ważniejsza niż laboratorium, dlatego budowę ściągnięto na dalszy plan. Długo nie mogłam dojść do siebie, po tym co zaszło. Guard oddał mnie w ręce siostry, która zaprowadziła mnie do pokoju i kazała się przespać. Miała na głowie sprawy ważniejsze niż mój pierwszy wojenny szok. I tak godzinę przesiedziałam w swoim pokoju, schowana pod kołdrą, udając, że mnie nie ma, wyobrażając sobie, że to wszystko to tylko sen. Nie chciałam stamtąd wychodzić już nigdy więcej.

Niespodziewane pukanie do drzwi mojej sypialni sprawiło, że drgnęła z niepokoju. Nie miałam odwagi, aby odpowiedzieć, a co dopiero wstać i otworzyć drzwi. Ktoś wszedł do środka.

— Mówiłam, że tak będzie? Że koń zwabi bestie do obozu? — usłyszałam głos Olanty.

Powoli wyjrzałam spod kołdry. Blondynka z krótkimi włosami, ubrana w zielone moro zawisła nad moją głową, z niesmakiem na ustach.

— Przyniosłam ci to od ZOXa — rzekła i podała mi jakąś dziwną pastylkę w kształcie krzyżyka. Przyjęłam ją z zaciekawieniem.

— Co to takiego?

— To na uspokojenie. — Skrzyżowała dłonie na piersi. — Wsadzasz to pod język i za kilka minut się uspokajasz.

Cokolwiek to było, pochodziło od kosmity, którego się bałam, więc nie mogło to być nic dobrego.

— Nie chcę się uspokajać — chciałam jej oddać tabletkę, ale ona cofnęła się o krok. Nie miała zamiaru jej przyjąć.

— Zażyj to! — fuknęła i odwróciła się, aby odejść. W połowie drogi do wyjścia złośliwie rzuciła do mnie przez ramię: — Może dzięki temu choć na chwilę przestaniesz trząść portkami na jego widok.

Przemilczałam to i odłożyłam pigułkę na stolik nocny.

— Nie wezmę tego, nie wiadomo, co to jest! — odparłam.

— Nie bądź głupia. — Odwróciła się do mnie i z rozbawieniem na twarzy dodała jeszcze: — Do prawdy nie wiem, czego się tak boisz. Guard to obrońca, a nie wróg.

Kolejna osoba próbowała mnie przekonać do swoich racji, a ja nadal miałam w myślach obawy. Dlatego dla świętego spokoju kiwnęłam jej głową. Poszła sobie, a ja znów nakryłam się kołdrą, żeby udawać, że mnie tu nie ma.


Wyglądało na to, że nikt nie ma zamiaru przynieść mi czegoś do jedzenia, dlatego koło 18-tej wysunęłam głowę z pokoju. Wiedziona głodem, zeszłam do kuchni, aby coś „upolować”. Przy stole siedział tata, który coś lutował na niewielkiej, zielonej płytce. Zupełnie nie znałam się na jego pracy, więc nawet nie pytałam co to takiego. Reagowałam alergią na wszystko, co pochodziło z Sedne, a „to” tak właśnie wyglądało.

— Co tam, córcia? — zagadną tatko i zerknął na mnie na moment. — Lepiej ci?

— Tak — skłamałam i zaczęłam krążyć koło garnka z zupą, którą ktoś niedawno ugotował za mnie.

— Zjedz sobie, Nika zrobiła — zachęcił. — A jak zjesz, to zejdź do pralni, bo trzeba zawiesić pranie.

A zatem nie miałam innego wyjścia, musiałam żyć dalej tak, jakby nic się nie stało. Nikogo nie obchodziły moje traumy, a fakt, że nikt się nad nimi nie rozczulał, pomagał mi iść dalej i nie patrzeć za siebie. Musiałam się do tego wszystkiego jakoś przyzwyczaić. Nie było tutaj miejsca na mój strach. I to samo tyczyło się krążącego dookoła domu guarda. Dlatego po zjedzeniu posiłku zeszłam do pralni.

Musiałam zawiesić pranie, żeby się nie zaparzyło. Na zewnątrz panował upał, więc postanowiłam skorzystać z pięknej pogody. Zanim wyszłam z domu, najpierw przeszłam się po domu, aby z okien wyjrzeć na podwórko. Ogrodzenie było już naprawione, a tata wraz z ZOXem pracowali nad podłączeniem prądu do metalowej siatki, która okalała z każdej strony bazę. W końcu zdecydowałam się na wyjście. Wzięłam dużą miskę wypełnioną po same brzegi mokrym praniem i wyszłam z domu. Skręciłam w prawo i przeszłam pod ścianą domu wprost do sznurka na pranie, rozwieszonego na dwóch wysokich palikach. Odwróciłam się przodem w stronę taty i guarda, aby mieć ich na oku. Nie lubiłam, gdy ZOX nagle zjawiał się nie wiadomo skąd tuż za moimi plecami.

Wzięłam do rąk poszewkę i strzepnęłam nią, aby się wyprostowała. Na ten dźwięk ZOX skierował uwagę w moją stronę. Nagle ruszył ku mnie. „Co tym razem? Za głośno strzepuję pranie?” — pomyślałam z irytacją, a po mojej skórze przeszły ciarki niepokoju. „Muszę się opanować! Przestać się bać! Przynajmniej udawać, że się go nie boję!”

Zbliżył się, wyprostował swoje wysokie plecy i z obojętną twarzą rzekł:

— To nienajlepsze miejsce na takie zapachy, trzeba będzie to przenieść gdzieś indziej.

— Mówisz poważnie?

— Tak.

Niezwłocznie przystąpił do działania. Jeden po drugim wyciągnął z ziemi słupki, na których rozpięty był sznurek.

— Chodź.

Posłusznie ruszyłam za nim z miską pełną prania. Zaszliśmy za stajnię.

— Tutaj wiatr jest spokojniejszy. Ściana lasu tłumi zapachy od południa, budynek od północy. Niebawem na zachodzie stanie laboratorium, zatem będzie to idealne miejsce na… — chyba zabrakło mu słowa, jakby nie umiał nazwać rzeczy po imieniu.

— Pranie? — dokończyłam za niego.

— Tak — odpowiedział i przystąpił do wbijania palików w ziemię. Był bardzo silny, to nie ulegało wątpliwościom. Nie potrzebował żadnego młotka czy łopaty, żeby wbić słupki stabilnie do ziemi. — Gotowe.

— Dziękuję — powiedziałam i czym prędzej przemieściłam się na drugą stronę sznurka, bo właśnie zbliżał się w moją stronę.

— Czego się boisz? — zapytał, jakby wiedział, co czuję, kiedy on jest obok.

Zaczęłam rozwieszać między nami prześcieradło. Chciałam choć w taki sposób odgrodzić się od niego. Przypomniałam sobie wtedy słowa siostry: „Spójrz w jego oczy i spróbuj powiedzieć, że są pełne nienawiści.” Powoli uniosłam ku niemu wzrok. Gdy tylko ujrzałam jego białe ślepia i czarne punkty źrenic, poczułam lęk. Uciekłam wzrokiem na leżącą u moich stóp miskę z praniem.

— Zapewniam cię o mojej gotowości do obrony — powiedział rzeczowo. Jego słowa dziwnie ujęły mnie za serce. Postanowiłam szybko zmienić temat.

— Doskonale mówisz po polsku — rzuciłam prędko, po czym schyliłam się po kolejną rzecz.

— To tylko wgrany słownik. Nie ma w tym niczego nadzwyczajnego.

— I chyba nie masz tam zakodowanych słów dotyczących gospodarstwa domowego? — zażartowałam.

— „Pranie” na pewno nie. I tych słów, które powtarzasz każdego dnia kilka razy dziennie.

— Jakich? — przestraszyłam się, że ZOX mógł usłyszeć słowa z zakazanej listy.

— Na przykład „przyjaciel”. Wciąż słyszę, jak powtarzasz to słowo, ale ja go nie rozumiem. Mówisz tak w domu, w stajni, do twoich towarzyszy walki.

— Masz na myśli moją rodzinę? — zapytałam zdumiona. Czy w słowniku tego biedaka nie ma miejsca na takie słowa?

— „Rodzina”? Tak, tego słowa też nie mam w swoim słowniku.

Ponownie spojrzałam w jego oczy i tym razem nie poczułam strachu, ale współczucie. Ten emocjonalny kaleka był pozbawiony wszelkich najwspanialszych aspektów życia.

— Powiesz mi, co to znaczy?

Przypomniałam sobie o liście, którą nosiłam w swojej kieszeni.

— Przepraszam, ale nie mogę. Rozkaz był wyraźny. Mam nie używać słów z listy.

— Z listy?

— Tak, każdy z nas dostał taką listę… — wygadałam się. „Nie powinnam mu była o niej mówić!”

— Skoro to rozkaz… — Cofnął się o krok. Doskonale rozumiał, że rozkazów trzeba się trzymać. „Czy w życiu tego kosmity jest miejsce na spontaniczność i wolność?” Odpowiedziałam sobie od razu: „Nie.”

Współczucie kazało mi spojrzeć na niego w inny sposób. Pomyślałam nawet, że może udałoby się nam jakoś dogadać. To oznaczałoby rezygnację ze snucia podejrzeć dotyczących mojej teorii inwazji Sedneńczyków na Ziemię… Nagle tak pięknie zapachniało lasem, że odwróciłam się od obcego i podeszłam do siatki ogrodzenia.

— Marzę o spacerze — powiedziałam od tak, pod wpływem chwili.

Zbliżył się ku mnie i zaciągnął się, tym samym co ja, zapachem. Fakt, że stał teraz półtorej metra ode mnie, poczułam na własnej skórze. W jego obecności cierpłam.

— Muszę ci w takim razie coś pokazać. Chodź za mną.

Przeszedł obok mnie i poszedł za stajnię, a ja ruszyłam jego śladem. Zatrzymał się przy siatce i wskazał mi coś na ziemi, tuż za linią ogrodzenia.

Zerknęłam w to miejsce za siatką i zobaczyłam wykopany wielkimi łapami podkop. Ziemia nosiła ślady szerokich pazurów. Równo ułożone linie, składające się z pięciu ciągów, rozryły ziemię tak głęboko, jakby pazury, którymi dysponował kopacz, miały co najmniej kilkadziesiąt centymetrów.

— Znalazłem to dziś rano, jeszcze świeże.

Cofnęłam się o krok. „Zatem żegnajcie spacery po lesie.”

— Nie czuj się osaczona, baza to schronienie a nie więzienie.

Zdesperowana, wsparłam się na siatce obydwiema rękami. Tam, za tym wysokim ogrodzeniem był piękny i niebezpieczny świat. Musiałam pozostać tutaj, żeby przeżyć.

— Kiedy ja czuję, że to klatka — wyznałam. — Więzi mnie nie tylko fizycznie ale i psychicznie.

— Aby wyjść z psychicznej klatki, trzeba tylko zaakceptować rzeczywistość i znaleźć w niej miejsce dla siebie.

— A ty czujesz się wolny, guard? — zapytałam go i odważyłam się skierować ku niemu oczy.

Nie wiedział, co ma mi odpowiedzieć.

I wtedy nagle stało się coś, co mogło kosztować mnie utratę życie. ZOX prędko zbliżył się do mnie i odciągnął od siatki. Chwilę później usłyszałam coś w rodzaju syczenia i bzyczenia — jakby ktoś ustawił obok nas transformator z prądem elektrycznym. O chwilę za późno zdałam sobie sprawę, co zaszło.

— Prąd — rzekłam przerażona. Jeszcze chwila a zostałabym porażona wysokim napięciem. Mogłabym tego nie przeżyć, bo wspierałam się rękoma o siatkę.

Stałam teraz blisko niego, a on trzymał mnie za ramiona. Uratował mi życie. Podniosłam ku niemu głowę. W jego czujnych oczach zobaczyłam najwyższą gotowość do działania.

— Jak to zrobiłeś? — zapytałam, po czym skrępowana jego bliskością cofnęłam się o krok.

— Mój słuch jest bardzo wyczulony — mówił — dlatego uważaj, o czym mówisz do siebie i do swojego konia. Łamanie rozkazów zazwyczaj wiąże się z karą.

Odwrócił się i odszedł, a ja pozostałam bez słowa. Guard spełnił swoje zadanie: uratował mi życie.


Koło 21:00 zebraliśmy się na kolacji. Tym razem zrobiłam ją samodzielnie, bez niczyjej pomocy. Postanowiłam już tego wieczora nie wyściubiać nosa z domu. Podczas gdy inni będą jeść, guard będzie samotnie pilnował obejścia. Po tej ostatniej akcji zrobił się bardziej czujny. Mimo że marzyłam o wyjściu na zewnątrz, powstrzymałam się. Nie chciałam znów spotkać się z nim twarzą w twarz, a już tym bardziej odbyć rozmowy w cztery oczy. Ten wieczór miał mi jednak przynieść kolejne dziwnie doświadczenia. Na razie jednak zajęłam się jedzeniem i dyskretną obserwacją wciąż mi jeszcze nieznajomej żołnierki.

Olanta została zaproszona do stołu przez Arana. Gdy obserwowałam ukradkiem jej twarz, miałam wrażenie, że za maską surowości tej niebrzydkiej trzydziestolatki kryje się wrażliwe i kochające serce. Kiedy patrzyłam z kolei na Nikę i Arana, nie miałam żadnych wątpliwości, że darzą się oni płomiennym uczuciem. Czułe spojrzenia, dotyk dłoni… Tego mi brakowało. Chciałam kochać, ale w nikim nie mogłam znaleźć lustrzanego odbicia swojej miłości. Zmartwił mnie widok smutnej twarzy taty, który zdawał się być pogrążony w ciężkich rozważaniach. Postanowiłam pogadać z nim później na osobności.

— A co z… panem ZOXem? — zapytałam. Zupełnie nie wiedziałam, co mam przygotować do jedzenia dla guarda. Nie tknął jak dotąd ani jednego z przygotowanych przeze mnie posiłków. Nie wiedziałam nawet, czy on w ogóle coś je.

— On ma swoje minerały w fiolkach — wyjaśniła od niechcenia Olanta. Była bardzo zmęczona pracą.

— Zadziwiające! — zainteresował się Aran. Poprawiwszy okulary na nosie, podrapał się po swojej czarnej czuprynie. — Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej na temat tych istot.

— Może po kolacji, Kochanie? — powiedziała Nika i położyła swoją dłoń na dłoni męża. Jego zainteresowanie rozmową z panną Moroz najwidoczniej wzbudziło w niej zazdrość. A przecież moja siostra była taka śliczna. Zazdrościłam jej gracji, inteligencji i tego, że była o sto razy ładniejsza ode mnie.

— Tak — przytaknął głodny ojciec. — Teraz nie czas na takie trudne tematy.

Zaczęliśmy wszyscy jeść, a ja pogodnie dodałam:

— Smacznego! Dzisiejszą kolację przygotowałam samodzielnie, a nie tak jak… — zaczęłam, ale nie dokończyłam. Do kuchni bowiem wszedł ZOX. Był cały brudny, jakby nie zmienił odzieży po walce z bestiami — był na wojnie, nie w odwiedzinach u znajomych. Wtedy po raz pierwszy dostrzegłam zmęczenie, które sprawiło, że nieco się przygarbił.

— ZOX? Wszystko dobrze? — zapytała troskliwie Olanta. Jej ton dziwnie złagodniał, nie pasował mi do niej i do tej sytuacji. Nawet wstała i podeszła ku niemu. Lecz guard nawet na nią nie zerknął. Jego koszmarne ślepia skierowały się za to w moją stronę.

— Muszę z nią porozmawiać — odparł surowym tonem.

„O nie, tylko nie to! Co tym razem?” — na samą myśl, że znów zostanę z nim sam na sam, poczułam, jak cierpnie mi skóra.

Żołnierka dostrzegła w moich oczach strach, więc rozbawiona rzekła:

— Nie bój się, dziecko, on cię nie zje! W końcu został stworzony po to, żeby bronić ludzi, a nie zabijać ich. — Wróciła na swoje miejsce z ironicznym uśmiechem. Zabolało mnie to „dziecko” w jej ustach. Nie byłam dzieckiem! Miałam dwadzieścia lat. — No idź! — Przynagliła mnie i wskazała mi wyjście skinieniem głowy.

Odsunęłam krzesło i wolnym krokiem przemieściłam się w kierunku stojącego w drzwiach kosmity. Pewnie dla niego też byłam jedynie dzieckiem — wyglądał mi na kogoś kto ma ponad trzydzieści ziemskich lat. Ale pozory mogły mylić. Jego upiorne oczy zatrzymały mnie jakieś dwa metry przed nim. Strach nie pozwolił mi postawić ani kroku dalej. Odsunął się, aby zrobić mi przejście, ale ja wlepiłam oczy w podłogę i zamarłam. „Co on mi teraz zrobi?!” Zaczęłam znów drżeć od środka ze strachu.

— Idź — rozkazał mi.

— Dokąd? — zapytałam niemal niedosłyszalnie. Zupełnie nie wiedziałam, czego mam się po nim spodziewać.

— Przed dom.

