E-book
31.5
drukowana A5
94.09
Gra o szachowy tron

Bezpłatny fragment - Gra o szachowy tron

Opowieść o wielkich mistrzach i najwspanialszej grze, jaką wymyśliła ludzkość


Objętość:
654 str.
ISBN:
978-83-8324-955-1
E-book
za 31.5
drukowana A5
za 94.09

Wstęp

„Zawsze mi żal ludzi, którzy nie znają szachów, tak jak mi żal ludzi, którzy nie znają miłości. Szachy, podobnie jak miłość, mają moc uszczęśliwiania człowieka” — powiedział wielki mistrz niemiecki Siegbert Tarrasch. Ta książka powstała z miłości do szachów.

W dwudziestym wieku czas płynął wolniej. Partie szachowe trwały wiele godzin. Jeśli gra się nie skończyła w jednej pięciogodzinnej sesji, partia była odkładana. Gracz zapisywał swój kolejny ruch na blankiecie do zapisu partii, który wkładał do koperty. Arbiter zaklejał kopertę, gracz podpisywał się na skrzydełku. Nazajutrz partia była wznawiana i kontynuowano ją przez następne godziny.

W tamtych czasach nie było komputerów osobistych ani inteligentnych przenośnych telefonów, podłączonych do ogólnoświatowej sieci. Ludzie mieli czas, mieli spokój i polegali na własnym rozumie.

Pozycję z odłożonej partii szachiści analizowali w nocy, czasami aż do rana, przestawiając drewniane figury na szachownicy. Czynili to metodą prób i błędów. Całymi dniami, w ciszy gabinetu, studiowano sztukę szachową z papierowych książek i czasopism. Przygotowując się do rozgrywek, szachiści tworzyli kartoteki partii przeciwników, zapisywali swoje komentarze i analizy w zeszytach i notatnikach. Turnieje i mecze toczyły się tygodniami, a nawet miesiącami. Graczom nie skąpiono dni wolnych, na dogrywki odłożonych partii przeznaczano osobne dni.

Niniejsza opowieść obejmuje okres od początku dwudziestego wieku aż do lat siedemdziesiątych. Rozwija się niespiesznie jak klasyczna partia szachowa. Daje czas do namysłu, pokazuje ciekawe warianty i kombinacje. Omawia daleko przemyślane plany, błyskotliwe koncepcje, pomyłki i przeoczenia. Opisuje wygrane i porażki. Wszystko jest ważne, wszystko jest piękne, wszystko zasługuje na uwagę. Samotne studiowanie szachów w domu i niekończące się analizy z trenerem lub partnerem w klubie. Turnieje, mecze, poszczególne partie, nawet pojedyncze ruchy. Fascynujące są debiuty, końcówki i gra środkowa.

„Gra o szachowy tron” przedstawia szczegółowo historię pojedynków o mistrzostwo świata w szachach od roku 1948 do roku 1972. Ukazane są kulisy batalii o szachowy tron i gra rozmaitych sił. Do wygranej prowadzi wiele posunięć, sporo z nich wykonuje się poza szachownicą. Pokazane są namiętności, sprzeczne interesy, przyjaźń i wrogość, szczęście i tragedia zarówno bezpośrednich uczestników walki o najwyższy tytuł, jak i wielu osób pośrednio w tę walkę zaangażowanych. Tak jak to się dzieje we wszystkich innych dziedzinach życia, na rywalizację o szachową koronę ma wpływ polityka. Tak jak wszędzie i zawsze liczą się pieniądze, prestiż i władza.

Głównymi bohaterami są mistrzowie świata wspomnianego wyżej okresu: Botwinnik, Smysłow, Tal, Petrosjan, Spasski i Fischer. Ważne miejsce w tej opowieści zajmują również wcześniejsi czempioni: Steinitz, Lasker, Capablanca i Alechin.

Oprócz mistrzów świata na kartach tej książki występuje wielu mistrzów i arcymistrzów szachowych oraz rozmaitych postaci w ten czy inny sposób związanych z szachami. Niepoślednią rolę odgrywają także liczne osoby spoza szachowego świata.

Najwięcej miejsca zajmuje dwóch bohaterów: Rosjanin Borys Spasski i Amerykanin Robert Fischer. Opowieść śledzi ich losy od wczesnego dzieciństwa aż do słynnego meczu o mistrzostwo świata, rozegranego w roku 1972 w Reykjaviku, na tle zimnowojennego antagonizmu między Związkiem Sowieckim a Stanami Zjednoczonymi. Książka opowiada nie tylko o ich niezwykłym rozwoju szachowym, którego początkiem była chłopięcia fascynacja szachami i nieprzeciętne zdolności, zaś apogeum zdobycie tytułu najsilniejszych szachistów planety. Książka przybliża psychologiczne sylwetki obu arcymistrzów, zwłaszcza odbiegającą od normy osobowość Fischera.

„Gra o szachowy tron” jest oparta na faktach i zawiera ogromną ilość wiedzy historycznej. Ale nie jest książką historyczną. Jest fabularyzowaną opowieścią o życiu prawdziwych ludzi, o ich umysłach i charakterach, widzianych przez pryzmat piękna i logiki szachów.

„Gra o szachowy tron” jest powieścią i miejscami nie stroni od fikcji. Czytelnik znajdzie w niej intrygi i tajemnice, humor i smutek, sensacje i rewelacje.

A przede wszystkim czas, który minął, lecz wciąż trwa.


Dariusz Radziejewski

1 Lasker i Loewenfisch

W czasie moskiewskiego turnieju w maju 1936 roku było gorąco. Dwudziestopięcioletni Michał Botwinnik, który konkurował z Capablancą o pierwsze miejsce, skarżył się na zmęczenie spowodowane bezsennością. Nie spał też Emanuel Lasker. Miał sześćdziesiąt osiem lat i nie pretendował do żadnego z czołowych miejsc. Późnym wieczorem, kiedy się ochłodziło, zachodził do niego stary znajomy Grigorij Loewenfisch, który tak jak Lasker zajmował dalszą pozycję. Siedzieli przy lampce koniaku, palili cygara, oglądali rozegrane w turnieju partie i rozmawiali.

— Szachy to tylko gra. Wiele rzeczy można porównać do szachów, ale szachów nie da się porównać z niczym innym. Szachy są jedynie szachami. Mimo głębokiej i subtelnej treści nie mogą rościć sobie prawa do takiego poważnego traktowania jak nauka i technika, które służą istotnym potrzebom społeczeństwa. Jeszcze mniej szachy mają wspólnego z filozofią i sztuką — mówił Lasker.

— Co zrobić, kiedy wszystko przesiąknięte jest jadem ideologii — odpowiadał Loewenfisch. — W porównaniu z literaturą, historią, filozofią, ekonomią szachy są czyste. Na szachownicy więcej zależy od gracza niż od władzy. O wygranej decyduje lepsza strategia, większe zdolności taktyczne, wiedza na temat otwarć i końcówek, wreszcie sam talent szachowy. Żaden komisarz nie może nakazać ani zakazać stosowania jakiegoś debiutu, przeprowadzenia jakiegoś planu lub kombinacji ani takiego czy innego sposobu rozegrania końcówki. O tym, co jest słuszne, a co jest niesłuszne, rozstrzyga przebieg gry i jej wynik. Szachy są oazą piękna, które jest sprawdzalne, sprawiedliwości, która jest samorodna, niezależności, której nie można odebrać.

— Na szachownicy nie ma miejsca dla łgarstwa i obłudy — mówił Lasker. — Piękno szachowej kombinacji polega na tym, że jest zawsze prawdziwa. Bezlitosna prawda, która wyraża się w szachach, jest przeciwieństwem fałszu.

— Czy w codziennym życiu nie wolimy miłosiernego kłamstwa od bezlitosnej prawdy? — pytał Loewenfisch. Widział odpowiedź w oczach tych, których kochał, i tych, których nienawidził. Widział ją nawet w oczach tych, których nie znał.

Grigorij Leowenfisch urodził się w Piotrkowie Trybunalskim, dzieciństwo spędził w Lublinie. W roku 1907, po ukończeniu gimnazjum, wyjechał do Petersburga na studia w Instytucie Technologicznym. Kółko szachowe Instytutu było jednym z najsilniejszych w Petersburgu.

W roku 1909, na turnieju pamięci Czigorina, dwudziestoletni Loewenfisch z zapartym tchem patrzył na grę mistrza świata Laskera i młodego łódzkiego mistrza Rubinsteina, którzy podzielili pierwsze miejsce. Dwa lata później Loewenfisch osiągnął kategorię mistrzowską. Zaprzyjaźnił się z młodszym o trzy lata studentem prawa Aleksandrem Alechinem. Rozegrali ze sobą kilka poważnych partii turniejowych i mnóstwo lekkich partii towarzyskich.

— Tak interesującego partnera nigdy później nie spotkałem — mówił Loewenfisch, a Lasker kiwał głową. — On zawsze grał z ogromnym napięciem emocjonalnym, jak w jakiejś nerwowej gorączce. Bez przerwy palił, targał palcami za kosmyk włosów, nie mógł spokojnie usiedzieć na krześle. Jego mózg pracował z niewiarygodną mocą, rodząc niespotykane bogactwo idei. Szczególnie folgował swojej fantazji w lekkich partiach, gdzie nie liczył się wynik. Grałem z siłą mistrza, ale nie byłem w stanie oprzeć się jego taktycznej kreatywności. Najmniejsze osłabienie uwagi kończyło się efektowną kombinacją. Miał fenomenalną pamięć szachową, potrafił odtworzyć w całości partię, którą rozegrał kilka lat wcześniej. A jednocześnie był niemożliwie roztargniony. Notorycznie zostawiał w klubie swoją srebrną papierośnicę ze szmaragdową zapinką. Zawsze mu ją zwracano.

— Przed rewolucją kelnerzy i portierzy oddawali cenne rzeczy właścicielom. — Lasker przymrużył oko, zaciągając się dymem z cygara.

— A studenci mogli zarobić, dając lekcje gry w szachy. — Loewenfisch uśmiechnął się do słodkiego wspomnienia. — Uczyłem pewnego bogatego kupca, który mi płacił rubla za lekcję, co było dużą sumą. Za jednego rubla mogłem się żywić przez cały tydzień. Wyrzuty sumienia mnie gryzły, bo mój uczeń nie robił postępów. Wstyd mi było człowieka oskubywać. Bogaty, bo bogaty, ale jakoś nie uchodzi. Więc mu mówię: „Wasiliju Mitrofanyczu, ja tak nie mogę. Trudno i darmo, silnego gracza z was nie zrobię. Traci pan czas i pieniądze”. Na co mój uczeń odpowiada: „Daj pan spokój, nie ma o czym mówić. Wczoraj w klubie kupieckim wygrałem w szachy trzysta rubli”.

Zaśmiali się stary mistrz Lasker i starzejący się mistrz Loewenfisch i napili koniaku.

Przed jedenastu laty, w roku 1925, na pierwszym turnieju międzynarodowym w Moskwie, Loewenfisch zajął dopiero piętnaste miejsce, ale wygrał partię z Laskerem, który był drugi. Alechin przysłał list, w którym żałował, że nie może przyjechać do Moskwy i wyrażał nadzieję, że spotka się z Loewenfischem na jakimś turnieju za granicą, gdzie Loewenfisch chętnie będzie widziany jako czołowy przedstawiciel rosyjskiej sztuki szachowej, która ma na rynku międzynarodowym wysokie notowania. W tegorocznym turnieju Lasker zrewanżował się Loewenfischowi, który wpadł w niedoczas i w lepszej pozycji podstawił figurę.

— Przeczytam panu jeden kawałek — Loewenfisch przyniósł ze sobą świeży numer czasopisma „Szachmaty w SSSR” i zaczął tłumaczyć tekst na niemiecki. — „Radziecki styl szachowy wyróżnia się agresywnością. Czy dla radzieckiego stylu w ogóle nie jest charakterystyczna przede wszystkim walka? Radziecki styl to ruch stachanowski. A ruch stachanowski to walka i zwycięstwo. Stalin żąda zwycięstw! Technika jest narzędziem stachanowców. Także w szachach teoria gry, cała wiedza i umiejętności to narzędzie zwycięstwa”. Przypomina to panu coś?

Owszem, to przypominało Laskerowi jego ojczysty kraj, który musiał opuścić po dojściu do władzy Hitlera. Z kraju triumfującego faszyzmu przeprowadził się do kraju triumfującego komunizmu.

Dziadek Laskera był rabinem, ojciec kantorem w synagodze, ale Emanuel nie był religijny. Od religii wolał matematykę i filozofię. Jego starszy brat Bertold, który był lekarzem, wyemigrował do Palestyny. Bertold był od Emanuela osiem lat starszy i to on nauczył go grać w szachy. Mieszkali razem w wynajętym pokoju w Berlinie, kiedy Bertold studiował medycynę, a Emanuel matematykę. Nie każdego dnia mieli pieniądze na obiad. Wymieniali się jedną parą porządnych wyjściowych spodni i butów.

Pamiętał, jakie wspaniałe przyjęcie zgotowano jemu i innym zagranicznym szachistom w roku 1925, na pierwszym moskiewskim turnieju międzynarodowym. Stworzono im zaiste carskie warunki gry i pobytu. Pamiętał szachową gorączkę, która ogarnęła wtedy Moskwę. Milicja konna z trudem powstrzymywała napór tłumu miłośników szachów, chcących dostać się na turniej w hotelu Metropol. Gromkie brawa, kiedy wygrywał partię. Okrzyki „Brawo, Lasker!”, kiedy opuszczał salę gry. Mistrz świata Capablanca dał seans gry jednoczesnej na Kremlu członkom najwyższych władz.

Bertold ożenił się z Elsą Schüler, która kochała poezję. Rozwiedli się rok po tym, jak wydała swój pierwszy tom wierszy. Młody Emanuel również próbował swoich sił w tej dziedzinie. Elsa chwaliła jego utwory. Został mistrzem świata po pokonaniu Wilhelma Steinitza w roku 1894 i kiedy po dwudziestu siedmiu latach stracił tytuł w meczu z Capablancą, myślał o tym, żeby poświęcić się twórczości dramaturgicznej. Jego sztuka została wystawiona na deskach Teatru Niemieckiego w Berlinie w roku 1926. Telegram z Berlina, informujący go o przyjęciu sztuki do wystawienia, przynieśli Laskerowi przed jedną z rund turnieju moskiewskiego. Tego dnia popełnił taktyczne przeoczenie w partii z Carlosem Torrem, pozwalając mu na przeprowadzenie efektownej kombinacji zwanej młynkiem. Zachwycona publiczność nagrodziła młodego Meksykanina niemilknącą owacją na stojąco. Torre miał w oczach łzy wzruszenia, kiedy Lasker ścisnął mu rękę, gratulując wygranej. Partia obiegła łamy czasopism szachowych i weszła do podręczników motywów taktycznych.

Po moskiewskim turnieju w roku 1935 zdecydowali się z Martą zostać w Związku Radzieckim. Potraktowano ich po królewsku. Dostali osobne mieszkanie w centrum Moskwy. Był to luksus, który przysługiwał nielicznym. Laskera zaliczono w poczet kadry Instytutu Matematyki Akademii Nauk. Został trenerem drużyny radzieckiej. Wszystko to były synekury. Przysyłano mu do oceny próbki najlepszych towarów przeznaczonych na eksport. Koniaków, win, cygar, herbaty. Od czasu do czasu dawał seans gry jednoczesnej i wygłaszał wykład. Prelekcja na temat rewanżowego meczu Alechina z Euwem odbyła się w zapełnionej sali Filharmonii Moskiewskiej. Laskera i jego żonę Martę zaproszono na trybunę honorową w czasie parady pierwszomajowej. Przetaczały się przed nimi nowe czołgi i stare konne taczanki. Defilowały kolumny ludzi pracy, pozdrawiających Stalina.

— Oto, co towarzysz Krylenko ogłosił na generalnym zebraniu Wszechzwiązkowej Sekcji Szachów — Loewenfisch tłumaczył na niemiecki cytat z artykułu wstępnego. — „Musimy raz na zawsze skończyć z neutralnością szachów. Musimy raz na zawsze osądzić formułę »szachy dla szachów« tak jak formułę »sztuka dla sztuki«. Musimy zorganizować brygady uderzeniowe szachistów i natychmiast zacząć wypełnianie planu pięcioletniego w szachach”.

Lasker kiwał w milczeniu głową.

— Czy on panu kogoś nie przypomina? — Loewenfisch pokazywał zdjęcie Nikołaja Krylenki. — Ta ogolona głowa z kamiennymi rysami twarzy, mocna szczęka, przeszywające spojrzenie. Ten sztucznie swobodny, niedbały sposób mówienia z arystokratycznym grasejowaniem. Oczywiście nieodzowny trencz i skórzane sztylpy.

— Zajrzę do Marty.

Marta spała, zmęczona długim upalnym dniem.

Miłość do pięknej, mądrej Marty, żony przykutego do łóżka Hansa Kohna, poraziła Emanuela w tym samym roku, w którym Bertold rozwiódł się z piękną poetką Elsą, która przyłączyła się potem do bohemy artystycznej. Emanuel pisał do Marty płomienne listy pełne wyznań i próśb o to, by została jego żoną. Marta odpowiedziała, że nie może opuścić chorego męża. Emanuel był w rozpaczy, nie wiedział, co począć. Wiedział tylko tyle, że nie może pozostać w Berlinie. Zrezygnował z posady profesora matematyki i wyjechał do Ameryki.

Wrócił po sześciu latach, aby bronić tytułu mistrza świata w meczu z Siegbertem Tarraschem, lekarzem z Norymbergi, który z powodu zamiłowania do dawania apodyktycznych recept poprawnej gry i ogólnej erudycji szachowej nazywany był Nauczycielem Niemiec lub jeszcze lepiej, bo po łacinie, Praeceptor Germaniae.

Z przedziałkiem pośrodku głowy, z podkręconymi do góry wąsami, w binoklach z oczkiem na rzemyk mocowany do kieszonki kamizelki, był Tarrasch miłośnikiem porządku, dyscypliny i reguł. Chlubił się tym, że rozwinął, usystematyzował i unowocześnił teorię Steinitza. Był twórcą zasad, których uczyli się wszyscy adepci królewskiej gry aż do poziomu mistrza i dopiero powyżej tego poziomu, na tych wysokościach, gdzie rezydowali arcymistrzowie tacy jak Lasker, znajdowały się od tych zasad wyjątki i panowała twórcza wolność. Będąc wzorem szacownego, żyjącego w dostatku mieszczanina i ucieleśnieniem doktrynerskiej powagi, Tarrasch bywał dowcipny. Lasker doceniał jego poczucie humoru, nawet gdy było doprawione arogancją.

— Jaki jest cel gry gambitowej? — pytał Tarrasch. — Zyskanie reputacji śmiałego gracza za cenę przegrania partii — odpowiadał.

Lasker znał teorię i zasady gry nie gorzej od Tarrascha, ale pozwalał sobie na to, by kierować się intuicją. Przekonał się, że intuicja mogła go zwieść i zawieść, ale równie dobrze mogła go zawieść w nieodkryte, nowe rejony, gdzie panują inne, nieznane jeszcze prawidłowości. Lasker umiał grać przeciwko człowiekowi, Tarrasch grał przeciw figurom. Lasker potrafił rozpoznać gusty oponenta, wykorzystać jego słabości, zneutralizować mocne strony. Tarrasch był skupiony na sobie. „Nie trzeba grać dobrze, wystarczy grać lepiej od przeciwnika”. Następny aforyzm Tarrascha, ale to właśnie Lasker, który interesował się filozofią wojny i niedoskonałości, potrafił pokazać to na szachownicy.

Publiczność czekała na mecz z niecierpliwością, podbechtana przez komentarze opromienionego triumfami turniejowymi Tarrascha.

— Temu panu mam do powiedzenia tylko trzy słowa: szach i mat! — oświadczył. — Największym błędem, jaki można popełnić, jest przecenienie przeciwnika.

Było dla wszystkich oczywiste, że doktor Siegbert Tarrasch starał się tego błędu uniknąć.

Jednak Lasker więcej myślał o Marcie niż o Tarraschu. Spotkał się z nią w Berlinie przed wyjazdem do Düsseldorfu.

— Gdybyś była towarzyszką mojego życia, mógłbym osiągnąć wielkie rzeczy. Rozwiedź się z Hansem i wyjdź za mnie.

— On jest chory. Umrze z rozpaczy.

— Pojedź ze mną. Wygram mecz, jeśli będziesz przy mnie.

— Nie mogę.

— Na kilka dni.

— On jest umierający.

Była połowa sierpnia roku 1908, grali w Pałacu Sztuki w Düsseldorfie. Lasker pewnie prowadził po pierwszej części meczu, na drugą cześć pojedynku przenieśli się do Monachium, gdzie grali w budynku Ratuszu. Codziennie przychodziło ponad tysiąc widzów, by oglądać partie meczu. Lasker przechodził słabszy okres, gra się wyrównała. Tęsknił za Martą. Gdyby z nim była, nie popełniałby tylu błędów. Wysłał telegram. „Błagam, przyjedź. Uratuj nieszczęsnego wariata, który cię kocha i nie może się bez ciebie obejść”. Marta pokazała telegram mężowi.

— Jedź — powiedział Hans. — Mnie już i tak nie pomożesz.

Lasker grał jak natchniony. Oglądał się na widownię, gdzie wśród widzów siedziała Marta i robiła na drutach. Obronił tytuł mistrza świata i powtórzył za swoim pokonanym przeciwnikiem: „Zawsze mi żal ludzi, którzy nie znają szachów, tak jak mi żal ludzi, którzy nie znają miłości. Szachy, tak jak miłość, mają moc uszczęśliwiania człowieka”.

Po paru miesiącach Hans umarł i Marta została żoną Emanuela. Nastąpił długi okres spokoju, pracy i szczęścia.

— Marta dobrze się czuje? — zapytał Grigorij, kiedy Emanuel wrócił.

— Zasnęła.

Było już bardzo późno, kiedy przyzwyczajony do przesiadywania po nocach w berlińskich kawiarniach Lasker zaproponował:

— Chodźmy napić się kawy.

— W Moskwie? O tej porze?

— Znam jedno miejsce — uśmiech Emanuela był ledwo widoczny pod siwym wąsem. — Bufet na Dworcu Kijowskim jest otwarty do trzeciej nad ranem.

Przed rokiem, w czasie moskiewskiego turnieju międzynarodowego, w którym Loewenfisch podzielił dobre szóste-siódme miejsce z Ilią Kahnem, zaprzyjaźnił się z Capablancą i grywał z nim w tenis w białym, sportowym kostiumie. Żartowali wtedy na temat szansy zobaczenia Botwinnika w takim stroju i przy tego rodzaju grze.

W tym roku nie było im do żartów, kiedy spacerowali w parku przy murze Kremla.

Przed ostatnią rundą Capablanca wyprzedzał Botwinnika o pół punktu. Gdyby Botwinnik wygrał z Loewenfischem, a Capablanca zremisował z Eliskasesem, wtedy Botwinnik zrównałby się z byłym mistrzem świata.

— Jest pan w trudnym położeniu — powiedział Capablanca. — Wielbiciele Botwinnika łakną pana krwi.

— Krylenko był u mnie — odrzekł strapiony Loewenfisch. — Powiedział, że pojadę na turniej zagraniczny, jeżeli przegram.

— Niech pan się nie martwi. Wygram z Eliskasesem i rezultat pana partii nie będzie miał znaczenia.

Dwa miesiące po turnieju moskiewskim Botwinnik pojechał na wielki turniej międzynarodowy do Nottingham, w którym podzielił pierwsze miejsce z Capablancą. Na turniej zaproszono również Laskera, który tak samo jak w Moskwie wystąpił pod czerwoną flagą z sierpem i młotem. O Loewenfischu nie pomyślano, chociaż zwyciężył w ostatnich mistrzostwach Związku Radzieckiego.

Gazeta „Prawda” poświęciła wielkiej wiktorii Botwinnika artykuł wstępny. „Jedność uczuć i woli całego kraju, ogromna troska o ludzi władzy radzieckiej, partii komunistycznej i przede wszystkim towarzysza Stalina — oto źródła zwycięstw Kraju Rad, czy to w dziedzinie podboju przestworzy, czy to na stadionach sportowych Czechosłowacji, czy to przy stolikach szachowych Nottingham. Botwinnik nie mógł nie czuć tego, że każdy ruch jego drewnianych figur na szachownicy śledzi cały kraj i cały kraj, od najdalszych zakątków do wież kremlowskich, życzy mu powodzenia i moralnie go wspiera. On nie mógł nie poczuć za sobą potężnego oddechu swojej wielkiej Ojczyzny”.

Loewenfisch nie raz czuł na karku oddech swojej wielkiej ojczyzny.

Na początku było spotkań co niemiara. Oprócz Loewenfischa zachodziło do nich mnóstwo innych ludzi. Często mieli gości, równie często ich zapraszano. Naukowcy, szachiści, aktorzy, ludzie pióra. Rosjanie i obcokrajowcy, których było w Moskwie wielu. Przychodzili zwłaszcza ci, co znali niemiecki. Lasker dobrze porozumiewał się po angielsku, jednak osób znających ten język nie było w Moskwie dużo. Odwiedziło ich młode, sympatyczne małżeństwo Fischerów. Regina była amerykańską Żydówką. Jej ojciec Jacob Wender był z zawodu krawcem i wywodził się z ziem, które obecnie były częścią Polski. Blisko tego miejsca urodził się dziadek Laskera.

Poznali się w Berlinie, dokąd Regina przyjechała z Ameryki, żeby odwiedzić swojego brata Maksa. Gerhard był Niemcem wychowanym w religii ewangelickiej, od której odszedł we wczesnej młodości. Był z wykształcenia biofizykiem i miał lewicowe poglądy. Nazywał się komunistą, na co Lasker tylko się uśmiechał. Przyjechali do Związku Radzieckiego po przejęciu władzy w Niemczech przez faszystów i pobrali się w Moskwie. Gerhard pracował w Moskiewskim Instytucie Mózgu i dalej studiował biofizykę. Regina przez rok uczyła się w Instytucie Medycznym, potem pracowała w fabryce.

Z czasem liczba nowych gości i spotkań się zmniejszyła, dlatego maestro uradował się, kiedy ktoś przyprowadził do niego Ernsta Helmsa, młodego Niemca, który od urodzenia mieszkał w Moskwie. Ernst pracował w biurze konstrukcyjnym Tupolewa, ich dziełem były samoloty, które podziwiał świat. Pracownicy biura byli doceniani, opowiadał Ernst. Dostawali ordery.

— Przysługuje nam prawo kupowania w specjalnych sklepach — pochwalił się.

Lasker się nad tym nie zastanawiał, zakupy robiła Julia, prawdopodobnie też w zamkniętych dla ogółu sklepach. Lasker polubił tego inteligentnego młodzieńca i pamiętając o tym, co mu powiedział Loewenfisch, dał mu dobrą radę.

— Odejdź z tego biura, chłopcze. Trzymaj się z daleka od budowy samolotów. Najlepiej wyjedź z Moskwy.

Ernst uwierzył staremu mędrcowi. Wyjechał do Kazania i zatrudnił się w teatrze jako pracownik techniczny. Meblował scenę, robił dekoracje. Rok po jego wyjeździe wszyscy inżynierowie i projektanci zatrudnieni w biurze konstruktorskim Tupolewa zostali oskarżeni o sabotaż i zesłani do łagrów.

Robiło się wokół nich coraz puściej. Oczywiście Lasker mógł się zajmować tym, czym chciał. Szachami, matematyką, filozofią. Byle u siebie w domu. Przestano ich zapraszać. Przestali przychodzić zagraniczni goście, z którymi można było rozmawiać po niemiecku i angielsku. Jeszcze z rzadka odwiedzali go nieliczni obywatele Związku Radzieckiego, na przykład Loewenfisch, kiedy przyjeżdżał z Leningradu. Psychoza szukania wrogów i szpiegów narastała. Wszystkich śledziło NKWD, jego telefon był na podsłuchu. Gosposia Julia donosiła o każdym kroku Laskera i jego żony Marty.

Julia była prostą kobietą, przynajmniej na taką wyglądała. Nie znała niemieckiego, do porozumiewania się musiało im wystarczyć tych kilka rosyjskich słów, których Emanuel i Marta się nauczyli. Więcej nie byli w stanie. Lasker sprawdzał Julię parę razy, jakoby przez pomyłkę zwracając się do niej po niemiecku, ale się nie zdradziła. Odbyli z Martą ukartowaną rozmowę, która miała pokazać, czy Julia rozumie i podsłuchuje.

— Niedokładnie posprzątała łazienkę. Pod wanną było nieczysto. Ona się nie nadaje — powiedziała Marta głośno i wyraźnie, kiedy Julia była w kuchni.

— Jeżeli to się powtórzy, będziemy musieli poprosić o zmianę gosposi — zawtórował Lasker, równie donośnym głosem.

Marta włożyła pod wannę skarpetkę, ale tak, żeby nie była łatwo widoczna. Następnym razem podczas sprzątania Julia znalazła skarpetkę i z uśmiechem przyniosła Marcie. Może to był przypadek? I słaby szachista wykonuje czasem dobry ruch.

Czego Lasker nie mógł znieść i co go najbardziej bolało, to było to, że uciekający przed prześladowaniem niemieccy Żydzi byli podejrzewani o bycie agentami Hitlera za granicą.

W październiku 1937 roku Lasker wyjechał z żoną do Ameryki. Powodem wyjazdu była pilna potrzeba spotkania się z córką Marty z jej pierwszego małżeństwa. O prawdziwych przyczynach opuszczenia Związku Radzieckiego wiedział Grigorij Loewenfisch i inni nieliczni przyjaciele.

Przez długie lata Loewenfisch łączył pracę z szachami. Był szachowym amatorem w dosłownym znaczeniu tego słowa, czyli kimś, kto kocha szachy. Pracował przy projektowaniu i budowie hut szkła. Mieszkał w zwykłym leningradzkim komunalnym mieszkaniu ze wspólną z innymi rodzinami kuchnią i łazienką. Zbierali się tam wieczorem inteligenci o przedrewolucyjnym wykształceniu i grali w winta lub preferansa.

Pewnego dnia wydarzył się wypadek na jednej z tras kolejowych, spowodowany awarią elementów szklanych semafora, co uznano za akt szkodnictwa, jeśli nie sabotażu. Loewenfisch, tak jak inni specjaliści, był przesłuchiwany przez funkcjonariuszy Komisariatu Spraw Wewnętrznych. Gorączkowo szukano winnych. Uratowało go to, że swego czasu napisał raport o zmianie technologii produkcji, w którym wskazał na pewne problemy. Naprawdę się wtedy bał. Pamiętał proces ośmiu inżynierów w roku 1930, których oskarżono o przynależność do konspiracyjnej partii przemysłowej. Oskarżeni przyznali się do szkodnictwa i sabotażu, który miał na celu osłabienie potęgi Związku Radzieckiego i przygotowanie gleby dla zagranicznej agresji.

