Ku pamięci mego drogiego towarzysza …
Ku pamięci naszych rodziców …
Dla naszych dzieci i naszych wnuków.
J.G.
25 marca 1957
Niepokalanej Matce Pana i Jego Kościoła
w sto pięćdziesiątą rocznicę objawień
jako wyraz wdzięczności
Tłumacz
Sprawy Boże mają zawsze przeciw sobie wszystkie ludzkie prawdopodobieństwa, i wystarczy mieć w swoim życiu pół godziny głębokiej ciszy, żeby pojąć, zrozumieć, że tak było …
Ta różnica wiedzy i mocy, która dzieli małą wieśniaczkę — od pierwszego uczonego, lub od największej osobistości na ziemi — jest tak mała w oczach Nieskończonego, że On jej nie spostrzega wcale.
E. Hello
Bóg chciał biedy dla swego umiłowanego Syna, a Nasza Pani dla Bernardety — Czy „loch” („le Cachot”) w Lourdes nie jest przedłużeniem szopki w Betlejem?
J.E.P. — M. Theas
Biskup Tarbes i Lourdes
Przedmowa
Szanowna Pani,
na pewno nie jest Pani pierwszą, która nam opowiada o Bernardecie i o Lourdes, i nikt nie zna dokładnej liczby tych, którzy przed Panią to robili. Lecz my czytamy zawsze z radością historię tych cudownych faktów, jeśli nam się o nich mówi tak, jak to czyni Pani: z talentem, prawdziwie i całą duszą.
Znamy dobrze talent Pani. W powieściach czy w hagiografii opowiadania Pani rozwijają się harmonijnym wdziękiem i otwierają nam ludzkie serce oraz heroizm Świętych na świetlane i głębokie perspektywy.
Prawdę do napisania tej książki zdobyła Pani mozolną pracą. Plik akt — „Sprawy Bernardety” jest olbrzymi i oto wkrótce — sto lat jego powiększania się. Pani go zbadała i streściła tą metodą, tą intuicją, tą jasną pewnością, której teraz wymagamy od historyków. Lecz talent i praca nie wystarczyłyby pisarzowi, którego dusza jego nie byłaby bardzo wysoko, by zrozumieć Lourdes. Bez wiary, bez tego, co nadprzyrodzone historia Bernardety pozostaje zagadką, urąganiem wiedzy, skandalem dla logiki, olbrzymim skutkiem bez przyczyny. Pani, właśnie Pani, ma oczy otwarte na prawdziwe światło i serce Pani zadrżało z wrażenia wszystkimi emocjami i ono sprawiło, że narodziła się ta epopeja, rozpoczęta naiwnym opowiadaniem dziewczynki, i dzisiaj jeszcze wstrząsa światem.
Książka Pani, skromna i przejrzysta, stawia nas wobec faktów i przenika czarem Lourdes, jak jakieś perfumy (czar ten trudny jest do analizowania — jak bowiem badać drobiazgowo coś, co jest niewidzialne) lecz czarem, który prawie wszyscy wierzący pielgrzymi odczuwają przy Grocie. Człowiek zostaje tam ogarnięty falą wspomnień maryjnej wizyty, autentyczną świętością dziewczynki i porywającą żarliwością rozmodlonych rzesz.
Lourdes jest przede wszystkim miejscem wybranym przez Najświętszą Maryję Pannę dla ukazania się każdemu z nas. Jak się nie wzruszyć tą Matczyną wizytą? Tutaj, to nieprzeźroczyste sklepienie, zakrywające niebo przed ziemią, otworzyło się. Maryja zapewnia nas o swej czuwającej opiece. Nie jest to dla nas objawieniem. Wiedzieliśmy już, że Ona miała oczy zwrócone na nas. Ale jak się jest szczęśliwym, gdy się to stwierdzi. Małe dziecię uściskane przez swoją matkę nie spodziewało się tego uścisku, by przekonać się, że jest kochane; jednak z powodu tych czułości nie jest mniejsza jego radość. Podobnie uczyła nas wiara o miłości Maryi do nas; lecz jakaż jest odległość między rozumowaniem a pieszczotą! Jakimż szczęściem jest znalezienie się tam, gdzie postawiła swe stopy, oddychanie powietrzem przenikniętym wonią Jej obecności! W czasach Starego Testamentu ukazanie się Jahwe napawało przerażeniem i ktokolwiek dotknął się góry Synaj — umierał. Dzisiaj odwiedzający nas goście z Nieba przynoszą nam życie; nie ma już więcej grzmotów i błyskawic, ale macierzyński uśmiech i deszcz łask oraz cudów.
Lourdes to także pamiątka Bernardety. To Święta kanonizowana, tak. Jednak mimo tej pełnej chwały konsekracji, pozostaje tak nam bliska, tak zwyczajna i tak skromna, że nie myślimy o nadawaniu jej tego oficjalnego tytułu: „Święta”. Wszyscy mówią nadal o niej „Bernardette”, jak gdyby jej zdobiąca ją aureola nie oddalała ją od naszej braterskości uczuciowej. Zwiedzając „loch”, gdzie mieszkała rodzina Soubirous, kościół, gdzie Bernardeta przyjęła swoją pierwszą Komunię Świętą, łąki, gdzie zajmowała się swoimi owieczkami, a przede wszystkim Grotę, gdzie przeżyła ekstazę, wszędzie znajdujemy małą dziewczynkę w kapturku i stawiamy ją w autentycznych ramach jej tak krótkiego i tak pięknego życia. Miejsca, gdzie żyli święci, przybliżają nas do Nieba.
W końcu Lourdes — jest ono nadal żarliwością pielgrzymów, podniosłą jednomyślnością rzesz. Psychologowie nie wytłumaczyli tego fenomenu, uniesienia wynikającego ze zgodności serc, udzielania się entuzjazmu. Jednak tutaj wierzący poznają tę siłę, której nie można się oprzeć, ten przypływ morza, który nas unosi i zagarnia. Lourdes, miasto Maryi, miasto nasze małej Bernardety jest jednym z tych wyniosłych miejsc, gdzie tchnie Duch.
W tej pięknej książce podaje nam Pani odblask tych wszystkich świateł, echo tych wszystkich harmonii. Niezliczeni pielgrzymi do Lourdes będą ponownie przeżywali dzięki Pani najpiękniejsze godziny w swoim życiu; inni czytając, będą mieć pocieszające wzmocnienie, chociaż nie mieli jeszcze tego szczęścia, by uklęknąć tam, gdzie mała dziewczynka zobaczyła tajemniczą i uśmiechniętą „Panią”. Ja cieszę się, że będąc pierwszym z czytelników Pani, wyrażam w imieniu wszystkich wdzięczność należną Pani pracy i Pani talentowi.
A. de Parvillez, S.J.
Wstęp
Lourdes
W odległości „rzutu kamieniem” od Groty przyjmowanie gości jest gratisowe.
Rozciąga się dziesięć tysięcy hektarów… Cisza. Modlitwa. Wzajemna pomoc i skupienie.
Radość, również radość promieniująca, wspomagająca, przekonywująca.
„Zamiar, który leży mi na sercu i który odpowiada chrześcijaństwu” napisał J. E. Ksiądz Biskup Thêas. Zamiar ten zrealizował J. E. Ksiądz Biskup Rodhain.
Miasto-Pomocy w Lourdes; jak musi się Bernardeta pochylać nad nim i przygarniać te pawilony tak skromne, tak wesołe, tak jasne… Ona zna nasze nędzne mieszkania, ona znała swoje…
Jego Świątobliwość Pius XII ufundował pierwszy pawilon. Dawni jeńcy wojenni mają swój dom, oznaczony niezapomnianymi cyframi ich stalagów.
Pawilony — Owczarnie Pasterza.
Była i inna owczarnia, w Bartrès, gdzie „Bernardetka” pasła swoje barany w styczniu 1858 roku, w wigilię Objawień… Znajdujemy tam dokładną kopię tego schronu pod strzechą, ze starym belkowaniem. Wszystko dokładnie zrekonstruowane.
To nie jest kaplica. To tylko postój przystanek. Nie ma żadnej statuy, ani żadnej dekoracji. Sam kamień. Wzięta jedna płytka łupku leży oparta na podstawie w drugim końcu wklęsłości skały. Po bokach dwie duże świece. Tylko krzyż wisi na grubym łańcuchu. W cieniu sylwetki, rozpostarte…
Nad miastem unosi się dźwięk dzwonów, przekazuje swe Ave… To są dzwony, piękne dzwony spiżowe. Ostatni z nich dodano 25 marca 1954 r. Został odlany z brązu, zebranego przez Ligę Katolickich Kobiet Francuskich. Z zebranego złomu największym i najcięższym, niemającym odpowiednika na naszych wagach ziemskich, jest popiersie Emila Combes, ofiarowane przez jego wnuczkę… Wreszcie przychodzi nam na myśl Renan, Psichari…
Dzięki dużym przestrzeniom Miasto-Pomoc tonie w widoku nie do zapomnienia. U stóp Kalwarii obok mieszkań księży kapelanów Biskupi Theas i Rodhain zbudowali w niebieskawej skale „pawilon-biuro”.
Tu się niczego nie sprzedaje. Biuro informacji, wzajemnej pomocy… Spotkań… Wymiany wrażeń… Wzajemnego zaufania… Duch Ewangelii… Zmartwienia, które się rozumie w połowie słów, w spojrzeniu…
Odprężenie, błogosławiony postój, po którym mężnie zabierze się do dźwigania ciężaru każdego dnia, ponieważ Lourdes, Grota, Bernardeta przemawiają do każdego z nas językiem, który — sam — może przemówić… Nam wystarczy tylko słuchać…
Część pierwsza
Lourdes 1844—1866
Lourdes
Pewna twarz i jej krajobrazowe tło
Krajobraz nie jest dziełem człowieka i żadna ludzka ręka nie utkała i nie namalowała płótna tła, które się rozciąga, wspaniałe, na całym znanym terenie horyzontu. Tymczasem twarz jest jedną z naszych okolic i spotyka się ją nad brzegiem górskiego potoku w Pirenejach lub na łąkach okolonych topolami, dokąd wysyła się dzieci, aby pasły barany.
Rysy wyraźnie zaznaczone, twarz dość szeroka i lekko owalna, tworząca harmonijną całość: oczy koloru dojrzałego kasztana, szeroko otwarte, długie jedwabiste rzęsy, brwi łukowate. Nie ma niczego pretensjonalnego w tych rysach, wyrażających charakter i słodycz.
Ta dziewczynka jest mała i wątła. Mimo czternastu lat jest słabo rozwinięta fizycznie z braku świeżego powietrza i niedożywienia — zobaczymy to dalej — żyjąca w nędznym mieszkaniu wraz ze swymi rodzicami. Rodzina Soubirous była biedna i liczna. Bardzo wcześnie Bernardeta miała silne ataki astmy, a straszna epidemia cholery w 1854 r., którą się zaraziła i z powodu której mało nie umarła, opóźniła jej rozwój fizyczny.
Bernardeta nie jest dzieckiem smutnym: wesoła, impulsywna — mamy tego zabawne dowody — „łodyżka” albo raczej dwie „łodyżki” złośliwe, trochę także kokietka, czasami jest podobna do wszystkich małych dziewczynek. Przez to okazuje się nam bliższą i kochamy ją jeszcze bardziej.
Nie umie jeszcze czytać. W rodzinie Soubirous jest do robienia wiele innych rzeczy! Ale jest inteligentna i posiada zdrowy rozsądek, właściwy tutejszym wieśniakom: wiadomo, czego się chce, wiadomo, do czego się dąży, a uczonym, filozofom i racjonalistom „nie pozwala się wmówić sobie czegoś w tej dziedzinie”.
Ten bardzo zrównoważony lud trzyma mocno obydwie nogi na swej ziemi, z której jest dumny, posiada mocną wiarę i umie wznosić swoje oczy wyżej niż jego piękne góry. Jego poglądy otrzymują jasne światło i nie znają fałszerstw.
Brązowe włosy małej Bernardety są na środku rozdzielone i przykryte chustką bawełnianą, związaną z boku.
W niedziele i święta nie zdejmując chusteczki nakłada kapturek, zwykle biały lub czerwony. Widziałam w naszych miasteczkach te kolory, obramowane lekkimi paskami czarnego aksamitu — jest jej w tym bardzo do twarzy. Kapturów już się teraz nie używa. Przechowuje się je jeszcze w dużych szafach — białe lub czerwone — dawne pamiątki po babci.
Kapiszon taki czasami opada z dwóch stron na ramiona jak pelerynka, dochodząca aż do spódniczki. Jeśli jest silny wiatr łatwo się go zapina pod brodą i mała dziewczynka w Pirenejach wygląda wówczas jak urocza beginka [swego rodzaju zakonnica — SK].
Kobiety, matki i wdowy, wkładają „pelerynę”, która dostosowuje się do ich ruchów i nadaje poruszaniu się bardzo skromny i majestatyczny wygląd. Żaden inny ubiór, nawet mający najpiękniejsze kształty, nie może jej dorównać.