Pokornie wyminęłam go i ruszyłam przodem. Szłam powoli, sparaliżowana strachem, a on podążał za mną. Czułam się jak skazaniec idący na egzekucję, od której nie można już uciec. Miałam na tyłach kosmitę, który zaraz miał pokazać mi swoje kolejne oblicze. Otworzyłam drzwi prowadzące na podwórko. Była ciemna, bezksiężycowa noc pełna blasku gwiazd. Nie wolno nam było zapalać lampy przed domem, aby nie zwabić zjaw. Moje oczy jednak dosyć szybko przyzwyczaiły się do ciemności.

— Tutaj będzie odpowiednie miejsce — wskazał schody prowadzące na werandę. Poczekał, aż usiądę, po czym zajął miejsce obok mnie. Zdziwiłam się, gdy zobaczyłam go tuż obok siebie. W świetle gwiazd jego oczy wyglądały jeszcze bardziej upiornie. Odwróciłam wzrok i w napięciu zaczęłam oczekiwać na jego rozkazy. Był stanowczo za blisko mnie, miałam ochotę uciec. Powstrzymywał mnie tylko strach, co zrobi ze mną ten mutant, jeśli nie wypełnię jego rozkazu. Zostałam. Potem nagle wyczułam wysoką temperaturę jego ciała — musiała być co najmniej pięć stopni wyższa od mojej. To nagle odkryte źródło ciepła pozwoliło mi odrobinę ogrzać się w tę chłodną noc. Mimowolnie poczułam się spokojniejsza.

— Trzeba coś zrobić z tym zwierzęciem — powiedział w końcu i przypomniał mi, kim jest. „Kosmitą, który myśli tylko o zabijaniu.”

— Nie rozumiem… — Przed oczyma wyobraźni ukazała mi się scena jak z horroru. Zobaczyłam, jak guard morduje mojego ukochanego konia Osmana i przerabia go na kotlety. Wlepiłam w niego przerażone oczy. „Czy byłby w stanie to zrobić? Tak, przecież jest żołnierzem!” Odwróciłam głowę.

— Nie ma tu dla niego miejsca. U nas, na Sedne wszystkie zwierzęta są wolne. To zwierzę jest zamknięte przez cały dzień w budynku, to nieetyczne. — To kompletnie mnie zaskoczyło. „Skąd u niego taka troska o zwierzęta!? Wygląda mi na bryłę bezlitosnego lodu! I do tego to słownictwo!”

— Boję się go wypuszczać — wyjaśniłam. — Poza tym dziś sprowadził na nas niebezpieczeństwo.

Wlepił we mnie oczy pełne niedowierzania.

— Nie, dziewczyno. Mylisz się. Zwierzęta lepiej niż inne istoty wyczuwają zagrożenie. Gdyby ten koń nie zaczął dawać sygnałów, że coś się dzieje, zapewne nie zareagowalibyśmy tak szybko. Bestie musiały zaczaić się w lesie, od strony zawietrznej. Byłem skupiony na nasłuchiwaniu od zachodu. Wykorzystały tę chwilę i zaatakowały.

— Ale co mogło je tutaj zwabić?

— Czasem wystarczy nawet nieznaczny zapach, który wyda się im kuszący. — Z kabury wyciągnął pistolet, swoją sedneńską broń. Zaczął coś przy niej majstrować. Nawet teraz był gotów do walki. — One przez cały czas mają potrzebę zabijania.

Miałam nadzieję, że i on nie miał takiej samej potrzeby. Żeby o tym nie myśleć, zadałam mu pierwsze z brzegu pytanie:

— Żeby zjeść?

— Nie. Są roślinożerne. One po prostu mordują, rozrywają zdobycz na strzępy i sycą się tym widokiem.

Poczułam przenikliwy strach.

— Dlaczego one to robią?

— Być może brakuje im tego czegoś… — schował broń i dokończył: — czego i ja nie posiadam. — Skierował oczy ku niebu. Przyjrzałam się dokładniej jego twarzy. Nie był brzydki, tylko jego oczy były takie inne niż nasze ludzkie. Ale nie było w nich zła, tylko… pustka.

— To znaczy: czego?

— Jest we mnie taka strefa, która jest zasnuta mgłą. Wiem, że nie jestem taki jak inni, że nie posiadam duszy.

— Każdy, kto przychodzi na świat, ma duszę — szczerze w to wierzyłam. Zaciekawił mnie. Skierowałam ku niemu uwagę całkiem innego rodzaju, nie tę wynikającą z czujności czy strachu.

— Mam na myśli to coś, co zostało przed nami zakryte. Nie umiem tego nazwać. Ale gdy mówisz słowo „przyjaciel”, wiem, że mam kierować się w tę stronę. Gdy to mówisz, jesteś taka pełna… czegoś dla mnie niezrozumiałego.

Zrobiło się mi go szkoda, więc popatrzyłam na niego ze współczuciem. Zwrócił swoją twarz ku mnie.

— Widzę to nawet teraz w twoich oczach — powiedział, po czym spuścił wzrok i ni z tego, ni z owego rzekł: — Czy zgodzisz się na przewiezienie konia do strefy bezpiecznej? Tutaj grozi mu niebezpieczeństwo.

— Ja koch… To znaczy… Ciężko byłoby mi się z nim rozstać. Ale jeśli tak Pan uważa… że tam będzie mu lepiej, a tutaj może zginąć… Sama nie wiem. To mój przyjaciel — znów wypowiedziałam przy nim jedno z tych zakazanych słów. „Muszę bardziej uważać!”

To zakazane słowo sprawiło, że na mnie spojrzał. Jego oczy nabrały czujności, chciał coś powiedzieć… potem znów stały się puste. Zamknął oczy i potrząsnął głową.

— Widzisz, i znowu to samo — powiedział cicho. Wyglądał jakby nagle rozbolała go głowa. — Poza tym nie jestem twoim panem, więc do mnie tak nie mów.

Korzystając z okazji, że kosmita nie dotyka mnie swoimi ślepiami, przyjrzałam się dokładniej jego twarzy. Dostrzegłam podskórnie wszczepione przewody przebiegające od jego skroni, wzdłuż szyi i zbiegające pod tkaninę jego wojennego stroju. Pod skórą jego dłoni i przedramion zobaczyłam to samo. A ten tajemniczy rysunek o szerokich, wijących się liniach, widniejący na jego czaszce, zdawał się być wyryty ostrym narzędziem. Zastanawiałam się, gdzie w jego ciele znajduje się komputer, jakieś centrum dowodzenia, coś w rodzaju mózgu. Czy ten guard miał mózg? Nie wiedziałam. Postanowiłam wypytać o wszystko Olantę.

— Jeśli będę musiała, to oddam mojego konia — powtórzyłam.

— Doskonale — odparł, po czym prędko powstał. Oddalił się o kilka kroków i zawrócił. — Ale póki się to nie stanie, zwierzę musi wychodzić z zamknięcia — przykazał mi surowo, a jego oczy zaświeciły w ciemnościach upiornym blaskiem. Tym razem strach ledwie musnął moje serce. Zaczynałam się do niego przyzwyczajać, być może nawet przestawałam w nim widzieć wroga.

— Tak, jestem tego samego zdania. — Ucieszyłam się, że w końcu będę mogła uwolnić Osmana ze stajni. Martwiłam się, że biedulek nabawi się jakiejś choroby psychicznej w tym ciemnym i ciasnym pomieszczeniu.

— Jutro rano wypuścisz go do tej zagrody za domem. — Wskazał palcem kawałek padoku, który został zaliczony do strefy ogrodzonej siatką.

— To trochę mało… ale mogę pojeździć na nim dookoła domu i po podwórku.

— To niebezpieczne dla cywili, poza tym to grozi upadkiem. Nie mamy dostępu do wykfalifikowanej pomocy medycznej.

Mile zaskoczył mnie troską o moje bezpieczeństwo. Chyba jednak był strażnikiem i obrońcą ludzkości, choć nie tylko.

— Spokojnie, nawet jeśli spadnę, to nic mi nie będzie. Spadłam już nieraz — zbagatelizowałam sprawę.

— Mam też na myśli hałas i zapach zwierzyny, którą phantom może zwęszyć.

— Tak, jasne.

— Ale jeśli to konieczne, zwiększę poziom bezpieczeństwa.

Uśmiechnęłam się do niego mimowolnie. Ten kosmita był całkiem w porządku. Przez chwilę nawet udało mi się utrzymać z nim kontakt wzrokowy, nie czując strachu. Tym razem to on spuścił wzrok. Wyglądał, jakby nie wiedział, jak się ma zachować. No tak, przecież to maszyna. Domyśliłam się, że nie może odpowiedzieć na mój uśmiech. Być może nawet nie wiedział, co on oznacza.

— Chyba już czas odpocząć? — zapytałam niepewnie.

— Tak. Masz rację, dziewczyno — powiedział do mnie bezosobowo.

— Nazywam się Ellina, mów mi Lina. — „Może jednak jakoś się dogadamy?” Uśmiechnęłam się po raz kolejny. I choć on nie odwzajemnił tego gestu, dostrzegłam, że pokiwał dwa razy głową na zgodę.

— Mów do mnie ZOX, Lina — odpowiedział ze stoickim spokojem. Jego twarz nawet na chwilę nie drgnęła przyjacielskim uniesieniem brwi czy ust. Wciąż miał ten sam wyraz twarzy, jakby był jedynie pustą, mechaniczną lalką stworzoną do zabijania.

— ZOX — powtórzyłam jego imię i po raz pierwszy spojrzałam na niego inaczej niż ze strachem, który w jego obecności zaczął powoli maleć, robiąc miejsce innemu uczuciu. Jego oczy ponownie uniosły się ku mnie. Nawet nie mrugnął, jakby nie chciał spuścić mnie z „celownika”. I nagle dostrzegłam w jego oczach coś jeszcze — smutek? Żal? Tęsknota? Mijały kolejne sekundy, a my wciąż patrzyliśmy na siebie. Żadne z nas nieśmiało przerwać tego dziwnego połączenia. Przestałam się bać. W środku był inny niż na zewnątrz, ale czyż nie były to tylko moje złudzenia? Tę świętą ciszę, która zawiązała się między nami, przerwał głos Olanty.

— Czas na odpoczynek! — powiedziała, gdy tylko wyszła na werandę.

Otrząsnęłam się, a ZOX wlepił wzrok w ziemię. Magiczne połączenie zostało przerwane, ulotniło się. W moim sercu zachowało się jednak poczucie spokoju, i to ono przepędziło strach. Guard był obrońcą ludzkości, był moim strażnikiem.

4. Bezosobowy

Skończył się wieczór, a ranek nadszedł szybciej, niż się spodziewałam. Do późna rozmyślałam nad dziwnym zachowaniem ZOXa. Wczoraj było już za późno, żeby rozmawiać z szeregową Moroz. Musiałam go zrozumieć, poznać jego zachowania, aby móc zabezpieczyć się przed ewentualnymi nieporozumieniami międzyplanetarnymi. W moich oczach wszyscy kosmici byli niebezpieczni, choć ten jeden może nie do końca.

Wstałam o szóstej, aby zrobić wcześniej śniadanie. W kuchni zastałam szeregową Moroz. Popijała kawę w samotności, więc zagadnęłam do niej:

— Czy mogłabym zapytać o kilka rzeczy odnośnie guardów?

Nastawiłam uszy na słuchanie słów żołnierki i zbliżyłam się do czajnika z gorącą wodą. Nasypałam do kubka dwie łyżeczki kawy dla dzieci i zalałam ją wrzątkiem. Nie lubiłam kofeiny.

— Co dokładnie chcesz wiedzieć, mała? — zapytała i wygodnie rozparła się na krześle. Jej oczy były podkrążone, jakby nie spała całą noc, tylko czuwała.

— Wszystko.

Usiadłam obok tej chodzącej skarbnicy wiedzy — jako jedyna mogła odpowiedzieć na każde postawione przeze mnie pytanie. Zasłuchałam się w opowieści żołnierki.

— Guard to połączenie żywej istoty, składającej się z komórek zawierających pierwiastek metaliczny, z robotem-komputerem. Są niesamowicie silni, odporni na zimno, głód i choroby. Gdy mają siedem lat, zabierani są od matek i przerabiani na superżołnierzy. Dziecku wszczepiana jest cała sieć przewodów, mikroczipów, minikomputerów. Ta sieć jest systematycznie wymieniana wraz z wiekiem…

— To straszne. — Niemal poczułam na swojej skórze ból i cierpienie siedmioletniego dziecka, oderwanego od matki, które następnie zostaje poddane tym wszystkim okrutnym zabiegom.

— Ta komputeryzacja pomaga w blokowaniu odczucia bólu i uczuć w ogóle. Oczywiście można im to wszystko regulować jak w maszynie. Dzięki temu łatwo jest im wgrać obcy język, szkolenie, instrukcję działania. Główny komputer znajduje się w mózgu.

— Czyli jednak mają jakiś mózg?

— Tak. Żaden komputer nie zastąpi żywej, myślącej tkanki. Mózg to głównie odbieranie świata, nieograniczona pamięć, orientacja w terenie, dostrzeganie zagrożenia, rozróżnianie dobra i zła… — Olanta upiła kilka łyków kawy. — Guard to superżołnierz, który nie posiada ludzkich uczuć i jest od dziecka szkolony po to, żeby bronić innych. Nie myśli o sobie, nie ma zainteresowań, nie ma preferencji… Jest niewolnikiem systemu, bo to dla niego został stworzony. Nie posiada wolnej woli czy nawet, skłonna jestem stwierdzić, własnej osobowości.

— Biedny ZOX — rzekłam ze współczuciem. To było straszne, być guardem.

— Nie współczuj mu. On nawet nie wie, co traci — powiedziała obojętnie.


— W każdej chwili wykwalifikowana osoba jest w stanie sprawić, że zapomni o wszystkim, co dotychczas przeżył.

— Reset komputera, tak? — Zrozumiałam powagę sytuacji. Ten osobnik był jedynie pustą łupiną, zaprogramowaną po to, żeby bronić innych. Posmutniałam jeszcze bardziej. Zdążyłam go nawet odrobine polubić. Teraz już wiedziałam, że nie mogę liczyć nawet na cień sympatii z jego strony.

— Tak. I mam dla ciebie radę… — Olanta nachyliła się w moją stronę i śmiertelnie poważnie szepnęła: — Nie staraj się z nim zaprzyjaźnić, bo on nie wie, co to przyjaźń. Nie wie, co to znaczy lubić kogoś, a już na pewno nie zdaje sobie sprawy z tego, że można kogoś kochać. On nie jest zdolny do miłości. Ma skutecznie zablokowane te uczucia i popęd seksualny. — Kobieta posmutniała i dodała: — Uważaj, żebyś się w nim nie zakochała, bo będziesz cierpieć.

— Dziękuję, że mi to pani powiedziała. Teraz już wiem, czego mogę się po nim spodziewać. — Wypiłam duszkiem kawę, która zdążyła już przestygnąć.

Skinęłam głową. Czy ta trzydziestoletnia żołnierka była zakochana w guardzie? Nie zdążyłam się dowiedzieć, a raczej domyślić, bo Olanta wstała i wyszła, a ja zostałam z milionem nowych pytań, zrodzonych przez jej odpowiedzi.

Przygotowałam prędko śniadanie, zjadłam jedną kanapkę w biegu. Przez cały czas mieliłam w głowie te nowe wiadomości. ZOX był puszką bez uczuć. Nie mogłam w to uwierzyć. Wczoraj w jego oczach zobaczyłam coś niezwykłego, jakby zablokowane emocje, z których nie zdawał sobie sprawy. Czyż była to jedynie moja imaginacja?

Byłam w szoku, lecz to nie zwalniało mnie z dbania o domowników i o mojego Osmana. Wyszłam zatem na podwórko i pomaszerowałam prosto do stajni. Uszłam jedynie kilka kroków i spojrzałam w stronę zagrody, którą guard kazał zrobić robotom. Coś mnie tknęło, po prostu musiałam tam pójść. Przeszłam pod ścianą i zbliżyłam się do krawędzi budynku. Powoli zbliżyłam się do węgła. Guarda nie było na podwórku, więc albo był w terenie albo tam… Wyjrzałam zza rogu, aby sprawdzić, gdzie podział się kosmita. I omal nie krzyknęłam. Stał kilka metrów ode mnie i dzierżył w dłoniach coś w rodzaju strzelby. I nie byłoby w tym nic dziwnego i przerażającego, gdyby lufa broni nie była skierowana w stronę jego głowy. Wylot dotykał jego szyi, a ZOX wyglądał, jakby wahał się, czy nie użyć broni na sobie samym.

— ZOX! — powiedziałam zdumiona. W oczy rzuciła mi się bladość jego twarzy i dziki wyraz oczu. Coś tutaj było bardzo nie tak. — Co ty robisz?

Zamarłam w oczekiwaniu na jego odpowiedź lub działanie. Odsunął broń i rzucił ją na ziemię.

— Lina — przypomniał sobie moje imię. Wyglądało na to, że nie spodziewał się mojego pojawienia się. Jak to możliwe nie zorientował się wcześniej, że się zbliżam? Przecież zawsze był taki czujny.

— ZOX? — Spojrzałam z zapytaniem na niego, a później na broń spoczywającą na trawie. — Czy wszystko w porządku? Coś nam grozi?

Wziął do ręki łopatę, która sterczała obok niego, wbita w ziemię, tuż obok wykopanego przez niego rowu. Zauważyłam, że właśnie kończy robić płot odgradzający wybieg dla konia od podłączonej do prądu elektrycznego siatki.