Grigorij Loewenfisch zdecydował się zostać szachistą zawodowym. W wieku czterdziestu czterech lat uciekł w bezpieczny świat szachów, którego uznanym liderem był Michał Botwinnik, tamten nad wiek poważny piętnastolatek, którego rozgromił w mistrzostwach związków zawodowych w roku 1926. W tym samym roku, w którym Loewenfisch przeszedł na szachowe zawodowstwo, Botwinnik w ten sposób wypowiedział się na łamach gazety szachowej „64”: „Zadanie postawione przez towarzysza Krylenkę radzieckim szachistom zostało z powodzeniem wykonane. Wyrosło młode pokolenie radzieckich mistrzów”. Dla nich Loewenfisch był ramolem, który do nich nie pasował z jego kindersztubą, staroświeckim ubiorem, zapachem wody kolońskiej, grą w tenisa, znajomością języków obcych i kieliszkiem wódki zagryzionym kanapką z łososiem przed partią.

Od dawna był silnym mistrzem, a teraz poświęcił szachom cały swój czas i wszystkie siły. W roku 1935 wygrał czempionat Związku Radzieckiego wspólnie z innym starym, jeszcze przedrewolucyjnym, mistrzem Rabinowiczem. Zostawili w pokonanym polu pokolenie młodych mistrzów radzieckiego chowu. Wszystkich oprócz Botwinnika, który w tych mistrzostwach nie grał.

Drugi raz wygrał mistrzostwa w roku 1937, wyprzedzając Ragozina, znowu pod nieobecność Botwinnika, który poczuł się w obowiązku natychmiast wyzwać Loewenfischa na mecz.

To był szczęśliwy czas. W przygotowaniach do pojedynku z Botwinnikiem pomagał mu mistrz Bieławieniec. Wypoczywali i pracowali w miejscowości Koktebel na Krymie, ulubionym miejscu wypoczynku malarzy i pisarzy. Ludowy komisarz spraw wewnętrznych Nikołaj Jeżow przeprowadzał masową likwidację elementów antyradzieckich, a oni rozkładali się na plaży u podnóża góry Karadah z szachami, książkami i czasopismami i analizowali do syta, popijając wino ze szczepów winnych, które zasadzili starożytni Grecy, a potem kąpali się w jedwabistym morzu.

Mecz zakończył się remisem. Dobiegający pięćdziesiątki Loewenfisch obronił tytuł w boju z młodym liderem radzieckiej szkoły szachowej.

W miarę upływu czasu jego żona Jelena, córka przedrewolucyjnego radcy stanu, była coraz bardziej niezadowolona z tego, że przeszedł na szachowe zawodowstwo.

— Miałeś dobrą pracę — narzekała.

— Chciałaś, żeby mnie zesłali do łagru jako szkodnika albo rozstrzelali za sabotaż? Szachy dały mi bezpieczeństwo i wolność.

— Bezpieczeństwo. Botwinnik pojechał na turniej zagraniczny, a nie ty. Kto wygrał mistrzostwo? Ty wygrałeś. Czy on cię pokonał w meczu?

— Był remis.

— Więc czemu on pojechał?

— Nic nie poradzę.

— Ot, jaka wolność. Nic nie poradzisz. Botwinnik powiedział słowo i nie dali ci stypendium. Jedyny arcymistrz bez stypendium w całym Związku Radzieckim. Czy ty chociaż raz zrobiłeś coś dla mnie, dla rodziny? Nie tylko dla siebie?

— Ochrzciłem się, żeby się z tobą ożenić.

— Wielkie poświęcenie! Zmianę imienia Gerszik na Grigorij też mi wypomnisz?

Emanuela Laskera nie było już wtedy w Związku Radzieckim.

2 Botwinnik wyzywa Alechina

Francisco Lupi po raz pierwszy zagrał przeciwko Alechinowi w styczniu roku 1940, kiedy mistrz świata zatrzymał się w Portugalii po powrocie z olimpiady szachowej w Buenos Aires. Alechin dał symultanę na ślepo ośmiu najlepszym graczom kraju. Seans odbył się w nadmorskim miasteczku Estoril, trzydzieści kilometrów na zachód od Lizbony, w najlepszym miejscowym Hotelu Palacio, w którym mistrz zamieszkał wraz z towarzyszącą mu małżonką. Francisco Lupi przegrał swoją partię. Miał wtedy dwadzieścia lat, był zakochany w szachach i patrzył z uwielbieniem na swojego idola. Na partiach Aleksandra Alechina młodziutki Francisco Lupi uczył się taktyki i strategii. Miesiąc później, w tym samym Estorilu, zremisował z Alechinem w jeszcze jednym seansie gry jednoczesnej. Tym razem mistrz już mógł patrzeć na szachownicę. Francisco nie był religijny, ale wtedy zrozumiał, co to znaczy być wniebowziętym.

Od tego czasu liczył się początek ich przyjaźni. Spotykali się i potykali jeszcze kilkakrotnie na różnych turniejach w Hiszpanii i Portugalii. Na międzynarodowym turnieju w Gijon, gdzie Lupi przegrał z Alechinem. W Sabadell, gdzie Lupi zajął trzecie miejsce. Alechin wygrał ten turniej, a Lupi przegrał z nim w bezpośrednim pojedynku. Za to w Caceres Lupi zajął pierwsze miejsce i udało mu się pokonać mistrza świata. Spędzili ze sobą mnóstwo czasu, pijąc nocami wino w lokalach z muzyką i rozmawiając o szachach.

Wojna się skończyła, Alechin nie mógł wracać do Francji. Tym bardziej nie mógł wracać do swojej dawnej ojczyzny. Był wygnańcem, był uciekinierem. Wyjechał z Madrytu i przyjechał do Portugalii. Zamieszkał w Estorilu, w tanim pensjonacie o nazwie Hotel Parque. Właścicielem pensjonatu był dobry znajomy Francisca, namiętny szachista. Alechin był bez pieniędzy. Gospodarz zaofiarował mu darmowe mieszkanie i wyżywienie w zamian za lekcje szachów. Francisco przyjeżdżał z Lizbony i pożyczał przyjacielowi drobne kwoty na papierosy. Alechin przestał pić i przygotowywał się do meczu z Botwinnikiem. W początkach stycznia 1946 roku Lupi i Alechin rozegrali mecz treningowy. Alechin wygrał dwie partie, Lupi jedną, jedna gra zakończyła się remisem.

Potem Lupi wyjechał do Londynu na Turniej Zwycięstwa. Zajął tam ostatnie miejsce, zwyciężył Maks Euwe. Zaproszenie dla Alechina zostało wycofane jeszcze w listopadzie 1945 roku. Walter Hatton-Ward przysłał list, w którym poinformował mistrza świata o decyzji organizatorów i powodach jej podjęcia. Chodziło o zarzut kolaboracji z nazistami.

— Jak pan poznał Hansa Franka? — zapytał Lupi.

Alechin machnął lekceważąco ręką.

— Stara znajomość, jeszcze sprzed wojny. Frank był entuzjastą szachów. Miał wspaniałą bibliotekę szachową, jedną z najlepszych w Europie.

— Czy ten człowiek był panu szczerze życzliwy?

— Z początku okazywał mi hojność. Zrobił się podejrzliwy, kiedy go zapytałem o los Dawida Przepiórki, aresztowanego w Warszawie podczas rajdu policji na kawiarnię szachową w styczniu 1940 roku. Jefima Bogolubowa, który ma niemieckie obywatelstwo i był zaprzyjaźniony z gubernatorem Frankiem, polscy szachiści prosili o wstawiennictwo. Bogolubow odmówił.

Francisco Lupi czytał o tej historii, była znana w kręgach szachowych. Razem z Przepiórką aresztowano wtedy Kohna, Łowckiego i Frydmana. W więzieniu rozegrali turniej, który wygrał Mojżesz Łowcki. Krótko potem Niemcy wszystkich zamordowali.

— Frank panu coś obiecał?

— Nie. Później dowiedziałem się, że to wszystko było na nic. Przepiórkę rozstrzelano zaraz po aresztowaniu. Moi koledzy nie zdają sobie sprawy z tego, że musiałem działać ostrożnie, aby samemu przeżyć.

Alechin zapalił papierosa. Ręce mu drżały. Francisco zobaczył w nim starego, zmęczonego, chorego człowieka. Schudł i zmalał. Jakby się skurczył w sobie.

— Jak pan wyjaśni tamte artykuły w niemieckich gazetach, o których zrobiło się głośno?

Lupi nie zamierzał oskarżać Alechina. Przeciwnie, chciał mu ulżyć.

— Jesteś moim przyjacielem, Francisco. Jedynym, jaki mi został.

— Jestem — powiedział Lupi.

— Przeczytam ci list, który wysłałem do Hattona-Warda.

Alechin wyjął z biurka kilka zapisanych kartek, pełnych skreśleń i poprawek, i zaczął czytać. Głos mu się rwał, od czasu do czasu robił pauzę, miał trudności z wyborem odpowiedniej wersji pewnych sformułowań i korygował samego siebie. Lupi miał wrażenie, że Alechin zapomniał o jego obecności i mówił do kogoś innego.

„Szanowny Panie

Dostałem Pański list po moim powrocie z Wysp Kanaryjskich, 28 listopada. Zanim poznałem treść tego listu, było dla mnie zupełną niemożliwością przedsięwziąć cokolwiek, ponieważ nie miałem pojęcia, jakie względy spowodowały wycofanie zaproszenia na Turniej Zwycięstwa. Teraz mogę i muszę to zrobić, nie tylko z powodu turnieju, który Pan organizuje — pomijając czysto szachową wagę, jaką mógłby dla mnie mieć — ale zwłaszcza z powodu tych właśnie względów.

Przede wszystkim informuje mnie Pan, że pewne kręgi sformułowały obiekcje oparte na moich rzekomych sympatiach w czasie wojny. Każdy, kim nie kieruje uprzedzenie, powinien zdawać sobie sprawę, jaki musiał być mój prawdziwy sentyment do ludzi, którzy zabrali mi wszystko to, co stanowi o wartości życia, którzy zrujnowali mój dom, splądrowali pałacyk mojej żony (grabiąc to, co posiadałem cennego), a w końcu ukradli nawet moje nazwisko!

Poświęciwszy życie szachom, nigdy nie brałem udziału w niczym, co nie byłoby bezpośrednio związane z moją profesją. Niestety, przez całe moje życie — zwłaszcza po tym, jak zdobyłem Mistrzostwo Świata — przypisywano mi polityczne przekonania, które były całkowicie niedorzeczne. Przez prawie dwadzieścia lat nazywano mnie Białym Rosjaninem, co było dla mnie szczególnie bolesne, gdyż uniemożliwiało mi kontakt z moją ojczyzną, której nigdy nie przestałem kochać i podziwiać.

Wreszcie w latach 1938—39, kiedy trwała moja korespondencja i toczyły się negocjacje z czempionem ZSRR M. Botwinnikiem, miałem nadzieję, że położyłem kres tej absurdalnej legendzie, jako że mecz między nim a mną w ZSRR był już praktycznie ustalony. Wtedy przyszła wojna i po jej zakończeniu okazało się, że nadano mi poniżający epitet »pro-nazistowski, oskarżony o kolaborację«, etc., etc.

W każdym razie, bynajmniej nie żywiąc do Pana jakiejkolwiek urazy, jestem Panu wdzięczny za sprowokowanie tego oskarżenia, ponieważ fałszywe położenie, w jakim mnie postawiono w ciągu ostatnich dwóch lat, było już moralnie nie do zniesienia.

Protest dr. Euwego nie jest dla mnie niespodzianką, coś przeciwnego raczej by mnie zaskoczyło, gdyż pośród całej masy potworności opublikowanych przez »Pariser Zeitung« znalazły się obelgi pod adresem członków komitetu organizacyjnego meczu z 1937 roku. W tamtym czasie nie byłem w stanie uczynić tej jednej rzeczy, która wyjaśniłaby sytuację, mianowicie oświadczyć, że te artykuły nie były napisane przeze mnie.

Dr Euwe był do tego stopnia przekonany o moich »wpływach« u nazistów, że napisał do mnie dwa listy, w których prosił mnie o podjęcie kroków w celu ulżenia losowi biednego Pana Landaua i mojego przyjaciela dr. Oskama. Tymczasem sprawy tak się miały, że w Niemczech i na terytoriach okupowanych byliśmy pod stałą obserwacją i żyliśmy pod groźbą obozu koncentracyjnego ze strony gestapo. Reakcja dr. Euwego na zaproszenie mnie na Turniej Zwycięstwa jest więc całkiem naturalna, jednak podobnie jak wielu innych on także myli się całkowicie.

Zasadniczym powodem, który skłonił Pana do tego, aby obejść się bez mojego udziału w Turnieju Zwycięstwa, jest »ultimatum«, jak Pan to określa, Federacji Szachowej USA. To poważna sprawa, ponieważ ci dżentelmeni ewidentnie podjęli decyzję, wysuwając jakieś racje, które w ich opinii usprawiedliwiają ten krok. W tej chwili nie mogę dokładnie znać tych racji, ale mam prawo przypuszczać, że chodzi o kwestię oskarżenia o kolaborację z nazistami. Termin kolaborant używany jest zazwyczaj wobec tych, którzy, oficjalnie lub w inny sposób, działali zgodnie z polityką Rządu Vichy. Jednak ja nie miałem nigdy nic wspólnego z Rządem Vichy ani z jego przedstawicielami.

Grałem w szachy w Niemczech i w krajach okupowanych, ponieważ był to nasz jedyny środek utrzymania, ale była to również cena, jaką płaciłem za wolność mojej żony. Rozważając w umyśle położenie, w jakim znalazłem się cztery lata temu, mogę tylko oświadczyć, że dzisiaj postąpiłbym tak samo. W normalnych czasach moja żona miałaby bez wątpienia środki i niezbędne doświadczenie, aby zadbać o siebie, ale nie w czasie wojny i nie w rękach nazistów. Powtarzam: jeśli zarzut kolaboracji opiera się na moim przymusowym pobycie w Niemczech, nie mam nic do dodania — moje sumienie jest spokojne.

W ciągu tych trzech lat, aż do oswobodzenia Paryża, musiałem milczeć. Jednak przy pierwszej sposobności starałem się w wywiadach umieścić fakty we właściwej perspektywie. W tych artykułach, które ukazały się podczas mojego pobytu w Portugalii, i o których nie wiedziałem aż do ich powtórnej publikacji w »Deutsche Schachzeitung«, nie ma nic, co byłoby napisane moją ręką.

Dopiero gdy dowiedziałem się o tych wierutnych bredniach, które były emanacją umysłu zatrutego nazistowskimi miazmatami, zrozumiałem, czym to może się dla mnie skończyć. W tamtym czasie byłem więźniem nazistów i naszą jedyną szansą było zachować milczenie przed całym światem. Tamte lata zniszczyły moje zdrowie i moje nerwy i jestem zdumiony, że nadal mogę dobrze grać w szachy.

Moje oddanie szachom, szacunek, jaki zawsze okazywałem talentowi moich kolegów, całe moje przedwojenne życie zawodowe, powinny skłonić wszystkich do uwierzenia, że rojenia »Pariser Zeitung« były fałszerstwem. Szczególnie żałuję, że nie mogę przyjechać do Londynu, aby potwierdzić ten fakt osobiście.

Proszę mi wybaczyć długość tego listu (którego kopie wysyłam do Brytyjskiej i Amerykańskiej Federacji Szachowej).

Pozostaję z poważaniem

Aleksander Alechin

Madryt, 6 grudnia 1945”

Lupi milczał. Alechin na jego komentarz nie czekał. Jeśli pragnął jakiejś odpowiedzi, to nie od niego, jedynego przyjaciela, jaki mu został, ale od tej nieznanej, nieobecnej osoby, której swój list przeczytał. Co do „biednego Pana Landaua”, Lupi wiedział, o kogo chodziło. Holenderski mistrz Salomon Landau, Żyd pochodzący z Polski, był sekundantem Alechina podczas jego pierwszego meczu z Euwem. Zginął w nazistowskim obozie koncentracyjnym.

Przed zakończeniem Turnieju Zwycięstwa były mistrz świata Maks Euwe i niedawny mistrz USA Arnold Denker zwołali zebranie uczestników rozgrywek, aby osądzić mistrza świata. Euwe i Denker, jakkolwiek bardzo krytycznie nastawieni do Alechina, starali się być powściągliwi w ferowaniu wyroków, natomiast Ossip Bernstein, Paul List i Otto Friedmann domagali się nie tylko bojkotu Alechina, ale nawet pozbawienia go tytułu mistrza świata. Euwe rozsądnie zaproponował, żeby sprawę ewentualnego bojkotu, a tym bardziej los tytułu mistrza świata, pozostawić w rękach Międzynarodowej Federacji Szachowej FIDE. Co do zarzutu kolaboracji, niech Alechin usprawiedliwi się przed władzami wolnej Francji. Tylko Tartakower stanął w obronie Alechina i znając jego tragiczne położenie, wezwał do zbiórki pieniędzy, które Lupi mógłby mu przekazać. Nie było odzewu.

— Najlepsza część mojego życia przypadła na okres między dwiema wojnami światowymi — mówił Alechin. — Obie wojny mnie zrujnowały. Z tą różnicą, że po zakończeniu pierwszej miałem dwadzieścia sześć lat i bezgraniczny entuzjazm, którego teraz nie mam. Szachy były jedynie niewielkim komponentem mojego życia. Dały mi możliwość zrealizowania ambicji, a jednocześnie przekonały mnie o daremności tej ambicji. Dzisiaj nadal gram w szachy, gdyż zajmują mój umysł i pozwalają mi nie popaść w rozpacz na skutek rozpamiętywania.

Godzinami leżał w łóżku. Godzinami chodził w kółko po swoim pokoju w pustawym o tej porze roku pensjonacie. Cierpiał na bóle żołądka i klatki piersiowej. Wyglądał źle, jeszcze gorzej niż wtedy, kiedy nadużywał alkoholu. Francisco przyjeżdżał, kiedy tylko mógł. Alechin przygotowywał do publikacji w jednym z czasopism szachowych komentarze do najlepszych partii turnieju w Hastings, który został rozegrany na przełomie 1945/1946 roku i zakończył się zwycięstwem Tartakowera. Francisco pomagał mu w pracy. Alechina na ten doroczny turniej o długiej tradycji nie zaproszono.

— Jestem zupełnie zrujnowany. Muszę zarobić chociaż na papierosy.

— Jak pan zamierza rozegrać mecz z Botwinnikiem? — zapytał Lupi, aby skierować myśli Alechina na inne tory.

Mistrz świata się ożywił. Na jego twarzy pojawił się rzadki uśmiech.

— Przygotowałem dla niego niespodziankę w obronie francuskiej.

Lupi sam stosował obronę francuską w odpowiedzi na otwarcie pionkiem królewskim. Debiut, w którym specjalizował się Botwinnik, otrzymał swoją nazwę po zwycięstwie Paryża nad Londynem w meczu korespondencyjnym w roku 1834.

— Ale to tajemnica. — Alechin przyłożył palec do ust. — Chcę zmusić Botwinnika do zmiany otwarcia. Wtedy go poddam hiszpańskiej torturze.

Lupi się zaśmiał. Alechin miał na myśli partię hiszpańską, debiut nazywany też Ruy Lopez, od nazwiska jednego z najsilniejszych szachistów Europy XVI wieku. Ruy Lopez był księdzem i służył na dworze króla Hiszpanii Filipa II, miłośnika i mecenasa szachów. Podróżował do Rzymu, gdzie toczył pojedynki z włoskimi mistrzami królewskiej gry, takimi jak Paolo Boi, którego zachwycony jego umiejętnościami papież Paweł III chciał mianować kardynałem, tak jak swoich wnuków Alessandra i Ranuccia, ale Paolo Boi odmówił. Francisco Lupi miał w domu reprint „Księgi o odkryciach i sztuce gry w szachy”, po raz pierwszy wydanej w roku 1561. W tej książce Ruy Lopez badał otwarcie, które Alechin zamierzał stosować w meczu z Botwinnikiem.

W bibliotece Lupiego znajdował się ponadto reprint jeszcze wcześniejszej „Książki do nauki pięknej gry w szachy”, napisanej przez jego rodaka Pedra Damiao, z zawodu aptekarza. Jego recepty sprzed ponad czterystu lat nie straciły aktualności i Francisco przegrał niejedną partię, nie stosując się do nich.

„Nie wykonuj bezcelowych ruchów”. Jakże często zdarzało mu się robić ruchy, które niczemu nie służyły. Tak w życiu, jak i na szachownicy.

„Unikaj najprostszych błędów”. Ile razy Francisco snuł daleko idące plany i obliczał długie, skomplikowane warianty, nie zauważając oczywistej groźby przeciwnika, i już na początku tracił figurę i mógł się poddać?

„Nie próbuj zdobyć pionka kosztem osłabienia własnej pozycji”. Francisco próbował na początku swojej kariery, ostatnio zrobił to w Londynie, w jednej z przegranych partii. A poza szachownicą? Goniąc za drobiazgami, trwonił siły życiowe.

„Staraj się ustawić pionki na centralnych polach”. Ta zasada wciąż pozostawała w mocy i Francisco się do niej stosował, chociaż w latach dwudziestych hipermoderniści Reti, Grünfeld i Nimzowitsch wynaleźli inny sposób walki o centrum: nie przez zajmowanie go pionkami, lecz przez oddziaływanie na centrum z dystansu za pomocą dalekosiężnych figur, takich jak wieże i gońce, co dla rygorystów pokroju Tarrascha było herezją.

„Gdy widzisz dobry ruch, poszukaj lepszego”. Francisco zawsze usiłował znaleźć najlepszy ruch, tak jak to robił jego wzór, idealista Alechin, który w każdej partii grał na wygraną i to jak najpiękniejszą, jak najbardziej efektowną. Inaczej niż pragmatyczny Capablanca, który nie tracił czasu i energii na wyszukiwanie najlepszych ruchów, ale zadowalał się po prostu dobrymi, zakładając, że przeciwnik prędzej czy później popełni błąd, a jeśli jakimś cudem błędu uniknie, to trudno, gra skończy się remisem. Spośród wszystkich wielkich graczy Alechin był tym, który wygrywał najwięcej, Capablanca tym, który przegrywał najmniej.

„Gdy masz przewagę materialną, wymieniaj figury”. Na przykładach partii mistrzów i swojej własnej gry Francisco widział, jak z każdym uproszczeniem pozycji przewaga materialna staje się coraz bardziej odczuwalna, a możliwości przeciwnika słabną. W uproszczonej pozycji z przewagą materialną Francisco potrafił ograć samego Alechina.

Nie umiał odepchnąć od siebie myśli, że tak drogocenne dla niego wygrane z Alechinem były pokłosiem spadku formy mistrza świata, zaś jego słaba forma wynikała z jego rozpaczliwej sytuacji i pogarszającego się stanu zdrowia.

Lupi wysłał list do żony Alechina, prosząc ją o pomoc. Mało o niej wiedział. Właściwie tylko to, że była od męża szesnaście lat starsza, posiadała jakiś majątek i miała przed Alechinem kilku innych mężów, którzy umarli albo z którymi się rozwiodła. „Od czasu przybycia tutaj Pani mąż znajduje się w niemożliwym położeniu. Chory, bez środków utrzymania, żyjący z jałmużny w małym pensjonacie”. Odpowiedzi nie było.

Poznał Grace podczas pierwszego pobytu Alechina w Estorilu, kiedy odbyła się tamta pamiętna dla Francisca symultana. Grace towarzyszyła mistrzowi świata w podróży na olimpiadę szachową do Buenos Aires jesienią 1939 roku i po powrocie do Europy przez pewien czas mieszkali w Portugalii, zanim oboje wrócili do Francji. Alechin przedstawił Francisca swojej żonie, ale Lupi nie rozmawiał z nią wtenczas, zaledwie wymienili grzecznościowe formułki. Nie wzbudziła w nim zainteresowania, cała jego uwaga była pochłonięta szachami i mistrzem świata. Zapamiętał ją jako elegancką kobietę ze śladami dawno minionej urody.

Podczas przechadzki rozmawiali o Grace. Lupi zauważył, że mimo obojętności żony na jego obecny los Aleksander mówił o niej chętnie.

— Poznaliśmy się w roku 1933 podczas pokazu gry symultanicznej. Grace była jedną z uczestniczek symultany. Zaproponowałem jej remis, ona się zgodziła i w nagrodę otrzymała książkę mojego autorstwa. Poprosiła mnie o autograf. Pobraliśmy się rok później w miejscowości Villefranche-sur-Mer na Lazurowym Wybrzeżu.

— Czy Grace dobrze grała w szachy? — zapytał Francisco, dokonując w pamięci szybkiej kalkulacji. Alechin miał wtedy czterdzieści dwa lata, Grace pięćdziesiąt osiem.

— O, tak. Jest doskonałą szachistką! Przed wojną jeździliśmy razem na turnieje, nawet graliśmy jednocześnie, chociaż nie w rozgrywkach tej samej rangi.

Wspomnienia tamtych lat poprawiały mu humor.

— Mówił pan, że była bogata.

— O, tak. Odziedziczyła po zmarłym mężu spory majątek. Kupiła pałacyk w Normandii, mieszkanie w Paryżu. Grace jest artystką. W Ameryce tworzyła scenografie teatralne, malowała. Pisarz Jack London zamówił u niej portrety swoich córek.

— Naprawdę?

— Ceniono ją w Ameryce. Przyjechała do Francji, aby wystawiać swoje obrazy na Salonie Paryskim i już w światowej stolicy sztuki została. W czasie wojny Niemcy złupili nasz pałacyk, ukradli wiele cennych rzeczy. Musiałem grać w turniejach, żeby się utrzymać. Grace nie dostała wizy wyjazdowej.

— Nadal gra w szachy?

— Owszem, w roku 1944 zdobyła mistrzostwo Paryża kobiet.

Na początku lutego, kiedy było pochmurno, wiał chłodny wiatr, Francisco i Alechin siedzieli nad szachownicą, pracując nad komentarzem do jednej z partii Tartakowera. W pokoju Alechina zawsze utrzymywał się zaduch. Zastarzały zapach dymu z papierosów, jedzenia — Alechin często prosił o przyniesienie posiłków do pokoju — i starych mebli.

Ktoś zapukał do drzwi. Alechin wstał i poszedł otworzyć. Posłaniec przyniósł telegram wysłany z Nottingham przez pana J.N. Derbyshire, prezydenta Brytyjskiej Federacji Szachowej.

Alechin wrócił do stołu z telegramem w ręce i usiadł. Przeczytał go najpierw cicho, poruszając bezgłośnie wargami, a potem jeszcze raz na głos.

„Moskwa oferuje znaczną sumę na rozegranie w Anglii meczu o mistrzostwo świata w szachach między Panem a Botwinnikiem. Sugeruję, aby wyznaczył Pan kogoś w Anglii do reprezentowania Pana i ustalenia wszystkich szczegółów”.

— Wspaniała wiadomość! — wykrzyknął Francisco. Niesamowita odmiana losu, jak znalezienie ratującej kombinacji w przegranej pozycji.

Alechin trzymał się za klatkę piersiową, oddychał z trudem. Francisco podniósł się z krzesła przestraszony.

— Co Panu jest? Co się stało?

— Nic. Nic. Przejdzie.

— Wezwać lekarza?

Francisco już wcześniej sprowadzał lekarza, kiedy Alechin był szczególnie cierpiący.

— Nie. Nie potrzeba. To przejdzie.

Mistrz świata odpowiedział na telegram niezwłocznie. Zgodził się na mecz, jeśli dotrzymane zostaną warunki uzgodnione w roku 1939. Lupi wiedział, że Alechin zgodziłby się na mecz nawet wtedy, gdyby Sowieci odmówili wpłaty dziesięciu tysięcy dolarów na fundusz nagród.

Kilka dni później za pośrednictwem ambasady brytyjskiej w Lizbonie dotarł do Alechina list od samego Botwinnika.

„Panie A. Alechin!

Żałuję, że wojna przeszkodziła w rozegraniu naszego meczu w roku 1939, ale niniejszym ponownie wyzywam Pana na mecz o mistrzostwo świata. Jeśli Pan się zgadza, osoba upoważniona przeze mnie i przez Moskiewski Klub Szachowy przeprowadzi negocjacje z Panem lub z Pańskim przedstawicielem w kwestii warunków, czasu i miejsca organizacji meczu, najlepiej przez Brytyjską Federację Szachową. Czekam na Pańską odpowiedź i proszę również o wysunięcie Pańskich propozycji co do daty i miejsca pojedynku. Usilnie proszę o wysłanie odpowiedzi telegraficznie z późniejszym potwierdzeniem pocztą pod adresem Moskiewskiego Klubu Szachowego.

Michał Botwinnik, 4 lutego 1946”

— Co sądzisz o tym? — zapytał Alechin, kiedy przeczytał list Lupiemu.

— Cieszę się. Wierzę, że pan ten mecz wygra.

— Chodzi o co innego. Te słowa: „Usilnie proszę o wysłanie odpowiedzi telegraficznie”. Spieszy mu się!

— Rzeczywiście. Ale dlaczego?

— Właśnie. Dlaczego mu tak pilno?

Lupi nie odpowiedział. Co miał powiedzieć? Uwzględniając wiek i stan zdrowia Alechina, Botwinnik boi się, że…

— Widocznie są tam tacy, którzy nie chcą do tego meczu dopuścić. Niedługo miałem do czynienia z Sowietami, ale znam ich dobrze. Tam się toczy jakaś gra. Ścierają się interesy. Ktoś kogoś chce uprzedzić. Komuś ten mecz nie jest na rękę.

— Komu?

Alechin się zamyślił, jakby miał przed sobą pozycję na szachownicy i chciał przewidzieć następne zagranie przeciwnika.

3 Szachy żydowskie i aryjskie

Borys Weinstein miał w rękach miesięcznik „Deutsche Schachblatter” z końca 1941 roku, gdzie opublikowano zdjęcie z podpisem: „Na Zamku w Krakowie. Mistrz świata dr Alechin pokazuje gubernatorowi Frankowi swoją błyskotliwą partię”. Później przynieśli mu cztery numery gazety „Pariser Zeitung” z marca 1941 roku, które zawierały artykuły Alechina opublikowane pod wspólnym tytułem „Szachy żydowskie i aryjskie”. Krewniacy Weinsteina w jego rodzinnej Odessie mówili w jidysz, więc nieznający niemieckiego Weinstein potrafił zrozumieć wystarczająco dużo, by ocenić te materiały jako nader interesujące. Zlecił tłumaczenie na rosyjski.