Bernardeta — nic, co jej dotyczy, nie powinno nam być obojętne — otrzymała ten kapiszon, piękny prezent, utkany z białej wełny owiec z Bigorre. Jego wymiary: 80 cm długości, 65 cm szerokości; jest obszyty paskiem popielato-niebieskim.
Obecnie można go widzieć — drogocenna relikwia — w Lourdes w Muzeum Naszej Pani. Antoninka, młodsza siostra Bernardety zaświadczyła, że ich matka Ludwika kupiła go w pewien zimowy dzień dla zmarzniętego i cierpiącego dziecka na placu przed kościołem u biednej „przekupki”.
Bernardeta, mała dziewczynka, wychowana w biedzie i w niedostatku… Kryształowa dusza, zachowana przed jakimkolwiek złem, nosząca Boże znamię tej czystości serca i ciała, która promieniowała z jej spojrzenia, z jej zachowania się i z całej jej wątłej postaci.
Pielgrzymi albo ci, którzy się wcześniej z nią spotkali lub tylko raz ją widzieli, później będą twierdzić:
„Widziałem jej spojrzenie — i… od tego czasu nie jestem tym samym”.
Pewna zakonnica się zwierzała:
„Bernardeta tylko raz na mnie spojrzała…”, na łożu śmierci przypomni sobie wrażenie czegoś nadprzyrodzonego, które ją wtedy otuliło.
W różnych okolicznościach obiektyw mógł bez większego przygotowania uchwycić Bernardetę; uważam ten fakt za godny uwagi, gdyż w roku 1850 były dopiero początki sztuki fotograficznej.
Jaka wdzięczność należy się temu nieznajomemu, który obchodząc wioski, dźwigał ciężki i niewygodny aparat, kruche szklane klisze, grubą zasłonę i ogromną jak prześcieradło czarną zasłonę, spoza której, kręcąc się jak jakiś magik, robił zdjęcia…
Film i telewizja szalenie przekroczyły te pierwsze rezultaty, które jednak oznaczały już postęp w stosunku do daguerrotype [obrazu otrzymanego najdawniejszą techniką fotograficzną na posrebrzanych płytach miedzianych], mającego uprzywilejowaną możliwość natychmiastowego odbicia się na kliszy pozytywu, ale w konsekwencji wykonującego tylko jedną kliszę. Jeśli ta klisza — mająca metaliczny wygląd i chroniona szklaną szybką — „doznała wstrząsu”, prześwietlenia, portret w kilku minutach został zniszczony… Ile pamiątek w ten sposób znikło… Nieznane dramaty…
To, prawdę mówiąc, jawi się prawie jak historia z innego świata…
A jednak czy z tłumami ludzi i krajobrazami kinematoskopu oraz filmowymi powieściami nie powinniśmy cofnąć się myślą do Leonarda da Vinci, który w ciemnym pokoju wybijał w ścianie małą dziurkę, a na przeciwległej ścianie tworzył się jakby ekran i zostały rzucone w żywych snopach światła, drgające właściwymi kolorami istoty i przedmioty na polu tego pierwszego obiektywu.
Każdy z tych portretów Bernardety przedstawia ją nam bez żadnej sztuczności. Oryginał znajdujący się w Muzeum w Lourdes był reprodukowany w nieskończoność: w postawie siedzącej, ręce złożone, twarz spokojna, wzrok skierowany prosto, a po objawieniach poważny i głęboki.
Potem dziesięć fotografii zrobionych wówczas, gdy Bernardeta była pensjonariuszką w Hospicjum w Lourdes. Są one własnością Archiwum św. Gildarda w Nevers.
W pierwszych latach reprodukcje jej fotografii sprzedawano masowo. Ona, widząca Maryję, zupełnie o tym nie wiedziała. Pewnego dnia jedna z jej towarzyszek powiedziała jej o tym. Zdziwiona zaczęła się przede wszystkim śmiać, mówiąc:
„Sprzedają mnie za dwa grosze, to jest wszystko, co wartam…”.
Te dziesięć zdjęć, z których pewne były zrobione tak, że nawet się nie spostrzegła, ukazuje nam takie spojrzenie, że nie mamy nic więcej do zrobienia, by próbować je zapamiętać, jak tylko strzec ich w sobie z zamkniętymi oczyma.
Jest to spojrzenie dziecka naszych Pirenejów, wybranego przez Maryję Pannę. Bernardeta żyła uśmiechnięta, wesoła na łonie swojej rodziny, sióstr i koleżanek w Lourdes; tak samo w Nevers, gdzie była nowicjuszką w lipcu 1866 r. Pomaga trochę wszędzie, ona, która wstępując do klasztoru zapytała, czy w czasie rekreacji można było bawić się w skakankę…! Będzie pomagać w kuchni, w infirmerii, w zakrystii. Zawsze chora, będzie znosić straszne bóle bez słowa skargi. W wieku zaledwie trzydziestu czterech lat ma kości rozmiękczone, a kolano zmusza ją do poruszania się na wózku, lecz zawsze jest wszędzie, gdzie jej potrzebują.
O. Marceli Bouix z Towarzystwa Jezusa (jezuita) powiedział, że przez trzy tajemnice powierzone Bernardecie, Maryja zarezerwowała sobie wnętrze tej duszy.
Początki Lourdes
W ciągu historii często prawda i legenda łączą się i zlewają razem.
Tarbis, królowa Etiopii, mniej więcej w latach 1230 — 1250 przed Chrystusem, oczarowana wspaniałością i awanturniczym życiem Mojżesza, nie waha się oddać mu, wraz ze swoją ręką, swego królestwa.
Mojżesz jest już zaręczony z córką Jetry, która go oczekuje, mądra i wierna przy swoim ojcu. Mojżesz nie przyjmuje tego podwójnego daru królewskiego i poślubia Seforę.
Głęboko urażona, piękna Etiopka w towarzystwie swej siostry opuszcza na zawsze kraj swoich przodków. Podróż najeżona tysiącem trudności trwała bez wątpienia dłużej niż rok.
Pewnego wieczoru karawana dociera do spokojnego i chłodnawego miejsca, nad którym dominuje łańcuch gór; jego kształty są samą harmonią. Dumna księżniczka w obliczu tego piękna krajobrazu, czuje jak jej serce, które uważała za zniszczone, uspokaja się… Rzeka wije się wzdłuż doliny… To jest Adour…
Tarbis chce tam rozbić swój złotopurpurowy namiot. Wydaje rozkaz i świta jest jej posłuszna: buduje miasto, które będzie nosiło jej imię: Tarbe, Tarbes.
Dla jej siostry Lapurdy, na bardzo bliskim miejscu, przewyższającym pięknem i przestrzenią Tarbes, jest wznoszone: Lapardum… Lourdes. Pierwszymi mieszkańcami tego regionu byli Soliaci i Baskowie.
Po zdobyciu Galii zwycięzcy Rzymianie doszli do gór południowych, a Krassus zdobył Lourdes. Sam został zabity, a pirenejskie miasto znalazło się pod rzymskim jarzmem aż do około czterechsetnego roku. Przeżywa ono wokół swych murów nowe najazdy barbarzyńców. Zdobyli je Wizygoci.
W całej tej okolicy znajdują się autentyczne resztki epoki rzymskiej, np. w Sulos obóz Cezara; pod Bathébrère — droga rzymska; w Sarsan — groby, później ekshumowane. W Lourdes, Château-Fort [twierdza] i nad „Gabé” („le gave”) — le Pont-Vieux ze swymi dwoma łukami, przez który Bernardeta często przechodziła udając się do Groty.
Bez zmiany pierwotnego charakteru ich konstrukcji le Château-Fort i le Pont zostały odrestaurowane i powiększone, od kiedy tłumy przybywały do Lourdes, a kwadratowa baszta osłaniała pierwotny zamek.
Od roku 732, po upadku Poitiers, generał Mirat, uczeń Mahometa, panuje nad tą całą okolicą.
W roku 778 Karol Wielki, udając się do Hiszpanii, zatrzymuje się w Lourdes ze swoim wojskiem i rozpoczyna oblężenie Château, zajętego przez Maurów i ich wodza, którego nikt nigdy nie zwyciężył. Mirat nazwał fortecę Mirambel, co oznacza Mirabel, piękny widok i to nie jest zapomnieniem etymologii, gdyż z jego wysokich strzelnic widać najbardziej rozległe horyzonty, najbardziej urozmaicone we Francji.
Mirat złożył uroczystą przysięgę przed swoimi oficerami: „Podczas mego życia nie oddam się żadnemu śmiertelnikowi”. W owych czasach walczono otwarcie i obydwie strony szanowały się wzajemnie. Brawury nie odmierzano i Karol Wielki mógł tylko podziwiać wytrwały opór tych wojowników wydanych na pastwę głodu.
W jeden wieczór przylatuje orzeł z gór, zniża się nad jeziorem, niosąc w dziobie ogromną rybę, którą spuszcza na wewnętrzny dziedziniec zamku.
Nagle Miratowi przychodzi genialny pomysł — na srebrnej tacy posyła Karolowi Wielkiemu najlepszy kawałek ryby ze słowami:
„Jak długo mój żywiciel będzie mi przynosił takie ryby, nie jestem narażony na ryzyko głodowej śmierci”.
Czy Karol Wielki wycofał się z oblężenia zamku?
Porice, kapelan jego wojska, był równocześnie Biskupem Puy i znakomitym dyplomatą. Chcąc walczyć uczciwie, prosi o audiencję u Mirata i przemawia do dzikiego barbarzyńcy nowym językiem:
„Dzielny Książę, poprzysiągłeś nie poddać się nigdy śmiertelnemu człowiekowi. To piękne i chwalebne! Zachowując cały swój honor, czy nie mógłbyś się poddać pewnej Nieśmiertelnej Pani?… Nasza potężna Królowa, Pani Maryja, posiada swój tron w mieście Puy, a ja jestem Jej uniżonym sługą…”.
Mirat, zwolniony ze swej przysięgi, oddał się Pannie Maryi. Nawrócił się razem ze swoimi oficerami i rycerzami. Postawił jednak warunek, żeby on, jego potomkowie i jego posiadłości podlegały tylko Naszej Pani.
Ze swą drużyną i wojskiem Mirat (po chrzcie świętym Lorus — od Lourdes) idzie złożyć hołd swojej Władczyni. Dowódcy i żołnierze mieli przywiązane do lanc snopy traw i zrobiwszy z nich „dywan”, położyli u stóp figury.
Herb miasta potwierdza legendę o orle i rybie.
„Ciężka brama z trzema otwartymi wieżami wzniesiona na srebrnej skale; środkowa wieża jest wyższa od pozostałych i zwieńczona orłem z rozpostartymi skrzydłami, o pozłacanych szponach, trzymającym w dziobie srebrzystego pstrąga”.
Nasza-Pani z Puy ma swą kopię w Château-Fort w Lourdes. Od Średniowiecza ma tytuł „Nasza-Pani Francji”. Ludwik XI i jego córka, wielka św. Joanna Francuska, mieli do Niej szczególne nabożeństwo. Całe chrześcijaństwo udawało się tam z okazji pielgrzymek i jubileuszy. Hrabiowie z Bigorre składali z kolei w ciągu wieków hołd „Naszej-Pani w Puy”.
Była to cudowna statua przywieziona do Francji przez zakonników w VII wieku, postawiona i czczona na skale w górach Cévennes. Zniszczona w czasie Wielkiej Rewolucji Francuskiej, została odnowiona według spisanych dokumentów. Jest to ciekawe dzieło surowo rzeźbiona w drzewie cedrowym. Dziewica w siedzącej postaci, trzyma na rękach Dziecię. Jezus w Jej ramionach — na wzór egipskich bóstw. Otoczona jest draperiami, obwieszonych ozdobami i klejnotami. Uczeni stwierdzili, że statua ta jest dziełem pierwszych chrześcijan w Libanie, którzy byli pod natchnieniem stylu figur Izydy.
Stare Lourdes zachowało nienaruszenie swój malowniczy charakter i swoje dawne zwyczaje. W roku 1829 ofiarowały jeszcze dziewczęta z Lourdes „Naszej Pani z Puy” snopy ziół zebrane z pól ostatniego hrabiego Bigorre.
W okresie objawień Château-Fort, w którym kwaterowało wiele różnych wojsk, był koszarami kompanii strzelców z Vincennes.
Aktualnie stał się regionalnym muzeum.
Przez jedną ze strzelnic w murze widzimy starą dzielnicę z dawnymi szarymi dachami, przecinające się ciasne uliczki, dziwaczne gołębniki.
Widzimy młyn de Boly, w którym urodziła się Bernardeta i straszną ruderę, le Cachot, („Loch”), którego próg przekraczała raniutko, by udać się do Groty, ulicą des Petits-Fossés; ślepą ulicę bez powietrza i bez słońca.
Nad Pont-Vieux, cmentarz, Dolina Rajska. Na lewo, le Marcadal, potem plac targowy de Foire, drogę do Barèges, Cauterets, Saint-Sauveur.