— Nie, wszystko jest pod kontrolą — jego głos nawet przez chwilę nie zadrżał czy nie zmienił swojej zwyczajowej rzeczowości i powagi.

— To dobrze, bo myślałam, że… — „chciałeś się zabić.”: pomyślałam. — Nieważne. Mogę wypuścić konia?

— Tak. — Skinął głową.

Przypomniałam sobie cytat z wypowiedzi Olanty odnośnie „skutecznie zablokowanych uczuć” i wprost nie mogłam uwierzyć, że to prawda. Ten kosmita chciał zrobić sobie krzywdę! Musiał coś czuć, inaczej nie zachowałby się tak autoagresywnie!

Spojrzał znacząco w kierunku stajni, jakby przynaglał mnie do działania. Poszłam, ale po drodze dwa razy sprawdziłam, gdzie jest broń, której chciał uprzednio użyć guard. Leżała na trawie. A twarz ZOXa była teraz pozbawiona wyrazu, lecz to, co działo się w jego głowie, sprowokowało go do gwałtownego wbicia łopaty głęboko w ziemię. To nie był pełen opanowania, zwyczajny gest. „Każdy ma jakieś tam swoje ja, nawet on.” — pomyślałam.


Wyprowadziłam Osmana ze stajni i zaprowadziłam go prosto do zagrody, którą zbudowały roboty, a guard dokończył. Kiedy zamykałam za sobą bramę, ZOX zbliżył się w naszą stronę i przystanął tuż za linią płotu. Guzik mnie to obchodziło, że się na mnie gapił. Dla pewności zerknęłam tylko na to, czy jest cały, po czym puściłam konia luzem. Zwinnie prześlizgnęłam się między drewnianymi poprzeczkami i pognałam do komórki, po siano dla mojego konika. Gdy wróciłam, guard nadal tkwił przy płocie. Rzuciłam siano za płot i zaczęłam obserwować, jak Osman zajada je z apetytem.

— Przydałaby mu się zielona trawka do skubania — powiedziałam do Sedneńczyka. Miałam nadzieję, że mnie zrozumie.

— Musielibyśmy wyjść za ogrodzenie, a tam… — zaczął, ale nie skończył.

— Wiem, to niebezpieczne, ale koń długo nie wytrzyma bez biegania. Może gdybym pod twoją opieką pojeździła na nim po tej łące za płotem… — wskazałam palcem kierunek. — Koń musi mieć solidny ruch! A póki jest ze mną, muszę o niego zadbać.

Wtedy zadał mi pytanie, które na moment wytrąciło mnie z równowagi:

— Dlaczego go więzisz?

— Yyy… Osman nie jest moim więźniem. Jest wolny, lecz pod moją opieką. Na wolności by zginął. Poza tym kocham go i nie wyobrażam sobie życia bez niego! — wyrwało mi się, a on skierował ku mnie spojrzenie i zamarł. Przecież ZOX nie wiedział, co to znaczy: „kochać”. Miałam tego słowa nie wymawiać pod żadnym pozorem! „Ale jakim cudem takie zwyczajne słowo może zaszkodzić takiemu osiłkowi?” Domyśliłam się, że chodzi o jego psychikę i o to, co ostatnio do mnie mówił.

— Nie rozumiem — stwierdził od razu.

— Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć…

Wtedy zza pleców usłyszałam naganę.

— Lino! Nie wolno! — powiedziała surowym tonem szeregowa Moroz, która musiała usłyszeć końcówkę mojej wypowiedzi, kiedy do nas podeszła. Jej twardy głos wybawił mnie z opałów. Co miałabym właściwie powiedzieć guardowi na temat tego zakazanego słowa? I tak by mnie nie zrozumiał. — ZOX! Jest robota! — warknęła do niego rozkazująco.

— Melduję gotowość! — rzekł i stanął na baczność. Od razu było widać, kto kim rządził. Obydwoje byli jedynie szeregowymi żołnierzami na wojnie, lecz najwidoczniej ta hierarchia była dla nich istotna. On musiał słuchać jej, choć to on był maszyną do zabijania, a ona jedynie słabym człowieczkiem — mógł ją zabić jednym ciosem. To właśnie najbardziej mnie przerażało. Gdyby chciał, mógłby z nas zrobić sito. Ale on był dobry i posłuszny. Właśnie takim chciałam go widzieć, a nie takim jak w moich najgorszych koszmarach.


Przyszedł czas na wybudowanie laboratorium. Aran wraz z tatą wytyczyli teren pod budowę, a ZOX i jego roboty zaczęli kopać rowy pod fundamenty. Blaszany budynek miał stanąć naprzeciwko domu, lecz tak aby nie zasłaniać bramy, gdzieś pomiędzy domem i stajnią. Obserwowałam Osmana i co pewien czas zerkałam w stronę zapracowanego ZOXa, który stał kilkanaście metrów ode mnie. Olanta wciąż coś zapisywała w swoim elektronicznym dzienniku. Osman najadł się w końcu do syta i zaczął tarzać się po glebie. Musiałam pozostawić mu jeszcze chwilę luzu po jedzeniu, a później mogłam wsiąść na jego grzbiet. Oceniłam dokładnie powierzchnię zagrody i stwierdziłam, że miejsca do jazdy jest stanowczo za mało. „Biedaku, nie wyhasasz się należycie.” — pomyślałam i prześlizgnęłam się przez płot, aby pogładzić konia po głowie. Czekał na jazdę, był już do tego przyzwyczajony. Rozejrzałam się po działce. „A gdyby tak pojeździć przed domem? Może Olanta się zgodzi?” Uznałam, że nie zaszkodzi zapytać.

I udało się! Po kilku minutach kłusowałam już po podwórku.

— Tylko nie galopuj na nim, żeby zjawy się nie zakradły — przykazała Olanta.

— Dobrze.

— Tylko stęp!

Dobre było i to, więc przystałam na jej rozkaz.

Gdy robiłam kolejne kółka, raz za razem patrzyłam na zajętego pracą ZOXa. Ściągnął swoją czarną kurtkę i został w czarnej koszulce z krótkim rękawem. W świetle dnia dostrzegłam, na jego silnie umięśnionych rękach, podskórnie wszczepione przewody. Na jego dłoniach widniały duże metalowe krążki, które stanowiły zakończenie sieci przewodów. Jego skóra miała odcień lekko niebieskawy, bardzo jasny. Dostrzegłam to dopiero teraz, w świetle słońca, gdy miałam okazję znów się mu przyjrzeć. Zobaczyłam też przewody z tyłu jego głowy, jakby wchodzące do czaski. Na samą myśl, co musiał przeżyć, żeby mu to zamontowali, odczułam empatyczne dreszcze cierpienia.

Imponująca siła oraz wytrzymałość z jaką pracował wprawiły mnie w podziw. Nasze spojrzenia spotykały się przy każdym okrążeniu, lecz spotkania te trwały sekundy. Miałam wrażenie, że nad czymś intensywnie myślał. Wtedy przypomniałam sobie rozmowę, którą odbyłam z Olantą w kuchni. Czy mógł ją usłyszeć? Twierdził, że słyszy nawet to, co mówię do siebie w domu. Nikt nie chciałby usłyszeć, że nie jest w stanie posiadać własnej osobowości. Coś przecież musiało go rozstroić do tego stopnia, że chciał odstrzelić sobie głowę. Czy ZOX był na podwórku, gdy Olanta mi o nim opowiadała? Tak, musiał być za domem i robić płot, wszak wczorajszego wieczora tej części płotu jeszcze nie było. ZOX zatem musiał słyszeć to, co mówiła szeregowa Moroz. Poczułam dla niego współczucie, a potem szczerze zwątpiłam w to, czy guard naprawdę nie posiada uczuć i własnego JA.


Nadeszła niedziela, czyli dzień wolny od pracy. Dziś miała mnie wyręczyć siostra, dlatego bez krępacji wdziałam na siebie krótką spódniczkę i ładną bluzkę — przecież dziś nie mogłam pobrudzić się podczas gotowania czy sprzątania! Taki strój, uzupełniony o wygodne baleriny, przyczynił się do poprawy mojego samopoczucia. Chociaż w niedzielę chciałam mieć złudzenie, że jeszcze kiedyś będzie dobrze i że razem z całą rodziną pójdziemy do pobliskiego kościółka na mszę. Czy Sedneńczycy mieli swojego Boga i religię? Nie wiedziałam. Przed wyjściem z pokoju uklękłam przed łóżkiem i zwróciłam moje oczy ku krzyżowi, który wisiał na ścianie. Pomodliłam się tak, jak umiałam, a skończyłam z myślą, że nigdy nie będę w stanie pomodlić się tak, żeby Pan Bóg był ze mnie zadowolony. Byłam tylko zwyczajną, wiejską dziewczyną.

Wyjrzałam przez okno. Na podwórku nie było tym razem nikogo. „Czy ZOX nie wrócił jeszcze z niedzielnego patrolu?” Zeszłam na dół około 9:00 i podążyłam za odgłosami dochodzącymi z salonu. Zdziwiłam się, gdy ujrzałam rozłożoną na salonowej podłodze ogromną mapę, a dookoła niej zebranych wszystkich domowników. Byli tam nawet ZOX i Olanta. Na mój widok żołnierka skrzywiła się i dokładnie przyjrzała się mojemu strojowi. ZOX zawiesił na mnie oko na trochę dłużej, lecz mój widok nie wywołał żadnej reakcji na jego twarzy.

— Dzień dobry wszystkim!

— O! Wstał śpioch! — zaśmiał się tata. — W sam raz, żeby pomóc towarzyszom niedoli.

— Co robicie? — Zbliżyłam się ku nim. Zatrzymałam się obok Arana, który klęczał i znaczył czerwone kółka na mapie.

— Właśnie zaznaczamy wszystkie regiony, gdzie zjawy pojawiają się najczęściej. Szukamy ich baz noclegowych, najkrócej rzecz ujmując — zażartował Aran. Nika obeszła mapę z drugiej stroni i zaznaczyła coś zielonym pisakiem.

— Tutaj jesteśmy.

— Dodasz co nieco od siebie, Linko? — zapytał tatko. — Robiłaś długie wycieczki konno, więc pewnie wiesz więcej.

— Tak, tylko żeby zakreślić te wszystkie miejsca, mapa musiałaby być o wiele, wiele większa.

ZOX, który stał nieopodal nas i bawił się jedną ze swoich poręcznych broni, odezwał się niespodzianie:

— Doskonale wiem, gdzie są kryjówki zjaw. Bez problemu wytropię dla was dowolną sztukę, gdy tylko zechcecie. Nie ma potrzeby znaczenia tego wszystkiego.

— Ja wolałabym to mieć na mapie — upierała się Olanta. Pokazała mu, kto tutaj rządzi. ZOX odłożył spluwę do kabury i niespodzianie podszedł do mnie. Był teraz bliżej mnie niż kiedykolwiek. Zerknął na mnie z zapytaniem, a później skrzyżował ręce na piersi i zaczął przyglądać się temu, co robimy.

— Znacz, mała, brakuje nam twojej cennej wiedzy — ponaglił mnie Aran.

Odsunęłam się trochę od guarda, który zaszczycił mnie swoją obecnością, po czym uklękłam na podłodze. Zaczęłam zakreślać na mapie kółka. ZOX ukucnął obok mnie. „Dlaczego tak się do mnie kleisz, guard?!” Jego bliskość była mi nie na rękę. Do tego stopnia, że gdy się przesuwałam, aby zrobić między nami dystans, straciłam równowagę i przewróciłam się na bok. Rozległ się gromki śmiech. Wszyscy zaśmiali się z mojej nieporadności, nawet ja sama. I kto wtedy podał mi rękę, abym wstała!?

Guard wyciągnął do mnie swoją rękę, pokrytą podskórnie przewodami, a ja ujęłam ją. Pociągnął mnie ku górze i po chwili stałam już na własnych nogach, z nim oko w oko. Przełknęłam głośno ślinę. Poczułam coś sprzecznego z moimi wcześniejszymi doznaniami. Jego bliskość podziałała na mnie jednoznacznie: pociąg i podniecenie. Tym razem to on się wycofał.

Później zaczął rzeczowo mówić:

— Mapa wymaga dorobienia. Jeśli szeregowa życzy sobie całościowej mapy miejsc, gdzie przebywają zjawy, potrzeba by dorysować obszary oddzielające nas od innych baz i punktów bezpieczeństwa. Tylko tak można całościowo podejść do sprawy. Gdy tylko powstanie laboratorium, dostarczę materiał genetyczny do badania. Muszę mieć tylko wiek, płeć i gabaryty obiektu. Przyniosę dokładnie taką sztukę, jaka będzie wam odpowiadała — mówił do Arana i Niki.

Kiedy go tak słuchałam, powoli zaczynałam tracić do niego ledwie co zdobytą sympatię. Mówił o tych żywych istotach, jakby były jedynie przedmiotami. A jeszcze wczoraj mówił, że i one mają w sobie ukryty głód czegoś ponadnaturalnego. Czyż była to jedynie jego maska? W takim razie która z jego postaw była autentyczna?

Odsunęłam się na bok, aby przyjrzeć się mu zza pleców taty. Złowił mój wzrok, a potem obejrzał mnie sobie od góry do dołu. „Na co się tak gapisz?!” Zawstydziłam się tego podniecenia, w jakie wprawiła mnie jego bliskość. Niespodziewanie zaczepiła mnie Olanta — poprosiła mnie o rozmowę na korytarzu.

— Lino, ten strój jest niestosowny — zwróciła mi uwagę na osobności. — W bazie trzeba ubierać się tak, żeby w razie czego być gotowym do ewakuacji. Jak chcesz uciekać w tych bucikach i kiecce? — szydziła żołnierka.

— Przepraszam, ale dziś jest niedziela, więc pomyślałam sobie…

— Poza tym nie zapominaj, że w bazie kręci się mężczyzna, który nie powinien oglądać wdzięków młodej panienki.

— Aran ma żonę! — oburzyłam się, lecz po chwili zrozumiałam, że ona mówi o guardzie.

— Nie mówię o nim, tylko…

— Zaraz! Przecież on nic nie czuje — zaprotestowałam. Olanta spuściła wzrok. Była zazdrosna! Widziałam to w jej oczach. Czyżby zakochała się w nim? Poczułam dla niej współczucie.

— Nigdy nie wiesz, co może kryć się w zakamarkach męskiej psychiki — wyznała cicho.

— Pani Olanto, to nie jest mężczyzna tylko guard — przypomniałam jej.

— Chcemy czy nie, on jest mężczyzną i nigdy nie wiadomo, co w nim drzemie.

Odwróciła się w stronę wyjścia i wymaszerowała pospiesznie na podwórko. Miałam nadzieję, że ZOX nic nie zrozumiał z naszej rozmowy. Wszak słyszał wszystko to, co mówiłyśmy, bo miał doskonały słuch. W odpowiedzi na to pytanie ujrzałam wychodzącego z salonu ZOXa. „Tak, to jest mężczyzna.” Pomyślałam, gdy utkwił we mnie wzrok, a dokładnie w dekolcie mojej bluzki, która ukazywała delikatnie odkryte krągłości moich piersi. „Ale mnie to nie spotka. Nie zakocham się w nim.” Spuściłam oczy, aby odeprzeć dziwne uczucia, w które wprawiał mnie jego widok. „Guard to także jest mężczyzna.” Po tych myślach poszłam na górę, aby przebrać się w coś bardziej stosownego do sytuacji. Choć szczerze wątpiłam w to, żeby ktoś taki jak on był w stanie zwrócić na mnie uwagę. Przecież nie miał uczuć!

5. Mój przyjaciel

— Dlaczego wyszliśmy tak późno z domu? I dlaczego idziemy po ciemku? — szeptałam do kosmity, który prowadził mnie w ciemny las, trzymając mnie za ramię. Zaczęłam podejrzewać go o najgorsze! — Dokąd mnie prowadzisz, ZOX?! — zapytałam głośniej.

— Zamilknij — powiedział cicho i stanowczo.

Gdzieś w oddali dał się słyszeć przeraźliwy, metaliczny jazgot, przypominający wycie wilka. Odruchowo zatrzymałam się. Nie przypuszczałam, że zjawy kręcą się znów tak blisko domu. Kompletnie niewzruszony bliskością czającej się śmierci, guard poprowadził mnie dalej. Następna wyraźnie wilcza nuta dobiegła ku nam z bliższej odległości. To coś zbliżało się do nas, a ten kosmita ciągnął mnie prosto w paszczęki bestii!

— O nie! Ja wracam do domu! — Zawróciłam i chcąc nie chąc pociągnęłam go w drugą stronę. Napotkałam na stanowczy opór. Po prostu nie byłam w stanie się od niego uwolnić, ani sprawić, żeby poszedł za mną. Był niewzruszony. Pociągnął mnie za sobą. W tym ciemnościach zupełnie nic nie widziałam. Las był tak gęsty, że nie mogłam niczego dostrzec. Niebo musiało być zasnute chmurami, bo do wnętrza gęstwiny nie docierało nawet najmniejsze światełko. Było mi zimno, chciało mi się spać, a mój system nerwowy drżał ze strachu.