W rozmowie z generałem Mamułowem, prawą ręką Ławrentija Berii, który zastąpił Jeżowa na stanowisku ludowego komisarza spraw wewnętrznych, Borys Weinstein poruszył sprawę meczu Botwinnika z Alechinem.

— Stiepanie Solomonowiczu, krąży taki pomysł. Może by jednak nasz Botwinnik zagrał mecz z Alechinem? Prawda, niektórzy wątpią w jego zwycięstwo. Alechin to geniusz, mówią, pokonał Capablancę i wygrał więcej turniejów międzynarodowych niż nasz Botwinnik ma zębów.

Generał Mamułow przybrał bolesny wyraz twarzy.

— Kto mówi, że przegra?

— Bondarewski. Według niego Alechin ma większy talent, Botwinnik nadrabia pracą. A jednak Botwinnik zajął trzecie miejsce w turnieju AVRO. Wyprzedził Alechina i Capablancę. Z jednym i drugim ładnie wygrał.

— Bondarewski nie lubi Żydów?

— Kozak doński. Uległ Botwinnikowi w ostatnich mistrzostwach Związku Radzieckiego. Botwinnik wziął tytuł w cuglach. Wygrał trzynaście partii, nie przegrał ani jednej. Istny pogrom. Są tacy, co mówią, że pokona Alechina.

— Pokona, nie pokona, mecz nie może się odbyć. Alechin to przestępca wojenny. Zaszył się w Hiszpanii. Po przekroczeniu granicy z Francją aresztują go i oddadzą pod sąd. Jak go przedtem Franco nie sprzeda Francuzom.

— Ukryje się w Portugalii.

— A to możliwe. Salazar chroni faszystów jeszcze lepiej niż Franco — zgodził się Mamułow.

Kiedy na zebraniu szachowej egzekutywy Michał Botwinnik podniósł kwestię meczu o mistrzostwo świata, wówczas Borys Weinstein, pułkownik w Ministerstwie Bezpieczeństwa Państwa i zarazem przewodniczący Wszechzwiązkowej Sekcji Szachów, wyraził swoje zastrzeżenia i oświadczył, że byłoby lepiej, gdyby mecz z Alechinem się nie odbył.

— Przypomnę, co Alechin powiedział na bankiecie rosyjskiej emigracji w Paryżu po zdobyciu tytułu mistrza świata. „Mit o niezwyciężoności bolszewików rozwieje się tak samo jak mit o niezwyciężoności Capablanki”.

Weinstein się zastanawiał, czy Alechin był świadom tego, że agenci informowali nie tylko o tym, co powiedział, ale nawet o tym, co jadł i pił. W dossier Alechina było menu tamtego obiadu: wódka w małych kieliszkach, barszcz, pierożek, smażona cielęcina z garnirunkiem, krem bojarski, wino białe i czerwone, szampan.

— Stare dzieje — powiedział Botwinnik. — Alechin pokajał się za te słowa.

Botwinnik miał dobrą pamięć. Alechina uznano za zaprzańca, jeszcze zanim wypowiedział to legendarne zdanie, które uczyniło z niego wroga i zamknęło mu drzwi do turniejów organizowanych w Związku Radzieckim. Już samo to, że obcował z rosyjskimi emigrantami i współpracował z prasą emigracyjną, wystarczyło, by nazwać go białogwardzistą.

W roku 1935, w osiemnastą rocznicę Wielkiej Rewolucji Październikowej, Alechin przysłał telegram gratulacyjny. Jako wieloletni robotnik szachowy i człowiek, który zrozumiał głębię tego, co osiągnięto w ZSRR w dziedzinie kultury, przesyłał szczere pozdrowienia szachistom Związku Radzieckiego.

Zawiadujący wtedy szachami komisarz sprawiedliwości Nikołaj Krylenko, były prokurator generalny i były głównodowodzący bolszewickich sił zbrojnych, który szczycił się tym, że grał w szachy z samym Leninem, zaproponował Stalinowi opublikowanie telegramu Alechina, ale z komentarzem, że politycznej zdrady i renegactwa nie można odkupić tak łatwo, jak myśli pan Alechin. Trzeba czynem udowodnić uświadomienie sobie winy i gotowość jej zmazania. Bez tego żaden talent nie zbawi Alechina od zasłużonej pogardy szachistów radzieckich. Stalin odpowiedział krótko: polecam drukować bez komentarzy. Alechin przysłał jeszcze parę listów, w których spowiadał się ze swoich błędów w ocenie władzy radzieckiej i zapewniał, że z biegiem czasu jego obojętność wobec gigantycznych osiągnięć Kraju Rad zamieniła się w zachwyt.

Czy Stalin uwierzył? Botwinnik miał podstawy przypuszczać, że nie uwierzył. Co i tak nie miało znaczenia, bo Stalinowi potrzebny był inny mistrz świata. Młody, wychowany przez władzę radziecką, ideowy komunista. Dlatego Alechin nie doczekał się odpowiedzi ani tym bardziej zaproszenia do Moskwy na wielkie turnieje międzynarodowe. Co nie znaczy, że go wymazano. Przeciwnie, książki z partiami i komentarzami Alechina ukazywały się w ogromnych nakładach, tak aby radzieccy szachiści mogli się z nich uczyć.

W roku 1935 zwyciężyli wspólnie Botwinnik i Salo Flohr, Lasker był trzeci, Capablanca czwarty. Turniej przeszedł do historii także i dlatego, że grała w nim Vera Menczik, urodzona w Moskwie córka Czecha i Angielki, mistrzyni świata kobiet. Menczik zajęła ostatnie miejsce, remisując trzy partie, między innymi z Flohrem, i przegrywając szesnaście.

Właśnie w tamtym pamiętnym roku, w którym zniesiono kartki na zakupy w sklepach, Stalin powiedział na zjeździe przodowników pracy, że podstawą ruchu stachanowskiego stała się poprawa położenia materialnego robotników. „Żyje się lepiej, towarzysze. Żyje się weselej”. A kiedy żyje się weselej, robota wre. Gdyby żyło się źle, smutno, to żadnego ruchu stachanowskiego by nie było.

W roku 1936 wygrał Capablanca, Botwinnik zajął drugie miejsce, Flohr był trzeci, stary Lasker dopiero szósty. Stalin zapytał Capablancę, czy Botwinnik może zostać mistrzem świata. Kubański dyplomata odpowiedział twierdząco, mimo że sam miał nadzieję na mecz o mistrzostwo i liczył na to, że władze radzieckie pomogą mu finansowo, do czego rządzący Kubą pułkownik Fulgencio Batista nie był skory. Komisarz Krylenko uprzejmie odmówił, a zasmucony Capablanca powiedział, że prędzej umrze, niż się tego meczu doczeka.

Botwinnik nie mógł być zbyt pewny siebie. Nie ma ludzi niezastąpionych. W zapasie byli Bolesławski, Bronstein, Bondarewski. Rośli nowi, tacy jak młody Smysłow, a Paul Keres już w kwietniu 1945 roku wysłał do ministra Mołotowa list wyrażający skruchę i gotowość gry dla Związku Radzieckiego. Podczas trzyletniej okupacji Estonii Keres pięć razy grał w turniejach organizowanych przez Niemców, co normalnie uznawano za współpracę z wrogiem, za którą groziło dwadzieścia pięć lat łagru. Jednak wyglądało na to, że Keresowi wybaczono. Do Botwinnika dotarły słuchy, że stało się tak za wstawiennictwem pierwszego sekretarza Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Estonii, który przekonał Mołotowa o przydatności utalentowanego szachisty. Keres wciąż był objęty kwarantanną, jaką poddawano wszystkich, którzy zetknęli się z brunatną zarazą, w związku z czym nie dopuszczono go do mistrzostw Związku Radzieckiego, ale w niedalekiej przyszłości mógł Botwinnikowi zagrozić.

O tym, że nie ma ludzi niezastąpionych i że nie można być zbyt pewnym siebie, przekonał się sam Nikołaj Krylenko, którego w roku 1938 zdjęto ze stanowiska komisarza sprawiedliwości. Strapiony Krylenko pojechał na daczę. Stalin zadzwonił i powiedział, żeby się nie martwił. W nocy przyszli po niego. W przesłuchaniach brał udział jego osobisty wróg Andrzej Wyszyński, ten sam, który na procesach wrogów ludu przewodniczył składowi sędziowskiemu, kiedy Krylenko był oskarżycielem. Krylenko przyznał się do szkodnictwa i wrogości wobec Lenina. Po trwającym dwadzieścia minut procesie kolegium wojskowe Sądu Najwyższego ZSRR uznało Krylenkę winnym kierowania kontrrewolucyjną, faszystowsko-terrorystyczną organizacją alpinistów, po czym winowajcę zastrzelono. Alpinizm był drugą, po szachach, namiętnością Krylenki.

— Stare dzieje, Michale Moisiejewiczu? Ale są i nowe. Kolaboracją z nazistami Alechin skompromitował się w oczach cywilizowanego świata — powiedział Weinstein, pokazując zdjęcia i artykuły Alechina w niemieckich gazetach. — Kazałem te rzeczy przetłumaczyć. Przeczytam parę fragmentów.

Botwinnik domyślił się, że te parę fragmentów zostało przez Weinsteina odpowiednio dobrane.

— „Czy to za dużo mieć nadzieję, że wraz ze śmiercią Laskera, drugiego i prawdopodobnie ostatniego żydowskiego mistrza świata w szachach, aryjskie szachy, wypaczone dotąd przez żydowskie idee defensywne, znajdą sposób, by stać się światowymi szachami? Nie mogę być zbyt wielkim optymistą, ponieważ Lasker zostawił wielu uczniów i wyznawców, którzy mogą jeszcze zagrozić światowym szachom”.

Nie uszła uwadze Botwinnika emfaza, z jaką Weinstein wypowiedział słowa „ostatniego żydowskiego mistrza świata”.

— „Czym są szachy żydowskie, czym jest żydowska koncepcja szachów w swojej istocie? Nie jest trudno odpowiedzieć na to pytanie: po pierwsze, materialny zysk za wszelką cenę; po drugie, oportunizm”.

— „Czy Żydzi, jako rasa, mają dar do szachów? Mając trzydzieści lat doświadczenia w szachach, odpowiedziałbym, że tak, Żydzi są wyjątkowo dobrze obdarzeni umiejętnością wykorzystania idei szachowych i praktycznych możliwości, które za tym darem idą. Ale jak dotąd żaden prawdziwy artysta żydowskiego pochodzenia jeszcze nie istniał. Mogę wymienić następujących reprezentantów szachów aryjskich: Philidor, La Bourdonnais, Anderssen, Morphy, Czigorin, Pillsbury, Capablanca, Bogolubow, Euwe, Keres. Co do żydowskiego plonu z tego samego okresu, nie da go się określić inaczej jak marny i przeciętny”.

— „Żyd z Rygi Aron Nimzowitsch należy raczej do okresu Capablanki niż Laskera. Co ciekawe, na jego instynktowną, antyaryjską koncepcję szachów oddziałała — podświadomie i wbrew jego inklinacjom — agresywna koncepcja słowiańsko-rosyjska (Czigorin!). Mówię »podświadomie«, bo jakże on nienawidził nas, Rosjan i Słowian! Nigdy nie zapomnę naszej rozmowy po turnieju w Nowym Jorku w roku 1927. Wyprzedziłem go w tym turnieju, a jugosłowiański mistrz profesor Vidmar wielokrotnie uprzednio zwyciężał go w pojedynkach. Jakkolwiek był rozjuszony, nie ośmielił się atakować nas bezpośrednio, ale pewnego wieczoru, kiedy rozmawialiśmy o Sowietach, zwrócił się do mnie i powiedział: Kto mówi Słowianin, ten mówi niewolnik. Na co ja odrzekłem: A kto mówi Żyd, nie musi mówić nic więcej!”

Weinstein gestykulował, podnosił i obniżał głos, zaznaczał cudzysłowy intonacją, robił wymowne pauzy i spoglądał to ze wzburzeniem, to triumfalnie na uczestników zebrania, jakby to był referat potępiający odejście od jedynie słusznej linii Partii albo oskarżenie wroga ludu na procesie pokazowym.

Michał Botwinnik pomyślał, że jeśli na takich bredniach miałby polegać antysemityzm, to lepszego nie można sobie życzyć. Czym wobec tego były czarnosecinne pogromy w carskiej Rosji i okrutne prześladowania, które sprawiły, że wielu mistrzów żydowskich, takich jak urodzony w Żytomierzu Ossip Bernstein, opuściło Rosję i przeniosło się do Berlina, Wiednia, Paryża. Jakie bogactwo talentów Rosja utraciła, jak ogromnie Zachód na tym zyskał. W miasteczku Horodenka wyrżnięto rodzinę Salomona Flohra, kiedy ten był małym dzieckiem. Razem ze starszym bratem Mosesem znalazł się w sierocińcu na Morawach, skąd wziął go na wychowanie rabin z czeskich Litomierzyc. W Rostowie nad Donem zamordowano rodziców Tartakowera w czasie pogromów sprowokowanych oskarżeniami o żydowski mord rytualny na chrześcijańskim dziecku.

Czemu Alechin nie wspomina o Tartakowerze? Czy nie dlatego, że mieszkał w Paryżu i po upadku Francji zamiast iść na współpracę z rządem Vichy, udał się do Anglii i przyłączył do oddziałów de Gaulle’a? Inna sprawa, czy rząd Vichy do współpracy z Tartakowerem byłby skłonny. Może raczej z tysiącami innych Żydów wysłałby go do obozu zagłady gdzieś w okupowanej Polsce, której barw Tartakower bronił przed wojną na olimpiadach szachowych. Na domiar złego w odróżnieniu od Alechina Tartakower nie miałby dużych szans na posadę u Hansa Franka.

Przed rewolucją Żydom nie wolno było osiedlać się w Petersburgu i Moskwie. Jego ojciec Moisiej Botwinnik uzyskał prawo zamieszkania w stołecznym Petersburgu dopiero wtedy, gdy zdobył dyplom technika dentystycznego i jego usługi okazały się przydatne dla bogatych mieszczan prawosławnych, a nawet arystokracji, której też się psuły zęby. Najpierw wynajmowali mieszkanie na ulicy Puszkina, a ponieważ ojciec Botwinnika był bardzo dobrym technikiem dentystycznym, przeprowadzili się do siedmiopokojowego mieszkania w domu na Newskim Prospekcie, z windą i szwajcarem na dole. Mieli kucharkę, gosposię, nawet bonę. Ojciec Botwinnika mówił po rosyjsku czysto, bez akcentu, i chociaż dobrze znał jidysz, nigdy nie próbował nauczyć tego języka ani Michała, ani jego brata Izaaka, za co Botwinnik był mu wdzięczny. Po rewolucji ojciec odszedł od nich i założył nową rodzinę, żeniąc się z byłą szlachcianką.

Czy był jakiś związek między niedorzecznościami Alechina, a tym, co w czasie wojny faszyści zgotowali Żydom w gettach i obozach koncentracyjnych? Wielu z tych mistrzów, którzy uciekli z Rosji przed pogromami, prześladowaniem i dyskryminacją, zakończyło życie w nazistowskich obozach śmierci.

— „Reuben Fine, nowojorczyk pochodzący od Żydów ze wschodniej Europy, jest z pewnością bardziej inteligentny od Flohra”.

Tutaj Weinstein zrobił przerwę, żeby zdusić nagłą i trudną do opanowania chęć wybuchnięcia śmiechem. Niektórym uczestnikom zebrania Wszechzwiązkowej Sekcji Szachów ta sztuka się nie udała. Salo Flohr od roku 1942 był obywatelem Związku Radzieckiego i wszyscy obecni dobrze go znali.

— „Wychowany w komunistycznej szkole na koszt wspólnoty żydowskiej, uległ wpływowi, pod względem szachowym, jeśli nie politycznym, nowoczesnej Rosji. Dlatego jest bardziej agresywny niż inni mistrzowie żydowscy w postawie, manierach i prowadzeniu partii szachowej. Jego główna koncepcja gry jest jednak taka sama: całkowicie tradycyjne czyhanie bez żadnego ryzyka. Co najwyżej stara się osiągnąć cel w stosunkowo nowy sposób. Nie tylko przez czekanie i defensywę, lecz przez zagłębianie się w konsekwencje rozmaitych otwarć. W celu polepszenia swoich szans w grze praktycznej podjął się, na przykład, unowocześnienia starego angielskiego podręcznika otwarć szachowych Griffitha i White’a. Aby tego dokonać, musiał przestudiować tysiące wariantów debiutowych, dzięki czemu udało mu się osiągnąć połowiczny sukces w turnieju AVRO w roku 1938, co było ogólnym zaskoczeniem, ale nie sądzę, żeby kiedykolwiek powtórzył ten wyczyn”.

Botwinnik chętnie by się z Alechinem zgodził.

— „Jest jeszcze dwóch żydowskich mistrzów szachowych wartych wzmianki: Reshevsky i Botwinnik. Cudowne dziecko polskich Żydów (było tak wiele cudownych dzieci tej rasy we wszystkich dziedzinach sztuki, dlaczego by nie miało być także cudownego żydowskiego dziecka szachowego raz na jakiś czas?), mały Szmulik Rzeszewski był systematycznie eksploatowany od piątego roku życia przez swoje żydowskie otoczenie. Oczywiście w tamtym czasie (1919–1922) było dosyć pieniędzy dla zaspokojenia wszystkich rodzajów apetytu w demokracjach pijanych zyskami z wojny. Nic dziwnego że Samuel Reshevsky, który się amerykanizował i nawet został mistrzem USA, w wieku trzydziestu lat dorobił się fortuny, dzięki której będzie mógł kontynuować karierę szachową jako amator. Jakie zaskoczenie to wywołało, kiedy stało się jasne, że dorosły Reshevsky po przyjeździe do Europy przedstawiał sobą najgorszy typ szachowego profesjonała i potrafił uciekać się do wszelkiego rodzaju podstępów i forteli szachowych, aby osiągnąć cel! Jeśli, jak mówią, Reshevsky rzeczywiście jest obrazem dzisiejszej szachowej Ameryki, można tylko zawołać: Biedna szachowa Ameryka!”

Ameryka może i była biedna, ale oni wciąż uważali się za mocarstwo szachowe i mieli apetyt na tytuł mistrza świata. Nawet rozegrany we wrześniu 1945 roku mecz radiowy między drużyną radziecką a amerykańską, zakończony straszliwym pogromem drużyny amerykańskiej, nie wybił im ambicji z głowy. Porażkę uznano w Ameryce za przypadek, ponieważ reprezentacja Stanów Zjednoczonych wygrała kilka olimpiad szachowych przed wojną. Jakoś nikt z zaskoczonych komentatorów nie zauważył, że w tych burżuazyjnych olimpiadach nie startował Związek Radziecki.

— „Sowiecki mistrz szachowy Botwinnik zawdzięcza, moim zdaniem, jeszcze więcej niż jego amerykański współwyznawca wpływowi młodej szkoły rosyjskiej”.

Jaki współwyznawca? Botwinnik był przekonanym komunistą i ateistą od dziewiątego roku życia, kiedy zaczął czytać gazety. Chciał wstąpić do Komsomołu tak jak jego starszy brat Izaak, ale uczniów rzadko przyjmowali. Botwinnik się starał i w wieku piętnastu lat wywalczył to, że został kandydatem na członka Komsomołu. Do pełnego członkostwa musiał poczekać do ukończenia politechniki.

— „Instynktownie skłonny do stosowania zasady »bezpieczeństwo ponad wszystko«, stopniowo stał się mistrzem, który wie, jak posługiwać się bronią agresji. Jak do tego doszło, to ciekawa i typowa historia: za tę zmianę odpowiada nie koncepcja ataku i, w razie konieczności, poświęcenia, lecz — jakkolwiek paradoksalnie to może zabrzmieć — dążenie do uzyskania jeszcze większego bezpieczeństwa przez wykorzystanie agresywnych możliwości. Większość partii Botwinnika sprawia wrażenie suchych i bezdusznych. To łatwo wytłumaczyć: nie ma takiego kunsztu, w którym kopia wzbudziłaby takie same uczucia jak oryginał, a jeśli chodzi o sztukę ataku, szachy Botwinnika są niczym więcej jak tylko doskonałą kopią starych mistrzów”.

Botwinnik słuchał w skupieniu. Dobrze by było zapoznać się z całością, także z tymi fragmentami, które Weinstein z pewnością pominął. Jeśli wyrzucić te wszystkie dyrdymały o szachach żydowskich i aryjskich, wówczas w tym, co napisał Alechin, było sporo ciekawych i sensownych rzeczy. Szczególnie zainteresowała Botwinnika poruszona przez Alechina kwestia uzyskania większego bezpieczeństwa za pomocą agresji. Ten problem od dawna nurtował Botwinnika.

Czyj król jest bezpieczniejszy: tej strony, która atakuje, czy tej, która się broni? Każdy powie, że tej, która atakuje. Ale popatrzmy dwa ruchy dalej. Co się stanie, gdy atak zostanie odbity, zwłaszcza atak z poświęceniami? Wtedy król strony atakującej jest bezbronny, nic nie może go uratować. Kiedy armia niemiecka podeszła pod Moskwę i oblegała Leningrad, Hitler mógł czuć się bezpieczny. Ale kiedy ofensywa się załamała i armia niemiecka poniosła ogromne straty, wtedy już nie było takiej siły na ziemi i na niebie, która mogła zatrzymać Armię Czerwoną na drodze do Berlina.

To samo w roku 1812 przytrafiło się Napoleonowi, który chciał zapewnić sobie bezpieczeństwo przez atak. Gdyby nie spóźniona reakcja Cziczagowa w bitwie nad Berezyną, otoczona z trzech stron armia francuska nie zdołałaby wydostać się z kleszczy i zostałaby wycięta w pień. Koniec Napoleona nastąpiłby już wtedy, niepotrzebne by było żadne Waterloo trzy lata później. Botwinnik wysoko cenił „Wojnę i pokój”, wielkie dzieło, w którym Tołstoj dał z siebie wszystko. „Anna Karenina” i inne rzeczy były w jego oczach słabsze. Jeśli chodzi o Dostojewskiego, Botwinnik zgadzał się z opinią Stalina, że Dostojewski miał zły wpływ na radziecką młodzież.

— „Okrzyknięty cudownym dzieckiem w swoim ojczystym kraju (wygrał mistrzostwa Kuby w wieku lat dwunastu) i na początku swojej kariery podziwiany jako ogniście atakujący gracz o wnikliwości samego Morphy’ego, Capablanca stałby się nie tylko bogiem latynoskiego świata szachowego — kim rzeczywiście był przez długi czas — lecz idolem całej światowej społeczności szachowej, gdyby nie został wysłany, jako młody człowiek, na Uniwersytet Columbia w Nowym Jorku i gdyby nie przyswoił sobie tam, w stolicy żydostwa, zawodowych metod szachowych jankesów. Tłumiąc swoje talenty taktyczne, już jako osiemnastolatek zmusił się do tego, by uznać szachy nie za cel sam w sobie, ale za środek zarobku, i aż do granic możliwości postępował według żydowskiej zasady »bezpieczeństwo ponad wszystko «”.

— Czy z takim człowiekiem można utrzymywać stosunki? — pytał Weinstein. — Oto jak wyraża się Alechin o swoim rywalu w walce o tytuł mistrza świata Maksie Euwem: „Ponownie w rewanżowym meczu z Euwem w roku 1937 szachowe żydostwo powstało przeciwko mnie. Większość mistrzów wymieniowych w niniejszym przeglądzie była zaangażowana w mecz jako reporterzy, trenerzy i sekundanci Euwego. W drugim meczu nie wolno mi było dać się zwieść: musiałem walczyć nie z Euwem, ale z całym szachowym żydostwem i ostatecznie moje zdecydowane zwycięstwo było triumfem nad żydowskim spiskiem”.

Weinstein patrzył na Botwinnika. Botwinnik siedział nieporuszony. Wtedy Weinstein palnął mu prosto w oczy, które tkwiły za grubymi szkłami okrągłych okularów jak za pancerną szybą.

— Michale Mojsiejewiczu, ja jestem człowiekiem bezpartyjnym, ale pan jest komunistą. Obydwaj jesteśmy z urodzenia Żydami. Nie rozumiem, jak będzie pan ściskać rękę, która po sam łokieć unurzana jest we krwi Żydów i komunistów?

Botwinnik odpowiedział spokojnie, powoli, z zimną krwią.

— Jeśli mecz z Alechinem się nie odbędzie, Zachód pozbawi Alechina tytułu i Euwe ogłosi się mistrzem świata. Potem przegra mecz z Reshevskym i tytuł mistrza świata na zawsze odpłynie do Ameryki.

Było jasne, że Botwinnik miał zgodę Mołotowa. Stalin i Beria, mimo że obaj pochodzili z Gruzji, gdzie szachy były grą narodową jeszcze na długo przed tym, jak Iljin-Żenewski i Krylenko uczynili królewską grę narzędziem kultury proletariackiej, w zagadnienia szachowe nie leźli. Tymczasem Mołotow miał dość dużo władzy, by w tej sprawie samemu decydować.

— Borysie Samojłowiczu — Botwinnik zwrócił się do Weinstenina pod koniec posiedzenia. — Czy mogę dostać tłumaczenie całości tego, co nam pan tutaj czytał?

— Nie można, Michale Moisiejewiczu. Chciałbym, ale nie można. Materiałów z tajnego archiwum nie wolno rozpowszechniać.

Botwinnik kiwnął głową. On też miał wysoko postawionych przyjaciół.

Najważniejsze było to, że Alechin nie napisał nic nieprzyjaznego władzy radzieckiej. Tego Botwinnik mógł być pewien, bo gdyby w artykułach Alechina coś takiego było, Weinstein nie omieszkałby tego wykorzystać. Botwinnik zwrócił uwagę na czas publikacji: marzec 1941 roku. Trzy miesiące przed agresją Niemiec. Nadal obowiązywał pakt o przyjaźni. Gdyby te artykuły powstały rok później, zapewne znalazłyby się w nich rzeczy wrogie Związkowi Radzieckiemu i mecz z Alechinem byłby niemożliwy.

Na wielkim turnieju AVRO w Holandii w końcu 1938 roku, o którym wspominał Alechin, zwycięstwem podzielili się dwudziestodwuletni Estończyk Paul Keres i Amerykanin Reuben Fine. Botwinnik był trzeci, ale pokonał zarówno aktualnego mistrza świata Aleksandra Alechina, jak i jego poprzednika na tronie Jose Raula Capablancę. Choć tak różne, obie partie były bardzo dobre i Botwinnik był z nich dumny.

Czysta, pozycyjna wygrana z Alechinem w uproszczonej, symetrycznej pozycji, gdzie jedynymi walorami Botwinnika były lepsza pozycja skoczka i opanowanie wolnej linii „c” przez jego wieżę. Wykorzystując niebronione pola wtargnięcia, Botwinnik wprowadził wieżę do obozu przeciwnika i zaatakował pionki nieprzyjaciela z boku i od tyłu. „Tak się gra z geniuszami gry kombinacyjnej” — skomentował Salomon Flohr, który zajął w turnieju ostatnie miejsce.

Gra z Capablancą była zupełnie inna. Botwinnik skoncentrował główne siły w środku, oddając skrzydło hetmańskie na pastwę przeciwnika. Kiedy Capablanca przerzucił tam skoczka i hetmana, żeby zdobyć bezbronnego pionka, Botwinnik dokonał przełomu falangą pionków w centrum, a następnie zaatakował słabe skrzydło królewskie Capablanki, kończąc natarcie efektowną kombinacją z poświęceniem dwóch figur. „Tak się gra z geniuszami gry pozycyjnej” — powiedział Flohr.

Od tamtego turnieju minęło siedem lat i większość tego czasu przypadła na wojnę. Kiedy hitlerowskie Niemcy napadły na Związek Radziecki, trzydziestoletni Michał Botwinnik jako patriota i komunista zgłosił się do wojska, ale nie został przyjęty z powodu słabego wzroku. Oczy zepsuł sobie w dzieciństwie, czytając książki przy latarce pod kocem, żeby matka nie widziała. Do dziewiątego roku życia przeczytał większość klasyki rosyjskiej. Krótkowzrocznego Botwinnika razem z Leningradzkim Teatrem Opery i Baletu imienia Kirowa, w którym jego żona, piękna Ormianka Gajane, była tancerką, ewakuowano do miasta Mołotow, dawniej Perm, u podnóża Uralu, na granicy między Europą i Azją, gdzie Botwinnik pracował zgodnie z wykształceniem jako inżynier elektryk. Gnieździli się tam w jednopokojowym mieszkaniu z żoną i matką, a kiedy w roku 1942 urodziła im się córka Olga, zamieszkała z nimi jeszcze jej niania. Po wojnie rodzina Botwinnika dostała dwupokojowe mieszkanie w Moskwie.

Praca inżyniera elektryka była znojna, zajmowała dużo czasu, dlatego w roku 1943 Botwinnik napisał list do ministra spraw zagranicznych towarzysza Wiaczesława Mołotowa, w którym poskarżył się, że traci swoją kwalifikację szachową, a przecież natychmiast po zwycięstwie nad faszyzmem jego obowiązkiem będzie przystąpić do wypełnienia ważnego zadania, jakim jest wywalczenie dla Związku Radzieckiego tytułu mistrza świata w szachach. Mołotow wydał kierownictwu zakładu, w którym pracował Botwinnik, dyrektywę następującej treści: „Należy bezwzględnie umożliwić towarzyszowi Botwinnikowi zachowanie szachowej gotowości bojowej i zabezpieczyć wyżej wymienionemu odpowiedni czas dla dalszego doskonalenia”. W ten sposób Botwinnik otrzymał dwa wolne dni w tygodniu. Przydzielony mu czas wykorzystał dla dokładnego przeanalizowania i skomentowania wszystkich partii meczu-turnieju o tytuł absolutnego mistrza Związku Radzieckiego, który odbył się w Moskwie i Leningradzie wiosną roku 1941.

Dlaczego potrzebne było wyłonienie absolutnego mistrza ZSRR w przededniu ataku hitlerowskich Niemiec? Dlatego że w normalnych mistrzostwach jesienią 1940 roku Botwinnik podzielił z Isaakiem Bolesławskim dopiero piąte-szóste miejsce, plasując się za Lilienthalem, Bondarewskim, Smysłowem i Keresem. Ten dużo gorszy od oczekiwań wynik Botwinnika był rezultatem hałasu i zamieszania, jakie panowały na widowni i na scenie. Skarżąc się na utrudnienia, Botwinnik oznajmił, że szachy powinny być traktowane z takim szacunkiem jak muzyka i wymagają warunków sali koncertowej.