Następnie zaś oto na prawo Pont-Vieux, przejrzysty strumień Merlasse; nad ludzkim Forêt i nad nim przełęcz i górę Espelugues — jest to już wysoka góra.
Ten piękny las w Lourdes góruje nad ziemią Massabielle. Massabielle: stara masa, skalista masa stara. Jej jedna skała, odłączona od góry, wysuwa się śmiało jak ostroga nad Gabé…
Jest to położenie jedyne, uprzywilejowane…
Château-Fort, na którym powiewały w ciągu wieków sztandary rzymskie, saraceńskie, angielskie, opierał się tylu różnym inwazjom, nawet protestantyzmowi, stał się teraz państwowym więzieniem i miał od roku 1858 przewodniczyć najcudowniejszej przygodzie duchowej stulecia.
Tam fotografia oferuje nam jeszcze dokument nieoceniony. Skała Masabielska została sfotografowana w roku 1858 na początku Objawień: zupełnie ogołocona, ze swoimi trzema grotami, z których najgłębsza i najwyższa stanie się Grotą.
Spływająca w dolinie Merlasse, rzeka o tej samej nazwie, przybiera wód, zwiększa się i gubi w odnodze rzeki Gave, która porusza tartak i młyn de Savy. Zaraz przepływając koło olch i topoli rzeka niejako dotyka skały Masabielskiej, okrąża ją i wypływa na zachodzie w miejscu, gdzie kończy się wielka łąka Pana M. Lafitte, a między dwoma rzędami topoli wpada z hukiem do „Gabé”.
Dlatego skała Masabielska, jak wysunięta ostroga (widzieliśmy ją), jest niemożliwa do zdobycia suchą nogą. Skała dzika, odosobniona, góruje nad całą okolicą.
Jej największe wgłębienie, Grota, ma 8 metrów w głąb i 12 metrów szerokości; wysokości — niewiele więcej niż 3 metry.
Skały, mieszane bloki marmuru, łupku, mchu, bluszczu, zaplątanych drzewek… Dzika róża zwisająca ze skały, zarośla karłowate…
Pan Estrade i Bernardeta
W miejscu, w którym kończy się łąka M. Lafitte, trzy lub cztery wielkie bloki skalne, do połowy wydrążone przez rzekę, tworzą jakby przeszkodę, jeśli się ma zamiar zbliżyć do skały.
Od tych kamiennych bloków aż do wejścia do Groty Pan Jan Chrzciciel Estrade, świadek autentyczny — o którym będzie jeszcze mowa — zmierzył odległość, która wynosi 15 metrów długości i 12 metrów szerokości.
Tam właśnie spotkamy Bernardetę 11 lutego 1858 roku, jej młodszą siostrą Antoninkę i ich sąsiadkę Janiną Abadie.
Pan Estrade mieszkał w 1858 roku wraz ze swoją młodszą siostrą w tym samym domu — blisko kościoła — w którym Pan Jacomet, komisarz policji. On to był głównym urzędnikiem w sprawach płacenia pośrednich podatków. Nie był niedowiarkiem, lecz przywiązywał małe znaczenie historiom przekazywanym przez Pannę Emmanuelę Estrade:
„Mówi się, że pewna mała dziewczynka z miasta została zaszczycona ukazaniem się jej Najświętszej Panny w jednej grocie nad Gave.
— Doprawdy! Bardzo poetyczne!”, odpowiedział, uśmiechając się Pan Jan Chrzciciel Estrade, nie przerywając pisania w swoich administracyjnych registrach.
Później, w roku 1860 i 1890 W. Ojciec Sempé i kard. Langénieux usilnie nalegali, żeby komisarz zdecydował się napisać swoje świadectwo.
Odpowiadał skromnie:
„Nie umiem pisać. Potrzebny byłby talent literata, wielkiego mistrza”.
Kardynał sprostował:
„Nie prosimy Pana jako pisarza. Prosimy Pana jako uczciwego człowieka. To wystarczy”.
Wobec tego Pan Estrade wziął swe posłuszne pióro i napisał:
Objawienia w Lourdes
Wewnętrzne wspomnienia świadka
Ostatnie linie zasługują na przepisanie:
„O Matko, włosy moje już posiwiały i jestem blisko grobu… Kiedy w ostatniej godzinie pojawię się przed Twoim dostojnym wspaniałym Synem, racz być moją Opiekunką i wspomnij, że w dniach Twoich Objawień widziałaś mnie, na kolanach i wierzącego, pod świętym sklepieniem Twojej Groty w Lourdes…”.
W dalszym ciągu tego opisu chcemy podejmować, idąc za nim, z wiarą, która go ożywiała, z sercem, które go prowadziło, wyjaśnienia, które on będzie dawał autentycznym faktom, a które on i jego siostra sprawdzali dzień po dniu. Nie zapomnimy, że on znał, mieszkając przy wyjściu z ulicy de Barèges, przy placu Marcadal, naszego krewnego Pana Jana Franciszka Barioge, Naczelnika Poczty, który został wykorzystany razem ze swoimi pocztowymi zaprzęgami do zatarasowania groty w czerwcu roku 1858, i wtedy to śmiało odmówił wykonania tego rozkazu, ryzykując utratę swojej posady.
Lata dzieciństwa
To, co nie jest szlachetne
To, co jest bez znaczenia według świata
Bóg wybrał, aby zawstydzić mocnych i władców.
Św. Paweł — List do Koryntian
Młyn de Boly
Te młyny w Pirenejach, w miejscowościach pełnych świeżości, są wszystkie zbudowane mniej więcej jednakowo; składają się z dwóch lub trzech skromnych domów, pokrytych dachówką z łupku. Na dole mają dwa hole z podłogą z ubitej gliny, jakąś kuchnię. Na piętrze jedną lub dwie izby i obszerny strych jako skład na worki z mąką.
Wielkie koło młyńskie znajduje się wewnątrz w pozycji poziomej pod „izbą, w której są kamienie młyńskie”. Tutaj, w Boly, strumień Laparca, płynie z pagórka tej samej nazwy, w kaskadach z hukiem na skrzydła koła i wypływa po przeciwnej stronie.
Nieustanny szum bystrej wody, zgrzyt młyńskich kamieni, skrzydła koła przyspieszające ruch, wybijają jak wahadło zegara, rytm codziennego życia w młynie.
Topole, piękne, proste i szlachetne, jak modlitwa, stoją na straży jaru, z którego wypływa ten rwący strumień. Ich wierzchołki są zawsze poruszane najmniejszym nawet najsłabszym wiatrem i szeleszczą jakby śpiewały. Znajdziemy je wszędzie z ich ulistnieniem srebrzystym i delikatnym w najmniejszej dolinie i nad brzegiem rzek.
Pirenejski krajobraz ze swoimi czystymi rysami, z łąkami niby z zielonego aksamitu, z łanami zbóż falującymi za najmniejszym podmuchem wiatru często podziwiała Bernardetę. Nigdy nie wyrazi się jego słodyczy i piękności.
W tym dniu, 7 lutego 1844, strumień Laparca nadal wylewał swe wzburzone wody. A tymczasem śluza była zamknięta. Wielkie koło trwało majestatycznie w bezruchu, a młyńskie kamienie w miejscu swego zatrzymania się.
Była niedziela, dzień, w którym powinna ustać wszelka praca. Prawdziwi chrześcijanie nie zapominali o tym. Jednak dwa lata później, w roku 1846 Matka Boża, ukazawszy się małym pastuszkom w La Salette, musiała im przypomnieć to dobitnie.
Nie była to niedziela, jak inne. Kto mógł wiedzieć, że przygotowywała najcudowniejszą przygodę duchową tego stulecia…
We młynie de Boly, tego dnia żona młynarza, Luiza Soubirous nie miała jeszcze ukończonych 18 lat, weszła do izby po prawej stronie piętra, aby urodzić piękną, dobrze zbudowaną, pełną życia, ale trochę słabą dziewczynkę.
Ten młyn częściowo odrestaurowany można jeszcze zobaczyć w Lourdes. Jak nam pokazują fotografie z tamtego czasu ma niedopasowane drzwi, chwiejący się, drewniany krużganek i bez szyb w jednym oknie. Wygląda na bardzo zniszczony. Jest rzeczywiście taki.
Te dwie sylaby Bo-ly nie posiadają naszego brzmienia. Boly było nazwiskiem pewnego angielskiego lekarza, który więcej niż dwa wieki temu zarządzał młynami zgrupowanymi przy strumieniu Laparca.
Niewątpliwie, Boly musiał poślubić dziewczynę z tych stron, gdyż już w okresie Bernardety, właściciel tych młynów nazywał się Boly-Abadie.
Ojciec Luizy, Castérot, długo dzierżawił młyn Boly’ego od Pana Boly-Abadie, który dobrze prosperował i miał liczną klientelę. On zatrudniał młodego młynarza, „człowieka skromnego, spokojnego, łagodnego i nieśmiałego”, pomagającego mu całą siłą swoich pięści i ramion. To był właśnie Franciszek Soubirous.
Po śmierci Castérota, jego żona, zatrzymała pomocnika. Luiza pomagała matce, rozwijała się, była mądra, czynna, skromna w zachowaniu się i uczynna. Bogaci chłopcy starali się o jej rękę. Lecz ona, jak we wszystkich historiach, które się powtarzają w każdym następnym pokoleniu, wybrała chłopca, poważnego i wesołego równocześnie, którego głos rozbrzmiewał we młynie. Matka się zgodziła. I w urzędzie stanu cywilnego wójtostwa w Lourdes możemy odczytać akt zawarcia małżeństwa.
Po dwóch dniach od urodzenia się dziecka, we wtorek 9 lutego, zaniesiono dziecię do kościoła. Proboszczem nie był jeszcze Ksiądz Peyramale, lecz Ksiądz Forgue, który był tam proboszczem i dziekanem. Ochrzcił dziewczynkę, dając jej imię jej chrzestnej matki: Maria-Bernarda, dając dziecku dwóch patronów: Matkę Zbawiciela i św. Bernarda, założyciela opactwa w Clairvaux. Imiona przeznaczone… Ojcem chrzestnym był Jan Maria Vézère, kuzyn, brat Janiny.
Szybko młoda matka i matka chrzestna umiały znaleźć pieszczotliwe zdrobnienie, znane obecnie na całym świecie, które w ich narzeczu wymawia się śpiewnie: Bernadété… Dla swojej rodziny i dla ludzi z okolicy była zawsze Bernadété, gdyż wszyscy tam mówili tylko w tym narzeczu, pochodzącym z bardzo dawnych czasów.
Najświętsza Maryja Panna, Ona sama, gdy Bernardeta przywierała do jej słów, będzie mówić w tym narzeczu.
Po ponad dwóch stuleciach dobrej i lojalnej posłudze, koło, w górnym kole zaczynały się zużywać skrzydła, ukazując podstępne pęknięcia. Trzeba było ciągle je naprawiać… Kamienie stawały się „dychawiczne” i mąka z natury rzeczy słabo przesiewana, traciła swą śnieżną biel.
Klęska się zbliżała. Klientela źle płaciła, ociągała się z zapłatą. Rosły długi. Franciszek i Luiza nie umieli czytać, rachunki zagmatwane; wykorzystywano dobroć i miłość dzierżawców młyna… Także ich nieprzezorność, trzeba to przyznać, przygotowywały podstępną ruinę.
Licząc na lepsze dni, Franciszek i Luiza przyjmowali klientów przy zastawionym stole, na którym można było zjeść i wypić na koszt gospodarzy, czekając na zmielenie zboża.
Luiza, bardzo młoda, bez doświadczenia życiowego, była także gościnna, uprzejma i pracowita do tego stopnia, że żadna kobieta, czekająca na mąkę, nie wychodziła, bez poczęstunku… Franciszkowi Soubirous zaczęło się podobać to łatwe życie i wino z winnic Jurançon. Dużo o tym napisano. Nas to nie obchodzi! Bernardeta jest córką chłopów, którzy, jak inni, kosztowali przyjemności stołu, lecz była ta rasa mocna i zdrowa, na której pewne odchylenia nie pozostawiały śladów.
W lipcu roku 1844 młoda matka oczekiwała drugiego dziecka i musiała odłączyć od piersi Bernardetę. Co miano zrobić z tą małą, tak wcześnie pozbawioną mleka matki?
Luiza, bardzo się tym martwiąc, przypomniała sobie jedną ze swoich klientek Marię Laguës, żonę Aravanta, która utraciła dziecko swoje, w wieku Bernardety, z powodu konwulsji.
Za cenę 5 franków miesięcznie biedna matka zgodziła się przyjąć niemowlę Soubirous. I nie pożałowała tego, gdyż Bernardeta przywróciła jej radość życia i obydwie przywiązały się do siebie. Prawnuczka Marii Laguës mieszkała jeszcze w ich domu w Bartrès kilka lat temu.
