E-book
12.6
drukowana A5
32.46
drukowana A5
Kolorowa
54.31
Grzybność

Bezpłatny fragment - Grzybność

Czyli od 22 do…


Objętość:
90 str.
ISBN:
978-83-8155-083-3
E-book
za 12.6
drukowana A5
za 32.46
drukowana A5
Kolorowa
za 54.31

Z dedykacją dla Kasi Przerady — najwspanialszego grzyba, którego miałam okazję poznać.

PRZEDMOWA

Każdego dnia próbujemy odpowiedzieć sobie na pytanie: czy Kraina Grzybów jest tylko i wyłącznie tworem obecnym w naszych umysłach, czy ma także swój fizyczny, namacalny odpowiednik? A jeśli tak, to jak do niej dotrzeć? Co zrobić, by stać się integralną częścią tej potężnej machiny napędzającej romantyczne serca grzybów, z którymi się utożsamiamy?

Próbując odpowiedzieć na to nurtujące pytanie udałam się w podróż pełną transcendentnych doświadczeń.

Wiele miesięcy poszukiwań przybliżyło mnie do poznania genezy i charakterystyki Krainy oraz zasad w niej panujących.

Po drodze napotkałam wiele osób, które uświadomiły mnie w jak wielkim stopniu rozmyty jest obraz tego osobliwego wszechświata.

W dalszej części przedstawię to, co udało mi się przeżyć w ciągu całej podróży i przybliżyć Wam postać najwspanialszego grzyba, dzięki któremu odkryłam w sobie pierwiastek grzybności.

ROZDZIAŁ I

Szum grzybwaju toczącego się po bezmiernej toni jeziora przyprawiał mnie o dreszcze. Promienie słońca otulały moją twarz, a widok za oknem przemykał przed moimi oczami, tworząc barwny, niebanalny kalejdoskop. Był to pierwszy dzień mojej podróży, który jak się potem okaże, stał się początkiem czegoś naprawdę potężnego.

Wyskoczyłam z pojazdu i pierwsze co poczułam to zapadający się grunt pod moimi nogami.

— Adipositas! -krzyknęłam z przerażeniem.

— Ależ skąd! To tylko jedna z wielu dróg do innego wymiaru- odpowiedział rezolutnie niewielki grzyb, zanurzony prawie do połowy w półpłynnym podłożu.

— Ale co prawda to prawda. Adipositas trzeciego stopnia nej można ci odmówić! -dodał chytrze, kończąc zdanie tym egzotycznym, grzybiańskim akcentem.

Nasze spojrzenia się spotkały, a to co zobaczyłam w jego oczach, było tylko zapowiedzią tego co mnie tu czekało. Jego tęczówka była niczym ekran, na którego powierzchni wyświetlane były pozornie nie powiązane ze sobą elementy. Starałam się zapamiętać wszystko, zadawać pytania, ale jedyne co utkwiło mi w pamięci to ogromna fioletowa pieczarka, śpiewająca coś w nieznanym mi języku. Upadłam na ziemię i całe moje ciało zanurzyło się w mazistym gruncie. Próbowałam się wynurzyć, ale ktoś będący po drugiej stronie skutecznie mi to uniemożliwił, wciągając mnie do galaretowatej otchłani.

Świat, w którym się znalazłam był przepełniony kolorami, których próżno szukać na Ziemi. Wszystko wyglądało inaczej niż zwykle, jednak poszczególne elementy przypominały te, ze znanego mi, pierwszego wymiaru.

Chytre spojrzenia ludzi, grzybów i innych niezdefiniowanych stworów przeszywały mnie na wylot i były powodem mojego oszołomienia.

Mój stan przykuł chyba uwagę grupki obdartusów, pijących krasnoludzki spirytus pod gmachem Menelni.

— Zaprowadzić panią do Studni? — zapytał z typową dla kloszardów uprzejmością.

Bo wie pani, ta dziura w ziemi to dla nas jedyny ratunek przed uciukaniem deską- dodał.

