E-book
63
drukowana A5
103.25
Grzeszna Bogini

Bezpłatny fragment - Grzeszna Bogini

Pomrok


Objętość:
689 str.
ISBN:
978-83-8431-683-2
E-book
za 63
drukowana A5
za 103.25

Prolog

Swego czasu za wielką wodą w mieście Seattle cielesna słodycz po raz pierwszy przybrała realny kształt. Odziana w ludzką postać ujawniła się w osobie Christiana, który na oczach całego świata przełożył przez kolano Anastasię, czym przyprawił pruderyjne społeczeństwa o wstydliwy rumieniec. Kilka lat po tym zdarzeniu, rozkosz po raz drugi ukazała się szerokiej publiczności. Tym razem w osobie Massima, który w imię miłości pojmał Laurę. Panowie stanęli w szranki a pojedynek zakończył się remisem ze wskazaniem na Christiana. Na tym jednak nie skończyła się historia uniesień spod znaku BDSM. Ostatni akt cielesnej rozpusty napisał Krzysztof, który szpicrutą złożył pożegnalny pocałunek na ciele Joanny. Nim jednak do tego doszło, tych dwoje zapisało się na kartach lubieżności złotymi zgłoskami i niespotykanym blaskiem zaświeciło na firmamencie rozkoszy. O ile Christian uchylił drzwi do świata BDSM, o tyle Krzysztof pozostawił po sobie drzwi otwarte na oścież. Zero tabu, brak niedomówień, pruderii jak na lekarstwo.

Jeśli myślicie, że “Pięćdziesiąt twarzy Greya” to zaproszenie do świata BDSM, jesteście w grubym błędzie. Trylogia o Panu Greyu czy też polska odpowiedź w postaci “365 dni” to zaledwie muśnięcie szpicrutą po umyśle czytelniczki, która jest spragniona zasmakowania literackiej lubieżności. Owszem, jest dobrze, ale nie błyskotliwie. Jest szpicruta, nie ma jednak bata, jego zmysłowego świstu, smaku piekącej rozkoszy… Tak więc, jeśli szukacie literatury erotycznej z prawdziwego zdarzenia, z realnymi postaciami i autentycznymi scenami, zapraszam do lektury “Grzesznej Bogini”. Najwyższy czas poznać obsceniczne fantazje Pana Krzysztofa… i wszeteczną spolegliwość jego oblubienicy…

— Jeśli zaniecham wywoływać skandale, przestanę istnieć — ta fraza dobrze określa francuskiego malarza, głównego przedstawiciela realizmu, Gustawa Courbeta. Był zarozumiałym, genialnym twórcą i… stałym gościem burdeli.

Krzysztof Głowacki, twórca powieści erotycznej “Grzeszna Bogini. Pomrok” w niczym mu nie ustępuje. On też świetnie rozumie się z paniami obdarzonymi przymiotami i uczuciami, których nie znają porządne kobiety… Co więcej, nie pomija żadnych szczegółów, niezależnie od tego, jak są nieprzyzwoite… “Grzeszna Bogini. Pomrok” rzuca najokrutniejsze światło na jedno z Piekieł Rozwiązłości, ukrytych za fasadą naszej cywilizacji, schodzi do głębin plugastwa…

W drugim tomie, który prezentuje dalsze losy najsłynniejszej polskiej prostytutki, poznamy liczne niuanse, celowo pominięte przez autora w “Brzasku”. Wiele rzeczy się wyjaśni, nabierze odpowiedniej głębi, pojawią się także inni bohaterowie, dobrzy i źli, wpleceni w mnogą ilość wątków, miejscami skrajnie zaskakujących i okraszonych odważnymi scenami erotycznymi. Nowością będą również kwestie z pogranicza psychologii oraz psychiatrii misternie wplecione w psychikę głównych postaci, u których z całą mocą ujawni się paleta emocji. Skrajnych, poruszających najczulsze struny jestestwa, ukazujących w sposób niezwykle plastyczny huśtawkę nastrojów, także tych głęboko romantycznych…

Po utracie ukochanej, Krzysztof przeklina ją wraz z całym światem. Drąc zdjęcia, tonie w nienawiści. W chwili gdy okrutny los odebrał mu Joannę, jego życie jest nie do zniesienia. Nieszczęśliwy wzywa straconą miłość na powrót, całuje ziemię, po której stąpała Joanna, wszędzie widzi jej twarz. Jest samotny, nie ma uczucia, które mogłoby go ogrzać. Jest mu zimno, jakby żył w lochu. Wszystko, co robi, jest jałowe i ponure.

— Zostań ze mną Joanno, błagam, albo pozwól pójść ze sobą. Dokądkolwiek się udałaś. Stanę u twego boku, gdziekolwiek jesteś — jego myśli krzyczą ową frazą a rozpacz niepokojąco wzbiera…

Nie opuszcza go jednak świadomość, że dusze kochanków zostały połączone na zawsze. Tak naprawdę nigdy nie przestał kochać Joanny… Tymczasem ukochana Krzysztofa, zamknięta wewnątrz misternego całunu utkanego nicią pokory, nigdy od ukochanego nie odeszła. Mężczyzna trzyma za jej gardło, a drugą ręką ciągnie za włosy. Układa Joannę tak jak rzeźbiarz pod palcami ugniata glinę. Czy czegoś jej nie wolno? Nie wolno jej nie ulec, być nieposłuszną, świadomą sytuacji, w jakiej się znalazła. To byłby początek końca misternej intrygi…

Dlatego na straży tajemnicy stoi szarlatanka. Dwie kobiety, jedna w potrzebie, druga oferująca pomoc. Prawda to, czy wyuzdana gra? Kto pociąga w tej chwili za sznurki, która z nich nada ton przyszłym zdarzeniom? Pytania bez odpowiedzi. Wątpliwości przeplatają się z pewnością. Prawda okręca wokół palca fałsz, ten zaś wyziera ze wszystkich szczelin rzeczywistości. Na szachownicy może pozostać wyłącznie jedna figura. Królowa jest tylko jedna.

Tymczasem mąż odcina oddech ślicznej żonie, zabiera powietrze, aż ukochana dławi się intensywnością, zalana łzami bólu i szczęścia jednocześnie. Pan i Władca dyryguje zmysłami uległej dla własnej przyjemności. Oboje łamią ciszę pełną jęków, westchnień i brudnych słów.

On takiej relacji pragnął. Potrzebował tąpnięcia ziemi pod stopami. Czekał na mocne związanie emocjonalne, namiętne penetrowanie umysłu, więź tak głęboką, że wyryje się w nim jak tatuaż. Co jednak z tym drugim? Wszak każdy szlif jego nauki zostawił głębokie rysy na duszy Joanny. Nie przeszkadzały mu jej skazy, ona także pokochała wszystkie blizny… Płynęła więc niesiona falą pokory, podając nadgarstki i mając świadomość, że już niedługo Pan zerwie kwiat, który dla siebie wyhodował. Niestety, w dotyku gładka jak aksamit i ciepła jak promień słońca nie dla niego. Nie dane mu było skosztować grzesznych ust, odgadnąć głodnych myśli, zapłakać łzami rozkoszy…

Jak zachowa się przewrotny los? Czy odda Panu jego uległą? Własność, którą ma prawo posiadać, kontrolować i dyscyplinować. Czy będzie Panu na powrót wolno chłostać, dawać klapsy, smagać batem…? Dla własnej przyjemności… Ku bezgranicznemu szczęściu uległej…

Zapraszam do lektury,

Krzysztof Głowacki, autor

Rozdział I

Korzenie zła

Noc poślubna. Pełnia zauroczenia.

Świat wokół nich zatrzymał się w miejscu, słychać było tylko drżące oddechy.

— Nareszcie — westchnął, przytulając wybrankę swego serca.

Musnął jej miękkie wargi. Przejechała po nich językiem, by jeszcze raz poczuć smak. Byli na tyle blisko, że słyszała bicie jego serca.

— W końcu!

Otworzyła usta, żeby zapytać, co ma na myśli, ale w tej samej chwili znów ją pocałował. Przylgnęła do niego z całej siły, czując twarde podniecenie. Jęknęła głośno na samą myśl o nadchodzących wydarzeniach. On zaś, nie przestając całować, wziął ją na ręce i położył na łóżku.

— Jesteś taka cudowna… — wyszeptał. — Niewinna… I moja… — dodał.

Przycisnął wargi do jej ust, ponownie nie dając szansy na odpowiedź. Samcze dłonie wsunęły się pod sukienkę, odsunęły koronkowy stanik i zacisnęły się na piersiach.

— Jesteś jak jedwab — wymruczał.

Po chwili stała przed nim naga. Tak, jak stworzyła ją natura. Pełen zachwytu nad kobiecym pięknem, obsypał jej ciało gorącymi pocałunkami, najwięcej uwagi poświęcając piersiom o małych, twardych sutkach. Drażnił je, póki ukochana nie jęknęła, zmysłowo wyginając plecy.

— Widzę, że ci się bardzo podoba…? — szepnął.

— O tak! — wykrztusiła z siebie resztkami sił.

Karmił się lubieżnymi westchnieniami. Podniecała go myśl, że to ich pierwszy raz. Rozkoszował się dotykiem, smakiem i zapachem jej ciała. Z gracją poddawał pieszczocie piersi, skrupulatnie badając językiem ich miękkie kontury… W końcu zrobili krok do przodu. Rozsunął kolanami jej nogi. Jęknęła. Upragniona bliskość spiętrzyła doznania, potęgując rozkosz obojga. Jej ciało, drżące pod dotykiem, błagało o więcej, zaś po policzkach płynęły łzy wzruszenia…

Całowali się do utraty tchu. Pożądanie płonące w jego oczach fascynowało ją i z wzajemnością wracało do adresata. Gdy wsunął dłoń pod pośladki i uniósł je, nie oponowała. Poddała się bezgranicznie, wyprężając się niecierpliwie i drżąc pod natłokiem doznań. Odpowiedział na ten gest. Rytm jego ruchów stał się obsceniczny. Wszedł szybko, gwałtownie posiadł swoją własność, drapieżnie brał rozkosz, którą dawała. Słyszał własny ciężki oddech, czuł jak ukochana wbija paznokcie w jego plecy. Oboje z trudem znosili napięcie, które między nimi narastało. Do czasu. Przyszedł moment, gdy lepka słodycz scaliła ich ciała… Udręczone dzikim pożądaniem. Pijane cielesnym zachwytem…

Jakiś czas później. Próba ratowania związku.

Sala powoli wypełniała się rozkosznymi jękami, zmysłowymi westchnieniami, ponętnymi zawodzeniami. On znalazł ją, ona go, oni siebie. Każdy z każdą, każda z każdym, każdy z każdym, każda z każdą. W tej chwili rozkosz nie dzieliła, w tym momencie intymnie łączyła, zwierzęco scalała. Sceny erotyczne ociekały pikantnymi sokami i perwersją. Były mocne, dosadne, lubieżne, brutalne, na granicy dobrego smaku. Punktem kulminacyjnym był zaś „taniec na kasztanach”. Zaproszono wówczas do zabawy pięćdziesiąt prostytutek, które nago pląsały ze sługami przy świetle kandelabrów zabranych z ołtarza. Gospodarze i goście rzucali między nie garście kasztanów, które nierządnice zbierały, schylając się i pokazując bez osłonek najintymniejsze wdzięki. Taniec przerodził się w homo-heteroseksualną orgię…

Spełnienie tryumfowało… Doświadczyła go również pewna para, która opuściła bal w zamczysku, gdzie zapach słodyczy spełnienia i zmysłowe westchnienia dokonującej się rozkoszy wypełniały przestrzeń. Kochankowie udali się do komnaty tortur w stylu dark glamour. Pomieszczenie z lustrzanym sufitem i z przynależącym lochem z zamykanymi na kłódkę drzwiami z metalowych krat, sprawdziło się idealnie… Oto bowiem w ustronnym lochu tajemniczy mężczyzna usłyszał od nieznajomej kobiety to, o czym marzył od chwili, gdy ją ujrzał.

— Od dłuższego czasu chciałam zrealizować niespełnione pragnienie — wyszeptała.

— Z chęcią pomogę ci je zrealizować.

— Chciałabym…

— Tak…

— Poczuć się naprawdę pożądana, tak dziko, zwierzęco, obscenicznie…

Przez dłuższą chwilę kochanek wodził za kobietą kuszącym spojrzeniem. Spokojnie obserwował, w końcu dał upust lubieżnym pragnieniom… Podszedł do starej skrzyni, wyjął z niej tajemniczą czarną teczkę, otworzył ją i pokazał zmysłowy wibrujący plug analny.

Zadrżałam na jego widok, ponieważ czegoś takiego jeszcze nie miałam przyjemności poznać. Ciekawość mieszała się z podnieceniem, także lekkim strachem. Oddychałam z trudem, mój kochany zaś zaczął śmiało poczynać… Pikanterii wszystkiemu dodawał fakt, że całość zbliżenia obserwowałam w dużym zwierciadle wykonanym ze szlifowanego szkła. Widziałam wszystko. Szykowny gorset skrojony na paryską modę, majtki zdobione gęstwiną falbanek, nogi obleczone pończochami z czarnego jedwabiu. Widok nad wyraz ponętny dla mężczyzny, ten jednak nie koncentrował się na stroju lecz na mym “kakaowym oczku”. Pasjonowała go jego ciasność, moja reakcja na penetracje plugiem, powolne zagłębianie się, bezgranicznie, przenikliwie, bez miary… Na nic linie bioder, drżące pośladki, wybornie ukształtowane nogi… Nie to było w tym momencie najważniejsze. Pierwszoplanowy był kusząco ciasny zakamarek… Słodki bohater prowadził się komfortowo a dzięki mozaice wibracji wielokrotnie zabrał mnie do krainy rozkoszy… Już po paru chwilach od włożenia pluga w opiętą dziurkę, targały mną nieziemskie orgazmy… Upadłam na podłogę, nie mogąc złapać oddechu. Obok znalazł się tajemniczy kochanek, któremu w ferworze uniesień z oczu osunęła się maska…

— To ty?!? Co ty tu, kurwa, robisz?!?

Jakiś czas później. Proza życia.

— Wszystko już wiem Jonas, wydało się łajdaku! — słowa wypowiedziane krzykiem wydobyły się z ust kobiety o imieniu Hannah.

Jej głos ociekał jadem, krew w żyłach niemal zastygła, zaś przez głowę przeskakiwały chaotyczne obrazy.

— Możesz się uspokoić i powiedzieć o co ci dokładnie chodzi? — stoicki spokój męża był pozorny, podszyty strachem i obawą o konsekwencje.

— Co się stało? Już ci mówię, zdradzasz mnie skończony gnoju z dziwką, zwykłą sprzedajną szmatą! — potok obelg wystrzelił jak kula z rewolweru.

Pocisk nie zabił jednak oprawcy tylko drasnął strunę szczerości.

— Tak, masz rację, zdradzam cię. Z kurwą, z cholernie dobrą suką, powiem więcej — wreszcie czuję, że żyję. W końcu uwolniłem się od ciebie. — No co, co cię tak dziwi!? Myślałaś, że w nieskończoność będę tolerował fakt, że zdradzasz mnie, z kim popadnie i prowokujesz niezliczone żenujące nagłówki gazet?! Takiej odpowiedzi oczekiwałaś?

Jonas pogardzał żoną jak nigdy, ale tak naprawdę obwiniał wyłącznie siebie za szaleństwo, które nim owładnęło, gdy pierwszy raz spotkał Lady J., kobietę zupełnie wykraczającą poza spektrum jego licznych doświadczeń z przedstawicielkami płci pięknej. Pożądanie przysłoniło mu rozsądek.

Hannah zgromiła męża spojrzeniem.

— Ty hipokryto! Zarzucasz mi zdradę po tym, co ci powiedziałam?! — syknęła zjadliwie. — Może jeszcze będziesz chciał rozwodu z powodu złośliwych plotek?!

— A i owszem! Chcesz mi powiedzieć, że nie znasz żadnego Krzysztofa?! W takim razie zadzwońmy do niego i się spytamy, czy ma z tobą romans. Zgoda? — odparł z brutalną szczerością.

— Niech cię szlag! — dodała pogardliwie.

Słowna złość Hannah przybrała postać niepokojących podejrzeń, których istota sprowadzała się do tego, że mąż próbował wrobić ją w zdradę. Jeśli mężczyzna rozwodzi się z piękną i utalentowaną osobą wyłącznie z powodu plotek, sprawa śmierdzi na kilometr.

Każda konfabulacja nosi w sobie ziarenko prawdy. Nie inaczej było i w tym przypadku. Jonas nie wymyślił sobie absztyfikanta żony, on go… stworzył. Na obraz i podobieństwo najskrytszych fantazji Hannah. Stawiając na jej drodze uwodziciela, chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Usprawiedliwić się sam przed sobą z romansu, co jednak ważniejsze — zrzucając winę za rozpad małżeństwa na żonę, zagarnąć cały jej majątek.

Potrzebował pieniędzy jak nigdy przedtem, zakochał się bowiem po uszy w luksusowej prostytutce. Od kiedy spotkał ją po raz pierwszy, przesłoniła mu cały świat, zawładnęła nie tylko ciałem, ale również umysłem. Jego dusza przepadła w głębi jej spojrzenia, utonęła w bezmiarze bezeceństw, którymi go słodko obdarzyła. Problem jednak w tym, że luxury escort girl, niczego nieświadoma, traktowała Joanasa jako kolejnego bogatego klienta. On tymczasem przestał dostrzegać realny świat, nic się nie liczyło poza Lady J.

Była jak wiedźma, która rzuciła czar cielesnej niewoli, stając się punktem odniesienia do wszystkiego, co budzi pożądzanie, wzmaga rozkoszne łaknienie. Wkrótce o sile przyciągania owej kobiety miało się przekonać dwóch pozostałych mężczyzn, których zawiłości losu wpędziły na ścieżkę bezgranicznej miłości i bezdennego pożądania. Mojra bywa jednak przewrotna, a droga do szczęścia jest nierzadko usłana kolcami. Tak jak w tym przypadku. Do trzech kochanków dołączy więc trójca kobiet. Wszystkie niesione skrajnymi uczuciami: zemstą, zazdrością i miłością. Niestety ta ostatnia przypadnie w udziale komuś zupełnie innemu.

Tak będzie się prezentować przyszłość, teraźniejszość zaś jest bardziej przyziemna. Ponure domysły i skrajne emocje buzowały, aż w końcu znalazły ujście. Trzask rozbitej porcelanowej zastawy rozległ się w całym pomieszczeniu. Usłyszał go też syn owej pary.

Stał nieruchomo, sparaliżowany prawdą, która spadła na niego jak grom z jasnego nieba. Do uszu docierały krzyki i obelgi, przeplatane wyrzutami. Przed oczami zaś rozgrywała się szarpanina dwóch do niedawna bliskich osób, które kiedyś wyznały sobie miłość aż po grób. Przykry widok, żałosny spektakl, ale — jak usłyszał od ojca — czasami tak bywa, że po ogniu zostaje tylko dym…

To wówczas zrozumiał młody mężczyzna istotę problemów swojej rodziny. Dotarło do niego co, a dokładniej mówiąc, kto jest praprzyczyną sytuacji, która przypieczętowała jego los, zmieniła całe dotychczasowe życie. To wtedy postanowił powziąć odpowiednie kroki. W tym właśnie momencie w jego głowie zakiełkowała myśl, która z czasem przybrała postać zemsty. Świadomość, że może ukarać wrogą osobę, była spełnieniem marzeń, które leżały na dnie zranionej i udręczonej duszy. Niestety, pielęgnując w sobie ogień wendety, wpadł w sidła ofiary w wilczej skórze, nieświadomie biorąc udział w scenariuszu, który z pietyzmem rozpisała mu grzeszna matka. Upokorzona kobieta bez wahania użyła syna do swoich niecnych planów, rozbudzając w nim… płomień zazdrości… Tak się bowiem złożyło, że — jak w każdej mrocznej rodzinie — i ta miała swoje ciemne tajemnice. Otóż Hannah była jak „kapłanka miłości” z epoki Ludwika XIV — Ninon de Lenclos — wśród kochanków był jednocześnie mąż i syn… Zwłaszcza ten ostatni uległ urokowi kobiety… Nieco wyschnięte seksualne uczucie zakwitło na nowo młodą wiosną…

Pewnej nocy przyszła do jego sypialni. Stanęła w drzwiach z rozpuszczonymi, bujnymi włosami i orzechowymi oczami wnikliwie wpatrywała się jak syn słodko śpi. Był porażająco piękny, ze zgrabnymi, długimi jak u konika polnego nogami, płonącymi jak węgielki czarnymi oczami i usteczkami jak czerwona różyczka… Najpierw patrzyła mu w oczy, topiła się wręcz w ich uroku, po czym przeniosła spojrzenie na jego usta. Zrobiła to tylko w jednym celu — określenia, czy nadają się do całowania. Pozytywnie stwierdziwszy ten fakt, skierowała wzrok nieco niżej, w celu przekonania się, czy fallus jest dostatecznie rozwinięty. Jej miłość była głęboka i namiętna, rzekłbym — wysublimowana…

Tak, Hannah była pedofilką a jej syn, zanim zdecydował się uciec od chorej matki, ofiarą „zakazanej miłości”.

— Gdy chłopiec ma lat dwanaście, raduje mnie, a kiedy w trzynasty rok życia wkracza, wabi mnie jeszcze bardziej, lecz w wieku lat czternastu słodszym jest kwieciem miłości, piętnaście zaczynając, rozkosznie się kochać daje — nieraz wierszem wyrażała zachwyt nad „złowieszczym uczuciem”.

Omotana gorączką seksu. Bez opamiętania. Do bólu. Do ciemności w oczach…

Gdy ujrzała fragment leniwie wylegującego się penisa, wstąpił w nią istny wicher namiętności. Ciało się gięło, jak zgrabna brzózka na wietrze, płomiennie błyszczały oczy, przeobrażając się z orzechowych w ognisto czarne i buchał z nich niebezpieczny ogień namiętności. Nie wytrzymała. W lubieżnej pozie rozpostarta, gotowa do miłosnych uciech, pochyliła się nad synem…

Najpierw dotknęła ustami jego ucha i wetknęła weń język. „Kochanek” jęknął z rozkoszy. Następnie zaczęła lizać mu szyję, potem pierś, wreszcie dotarła do twardego, płaskiego brzucha. Wolno poprowadziła rękę po wewnętrznej części jego ciała, od bioder po piętę. Delikatnie połaskotała jądra. Ujęła dłońmi gorący członek, który zadrżał jak zraniony ptak. Podziwiała jego wielkość, wspaniałą budowę i twardość. Po chwili zaczęła pocierać jego główkę o wargi i inne części swojego ciała. Tak się starała, tak dogadzała, angażując w miłosnym kunszcie cały arsenał swych zmysłów, że… soczysty fallus zaczął „płakać” ze szczęścia, wypuszczając krople nabrzmiałej rozkoszy… Byli blisko, niebezpiecznie zbliżali się do finału. Czując, że syn ma zamiar wyrzucić z siebie gorący strumień, klęknęła przed nim, nachyliła się i chwyciła drżące jestestwo. Po chwili lepka sperma wybuchła na twarz, wytryskiem namaszczając spragnione usta i rozpalone policzki…

Tej nocy spełnienie przyszło w tym samym czasie i każde wzięło swoją dozę przyjemności, nabierając ochoty na więcej. Z czasem doszło do tego, że pod nieobecność ojca syn nie wypuszczał matki z sypialni. Rwał się do jej ciała jak do narkotyku. Dzień i noc, noc i dzień, bez przerwy. Kopulowali z zajadłością dzikusów okresu kamienia łupanego. On — z czerwonymi jak u rozjuszonego byka oczami zlizywał krople wina z jej nagich piersi oraz rozsypywał między pośladki kokainę i, wtykając głęboko między nie swój nos, wciągał nęcący proszek, ona — klęcząca na czworaka, ssała jego ogromnego fallusa.

Z ich sypialni rozlegały się bezwstydnie ekstatyczne jęki i krzyki rozkoszy. Zwłaszcza, gdy czuła jak ogromna główka członka puka do ciasnych drzwiczek jej dojrzałego tyłeczka. Stawała się wówczas jedwabna i łasiła jak kocica, zaglądając kochankowi w oczy i łapiąc jego spojrzenia. Posłuszna niewolnica swego młodego Pana… opętała go zmysłami, ofiarując wyuzdaną rozpustę, wypompowując zeń wszystkie życiodajne soki swym bezprzykładnym zachowaniem. Oboje kosztowali zakazanego owocu, z tą jednak różnicą, że matka wolała kwaśny smak zielonego jabłuszka, syn zaś czerwony, dojrzały już owoc…

Niestety, istniało coś jeszcze. Kobieta — wbrew pozorom — nie piastuje jedynie kierowniczego stanowiska w rodzinnej firmie. Jest kimś o wiele potężniejszym, prowadząc podwójne życie, nie tylko towarzyskie. Otóż stoi na czele sekty o nazwie Świątynia Seta i — jako Wielka Lilith — zarządza trzema agencjami towarzyskimi, które dostarczają dziewczęta notablom, także wpływowy funkcjonariuszom kościoła rzymskokatolickiego…

Czemu Hannah przybrała imię Wielkiej Lilith? Odpowiedzi na to pytanie należy szukać w pradawnej przeszłości. To wówczas, jak donoszą „święte” pisma, po wygnaniu z raju bóg naznaczył Lilith piętnem nieśmiertelności i wiecznym łaknieniem krwi. W konsekwencji stała się kobietą mroczną i cudowną, z oczyma co przebijały ciemność… A wszystko za to, że sprzeciwiła się woli boga i nie chciała się podporządkować swojemu mężowi. To dlatego Hannah, zdradzona przez małżonka i skrzywdzona przez upadłą oblubienicę, postanowiła sięgnąć dna i odrodzić się w zemście, karząc mężczyzn kobietami, z których tworzyła ladacznice. W tym celu, z pomocą sił nieczystych, przejęła kontrolę nad pewnymi organizacjami…

Nowojorska agencja towarzyska Cachet “obsługuje” liczne grono finansistów z Wall Street, menadżerów wszelkiej maści korporacji i dyplomatów reprezentujących interesy najpotężniejszych krajów świata. Założycielka owego przybytku Sydney Biddle Barrows, pseudo Sheila Devin, pochodzi z zamożnej rodziny z Filadelfii, wywodzącej się z ojców pielgrzymów, pierwszych anglosaskich osadników w Ameryce, i stąd jej przydomek Mayflower Madam — od nazwy statku, na którym przybyli oni w 1607 roku do Jamestown. Szlachectwo zobowiązuje, więc pani Barrows — która, jak mówi, sama nigdy nie trudniła się prostytucją — prowadzi biznes zgodnie z najwyższymi standardami profesji. Drugą organizacją jest działający w Londynie klub Killing Kittens. Szefową owego przybytku jest postać z brytyjskiej śmietanki towarzyskiej, Emma Sayle, która nie ukrywa, że jej ambicją jest zgromadzenie elity seksualnej świata. Podium zamyka Skirt Club, czyli zamknięty przybytek dla kobiet, realizujący erotyczne imprezy, które odbywają się zwykle w „tajnych” miejscach. To ekskluzywna organizacja tylko dla płci pięknej, do której należy blisko dziesięć tysięcy pań na całym świecie. Ma „oddziały” w wielu miastach i kieruje ofertę do “kobiet lubiących ryzyko”.

— Nieważne, czy jesteś bi-ciekawa, czy bi-seksualna, to platforma do eksplorowania swoich granic w prywatnym klimacie — czytamy na stronie klubu.

Biorąc pod uwagę, że kochanka Jonasa, niejaka Lady J. jest założycielką organizacji o nazwie Luksusowa Agencja Pośrednictwa Erotycznego a do istotnych zadań LAPE należy monitoring światowego rynku erotycznego mający na celu wyszukiwanie potencjalnych reprezentantek erotycznej elity i przedstawianie ich w należnej im oprawie międzynarodowej elicie świata męskiego, oczywistym stał się konflikt między obiema paniami. Fakt, LAPE przygotowuje erotyczne portfolia luxury escort girls i zajmuje się należytym obiegiem informacji wśród możnych tego świata. Wszystko zaś dzieje się za pośrednictwem strony Zapiski Ladacznicy, która jest oficjalną stroną internetową Lady J. To bez wątpienia poważna konkurencja rynkowa i istotne zagrożenie interesów. Czarę goryczy przelało jednak uwiedzenie męża, ta zniewaga zraniła Hannah bezprzykładnie, boleśnie, do żywego…

To dlatego, gdy słońce było ledwie letnią iluzją dziesięciokrotnie pomnożoną na kopułach bazyliki Świętego Marka, udała się na południe Europy. Na wyspach, które jak naszyjnik z pereł otaczają Grecję, szukała odpowiednich roślin, by z ich soku sporządzić wymarzony eliksir. Z Tesalii przywiozła lulka — magiczne ziele, pod wpływem którego wieszczki w starożytnych Delfach przepowiadały przyszłość. W Beocji zebrała świeże liście atropy belladony. W Argos wykopała korzeń mandragory, na Kretę popłynęła po nasiona dutura metel, o której wspominały dawne sanskryckie i chińskie manuskrypty, a jej właściwości opisywał Awicenna. Z kolei na Chio zakupiła budzącą lęk duturę ferox. Gdy to uczyniła, wróciła do domu i z zebranych ziół przygotowała wywar. Następnie udała się na rozstaje dróg i poszukała tam dzikiej leszczyny, która jeszcze nie owocowała. W chwili gdy słońce pojawiło się na horyzoncie, ścięła witkę w kształcie widełek. Uczyniwszy to, udała się w miejsce judaszowej śmierci i znalazła mandragorę. Rozpoznała „kwiat wisielców” po tym, że na skróconej łodydze wyrastają długie, lekko karbowane liście i zielonożółte, kielichowate kwiaty. Z nich rozwijają się okrągłe, początkowo zielone, potem żółtawe owoce jagodowe.

Wyrwała mandragorię nocą, przy blasku księżyca. Zanim to jednak uczyniła, zatkała uszy woskiem gdyż przy wyrywaniu „kwiat wisielców” płacze z rozpaczy, powodując obłęd u agresora. W dalszej kolejności powiesiła sobie na szyi korzennego człowieka, kamieniem pochodzącym z ruin gotyckiego kościoła narysowała na ziemi Pentagram i postawiła na każdym jego rogu czarną świecę. Następnie pośrodku szatańskiego emblematu umieściła białą świecę. Uklękła obok niej i unosząc różdżkę dzikiej leszczyny zaczęła wypowiadać znamienne wezwanie…

„Ty, który jesteś wieczną Mocą, Bytem bez kresu i początku, Nocą, co w fałdach swego tajemnego płaszcza rzecz każdą jako przepaść zaprzepaszcza i to, co było i co będzie, grzebie w otchłani łona swego — wzywam Ciebie! Kłaniam się tobie gwiazdą mego czoła, co żadne słońce zaćmić nie zdoła. Gnę się przed tobą, Panie, coś mnie sidłem trwania osaczył, i ogromnym skrzydłem ramion swych zmiatam mrok przed twym obliczem, choć tyś mi wszystkim, a ja tobie niczem. Duma jest we mnie i gwiezdna pycha, która przekipia jak wino z kielicha. Jakże upojna była moja buta, gdy od nocy twej boskiej odkuta, twej woli twórczej skinieniem tajemnym, jutrznią zbudziłam się w bezbrzeżu ciemnym i jak kwiat złoty oderwany z krosna, w wszechświat leciałam, dusza światłonośna. Nauczona wiedzą o swym losie, podjęłam cud twój, Nocy Wszechchaosie. I wstecz swym buntem, jak piorunną procą, wróciłam światłem, by być w tobie nocą. Z jedności z tobą, ku której wciąż błądzę, tobą być pragnę, bo ku tobie płonę! Chcę być ciszą milczenia twego, co pochłania wszystkie krawędzie niebytu i trwania. Boś ty jest mocny, wielki i potężny! Przywdziej mnie jak szyszak orężny na swe królewskie skronie. Ujmij jak miecz złoty w dłonie. Wdziej jak przepaskę. Wypij jak kruż wina. Wchłoń jak oddech. Ty, który wybawiłeś mnie z ziemskiego znoju, nauczyłeś wiedzy, który wiesz, gdzie demony śpią pogrzebane w twardym łonie skał. Ty, który spłodziłeś nadzieję, Światło Wyklętych, wysłuchaj mej modlitwy. Niech będzie mi dane spocząć pod Drzewem Grzechu”.

Po skończonej modlitwie, kwadrans przed północą, w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara zapaliła Hannah świece na obrzeżach Pentagramu. Na koniec sprawiła, że zaczął się świecić biały ogarek. Gdy to uczyniła, trzykrotnie klasnęła w dłonie i zarecytowała następujące słowa: „Niniejszym oddaję moją nieśmiertelną duszę w posiadanie Lucyfera. Oddaję Szatanowi prawa, przywileje i wolności, które zostały mi nadane przez boga. Od teraz jego imię napawa mnie odrazą i jest w moich ustach szyderstwem. Chcę żyć jako dziecko grzechu i artysta niegodziwości. Przysięgam niszczyć i bezcześcić wszystko, co czyste. Od teraz staję się żywym bluźnierstwem. Dołączam do wyklętych i dobrowolnie stawiam się wśród potępionych. Dzisiejszy pakt związuje mnie z wieczną ciemnością w sposób nieodwołalny. W zamian za mą ofiarę chcę zniszczyć życie Joannie. Niech wszystkie moje żądze będą zaspokajane, a wszyscy, którzy ośmielą się sprzeciwić moim kaprysom. niech zostaną upokorzeni i sczezną w niebycie. Będąc świadoma skutków zawarcia paktu, zgadzam się nań, znając w pełni moje przyszłe korzyści i powinności. Jednocześnie zobowiązuje się spłacić swój dług, kiedy przyjdzie na to czas, bez ociągania ani sprzeciwu. Oczy spójrzcie po raz ostatni, ramiona po raz ostatni zegnijcie się w uścisku, a wy podoje tchu pocałowaniem zapieczętujcie pakt ze śmiercią na wieki mający się zawrzeć”.

W tej chwili na zegarze wybiła północ. Gdy to nastąpiło, Hannah wypiła przygotowany wywar, nacięła sztyletem lewy nadgarstek i pozwoliła, aby krople krwi ugasiły płomień białej świecy… Dokonało się.

Rozdział II

Bluszcz

Gdzieś… Jak najdalej od boga…

Przez wieki diaboliczni ludzie, agenci magicznego podziemia organizowali się w tajne stowarzyszenia i gromadzili bogactwa. Dziś mają już wystarczające środki aby zdobyć absolutną i niezachwianą władzę nad światem. Do grona nielicznych uprzywilejowanych dołączyła także Hannah. Stanęła na czele ludzi ubranych w czerwone garnitury, na których były wyszyte tajemne symbole. Anonimowość skryta pod czarnymi kapturami potęgowała zaś aurę tajemniczości.

Swego czasu doznał jej również syn wyrodnej matki. Przyprowadzono go przed tajemniczą, zakapturzoną i ukoronowaną osobę, która siedziała majestatycznie na tronie.