Tam, w tym cichym gospodarstwie, trzy kilometry od Lourdes, Bernardeta zaczęła mówić i chodzić. Miejscowość była pełna zieleni i radości. Dzwonnica górowała nad domami i łąkami, na których baraszkowały barany; łąki były otoczone orzechowymi drzewami, topole szemrały na brzegach wód. Dalej — pola kukurydzy, stanowiącej główny dochód tamtejszych wieśniaków.
Niemowlę oczekiwane podczas pobytu Bernardety w Bartrès, żyło zaledwie parę tygodni i 10 kwietnia 1845 Luiza została z pustymi rękami i z pustym sercem.
Poprosiła o powrót Bernardety. Maria Aravant, cała we łzach, oddała dziewczynkę rodzicom, temu rodzinnemu ognisku, które opuścił mały Jan.
Maria będzie często przychodziła, głównie w dni targowe do Lourdes, żeby zobaczyć i uściskać dziewczynkę, przynosząc jej różne przysmaki z gospodarstwa. Później w czasie karnawału i z okazji dnia św. Jana będzie zabierała ją do siebie na czas między dniami targu. Mała była szczęśliwa, że znajdowała się na podwórzu gospodarstwa, że widziała kury, kurczęta, małe baranki, dzwonki krów, łąki i równinę oraz kochanego psa Pigou, towarzysza zabaw.
Po powrocie do młyna Bernardeta zajmuje się Antoninką, dwa i pół roku młodszą od niej, która niedługo będzie większa i silniejsza i będzie uczęszczała do Klasztornej Ochronki na naukę czytania.
Bernardeta pozostaje w domu i zajmuje się małym diabełkiem, Justynem. Dziecko chodzi za nią wszędzie; niesie je na rękach, kiedy idzie do miasteczka na zakupy; kiedy zapala ogień w kuchni na zupę, podaje jej suche gałązki.
Dzieci Soubirous są wychowywane z miłością i stanowczością. Umieją się modlić i znają zasady, które kształtują szlachetnego człowieka.
Jednak dni dobrobytu w rodzinie skończyły się. Następnie, Bernardeta jest często rozdzierana tymi straszliwymi, przedłużającymi się atakami kaszlu z powodu astmy. Mała biedaczka się dusi, otwiera rozpaczliwie usta jak ptak pozbawiony powietrza, zgina się we dwoje…
A mama, bezsilna, by pomóc swej małej, kochanej córce, płacze i modli się… Czy dzisiejsze matki zdają sobie sprawę ze szczęścia, z tego zabezpieczenia, że mogą w każdej chwili wezwać lekarza, który antybiotykami, penicyliną, szczepionkami i surowicami będzie mógł ratować, leczyć ich dziecko?
Bernardeta, żywa i wesoła, nagle zatrzymywała się w środku zabawy, gry z koleżankami — jakieś imadło ściskało jej pierś. Wtedy zwykle chroniła się w wyciągniętych ramionach Luizy; miło jej było odczuwać ciepło tych tulących ją ramion, kołyszących ją, podczas gdy wargi wierzącej matki szeptały „Ave Maria!!!…”.
Luiza i Franciszek Soubirous mieli ośmioro dzieci:
Bernardeta: Maria-Bernarda, urodzona 7 lutego 1844;
Jan, urodzony 10 lutego 1845, zmarł 10 kwietnia 1845;
Antoninka-Maria, urodzona 10 września 1846, zmarła w roku 1892;
Jan-Maria, urodzony 10 grudnia 1848, zmarł w 1851 roku;
Jan-Maria urodzony 13 maja 1851, zmarł w 1919 roku;
Justyn, urodzony 28 lutego 1855, zmarł w 1865 roku;
Bernard-Piotr, urodzony 10 września 1859, zmarł 2 lutego 1931 roku;
Jan, urodzony 4 lutego 1864, zmarł w 1864 roku.
W roku 1854 małżeństwo Soubirous z obawą czekało na rozwiązanie umowy o dzierżawę młyna w dniu św. Jana Chrzciciela.
W tych okolicach Bigorre i dalej na południowy-zachód wszystkie dzierżawy młynów, gospodarstw i gruntów zawierano i odbierano w dniu św. Jana lub na św. Marcina.
Kiedy pan Boly-Abadie spostrzegł się, że już nie będzie miał żadnego dochodu ani z młyna ani z młynarza, sprzedał młyn i zwolnił rodzinę Soubirous.
Luiza oczekiwała wtedy małego Justyna, odważnie wzięła się do pracy jako praczka i sprzątaczka, a Franciszek jako dzienny robotnik. Mieszkali wówczas w nędznym domku w starej dzielnicy, lecz niedługo ich trzymano jako lokatorów, gdyż nie płacili czynszu. Ileż bezowocnych prób! Tymczasem dwie rzeczy chroniły ich od rozpaczy: ich głęboka wiara i ta spójność rodzinna, będąca ich siłą.
Pani Castérot zmarła w 1855 roku.
Cały spadek po niej wynosił dla Franciszka i Luizy 900 franków. Siostra Luizy, Maria-Bernarda, matka chrzestna Bernardety, zaproponowała im, że weźmie do siebie na jakiś czas Bernardetę, która bardzo zmizerniała z powodu więcej lub mniej wilgotnych i niezdrowych warunków mieszkaniowych — bez słońca i powietrza, i z powodu złego odżywienia.
Rodzice uspokojeni tym na pewien czas zgodzili się na ten los ich najstarszej córki, a sami Soubirous postanowili szukać dzierżawy młyna, którą zapłaciliby w październiku „co do szeląga” częścią spadku. Młyn ten znajdował się 5 kilometrów od Lourdes w Arcirac-lès-Angles nad brzegiem rzeki Echez.
Mieszkanie było w marnym stanie, lecz słoneczne; znajdowało się między łąkami otoczonymi topolami, gdzie było słychać spadającą wodę, a jedzenie — czarny chleb i zupa z mąki kukurydzianej.
I oto Bernardeta u chrzestnej matki, Marii-Bernardy, w otwartej dzielnicy Lourdes.
Dziewczynka lepiej odżywiona nabrała kolorów i mniej kaszlała. Luiza ze swą młodzieńczą energią pomagała mężowi, mając nadzieję, że jaki taki dobrobyt zapanuje w ich domu i trochę radości życia…
Trzeba pamiętać, że wyszła za mąż, mając siedemnaście lat w 1858 roku; teraz nie miała jeszcze 36 lat… Franciszek był w sile wieku. Lecz podporą domu była ona. Franciszek był słabeuszem.
We młynie w Arcizac, jednocząc swe wysiłki, nie oszczędzając czasu i trudu, mogli osiągnąć dobrobyt pierwszych lat swego małżeństwa. Wówczas mieliby możliwość zabrać Bernardetę do siebie, do tego spokojnego młyna między świeżymi i zielonymi drzewami… Mała na pewno polubiłaby wielką łąkę, otoczoną topolami, ten wspaniały widok na południe, od strony gór.
Niestety nie powiodło się im. Całkowita klęska zmusiła ich do opuszczenia Arcirac, gdzie musieli zostawić jeszcze, jako zastaw, swoją starą szafę rodzinną.
Potem błąkali się z mieszkania do mieszkania aż do Wszystkich Świętych 1857 roku… W roku 1856 otrzymali biedne mieszkanie przy ulicy du Bourg i jeszcze inne… Pewnego poranka Luiza, Franciszek, Antonina, Jan-Maria i mały Justyn znaleźli się dosłownie na ulicy… Tym razem — nawet bez jakiegoś przytułku… Wtedy Luiza przypomniała sobie o swoim ciotecznym bracie, dość zamożnym, który posiadał przy ulicy des Petits-Fossés dom, nie nadzwyczajny, w którym na pierwszym piętrze mieszkał on, zaś na parterze było dosyć duże pomieszczenie.
Reszta domu to śmierdząca suterena. Była ona później zmieniona na areszt i nazywano go „Lochem”. Uznany za szkodzący zdrowiu, służył następnie w zimowych nocach jako schronienie dla biedaków.
Na prośbę rodziny Soubirous kuzyn Andrzej Sajous wyraził zgodę na jej zamieszkanie w „Lochu”.
Bernardeta, będąc u ciotki, słyszała o tym „wyjściu” rodziców i dzieci. Miała serce przepełnione bólem, ale nie miała odwagi powiedzieć ani jednego słowa.
Dopiero, gdy pewnego dnia ciotka powróciła z miasta i opowiedziała o pozwoleniu kuzyna na wprowadzenie się rodziny Soubirous do „Lochu”, dziewczynka uznała, że jest bardzo rozpieszczona w domu ciotki. Poprosiła, by jej pozwolono dzielić nowy sposób życia rodziców.
Loch
Biskup Trochu sprecyzował:
„Loch, gdzie biedni, zrujnowani, poniżeni Soubirous znaleźli schronienie, był rzeczywiście miejscem najbrudniejszym dawnego więzienia”.
Zamieszkanie było niestety błyskawiczne! Kredens, łóżko, słomiane sienniki na podłodze z ubitej gliny. „Kuchnia” bez ognia tego wieczoru. Nie ma drzewa. Nędzna świeca z żywicy.
Przed oknem „coś w rodzaju stołu”, zostało jako tako wzmocnione i służyło za stół jadalny — w środku zimy, wilgotnych murów, w kurzu — dla pierwszego posiłku ofiarowanego niewątpliwie przez Marię-Bernardę, która przyprowadziła swoją chrześniaczkę.
Masyw obronnego zamku rzucał ogromny cień na tę uliczkę:
„Nora wstrętna i ciemna” uściśli później w swym raporcie Prokurator Cesarski Dutour. Klucz zachowany z dawnego więzienia jest wielki, ciężki i ponury, ale to ten sam, którym otwierała Bernardeta drzwi, aby udać się na „Apel”.
Tymczasem, od tego pierwszego wieczoru, w godzinie modlitwy, Bernardeta znajduje stary zardzewiały gwóźdź, na którym wiesza duży Krzyż — uratowany ze wszystkich przenosin, a na części pionowej ramy okiennej zawiesiła różaniec.
Upływają dwa lub trzy smutne tygodnie. Bernardeta, mniej odporna fizycznie od swego rodzeństwa, kaszle bez przerwy całą noc. Wstaje, wdrapuje się na parapet okna, spodziewając się trochę powietrza i myśląc, że dusi się śmiertelnie…
Nie narzeka, nigdy nie będzie narzekać. Atak mija, staje się znowu małą dziewczynką, miłą i wesołą, która lubi bawić się ze swoimi koleżankami i dla dzielnej mamy dużą pomocą.
Kuzyn Sajous mieszka dalej na pierwszym piętrze tego domu, i uwaga — tam gdzie mieszkała rodzina Soubirous była jedyna część parteru czysta, wietrzona, z oknami na ulicę. Tak więc kuzyn należy do tych ludzi, którzy nie robią sobie kłopotu z powodu żadnego współczucia i ignorują to, co jest według sumienia złem.
Kto wie, czy nie uważał się za „miłosiernego” wobec tych „nieszczęsnych biedaków”?
Zabronił nawet im otwierać w lochu okno zakratowane, które wychodziło na wstrętne podwórko, gdzie gniły różne śmieci, a gdzie stał sklecony przez Franciszka stół, na którym spożywała rodzina swoje posiłki. Franciszek pracuje jako robotnik dzienny, o ile znajdzie pracę. Luiza rozpaczliwie szuka pracy.
Bernardeta razem ze swoją siostrą Antoniną poszła do szkoły w Ochronce, zaczęła uczęszczać na naukę katechizmu prowadzoną przez Księdza Poniana, kapelana; musi opuścić naukę, jest potrzebna w domu… W związku z tym, że pogarsza się jej zdrowie, Luiza zaczyna się obawiać. Widziała ją płaczącą potajemnie w Święto Bożego Ciała, na widok pierwszokomunijnych dziewczynek. Luiza opowiada o swym zmartwieniu Marii Aravant. Ta może wszystko pojąć, wszystko zrozumieć.
I proponuje jej: „Daj mi <<małą>>”. Będzie uczęszczała na naukę katechizmu, będzie odżywiana, mając dobre mieszkanie, i będzie pilnować kurcząt i baranków. Zapewniam cię, Luizo, że nie będzie dla nas ciężarem. Porozum się z twoim mężem”.
Posłuszna, Bernardeta, żegna się z matką, z ojcem, z rodzeństwem, z dużą Antoniną, wiąże końce swego tłumoczka i ze swoją „kochaną matką Aravant”, którą kocha z całego swego serca, idzie do Bartrès. Jest jednak smutna z powodu opuszczenia rodziny.
Z radością jednak wita znowu łąkę, silny dąb, kasztany rosnące na zboczu wzgórza Puyono, psa Pigou, który pilnował jej pierwszych kroków. Pigou należy do rasy wiernych psów pasterskich w Pirenejach, których pochodzenie ginie w nocy wieków.
Szybko poznał dawniejszą małą Bernardetę i więcej niż jeden sekret między nimi obojga. Jego wypłowiałe oczy spod kudłatej czupryny patrzą na ładną, delikatną twarz, która się do niego uśmiecha, otoczona kapturkiem.