— ZOX, nic nie widzę! — jęknęłam, gdy potknęłam się o wystający konar. Wtedy zatrzymał się i włożył na mój nos swoje okulary. Od razu stała się jasność.

— Dzię… — Zatkał mi usta dłonią, po czym natychmiast przemieścił się na moje tyły. Coś musiało go zaniepokoić. Wsparta plecami o niego, przytrzymywana wpół jedną z jego muskularnych rąk, kątem oka zobaczyłam, jak sięga po broń. W przeciągu sekundy w mojej głowie powstało kilka teorii na raz: chce mnie zabić, chce mnie obronić, chce mnie nastraszyć! Z wymierzonym przed siebie pistoletem czekał, aż pojawi się to coś, czego oczekiwał. Jakie mieliśmy szanse w starciu z bestią? Ja żadnych, ale u jego boku, a raczej z nim tuż za swoimi plecami, mogłam liczyć na cień szansy na przetrwanie. Teraz i ja usłyszałam, że coś się ku nam zbliża. Oboje przestaliśmy oddychać… Wtedy to coś pokazało się!

— To tylko sarna, ZOX. Niczego nam nie zrobi — powiedziałam tak cicho, jak tylko potrafiłam. Odetchnął pełną piersią, złapał mnie za przedramię i pociągnął dalej, w głąb lasu.


W końcu po kilku minutach dotarliśmy do jednego z opuszczonych domów. Stara chata została porzucona już kilka lat temu. Mieszkała w niej staruszeczka, która zmarła i pozostawiła chatynkę na pastwę losu. Sedneńczyk otworzył stare, spróchniałe drzwi i popchnął mnie do środka. „Delikatnością to ty nie grzesz!” — zdenerwowałam się, że robi tak hałas, a później moją złość zakryła ponownie fala lęku. Nie wiedziałam, czego mam się po nim spodziewać. Z jednej strony zapewniał mi ochronę, z drugiej: traktował jak worek z węglem. Najbardziej zaskakujące było dla mnie to, że choć było zupełnie ciemno, nawet bez okularów rozjaśniających mrok, on poruszał się po terenie tak, jakby wiedział, dokąd zmierza i jakby poruszanie się w nowym terenie nie stanowiło dla niego najmniejszego problemu. Był cichszy niż dzikie zwierzęta, szybszy niż najzwinniejszy drapieżnik łowiący zdobycz.

Prowadząc mnie za ramię, w ten sam bezlitosny i nieznoszący sprzeciwu sposób, skierował nasze kroki ku krześle.

— Siadaj.

Wtedy dopiero zapalił coś, co przypominało lampion, i postawił to na stole znajdującym się nieopodal, naprzeciwko mnie. Zbliżył się i jednym zwinnym gestem ściągnął mi z oczu okulary. Jego upiornie ślepia zabłysły w otaczającym nas półmroku. Poczułam nieprzyjemny dreszcz. Zaczęłam wyobrażać sobie, co taki ktoś może zrobić komuś tak bezbronnemu i słabemu, jak ja. Stanął przede mną i spojrzał z góry jak na robaczka, którego miał ochotę zgnieść swoim wojskowym buciorem.

— Po co mnie tutaj przyprowadziłeś? — zapytałam i popatrzyłam na jego dwumetrową, masywną postać, stojącą metr ode mnie. Jego czujny wzrok badał moją twarz centymetr po centymetrze.

— Muszę zadać ci kilka pytań.

— I dlatego mnie tutaj przywlokłeś? Nie mogłeś mnie o to zapytać… — przyłożył mi dłoń do ust.

— Ciszej.

— Co chcesz wiedzieć? — zapytałam niemal zadziornie, aby schować strach za maską pozornej pewności siebie.

— Wiem, że nie wolno łamać rozkazów, ale już dłużej tego nie zniosę. Pytanie brzmi: co to są uczucia, osobowość, preferencje, przyjaciel… — wyliczał wszystkie zakazane słowa, jakich miałam przy nim nie używać.

— Nie mogę ci tego powiedzieć — miałam nadzieję, że zrozumie.

— Tylko ty możesz mi to powiedzieć. Moroz ma zakaz, ale ty jesteś cywilem. Mów więc — nalegał ze stoickim spokojem.

— Ja też mam zakaz.

— Pokaż mi tę kartkę, którą dała ci Olanta.

— Nie mogę — upierałam się. W gruncie rzeczy nie chciałam zrobić mu krzywdy nieopatrznie wypowiedzianym stwierdzeniem. Wciąż dostrzegałam to, że Sedneńczyk nie jest tak nieczuły, jak sądziła Olanta i cała reszta świata.

— Co mnie omija? Co przede mną ukrywa cały świat? — To zabrzmiało jak cień emocji.

— Olanta mi zabroniła.

— Lino, nie zmuszaj mnie do użycia bardziej radyklanych środków — to zabrzmiało jak groźba. Ze strachu przełknęłam ślinę. Między nami robiła się napięta atmosfera. Nie wiedziałam, jak daleko może posunąć się zdesperowany kosmita, żeby poznać upragnioną i zakazaną wiedzę, dlatego przez ściśnięte na supełek gardło rzekłam:

— Nie groź mi. Ja… nie mogę.

— Będę więc musiał użyć tego… — ZOX wyciągnął z kieszeni spodni coś na kształt paralizatora.

— Chcesz mnie… torturować? — zapytałam z niedowierzaniem. „Przecież miałeś być moim obrońcą!” Wiedziałam, że nie mam szans na ucieczkę.

— Nie bój się, to nie jest do sprawiania tortur. To raczej… Jakbyście to nazwali? Serum prawdy. Zastrzyk z tego sprawi, że odpowiesz mi na każde pytanie. Wybieraj więc… — Ton jego głosu był jak zwykle spokojny i opanowany. Nic dziwnego skoro emocje nigdy nie brały górę nad tą istotą z innego świata.

— Dobrze… powiem — uległam jego szantażowi. — Ale tylko na twoją odpowiedzialność. I nie mów szeregowej Moroz, że coś ci powiedziałam.

— Bardzo dobrze. — Przysunął drugie krzesło i usiadł naprzeciwko mnie. Zadał pierwsze pytanie: — Po pierwsze: co to są uczucia?

— Uczucia to coś… — zastanowiłam się. — Uczucia to: strach, złość, sympatia, nienawiść, miłość.

— Zupełnie nic nie rozumiem, Lino — pokręcił głową na boki.

— To coś, co trzeba poczuć. Ty nie możesz tego poczuć, więc nigdy nie dowiesz się, co to jest — miałam nadzieję, że to załatwi sprawę i że ZOX mnie uwolni. Ale było całkiem inaczej.

— Nieraz mam w sobie coś takiego, jakby coś w środku mnie się blokowało i zasłaniało część moich myśli. Może to właśnie te stłumione impulsy? — myślał na głos.

— Pewnie tak.

Zwiesił głowę. Milczał przez kilka minut. Miałam nadzieję, że się poddał, ale on pytał dalej:

— Skoro nie mogę tego poczuć, to wytłumacz mi te wszystkie słowa.

— Ech… — westchnęłam. — Dobrze. Co najpierw?

— Lubię.

— Lubić można coś lub kogoś. To się tyczy także preferencji indywidualnych. Możesz lubić seler lub go nie lubić, możesz lubić mnie albo mnie nie lubić. To takie bardziej subiektywne… Gdy kogoś lubisz, to chcesz z nim przebywać, robisz mu na przykład… prezent! Gdy coś lubisz jeść, to jesz to często, bo ci smakuje. Na przykład ja lubię ciasto i często je sobie robię, żeby zjeść — tłumaczyłam tak krok po kroku każde uczucie o jakie zapytał. Lecz kiedy zadał mi ostatnie pytanie, kompletnie nie wiedziałam, jak mam mu to wytłumaczyć.

— Co to jest: miłość?

Wlepił we mnie oczy i czekał cierpliwie. W jego spojrzeniu znów dostrzegłam to, co wtedy, gdy mówił mi o czymś, czego nie posiada on i zjawy.

— Gdy kogoś miłujesz, kochasz… — zaczęłam powoli, po czym skierowałam wzrok na swoje dłonie. — To chcesz być z tą osobą i spędzać z nią każdą wolną chwilę. Sprawiasz jej przyjemność… Całujesz ją, trzymacie się za ręce, jeden drugiemu pomaga… — Po co miałam udawać, że wiem, co to znaczy być z kimś? — ZOX, ja nie wiem, co to znaczy kochać z wzajemnością, ale wiem tak ogólnie, jak to wygląda.

To jeszcze bardziej skomplikowało sprawę.

— Z wzajemnością? — dopytał.

— Tak, bo do miłości trzeba uczuć ze strony obydwu stron. Mężczyzna musi kochać kobietę, a ona musi kochać jego. Wtedy może coś być z miłości.

— Co może być z miłości? — ZOX był niesamowicie dociekliwy.

— Ślub, dziecko, rodzina… takie tam — wybrnęłam z kłopotliwego pytania. „Żeby tylko nie pytał, skąd biorą się dzieci!”

— To jeszcze powiedz mi, co to znaczy, gdy robisz tak… — w tej chwili zbliżył swoje dłonie do mojej twarzy i palcami wskazującymi uniósł ku górze kąciki moich warg.

— HAHA! Łaskoczesz mnie! — ZOX odsunął się i popatrzył na mnie, jak na dziwne zjawisko. — Gdy się uśmiecham, bo tak właśnie nazywa się ten gest, to znaczy, że jest mi dobrze, że wszystko jest w porządku. Uśmiecham się do kogoś, kogo lubię, lub gdy jem coś dobrego. Mimika, te właśnie gesty twarzy, to odzwierciedlenie tego, co czujemy.

— Rozumiem. A osobowość?

— Na osobowość składają się między innymi twoje indywidualne emocje. Nie wiem… na przykład, jak jesteś spokojny, to nic nie jest w stanie wyprowadzić cię z równowagi, ale kogoś innego może wkurzyć nawet mucha latająca mu nad głową. A kiedy pokarze się ktoś, kogo nie lubisz, czujesz niechęć, ale możesz ją okazać lub nie. To zależy od ciebie. Osobowość to cechy charakteru, tylko twoje cechy. Każdy ma inną osobowość i różne rzeczy lubi, albo nie lubi. Coś się mu podoba albo nie… Zachowuje się tak, a nie inaczej, reaguje w sobie tylko właściwy sposób.

— To wszystko bardzo trudne — w końcu przyznał mój słuchacz. — To tylko teoria, a ja chciałbym, żebyś pokazała mi, jak mam czuć te wszystkie rzeczy.

— Nie potrafię tego zrobić. Nawet jeśli zrobisz mi zastrzyk z serum prawdy. Wiem tylko tyle, że gdzieś w twoim ciele jest miejsce, gdzie można odblokować u ciebie odczuwanie — powiedziałam o jedno zdanie za dużo. To mogło skłonić go do dalszych działań i poszukiwań, ale na szczęście nie tym razem.


Wstał i zaczął przechadzać się po pomieszczeniu, które niegdyś musiało być kuchnią i salonem w jednym.

— Dzięki tobie wiem więcej niż dotychczas. Nikt inny wcześniej nie zrobił dla mnie tak wiele. I jeśli czułbym cokolwiek, to chyba teraz byłoby to dobre uczucie. — Po chwili zapytał jeszcze: — A przyjaciel? Kto lub co to jest?

— To osoba, która jest nam tak bliska, że możemy jej powiedzieć wszystkie swoje tajemnice, bez narażania siebie na straty. Przyjaciel jest z tobą, gdy jest ci źle i cieszy się wtedy, gdy jest ci dobrze. To niemal jak brat — zawsze będzie ci pokrewną duszą. Takie pokrewieństwo dusz to właśnie przyjaźń. Jeden drugiego rozumie, a nawet jeśli nie, to nie staje im to na przeszkodzie w utrzymaniu relacji.

— Chciałbym, żebyś była moim przyjacielem — powiedział, zatrzymawszy się przede mną.

Dopadło mnie bezbrzeżne zdumienie. ZOX nie był taki pusty, jak to wszyscy utrzymywali. Szybko łapał to, o czym mu mówiłam. Był bardzo inteligentny.

— To bardzo miłe z twojej strony — odpowiedziałam mu z uśmiechem i przyjacielskim tonem. — Ja też cię lubię, bez względu na to, czy coś czujesz czy nie. Po prostu dobry z ciebie koleś. I chętnie zostanę twoim przyjacielem, jeśli chcesz.

— Tak, chcę — odparł beznamiętnie. Zrobiło mi się go żal. „Jak można tak skrzywdzić żywą istotę?!” Ten biedak był niczym dziecko, które zgubiło matkę. W środku ZOX był chłopcem niepotrafiącym odnaleźć się w swoim własnym wewnętrznym świecie.

Wyciągnęłam dłoń w jego stronę. Dopiero po chwili zrozumiał, że ma odwzajemnić gest. Pochwyciłam jego dużą, lecz smukłą dłoń, w której podskórnie tkwiły przewody czyniące z jego ciała półmaszynę.

— Czujesz, gdy cię dotykam? — zapytałam.

— Tak. Masz zimne dłonie — stwierdził rzeczowo. A później wykonał gest, który wprawił mnie w osłupienie. Zamknął moją dłoń w swoich dużych łapach, jakby chciał mnie nimi ogrzać. Od razu zrobiło mi się cieplej.

— Jak miło, masz takie ciepłe dłonie… a ja zmarzłam — zaszczękałam lekko zębami. Ściągnął swoją kurtkę i okrył mnie nią niczym troskliwy przyjaciel. Domyśliłam się, że te gesty wynikają jedynie z programu, który ktoś wczytał mu do umysłu. Guard miał opiekować się słabszymi od siebie.

— Wracajmy, Lino. — Zaczął szykować się do wyjścia.

— Zaczekaj! — Zatrzymałam go, kiedy otwierał drzwi. Odwrócił się ku mnie. — Nie mów nikomu, że ci to wszystko powiedziałam. Mogłyby mnie spotkać przykre konsekwencje.

— Nie powiem.

— To dobrze, bo złamałam prawo.

— Na mój rozkaz, więc jesteśmy oboje winni.

— Ale nic się nam nie stanie, jeśli zachowamy zgodne milczenie.

— Będzie zachowane — oznajmił stanowczo, a mnie odrobinę ulżyło. Byłam ciekawa, czy potrafi dotrzymać tajemnicy. Bo jeśli nie, to i ja musiałabym go wydać.


Wróciliśmy do bazy około pierwszej w nocy. Udało nam się bezpiecznie przemknąć przez las i nie zwrócić na siebie uwagi żelaznych wilków. Guard trzymał mnie tym razem za dłoń, tak całkiem po przyjacielsku. Gest ten w moim odczuciu był z pokroju tych opiekuńczych i pełnych troski. Być może nie chciał, żebym upadła, albo żebym gdzieś się zgubiła. Weszliśmy przez stalową bramę na podwórko, gdzie na schodach domu siedziała szeregowa Moroz. Na nasz widok poderwała się na równe nogi.

— Gdzie byliście? — zapytała zdenerwowana.

— ZOX chciał, żebym pokazała mu…

— … najbliższe otoczenie. — Dokończył za mnie. — Przecież szeregowa doskonale wie, że pod osłoną nocy łatwiej jest zrobić zwiad.

„Czy guardom wolno kłamać?” Byłam mu wdzięczna za to, że umiał dochować złożonej obietnicy.

— Mogłeś iść sam, bez narażania cywila. — Olanta postanowiła złajać ZOXa, który ze stoickim spokojem odparł:

— Lina ma rozeznanie w terenie. Łatwiej jest zrobić zwiad z kimś, kto zna okolicę i wie, jak rozmieszczone są potencjalne kryjówki — tłumaczył jej.

— Dobrze, tym razem nie będzie kary, ale na przyszłość nie zabieraj jej na nocne wędrówki.

— Przepraszam, ale myślę, że z kim jak z kim, ale z guardem jestem najbezpieczniejsza na świecie, prawda? — tym razem to ja wzięłam przyjaciela w obronę.

— Tak. A teraz do spania, mała — przykazała mi jak dziewczynce.

— Dobrze, pani Moroz. — Skinęłam głową, po czym weszłam do domu.


Położyłam się do łóżka, aby ogrzać zziębnięte ciało. Choć w dzień było gorąco, temperatura nocą spadała i robiło się naprawdę chłodno. Zorientowałam się, że zapomniałam oddać ZOXowi kurtkę. Nie chciało mi się już wstawać spod ciepłej kołdry, więc postanowiłam oddać mu ją rano. Dokładnie przyjrzałam się dziwnej tkaninie, z której była uszyta. Metaliczny, lekki splot zdawał się być podobny do kolczugi — niczym kamizelka kuloodporna miał zabezpieczać ciało Sedneńczyka przed ciosami. Skomplikowany krój zdawał się nie mieć żadnych szwów, za to posiadał wiele ukrytych kieszeni. Nie chciałam grzebać w jego osobistych rzeczach, choć domyślałam się, że guardowi pewnie nie wolno takich posiadać. Położyłam kurtkę na krześle i zamknęłam oczy…

Pięć minut później drzwi do mojego pokoju uchyliły się i wszedł przez nie ZOX.

— Moja kurtka — powiedział.