— Ukłoń się Mistrzyni — wyraźny rozkaz dobiegł od świty.

Choć czuł się zażenowany wobec tak bezwzględnego rozkazu okazania swojej służebności, pokornie i bez zwłoki go wykonał. W końcu nastąpił główny obrzęd — chwila, w której otrzymał, jako „nagrodę”, nowe, ezoteryczne imię.

— To jest nasz nowy brat, Bluszcz — poinformowała przywódczyni, dodając: niech na zawsze zapamięta, że jest członkiem Zakonu.

W ten sposób Hannah wybierała osoby, które pochodziły z bogatych, znanych, uprzywilejowanych i wpływowych rodzin. Kim „one” są? To międzynarodowy kartel handlowy, wokół którego znajdują się organizacje skupiające polityczny, przemysłowy i korporacyjny establishment. W instytucjach tych zasiadają prominentni politycy, szefowie największych koncernów, przedstawiciele świata sztuki oraz przemysłu rozrywkowego i zbrojeniowego. Tych kilku potentatów na międzynarodowym rynku finansowym jest rzeczywistą władzą stojącą za jawnymi tronami światowych rządów. Żadna decyzja polityczna nie jest podejmowana bez ich udziału, żaden plan akcji nie jest wprowadzany w życie bez ich przyzwolenia.

Ci ludzie posiadają wielką władzę, dużo pieniędzy, liczne stanowiska, co gorsza, w dalszym ciągu dążą do obejmowania stanowisk kluczowych, które pozwalają sprawować kontrolę nad wieloma sprawami dziejącymi się na świecie. Stosują mądrą, dyskretną taktykę w celu osiągnięcia celu. Jak najszybciej i bez rozgłosu. Egoizm mają zakodowany w swoim systemie, za pomocą podejrzanych, skandalicznych machinacji i operacji finansowych, strategii działania poprzez podstawione osoby oraz — rozbudowanej na skalę światową i obejmującej wszystkie sfery życia społecznego — siatki organizacji o zamaskowanych celach działalności, członkowie Świątyni Seta dążą wyłącznie do pomnażania bogactwa.

Obsadzają sympatykami aparat państwowy i ważne instytucje społeczne. Kariera członków tajnego stowarzyszenia niemal we wszystkich dziedzinach życia, a tym samym wzrost potęgi zapierają dech. Świątynia Seta ma w swoich rękach wszystkie rządowe dźwignie władzy w sferze finansów, handlu i produkcji przemysłowej. Jednocześnie systematycznie skrywa za zasłoną tajemnicy finanse i działalność członków. Tym samym organizacja doprowadziła do perfekcji najrozmaitsze praktyki sprawowania władzy, metody ujarzmiania ludzi, internalizacji przymusu religijnego, technicznej modernizacji instytucjonalnych środków władzy.

Domy i nieruchomości członków Świątyni Seta w Kolonii, Dusseldorfie, Hamburgu, Stuttgarcie i Monachium, a także w Wiedniu, Innsbrucku i Salzburgu oraz w Zurychu, Bernie i Genewie, są elegancko położone. Jeśli chodzi o architekturę wnętrz, to najodpowiedniejsze byłoby określenie „spartańska nobliwość”. Tak buduje ten, kto jest bogaty, a nie musi się z tym obnosić. Tak tworzy ten, komu zależy na reprezentacyjności, ale kto nie chce, by mu zakłócano intymność.

W Świątyni Seta jako instytucji nie ma żadnych prawdziwie religijnych i etycznych celów, a tylko zniewolenie przez „prymat władzy”. Większa sprawiedliwość społeczna, walka z nierównością i uciskiem, prawo wszystkich ludzi do życia — takie sprawy tego systemu nie interesują. Dla niego i jego elity alfą i omegą jest forsowanie i pomnażanie własnej władzy, a obowiązującą dewizą: cel uświęca środki.

Ci ludzie są zbyt wielcy dla ciasnej wiary w dobro i zło, nie podlegają ograniczeniom moralności, mają własny kodeks postępowania. Swoje cele osiągają przy pomocy satynowej wymowy. Ich sposób to ukryta perswazja. Spotykają się regularnie w różnych miejscach, podejmują decyzje lub ustalają taktykę, działając jak skomplikowana, wyrafinowana i dobrze naoliwiona maszyna. W publicznym życiu robią wrażenie ludzi, którzy dają się lubić, są inteligentni, dystyngowani, prawi, tolerancyjni, myślący, uprzejmi i łagodni — których szczerze niepokoją sprawy środowiska naturalnego, los głodujących w innych krajach, bezrobotnych i żyjących w nędzy. Co więcej, są uważani za przywódców słusznych zabiegów na rzecz pokoju i niezmąconej równowagi. Wielu aktywnie uczestniczy w pracach kościoła i działa w organizacjach charytatywnych. Nikt nie podejrzewa, co rzeczywiście wylęga się w głębi ciemnych czeluści ich diabolicznych umysłów…

W tym gronie znalazł się również syn Hannah, zupełnie nieświadomy tego, dla kogo pracuje. Był bowiem członkiem bractwa o podwójnym charakterze. Zewnętrzna organizacja ukrywała wybranych… Konieczne było wprowadzenie dwóch oddzielnych i niezależnych porządków, jednego widocznego a drugiego niewidzialnego. Jawne stowarzyszenie było wspaniałym koleżeństwem wolnych i zaakceptowanych ludzi, którzy przystąpili do niego, by służyć sprawom etyki, edukacji, braterstwa, patriotyzmu i humanitaryzmu. Skryte stowarzyszenie było tajnym i najbardziej dostojnym braterstwem tych członków, którzy poświęcili się służyć tajemniczemu arcanum acandum…

Niezależnie od tego, jak bardzo nie ubierzemy owej organizacji w słowa pełne szlachetności, nie zmieni to faktu, że Diabeł tkwił w szczegółach, te zaś były zgoła inne od propagowanych fraz. Najlepszym tego potwierdzeniem był sam Artur, który ze swoich obowiązków wywiązywał się aż nazbyt dobrze…

Pewnego wieczoru zaprosił do siebie Hortensję — kobietę, która uwielbiała fetysze a jej aparycja, choć zabrzmi to dość nietypowo, odzwierciedlała charakter owej pasji. Ta filigranowa kokietka roztaczała wokół siebie aurę cielesnej zmysłowości. Jej ciało przemawiało do mężczyzn spojrzeniem i ruchem. Seksapil otulał ją niczym brylantowy naszyjnik, wypełniał jak wyborne wino kryształowy kielich. Nie dziwne, że owa piękność, przyozdobiona w pończochy po kilku łykach Tokaja Essencji wylądowała, jak wiele swoich poprzedniczek, w sypialni Artura. Celem nie był jednak seks lecz… subtelna pieszczota.

— Wiem, co cię podnieca i mam ochotę na prawdziwie wyrafinowane igraszki. Jeśli się postarasz, być może z rozbierania się przed tobą zrobię mały spektakl — tylko dla ciebie — zaczęła Hortensja wodzić na pokuszenie, po czym przeszła do działania…

Uwodzicielska kombinacja romantycznej koronki, prześwitującej tkaniny oraz jej nagiej skóry wyzwalała potężną dawkę pozytywnych, neurologicznych reakcji w mózgu Artura, jeszcze zanim zaczął rozpakowywać tak pięknie opakowany prezent. Elektryzujący efekt potęgował fakt dopełnienia figlarnego stroju kokieteryjną podwiązką. Burleska Hortensji była magicznym połączeniem teatru, performance’u, zmysłowego tańca i pikantnej erotyki w wykonaniu utalentowanych tancerek ubranych w czarujące gorsety, kabaretki, pasy do pończoch, długie rękawiczki oraz seksowne szpilki. Sensualna muzyka i przemyślana choreografia wzbogacała striptiz w coś, czemu Artur nie mógł się oprzeć!

— Co powiesz na wyjątkowo pikantną kombinację rozkosznej siateczki i skandalicznie niegrzecznego sznurowania, która sprawi, że eksplodujesz z pożądania i miłości? — wypowiadane słowa miały niewyobrażalną moc.

— Jak najbardziej jestem gotów na coś skandalicznie kuszącego!

— Świetnie!

Delikatne i szalenie zmysłowe kabaretki przyciągały wzrok romantyczną koronką. Ta kwintesencja kobiecości była wprost stworzona dla Artura, który nie tylko podziwiał, ale również raczył się uwodzicielskim słowem.

— Jeśli jesteś naprawdę głodny mocnych wrażeń, wyobraź sobie, jak seksowne pończochy z pikantnymi dziurkami i uroczymi kwiatkami wspaniale zdobią moje zgrabne nogi…

— Podoba mi się ta wizja…

— To dobrze, wręcz idealnie. Wyobraź sobie zatem, że co noc w sypialni czeka na ciebie taka słodko-pikantna niespodzianka… — Hortensja opanowała do perfekcji sztukę sugestii, niedopowiedzeń, zmysłowości oraz szczypty nieprzyzwoitości. Tego wieczoru stworzyła własny erotyczny spektakl, wykorzystując dozę wrodzonej subtelności doprawioną solidną szczyptą pożądania. — Czy wiedziałaś, że ubieranie kobiety jest dla wielu mężczyzn niemal tak samo pociągające, jak jej rozbieranie? Jeśli nie wierzysz, przekonaj się sam…

Artur dokładnie widział jak Hortensja zakłada pończochy. Ów zalotny pokaz wystarczająco mocno podgrzał atmosferę w sypialni, to był jednak dopiero początek. Po tym jak ukochana aksamitnymi ruchami powoli wciągnęła pończochy na swoje smukłe nogi, poprosiła kochanka, aby przypiął je do specjalnie wybranego na tę okazję pasa. Owe polecenie i wypełnienie prośby uruchomiły lawinę rozkosznych zdarzeń.

— Połóż mi stopę w miejscu, gdzie jestem najsłodszy! — rozkazał Artur, podczas gdy jego dłoń zasmakowała przyjemnego w dotyku nylonu.

Gdy jej noga dotknęła ciała Artura, wnet zapalił się cielesną żądzą. Wpuszczony jad nierządu rozpalił chuć do tego stopnia, że rozkosz wybuchła lubieżnymi słowami, gestami i czynami. Czyste myśli prysły w jednej chwili jak bańka mydlana, „celibat” zwiotczał proporcjonalnie do nabrzmienia żądzy i nieczystych myśli.

— Tak dobrze? — upewniła się Hortensja, sensualnie dotykając stopą nabrzmiałą rozkosz Artura.

— Bajecznie… Ach…, och… Nie przestawaj ugniatać… Mrr… — w głosie kochanka było słychać podniecenie, które z każdą upływającą minutą stawało się coraz większe.

Hortensja kontynuowała więc spektakl, rozkoszując się widokiem gorejącej lancy. Twardej z powodu wzbierającego podniecenia. Wrzącej i palącej na skutek płynącego w niej słodkiego nektaru. Nigdy nie pieściła w ten sposób mężczyzny, jednak nieprzyzwoita sztywność Artura była tak kuszącym obrazem, że w żadnym razie nie zamierzała przestać. Ponętnie ugniatała więc soczyste winogrona, zmysłowo trącając nabrzmiałą rozkosz. Ta zaś skamieniała z podniecenia i dumnie prężyła wdzięki, urzekając nie tylko widokiem lecz również uwodząc zapachem. Intensywnym, esencjonalnym, wszędobylskim… Nic więc dziwnego, że kochanek domagał się coraz zuchwalszych czułości…

— Obejmij go obiema stopami i delikatnie, bardzo czule zacznij mnie pieścić!

Hortensja nie miała żadnych wątpliwości, o co chodzi Arturowi. Jej śliczne stopy rozkosznie otuliły penisa i zaprosiły do wyuzdanego, pełnego frywolności tańca… Trudno było uwierzyć, że robi to pierwszy raz w życiu. Delikatny nylon przyjemnie drażnił słodycz Artura, doprowadzając zmysły na skraj emocji. Góra, dół, dół, góra — rozkoszne tarło postępowało w najlepsze. Kochanek wił się jak piskosz, kochanka uwijała się jak pracowita pszczółka. Oboje z pietyzmem oddawali się pieszczocie, ta zaś obojgu odpłacała się nieziemską euforią. Westchnienia stawały się coraz głośniejsze, ciche jęki były spokojne już tylko z nazwy. W końcu doniosłe zawodzenia przybrały postać ciągłego skamlenia. To Artur, doprowadzony na szczyt, dał upust podnieceniu…

— Kurwa mać, jesteś zajebista! — wykrzyczał na całe gardło, po czym salwy uniesienia, jedna po drugiej, wystrzeliły na śliczne, słodko zmęczone stopy Hortensji.

Zmysłowa kanonada trwała chwilę, przypominając sylwestrowe wystrzały, z tą różnicą, że miała mleczną postać rozkoszy, która niezwykle seksownie ozdobiła ciało kochanki. Nie nacieszył się jednak Artur swoim dziełem, bowiem obowiązki względem sekty wzywały…

Uderzenie Artura było silne. Kobieta upadła na łóżko, tracąc przytomność. Gdy po kilku minutach ją odzyskała, leżała na brzuchu, bez bielizny, z rękami i nogami przywiązanymi do krawędzi łoża. W apartamencie panowała grobowa cisza. Przerwał ją świst zwiastujący piekący pocałunek bata, który przywrócił Hortensji pełną świadomość. Chwilę później kolejny dotyk, tym razem skórzanych rzemieni pejcza, przyozdobił śnieżnobiały tyłeczek kobiety.

— Ała, to boli, co ty wyprawiasz, kurwa, przestań?!? — wyrzuciła z siebie przestraszona Hortensja.

Odpowiedzią były kolejne bolesne razy. Im głośniej kochanka krzyczała, im z większym natężeniem próbowała się uwolnić, tym silniejsze uderzenia serwował Artur. Po serii dwunastu dotkliwych, świdrujących smagań, które w milczeniu zadawał mężczyzna, dotarło do Hortensji, że to nie jest zabawa. W panice zaczęła się wyrywać z krępujących więzów, Artur zaś bił coraz silniej, mocarniej, z rozmachem… Gdy na pośladkach pojawiły się krwawe wybroczyny, a kobieta leżała bez słowa, zdjął bieliznę i zbliżył się do Hortensji…

— Teraz dam ci prawdziwą rozkosz, zobaczysz będzie ci dobrze…

Kilka godzin później. Sierp księżyca był przysłonięty oparami mgły i zagadkowymi chmurami, które płynąc wydawały się całkiem wypełniać ciemne niebo. Wysoka i szczupła postać przecięła pospiesznie krajobraz starego domu. Kiedy zegar wybił godzinę ósmą, Artur błyskawicznie pokonał krótki odcinek dzielący go od miejsca, do którego zmierzał. W końcu dotarł do tajemnego grobowca i znalazł się w stęchłym korytarzu, na końcu którego znajdował się przyciemniony pokój. W jego wnętrzu była naga, związana Hortensja, zbrukana chorym pożądaniem gwałciciela. Ból, który wciąż odczuwała, zmieszał się w tym momencie ze strachem, a powstałe w ten sposób uczucie owładnęło nią całkowicie. Z przejęcia i lęku serce biło jak oszalałe. Nieuchwytne, bezimienne przeczucia powoli przenikały jej umysł. Czekała w milczeniu, w ciemnościach. Mijały kolejne minuty. Zaczęła ją ogarniać rozpacz. Poczuła się jak ktoś złapany w pułapkę, ale te uczucia przeplatały się z nadzieją i oczekiwaniem. Nagle pokój wypełnił się obecnością. Artur brutalnie chwycili Hortensję za ramiona, zawiązał jej oczy i poprowadził przez niezliczone korytarze, schody i półpiętra. Podczas tej drogi słyszała okropne głosy — jęki, krzyki i zawodzenia. Jedne przytłumione, inne wykrzykiwane w przerażeniu. Gdyby to wszystko nie działo się tak strasznie szybko, byłaby zapewne podszyta strachem. Ale miała zbyt mało czasu na myślenie, a cóż dopiero na ocenę tych niewytłumaczalnych zdarzeń. Nieoczekiwanie poczuła, że czyjeś ręce i ramiona wciskają jej ciało do… trumny. W momencie gdy się w niej znalazła, usłyszała szorstki głos anonsujący jej przybycie a następnie rozpoczął się rytuał wtajemniczenia. Zgromadzeni wokół niej członkowie byli ubrani w czarne, zakapturzone szaty i trzymali w dłoniach palące się świece. Jedni śpiewali, inni mamrotali nieznane i dziwaczne zaklęcia, jeszcze inni — może bardziej odurzeni — ochrypłym głosem rzucali wyzwiska i przekleństwa. W powietrzu unosił się zapach wina połączony z duszną, nieznaną wonią.

— Dzisiejszej nocy — monotonnym głosem powiedział przywódca — ona umrze dla świata i na nowo narodzi się dla Zakonu…

Rozdział III

Dwa oblicza przyjemności

Dwie zupełnie obce sobie istoty, jedna — dziewczyna, druga — kobieta. Z odmiennych światów, z inną przeszłością i różnymi planami na przyszłość. Teraz jednak los sprowadził je na drogę, która wiodła w tym samym kierunku. Ku miejscu, które stanowiło schronienie dla wszelkiej maści seksualnych odmieńców i frustratów; które oferowało pociechę w świecie wszechograniczającej moralności. Owo miejsce było swoistym konfesjonałem, rozgrzeszającym ze sprzecznych pragnień lub pożądania intymności niekoniecznie akceptowanych w każdej alkowie. W tym miejscu to mężczyzna był jedynym podmiotem sprawczym najwyższych operacji magicznych o charakterze seksualnym. Tymczasem dziewczyny tudzież kobiety stanowiły tylko narzędzie, puchar, który wymagał napełnienia i opróżnienia. Na poziomie psychologicznym były jedynie obiektem męskich fantazji, na poziomie społecznym — służkami lub dziwkami, a pod względem magicznym — przedłużeniem woli Pana…

Właścicielka owego przybytku olśniewała urodą, ale jej czar zniewalał na wielu płaszczyznach. Czysta cera, połyskliwe włosy, czerwone usta, pełne piersi. Do tego szminka, cień do powiek, róż kosmetyczny, pończochy i niebotycznie wysokie obcasy. Jej piękno nie posiadało jednak wyłącznie wymiaru wizualnego. Wabiła na wszystkich poziomach odbioru. Dopiero subtelności sztuki uwodzenia ukazywały nam pełen obraz. Stukot obcasów o podłogę sprawiał, że serce zamierało, szelest sukienki był jak huk armaty. Do tego ten seksowny brzęk bransolet i cekinów, ten aksamitny głos, to palące pragnienie skosztowania słodyczy ust, w końcu zapach perfum chodzący za mężczyznami niczym duch, oplatający ich pajęczyną swojego uroku…

Celesta — bo tak się zwała — została wydobyta z odmętów przeszłości przez kobietę o imieniu Hannah. Obie upokorzone, chciały tylko jednego — ukojenia bólu, który nosiły głęboko na dnie zbrukanej duszy… W tym celu swoją seksualność, która posiadała bogaty bukiet smaków, przemieniły na wyuzdaną truciznę… Miała być ona podana temu, z którym były, kogo kochały, który je zdradził z inną, tą jedyną, wymarzoną… A przecież było tak dobrze, niemal bajecznie.

Pierwsza z kobiet była piękna jak róża hodowana w szklanej gablocie. Spojrzenie jej otoczonych gęstymi rzęsami oczu błądziło po moim ciele, prześlizgiwało się na dłoń, która spoczywała na kolanie, na palce emanujące siłą dającą poczucie bezpieczeństwa. Było coś zachłannego w sposobie, w jaki na mnie patrzyła, jakby ledwo się mogła powstrzymać. Cóż, zachowanie całkowicie zrozumiałe. Wszak, jak usłyszałem kiedyś od jednej z kochanek, miałem w sobie to coś, czego nie sposób nie zauważyć, rodzaj naturalności, którą przywdziewam z całym splendorem.

— Wydajesz się zbudowany z jakiejś wyjątkowej materii, inaczej niż pozostali. Jesteś jak odłamek księżyca wśród pospolitych kamieni — owe frazy po dziś dzień pobrzmiewają mi w uszach, przyjemnie łaskocząc bez wątpienia wybujałe ego.

Być może dlatego zdecydowała się zostać moją pierwszą uległą.

W pokoju panowała cisza podobna do tej, jaka wypełnia salę teatru tuż przed rozpoczęciem przedstawienia. Afonia pełna oczekiwania. Ostatnie promienie słońca przedzierały się przez zasłony, cienie tańczyły w kątach, zaś biel ścian kontrastowała z meblami pokrytymi ciemnym lakierem, przypominając apartament z marokańskiego hotelu.

Kiedy wszedł do środka, spokój unoszący się w powietrzu zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdźki. Obserwowała go spod przymkniętych powiek, przyglądała mu się uważnie, gdy sprawnie pozbywał się elementów garderoby.. Spinki do mankietów położył na szafce nocnej, podwinął rękawy, odpiął dwa górne guziki koszuli. Leżała, cierpliwie czekając, aż skieruje na nią uwagę. Wyglądała dokłądnie tak, jak sobie tego zażyczył. Nie chciał pończoch, podwiązek ani gorsetu, uważał to za zbyt teatralne na pierwsze spotkanie. Chciał ją mieć jak czyste białe płótno, aby nic nie zakłócało swobodnego przepływu myśli i pragnień.

— Lubisz gry?

— To zależy?

— Od czego?

— Od tego jaka to gra i z kim w nią gram.

Kocim ruchem zbliżył się do łóżka, na którym leżała, i trzymając ręce w kieszeniach, przyglądał się bacznie swojej uległej. Czuła na sobie ciężar tego spojrzenia.

— Nie wolno się śpieszyć do czegoś takiego.

— Przecież dobrze wiem, czego chcę.

— Ale jeszcze nie znasz mnie…

— Rozumiem. Kiedy więc zaczynamy?

— Gdy przestaniesz tyle mówić.

Posłał jej zimny uśmiech, powoli wyciągając pas ze szlufek spodni.

— Mężczyzna wystarczająco delikatny, by wiedzieć jak zadawać ból — pomyślała.

Od dawna czekała na to spotkanie, już wcześniej uważała, że jest gotowa, lecz on był innego zdania.

— Spotykałam się z dominującymi przed tobą, wiesz?

— I jak było?

— Oni… nie sprawdzili się…

— Niech zgadnę, potraktowali cię zbyt ostro…

— Owszem, ale nie tam, gdzie trzeba. Nie trzymali się ustalonych wcześniej zasad.

— Ja przestrzegam tylko jednej.

— Jakiej?

— Zaufania.

Wiedziała, czego od niej oczekiwał, czekała tylko na sygnał. Ale on nic nie mówił. Wiele by dała za jakiekolwiek instrukcje, coś jak “rozłóż nogi, suko” albo “wsuń go głęboko, pokaż, jak bardzo to lubisz”. Dopiero po pewnym czasie zrozumiała, że jego siła jest zamknięta w nim samym, jego sylwetce, która górowała nad nią, zwinnych palcach i silnych dłoniach. Sposób, w jaki ją dotykał, podniecał bardziej niż jakiekolwiek sprośności czy wulgaryzmy.

Przygląda się taksującym wzrokiem półnagiemu ciału przed sobą, zastanawia się, na co najpierw ma ochotę. Ściska mocno jej piersi, po chwili koncentrując się na sutkach, które szczypie i ciągnie. Jej głośny oddech mówi sam za siebie. Wsuwa rękę pod nią i przewraca niewolną na brzuch, jak lalkę. Ma ją teraz w całej okazałości, otwartą specjalnie dla niego, oczekującą tak pieszczoty, jak bólu, z jednakową niecierpliwością pragnącą obu tych odczuć.

— Pamiętaj, nie ma powrotu.

— A jeśli coś pójdzie źle?

— Tak jak powiedziałem, zaufaj mi.

— W porządku. Twoje reguły, nasza zabawa.

— Dokładnie.

Ślepe posłuszeństwo, bezgraniczna ufność — oto, czego od niej wymagał. Tylko i aż. Zastygła w oczekiwaniu, nieruchoma, przekonana o własnej gotowości. Czując jego ciężką rękę lądującą na wypiętych pośladkach, podskoczyła, jakby ta dłoń parzyła. W istocie, kiedy on zdecydowanie wymierza raz za razem, całe jej ciało ogarnia ogień. Pośladki płoną. Czym bardziej im gorąco, tym wilgotniejsza się robi. Doskonalne ogolona cipka czeka między rozchylonymi udami, aż przyjdzie na nią kolej. Pan głęboko wsuwa w nią palce, aż po same kostki. Niewolna tymczasem przyjmuje karesy z jękiem rozkoszy na ustach. Z takim samym entuzjazmem jej kobiecość reaguje na twardego penisa, który w pewnym momencie wyręcza palce. Kajira ledwie może złapać oddech, przyjemność jest obezwładniająca, chwilami wręcz nierealna.

Z amoku wyrywa ją głos: — Czas, żebyś się zdecydowała. Tak czy nie?

— Tak czy nie… — powtarza jak echo.

Tuż przed wytryskiem fiut robi się jak z kamienia. Niewolna czuje każdy milimetr soczystego kutasa, który szczelnie ją wypełnia, przyjemnie trze o wrażliwe ścianki pochwy. Pan tymczasem, mocno trzymajac sukę za biodra, pieprzy intensywnie, naciskając na podstawę kręgosłupa, tak żeby wsunąć się jak najgłębiej. Ona już nie wie, czy to, co czuje, jest skoncentrowane w wypełnionej cipce, czerwonym tyłku czy też gdzieś na dnie duszy. Tornado doznań, burza różnorakich uczuć, z którymi nie ma sensu walczyć, którym musi się poddać bezwarunkowo. Z jej ust wydobywa się jedno słowo pieczętujące wszystko…

— Tak!

Aby mi się przypodobać, zaczęła zgłębiać temat dominacji i uległości. Reguły, relacje, granice, perwersje i zboczenia… — wszystkiego łaknęła, pasjonował ją całokształt. Ja tymczasem powoli tworzyłem własny świat BDSM, do którego z czasem ją zaprosiłem.

Inicjalne polecenie, prymarny rozkaz, wyjściowa perwersja, kawałek po kawałku zgłębiałem własną naturę… Drugie spotkanie poszerzyło granicę dominacji, z pasją sprawdzałem reakcję uległej, z pietyzmem lepiłem ją jak glinianą figurkę, obserwując w oczach kajiry zadowolenie z wykonywania poleceń. Reakcja na pierwsze klapsy i wiązanie oraz sposób, w jaki reagowała na polecenia przyjmowania odpowiednich pozycji — to wszystko powodowało, że wątpliwości i niepewności co do mej natury ustępowały miejsca świadomości, że tego właśnie chcę, że odnalazłem to, czego mi brakowało przez tyle lat. Z radością więc odkrywałem reakcje na dotyk, przyjemność i bliskość. Słodko drażniłem pożądanie, wręcz bawiłem się pragnieniem. Wszystko zaś otuliłem obopólną akceptacją własnych perwersji i lubieżności.

Moja pierwsza niewolna była zachwycona, a ja realizowałem coraz to śmielsze fantazje, przekraczałem kolejne granice. Lubiłem patrzeć na twarz uległej, z podnieceniem obserwować jak dostaje rumieńców, gdy toczy walkę między posłuszeństwem a wstydem. Delektowałem się powolnym poznawaniem suczki, syciłem oczy jej ciałem, jego budową, błądziłem wzrokiem po słodkich zakamarkach. Cholernie podniecające było obserwować jak próbowała walczyć z poleceniami…

— Z czasem nie będzie tych chwil zawahania, tylko proste wykonywanie komend, bez analizowania i myślenia, bez zastanawiania się — uspokajałem się w myślach, chłonąc wilgoć perlącą się na jej wargach…

— Podnieś majtki! — padł rozkaz.

Kucnęła i zabrała z podłogi czerwony skrawek materiału.

— Sprawdź czy są mokre!

Rozłożyła je, by zajrzeć w środkowy pasek tkaniny.

— Tak Panie.

I znów ten zawstydzony wzrok.

— Musisz się wiele nauczyć w kwestii wyuzdania, wyzbycia wstydu i ograniczeń seksualności.

— Tak Panie.

Milcząc, delektuję się jej poddańczym spojrzeniem, karmię się wszędobylską uległością, chłonę karność z każdego fragmentu ciała kajiry. Głaszczę kciukiem usta i policzki, troskliwie obejmuję jej twarz. Przymyka oczy, wtula się w „ojcowską” dłoń i posłusznie słucha jakie są zasady zachowania, jakie obowiązują nakazy i czego dotyczą zakazy. Mówię o obowiązkach, o tym co będę robił, jak się ma zachowywać. Opowiadam o naszych przyszłych spotkaniach, informuję, jak się ma do mnie zwracać. Nagle daję klapsa w pośladek, niezbyt silnego ale soczystego… Widzę jak drży i czuję jak przyśpiesza jej oddech. Za chwilę następny klaps w ten sam pośladek i znów taka sama reakcja. Podchodzę i łapię ją za włosy, odciągając głowę lekko ale stanowczo. Pomieszczenie wypełniają ciche westchnienia.

— Zrozumiałaś?

— Tak Panie.

Dotykam jej skóry, gładzę, poznaję ciepło i fakturę. Całuje szyję, kark, po chwili gwałtownie zanurzam język w ustach i mocno, głęboko, namiętnie ją całuje. Schodzę niżej. Jęk suni staje się bardziej gardłowy, a ja wykonuję językiem okrężne ruchy po ściance szparki, zlizując wilgoć, którą sam wywołałem.

— Wypnij się!

Rozkaz wykonany natychmiast.

— Szybko się uczy — stwierdzam z radością.

Przesuwam główkę penisa w kierunku szparki i… wyżej, w stronę “kakaowego oczka”. Mógłbym teraz włożyć go właśnie tam… Bo jest moja i mogę z nią zrobić to, na co mam ochotę. Ale na to przyjdzie jeszcze czas, teraz chcę tylko, by poczuła emocje, strach, niepewność, podniecenie, że faktycznie mógłbym to zrobić. Przyciskam bordową, twardą główkę penisa do jej “kakaowego oczka”, drażnię je. Widzę i czuję pod dłońmi, jak spina się jej ciało na myśl o tym, co mógłbym za chwilę zrobić… Wracam jednak penisem do szparki i powolutku wsuwam się w rozgrzane wnętrze. Po chwili rozkoszny galop trwa w najlepsze. Pokrywam oblubienicę jak ogier klacz. Dozuje jednak przyjemne emocje, aby miała za czym tęsknić. To dlatego każę jej usiąść na piętach z dłońmi położonymi płasko na udach i zaczynam się pieścić. Nie wie gdzie patrzeć, raz spogląda na penisa i z uwagą śledzi moje ruchy, raz spojrzenie wędruje ku górze. Wyraz mojej twarzy i napięcie jakie się na niej maluje powodują, że dochodzi. Chwilę potem pora na mnie, pierwszy raz dekoruję nową własność… słodkie nasienie zaś, które nie znalazło ujścia na pięknym ciele niewolnicy, kropelka po kropelce, znika w jej ustach…

W ten oto sposób narodził się… Cierń — master, o którym wkrótce dowiedział się cały zboczony świat. Na razie jednak miałem jedną uległą i jej poświęcałem czas i energię…

Spotykaliśmy się raz w tygodniu, na kilka godzin, według ściśle określonego scenariusza. Wiedziała, gdzie jej miejsce, znała swoją rolę, niepytana nigdy się nie odzywała. Reguły naszego związku, który ustaliłem, były dość surowe. Zwykle dzień przed spotkaniem dostawała ode mnie informację na temat pożądanego ubioru i makijażu. Były też zadania do wykonania, z czego ją sumiennie rozliczałem podczas wizyty. To był jeden z nielicznych momentów, kiedy mogła cokolwiek powiedzieć. Wówczas słuchałem uważnie, z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, bez słowa. To, czy byłem zadowolony z relacji czy też nie, wyrażałem przy pomocy batów, które bezlitośnie spadały na jej tyłek…

Tym razem nie napisałem nic oprócz krótkiego “w środę o siódmej”. Miała mieszane uczucia, nie wiedziała, czego się spodziewać. Mimo to punktualnie stanęła pod drzwiami hotelowego apartamentu i delikatnie pukając, oznajmiła swoją obecność. Nim zdążyła przekroczyć próg, ostro chwyciłem ją za włosy, zdecydowanie przyciągnąłem do siebie i pocałowałem tak mocno, że poczuła krew na wargach.

— Co cię do mnie sprowadza? — zagaiłem.

— Moja cipka. Spragniona zaspokojenia… Wymasowania, wylizania, rozepchania dłonią i kutasem, obolała po zapiętych spinaczach… Cudownie szczęśliwa. Tylko ty, Panie, umiesz mi to dać…

Uwielbiałem tę regułkę, ponieważ miała skrajnie podniecającą moc. Wysłuchawszy więc do końca wiernopoddańczej deklaracji, pchnąłem niewolną w kierunku sypialni, rzucając krótkie “rozbieraj się”. Klęcząc na łóżku, trzęsącymi rękami rozpinała guziki bluzki, starając się to zrobić możliwie jak najszybciej. W końcu uporała się z ubraniem, a sterczące na baczność sutki oznajmiły gotowość. Była jak w amoku, jak suka podczas cieczki…

Podciągnąłem spódnicę wysoko i z zadowoleniem zauważyłem, że nie ma pod spodem bielizny. Przeciągnąłem zatem palcem po ogolonej cipce, która była już bardzo mokra, wręcz nieprzyzwoicie wilgotna.

— Uklęknij w pozycji “na czterech” — wydałem polecenie, które uwiarygodniłem piekącym razem bata, zmysłowo ozdabiającym pośladek.

Za nim spadły następne. Na przemian. W krótkich seriach. Między nimi pieściłem cipkę niewolnej i rozcierałem słodką wilgoć na tyłku, pokrytym czerwonymi pręgami. Następnie przyszła kolej na skórzane opaski, które oplotły nadgarstki i pęciny. Do nóg przypiąłem ręce w taki sposób, że kajira klęczała doskonale wypięta, z twarzą wciśniętą w poduszkę.

Bez wątpienia było jej dobrze. O przyjemnym stanie dobitnie świadczyły mokre intymną wilgocią uda i głośny, urywany oddech, momentami przechodzący w jęk. Znów więc przystąpiłem do działania. Kiedy razy bata ponownie zaczęły spadać na wypięty tyłek, wszechmiar bólu, pulsującego w różnych miejscach ciała, zaczął popychać niewolną w kierunku suczej nirvany…

Wtedy odłożyłem bat i w mokrej cipce zatopiłem twardego kutasa. Pieprzyłem uległą mocno, zaciskając rękę na karku i wciskając w poduszkę. Wsuwałem członka po same jądra, po czym wysuwałem zdecydowanym ruchem, aby po chwili powtórzyć czynność. Nikt nie wytrzymałby takiej galopady, z trudem więc się opanowywała, w końcu odpłynęła, czując błogie skurcze orgazmu i rozkoszując się porcją ciepłej spermy, która zmysłowo przyozdobiła jej sponiewierane pośladki…

Gdy odzyskała spokojny oddech, nie wytrzymała.