Życie organizuje się szybko na gospodarstwie w Bartrès. Dziewczynka zawsze uśmiechnięta, oddaje mnóstwo małych usług Marii — pilnuje dzieci, karmi drób. W wolnych chwilach podejmuje z Pigou wyścigi na łące.
Już czerwcowe słońce opala twarzyczkę dziewczynki; szybko powracają siły w tym wieku. Wieczorami Maria Aravant próbuje małą uczyć czytania i czasami, niecierpliwiąc się, odrzuca daleko książkę:
„Odejdź! Ty zawsze będziesz nieukiem, ignorantką!”
„To prawda, przyznaje Bernardeta. Nie nadaję się do niczego”. Ileż razy będzie powtarzać te słowa!…
Wobec takiej postawy Maria całowała ją w głowę. Mała zaś przychodziła do niej, całowała ją mocno, zabierała się do uczenia się alfabetu… I nauka rozpoczynała się na nowo… Nauka czytania, katechizmu… Bernardeta mało pamiętała z nauki katechizmu w Ochronce. Miała słabą pamięć, a nie umiejąc czytać, gubiła sens wyjaśnień.
Maria Aravant umiała ją rozpoznawać, ponieważ zdawała sobie sprawę tak z inteligencji, jak i ze zdrowego rozsądku małej z Lourdes. Poszła na plebanię i powierzyła swe obawy proboszczowi, Księdzu Ader, żyjącego ubogo i święcie w tak marnym domu, jak betlejemska stajenka. A tymczasem w tej stajence było wiele książek, ponieważ proboszcz w Bartres był człowiekiem nauki.
Był zdziwiony, podobnie jak Ksiądz Ponian, dowiedziawszy się, ile lat ma Bernardeta. Spotkał ją w czasie bieganiny z Pigou. Uderzyło go jej dziecięce spojrzenie. Przypomniał sobie, że zwierzył się nauczycielowi, Panu Janowi Barbet, który często mu towarzyszył:
„Jeśli obraz dzieci z La Salette, który mi pozostał, jest dokładny, ta mała pastuszka na pewno musi być do nich podobna”…
Wyobrażamy sobie radość Marii Aravant, słuchającej Księdza. Na razie ani ona, ani on nie wiedzieli, ile lat upłynie, które potwierdziłyby słowa tego wybitnego znawcy dusz ludzkich.
Następnego dnia Maria zaprowadziła dziewczynkę na plebanię, a proboszcz zapisał ją na katechizm. Poznał głęboką piękność tej dziecięcej duszy. Czasem, kiedy proboszcz musiał iść do chorego, Pan Jean Barbet, będący gorliwym chrześcijaninem, zastępował go. Po powrocie Księdza, relacjonował:
„Sprawia jej trudność zapamiętanie tekstu dosłownie, ponieważ nie umie czytać, lecz bardzo stara się o zrozumienie sensu objaśnień. Zresztą jest bardzo uważna, bardzo pobożna i bardzo skromna…”
Po lekcjach, wracając na farmę Mamy Aravant, starała się powtarzać to, czego się nauczyła; trochę zniechęcona powtarzała sobie, że nie nadawała się do niczego; przesuwała różaniec między palcami. Wtedy rozjaśniała się jej twarzyczka i szeptała z całą gorliwością swej ufającej duszy:
„Zdrowaś Mario…”.
Już nie potrzebowała wtedy uczonych słów katechizmu…
Blisko owczarni, na zboczu Puyono, rósł stuletni dąb. Bernardeta lubiła tam się ukrywać. Tylko Pigou znał tę kryjówkę i w radosnych skokach przybiegał ją odwiedzić na krótką chwilę z pobliskiej łąki, na której pilnował owiec.
Głaskała go pieszczotliwie, po cichu do niego mówiła. Rozumieli się znakomicie. Potem zbierała drobne gałązki, zręcznie robiła małą grotę z listków i postanowiła prosić Marię Aravant, od kiedy proboszcz ofiarował jej piękną statuę gipsową schowaną w szafie, o małą figurkę Maryi Panny z porcelany.
Mąż jej żywicielki był wymagający dla siebie i dla drugich. Uważał, że Bernardeta zbyt często się bawiła, że lekcje na plebanii pożerały czas stracony na pracę. Jako pan domu gwałtownie zdecydował:
„Od tej chwili, ty, Bernade, będziesz pilnować jagniąt”.
Ona zwróciła ku niemu swe przejrzyste spojrzenie:
„Ale jak będę mogła uczęszczać do szkoły i chodzić na naukę mojego katechizmu?”
„Bądź spokojna, matka Aravant to załatwi”.
Trzeba było być posłuszną. Bernardeta, widząc przykrość swojej opiekunki z powodu tej decyzji gospodarza, okaże się jeszcze bardziej miłą w stosunku do niej.
Na farmie wstawano wcześnie. Bernardeta odmawiała swą modlitwę, pomagała Marii przy ubieraniu dzieci, sprzątała kuchnię, szybko piła kubek mleka i wychodziła na podwórze. Radosny Pigou czekał na nią na progu. On jedynie zyskał na zmianie pracy Bernardety.
Oboje szli otwierać stajnię, jagnięta wyskakiwały, becząc. Pigou znał już swój zawód i szybko dochodził do wąskiej ścieżki, prowadzącej na pagórki Puyano.
I tak aż do wieczora byli sami, zupełnie sami. W plecionym koszyczku dziewczynka zabierała to, co Maria Aravant dała: kawałek chleba razowego lub kukurydzianego, kawałek sera, jakiś owoc:
„Zabierała to, co się jej dało — opowiadała później Maria Aravant. Wyglądało na to, że zawsze była zadowolona”.
Oczywiście Pigou uczestniczył w posiłku. Kiedy w południe dzwoniono trzy razy na „Anioł Pański”, Bernardeta klękała przed ołtarzykiem, na którym porcelanowa figurka Maryi Panny była dobrze ukryta za liśćmi i gałązkami. Pigou wiedział, że wtedy nie można było szczekać.
Później Bernardetka brała swą robótkę — robiła na drutach pończochę. Trzeba było liczyć oczka, pruć, rozpoczynać… Przykładała się, jak mogła najlepiej. Kiedy składała swoją robótkę, przybiegał Pigou na chwilę skakania, szalonej bieganiny, ścigania się.
Na pewno dzielny pies był zbity z tropu, gdy po tych zabawach, Bernardeta zatrzymywała się właśnie w tym miejscu, w którym kończyła się dolina… Lubiła patrzeć na to wszystko, co Bóg dał pięknego i wielkiego, jasnego i przyjemnego tej uprzywilejowanej okolicy.
Wieczorem, który się zbliża, kontempluje pokryte śniegiem góry, harmonijny kształt wysokich szczytów, rzeźbę każdej góry, każdego jej odgałęzienia… Wszystko stworzył Bóg, oświetlił swą jasnością… Wszystko dla nas…
Dziewczynka czuje, że rośnie jej serce, rozszerza się, przekracza wszystko, co wie, wszystko, co widzi… Chwila tak wspaniała, że oczy dziecka napełniają się szczęśliwymi łzami.
W następnej minucie — może w następnej godzinie — powraca Pigou i zabawy na trawie.
Pewnego dnia Franciszek Soubirous, który, nie mówiąc tego, „tęsknił za swą Bernadetą”, założył swe niedzielne ubranie, wziął laskę, szybko przeszedł pięć kilometrów i nie przechodząc przez farmę, szedł przez pola, chcąc zaskoczyć <<pastuszkę>> na Puyano.
Jeszcze go nie zauważyła. Wydała mu się smutna i zamyślona. Głaskała swe ulubione jagniątko; było najmniejsze, najbrzydsze, najsłabsze…
Czy wiedziała, że przed 250 laty mały pastuszek, w sąsiedniej okolicy, ubrany w miejscowy beret, spędzał także on, długie godziny trzymając w swoich rękach najsłabszego baranka ze swego stada? — Święty Wincenty à Paulo i Bernardeta, tak bliscy naszym francuskim sercom…
Franciszek Soubirous zbliżył się do swojej córki:
„Co ci jest Bernardeto?”
Wcale niezdziwiona jego obecnością, odpowiedziała po prostu, podając przyczynę swego smutku:
„Popatrz na moje biedne barany, dobrze dbam o nie, a mimo to niektóre mają grzbiet zupełnie zielony”.
Ojcowie nie zawsze mają właściwy sposób w dawaniu odpowiedzi. Tym bardziej Franciszek Soubirous, dobry, porządny człowiek, gorliwy chrześcijanin, mąż bez zarzutu, surowy ojciec rodziny, lecz sprawiedliwy, jednak często bez bystrości umysłu.
Zaczął się śmiać: „To ta trawa, którą zjadają, przechodzi na ich grzbiety. Nie da się niczego zmienić. Wkrótce zginą!”.
To za dużo. Bernadeta wybucha głośnym szlochem.
Ojciec, nieszczęśliwy do granic możliwości, próbuje ją niezdarnie pocieszać:
„Mała głuptasko! To znak handlarza, który je sprzedał gospodarzowi Aravant!”.
Wzruszona patrzy na swego ojca, nie rozumiejąc dalszego ciągu. Dlaczego on to powiedział, on, on, jej ojciec!
Przypatruje się — i to być może po raz pierwszy — rysom swego dziecka, tej pięknej twarzy i tym oczom, przede wszystkim tym oczom… Ona nie jest głupia, tylko naiwna, a rodzice są dla niej przedstawicielami Boga na ziemi; Bernadeta uważała ich za nie mających błędu, za ludzi niezłośliwych…
Później, w związku z tym wydarzeniem, da właściwy klucz do wyjaśnienia zawiłości:
„Nie wiedziałam, że można było kłamać. Wierzyłam wszystkiemu, co mi mówiono, tak — wszystkiemu…”.
Nie musiała kończyć „rozbrajania” tych, którzy się z nią spotykali. Jednemu z nich odpowie łagodnie, ale i skutecznie:
„Co więc Pan sobie o mnie wyobraża? Czy nie wiem, że jeśli Najświętsza Panna wybrała mnie to dlatego, że byłam największą ignorantką… Jeśli znalazłaby inną, bardziej nieoświeconą niż ja, to ją by wybrała!”
I jeszcze:
„Dlaczego miałabym mieć jakąś zasługę? Najświętsza Panna posłużyła się mną, jak kamykiem…”
Wkrótce jesień, później zima.
Proboszcz, Ksiądz Ader opuścił Bartres, aby wstąpić zgodnie z własnym pragnieniem do benedyktyńskiego opactwa. Nie ma już więcej Mszy Świętej — nowy brak po tym, jak Aravant zlikwidował jej godziny uczęszczania na naukę katechizmu.
Nie narzeka, ale traci swą wesołość. Kiedy stary dzwonnik dzwoni na „Anioł Pański” w kościele bez pasterza, Bernardeta duma nad tym, że bardzo pragnęła przystąpić do swej Pierwszej Komunii Świętej w tym tak pięknym kościele, przed ołtarzem, na którym piękne obrazy przedstawiały św. Jana Chrzciciela, wizytę Matki Bożej u św. Elżbiety, chrzest Jezusa Chrystusa…
Myśli o Antoninie, Justynie, Janie-Marii, tym drugim…, ponieważ pierwszy, ona wie o tym, jest w Niebie… Myśli o swojej matce, która ma
dużo pracy, a ona chciałaby jej pomagać… Myśli o „Lochu” bez powietrza, o siennikach na ziemi, o posiłkach na rogu podpartego stołu.
Tego wieczoru nie jest w stanie przełknąć pysznej zupy na słoninie i dobrej zielonej kapusty. I, taka nieśmiała, podnosi oczy na Marię, na Franciszka:
„Jesteście dobrzy dla mnie, ale ja chciałabym zobaczyć moją mamę…”
Zdziwieni tym wzrokiem, który ich przewyższa, milczą. Nawet gospodarz Lagües-Aravant zapomniał walić pięścią w stół dla wzbudzenia większego posłuchu.
Jeszcze ciszej, ale wyraźnie artykułując każdą sylabę w swym śpiewnym narzeczu, Bernardeta mówi dalej:
„Chciałabym powrócić do nas”.
Gospodarz krzyknął:
„Do nas! Ty nazywasz do nas ten czarny i wilgotny ”Loch”.
Musiała uściślić, mówiąc jeszcze delikatniej:
„To jest dom… To mama i oni…”. — „Dobrze! Pójdziesz po Bożym Narodzeniu”.
Dlaczego zatrzymaliśmy się tak długo przy tym dziecku naszych Pirenejów… Czego szukaliśmy, czego staraliśmy się dosięgnąć… Nie docierając tam…
Dusza jest miejscem tajemniczym, które można poznać bardzo niedoskonale, ale jej czysty odblask można uchwycić również niedoskonale jedynie we wzroku czystym jak górski kryształ… Najświętsza Panna znała nieskończoną wartość tego dziecka, jego jasność, jego promieniowanie, to jego zapominanie o sobie, to pragnienie udzielania się, które odczuwała, nie rozumiejąc go… Pragnienie cierpienia, zdobywania zasługi dla innych… I ta niezmierna pokory, która nie opuszcza jej nigdy.