Parzyłam na nich i tysiące myśli przebiegało mi po głowie, niczym bażanty cwałujące w stronę Dino Marketu. Nie chciałam żeby to oni byli moimi pierwszymi przewodnikami po Krainie, ale z drugiej strony bałam się, że nikt nie zaproponuje mi tego z własnej woli. Mimo odoru, krzyków i zaawansowanej padaczki języka, było w nich coś autentycznego i prawdziwego, co skłoniło mnie do podjęcia decyzji.

— To jak? Idziemy? -spytał z lekką dozą poirytowania jeden z Meneli.

— Idziemy! Ale czy będzie nietaktem gdy spytam panów o imiona?

Najwyższy z całej grupy mężczyzna podszedł do mnie i wyciągnął swoją rękę, całą pokrytą łuskami.

— Leśnik jestem.

Uśmiechnęłam się i już miałam powiedzieć swoje imię, kiedy chórem wszyscy krzyknęli:

— Cisza!

Muchomorowłosy mężczyzna podszedł do mnie i szepnął mi do ucha:

— Wiemy kim jesteś, czekaliśmy na ciebie. To tylko kwestia czasu i wszystko stanie się dla ciebie jasne. Na razie chodź z nami i pod żadnym pozorem nie wypowiadaj swojego imienia.

Postanowiłam nie zadawać zbędnych pytań i powierzyć swój los czwórce przedstawicieli Menelni. Wsiedliśmy na taczki i skierowaliśmy się w stronę wcześniej wspomnianej Studni. Podczas naszej podroży starałam się jak najlepiej poznać moich przewodników. Najbardziej zaintrygował mnie Alchemik- najniższy, najgrubszy i najbardziej elokwentny z całej czwórki. Miał ogromną wiedzę na temat szyszek-wiedział o nich wszystko, a może i nawet więcej. Opowiedział mi o produkcji krasnoludzkiego spirytusu i o swojej zajawce na wywary z lisich ogonów. Nie miałam pojęcia, że używana do nich woda pochodzi z moczu delfinów różowawych!

— To tutaj! Puśćcie taczki, niech wrócą do domu, bo trochę tu zabawimy-przerwał nam rozmowę Leśnik.

— To może po Szocixsie na odwagę? -spytał łysy menel, wyciągając pięć grzybnych kapeluszy wypełnionych kleistą miksturą.

To pytanie było oczywiście zbędne i już po chwili cała piątka była najodważniejszą piątką w Krainie Grzybów.

Mimo odwagi, nie wiedziałam w jaki sposób Studnia może pomóc moim towarzyszom uniknąć uciukania. Alchemik chyba zauważył moje zamyślenie i odparł:

— Przez uciukanie deską zginęła większość naszej populacji-to plaga. Studnia jest naszą jedyną nadzieją i motorem do działania. Każdemu kto w nią spojrzy, ukazuje radę lub wskazówki, którymi musi się kierować aż do następnej wizyty. O terminach spotkań dowiadujemy się spod nakrętek dżemu malinowo-płodowego. Mądrości Studni uratowały już wielu Meneli, jednak wciąż sukcesywnie nas ubywa i musimy uzupełniać naszą wiedzę. A jeśli o ciebie chodzi, to to co ujrzysz w głębinach Studni będzie stanowiło o twojej przyszłości w Krainie.

— Czy na to co zobaczę da się jakoś wpłynąć?

— Jeżeli będziesz chciała tu zostać to nie.

— A jeśli wybiorę pierwszy wymiar?

— Wtedy zostaniesz w nim już na zawsze, ponieważ ten kto nie zgadza się ze Studnią, nie może powrócić do Krainy Grzybów.

— Więc chodźmy!

Nasz marsz trwał aż do zachodu Grziężyca. Widziałam w oddali kontury naszego celu.

Kiedy w końcu dotarliśmy, Menelnia ustawiła się w kręgu dookoła Studni i zaczęła miotać się w rytm melodii wody. Ten rytuał trwał, aż do momentu, w którym z otchłani zaczęły wypływać pojedyncze słowa w dialekcie znanym tylko moim towarzyszom. Cała czwórka odśpiewała pieśń pochwalną i zapowiedziała Studni moje nadejście.