— Uwielbiam tę pozycję, jest taka… — odezwała się szeptem, szukając w głowie odpowiedniego określenia.

— Uległa… — dokończyłem za nią.

Nie zawsze jednak było tak kolorowo…

— Ściągnij spódnicę — padło polecenie, które natychmiast wykonałam.

Delikatny materiał znalazł się u mych stóp. Teraz jedynie mikroskopijne majtki dzieliły mnie od niego.

— Co to jest?! — wykrzyczał.

Stojąc tyłem do niego, usłyszałam jak podnosi się z fotela i zmierza w moim kierunku. Zamarłam. On nigdy podczas naszych sesji nie ruszał się z miejsca. Siedział jak widz w teatrze i oglądał spektakl przygotowany zgodnie z jego życzeniem. Teraz było inaczej. Nie myliłam się. Stało się coś strasznego i nieprzewidzianego, o czym przekonałam się niepokojąco szybko. Wciągnęłam ze świstem powietrze, kiedy brutalnie chwycił mnie za tyłek i szeroko rozwarł pośladki.

— Dlaczego masz na sobie różową bieliznę? — padło pytanie.

O nie! Jak mogłam zapomnieć, że Pan nie toleruje tego koloru.

Wyszedł z pokoju, zostawiając mnie zamarłą z przerażenia, otoczoną wwiercającą się w uszy ciszą. Stałam na środku, nie mając odwagi ruszyć się ani o centymetr. Spojrzałam na wiszący na ścianie zegar, szczęśliwie znajdujący się w zasięgu mojego wzroku. Była dokładnie jedenasta w nocy. Miałam nadzieję, że nie będę tak musiała stać do rana. Piętnaście minut po północy usłyszałam zbliżające się kroki i nim miałam czas pomyśleć, tuż za sobą poczułam jego i jakiś chłodny przedmiot na pośladku. Nie byłam w stanie odgadnąć, co to mogło być, ale nie było mi dane zastanawiać się nad tym zbyt długo, bo zamarłam, widząc w jego dłoni ostre nożyczki.

Na twarzy malował się złowieszczy uśmiech, gdy przeciął cienkie paski różowego materiału majtek.

— Odwróć się — padło polecenie. — Wiesz, czemu to zrobiłem? — dodał.

— Bo różowa bielizna jest dla głupiutkich dziewczynek — odpowiedziałam zgodnie z tym, jak mnie nauczał.

— Dokładnie, grzeczna sunia — przytaknął z uznaniem. — Szeroko — rozkazał po chwili, a ja posłusznie otworzyłam usta, w które wepchnął moje zwinięte majtki.

Rozsiadł się wygodnie w fotelu, nagi, ze sterczącym, twardym kutasem. Wyglądał jak król na tronie, ja zaś czułam się jak służąca czekajaca na kolejne polecenie swojego Właściciela.

— Jedyny odcień różowego, jaki możesz nosić, to różowy odcień twojego tyłka po tym, jak cię porządnie zleje — mówiąc to, kiwnął na mnie wskazującym palcem, chcąc, żebym podeszła.

Spod fotela, na którym siedział, wyciągnął ratanową trzcinkę, zdecydowanie niebędącą moim ulubionym narzędziem do wymierzania kary. Tylko, że to, co ja preferuję, było w tym momencie najmniej ważne.

— Odwróć się i złap rękami za kostki — padło kolejne polecenie.

Przyjęłam żądaną pozycję, czując, jak robię się coraz bardziej mokra.

Na siłę pierwszego uderzenia byłam kompletnie nieprzygotowana. Wiedziałam już, że jest na mnie naprawdę zły. Mimo iż sądziłam, że to niemożliwe, każde następne uderzenie było jeszcze mocniejsze. Cipka zaczęła pulsować z podniecenia, marząc o tym, aby zrobił z niej użytek. Kiedy lanie sie skończyło, rzucił trzcinkę na podłogę i zapadła niepokojąca cisza. Z niecierpliwością i bardziej czerwonym niż różowym tyłkiem oczekiwałam na ciąg dalszy. Nie trwało to zbyt długo.

— Podejdź i usiądź mi na kolanach — rozkazał tonem, który nie znosił sprzeciwu.

Mój tyłek płonął żywym ogniem i przyznaję, ten rodzaj różowego był zdecydowanie lepszy niż poprzedni…

— Możesz wypluć to, co masz w ustach — łaskawie pozwolił. — Jeśli jeszcze raz zdarzy ci się wystąpić przede mną w czymkolwiek różowym, to będziesz musiała pożegnać się z moim kutasem na jakiś czas. Może nawet na dość długo. Zrozumiałaś?

Porozumiewawczo kiwnęłam głową, dobrze wiedząc, że ma pełną świadomość tego, jakim przerażeniem napawa mnie wizja utraty fiuta.

Uznając lekcję za skończoną, chwycił moje płonące pośladki i przyciągnął do siebie, popychając, żebym na nim usiadła. Wsunął się głęboko w kapiącą z nadmiau soków cipkę, a ja zaczęłam go ujeżdżać. Obolała pupa ocierała się o samcze uda, co dodatkowo zwiększało przyjemność. Podnosiłam się i opadałam, będąc z każdym ruchem coraz bliższa orgazmu. Góra, dół. Szybowanie, pikowanie. Wzlot i upadek… na samo dno spełnienia…

Następnego wieczoru stanęłam przed Panem w czerwonym gorsecie, który pięknie opinał ciało. Miałam na sobie także czerwone majtki i lakierowane szpilki w tym samym odcieniu. Tymczasem pończochy mieniły się nocną czernią… Idealnie współgrały ze skórzaną spódnicą o tej samej barwie.

— Wyglądasz zjawiskowo! — rozpłynęłam się w samozachwycie, słysząc pochwałę z jego ust, i to wypowiedzianą z takim entuzjazmem.

Siedział w swoim fotelu, rozebrany, ze sterczącym członkiem. Widać było, że podoba mu się to, co przed jego oczami.

— Za dobre sprawowanie zostaje się nagrodzonym, czyż nie? — stwierdził retorycznie, uśmiechając się zadowolony.

Nieśmiało kiwnęłam głową, wprost nie mogąc uwierzyc własnemu szczęściu.

— Czeka mnie nagroda — powtarzałam w myślach, radując się jak mała dziewczynka, która właśnie dostała lizaka.

A propos słodyczy…

Nie ruszając się z fotela, wskazał, abym przed nim klęknęła. Wiedziałam dobrze, czego ode mnie oczekuje. Główka sterczącego penisa błyszczała naprężona, czekając na pieszczotę. Zaczęłam więc wodzić językiem po sztywnym fiucie, wzdluż, wokół żołędzi, wreszcie schodząc niżej, do jąder. Oddawałam się temu zajęciu, jakby od tego miało zależeć moje życie, jakby jego kutas był centrum wszechświata. W chwili, gdy zasmakowałam nasienia, poczułam satysfakcję, zadowolenie z siebie, które zmaterializowało się pod postacią powodzi…

Popatrzył na mnie, potarganą i, jak się okazało, z kroplami nasienia na twarzy. Roztarł mleczny nektar na moich ustach jakby to był błyszczyk. Następnie przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Z cipki kapało, między udami byłam zupełnie mokra. Po chwili pieścił piersi, drażnił językiem nabrzmiałe ziarenko łechtaczki, wsuwał palce w kapiącą sokami szczelinę. Kiedy zaczął rozcierać wypływającą z rozochoconej kobiecości wilgoć wokół zaciśniętej gwiazdki drugiej dziurki, zorientowała się, dokąd to wszystko zmierza. Wyszeptała mało przekonująco, że nie chce, ale jej własne ciało zdawało się być innego zdania. Przyjęła pozycję z uniesioną pupą i twarzą wciśniętą w poduszkę. Chłód środka nawilżającego spłynął na zaciśnięty zwieracz. Pan delikatnie wsunął odrobinę palca, wyjął go i ponownie wszedł nim, tym razem trochę głębiej. Kilka kropli lubrykantu okrasiło głownię napiętego penisa, który zaczął forsować wejście dla wybranych. Milimetr, potem centymetr, szczypta, następnie odrobina — fiut sukcesywnie wkradał się do krainy rozkoszy. W chwili, gdy pokonał obręcz zaciśniętych mięśni, ostatni odcinek dzielący go od spełnienia, Maestro poczuł intensywne skurcze orgazmu prężącej się pod nim niewolnicy.

— Co za miłe powitanie… — pomyślał, a galopada nieprzyzwoitych rozważań opanowała jego umysł w sposób całkowity.

Pokój wypełniły przepełnione rozkoszą jęki, idealnie zsynchronizowane z ochoczym rżnięciem wypiętej pupy. Z każdym łakomym kęsem bioder Pana, już nie była taka niedostępna, zaś kusząca ciasność ustąpiła miejsca słodkiemu wypełnieniu… Mleczne nadzienie, które szczelnie wezbrało, było ukoronowaniem spotkania. Najlepszą nagrodą za… posłuszeństwo.

Wszystko, co dobre, kiedyś się jednak kończy. Tak było i w tym przypadku. Kiedy z upływem czasu uległych przybywało a przyjemność płynąca szerokim strumieniem z możności zadowalania mnie kusiła coraz to nowe rzesze kobiet, w pierwszej kaijrze zaczęła wzbierać niepohamowana fala zazdrości. Nie tak bowiem wyobrażała sobie naszą przyszłość. Miałem być przeznaczony wyłącznie jej, tylko ją kochać, jako jedyny władać tym, co miała najpiękniesze — uległością. Tymczasem każda z licznego wianuszka niewolnych chciała spotkać się z moją atencją i docenieniem. Dawało im to nie tylko ogromną satysfakcję, ale również poczucie spełnienia. Prezentowałem więc spolegliwym siłę, by pracowały nad sobą, by starały się być jak najbardziej posłusznymi i oddanymi.

Pierwsza kajira nie oczekiwała ode mnie wiele i potrafiła docenić najprostsze formy przyjemności, dawkowałem więc nagrodę w postaci bliskości, zyskując w ten sposób cały wachlarz możliwości wpływania na emocje. Jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia. Moja największa czcicielka chciała więcej, mocniej, intensywniej. Usilnie prosiła o dotyk, błagała o przytulenie się, żebrała o klęczenie przy nogach… Płonęła chęcią bycia braną, wykorzystywaną, używaną… Marzyła o tym, by w jacuzzi testować nową szminkę z finałem na buzi…, by przygotować obiad w samym tylko fartuszku, licząc na to, że w pewnej chwili podejdę od tyłu, bez słów pchnę na blat i… Łaknęła budzić pożądliwość, czuć, że daje ciałem przyjemność i spełnienie. Pragnęła wyjść poza utarte standardy doznań seksualnych i czerpać garściami z perwersyjności jaką daje poddanie się wyobraźni dominującego.

Kusząca oferta, bez dwóch zdań. Największym grzechem jest jednak samoograniczenie, ja zaś nie chciałem koncentrować się wyłącznie na jednej wybrance. Nie byłem na to gotowy, skłaniałem się ku korzystaniu z życia pełnymi garściami, czerpiąc przyjemność z wielu źródeł. Tym bardziej, że miałem dostęp do niemal nieograniczonych zasobów…

To, co dla mnie było wówczas oczywistością, dla niej stanowiło barierę wprost nie do przejścia. Myślę, że właśnie dlatego pewnego dnia po prostu nie przyszła na umówione spotkanie, zniknęła tak szybko, jak nagle pojawiła się w moim życiu, kamień w wodę. Podobno udała się do mojego przyjaciela z branży i mu posłusznie usługiwała, wielbiąc ciałem i umysłem, spełniając najbardziej wyszukane fantazje nowego Pana. Nigdy się już nie spotkaliśmy, choć od czasu do czasu miałem nieodparte wrażenie, że jakaś tajemnicza kobieta nawiedza mnie w kawiarni czy restauracji. Siedzi wówczas niedaleko i patrzy, bacznie obserwuje, uważnie lustruje profil pełnych męskich warg, tak bezwstydnie rozpalona… Czasem uśmiecha się nieśmiało, tak jakby mnie znała, ale w zupełnie innym życiu, gdzie była całkiem inną kobietą…

Wspomnienie o pierwszej kajirze powróciło, gdy w moim otoczeniu pojawiła się pewna… dominatrix. Trochę to niedorzeczne, bo czy można balansować między uległością a dominacją, nie mogąc się zdecydować, jaką drogą podążać? Wiem, jak brzmi owe pytanie, ale gdy po raz pierwszy zobaczyłem ową misstres, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że już gdzieś widziałem tę kobietę, co gorsza, wówczas była niewolną. Przysiąkłbym, że to prawda, gdyby nie to, że przed oczami miałem dominę w najczystszej postaci.

Pewnego dnia los połączył ich w parę a związek scementował… męski pas cnoty… Dzisiejsze konstrukcje owego „narzędzia tortur” to często wyrafinowane, piękne, dopracowane małe dzieła sztuki. Mają w sobie coś tajemniczego, mrocznego, ekscytującego… Jako że Celesta poznała kochanka dość dobrze, nie mogła mu zaufać. To dlatego interesowały ją wyłącznie modele z wyższej półki. Nie mogło to być kilka metalowych kółeczek zapinanych na pasek. W grę nie wchodziły również kłódeczki z trzycyfrowym kodem, czy wkładki na kluczyk, które można otworzyć agrafką. Aby całość miała jakikolwiek sens klatka, w której miał być zamknięty mój niesforny penis, musiała być w stu procentach nie do obejścia. W grę wchodziły zatem wyłącznie modele wyposażone w jednorazowe, zrywane, numerowane plomby lub w zamki elektryczne, otwierane „zbliżeniowo” tudzież „cyfrowo”. Ostatecznie wybór padł na plombę. To Celesta ją założyła, osobiście sprawdzała, sama również ją zrywała…

Pierwszy raz w życiu doświadczył czegoś takiego. On — samiec alfa — nie mógł kochać się, kiedy miał na to ochotę. Onanizowanie się również pozostawało w kwestii marzeń. Jedyne co było mu dane, to śnić na jawie o swej Pani, wyłącznie o niej, ponieważ to ona miała „kluczyk” do jego pulsującego pożądaniem serca… Za każdym razem, gdy jego myśli ocierały się o jakikolwiek aspekt seksualny, automatycznie myślał o Celeście… Co gorsza, każdy krok, stopień, wszelkie siadanie i wstawanie przypominały mu o pasie cnoty, o ich słodkim układzie… Najboleśniejsze były noce, wówczas mimowolne wzwody okazywały się prawdziwym wyzwaniem. Czasem wręcz błagał o zdjęcie klatki, bił się z refleksjami, rozważał poddanie się, zerwanie z uwięzi, walczył, cierpiał, miotał się. Post fizyczny charakteryzujący się brakiem orgazmów powodował, że jego precjoza były napełnione po brzegi, nabrzmiałe i gotowe do eksplozji…

W końcu nie wytrzymał… Nie skończyło się jednak wyłącznie na cielesnym spełnieniu… Związek z Celestą był niebezpiecznym wyzwaniem, bo nie ukrywała, że sentymenty i skrupuły są jej obce. Zwłaszcza jeśli chodzi o mężczyzn… Im dłużej byli ze sobą, tym coraz bardziej odkrywał „fascynującą” korelację między zemstą a kobiecą naturą. Patrząc na to, jak Celesta traktuje innych mężczyzn, trudno było nie zadawać sobie pytań, których istota sprowadzała się do tego, czy — w przeciwieństwie do męskich brutalnych vendett — kobieca odpowiedź będzie bardziej subtelna, wyważona, powodowana przyczynami głębszymi, bardziej przekonującymi? Co gorsza, rzeczywistość utwierdzała go w pesymistycznych przekonaniach w odniesieniu do tej kwestii. W ich relacji zacierała się granica między winą a karą, a niekiedy bywało nawet tak, że kolejność odwracała się sama. Na domiar złego pod wyuzdanymi aktami seksualnymi kryła się jedynie autodestrukcja, miał wrażenie, graniczące z pewnością, że wzajemnie się niszczą.

Chcąc tego uniknąć, jak również aktu odwetu, który ma bardzo wiele z kobiecej natury, podjął decyzję o rozstaniu. Celesta zareagowała spokojnie, obeszło się bez nieporozumień, pretensji i żalów. Każde z nich zrozumiało, że dwie dominujące osoby nie są w stanie utworzyć związku. Celesta wróciła więc do swoich niewolników, on zaś do swoich niewolnic. Wiedział jednak, że to cisza przed burzą, miał świadomość, że zemsta ma liczne oblicza a ich mnogość Celesta zna jak nikt inny na świecie. W jej wykonaniu vendetta mogła być różnorodna, obłąkańcza, trudna w przewidzeniu konsekwencji.

— Wiesz, że kobiety posiadają silną skłonność do odwetu? — to pytanie było ostatnim, jakie do niego wypowiedziała.

Zabrzmiało jakby wygłosiła je znawczyni meandrów kobiecej duszy i tak też było. Niestety, „skłonność” to mało powiedziane — Celesta kochała zemstę. Tak dalece, że w jej wykonaniu zyskiwała ona charakter dzieła sztuki. Pierwszy raz bał się nie tyle vendetty, co formy jej podania. Wyrafinowanej, subtelnej, raniącej do żywego…

Mówi się, że czas leczy rany, być może, ale nie w tym przypadku. Gdy ukochany Celesty związał się z inną kobietą, rozpoczęło się śledzenie mężczyzny. Niedoszła miłość była wszędzie, zawsze blisko kochanka, nie opuszczała go na krok. Mijali się na spacerze, nawiedzała parę w kawiarni czy restauracji. Dominacja była wówczas w odwrocie, jej miejsce zajmowała na powrót uległość. Ilekroć spojrzał na Celestę, ta z pokorą spuszczała wzrok a jej ciało przybierało taką postać, że gdyby mogła, uklękłaby, niezależnie od tego, gdzie się aktualnie znajduje i co robi w danym momencie. Pasjonujący magnetyzm i przerażające wiernopoddaństwo nie mogły być zwykłym zbiegiem okoliczności, nie w tym przypadku. Przyciąganie tych dwojga było czuć wszystkimi zmysłami, nie dało się uciec od wniosku, że coś ich łączy lub kiedyś połączyło. Być może było to dawno temu, ale bez wątpienia trwało, scementowała ich mroczna tajemnica, scaliła cielesna żądza, nietuzinkowa, magiczna. Wystarczyło spojrzeć w ich oczy, aby ujrzeć w nich… obraz batem malowany…

Dni mijały leniwo, miesiące upływały ospale, aż w końcu zegar wybił godzinę zwiastującą długo wyczekiwaną zemstę. W owym czasie Celesta witała gości i prowadziła do małego, ale dobrze oświetlonego salonu, w którym znajdowały się “pracujące” kobiety. Zazwyczaj siedziały na kanapach, elegancko ubrane w kolorowe jedwabie i skąpe gorsety. Włosy miały pięknie uczesane, a fryzury najmodniejsze. Wszystkie były rozmieszczone w sposób niezwykle artystyczny, jak na żywym obrazie, a każda z nich starała się przybrać pozę sławnej rzeźby, z pewnością wybranej w celu pokazania w jak najlepszy sposób swoich szczególnych wdzięków.

Owe luxury escort girls, płomienne i subtelne, stanowcze i zawzięte, serdeczne i perwersyjne, o nadzwyczajnej osobowości, talencie i inteligencji oferowały usługi w wersji ceremonialnej. Klienci byli traktowani zgodnie z rozlicznymi regułami protokołu, wabieni obietnicami spełnienia najbardziej wyrafinowanych i zdeprawowanych zachcianek. Obsceniczne pocałunki, sado-masochistyczne gierki, hetero- i homoseksualne stosunki — w orgiastycznym szale folgowano wszystkim wypartym aspektom ludzkiej seksualności…

Rozdział IV

Święta droga pasji

Aby to jednak było możliwe, Celesta nieustannie wdrażała podopieczne w tajniki pracy. Dawała “córkom” rady, przekazując swoje doświadczenia, żeby zaoszczędzić im niepotrzebnych przykrości. Zaprawiona w bojach na polu miłości, uczyła nowicjuszki tajników i subtelności wyrafinowanej sztuki dawania przyjemności.

— Dobra nierządnica musi się nauczyć, jak pozostać nieczułą na uroki rozkoszy — często powtarzała, dodając przy okazji: — My nie mamy klientów tylko wyznawców, oni zaś nie przychodzą do zwykłych ladacznic, tylko heter godnych starożytnej, greckiej arystokracji. Zapamiętajcie to.

Faktycznie. Każdy, kto raz spróbował nadzwyczajnych umiejętności służebnic lokalu o nazwie Bramosia e lussuria, nigdy więcej nie zaznał podobnych uniesień w ramionach innych kobiet. Nikt bowiem tak jak one nie znał tajemnic męskiego ciała ani nie wiedział, jakimi pieszczotami je obdarzyć, żeby przeistoczyć każdy jego milimetr w nowo odkryte terytorium rozkoszy. Hetery Celesty, jak nikt inny, rozumiały potrzeby męskiej duszy, nieodmiennie koncentrującej się na poczuciu własnej wartości; potrafiły wymówić właściwe słowa w odpowiednim momencie, żeby wzniecić iskierkę próżności: nic tak mocno nie rozpalało lubieżnej, nieokrzesanej natury mężczyzn jak afirmacja ich męskości, przesadne odgłosy uniesienia, jęki i krzyki wydawane w jakoby niepohamowanej ekstazie…

Mężczyźni, którzy choć raz przewinęli się przez alkowy Sprośnej Żądzy, nie mogli się oprzeć pokusie, by ciągle do niej wracać. Byli i tacy, którzy doprowadzili się do ruiny, przepuściwszy tam prawdziwe fortuny. Wyznawcy owego przybytku zachwalali pod niebiosa umiejętności nierządnic, nie chodziło jednak tylko o zwykłe cielesne przyjemności. Bramosia e lussuria oferowała coś o wiele ważniejszego, otóż w tym miejscu doświadczenie tego, co zrodzone z najniższych instynktów, wynoszono na najbardziej wyrafinowane wyżyny. I choć może to brzmieć paradoksalnie, mężczyźni, którzy odwiedzali Sprośną Żądzę, nie opuszczali jej z poczuciem popełnionego grzechu; wręcz przeciwnie. Otóż za każdym razem, kiedy wyznawca oddawał się pod opiekę służebnicy, bezwiednie stawał się istotną częścią świętego, prastarego rytuału. Nawet o tym nie wiedząc, wielu czcicieli tego osobliwego zgromadzenia stawało się idealną ofiarą kultową w tajemnych ceremoniach poświęconych… Isztar. Za rozkosz, jakiej doznawali, nie tylko płacili krocie. Oddani jej ciałem i duszą, byli składani na ołtarzu najbardziej zmysłowej ze wszystkich Bogiń.

Wysoko postawieni duchowni kościoła rzymskokatolickiego, niemal stali goście Bramosia e lussuria, z racji szeroko pojętej ignorancji, w większości przypadków nie zdawali sobie sprawy, gdzie tak naprawdę są. Godzili się na pokuszenie i związane z nim wyrzuty sumienia.

— Kto z nas jest bez winy…? — pytali retorycznie.

Pogardzali oblubienicami Szatana, jawnogrzesznice były dla nich kobietami upadłymi, strąconymi z niebios do piekielnych otchłani, demonami budzącymi strach, a zarazem… skrajne pożądanie.

— Nie ma ceny, której by nie zapłacili, by poznać choćby tylko kilka stron zakazanych ksiąg zawierających doświadczenia pokoleń nierządnic, gromadzonych przez całe ich istnienie, dłuższych niż sama historia — ową pogardliwą tezę wielokrotnie wygłaszała Celesta, dając wyraz temu, jak wielką odrazę czuje do wysłanników Watykanu.

Podobny pogląd reprezentowała jej mocodawczyni, Hannah, ta jednak, w przeciwieństwie do swojej pracownicy, wiedziała jakie profity przynosi obłuda dostojników kościelnych.

— Jeśli o mnie chodzi, nie muszą wiedzieć o sumeryjskiej i akadyjskiej Isztar, jońskiej Artemidzie, frygijskiej Kybele czy greckiej Afrodycie. Mają płacić i oddawać cześć — kwitowała krótko.

Tym samym historia zataczała koło. Oto bowiem współczesne nierządnice darzono taką samą czcią jak w starożytności, kiedy były uświęcone i podniesione do rangi bóstw. Stały się przedmiotem rytualnego kultu, jak babilońskie kadistu, greckie hierodule, hinduskie dewadasis, czy jerozolimskie kadesze… I tak jak wówczas, tak i teraz panowały nad męskimi słabościami…

Każda usługa, jaką kobiety świadczyły wyznawcom, była dla nich skomplikowanym, milczącym rytuałem, składającym się z darów i ofiar w doniosłym akcie jednoczenia się z bóstwem. Żaden z gorliwych gości, który codziennie nawiedzał Bramosia e lussuria, nie był świadom, że doświadcza tych samych rozkoszy, jakie zapewniały kapłanki w starożytnych świątyniach babilońskich, gdzie praktykowano prostytucję rytualną.

Podobnie jak w pradawnych sanktuariach, ceremonię otwierał rytuał inicjacji, przygotowujący do głównej uroczystości. Kilkunastu mężczyzn zbierało się w specjalnej sali, w której królował wspaniały marmurowy posąg Priapa. Pokłoniwszy się bogu obdarzonemu kolosalnym, naprężonym fallusem, powierzali się Jego Wysokości, prosząc, żeby obdarzył ich męską siłą. Ceremonię celebrowała Celesta, która na wzór kapłanki wznosiła modlitwę do Isztar, powtarzaną następnie przez wiernych.

— To ciało jest chlebem z nieba zesłanym, kto spożywać je będzie, rozkoszować się nim będzie po wieki wieków. Kto spożywa ciało moje i gasi mną pragnienie, zazna rozkoszy wiekuistej i posiądzie mnie, a ja jego.

Po tych słowach mężczyźni, jeden po drugim, podchodzili, żeby złożyć pocałunek na kamiennej żołędzi bóstwa męskości, po czym przystępowali do pokuty. Korzyli się u stóp jednej z nierządnic, która siedząc na tronie, chłostała zgięte plecy. W ten wyuzdany sposób zmuszała ich, by błagali o wybaczenie za uchybienia, których się dopuścili wobec kobiet.

Następnie grupa udawała się do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie składała dary w postaci solidnej wypłaty z karty bankowej… Kiedy akt swoiście pojętej pokuty dobiegł końca, mężczyźni, z czerwonymi od uderzeń palcata plecami, kierowali się do tak zwanego Oratorium Isztar. Klęcząc wokół ołtarza, wyznawcy powtarzali półgłosem słowa modlitwy. Nie rozumieli martwego języka, jednak z łatwością wpadali w trans i we wspólnej komunii ze służebnicami i bóstwem łączyli się ze sobą ciałem i duszą…

Kapłanki ze sztucznymi penisami, umocowanymi za pomocą specjalnych pasów, podchodziły do grupy klęczących mężczyzn, ustawionych przodem do Isztar, a tyłem do Priapa, sposobiąc się w tej pozycji do przyjęcia fali służebnic, które z ogromnym zapałem przystępowały do penetracji… Sodomizowani wyznawcy z wywróconymi oczami jęczeli z rozkoszy, bólu i mistycznego uniesienia. Wszyscy, bez wyjątku, oddawali się pięknym, fallicznym kobietom.

— Posiądziesz mnie, a ja ciebie. A spożywając ciało moje i gasząc mną swe pragnienie, posiądziecie jedni drugich jak bracia, bowiem tym sakramentem dostąpicie z Nią zjednoczenia, a razem z jej ciałem i krwią stanowić będziecie jedno ciało — głosiła Celesta z zamkniętymi oczami i rozłożonymi nogami wspartymi na poręczach fotela.

Mężczyźni, sodomizowani przez kobiety z przypasanymi do talii prąciami, penetrowali się nawzajem, łączyli ze sobą w długie rzędy, kręgi i węże, wstrząsane konwulsjami jak jedno ciało. Wszystko odwzorowywało misterny rytuał, nie pominięto niczego z liturgicznego protokołu Babilonii. Wszyscy, połączeni ciałem i duchem, zjednoczeni sercem z Boginią Pożądliwości, przygotowywali się zbiorowo do złożenia ostatniej ofiary…

W końcu nastał upragniony moment. Jeden po drugim, wszyscy wytryskiwali białe nasienie do złotego pucharu, stojącego u stóp Bogini. Następnie Celesta przelewała zawartość do kielicha, inicjując wielki bankiet Pani Naszej: wierni pili białą krew jak wino, żywiąc się jednocześnie tą lepką, odżywczą hostią jak ciałem…

Po pierwszym uniesieniu siły nie tylko nie odmawiały mężczyznom posłuszeństwa, ale wręcz przeciwnie, potężniały, o czym świadczyły ich coraz bardziej nabrzmiałe, nadal naprężone prącia… Po obrządku grupowym przychodziła więc kolej na rytuał intymny. Każda kapłanka wybierała jednego wyznawcę i prowadziła do alkowy.

To, co działo się w komnatach, przypominających prywatne pomieszczenia świątyń starożytnej Babilonii, pozostawało obustronną tajemnicą. Co ciekawe, kuszeni nieznanymi przyjemnościami wyznawcy wierzyli, że to oni są wybrańcami, łaskawie przyjmującymi rozkoszne wyrazy atencji ze strony nierządnic. Tymczasem, podobnie jak w starożytnych babilońskich świątyniach, stanowili jedynie nic nie znaczące atrybuty kultu. Kapłanki składały ich w ofierze na chwałę Bogini. Nie chodziło o zaspokajanie mężczyzn, tylko o złożenie hołdu Isztar z wykorzystaniem wyznawców, nieświadomych ofiar obrzędów.

Aby jednak móc dokonać tego wszystkiego, Celesta miała za zadanie przygotować dla Hannah grupę kobiet biegłych w sztuce uwodzenia. Trzeba przyznać, że była wybitną nauczycielką…

— Nigdy nie klękajcie przed wyznawcą. Usiądźcie na brzegu łóżka, starając się, żeby mężczyzna pozostał w pozycji stojącej. Wszystko, co przyczynia się do zmęczenia gościa, obróci się na waszą korzyść. — Powoli ściągnijcie napletek, obnażając żołądź, i natrzyjcie ją delikatnie dużą ilością naparu różanego. Ciepła woda rozszerza tkanki, przygotowuje erekcję i rozpiera jądra — tłumaczyła.

— Czyli fellatio nie rozpoczynamy od żołędzi? — pytały spragnione wiedzy ladacznice.

— W żadnym razie. Przed dotarciem na szczyt musicie się zatrzymać na wszystkich wcześniejszych stacjach.

— To znaczy?

— Zaczynacie od nasady penisa. — Celesta objaśniała zwięźle i przejrzyście. — Pielgrzymka rozpoczyna się poniżej jąder. Z tego miejsca należy się piąć coraz wyżej — mówiła, wytyczając szeroki szlak rozkoszy. — Zanim jednak usta wejdą w kontakt z intymnymi partiami, posługujecie się wyłącznie wargami. Wszystko po to, by nie dotknąć zębami wyjątkowo wrażliwej tkanki członka. Oczywiście przed rozpoczęciem pracy ustami powinnyście użyć palców. W tym celu upewnijcie się, czy ciepły napar wystarczająco ogrzał dłonie. Nigdy nie dotykajcie kutasa zimnymi rękami. Masujcie ku górze, na przemian prawym i lewym kciukiem, aż poczujecie, że fallus przyjemnie pęcznieje.

Słowom towarzyszył nietypowy pokaz. Celesta, dzierżąc w dłoni sztucznego penisa, nie szczędziła adeptkom pikantnych szczegółów. Otóż otaczała worek mosznowy palcem wskazującym i kciukiem prawej ręki, masując jednocześnie drugą dłonią mięsień łączący genitalia z odbytem.

— Musicie być bardzo ostrożne i postępować z najwyższą delikatnością, sprawdzając upodobania wyznawcy. Żadnemu mężczyźnie nie jest obojętny własny tyłek. Niektórzy nie tolerują nawet subtelnego pukania do tych zamkniętych na cztery spusty drzwi. Inni bywają gościnni i jak na miłych gospodarzy przystało, zezwolą wam natychmiast na wejście do ciepłego korytarza, czasem jednym, dwoma lub trzema palcami, bywa, że całą dłonią… Być może, w niektórych przypadkach, powodem niechęci jest wstyd, strażnik honoru, albo strach przed odkryciem rozkoszy Sodomy. Niekiedy uda się wam znaleźć magiczny klucz otwierający tylne drzwi męskiej rozkoszy. Ale nigdy nie starajcie się ich wyważać, jeśli nie chcecie stracić dobrego wyznawcy.

Po tak krótkiej dygresji Celesta ruszyła dalej świętą drogą pasji.

— Kiedy członek osiągnie pierwszą fazę erekcji, należy poświęcić chwilę uwagi mięsistym kulom, na początek tej większej…

— Można jaśniej?

— Oczywiście, po to tu jestem. Otóż trudno znaleźć mężczyznę z dwoma takimi samymi klejnotami. Ale należy wiedzieć, że jądra chcą być w centrum uwagi.

Wracając do myśli przewodniej, Celesta kontynuowała.

— Istnieją dwa sposoby, aby zjednać sobie słodkie okrągłości. Pierwszym jest uderzanie szybkimi ruchami języka, który w tej roli przypomina ogon grzechotnika. W ten sposób stymulujecie wydzielanie mlecznego nadzienia, powodując wzwód fallusa. Z pewnością waszej uwadze nie umknie to, jak wznosi się i twardnieje, zauważycie jego skurcze, jakby błyszczący łepek przytakiwał na znak zgody. Powinnyście nadążać za rytmem tych spazmów ruchem języka i palców. Nie za szybko ani zbyt wolno. Jeśli dostosujecie się do subtelnego tempa prącia, wyznawca będzie wasz.

— Rozumiem, a kolejna stacja to…? — wyrwała się przed szereg jedna nadgorliwa ladacznica.

— …jądro mniejsze, z którym powinnyście postępować w taki sam sposób jak z pierwszym, traktując je jednak z większą delikatnością, ponieważ jest bardziej kruche… — padła odpowiedź, po czym Celesta przeszła do ciała gąbczastego. — Jest to najdelikatniejsza część fallusa. Można ją lizać czubkiem języka ku górze i jednocześnie pieścić dłonią.

Celesta przerwała na chwilę, żeby adeptki mogły sobie przyswoić ogrom przekazanej wiedzy, po czym kontynuowała…

— Następną stacją jest korona — oznajmiła i wskazała na fałdkę otaczającą nasadę, na której wspierała się żołądź, po chwili zaś przeciągnęła wokół niej czubkiem języka. — Kiedy dojdziecie do tego punktu, musicie się angażować z rozwagą, bo mężczyzna może wpaść w stan ekstazy. Lepiej, żeby tak się nie stało, bo i tak nie skapituluje, uznając, że to koniec wizyty. Nawet wyczerpany nie odejdzie bez skonsumowania aktu cielesnego, chociażby dlatego, że zapłacił. A wówczas będziecie musiały powtórzyć całą operację, co wymaga zdwojonych wysiłków i czasu. Jeśli więc zauważycie najmniejszą oznakę zbliżającego się szczytowania, natychmiast zaniechajcie swoich praktyk, dopóki się nie upewnicie, że niebezpieczeństwo minęło. Wtedy możecie przejść do kolejnego etapu…

— Czyli…?