Później, ktoś widząc ją bardzo chorą w Nevers, zapytał, dlaczego ona, Widząca, nie dała się zawieźć do Lourdes dla otrzymania zdrowia. Odpowiedziała spokojnie:
„Najświętsza Panna obiecała mi szczęście nie w tym życiu, lecz w innym”.
Innym razem, kiedy pytano się jej, starając się jej wytłumaczyć to, co w jej bolesnym życiu było tajemnicą, odpowiedziała: „Ja? Ja zrobiłam to, co woły z Betharram, które wyorały statuę Matki Bożej…”
Objawienia
Opowiedziano nam, że po cudzie nawrócenia Lorusa i jego poddania się Matce Bożej z Puy, co roku przez 6 lub 7 wieków pielgrzymi 15 sierpnia przynosili do Lourdes snopy ziół i polnych kwiatów, aby zaświadczyć o królewskiej godności Maryi, Matki Zbawiciela.
Zwyczaj pielgrzymek powoli zanikał, w miarę jak wiara przodków się wykruszała w duszach. Tymczasem miejscowe przekonanie wyrażone w twierdzeniu „Wielki cud ma się dokonać w Massabielle” — nie wiadomo, z jakiego opowiadania czy obietnicy się zrodziło — krążyło w tej miejscowości i bawiło sceptyków.
Pierwsze Objawienie się
Czwartek, 11 lutego 1858
Bernardeta powróciła więc do „Lochu” na początku tego 1858 roku zgodnie z obietnicą Lagüesa. Sytuacja nie wiele się poprawiła, ale już dwa łóżka zastępowały sienniki i drugie krzesło stało w kącie. Było więc w rodzinie łóżko dla dziewcząt i drugie dla chłopców. Posiłki nie były zbyt obfite. W zimie zwykle robotnicy dzienni są bezrobotni.
Żeby zapalić w piecu trzeba było znaleźć drzewa — a po to drzewo, do którego mieli prawo — Luiza posyłała dzieci, by zbierały gałęzie w lesie na wyspie Chalet, gdzie gmina kazała ścinać drzewa.
Dzieci także spędzały całe godziny na szukaniu w usychających paprociach nad brzegami strumyków lub błotnistych ścieżkach jakichś starych kości, które Luiza sprzedawała, a za uzyskane grosze kupowała chleb dla swych dzieci.
Tego dnia koszyk na chleb jest pusty, koszyk na drzewo również. Sąsiadka przechodziła obok ich mieszkania i powiedziała:
„Tyle, co rozpoczęto ścinanie innych drzew w lesie gminnym”.
Był tłusty czwartek, tłusty czwartek bardzo chudy dla rodziny Soubirous. Sama Bernardeta opowiadała:
„Tłusty czwartek, było zimno i brzydka pogoda. Po naszym obiedzie moja matka powiedziała nam, że w domu nie ma więcej drzewa i zasmuciła się. Moja siostra Antonina i ja ofiarowałyśmy się, by pójść zbierać suche gałęzie nad brzegiem rzeki. Matka sprzeciwiła się temu, ponieważ pogoda była bardzo brzydka i mogłybyśmy narazić się na niebezpieczeństwo wpadnięcia do rzeki Gave. Nasza sąsiadka i przyjaciółka Janina Abadie, która w domu bawiła swego małego braciszka i która miała ochotę pójść z nami, poszła zostawić swego braciszka u matki i po chwili powróciła, mówiąc, że ma pozwolenie pójścia z nami. Moja matka kazała się jeszcze prosić, ale widząc, że byłyśmy we trzy, pozwoliła nam pójść.
Szłyśmy najpierw drogą prowadzącą do cmentarza, obok którego wyładowuje się drzewo i gdzie przez moment znajdują się porzucone wióra. Tego dnia nie znalazłyśmy tam niczego. Więc zeszłyśmy zboczem nad Gave i doszłyśmy do Pont-Vieux, zastanawiając się czy trzeba było iść w dół czy w górę rzeki. Postanowiłyśmy iść w dół i idąc drogą w kierunku lasu doszłyśmy do Merlasse.
Tam weszłyśmy przez młyn de Savy na łąkę Pana Lafitte. Przy końcu łąki, prawie naprzeciw Groty Massabielskiej zatrzymał nas kanał, przez który trzeba nam było przejść, obok wyżej wymienionego młyna …”.
Później Bernardeta zredagowała swe duchowe zapiski i relację o Objawieniach. Lecz to, co poprzedza — i będzie dalej podane — jest tłumaczeniem na francuskie relacji w tamtejszym narzeczu i tak często powtarzane przed Panem Janem Chrzcicielem Estrade i jego siostrą Emmanuelitą, że mieli tego dość.
„…Wody tego kanału nie były wielkie, gdyż młyn nie był w ruchu, ale były zimne, a jeśli chodzi o mnie, to bałam się wejść.”
„Janina Abadie i moja siostra, mniej bojaźliwe, niż ja, wzięły swoje chodaki w ręce i przeszły strumień. Ale będąc już na drugiej stronie, zaczęły krzyczeć, że bardzo zmarzły i rozcierały swoje stopy, by je rozgrzać. To wszystko powiększało mój strach, gdyż czułam, że gdybym tylko weszła do wody, dostałabym ataku astmy. Wtedy prosiłam Janinę Abadie, najstarszą i najsilniejszą, żeby wróciła i przeniosła mnie na plecach.
„O! Słowo daję, nie!” — odpowiedziała Janina. „Jesteś tylko rozpieszczona i nudna. Jeśli nie chcesz przejść, zostań tam, gdzie jesteś…”.
Bernardeta nie nalega. Wątła i chorowita, często nie może nadążyć za <<starszymi>>, a czasem i młodszymi. Ale „ze swą małą głową upartej góralki” nie poddaje się. Spostrzega, że dwie inne dziewczynki „zbierają jakieś kawałki drzewa pod Grotą i znikają za rzeką Gave”.
Widząc, że jest sama, rzuca kamienie do strumienia, aby „postawić na nich nogi”, mówi nam. Jednak bardzo szybko dodaje:
„To nie przydało się na nic. Musiałam wówczas zdecydować się na zdjęcie moich chodaków i na przejście kanału, jak to uczyniły Janina i moja siostra…”.
Ale Bernardeta, którą jej mama zobowiązała z powodu astmy do tego, by nie szła bez pończoch, musiała je ściągnąć:
„Zaczęłam zdejmować pierwszą pończochę, kiedy nagle usłyszałam silny pomruk, podobny do hałasu nadchodzącej burzy”.
Bernardeta, oparta o skałę, zatrzymuje się. W tej chwili dzwonią na południowy „Anioł Pański” w kościele w Lourdes. Inne dzwony odpowiadają w oddali.
Dziewczynka Masabielska patrzy na prawo, na lewo, na drzewa nad rzeką. Zupełnie nic się nie porusza wokół niej. Myśli, że uległa złudzeniu albo, że słyszała spadanie wody Gave, tam na dole, na zaporze młyna. Kontynuuje zdejmowanie obuwia, kiedy daje się ponownie słyszeć szum. Wszystko jest spokojne, a nawet wierzchołki topoli, rosnących wzdłuż łąki…
Bernardeta obraca się ku Grocie. Tym razem się przestraszyła, chce wołać swoje towarzyszki, ale gdzie one są?…
„Wtedy przestraszyłam się i wyprostowałam się. Oniemiałam, nie mogąc myśleć, i nie wiedziałam, co myśleć… Zwracając jeszcze głowę ku Grocie, zobaczyłam w jednym zagłębieniu skały krzak — jedyny, który poruszał się jakby pod wpływem silnego wiatru”.
„Prawie w tym samym czasie wydobył się z wnętrza Groty obłok, mający złoty kolor i za chwilę młoda dziewczynka, młoda i piękna, jakiej nigdy przedtem nie widziałam, stanęła w wejściu do zagłębienia Groty…”.
Bernardeta zawsze twierdziła: młoda dziewczynka, „Damizelle”, w wieku od 16 do 17 lat. Kiedy jej zwrócono uwagę, że to jest brak szacunku z jej strony, by ją tak nazywać — to od tamtej chwili określa Objawienie, uściślając: „Pani”.
Bernardeta mówi dalej: „Natychmiast spojrzała na mnie, uśmiechnęła się i dała mi znak, żebym się zbliżyła, jakby była moją matką. Strach mnie wtedy zupełnie opuścił, ale wydawało mi się, że nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Przecierałam sobie oczy, zamykałam je i znowu otwierałam… Pani była tam ciągle, uśmiechając się nadal do mnie i dała mi do zrozumienia, że nie myliłam się…”.
Opis prosty, pełen trzeźwego rozeznania i zdrowego rozsądku tej dziewczynki, którą niektórzy traktowali jako chorą na nerwicę!
„… Wyjęłam mój różaniec z kieszeni i uklękłam. Pani zgodziła się na to, dając znak głową i Ona sama przesuwała palcami różaniec, który trzymała w swej prawej ręce”.
Bernardeta chce więc odmawiać różaniec, chce zrobić ten znak krzyża, przed którym wzdryga się szatan, i oto ręka dziewczynki pozostaje zatrzymana na wysokości jej twarzy, sparaliżowana… Znowu zaczyna się bać. Lecz Pani się żegna:
„I dopiero, gdy Pani się przeżegnała, mogłam uczynić to samo. Pani pozwoliła modlić się mnie samej; przesuwała sprawnie ziarnka różańca swoimi palcami, ale sama nie mówiła; natomiast po każdym dziesiątku mówiła ze mną:
Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu…”.
Ileż to razy w ciągu następnych lat, podczas przesłuchań, lub na początku, kiedy wszyscy wątpili w autentyczną wizję Maryjną, stawiano pułapki wierze dziecka… Ile różnych podstępów używano, by Bernardetę doprowadzić do uściślenia, że Ona sama, Pani, odmawiała „Zdrowaś Maryjo”.
Bernardeta spokojna, pewna swego twierdzenia niestrudzenie prostowała:
„Nie mówiła…, z wyjątkiem tego po każdej dziesiątce”.
Jak więc faktycznie Maryja Panna mogła pozdrawiać samą Siebie? Dziewczynka była zbyt niewinna, by mogła wyobrażać sobie podobne pułapki na swej drodze; myślała zupełnie po prostu, że ci panowie zapomnieli, co im przedtem opowiadała… Dlatego bez zmian, z cierpliwością, która będzie trwać przez całe swoje życie, powtarzała:
„Pani nie mówiła…”.
Z daleka Janina Abadie i Antonina, trzymając ciężkie wiązki i idąc w kierunku rogu skały masabielskiej, zauważają małą na kolanach, nieruchomą, z otwartymi oczyma, szeroko otwartymi i mówią: „Blada, jakby była martwa…”.
„W tej chwili, powie Bernardeta, mała „Damizelle” była żyjąca, młoda i otoczona światłem. Kiedy skończyłam odmawianie mego różańca, Ona skłoniła się ku mnie, uśmiechając się. Cofnęła się w głąb Groty i w jednej chwili zniknęła…”
Kilka razy, zanim zwrócono jej uwagę, że w słowie „Damizelle” nie ma należytego uszanowania, Bernardeta mówiła „Tamta”, określenie obiegowe w narzeczu.
Pani odeszła.
Bernardeta, bosa, wstała, wzięła do ręki swe chodaki i pończochy; przeszła kanał, aby dołączyć się do Janiny i Antoniny — zdziwionych i drwiących:
„Chcesz, czy nie chcesz iść z nami? Naprawdę nie boisz się wody?”
„…Ale nie miałam żadnego kłopotu z wejściem do strumienia i czułam, że woda była letnia, jak do zmywania naczynia”.
„Nie potrzebowałyście tak krzyczeć, powiedziałam do Janiny i Antoni, wycierając nogi; woda w kanale nie jest tak zimna, jak wydawało się wam, że trzeba w to uwierzyć!
„Jesteś bardzo szczęśliwa, ty, nie czując, że woda jest zimna” — odpowiedziała Janina Abadie.
„Związałyśmy chrust i kawałki drzewa w trzy wiązki, które przyniosły me towarzyszki; poszłyśmy zboczem masabielskim i doszłyśmy do drogi przez las.
„Gdy szłyśmy w kierunku miasta, pytałam Janinę i Antoninę, czy nie zauważyły niczego w Grocie?”.
„Nie, odpowiedziały. Dlaczego nas o to pytasz?”
„Och! Więc nic!”.
„Jednak przed przyjściem do domu, opowiedziałam swojej siostrze Antoninie o tym, co mnie spotkało w Grocie i poleciłam jej zachowanie sekretu”.
„Przez cały dzień obraz Pani trwał w mej duszy. Wieczorem, w czasie rodzinnej modlitwy, wzruszyłam się i zaczęłam płakać”.
„Co ci jest?” — zapytała matka.
„Antonina pospieszyła się z odpowiedzią zamiast mnie i zostałam zmuszona, ja sama musiałam opowiedzieć o mej niespodziance tego dnia”.