W meczu-turnieju o tytuł absolutnego mistrza ZSRR wzięło udział pierwszych sześciu z tamtych regularnych mistrzostw. Szło nie tylko o sam tytuł. Należało raz na zawsze rozstrzygnąć kwestię, kto ma grać mecz o mistrzostwo świata z Alechinem: Botwinnik czy może jednak, jak by tego chcieli wrogowie Botwinnika, Paul Keres, który po przyłączeniu Estonii do Związku Radzieckiego na mocy paktu Ribbentrop–Mołotow stał się obywatelem Kraju Rad.

W idealnym warunkach, jakie zapewniła atmosfera Sali Kolumnowej Domu Związków i milicjanci pilnujący przestrzegania ciszy i porządku, wygrał Botwinnik z dużą przewagą nad Keresem, trzeci był dwudziestoletni Smysłow, a Lilienthal i Bondarewski zajęli dwa ostatnie miejsca.

Wychodząc z zebrania Wszechzwiązkowej Sekcji Szachów, Botwinnik zastanawiał się, czemu Weinstein go tak nienawidzi. Jeszcze w 1939 roku, kiedy rozpatrywano różne możliwości rozegrania meczu Botwinnika z Alechinem i trwały rozmowy, Borys Weinstein, który był wtenczas naczelnikiem działu planowania i finansów NKWD, awansowany na to stanowisko z pozycji zastępcy naczelnika Zarządu Budownictwa Przemysłowego i Specjalnego GUŁAG, wykorzystał swoje powiązania, żeby przeszkadzać w negocjacjach. I to pomimo jednoznacznie pozytywnej decyzji Stalina, o której Botwinnik dowiedział się z telegramu. „Jeżeli postanowicie wyzwać szachistę Alechina na mecz, życzymy wam pełnego sukcesu. Resztę nietrudno zabezpieczyć”. Wprawdzie telegram był od Mołotowa, ale Botwinnik rozpoznał ton Stalina, kiedy przeczytał jego treść na głos z kaukaskim akcentem. Zwłaszcza ostatnie zdanie: „Resztę nietrudno zabezpieczyć”.

Tą resztą było dziesięć tysięcy dolarów funduszu nagród, które zapewnić musiał pretendent wyzywający mistrza na mecz, nie licząc pokrycia kosztów podróży, hotelu i posiłków w trakcie trwania pojedynku. Alechin trzymał się protokołu, który w 1922 roku na żądanie Capablanki podpisali w Londynie wszyscy liczący się wtenczas pretendenci: Rubinstein, Maroczy, Reti, Alechin, Bogolubow, Tartakower i Vidmar. Po pokonaniu Capablanki w Buenos Aires w roku 1927 Alechin oczekiwał od pretendentów spełnienia tych samych warunków.

4 Spacer nad morzem

Marzec to młody miesiąc i pachnie świeżością. Francisco już dawno nie widział tak szczęśliwego Aleksandra. Odmłodniał, przybyło mu sił. Znowu ujrzał w nim niezrównanego mistrza, największego geniusza, jaki kiedykolwiek stąpał po ziemi. Poszli na długi spacer nad morzem, aby zaczerpnąć powietrza.

Alechin opowiadał. Mówił o rzeczach, które były smutne, głosem, który nie był smutny, tylko po prostu spokojny. Tragizm tego, o czym opowiadał Alechin, był czasem tak komiczny, że Francisco nie wiedział, jak zareagować.

— Mój ojciec miał dwór i posiadłość ziemską. Był szlachcicem ze starego rodu, znanego jeszcze przed epoką Piotra Wielkiego, marszałkiem szlachty guberni woroneskiej i członkiem Dumy. Matka pochodziła z bardzo bogatej rodziny, do której należała jedna z największych fabryk tekstylnych w Rosji. Miałem brata i siostrę. Bogactwo było, szczęścia nie było. Ojciec spędzał większość czasu w swoim majątku. Popadł w hazard, przegrywał ogromne sumy. Matka zażywała morfinę i całymi dniami leżała w swojej sypialni. Zostawiała nas w Moskwie i leczyła się w europejskich kurortach. Umarła w Szwajcarii, w zakładzie dla obłąkanych.

Przez dłuższą chwilę szli w milczeniu, słuchając mowy wiatru i morza.

— Od dzieciństwa szachy były moją pasją. Siedziałem w nocy przy lampce, która paliła się przed ikoną, i przeglądałem partie szachowe. Uczęszczałem do prestiżowego męskiego Gimnazjum Poliwanowa. Na lekcjach rozwiązywałem w pamięci zadania szachowe i analizowałem pozycje z partii korespondencyjnych. W wieku siedemnastu lat byłem jednym z najlepszych graczy Rosji. Wygrałem wszechrosyjski turniej amatorów i w nagrodę dostałem od cara Mikołaja drogocenną wazę. Zacząłem studia prawnicze na Uniwersytecie Łomonosowa w Moskwie, po roku przeniosłem się do Petersburga. Studiowałem w elitarnej Imperialnej Uczelni Prawoznawstwa. Nosiliśmy mundury podobne do gwardyjskich. Tę samą uczelnię ukończył Czajkowski pół wieku przede mną, po czym został urzędnikiem. W tamtych czasach zawód muzyka nie istniał. Tak jak nie istniał zawód szachisty. Czajkowski mógł się poświęcić komponowaniu dzięki rozmiłowanej w muzyce bogatej mecenasce i protektorce Nadieżdzie von Meck, wdowie po znanym przemysłowcu.

Francisco przypomniał sobie, że Alechin już mu to kiedyś mówił. Powtarzał się. Jego pamięć słabła czy po prostu nie zwracał uwagi na słuchacza? Czy mówiąc do siebie, człowiek też się powtarza?

— W Petersburgu zaczął się mój wzlot ku szachowym szczytom. Na początku 1914 roku wygrałem wszechrosyjski turniej mistrzów, za mną był Nimzowitsch. Wiosną tego samego roku odbył się w Petersburgu wielki turniej międzynarodowy z udziałem najlepszych graczy świata. Zwyciężył mistrz świata Lasker, Capablanca był drugi, a ja trzeci. Wyprzedziłem takie znakomitości jak Tarrasch, Marshall, Bernstein, Rubinstein, Nimzowitsch. Pierwsza nagroda wynosiła tysiąc dwieście rubli. Ja za trzecie miejsce otrzymałem pięćset rubli. Czy zgadniesz, ile Lasker dostał za sam start w turnieju?

Lupi nie miał pojęcia, ale skoro główna nagroda wynosiła tysiąc dwieście…

— Tysiąc rubli?

— Cztery i pół tysiąca! Jak więc widzisz, warto być mistrzem świata.

Francisco się roześmiał. Ostatnio Alechin rzadko bywał w dobrym humorze.

— Capablanca był już wtedy najlepszy na świecie, ale Lasker przez wiele lat unikał rozegrania z nim meczu. Przyjął wyzwanie dopiero w 1921 roku, kiedy wojna światowa i kryzys w Niemczech doprowadziły go do bankructwa. Jeden dolar kosztował setki tysięcy marek, a rząd kubański wyłożył ładną sumę na mecz w Hawanie. Właśnie wtenczas, w Petersburgu, zaprzyjaźniłem się z Capablancą. Nie zawsze byliśmy wrogami. Przestaliśmy podawać sobie ręce po meczu w Buenos Aires. Capablanca żądał ode mnie rewanżu, a ja żądałem od niego spełnienia tych samych warunków, które ja musiałem wypełnić, wyzywając go na mecz.

Alechin patrzył na morze, oddychał głęboko. Jedną rękę trzymał w kieszeni płaszcza, drugą na piersiach. Lupi myślał o tym, że Alechin nie dał rewanżu Capablance, za to rozegrał dwa mecze z dużo słabszym Bogolubowem, łatwo wygrywając. Nie tylko nie podawali sobie rąk. Capablanca wychodził z pomieszczenia, kiedy Alechin do niego wchodził. Stawiając warunki swojego uczestnictwa w turniejach, Alechin żądał od organizatorów, aby nie zapraszali Capablanki.

— Wiadomość o jego śmierci bardzo mnie poruszyła. Równego mu geniusza nie było i nigdy nie będzie. On grał jak Bóg, intuicyjnie. Od razu widział to, do czego inni dochodzili po długich rozmyślaniach, obliczeniach, analizach. Był ulubieńcem Caissy i wszystkich innych bogiń.

— Miał powodzenie u kobiet.

— One go ubóstwiały. Przystojny, elegancki, szarmancki. Kochał luksus i żył w luksusie. Smakosz, koneser szampana i dobrych win. Rząd kubański podarował mu dyplomatyczną synekurę. Podróżował po świecie i chodził z jednego rautu na drugi. Więcej czasu spędzał na bankietach i w kasynach niż przy szachownicy.

Alechin się zatrzymał. Miał taki wyraz twarzy, jakby odkrył ciekawą kombinację.

— Właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że Capablanca umarł dokładnie cztery lata temu. Prawie co do dnia. Wiesz, że on był ode mnie cztery lata starszy? Dokładnie cztery lata i dziewiętnaście dni.

Francisco nic na to nie powiedział. Pomyślał, że to takie typowe dla szachisty. Dostrzegać prawidła tam, gdzie ich nie ma. Wyciągać wnioski z przypadkowych powiązań. Tak jakby chaotyczne, losowe, bezsensowne życie było w czymkolwiek podobne do szachów.

— Capablanca lubił koty, tak jak ja.

Francisco się uśmiechnął. Miłość Alechina do kotów była częścią jego legendy. Jeździł na turnieje ze swoim kotem syjamskim o imieniu Chess. W drodze na olimpiadę szachową, rozegraną w Warszawie w roku 1935, reprezentujący Francję Alechin został zatrzymany na polskiej granicy z powodu braku paszportu. Powiedział wówczas: „Jestem Alechin, mistrz świata w szachach, i mam kota, który nazywa się Chess. Nie potrzebuję paszportu”.

Kiedy Alechin udawał się na kolejną rundę warszawskiej olimpiady, kotem opiekowała się jego żona. Któregoś dnia Grace nie upilnowała kota i Chess zniknął. Alechin był zdruzgotany, nie mógł skoncentrować się na szachach. Przejęci tym wydarzeniem gospodarze dali ogłoszenia do gazet, pojawiły się komunikaty w radio. Okazało się, że mały gazeciarz złapał kota na ulicy i sprzedał go przypadkowemu przechodniowi, panu Graczykowi, za dwadzieścia złotych. Dowiedziawszy się, że to kot mistrza świata w szachach, pan Graczyk miał zaszczyt oddać go Alechinowi, który z przyjemnością zwrócił wydatkowaną sumę.

Organizatorzy olimpiady przedstawili ciekawe dane statystyczne. Wśród graczy dwudziestu drużyn biorących udział w rozgrywkach było dwudziestu dwóch zawodowych szachistów, czternastu pracowników prywatnych przedsiębiorstw, jedenastu urzędników, jedenastu studentów szkół wyższych, ośmiu kupców, siedmiu dziennikarzy, sześciu nauczycieli szkół średnich, czterech inżynierów, trzech profesorów uniwersytetu, dwóch fabrykantów, dwóch właścicieli nieruchomości, jeden sędzia, jeden lekarz, jeden dyrektor banku, jeden pisarz, jeden malarz, jeden muzyk i jeden rolnik.

Jako nastolatek Francisco Lupi marzył o tym, aby zostać profesjonalnym szachistą i grać tak jak Alechin i Capablanca. Nawet nie musiałby być mistrzem świata, wystarczyłoby mu, gdyby mógł być blisko tych największych.

— Powiem ci szczerze, Francisco. To nieprawda, że aż do tamtego meczu byliśmy przyjaciółmi. Relacje między nami były poprawne, ale to była tylko gra. Ja już go od dawna nienawidziłem. Nie znosiłem jego perfekcjonizmu, nie znosiłem tego, że mu się wszystko udawało i to za pierwszym razem, że nie musiał się męczyć, pracować, próbować, że nie musiał się doskonalić, bo od razu był doskonały. Tenis, brydż, bilard, szachy. We wszystkim był najlepszy i w niczym nie wykorzystał swojego potencjału. Za to też go nie cierpiałem. Za marnotrawstwo daru, jaki Bóg daje nielicznym wybranym z całej ludzkości.

— Nie ten jest najlepszy, kto ma największe zdolności, lecz ten, kto najwięcej osiągnie — powiedział Lupi.

— Może masz rację.

Alechin zamyślił się na moment. I nie ten wygrywa, kto jest zdolniejszy, ale ten, kto jest silniejszy. Udowodnił to w meczu z Capablancą.

— Na czym skończyłem? Rok 1914. Grałem akurat w turnieju w Mannheim, kiedy wybuchła pierwsza wojna światowa. Niemieckie władze internowały mnie i Bogolubowa, siedzieliśmy w więzieniu, ale w końcu nas wypuścili. Bogolubow został w Niemczech i założył tam rodzinę, ja okrężną drogą wróciłem do Rosji. Dawałem symultany, żeby zebrać pieniądze dla rosyjskich szachistów, którzy dostali się do niewoli. Poszedłem na front, byłem dowódcą oddziału Czerwonego Krzyża. Ratowałem ludzi pod ogniem nieprzyjaciela. Dwa razy byłem ranny i dwa razy odznaczono mnie medalem świętego Jerzego za odwagę. Kurowałem się w szpitalu, kiedy zaczęła się rewolucja, która przerodziła się w najkrwawszą w dziejach wojnę domową. Kraj pogrążył się w chaosie, prawo przestało cokolwiek znaczyć, cała budowla społeczna runęła. Znalazłem się w Odessie, gdzie aresztowała mnie Czeka pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Białych. Trybunał rewolucyjny skazał mnie na śmierć.

Francisco nic nie wiedział o tym epizodzie w życiu Alechina, jeżeli skazanie na śmierć można nazwać epizodem.

— Wyroku nie wykonano? — zapytał bezwiednie, jeszcze nie otrząsnąwszy się z szoku, i od razu się zawstydził. Alechin się roześmiał.

— Czy masz przed sobą nieboszczyka? Uratował mnie Żyd nazwiskiem Wilner, który pracował w dziale prawnym trybunału rewolucyjnego w Odessie. Był szachistą. W wieku czternastu lat wygrał konkurs rozwiązywania zadań publikowanych na łamach czasopisma szachowego, które wydawał mój brat Aleksy. Wilner zobaczył moje nazwisko na liście osób do rozstrzelania i zatelefonował do przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych Ukrainy, niejakiego Rakowskiego, który o mnie słyszał. Rakowski skontaktował się z Czeka w Odessie i kazał mnie uwolnić. Wróciłem do Moskwy. Ruina, bieda, bezrobocie. Nowa władza ceniła jednak szachy. Miłośnikami królewskiej gry byli Lenin, Rykow, Kalinin, Trocki, Frunze, Łunaczarski. Cała wierchuszka.

— Grał pan w turniejach?

— Grałem w turniejach, dawałem symultany. Nie było ogrzewania, graliśmy w szubach, czapkach, walonkach. Kiedy zabrakło prądu, graliśmy po ciemku szybkie partie przy zapalonej zapałce. Zanim zapałka zgasła, trzeba było wykonać ruch. Wtedy zapałkę zapalał przeciwnik i namyślał się nad swoim posunięciem tak długo, aż go zapałka zaczynała parzyć w palce. Czy uwierzysz, że udało mi się zostać pierwszym czempionem sowieckiej Rosji? Mistrzostwa zorganizował Iljin-Żenewski, bolszewik i jeden z czołowych szachistów Rosji. W roku 1914 zdobył mistrzostwo Genewy. Stąd jego przydomek. W czasie rozgrywek dawali uczestnikom przydział prowiantu na każdy dzień: śledź, chleb, papierosy. Jednego dnia prowiant nie dojechał i szachiści urządzili strajk.

— Z czego pan żył?

— Jako prawnik z wykształcenia dostałem pracę śledczego w głównym zarządzie milicji. Zajmowałem się poszukiwaniem osób zaginionych. Ponieważ znałem biegle niemiecki i francuski, Iljin-Żenewski załatwił mi pracę tłumacza na kongresie Kominternu. Tam poznałem Annę, dziennikarkę i delegatkę Szwajcarskiej Partii Socjaldemokratycznej. Pobraliśmy się, a potem Anna poprosiła Karola Radka o pozwolenie na wyjazd służbowy na Łotwę. Dostałem paszport, wizytę wyjazdową i pojechałem z nią jako jej mąż, tłumacz i przewodnik. Stamtąd przez Litwę przedostaliśmy się do Niemiec. W Berlinie nasze drogi się rozeszły. Anna wróciła do Szwajcarii, ja pojechałem do Paryża. Czy zgadniesz, dokąd najpierw skierowałem kroki?

Francisco wiedział. Kawiarnia na ulicy św. Honoriusza w pobliżu Luwru. Mekka szachistów od XVIII wieku. Grali tam Philidor, Deschapelles, La Bourdonnais, Saint-Amant, Staunton, Kieseritzky, Morphy, Czigorin.

— Do Café de la Régence.

— Oczywiście. Po pięciu latach zostałem obywatelem Francji. Paryżanie pokochali mnie za seans gry na ślepo na dwudziestu ośmiu szachownicach jednocześnie. Nawet ci, co nie odróżniali skoczka od wieży, uznali mnie za wielkiego maestro. To był wtenczas rekord świata. Pisały o tym wyczynie gazety. Potem uzyskałem stopień doktora prawa na Sorbonie.

— Chciał pan pojechać do Rosji?

— W roku 1925 Krylenko zorganizował w Moskwie pierwszy na świecie wielki turniej międzynarodowy całkowicie finansowany przez państwo. Grali tam wszyscy najlepsi, tylko mnie nie zaproszono. Sowieci uważali mnie za białogwardzistę, bo spotykałem się we Francji z Szalapinem, Niżyńskim, Nabokowem. Po meczu z Capablancą było jeszcze gorzej. Jedna z gazet emigracyjnych wypaczyła moją wypowiedź o bolszewikach i uznali mnie za wroga. Słałem listy ze sprostowaniem. Na próżno.

Na swojego pośrednika Alechin wyznaczył dobrego znajomego Juliusa du Monta, redaktora „British Chess Magazine”. Julius du Mont był silnym graczem i autorem książek szachowych. Urodził się w Paryżu, odbył studia muzyczne w konserwatoriach we Frankfurcie i Heidelbergu, następnie wyemigrował do Anglii, gdzie został nauczycielem gry na fortepianie.

Wtedy wydarzyło się coś, co spowodowało, że ciężki głaz serca, z mozołem wtoczony na górę optymizmu, z powrotem stoczył się w dół depresji.

W początkach marca, podczas swojej wizyty w Stanach Zjednoczonych, premier Winston Churchill wygłosił mowę w Fulton, w stanie Missouri. Powiedział o żelaznej kurtynie, która przedzieliła Europę. Stwierdził, że Związek Sowiecki jest tyranią, przed którą trzeba chronić świat. Była to odpowiedź na przemówienie Stalina, wygłoszone miesiąc wcześniej, w którym Stalin oświadczył, że istnieje blok państw kapitalistycznych i imperialistycznych, w których dzieje integralnie wpisana jest wojna, i jak długo te państwa będą istnieć, tak długo będzie istniało zagrożenie dla światowego pokoju.

Alechin zadzwonił do Francisca i poprosił, żeby natychmiast do niego przyjechał. Był roztrzęsiony.

— Czytałeś gazety? Świat oszalał! Druga wojna światowa ledwo się skończyła, a świat dąży do trzeciej. Mój mecz z Botwinnikiem się nie odbędzie.

Lupi starał się go uspokoić. Obejrzeli wspólnie kilka partii Botwinnika z mistrzostw ZSRR, rozegranych latem 1945 roku. Lupi zdobył dla Alechina biuletyn z partiami tego turnieju. Botwinnik wygrał z ogromną przewagą, pokazał mocną grę.

Przez następne dni Alechin pracował sam. Spotkali się dopiero w piątek, 22 marca. Lupi wracał do swojego lizbońskiego mieszkania i zobaczył Alechina. Czekał przed jego drzwiami. Był podniecony i zarazem przestraszony.

— Może popadam w paranoję, ale wydaje mi się, że ktoś mnie śledzi.

— Kto? — zapytał machinalnie Francisco, tak jakby wykonał bezmyślny ruch.

— Skąd mam wiedzieć. Widziałem w różnych miejscach tego samego mężczyznę, ale może mi się zdawało.

Lupi chyba się domyślał. Alechin mógł być pod obserwacją PIDE, tajnej policji politycznej na usługach Antonia Salazara. To całkiem prawdopodobne, zważywszy na jego status. Nie powiedział o tym Alechinowi.

— Wybierzmy się gdzieś — zaproponował. — Przekonamy się, czy coś jest na rzeczy.

— Właśnie po to tu przyjechałem! — gorączkowo zgodził się Alechin. — Zabierz mnie do jakiegoś lokalu, Francisco. Mam dość tego odosobnienia. Muszę żyć, muszę spotykać się z ludźmi. Chcę wyjść z tej trumny. Potrzebuję muzyki, potrzebuję wina. Rozumiesz? Jestem mistrzem świata!

Poszli do Mouraria, dawnej dzielnicy Maurów, ze schodami i wąskimi uliczkami, które pachniały wiosną i ludzkim żywotem. Rozglądali się dyskretnie, ale nie zauważyli nikogo podejrzanego. Zjedli zielony rosół i gulasz z czerwonej fasoli z ryżem i mięsem wieprzowym. Pili wino i słuchali pieśniarki śpiewającej tęskne pieśni fado przy akompaniamencie dwóch gitar.

5 Gorączka szachowa

Po przepisowym półgodzinnym odpoczynku poobiednim Michał Botwinnik poszedł do swojego gabinetu i zaczął czytać tłumaczenie artykułów Alechina z nazistowskiej gazety „Pariser Zeitung”. Materiały zostały mu dostarczone za sprawą jednego ze znajomych, który pracował w otoczeniu Andrieja Żdanowa, członka Biura Politycznego i od niedawna kierownika wydziału kultury i ideologii Komitetu Centralnego. Szachy były częścią kultury. Kultura była częścią ideologii. Na samym wierzchołku szachy podlegały Żdanowowi.

Przeczytał jeszcze raz to, co już słyszał z ust Weinsteina, ale ze szczególną uwagą zapoznał się z pominiętymi przez Weinsteina fragmentami.

O Steinitzu. „Aby rzucić światło na pytanie, kim był Steinitz, trzeba zagłębić się w problem profesjonalizmu w szachach. Ponieważ w każdym kunszcie — a szachy są, mimo elementu konfliktu, twórczym kunsztem — są dwa rodzaje profesjonalistów: pierwszy to są ci, co nie wahają się poświęcić wszystkich innych możliwości życiowych dla swojej sztuki i których nie można winić za to, że starają się zdobyć środki na życie swoją pracą. Zupełnie inny jest ten drugi rodzaj szachowego profesjonała, którego nie zawaham się nazwać typem żydowskim, dla którego zarobek jest ważniejszy niż sztuka. Żyd Steinitz urodził się w Pradze, można go nazwać pierwszym w swoim gatunku, i szybko, o wiele za szybko, miał zwolenników”.

Czy Botwinnik był szachowym profesjonałem? Był i nie był. Państwo radzieckie pozwalało wybitnym mistrzom całkowicie poświęcić się szachom, ale Botwinnik pracował zawodowo i myślał o karierze naukowej. Jego wzorem był profesor Vidmar, mistrz szachowy, a jednocześnie specjalista w dziedzinie energetyki.

O Janowskim. „Typowym przedstawicielem tej grupy jest polski Żyd Janowski, który żył w Paryżu. Udało mu się znaleźć bogatego człowieka, mianowicie holenderskiego »artystę« Leo Nardusa, również Żyda, i nie wypuszczał tego człowieka z objęć przez dwadzieścia pięć lat. Ktoś pokazał temu Nardusowi kilka partii Morphy’ego z efektownymi ofiarami. Od tej pory Morphy stał się jego idolem i kazał swojemu protegowanemu grać piękne partie za wszelką cenę. W odpowiedzi Janowski, chcąc nie chcąc, zaczął tworzyć efektowne partie, ale wkrótce stało się jasne, że stać go na to tylko ze słabszymi oponentami. W walce z prawdziwymi mistrzami jego styl był tak samo przyziemny, suchy i materialistyczny jak u dziewięćdziesięciu dziewięciu procent jego rasowych braci. Nigdy nie był poważnym przeciwnikiem dla Laskera, który pokonał go dziecinnie łatwo w paru meczach. Możemy tutaj zauważyć, że jedną z najbardziej typowych cech »talentu« Laskera było unikanie najbardziej niebezpiecznych przeciwników i stawianie im czoła dopiero wtedy, kiedy nie stanowili już realnego niebezpieczeństwa z powodu wieku, choroby lub ubytku sił życiowych”.

Talentem do unikania trudnych przeciwników mógł się pochwalić nie tylko Lasker. To samo robił Capablanca, który uchylał się od meczów z Rubinsteinem i Alechinem. Potem Alechin wykręcał się od meczu z Capablancą. Tylko Steinitz wyzywał na mecz tych, z którymi grało mu się najciężej, aby udowodnić światu i samemu sobie, że jest prawdziwym mistrzem. Umarł w przytułku dla umysłowo chorych.

Drugim żydowskim konkurentem Laskera był mistrz z Łodzi Akiba Rubinstein. Wychowany jako ortodoksyjny Żyd w talmudycznej nienawiści do gojów, od początku swojej kariery miał obsesję na punkcie uczynienia ze swojej inklinacji do szachów jakiejś »misji«. Z tego powodu przystąpił do studiowania szachów z taką samą gorliwością, z jaką studiował Talmud jako chłopiec. Nic dziwnego, że Rubinstein, który był lepiej obznajomiony z teorią otwarć niż jego przeciwnicy, mógł cieszyć się, od swojego debiutu na międzynarodowej arenie, imponującymi wiktoriami. Jego wybitnym dokonaniem było dzielenie pierwszego miejsca z Laskerem w Petersburgu w 1909 roku, na tym pamiętnym turnieju, w którym uczestniczyłem jako szesnastolatek. Od tego szczytowego osiągnięcia zaczął się jego schyłek, najpierw powolny, potem coraz wyraźniejszy. To prawda, dalej niezmordowanie studiował i osiągnął parę odosobnionych sukcesów, ale dało się zauważyć, że było to już za wiele dla jego umysłu, który miał uzdolnienia do szachów, ale pod innymi względami był zupełnie przeciętny. Tak więc kiedy przyjechałem do Berlina po czterech latach doświadczeń z Sowietami, zastałem tam Rubinsteina, który okazał się zaledwie połową arcymistrza i jedną czwartą człowieka. Coraz mroczniejsze zasłony zamykały się wokół jego umysłu, po części od megalomanii, po części od manii prześladowczej. Mimo paru względnych sukcesów jego mania prześladowcza stawała się coraz silniejsza. W ostatnich dwóch, trzech latach swojej kariery miał zwyczaj uciekać — dosłownie! — od szachownicy, gdy tylko wykonał swoje posunięcie. Siadał gdzieś w kącie sali turniejowej i nie wracał, dopóki na niego znowu nie przypadła kolej wykonania ruchu. Czynił to, jak sam wyjaśnił, żeby »uniknąć złego oddziaływania jaźni przeciwnika«. Rubinstein jest teraz gdzieś w Belgii, martwy dla szachów”.

Spostrzeżenia na temat połączenia megalomanii z manią prześladowczą były ciekawe i Botwinnik je sobie wynotował. Podobnie jak uwagę o umyśle uzdolnionym do szachów, lecz poza tym przeciętnym. Czy umysł tego rodzaju, pozbawiony wzmocnień intelektualnych z innych stron, nie wykazuje tendencji do załamania, kiedy dochodzi do długotrwałych przeciążeń na skutek gry na najwyższym poziomie?

Rubinstein rzeczywiście był martwy dla szachów. Z informacji, jakie Botwinnik posiadał, wynikało, że przeżył wojnę ukryty w brukselskim sanatorium dla psychicznie chorych i już z niego nie wyjdzie.

Alechin zarzucał Rubinsteinowi gorliwość w studiach nad szachami. Rubinstein powiedział, że studiuje szachy po sześć godzin dziennie przez trzysta dni w roku, sześćdziesiąt dni gra w turniejach, a pięć dni odpoczywa. Widocznie jako syn ziemianina i fabrykantki Alechin widział w ciężkiej pracy coś uwłaczającego, godnego tylko chłopów, Żydów i robotników. W podejściu Alechina do pracy nad szachami Botwinnik dostrzegał podzwonne dla przestarzałego pojęcia o geniuszu i talencie, jako metafizycznych, czy raczej magicznych, darach mitycznego boga, które wystarczą i już żadne systematyczne studia nie są potrzebne. Czyżby zazdrościł Capablance, którego otaczał nimb doskonałości bez trudu? Alechin sam był tytanem pracy. Od dzieciństwa nie rozstawał się z szachami. Nie studiował szachów tylko wtedy, kiedy grał albo pił. A nierzadko zdarzało mu się grać nietrzeźwym. Capablanca całe życie tak pracowicie podtrzymywał mit o tym, że w ogóle nad szachami nie pracuje, że wielu uwierzyło, zwłaszcza tych, co grają słabo mimo pracowitości.

„Tak więc doszło do tego, że tych dwóch, Żyd Botwinnik i Latynos Capablanca, skręciło w końcu w tę samą złą stronę. Ich istnienie jest niewątpliwie konieczne dla naszej sztuki i dla pokonania myśli defensywnej w szachach, ponieważ są wyjątkami potwierdzającymi regułę. Wyjątkami? Tak, prawdziwymi wyjątkami. Niestety, istnieją też fałszywe wyjątki, szachowi artyści, którzy wykorzystują aryjskiego ducha ataku w dążeniu do zaspokojenia profesjonalnej żądzy złota. Typowymi przedstawicielami tej tendencji są niewątpliwie wiedeński Żyd Rudolf Spielmann, obecnie osiadły w Sztokholmie, i Jacques Mieses z Lipska, mieszkający teraz w Londynie. Spielmann, który z pewnością ma dar waleczności, już w początkach swojej kariery doszedł do wniosku, że dar ten przyniesie mu najwięcej pieniędzy, jeśli uda mu się zdobyć sławę mistrza ataku z ofiarami. W taki sam sposób jak Fine i Botwinnik studiowali otwarcia i prawidła gry ofensywnej, Spielmann poświęcił się dużo prostszemu problemowi wysokiej techniki gry z poświęceniami. Trzeba przyznać, że w toku długiej kariery osiągnął pewne sukcesy. W roku 1935 posunął się do tego, że opublikował książkę pod demoralizującym tytułem »Poprawne poświęcenia«. W tej książce analizowany jest każdy możliwy do skalkulowania rodzaj poświęcenia w szachach poza tym jedynym, który znamionuje prawdziwego artystę, a mianowicie poświęcenia intuicyjnego”.