— Następna stacja to żołądź — usłyszały adeptki najstarszej profesji świata, Celesta zaś kontynuowała wywód, wskazując na cienką membranę łączącą wielki, błyszczący falliczny łepek ze skórą trzonu. — Nie wolno dotykać wędzidełka palcami, a tym bardziej zębami; możecie je jedynie musnąć językiem. Precyzyjnie rzecz ujmując, bezpiecznie jest lizać okolice. Ten punkt to źródło wszelkiej rozkoszy, dlatego musicie być ostrożne, żeby nie przekroczyć granic upojenia i czasu. Jedna minuta wystarczy.

Celesta, demonstrując godne pozazdroszczenia mistrzostwo, otwierała usta i sprawnie połykała łepek monstrualnego członka. Ze zręcznością godną węża boa nie tylko obejmowała wargami potężną żołądź, ale również sprawiała, w niemal nadprzyrodzony sposób, że większa część kolosalnej maczugi znikała w czeluściach jej gardła. Adeptki, osłupiałe ze zdumienia, nie mogły wprost uwierzyć własnym oczom.

— Wykorzystajcie wasze otwarte z zaskoczenia usta i poćwiczcie trochę — poradziła Celesta tłumnie zgromadzonym wokół niej dziewczynom.

Tymi, które zdołały objąć żołądź ustami, wstrząsały torsje, kiedy próbowały wsunąć ją trochę głębiej… Przez chwilę Celesta z rozbawieniem obserwowała wysiłki uczennic, po czym powróciła do lekcji.

— A teraz pokażę wam sekretną technikę o nazwie “Lot kolibra”… — Wprawcie język w ruch, tak jak uczyłam, przebiegnijcie wszystkie stacje po kolei, zatrzymując się na kilka chwil przy każdej z nich, muskając zaledwie maszt rozkoszy. Kiedy dotrzecie do wierzchołka, wprowadźcie koniec języka do otworu, jak koliber wsuwający dziób w kielich kwiatu, i wprawcie go w wibracje od środka. Im głębiej i szybiej będziecie poruszać językiem, tym większą rozkosz uzyskacie…

Usta Celesty przesuwały się po sztucznym penisie tam i z powrotem w sposób przypominający zwiewny lot kolibra, a jej ruchliwy języczek stawał się niemal tak niewidoczny jak skrzydła tego mikroskopijnego ptaka.

— A teraz uwaga, nauczymy się “Pocałunku Judasza”. Nazwa wzięła się nie bez kozery. Określa bowiem podstępną technikę wywoływania natychmiastowej ekstazy, jeśli meżczyzna, świadomie lub nie, powstrzymuje się, żeby nadmiernie przedłużyć wizytę.

Celesta odkryła piersi i obejmując kutasa biustem, brała żołądź do ust, objaśniając adeptkom szczegóły właściwej pozycji.

— Przytrzymajcie łepek ustami, ściskając mocno językiem i podniebieniem. Ssijcie energicznie, zasysajcie z każdym pociągnięciem coraz bardziej. Jednocześnie pocierajcie pal piersiami, jedną ręką delikatnie ciągnąc za jądra, a drugą za nasadę penisa. Kiedy opanujecie wszystkie stacje, ekstaza nie każe na siebie długo czekać…

Rozdział V

Niewolnice boga

Do takiego właśnie miejsca trafiła Hortensja, nie należała ona jednak do wybranego grona ekskluzywnych ladacznic. Jej przeznaczeniem była totalna niewola, ślepe posłuszeństwo, bezgraniczne oddanie wszelkiej maści obscenicznym wyuzdaniom…

W apartamencie skrytym za olbrzymim lustrem weneckim biskupi ubrani w “czyste” szaty, białowłosi kardynałowie i monsignori w fioletach zasiedli w pierwszych rzędach krzeseł, które protokół przewiduje dla honorowych gości. Wszędzie czuło się atmosferę podniosłości, triumfu i zadowolenia z siebie. Uroczystość była tak hermetyczna, że nie dopuszczała żadnego cienia, żadnej refleksji. Tu kościół i jego personel celebrował sam siebie — niewzruszony gwałtownymi procesami erozji swojego autorytetu, setkami tysięcy ludzi, którzy w społeczeństwach europejskich występują zeń każdego roku, ani też licznymi wewnątrzkościelnymi i społecznymi kontrowersjami czy konfliktami.

Podchodzi do niej od tyłu, otacza uściskiem umięśnionych ramion i przykłada ostrze noża do szyi. Zaskoczona Hortensja otwiera usta, głośno łapiąc haust powietrza.

— Tylko nie próbuj krzyczeć — słyszy zdecydowany głos. Za chwilę zaś już znacznie cichsze: — Albo bardzo tego pożałujesz…

Biskup, orgiastycznie pławiąc się w kokainie, pała żądzą i włada seksualnością. Przesuwa nóż po łabędziej szyi niewolnicy, wywołując złowieszcze dreszcze precyzyjnym dotykiem ostrego, zimnego metalu. Jego chłód idealnie współgra z gorącą skórą Hortensji.

— Proszę, nie rób tego! — jej głos drży.

On tymczasem wsuwa nóż w półotwarte usta dziewczyny, będąc świadomym, że jest do tego stopnia przerażona, że nie wydobędzie z siebie słowa. Wiedząc dobrze, że jedyne, co rejestruje jej świadomość, to strach i smak metalu. Kiedy ostrze opuszcza usta, stróżka śliny ląduje na brodzie. Duchowny jest zachwycony. Jego niewolnica jest piękna. Gorąca jak wino, wyraźna jak cynamon, kłująca niczym kolczaste róże, jaśniejsza od gwiazd… Mięsiste usta, krągłe piersi, przy niej płonie się z podniecenia…

— Za chwilę mnie poczujesz, suko. Zrobię to, czego się tak boisz…

Pchnął ją na łóżko i docisnął kolanem, związując ręce ciasno na plecach. Słyszy jej krzyki, zduszone poduszką, ale nie zwraca na to uwagi. Zamiast tego podciąga spódnicę i pozbywa się stojących mu na drodze majtek. Przecina je nożem i zwinięte wykorzystuje jako knebel. Zaraz po tym słychać charakterystyczny dźwięk rozpinanego rozporka i dziewczyna czuje na pośladkach gotowy do akcji członek. Nieudolnie próbuje się bronić, napastnik jednak brutalnie toruje sobie drogę, nie dając jej żadnych szans. Chwyta mocno za włosy i wciska jej twarz w poduszkę, jednocześnie rozdzielając uda kolanem. Nieuchronnie zbliża się do granicy, po której przekroczeniu zmieni się w zwierzę.

Liczy się tu i teraz. Stalowe mięśnie jego ud rozsuwają jej nogi. Stopniowo, bezlitośnie zbliża się nieuniknione. Zaciska mocno dłoń na jej piersiach i… wsuwa się jednym ruchem, bez cienia delikatności, co wyrywa z jej ust krzyk bólu. Pieprzy ją mocno, wsuwając twardego penisa głęboko, aż po jądra. Nie interesuje go, czy jest jej przyjemnie. Myśl kołacząca na dnie świadomości, że ją boli, nie wywołuje w nim najmniejszego dyskomfortu. Wręcz przeciwnie, jest źródłem jeszcze większego podniecenia.

— Wiesz równie dobrze jak ja, że nie jesteś w stanie mnie powstrzymać, że to zaraz nastąpi — mówi złowieszczo.

Sięga penisem wyżej, ogień płonie mu w żyłach, żar ogarnia jego nienasycone ciało. Palce gniotą, nacierają, trą i równocześnie coraz bardziej rozwierają drogę prowadzącą dalej i głębiej…

— Proszę, nie rób mi tego! — drżący głos jest zbyt słaby, by brzmieć przekonująco.

— On to zrobi, weźmie mnie analnie — myśl ta pojawia się w jej głowie na ułamek sekundy, to zaś wystarcza, aby wyłaczyć świadomość, gdy duchowny namierza nowy cel i lubieżnie kieruje się w jego stronę…

Pierwsze, co występuje, to ból. Potem przychodzi strach i nieczułość, brak rejestracji tego, co się dzieje. Tak jakby świat się zatrzymał. Nie ma obrazu, ani dźwięku. Wizja i fonia wyłączone, aby nie zwariować, aby po wszystkim stwierdzić, że tego nie było. Już nie widzi palących spojrzeń w jej stronę, nie czuje, jak chora namiętność staje skąpana w obfitych wytryskach nasienia.

Inne pomieszczenie. Pokój jest duży. W pierwszej chwili wzrok przykuwa wiele rzeczy, jednak po dokładniejszej analizie przestrzeni uwagę skupiają na sobie różnych gabarytów ostre igły, brudne wiertła, metalowe wzierniki i chłodne obcęgi. Nie brakuje również gumowych knebli, skórzanych biczy, batów i pacek oraz szarych sznurów. Wszystko to jednak blednie przy kolekcji sztucznych penisów. Są ich setki. Wszelkiej maści figury, rozmaitej wielkości posążki, wielomateriałowe statuetki — szklane, metalowe, gumowe, drewniane, czasem plastikowe. Stoją cierpliwie, eksponując mozaikę doznań, czekając na swoją kolej…

Pośrodku pokoju znajduje się wielkie łoże, na którym siedzi dziewczyna o imieniu Julia. Pokorna, bo opór został już gwałtem złamany, posłuszna zatem i gotowa na pokaz. Święta widownia skryta za weneckim lustrem łaknie rozrywki, czas zacząć show… Bohaterką pokazu jest “świeży nabytek” wprost z Wielkiej Brytanii, więc zaciekawienie osiąga dużą frekwencję. Tym bardziej, że dziewczyna jest obdarzona nietuzinkową urodą… Jej ciało jest wszystkim, o czym marzy większość mężczyzn. Twarz — zwodniczo niewinna, uwodzicielsko jędrna pupa, kształtne piersi wraz z sutkami, które pięknie rozciągają materiał, długie, zgrabne nogi, wprost stworzona, aby owijać się wokół męskich bioder. Do tego pełne usta, przeciągnięte karmazynową pomadką, idealne do obciągania… Całość dopełniają strzeliście wysokie szpilki.

Młody, jurny ksiądz, krąży wokół Julii niczym lew ryczący. Jest ciekaw, ile ze sztucznych penisów miała już w sobie. Interesuje go także, czy używała tych, które wyglądem jako żywo przypominają zwierzęce przyrodzenia… U obu bohaterów pokazu narkotyki powoli rozchodzą się po całym ciele, wypełniają żyły, docierają do zmysłów, wydobywają na powierzchnię świadomości skryte fantazje, rozpalają wyobraźnię, zwłaszcza tę chorą, nieprzyzwoitą, niemal piekielną… Nie pozostaje to bez wpływu na zachowanie… Kąciki ust Julii unoszą się w zapowiedzi uśmiechu, zaś jego oczy zachodzą metalicznym chłodem. Do młodego księdza dociera, jak bardzo odmienna jest oblubienica, jak krańcowo innym jest stworzeniem od tych wszystkich kobiet, które do tej pory przyszło mu smakować. Owa asymetria sprawia, że budzi się w nim zwierzę…

Atmosfera gęstnieje z sekundy na sekundę. Robi się coraz bardziej podniecająca, parna, niemal uniemożliwia oddychanie. Mężczyzna marzy o tym, by niewolnicę paliły usta od pocałunków pozbawionych czułości, by jego plecy piekły od paznokci ostrych jak brzytwa. Łaknie doświadczyć chwili, podczas której jej ciało będzie zbyt wrażliwe, by chciało kolejnego dotyku.

Parę chwil później, kilka mgnień oczu.

Niewolna widzi imponującą wielkość samozwańczego kochanka, w jej oczach odbija się lśnienie skóry oplatającej główkę penisa. Tymczasem jurny ksiądz jednym palcem dotyka dolnej wargi Julii, która bezwiednie, niczym w odpowiedzi na bezimienny rozkaz, uchyla usta. Otwiera je szeroko i połyka nabrzmiałą męskość tak głęboko, jak tylko jest w stanie to zrobić, do granic swoich możliwości. Doprowadza się niemal na skraj krztuszenia… Mężczyzna mówi coś, ale nie dociera do niej znaczenie wypowiadanych słów, jej zmysły są zachłyśnięte tym, co wypełnia usta…

— Nie tak łapczywie, spokojnie, powoli — powtarza kleryk.

— Chcę wziąć go do samego końca, poczuć w gardle całego… — odpowiada Julia, krztusząc się po każdej wygłoszonej frazie.

Łzy płyną jej po policzkach wartkim strumieniem, gdy dociera do niej kolejne polecenie.

— Ssij, po prostu mnie ssij!

Rozkaz wykonany natychmiast. Widać, że zaaplikowane narkotyki na dobre zagościły w psychice. Daje więc Julia księdzu to, czego od niej wymaga. Od czasu do czasu przemyka też wilgotnym językiem po soczystym fiucie. Smak kutasa się zmienia, przybiera na mocy, staje się coraz bardziej męski. Tymczasem Julia obciąga mocniej, intensywniej, szalenie. Na skórze fiuta pojawia się widoczna mozaika sinych żył, główka — z początku purpurowa, pod wpływem pieszczot przybiera granatową barwę.

— Jesteś taka pojemna… — pchnięcie. — Słodka niczym miód… — kolejny kęs bioder. — Uwielbiam twoje grzeszne usta… — następny haust rozkoszy. Chwilę później zasób słów maleje do minimum. — Głębiej, mocniej, szybciej! — to jedyne wyrazy, które jest w stanie wypowiedzieć ksiądz.

Ciśnienie w jądrach narasta, fiut nabrzmiewa, oddech Julii jest w strzępach. Zwierzęcy instynkt przejmuje nad klerykiem pełne panowanie. W głowie duchownego są tylko żądza, chuć, popęd. Święta trójca w grzesznej oprawie… Zaczyna więc karmić swoją niewolnicę, tuczyć, napychać sobą. Wchodzi w jej usta bez litości, oddychając głośno, kwitując jękiem każde pchnięcie. Jest jak wygłodniały pies. Mimo iż serie zawodzeń i zduszonych oddechów mogą dekoncentrować, wie ksiądz, czego chce. Łaknie jednego — naznaczyć Julię swoim nasieniem, oznakować jak Pan niewolnicę. Zapomina więc o stopniowej zmianie biegów i pieprzy ją tak, jakby chciała od niego uciec, jakby za chwilę wszystko miało się skończyć. Prorocze słowa, oto bowiem orgazm targa jego ciałem, rzuca nim na wszystkie strony świata, zalewając usta wybranki potopem spermy. Julia stara się ją połknąć, posprzątac ten cały słodki bałagan, ale nasienia jest zbyt dużo, kapie więc nektar z kącików ust, zmysłowo ścieka po brodzie, kokieteryjnie spływa na piersi…

Niestety, wszystko co dobre, szybko się kończy, a po brzasku przychodzi pomrok…

Ciepła dłoń arcybiskupa sunie od gorącego karku w stronę rozpalonych lędźwi. Głodne wrażeń palce z rozkoszą delektują się aksamitną skórą niewolnej. Milimetr po milimetrze, centymetr po centymetrze. Każdy skrawek, wszelki fragment podlega wysublimowanej pieszczocie starca w habicie. Obrzydzenie przymuszonej do miłości kochanki idzie w parze z rosnącym podnieceniem dostojnika kościoła.

— Będzie ci dobrze, sprawię ci nieziemską przyjemność — powtarza, śliniąc się na widok wstępnie sponiewieranej Julii.

— Nie chcę, przestań, proszę, błagam… — owe apele gasną w dźwięku uruchomionego wibratora.

Drżąca mozaiką niestałości główka z łatwością rozkleja intymne pęknięcie, wydobywając z dziewczyny przeciągłe jęknięcie. Kolejne westchnienie, następne dzikie mruczenia… Wszystkie, bez wyjątku, podniecają do granic możliwości. Penis kapłana stoi na baczność i jest tak twardy, że bez trudu można na nim zawiesić kadzidło. Ów widok nie uchodzi uwadze Julii, która bije się z myślami. Nie chce, boi się, czuje wstręt przechodzący w obrzydzenie. Z drugiej strony, o zgrozo, stercząca lanca pochlebia, podnieca ją nie tylko sam widok penisa, ale również, a może przede wszystkim fakt, że tak intensywnie działa na mężczyznę… Łakomo oblizuje wargi, które w dalszym ciągu smakują jurnym poprzednikiem.

— A gdyby oni dwaj, razem, jednocześnie… — absurdalna myśl przelatuje przez głowę Julii, która tragicznej sytuacji próbuje nadać charakter wyuzdanej orgii.

Ucieczka do przodu nie przynosi jednak ulgi, wręcz przeciwnie… Oto bowiem arcybiskup nie tylko przyjemnie mruczy wibratorem między kobiecymi udami, ale sięga po coś jeszcze…

— Poznaj mojego przyjaciela — pełen dumy duchowny oznajmia tryumfalnie i przed oczami dziewczyny ukazuje się potężny masażer z funkcją elektrowstrząsów…

Gdy pokój wypełniają pierwsze złowieszcze dźwięki paralizatora, niewolnica zrywa się na równe nogi i usiłuje ratować się ucieczką.

— Nic z tego, mała grzeszna kurewko — słyszy w odpowiedzi na chaotyczne szarpanie.

Jurny ksiądz, który utorował drogę arcybiskupowi, ponownie wkracza do akcji, krępując ręce i nogi niewolnej. Związana, bezsilna, skazana na łaskę i niełaskę oprawców, czeka Julia na nadchodzące zdarzenia. Do niedawna ledwo tlące się światło, jeszcze bardziej słabnie. Kleryk wychodzi na rozkaz przełożonego, a ten obdarza swoją ofiarę lubieżnym uśmiechem, po czym, nie kryjąc wzbierającej satysfakcji, oznajmia: — Czas zacząć prawdziwą zabawę.

— Witaj Julio, myślałaś, że uciekniesz spod naszej kurateli?

— Kim jesteś, znamy się?

— Nie masz pojęcia, do kogo się zwracasz, ja tymczasem wiem, z kim mam do czynienia…

— Czyżby?

— Owszem, jestem arcybiskupem krakowskim, bardzo bliskim przyjacielem twojego ojca.

— Zaszła jakaś pomyłka, jestem sierotą, wychowywał mnie ojczym i macocha, ponieważ…

— ...prawdziwi rodzice zginęli w wypadku samochodowym…?

— Skąd pan wie?

— Posiadam dość dużą wiedzę na temat twój i najbliższych ci osób.

— To… to niemożliwe… Ja mam tylko brata… — głos Julii powoli zaczął się załamywać.

— Doprawdy? — pytanie retoryczne przyozdobiło usta duchownego szyderczym uśmieszkiem, za którym kryła się latami nieopowiedziana historia. — To, o czym mówisz, to tylko ułamek prawdy. Dziś poznasz jej kolejny fragment, otóż znam twojego ojca, tego prawdziwego…

— Że co? Co ty za bzdury opowiadasz, powtarzam, jestem sierotą…

— Mylisz się, twój ojciec żyje, specjalnie przyjechałem do ciebie na jego wyraźne polecenie.

Prawda, która spłynęła na Julię, mocno nią wstrząsnęła. Do tego stopnia, że nawet narkotyki nie powstrzymały nagłego oprzytomnienia. Niemal od początku miała świadomość, że wraz z bratem trafili do rodziny zastępczej w wyniku tragicznej śmierci swoich rodziców. Teraz zaś prawda okazała się zgoła inna.

— Mój ojciec żyje? Jak to możliwe? Naprawdę? — pytania Julii wylatywały jak kule z rewolweru.

— Owszem, wygodnie się rozsiadł na piotrowym tronie i ma się całkiem dobrze. Niestety, nigdy go nie zobaczysz, nie zaznasz prawdziwej ojcowskiej miłości…

— Jak to, dlaczego, co ja wam zrobiłam?

— Jesteś owocem grzesznej miłości, żywym przykładem na to, jak Szatan może skusić mężczyznę i sprowadzić go na drogę cielesnego zatracenia. Dlatego dla takich jak ty jest przeznaczone wieczne potępienie. Jesteś tu po to, aby świat nigdy się nie dowiedział o twoim istnieniu. Twój ojciec jest uznany za świętego i tak ma pozostać na wieki. Tymczasem bękarty jak ty czy twoje rodzeństwo zasługują na ogień piekielny.

— Moje rodzeństwo…? Mam tylko brata…

— Mylisz się kolejny raz, ale to nie ma już żadnego znaczenia. Zawsze kryłem twojego ojca i także teraz będę to czynić. Nie dopuszczę, aby wasza obecność ujrzała światło dzienne i zburzyła jego wizerunek, z takim pietyzmem budowany od lat. Ani ty, ani twoje popieprzone rodzeństwo nie macie prawa istnieć!

— Moje rodzeństwo…? Ja mam tylko brata…

— I tej prawdy się trzymaj, a teraz zamknij się, nic już dla ciebie nie ma znaczenia, twój czas dobiega końca.

Nadchodzącą apokalipsę oznajmiły błysk i dźwięk prądu, który złowrogo rozbrzmiał między metalowymi połączeniami paralizatora. Udręka, jaką zaserwował arcybiskup, była nierozerwalnie związana z religią, którą żarliwie wyznawał. Pierwsze porażenie prądem było krótkie acz głęboko wstrząsające ciałem Julii. Jej krzykowi towarzyszyło wyznanie wiary przez przyjaciela papieża.

— W imię ojca… — ból przeszywa ciało, szczypie, zostawia nieznośny ślad w postaci niemiłych wspomnień. — I syna… — ponowne spotkanie z paralizatorem jest koszmarne, spazmatycznie przenikliwe, przeszywająco raniące. — I ducha świętego… kolejna dawka tortur jest nie do zaakceptowania, umysł kapituluje, ciało się poddaje, funkcje życiowe ustają…

Pokaz dobiegł końca. Opasły mężczyzna przyozdobiony w arcybiskupie szaty wychodzi.

— Przyjemność, jak zemstę, trzeba dozować — kwituje i zamyka za sobą metalowe, mocarne drzwi.

Ukontentowani widowiskiem purpuraci wstają z krzeseł i znikają tylko w sobie znanym kierunku, zachowując w pamięci wysublimowane inaczej obrazy odarte z chrześcijańskiej pruderii. Tymczasem po około godzinie Julia odzyskuje przytomność. Rzeczywistość, w której się znalazła przeraża, przenikając chłodem do szpiku kości. Uwięziona, zgwałcona i… przygnieciona nieznośnym ciężarem prawdy. Wówczas wydawała się ona nie do udźwignięcia, a przecież tak naprawdę niczego konkretnego się nie dowiedziała. Najgorsze miało dopiero przyjść i zabrać w podróż do Krakowa. Tam wszystko się zaczęło…

Otóż na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie pochowano pewną kobietę. Choć nie była zakonnicą, jej ciało złożono w monumentalnym grobowcu Zgromadzenia Sióstr Augustianek. W dokumentacji Zarządu Cmentarzy Komunalnych — oprócz nazwiska, imienia oraz daty śmierci — nie było żadnych danych. Czy powinno to dziwić? Bynajmniej. Przecież usunięciem wszelkich śladów po zmarłej było zainteresowanych kilku wysokich dostojników kościelnych. Kim była kobieta i dlaczego jej ciało złożono do grobowca rodzinnego księdza, powiernika ojca Julii i Markiza? Dlaczego czyszczeniem ostatniego lokum po śmierci kobiety, mieszkania przy ulicy Krowoderskiej w Krakowie, zajmowali się ksiądz kardynał i kanclerz kurii? Czemu akurat im przypadło w udziale wywiezienie do Watykanu czterech wielkich skrzyń pamiątek po zmarłej kobiecie? Odpowiedź jest prosta. Owa kobieta przez ponad piętnaście lat była wierną towarzyszką życia ojca Julii i Markiza — księdza, biskupa, w końcu kardynała. Kochanka stała się niewygodna dopiero w momencie wyboru mężczyzny na urząd papieski…

Wszystko zaczęło się, gdy ojciec “przeklętego rodzeństwa” był marnym wikariuszem parafii świętego Floriana w Krakowie. To wówczas niemal każdą noc spędzał u Róży. Gdy został metropolitą, spotkania stały się rzadsze, w chwili zaś otrzymania święceń kardynalskich, słodkie schadzki zostały skutecznie utrudnione przez aparat kościelny. Kochankom pozostawały jedynie listy przekazywane z rąk do rąk za pośrednictwem zaprzyjaźnionego księdza. Wobec zaistniałej sytuacji, kuria krakowska przydzieliła kobiecie osobistego nadzorcę, który czuwał nad tym, aby nie zdradziła sekretów intymnego życia oraz faktu posiadania córki. Niestety, bycie depozytariuszką takiej tajemnicy nie mogło się obejść bez bolesnych konsekwencji. Róża zaczęła stopniowo popadać w alkoholizm, co skrzętnie wykorzystano, umieszczając ją w zakładzie dla psychicznie chorych, gdzie — jak stwierdzono — popełniła samobójstwo. Podobnie jak ksiądz, który ją pilnował…

Co się stało z małą Julią i jej bratem? Po „samobójczej” śmierci matki i kaznodziei-opiekuna trafili na „wychowanie” do skrajnie katolickiej rodziny. Nowy „tata” wyznawał ortodoksyjne podejście do wszystkiego, co piękne.

— Mężczyzna postępuje najlepiej, jeśli nie tyka kobiety — często mawiał, dodając: — Wszelkie zaspokojenie popędu płciowego jest grzechem, a każde małżeństwo bezprawne, bo związane z folgowaniem niecnej żądzy.

Jego zdaniem, małżonkowie „żyją niczym bydło a spółkowanie z kobietami upodabnia mężczyzn do świń i innych nierozumnych zwierząt”. Dlatego seks dopuszczalny jest wyłącznie w celach prokreacyjnych. Niestety, w tym przypadku teoria nie szła w parze z praktyką… Niewinne spotkania powoli zamieniały się w wyuzdaną grę. Najpierw zaczął muskać Julię po ramieniu, potem domagał się pocałunków. Wreszcie, przekroczył najbardziej intymną barierę… W takich warunkach przyszło dorastać młodziutkiemu rodzeństwu, nie dziwne więc, że szukali ucieczki, zemsty, oczyszczenia…

Równie parszywy los spotkał ich siostrę…

— Próbowałam powiedzieć: dość! Chciałam się wyrwać z tego chorego układu. Ale… nie potrafiłam. Milczałam więc i pokornie wykonywałam każde polecenie. Kiedy się to działo, nie czułam bólu, byłam w szoku. To tak jakby ciało odłączyło się od umysłu. Pamiętam, jak wiele lat po wszystkim, pewnego ranka stanęłam przed lustrem i chciałam to powiedzieć. Pamiętam, że chciałam wydusić z siebie proste: ja…, ja… ale nie mogłam mówić, moje drżące wargi były za ciężkie — przyzna po latach rodzona siostra Julii.

Klasztor, do którego trafiła, był istnym Piekłem na ziemi. Miejsce to było obrazą dla ludzkości, gniazdem rozpusty, rynsztokiem, w którym gromadzą się wszelkie męty świata. Wszystko, co się tam znajdowało, było kłamstwem; powietrze, ziemia, domy, a nade wszystko alkowy. Owo miejsce zalewał potop najbardziej występnej przyjemności, nieopisany sztorm rozpusty. Najbardziej bezprzykładne zaprzeczenie czystości.

Oczywiście na zewnątrz wszystko prezentowało się wzorcowo. Jedynym mężczyzną, na którego wolno było patrzeć mniszkom był mesjasz… Zakonnice, które nie chciały się podporządkować lub nie potrafiły wytrzymać w kieracie celibatu, karano odosobnieniem o chlebie i wodzie oraz chłostą. Menstruacja była grzechem, dlatego kobiety miesiączkujące, które wchodziły do świątyni, skazywano na siedmiodniową pokutę. Według odpowiedniego kodeksu moralności, za mimowolny orgazm należało się poddać dziesięciodniowemu postowi. Jeżeli zaś spełnienie było wywołane przy pomocy dłoni, zakonnica musiała odbyć dwadzieścia dni postu. Z kolei za stosunek analny i oralny wyznaczono karę od trzech do piętnastu miesięcy o chlebie i wodzie, przy czym dokładna długość kary zależała od okoliczności, w jakich dokonano danego przewinienia. Ponadto grzesznica musiała to szczegółowo opisać głównej przeoryszy… Co ciekawe, „córy Chrystusa” odgradzano nie tylko od świata zewnętrznego, ale również od wyposzczonych mnichów. Kiedy wyznaczano siostrom kapelanów i spowiedników, byli to wyłącznie dziadkowie lub eunuchy.

Tymczasem izolacja od świata przegrywała z pożądaniem, a siostry stawały się onanistkami i lesbijkami. Niestety, i z tym próbowały sobie reguły zakonne radzić. Surowe zasady, które zdobiły mury przybytku, stanowiły: „Bez zgody przeoryszy żadnej siostrze nie wolno udać się do celi innej siostry!”, „Każda ma swe łóżko tylko dla siebie!”, „Żadna z sióstr nie może objąć innej ani dotknąć jej twarzy lub ręki!”.

Za wszystko odpowiadała przeorysza Zofia. Daleka była od osiągnięć szkoły hinduskiej, gdzie pożycie cielesne zamiast w grzech, ubiera się w piękną szatę erotycznych uniesień. Wręcz przeciwnie, popadnięcie w zmysłowość było u niej tożsame ze splamieniem się nieczystością. Ten typ upadły moralnie, odpowiedzialność za popełnione przez siebie niegodziwości, wynikające z seksualnej ułomności, usiłował przerzucić na cały rodzaj żeński. Psychozę seksualną ubrała więc przeorysza Zofia w szaty wszystko usprawiedliwiającego wywodu teologicznego i tak rozgrzeszona ruszyła do walki o męską godność. Stworzyła przy tym własną koncepcję potępienia, a potem sama zaczęła w nią wierzyć. Zawiadująca klasztorem, targana strachem przed grzechem i karą, a przy tym dążeniem do zapewnienia sobie szczęścia życia wiecznego, pozostawała pod obsesją seksu. Seksualizm był dla niej problemem, z którym nie poradziła sobie ani w znaczeniu teologicznym, ani w życiu codziennym. W efekcie, dla przeoryszy każda kobieta była „okaleczonym mężczyzną”, co gorsza, już w chwili urodzenia miała za sobą pierwsze niepowodzenie, była „czymś, co nie jest w sobie zamierzone, lecz pochodzi z defektu”.

Myli się jednak ten, kto sądzi, że przeorysza Zofia była wyłącznie dogmatyczką, wręcz przeciwnie, jako osoba dość wyrachowana, potrafiła nagiąć swoją filozofię do przyziemnych realiów. Otóż była znana z poglądu, że za nieposłuszeństwo i nadmierną ciekawość biblijną Ewę spotkała dotkliwa kara. A ponieważ jahwe był wyznawcą odpowiedzialności zbiorowej — kara ta spadła tym samym na wszystkie kolejne pokolenia kobiet.

— Obarczę cię niezmiernie wielkim trudem twej brzemienności, w bólu będziesz rodziła dzieci, ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś panował będzie nad tobą — cytując swojego boga, dodawała od siebie: kobieta potrzebuje mężczyzny nie tylko do płodzenia i wychowywania dzieci, ale także jako swego władcy.

Zwłaszcza ostatnia część cytatu wybitnie przypadła do gustu gościom przeoryszy… Tajemnicą poliszynela było to, że klasztor z jego obsesją dziewictwa znajdował się pod nieustannym szturmem „głodnych” mężczyzn, którzy nie tylko molestowali wiele dzielnych zakonnic, ale i całe ich tłumy przeciągali na swoją stronę. Nic dziwnego, że ów przybytek stał się wylęgarnią seksualnej patologii, dewiacji i perwersji. Czasami bardzo subtelnej, innym razem ordynarnej. Ta ostatnia dotyczyła przede wszystkim małych, młodocianych dziewczynek.

W zaciszu murów pozwalano sobie na wiele. Większość przychodzących dostojników nie wyrzekło się bujnego życia intymnego, w przybytku przeoryszy Zofii znajdując miejsce, gdzie można pofolgować żądzom. Niemal wszyscy byli członkami nieoficjalnych organizacji kościoła katolickiego, potężnych, totalitarnych ugrupowań i tajnych stowarzyszeń, pchani do działania elitarnym obłędem posłannictwa bożego i obsesyjną żądzą panowania, rozporządzający ogromnymi zasobami finansowymi, z wielką sympatią aprobowani i wspierani przez najwyższych reprezentantów męskiej hierarchii klerykalnej. Dyrektorzy, właściciele instytucji finansowych, spółek holdingowych i inwestycyjnych, drukarń i wydawnictw, dzienników i czasopism, instytutów nauk ekonomicznych i zarządzania, szkół wyższych, domów studenckich i akademii. Mieli w swoich rękach wszystkie rządowe dźwignie władzy w sferze finansów, handlu i produkcji przemysłowej. W ich kleszczach znajdował się Watykan, zaś domy i nieruchomości w Kolonii, Hamburgu, Stuttgarcie i Monachium, a także w Wiedniu, Innsbrucku i Salzburgu oraz w Zurychu, Bernie i Genewie, były elegancko położone. Jeśli chodzi o architekturę wnętrz, to najodpowiedniejsze byłoby określenie „spartańska nobliwość”. Tak buduje ten, kto jest bogaty, a nie musi się z tym obnosić. Tak buduje ten, komu zależy na reprezentacyjności, ale kto nie chce, by mu zakłócano jego intymność. A propos tej ostatniej. Niektórzy mieli żony. Inni, publicznie udając nienaganne życie w celibacie, umieszczali kochanki w Watykanie, a synom z nieprawego łoża — „bratankom lub siostrzeńcom” — powierzali wysokie urzędy. Zdarzali się też homoseksualiści, którzy nadawali partnerom godność kardynała. Inni zaś, nie znając granic rozwiązłości, byli zwolennikami obydwu orientacji seksualnych.

Wśród tych „świętych bydlaków” jedna dziewczynka była jak nieoszlifowany diament. Siostra Julii, będąc pewną siebie indywidualistką, mającą niepokorną duszę, po prostu nie przyjmowała bożej rzeczywistości za absolut. Zawsze chciała wiedzieć jakie przyczyny spowodowały, iż jest tak, jak jest? Innym słowem, jej system percepcji przez cały czas czynnie reagował na otaczającą rzeczywistość; analizowała, porównywała, wyciągała wnioski i poddawała je w wątpliwość, weryfikowała z poglądami uprzednio przyjętymi za prawdę, odrzucała te, które wzajemnie się wykluczały, tworzyła analogie i porównywała je, sprawdzała przesłanki czy aby nie są błędne — a wszystkie operacje myślowe czyniła z konsekwencją podyktowaną logiką. Nic nie przyjmowała na wiarę albo na słowo. Argument autorytetu też nie robił na niej wrażenia. Owszem, była istotą wierzącą, lecz jej wiara musiała być zgodna z racjonalistycznym, kierującym się logiką umysłem. Aby uwierzyć, musiała wpierw zrozumieć.