„To są halucynacje, zareplikowała matka. Trzeba, abyś wypędzała wszystkie te myśli z głowy, a przede wszystkim nie idź więcej do groty w Massabielle”.
„Poszliśmy spać, lecz nie mogłam zasnąć. Uprzejma i ujmująca postać Pani ciągle wracała mi na pamięć i uważałam za słuszne przypominanie mi tego, co powiedziała mi moja matka, ale nie mogłam uwierzyć, że zostałam oszukana…”
W czasie następnych dni Bernardeta nie jest już ta sama i zdecydowanie to stwierdza. Po ponownym wysłuchaniu opowiadania dziewczynki robi uwagę w piątek:
„Trzeba się modlić; to może być dusza jakiegoś naszego krewnego, który przebywa w czyśćcu”.
Lecz Bernardeta wie dobrze, że to była żywa Pani. Jak ma wytłumaczyć swej matce to, co widziała: złocistą światłość, „Panią”, Jej uśmiech i Jej sposób żegnania się…
Po Pani, Bernardeta przeżegnała się za Jej przykładem. I ten Krzyż, znaczony na Sobie gestem szerokim, skupionym, serdecznym i głębokim, Bernardeta będzie powtarzała do końca swego życia w sposób, którego się nauczyła i którego tajemnicy strzegła, a który będzie głęboko wzruszał tych, którzy będą tego świadkami — wierzących i niewierzących.
W sobotę historia Bernardety, opowiedziana przez Antoninę i Janinę, obiegła całą dzielnicę. Jedni twierdzili, że „chce zwrócić na siebie uwagę”, a drudzy, że „zupełnie źle wybrała czas zbliżającego się Wielkiego Postu na wygłaszanie niedorzeczności”. Jeszcze inni, że „zły duch jest w stanie przybierać różne postacie, nawet najpiękniejsze, dla nadużycia niewinnych”. Niewinną ona jest na pewno — twierdziły przekupki — gdyż nie dawniej, jak w ubiegłym tygodniu, nie umiała odpowiedzieć na pytania Księdza Proboszcza w czasie nauki katechizmu, odnoszące się do Trójcy Przenajświętszej…
Siostry zaś w „Ochronce” po nauce w sobotę, wiedząc z publicznego gadania o historii Objawienia, wypytywały dziewczynkę i radziły, żeby opowiedziała to wszystko na spowiedzi Księdzu Pomianowi.
Bernardeta jest posłuszna, ale jest tak mała, że musi stać przy konfesjonale.
Ksiądz Ponian, kapelan w „Ochronce”, słucha cudownej opowieści przekazanej mu w narzeczu obrazowo, jasno i szczegółowo:
„Pani wygląda na młodą panienkę w wieku od 16 do 17 lat. Jest ubrana w białą szatę, w pasie otoczona niebieską wstążką zwisającą wzdłuż sukni. Na głowie ma także biały welon, który ledwo pozwala widzieć Jej włosy, a który welon sięga do połowy postaci”.
„Jej stopy są bose, ale okryte fałdem sukni tak, że widoczna jest tylko część stopy, a na każdej z nich błyszczy żółta róża. W prawej ręce trzyma różaniec, którego ziarna są białe, a łańcuszek złoty, świecący jak dwie róże na stopach…”
Opowieść przejrzysta, jasna, wyraźna, bardzo skromna.
„Bernardeta, idź opowiedzieć to Księdzu Proboszczowi”.
„Mój Ojcze, wolałabym, żeby Ojciec to uczynił…”.
Lecz Ksiądz Proboszcz Peyramale, zajęty przygotowaniami do Wielkiego Postu w roku 1858, który — jak zapowiedział Papież Pius IX — jest rokiem jubileuszowym z publicznymi i uroczystymi modlitwami, by na wszystkich miejscach świata dobro zatryumfowało nad złem, nie przywiązuje wielkiej wagi do tej rzekomej wizji dziecka, opóźnionego w swoim rozwoju, nie umiejącego czytać w wieku czternastu lat i plątającego odpowiedzi na lekcjach katechizmu, jak się plącze motek włóczki.
A Ksiądz Pomian, pełen szacunku dla Księdza Proboszcza, nie nalega.
Bernardeta, wbrew ogromnemu pragnieniu powrotu do Massabielle, posłuszna swojej matce, pozostaje roztropnie w domu. Chociaż stara się uśmiechać, mama dobrze czuje, że jest smutna i to w sposób rzadko u niej występujący…. A jak się zmieniło jej spojrzenie w ciągu tych trzech dni…!
Drugie Objawienie się
Niedziela, 14 lutego 1858
Jan Chrzciciel Estrade nie boi się mówić nam, jak Luiza Soubirous, używając swego wybitnie zdrowego rozumu i jasnego pojęcia rzeczy, starała się wytłumaczyć Bernardecie, że można dojść do wierzenia w fakty, których nie ma…, że pod postacią Anioła Światłości może ukrywać się duch zła…, że dawniej były tego rodzaju historie i jeszcze niedawno w okolicach niezbyt oddalonych od Lourdes… Gazeta o tym mówiła…
Bernardeta jest zmieszana. Nie mówi nic.
Lecz w sobie samej głos, który już jedynie sama umiała rozpoznać wołał ją do Massabielle. Zwierza się Antoninie i idą na sumę. Antonina opowiada siostrom z Nevers i koleżankom o tym wielkim pragnieniu „Bernadety” i dodaje, że mała pozostanie posłuszna swojej matce, wie to, jest tego pewna.
Po południu przychodzi wiele koleżanek, dołączają się do Antoniny i Janiny Abadie, aby prosić Luizę, aby ustąpiła, by pozwoliła Bernardecie pójść tam na dół… Matka zatyka sobie uszy rękami, krzyczy, że jej głowa pęka — i właśnie tak — trzeba wyznać. Spostrzega w rogu kuchni, przy zamurowanym oknie, duże, czarne, błyszczące i głębokie oczy, drobną twarz uważnie oczekującą i niespokojną…
I bez lęku, że zmienia zdanie, nakazuje:
„Idźcie! Odejdźcie!”
Otrzymała podziękowanie spojrzeniem tak pięknym, tak czystym swej małej dziewczynki, że musiała w swym sumieniu odczuć uśmierzenie swej udręki.
Bernadeta na jej polecenie nałożyła kaptur na głowę. Antonina i Janina za radą niespokojnych i nieufnych sąsiadek zabrały buteleczkę święconej wody:
„W ten sposób, czasem, jeśli to diabeł…”.
Mała grupa idzie tą samą drogą, przez Pont Vieux, łąkę Pana M. Lafitte, którą szły w poprzedni czwartek. Bernardeta idzie pierwsza, szczęśliwa, ale trochę i zaniepokojona, niewątpliwie… Czy szła zobaczyć „Damizelle”? Nie! Szła zobaczyć PANIĄ… Czy przyjdzie? Tyle złych rzeczy powiedziano o Jej przyjściu we czwartek… A jeśli nie przyszłaby, Bernardę ganiono by, wyśmiewano by się z niej… To jeszcze byłoby niczym… Lecz ona wiedziała, ta mała dziewczynka Masabielska, której Bóg pozwolił zobaczyć to, czego my nie widzimy; wiedziała, że jeśli Pani nie ukazałaby się w Grocie, to ona, Bernardeta, przez całe swoje życie nie mogłaby znaleźć pociechy!
Oto Massabielle. Dzieci za Bernadetą otaczają skałę. Po prawej stronie Groty mała klęka dokładnie naprzeciw krzaka, z którego zwisa dzika róża…
„Antoninko, Ona jest tam… Tam jest!”
Maria Millot zbliża się i ze świadomością powagi chwili:
„Trzymaj, Bernadeto, szybko, krop święconą wodą. Szybko, szybko!”
Bernardeta bierze butelkę — ponieważ każe jej to zrobić starsza koleżanka — i zupełnie blisko dzikiej róży woła:
„Jeśli przychodzisz od Boga, pozostań!”
Z całej siły wylewa zawartość buteleczki w kierunku „Widma”. Serce jej bije. „Ona” jest tam. Stoi.
„Damizelle” pozostała. Dziewczynka klęka, składa ręce i już się więcej nie boi. Jest szczęśliwa.
Tamte dziewczynki nie widzą niczego i niecierpliwą się:
„Ech! No — pyta Maria Millot, co widzisz?”
Odpowiada miły głos Bernadety:
„Ona się nie gniewa, przeciwnie. Patrzcie, potwierdza skinieniem głowy, i uśmiecha się do nas wszystkich…”
Dziewczynki nie widzą niczego, oprócz zarośli. Lecz Bernardeta na kolanach ma twarz bladą, przezroczystą, można by uważać, że odchodzi z ziemi… Wówczas bez zastanawiania się wszystkie dziewczynki, które w ciągu tygodnia słyszały wyśmiewania, powątpiewania i obawy, wygadywane wokół nich, w ich rodzinach, u sąsiadów, zbliżają się do swej przyjaciółki, która im powiedziała: „Weźcie wasze różańce”.
Wydawało się, że czas się zatrzymał. Pani jeszcze nic nie powiedziała, ale patrzy, uśmiechając się, na Bernadetkę i małą grupkę wokół niej. Pani zna moc tej modlitwy dzieci. Czy Jej Boski Syn nie powiedział w któryś wieczór: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie…”.
Jan Chrzciciel Estrade opowiada nam dalej, że w chwilę później kamień spadający z góry zatrzymał się przed Marią Millot. Nie potrzeba było wiele, żeby przestraszyć dziewczynki i przypomnieć obawy rodziców w sprawie złego ducha. W ogromnej panice uciekają, przeraźliwie krzycząc.
Po drodze spotykają nagle roześmianą, jak mały głuptas, Janinę Abadie, która, aby zemścić się za to, że musiała trzymać się z dala całej wyprawy, wymyśliła tę pustą grotę, by zażartować sobie z tych tchórzy.
Wyjaśnienie jest hałaśliwe i przyciąga uwagę Urszuli Nicolau, która wyszła na próg swego młyna de Savy, by zapytać dzieci. Stały się poważne; przypominają sobie o ich towarzyszce, która pozostała tam na dole tak blada, że wydaje się, iż jest umierająca; z tej atmosfery przy Grocie, gdzie jest coś niewidzialne, ale zapowiada wokół coś, czego się nie rozumie.
Urszula nic z tego nie rozumie. Pozwala dzieciom zaprowadzić się do Groty. Przed dzieckiem w ekstazie staje. Jako matka rodziny boi się o życie i rozum widzącej dziewczynki.
„Czekajcie na mnie, ja zaraz powrócę”.
Biegnie do młyna po swego syna, Antoniego Nicolau. Ten porządny i solidny chłopak, wesoły i sceptyczny, wybiera się, by spotkać się ze swymi kolegami w oberży.
„Chodź ze mną, mój chłopcze!”
Mówi mu o tym, co dziwnego dzieje się w Massabielle, że trzeba się spieszyć nim coś złego się stanie i że potrzeba silnych rąk, żeby wyrwać Bernadetę od tego zauroczenia, które przeszkadza jej widzieć i słyszeć!
„Chodź mi pomóc!” Biedna Luiza Soubirous ma dosyć zmartwienia bez jakiegoś nieszczęścia, zagrażającego Bernadette.
Antoni Nicolau idzie z matką, śmiejąc się:
„Psoty dziewczęce! To podstępne, te dziewczynki…”.
Przed Grotą, obok Urszuli Nicolau, obok dziewczynek, które znowu zaczęły odmawiać różaniec, składa ręce na krzyż, wytrzeszcza oczy, nic nie rozumie. Czuje, że jest innym człowiekiem.
Później dosłownie powie Panu Janowi Chrzcicielowi Estrade:
„Nigdy bardziej frapujący widok nie pojawił się moim oczom! Dobrze rozumowałem; wydawało mi się, że nie byłem godzien dotknąć tego dziecka…”.
Po latach, w roku 1892 lub 93, Janina Abadie, zastanawiając się nad tym wypadkiem, który spowodowała, [zrzucając z góry kamień], zwierzała się Panu Janowi Chrzcicielowi Estrade ze łzami w oczach:
„Och! Ten kamień, jak on mi ciąży na sercu! I wygląda na to, że rzuciłam go na Maryję Pannę…”.
Tymczasem Antoni Nicolau, aby być posłuszny swej matce, bardzo wzruszony zbliża się do dziewczynki, pomaga jej podnieść się. Bernadette nie stawia żadnego oporu, ale czuć, że jest nieobecna… Tylko jej ciało posuwa się pod wpływem popychania, idzie między Urszulą Nicolau i jej synem, którzy ją podtrzymują.
Tamte dziewczynki idą za nimi, nie mówiąc ani słowa. Janina Abadie spuszcza głowę. Bernardeta nie widziała nikogo z tych, którzy tam byli, patrzyła „gdzieindziej”, trochę wyżej nich, tych wszystkich znanych twarzy.