Zapaliłam światło i po raz kolejny ujrzałam te przerażające oczy. To było silniejsze ode mnie: wzdrygnęłam się na ich widok. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, że Sedneńczyk jest dobry i odpowiada za moje bezpieczeństwo. Mimowolnie pomyślałam: „Musi być bardzo niebezpieczny, gdy się wścieknie.” Zaczęłam domyślać się, że na wojnie pewne emocje są mu niezbędne, przecież skądś musiał brać wolę walki. Wściekłość, nienawiść — tak, to musiał czuć, aby walczyć.

— Przepraszam, zapomniałam oddać. — Sięgnęłam w stronę krzesła obok, dokładnie w tej chwili, gdy on sięgał w tamtą stronę. Położył swoją ciepłą dłoń na mojej zimnej rączce.

— Przepraszam przyjacielu — mówił i nie puszczał mojej dłoni. — Naraziłem cię na niebezpieczeństwo i uwagi szeregowej Moroz. To moja wina. I przepraszam, że zmarzłaś. Twoja dłoń jest nadal taka zimna — zakończył i odsunął się.

— To nic, zaraz się zagrzeję.

Schowałam się pod kołdrę, a później ZOX zadziwił mnie kolejnym gestem. Wziął do rąk koc, który spoczywał na moim krześle obrotowym przy biurku, i nakrył mnie nim, aby było mi cieplej.

— Dziękuję, to bardzo miłe — uśmiechnęłam się. Wtedy po raz pierwszy ZOX spróbował odwzajemnić ten gest. Wyszedł mu dość pokraczny uśmiech, ale wiedziałam, że to coś dla niego znaczy.

— „Przyjaciele sobie pomagają, sprawiają sobie przyjemność, chcą spędzać razem czas i dochowują swoich tajemnic” — zacytował moje słowa.

— Sprawiłam ci przyjemność?

— Gdybym czuł… to pewnie byłoby mi miło przebywać z tobą w tej chwili. Tak myślę — wyjaśnił.

— Tak mi ciebie szkoda ZOX — wyrwało mi się.

— Szkoda? Zrobiłem ci szkodę? — nie zrozumiał mnie.

— Przykro mi, że nie możesz nic czuć.

— Nie rozumiem. Dobranoc, Lina — pożegnał się krótko.

— Dobranoc, ZOX.

Wyszedł i pozostawił mnie samą. Spojrzałam na krzesło, gdzie nadal wisiała jego kurtka. „Czy guard ma prawo być roztargniony? Może to zwyczajny błąd w programie?” Miałam nadzieję, że nie zrobiłam mu krzywdy tym swoim gadaniem. Zrobiłam dziś coś niezgodnego z prawem. Dlaczego? Bo nie wierzyłam, że te wszystkie słowa mogą mu zrobić krzywdę. Krzywdą było to, że zakazano mu poznać ich znaczenie. ZOX był ograbiony z najpiękniejszych aspektów życia. Był dobry, choć właściwie nijaki. Postanowiłam zostać jego przyjaciółką, choć nie wiedziałam jeszcze: dlaczego, i czy to w ogóle możliwe. To miała być nasza tajemnica, i byłam pewna, że żadne z nas się nie wygada. Zaufałam kosmicie, którego kiedyś się bałam. Dlaczego? Prawdę przyszło mi poznać dopiero za jakiś czas…

6. Mój obrońca

Cztery metry wysokości, sześć metrów długości. Ogromne, stalowe kły i szpony. Pancerz twardy jak tytan. Przyglądałam się jego ogromnej szczęce, oglądałam z każdej strony jego cielsko, nie mogąc wyjść z podziwu nad doskonałością jego budowy.

— Niemal stworzony do zabijania — stwierdził Aran. Pochylał się nad głową bestii, mierzył, notował i zgłębiał każdy zakamarek jej martwego cielska. Jego biały, długi fartuch cały był upaprany krwią zjawy.

Moja siostra Nika, która wyglądała nie lepiej niż Aran, przyglądała się szponom wystającym z łapy. Po zmierzeniu najdłuższego pazura orzekła:

— Dwadzieścia pięć centymetrów!

Patrzyli na tę dziwną istotę z obrzydzeniem. A ja nie potrafiłam spojrzeć na to martwe stworzenie inaczej, jak poprzez pryzmat tego, że przecież ono też cierpiało, czuło ból, miało swoje zwyczaje, może nawet partnera…

ZOX, który przywlókł kilkutonowe zwłoki, z obojętną twarzą stał nieopodal i czyścił swoją broń: kosmiczny paralizator o niezwykłej mocy. Zjawy można było zabić jedynie prądem.

— Długo z nim walczyłeś? — zapytała szeregowa Moroz, która nie mogła wyjść z podziwu nad sprytem i inteligencją Sedneńczyka. Był dla niej ideałem, lecz z rodzaju tych, do których nie ma się żadnego dostępu. Nawet na nią nie spojrzał, tylko odpowiedział:

— Dokładnie minutę i trzydzieści siedem sekund.

— Przenieśmy go pod dach, chyba zanosi się na deszcz — zarządziła Nika. Nie musiała długo czekać na działanie guarda. Z bronią w prawej dłoni, swoją lewą dłonią chwycił zjawę za przednią łapę i pociągnął za sobą, jakby nie ważyła kilka ton, lecz kilka kilogramów.

Laboratorium, które przypominało wysoki i obszerny hangar lotniskowy, wzniesiono w ciągu jednego dnia. W środku znajdowało się miejsce na stanowisko badawcze oraz wykonana ze specjalnego tworzywa klatka. To tam, któregoś dnia miała zostać zamknięta jedna ze zjaw, ale tym razem żywa.

Nie poszłam za innymi. Nie chciałam patrzeć na to, jak ciało potwora będzie rozbierane na elementy pierwsze. Na samą myśl robiło mi się słabo. Czym prędzej poszłam do swojego konia. O tej porze Osman pasł się na skrawku trawy za domem, przymocowany linką do palika. Oczywiście dobrze wiedziałam, że jest na tyle silny, aby w każdej chwili móc zerwać linkę… jednak zarządzenie guarda było jednoznaczne: „Przywiązać, żeby nie uciekł.”

— Widzisz Osmanku, taka jestem głupia. — Koń poruszył uszami, po czym zwrócił swój łeb w moją stronę. Podałam mu do pyszczka marchewkę, którą zaczął przeżuwać, głośno chrupiąc. Na szczęście dostarczony przez wojskowych helikopterem transport żywności obejmował również wyżywienie konia. Nie wiedziałam jeszcze wówczas, komu to zawdzięczałam. Moja głowa była zajęta inną myślą. — Żal mi nawet krwiożerczej bestii, która mogłaby rozerwać ciebie, mnie i moich bliskich na strzępy. — Pogładziłam konia po śnieżnobiałej szyi i nieco ciemniejszym grzbiecie.

W tej chwili moje myśli uciekły w odmiennym kierunku. „Szeregowa Olanta chyba naprawdę zakochała się w ZOXie.” Przypomniałam sobie to, z jakim podziwem spojrzała na niego, gdy przywlókł zwłoki phantoma. A gdy później czyścił swoją broń, zdawała się nie spuszczać go z oka.

— Biedna kobieta — westchnęłam współczująco. — Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby to mnie się przytrafiło. — Tym razem moje wspomnienia poszybowały do chwili, kiedy guard dotknął mojej dłoni, i jeszcze wcześniej, gdy podnieciłam się, stanąwszy z nim oko w oko, tak blisko jak nie powinno się stać przy mężczyźnie, którego się nie zna. Prędko odegnałam te nierozsądne myśl o uczuciach, do których nie wypadało się przyznawać nawet przed samą sobą. — Mnie to się nie przytrafi. Tym razem to nie będę ja — szepnęłam. Zaczęłam wspominać wszelkie nieszczęśliwe miłostki, które mocno nadwyrężyły moją miłość własną. — Mnie to nigdy nie spotka, nie zakocham się w guardzie.

Obiecałam sobie wtedy, że będę go trzymała na dystans i już nigdy więcej nie pozwolę mu się do siebie zbliżyć. On niczego nie czuł, więc i ja musiałam zrezygnować ze swoich uczuć względem niego. Nie powinnam nawet była obiecywać mu przyjaźni. Cóż, kiedy on nawet nie rozumiał tego słowa? Ostatecznie lepiej być z nim w dobrej komitywie, niż być jego wrogiem. Ostatecznie postanowiłam używać słowa „przyjaciel”, żeby móc z nim coś od czasu do czasu załatwić.


***


Szłam w jego kierunku i czułam strach, lecz wiedziałam, że muszę go o to poprosić. Dostrzegł mnie z daleka. Odruchowo sięgnął do kabury z pistoletem. Dwie sekundy później zreflektował się, że to nie pole bitwy, ale baza, a w jego kierunku zmierza sprzymierzeniec, a nie wróg. Schował broń na swoje miejsce.

— Przyjaciel — powtórzyłam pod nosem słowo, którego go nauczyłam. Wiedziałam, że jego wyostrzony słuch to zarejestruje.

Czym bliżej niego byłam, tym bardziej zwalniałam. Jednak prędko nastąpiło nieuniknione, bo guard ruszył mi w końcu naprzeciw.

— Panie ZOX… — zaczęłam nieśmiało i oficjalnie. Spojrzałam na twarz wysokiego, barczystego mężczyzny — jego mimika nie mówiła mi jak zwykle zbyt wiele — i wtedy po raz kolejny poczułam te niepowołane uczucia. Prędko stłumiłam je w sobie.

— Nie jestem twoim panem — odpowiedział.

— Przepraszam. Chciałam tylko poprosić, żebyś wyszedł ze mną i z Osmanem za bramę, żeby mógł trochę pobiegać, albo chociaż skubnąć trochę świeżej trawki. Zjadł już wszystko dookoła domu i…

— A ten wytyczony przeze mnie teren? — Wskazał na niewielką zagrodę, która w ciągu kilku dni stała się padokiem. Zielona przestrzeń niestety zamieniła się już w piaszczyste pustkowie.

— Tam już nic nie ma. — Wzruszyłam ramionami i spuściłam wzrok. Tak było łatwiej, gdy nie patrzyłam na jego przystojną twarz.

— Rozumiem. Zaraz wyjdziemy. Skontaktuję się dziś ze strefą bezpieczną, aby zabrali tego konia. Tutaj nie ma już dla niego warunków do życia.

— O nie — jęknęłam na samą myśl, że i to zostanie mi odebrane. Wiedziałam, że to nieuniknione, lecz mimo to niełatwo było mi się z tym pogodzić. Wystarczało mi już to, że zostałam zamknięta na niewielkim terenie wraz z dziesięcioma kosmicznymi robotami, które ciągle kręciły się po działce, szeregową Moroz, która spoglądała tęsknie w kierunku Sedneńczyka, oraz guardem wzbudzającym we mnie strach i inne uczucia, których nie potrafiłam opanować.

— To dla jego dobra. Weź go, idziemy. — Wskazał na niewielką stajnię, która stała koło domu i ruszył w kierunku bramy. Roboty stanęły w gotowości bojowej. Szeregowa Moroz wyszła z laboratorium i od razu pobiegła do ZOXa, aby sprzeciwić się jakimkolwiek nieuzasadnionym działaniom.

— ZOX! Co to za nieprzewidziane manewry?! — natarła na niego oburzona. To przecież ona tutaj rządziła, a tak to przynajmniej wyglądało.

— Wyprowadzamy konia na zewnątrz, bo jest głodny — uzasadnił logicznie.

— To naruszenie zasad! Zaraz zawiadomię przełożonych i… — zaczęła sobie klikać coś na tym swoim mądrym urządzonku, które najwidoczniej było narzędziem inwigilacji guarda. Pewnie chciała zgłosić sprawę przez komunikator. Ale stało się coś dziwnego.

Na własne oczy ujrzałam wtedy po raz pierwszy, jak guard sprzeciwia się człowiekowi, sprawującemu nad nim władzę. Wyciągnął z jej dłoni sprzęt i oznajmił:

— Konieczność wyższa. Zagrożenie zdrowia istoty, którą mam pod opieką. — Potem schował jej komputer do kieszeni kurtki i otworzył bramę. Pobiegłam po konia, żeby nie przedłużać tego wszystkiego. ZOX gotów jeszcze ulec krzykom żołnierki.

— Bez dyskusji! — usłyszałam w stajni końcówkę wymiany zdań pomiędzy nimi. I to on postawił tutaj kropkę nad „i”. W jego głosie usłyszałam autentyczną emocję: podniósł głos, zdenerwował się! Zatem to uczucie nie było mu obce! Jego twórcy musieli dopuścić do niego gniew, aby był sprawny na wojnie. Czyż mogła to być furtka prowadząca do innych jego emocji? Tego jeszcze nie wiedziałam.


Mimo niezadowolenia Olanty, ZOX postawił na swoim. Teraz rozglądał się czujnym okiem dookoła i wciąż trzymał rękę na spuście karabino-paralizatora, który jako jedyna broń na Ziemi, potrafił uśmiercić kuloodpornego wroga.

A ja trzymałam konia na lince i z duszą na ramieniu śledziłam każdy ruch w pobliskim lesie, mogący wskazywać na to, że czai się w nim jakaś zjawa. Pocieszał mnie jedynie fakt, że miałam przy sobie obrońcę, który był gotów poświęcić dla mnie swoje życie. Nie mogłam oprzeć się temu, żeby nie zawiesić na nim oka na chwilę dłużej, niżby wypadało. Skupiony, czujny, poważny i gotowy do walki. Lecz gdy na mnie spoglądał, widziałam w nim jeszcze coś więcej, a moje uczucia zmuszały mnie do myśli, które mąciły mój spokój. Coraz mniej było w nich strachu, a coraz więcej…

Metaliczny pisk rozdarł świętą ciszę lasu. Odgłos przeraził nie tylko mnie, ale i Osmana. Koń stanął dęba, wyrwał linkę z moich rąk i pociągnął mnie tak, że upadłam. Bez oglądania się za siebie pogalopował w las.

— Jesteś cała?! — usłyszałam tuż nad swoją głową. ZOX przypadł do mnie, jakbym właśnie została ranna.

Tak, byłam cała, ale to nie ból zdominował moje myśli. Przeraziłam się wizją, w której mój koń zostaje deserem na uczcie zjaw. Bestie właśnie w tej chwili dały o sobie znać kolejnym wyciem.

— ZOX… — wyszeptały moje usta. — One go zjedzą! — Poderwałam się na nogi i pobiegłam za koniem, który zostawił po sobie jedynie kłęby kurzu.

— STÓJ! — Nawet stanowczy głos ZOXa nie był w stanie mnie zatrzymać. Prędko mnie jednak dogonił. Poczułam, że ktoś chwyta mnie za rękę i gwałtownie zatrzymuje. Ustawił mnie tak jak ostatnio, abym miała go tuż za swoimi plecami. Wiedziałam, że chciał w ten sposób osłonić moje tyły. — Stój! — rozkazał cicho. Zatkał mi usta dłonią i wsłuchał się w otoczenie. Nasłuchiwał dłuższą chwilę, analizując swoim wyczulonym narządem słuchu każdego szmeru mogącego świadczyć o tym, że wróg jest blisko. — Nic nie mów — ostrzegł mnie szeptem tuż przy moim uchu. Skinęłam głową. Wciąż trzymał moje przedramię, jakby bał się, że mu ucieknę. W końcu zdjął dłoń z moich ust. Odetchnęłam i prędko rzekłam:

— Muszę… — Przerwał mi gestem ręki, która po raz kolejny wylądowała na moich ustach.

Wszystko stało się tak szybko, że jedyne co mogłam zrobić, to skulić się ze strachu na ziemi i zatkać sobie uszy… Z pobliskich zarośli wyskoczył wprost na nas phantom. Swoim cielskiem powalił na ziemię ZOXa. Upadłam kilka metrów dalej. Zabolało. Jak guard to zrobił, że w tak krótkiej chwili zdążył odepchnąć mnie i wyjść naprzeciwko zjawie?! Jego natychmiastowa reakcja, mimo przeraźliwie wysokiego pisku, jaki wydobył się z gardzieli potwora, sprawiła, że już po kilku sekundach bestia padła martwa. Padła na zimię, przygniatając guarda swoim ciężarem. Z obrzydzeniem zrzucił z siebie zwłoki i natychmiast znalazł się przy mnie. Trzęsłam się ze strachu, klęcząc na ziemi. Nie potrafiłam się podnieść, jakbym dostała paraliżu. Byłam kompletnie bezbronna. Powoli uniosłam ku niemu głowę. Czy był ranny? Nie. Spoglądał na mnie z góry, a w jego oczach przez ułamek sekundy dostrzegłam cień tego, o czym niegdyś starał mi się powiedzieć. Pochwycił mnie za ramiona i uniósł ku górze, żebym wstała. Musiałam wydać się mu żałosna, taka bezbronnie skulona i sparaliżowana strachem. Ledwie trzymałam się na własnych nogach, więc nie puszczał moich ramion.

Spojrzałam na martwe cielsko spoczywające kilka metrów od nas. To było straszne. Zachciało mi się płakać. Chciałam znaleźć schronienie, więc bezradnie schowałam się w ramionach Sedneńczyka. Zupełnie nie wiedział, jak ma się zachować. Stał wyprostowany jak pal na środku pola, czekając, aż przestanę zawodzić. Już nawet mnie nie uciszał. Wiedziałam, że mnie nie przytuli, ale ta chwila słabości w jego silnych ramionach przynosiła mi ukojenie. Obronił mnie, naraził dla mnie swoje życie. I choć był to jedynie gest żołnierza zdolnego do obrony słabszych, przez chwilę miałam to złudzenie, że obronił mnie tylko ze względu na moją osobę. Otarłam łzy i odsunęłam się od niego. „Czy został ranny?”