Jakby tego było mało, uznała, że zdolność rozsądnego rozumowania i dokonywania indywidualnego wyboru jest podstawową cechą prawdziwej istoty. Jednocześnie była pierwszą, która odkryła, że wolna wola to iluzja i źródło problemów, które należy poddać kontroli za pomocą przykazań i groźby potępienia wiecznego w przypadku nieposłuszeństwa. W efekcie, nie chciała przyjąć jarzma zewnętrznej moralności — sama dla siebie chciała być wyznacznikiem tego, co jest dobre i złe. Przeorysza Zofia i jej goście nie mogli znieść niepodległości umysłu siostry Julii, wolności od potrzeby podążania za stadem.

Przemoc fizyczna nie wchodziła jednak w grę, wszak uroda dziewczynki z powodzeniem zagłuszyła szok kreacji. Twarz przybrała przepiękne kształty, ruchy były delikatne niczym nić pajęcza, włosy opadały na wspaniałe ramiona, zaś piersi połyskiwały w delikatnym słońcu… Stosowano więc wobec dziewczynki terror psychiczny. To wówczas bliskość i ciepło drugiego człowieka zastąpiły słowne upokorzenia.

— Ciesz się bękarcie, że cię nie wyskrobali i nie pochowali twe truchło jak wiele innych, tuż pod murami klasztoru — zwykła mawiać przeorysza, dodając przy okazji, że “kurwa może zrodzić tylko kurwę”.

A wszystko powodowane zemstą za zakazany związek krakowskiego kardynała z ladacznicą. Tylko czemu za bród owej relacji miała odpowiadać mała, niewinna dziewczynka? Czy owoc z plugawego drzewa też jest skażony?

Tak mijały dni i noce, tygodnie i miesiące. Po roku od przybycia do klasztoru siostra Julii dowiedziała się, że weźmie udział w specjalnym balu. Zaproszono na niego wielu kościelnych dostojników, którzy mieli uczestniczyć w licytacji młodocianych dziewczynek. Stado podstarzałych bydlaków, do gruntu zepsutych, w sercach których gościły hedonizm, żądza, duma i egoizm, miało niepowtarzalną okazję kupna młodocianej ladacznicy do prywatnego burdelu. “Świeże ciałko” można było już nabyć za niecały tysiąc dolarów. To śmieszna kwota, zważywszy, że dochody świętych stręczycieli sięgały stu tysięcy dolarów rocznie. Mając takie środki raz na kilka lat arcybiskupi i kardynałowie kupowali nieletnie niewolnice. Był to warunek niezbędny. Wszak „stare” prostytutki nie dożywały dwudziestki…

Zanim jednak doszło do interesów, należało się odpowiednio zrelaksować. Na stoły podano tłuste woły, owce, jagnięta, jelenie, gołębie, ryby, jaja i pustynne szczury. Nie brakowało sałat z endywii, past z ugniecionych ryb, ziół i świeżych przypraw. A wino? Srebrne i brązowe puchary wędrowały z rąk do rąk, do pełna napełniane przez służbę. Gdy zaś najedzenie i upojenie sięgnęło zenitu, rozpoczęła się orgia… To wówczas do tańca zaproszono pięćdziesiąt specjalnie wybranych prostytutek, które po uczcie tańczyły nago ze sługami przy świetle kandelabrów zabranych z ołtarza. Kościelni dygnitarze bawili się wyśmienicie, rzucając między nierządnice garście kasztanów, które ladacznice zbierały, schylając się i pokazując bez osłonek swe najintymniejsze wdzięki. Taniec przerodził się w homo-heteroseksualną orgię. Wszyscy, bez wyjątku, wymieniali pocałunki, lecz wcale nie przyjacielskie czy braterskie. Głębokie, długie, z użyciem języków. Ich ciała falowały w jednostajnym rytmie, płynnie, niczym morskie fale. Wzdychali przy tym namiętnie, ich oddechy stawały się coraz głośniejsze i szybsze, po czym nagły skurcz targał nimi i padali obok siebie nieruchomi, promieniujący szczęściem, którego opisać nie sposób.

Gdy zaś został zaspokojony głód cielesności, przyszła pora na specjalny pokaz. Stały więc dziewczynki przed elitą katolickiego świata. Otulone widokami, dającymi animuszu zmysłom, i zapachami, wzniecającymi pragnienie. Tymczasem święte bydlaki lubieżnie patrzyły, jak młode ciała rozkwitają, rodząc obfitość słodkich owoców, jak intymne kwiaty stają się jednymi z najjaśniejszych jakie można znaleźć w całym świecie. Tych kilkanaścioro dziewczynek było nielicznym przykładem piękna natury ugłaskanej do ludzkiej skali.

Nagle, jeden kardynał, zupełnie nagi oraz nieprzyzwoity zarówno w gestach, jak i słowach, zastawił sidła na siostrę Julii.

— Chcesz odzyskać wolność — spytał, to zaś, co usłyszał, wyraźnie go zesłościło.

— Być wolnym, znaczy móc samemu wytwarzać wyobrażenia. Wolność jest niemożliwa, gdy o moich wyobrażeniach stanowi coś poza mną. Jestem wolna, gdy sama wytwarzam wyobrażenia, a nie wtedy, gdy mogę wykonać coś, ulegając powodom założonym we mnie przez innych. Istota wolna to ta, która może chcieć tego, co sama uważa za słuszne.

Słowa rezolutnej dziewczynki sprawiły, że ciemny rumieniec gniewu wypłynął na policzki kardynała, a jego spojrzenie stało się zimne jak lód. Nie tego spodziewał się kapłan, w łóżku którego było miejsce dla podstarzałych i młodych kobiet, również dla chłopców. Nie dawał jednak sprośny klecha za wygraną.

— Wiesz, przychodzę do ciebie jako kochanek. Kryję się pod niewinnym spojrzeniem i kuszę bardziej niż ostentacyjna perwersja lateksu. Chciałabyś aby przeszyła się włócznia bożej miłości? A może chcesz poczuć jak otwiera się w tobie głęboka rana, ale tak słodka, że pragniesz, aby nigdy się nie zagoiła?

Obleśnym w swej treści słowom młodziutka siostra Julii dała intelektualny odpór, odpłacając pięknym za nadobne.

— Podobno uważa ekscelencja, że kobiety są siedliskiem wszelkich wad. Skoro więc brzydzą was rzygowiny i kupa gnoju, jak możecie trzymać w ramionach ten wór nieczystości?

Tego było już za wiele. Słowa spadły na kardynała jak grom z jasnego nieba. Pewnie gdyby mógł, podopieczna przeoryszy odczułaby boleśnie odpowiedź, nie był to jednak czas, ani miejsce ku temu. Wszak “transakcja” nie doszła jeszcze do skutku. Niestety, kara była czymś nieuchronnym a wymierzyła ją… siostra Zofia, miłośniczka “złego dotyku” i wielbicielka nakazów milczenia pod groźbą surowej kary cielesnej. Co gorsza, tego wieczoru zakonnica podniosła swoje brudne łapsko celem skarcenia małej dziewczynki. Otóż zła kobieta w habicie postanowiła dać upust swym chorym emocjom, które skrywała przez wiele miesięcy. Rozebrała siostrę Markiza do naga, sznurem związała ręce i nogi, zakneblowała usta, a następnie — upajając się przerażającym strachem i nieznośnym bólem swej ofiary — rozgrzaną igłą wypaliła na jej brzuchu napis: „Jestem prostytutką i jestem z tego dumna!”.

Był hańbiący wstyd i zdeptana kobiecość… Gorzki płacz i słone łzy… Rozdzielająca boleść duszy i czarna rozpacz jestestwa… Dość jednak o tym. Każde cierpienie ma swój kres i tak też było w tym przypadku. Gdy ustało kolejne karcenie suki w habicie, czara goryczy ostatecznie się przelała. Nie myśląc długo, chwyciła upokorzona dziewczynka pejcz i wyrwała go z ręki przeoryszy. Było to zadanie dość łatwe, gdyż szalone wymierzanie razów mocno zmęczyło Zofię.

— Teraz odpłacę ci się pięknem za nadobne klasztorna kurwo — słowom wypowiadzianym przez zacisnięte z nienawiści zęby towarzyszyła chłosta jakiej to miejsce jeszcze nie widziało.

Razy, które zadawała siostra Julii, spadały na znienawidzoną przeoryszę jak gromy z jasnego nieba. Bolały, piekły, raziły. Do żywego, do krwi, do kości. Każde uderzenie odpowiadało jednej krzywdzie, tych zaś było co niemiara. Wszak wachlarz możliwości stosowania tortur zdawał się nie mieć końca. W tym aspekcie przeorysza nie miała sobie równych, o czym mogą zaświadczyć podziemia klasztoru, gdzie dziewczynki miały swoje specjalne cele. Nie było nocy, aby nie odwiedzali ich wielebni goście w koloratkach. Z głowami pełnymi wyuzdanych myśli i “zabawkami”, których nie powstydziłby się nawet starotestamentowy bóg.

— Gdzie był gdy jego dzieci płakały, błagały o pomoc, chciały uciekać, wyrywały się z łap zboczonych księży?

Nie było go. Nie widział gwałtów, seksualnych wynaturzeń, wymyślnych zboczeń. Nie słyszał również złowieszczego dźwięku dobiegającego ze specjalnych paralizatorów, przy pomocy których dziewczynki traciły dziewictwo. Dla nich niemy, nocą bezsilny i obojętny. Tymczasem za dnia wielki, boski i litościwy. Szkoda tylko, że dla oprawców. Teraz jednak przyszedł czas na sprawiedliwość. Dziewczynka, zrodzona z “grzechu”, postanowiła ów grzech poskromić i robiła to bezlitośnie, z dziewiczą pasją, oblędną namiętnością, bez krzty ludzkiej empatii.

— Skąd w dziecku tyle siły aby powalić znienawidzoną przeoryszę na ziemię i bić aż do utraty przytomności?

Niektórzy dopatrywali się w tym dzieła boga, choć są i tacy, którzy widzieli w tym rękę Diabła. Jaka jest prawda, trudno dociec, faktem jest jednak, że po pewnym czasie plecy dziewczynki ozdobił tatuaż symbolizujący sztylet z tajemniczym klejnotem.

Gdy wiele lat później spytano co on oznacza, siostra Julii i Markiza pospieszyła z wyczerpującą opowieścią.

— Gdy Lucyfer upadał z niebios w otchłań ciemności, z jego czoła odpadł klejnot, symbol piękna i doskonałości. Był to szmaragd, uważany przez alchemików za kamień Merkurego, wysłańca nieba, pośrednika pomiędzy światami, przewodnika martwych dusz w zaświaty. Tyle historii, dla mnie osobiście szmaragd symbolizuje ciemność i śmierć, których doznałam w młodości, oraz życie i światło, których zaznaję obecnie. Myślę, że gdyby nie owo światło jaśniejące nawet w najgłębszych mrokach otchłani, prawdopodobnie zabiłabym przeoryszę, uratował więc Lucyfer małą dziewczynkę.

— Czego chciał Lucyfer w zamian, wszak zawsze czegoś chce?

— Zażądał tylko jednego — bym kroczyła ścieżką lubieżnych doznań, dumnie prezentując cyrograf w postaci Klejnotu Otchłani — padła odpowiedź.

To jego blask przemówił wiele lat temu do dziecka zrodzonego z “grzechu”, wskazując drogę ucieczki z boskiego więzienia.

— Więcej nie zniosę tych wszystkich upokorzeń, mam dość! — oznajmiła siostra Julii jedynej bratniej duszy zamieszkującej święte kazamaty.

— Rozumiem i jestem po twojej stronie, możesz na mnie liczyć — odpowiedziała Aurelia, która nieraz była naocznym świadkiem okrucieństw dokonywanych na przyjaciółce.

— Niestety nie uda nam się uciec w dwójkę ale — obiecuję — wrócę po ciebie — to były ostatnie słowa upokorzonego dziecka wypowiedziane za murami plugawego klasztoru.

Na szczęście następny raz nastąpił wkrótce. Najpierw taran. Przód, tył, ponownie przód i po drzwiach. Hałas. Widać im tylko oczy. Świecące skupieniem spod hełmów. Gęsiego. Lewe dłonie na barkach kolegów idących z przodu. Wchodzą przy kanonadzie huków wystrzałów. Na końcu ten z zabezpieczenia medycznego.

— Policja! Policja! — zdzierają gardła. — Na ziemię! — krzyczą, gdy już kogoś dostrzegli, wbiegając po chrzęszczącej od szkła podłodze. — Połóż się, połóż się!

Ten krzyk nie daje czasu na zastanowienie, na wahanie.

Leżą na glebie. W nadgarstki wrzynają się trytki. Trochę poleżą, bo pierwsze czynności już tu, na miejscu. Zdejmowanie odcisków palców, przeszukanie. Pies coś wyczuł. Zgarnęli laptopy, komórki, znaleźli skrytkę w podłodze na sejf z pieniędzmi. Ona też na ziemi, jak wszyscy. Ale tylko przeorysza w kajdankach, a nie plastikowych zaciskach, skuta z tyłu. Już siedzi w “suce”. Operator nagrania skręca jeszcze “kominiarzy”, chłopaków ze specjalnego zespołu z zarządu Centralnego Biura Śledczego, choć w akcji przeprowadzonej jednocześnie w pięciu miejscach brali udział też miejscowi funkcjonariusze i posiłki. Ale na ten dzień to już fajrant, film się urywa.

Siostrze “plugawego rodzeństwa” towarzyszyli funkcjonariusze policji, którzy skrzętnie przeszukali pomieszczenia klasztorne i okoliczne ziemie. W pierwszym przypadku zabezpieczyli pokaźną kolekcję sekstaśm, na których zboczone siostrunie śmiało sobie poczynały z niewinnymi, młodocianymi sierotami. W drugim przypadku, kiedy zaczęto skrupulatnie przeszukiwać ową oazę nominalnej cnoty, odsłonięto wiele kości małych dzieci, którym nie dane było się narodzić z uwagi na wzniosłą ideę „czystości”.

Skandal, który wybuchł wokół przybytku przeoryszy Zofii, rozrósł się do niebotycznych rozmiarów. Stacje telewizyjne i gazety codziennie powtarzały oskarżenia o pedofilstwo wobec kolejnych kapłanów. Padały nazwiska, cytowano doniesienia do prokuratury, relacjonowano oświadczenia ofiar. Bydlaki próbowały się jeszcze ratować, twierdząc, że „upadek człowieka, który sam w sobie jest bolesnym doświadczeniem, nie powinien stać się przedmiotem sensacji” oraz argumentując: „przyznając prawo do wolności informacji, nie można się zgodzić, że mówienie o złu moralnym staje się okazją do sensacji”. Było już jednak za późno, szambo wybiło i obryzgało wszystkich, bez wyjątku. Na fali powszechnego oburzenia przeanalizowano mnogą ilość dokumentów i przesłuchano wielu świadków na temat blisko kilkuset instytucji wychowawczych prowadzonych przez kościół. Co więcej, opierając się na materiałach dotyczących kilkudziesięciu tysięcy dzieci, które przewinęły się przez szkoły i przytułki kościelne, zarzucono członkom tych instytucji nie tylko molestowanie i terror psychiczny, ale także zbiorowe gwałty, bicie i sadystyczne znęcanie się nad swymi podopiecznymi. Szczegóły zeznań wielu świadków były wstrząsające — parzenie wodą i ogniem, biczowanie i kopanie, wielokrotne gwałty, zmuszanie do niewolniczej pracy, wielogodzinne klęczenie.

To wszystko, jak również “owoce” związków zakonnic z “purpuratami” nigdy nie miało prawa ujrzeć światła dziennego, stało się jednak inaczej — siostra Julii obiecała zemstę i słowa dotrzymała. Wiedzę, którą zbierała od lat, w końcu należycie spożytkowała, grzebiąc pod ruinami oprawców a wraz z nimi swoje popieprzone pięćdziesiąt twarzy wypaczonego dzieciństwa. Niestety, słodka vendetta i upragniona wolność wypisały słony rachunek do zapłacenia. Przyszłość miała to ukazać w całej mrocznej pełni. Na razie jednak uwolnione dziewczynki rozeszły się, każda w swoją stronę. Pierwsza wyjechała do Stanów Zjednoczonych, gdzie odgrodzona od Europy wielką wodą, postanowiła spełnić swoje marzenie z dzieciństwa o własnym sklepie. Druga zdecydowała, że szczęście znajdzie w sercu Starego Kontynentu i faktycznie — Niemcy okazały się ziemią obiecaną.

Nie czołgała się w półmroku mokrych ulic, jak niektórzy wróżyli, lecz podniosła się w dumie i czyniła dzieło nikczemności. Była głośna i cudzołożna. To w tym kraju siostra Julii odkryła, że ciało jest walutą a przelicznik może przyprawić o zawrót głowy, zwłaszcza gdy jest się biegłym w sztuce kochania.

Rozdział VI

W sidłach Diablicy

Dość jednak o Świątyni Seta i jego przybudówkach. Oto bowiem przywódcza pozycja Hannah w tajnej organizacji dorównywała urodzie… Wyrodna matka i odtrącona żona wyglądem przypominała rzeźbę, która wyszła spod dłuta najwybitniejszego artysty. Była tak naładowana erotycznym dynamitem, że pobudzała zmysły znacznie mocniej niż najbardziej wyrafinowana pornografia. O takiej istocie mówi się, że stworzył ją Szatan aby rzucić mężczyzn na kolana. Święta prawda, choć ubrana w nieczyste szaty lubieżności…

— Kto jednak, w obliczu takiej piękności, miałby wyrzuty sumienia z powodu nieprzyzwoitych myśli?

Grzech w tym przypadku jest wskazany, co więcej — jest nieunikniony… Jego zapach przyjemnie drażni swą lubieżną wonią, niespieszno wodząc na pokuszenie… Skusił się więc pewien chłopak na podróż do “zakazanego ogrodu”, gdzie owa piękność mieszkała. Słodki grzech był na wyciągnięcie ręki — wystarczyło tylko chcieć…

Ciało Hannah, choć skrajnie jędrne i nieprzyzwoicie zadbane, od dawna cierpiało na deficyt pieszczot wszelakich. Na każdym kroku dało się to odczuć. Dowolnie wybrane fragmenty nostalgicznie łaknęły dotyku, zwłaszcza miejsca niedostępne dla oczu osób postronnych… Pragnienie bliskości było aurą, która otaczała kobietę. Nietypowe ruchy ramion, charakterystyczny sposób poruszania, osobliwa gestykulacja dłońmi, specyficzna plastyka nóg — wszystko to spójnie składało się na obraz kobiety łaknącej karesów. Wystarczyło tylko rozpakować owe piękne pudełeczko i do woli rozkoszować się mozaiką wykwintnych smaków…

Diaboliczna nieznajoma liczyła czterdzieści cztery lata i, jak na swój wiek, osiągnęła wiele. Miała bogate życie i piastowała posadę prezesa w rodzinnej korporacji, niestety wszystkiego mieć nie można. Mąż oddalił się od niej mówiąc, że iskra namiętności, która niegdyś rozpalała ich zmysły, obecnie ledwo się tli. Dawni kochankowie zostali więc przyjaciółmi. Wiecznie zajęty współmałżonek coraz więcej czasu spędzał w pracy i stosunkowo rzadko bywał w domu. To niezbyt dobry prognostyk dla kogoś, kto zamierza na powrót rozkwitnąć. Chcąc więc poczuć tę młodzieńczą fantazję, która kiedyś nie dawała im ani chwili wytchnienia, znudzona żona zaczęła szukać pożądania. Rozkosz kusiła seksualną satysfakcją, serce biło jak oszalałe, myśli przelatywały jak samochód wyścigowy… W końcu pragnienie przyćmiło zdrowy rozsądek… Kobieta piękna, bogata i… zmęczona dotychczasowym życiem postanowiła zatracić się w słodkich szaleństwach cielesnego świata…

Urozmaicenie znalazła w ramionach syna ogrodnika, jej ciałem rozkoszował się pewien fotograf, uległa także wdziękom młodego górala… Historie owych związków życie napisało z lekkością, wzbogacając odpowiednią dozą pikanterii. Było niemal wszystko — męskie nasienie o smaku iglastego lasu skąpanego w zimowym słońcu, pojawiła się również namiętność pachnąca szorstką korą i łagodnymi kwiatami lawendy… Niestety, mimo wachlarza ekscytujących uniesień, wciąż wypatrywała tego jedynego…

Szukała, aż… zobaczyła… go. Przewrotny los połączył ową parę w scenerii iście bajecznej. Otóż przyszły kochanek leniwie wylegiwał się w słońcu na Francuskiej Rivierze. Widok gorącego mężczyzny leżącego na rozgrzanym piasku był nad wyraz kuszący, do tego stopnia ponętny, że od pierwszego zobaczenia demonicznego uwodziciela marzyła tylko o jednym. Chciała na jego ustach złożyć soczysty pocałunek, masować prężącą się męskość, czuć jak żar namiętności ogarnia jej ciało… On zaś wiedział, że w każdej kobiecie tkwi drapieżna kocica, którą należy ujarzmić. Co ważne, nie wystarczy poskromić raz, proces ten trzeba ustawicznie powtarzać. Czym częściej, tym dzika kocica jest bardziej usatysfakcjonowana… Przywołując wizerunek kobiety zapamiętany za dnia, nocą ozdabiał go fantazjami. Często używał w tym celu kajdanek z tygrysim futrem…, kobieta zaś aktywnie w tym wszystkim uczestniczyła…

Nim się obejrzałam, byłam unieruchomiona i podwieszona do specjalnego haka. Jak ja nie znoszę tego stanu! Wolę dzikość, preferuję wolność, którą nikt i nic nie jest w stanie ujarzmić. Tymczasem byłam zdana na łaskę lub niełaskę oprawcy. Nie minęła minuta, a pokazał mi kto tu rządzi. Parę uderzeń bata potrafi zmienić punkt widzenia. Po chwili byłam potulna jak baranek, który godzi się na słodką rzeź… Gdy ta nadeszła, znienawidzonym kajdankom byłam niezmiernie wdzięczna. Metalowy oprawca okazał się bowiem wybawieniem, wszak gdyby nie osławione kajdanki, bezsilna opadłabym na ziemię. Tymczasem do końca wytrzymałam batożenie…

Finalnie przyszedł czas na realne doświadczenie rozkoszy. Guziki puściły niemal natychmiast, dźwięcznie rozsypując się po całym gabinecie. Pełne piersi zostały uwolnione spod koronkowego stanika a twarde sutki poddane zachłannej pieszczocie. Jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia… Kochanek skierował wzrok na nogi. Z pozoru klasyczne, czarne pończochy do pasa, skrywały w sobie tajemniczą grę kontrastów i nieoczekiwanych detali. Odważna interpretacja czerni w eleganckim retro stylu była tłem dla zaskakująco zmysłowego wzoru, który ożywiał całość, dodając jej intrygi i pikanterii. Na opasce ud, jakby w ukryciu, pojawił się motyw kokardek i sznurowadeł. Ten zdecydowany, czerwony akcent był niczym iskra, która podkreślała kokieteryjny wymiar tych niezwykłych pończoch. Wyróżniał się na tle głębokiej czerni, stając się zaskakującym elementem, który dodawał całości zmysłowego uroku. Owe pończochy do pasa były czymś więcej niż tylko elementem garderoby. Były przemyślaną deklaracją stylu, wyrafinowanym połączeniem klasyki z nutą ekstrawagancji, które podkreśla unikalność i pozwala poczuć się wyjątkowo.

Nie minęła więc minuta a na kolanach kobiety spoczęły czarne koronkowe majtki zaś rozpalona szczelina przyprawiała kochankę o przyjemne dreszcze, które przeszywały jej wielbione ciało jak tysiące promieni słonecznych podczas pobytu na plaży. Nagi biust zasypany gradem pocałunków, nabrzmiałe od dotyków mężczyzny gniazdko — czekała na to tak długo, tak bardzo tego pragnęła! Oszołomienie szło w parze z oddechem, który stawał się coraz cięższy. Czym głębiej kochanek wsuwał palce do mokrej szparki, tym bardziej w żyłach kochanki buzował ogień. Upajając się cudowną chwilą spełnienia, nie pozostała dłużna… Twarda i gruba męskość wystrzeliła ze spodni jak z procy, zaostrzając u kobiety i tak już wilczy apetyt. Ledwie była w stanie objąć drobną dłonią okazałe przyrodzenie, co z nieskrywanym zadowoleniem odnotował mężczyzna. Kochanka zaś kontynuowała. Ściągnęła napletek i oblizała ciemnopurpurową, lśniącą głowicę. Gorące usta sprawiały, że przeciągłe jęki mężczyzny słodko wypełniały pomieszczenie. Były tym donośniejsze, im intensywniejsze były pieszczoty penisa oraz nabrzmiałych z żądzy klejnotów. Wiedziała doskonale, że odwleka to, co nieuniknione. Chciała jednak tego, pragnęła aby pulsujący kutas wystrzelił nasieniem, brudząc usta i biust. W końcu życzenie stało się rzeczywistością… Nogi kochanka, początkowo z waty, teraz całkowicie odmówiły posłuszeństwa. Serce oblubienicy niemal nie wyskoczyło z piersi, na których spoczęły resztki życiodajnego nektaru. Opadła na skórzane krzesło swojego gabinetu, zmysłowo oblizując miłosną słodycz…

Od tego momentu życie mężczyzny zmieniło się nie do poznania. Możliwość zmiarkowania świata, który byłby niedostępny przy obraniu tradycyjnej ścieżki to jej wyłączna zasługa. W zamian chciała tylko jednego — pragnęła poczuć klapsa, który wpompuje w jej ciało kolejną dawkę endorfin, te zaś przybiorą szatę euforii. To był układ dwustronny. Owa kobieta otrzymuje poczucie wolności oraz wytchnienie od codzienności. On dostaje nowe życie.

Chciał tego, więc podpisał cyrograf. Gdy zaś na umowę spłynęła ostatnia kropla atramentu, z miejsca pokochał nową, bardziej kuszącą rzeczywistość. Łamał tabu, balansował na granicy pornografii i pławił się w luksusie. Czuł się jak w muzułmańskim raju, gdzie hurysy o migdałowych oczach serwują drinki a on projektuje swe fantazje na gibkie ciała, aby zatracić się w ogniu orgazmu. Tak, był ekshibicjonistą, narcyzem, królem perwersji i miłośnikiem piękna. Kosztował kobiety silne i wyniosłe. Mocne, prężne, energiczne. Z jędrnym ciałem i kształtnymi piersiami. Wszystkie, które są pewne siebie i swojej kobiecości. To, co było w tym układzie wybitnie atrakcyjne, to fakt, że traktował oblubienice nie tylko jako obiekt fantazji, ale również jako towar, który bez problemu można nabyć a później zrobić z nim, co się żywnie podoba.

— W kupowaniu kobiety jest coś, co mnie podnieca. Jak afrodyzjak działa na mnie sprowadzenie jej do rangi towaru — powtarzał za Helmutem Newtonem.

Na swoje nieszczęście Artur widział matkę jeszcze dwukrotnie. Za każdym razem były to sytuacje, które nie pozostały bez wpływu na jego psychikę.

Opera rozgrywająca się na jego oczach była jedynie zasłoną dymną przed prawdziwą sztuką… W scenie, w której było mu dane być obserwatorem, główna rola przypadła w udziale istocie niezwykle pięknej. Motyl, który tego wieczoru stał się prezentem, z lekkością i gracją spoczął na łonie Hannah. Słodki grzech był na wyciągnięcie ręki — wystarczyło tylko chcieć…

Nie dziwne, że łono Hannah upatrzył sobie motyl szczególnie, wszak był powodowany ciekawością i lubieżnymi myślami swojego właściciela. Gdy podczas antraktu rozkoszny owad zagościł na dobre między udami kobiety, Artur nie był jeszcze świadomy tego, co nastąpi. A działo się, oj działo… Jak tylko salę pokrył mrok a scenę wypełniła muzyka towarzysząca znakomitej grze artystów, spektakl zaczął toczyć się w zupełnie innym wymiarze. W świecie, w którym się znalazł, nie było strawy dla ducha, tylko dla ciała. To cielesność Hannah była w centrum uwagi. Mając między nogami wibrator w formie motyla, który zmysłowo „położył” skrzydła na muszelce, z trudem opanowywała emocje. Te jednak były nie do ujarzmienia. A wszystko za sprawą towarzyszącego mężczyzny. Dyskretny pilot, który dzierżył w dłoni, był wyznacznikiem aktywności rozkosznego owada. Wystarczyło uruchomienie przycisku, a motyl wzbijał się do lotu, przyprawiając ciało o przyjemne dreszcze…

Długa, czerwona suknia, a pod nią ekskluzywna bielizna erotyczna, skutecznie skrywały drżenie ud i lubieżne pulsacje wyposzczonej szczeliny, niestety słodki grymas malujący się na twarzy Hannah nie pozostawiał złudzeń co do rozkoszy, która sprawnie, krok po kroku, płynnie, cząstka po cząstce, owocnie, kawałek po kawałku, ją pochłaniała. Całe szczęście, że operowe arie artystów skupiały na sobie spojrzenia przybyłych gości. Gdyby nie to, wszystkie oczy zwróciłyby się w stronę tych dwojga, a dokładniej rzecz ujmując — na łono kobiety, które przyjemnie zwilgotniało… Hannah była tak napalona, że zaczęła mruczeć podobnie jak rozkoszny gadżet erotyczny. Co ciekawe, mężczyzna któremu towarzyszyła, zachowywał kamienną twarz i stoicki spokój. Bawiła go cała ta sytuacja, więcej — podniecała go świadomość władzy nad emocjami kochanki. Dlatego, bez żadnych oporów, hojnie wykorzystywał cały wachlarz możliwości dyskretnego pilota. To musiało zakończyć się słodkim finałem, i tak też się stało. Nim opera dobiegła końca, błogość wypełniła każdy fragment kobiecego ciała, po czym zniknęła w niebycie słodkiego zatracenia niczym motyl unoszący się nad łąką pachnącą kwieciem…

Drugi raz był jeszcze “gorszy”, nie zgorszył bowiem lecz przypomniał lata młodości, podczas których Artur śmiało sobie poczynał z matką… Tak więc tajemniczy kochanek wzbudził zazdrość za utraconą przeszłością… Chorą do szpiku kości i na wskroś przyjemną, bajecznie słodką, obłędnie obsceniczną…

Emocje obudziła sesja Dark Eros, podczas której krzyżując BDSM z masażem tantrycznym, koncentruje się na obudzaniu, drażnieniu i odmawianiu, dostarczaniu przyjemności i trzymaniu w niepewności, nagradzaniu i lekkim karceniu. „Pacjentki” podczas takiej “wizyty” są w siódmym niebie, zwłaszcza gdy mają zasłonięte oczy. Nie widząc a czując budzące się do życia pozostałe zmysły, uległe znajdują się na krawędzi podniecającej bojaźni, namiętnej szamotaniny, rozkosznego zagubienia… Praktyka krępowania niewolnic, a następnie stymulacji i pobudzania ich poprzez tantryczny dotyk, wprowadza je w stan wielkiego uniesienia i czystej błogości. Intymny masaż, podczas którego bliskość kusi każdy centymetr ciała, jest niezwykłym doświadczeniem, podobnym w wymowie do doskonale zaaranżowanego tańca.

— Pozwól mi nadać tempo twoim przeżyciom, zrezygnuj z kontroli, zaufaj i odpręż się. Niech to odpuszczenie zabierze cię do krainy wielowymiarowej, skrajnej przyjemności, i odkryje w tobie pokłady seksualności, o których nie miałaś pojęcia — jak mantrę powtarzał swoim uległym tajemniczy kochanek, te zaś — rozgorączkowane kaprysem namiętności — doznawały ogromnej osłody płynącej z subtelnej zabawy zmysłami.

Kiedyś w takiej sesji wzięła udział Hannah.

— Po co ta opaska? Czemu chcesz mi przesłonić oczy?

— Odpowiedź jest bardzo prosta, kochanie. Otóż zamierzam odebrać ci wszelką kontrolę nad sobą, żeby twój umysł nie mógł zajmować się niczym innym poza odczuwaniem. Za chwilę nauczysz się, że bycie pozbawionym dozoru jest bardzo wyzwalające.

Stoję pogrążona w egipskich ciemnościach. Nic nie widzę, w przeciwieństwie do niego. Pan delektuje się klasycznym łukiem mojego łona. Podziwia piersi. Smakowicie pełne i dojrzałe, pokryte skórą o odcieniu kości słoniowej. Zwieńczone malutkimi brodawkami, sterczącymi urokliwie i niewinnie. Uwagę mego Właściciela przykuwa też arcydoskonale wyrzeźbiony brzuch, następnie gąszcz włosów na wzgórku, co pozwala przypuszczać, że cipka jest jędrna i sprężysta.

— Czy to koniec wizualnej uczty?

Bynajmniej. Podziw budzą zaokrąglone linie bioder i pupy, drżące pośladki, wybornie ukształtowane nogi…

Nic nie widzę, za to słyszę, jak Pan otwiera i zamyka szufladę. Zaczynam się obawiać. Moja wewnętrzna beztroska dziewczynka emocjonuje się oczekiwaniem, ale dla maniaczki kontrolowania wszystkiego niepokój jest niepożądany.

— Ufasz mi?

— Tak Mistrzu. Bez wahania.

— Dlaczego?

— Nie wiem, ale ów stan diabelnie mnie podnieca…

— To dobrze, tak ma być. Wiesz, jak pięknie teraz wyglądasz?

Zamiast odpowiedzieć, przygryzam wargę, bo nagle czuję jego palce na łechtaczce. Rozchylają mnie i powoli włóczą się w górę i w dół. Wyginam się, aby poczuć lepiej, intensywniej, ale on natychmiast odsuwa dłoń.

— Panie, proszę, błagam…

— Nie kochanie — zabrania mi. Ja o wszystkim decyduję. Tu i teraz.

Po tych słowach moje serce wali jak oszalałe a sutki sztywnieją na samo wyobrażenie. Konieczność przekazania komuś kontroli budzi we mnie niepokój. Podobnie jak podporządkowanie się bez zastanowienia.

— Przestań myśleć i całkowicie poddaj się chwili — słowa Nauczyciela niosą ze sobą duży ładunek spokoju, który spływa po mnie jak błogosławieństwo.

Powoli acz stanowczo podążam więc w kierunku spełnienia. Mistrz okręca moje nadgarstki szorstką liną. Czuję jej “surowy charakter” bardzo wyraźnie za sprawą opaski na oczach, która sprawia, że mój świat spowija się czernią. Wkraczam do rzeczywistości pełnej nieznanych i ekscytujących emocji.