Przyszedłszy do młyna de Savy, Urszula posadziła Bernardetę na krześle. Antoni położył jej lekko rękę na oczach. Dziecko się nie poruszyło, a kiedy chłopiec cofnął palce, wzrok ekstazy szedł za wizją… Jaka niezwykła postawa…
Odprowadzili dziewczynkę do „Lochu”. Tam była tylko małą Bernadetką powracającą do swej kochanej mamy, do Justyna, znajdującą kuchnię, dwa krzesła, sienniki. Jej spojrzenie było codziennym spojrzeniem.
Wtedy ośmielono się stawiać jej pytania. Luiza Soubirous nie mówiła nic więcej, od tego czasu, gdy została zbita z tropu przez te wydarzenia, które zupełnie przekraczały jej zdolność rozumienia ich i jej pojęcie, tylko krzyknęła do Bernadety, do tej małej, tak słabej i miłej, swej pierworodnej:
„Ja ci dam, ja, te twoje miny świątobliwe i twoje historie z Panią!”
Urszula zatrzymała jej rękę podniesioną już do bicia dziecka:
„Luizo, daj jej spokój. Ja nie zapomnę nigdy, ja, jak ją widziałam, twoją córkę, u stóp Groty”.
Luiza natychmiast spuściła rękę, i biedna matka, szarpana tyloma różnymi uczuciami, płakała, słuchając słodkiego, cichego głosu odpowiadającego cierpliwie wszystkim, którzy zadawali jej pytania.
Historia objawień w Grocie Massabielskiej obiegła całą okolicę, nawet poza Tarbes, Omex i Pau. Nawet Paryż wiedział o tej sprawie: zobaczymy to później.
Bernardeta dalej pomagała swojej matce w pracy, opiekowała się małym Justynem, gotowała skromne posiłki, prała bieliznę. Tymczasem robiła wrażenie, że patrzyła „gdzieindziej”. Była uważna, odpowiadała grzecznie i w „Ochronce” w czasie lekcji katechizmu starała się zrozumieć i zapamiętać to, co jej koleżanki młodsze, ale bardziej wykształcone mogły wyczytać w swoich podręcznikach.
Matka przełożona, powiadomiona wcześniej przez zakonnice, powiedziała Bernadetce ostrym tonem:
„Nie powracaj więcej do Groty, to jest halucynacja!”.
Co mogła odpowiedzieć ta mała bezbronna dziewczynka na tę mądrą i rozsądną uwagę, która dokładnie się spotykała z groźbą ojca i niepokojami matki… Jakimi słowami mogłaby im wytłumaczyć, że inny głos — silniejszy, a równocześnie cichszy — mówił w niej do niej samej i dominował nad tymi, które szanowała, matki przełożonej i jej rodziców…
Patrzyła na przełożoną i nie znalazła żadnego słowa, żadnej odpowiedzi, mogącej odsłonić ten nowy horyzont, który ją przewyższał, ją, małą, biedną, analfabetkę, i który przewyższał ich wszystkich, nawet najmądrzejszych w świecie.
Jan Chrzciciel Estrade mówi nam, że pewna młoda dziewczyna z Lourdes, przyjaciółka jego siostry Emmanuelity, Antonina Peyret, bardzo pragnęła zobaczyć i usłyszeć Bernardetę. W tym celu udała się do „Lochu” i wysłuchała relacji o tych dwóch objawieniach. W tym czasie przyszła jej tam myśl: opis ubrania „Pani” przypomniał jej ubiór zasunięty pod szyją, obcisłe rękawy, proste fałdy, miękki i długi welon, jaki noszą „Dzieci Marii” w dniach ich ceremonii kościelnych.
Otóż, ich przewodnicząca Panna Latapie z Lourdes, którą wszyscy w mieście kochali i szanowali z powodu jej fizycznego piękna, jej moralnych zalet, promieniowania, zmarła niedawno. Całe miasto wzięło udział w jej pogrzebie. Antonina wzruszona pomyślała, że być może to ona, która ich opuściła, a którą kochały jak matkę, przychodziła, aby prosić o modlitwy.
Panna Antonina nie wspomniała o tym Bernardecie, ale wstąpiła do Pani Millot i opowiedziała jej o swoich przypuszczeniach. Wobec tego obie udały się do „Lochu”. Była to środa 17 lutego… Następnego dnia minął tydzień od pierwszego objawienia.
Gdy pojawiły się na progu „Lochu” w mrocznym cieniu uliczki, mała Bernadete prosiła swoją matkę, aby jej pozwoliła powrócić do Groty. Luiza odmawiała, a Bernardeta wiedziała, że nie mogła nie być jej posłuszna. Myślała o tym, że Jezus w Nazarecie „był poddany swoim rodzicom”.
Obie panie powściągliwie, lecz perswadująco prosiły, wstawiały się za Bernardetą.
Luiza była zaszczycona wizytą tych pań, należących do dobrego towarzystwa, wykształconych i poświęcających się. Nawet wstydziła się tego, że nie może ich godnie przyjąć w tej norze. Lecz te bardzo zamożne panie, ponieważ miały współczujące serce, umiały znaleźć język, którego mogła słuchać Luiza.
„Więc Panie chcą zrobić z mojej córki przedmiot drwin!” — zarzucała matka Bernadety.
— „To Pani obraża nas, przypisując nam taki zamiar! Nie nalegamy, lecz proszę pozwolić sobie powiedzieć, że broniąc dziecku iść do Groty, bierze pani na siebie odpowiedzialność, której bałybyśmy się wziąć na siebie”.
Obie panie wstały z dwóch jedynych krzeseł w nędznej ruderze.
Bernardeta, zupełnie blada stała przed oknem, słuchała tych obcych słów, tak skomplikowanych, tak ciężkich, obcych zdań wobec spojrzenia, twarzy, rąk, trzymających różaniec, w złotych promieniach, tam na dole w Massabielle.
Całym swym sercem zmierzała ku tamtemu wezwaniu…
Widać było, że Luiza, słysząc ostatnie słowa Pani Millot, zrozumiała. Wówczas wykrzyczała swe zmartwienie:
„Tracę rozum w tym wszystkim… Nie, Panie mnie nie oszukują, to niemożliwe! Powierzam Paniom Bernardetę na jutro rano… Ma słabe zdrowie, często choruje… Proszę ją po kryjomu odprowadzić do Groty. Proszę nad nią czuwać…”.
Ach! Jakże mocno tego wieczoru Bernardeta musiała uściskać swą biedną, znękaną i zaniepokojoną mamusię…
Trzecie Objawienie się
Czwartek, 18 lutego 1858
Jeszcze nawet nie dniało.
Pani Millot i Panna Antonina Peyret nie potrzebowały pukać do drzwi rodziny Soubirous: ubrana Bernardeta czekała za drzwiami na nie w swoim białym kapturku.
Szybko podeszła do nich i między dwoma swymi opiekunkami, weszła do kościoła, gdzie uczestniczyły we Mszy Świętej odprawianej przez Księdza Proboszcza Peyramale.
Gdy wyszły z kościoła, słońce jeszcze nie wzeszło, lecz wschód malował się kolorami różowymi, błękitnymi, a zbocza gór były jeszcze ciemne. Okiennice w domach były pozamykane. Według życzenia Luizy Soubirous „wyprawa” odbywała się dyskretnie. Pani Millot zabrała ze sobą gromnicę, poświęconą dwa tygodnie temu w święto Matki Bożej Gromnicznej. Jeśli chodzi o młodą towarzyszkę Antoninę, to ta myśląc, że „Panią” była dusza jej przyjaciółki, tak macierzyńskiej i dobrej Panny Latapie, prosząca o modlitwy, zabrała ze sobą pióro, atrament i papier.
Przeszły obok Château-fort, le Pont-Vieux, śluzy, młyna de Savy… Tutaj, Bernardeta, wyprzedza je stopami góralki i tego ranka czuje się tak lekka, jak gdyby miała skrzydła, byle tylko zejść stromą ścieżką, okrążyć skałę i dojść na miejsce przed Grotą.
Gdy panie zbliżyły się do Groty, już klęczała. Odmawiała swój różaniec.
Pani Millot zapaliła swoją świecę i postawiła ją między dwoma kamieniami. Później wszystkie trzy zaczęły na przemian odmawiać różaniec. Dziewczynka trwała w bezruchu. Nie odwracała oczu od niszy z dziką różą.
Pan Estrade mówi nam:
„Grupka modliła się jakiś czas, gdy Widząca wydała nagle okrzyk radości:
„Zbliża się… Oto jest!”
I Bernardetka drżąca ze szczęścia, pochylała głowę aż do ziemi. Obydwie panie pospieszyły się ze skierowaniem wzroku na skałę, ale niestety! Dla nich nic się nie zmieniło.
„Módlmy się dalej — powiedziała Pani Millot — jeśli Pani jest niewidzialna, to słusznie myślimy i nasze modlitwy nie są Jej miłe…”.
„Bernardeta wyprzedziła te słowa i jej serce już się złączyło z niebiańskim objawieniem. Modliła się i uśmiechała na przemian… Widząca trwała w szczęściu, w słodkim wzruszeniu. Pani miała do niej mówić i chciała, by dziecko usłyszało Jej głos w ciszy i pełnej swej świadomości”.
Te ostatnie dokładne dane Pana Jana Chrzciciela Estrade posiadają zasadniczą ważność i już stanowią odpowiedź na roznoszone później zarzuty, uważające to dziecko, mające bardzo czystą duszę i pełnię władz umysłowych, za zwariowaną, histeryczną lub symulującą.
Bardzo wzruszona Antonina Peyret podała dziewczynce papier i wieczne pióro:
„Zapytaj Panią, proszę cię, czy ma nam coś do przekazania i czy w tym przypadku chce nam to napisać”.
Bernardeta zbliżyła się do Groty, lecz widząc, że obie panie szły za nią, lekkim ruchem ręki dała im znać, by się zatrzymały, by czekały.
Oto dziewczynka pod krzakiem dzikiej róży. Nie jest zbyt wysoka i musi stanąć na palcach. Całkiem zwyczajnie podaje Pani papier i wieczne pióro. Później z rękami wzniesionymi pozostaje bez ruchu.
Nie spuszcza oczu z krzaka dzikiej róży i wydaje się, że czegoś słucha ze szczególną uwagą, tego, co jej jest mówione, tylko jej samej. Następnie ręce jej opadają, trzymając papier i wieczne pióro. Bernardetka składa głęboki ukłon i wraca do Pani Millot i Panny Antoniny Peyret, które są smutne, że niczego ani nikogo nie widziały w tej masie liści, skąd zwisa dzika różą.
„Co odpowiedziała Pani?” — pytają.
Dziewczynka wyjaśnia:
„Kiedy Jej podałam papier i wieczne pióro, zaczęła się uśmiechać, a następnie bez jakiegoś zmartwienia powiedziała mi:
Tego, co mam wam do przekazania, nie potrzeba, abym napisała”.
„Następnie wydawało się po krótkiej chwili, że się namyśla i dodała: „Czy chcesz być tak dobra, by przychodzić tutaj przez piętnaście dni?”
— Co odpowiedziałaś?
— Odpowiedziałam, że tak.
— Lecz dlaczego Pani życzy sobie, żebyś przychodziła?”
Część pierwsza. Lourdes 1844—1866 {53}
I odpowiedź jest tak prosta, tak ufna:
„Nie wiem. Nie powiedziała mi tego”.
Pani Millot wyraża zdziwienie z powodu ruchu ręką Bernardety:
„Dlaczego dałaś nam znak ręką, żeby się zatrzymać, kiedy za chwilę szłybyśmy z tobą do Groty?”
„Dlatego, abym była posłuszna Pani”.
„Zapytaj Pani, czy moja obecność tutaj jest dla Niej przykra?”
Bernardeta wznosi oczy, patrzy, słucha, a potem:
„Pani powiedziała: „Nie, wasza obecność tutaj nie jest niemiła”.
Bernardetka pozostawia swe opiekunki i zaczyna ponownie się modlić. Obydwie panie towarzyszą jej dziwnemu, niememu dialogowi. Dziewczynka od czasu do czasu przerywa swój różaniec i zdaje się rozmawiać z Tą, którą jest — i będzie zawsze — jedyną kontemplować.
W ten sposób upływa godzina.
Potem dziewczynka wstaje, chowa swój różaniec do kieszeni. Uśmiecha się do swych dwóch przyjaciółek, którym jest przykro, że niczego nie słyszały.
„Czy otrzymałaś jakąś nową wiadomość?
— Powiedziała mi: „Nie obiecuję ci uczynić cię szczęśliwą na tym świecie, lecz na tamtym…”.
Panna Peyret musi jeszcze myśleć o swej zmarłej przyjaciółce, ponieważ nalega smutnie:
„Ponieważ Pani zgadza się mówić do ciebie, to dlaczego nie spytasz o Jej imię?”
— „Zapytałam Ją, panienko”.
— „A więc! Kim jest? Powiedz…”.
— „Nie wiem. Pani skłoniła głowę uśmiechając się, lecz nie odpowiedziała”.