— Nic ci nie zrobił? To działo się tak szybko… — Uniosłam swoje oczy ku górze. W świetle dnia dostrzegłam bladoniebieskie tęczówki jego oczu. Tym razem nie wydały mi się tak straszne jak zazwyczaj.

— Nie — odparł rzeczowo i spojrzał w kierunku, gdzie uciekł Osman. — Ale twój koń może nie przeżyć tej nocy.

— Co mam zrobić ZOX? Powiedz — prosiłam zrozpaczona i bezradna.

— Zaprowadzę cię do bazy i pójdę go poszukać.

— Sam?! — Ujrzałam scenę jak z horroru. Zmasakrowany Osman a obok niego szczątki guarda.

— Wezmę do pomocy roboty. To niebezpieczne miejsce. Będę musiał odesłać twojego konia do strefy bezpiecznej, natychmiast.

Nie śmiałam już więcej protestować. Obezwładniona emocjami, nie potrafiłam iść o własnych siłach. Guard użyczył mi swojego ramienia. Po kilku krokach zrobiło mi się słabo, więc wziął mnie na ręce. Objęłam go za szyję, i wtedy po raz pierwszy zobaczyłam go z tak bliska. Niósł mnie i co pewien czas spoglądał na mnie ukradkiem, jakby chciał przekonać się, czy aby na pewno jestem cała i zdrowa. Wciąż trzęsłam się z nadmiaru emocji.

— ZOX, obiecaj, że go znajdziesz i że… nic ci się nie stanie — poprosiłam go z nadzieją, że nie zabrzmiałam zbyt czule. Jego silne ręce, wyczulone zmysły i doskonałość fizyczna były moją gwarancją bezpieczeństwa. Nasze oczy spotkały się po raz kolejny. Wtedy poczułam to coś, co zazwyczaj napawało mnie strachem. „Jesteś obcy, guard. Jesteś kosmitą stworzonym tylko w jednym celu: aby zabijać.” Później doszły do mnie inne uczucia — wdzięczność, szacunek, a nawet coś więcej. Tak, zdecydowanie więcej.

Jeszcze chwilę starałam się walczyć z tym uczuciem. „Miałam tego nie robić, to miało mnie nie spotkać! Nie mnie!” Gdy jego oczy po raz kolejny spoczęły na mojej twarzy, dotykając moich źrenic, przeszyło mnie uczucie tak wyraźne, że nie miałam już żadnych wątpliwości…

„No, i stało się.”

— Nie obawiaj się Lino. Misja ratunkowa zostanie przeprowadzona poprawnie — zabrzmiał racjonalnie jak formułka z encyklopedii.

Byłam zakochana w guardzie.


Od pół godziny badał mnie jakimiś dziwnymi aparaturami. Zupełnie mi się od tego nie polepszało. Byliśmy w moim pokoju sam na sam, a ja umierałam z niepokoju o Osmana. Nie potrafiłam opędzić się od bólu głowy, który wyzwolił we mnie pisk wydobywający się z gardzieli bestii. Ponoć tak to właśnie działało. Najpierw ogłuszający pisk, później atak i mord.

— To ci pomoże. — Dotknął mojej dłoni czymś, co przypominało kształtem długopis i trzymał to przez długi czas, nie odrywając wzroku od moich rozszerzonych źrenic. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, ale jego lekko zmrużone oczy zdradzały mi, że coś się tam dzieje w tej jego kosmicznej głowie.

— ZOX, to moja wina.

— Nie — odparł z mocą. — Naraziłem cywila na niebezpieczeństwo.

Miał poczucie winy?

— A ja myślałam, że przyjaciela.

Odwrócił ode mnie swoją głowę. Ujrzałam tajemne znaki nakreślone na jego lewym profilu i podskórnie wszczepione przewody.

— Odeślę Osmana i ciebie do strefy bezpiecznej — orzekł, jakby nie usłyszał moich słów.

— Proszę, nie… — chciałam go błagać, żeby tego nie robił. Nagle opanowała mnie taka senność, że straciłam wątek. — ZOX tak nie robią przyjaciele — wyrwało mi się. Zanim urwał mi się film, zdążyłam jeszcze tylko zarejestrować czarne punkty jego źrenic. Nawet nie pamiętam, co sobie wtedy pomyślałam, ale dostrzegłam w nich coś dziwnego. Być może była to moja wybujała fantazja lub halucynacje spowodowane podaniem kosmicznego leku, ale dostrzegłam w nich cień uczucia, które w przeciągu sekundy ulotniło się i pozostawiło miejsce na chłodną logikę.


— Proszę, nie odsyłaj mnie ZOX! — jęknęłam godzinę później, gdy guard wraz z szeregową Moroz pojawili się w moim pokoju. Guard odnalazł Osmana i zaprowadził go do stajni. Na szczęście nic nie stało się ani jednemu, ani drugiemu. Ale decyzja o odesłaniu wierzchowca pociągnęła za sobą kwestię usunięcia z bazy „najsłabszego ogniwa”. — Błagam, ja tam umrę! Nie znoszę ciasnoty i izolacji od świata! A tutaj jest las, są łąki, świeże powietrze, ptaki… Nie wytrzymam w tym schronie, zamknięta wraz z innymi ludźmi, bez tlenu, bez wolności… uwięziona kilkanaście metrów pod ziemią!

Stałam naprzeciwko nich z moimi błaganiami i jedyne, na co mogłam liczyć, to litość. Pochwyciłam chłodne spojrzenie guarda, a on szybko odwrócił wzrok ku Olancie.

— Nie widzę konieczności odsyłania Elliny do strefy bezpiecznej — ZOX w końcu stanął po mojej stronie. Wyglądało na to, że był to jednak pomysł żołnierki.

Gdy szeregowa dostrzegła, jaki wpływ mają na guarda moje słowa, zmierzyła mnie chłodnym spojrzeniem zazdrości.

— To dla twojego bezpieczeństwa, dziecko — rzekła lekceważąco, aby ukazać mnie guardowi w niekorzystnym świetle. — Jesteś bardzo wrażliwa, słaba, łatwo cię zabić. Nawet nie umiesz się bronić!

— Proszę ZOX, dam sobie radę! — Odruchowo pochwyciłam jego dłoń. Odsunął się natychmiast. W tej chwili nie byłam jego przyjacielem, ale balastem. Stanął na tle okna.

— Wygląda na to, że ja tutaj decyduję! — z satysfakcją orzekła szeregowa. — A ja nie potrzebuję tutaj takich lichych dzieciątek, co je trzeba ochraniać, tracąc na to mnóstwo czasu!

Błagalnie spojrzałam na guarda — wyglądał przez okno, jakby zupełnie go to nie obchodziło, że właśnie tracę wolność.

— Błagam, Olanto.

— Jeśli tutaj pozostaniesz, narazisz siebie i nas na śmierć.

— Odeślijcie Osmana, jeśli to konieczne. Ale… pozwólcie mi umrzeć tutaj, jeśli już muszę. Nie wiadomo, jak długo jeszcze będziemy mogli bronić się przed zjawami. To tylko kwestia czasu aż one się tutaj wedrą, ale umrę jako wolna istota.

— Nie zginiesz, póki ja żyję — w końcu przemówił mój obrońca. — Lina zostaje. Szeregowa Moroz! — powstrzymał jej protesty. — Niech będzie mi wolno zająć to stanowisko jako istocie zdolnej do logicznego rozumowania. Ellina jest nam tutaj potrzebna. Każdy z nas ma tutaj swoją funkcję. Bez jednego elementu baza może nie funkcjonować tak, jak należy. Nie mamy czasu. — Skierował swoje kroki ku drzwiom i wyszedł, a ona w ślad za nim. To było dziwne. Opowiedział się po mojej stronie, po czym odszedł, nie spojrzawszy na mnie ani raz. W moim sercu wzbudziła się nadzieja, że może jednak nie jestem mu aż tak bardzo obojętna. Choć widział we mnie tylko element pasujący do całości. Podeszłam do okna, aby zobaczyć, dokąd pójdą. Zatrzymali się przed domem, na środku podwórka. Przez uchylone okno usłyszałam ich kłótnię.


— Ona jest dla ciebie zagrożeniem! Odeślij ją! To najsłabsze ogniwo i one będą uderzały prosto w nią! — mówiła Moroz.

— Ona jest przyjacielem.

— Przyjacielem?! — oburzyła się. — Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, że nie powinieneś znać tego słowa?! Na wojnie możesz liczyć tylko na siebie! Zasada ograniczonego zaufania, pamiętasz?!

— Ona…

— Ona powinna trafić za to za kraty!

Wtedy nastąpił przełom, którego żadne z nas się nie spodziewało. Guard się po prostu wściekł.

— Tylko spróbuj ją tknąć! — warknął na nią.

Chęć obrony przyjaciela wyzwoliła w nim siłę, która skłoniła go do walki w mojej sprawie. To było coś nowego, jeszcze nigdy nie słyszałam w jego głosie takich emocji.

— Będę musiała zrobić ci reset! To robi się niebezpieczne!

— Nie wyślesz Elliny do schronu, nie doniesiesz na nią do szefostwa i jeśli nie chcesz, abyśmy zostali wrogami, to wypełniaj swoje obowiązki jak należy! — zdominował ją swoją stanowczą postawą i nieznoszącym sprzeciwu głosem.

Szeregowa najwidoczniej poczuła się dotknięta jego słowami, bo chwilkę później odeszła, pozostawiwszy go na środku podwórka. Schowałam się za zasłoną, zanim mnie dostrzegł. Miałam w nim obrońcę, i to jeszcze jakiego! Pełna radości, postanowiłam odwiedzić mojego konika, aby sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Musiał się nieźle wystraszyć tego potwora. Gdyby nie guard, który zaryzykował po raz kolejny swoim życiem, Osman zostałby zabity. Gdyby nie on, musiałabym teraz pakować swoje rzeczy do wyjazdu. „Do czego jestem ci potrzebna ZOX? Przecież jestem tylko najsłabszym ogniwem.” Bronił mnie, bo uznał mnie za swojego przyjaciela. Uzasadniał jednak mój pobyt tutaj czysto logicznymi argumentami. Z czego wynikał fakt, że guard mnie bronił przed konsekwencjami czynu, którego się dopuściłam? Nie mógł przecież przedkładać uchronienia mnie od kary ponad rozkazami, które wydawały mi się uzasadnione. Powinnam była ponieść karę, ale on bronił mnie przed tym. Albo chciał dochować wierności naszemu przyrzeczeniu, albo bał się, że osądzenie mnie pociągnie za sobą również osądzenie jego. Nie wiedziałam, dlaczego mnie bronił. Byłam za to pewna, że Moroz w stosownym czasie wyciągnie z tego wszystkiego konsekwencje.

7. Pranie mózgu

Doskonale zdawałam sobie sprawę z niebezpieczeństwa, na jakie byłam narażona, ale nie chciałam żyć na uwięzi, choćbym nie wiem jak bezpiecznej. Z tą myślą opuściłam pokój następnego dnia rano. Zeszłam na dół do kuchni, gdzie zastałam pochyloną nad mapą okolicy Olantę. Na mój widok trzydziestolatka zmarszczyła brwi.

— Panno Moroz, proszę mnie nie odsyłać. Ja na pewno na coś się przydam! Proszę dać mi jakieś zajęcie, żebym mogła pokazać, że nadaję się do pomocy — poprosiłam ją. Skąd mogłam wiedzieć, że ta zazdrosna wariatka wpakuje mnie na minę.

— Skoro chcesz się przydać, dziecko… — zmierzyła od stóp do głów moją szczupłą, drobną sylwetkę ubraną w szary dres. — Idź do pokoju guarda i z czerwonej walizki wyciągnij jedną fiolkę. Zanieś mu ją, żeby się posilił. — Jej brązowe oczy zwęziły się w szparki. Och, gdybym posłuchała wtedy swojej intuicji…

Posłusznie udałam się do pokoju Sedneńczyka i odszukałam czerwoną walizkę. Otworzenie jej okazało się trudne, bo była zabezpieczona szyfrem. Rozejrzałam się po wnętrzu. W końcu dostrzegłam tajemny szyfr zapisany na tablicy korkowej, przytwierdzonej do ściany. Otworzyłam walizkę, w środku znajdowało się kilkadziesiąt fiolek z przezroczystą zawartością. Nie rozumiałam tych wszystkich symboli, którymi były oznaczone.

— To musi być po sedneńsku. — Wzruszyłam ramiona. Ze środka wyciągnęłam jedną z fiolek. Przyjrzałam się płynnej, przezroczystej zawartości opatrzonej dziwnym, nieznanym mi symbolem i pomyślałam: „Olanta wie, co robi.”

— Ciekawe co on właściwie je? To coś wygląda dziwnie.

Wyszłam na zewnątrz i skierowałam swoje kroki ku bramie, gdzie guard regulował jednego z robotów, stojącego do niego tyłem. Dwie sprzeczne informacje, które wysłały jednocześnie mój mózg i serce, połączyły się po środku mojej świadomości, krzyżując ze sobą słowa: zagrożenie — przyjaciel. Był moim obrońcą, choć jego serce było dla mnie zimne.

Gdy mnie dostrzegł, od razu przestał grzebać się w kablach i dyskach panelu sterowania robotem. Pospiesznie zamknął skrzynkę usytuowaną na jego plecach.

— Maszeruj na wschód! W razie niebezpieczeństwa wezwij pomoc — rozkazał maszynie, a ona ruszyła posłusznie we wskazaną stronę.

— Dzień dobry — rzekłam z uśmiechem. — Przyniosłam ci posiłek, bo ponoć dziś jeszcze nie miałeś niczego w ustach.

— Tak — rzekł, po czym wyciągnął z kabury paralizator. Nie lubiłam, gdy to robił. — Musiałem ukarać się tym za nieposłuszeństwo.

— Ukarać samego siebie? Za co? — Podałam mu fiolkę do ręki, a on odruchowo zaczął ją otwierać.

— Naraziłem cywila na niebezpieczeństwo — odparł rzeczowo i zbliżył fiolkę do ust.

— ZOX, to moja wina. To ja nie powinnam była narażać ciebie. Być może jestem dla ciebie zagrożeniem, ale ja naprawdę bardzo cię lubię…

Zapach, który guard zdążył poczuć podczas słuchania mnie, odrzucił go.

— Co to jest?! — Przyjrzał się dokładnie znaczkowi widniejącemu na cienkim szkle. — To trucizna! — rzekł oburzony. Widać uznał to za atak na niego, co wyzwoliło w nim jedną z tych emocji, którą pozwolili mu odczuwać jego twórcy. Guard skierował ku mnie wrogie spojrzenie. Przestraszyłam się, że posądzi mi o to, że chciałam go zabić.

— ZOX ja nie… ja nie wiedziałam! Wybacz mi! — zaczęłam się tłumaczyć oszołomiona tym nagłym odkryciem. Cofnęłam się w obawie, że zaraz wymierzy mi cios. — Nigdy bym cię nie otruła! Jesteś moim przyjacielem! — Nie wiedziałam, czy jakiekolwiek moje tłumaczenia przyniosą pozytywny skutek. Oczy Sedneńczyka zmieniły swoją barwę na ciemną, pod wpływem rozszerzonych źrenic. Lecz nie skierował ich ku mnie, ale prosto przed siebie, w stronę domu. Był wściekły, widziałam to, ale coś jeszcze innego w tej chwili zaczęło zaprzątać mu głowę.

— Kto ci to dał? — zapytał, dzierżąc w dłoni płyn śmierci.

— Szeregowa Moroz kazała mi wyciągnąć jedną fiolkę z czerwonej walizki, bo to miało być dla ciebie… A może pomyliłam kolor?! Nigdy sobie tego nie wybaczę. — Zakryłam twarz dłońmi, aby zakryć łzy. — Przepraszam, tak bardzo cię przepraszam.

— To nie twoja wina Ellino. — Położył dłoń na moim ramieniu. — Za to wiem teraz, kto stanowi dla mnie prawdziwe zagrożenie.

— ZOX, może to nie jej wina, to ja…

Zakrył mi usta dłonią.

— Mówisz zbyt wiele, Lino.

— Przepraszam — jęknęłam, spoglądając na jego marsowy wyraz twarz.

— Przyjaciele zawsze stoją po tej samej stronie barykady — zacytował czyjeś słowa. Ktoś musiał się do niego już w taki sposób zwracać, bo skąd wziąłby takie stwierdzenie odnośnie słowa, którego jakiś czas temu jeszcze nie znał?

— Ale chyba wierzysz mi, że nie zrobiłabym ci krzywdy?!

— Wierzę, przyjacielu. Nasz wróg znajduje się gdzieś indziej. — Po chwili odszedł w kierunku domu. Nie wiedziałam, czy mówił o zjawach czy o szeregowej Moroz. Jedno było pewne: guard posiadał emocje, lecz inne od tych zakazanych.