Podeszłam do ogromnego otworu, ale bałam się wychylić i zobaczyć co mnie czeka. Alchemik uśmiechnął się, ukazując swoje nietuzinkowe uzębienie.

— Skąd ten uśmiech? -spytałam

— Jestem szczęśliwy, bo znam już decyzje, które zapadły w głębinach. Nie obawiaj się i pozwól poprowadzić się Studni. I pamiętaj jeszcze się zobaczymy!

Te słowa przekonały mnie do zrobienia, jak się potem okaże najważniejszego kroku w moim życiu.

Podeszłam do amelinowej krawędzi, pokrytej farbą, która łuszczyła się, tworząc miliony psychodelicznych plasterków. Popatrzyłam w dół, a nagle wnętrze Studni wciągnęło mnie do swoich tęczowych otchłani. Spadałam coraz głębiej i głębiej, nie widząc końca i żadnej przepowiedni.

— To już koniec-pomyślałam, kiedy nagle moim oczom ukazała się postać. Jej kontury były rozmyte, ale z każdą sekundą mojego spadania stawały się wyraźniejsze.

— Sinvergüenza me llaman a mi-usłyszałam śpiewający głos wydobywający się od tajemniczej postaci i dokończyłam, nie mając pojęcia skąd znam te słowa:

— Porque les llevo de cabeza. Me río, me vuelvo a reír.

— Doskonale! Perfecto! -odpowiedziała postać, ukazując się mi w całej okazałości. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. To był grzyb, którego spotkałam w przejściu do innego wymiaru!


***

Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Ku mojemu zdziwieniu znajdowałam się we własnym pokoju, w najnormalniejszym, pierwszym wymiarze. Byłam zdezorientowana, ponieważ przypomniałam sobie słowa Alchemika o zaakceptowaniu decyzji Studni. Przecież w tym, co w niej zobaczyłam nie było żadnej przepowiedni. Nieposkładane fragmenty zdarzeń układały się w kształt grzyba przed moimi oczami. Nie wiedziałam co może to oznaczać i postanowiłam nie wracać już do tematu Krainy i innego wymiaru.

ROZDZIAŁ II

Każdy kolejny dzień wlókł się niemiłosiernie, tworząc coraz to większą szarą pustkę w sieci moich neuronów. Zgodnie z wcześniejszym postanowieniem starałam się nie myśleć o podróży do Krainy. Ale w głębi serca czułam tęsknotę i pragnęłam powrócić do tego miejsca, zatracić się w jego pięknie.

Dzień jak co dzień-otoczona ludźmi, którzy nawet nie byli w stanie wyobrazić sobie wyobrażania Krainy. Ograniczone umysły, potrafiące funkcjonować tylko w ciasnych ramach pierwszego wymiaru, musiały mi wystarczyć.

Było mi ciężko i mimo, że ludzie mnie otaczający chcieli dla mnie dobrze, nie byli w stanie mnie zrozumieć i snuć rozważań o rzeczach, które tak mnie fascynowały. Próbowałam opowiadać im o Krainie, ale z każdym wypowiedzianym przeze mnie słowem, traktowali mnie coraz mniej poważnie.

W pewnym momencie całkiem zwątpiłam w znalezienie bratniej duszy. Jednak pewne zdarzenie zapoczątkowało nowy rozdział w moim życiu. Bieg wydarzeń przybierał coraz bardziej pozytywny charakter, a w powietrzu dało się wyczuć, że coś się szykuje.

Los postawił mi na drodze osobę wzrostu krasnoluda, próbującego urosnąć poprzez zażywanie mefedronu w czopkach(z całkiem niezłym skutkiem!). Twarz miała okrąglutką, a uśmiech taki, jaki ma sęp na widok świeżutkiej padliny. To była Kasia. Nasze rozmowy na początku niczym się nie wyróżniały, ale ja ciągle widziałam coś wyjątkowego w jej oczach. To coś przypominało mi o utraconej Krainie, do której tak pragnęłam powrócić. Z każdym naszym spotkaniem stawało się to coraz wyraźniejsze i przypominało mi coś, co już kiedyś widziałam. Cały czas towarzyszyło mi to dziwne wrażenie, że już wcześniej się z tym spotkałam.