Stojąc przede mną, nic nie widząc, lecz mając świadomość, że podziwiam ją w milczeniu, witam się z jej ciałem, delikatnie dotykając każdej części, Hannah doświadczała rozkosznej iluminacji… Ja zaś powoli zsuwałem sukienkę, bieliznę…, następnie przyszła pora na… nieprzyzwoity w swojej treści szept skierowany do coraz bardziej spragnionej oblubienicy.

— Zapomnij o tym, kim przed chwilą byłaś. Teraz jesteś kimś zupełnie innym.

— To znaczy…? Jak mam to rozumieć?

— Dosłownie — oschły głos Pana nie pozostawia złudzeń co do intencji.

Porozumiewawczo kiwam głową, choć tak naprawdę niewiele do mnie dociera.

— W owej chwili należysz wyłącznie do mnie. I ciałem, i duszą. W tym momencie oddajesz w moje ręce swoją podmiotowość — odpowiedź Właściciela pojawiła się tak szybko, że można było odnieść wrażenie, że czyta w myślach.

Strach pomieszany z ciekawością co do nadchodzących zdarzeń stanowił mieszankę wybuchową, tygiel emocji buzował, atmosfera gęstniała coraz bardziej. Przez głowę przebiegały setki myśli, raz po raz podsycane pikantnym słowem.

— Pragnę cię, twój widok przyprawia mnie o dreszcz, uczynię cię swoją niewolną — do uszu Hannah docierały pojedyncze frazy, ich moc była jednak wyniszczająca.

Wypowiadane zmysłowym szeptem, kokieteryjnym brzmieniem i przy pomocy figlarnego akcentowania koiły jak balsam, rozgrzewały ciało niczym gorejąca pochodnia. Na tym się jednak nie kończyła lekcja uwodzenia. Płomienne, gorące słowa torowały drogę cielesnej przyjemności…

— Za chwilę osobiście przekonasz się, co to znaczy rozkosz w najczystszej postaci. Podpalę cię i będę patrzeć jak płoniesz ogniem pożądania, na koniec zaś zgaszę cię mym uwielbieniem.

Kilka minut później słowa Mistrza zamieniły się w słodkie czyny… Po przywitaniu się z ponętnie rozpalonym ciałem, na nadgarstkach pojawiły się chłodne kajdanki a ręce zostały podniesione i przyczepione do sufitu… Od tej pory Hannah była zdana tylko i wyłącznie na mnie, ja zaś ponownie przystąpiłem do rozbudzania zmysłów. Łaknienie smaku zaspokoił mój palec uprzednio zanurzony w słodkiej szczelinie kochanki. Powonienie ukoiły męskie perfumy pomieszane ze specjalnie dobranymi olejkami i kadzidłami. Zmysł słuchu nakarmiłem nastrojową muzyką i szeptanymi do ucha słodkimi nieprzyzwoitościami. Pragnienie dotyku zaś zaspokoiły na przemian kostki lodu i orle skrzydła…

Coś miękkiego, lecz trochę szorstkiego przesuwa się po brzuchu i zatacza kręgi wokół moich sutków. Zachłannie wciągam powietrze gdy owa rzecz zaczyna lekko gładzić nogi. Przesuwa się w górę po wewnętrznej stronie jednego uda i wraca w dół po drugim. Pod wpływem dotyku cipka zaciska się, desperacko próbując znaleźć ujście dla palącej żądzy. Ten przedmiot to jedyna rzecz, która dotyka mojego ciała. Jedynym dźwiękiem, jaki słyszę, jest własny oddech. Czuję w sobie narastającą niecierpliwość, a Pan kontynuuje powolną, kuszącą torturę zmysłów.

Nigdy wcześniej nie pragnęłam dotyku mężczyzny tak bardzo. Myślę tylko o tym, gdzie za chwilę mnie muśnie. Nie mogę zrobić nic poza skupieniem się na doznaniach. Moje zmysły są wyostrzone i czekają na jego kontakt z moim ciałem. Udało mu się sprawić, że przestałam planować dziesiąty ruch i upajam się tym, który aktualnie się dzieje. Zapomniałam o otaczającym mnie świecie. W tej chwili nie istnieje nic poza desperackim pragnieniem dotyku i błaganiem ciała o ulgę.

Mistrz zachowuje całkowite milczenie, nie licząc ledwie słyszalnych westchnień, które wymykają się z jego ust w odpowiedzi na reakcję mojego ciała na rozkoszną torturę zablokowania niektórych zmysłów. W końcu następuje upragniony przez wszystkie strony moment. Nauczyciel zatrzymuje się na mojej prawej piersi i zanim udaje mi się w pełni zlokalizować doznanie, dotyka mnie po raz pierwszy, biorąc sutek w usta. Wierzgam dziko biodrami pod wpływem ciepła jego ust.

— Panie…! — rozpaczliwie krzyczę, szarpiąc za więzy.

Pragnę go dotknąć. Zatopić palce w jego włosach i przycisnąć do siebie. Tymczasem Maestro przez chwilę delikatnie skubie sutek zębami, po czym ciepło jego ust znika i przenosi się na drugą pierś. Czuję okrężne muśnięcia tajemniczym przedmiotem, a potem znowu jego usta. Jęczy cicho i mruczy wprost w moją skórę. Dociera do mnie, że muśnięcia odbywają się przy pomocy orlich skrzydeł…

Chcę się odezwać, lecz usta Mistrza zamykają się na moich. Czuję słodkość na jego języku. Pocałunek jest łagodny. Powolne ruchy warg, pozbawione zachłanności, są przesycone czułością. Nauczyciel zjeżdża ustami po mojej nagiej szyi, po czym wraca i skubie płatek ucha. Powolna i upragniona tortura wzbudza we mnie niespotykane pożądanie…

Czuję, jak orle skrzydła przesuwają się po brzuchu w kierunku miejsc intymnych, po czym zostają zastąpione przez błądzące palce. Te zaś pieszczą fałdki i folgują uzależnieniu mojego ciała od jego dotyku. Wzdycham, a Właściciel składa na moich ustach pocałunek i spija wymykający mi się jęk pożądania. Niezwykle sprawnie pobudza mnie palcami. Robi to w sposób tak biegły, że wręcz pcham biodra w stronę zręcznej ręki. Pragnę bliskości, która przybliży mnie do krawędzi…

Syczę i czuję uderzenie gorąca, gdy mnie rozchyla i wsuwa palec do środka. Moje mięśnie zaciskają się, a żyły tłoczą płynny płomień. Obejmuje moją kobiecość dłonią i kołysze nią leniwie, pocierając kciukiem łechtaczkę. Wycofuje palec i powoli wkłada dwa. Zgina je i pociera wrażliwy punkt. Palce powielają ruchy języka i stopniowo zwiększają tempo, a ja zaciskam dłonie w taki sposób, że paznokcie wbijają się w skórę. Jestem rozkosznie blisko, ale nagle wszystko się urywa. Mistrz cofa dłoń. Sfrustrowana protestuję. Zdesperowana krzyczę.

— Jeszcze nie, kochanie. Chcę cię doprowadzić do szaleństwa, do krawędzi. Tak blisko, żebyś myślała tylko o mnie, gdy twoje ciało eksploduje milionami odłamków przyjemności… — uzyskuję odpowiedź, która pochłania jak otchłań.

Hipnotyczne słowa wprowadzają w trans i uwodzą treścią. Po chwili zaś jego usta zamykają się na łechtaczce, a dwa palce wsuwają się z powrotem do środka. Wydaję z siebie nieartykułowany krzyk przeszywającej rozkoszy, która rozchodzi się pulsowaniem po całym ciele. Kochanek ssie i delikatnie mnie drażni, palce powoli wchodzą i wychodzą, pocierając, stymulując i popychając w stronę szczytu. Kręci mi się w głowie od tych ruchów, ale unoszę biodra, bo pragnę więcej. Dyszę i jęczę pożądliwie, bo jego dotyk coraz mocniej mnie rozpala. Jestem tak blisko, zaledwie kilka muśnięć przed orgazmem, kiedy… Maestro nagle odrywa usta, a palce zastygają w bezruchu. Szok, moje płuca walczą o powietrze. Niedowierzanie, ciało pozostaje w napięciu, czekając na najdrobniejszy ruch, który zepchnie je z krawędzi. Na szczęście raz uruchomionego mechanizmu nie da się już zatrzymać. Zegar rozpoczął już odliczanie. Trzy…, dwa…, jeden… Zanurzam się w oceanie poddania, aby po chwili rozpłynąć się w orgazmicznym stanie…

Opadam na dno błogostanu i spoczywam w ramionach wszechogarniającego spełnienia, kołysząc się na falach rozkoszy. Apetyt jednak rośnie w miarę jedzenia. To dlatego do gry wchodzi pejcz, przy pomocy którego Pan rozpoczyna tantryczny masaż. Nie tylko rozbudza on najskrytsze pragnienia, ale również rozprowadza wyzwoloną energię po całym ciele. Każdy cios przekształca ciało w sferę erogenną, by w końcu przebudzane zmysły ponownie napełnić wielowymiarową rozkoszą…

Pan wbija się całą swoją długością w moje rozpalone wnętrze. Nagłe uczucie wypełnienia i nieoczekiwane pchnięcie sprawiają, że wiję się pod Mistrzem niczym piskosz. On zaś powoli się wysuwa, po czym gwałtownie wchodzi z powrotem. I tak w nieskończoność. Mój oddech przyspiesza, puls szaleje, mięśnie się napinają. Atakuję go rytmicznie biodrami i docieram do krawędzi, po czym eksploduję jak petarda. Białe, gorące iskry rozsypują się po ciele. Czuję druzgocące doznania, gdy przelewa się przeze mnie druga fala orgazmu. Bezładnie krzyczę, gdy moje wnętrze pulsuję wokół niego. Tymczasem Maestro zastyga bez ruchu i pozwala, bym oddała się intensywności mojego szczytu. Uwalniam wstrzymywany oddech, a zmęczone mięśnie powoli się rozluźniają. Wtedy dosięga mnie trzecia fala…

To więcej, niż mogę wytrzymać, na szczęście moje skurcze przyspieszają drogę na szczyt Nauczyciela. Odchyla się i wbija we mnie kilka razy, a moje ciało obejmuje go ciasno. W końcu gromko krzyczy, gdy także go dosięga apogeum. Wykonuje biodrami parę gwałtownych uderzeń, po czym czuję w sobie gorącą erupcję…

Jak to się mówi, do trzech razy sztuka. W tym przypadku, reguła ta idealnie znalazła potwierdzenie w rzeczywistości. Potrójne uderzenie niosło ze sobą wystarczającą siłę, aby należycie wstrząsnąć młodym człowiekiem i skierować go na drogę zemsty. Zresztą zwrócić się w jej stronę nie było trudne, wszak na horyzoncie pojawił się przeciwnik, który uwiódł jego matkę… Co gorsza, nie tylko zabrał mu “zakazany owoc”, ale również szansę na kolejne szczęście… No właśnie. Pozostała jeszcze ona, praprzyczyna jego nieszczęść, ta, która zniszczyła jego rodzinę… Za namową chorej matki i ku jej obłąkańczej radości skierował ostrze swojej wendety w stronę kobiety upadłej, obarczając ją wszystkimi nieszczęściami i porażkami, które na niego spadły… Tymczasem, tak to już jest w życiu, nawet najlepszy plan nie jest wolny od imponderabiliów, każde zaś działanie jest brzemienne w niespodzianki. Tak też było i w tym przypadku. Mężczyzna nie przewidział, że zamiary pokrzyżuje mu… miłość…

Rozdział VII

365 dni

Nie było ani zimno, ani ciemno. Raczej jak w śnie, bez początku i końca. Kiedy otworzyłam oczy, natychmiast wszystko stało się jasne. Między niebem a ziemią panowała doskonała harmonia. I tam go zobaczyłam. Lśnił na horyzoncie, jakby świecił własnym światłem. Wyszedł mi naprzeciw, prawdziwy jak nigdy dotąd, stanął przede mną i się uśmiechnął. Nie widziałam go wyraźnie, ale czułam silniej niż kiedykolwiek wcześniej. Odczytywałam kontury ciała, doświadczałam aury jego obecności, zgłębiałam słodycz oczu…

— Asiu — odezwał się czule.

Rozpaczliwie chłonęłam każdy kawałeczek jego twarzy, ale światło było dziwne, rozproszone. Wyciągnęłam rękę, ale on jej nie uścisnął. Chciałam powiedzieć: zostań ze mną, nie zostawiaj mnie więcej; niestety miałam zamknięte gardło, jakby zalała je woda. Nie mogłam mówić.

— Joasiu — odezwał się znowu, nie poruszając ustami.

Był wspaniały, taki bliski, ale kiedy próbowałam wziąć go za dłoń, moje palce straciły czucie.

— Nie zostawiaj mnie, błagam.

Opuszki płonęły, a im bardziej wyciągałam ku niemu ręce, tym słabiej je czułam.

— Asiu — moje imię wybrzmiało ponownie, wypełniło całą przestrzeń, po czym niebo się zawaliło.

Ja jednak chciałam pozostać w tym cudownym miejscu, tam, gdzie był on. Niestety wszystko zniknęło i spadł na mnie chłód. Po chwili moja dusza drgnęła a po ciele przebiegły dreszcze. Rozsadzało mi pierś, skóra stwardniała i napięła się. Była sztywna, ciężka, nękały ją ledwo wyczuwalne skurcze, które przeszywały każdy mięsień. Wzrok wracał powoli, rozmyty, niepewny. Zorientowałam się, że leżę na ziemi.

— Chyba ktoś mnie napadł…?

Rzeczywistość momentalnie spadła całym ciężarem. Przerażenie odżyło na skórze. Zaczęłam się nerwowo poruszać. Znów zobaczyłam czerń, która mnie otoczyła, i panika przerodziła się w krzyk, który podniósł się z dna żołądka, uniósł pierś, odebrał dech. W końcu… zamarł na moich wargach. Źrenice nie drżały już jak oszalałe insekty, skupiły się na tym, co nade mną. I niebo ponownie spadło mi na głowę. Świat zamilkł, całkowicie ucichł. Słychać było jedynie krótki oddech, który czułam na twarzy. Nade mną stał… on. Jego sylwetka wypełniła całe moje szeroko otwarte oczy. Patrzył na mnie, jakbym była czymś jednocześnie przerażającym i przepięknym. Kiedy spojrzałam w jego oczy, tak wyjątkowe i lśniące, poczułam motyle w brzuchu.

— Asiu — mruknął jego głos, a ja poczułam, że w uszach eksploduje mi wszechświat.

Coś pękło, z łoskotem rozdarło mnie na dwoje: moje serce huknęło, płonęło, jego uderzenia pulsowały mi w gardle. Drżałam, wstrząśnięta, próbując pozszywać się w całość, na ile mogłam. Ale było już za późno. Jedyne, czego pragnęłam… to żeby patrzył na mnie, chciałam poczuć na sobie jego gorące spojrzenie. Doświadczyć na skórze męskiego oddechu. Zobaczyć, jak się do mnie uśmiecha.

Nieznajomy zmieszał się z moim mrokiem w cudownej harmonii, a jego oczy ukołysały mnie i poprowadziły za sobą. Do bezpiecznej nicości. Bo kiedy tak na mnie patrzył, byłam niczym śniego na słońcu. Mężczyzna, który ujawnił swoje oblicze, mienił się tysiącem kolorów, a ja byłam blada jak kość słoniowa. Dopiero jego dotyk, gest i spojrzenie nadały mi nową barwę. I oto teraz — cudowna wizja wśród dreszczy przerażenia — światło na końcu tunelu. A jednak odnalazłam go. I jak zawsze był… piękny. Tak urodziwy, że mogłabym umrzeć od samego patrzenia. Ogarnięta szaleństwem chwili, pragnęłam zostać na zawsze odbiciem w jego oczach. Tymczasem los okazał się dla mnie o wiele bardziej łaskawy niż mogłam oczekiwać w najśmielszych snach. Oto bowiem nieznajomy wyciągnął rękę w moją stronę…

— Asiu, wszystko w porządku? — spytał czule.

Przy życiu utrzymywało mnie bicie jego serca. Każde uderzenie brzmiało jak grom, przypominało młot bijący bezpośrednio w duszę. Taki stan utrzymywał się dość długo, nawet w samochodzie, którym jechaliśmy do tajemniczej posiadłości mojego wybawcy. Emocje wybuchały raz po raz, krępowały umysł i serce, całkowicie zaćmiły myśli.

Nie czułam się dobrze. Mimo to uparcie starałam się pokazać, że jestem twarda i nic mnie nie rusza. Tymczasem prawda była zgoła inna. Czułam się wstrząśnięta. Krucha. Przerażona. Błądziłam po omacku, zagubiona w nieznanym, pogrążałam się w ciemności, która stłumiła światło. Toczyłam nieustającą walkę z bólem, który masakrował mi duszę.

To jednak nie koniec nieszczęść, które mnie spotkały. Gdy wychodziłam z samochodu, tak niefortunnie stanęłam, że zwichnęłam kostkę. Nie mogłam postawić ani jednego kroku. Ból mnie sparaliżował. Spuchnięta i obolała noga nie pozwalała na wiele. Podjęłam próbę przemieszczenia się, ale wysiłek okazał się zbyt wielki. Niechybnie upadłabym, gdyby nie mój wybawiciel, który chwycił mnie w ostatniej chwili…

Stało się. Poczułam męski zapach. Szeroka, silna klatka piersiowa emanowała magnetyzmem, któremu nie sposób było się oprzeć. Odwróciłam twarz, bo jego bliskość, głos, który głęboko we mnie wnikał, sposób, w jaki nade mną górował, przepełniały mnie uczuciami, które za wszelką cenę starałam się stłumić. Nie da się jednak oszukać przeznaczenia. Wylądowałam więc na rękach tajemniczego mężczyzny.

Świat stanął do góry nogami. Zabrakło mi tchu. Nie zdążyłam nawet zrobić wdechu, gdy przycisnął mnie do siebie, z czułością zamykając w objęciach. Po chwili zaczął wchodzić po schodach, a moje serce z trudem pojmowało, co się w ogóle dzieje. Czułam zwarte ciało przyciśnięte do mojego, spokojną siłę, z jaką mnie przytrzymywał. Jego ciepło otoczyło jak rękawiczka. Było skrajnie uwodzicielskie, skutecznie uciszało wszelkie protesty. Nie miałam wyjścia jak tylko się poddać. W końcu skapitulowałam. Oparłam głowę o jego pierś, silną i gorącą, i przymknęłam oczy. Tak, chciałam spacerować pośród jego myśli.

Kroki niosły się echem po korytarzu. Świat przestał tańczyć. Zatrzymaliśmy się. Trochę oszołomiona wróciłam do rzeczywistości i zobaczyłam kontury apartamentu. Nie minęło mgnienie oka, a ja znalazłam się w wielkim łożu. Sama. Zatopiona w satynowej pościeli.

— Dobranoc kochanie, śpij dobrze, już po wszystkim — pożegnał się czule.

Tam, gdzie ludzi jak na lekarstwo.

Posiadłość znajdowała się na jednej z wielu wysp umiejscowionych na dalekiej północy Wielkiej Brytanii. Owo miejsce było na tyle oddalone od cywilizacji, że śmiało można było odnieść wrażenie, iż to odludzie. Surowy klimat, kapryśna pogoda, dookoła spowite złowieszczym obłokiem lasy, pośrodku nich zaś okazała posiadłość. Lekko nadgryziona duchem czasu, trochę zaniedbana, niewątpliwie mająca klimat.

Poranek spowiła mleczna mgła, która unosiła się nad przydomową łąką jako żywo przypominając scenę z filmów grozy. Kredowej poświacie wtórował chłodny wiatr, który kołysał pobliskie drzewa i osuszał trawy z ozdobnej, srebrzystej rosy. Z oddali powoli wyłaniała się pewna sylwetka…

— Ona jest wszystkiemu winna… — owa fraza pobrzmiewa w uszach mężczyzny, który z trudem trzyma gniew na wodzy.

Mruży oczy, jego spojrzenie ciemnieje, nie ma w nim ani cienia radości. Marszczy gniewnie brwi i wykrzywia usta w cierpkim uśmiechu. Jest rozdarty. Z jednej strony chce zapomnieć bolesną przeszłość, z drugiej zaś rozdrapuje rany. Nosi w sercu miłość i nienawiść, oba uczucia, nierozerwalnie związane, oplatają jego życie niczym trujący bluszcz. Jest gdzieś na dnie mrocznej duszy. Otulony bezmiarem cierpienia. Przygnieciony ciężarem rozpaczy. Czuje tylko ból. Przenikliwy, głęboki, raniący do żywego. Płacz, jakże niemęska cecha, to wyraz bezradności wobec straty ukochanej. Krzyk to nierozłączny towarzysz podczas rozdrapywania otwartej rany. Wyje wniebogłosy, bezładnie szarpie się jak ranne zwierzę, które chce uwolnić się z wnyków. Bluźni na sacrum, plugawi profanum.

„Z pocałunkiem pożegnania, gdy przychodzi czas rozstania, by znać teraz, się nie wzbraniam. Rację miałaś, dziś to wiem, żywot mój był tylko snem. Wszystko to, co nam się zda, jak sen we śnie bowiem trwa…”. Słowa Edgara Allana Poe, jak żadne inne, pasowały do sytuacji, w jakiej znalazł się mężczyzna, opłakujący swoją ukochaną.

Owe straszne motto, okraszone niezliczoną ilością alkoholu, towarzyszyło przez wiele długich miesięcy po śmierci Wirginii. Na szczęście istota naszego życia polega na tym, że po burzy zaczyna świecić słońce. Tak też było i w tym przypadku. Olśnienie nastąpiło w Berlinie, tu wszystko się zmieniło. Życie obrało inną drogę. Krzywda, którą nosił głęboko w sercu, nie przybrała postaci zemsty, sprawy potoczyły się w zupełnie inny sposób. Vendetta zaczęła się przeobrażać w zauroczenie, to zaś z czasem przybrało szaty miłości. 365 dni — tyle dał sobie na szczęście. Rok, ani krócej, ani dłużej. 365 dni miało zdecydować o tym, jaki los jest pisany dwojgu zupełnie obcych sobie osób. Czy miłość zatryumfuje, czy okrzepnie na tyle, aby stłumić gorejące poczucie krzywdy. A może vendetta przybierze na tyle kuszący smak, że trudno będzie się mu oprzeć? Czas pokaże…

Podglądała go Joanna z ukrycia, czając się przy oknie i zachodząc w głowę, co ów mężczyzna robi tak wcześnie rano, czemu zdecydował się na spacer o tak koszmarnej porze. Zresztą i inne myśli nie dawały jej spokoju, owe rozmyślania zeszły jednak na dalszy plan, ustępując miejsca kontemplacji na temat tajemniczej postaci. Patrząc jak mężczyzna powoli i majestatycznie wyłania się z ogrodowej mgły, lustrując jego sylwetkę, bacznie przyglądając się ruchom, pamięć Joanny otwierała drzwi, za którymi ukazywał się obraz z przeszłości. To wówczas spotkała się z owym mężczyzną…

...Gdy na horyzoncie zauważyłam postać zbliżającą się w moim kierunku, przed oczami, na tle nieba z rzadka usianego gwiazdami, zaczął się tworzyć obraz… Zrazu niewyraźny i półprzezroczysty, z czasem nabierający ostrości i głębi. W końcu stała się jasność. Tajemniczy nieznajomy był jak ogień trawiący wszystko, co spotka na swej drodze. Był jak posłaniec lubieżnych uniesień. Jego myśli płonęły ogniem pożądania a obsceniczne wizje mrocznych fantazji objawiały się w ruchach ciała, gestykulacji dłonią, mimice twarzy. Dzięki nim kierował swój umysł na ścieżki zmysłowego oddania.

Wyglądał tak, jakby sam Diabeł utkał go w złożoną tkaninę piękna, majestatu i władzy. Czym dłużej na niego patrzyłam, tym bardziej przenikał do zakamarków mojej wyobraźni, gdzie królowała pokusa. Czym ona była w tym momencie? To chwila ostatecznej decyzji, gdy najoczywistsze cele stają się dla mnie niepewne i nie wiem już, kim jestem. Gdy załamuje się mój świat i wszystko, w co kiedykolwiek wierzyłam, staje się błędnym kołem. Wtedy Diabeł wodzi na pokuszenie, chowa się w zakamarkach ludzkiej wyobraźni bo tam istnieją drobne pokusy — pociąg do przyjemności i powab nęcących okazji… Odziera z tożsamości, nie chroni przed rozpaczą, w której sama dla siebie staję się udręką.

Nie dziwne, że mój duch szarpał się w otchłani niepewności. Nie byłam w stanie wyrazić strachu, jaki czułam. To szaleństwo, którego nie do końca rozumiałam. Obłęd, mroczny i cichy z początku, szybko doprowadził do utraty spójności myśli. Wydobył koszmary schowane przed okiem świadomości. Ciemność, która do tej pory przebywała na granicy horyzontu duszy, odebrała mi spokój. Uśmiechnęłam się dziko, patrząc gdzieś, gdzie nikomu nie jest dane dotrzeć. Żar ogarniał moje ciało, najgorsze było jednak to, że w potwornych męczarniach skręcałam się z bólu, aby powstrzymać się przed wyrzuceniem steku dosadnych komplementów… Co ciekawe, mimo piekielnego gorąca odczuwałam niezwykłą lekkość bytu. Byłam jak ptak w objęciach wiatru.

W pewnym momencie zauważył mnie. Spojrzał wnikliwie, w umyśle zaczęło się pojawiać coś na kształt czarciej wizji. Upajał się nią, smakował, całym jestestwem pragnął jej urzeczywistnienia. Pożądanie ścisnęło, wyżęło, odjęło ludzkie myśli i odruchy. Już nie potrafił nad sobą panować. Aura nie była ważna. Istotne było wyłącznie bicie serca. Słyszał jak pompowało krew… Noc wchłonęła nas, przyjęła jak swoich. Znów byliśmy igraszką namiętności, liściem na wietrze własnych pragnień. Słyszeliśmy wszelki dźwięk, kroki każdego skradającego się przez noc pająka, wszystkie odległe westchnięcia, szum pojedynczych liści na pobliskich drzewach.

Nagle niebem owładnęła złowieszcza cisza. Wiatr wypełnił mrok srebrną poświatą. Gałęzie wspomnień szarpały duszę, zaś ich ostre ciernie raniły serca. Wieczór grał czerwienią zachodu. Ze strachu aniołowie przestali ronić łzy. Gdy w ziemię wsiąkły resztki rozpaczy nieba, wiatry zaniechały wędrówki. Cała przyroda milczała i kuliła się ze strachu przed nadchodzącym novum…

— Przepraszam, ma pani ogień? — nagle ze słodkich rozważań wyrwał mnie męski głos.

— Przykro mi, nie palę — odpowiedziałam mimochodem i w tej samej chwili pożałowałam tytoniowej abstynencji, wszak zagaił mnie piekielnie przystojny mężczyzna.

Roztaczał wokół siebie tak kuszący blask, że niejedna kobieta chciałaby utonąć w jego soczystych ustach, po czym do dna wychylić z nim puchar rozkoszy, bezgranicznie pławić się w niej i pełnymi piersiami oddychać jej czarem. Wiecznie śmiejące się oczy rozbierały ze wstydu, krok po kroku. Smoliście ciemne włosy uwodziły symboliczną hardością, zaś obfite usta, wilgotne od śliny, nadawały kształt pragnieniom. Lustrując aparycję owego mężczyzny, trudno było nie odnieść wrażenia, że jest on pchany ślepym podnieceniem i nieokiełznaną żądzą bycia w kobiecie. Ta zaś marzyła tylko o jednym — aby postawić żagiel namiętności i wybrać się w rejs pełen ekscytujących przygód… Nie wiedziałam kim jest spotkany przypadkiem jegomość, ale miał w sobie coś tak przyciągającego, że postanowiłam poznać tajemniczego nieznajomego. W tym celu zaczęłam go śledzić. Szłam wiedziona zapachem, który zapraszająco zdawał się mówić: chodź do mnie.

Od zarania mego istnienia zapach mężczyzn i ich perfum ma dla mnie ogromne znaczenie. Nie bez kozery jedną z moich ulubionych książek jest “Pachnidło — Historia pewnego mordercy”.

— Zapach wnika do ludzkiego wnętrza wraz z oddechem i ludzie nie mogą się przed nim obronić, jeżeli chcą żyć. I zapach idzie prosto do serc i tam w sposób kategoryczny rozstrzyga i skłonności lub pogardzie, odrazie lub ochocie, miłości lub nienawiści. Kto ma władzę nad zapachami, ten ma władzę nad sercami ludzi — recytowałam w myślach słowa Patricka Süskinda, podążając za nieznajomym.

Wiedziona uwodzicielskimi perfumami, z nieskrywaną radością odkrywałam dominujące nuty zapachowe: lawendę, cedr, ambrę, geranium i różowy pieprz, wzbogacone o bergamotkę i nuty drzewne. Orzeźwienia nadawały nuty cytrusowe, a słodyczy lekkie nuty owocowe. Zapach nieznajomego mężczyzny był bardzo wyrafinowany, oryginalny, wyrazisty, a jednocześnie nowoczesny i bardzo uniwersalny.

— Świetny wybór dla mężczyzn nieco tajemniczych, a jednocześnie takich, którzy lubią cieszyć się życiem, podróżników, łowców przygód i niepoprawnych marzycieli, a także mężczyzn, którzy w zapachach lubią stawiać na klasykę, a jednocześnie uwodzenie — próbowałam rozszyfrować, kim jest tajemnicza postać.

Byłam jak w amoku do momentu aż nasze spojrzenia ponownie się spotkały. Wówczas przyjemny letarg przeobraził się w dreszcz emocji. Widząc moje zakłopotanie całą sytuacją, nieznajomy mężczyzna zaproponował drinka.

— Wprawdzie nie pali pani papierosów, ale może da się pani zaprosić na kropelkę czegoś mocniejszego? Tutaj niedaleko jest całkiem przyjemne miejsce sprzyjające bliższemu poznaniu — zagaił.

— A wie pan, to nie jest zły pomysł, skoro pan nalega, z chęcią skorzystam z zaproszenia — odrzekłam, kończąc tym samym niefortunne śledzenie.

Niezobowiązujący spacer trwał chwilę, po której weszliśmy do pobliskiego klubu. Widziałam wiele tego typu miejsc, niemniej to pochłonęło mnie swoją atmosferą. Piękne kobiety i przystojni mężczyźni stanowili idealne uzupełnienie wnętrza, które zostało tak zaprojektowane, aby podsycać namiętność. Miękkie światła świec, nastrojowa muzyka i purpurowe iluminacje były kuszącą zapowiedzią rozpoczynającego się wieczoru… Nim się jednak spostrzegłam, rozmowa z nieznajomym przeniosła się do prywatnego pokoju…

Słodkie wspomnienia przerwała równie kusząca rzeczywistość. Oto bowiem tajemnicza postać z ogrodu postanowiła czym prędzej udać się do swojej okazałej posiadłości. Pośpiech, który jej towarzyszył, był jak najbardziej zasadny, oto bowiem w przeogromnej sypialni w wielkim łożu spoczęła późną nocą wybranka serca, ukochana, na którą mężczyzna czekał wiele lat, skrycie wielbiąc, tajemnie pożądając…

O tym, że nadchodzi, informuje mnie sugestywny zapach… Powoli wypełnia przestrzeń. Otula ją niczym szal, wnika w każdy zakamarek, pochłania go bez reszty, całkowicie. W końcu dociera także do mnie. Czuję go wszystkimi zmysłami, nie może być jednak inaczej, wszak gra na najbardziej intymnych strunach mojej wrażliwości. Zmysł powonienia szaleje do momentu, aż ustępuje miejsca czemuś o wiele bardziej namacalnemu, nie pozostawiającemu pola do nadinterpretacji.

Oto bowiem w drzwiach stoi mężczyzna. Całkiem nagi. Jak go natura stworzyła. Pozbawiony wstydu, wyzuty z pruderii. Wygląda niczym nordycki bóg. Jego ciało pokrywa siatka mięśni. Wszystkie z nich i każdy z osobna pracują jak trybiki w szwajcarskim zegarku. Całość jest jak dobrze funkcjonujący mechanizm. Tu nie ma miejsca na przypadek, na niekontrolowany ruch.

Rozdział VIII

Jawa czy sen?

Poprawiła śnieżnobiały welon i spojrzała w lustro z uśmiechem spełnienia. Miała na sobie suknię marzeń. Prześwitująca koronka okrywała ramiona, podczas gdy dekolt odsłaniał obojczyki. Tiulowa i warstwowa spódnica z organzy delikatnie opadała na podłogę… Po chwili jej oczy były skupione wyłącznie na przyszłym mężu. Światło słoneczne wpadało przez witraże kaplicy, oświetlając wybranka stojącego przy ołtarzu. Jego czarne włosy lśniły, a oczy błyszczały, kiedy uśmiechał się do ukochanej.

— Wyglądasz promiennie — powiedział z dumą, po czym rozpoczęła się ceremonia.

Krótka, urocza i skromna, ponieważ żadne z nich nie potrzebowało niczego, oprócz miłości.

„Joanno,

ślubuję wiernie cię kochać i zapomnieć o innych. Przyrzekam ci miłość, zaufanie i szacunek. Będę wspierać cię w potrzebie i dbać o twoje bezpieczeństwo. Wszystko, co mam, należy do ciebie. Oddaję ci serce. Aż do śmierci”.

„Krzysztofie,

ślubuję być twoją wierną partnerką w chorobie i zdrowiu. Kochać cię bezwarunkowo. Cenić cię, szanować i dawać otuchę w potrzebie. Troszczyć się o ciebie. Aż do śmierci”.

W nowe życie wkroczyli małżonkowie powitalnym tańcem. Owa scena była najpiękniejszym wyrazem miłości, jaka kiedykolwiek miała okazję zaistnieć. Rytm wystukiwało bicie serca, kochankowie zaś wydobywali ze swojego wnętrza wszystko to, co najcenniejsze. Urzeczywistniali nieodparty urok w sposób cielesny, odkrywając jego siłę, tajemnicę i drzemiący, przeogromny potencjał. Zadziwiające jak przy pomocy naturalnej plastyki ruchu można pokazać wielkie uczucie. Tego wieczoru cały lubieżny świat ujrzał wszystkie twarze i historie Joanny. Ze względu na dzielące je doznania, każda z nich inaczej postrzegała miłość. Wizja dziewczynki była łatwa i beztroska. Nie było tu problemów, które pojawiają się wraz z upływającym czasem. Wyobrażenie kobiety rozkwitającej, doświadczającej miłości utraconej, przerażało, podcinając skrzydła nadziei na lepszy los. Na szczęście zarys kobiety spełnionej przywracał wiarę w lepsze jutro, urzekając pięknem, które mieniło się mozaiką barw. Ów taniec nie był jednak historią różnych kobiet lecz spójnym opowiadaniem o życiu jednej. Oblubienica Krzysztofa zmieniła swoją definicję miłości, nie tylko uznając ją za coś innego, lecz także darząc uczuciem w odmienny sposób.