Przejęta dalszym losem tej dziwnej kobiety — która o mały włos nie uśmierciła ZOXa moimi rękoma — zakradłam się pod okna sypialni szeregowej Moroz. Byli w środku, a ja przez uchylone okno mogłam podsłuchać, co tam się dzieje. Krótka firanka pozwoliła mi także zerknąć dyskretnie do środka…


— Dlaczego? — zapytał, spoglądając chłodno na Olantę. Załamana kobieta stała przed nim na baczność i najwyraźniej nie mogła znaleźć żadnego wytłumaczenia, bo milczała.

— MÓW! — krzyknął na nią wściekły.

— Ona… ja…

— Chciałaś mnie zabić!

— Nie, to nie prawda! To ona podała ci truciznę!

— Nie kłam!

Widziałam, że ledwie nad sobą panował. Czy byłby w stanie zrobić jej krzywdę? W końcu „agresja” nie należała do listy zakazanych słów, których guard nie może znać. Atak na jego osobę w pełni uzasadniał jego gniew, a nawet chęć obrony czy ataku na wroga. On rozumiał świat tylko przez pryzmat wojny.

— Podaj mi powód, który usprawiedliwi cię wiarygodnie w moich oczach. Inaczej uznam cię za mojego wroga i zrobię to, czego zawsze mnie uczono — to zabrzmiało w jego ustach jak realna groźba. Żołnierka w końcu pękła.

— Zakochałam się w tobie i nie pozwolę na to, żeby ona mi ciebie odebrała! — jęknęła. Odwróciła się do niego plecami i zalała się łzami.

— Zupełnie nie rozumiem, co do mnie mówisz, kobieto.

Odwróciła się w jego kierunku.

— ZOX, ja cię kocham! — Zbliżyła się do niego, jakby zapomniała o tym, że ten Sedneńczyk nie wiedział, co to znaczy. Wtuliła się w niego, lecz on — tak jak wtedy, gdy przytuliłam się do niego ja — nie potrafił odwzajemnić tego gestu.

— Szeregowa Moroz! Co to ma znaczyć?! — warknął na nią, po czym odepchnął ją od siebie.

— Ja wiem, że jeszcze tego nie rozumiesz… — mówiła spokojnie i z uczuciem, jakby nie była tamtą surową i logiczną Olantą. — Ale jeśli wyłączę twój system obronny, to wiem, że poczujesz to samo, co ja!

— Naprawdę? — zdziwił się tym odkryciem. — A kiedy przychodzi uzasadniona konieczność wyłączenia tego systemu?

Nagle powróciła do niego jego chłodna logika.

— Gdy zostaniesz ranny. Ale mogę zrobić to bez narażania ciebie na niebezpieczeństwo — jej głos nabrał ciepłego wyrazu. Olanta uwodziła go na moich oczach, a ja nie mogłam zrobić zupełnie nic, tylko patrzeć na rozwój akcji.

— Zrób to natychmiast! — rozkazał jej.

Zawahała się.

Ściągnął z siebie kurtkę i t-shirt, obnażył swoje muskularne ciało do połowy. Olanta z drżeniem rąk stanęła za nim i otworzyła panel sterowania — małą skrzynkę, którą miał wmontowaną na plecach — po czym włączyła reset pamięci do dnia, gdy zjawił się tutaj po raz pierwszy. Chwilę później Sedneńczyk upadł nieprzytomny na podłogę. Nie rozumiałam jeszcze wtedy tego, co uczyniła. W pierwszej chwili przeraziłam się, że go zabiła! A później pognałam do domu, aby go ratować.


Wpadłam jak burza do pokoju Olanty. ZOX właśnie dochodził do siebie, siedząc na podłodze. Oboje zaskoczeni moim widokiem, znieruchomieli.

— Co ty tutaj robisz?! — natarła na mnie Moroz.

— Co mu zrobiłaś?! Dlaczego on upadł!? — pytałam, wściekła na nią za to, co widziałam i słyszałam zza okna.

— Muszę mu zrobić reset, bo zrobiłaś mu z głowy miazgę!

— Ja?!

ZOX powstał na równe nogi. Sprawiał wrażenie lunatyka, który nie wie, co się z nim dzieje.

— Co się dzieje? Gdzie jestem? — zapytał osłupiały.

Olanta zbliżyła się ku niemu.

— Jak się nazywasz?

— Z.O.X. 2200 — odezwał się jego sztucznyy głos.

— Jaki dziś dzień?

— Trzynastego sierpnia 1122 roku.

— Kim jestem?

— Szeregowa Olanta Moroz.

Olanta zrobiła mu reset pamięci. Zadowolona z siebie zaczęła pouczać posłusznego jej rozkazom żołnierza.

— Jesteśmy w bazie, dookoła grasują zjawy, przed którymi musimy bronić cywilów. — Spojrzała znacząco w moją stronę. — Opuść to pomieszczenie. — Rozkazała mi.

Nic nie mogłam na to poradzić, musiałam wyjść. Miałam tylko nadzieję, że w zemście ta wariatka nie nagada ZOXowi głupot na mój temat.


***


Wstrząśnięta tym, co zaszło, pobiegłam do laboratorium, gdzie opowiedziałam o wszystkim Nice i Aranowi.

— To normalne, jakkolwiek nie zabrzmiałoby to brutalnie dla ciebie czy dla nas — tłumaczył mi rzeczowo Aran. — On jest tylko puszką wyposażoną w nerwy…

— Aran! To jest żywa istota! — upierałam się.

— Lino, daj sobie przemówić do rozsądku. To jest półrobot, on niczego nie czuje!

— To nie prawda! Widziałam w jego oczach uczucia! Widziałam, jak się wściekł na Olantę, po tym jak chciała mnie odesłać do strefy bezpiecznej! — Zachciało mi się płakać. Nikt mnie nie słuchał. Byłam tylko dwudziestoletnim dzieckiem, które nie miało prawa głosu.

Aran oderwał się od biurka i badań, które właśnie robił specjalistyczną aparaturą, i podszedł do mnie. Jego współczujące dłonie spoczęły na moich barkach.

— Być może było tak jak mówisz, ale Olanta naprawiła ten błąd w systemie.

— Jego myśli i uczucia nie są błędem! — wściekłam się i wyszłam na zewnątrz. Przed sobą ujrzałam zmierzających w moją stronę szeregową i guarda. Kobieta coś do niego powiedziała. Prędko sięgnął po strzelbę-paralizator. Wyglądał, jakby szykował się do ataku na mnie. Zatrzymałam się, sparaliżowana strachem.

— Panno Moroz — odezwałam się do żołnierki, która zbliżyła się do mnie jako pierwsza. Nie wiedziałam, czego mam się po niej spodziewać. ZOX dołączył do niej, a ona obrzuciła mnie lodowatym spojrzeniem. Ze strachem spojrzałam na guarda i na tę broń, którą po chwili zamocował na specjalnym pasie na ramieniu.

— Zajmij się tym koniem, trzeba go przygotować do transportu na jutro! — rozkazała mi żołnierka.

— Oczywiście… — odpowiedziałam jej cicho. — Wszystko dobrze ZOX? — zapytałam, spoglądając w trupioblade źrenice, mierzące mnie z wysokości dwóch metrów. Nie odpowiedział mi.

— Co mu jest? — zapytałam szeregową.

— To normalne. Nie pamięta cię. Reset ustawień — wyjaśniła mi pobieżnie Olanta. — Szeregowy ZOX, za mną — rozkazała i poszła razem z guardem w stronę laboratorium.

— Reset? — To było jak cofnięcie się w czasie. Jak daleko mógł cofnąć się ZOX? W pokoju wyrecytował datę… to był dzień jego przyjazdu tutaj. Czy pamiętał, że jesteśmy przyjaciółmi? Po jego reakcji na mój widok prędko domyśliłam się, że zostałam wykasowana z jego pamięci. Nie pamiętał mnie, tak jak powiedziała Moroz.


Nie musiałam długo czekać na negatywne zmiany, które spowodowała w jego umyśle Olanta. Mój przyjaciel stał się nagle moim szefem, zaczął mi rozkazywać jak w wojsku. Musiałam robić różne rzeczy pod groźbą kary.

— Pani Moroz! Proszę coś zrobić, żeby ten Sedneńczyk przestał pastwić się nad moją córką! — mówił zdenerwowany tata. Guard kazał mi szorować podłogi w całym domu, lecz bez możliwości odpoczynku, picia czy zjedzenia czegokolwiek. Walka trwała już trzy godziny, a ja miałam ręce urobione po same pachy. Cała drżałam ze przemęczenia.

— On tutaj rządzi! — rzekła z satysfakcją, gdy przechadzała się po skrawku korytarzowej podłogi, który właśnie wyszorowałam. Robiła to z premedytacją, brudziła podłogę ubłoconymi buciorami. Zupełnie nie obchodziło jej to, że klęczę na podłodze, a ze zmęczenia kręci mi się w głowie.

— Muszę porozmawiać z tą kupą bezrozumnego złomu, zanim się zajedziesz, córeczko! — wściekał się tatko.

— Tato, zostaw to. I tak muszę coś robić — mówiłam, żeby tata nie wpadł na głupi pomysł, by sprzeciwiać się obcemu. Bałam się, że guard mógłby zmusić tatusia do robienia czegoś tak bezsensownego, jak to, co teraz robiłam ja.

— Ale nie na głodniaka! — sprzeciwiał się kochający rodzic.

— Tato, dam sobie radę.

Olanta z satysfakcją przeszła wzdłuż cały korytarz, po czym opuściła dom.

— ZOXowi coś się stało. Muszę zastanowić się nad tym, jak to naprawić — wyjaśniłam cicho tacie.

— Ostrzegę go, że jeśli nie przestanie cię dręczyć to…

— Tatko, spokojnie. Dam radę. — Miałam nadzieję, że ZOX w końcu przypomni sobie, kim jestem. Musiałam mu tylko przypomnieć kilka spraw, które miałam nadzieję, gdzieś na stałe zakotwiczyły się w jego podświadomości.


Było bardzo gorąco, a mnie chciało się pić. Sedneńczyk, który jeszcze wczoraj był moim przyjacielem, zmuszał mnie do pracy ponad moje siły. Szorowałam werandę resztkami sił. Zaschło mi w ustach i osłabłam, ale on jeszcze nie miał dosyć!

— Nie przestawać! — warknął, gdy na chwilę chciałam odetchnąć.

— ZOX, przecież jesteś moim przyjacielem, pamiętasz? — mówiłam tak cicho, żeby tylko on mnie usłyszał. — Co ona ci zrobiła, powiedz.

— Wykonać polecenie! — Przystawił do mojej głowy mały paralizator.

— Traktujesz mnie jak wroga, ZOX.

— Zamilknij!

— Przecież wiesz, że nigdy nie zrobiłabym ci krzywdy. Pamiętasz opuszczony dom? Co ci wtedy mówiłam? O przyjaźni? Powiedziałeś, że jesteś moim przyjacielem… Pamiętasz, co powiedziałeś mi zaledwie wczoraj?

Wyglądał, jakby nie pamiętał zupełnie niczego z przeszłości.

— Dlaczego mnie dręczysz? Co ja ci takiego zrobiłam?

— Moroz powiedziała, że chciałaś mnie zabić.

— To kłamstwo!

— Rozkazała mi ciebie zmuszać do pracy, żebyś nie mogła mnie zabić.

Kompletnie zdębiałam. ZOX sięgnął po swoją strzelbę-paralizator i skierował ją w moją stronę. Miałam teraz lufę jego broni centymetr od swojego czoła. Poczułam, jak zalewa mnie fala gorąca i dreszcze. On mówił poważnie. Zaraz mogłam zginąć…

— Nie masz ze mną szans, człowieku — rzekł chłodno.

Nie pamiętał ani słowa, i zupełne nie wiedział, o czym mówię.

— Naprawdę myślisz, że osłabiony wyczerpaniem… człowiek może zrobić ci krzywdę? — wymamrotałam.

— Nie dam się zwieść.

— Och, ZOX… żebyś rozumiał, co do ciebie czuję, zmieniłbyś zdanie.

Zupełnie nie obchodziły go moje cierpienia i uczucia. Przecież nie wiedział, czym one są, nie mógł czuć tego, co ja. Jedyną jego odpowiedzią było zimne:

— Milcz!

Wtedy przypomniały mi się te słowa o przyjaźni, które do mnie wygłosił. To była ostatnia szansa.

— Przyjaciele zawsze stoją po tej samej stronie barykady — po tych słowach upadłam na podłogę. Ostatkiem sił przewróciłam się na plecy i podniosłam moje ciężkie powieki. W jego oczach dostrzegłam natychmiastową przemianę.

Pochwycił moje dłonie, podniósł mnie i wziął na ręce.

— Przyjaciele zawsze… — zaczął. W jego spojrzeniu dostrzegłam dawnego ZOXa, tego samego co jeszcze wczoraj stał po mojej stronie. Rozpoznał mnie:

— Lina.


Wniósł mnie do domu i zaniósł prosto do mojego pokoju. Położył moje wymęczone upałem ciało na łóżku, odgarnął mi włosy z czoła. Wykonał pomiar jednym z tych swoich medycznych urządzonek. Wyszedł, po czym prędko wrócił z torbą medyczną oraz zimnym okładem, który położył na moim czole. Wydobył z torby kilka fiolek wypełnionych jakimś nieznanym mi lekarstwem, po czym załadował je do czegoś w rodzaju pseudodługopisa. Przyłożył go do mojej dłoni. Zupełnie nie poczułam ukłucia. Czy guard właśnie podał mi truciznę? Czy też chciał mi pomóc?

— ZOX — wyszeptałam przez zachrypnięte gardło. Na moment otworzyłam oczy. — Ja jestem twoim przyjacielem — tłumaczyłam, myśląc, że Sedneńczyk właśnie wymierza mi obiecaną karę.

— Zaraz poczujesz się lepiej. — Pochwycił moją osłabioną wysiłkiem dłoń i podał mi kolejny zastrzyk. Trzymał narzędzie przy mojej skórze dotąd, póki nie zamknęłam z błogością swoich oczu.


Po tym koszmarnym incydencie zaszły w bazie zmiany, które zarządziła Olanta. Ja i ZOX mieliśmy się trzymać od siebie z daleka. Mieliśmy zakaz rozmawiania i przebywania w swojej obecności.

— Nawet na siebie nie patrzcie, bo będę to widziała! — rozkazała nam.

Ten dystans przyniósł mi kolejną falę bólu, tym razem psychicznego. Ta izolacja była karą zazdrosnej kobiety. A nic tak nie działa na zakochaną młodą dziewczynę, jak zakaz zbliżania się do obiektu jej uczuć. ZOX stał się dla mnie w końcu mężczyzną, w którym byłam zakochana, niestety ja nie mogłam czuć do niego nic. Był zakazany, niedostępny. Nawet nie wiedziałam, czy tak do końca mnie pamięta. Wiedziałam, że nigdy mnie nie pokocha, bo to było fizycznie niemożliwe, ale to nie mogło sprawić, żebym przestała czuć na jego widok motyle w brzuchu i ból tęsknoty.

Tego dnia wieszałam pranie w wyznaczonym przez niego miejscu. Właśnie obchodził całe ogrodzenie dookoła, aby sprawdzić, czy zjawy robią podkopy. Olanta miała go cały czas na oku. Wytężała swój słuch, jakby oczekiwała, że on coś do mnie powie. Stanęła obok stajni, skrzyżowała swoje ręce na piersi i obserwowała nas. Właśnie przechodził za mną. Musiałam go o to zapytać. Z nadzieję, że mnie usłyszy, na moment schowałam się za zawieszone dopiero co prześcieradło i szepnęłam:

— Czy nadal mnie pamiętasz? — zapytałam, po czym schyliłam się po kolejną rzecz.

Nie odpowiedział, bo nie mógł. Po chwili oboje przemieścili się dalej, za stajnię. Pozostałam sama z ogromnymi wątpliwościami. Musiała po raz kolejny wykasować mnie z jego pamięci. To było straszne — nie mogłam być go pewna nawet w jednym calu. Mogła wyprać mu mózg w każdej chwili, aby skierować jego gniew w moją stronę.

— Czy pamiętasz mnie guard? Mój przyjacielu? — szeptałam pod nosem.

Ze smutkiem zakończyłam wieszanie prania i udałam się do domu. Poszłam do swojego pokoju, aby wylać kilka łez. Podeszłam jednak najpierw do okna, aby uchylić je na oścież. Musiałam pooddychać świeżym powietrzem, bo zdawało mi się, że się uduszę w tym zamknięciu. Na środku podwórka zobaczyłam guarda — stał przodem zwrócony ku mnie. W dłoni trzymał swoją długą broń: paralizator, którym często bronił nas przed zjawami. Nieopodal niego Olanta mieliła coś w swoim minikomputerku. Gdy guard mnie dostrzegł, zawiesił broń na swoim ramieniu, a później wykonał gest, który pokazał mi, że mnie pamięta. Uniósł swoje dłonie ku ustom i palcami wskazującymi uniósł kąciki swoich ust ku górze — to ten gest omawialiśmy w starej chacie: „uśmiech”. Od razu go zrozumiałam. Uśmiechnęłam się radośnie.

— Tak, pamiętasz mnie — szepnęłam. Wiedziałam, że mnie słyszy, przecież miał idealny słuch. — Zapamiętaj mnie na zawsze, przyjacielu.