Spod złośliwej oceny Alechina wyzierał jego respekt zarówno dla Botwinnika, jak i Capablanki. Botwinnik grał z trzema mistrzami świata: Laskerem, Capablancą i Alechinem. Z nich największy był Capablanca. Kiedy Botwinnik przedstawił mu Gajane na przyjęciu po turnieju w Moskwie w roku 1935, Capablanca powiedział: „et bonne, et belle”.

Gajane była piękna, mądra i dobra. Przed ślubem rozmawiali o wierze. Gajane była chrześcijanką, Botwinnik komunistą. Czy to nie będzie przeszkodą?

— Jestem komunistą w duchu pierwszego komunisty na Ziemi, Jezusa Chrystusa — powiedział Botwinnik i Gajane za niego wyszła.

Problem poświęceń poprawnych, czyli takich, które dają się do końca policzyć, i intuicyjnych, które opierają się na wyczuciu i dynamicznej ocenie pozycji, nurtował Botwinnika na długo przed tym, jak został mistrzem, już od czasu, kiedy osiągnął poziom gry pierwszej kategorii.

Początek szachowej kariery Michała Botwinnika to był rok 1925. Nikołaj Krylenko zorganizował w Moskwie wielki turniej międzynarodowy, na który przyjechały gwiazdy Zachodu, aby dać mistrzowską lekcję szachistom radzieckim. Celem kampanii pod hasłem „Szachy w masy” było wychowanie w Związku Radzieckim graczy formatu mistrzowskiego, którym trzeba było dać możliwość doskonalenia w konfrontacji z najlepszymi graczami z zagranicy.

Wygrał Ukrainiec Bogolubow, który wciąż miał obywatelstwo ZSRR, chociaż mieszkał na stałe w Niemczech i za człowieka radzieckiego nie był uważany. Drugie miejsce zajął były mistrz świata Emanuel Lasker, trzecie aktualny mistrz świata Capablanca, czwarte Marshall. Najlepszy gracz Związku Radzieckiego Piotr Romanowski był ósmy, Iljin-Żenewski dziesiąty.

Zainteresowanie turniejem było tak ogromne, że Wsiewołod Pudowkin nakręcił film pod tytułem „Gorączka szachowa”. Film był krótką komedią o prostej fabule. On kocha ją, ona kocha jego, mają się pobrać. Ale w Moskwie toczy się turniej szachowy i on jest tak bardzo pochłonięty grą, że zapomina o całym świecie, zapomina nawet o niej. Ona wszędzie widzi ludzi grających w szachy i zrozpaczona nienawidzi tej gry coraz bardziej. Chce się otruć, ale zaabsorbowany partią szachów aptekarz zamiast flakonu z trucizną daje jej przez pomyłkę figurę szachową, którą ona ze złością wyrzuca. Wyrzuconą figurę łapie Capablanca, który gra w filmie samego siebie. Ona mówi, że nie cierpi szachów, na co Capablanca odpowiada, że na widok pięknej kobiety czuje to samo. Capablanca zaprasza ją do swojego lincolna i zabiera na turniej, gdzie ona zaraża się gorączką szachową. Na turnieju spotyka ukochanego i uszczęśliwiona mówi, że nie wiedziała, że to taka zachwycająca gra. Proponuje rozegranie obrony sycylijskiej, co kończy się namiętnym pocałunkiem.

Oprócz Capablanki na filmie uwiecznieni zostali inni maestro tamtego czasu: niewysoki, ciemnowłosy okularnik Carlos Torre rodem z Meksyku, wysoki Amerykanin Frank Marshall z rzymskim nosem, Czechosłowak Richard Reti o wyłupiastych oczach i z ciemnym jeżykiem na głowie, łysawy, okrągły Austriak Rudolf Spielmann, szczupły Anglik Frederick Yates z ulizanymi włosami, surowy Austriak Ernst Grünfeld o wysokim czole i w rogowych okularach.

Botwinnik patrzył na zaśnieżone ulice Moskwy, po których sunęły sanie zaprzężone w konie i mijały się z samochodami i tramwajami. Tak jakby mijały się dwie epoki. Stara, carska Rosja furmankami i saniami odjeżdżała w niebyt, na jej miejsce przyjeżdżała ciężarówkami nowa, radziecka Rosja. Niemy film o grze, w którą się gra milcząc.

Uroczyste otwarcie turnieju odbyło się w Sali Kolumnowej Domu Związków, klasycystycznym budynku z końca XVIII wieku, siedzibie kniazia Wasyla Dołgorukowa, który w wojnie z Turcją zdobył Krym. Grano we foyer i restauracji dawnego hotelu Metropol, w którym po rewolucji urządzono Dom Rad, w bliskim sąsiedztwie placu Czerwonego.

W wolny dzień 20 listopada 1925 roku, data pamiętna dla Botwinnika, dyrektor Leningradzkiego Centralnego Klubu Szachowego Jakow Rochlin namówił Capablancę na przyjazd do Leningradu w celu rozegrania symultany. Potem poszła fama, że to nie tyle siła perswazji Rochlina tego dokazała, ile nadzieja Capablanki na spotkanie z pewną damą. Tak czy siak, do udziału w symultanie Rochlin zaprosił Michała Botwinnika, młodziutkiego, ale już wyróżniającego się w klubie szachistę pierwszej kategorii.

Na Dworcu Moskiewskim w Leningradzie od rana czekał na mistrza świata tłum wielbicieli. Kobiety z kwiatami, szachiści z szachownicami. Na placu przed dworcem dyżurował samochód. Tak jak w Moskwie do dyspozycji Capablanki oddano luksusowego lincolna z kierowcą. Wraz z przyjazdem pociągu napór tłumu zwiększył się do tego stopnia, że do strefy wydzielonej zwanej dworcem kolejowym wezwano oddział milicji, który z trudem odepchnął napierających i zrobił wąski korytarz dla znakomitego gościa.

— Kto przyjeżdża? — zapytał milicjant Kolka, czerwony z wysiłku.

— Jakaś gwiazda filmowa! — milicjant Stiopa podniósł głos ponad harmider. — Mówią, że ślicznotka.

Capablanca przebrnął przez tłum admiratorów, wsiadł do auta i odwieziony został do hotelu, gdzie portier wręczył mu kilka paczek listów, które przyszły na jego nazwisko.

Sala w klubie była dość ciasna, sufit nisko, narodu nabiło się do niemożliwości, bo oprócz graczy zwaliła się masa kibiców. Czternastoletni uczeń Misza Botwinnik ledwo przebił się do swojego stolika, gdzie siedział wciśnięty między dwóch dorosłych, a przy tym rosłych szachistów. Capablanca nie patrzył, z kim gra. Niepozorny chłopak w okularach przesuwał figury tak jak wszyscy. Spojrzał na Botwinnika dopiero wtedy, gdy wpadł w przegraną pozycję.

Mistrz świata nie zachował się po rycersku. Rozgniewał się i strącił figury z szachownicy. Nie podał zwycięzcy ręki, nie uśmiechnął się, przybrał nieprzyjemny wyraz twarzy. Botwinnikowi wcale nie zrobiło się z tego powodu przykro. Był szczęśliwy, jego nazwisko znalazło się w gazetach. Później, kiedy Botwinnik poznał Capablancę lepiej, złożył ten incydent na karb panującej w sali duchoty i widocznego zmęczenia mistrza świata, który rozchwytywany był wszędzie, gdzie się pokazał, i nie miał chwili spokoju.

Po turnieju AVRO Botwinnik i Alechin uzgodnili w Amsterdamie warunki meczu. Spotkali się przy herbacie w restauracji hotelu Carlton, niedaleko rynku kwiatowego. Atmosfera była przyjazna. W rozmowach brał udział Salo Flohr, który po zajęciu ostatniego miejsca zrezygnował ze swojego prawa do meczu z Alechinem. Flohr był już w tamtym czasie przyjacielem Botwinnika, któremu potrzebny był świadek. Mimo wszystko Botwinnik negocjował z emigrantem.

Początek dobrych stosunków Botwinnika z Flohrem datował się na rok 1933. Po zdobyciu przez Michała Botwinnika tytułu mistrza ZSRR po raz drugi z rzędu — pierwszy raz Botwinnik został mistrzem w roku 1931, w wieku dwudziestu lat — Iljin-Żenewski i Krylenko postanowili zorganizować mecz między nadzieją radzieckich szachów a Salomonem Flohrem, wówczas jednym z najsilniejszych graczy świata i pretendentem do szachowej korony. Rozegrano sześć partii w Moskwie i sześć w Leningradzie. Botwinnik przegrywał dwiema partiami po pierwszej, moskiewskiej części meczu i wszyscy uznali, że jest beznadziejny. Tylko Sława Ragozin i Abram Model w niego nie zwątpili. Ragozin pomógł mu znaleźć wzmocnienie dla białych w wariancie Panowa obrony Caro-Kann, a Model poradził mu, żeby czarnymi zastosował obronę holenderską, dzięki czemu Botwinnik wyrównał wynik w leningradzkiej części pojedynku.

Na bankiecie w Astorii z okazji zakończenia meczu Krylenko powiedział, że Botwinnik, remisując ten, zdawałoby się, przegrany mecz, pokazał cechy prawdziwego bolszewika. Po bankiecie, w którym brała udział elita Leningradu, szachiści, artyści, naukowcy i prawnicy, odbyły się tańce. Botwinnik miał przyjemność tańczyć z baleriną Teatru Opery i Baletu imienia Kirowa Galiną Ułanową i nie mógł otrząsnąć się z wrażenia, że inne dziewczęta tańczyły fokstrota i charlestona lepiej od niej. Gajane też była baleriną tego teatru i tak jak Ułanowa również była uczennicą Agrippiny Waganowej.

Mecz między Alechinem a Flohrem był już właściwie obstalowany. Międzynarodowa Federacja Szachowa FIDE, do której Związek Radziecki nie należał, wzięła pod uwagę sukcesy turniejowe Flohra i rekomendowała go na mecz o mistrzostwo świata. Alechin się zgodził, ponieważ Flohr znalazł mecenasa w osobie Tomasza Baty, czechosłowackiego fabrykanta obuwia, który gwarantował dziesięć tysięcy dolarów funduszu nagród. W całej Pradze można było zobaczyć portrety uśmiechniętego Salo Flohra, polecającego buty wykonane przez Batę. Sfilmowana w maju 1938 roku w hotelu Alcron scena podpisywania umowy była pokazywana w praskich kinach. Parę miesięcy później, pod koniec września 1938 roku, podpisano układ monachijski, który pozwolił Hitlerowi na rozbiór Czechosłowacji, a w listopadzie Flohr poniósł klęskę na turnieju w Holandii. Oba wydarzenia zadały ostateczny cios jego marzeniom o mistrzostwie świata.

Na przekór przeszkodom czynionym zarówno przez Weinsteina i jego popleczników, którzy podkreślali złą polityczną reputację Alechina, jak i przez kierownictwo Komitetu Kultury Fizycznej i Sportu przy Radzie Ministrów ZSRR, które powoływało się na list grupy mistrzów uprzejmie donoszących, że Botwinnik jest słaby i przegra mecz z białym emigrantem, przynosząc ujmę szachom radzieckim, Botwinnik dopiął swego i oficjalne wyzwanie zostało wystosowane. Latem roku 1939 Alechin przysłał odpowiedź, w której obwieszczał, że przyjmuje wyzwanie i wszystkie warunki oprócz jednego: zamiast rozegrania całego meczu w Moskwie Alechin proponował połowę przeprowadzić w Londynie. Botwinnik grzecznie, lecz stanowczo odpowiedział, że należy trzymać się uzgodnień z Amsterdamu. Potem nastąpiła sześcioletnia zwłoka spowodowana wojną.

Wojna przeszkodziła przeprowadzeniu meczu, ale nie przerwała przygotowań Botwinnika do starcia z Alechinem. Botwinnik analizował jego partie z ostatnich lat. Było jasne, że mistrz świata obniżył loty. Zdarzały mu się zawstydzające porażki. Doniesienia o złym stanie zdrowia Alechina i jego pijaństwie znajdowały potwierdzenie w słabej grze. Repertuar debiutowy Alechina był przestarzały i pełen dziur, szczególnie w grze czarnymi. Botwinnik nie powinien mieć problemów z osiągnięciem przewagi białymi. Natomiast czarnymi zamierzał grać obronę francuską. Botwinnik wierzył w jej solidność i cały czas szukał wzmocnień. W zapasie miał obronę sycylijską, nad którą pracował od dawna. W debiutach zamkniętych planował obronę holenderską i obronę Grünfelda.

Mimo wszystko Botwinnik doceniał przeciwnika. Alechin miał na koncie wiele imponujących sukcesów i nawet w czasie wojny rozegrał kilka partii, które śmiało można nazwać arcydziełami. Botwinnik, tak jak wszyscy, podziwiał ducha walki Alechina, jego siłę woli, odwagę i porażającą kreatywność. Oceniał swoje szanse wyżej, jednak wynik meczu bynajmniej nie był przesądzony. Botwinnik był zbyt mądry, by w to uwierzyć.

W przeciwieństwie do Alechina, który w czasie wojny brał udział jedynie w podrzędnych turniejach, Botwinnik grał z silnymi radzieckimi mistrzami, z których wielu przerosło już najlepszych graczy Zachodu. Na turniejach w Swierdłowsku w roku 1943 i w mistrzostwach ZSRR w Moskwie w roku 1944 i 1945 Botwinnik osiągnął znakomite rezultaty. W odróżnieniu od Alechina, który prowadził niesportowy tryb życia, Botwinnik dbał o kondycję fizyczną. Zaczynał dzień od gimnastyki. Po obiedzie odpoczywał. Regularnie spacerował.

Podczas przechadzki przyszedł mu do głowy pomysł zorganizowania zespołu do spraw przygotowań do meczu. Botwinnik miał na myśli nieformalną grupę składającą się ze sprzyjających mu mistrzów i przychylnych członków władz. Podobny komitet pomógł Maksowi Euwemu pokonać Alechina. Zaprosił do współpracy mistrzów Majzelisa, Ragozina, Rochlina i Goldberga. Ten ostatni tymczasowo pełnił obowiązki przewodniczącego Wszechzwiązkowej Sekcji Szachów w miejsce Weinsteina, którego odsunięto po rozmowie Botwinnika z kimś, kto miał dostęp do ucha Żdanowa.

Następnym krokiem było stworzenie optymalnych warunków do przygotowań. Botwinnik wnosił o półroczny płatny urlop od obowiązków zawodowych, comiesięczne stypendium na dodatkowe wydatki, zapewnienie odpowiedniej liczby miejsc dla Botwinnika i trenerów wraz z rodzinami w domu wypoczynkowym pod Moskwą, pobyt w sanatorium, zwiększenie racji żywnościowych, prawo do korzystania z rządowej lecznicy oraz oddanie do dyspozycji samochodu służbowego. Wprawdzie za zwycięstwo w turnieju moskiewskim w 1935 roku ludowy komisarz przemysłu ciężkiego Grigorij Ordżonikidze nagrodził Botwinnika samochodem, ale potrzebny był nowy. Trochę mniej stanowczo niż o przytoczone wyżej rzeczy Botwinnik prosił o rozpatrzenie możliwości przydzielenia nowych, większych mieszkań zarówno jemu, Botwinnikowi, jak i jego trenerowi Wiaczesławowi Ragozinowi.

— Nie przesadziłeś, Misza? — zapytał Ragozin z przestrachem w głosie.

— Nie rozumiesz, Sława. Chodzi o to, żeby w sprawę przygotowań do meczu w maksymalnym stopniu wciągnąć władze. Tak żeby wierchuszka zobaczyła, że zdobycie tytułu mistrza świata nie przychodzi za darmo, lecz wymaga nakładów. Dzięki temu wzrośnie prestiż tytułu i zadowolenie władz z jego zdobycia.

Ragozin pomyślał, że wzrośnie prestiż Botwinnika i zadowolenie władz z niego. Ale jeśli Botwinnik zdobędzie tytuł, to wtedy on, Wiaczesław Ragozin, będzie trenerem mistrza świata i jego położenie stanowczo się poprawi.

Pracę z Ragozinem Botwinnik uważał za owocną. Przed mistrzostwami Związku Radzieckiego w 1945 roku rozegrali mecz treningowy. Botwinnik chciał usunąć jedną ze swoich wad, jaką była zbyt szybka gra po osiągnięciu dużej przewagi, co prowadziło do słabszych ruchów i w konsekwencji trudności w realizacji przewagi, w skrajnych przypadkach nawet wypuszczenia wygranej. W meczu z Ragozinem wypróbował zaproponowaną przez Tarrascha metodę uporania się z tym niedostatkiem: kiedy wygrana jest blisko, usiądź na rękach. W decydujących momentach partii, zwłaszcza gdy przeciwnik był w niedoczasie i przyspieszał grę, Botwinnik wkładał obie ręce pod uda i mocno je przygniatał, ażeby żadna z jego rąk się nie wyrwała i nie zrobiła nieprzemyślanego ruchu. W trakcie gry kazał Ragozinowi palić papierosy i wydmuchiwać dym na wprost, a nie na bok lub w stronę sufitu. Dodatkowym utrudnieniem było włączone głośno radio.

Botwinnik dobrze pamiętał tamte nieudane dla niego mistrzostwa w roku 1940, kiedy zajął dopiero piąte miejsce i koniecznym się stało zorganizowanie dodatkowego meczu-turnieju o tytuł absolutnego czempiona ZSRR. Zauważył wtedy, jak bardzo przeszkadzał mu w koncentracji szum na zapełnionej kibicami widowni i dym z papierosów palonych przez przeciwników.

Ragozinowi trening nie posłużył. Skarżył się na niezwykłą ciszę w sali turniejowej, przez którą nie mógł się skupić, i zajął w mistrzostwach dopiero dwunaste miejsce.

Przygotowania do batalii szły właściwym trybem, ale trzeba było się spieszyć. Nie tylko na Zachodzie, także w Związku Radzieckim coraz wyżej podnosiły się głosy domagające się odebrania Alechinowi tytułu. Kierownictwo NKWD naciskało na Botwinnika, żeby zrezygnował z meczu. Przysłali oficerów, którzy chcieli go nastraszyć, rozpytując o zagraniczne kontakty. Botwinnik napisał w tej sprawie zawiadomienie dla Komitetu Centralnego i przestali go nachodzić.

Aby uniknąć przedłużania negocjacji, Botwinnik zgodził się na wszystko, co uzgodniono przed wojną, włącznie z zagwarantowaniem Alechinowi dwóch trzecich funduszu nagród bez względu na to, kto zwycięży. Zaproponował nawet, żeby cały mecz odbył się w Anglii, co spotkało się z aprobatą władz. Alechin stał się jeszcze mniej akceptowalny politycznie niż przed wojną, więc lepiej pojedynkować się na gruncie neutralnym, tak jak to się robi z kimś, z kim nie chce się mieć do czynienia, ale którego trzeba pokonać i potem można już wyrzucić przybrudzone rękawiczki.

Prezydent Brytyjskiej Federacji Szachowej pan Derbyshire wyraził gotowość przeprowadzenia meczu, który mógłby się zacząć w sierpniu 1946 roku w Nottingham lub Londynie. Po tej deklaracji Botwinnik natychmiast odprawił depeszę do Alechina, a w ślad za depeszą wysłał list.

Z Nottingham związane były dobre wspomnienia z rozegranego tam w roku 1936 turnieju. Botwinnik pojechał do Anglii z Gajane. Wyjazd z żoną za granicę był trudny do przeprowadzenia, wymagał zgody wysoko postawionych czynników politycznych i przyzwolenia wydziału bezpieczeństwa. Botwinnikowi udało się władze przekonać w rozbrajająco prosty sposób. Oświadczył, że po pierwsze, jest komunistą, po drugie, z żoną zagra lepiej.

Na tym najsilniejszym w powszechnej opinii turnieju lat międzywojennych, w którym grał mistrz świata, wszyscy byli mistrzowie świata i plejada młodych talentów, Botwinnik podzielił pierwsze miejsce z Capablancą i było to pierwsze zwycięstwo radzieckiego mistrza poza granicami kraju. Wyprzedził Euwego, który rok wcześniej odebrał Alechinowi tytuł mistrza świata, aby go stracić rok później, oraz Fine’a, Reshevsky’ego, Alechina, Flohra i starego Emanuela Laskera, który od roku mieszkał w Moskwie i grał pod flagą ZSRR. Alechin przegrał w Nottingham z Capablancą i Reshevskym i był na obu straszliwie rozeźlony.

Tłum entuzjastów gry szachowej witał Botwinnika na dworcu kolejowym w Moskwie. Botwinnik podziękował za ciepłe przyjęcie i obiecał, że postara się w przyszłości przyczynić jeszcze więcej radości Krajowi Rad. Zadowolony Krylenko objął Botwinnika i powiedział, że przesłanie, które napisał w jego imieniu i wysłał na daczę do Stalina, będzie publikowane w gazetach.

Od czasu turnieju w Nottingham Botwinnik należał do kategorii ludzi chronionych, ale nie był jeszcze nietykalny. Do tego potrzebny był tytuł mistrza świata.

Nottingham byłby dla Botwinnika lepszy niż Londyn.

Wieczorem, w niedzielę 24 marca, zadzwonił telefon. Botwinnik usłyszał w słuchawce głos Borysa Podceroba, naczelnika Sekretariatu Ludowego Komisariatu Spraw Zagranicznych.

— Alechin umarł — powiedział Podcerob.

6 Zadławienie

To był chłodny sobotni wieczór. Joaquim Santos szedł do pensjonatu Hotel Parque, w którym pracował jako kelner i aprowizator. Opodal pensjonatu, w słabo oświetlonej części ulicy, tam gdzie kończył się zasięg latarni i zaczynała ciemność, dostrzegł leżącego nieruchomo na ziemi człowieka. Podszedł bliżej.

— Panie Alechin! Panie Alechin!

Joaquim Santos schylił się, uniósł głowę Alechina i poklepał go po twarzy. Półprzymknięte powieki ani drgnęły. Alechin był nieprzytomny. Santos nie poczuł zapachu alkoholu. Dotknął jego szyi, starał się namacać tętnice. Szyja była chłodna, pulsu ani oddechu nie wyczuł.

Podniósł się i szybkim krokiem poszedł do pensjonatu. Po kilku minutach wrócił razem z właścicielem Carlosem Pontesem, który tak jak poprzednio Santos, pochylił się nad leżącym.

— Doktorze Aleksandrze! Doktorze Aleksandrze!

Carlos Pontes potrząsnął nieruchomym ciałem i podobnie jak Santos zbadał leżącego, poszukując jakichkolwiek oznak życia. Przekonał się, że Alechin rzeczywiście nie żyje.

— Zaniesiemy go do hotelu.

— Czy nie lepiej go tak zostawić i zawezwać policję?

— Nie może tu leżeć. Mam polecenie zawiadomić PIDE, jak coś się stanie. Pomóż mi.

Zanieśli Alechina do jego pokoju i położyli na łóżku. Zdrowo się przy tym namęczyli. Alechin chorował i stracił na wadze, ale był postawnym mężczyzną.

Dwie godziny później przyjechało dwóch oficerów PIDE, Felipe Antunes i Fernando Cruz. Był z nimi doktor Antonio Ferreira, zapalony szachista, który wcześniej opiekował się Alechinem i dostąpił zaszczytu rozegrania z nim dwóch partii, z których obie przegrał, mimo że mistrz grał bez patrzenia na szachownicę. Towarzyszył im Luis Lupi, ojczym Francisca, który pracował dla portugalskiego oddziału Associated Press. Carlos Pontes wiedział od Francisca, że jego ojczym, tak jak wielu innych, jest współpracownikiem policji politycznej.

Doktor Ferreira potwierdził zgon, następnie pod okiem agentów przystąpił do wstępnego ustalenia przyczyny śmierci. Carlos Pontes i Joaquim Santos zostali poproszeni o opuszczenie pomieszczenia. Luis Lupi wyszedł razem z nimi.

— Ma pan aparat fotograficzny? — zapytał Pontesa. — Tak się spieszyłem, że nie miałem czasu pojechać do domu po mój własny.

Kiedy Carlos Pontes poszedł poszukać aparatu, z pokoju Alechina wyszedł oficer Fernando Cruz i kazał Santosowi przynieść kolację dla Alechina.

— Nie rozumiem — zdziwił się Santos. — Przecież pan Alechin…

— Proszę przynieść kolację. Nikomu ani słowa.

Santos poszedł do kuchni i poprosił o przygotowanie kolacji dla pana Alechina.

Carlos Pontes przyniósł aparat fotograficzny.

— Nie jest to profesjonalny sprzęt — powiedział Luis Lupi, oglądając aparat. — Ale dobre i to.

— Zadzwonić do Francisca? — zapytał Pontes.

— Jutro.

Doktor Ferreira skończył oględziny. Oficerowie PIDE przedyskutowali z nim brzmienie raportu na temat przyczyn śmierci mistrza świata.

— Mimo wszystko potrzebna będzie sekcja zwłok — powiedział Ferreira. — Okoliczności są podejrzane.

— Proszę się tym nie kłopotać — odpowiedział mu Cruz. — Kolację niech pan postawi na stole — zwrócił się do Santosa, który zaskoczony stanął na progu pokoju. Alechin nie leżał na łóżku, ale usadowiony był w fotelu za stołem.

Kiedy agenci PIDE wyszli z pokoju, żeby porozmawiać z Pontesem i Santosem, do środka wszedł Luis Lupi i rozejrzał się za dobrym ujęciem. Uznał, że najlepsze będzie miejsce na wprost Alechina, który siedział w fotelu z zamkniętymi oczami, lekko przechyloną na bok głową i miał na sobie płaszcz. Przed nim na stole stał talerz zupy, rondelek z wołowiną, czajnik z kawą, dzbanek ze śmietaną, filiżanka. Luis Lupi wziął z sekretarzyka komplet szachów Alechina i rozłożył je na małym biurku obok stołu z kolacją. Stanął trochę z boku, tak aby cała szachownica znalazła się w kadrze.

To będą zdjęcia, które obiegną łamy gazet całego świata. Wielki mistrz umiera przy szachownicy. Szach mat. Król jest martwy. Zrobił jedno zdjęcie pod tym kątem, potem przesunął się nieco bardziej w prawo, ugiął lekko nogi i zrobił drugie, na którym rozstawione do gry szachy widać jeszcze lepiej, są na pierwszym planie.

— Skończyłeś? — zapytał Antunes.

— Jeszcze nie. Chciałbym przygotować dodatkowe ujęcia.

— Później to zrobisz. Kolacja mi wystygnie.

Fernando Antunes przysunął sobie krzesło i zaczął pałaszować kolację Alechina, od czasu do czasu zerkając na denata, jakby się bał, że ten zaraz się obudzi i palnie go za karę w ucho.

Antunes skończył jeść. Był głodny, a mimo to zostawił kawałek pieczeni wołowej. Napił się kawy. Potem wstał, wziął w rękę ostatni kawałek pieczeni i wepchnął go umarłemu głęboko do gardła.

Kiedy Antunes wyszedł z pokoju, Luis Lupi zrobił jeszcze parę zdjęć.

Fernando Cruz poinstruował właściciela pensjonatu Pontesa i kelnera Santosa. Jutro o dziewiątej rano Santos przyniesie Alechinowi śniadanie i zastanie mistrza świata w takim stanie, w jakim go dzisiaj zostawiają. Doktor Ferreira przyjedzie i powie policji, co było przyczyną zgonu mistrza świata. Uduszenie wskutek zakrztuszenia się kawałkiem pieczeni wołowej, która utkwiła w krtani.

— Zgadza się, doktorze?

Ferreira skinął głową.

— To również mógł być atak serca, a zakrztuszenie było jego konsekwencją — dodał doktor po chwili namysłu.

— W każdym razie odbędzie się sekcja zwłok, która to potwierdzi.

W niedzielę 24 marca, około wpół do jedenastej rano, Francisco Lupi odebrał telefon z wiadomością, że coś się stało Aleksandrowi. Carlos Pontes powiedział, że Alechin nie żyje. Umarł w nocy. Dzisiaj rano kelner przyniósł mu śniadanie do pokoju i znalazł go martwego. Francisco Lupi natychmiast udał się do Estorilu.

W pensjonacie była policja. Na jego usilną prośbę wpuszczono Francisca do pokoju Alechina. Zobaczył tam swojego przyjaciela siedzącego w fotelu tak spokojnie, jakby zasnął. Zmarł w trakcie spożywania kolacji. A jednak nie był samotny. Umarł w towarzystwie swoich najdroższych przyjaciół, drewnianych figur szachowych. Według doktora Ferreiry udławił się kawałkiem mięsa. Francisco nie chciał myśleć o tak groteskowej przyczynie śmierci największego w dziejach mistrza. W jego oczach Alechin wyglądał jak szachowy król pokonany w dramatycznej partii na szachownicy życia.

Francisco Lupi zapoznał się z raportem doktora Ferreiry i wynikami sekcji zwłok, która została przeprowadzona trzy dni po śmierci Alechina na Oddziale Medycyny Sądowej Szkoły Medycznej Uniwersytetu Lizbońskiego. Dokument podpisany przez dr. Asdrubala d’Aguiar, autorytet naukowy w dziedzinie medycyny sądowej, potwierdzał ustaloną przez doktora Ferreirę przyczynę śmierci. Nie stwierdzono żadnych innych nienaturalnych przyczyn, takich jak zabójstwo i samobójstwo. Protokół ujawnił marskość wątroby, nieżyt żołądka, zapalenie dwunastnicy, miażdżycę tętnic.

Pogrzeb, którego koszty pokryła Portugalska Federacja Szachowa, odbył się trzy tygodnie po śmierci Alechina. Przedtem w sprawie pochówku kontaktowano się z wdową, panią Grace Alechin, ale nie dała odpowiedzi. Ciało Alechina spoczęło w skromnym grobie na cmentarzu w Estorilu. Żegnała go garstka szachowych przyjaciół.

Luis Lupi dał Franciscowi dwie fotografie, które zrobił w pokoju Alechina. Francisco zdziwił się, bo nie widział Luisa w Estorilu w tamtą niedzielę. Luis wyjaśnił, że Carlos Pontes zadzwonił do niego rano, zaraz po tym, jak kelner odkrył nieżywego Alechina. Luis pojechał tam czym prędzej, żeby sfotografować martwego mistrza świata, zanim zabiorą ciało. Potem wrócił do siebie i przystąpił do przygotowania negatywów dla agencji Associated Press.

Francisco długo przyglądał się fotografiom, skupiony na postaci Alechina. Patrzył na pokój, w którym spędzili wiele godzin, rozmawiając i analizując partie szachowe. Pamiętał zapach pokoju. Pamiętał szachownicę. Czuł w palcach kształt i ciężar figur.