Pewnego dnia, jak zwykle próbowałam skupić się na jej oczach. Wtedy stało się coś magicznego. Wszystko dookoła straciło swoją ostrość i jedyne co było dostrzegalne to grzyb, a dokładniej fioletowa pieczarka. Wszystko układało się w logiczną całość. Przypomniało mi się, że widziałam tę samą pieczarkę w oczach grzyba, z którym spotkałam się już dwa razy podczas pobytu w Krainie. Tamta pieczarka śpiewała coś w nieznanym dialekcie, lecz teraz wszystkie słowa były dla mnie całkowicie zrozumiałe i wryły się w moją pamięć na zawsze:


To Kraina twym domem, To tutaj miejsce twe jest

To z nami grzybami dzielisz swój los!


Kiedy wszystko wróciło do normy, o ile można nazwać cokolwiek normalnym po takich słowach, Kasia powiedziała:

— Teraz już wiesz kim jestem.

— Skoro jesteś z Krainy, to co robisz w pierwszym wymiarze? -odpowiedziałam.


— Dostałam pozwolenie na podróż do niższego wymiaru, żeby spełnić powierzoną mi misję. Kiedy na zebraniu Grzybni odkryliśmy, że poza Krainą funkcjonuje kryptogrzyb, postanowiliśmy niezwłocznie podjąć działania. Przewodniczący Grzybni wyznaczył mnie, do wprowadzenia cię w nasz świat.

Popatrzyłam się na nią z grymasem, przypominającym minę defekującego kota.

— Chodź, pokażę ci coś, co przekona cię, że nie jestem parszywym kłamczuszkiem.-odparła Kasia, chwytając mnie za rękę. Poczułam ciepło przeszywające moje ciało i zaczęłam razem z nią unosić się tam, gdzie wędrują grzybne zarodniki.

Unosiłyśmy się tak przez jakiś czas, aż w końcu ujrzałam Krainę w całym jej majestacie. Uśmiech pojawił się na mojej twarzy, a łzy szczęścia same napływały mi do oczu. Przed sobą miałam najcudowniejszy widok jaki mogłam sobie wymarzyć. Miliony grzybów o różnorodnych kształtach i kolorach zajmowały przestrzeń aż po daleki horyzont, a wszystko pokryte było delikatną, puszystą warstwą bezy. Krople deszczu osiadały na kapeluszach grzybów, tworząc powłokę podobną do cekinowych sukienek pań w dyskotece Żylica.

Kasia zauważyła mój zachwyt i powiedziała:

— Ten widok to rodzynka w czekoladzie przy tym co zaraz zobaczysz!

— Ale ja nie cierpię rodzynek-odpowiedziałam, oderwana od podziwiania cudów Krainy.

— A to przejpraszam- odpowiedziała Kasia zmieszana -W takim razie nie mówmy już nic, tylko chodźmy!

Pobiegłyśmy prostą ścieżką w stronę kulistego, niebieskawego światełka.

— Co to za piękne światło? -spytałam zaciekawiona.

— To żarówka energooszczędna, 20V. Staramy się oszczędzać-usłyszałam odpowiedź zadyszanej Kasi.

Bieg trwał jeszcze kilka minut, a żarówka z bliska nie była już tak urocza jak z dalszej perspektywy. Pod źródłem światła stało coś nakryte kartonową płachtą. Kasia zamaszystym ruchem zrzuciła zasłonę, strącając przy okazji karnisz, na którym była zawieszona. Pod płachtą ukryte było ogromne lustro. Nie mogłam uwierzyć w to, co w nim zobaczyłam. Dwa grzyby stojące obok siebie. Jeden z nich był mi znajomy, ale drugiego widziałam po raz pierwszy. Skierowałam wzrok na siebie i uświadomiłam sobie, że to ja nim jestem!

— Brawo Sherlocku! Już myślałam, że nigdy się nie zorientujesz-powiedziała radosnym głosem Kasia, wyjmując jakiś pakunek z wewnętrznej kieszeni płaszcza. -To kodeks grzybności. Musisz się z nim zapoznać, ale to będzie tylko formalność-dodała.