Musiałam się wycofać, aby Olanta mnie nie dostrzegła. Z żalem przerwałam to magiczne połączenie, które się między nami wytworzyło. „Kocham cię.” — dodałam w myślach i schowałam to zakazane zdanie w głębi serca, skąd nie miało prawa wyściubić noska choćby na milimetr.

8. Zakazany

Minął tydzień, a my nadal mieliśmy zakaz zbliżania się do siebie. On twardo przestrzegał zasad, ja w cichości serca cierpiałam z powodu moich uczuć. Musiałam się w końcu z nimi pogodzić i przyznać się przed sobą, że pokochałam kosmitę. Ukradkowe spojrzenia, ciągle pod obserwacją szeregowej Moroz… Wszyscy byli zajęci sobą. Nikt nie zwracał uwagi na dziewczynę, która coś sobie tam w domu robi i nikomu nie przeszkadza. Byłam jak cień, samotny, niezauważalny. Czy ZOX o mnie myślał? Coraz bardziej w to wątpiłam. Miał swoją pracę, swoje rozkazy i napędzającą go do życia walkę. A ja pragnęłam miłości, której nie mógł mi dać.

Gnana bolesną tęsknotą, w aurze deszczowego wieczora przekradłam się do stajni. Burza nie dawała za wygraną, siekąc piorunami na lewo i prawo. Wiatr wył jak opętany. Nie wiedziałam, gdzie jest guard, ale wiedziałam, że nawet jeśli mnie dostrzeże, nie przyjdzie do mnie. Trzymał się zakazów Olanty. Schowałam się więc ze swoim smutkiem w stajni i usiadłam u boku Osmana. Koń niepokoił się błyskami i gromami szalejącej na zewnątrz nawałnicy. Był tak bardzo stęskniony mojej obecności, że położył się obok mnie i złożył swoją dużą głowę na moich kolanach.

— Jesteśmy sami, Osmanku. — A później dodałam w myślach: „On nigdy nie może dowiedzieć się, co do niego czuję. To zakazane. Mógłby mnie zdradzić i wydać swoim przełożonym.” Wiedziałam, że jest na tyle obowiązkowy, że by to zrobił. Pomyślałam z tęsknotą o jego ramionach, chciałam, żeby mnie przytulił… Dał się słyszeć grom, który poczułam aż w środku mojego ciała.

— Po raz kolejny… — szepnęłam i dokończyłam w myślach: „nieszczęśliwie zakochana”. Musiałam panować nad tym, co mówię. On gdzieś zapewne kręcił się po podwórku, więc mógł mnie usłyszeć. Byłam przekonana, że nie przyjdzie, nawet jeśli rozpłaczę się jak dziecko. Zatęskniłam za kimś, kto mógłby mnie pokochać. Po moich policzkach spłynęło łzy.

Tym razem ciszę rozdarł nie grom, lecz zgrzyt otwierających się drzwi. Do środka wszedł ZOX. W tych mrocznych ciemnościach wyglądał naprawdę upiornie. Był cały przemoczony, woda ociekała z niego dużymi kroplami. Nawet nie miał na głowie czegoś, co mogłoby ją ochronić przed deszczem. Wciąż tylko nosił na sobie swój czarny, wojenny strój i broń.

— Lina — rzekł cicho.

— ZOX — odpowiedziałam mu i prędko otarłam łzy. Byłam pewna, że nie wie co to płacz i smutek.

— Jesteś chora?

— Nie — udałam, że wszystko jest ok, ale on nie dał się oszukać.

— Co ci dolega?

— I tak byś nie zrozumiał — zakończyłam ze spuszczoną nisko głową.

Zbliżył się ku nam. Koń od razu poderwał się na nogi, a po chwili także i ja powstałam. Otrzepałam się ze stajennego pyłu i ździebeł siana.

— Dlaczego tak uważasz? — zapytał.

— Bo nie rozumiesz uczuć. Przecież ty nic nie czujesz — powiedziałam z żalem. Nawet przez chwilę nie pomyślałam o tym, że mogę go zranić.

— I dlatego, że wydaje ci się, że nie mam uczuć, nie mam prawa ich mieć? — zadał mi to pytanie w takim dziwnym tonie.

— Przepraszam, ale wszyscy uświadamiają mi nieustannie, że nie masz uczuć.

— A twoje uczucia, Lino?

Spuściłam wzrok. Zapragnęłam się do niego przytulić. Nie mogłam tego uczynić, więc schowałam ręce za siebie.

— Ukrywasz coś przede mną — wyczytał z mojego zachowania.

— I tak nic nie możesz na to poradzić. Musiałbyś zabić we mnie to, co czuję.

— Nie każ mi robić ci krzywdy.

— To taka metafora. Choć i tak czuję, że z każdym dniem umieram.

Zapadła między nami cisza. Osman przerwał ją głośnym parsknięciem.

— Cieszę się, że mam chociaż jego — wskazałam głową mojego białego konia, którego kochałam całym sercem. — Dzięki temu wszystko to jest łatwiejsze do zniesienia. — Uśmiechnęłam się do mojego pupila.

— Wiem, dlatego kilka razy odwołałem transport.

Utkwiłam w nim zdumione spojrzenie. Mówił poważnie, wszak guard nie kłamie.

— Zrobiłeś to dla mnie? — zapytałam z niedowierzaniem.

— Przecież jesteś moim przyjacielem.

— Och, jestem ZOX, jestem! — Tak bardzo się wzruszyłam jego troską o mnie, że nie wytrzymałam. Podeszłam do niego i przyjacielskim gestem objęłam go. — Dziękuję. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. Tak bardzo się cieszę.

Nie wiedział, co to znaczy, że ktoś się „cieszy”, więc nic nie odpowiedział. Tym razem również nie odwzajemnił mojego przytulenia. Po prostu stał niczym badyl wbity na środku pola. Ani drgnął, a przy tym był taki sztywny i spięty.

— Chciałbym cię rozumieć. Chciałbym czuć, Lino.

Jego wyznanie wzruszyło mnie jeszcze bardziej. Odsunęłam się, aby wyczytać w jego twarzy choćby cienie emocji. Chciał, lecz nie potrafił czuć. Ktoś zrobił mu krzywdę, odcinając go od jego uczuć. Był zagubiony, a ja w tej chwili tak bardzo chciałam mu pomóc. Co mogła zrobić taka zwyczajna ziemska dziewczyna jak ja?

Dotknęłam jego dłoni i uścisnęłam ją.

— A to czujesz?

Spojrzał na nasze dłonie. Odwzajemnił mój uścisk.

— Tak.

— Zatem widzisz, że nie jest z tobą aż tak źle, jak sądzisz.

— Ale tu, w środku mnie jest pustka — dotknął drugą dłonią swojej klatki piersiowej.

— To tylko blokada, którą można pokonać. Jestem tego pewna — chciałam mu jakoś dodać otuchy.

— Pomóż mi Lino, chcę czuć to, co ty.

Spuściłam wzrok i odsunęłam się.

— Powiedziałem coś nie tak?

— Gdybyś czuł to co ja, to… — Nie mogłam mu tego wyznać. Jeszcze nie teraz. Nigdy nie mogłam tego zrobić!

— Dokończ. — Zbliżył się i tym razem to on ujął moją dłoń. Drgnęłam pod wpływem tego dotyku. Zatęskniłam za nim boleśnie.

— Nie mogę, bo to zakazane.

— Rozumiem. — Natychmiast cofnął się i puścił moją dłoń. — Nigdy więcej nie narażę cię na niebezpieczeństwo.

Po tych słowach opuścił stajnię i pozostawił po sobie ogromną pustkę. Chciałam biec za nim, aby wykrzyczeć mu to, co czuję. Ale nie mogłam. Musiałam zabić to w sobie, zanim to uczucie zaprowadzi mnie nad przepaść zagłady. Usiadłam więc na pieńku pod ścianą i cichutko uroniłam kilka łez. Tak bardzo chciałam, żeby tu wrócił. Chciałam mu to powiedzieć.

— Kocham… — szepnęłam i nie dokończyłam.

„Kocham cię ZOX!” — wyznałam mu w myślach, których nie mógł usłyszeć.

To uczucie było kompletną pomyłką, szaleństwem!

— Nie, nie mogę tego czuć! — warknęłam szeptem, a Osman poruszył swoimi uszami i zapatrzył się na mnie. Odrzuciłam precz moje uczucia i zaczęłam nasłuchiwać uderzających o ziemię piorunów. Błysk i grom, błysk i grom. Deszcz padał niezmiennie, tak jak niezmiennie czułam do guarda coś, czego nie powinnam. „Kocham cię, guard, ale nigdy się o tym nie dowiesz.”


I pewnie nasza izolacja trwałaby, póki świat by się nie skończył, ale nawet takie rzeczy nie trwają wiecznie. To zdarzyło się w dniu po solidnej burzy, jaka przetoczyła się nad bazą.

— Ellino, ten twój guard jest ranny — rzekła Nika, gdy przed południem przestąpiła próg mojego pokoju. Zastała mnie przy biurku. Właśnie dokonywałam wpisu do swojego pamiętnika. Jak tylko to usłyszałam, poderwałam się na równe nogi.

— Co mu się stało?!

— Wygląda na to, że przestrzelił sobie stopę na wylot!

Przypomniałam sobie o autodestrukcyjnych skłonnościach ZOXa. Coś bardzo ważnego musiało wzbudzić w nim taką silną reakcję. Przestraszyłam się, że to nie przez moje wczorajsze gadanie! Powiedziałam mu tyle niestosownych rzecz. Pospiesznie ruszyłam do jego pokoju. W środku zastałam szeregową Moroz, która opatrywała mu ranę. Nie bacząc na zakazy, stanęłam obok łóżka, na którym katusze cierpiał mój guard.

— Co mu się stało?! — zapytałam przestraszona. Sedneńczyk cicho pojękiwał i krzywił się z bólu. Ale zamiast odpowiedzi na moje pytanie usłyszałam jedynie bezduszną diagnozę:

— Cały system padł! — stwierdziła. — Nie wiem, czy będę potrafiła to naprawić. Może być potrzebna wymiana guarda, bo ten nie nadaje się już do niczego.

— Nigdzie się nie wybieram, więc opatruj ranę i nie waż się włączać systemu! — warknął na nią przez zaciśnięte zęby.

— Zrobiłeś to specjalnie! — odkryła jego tajemnicę. — Dlaczego?

— Żeby nigdy więcej nie przechodzić prania mózgu!

Szykowała się do riposty, lecz tylko zagryzła zęby. Ostrożnie powróciła do opatrywania rany. Potem nagle zwróciła się do mnie surowo:

— A ty, dziecko, jeśli chcesz się przydać, to sprawdź, co robią roboty na placu. Ostatnio coś jakby gorzej działały — warknęła do mnie.

Chciała zostać z nim sam na sam. Wiedziałam, że go kocha, tak samo jak ja go kochałam. On cierpiał, a ja chciałam przy nim zostać. Czy i on pragnął, abym przy nim była? Złowiłam jego spojrzenie pełne bólu i czegoś więcej, czego nie potrafiłam zrozumieć.

— Idź już! — krzyknęła na mnie żołnierka.

Musiałam go takim zostawić, choć było mi go szkoda. Od kilkunastu nie czuł bólu, więc nie był do niego przyzwyczajony. Wycofałam się z nadzieją, że Olanta wie, co robi, bo on chyba kompletnie stracił już nad sobą kontrolę. A jeśli zrobił to celowo — tak jak obydwie myślałyśmy — i nie dało się go naprawić… „Co teraz będzie? Jaki on teraz dla nas będzie? Jaki będzie dla mnie? I kto nas teraz będzie bronił?!”


Przez cały dzień żołnierka nie pozwalała mi się do niego zbliżyć. Uparcie izolowała nas od siebie. Ale ja nie dałam za wygraną. Musiałam go zobaczyć i sprawdzić, jak się czuje. Musiał bardzo cierpieć, a ja empatycznie czułam ten ból razem z nim. W końcu jednak doczekałam się momentu, że Moroz zniknęła mi z horyzontu. Skorzystałam z chwili, że udała się do łazienki i zakradłam się do pokoju, gdzie leżał ranny. Po cichu weszłam do środka.

— Lina? — od razu zorientował się, że to ja, choć w pokoju panował półmrok, a on miał zamknięte oczy. Leżał na plecach, a jego zabandażowana stopa spoczywała na poduszce. Miał na sobie czarny podkoszulek, a nogawka spodni na jego lewej nodze była podciągnięta pod kolano.

Podeszłam do niego.

— Jak się czujesz? — zapytałam. Wciąż krzywił się z bólu.

— Czuję ból — zaśmiał się cicho. — Zapomniałem już jak bardzo ciało może zdominować umysł.

Otworzył oczy i wyciągnął ku mnie dłoń. Pochwyciłam ją, a on pociągnął mnie ku sobie. Stałam teraz blisko niego, przyglądałam się mu z góry. Ulżyło mi, że tak mężnie to znosił. Oczy guarda spoczęły na mojej twarzy, następnie spotkały się z moimi. Długo mi się przypatrywał, zanim rzekł:

— Teraz czuję, Lino. Odbieram cię inaczej niż zwykle.

— Och, nie skupiaj się nad tym, nie rób tego — prosiłam go. — Nie chcę, żeby coś ci się stało, bo zacząłeś przeze mnie czuć.

— To nie tak. Ale zaraz! Ty myślisz, że to twoja wina? — niedowierzał.

— Wczorajsza rozmowa mogła sprowokować cię do zrobienia czegoś głupiego.

Odsunęłam się od niego, aby uwolnić się z uścisku jego dłoni. Gdy wyślizgnęłam się spod jego dotyku, drgnął ku mnie, jakby właśnie upuścił coś bardzo cennego. Zupełnie jakby nasza relacja była ze szkła, które może roztłuc się po zerwaniu kontaktu.

— To nie twoja wina. Podejdź, proszę. Nie odsuwaj się ode mnie, Lino — zaczął mnie prosić takim dziwnym tonem. Jego głos nabrał czułości, jakiej bym się po nim nie spodziewała. Stałam dwa metry od niego i spoglądałam na jego wyciągniętą w moją stronę dłoń. Jego twarz wyrażała smutek — autentyczny smutek i tęsknotę.

— Nie chcę, żeby coś ci się przeze mnie stało — powiedziałam ze skruchą.

— Olanta nadchodzi — powiedział nagle. — Idź, porozmawiamy później.

Z ulgą opuściłam jego pokój, a potem boleśnie odczułam rozrywającą tęsknotę. Westchnęłam cicho. W ostatniej chwili zdołałam umknąć przed Olantą. Weszła na korytarz w chwili, gdy ja przekroczyłam próg kuchni. Nie dostrzegła mnie, lub nie chciała ze mną rozmawiać. Ale nie to było mi teraz w głowie. Guard był bezbronny jak dziecko, padły mu wszystkie systemy obronne. „Czy będzie w stanie nas obronić? Aran powiedział mi, że teraz będzie słabiej słyszał i reagował. Będzie mu trudno poruszać się na chorej nodze.” Zaczęłam się poważnie o nas wszystkich martwić, ale najbardziej niepokoiłam się o ZOXa, który stał na czele naszego bezpieczeństwa, a sam potrzebował obrony.

9. Wirus

Wczesnym ranem jak zwykle przygotowałam śniadanie. Aran i Nika pracowali już w swoim nowym laboratorium, a tata naprawiał panel sterowania ogrodzeniem. W nocy jakiś phantom zakradł się ku nam i robiąc podkop, dotknął podpiętej pod prąd siatki. Poraziło go, więc rano znaleźliśmy go martwego. Zaniosłam śniadanie dla Arana i Niki, po czym szybko się ulotniłam. Grzebali się w czymś paskudnym, co śmierdziało padliną. Nawet nie chciałam się domyślać, co robią i z czym. Szeregowa kręciła się koło nich, więc na niej najwidoczniej nie robiło to żadnego wrażenia. Zemdliło mnie, więc wyszłam z laboratorium. I kogo zobaczyłam? Guarda, który z trudem kuśtykał w moją stronę. Wspierał się na prowizorycznie skleconych kulach, zrobionych przez tatę. Wyszłam mu naprzeciw, aby służyć mu pomocą.

— Cześć ZOX! Jak się czujesz? — Spojrzałam na jego podkuloną nogę. — Dalej tak samo cię boli?

— Lina — odpowiedział i zaczął mi się przyglądać.

Wzrokiem zaczął badać moją twarz, zupełnie jakby widział mnie po raz pierwszy w życiu.

— Wyglądasz inaczej, jesteś taka inna niż zwykle — mówił cicho. — Jest w tobie coś, co… — zaczął powoli precyzować swoje zdanie.

— Co?

— Mam to tutaj — dotknął swojej klatki piersiowej. Poczułam łaskotanie w sercu i zawstydzona spuściłam głowę. Czy on właśnie wyznawał mi miłość? Wyciągnął w moją stronę dłoń, a ja nieśmiało ją pochwyciłam. Zupełnie nie był sobą. Jakby dopiero co się urodził i zaczynał poznawać świat.

— Przyjacielu, czy mogę ci w czymś pomóc? — zapytałam troskliwie.

Wtedy kąciki jego ust uniosły się ku górze, a jego oczy powędrowały w dół niczym u zawstydzonego nastolatka.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 31.5
drukowana A5
za 64.41