Zdjęcia były podobne, różniły się kątem ujęcia. Alechin zdawał się spać spokojnie. Jakby się najadł i zmęczony zasnął w fotelu. Czy tak wygląda człowiek, który się dławi i który się dusi? Dlaczego jest w płaszczu? Co prawda rozpiętym. Tamtego wieczoru było chłodno, może dlatego narzucił płaszcz na siebie. Jednak Francisco nigdy przedtem nie widział Alechina jedzącego zupę i pieczeń wołową w grubym płaszczu. Pod spodem widać było koszulę, krawat i marynarkę. Zdjęcia nie były zbyt wyraźne, ale Francisco mógł być pewien, że Alechin miał na sobie tę samą koszulę, ten sam krawat i tę samą marynarkę w piątek wieczorem, kiedy poszli na kolację do restauracji w dzielnicy Mouraria.

Potem Francisco zauważył coś jeszcze bardziej osobliwego i zdziwił się, że nie wychwycił tego wcześniej. Na jednym zdjęciu kolacja wydawała się nietknięta, zupełnie jakby jej jeszcze nawet nie napoczęto. Na drugim było widać talerz z resztką zupy na dnie, a rondelek na mięso był opróżniony. Filiżanka, dzbanek na kawę i mały dzbanuszek na śmietanę stały w innym miejscu stołu, jakby ktoś je sobie przysunął.

Kolejna różnica, tak drobna, że dostrzeżenie jej wymagało spostrzegawczości. Na pierwszym zdjęciu na sekretarzyku, obok dwóch małych wazonów, leżały jakieś dokumenty. Na drugim ich nie było.

Francisco powiedział o swoich spostrzeżeniach Luisowi i zapytał o inne fotografie Alechina.

— Nie mam innych. Negatywy wysłałem do Londynu.

— A jak wyjaśnić to, o czym mówiłem?

— Nie trzeba wyjaśniać. Ta sprawa należy do PIDE. Wszystko ma zostać tak, jak jest.

Francisco patrzył na zdjęcia i zastanawiał się, jak jest.

7 Grace i Aleksander

Minął z górą rok od śmierci Alechina, kiedy latem 1947 roku Francisco Lupi pojechał do Paryża, aby odwiedzić panią Grace Wishaar-Alechin. Uprzednio wysłał jej paczkę z pamiątkami po mężu i zdjęcie mogiły. Wymienili listy. Francisco opisał ostatnie miesiące życia Alechina, Grace podziękowała za opiekę nad mężem i w zamian napisała kilka zdań o swoim zdrowiu i obecnej sytuacji.

Przeszedł krótki deszcz, po którym wyszło słońce i ulice zajaśniały. Francisco szedł bez pośpiechu, wdychał zapachy mokrych, zalanych słońcem ulic i dachów dzielnicy Montparnasse. Grace mieszkała w kamienicy przy rue Schoelcher.

Francisco nie poznał staruszki, która otworzyła mu drzwi. Prawie dziesięć lat przeszło od tamtego ich przelotnego spotkania w Estorilu, kiedy żona Alechina wydała mu się starszą damą. Zmienili się oboje. Grace Wishaar miała teraz siedemdziesiąt lat, Francisco dwadzieścia siedem.

Grace przez chwilę patrzyła na Francisca, jakby chciała sobie coś przypomnieć. Był przystojnym, ciemnowłosym mężczyzną o stanowczych i wyrazistych, lecz zarazem łagodnych rysach twarzy. Miał czarne brwi i jasną cerę.

— Proszę się do mnie zwracać Lady Grace — powiedziała, kiedy Francisco się przedstawił.

Usiadł na sofie, Grace usadowiła się w fotelu naprzeciwko.

— Ładne mieszkanie. Piękna okolica.

— Na tej ulicy mieszkał przed wojną Pablo Picasso. Przed pierwszą wojną.

Dla Grace pierwsza wojna światowa była tak niedawno temu, jak dla Francisca druga.

— Roger Reboussin. Kojarzy pan?

Francisco pokręcił głową.

— Mało kto potrafi tak malować zwierzęta.

Na małym stoliku w kącie pokoju stały dekoracyjne szachy. Ręcznie rzeźbione figury na ozdobnej szachownicy, które ładnie wyglądają, ale którymi źle się gra, ponieważ ich kształt rozprasza. Patrząc na te szachy, Francisco zdał sobie nagle sprawę z tego, że kiedy gra na ślepo i wyobraża sobie pozycję, to właściwie nie widzi ani konkretnych figur, ani wyraźnej szachownicy, tylko ledwo zarysowane symbole bierek i pól, ponieważ tym, co istotne, jest oddziaływanie i geometria, a więc rzeczy abstrakcyjne i niematerialne.

— To prezent — powiedziała Lady Grace — Tymi szachami się nie gra.

Francisco uprzejmie się uśmiechnął.

— Aleksander mówił, że jest pani dobrą szachistką.

— Mam tytuł mistrza — potwierdziła Grace. — Kobiecego — dodała po chwili.

Francisco uśmiechnął się jeszcze uprzejmiej.

— Pan chciałby rozmawiać o Alechinie, nie o mnie.

— Chciałbym rozmawiać i o pani, i o Aleksandrze.

— Przeżyliśmy razem dziesięć lat. Byłam ostatnią żoną Aleksandra, on był moim ostatnim mężem. Oboje mamy dzieci i wnuki z poprzednich małżeństw, z którymi nie utrzymujemy stosunków.

Francisco podniósł czarne brwi.

— Jeszcze przed pierwszą wojną Aleksander miał romans z rosyjską malarką, baronową Anną von Sewergin. Ożenił się z nią, żeby zalegalizować ich córkę. Rozwiedli się po paru miesiącach. Drugą żoną Alechina była Aleksandra Batajew. Małżeństwo trwało niecałe dwa lata. Krótko po rozwodzie Alechin ożenił się ze szwajcarską komunistką Annelisie Ruegg. Była od niego trzynaście lat starsza. Rozstali się zaraz po tym, jak udało im się uciec Sowietom. Mieli syna. On do dzisiaj żyje gdzieś w Szwajcarii. Jest w pana wieku. We Francji Alechin ożenił się z wdową po rosyjskim generale Nadieżdą Wasiljewą, która była od niego osiem lat starsza. Na koniec ożenił się ze mną.

— Pani też była… — Francisco przerwał wpół zdania.

— Dużo starsza — Grace dokończyła za niego. — Szukał matki. Kochał ją w dzieciństwie do szaleństwa, a ona była nieobecna. Zawsze mu jej brakowało. Matkowałam mu, ale…

— Pani szukała męża — tym razem Francisco dokończył za nią.

— Mój poprzedni małżonek, świętej pamięci Archibald, zostawił mi majątek. Mam dzięki niemu podwójne obywatelstwo, amerykańskie i brytyjskie. Kupiłam posiadłość w Normandii w miejscowości Saint-Aubin-le-Cauf, niedaleko Dieppe, nad kanałem La Manche. Kawałek ziemi z malowniczym ogrodem nad rzeką, domem wiejskim i osiemnastowiecznym zameczkiem La Chatellenie. Alechin uwielbiał to miejsce, miał tam swój ulubiony pokój i upragniony spokój. Na początku wojny Niemcy skonfiskowali La Chatellenie. Potem urządzili tam szpital wojskowy. Musieliśmy mieszkać w wiejskim domu.

— Aleksander twierdził, że Niemcy go skrzywdzili.

— Skrzywdzili? Może. Byliśmy na olimpiadzie szachowej w Buenos Aires, kiedy Niemcy napadły na Polskę i zaczęła się druga wojna światowa. Francja była w sojuszu z Polską i Alechin był zły na Niemców. Nie odzywał się do szachistów z drużyny niemieckiej i zabronił swoim kolegom wszelkich kontaktów z nimi. Wypowiadał się przeciwko Rzeszy w argentyńskiej prasie i radio. Nie zagrał w meczu przeciwko Polakom, żeby im nie odbierać punktu i pomóc w prześcignięciu Niemców. Na pierwszej szachownicy drużyny polskiej grał jego przyjaciel Savielly Tartakower, który mieszkał w Paryżu. Nie udało się, Niemcy wyprzedzili Polaków.

Francisco świetnie pamiętał ostatnią olimpiadę szachową. Niemcy minimalnie wyprzedziły Polskę i Estonię. W drużynie polskiej grali tacy mistrzowie jak Tartakower i Najdorf. Nie wystąpił Rubinstein, był już chory. Estonię prowadził Paul Keres, który rok wcześniej wygrał wielki turniej AVRO. Keres był tylko cztery lata starszy od Francisca, a już od dawna uważany był za pretendenta do tytułu mistrza świata. Francisco rozstawał się z marzeniami o zostaniu wielkim szachistą. Bolało, ale coraz mniej.

— Mogliśmy tam zostać i doczekać końca wojny w Argentynie, tak jak zrobiło to wielu graczy, ale wróciliśmy. Alechin chciał grać w turniejach, chciał bronić swojego tytułu i udowadniać, że jest najlepszy. Ja się martwiłam o posiadłość. Po powrocie do Europy spędziliśmy parę miesięcy w Portugalii, Aleksander dawał tam symultany.

— Właśnie wtedy panią spotkałem pierwszy raz. Aleksander nas przedstawił.

— Możliwe. Nie pamiętam. Tak więc wróciliśmy do Francji i Alechin dostał powołanie do wojska.

— Był oficerem? Tak mówiono.

— Legendy. Był zwykłym żołnierzem. Wysłali go do oddziału transportowego. Miał ewentualnie służyć jako tłumacz. Niecałe pół roku i było po służbie. Niemcy błyskawicznie podbiły Holandię, Belgię i Francję. Alechina zdemobilizowano w lipcu 1940 roku.

— W pierwszej wojnie światowej walczył na froncie jako oficer i był dwa razy poważnie ranny.

— Legendy, mity. Tak jak jego doktorat z prawa na Sorbonie.

— Napisał dysertację o więziennictwie w Chinach.

— Nie było żadnej dysertacji, nie było żadnego doktoratu.

Francisco widział teraz starą, zgorzkniałą kobietę. A może kogoś, kto stąpa po ziemi, osobę, która akceptuje rzeczywistość z jej twardym i miękkim brudem.

— Owszem, coś tam studiował, próbował coś pisać, ale nie dokończył. Za bardzo kochał życie i szachy.

— Używał tytułu doktora w oficjalnych sytuacjach.

— Dodawał mu splendoru, był częścią elitarnej wizytówki, tak jak dawniej tytuł hrabiego czy barona, szczególnie w połączeniu z tytułem mistrza świata w szachach. Może zazdrościł swojemu koledze Bernsteinowi, który rzeczywiście zrobił doktorat w Heidelbergu. Obaj należeli do loży masońskiej.

— Aleksander nic mi o tym nie wspominał.

— Loża Astrea skupiała rosyjskich emigrantów. Taki klub intelektualistów. Spotykali się w siedzibie Wielkiego Wschodu Francji na rue Puteaux, blisko placu Clichy. Aleksander często podróżował i rzadko tam bywał. Wydalono go w roku 1937. Orientuje się pan, co dla nazistów znaczyło należeć do masonerii? Masoni, Żydzi i komuniści byli ich największymi wrogami.

Francisco pokiwał głową. To samo dało się powiedzieć o Salazarze, Franco i Mussolinim. Oni co prawda w szaleństwo rasizmu nie popadli, ale pod pewnymi względami byli podobni do Hitlera.

— Co Alechin zrobił po demobilizacji?

— Pojechał do Marsylii i skontaktował się z kubańskim konsulem, żeby wystarać się o wizę wjazdową na Kubę. Chciał negocjować z Capablancą warunki meczu rewanżowego.

— Po trzynastu latach?

— Chodziło o mecz o mistrzostwo świata, ale wszyscy i tak postrzegaliby to jako rewanż. Capablanca cały czas należał do czołówki światowej, wygrywał silne turnieje, świat oczekiwał ich konfrontacji.

— Przez tyle lat Alechin unikał tego pojedynku.

— Po upadku Francji sytuacja się odwróciła. Teraz to on dążył do meczu z Capablancą. W ten sposób mogliśmy korzystnie wydostać się z ogarniętej wojną Europy. Pieniądze za mecz pozwoliłyby nam żyć w Ameryce Południowej na wysokiej stopie. Mój majątek we Francji był zajęty, Niemcy przywłaszczyli sobie La Chatellenie. Negocjacje i szukanie fundatora ciągnęły się długo, przez cały następny rok. Argentyna początkowo była chętna, potem kubański kongres wyasygnował wymaganą sumę, ale dyktator Batista zablokował pieniądze. Capablanca próbował znaleźć patronów w Nowym Jorku. Alechin miał już portugalską wizę wjazdową. Nic z tego nie wyszło.

— Chciał opuścić Europę przez Lizbonę?

— Portugalia była neutralna. Ale to nie było takie proste. Żeby dostać wizę wyjazdową z Francji do Portugalii, trzeba było mieć hiszpańską wizę tranzytową, którą można było dostać pod warunkiem posiadania argentyńskiej lub kubańskiej wizy wjazdowej i każda z tych wiz miała krótki okres ważności. Jesienią 1940 roku Alechin przyjechał do Saint-Aubin-le-Cauf, a zimą dawał w Paryżu symultany żołnierzom niemieckim.

— Zimą 1940 roku?

— Proszono go, jakaś niemiecka organizacja charytatywna. Alechin nie chciał przed wyjazdem zrażać do siebie władz, zresztą ten wyjazd stawał się coraz bardziej wątpliwy. Jeszcze raz próbował przedostać się do Argentyny przez Lizbonę. Klub szachowy z Buenos Aires podobno zgromadził fundusze na mecz, ale zatrzymali Alechina na granicy hiszpańskiej, bo jego portugalska wiza w międzyczasie wygasła. Capablanca coraz bardziej podupadał na zdrowiu i mecz z nim stawał się mrzonką.

— Capablanca umarł 9 marca 1942 roku w Nowym Jorku. — Francisco pamiętał dzień, w którym doszła do niego ta tragiczna wiadomość. Śmierć genialnego szachisty była wstrząsem dla miłośników królewskiej gry na całym świecie. — Doznał wylewu krwi do mózgu. Tak więc tamta droga ucieczki była zamknięta.

— Gdyby Alechin… gdybyśmy chcieli uciec przecz wojną i nazistami i żyć biednie gdzieś na emigracji, to byśmy to zrobili. Ale on chciał wyjechać, żeby obronić tytuł mistrza świata, dostać wysoką nagrodę pieniężną, poczekać do końca wojny w dostatku i sławie, a potem wrócić do Europy jako powszechnie uznany mistrz świata.

— Został w okupowanej Francji, ponieważ emigracja nic by nie dała.

— Otóż to właśnie. Natomiast z obiecującą ofertą zwrócili się do Alechina niemieccy działacze szachowi, którzy organizowali jego mecz z Bogolubowem w roku 1934. Tamten mecz by się nie odbył bez pomocy wysoko postawionych osób popierających szachy. Takich jak Hans Schemm, minister kultury Bawarii i gauleiter NSDAP, a przede wszystkim Hans Frank, który był wtedy komisarzem sprawiedliwości Rzeszy.

— Stąd się wzięła znajomość Alechina z Hansem Frankiem. Pani wszystko doskonale pamięta.

— Pamiętam, bo Frank i Schemm przychodzili popatrzeć na partie meczu i brali udział w pokazach gry jednoczesnej. Frank zaprosił nas do swojej wiejskiej rezydencji w Fischhausen w Alpach Bawarskich, nad jeziorem Schlier. Oprócz Bogolubowa z małżonką byli tam też Nimzowitsch i Kmoch razem ze swoimi koszernymi żonami. Cudowne miejsce, wyjątkowo malownicze, wręcz pocztówkowe. Schemm potem zginął w wypadku samolotowym.

— Jaką osobą był Hans Frank?

— Nigdy nie spotkałam bardziej kulturalnego człowieka. Cenił sztukę, znał się na malarstwie. Był intelektualistą zafascynowanym szachami. Miał bliskie kontakty i wpływy w Wielkoniemieckim Związku Szachowym. Grał przyzwoicie, mogę o tym zaświadczyć. Zgromadził bogatą bibliotekę dzieł na tematy szachowe. Pragnął odgrywać rolę promotora i mecenasa szachów, jak dawni królowie. Roztaczał przed Alechinem miraże wspaniałej przyszłości. W marcu 1941 roku ukazały się w gazecie „Pariser Zeitung” osławione artykuły Alechina.

— Aleksander twierdził, że to nie on je pisał. Zostały sfałszowane.

Lady Grace podniosła się z fotela.

— Pokażę panu coś.

Kiedy wyszła z pokoju, Francisco podszedł do witryny z książkami. Dzieła Alechina. Zbiór jego najlepszych partii. Książka o turnieju w Nowym Jorku w 1924 roku. Książka o turnieju w Nottingham w 1936 roku. Na kredensie stało oprawione w ramki zdjęcie Alechina z kotem syjamskim.

— Proszę to sobie obejrzeć. — Grace wręczyła mu kilka kartek z odręcznymi notatkami. — Ja tymczasem zrobię herbatę.

Francisco poznał charakter pisma Alechina. Notatki były zrobione po niemiecku. Francisco nie władał dobrze tym językiem, ale z łatwością zrozumiał, że to był brudnopis opublikowanych potem w gazecie artykułów Alechina. Patrzył na poprawki, dopiski, skreślenia, podkreślenia. Rozpoznawał nazwiska i kluczowe słowa. Tytuły i śródtytuły.

Grace przyniosła herbatę i małe francuskie ciastka na talerzyku. Francisco nie pamiętał ich nazwy.

— To nie były fałszywki — powiedział spokojnie, biorąc ciastko. Nie był ani wstrząśnięty, ani nawet specjalnie zaskoczony.

— Dziwi się pan? Tak jak wielu normalnych, przyzwoitych ludzi przed wojną Aleksander był antysemitą. Oczywiście jego antysemityzm nie miał nic wspólnego z gettami i obozami koncentracyjnymi. To wymyślili później ci idioci naziści. Kiedy starał się o mecz rewanżowy z Capablancą, chwalił Kubańczyka za to, że odebrał tytuł Żydowi Laskerowi.

— Wiem na pewno, że wysoko cenił grę Laskera i szanował go jako myśliciela.

Lupi pomyślał o smutnej starości tego wielkiego człowieka. Uciekł przed nazistami z Niemiec do Związku Sowieckiego, a ze Związku Sowieckiego uciekł przed bolszewikami do Stanów Zjednoczonych, gdzie żył w biedzie, z której już nie miał dokąd uciec. Szachowy geniusz, matematyk i filozof, który na starość, borykając się z chorobą, usiłował zarobić trochę pieniędzy dawaniem lekcji gry w szachy i brydż. Pośród wielu dzieł Laskera była też „Strategia gier karcianych”, w której próbował połączyć teorię prawdopodobieństwa z metodologią szachów.

— Tartakowera i Bernsteina też szanował, nawet się z nimi przyjaźnił. Jego niechęć do Żydów nie obejmowała przyjaciół. Pod koniec 1941 roku przestał dążyć do meczu z Capablancą, dał za wygraną. Tymczasem Niemcy po błyskawicznym podboju Europy gromiły sowiecką Rosję i znajdowały się u szczytu potęgi. Gubernator Hans Frank stał się władcą obszaru o wielkości sporego państwa. Generalne Gubernatorstwo nazywali Frankreich.

— Dlatego Alechin chciał z Niemcami dobrze żyć.

— Doskonale pan to ujął. Chciał dobrze żyć. Hans Frank mógł mu to zapewnić.

— Tak więc zaczął grać w turniejach organizowanych przez Niemców i dawał symultany niemieckim urzędnikom i oficerom.

— Nie tylko to. Niemcom chodziło o wciągnięcie Alechina w ich machinę państwową i propagandową. Szachy odgrywały ważną rolę w niemieckiej propagandzie. Cała ta ideologiczna tromtadracja, że szachy zmuszają do koncentracji, jasnego myślenia i zdecydowanych działań, przez co wzmacniają siłę obronną narodu. — Tutaj Grace zmieniła ton na parodystyczny. — Dlatego celem Wielkoniemieckiego Związku Szachowego było rozpowszechnianie gry szachowej wśród mas i budowanie elity wielkich mistrzów, którzy z tych mas wyjdą i będą reprezentować honor i chwałę narodu niemieckiego na tym polu.

Francisco się roześmiał. Lady Grace deklamowała szczytny manifest w komiczny sposób. Nie była ładna, nie była młoda, ale miała niesamowitą inteligencję i poczucie humoru. Słuchając Grace, Francisco odnosił wrażenie, że jej maniera wypowiadania się przypomina styl wypowiedzi Alechina. Podobne umysły? Może skutek wielu lat pożycia.

— Alechin lubił czytać na głos artykuły z „Deutsche Schachzeitung”, zaśmiewając się przy tym do łez. Ale oni traktowali te rzeczy śmiertelnie poważnie. Jednym z czołowych działaczy Wielkoniemieckiego Związku Szachowego był Ehrhardt Post, z zawodu prokurator.

— Zastanawiam się, jak oni godzili współpracę z Alechinem ze swoimi uprzedzeniami rasowymi i narodowymi. On był Słowianinem.

— Ale był mistrzem świata. Jego atakujący styl podobał się społeczności szachowej, także niemieckiej. Ostra gra Alechina była zgodna z wojowniczą i ekspansywną polityką Trzeciej Rzeszy. Niemieccy komentatorzy podkreślali jego łamiącą reguły kreatywność, śmiałość i wolę działania, którą przeciwstawiali poprawnym, ostrożnym i trzeźwym szachom.

Grace zaśmiała się w tym momencie.

— Ile świetnych partii on wygrał po pijanemu! Nie uwierzyłby pan.

— Alechin twierdził, że była pani więźniem nazistów, a on nie mógł pani zostawić samej.

— Odmówiono mi wizy wyjazdowej, to prawda, ale miałam swobodę poruszania się w obrębie niemieckiej strefy wpływów. Towarzyszyłam mężowi w jego podróżach po Niemczech, Generalnym Gubernatorstwie, Protektoracie Czech i Moraw. Częściej zostawałam sama w Normandii albo mieszkałam w Paryżu, kiedy on jeździł z turnieju na turniej, z występu na występ. W Paryżu kazali mi się meldować na policji raz na tydzień, ponieważ miałam amerykańskie i brytyjskie obywatelstwo.

— Czy poza grą w szachy były jakieś inne formy zaangażowania Alechina w niemiecką machinę państwową i propagandową, jak to pani nazwała?

— Hans Frank kazał go zatrudnić w Instytucie Niemieckiej Pracy Wschodniej w Krakowie jako starszego konsultanta do spraw rosyjskich. To była dobrze opłacana synekura, która pozwalała żyć na wysokiej stopie. Miesiącami mieszkał w luksusowym hotelu Grand na rachunek władz niemieckich. To był hotel „nur für Deutsche” i to nie byle jakich Deutsche. Mieszkałam tam razem z nim.

Lady Grace wzięła małe ciastko z małego talerza i w zamyśleniu zjadła.

— Wtenczas nie miałam o tym pojęcia, dowiedziałam się dopiero po wojnie. Pięćdziesiąt kilometrów od Krakowa, pięćdziesiąt kilometrów od rozkosznego hotelu, w którym mieszkaliśmy, był obóz śmierci Auschwitz-Birkenau.

Francisco obserwował Grace, gdy piła herbatę. Nie drżały jej ręce jak Alechinowi. Była w dużo lepszej kondycji niż młodszy od niej o szesnaście lat mąż.

— Frank zapraszał Alechina do swojej siedziby na Wawelu, gdzie grali partie konsultacyjne. Zamek wawelski nazywali Burgiem. Frank z Alechinem w jednej parze, Bogolubow z innym notablem w drugiej parze. Miał zostać dyrektorem działu studiów rosyjskich z jeszcze wyższą gażą, ale podobno niemiecki wywiad się sprzeciwił. Uznał Alechina za niepewnego. Przynależność do masonerii, małżeństwo z komunistką, liberalno-lewicowe poglądy w przeszłości.

Francisco myślał o rozpaczliwej sytuacji Alechina w ostatnich miesiącach przed śmiercią. Tani pensjonat, brak pieniędzy, choroba, samotność. Grace nie pospieszyła mu z pomocą.

— Dochody Alechina to nie tylko wysoka pensja z Instytutu Niemieckiej Pracy Wschodniej. Zdobywał spore nagrody za zwycięstwa w turniejach, specjalne nagrody pieniężne za najpiękniejszą partię fundowane przez Franka i innych oficjeli. Płacili mu za sam udział w turniejach. Honorarium startowe było czasami wyższe niż główna nagroda. Seanse gry jednoczesnej, wykłady i prelekcje dla oficerów też były płatne. Tylko za występy w szpitalach wojskowych nic nie brał. Z rannymi żołnierzami grał za darmo. Zwracali mu koszty podróży i hotelu, płacili za wyżywienie. Do tego niech pan doda honoraria za artykuły w czasopismach.

Jako dwudziestolatek Francisco tak właśnie wyobrażał sobie karierę zawodowego szachisty. O tym, że to wymagało osiągnięcia w szachach poziomu elity światowej i utrzymania się tam przez wiele lat, nie myślał, bo dokonanie tego wydawało mu się oczywiste.

— Kiedy napisał pan do mnie list, byłam niezdrowa. Nie mogłam nic zrobić. Musiałam ratować to, co zostało z posiadłości w Normandii. Nie przypuszczałam, że Alechin nie ma dostępu do swojego konta w monachijskim oddziale Deutsche Banku.

— Alechin opowiadał w Estorilu o swoich sukcesach turniejowych w czasie wojny. Wygrał w Salzburgu w 1942 roku, zdecydowanie wyprzedając samego Keresa, który przed wojną zwyciężył w wielkim turnieju AVRO. Ponownie wyprzedził Keresa na turnieju w Monachium.

— Prowadzili nawet rozmowy na temat meczu o mistrzostwo świata, ale Keres doszedł do wniosku, że lepiej poczekać, bo w sytuacji wojennej nikt jego tytułu nie uzna. Wie pan, że turniej w Monachium został nazwany przez organizatorów mistrzostwami Europy?

— Keres miał rację. Nikt nie uznaje Alechina pierwszym mistrzem Europy.

— Niemieccy funkcjonariusze szachowi utworzyli Europejski Związek Szachowy. Alechin poparł ten pomysł. Oświadczył, że taki związek będzie lepszy od FIDE, bo będzie wolny od wpływów światowego żydostwa. Europa powinna przewodzić światu w dziedzinie szachów, Stany Zjednoczone nie mają żadnej roli do odegrania. Amerykanie nie organizują u siebie ważnych turniejów, a na olimpiady szachowe oprócz starego Marshalla wysyłają Żydów wschodnioeuropejskiego pochodzenia, którzy reprezentują Amerykę tylko wtedy, jak im się dobrze zapłaci.

Francisco nie mógł powstrzymać śmiechu, kiedy usłyszał w głosie Grace głos Alechina. Umiała go naśladować, umiała przedrzeźniać ten jego charakterystyczny wysoki tembr i skłonność do emfazy.

— Alechin miał na myśli olimpiadę w Sztokholmie w 1937 roku. — To zależało od rozmówcy, ale czasami Francisco nie potrafił zwalczyć pokusy popisania się pamięcią i znajomością tematu. — Drużyna Stanów Zjednoczonych grała w składzie Reshevsky, Fine, Kashdan, Marshall, Horowitz i zdobyła złoty medal.

— Wiosną roku 1943 towarzyszyłam Alechinowi na turnieju w Pradze, zorganizowanym przez Europejski Związek Szachowy. Znowu tam wygrał z dużą przewagą nad Keresem. Wcześniej miał szkarlatynę, a zaraz po tym turnieju udał się na długie tournée z dziesiątkami pokazów gry jednoczesnej. Najpierw Czechy i Morawy, potem Berlin, a z Berlina przez całe Niemcy aż do Salzburga, gdzie znowu zagrał w turnieju międzynarodowym, w którym podzielił pierwsze miejsce z Keresem. Miał coraz większe kłopoty ze zdrowiem i dużo pił. We wrześniu ja zachorowałam, wzięli mnie do szpitala. Aleksander był przy mnie. W październiku pojechał do Madrytu, ja zostałam w Paryżu.

Lady Grace zapatrzyła się w zdjęcie Alechina z kotem syjamskim w objęciach.

— Mieliśmy dwa koty. Jeden nazywał się Chess, drugi Check.

Francisco bał się, że Grace się rozpłacze. Na szczęście nie zrobiła tego. Nie wiedziałby, jak zareagować.

— Nigdy więcej już się nie zobaczyliśmy. Później Bernstein mi powiedział, że spotkał Alechina w Madrycie. Aleksander przeżył załamanie nerwowe i musiał spędzić kilka dni w szpitalu. Bernstein uciekł z obozu koncentracyjnego w Drancy, o ile dobrze pamiętam, i czekał w Hiszpanii na koniec wojny.

Francisco wyjął z teczki zdjęcie martwego Alechina i dał Grace.

— Opisałem pani w liście jego ostatnie dni.

— Pański list był lepszy niż raporty prasowe. Widziałam zdjęcie w gazecie. Oczywiście to tutaj jest lepszej jakości. I jakby trochę inne ujęcie. Dziękuję.

Francisco przyjechał z zamiarem podzielenia się z Grace swoimi wątpliwościami, a właściwie teraz już prawie pewnością, co do przyczyny śmierci Alechina. Chciał jej powiedzieć to, co wyjawił mu Carlos Pontes zaraz po tym, jak kelner Santos zginął w wypadku. W trakcie rozmowy się rozmyślił. Zdecydował, że po prostu da jej zdjęcie. Może coś zauważy. Jeżeli Grace rzeczywiście jest kobietą tak inteligentną, jaką mu się zdaje, wówczas się czegoś domyśli. A jak nie? No, cóż. Niech zostanie tak, jak jest.

— Nie spocznę dopóty, dopóki jego szczątki nie znajdą się tutaj, na cmentarzu Montparnasse — powiedziała Lady Grace, kiedy się żegnali.

8 Triumf radzieckiej szkoły szachowej

Władimir Jewgieniewicz German przedstawił Michałowi Botwinnikowi postanowienia kongresu FIDE, który odbył się w lipcu 1946 roku w szwajcarskim mieście Winterthur.

— Propozycję rozegrania meczu-turnieju o mistrzostwo świata między uczestnikami turnieju AVRO oceniamy jako korzystną — powiedział German. — Alechin umarł, Capablanca nie żyje. Mamy więc Keresa, Fine’a, pana, Michale Moisiejewiczu — tutaj German skłonił z szacunkiem głowę w stronę Botwinnika — Euwego, Reshevsky’ego i Flohra. Zwycięstwo gracza radzieckiego — German znowu ukłonił się Botwinnikowi — jest w tym układzie gwarantowane.