Wzięłam do ręki grubą księgę i zaczęłam wertować jej strony, upajając się widokiem tekstu w całości poświęconemu Krainie i etykiecie, w niej panującej.

Na kartach kodeksu zawarte były prawdy i wartości, które powinny być kluczowe dla każdego grzyba. Czytając je, czułam że należę już do tej wspólnoty, że jestem jej częścią. Jako główną dewizę w Krainie Grzybów uznaje się słowa:

Życie grzyba to kaskada miłości i lojalności, przeplatana cienkimi strugami niezrozumienia. ~św.Grzybóg

Przenajświętszy Grzybóg perfekcyjnie ubrał w słowa istotę naszego grzybnego bytu. W Krainie żywot grzyba jest doceniany i szanowany, a wszyscy prowadzą tu spokojną egzystencję pełną zrozumienia i radości. Lecz kiedy próbujemy przenieść coś grzybnego do pierwszego wymiaru, zderzamy się z zimnym, twardym murem ludzkiego niezrozumienia i pogardy. Należało pogodzić się z takim stanem rzeczy i płynąć do przodu niczym wartka Żylica przez Las Cieni.

Każda chwila przynosiła niezwykłe doznania. Niepozorne przyglądanie się tutejszej ludności przypominało oglądanie barwnego Atlasu Rozmaitości Wszelakich, znanego z bajek dla małych grzybków. Zachowania niektórych osobników były niecodzienne: zderzanie się trzonami w geście pozdrowienia, lizanie starszych purchawek po kapeluszu jako oznaka szacunku i wydawanie dzikich, nieokiełznanych pisków w ramach podziękowania za miłe słowo czy przysługę. Jeszcze kilka miesięcy zajęło mi zgłębianie tajemnic symboliki gestów, zachowań i dźwięków wydawanych przez moich pobratymców, a po roku udało mi się w pełni opanować posługiwanie się językiem grzybiańskim.

Jednak przyswojenie miejscowego akcentu było porównywalne z gaszeniem pożaru gumiakiem. Z podziwem przysłuchiwałam się Kasi, która bez zająknięcia posługiwała się nienaganną grzybizną i próbowałam nieudolnie powtarzać usłyszane słowa.

Nieznajomość języka była przyczyną paru, delikatnie niewygodnych dla mnie sytuacji. Pewnego dnia poszłam do Grzybwarni nieopodal Żylicy (gdyby ktoś był zainteresowany, można dostać tam najlepsze Glody w okolicy). Udałam się do stolika, który zawsze zajmuję- w rogu, obok obrazu z podobizną Króla Teofila III, który władał tymi ziemiami około roku 1785. Ale jedyne co tam zobaczyłam to nadęty Borowik, zajmujący większość przestrzeni przy stoliku. Nie wiedziałam czy usiąść gdzie indziej, czy może walczyć o swoje i wydusić coś po grzybiańsku w miejscu publicznym. Po chwili namysłu postanowiłam spytać Borowika czy mogę się do niego dosiąść. Powtórzyłam sobie parę razy w myślach to, co chciałam mu powiedzieć: Nej przejszkadza to, że dojsiadłabym?

Nej przejszkadza to, że dojsiadłabym? Nej przejszkadza to, że dojsiadłabym? Nej przejszkadza to, że dojsiadłabym? Nej przejszkadza to, że dojsiadłabym?

Zaczęłam dukać moje pytanie w języku okupanta mojego ukochanego stolika.

Gdy tylko zobaczyłam wzrok Borowika, wiedziałam, że do mojej wypowiedzi wkradł się jakiś błąd, bo zwykle grzyby odmian szlachetnych bez problemu ustępują miejsca innym. Ogromny grzyb podniósł się i zaczął gwałtownie potrząsać kapeluszem. Uciekłam z Grzybwarni, wzięłam kilka głebokich oddechów, połówkę szyszki i uświadomiłam sobie, że nie mówi się „przejszkadza” tylko „przeszkajdza”. To pierwsze oznacza niechlubną czynność, którą wykonuje Pleśń (ten rodzaj grzyba jest na marginesie w Krainie) i jest traktowane jako przekleństwo.