Trzy spektakle, nowatorskie i odważne. Sentymentalne interpretacje przepełnione energią, o skrajnie romantycznym charakterze, który został pogłębiony dzięki specjalnej choreografii. Wszystko to przenosiło widza w zupełnie inny świat, ten baśniowy, nierealny, wręcz magiczny… Tam jednak również różne odsłony miłości grały pierwsze skrzypce. Widzieliśmy zakochanego w sobie narcyza, później Pana, który tylko droczy się ze swoimi “nimfami”, na końcu zaś — w przepięknej oprawie wizualnej — naszym oczom ukazali się kochankowie w tańcu przepełnionym bezgraniczną namiętnością… Urzekł on nie tylko ruchem, ale i sposobem przekazywania emocji. Wydawał się niesamowicie lekki, zwiewny i delikatny, jakby nie wymagał żadnego przygotowania i wysiłku. Mimika zaś wymykała się schematom, dotrzymując kroku plastyce ciał i modlitwie zapisanej w krokach…

Pierwszej nocy ich małżeństwa nie wrócili do posiadłości Krzysztofa. Zawitali do spokojnego, wiejskiego domku na wzgórzach i zjedli posiłek przy blasku świec na tarasie.

— Czy napijesz się wina? — spytał.

— Chętnie.

Odkorkował butelkę syrah i napełnił dwa kieliszki. Joanna wypiła mały łyk i uśmiechnęła się niepewnie.

— Nie znam się na czerwonych winach — przyznała. — Powiedz mi coś na jego temat. Jest pewnie bardzo drogie.

— Pochodzi z Francji, z doliny Rodanu. Cena większości butelek przekracza cztery tysiące dolarów, ale rocznik, który pijemy, jest o wiele droższy. Jeśli ci nie smakuje, to zostaw, wybiorę coś bardziej odpowiedniego…

— No co ty! Jest bardzo dobre, ale rzadko mam do czynienia z winem, więc będę je piła małymi łyczkami.

— Jak sobie życzysz.

— Zadowolony? — droczyła się, mając nad głową setki migoczących gwiazd.

— Tak, teraz oficjalnie jesteś moja. Czuję się bezpiecznie i dobrze — stwierdził z uczuciem wyraźnej ulgi, całując gładkie ramiona wyśnionej żony.

— Nikt i nic nie odbierze nam szczęścia — zapewniała.

— Wciąż na ciebie nie zasługuję — szepnął Krzysztof, bezskutecznie próbując odciągnąć swoją uwagę od zjawiskowego dekoltu.

Joanna opuściła sukienkę.

— Zasługujesz na szczęśliwe zakończenie, i ja nim będę…

— Nie zgłaszam sprzeciwu.

Zaśmiał się, unosząc delikatnie żonę i kładąc na łóżku. Tej nocy zmieniali je kilkakrotnie…

Leżała pełna zachwytu, kiedy jego ciepłe, zmysłowe usta przylgnęły do jej warg, a męska, silna dłoń zakręciłą się wokół krągłej piersi, pocierając kciukiem sutek. Westchnęła i natychmiast zapragnęła więcej, zbliżył więc usta do sutka i zaczął delikatnie ssać. Owe zachowanie rozpaliło przyjemne pieczenie między udami. Poczuła, że robi się mokra, skrajnie wilgotna. Przesunęła dłońmi po jego gładkich, niemal satynowych plecach z nową pewnością siebie.

— Szaleję za tobą — przyznał, delikatnie całując wewnętrzną część jej uda.

— Doprawdy? — spytała głosem wyższym o co najmniej pół oktawy, ponieważ właśnie poczuła jego język w swoim najbardziej wrażliwym miejscu.

Jej dłoń odruchowo zacisnęła się na poduszce.

— Pragnę cię za każdym razem, gdy na ciebie patrzę — rzucił Krzysztof, składając serię pocałunków na jej drżącym brzuchu.

Po chwili zaś ponownie błądził językiem między jej udami, wykonując ruchy, które doprowadzały na skraj pożądania. Każdy nerw w jej ciele czuł narastające napięcie. Ciche dźwięki uciekały bez kontroli.

— Nie mogę się doczekać, kiedy będę w tobie… — zamruczał Krzysztof.

To obrazowe stwierdzenie sprawiło, że rumieniec popłynął po piersiach Joanny wprost na twarz, ta zaś przybrała zmysłowy wyraz, który oznaczał, że kochanek dał upust swym pragnieniom. Ciepło jego ciała ogrzewało ją, zmysłowe wargi spoczęły na ustach w powolnym pocałunku. Smak Joanny uderzał do głowy, o czym sugestywnie sygnalizowało nabrzmiałe przyrodzenie. Męskie usta wydawały się twarde, wymagające, w jakiś sposób pocałunki były wszystkim, czego pragnęła. Panowała między nimi taka chemia, że aż zakręciło się jej w głowie. Poczuła, że dół brzucha zalewa fala ciepła. Co więcej, widziała, że on również nie pozostawał obojętny na jej wdzięk…

Przycisnęła piersi do twardej ściany jego klatki piersiowej, a dotyk samczego ciała wywoływał szaleństwo płynące z jej bioder. Bliskość między nimi działała na Krzysztofa jak afrodyzjak. Starała się jak mogła dać odpór, nadaremnie. Zalała ją magiczna, potężna fala absolutnej przyjemności. Każdy centymetr ciała doznał błogiej rozkoszy. Była wszechogarniająca, narastała coraz bardziej, intensywnie pulsowała, tykała niczym bomba z opóźnionym zapłonem. Czas nie był w tej chwili sprzymierzeńcem, nieuchronnie odliczał sekundy do kolejnego spełnienia. Trzy…, dwa…, jeden… W końcu. Nareszcie. Orgazm ponownie porwał Joannę na fali dzikiej przyjemności w kierunku, któremu szczęście na imię.

Przez muślinową, cienką gazę baldachimu prześwitywała sypialnia. Była urządzona w luksusowym stylu Ludwika IV, w jasnych i ciemnych odcieniach czerwieni, z purpurowymi dywanami, pasującymi do nich zasłonami i dodatkami. Pokój był godny króla, bogato urządzony, wyposażony w taborety, stołki, krzesła, wszystko z czarnego, drogocennego, hebanowego drewna inkrustowanego srebrem. Kilka lamp, stojących w kątach apartamentu, rzucało nikłe światło i groźne cienie — zjawy błądziły po ścianach…

Leżę w wielkim łożu i w milczeniu obserwuję niespotykany widok. Upajam się rozkoszą dla oczu w postaci ujmującej męskiej fizjonomii, karmię wszystkie zmysły kruchością sylwetki o idealnych proporcjach. Tak, chcę więcej, jestem gotowa utonąć we własnej zachłanności, co gorsza, nie potrafię tego ukryć. Nogi, z początku złączone, teraz same, niemal samoczynnie rozchylają się na boki, ukazując słodkie co nieco…

Mężczyzna, który przede mną stoi, ma przenikliwie niebieskie oczy szaleńca. Mogłyby zmieniać kolor w zależności od stanu duchowego ich właściciela, od łagodnie lazurowych, kiedy pieściłby oblubienice, do czarnych jak węgiel, nabrzmiałych krwią, kiedy nienawidziłby, złościł się, wpadał w szał… Gdyby jako sadysta potrzebował krwiożerczego jadła w postaci ludzkich cierpień…

Zna język mojego ciała. Gdy uchylam przed nim rąbek mej intymnej tajemnicy, reaguje w sposób aż nazbyt widoczny. Rośnie kusząco, a w mych oczach zmysłowo odbija się samcza wielkość. Z podniecenia głośno przełykam ślinę. Nie pomaga. Wzbierające uczucie powoduje, że oblizuję wargi, po czym przygryzam. Nawet nie wiem, kiedy nogi rozwierają się na oścież. Jestem jego, cała, skapitulowałam…

Wszystko przebiega w błogiej ciszy, nie padają żadne słowa. Tylko gra spojrzeń i gestów. Bogactwo mimiki jest wystarczające, aby wzniecić pożar, który strawi wszystko na swojej drodze. Podpalacz jednak zwleka. Stoi z podpaloną pochodnią, którą trawią płomienie pożądania i obserwuje. Przenikliwe, przeszywające na wylot spojrzenie skryte za czarną maską tylko potęguje emocje. Te zaś sięgają zenitu. Tonę we własnym podnieceniu, choć do powodzi nie przyłożyłam się wcale.

Fale pożądania biją o brzegi kobiecości z siłą niemal niszczącą. Z każdym uderzeniem jest coraz bliżej utonięcia we własnej rozkoszy.

— Szatanie, niech to się wreszcie skończy, bo nie wytrzymam — krzyczę w myślach.

Bez skutku. Nadzieja, którą pokładam w rozpaczy, spełzła na niczym.

— Może więc dłoń zatrzyma te nieznośnie piękne skurcze? — pytanie, które przebiega przez głowę, napotyka niespodziewany opór.

— Nawet się nie waż. Zostań w takiej pozycji, w jakiej jesteś! — pada zdecydowana odpowiedź.

Polecenie jak rozkaz, wykonuję w mgnieniu oka. Nawet nie wiem czemu, wszak to przedłużenie męki. Uda zaczynają drżeć, szczelina pulsuje, przypominając tykanie bomby z opóźnionym zapłonem.

— Tik…, tak…, tik…, tak… — zegar umieszczony w słodkim mechanizmie zaczyna odliczać czas do punktu zero.

Zawieszona nad przepaścią, zgubiłam poczucie czasu. Sekundy trwają godziny, chwile przybierają postać wieczności. Do tego widok intymnej męskości, która zbliżyła się na odległość zabronionego dotyku. Na szczęście pozostają zmysły. Czuję jak pachnie, niemal znam smak buzującego w środku nasienia. Rozwieram usta i wyciągam język. Ile bym dała za niewinny pocałunek, dziewicze muśnięcie, zlizanie choćby kropelki, tak pięknie zdobiącej ujście purpurowej głowni. To jedyne, o czym marzę, czego pragnę, na co mam ochotę. Nic inne się nie liczy. Do tego stopnia, że przerywam zmowę milczenia.

— Błagam, ugaś me pragnienie — wyrzucam z siebie.

Odpowiedź przychodzi natychmiast. Kojący chłód kajdanek oplata me nadgarstki, które zostają przymocowane do poręczy łoża. Między nogami pojawia się ukochany, więc i tu nie może być mowy o jakimkolwiek ruchu. Nasze spojrzenia stapiają się w obezwładniającym bezruchu. Ponownie cisza wypełnia czasoprzestrzeń. Jedyny słyszalny dźwięk to bijące coraz szybciej serca i przyspieszone oddechy, którym wtórują drżące ciała. Są niczym zegar, którego odmierzanie czasu towarzyszy w drodze ku słodkiemu zatraceniu. Trzy…, dwa…, jeden… kropla skrząca się na szczycie lancy ukochanego upada wprost na napęczniały guziczek, wywołując reakcję łańcuchową. Eksplozja rozkoszy ma siłę bomby atomowej. Zapadam się w śnieżnobiałą pościel, po czym szybuję niesiona podmuchem spełnienia, wierzgam niczym opętana podczas egzorcyzmów, co nie pozostaje bez wpływu na ukochanego. Powodowany obłędnym widokiem nie wytrzymuje. Trzy potężne eksplozje targają jego intymnością, która niczym wulkan wyrzuca z siebie ogromne pokłady lawy. Gorącej, lepkiej, o przyjemnie płynnej konsystencji…

— Wszystko dobre, co się dobrze kończy… — owa myśl koronuje rozkosz, której doznałam.

Nie tym razem jednak. Jestem z ukochanym, patrzymy sobie głęboko w oczy, nasze spojrzenia stapiają się w jedno. Całujemy się. Jego język wypełnia moje usta, muska towarzysza, bawią się wyśmienicie. Spragnione bliskości uda obejmują mężczyznę, który obdarza oblubienicę drapieżnymi pchnięciami, przyprawiającymi ciało o nieziemskie dreszcze. Każdy kęs bioder jest zachłanny, zaborczy, łaknący spełnienia. Wszelkie zanurzenie się w rozkoszną szczelinę obarczone jest ryzykiem rychłego orgazmu. W końcu upragniona chwila następuje, o czym informuje przyjemne ciepło rozlewające się w drżącym wnętrzu…

— Dzień dobry kochanie, a w zasadzie moja cudowna, świeżo upieczona żono — oznajmia szeptem mężczyzna, słodko przenosząc mnie ze snu na jawę…

Jego penis kusząco ocieka mlecznym nasieniem, które ścieka wprost na moje futerko, ja zaś nie mogę wyjść z podziwu, że wyszłam za mąż…

— A więc dokonało się, w końcu zdecydowałam się gruntownie przemeblować swoje życie, tylko czemu nic nie pamiętam? — dużo myśli, za wiele na ten moment, do tego ten okropny ból głowy…

— Czyżby za dużo alkoholu? — pyta zatroskany małżonek.

— Być może — odpowiadam, będąc totalnie niepewną wagi rzucanych słów.

— Sok ze świeżo wyciskanych pomarańczy powinien pomóc — odpowiada moja druga połówka, po czym wręcza mi napój podany w kryształowej szklance.

Z każdym łykiem jest lepiej, poranne dolegliwości ustępują. Czas rozpocząć pierwszy dzień małżeństwa…

Rozdział IX

Przynależna Panu

— Mamy dziś sporo do zrobienia, zwłaszcza, że wieczorem wyjazd — oznajmia Krzysztof, nerwowo szukając zegarka w szufladzie.

— Wyjazd…? — powtórzyłam jak echo, starając się ustalić szczegóły naszych planów.

— Tak kochanie, nie zasłaniaj się niepamięcią. Przecież już o tym rozmawialiśmy. No, raz dwa, ubieraj się! — głos małżonka nie pozostawił złudzeń co do decyzji.

— A więc jedziemy… — wyszeptałam pod nosem, dodając po chwili wyraźniej i głośniej: ale dokąd?

— To niespodzianka.

W pierwszym dniu małżeństwa wszystko dzieje się w pośpiechu, tak szybko, że nawet nie jestem w stanie odczuć dyskomfortu. A powinnam. Seks o poranku upragniony, dający spełnienie ale… jakoś niepodobny do Krzysztofa sprzed małżeństwa… Śniadanie pod zegarek, zgoła inne od tego z hotelu, gdy…

— Wiesz jak narodziła się Afrodyta?

— Legenda głosi, że wyłoniła się naga z piany morskiej… Czemu pytasz?

— Bo od Bogini Miłości pochodzą afrodyzjaki. Jak świat stary wierzymy w ich magiczną moc. Też uważasz, że pobudzają seksualnie, odkrywają pożądanie, sprawiają, że jesteśmy głodni…?

— Znasz mnie na tyle żeby wiedzieć, że nie potrzebuję żadnych mikstur w postaci żywicy drzew, korzeni żeń-szenia, czosnku czy lubczyku, nie mówiąc już o zmielonych jądrach samców, doprawionych mieszanką egzotycznych ziół… — temat wyraźnie rozbawił Krzysztofa.

— Kochanie, dziś czasy się zmieniły, my jednak wciąż pobudzamy pożądliwość. Choć trudno w to uwierzyć, miłosne wiktuały są wśród nas. Czasem po nie sięgamy, nie do końca będąc tego świadomym. Nasze kuchnie i spiżarnie to istna oaza naturalnych afrodyzjaków. Wystarczy dostrzec je wśród całej rzeszy zwykłych produktów, a erotyczne pobudzenie pojawi się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki…

— A propos różdżki… Chodź do mnie kochanie… Zjemy później.

— Nic z tego!

Zamiast spełnić polecenie Krzysztofa, Ladacznica postanowiła się troszkę podroczyć. W tym celu nie potrzebowała słów, wystarczyły gesty i spojrzenia. Wyobraźcie sobie — zwracam się do panów — jak Joanna kroi szparagi srebrnym nożem i wkłada je do ust, wycierając opuszkiem palca słodko-kwaśny sos z warg… Równie ciekawy dialog odbywał się przy konsumpcji banana. Nie bez kozery owoc ten budzi zdecydowane skojarzenia. Wiecie co mam na myśli? Jeśli nie, wyobraźcie sobie jak Joanna zmysłowo przyozdabia banana bitą śmietaną, następnie okrasza go gorzką czekoladą, po czym daje się ponieść fantazji, zrywając się ze smyczy konwenansów i przyprawiając Krzysztofa o dreszcz emocji…

Z pewnością miła perspektywa, zacznijmy jednak od dania głównego.

— Podejdź kochanie i spróbuj.

— Hmm…, co to?

— Zupa o konsystencji kremu zanurzona w delikatnie słodkim sosie, na powierzchni którego unoszą się gruszka, pietruszka i seler, czyli coś, co zaprosi do naszej sypialni namiętność.

— A co będzie, gdy dodam ten korzeń? — wyraźnie zainteresowany kochanek zatapiał się w rozmowie, nad którą unosiła się kusząca aura.

— Z tym to uważaj. Gdy wywar przyprawisz aromatycznym imbirem, pożądanie urośnie do zacnych rozmiarów… Choć, szczerze mówiąc, ja bardziej preferuję śmietanę.

— Skąd takie upodobanie?

— Ponieważ budzi we mnie odważne skojarzenia… Do tego stopnia, że mam ochotę na deser…

— Hmm…, nie mam nic przeciwko temu — kontynuował flirt Krzysztof, licząc na to, że owa konwersacja zakończy się tak, jak sobie wymarzył…

— Powolutku, zacznijmy od tego.

— Czyli? — Od trufli. Uwielbiam te grzyby nie tylko za smak, ale również za to, że imitują zapach feromonów. Jesteś już bezbronny względem pożądania…?

— Jak najbardziej…

— Skosztuj zatem tego kawałka czekolady… I jak, czujesz jak zmysłowo rozpuszcza się w ustach?

— Hmm…, istna celebracja namiętności… — czym dłużej trwała wymiana myśli między kochankami, tym bardziej wzbierała u Krzysztofa ochota na więcej…

Tak było kiedyś, dziś zaś… Gdyby ktoś mnie spytał, czy tak sobie wyobrażałam pierwszy dzień małżeństwa, z pewnością odpowiedziałabym przecząco. Ale cóż, stało się. Może to przejściowy stan…? Taki, który trzeba pokonać, aby uzyskać pełnię szczęścia. Biorąc ową myśl za dobrą monetę, w ciągu dnia załatwiliśmy wszystkie sprawy organizacyjne a wczesnym wieczorem przytuliłam się do Krzysztofa i delektowałam się jazdą w nieznane…

Wsiadamy do samochodu. Mruczenie silnika sprawia, że przechodzi mnie dreszcz oczekiwania. Domyślam się, co mnie czeka, nie wiem dokładnie, nie znam szczegółów, ale jestem świadoma tego, że otrzymam dokładnie to, na co zasłużyłam, czego mi potrzeba… Dużo mówię, to chyba z nerwów opowiadam o tych wszystkich błahych rzeczach. Krzysztof się nie odzywa, jego kamienna twarz nie zdradza nic oprócz milczenia. Wszechobecnego, wyzierającego z każdego fragmentu ciała. To wszystko sprawia, że nic nie jest w stanie przygasić buzującego we mnie płomienia.

Po godzinie jazdy w nieznane zjeżdżamy z asfaltowej drogi wprost w objęcia mrocznego lasu. Noc jest ciepła, przejrzysta, na niebie księżycowa pełnia. Kilka kilometrów jedziemy odludziem, aż w pewnym momencie Krzysztof zatrzymuje auto, gasi światła i… karze wysiadać…

— Uciekaj, masz na to dwie minuty, ani sekundy więcej! — oznajmia sucho, niemal autorytarnie.

— Co?! Chyba żartujesz?!

— Wyglądam na takiego?

Pytanie retoryczne zostało wypowiedziane w tonie, który nie pozostawiał pola do interpretacji.

Zaczynam biec w nieznane, po omacku. Nic nie widzę, słyszę tylko bicie serca, które wystukuje rytm podszyty strachem. Strzeliste szpilki od Loubotina nie ułatwiają zadania, mają zbyt wysoki obcas, który zatapia się w rozmiękłej ziemi. Spódnica mocno opinająca biodra też nie przychodzi z pomocą. Moje serce przyspiesza, obija się o żebra jak ptak zamknięty w złotej klatce, który w szale chce odzyskać wolność. Przez moment zastanawiam się, czy będę poobijana od środka. Owa niedorzeczność w tej sytuacji wydaje mi się w pełni racjonalna. Pogrążona w zupełnym mroku, poza uderzeniem obcasów o szutrową ziemię i oddechem serca, nie słyszę nic. Absolutnie. Zupełnie.

Nagle do moich uszu dociera dziwny dźwięk, coś na kształt trzaśnięcia suchej gałęzi.

— Może to ptak przeciąga się w krzewach? — pytam sama siebie, w odpowiedzi zaś moje oczy razi strumień światła wydobywający się z reflektora nieznanego samochodu.

Po chwili, ku mojemy zdziwieniu, oślepiają mnie światła trzech różnych aut. Początkowy strach zamienia się w przerażenie. Powietrze grzęźnie mi w płucach a racjonalne działanie ustępuje całkowicie. Biegnę jak w amoku w stronę światła i zatrzymuję się wprost na mokrej i zimnej masce samochodu. Figurka jaguara wwierca się w bok, to jednak moje najmniejsze zmartwienie. Krzyczę, lecz szum w mojej głowie i cieżki oddech serca są zbyt głośne, by cokolwiek usłyszeć. Gdy wydaje mi się, że już nic gorszego od rozpaczy nie może mnie spotkać, ktoś zgina mnie w pół. Czuję, że wilgotnieję między nogami, a mimo to stawiam opór, walczę z całych sił, miotam się jak ryba na haczyku…

— Spokój, chyba że chcesz, abym przestał być miły! — słyszę i jestem przerażona.

Paraliżuje mnie strach, wszak to nie głos Krzysztofa.

— Co się z nim stało, gdzie on jest, co mu zrobiłeś? — zarzucam pytaniami oprawcę, który ze stoickim spokojem wskazuje na pobliskie drzewo.

Rozglądam się nerwowo w poszukiwaniu ukochanego, w końcu go odnajduję, całego, bezpiecznego, bacznie mnie obserwującego. Jego wzrok spoczywa na moich soczyście różowych ustach. Po chwili wędruje dalej w dół, lustrując zgrabne nogi, perfekcyjnie wyeksponowane. Mimo iż dzieli nas duży dystans, czuję jak pożądanie powoduje napięcie w jego kroku. Spiął się, tocząc walkę sam ze sobą o odzyskanie kontroli. Wyraz jego twarzy jest niewzruszony, tylko patrzy, wyłącznie śledzi bieg wydarzeń. Nie reaguje, gdy wzywam pomocy… Zamiast ratunku oferuje mi zawadiacki uśmieszek i spektakl, który zorganizował bez mojej wiedzy i zgody…

Nieznajomy mężczyzna kładzie dłoń na moim karku i mocno przytrzymuje w pozycji zgiętej w pół. Druga ręka ma przyjemniejsze zadanie do wykonania, otóż ląduje pod spódnicą… Wzbierające podniecenie zaciska wnętrzności jak kleszcze, gdy słyszę kroki dwóch innych mężczyzn. Ciągną do mnie jak ćmy do świecy, prowadząc intymną konwersację.

— Jest tak elegancka, że nie mogę się doczekać, aby ją zbrukać — owa fraza spada na mnie jak grom z jasnego nieba, wywołując krzyk, który odbija się echem, płosząc ptaki z pobliskich drzew.

Zanim świadomość wraca, dociera do mnie, że mam podwiniętą spódnicę, a przerwany nożem materiał majtek tworzy koronkowy pasek wokół talii. Czuję, że pierwszy z oprawców podziwia czekoladowy pąk. Napiera palcem, ale mocno zaciskam pośladki. Zwycięstwo? Bynajmniej. Mam świadomość, że gdyby bardzo chciał, to wbiłby się we mnie bez najmniejszego trudu, ma na to ochotę, przeczucie mnie nie myli, ale większy apetyt ma na to, co niżej…

— Proszę, nie… — w moim głosie słychać łzy, jednak nieznajomy mężczyzna nic sobie z tego nie robi.

Wręcz przeciwnie, lament tylko go rozzuchwala. Przejeżdża językiem pomiędzy moimi pośladkami, szepcząc: — Masz pyszną cipkę, takie lubię najbardziej…

Jego język wie, gdzie chce być, liże, trąca łechtaczkę, zachłannie wślizguje się w szczelinę. Intymny smak budzi w oprawcy jeszcze większy głód, moja śliskość omamia bez reszty.

— Błagam, przestań… — ponawiam prośbę, choć podświadomość zaczyna odczuwać dziwną przyjemność.

Urasta ona do megalitycznych rozmiarów, gdy oprawca dorzuca: — Za chwilę zostaniesz zerżnięta tak, jak jeszcze nigdy nie byłaś. Obiecuję ci suko, że pod koniec będziesz błagać, abym się w ciebie spuścił…

Po buńczucznej zapowiedzi przychodzi czas na czyny… Bawełniany materiał majtek skrywa gładkość skóry, pęknięcie i wilgoć. Czuje to jego penetrująca dłoń. Wchodzi we mnie jednym palcem, środkowym, po chwili dodaje wskazujący. W tym momencie pojawia się drugi mężczyzna. Kciukami przejeżdża po sterczących sutkach, lekko je szczypie, najpierw prawy, sekundę później lewy. W oczach lśnią mi łzy bólu, a spomiędzy zębów ucieka syknięcie, gdy słyszę pod swoim adresem: — Wyglądasz jak wyrzeźbiona w marmurze.

Zanim moja świadomość rejestruje te słowa, trzeci mężczyzna rozsuwa mi usta nabrzmiałym penisem. Połykam go łatwo, nabieram oddechu gdy dociera do skraju gardła, wycofuję się i powtarzam czynność raz jeszcze. Nagle jest we mnie po sam jelec, przytrzymuje soczystego fiuta przez wieczną chwilę i równie szybko jak wszedł, wypuszcza z ust męskość. Oczy mam wilgotne od łez, po makijażu nie ma już śladu, ślina zmysłowo ścieka po brodzie. Głośno nabieram powietrze, tak łapczywie, jakbym przez dłuższy czas była pod wodą. Oddech później znów jest we mnie. Wypełnia po brzegi usta, wulgarnie wygina policzki. Odpłacam pięknym za nadobne. Mój język wierzga spazmatycznie, jest do tego stopnia aktywny, że samozwańczy kochanek czuje mnie na całej długości penisa. Na nasadzie, którą obejmują usta. Na trzonie, po którym miota się język. Na żołędzi, która jest otoczona przez dygoczące mięśnie gardła.

A Krzysztof patrzy. Z lubieżnym uśmieszkiem na twarzy… Z diabolicznym błyskiem w oczach… Jego podniecenie jest wciąż wyraźnie dostrzegalne przez doskonale skrojone spodnie garnituru. Z pewnością wyobraża sobie moje dłonie na sobie. Na najwrażliwszych miejscach, tych spragnionych dotyku. Raczej nie widzi powodu, żeby odpędzać erotyczne wizje. Wręcz przeciwnie. Z nieskrywaną radością rejestruje, jak dogadzam trzem wilkom z mrocznego lasu. Te zaś, jak na prawdziwych drapieżników przystało, śmiało sobie poczynają. Dotyk ich penisów, dłoni i ust jest wszechobecny, bezgraniczny, skrajnie podniecający… Zwłaszcza, że akcja trwa w najlepsze…

Słyszę jak pierwszy spluwa, ciepła ślina ląduje na kawowym pąku i wartko spływa w miejsce docelowe. Szybka penetracja pozbawia oddechu, podrywa motyle w brzuchu. Pierwszy mnie rozciąga, drugi wypycha, trzeci rozpycha. Każdy wbija się głęboko, o czym niezwykle plastycznie informuje urywany, mokry oddech i niekontrolowane podrygi ciała.

Moje wargi są uchylone, błyszczące od śliny, jakbym dopiero co się oblizała. Zauważa to pierwszy. Kąciki jego ust wygina lubieżny uśmiech. Po chwili mruczy w moich ustach i spija z nich ciepły oddech… Nie mija minuta a połykam go całego, niemal do samego końca. Krztuszę się. Odchylam głowę, biorę haust powietrza i ponownie pierwszy czuje wilgotne ciepło moich warg. Pchnięcia przybierają na mocy, raz po raz wstrząsa mną kaszel, wówczas kutas ociera się o rozpalony policzek. Wymuszoną przerwę bezlitośnie wykorzystują drugi i trzeci. Na penisach czują serię spazmatycznych ścisków, zaś na ich jądra napiera przyjemne ciśnienie…

Rywalizują o mnie jak myśliwi o zwierzynę, rozdmuchując żar w pożogę. Ich ciemne oczy rozbłyskują złocistym ogniem. Raz po raz zamykają mnie w klatce ramion i przygniatają własnym ciężarem. Wychwytują mój cichy szept wśród głośnego łomotu własnych serc. Smakują mnie i pożerają, wydając niskie, gardłowe pomruki, które podsycają ogień i sprawiają, że pragnę więcej… Życzenie staje się rozkazem. Zamykają usta zachłannymi pocałunkami, ujmują za kark, przyciągają głowę do swojej i ponownie obejmują usta wargami, biorąc mnie w posiadanie. Gwałtownie. Zachłannie. W końcu zwycięża najsilniejszy.

— Twoja cipka jest głodna, możesz zaprzeczać ile chcesz, ale ja i tak wiem, jaka jest prawda.

Całą długością penisa wpasowuje się między pośladki i wolno się ślizga między nimi. Mijają minuta, dwie, trzy a jego kutas niespiesznie przesuwa się w rowku. Uspokajam oddech, nie chcę żeby usłyszał desperację w moim głosie.

— Jestem głodna… — mówię cicho.

— Kto jest głodny?

— Moja cipka jest głodna — dodaję.

— Czego?

— Twojego penisa.

— A teraz ładnie, pełnym zdaniem i tak głośno, bym usłyszał.

— Moja cipka jest głodna twojego penisa.

— Grzeczna dziewczynka — stwierdza wyraźnie ukontentowany i po chwili spoczywam na jego rozpalonym ruszcie.

Jedna z jego dłoni łapie mnie za kark, przyciska do karoserii. Mam wrażenie, że z każdym pchnięciem penis przesuwa moje wnętrzności. Bezsilna leżę na masce i jęczę.

— Suka przed psem broni się bardziej — słyszę i czuję kolejny zachłanny kęs bioder.

Rżnie na wylot. Jebie. Rozpycha. Rozciąga.

— Jestem narzędziem do zaspokojenia chuci… — gdy owa myśl przemyka w głowie, słyszę przeraźliwe wycie wilka, po chwili zaś ciepłe nasienie rozlewa się głęboko w moim wnętrzu.

Na sekundę zamieram, jakbym się poddała, lecz cisza ciała trwa zaledwie trzy, może cztery oddechy, wraz z zaczerpnięciem piątego usta przypominają sobie o krzyku. Głośnym i tak bolesnym, że na pewno będę go czuła jutro. Moje ciało trzepocze się i rzuca o maskę, paznokcie orzą czarną farbę. Czuję się wspaniale zużyta, rozkosznie zmęczona. Krzysztof też…

Obudziłam się wczesnym rankiem, otulona czystą, świeżo wyprasowaną pościelą. Niebo za oknem miało wyblakły kolor czerni, w którym wciąż można było dostrzec resztkę nocy. Do brzasku pozostało jeszcze kilka godzin.

Mężczyzna obok oplótł mnie niczym bluszcz. Jego głowa spoczywała na mojej piersi, ramię wokół talii, a noga między moimi. Śpiąc, wyglądał beztrosko. Długie rzęsy rzucały cień na policzki, wargi były lekko rozchylone. Nie dziwne więc, że miałam ochotę go pocałować, wsunąć język w usta, przesunąć opuszkami palców po kłującym zaroście… Niemniej przez krótką chwilę walczyłam ze sobą, aby tego nie uczynić… Nie chciałam bowiem dotykiem przerywać słodkiego snu. W końcu jednak skapitulowałam… Pożądanie było silniejsze od zdrowego rozsądku…

Delikatnie pogładziłam ukochanego po włosach, co spowodowało, że zmienił ułożenia ciała. Na równie kuszące co poprzednie. Teraz otaczało mnie silne ramię. Przyglądałam się więc jego mocnym i wyrazistym kształtom. Mąż oddychał spokojnie, regularnie. Włosy spływały mu na policzek jak mokry jedwab; były miękkie i delikatnie rozwichrzone. Biło od Krzysztofa rzeczywiste piękno. Zmiękczone odpoczynkiem rysy sprawiały, że był skrajnie czarujący i nieziemsko podniecający. Zupełnie jak wczoraj…

Jego szerokie barki były podobne do marmurowej rzeźby. Mocarna klatka piersiowa zdawała się być stworzona po to, by ją dotykać, czuć i podziwiać… Jej surowe piękno napawało pożądaniem… Nie mogłam się powstrzymać, to było silniejsze ode mnie. Powolnymi ruchami śledziłam kształt ramion, mocno wyrzeźbionych barków. Nieco odważniej głaskałam szyję, zanurzyłam palce w jego włosach…

Czułam bicie swojego serca, które zdawało się pytać: — Czy wczorajsze zdarzenie naprawdę się wydarzyło?

Milczę, choć kilka godzin wcześniej wykrzykiwałam najsłodsze bluźnierstwa. Usta mam zamknięte, mimo iż calkiem niedawno były otwarte na wszystko, co nieprzyzwoite. Dziwna sytuacja, z pogranicza rozdwojenia jaźni. Czy to byłam ja, naprawdę uczestniczyłam w czymś takim, brałam aktywny udział w tej jakże wyuzdanej orgii? Gdyby ktoś spytał mnie miesiąc temu, że coś takiego przeżyję, nie uwierzyłabym mu. Nie ma szans. Tymczasem… postawiona tuż nad przepaścią, zrobiłam krok do przodu. Przecież taka nie jestem, a może… ja to ktoś inny, skrajnie wyzwolony, diabolicznie wyuzdany? Szaleństwo z jego strony. Obłęd, że się zgodziłam. Zaskoczył mnie i poszłam na całość z obawy, że go zawiodę? To byłoby w pewnym stopniu racjonalne zachowanie. Jednak nie tym razem, nie w tym przypadku. Prawda jest zgoła inna, otóż chciałam uczestniczyć w tej orgii, sama, przez nikogo nie przymuszona. Cała ta niedorzeczność wyniknęła z wolnej woli. Przerażająca konstatacja i jeszcze bardziej podniecająca. Jakby moja druga “ja” doszła do głosu, opanowując umysł i ciało. Czy ja jestem normalna?