Botwinnik popatrzył na Germana przez grube szkła swoich okularów.

— Jednak nie możemy pozwolić sobie na to, żeby decyzje podejmowano bez naszego udziału, Władimirze Jewgieniewiczu. To trzeba zmienić.

Botwinnik szanował swojego rozmówcę. German zaczynał jako tokarz w fabryce. Najpierw koledzy wybrali go przewodniczącym zakładowego związku zawodowego, a parę lat później został członkiem ścisłego kierownictwa związku zawodowego pracowników mechanizacji rolnictwa. Do jego obowiązków należała organizacja ruchu szachowego wśród związkowców. W roku 1938 rekomendowano go na stanowisko redaktora odpowiedzialnego miesięcznika „Szachmaty w SSSR”, stanął też na czele gazety szachowej „64”. Z początkiem Wielkiej Wojny Ojczyźnianej Władimir German poszedł na front z batalionem ochotniczym. Dowodził oddziałem zwiadowczym, był kilka razy ranny, dosłużył się stopnia oficerskiego. Obecnie piastował godność przewodniczącego Wszechzwiązkowej Sekcji Szachów.

— Jest zgoda Komitetu Kultury Fizycznej i Sportu na przystąpienie do Międzynarodowej Federacji Szachowej — odpowiedział German, który wysoko cenił zdanie Botwinnika i szanował go jako lidera radzieckich szachistów. On sam był dobrym graczem, w latach przedwojennych osiągał niemałe sukcesy w rozgrywkach związków zawodowych. — Łatwiej będzie wprowadzić zmianę na liście uczestników.

— Jaką zmianę? — Botwinnik pojął, że na górze już podjęto decyzję.

— Zamiast Salo Flohra wysuniemy Smysłowa. Flohr najlepsze lata ma już za sobą, Smysłow to przyszłość.

A więc o to chodzi. Czyżby ktoś miał nadzieję, że Smysłow wygra? Wszyscy oni będą reprezentować Związek Radziecki, ale Smysłow to Rosjanin.

— Oczywiście, towarzysz Stalin panu życzy zwycięstwa, Michale Moisiejewiczu. Flohr panu pomoże.

— Ragozin jest moim sekundantem.

— Będzie miał pan dwóch. Flohra wyślemy w randze korespondenta.

Delegacja radziecka przybyła do Hagi latem 1947 roku z jednodniowym opóźnieniem i dowiedziała się, że kongres FIDE zdążył już uchwalić rozegranie meczu o tytuł mistrza świata między Euwem a Reshevskym. Nastąpiło to, co przewidywał i czego obawiał się Botwinnik, to znaczy dogadanie się Holendrów z Amerykanami za plecami Związku Radzieckiego. Na pytanie kierownika delegacji radzieckiej Postnikowa, dlaczego odstąpiono od wcześniejszych ustaleń przeprowadzenia turnieju pretendentów, prezydent FIDE Holender Rueb odpowiedział, że organizacja takich zawodów wymaga znacznych środków, których nikt nie chce wyłożyć. Wówczas Postnikow oświadczył, że Związek Radziecki gotów jest przeznaczyć odpowiednie środki na przeprowadzenia turnieju. Oświadczenie Postnikowa podziałało na Rueba i pozostałych delegatów jak grom z jasnego nieba i rezolucja o meczu została wycofana.

Ostatecznie kongres przyjął większość uzgodnień z Winterthur. Na prośbę delegacji radzieckiej Salomona Flohra zastąpił legitymujący się lepszymi wynikami Wasilij Smysłow. Z racji ogromnej liczby zarejestrowanych i wykwalifikowanych szachistów, wielkich sukcesów na przedwojennych i powojennych turniejach międzynarodowych oraz imponujących zwycięstw w meczach z USA i Wielką Brytanią w głos nowego członka Międzynarodowej Federacji Szachowej wsłuchiwano się odtąd bardzo uważnie. Związek Radziecki przemawiał ponadto w imieniu sporej grupy liczących się członków FIDE, zwanych krajami demokracji ludowej. Wiaczesław Ragozin, przyjaciel i współpracownik Botwinnika, został wiceprezydentem FIDE.

Tak więc postanowiono, że mecz-turniej będzie grany systemem, w którym każdy gracz rozegra z każdym po cztery partie, w sumie da to po dwadzieścia partii. Pierwsza część tych długich, bo trwających ponad dwa miesiące, rozgrywek odbędzie się w Hadze, druga w Moskwie.

Dowiedziawszy się, że termin rozegrania meczu-turnieju wyznaczono na wiosnę roku 1948, a była to ulubiona pora Botwinnika, gdyż w kwietniu i maju grało mu się najlepiej, Amerykanin Reuben Fine zrezygnował z uczestnictwa. Wyjaśnił, że jest zajęty pisaniem pracy doktorskiej. Jedną z jego nieautoryzowanych wypowiedzi: „Nie chcę tracić trzech miesięcy życia na przyglądanie się temu, jak Rosjanie się sobie podkładają”, zrelacjonowano w holenderskiej prasie w bardziej oględnej formie jako krytykę zbyt dużej liczby graczy z jednego kraju, co może sprzyjać nieprawidłowościom. Związek Radziecki w osobie Michała Botwinnika poczuł się obrażony na Holandię i zaczął się poważnie zastanawiać nad przeniesieniem całego meczu-turnieju do Moskwy. Nie pomogło tłumaczenie Maksa Euwego, że w jego kraju władza nie decyduje o tym, co się pisze w gazetach.

Stronę sowiecką udobruchano spełnieniem jej żądania, aby do rozgrywek w miejsce Fine’a nie dopuszczać Najdorfa, który wygrał turniej w Pradze. Wielu uważało Najdorfa za najsilniejszego szachistę Zachodu, lepszego niż Fine, który pochłonięty pracą naukową w dziedzinie psychiatrii już odchodził od wielkich szachów, lepszego nawet niż amerykański mistrz Reshevsky, który będąc księgowym, w żadnym razie od wielkich szachów odchodzić nie zamierzał. Pochodzącego z Polski Mojżesza Najdorfa wybuch wojny zastał na olimpiadzie szachowej w Buenos Aires, gdzie postanowił przeczekać światową zawieruchę. Ponieważ całą jego rodzinę, wszystkich bliskich i dalekich krewnych, pochłonął holokaust, Najdorf zmienił imię na Miguel i stał się Argentyńczykiem. Założył nową rodzinę oraz intratny biznes ubezpieczeniowy, który w przeciwieństwie do psychiatrii Fine’a nie zredukował jego ambicji szachowych.

Pozostało zatem pięciu graczy, trzech ze Związku Radzieckiego, jeden ze Stanów Zjednoczonych i jeden z Holandii. Ażeby ustalona wcześniej liczba rund się nie zmieniła, miano grać po pięć partii zamiast czterech. Drobna niedogodność spowodowana nieparzystą liczbą graczy i wynikająca z tego konieczność pauzowania jednego z nich w każdej rundzie nikogo poza Botwinnikiem nie nurtowała.

Tym, co nurtowało wszystkich graczy radzieckich późną jesienią 1947 roku, była reforma pieniężna. Stare ruble wymieniono na nowe w stosunku jeden do jednego, ale tylko do sumy trzech tysięcy. Powyżej tej sumy aż do dziesięciu tysięcy rubli traciło się jedną trzecią pieniędzy, a powyżej dziesięciu tysięcy, dwie trzecie. Jak to zwykle bywa, słuchy o reformie rozeszły się przed wydaniem stosownych rozporządzeń i ludzie rzucili się do wydawania nadmiaru gotówki, kupując wszystko, co się dało: meble, sprzęt domowy, odzież, produkty spożywcze.

Botwinnik, Smysłow i Keres robili to, co wszyscy, chociaż każdy miał swoje preferencje. Według oficjalnego zestawienia Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, które — zestawienie, nie ministerstwo — znalazło się na biurku oficera doglądającego sprawy szachowe, dnia 28 listopada 1947 roku Botwinnik dokonał w Restauracji Wschodniej zakupu siedmiu kilogramów czekolady w tabliczkach. Następnego dnia Botwinnik zakupił jeszcze dziesięć kilogramów czekolady o nazwie „Złota Etykieta”, wyczerpując całkowicie zapas czekolady figurujący na stanie wyżej wzmiankowanego lokalu.

Po reformie pieniężnej życie wróciło do normy, więc pretendenci mogli skupić się na przygotowaniach do gry o mistrzostwo świata. W tym celu Botwinnik przerwał pisanie pracy doktorskiej.

Przybyły do Hagi kontyngent radziecki składał się z dwudziestu osób. Każdy z trzech graczy miał sekundanta, Keresowi pomagał Tołusz, Botwinnikowi Ragozin, Smysłowowi Ałatorcew. Przyjechali korespondenci w osobach Flohra, Bondarewskiego i Lilienthala. Przyjechał Aleksander Kotow, jeden z czołowych graczy radzieckich, mistrz Moskwy z roku 1941, który miał sprawować funkcję zastępcy sędziego głównego Milana Vidmara z Jugosławii. Kierownikiem delegacji był Dmitrij Postnikow, pracownik Komitetu Kultury Fizycznej i Sportu przy Radzie Ministrów i długoletni członek Partii Komunistycznej. W czasie wojny Postnikow kierował działem wojennym Komitetu Centralnego Komsomołu, udzielał się w ruchu partyzanckim i był organizatorem szkoły kadr przeznaczonych do działań na tyłach wroga.

Wszyscy członkowie delegacji zostali zakwaterowani w przyjemnym hotelu Kurhaus, położonym blisko plaży w dzielnicy Scheveningen. Tylko Botwinnikowi hotel się nie spodobał ze względu na swoje położenie. Botwinnik dużą wagę przywiązywał do przestrzegania turniejowej rutyny, której zakłócenie negatywnie odbijało się na jego grze. Oprócz obowiązkowego poobiedniego odpoczynku i zabrania ze sobą na partię termosu z sokiem z czarnych porzeczek i tabliczki czekolady istotnym elementem rutyny była dwudziestominutowa przechadzka przed grą, najlepiej w postaci pokonania drogi z hotelu do sali turniejowej. Hotel Kurhaus odpowiedniego spaceru nie zapewniał.

— Porozmawiam z konsulem — powiedział Postnikow ku niezadowoleniu Bondarewskiego i kilku innych członków delegacji, którzy nie widzieli powodu, dla którego Botwinnik miałby się separować od reszty towarzystwa i korzystać ze specjalnego traktowania.

Konsul Czikirisow znalazł odpowiednie pokoje w hotelu De Twee Steden, zaprojektowanym w stylu wiedeńskiej secesji zwanym też art nouveau, dokąd Botwinnik się przeniósł z żoną Gajane i sześcioletnią córeczką Olgą. Za Botwinnikiem podążyli Ragozin i Flohr, niczym giermkowie na usługach bezbłędnego rycerza.

Dnia 2 marca 1948 roku w sali koncertowej Dierentuin puszczone zostały w ruch zegary szachowe i rozpoczęła się gra o tytuł mistrza świata. Na początku pierwszej rundy rozgrywkom przyglądało się dwustu, może trzystu widzów, ale z każdą godziną ich liczba rosła. Widzowie siedzieli przy nakrytych stolikach, pili, jedli, palili papierosy. Jedni grali w szachy, drudzy w domino. Nawet najsubtelniejsze posunięcia arcymistrzów nie wzbudzały zachwytu, nawet najpiękniejsze kombinacje nie były nagradzane aplauzem. Smysłowowi i Botwinnikowi, miłośnikom i koneserom muzyki klasycznej i baletu, atmosfera przypominała bardziej kawiarnię z kabaretem czy restaurację z dansingiem niż spektakl baletowy czy koncert muzyki klasycznej.

Przed ostatnią, dziesiątą rundą haskiej części turnieju, Botwinnik prowadził z punktem przewagi nad Reshevskym, Keresem i Smysłowem. Na końcu był przedstawiciel gospodarzy Euwe, który miał tak dużą stratę, że przestał się liczyć.

Keres przegrał pierwszą partię z Botwinnikiem i był blady jak śmierć, kiedy siadał do drugiej. Najwyraźniej odpoczynek spowodowany pauzowaniem wybił go z uderzenia. Jeszcze jedna rzecz, którą przewidział Botwinnik.

W odpowiedzi na rozpoczęcie pionkiem hetmańskim Keres wybrał czarnymi obronę Nimzowitscha. Zgodnie z hipermodernistyczną w latach dwudziestych i powszechnie stosowaną dwadzieścia lat później koncepcją strategiczną wielkiego modernisty Keres wymienił swojego czarnopolowego gońca na białego skoczka, zdwajając pionki białych na skrzydle hetmańskim, po czym przystąpił do ich blokady w zamkniętej pozycji. Zdwojone pionki są wadą same w sobie, ale kiedy się je unieruchomi, stają się jeszcze słabsze, nie ma bowiem większej słabości jak słabość zafiksowana. Botwinnik był tego świadom i ruszył pionkami w centrum do przodu, prowokując Keresa do wymian, co otworzyło linie i diagonale. Czarnopolowy goniec Botwinnika, który nie miał oponenta, tylko na to czekał. Zajął pozycję na najdłuższej przekątnej i pomógł wieży, hetmanowi i skoczkowi w ataku. Efektowne, chociaż łatwe do zauważenia i obliczenia poświęcenie wieży i skoczka dla wymamienia czarnego króla przed pozycję roszady zakończyło partię groźbą nieuchronnego mata.

Ładna miniaturka, którą Botwinnik mógłby wygrać w symultanie, ale w poważnym turnieju z jednym z najsilniejszych szachistów świata? Smysłow pokręcił głową, Bondarewski rzucił półgłosem parę przekleństw, Flohr wysłał do radzieckiej prasy pełną peanów relację. Botwinnik wiedział, że przebieg i wynik partii wywoła nieprzychylne uwagi zagranicznych obserwatorów, ale nic nie mógł na to poradzić. Miał przegrywać, żeby go nie posądzono o to, że nieuczciwie wygrywa?

Najważniejsze było to, że dzięki tej wygranej przewaga Botwinnika nad Reshevskym, który tylko zremisował z Euwem, wzrosła o kolejne pół punktu.

Po pierwszej części turnieju nastąpiła dwutygodniowa przerwa. Z Hagi do Moskwy uczestnicy podróżowali koleją. W składzie pociągu były wygodne wagony sypialne i wagon restauracyjny. W Brześciu, na granicy między Polską a Związkiem Radzieckim, pociąg miał dłuższy postój, podczas którego radzieccy celnicy dokonali przeglądu bagaży podróżnych i ku zaskoczeniu wszystkich zatrzymali zeszyty Maksa Euwego z wariantami debiutowymi i komentarzami pisanymi po holendersku. Uznali te materiały za podejrzane i wymagające dokładnego zbadania.

Skonsternowany Euwe siedział w wagonie restauracyjnym, pił kawę i czekał na efekt tego zamieszania. Botwinnik poczuł się w obowiązku pomóc w zażegnaniu nieprzyjemnego incydentu i poprosił, żeby Mińsk, któremu podlegali celnicy w Brześciu, zadzwonił do Moskwy. Moskwa zawyrokowała, że wszystko w porządku, zeszyty można zwrócić.

Dowódca drużyny celników powtórzył to, co kazano mu powtórzyć.

— Przekażcie towarzyszowi Botwinnikowi, że z szacunku dla niego zeszyty Euwego przepuszczamy bez zbadania.

Na wyrażoną żartem prośbę Botwinnika uśmiechnięty Euwe podniósł dwa palce i przysiągł, że w zeszytach nie było nic wrogiego państwu radzieckiemu. Rzeczywiście, w pierwszej części turnieju warianty i analizy Euwego mało szkody uczyniły graczom radzieckim.

W Moskwie Botwinnik dowiedział się o publicznie wyrażonej przez Bondarewskiego opinii, że co prawda Botwinnik ma po pierwszej części turnieju więcej punktów, ale Reshevsky ma więcej talentu i to on będzie mistrzem świata. Za sprawą niechętnych Botwinnikowi kręgów opinia ta dotarła do wysoko postawionych uszu, w związku z czym Botwinnika wezwano na naradę do Komitetu Centralnego.

Zaprowadzono go do jakiegoś małego sekretariatu na uboczu, w którym znajdowali się już Susłow, Kuzniecow, Woroszyłow i Żdanow. Wszyscy inni siedzieli i milczeli, tylko Żdanow, kierownik wydziału kultury i ideologii Komitetu Centralnego, chodził i mówił.

Otyły, z czerwoną, odętą twarzą, głośno dyszący. Nie było tajemnicą, że pił. Żdanow, ten, który zaniedbał aprowizacji, przez co zimą w oblężonym Leningradzie panował głód i nie było ogrzewania. Ile tysięcy ludzi przez to zmarło? Żdanow, ten, który zaniedbał ewakuacji, przez co niepotrzebnie umarły tysiące kobiet, starców i dzieci.

Ale ten sam Andriej Żdanow, pierwszy sekretarz Komitetu Miejskiego Partii, odmówił Stalinowi wyjazdu z oblężonego Leningradu celem objęcia jeszcze wyższego stanowiska, bo nie chciał opuszczać w potrzebie żołnierzy i mieszkańców, nie chciał podkopywać ich morale.

— Boimy się, że mistrzem będzie Reshevsky — powiedział Żdanow.

— To niemożliwe — oponował Botwinnik. — Wygrałem z nim w Hadze, wygram i w Moskwie.

— My jednak boimy się, że mistrzem będzie Reshevsky. — Żdanow powtórzył swoje. — Dlatego zrobimy tak. Smysłow i Keres będą z panem przegrywać naumyślnie.

Botwinnik spodziewał się, że może coś takiego usłyszeć. Już raz podobnej rzeczy doświadczył. Na turnieju moskiewskim w roku 1935 komisarz Krylenko przyszedł do jego pokoju w Metropolu i zapytał: Co pan powie, jak Rabinowicz z panem przegra? Wtedy i tak podzielił pierwsze miejsce, mimo że z Rabinowiczem zremisował.

Poczuł gorycz w ustach i suchość w gardle. Od roku 1941 we wszystkich turniejach, w których grali Smysłow i Keres, Botwinnik brał pierwsze miejsca i to z dużą przewagą. Rozumiał cenę wybaczenia Keresowi kolaboracji z Niemcami. Ale Smysłow?

— To jest zupełnie niepotrzebne. Jestem od Reshevsky’ego lepszy.

— W to nikt nie wątpi, ale my musimy mieć pewność.

Z pewnością mieli wątpliwości. Ktoś musiał mocno nastraszyć Stalina, że Żdanow tak naciskał. Bondarewski? Za mały. Gdy drużyna radziecka zmiotła z szachownic drużynę amerykańską, Stalin był zadowolony. Przysłał telegram o treści: „Zuchy!”. Czemu zwątpił?

Botwinnik w głębi duszy nie wierzył, że chodziło tylko o strach przed porażką i chęć zapewnienia zwycięstwa. Oni chcieli Botwinnikowi coś udowodnić. Przyszła mu do głowy straszna myśl. Oni chcieli, żeby zrozumiał, że jego umiejętności nie są takie ważne, jak on sobie wyobraża, bo nawet gdyby grał słabiej i nie wygrał z Reshevskym, oni mają moc sprawić, że i tak zdobędzie mistrzostwo. Celem było umniejszenie jego, Botwinnika, i pokazanie mu, że nie jest żadną figurą, tylko zwykłym pionkiem w grze, która go przerasta.

Botwinnik westchnął i zaproponował kompromis.

— W ostateczności. Jak już nie będzie innego wyjścia. Wtedy pomyślimy.

We wspaniałej Sali Kolumnowej Domu Związków partiom meczu-turnieju o mistrzostwo świata codziennie przyglądały się dwa tysiące widzów, ponieważ tylko tyle wynosiła pojemność widowni. Na ulicy przed gigantycznymi tablicami demonstracyjnymi stał trzytysięczny tłum.

Dnia 9 maja 1948 roku trzydziestosiedmioletni Michał Botwinnik zremisował swoją partię z Maksem Euwem, zapewniając sobie zwycięstwo na trzy rundy przed zakończeniem rozgrywek. Zapełniona do ostatniego miejsca ogromna sala nagrodziła go owacją na stojąco.

Był to pierwszy tytuł mistrza świata dla Związku Radzieckiego. Był to pierwszy tytuł mistrza świata dla Rosji, ponieważ Rosjanin Aleksander Alechin został mistrzem świata jako obywatel Francji.

Drugie miejsce zajął Smysłow, który wyprzedził Keresa i Reshevsky’ego. Dla Botwinnika nie był to jedynie sukces indywidualny. Równie mocno cieszył go triumf radzieckiej szkoły szachowej, której czuł się założycielem i filarem.

9 Czarodziej

Mama zostawiła mu trzydzieści kopiejek na bilet tramwajowy na Wyspy Kirowskie, gdzie był park i pawilon szachowy z czarnym koniem na froncie, ale od czarnego konika, który umiał skakać przez pionki i inne figury, Boria wolał smukłego białego hetmana i jego długie, posuwiste ruchy wzdłuż otwartych linii i przekątnych. Zauważył, że wszystkie figury oprócz hetmana miały przypisany tylko jeden rodzaj ruchu. Jedynie hetman chodził na dwa sposoby, ruchem wieży i gońca, a król był jak hetman skrócony do jednego pola. Gdyby mógł, toby zabrał białego hetmana i przez cały dzień nosił go w kieszeni, a w nocy kładł pod poduszkę.

Nie, Boria nigdy by tego nie zrobił. Bez hetmana grać nie można i ktoś byłby poszkodowany, rozgniewałby się i zasmucił. Widział, jak to wygląda, kiedy brakuje figury. W niektórych kompletach nie było pionka, wieży, skoczka. Gracze zastępowali zgubione bierki monetą, korkiem, pudełkiem zapałek. Na jednej szachownicy zobaczył ołowianego żołnierzyka zamiast gońca. Słyszał różne nazwy, których używali starzy gracze w pawilonie szachowym i pamiętał słowa wypowiadane w domu dziecka, gdzie też grali w szachy. Królówka zamiast hetman, laufer i biegacz zamiast goniec, konik zamiast skoczek. On też chciał grać tam, we wsi Korszyk w obwodzie kirowskim, dokąd go wywieźli z oblężonego Leningradu razem z Żorą.

Pamiętał, że było zimno, nie było co jeść, był chory i słaby, tata go niósł do ciężarówki. Potem długo jechał z Żorą pociągiem w wagonie towarowym z piecykiem w środku. W domu dziecka płakał, tęsknił za mamą i tatą, znowu był słaby i głodny, chorował. Żora mu pomagał, opiekował się nim. Tam pierwszy raz zobaczył, jak starsi chłopcy grają w szachy. Prosił, żeby mu pokazali, jak się gra. Po długim czasie, kiedy minął rok i jeszcze trochę, mama i tata zabrali ich stamtąd i pojechali razem zamieszkać w Swierdłowce niedaleko Moskwy, wtedy Boria wyzdrowiał. Wrócili do Leningradu, jak się wojna skończyła. Urodziła się Iraida. Potem tata się wyprowadził, miał inną żonę. Odwiedzał ich, przynosił chleb i ubrania, zostawiał pieniądze.

Kopiejek, które mama mu dawała, starczało na bilet w obie strony i Boria mógł jeszcze za to kupić pierożek i szklankę wody gazowanej z syropem. To musiało wystarczyć na cały długi dzień. Boria wracał dopiero o dziesiątej, jedenastej, czasami jeszcze później. Były białe noce, słońce zachodziło o dziesiątej wieczorem i nigdy nie robiło się całkiem ciemno, przez parę godzin trwał jakby zmierzch i słońce znowu wschodziło o czwartej rano. Kiedy wstawał, mamy nie było, jechała do pracy bardzo wcześnie. Boria jadł na śniadanie odsmażane ziemniaki z poprzedniego wieczora, kaszę, ciemny chleb. Potem szedł na przystanek tramwajowy. Jego starszy brat Żora zostawał z Irą. Z ulicy Ósmej Radzieckiej, gdzie mieszkali we czworo w jednym pokoju dzielonego z innymi mieszkania, było do Wysp ponad dziesięć kilometrów i Boria zawsze się bał, że się nie wciśnie do tramwaju.

Dwunastka była zatłoczona, jechał na stopniu razem z innymi, uwieszony poręczy. Nie miał butów i musiał uważać, żeby go nie deptali po bosych stopach. Jego najgorszym wrogiem były buty żołnierskie. Nadepnięcie takim butem najbardziej bolało, nie dało rady, żeby Boria nie wrzasnął.

W pawilonie szachowym stały stoliki i ludzie grali w szachy. Przy dobrej pogodzie gracze wystawiali stoliki na zewnątrz. Niedaleko był staw i rechotały żaby, na drzewach świergotały ptaki. Wyspę opływała rzeka Newa.

Jeździł tam całe lato. Przez pierwsze tygodnie tylko patrzył, ale kiedy zrobili zawody dla chłopców, to się zgłosił. W pierwszej partii bosonogi Boria dostał szewskiego mata, rozpłakał się i uciekł.

Ale wrócił następnego dnia i zobaczył coś, co go oczarowało. Pojawił się człowiek o ciemnych, kręconych włosach i smagłej twarzy z wielkimi, czarnymi, okrągłymi oczami. Oczy te prawie do połowy były przykryte powiekami i patrzyły z wyrazem zamyślenia i oddalenia. Boria widział takie oczy na ikonach i w pełnych baśni książkach z obrazkami. Ten czarodziej z baśniowego świata robił coś bajecznego, grał sam przeciw wszystkim i wygrywał.

Tego dnia Boria wracał do domu ostatnim tramwajem, z brzuchem jeszcze bardziej pustym niż zwykle. Tramwaj był nabity do pełna, nawet na stopniu nie było miejsca. Została mu tylko kiełbasa.

Kiełbasą nazywano zakręcony rękaw hamulca z tyłu tramwaju i tam się Boria usadowił. Jeżeli tramwaj jechał prosto, wszystko było w porządku, gorzej na zakrętach, wtedy znosiło i trzeba się było mocno trzymać. Ale jak tu się dobrze trzymać, kiedy w połowie drogi na kiełbasę wgramolił się pijany. Czego ten człowiek nie wyczyniał! Rzucało nim to w jedną, to w drugą stronę, łapał się, czego popadło, to lewą, to prawą ręką. Popychał Borię i szturchał go bezwiednie, nogi się pod nim uginały i rozłaziły na boki, parę razy nieomal już się zsunął. Ale nie spadał. Boria nie o pijaka się bał, ale o siebie, że go pijak w końcu zepchnie z kiełbasy. To, że się potłucze, to jedno, ale drugie, że będzie musiał resztę drogi drałować na piechtę.

— Job twoju ma…!

Pijak odpadł. Nawet nie na wirażu, tylko wtedy, gdy tramwaj jechał prosto. Był niczym żołnierz, który przeszedł długi szlak bojowy, brał udział w najcięższych bitwach, parł do szturmu w pierwszym szeregu, a trafiła go przypadkowa, zabłąkana kula, kiedy wracał do domu z trofiejnym.

Boria wrócił do domu z czymś bezcennym. Z pierwszą miłością, z poczuciem szczęścia i intensywności życia, jakie daje świeżo zrodzona namiętność, jakie rodzi życiowa pasja.

Jesienią nie mógł już jeździć na Wyspy i wałęsał się po mieście jak głodny pies w poszukiwaniu kółka szachowego.

Mama zaprowadziła go do Pałacu Pionierów. Na tę okazję włożył buty Żory. Mama ledwo szła, bolały ją plecy. Pracowała przy wykopkach i coś jej się stało, kiedy podnosiła worek. Na obiad mieli zupę z obierek kartoflanych i ciemny chleb.

W sekretariacie skierowali ich gdzie trzeba i kazali pytać o Władimira Grigoriewicza, ale Zaka, bo jest jeszcze inny Władimir Grigoriewicz.

Boria rozpoznał czarodzieja z Wysp Kirowskich.

— Włamidirze Grigoryczu, byłabym wdzięczna, gdybyście wzięli chłopaka. On poza szachami świata nie widzi.

Władimir Zak popatrzył na Borię. Zdarte, za duże buty, wytarte porcięta, łatana koszulina, wyświechtana kurtka.

— W domu ciężko, ojca nie ma. Ja muszę pracować, no to niech Boria tutaj posiedzi pod dachem, w ciepłym, pogra w szachy. On mi już żyć nie daje.

— Zobaczymy, niczego nie obiecuję. Nie mamy już miejsc, pani…?

— Jekatierina Pietrowna. Weźcie mojego Borię, Władimirze Grigoryczu.

Boria spoglądał zafascynowany na salę, gdzie były stoły z szachami i chłopcy grali partie błyskawiczne. Słyszał szybkie trzaśnięcia w dźwignie zegarów szachowych i stukot figur na szachownicach, co brzmiało jak strzelanina. Co rusz rozlegały się okrzyki triumfu i jęki zawodu.

— Jekatierino Pietrowna, pójdziemy i porozmawiamy. Ile masz lat? — szachowy czarodziej zwrócił się do Borii.

— Dziewięć.

— Idź do tamtej sali — Władimir Zak pokazał drzwi. — Tam Witia daje symultanę. On już dobrze gra, niech cię sprawdzi.

Zak poszedł z mamą do sekretariatu, a Boria usiadł przy ostatnim stoliku w pokoju, gdzie zaczęła się symultana. Starszy chłopak, który ją dawał, spojrzał na małego Borię.

— Z tym pacanem będę grać na ślepo — powiedział i wszyscy się zaśmiali.

Tym razem Boria nie pozwolił dać sobie szewskiego mata, ale i tak szybko przegrał.

— I co? — zapytał Zak.

— Prawie nie umie grać — odpowiedział piętnastoletni Witia Korcznoj, który dopiero co zdobył mistrzostwo Leningradu juniorów.

— Nauczy się.

Wiktor Korcznoj roześmiał się i poszedł poszukać partnera do blitza. Lubił trenera Władimira Grigoriewicza. Miał czternaście lat, kiedy Zak się nim zaopiekował. Korcznoj grał już wtedy całkiem nieźle, dużo nauczył się sam ze starych podręczników Laskera, Tartakowera, Romanowskiego, które wyszukiwał u bukinistów. Zak mu pokazał, jak analizować własne partie, szukać w nich błędów i dobrych ruchów. Nauczył go grać otwarty wariant partii hiszpańskiej i obronę Grünfelda. Dzielił się z nim swoimi analizami. Zachęcał go do tego, żeby grał różne schematy, szukał samodzielnie rzeczy, które mu najlepiej leżą.

Ojciec Korcznoja zginął na froncie, Zak pod wieloma względami mu go zastępował. Wiktor zachodził do niego do domu, znał jego żonę i córki. Podpatrywał jego maniery, sposób bycia. Zak zawsze zdejmował kapelusz, kiedy się komuś kłaniał. Nauczył się dawnych manier od Loewenfischa.