Od tamtej chwili wiedziałam, że litera „j” i znajomość jej miejsca w wyrazie to pierwszy stopień do przetrwania w Krainie i jednocześnie moja największa zmora.

ROZDZIAŁ III

Czasami Grzyby muszą opuścić na chwilę zamieszkiwany przez siebie rejon. Albo dla odpoczynku, albo w celach krajoznawczo-szpiegowskich, albo po to, żeby narobić sobie nadprogramowych kłopotów. Razem z Kasią udało się nam połączyć te trzy rzeczy podczas naszej pierwszej, dalszej podróży. Miałyśmy udać się na dworzec i wsiąść do pociągu byle jakiego, nie dbać o bilet, nie dbać o bagaż ściskając w ręku kamyk zielony.

Na początku nasza wyprawa miała charakter czysto rozrywkowy- przysługujący każdemu obywatelowi KG urlop od męczących obowiązków i wydzielania zarodników. Tak pozostało do czasu, kiedy wsiadłyśmy do pociągu z napisem „Kato-Pato”. Informacja o kierunku trasy pociągu była wystarczająca by stwierdzić, że to nie będzie w pełni pierwszowymiarowa wycieczka.

Na pierwszy rzut borowika, nasz przedział był całkiem pusty. Planowałyśmy co zwiedzimy i czym zapełnimy nasze nienażarte żołądki, oddając się w pełni swobodnej, głośnej rozmowie. Otworzyłam z ciekawości plecak Kasi (po prostu chciałam sprawdzić stan zapasów) i zaczęłam piszczeć z radości. Nie dlatego, że zobaczyłam trzykrotność zaopatrzenia Dino Marketu. O nie! To było coś wspanialszego. W tylnej kieszeni, ujrzałam szczelnie zapakowane Mięso cztery! Nie widziałam się z nim od końca rewolucji kiełbasianej w 1678 roku. Łezka spłynęła po moim policzku, spadając do czeluści plecaka. Usłyszałam tylko jak kropla uderza w coś na dnie torby. Włożyłam rękę do środka i starałam się wyłowić tajemniczy obiekt. Na początku nie wiedziałam skąd kojarzę ten przedmiot, ale po dokładnych oględzinach i przeczytaniu wyrytego z boku numeru seryjnego, spłynęła na mnie łuna oświecenia. Drewno osiem! Nasz wierny kompan z kopalni kruszonki, znajdował się teraz w mojej dłoni i jechał z nami do Kato-Pato. Kasia też nie mogła uwierzyć własnym oczom i powiedziała przez łzy:

— Kiedy w pierwszym wymiarze spotykasz dwa znamienite elementy z innego wymiaru, to już nie jesteś w pierwszym wymiarze. Zapowiada się na coś transcendentnego! Wyjmij zwierciadło, zobaczymy ile procent grzybności jest wokół nas. Wyjęłam lusterko z tylnej kieszeni spodni i trzymałam je w ten sposób, żeby było widać nasze twarze. Licznik w dolnej części urządzenia zaczął wariować i wskazywać skrajne wartości. Zapisałyśmy obraz i kiedy tylko go zobaczyłam dostałam rozległego paraliżu skarpetek. Między naszymi promiennymi twarzyczkami znajdowała się jeszcze jedna, bardzo dobrze nam znana. Była to pomarszczona facjata Alchemika-człowieka o wielu obliczach. Nam akurat ukazał się z tej gorszej strony, nie godnej adoracji i maślakowych oczu, co trochę odbiło się na odbiorze komunikatu, który starał się nam przekazać. A jak wiadomo, Alchemik nie powtarza niczego dwa razy.

Słyszałam tylko jak fanfra coś pod nosem i nie byłam w stanie połączyć tego bełkotu w całość. Kiedy skończył swoje irytujące fandzolenie, podniósł się ociężale z siedzenia i ruszył w stronę drzwi przedziału. Chwytając za klamkę powiedział:

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 12.6
drukowana A5
za 32.46
drukowana A5
Kolorowa
za 54.31