Odpowiedź ustępuje miejsca innym rozmyślaniom… Kiedy nocny koszmar zapukał do drzwi mojego umysłu, odniosłam wrażenie, że usłyszałam własny jęk. Ale w następnej chwili wszystko ustało. Coś mnie otuliło i przepędziło zły sen, a moje ciało opadło w głębinę zapomnienia, ukołysane bezpiecznym ciepłem. Dawało je spojrzenie mężczyzny, którego wzrok czułam na sobie przez całą noc. Nie był to jednak mąż… Co więcej, zagadkowa, tajemnicza postać dała mi do podpisania osobliwy dokument, który był certyfikatem poświadczającym moją przynależność do Pana…

„Niniejsza deklaracja ustala zasady, na jakich będzie odbywać się służba niewolnicy. Głównym celem oddania się jest zbudowanie zadowalających relacji emocjonalnych, także erotycznych, pomiędzy Panem i suką. Dokument stanowi ramy przyszłych zależności oraz określa zasady, prawa i obowiązki, zarówno Władcy, jak i niewolnicy. Ze względu na złożoność służby i rozległość dziedzin życia, które obejmuje, kontrakt nie jest w stanie uregulować wszystkich aspektów pożycia. Kwestie nieujęte niniejszym dokumentem będą rozstrzygane na zasadzie konsensusu i dobrej, wolnej woli obojga. Punkty wymagające trwałej regulacji znajdą się w odpowiednich aneksach do kontraktu. Każdy musi być zaakceptowany i podpisany przez obie strony” — choć to niewiarygodne, każde słowo cytowałam z pamięci.

„Ja, Joanna Dark, bezwarunkowo oddaję się na własność mojemu Panu. Z chwilą podpisania umowy przestaję być wolna i staję się wyłącznie Jego własnością. Od tej chwili Pan Krzysztof jest dla mnie najważniejszy. W okresie obowiązywania porozumienia będę absolutnie wierna i sumiennie wykonywała polecenia. Na każde wezwanie Mistrza zgłoszę się w wyznaczonym miejscu i terminie, przygotowana zgodnie z Jego zaleceniami. Jestem gotowa spełnić wszystkie, nawet najbardziej wymyślne kaprysy. Zgadzam się wykonać każdy rozkaz, bez żadnego sprzeciwu” — co zdumiewające, słowa same się wypowiadały i układały w logiczny ciąg znaków.

Słodycz zapisanej w pamięci treści nie tylko mocno zaprzątała mój umysł, ale również skrajnie rozpalała ciało… Wnet świat skurczył się do dławiącego pulsu a wzbierające fantazje zacisnęły pętle na płucach… Nabrałam nieprzyzwoitej wilgoci, zrobiło mi się przyjemnie ciepło, ciałem zaczęły rządzić przeszywające dreszcze… Byłam tak podniecona, że nie uszło to uwadze męża…

Poruszył się, mrugnął parę razy powiekami i otworzył zaspane oczy.

— Dzień dobry, kochanie… — odezwał się głosem cichym jak szept, przeciągając się jak kot.

Uwielbiam oglądać ten uśmiech po przebudzeniu.

— Hej — wyrzuciłam powitanie na jednym wydechu, targana niepohamowanym podnieceniem, które sama wywołałam.

Trącił nosem moje piersi, a jego dłoń przesunęła się z talii ku dołowi, prześlizgując się po chłodnej satynie koszulki nocnej.

— Smaczny z ciebie kąsek — wymruczał.

Intymność krótkiej wymiany zdań kładła się blaskiem w jego nieprzeniknionym spojrzeniu. Źrenice Krzysztofa ślizgały się po mojej twarzy i nagle stało się coś niesamowitego… W ułamku sekundy, od którego zawirowało mi w głowie i odebrało dech, w oczach męża wyłoniła się fala uczuć, która uderzyła we mnie jak tsunami. Niepohamowane ciepło eksplodowało w jego spojrzeniu, a ja zadrżałam, szeroko otwarłszy oczy, bo nawiedziły mnie uczucia tak potężne, że niemal postradałam zmysły. Zresztą wkrótce tak też się stało…

Posłał mi uśmiech pełen uwielbienia. A niech mnie. Pożądanie eksplodowało w moim ciele niczym ładunek wybuchowy. Chwyciłam głowę Krzysztofa, wczepiłam palce w jego włosy i przyciągnęłam do siebie tak mocno, że nasze usta się połączyły a języki splotły w miłosnym tańcu. Zapanowało istne szaleństwo, zaś adrenalina, która przebiegła przez nasze ciała z prędkością błyskawicy, zaczęła buzować. Bez opamiętania. Jakiejkolwiek kontroli…

To był jednak dopiero początek. Gdy wargi Krzysztofa odłączyły się od moich, zsunęły się lawiną płonących pocałunków. Najpierw pieszczocie zostały poddane piersi. Polizał jedną, potem zatoczył językiem kółko wokół drugiej. Następnie przyszła kolej na sutki. Brał je w usta, drażnił się z nimi, naciągał… Gdy zaś przyjemnie stwardniały, a ja nagrodziłam swego kochanka głośnym jękiem, ten rozpoczął dalszą podróż…

— Och… — dotknął ustami mojego brzucha. — Hmm… — po chwilowej pieszczocie językiem ruszył dalej, rozgrzewając duszę wraz z ciałem…

Oboje wiedzieliśmy jaki jest cel podróży i gdzie znajduje się stacja końcowa… Nikt nie protestował, że ekskursja trwa taaaak… przyyyjemnie… dłuuugo…

— Chwilo trwaj — pomyślałam i zamknęłam zwierciadła duszy, aby przy pomocy pomroku ujrzeć upragnione spełnienie.

Świeciło się na horyzoncie pragnień jasnym blaskiem, którego nie sposób było nie zauważyć. Wpatrywałam się weń, oddając się w pełni narastającej przyjemności, kołysząc się na falach uniesienia… Tymczasem mistrzowski język nieustępliwie mnie pieścił. Jego mokre muśniecia, okraszone ciepłym oddechem i wilgotnymi pocałunkami były torturą niezwykle wysublimowaną. Nie dawała mi zbyt wielu szans na opanowanie. W końcu nie wytrzymałam i spomiędzy warg wyrwał się jęk…

— Krzysiu…, ohh…, najdroższy…, ach…, pro… szę…

W odpowiedzi na rozpaczliwe błaganie i ciche kwilenie, palce Krzysztofa między moimi udami zaczęły się poruszać z jeszcze większą energią, dotyczyło to również karesów językiem, które istotnie się wzmogły. Drżałam jak osika, mrowienie na całym ciele niemal odbierało oddech.

— Spójrz na mnie — szepnął. — I nie spuszczaj ze mnie oczu — dodał.

Zgodnie z poleceniem, podniosłam wzrok, rejestrując nieskończoność emocji. Chwytałam je wszystkie i odciskałam w pamięci. Tak mocno, by stały się moje… I wtedy we mnie wszedł, obdarowując spragnione ciało rozkosznym poczuciem wypełnienia. Nie potrafiłam oderwać wzroku od hipnotyzującego oblicza Krzysztofa, on zaś rozpoczął przyjemny ruch, skrajnie podniecający galop. Śmiały. Rytmiczny. Przenikliwy. W takt cielesnych uderzeń moje piersi unosiły się. Z każdym wydechem opadały. I tak bez końca. Nieustannie. Wprost w ramiona spełnienia…

Ani na sekundę nie odrywał spojrzenia od moich oczu. Jego źrenice, głębokie i rozszerzone, zatonęły w moich, jakby chciały wyryć w duszy każdy ułamek tej chwili. Nieprzenikniony jak noc. Wielowymiarowy jak rozgwieżdżone niebo…

— Jeszcze z tobą nie skończyłem… — zamruczał, chłonąc mnie wzrokiem, ale ja byłam już na mecie…

Osiągnęłam wszystko, co mogłam w danej chwili, wyginając plecy w łuk i bezwiednie osuwając się z łóżka… Orgazm był tak potężny, że z emocji wybuchłam zduszonym szlochem, a łzy zaczęły spływać mi po twarzy.

— To nie koniec… — powtórzył tajemniczo, a w jego żyłach pulsowało niecierpliwe oczekiwanie.

Oblałam się rumieńcem na samą myśl o wielkiej niewiadomej dotyczącej mojego losu. Co dla mnie przewidział, rychło się przekonałam. Krzysztof stanął nade mną, z penisem napiętym jak struna. Kutas kusząco sterczał, ociekając resztkami mojego spełnienia. Przybrana pozycja nie pozostawiała pola do domysłu, czego się ode mnie oczekuje. Dobrze wiedziałam, co mam robić, jaka rola została mi przypisana. Zgodnie więc z oczekiwaniami, zaczęłam pieścić penisa.

— Dokładnie tak, maleńka… — Krzysztof nie krył zachwytu nad moimi wprawnymi ustami, ja zaś, klęcząc z rękami związanymi za plecami, robiłam to, co do mnie należało.

I byłam w tym naprawdę dobra. Do tego stopnia niezła, że przyprawiłam właściciela soczystego fiuta o pokażny zawrót głowy. Krzysztof był tak podniecony, że aż czułam, jak w żyłach pulsuje mu adrenalina. Nie zamierzałam jednak przestać. Wręcz przeciwnie, zdwoiłam wysiłki, które miały na celu słodkie spełnienie. W tym meczu usta wraz z dłonią i językiem grały do tej samej bramki, ja zaś chciałam wygrać, strzelić upragnionego gola… Tak też się stało, a o tym, że osiągnęłam sukces, poinformował mnie głośny, dobywający się z głębi trzewi okrzyk Krzysztofa. Wraz z nim zaś obfity oprysk mlecznego nasienia…

Jako że zmysłowy poranek w pobliskim hotelu lekko się przedłużył, w dalszą podróż wyruszaliśmy z lekkim opóźnieniem. Było dość ciepło. Wiatr szumiał w drzewach, niósł świeży zapach chmur. Kiedy głęboko nim odetchnęłam, poczułam, że mogłabym się unieść i spacerować po niebie… Słońce kładło się na pobliskiej rzece, która lśniła niczym kryształowa wstęga.

— Mam nadzieję, że spodobała ci się moja wczorajsza niespodzianka?

Pytanie Krzysztofa spadło na mnie jak grom z jasnego nieba i, oprócz lekkiego zaskoczenia, miało na mnie zbawienny wpływ. Otóż rozwiało na cztery wiatry wątpliwości, które zebrały się nad moją głową w postaci deszczowej burzy, takiej z piorunami.

— Bardzo — odpowiedziałam krótko, resztę dopowiedział gest w postaci zmysłowego oblizania ust.

— Cieszę się zatem podwójnie, za ciebie i za mnie.

— Chyba potrójnie… — poprawiłam męża rozpustnika, który skwitował moją zagrywkę lubieżnym uśmieszkiem.

— Przygotuj się na więcej takich niespodzianek, bo lubię zaskakiwać…

— Straszysz?

— Raczej obiecuję…

— Trzymam cię zatem za słowo… — stwierdziłam i zatrzepotałam rzęsami jak nastolatka zakochana po uszy.

Na zewnątrz byłam trzpiotką, wewnątrz zaś trzęsłam się jak osika.

— Matko, czy ja to naprawdę powiedziałam? A co, jeśli Krzysztof weźmie moje słowa za dobrą monetę, potraktuje je poważnie i…

Bałam się nawet pomyśleć. Uciekałam gdzie pieprz rośnie od… nieziemskiej przyjemności. Wariactwo w najczystszej postaci. A jednak. Na zewnątrz: poproszę, wewnątrz: błagam. Anielica kontra Diablica. Waniliowa miłość a na antypodach pieprzna rozkosz. Łatwy wybór? Bynajmniej, choć wczoraj nie miałam żadnych wątpliwości, którą drogą podążyć…

No właśnie, a propos celu naszej podróży. Targana wspomnieniami minionego wieczoru, podczas którego zostałam słodko wymęczona, zachodziłam w głowę, w jakim kierunku jedziemy, po co i czy po drodze nic mnie już nie spotka… Odpowiedź przyszła szybciej niż zdołałam się o nią upomnieć…

Jakby za nagłym podszeptem każde z nas szukało spojrzenia drugiego.

Zaczęła się do mnie przytulać, być może mimowolnie, jednocześnie unosząc twarz, jakby w oczekiwaniu pocałunku. Nie mogłem odrzucić tego wyrażonego bez słów zaproszenia. Pośpiesznie objąłem ją lewym ramieniem, pociągnąłem ku sobie, przywarłem ustami do jej ust i obsypałem czułymi pocałunkami.

— Krzysiu — szepnęła tkliwie.

Czułem, jak lekko drży pod wpływem moich karesów. Bezbłędnie rozpoznałem naturę tych objawów. Niezwłocznie wsunęłem prawą dłoń pod jej ubranie i nim zdążyła stawić opór, osiągnąłem uroczy zakątek pomiędzy brzuszkiem a udami. Pozostało przedostać się do ostatecznego celu, czyli do cipki.

— Kochanie, och, Krzysiu, ach — wzdychała półgłosem Joanna, przywierając do mnie tak mocno, jak tylko mogła.

Jednocześnie zaczęła lekko rozchylać uda, jakby pragnąc ułatwić działanie mym gorliwym palcom, które właśnie wtedy zdołały ominąć ostatnią przeszkodą na swojej drodze i spoczęły wprost na szparce.

Pod wpływem dotyku mej dłoni Joanna rozkosznie dygotała, ja zaś delikatnie głaskałem cipkę, czule pieszcząc parę wilgotnych i pulsujących warg, nawijając na palce włoski porastające wzgórek. Gdy zacząłem drażnić łechtaczkę, Joanna bez reszty mi uległa i niczym w obłędzie ocierała się cipką o moje palce, wijąc się rozkosznie pod wpływem namiętnych pieszczot. Niebawem też doznała pierwszej ekstazy; nieziemsko wspaniałej, bosko cudownej, diabolicznie zmysłowej. Jej ciałem wstrząsnęło megalityczne drżenie, kiedy szczytowała wprost na moje palce, a potem jeszcze raz, ponownie i znowy, aż wreszcie, całkowicie wyczerpawszy siły witalne, rzekła urywanym głosem: — Przestań…, już nie mogę… nie wytrzymam dłużej.

Na wpół świadoma i bez reszty pochłonięta rozkoszą chwili, zaspokajała płonące w niej pragnienia, tęsknoty i żądze. Poniechaliśmy tych igraszek w dobrym momencie, ponieważ samochód brał ostry zakręt, aby po chwili pognać przed siebie niczym źrebak puszczony samopas.

Rozdział X

Skaza przeszłości

— Dokąd mnie zabierasz? — Joanna ponowiła pytanie dokładnie w tym momencie, gdy pośpiesznie i niechętnie wycofywałem dłoń z cipki, obficie zroszonej sokami…

Unikał odpowiedzi, zbywając mnie albo milczeniem, albo tajemniczym twierdzeniem: niebawem się przekonasz…

Domyślałam się, że zaczynamy podróż poślubną, nie rozumiałam jednak, czemu otacza ją tak gęsta mgła milczenia i aura przenikliwej tajemnicy. W końcu miał to być nasz wspólnie spędzony czas… Ostatecznie jednak przestałam drążyć temat, wszak niespodzianki rządzą się swoimi prawami. Zresztą dyskomfort sytuacji ustępował miejsca lekkiej ekscytacji. Ta zaś była tak absorbująca, że wystarczyła, abym zadowoliła się niemą obserwacją świeżo upieczonego męża.

Jej źrenice ścigały jego spojrzenie, które — o dziwo — nie szukało kontaktu. Przynajmniej takie można było odnieść wrażenie. Oczy Krzysztofa spowił dziwny rodzaj smutku, jakże osobliwy, zważywszy na okoliczności. Przecież zaczynał się właśnie ich miesiąc miodowy, skąd więc ten stan? Odpowiedź na zadane w myślach pytanie nie nadchodziła, bo nie mogła. Tylko Krzysztof wiedział, jaką tajemnicę skrywa na dnie swojej zbrukanej duszy. W jej wnętrzu toczyła się nieustanna walka między zobowiązaniem wobec toksycznej matki a przysięgą osobistej zemsty, którą złożył przed samym sobą. Chciał dokonać vendetty, pragnął jej jak mało kto na świecie. Czuł, że to jego obowiązek wobec najbliższej mu osoby. Zraniona dusza podpowiadała mu najmroczniejsze scenariusze, w skrytości nabrzmiałych myśli oczami wyobraźni widział jak karze oprawców swego szczęścia. Jednak za każdym razem kiedy sięgał po gniew, jego serce podpowiadało mu scenariusz, który z wolna pisała miłość. Brudna, nieuczciwa, zakazana, ale… biorąca początek w jego sercu.

W tym momencie Joanna nie mogła tego wiedzieć. Depozytariuszem owej prawdy był tylko Krzysztof. Wyłącznie on posiadał klucz do skarbca, na dnie którego spoczęła mroczna tajemnica. Myli się jednak ten, kto uważa, że nie było nic więcej. Prawda okazała się o wiele mroczniejsza niż można się było tego spodziewać. Spojrzenie zatopione w bezgranicznym smutku kryło w sobie niewyobrażalną tragedię rodzinną…

Był czas, gdy miał wszystko, czego dusza zapragnie. Los nie pożałował mu niczego — intelektu, urody, wpływowych rodziców, pięknej żony… Grała na pianinie, gdy pierwszy raz splunęła krwią. Szykował się na najgorsze, ale Wirginia wróciła do zdrowia. Uległ więc głupiej nadziei. Niepotrzebnie. Z końcem roku krew znowu zaczęła się pojawiać. Coraz obficiej! Wysoka gorączka, splamiona i przepocona pościel… Wydawało mu się, że słyszy z oddali pomruki ciemności sunącej w jego stronę. Wszystko było na styku prawdy i fikcji. Zawieszony między życiem a śmiercią był świadomym trupem. Bezsilność wobec nadchodzącej śmierci spowodowała, że jego psychikę opanowały majaki. Zdawało mu się, że widzi porcelanową biel kości, która ukazywała się pomiędzy strzępkami mięsa na opuszkach palców Wirginii. Szaleńczo rozdrapującej trumienne deski, jak tonące zwierzę. Obsypywała ją ziemia niczym spadający nieubłaganie piasek w klepsydrze a ostatnie tchnienia spychały ją w mroki nieświadomości. Aż w końcu dokonało się, światło życia zgasło, a w pokoju istnienia zapanowała ciemność.

Spędzili trzy cudowne lata… Patrzył czasem w przeszłość i zadawał sobie pytanie, czy istotnie była tak piękna, jak ją zapamiętał. Wszystko układało się wspaniale, dopóki nie zdiagnozowano u Wirginii rzadkiej i bardzo agresywnej odmiany raka. Walczyła z nim przez jedenaście miesięcy i zmarła, trzymając ukochanego za rękę.

— Strasznie mi przykro… — wyszeptała w agonii, a on potrząsnął głową w taki sposób, jakby chciał zerwać więzy łączące go z przeszłością.

Wirginia nie umarła niespodziewanie, zdążyli się pożegnać, ale tak czy owak śmierć była okrutna. Bliska osoba zniknęła za drzwiami, które zatrzasnęły się tak mocno, że Krzysztof nie był w stanie ich ponownie uchylić.

Młody wdowiec był tak przytłoczony cierpieniem i żałością, że wkrótce ich miejsce zajęła chorobliwa i mroczna melancholia, która prześladowała go na każdym kroku. Nie dziwne, że ziemi zsyłał potępienie, ból był mu pragnieniem, dręczył się osamotnieniem. Przyjacielem okazał się jedynie Edgar Allan Poe. Wraz z nim powtarzał sam do siebie: — Z pocałunkiem pożegnania, gdy przychodzi czas rozstania, by znać teraz, się nie wzbraniam. Rację miałaś, dziś to wiem, żywot mój był tylko snem. Wszystko to, co nam się zda, jak sen we śnie bowiem trwa.

Po śmierci Wirginii Krzysztof obiecał sobie, że nigdy więcej nie zaangażuje się tak mocno w sprawy jakiejkolwiek innej kobiety. Utrata oblubienicy, w której kochał się niemal od zarania, zamieniła go w samotnika odpornego na wszelkie zewnętrzne bodźce.

Tak było kiedyś. Z czasem jego świat zaczął się w końcu ponownie obracać wokół własnej osi. Wspomnienia związane z Wirginią stopniowo blakły. Czas uleczył rany, a przynajmniej ich większość. Zaś życie okazało się pod wieloma względami całkiem znośne. Nie miał jednak ochoty na żadne bliskie związki uczuciowe. Kiedy popęd seksualny zaczynał go rozpraszać, znajdował kobietę, która ceniła swoją niezależność tak samo jak on, i przeżywał z nią krótką przygodę. Taka sytuacja nie była idealna, ale spełniała jego potrzeby. Seks był tylko cielesnym aktem, niczym więcej, a już na pewno nie czymś, co wymagało intelektu i uczuć. W tej kwestii nie był sentymentalny. Pożądanie fizyczne traktował jak apetyt, który należy regularnie zaspokajać, nie akt wymagający zaangażowania myśli oraz trudnych do określenia i nazwania emocji.

Do czasu… Joanna obudziła w nim niepokój, ponieważ przyciągała go z ogromną siłą. Była zachwycająco naturalna. Chciał ją, pragnął, podejrzewał jednak, że jeśli zaangażuje się uczuciowo, przekroczy bezpieczne granice, które sam sobie narzucił. Perspektywa jakiegokolwiek trwałego związku budziła w nim lęk. Wiedział, co przeżywa człowiek, który stracił ukochaną osobę. I nie chciał skazywać się na takie cierpienia po raz drugi.

Teraz jedziemy w milczeniu, raz po raz przerywanym krótką konwersacją o wszystkim i o niczym.

— Wiesz, zawsze chciałam podróżować czerwonym Lamborghini…

— I jak? Oczekiwania dorównały wyobrażeniom?

— Na razie tak — spojrzenie, które maluje się na jej twarzy, wygląda naturalnie. — Jest piękny — znowu głaszcze tapicerkę. — I elegancki — odwraca twarz w stronę zagłówka. — I szybki — wdycha zapach skóry…

Ulice miasteczek, lokalne szosy i autostrady nie są puste, ale ruch nie jest duży, szybko przebijamy się przez mniejsze i większe aglomeracje. Głowa Joanny jest oparta o zagłówek, oczy ma zamknięte, wargi układają się do piosenek, które właśnie ujrzały światło dzienne. Wydaje się oddychać muzyką.

Błahostki dnia poprzedzającego przyjęcie weselne, jak również historie, do których scenariusz napisał późniejszy bal słodko umilały nam czas w drodze ku nieznanemu. To wówczas dowiedziałam się wielu szczegółów, które z przyczyn mi nieznanych zniknęły z mojej głowy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

— Nie powinnaś była tyle pić, Joanno. Też lubię testować swoje granice, ale podczas przyjęcia ślubnego wyraźnie przesadziłaś. Mam nadzieję, że to się nie powtórzy…? — głos Krzysztofa zawierał w sobie troskę pomieszaną z przestrogą.

— Obiecuję kochany, nie wiem, co we mnie wstąpiło — na jednym wydechu wyrzuciła z siebie Joanna, dodając nie do końca przekonana o prawdziwości twierdzenia: — To prawdopodobnie ze szczęścia.

— Prawdopodobnie? — Krzysztof zmarszczył brwi, wyraźnie zdziwiony tym, co usłyszał. Po chwili zaś dodał: — Mnie się Joanno kocha, bezgranicznie, bezwarunkowo.

— Oczywiście najdroższy — szybka odpowiedź nie pozostawiała złudzeń. Przynajmniej w warstwie formalnej.

Kto wie, do czego doprowadziłaby ta konwersacja, gdyby nie przerwał jej pewien incydent na drodze. Otóż w odległości kilku metrów za parą nowożeńców znajduje się SUV, czarny albo granatowy, nie da się tego ustalić z pełnym przekonaniem. Nie przybliża się ani nie oddala. Krzysztof widział ten wóz już wcześniej i skłaniał się ku tezie, że to zbieg okoliczności, jednak pewna jego część nakazywała ostrożność. Zawsze tak było. A on zwykł jej ufać. Miał powody, zwłaszcza że potencjalne możliwości co do tożsamości kierujących SUVem klarowały się źle, nie napawały optymizmem, delikatnie rzecz ujmując.

Mając to na uwadze, Krzysztof prostuje się i ponownie zerka w lusterko, mrużąc oczy. Stara się dostrzec “prześladowcę”. Gdy nie przynosi to efektu, wrzuca wyższy bieg i wciska gaz do dechy. Zaczyna manewrować między jadącymi samochodami, co chwilę zmieniając pas ruchu. To samo czyni osoba siedząca za kierownicą tajemniczego SUVa, co nie napawa optymizmem i zmusza Krzysztofa do utrzymania szybkiej jazdy. Mimo zawrotnej prędkości auto jest prowadzone płynnie i pewnie, uwagi ma jednak Joanna.

— Możesz tak nie pędzić?

— To raczej niemożliwe.

— Jak to?

— Bo ktoś nas śledzi…

— Co? Żartujesz? Powiedz, że to marny dowcip… — nie kryje zdenerwowania Joanna.

— Widocznie wpadłaś komuś w oko… — zdanie, które serwuje Krzysztof, ma na celu rozładowanie atmosfery, nie udaje się jednak powzięty plan.

— Skup się lepiej na tym, jak prowadzisz… — Ej, a może to jakiś przypadkowy samochód? — pytanie aż krzyczało starą maksymą, w myśl której nadzieja umiera ostatnia.

— Nie sądzę… — smutna konstatacja popłynęła z ust kierowcy.

— Bo…?

— Ponieważ ten SUV jedzie za nami od dłuższego czasu.

— Postaraj się więc go zgubić, takim samochodem nie powinno być to trudne… — wygłoszona teza nie była przypadkowa, wzięcie Krzysztofa pod włos miało na celu uzyskanie konkretnego rezultatu.

Udało się. Kierowca nie tylko zrozumiał aluzję, ale również wziął ją sobie mocno do serca. Buzująca prędkość aż wcisnęła w fotele. Wszystko zostało podporządkowane jednemu celowi — skutecznej ucieczce. Nie liczyło się nawet bezpieczeństwo, wszak popędziliśmy przez skrzyżowanie na czerwonym świetle. Samochód natychmiast reagował na zadawane mu przyspieszenia. Tak, jak przystało na idealną maszynę. Gdy licznik wskazał przekroczenie stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, Krzysztof włączył kierunkowskaz i skręcił ostro, mocno trzymając kierownicę. Opony zapiszczały w proteście, a auto skierowało się prosto do zjazdu. Ucieczka, choć zakończyła się sukcesem, kosztowała nas sporą dawkę adrenaliny. Musiało pójść też z pół centymetra bieżnika.

Rozdział XI

Włoski raj

— Kto nas śledził? Po co? Jaki przyświecał mu cel? — owe pytania pozostawały bez odpowiedzi.

Krzysztof, choć żarliwie zaprzeczał, coś wiedział. Bez wątpienia miał świadomość rzeczywistości, która nas spotkała, nie chciał jednak zdradzać szczegółów, w tych zaś krył się Diabeł.

— Czy wciąż będzie mi życzliwy?

Oby. Do tej pory nigdy mnie nie opuścił, zawsze był moim przyjacielem. Pomna dotychczasowego piekielnego wsparcia, nie drążyłam tematu, zwłaszcza że perspektywa nieznanego była mocno absorbująca…

Po kilkugodzinnej jeździe podróż samochodem powoli dobiegała końca. Wyjrzała przez okno, gdy jechali stromą, krętą aleją otoczoną gęstymi drzewami, a jej oczy rozszerzyły się z wdzięcznością, gdy ujrzała wiejski dom na wzgórzu z bajkowym widokiem na toskański krajobraz.

— To przepiękne miejsce — nie kryła zachwytu wybranka Krzysztofa.

Po chwili wysiedli z samochodu, a Joanna podeszła do domu i wyciągnęła rękę, by musnąć wyblakły, nagrzany słońcem kamień, z którego była zbudowana posiadłość, jakby nie mogła się oprzeć jej urokowi.

— Uwielbiam stare rzeczy — powiedziała z radością, po czym weszli do środka.

Joanna rozglądała się po rustykalnym korytarzu, pieszcząc balustradę starych drewnianych schodów prowadzących na kolejne piętro.

— Korzystałeś z projektanta, prawda? — zapytała.

Niewielka paleta kolorów tworzyła czarujące i spokojne tło dla antycznych mebli i wygodnych współczesnych sof.

— Skąd wiedziałaś? — roześmiał się.

— Ktokolwiek to projektował, wykonał fantastyczną pracę — skomplementowała, gdy na korytarzu pojawił się starszy mężczyzna i powitał ich zalewem włoskich słów.

— To jest Jacopo. On i jego żona Sofia opiekują się nami tutaj — poinformował Joannę Krzysztof, zaciskając dłoń na jej dłoni i zachęcając żonę do wejścia na górę.

— Kiedy chcesz lunch?

— W południe? Po naszym wczesnym starcie jestem głodna.

— Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.

Krzysztof przekazał informację Jacopowi, po czym udał się z żoną do zapierającej dech w piersiach sypialni. Kręcąc się, Joanna zadzierała głowę do góry, by docenić sklepiony, wysoki sufit. Po chwili weszła do następnego pokoju i uśmiechnęła się na widok gustownej łazienki na planie koła.

— To wspaniały dom, Krzysztofie. Czy to była ruina, gdy go kupiłeś?

— Tak, był kompletnie zniszczony. Urzekły mnie jednak wiejska okolica i spokój. Przyznaję, z początku nie doceniałem, jak duży potencjał i wartość miał sam dom.

Wyszli na balkon znajdujący się po przeciwległej stronie korytarza, gdzie widok na wzgórza każdorazowo zapierał dech w piersiach. Nad malowniczą, otoczoną murami wioską wciąż unosiła się poranna mgła, która w magiczny sposób podkreślała bujną zieleń winorośli i sadów owocowych w dolinie poniżej. Granicę ogrodu wytaczały stare, rozłożyste kasztany, a zmieniający się kolor ich liści wskazywał na zbliżającą się jesień.

— Pięknie — westchnęła, jednak dla Krzysztofa jedyną pięknością w zasięgu wzroku była Joanna.

Kaskada loków opadających na jej ramiona, ładna, niebieska sukienka dodająca kobiecości i wyeksponowane zgrabne nogi… Pożądanie przeszyło go na wskroś niczym cios zadany nożem. Tymczasem Joanna odprężyła się w cieple jego szczupłej, potężnej sylwetki, kiedy delikatnie położył dłoń na jej ramieniu. Jego zmysłowe usta złożyły tam pocałunek. Zadrżała. Jej ciało ożyło, jakby nacisnął magiczny przełącznik, a biodra napierały w niekontrolowanej odpowiedzi na dotyk. Suwak sukienki powoli zjechał, a Krzysztof rozchylił materiał, by podążyć ustami w dół smukłych pleców, aż odkryła, że posiada czułe miejsca, o których istnieniu nie miała pojęcia. Trzask rozpinanego stanika wytrącił ją z równowagi, stała bowiem na świeżym powietrzu, publicznie, mimo że było to wiejskie odosobnienie.

— Nie chcę, żeby ktoś mnie zobaczył — mruknęła nerwowo, zastanawiając się, czy nie zabiła nastroju tą reakcją. — Mogą tu być… pracownicy.

Krzysztof roześmiał się ciepło, podniósł ukochaną, jakby była lekka niczym piórko, i zaniósł do łóżka. Zdjął stanik z niemal onieśmielającą pewnością. Jej fioletowe oczy skierowały się ku jego opalonej twarzy. Nie minęła minuta, a Joanna rozpłynęła się w pocałunku słodkim niczym miód. Jej wnętrzności stały się płynne, a palące ciepło rozlało się po każdym milimetrze ciała.

Krzysztof chwycił w palce delikatny, różowy sutek. Przeciągnęła się, niezgrabnie chwytając męża za ramię w poszukiwaniu oparcia, po czym zbliżyła swoje pełne usta do jego. Gdy ich języki się zetknęły, poczuł słodki, pyszny smak, który tak go pobudził, że nagle przyparł Joannę do łóżka dwiema silnymi rękami, a jego dominująca natura przejęła całą pasję. Żona z zadowoleniem przyjęła płomienną namiętność. Zanurzyła palce w jego miękkich, kruczoczarnych włosach, po czym pogładziła wysokie, wyraźnie zarysowane kości policzkowe, wyczuwając delikatny zarost na skórze. Sapnęła, gdy pochylił głowę nad piersiami i delikatnie chwycił zębami sutek. Była tak wrażliwa na dotyk, że jęknęła z podniecenia, gdy wprawne ręce kochanka przesunęły się w dół, w stronę wilgotnego miejsca między udami.

— Jesteś tak bardzo gotowa na mnie — wyszeptał z satysfakcją Krzysztof, zmieniając pozycję.

Gdy wszedł mocno i szybko, całe jej ciało napięło się w zmysłowym szoku. To uczucie było elektryzujące, doświadczała go każdą komórką rozbudzonego ciała. Wszelkie gładkie, ale mocne pchnięcie sprawiało, że przyjemność przeszywała ją na wylot. Wtem poczuła napływającą falę kulminacyjnej rozkoszy, rozlewającą się niczym lawa. Orgazm był tak wspaniały, że łzy napłynęły do oczu. Jednak Krzysztof był daleki od zatrzymania się. Poruszał się dalej, a gdy ciśnienie zaczęło w niej ponownie narastać, wystarczył jeden dotyk w najbardziej wrażliwym miejscu, aby kolejny błogostan przeleciał przez nią jak gwałtowna burza. Wykończona opadła na łóżko, on tymczasem jęknął z satysfakcji, zaciskając na wybrance muskularne ramiona.

— Nigdzie się już stąd nie ruszam — powiedziała z uśmiechem.

— I dobrze, wszak to nasz miesiąc miodowy. Masz prawo robić, co tylko zechcesz…

— Chcę ciebie… Tu i teraz!

— Kochanie…

— Tak, najdroższy…

— Nawet nie wiesz, co w takim momencie czuje mężczyzna.

— Wyjaśnij mi zatem.

— Ów stan można określić tylko jednym zdaniem: dramat.

— Aż tak źle?

— Nawet gorzej. Obowiązki zawodowe, które mnie wzywają, nie mogą poczekać. Niestety. Muszę załatwić coś bardzo ważnego w Rzymie. Helikopter zabiera mnie o drugiej, ale wrócę do ciebie wieczorem o dziewiątej. Obiecuję, że wówczas nadrobimy stracony czas a rekompensata będzie ze słodką nawiązką…

Dało się zauważyć, że odpowiedź skrywała w sobie wielki żal z powodu zaistniałej sytuacji, z drugiej jednak strony zapewnienia Krzysztofa cechowała szczerość do bólu. Pocieszające w tym wszystkim były jego błyszczące ciemne oczy, które zapowiadały niechybną rozkosz. Swoje trzy grosze dodały też usta.

— Prześpij się po południu, ponieważ dziś w nocy nie zaznasz za wiele snu.

— Obiecuję kochany… — roześmiała się lubieżnie, oczami wyobraźni kreśląc obraz rozkoszą malowany.

Było w nim wszystko. Usta zetknięte w delikatnych pocałunkach, brak tchu i puszczenie w niepamięć całego świata. Brak panowania nad sobą, wzbierające fale pożądania, gorące biodra i nabrzmiała męskość. Język między wargami i miękkie nogi…

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 63
drukowana A5
za 103.25