Wulf Zak urodził się w Berdyczowie na rok przed wybuchem pierwszej wojny światowej. W latach dwudziestych jego rodzina przeprowadziła się do Leningradu i mały Wulf stał się Wołodią. Jego ojciec Grigorij Moisiejewicz Zak, buchalter z wykształcenia, zginął podczas blokady Leningradu pod koniec 1941 roku, matka zmarła jeszcze przed wojną. Zak poszedł na front jako ochotnik, służył w łączności, wtedy wstąpił do Partii Komunistycznej. Dostał medal za zasługi bojowe i za obronę Leningradu.

Oblężenie miasta trwało dziewięćset dni. Zmarło ponad milion ludzi, dwieście tysięcy od niemieckich bomb artyleryjskich i lotniczych, cztery razy tyle z głodu i zimna. Żywi byli zbyt słabi, żeby grzebać umarłych i ześlizgiwali się do grobu. Zdarzały się przypadki kanibalizmu, jedzono ciała zmarłych, szczególnym popytem cieszyły się dzieci, ich mięso było delikatniejsze. Jeszcze długo po wojnie ci, którzy przeżyli, nie mogli ze smakiem zjeść pierożka z mięsem kupionego na ulicy. Korcznoj przeżył oblężenie dzięki temu, że wielu jego krewnych zmarło i zostały po nich kartki żywnościowe. Jego matka pracowała w cukrowni, przynosiła do domu słodką melasę.

Nawet podczas blokady życie szachowe w Leningradzie nie zamarło. Abram Model, mistrz szachowy, pianista i matematyk, organizował mistrzostwa miasta. Szachiści przychodzili na rozgrywki prosto ze swoich pozycji bojowych i po rozegranej partii wracali na linię frontu. W końcu 1943 roku Model przeprowadził w Pałacu Pionierów turniej szachowy dla juniorów. Z braku transportu z różnych dzielnic miasta przychodziły pieszo głodne dzieci, które chciały grać i wygrywać i płakały, kiedy przegrały.

Kiedy Zak wrócił po demobilizacji do Leningradu, widział zniszczone przedmieścia, wycięte na opał drzewa, rozebrane drewniane domy. Wszędzie były świeże groby, trudno było znaleźć budynek bez rany lub blizny, tak jak trudno było znaleźć człowieka bez rany lub blizny, czy to na ciele, czy na duszy.

Borys Spasski przychodził do Pałacu Pionierów na Newskim Prospekcie codziennie. Klub szachowy mieścił się w dawnym orzechowym gabinecie cara Aleksandra Trzeciego w Pałacu Aniczkowa, a przedtem mieszkał tam książę Potiomkin, kochanek Katarzyny Wielkiej. Z sufitu zwisał ogromny, jasno świecący kryształowy żyrandol. Na ścianie znajdował się obraz przedstawiający Lenina, który gra w szachy na wyspie Capri, a pisarz Gorki przygląda się grze.

Władimir Zak uczył Borysa podstaw strategii i taktyki, pokazywał mu otwarcia i końcówki. Pożyczał książki do samodzielnej nauki i Borys godzinami siedział w kuchni nad szachownicą przy słabo świecącej lampce. W trakcie szkoleń Zak rozstawiał pionki i figury na szachownicy i kazał oceniać pozycję. Boria patrzył i mówił, że białe stoją lepiej. Według Borii białe musiały stać lepiej, bo miały hetmana, jego ukochaną figurę, a czarne nie miały. Zak nie był zadowolony.

— Wstań, Boria, żeby cię wszyscy widzieli — mówił głośno. — Boria ma już prawie dziesięć lat, a nie umie ocenić pozycji. Gdzie białe stoją lepiej? Przypatrz się uważnie. Ile razy może bronić pionka biały hetman?

— Jeden raz.

— A ile razy mogą atakować pionka dwie czarne wieże?

— Dwa razy.

— To jak go obronisz? Hetman jest silniejszy od wież, kiedy jest kilka słabości w różnych miejscach, bo hetman może napadać wszystkie od razu. Jak jest jedna słabość, dwie wieże są lepsze, i w obronie, i w ataku. Rozumiesz?

Zak nauczył Borię grać gambit królewski. Na partiach Steinitza unaocznił mu, że nie trzeba się bać utraty roszady, że królem można chodzić w grze środkowej, a nie tylko w końcówce.

— Kiedy masz przewagę w centrum i lepiej rozwinięte figury, przeciwnik nic twojemu królowi nie zrobi. Jego król zawsze będzie bardziej zagrożony, choćby się schował za roszadą.

Któregoś dnia Zak dał Borysowi dziwne zadanie do rozwiązania. Była to kompozycja ułożona przez Aleksandra Pietrowa, najsilniejszego szachistę Rosji pierwszej połowy dziewiętnastego wieku. Pietrow był radcą stanu, wysokim urzędnikiem carskiej administracji w Warszawie i autorem pierwszego rosyjskiego podręcznika gry szachowej. Jako pierwszy analizował otwarcie, które potem nazywano obroną rosyjską albo obroną Pietrowa. Kompozycja miała bardzo długą nazwę: „Ucieczka Napoleona z Moskwy do Paryża, gdzie biały Car daje mu mata”, ale nie była trudna. Zadanie polegało na zamatowaniu czarnego króla w czternastu ruchach. Pietrow tak opisał swoją kompozycję: „Białe figury oznaczają wojsko rosyjskie. Czarny król to Napoleon. Pole a1, gdzie stoi Napoleon, to jest Moskwa, a pole h8, gdzie dostanie mata, to Paryż. Konnica ściga rozbitego Napoleona”.

Borys szybko znalazł rozwiązanie. Dwa białe skoczki zapędzają szachami czarnego króla z pola a1 na pole h8, a wtedy biały król wykonuje ruch odsłaniający hetmana, który matuje czarnego króla.

— Ale jest krótszy mat! — zawołał Borys. — Sześć ruchów, nie czternaście.

Zak się uśmiechnął.

— Tak mówisz?

— Na szóstym ruchu zamiast szachować skoczkiem, można od razu dać mata hetmanem na a8.

— Zgadza się. A teraz ci przeczytam, co o tym napisał Pietrow: „Hetmanem trzeba było przegrodzić drogę Napoleonowi ruchem na a8, wtedy on by nie uszedł do Paryża i byłby mu szach i mat”. To chyba o bitwie nad Berezyną — domyślił się Zak, ale nie był pewien.

10 Smak białego chleba

Spasski czynił niewiarygodnie szybkie postępy i stał się ulubionym uczniem Zaka. Trener zajmował się Borysem nie tylko w klubie, ale i u siebie w domu, indywidualnie. Zawsze tak robił, kiedy zobaczył u kogoś prawdziwy talent. Żona dopatrywała się w jego postępowaniu prób zaspokojenia tęsknoty za tym, czego mu brakowało. Mógł się pomylić, ale szukał, poświęcał czas i trud, pracował za darmo, kosztem swoim i swojej rodziny. W rodzinie Borysa się nie przelewało, więc Zak go dokarmiał. Przed wyjściem do klubu Boria jadł obiad z Zakiem, jego córkami i żoną. Przy okazji Zak pokazywał Borii, jak się posługiwać nożem i widelcem i co robić z serwetką i chusteczką.

Dowiadywał się o matce chłopca i jego ojcu. Rozmawiał z obojgiem. Wypytywał Borysa. Jekatierina Pietrowna pochodziła z rodziny chłopskiej, była dzieckiem z nieprawego łoża, wychował ją ojciec chrzestny. Poważna i religijna, gdy była wesoła, śpiewała czastuszki. Wasilij był budowlańcem z zawodu. Zaczynał jako zwykły robotnik, z czasem awansował na majstra i kierownika. Ojciec Wasilija był prawosławnym duchownym. Przed rewolucją wybrano go do Dumy z obwodu kurskiego. Car Mikołaj Drugi osobiście dawał mu złoty krzyż. Tak przynajmniej twierdził Wasilij.

Zakowi leżał na sercu rozwój Borii nie tylko pod względem szachowym. Pierwszy raz w życiu Spasski poszedł do opery właśnie z Zakiem. To była „Carmen” Bizeta. Niezbyt się małemu Borysowi podobało. Wtedy Zak pokazał mu partię, która została rozegrana w operze.

— Paul Morphy grał białymi z niemieckim księciem Brunszwiku Karolem i francuskim hrabią Isouardem de Vauvenargue. To się wydarzyło w roku 1858.

Władimir przebiegł przez otwarcie, krytykując przedwczesne wypady czarnych i zaniedbanie rozwoju, i zatrzymał się po dwunastym ruchu arystokratów.

— A teraz wyobraź sobie, że jesteś w Paryżu i siedzisz w loży na operze „Norma” Belliniego. Primadonna śpiewa arię Casta Diva, a ty przeprowadzasz kombinację, którą będą podziwiać jeszcze za sto lat.

Borys się zaśmiał i po paru minutach namysłu zademonstrował wygrywającą sekwencję ruchów.

Za drugim razem było lepiej. Poszli na operę „Lakmé”, z duetem kwiatów w pierwszym akcie. Zak zabierał go na spektakle baletowe. Borys pokochał muzykę Czajkowskiego, kiedy zobaczył „Dziadka do orzechów” i „Jezioro Łabędzie”.

Władimir pożyczał mu książki. Borysowi najbardziej podobał się „Książę i żebrak” Marka Twaina. Płakał, kiedy książę musiał stać się żebrakiem. Wiedział, co to jest bieda.

Władimir nalegał, żeby Borys uprawiał sport. Pływał, jeździł na łyżwach, skakał i biegał.

Patrzył na niego tymi swoimi oczami bizantyjskiej ikony jak na jakiś cud.

— Czemu ty się tym chłopcem tak przejmujesz? Co ty w nim widzisz? — pytała go żona. — Ja też go lubię, grzeczny chłopaczek, ale ty masz swoją rodzinę. Masz córki, nimi się zajmij.

— Wyobraź sobie, że kochasz muzykę i marzysz o tym, żeby być wirtuozem albo kompozytorem, ale nie masz talentu. I nagle przychodzi do ciebie z ulicy dziewięcioletni Mozart, biedny, głodny, bez porządnych butów, bez ojca.

— Tutaj cię boli? No to ja ci powiem, Wulf, że ty nie dasz rady zastąpić mu ojca. Nawet to ci się nie uda. A już w ogóle wybij sobie z głowy, że on ci zastąpi syna.

Władimir nie odpowiedział. Jego duże, okrągłe oczy z melancholijnie opuszczonymi powiekami patrzyły nieruchomo i tylko mięśnie szczękowe grały mu w twarzy.

Albowiem Władimir Zak zamierzał usynowić Borysa. Żeby chłopak miał gdzie mieszkać i co jeść. I żeby mógł zajmować się szachami. Borys był chętny, matka się zgadzała, ojciec nie wyraził sprzeciwu. Dokumenty były już przygotowane, kiedy raptem zaczęła się walka z kosmopolityzmem w kulturze.

Walka z czymś zazwyczaj przeradza się w walkę z kimś i tym kimś byli Żydzi. Za cel ataku obrano krytyków sztuki i artystów pochodzenia żydowskiego. Kiedy Dawid Ben Gurion ogłosił powstanie państwa Izrael, kosmopolityzm stał się syjonizmem. Wrogami okazali się członkowie Żydowskiego Komitetu Antyfaszystowskiego, których oskarżono o próbę oderwania Krymu od Związku Radzieckiego. Przywódca Komitetu aktor Salomon Michoels został skrytobójczo zamordowany serią z automatu.

W tych okolicznościach usynowienie Borysa przez Zaka mogło chłopcu nie wyjść na dobre.

Polityczny wir o mało nie pogrążył Władimira Zaka. Grupa starych bolszewików z komitetu dzielnicowego Partii wyszła z wnioskiem, żeby Zaka odsunąć od pracy z młodzieżą i wyrzucić z Pałacu, bo Zak jako Żyd zajmuje się tylko Żydami, takimi jak Spasski, i zaniedbuje innych. Czemu uznali Borysa za Żyda? Pewnie dlatego, że Zak się nim zajmował. A Zak się nim zajmował, bo zajmuje się tylko Żydami. Tym sposobem samo oskarżenie stało się jeśli już nie ostatecznym dowodem, to poważną poszlaką winy. Stara sztuczka starych bolszewików. Ale Zak był członkiem Partii, miał medale za Wojnę Ojczyźnianą i obrońców w Komsomole, więc wnioskowi nie nadano dalszego biegu.

Władimir nie chciał chłopcu szkodzić, chciał pomagać. Przez znajomych z Komsomołu wystarał się dla Borysa o pobyt w obozie pionierskim Artek na Krymie, u podnóża góry Ajudah, nad brzegiem Morza Czarnego. Tam po raz pierwszy Borys jadł biały chleb. Rozkosz smaku białego chleba potrafią docenić tylko ci, co głodowali, napisał na kartce pocztowej, którą przysłał Władimirowi.

Od białego chleba lepsza była tylko gra w szachy. W zegarach często brakowało pokręteł, były zgubione gdzieś i nie wiadomo kiedy. Starsi próbowali ustawiać zegar monetami. Trenerzy mieli własne, dobrze strzeżone pokrętła na pasku. Boria zaczął grać długie, poważne partie z zegarem. Po czterech godzinach, jeśli partia się nie skończyła, zapisywano ruch do koperty, którą trener chował do specjalnej teczki. Na kopercie zapisywał pozycję i czasy przeciwników. Następnego dnia partia była dogrywana. Kiedy Boria przegrywał, nie przyznawał się w domu. Na pytanie mamy lub brata, jak poszło, odpowiadał: „Odłożona”. Po jego minie rozpoznawali, że Boria przegrał. Mama nic nie mówiła, Żora się śmiał. Partie błyskawiczne można było grać tylko w niedziele. Z rzadka pozwalano grać w blitz w dni powszednie pod warunkiem niehałasowania, co było nagminnie łamane, tak że trenerzy musieli uciszać winowajców. Najwyższym wymiarem kary było zabranie zegara.

Zak i inni instruktorzy pokazywali młodym adeptom sztuki szachowej historyczne partie z dalekiej przeszłości. Były one tak słynne, że miały swoje nazwy niczym obrazy i kompozycje muzyczne. „Nieśmiertelna”, partia Andersen — Kieseritzky, rozegrana w Londynie w roku 1851. „Wiecznozielona”, partia Andersen — Dufresne, grana w Berlinie w roku 1852.

— Przyjrzyjcie się tej pozycji. Białe poświęciły już gońca i wieżę, a teraz ruchem pionka pozwalają czarnym zabrać drugą wieżę z szachem. Dlaczego?

— Żeby odciąć czarnego hetmana od obrony punkt g7! — słychać było czyjś podniecony głos. — Wtedy po zabraniu pionka g7 będzie grozić mat gońcem na c7.

— Doskonale. Czarne biorą wieżę z szachem i bronią pola c7 ruchem skoczka na a6. Co dalej?

Chwila ciszy i dało się słyszeć inny pełen radości głos.

— Koń bije na g7 szach, król d8, hetman na f6 szach, koń bije f6, goniec na e7 mat!

Zak się uśmiechnął. Gdyby przenieść te dzieciaki sto lat wstecz…

Do Pałacu Pionierów przyjeżdżali arcymistrzowie Botwinnik, Smysłow, Bronstein, Bondarewski. Występowali z prelekcjami i seansami gry jednoczesnej.

Ogromne wrażenie zrobił na Borysie wykład Loewenfischa o partii Alechina z Yatesem, rozegranej w roku 1925. W końcówce z wieżami i białopolowymi gońcami król Alechina wdziera się głęboko do obozu przeciwnika po osłabionych czarnych polach, żeby zdobyć pionka, a potem spokojnie wraca do siebie. Ta partia śniła mu się w nocy. Loewenfisch wspominał dawnych mistrzów.

— Jeżeli chcecie mieć przyjemność, oglądajcie partie Czigorina — powiedział. — A jeżeli chcecie osiągnąć korzyść, oglądajcie partie Tarrascha.

Jakby w nawiązaniu do rady Loewenfischa na drugi dzień Zak pokazał Borysowi partię Tarrascha z Nimzowitschem, rozegraną na turnieju w Petersburgu w roku 1914. Po dziewiętnastym ruchu Nimzowitscha, który grał białymi, Władimir kazał Borysowi zastanowić się nad pozycją.

— Co byś teraz zrobił?

Borys patrzył na stojące obok siebie dwa czarne gońce skierowane na dwa białe pionki na polach g2 i h2, które osłaniały białego króla i tylko przez niego były bronione. Widział motyw i szybko policzył warianty. Oddanie gońca za pionka na h2 i wyciągnięcie króla, przerzut hetmana na skrzydło królewskie z szachem, król się chowa za pionka na g2, oddanie drugiego gońca na polu g2 i przerzut wieży na skrzydło królewskie do pomocy hetmanowi w matowym ataku na odsłoniętego króla po otwartych liniach g i h.

— Tak waśnie zagrał Tarrasch — powiedział Zak. — Dostał drugą nagrodę za piękność i bardzo się obraził, bo uważał, że zasługuje na pierwszą. A pierwszą nagrodę za piękność jurorzy przyznali Capablance za wygraną z Bernsteinem. Dzisiaj to jest standardowy motyw taktyczny, ale nawet w tamtym czasie kombinacja była znana. Pokażę ci, jak to zrobił Lasker dwadzieścia pięć lat przed Tarraschem.

Zak ustawił nową pozycję. Dwa białe gońce były skierowane na pionki g7 i h7, ale w tej pozycji czarny król był lepiej broniony, ponieważ na polu f6 znajdował się czarny koń, który zasłaniał jednemu gońcowi drogę do punktu g7 i jednocześnie bronił punktu h7 przed drugim gońcem.

— Pomyśl, co tutaj trzeba zrobić, żeby doprowadzić do pozycji, w której już wiesz, jak grać.

Borys myślał. Trzeba się pozbyć czarnego konia. Wygonić go, odciągnąć, wymienić. Już miał. Biały skoczek idzie na pole h5, czarny skoczek go bije, biały goniec poświęca się za pionka h7, król bije gońca, hetman bije skoczka z szachem, król się chowa za pionka g7, drugi goniec poświęca się na g7, król bije gońca, biała wieża dołącza do ataku na odkrytego króla po liniach g i h. Co prawda przed natychmiastowym matem czarne mogą się obronić, ale tylko za cenę utraty hetmana, a to nie ratuje, tylko odwleka nieuchronną przegraną.

— Lasker jeszcze nie był mistrzem świata i grał z jakimś fuszerem. Tylko żebyś nie myślał, że tylko fuszer może się nadziać na motyw taktyczny. Pokażę ci jeszcze jedną kombinację.

Zak ustawił pozycję i nawet nie zdążył nic powiedzieć, kiedy Borys ze śmiechem pokazał rozwiązanie. Białe oddają hetmana, ale w zamian za to atakują czarnego króla wieżą i gońcem. Powstaje zabawny mechanizm, który przypomina kołowrotek. Broniona przez gońca wieża szachuje króla, który ma tylko jedno wolne pole na odejście i jest to pole na przekątnej gońca, więc następny ruch wieżą odsłania gońca i powoduje szach tym gońcem, więc król musi wrócić na poprzednie pole. Za każdym razem, kiedy wieża wykonuje ruch powodujący szach gońcem, zabiera coś czarnym i ponownie szachuje króla na tym samym polu, a król znowu musi ustawić się naprzeciw gońca. Czarny król chodzi bezradnie z jednego pola na drugie, podczas gdy biała wieża zjada po kolei najpierw pionka, potem gońca, a na koniec hetmana.

— Zgadnij, jak się nazywa ten motyw.

— Kołowrotek?

— Młynek. A teraz powiedz, kto grał w tej partii czarnymi.

Borys rozłożył ręce i wciągnął głowę w ramiona na znak, że nie ma pojęcia.

— Sam wielki Lasker dał się tak złapać na turnieju w Moskwie w 1925 roku w partii z Meksykaninem Torrem. Dostał jakiś ważny telegram z Berlina i przegapił motyw.

Po Loewenfischu przyjechał Bondarewski, aby omówić atak mniejszościowy na skrzydle hetmańskim. To było objawienie. Dwa białe pionki prą do przodu, żeby zaatakować trzy czarne pionki. Poświęcają się, giną oba za cenę dwóch czarnych pionków, ale ten jeden czarny pionek, który zostaje, okazuje się słaby, odstały albo izolowany, nie mogą go już bronić inne pionki. Białe atakują tego pionka ciężkimi figurami, wiążą siły czarnych jego obroną, zmuszają do pasywności, po czym puszczają w ruch przeważającą liczbę białych pionków w centrum i na skrzydle królewskim.

Borys Spasski wygrał w symultanie z Botwinnikiem. Miał wtedy dziesięć lat. Botwinnik przypomniał sobie, jak kiedyś on sam pokonał w symultanie Capablancę i uśmiechnął się do chłopca. Uścisnął małą dłoń, pogratulował zwycięstwa.

Przyszły sukcesy w turniejach juniorów i jedenastoletni Spasski został najmłodszym szachistą pierwszej kategorii w całym Związku Radzieckim. Jego nazwisko stało się znane, kiedy wymienił je świeżo upieczony mistrz świata Michał Botwinnik w szeroko rozpowszechnionym artykule na temat radzieckiej szkoły szachowej.

Jako czołowy gracz klubu zaczął dawać seanse gry jednoczesnej. Wysłali go do Mińska na symultanę w klubie oficerskim. Kiedy przegrał jedną z partii, ponieważ na prośbę zrozpaczonego gracza litościwie pozwolił mu cofnąć błędny ruch, nie mógł powstrzymać łez. Rozpłakał się tak rzewnie, że trzeba było przerwać seans. Grę wznowiono po kwadransie, jak już Boria się uspokoił. Zapłacili mu za ten pokaz i Spasski kupił sobie swój pierwszy płaszcz zimowy.

Władimir Zak zwrócił się o pomoc do Grigorija Loewenfischa, który niedawno przeprowadził się do Moskwy i pracował w oddziale szachów Komitetu Kultury Fizycznej i Sportu. Wspólnym wysiłkiem wychodzili dla Borysa stypendium, które przewyższało zarobek matki i znaczyło wiele dla utrzymania rodziny.

— Wam, Władimirze Grigoryczu, trzeba się w pas kłaniać starym rosyjskim obyczajem — powiedziała Jekatierina Pietrowna. — Niech was Bóg błogosławi! Niech wam Bóg…

Zak prędko ją uciszył. Już się w ich stronę oglądali.

11 Mała Swołocz

Trener rozstawił na szachownicy pozycję z partii Nimzowitsch — Capablanca z turnieju w Nowym Jorku, który został rozegrany w roku 1927.

— Pół roku przed meczem o mistrzostwo świata! — powiedział. — Capablanca wygrał z ogromną przewagą, nie przegrał żadnej partii i wyprzedził Alechina o dwa i pół punktu. Wiesz, co to znaczy wyprzedzić drugiego gracza w tabeli o dwa i pół punktu?

— Wiem, Władimirze Grigoryczu. W roku 1930 Alechin wygrał turniej w San Remo i wyprzedził Nimzowitscha o trzy i pół punku. Na turnieju w Bledzie w roku 1931 drugi w tabeli Bogolubow miał do Alechina pięć i pół punktu straty.

Zak popatrzył na Borysa spod półprzymkniętych powiek. Przypomniał sobie, że sam mu to kiedyś mówił, kiedy analizowali partie pierwszego rosyjskiego mistrza świata.

Borys zastanawiał się, jak to jest, że Zak tak rzadko mruga. Potrafił bardzo długo patrzeć bez mrugnięcia. Może dlatego, że miał trochę opuszczone powieki? Oczy mu się mniej wysuszały.

— Jednak mecz z Alechinem przegrał. Spójrz na pozycję. Kto ma przewagę?

— Capablanca.

Gdyby to były zajęcia z kim innym, Zak zapytałby, skąd Borys wie, jakim kolorem grał Capablanca, przecież Zak mu tego nie powiedział.

— Dobrze. Czarne mają przewagę. Dlaczego?

— Bo czarna wieża i czarny hetman są aktywne i atakują oba słabe pionki białych. Biały hetman i biała wieża są pasywne, muszą tych słabości bronić i mają ograniczoną mobilność.

— Bardzo dobrze! Ale jak widzisz, trzeci raz tych pionków nie ma jak zaatakować. Co można zrobić?

— Trzeba grać na zugzwang.

— Co proponujesz na początek?

— Można iść do przodu pionkami na skrzydle hetmańskim, żeby jeszcze bardziej ograniczyć białe figury i odebrać im ostatnie pola.

Zak wykonał na szachownicy posunięcia Capablanki i odpowiedzi Nimzowitscha.

— Co dalej?

— Teraz hetman i wieża nie mogą się ruszyć, bo białe stracą pionka d4 lub f4. Ruch pionkiem na skrzydle królewskim jeszcze bardziej osłabi pozycję białych, więc muszą chodzić królem. Wtedy czarny hetman przenika w głąb pozycji białych po pierwszej linii.

Zak znowu wykonał kilka ruchów według zapisu partii. Wszystko odbyło się tak, jak Borys powiedział.

— A teraz?

— Białym pozostał tylko jeden ruch, pionkiem na b3.

Zak zrobił ruch Nimzowitscha, a Borys odpowiedział na to posunięciem Capablanki.

— Koniec. Biały hetman i biała wieża nie mogą się ruszyć, a na ruch królem wygrywa wtargnięcie czarnej wieży.

— Dlatego Nimzowitsch się poddał — powiedział Zak.

Borys Spasski pierwszy raz pomyślał o tym podczas ćwierćfinału mistrzostw Związku Radzieckiego w Rydze. Mieszkali z Zakiem w jednym pokoju hotelowym i wspólnie przygotowywali się do partii, razem analizowali odłożone pozycje. Czternastoletni Spasski miał tytuł kandydata na mistrza, tę samą kategorię, jaką posiadał jego trener.

Czy trenerzy, którzy ustępują mistrzostwem uczniom, mogą z nimi z powodzeniem pracować? Zak niejeden raz się nad tym zastanawiał. Czy dobrym nauczycielem może być ktoś, kto jest w jakiejś dziedzinie wyjątkowo uzdolniony? Jak wtedy zrozumie, co sprawia trudność uczniom? Pozostaje jeszcze kwestia własnych ambicji. Zak już je właściwie porzucił. Wiedział, że nie zostanie arcymistrzem ani nawet mistrzem międzynarodowym. Jednak to, że nie osiągnął rangi mistrza sportu, napełniało go goryczą. Czułby się lepiej jako zawodnik i czułby się pewniej jako nauczyciel, gdyby był mistrzem.

— Opowiadałem ci o moim meczu z Awerbachem? Graliśmy o tytuł mistrza sportu w roku 1947. Wtedy takie mecze jeszcze organizowano, nie tylko turnieje, tak jak teraz.

Borys już to słyszał, ale pozwalał trenerowi się wygadać. Awerbach zrobił od tamtego czasu ogromny postęp, był jednym z najlepszych szachistów kraju, grał z siłą arcymistrza. Władimir Zak dreptał w miejscu.

— Przegrał pan ten mecz, Władimirze Grigoryczu.

— Przegrałem przez mój ulubiony wariant otwarty w partii hiszpańskiej. Półfinał mistrzostw Związku Radzieckiego w roku 1946 był w Leningradzie i obserwowałem grę Awerbacha. Widziałem, jak przegrał białymi w otwartym wariancie hiszpanki, a potem już do końca turnieju unikał tego debiutu. Skąd miałem widzieć, że przygotuje się specjalnie na mnie? Znalazł nowinkę i mnie załatwił.

Borys się zaśmiał. On też by tak zrobił. Zrobiłby tak jak Awerbach, nie tak jak Władimir. Oglądał partie z tego meczu, samodzielnie i razem z trenerem. Zak przegrał mecz nie dlatego, że go Awerbach zaskoczył nowinką.

— Chcesz, pokażę ci tę partię?

— Nie trzeba, Władimirze Grigoryczu.

— No, tak. Zapomniałem, że ty wszystko pamiętasz.

Chciał zrobić Władimirowi przyjemność, odwdzięczyć się jakoś. Po obiedzie dawali na deser czekoladki. Borys nie zjadał swojego deseru, tylko udawał przed Zakiem, a czekoladki chował. Na koniec turnieju dał mu je wszystkie.

— To dla was, Władimirze Grigoryczu. Dla żony i córek.

Był szczęśliwy, kiedy to uczynił. Był z siebie dumny. Ale Władimir się nie ucieszył.

— Nie wezmę. Przecież lubisz słodkie.

Borys odwrócił głowę, żeby trener nie widział, jak mu się oczy zaszkliły. Nie mógł w nocy zasnąć. Gdyby chociaż parę przyjął, a nie oddał wszystkie.

Przed wyjazdem z Rygi poszli do kina na film o bokserze, który na końcu znokautował swojego trenera. Zak był poruszony.

— Ty mnie też kiedyś znokautujesz — powiedział.

Borys sądził, że Władimir ma na myśli to, że w przyszłości stanie się od niego dużo lepszy.

Bywał zarozumiały i arogancki, trzeba to przyznać. Umiejętność ogrywania starszych od siebie psuła mu charakter. Wypominał mu to Zak i Borys sam tę swoją wadę zauważał, ale nie umiał się powstrzymać. Naśmiewał się z pokonanych.

— Pacan jesteś! Fuszer. Nie umiesz grać, frajerze — mówił po partii. — Do lasu szyszki zbierać, a nie w szachy grać.

— Nie tylko o to chodzi, że ty kolegów obrażasz i robisz im przykrość — tłumaczył mu Władimir. — Ty nawet nie wiesz, że ich obrażasz i robisz im przykrość. A to jest jeszcze gorsze.

Jako dwunastolatek zyskał przezwisko Mała Swołocz.

Na mistrzostwach Rosji juniorów w miejscowości Zielienogorsk nad Zatoką Fińską, niedaleko Leningradu, juniorzy z Moskwy zaproponowali Borysowi zawody w blitza. Przegrywający stawia butelkę lemoniady. Zmówili się i specjalnie z nim przegrywali. Po godzinie przed Borysem stało sześć butelek lemoniady.

— A teraz pij! — Stanęli wkoło niego tak, że nie mógł uciec. Byli więksi od niego. — Wszystko pij! No, już!

Przestraszony Borys pił, ale po drugiej butelce miał dość. Nie odpuścili. Po trzeciej się porzygał. Dopiero wtedy dali mu spokój.

W roku 1952 kandydat na mistrza Borys Spasski nie wypadł zbyt dobrze w półfinale mistrzostw Leningradu i nie dostał się do finału, a kandydat na mistrza Władimir Zak do finału awansował. Był to turniej z normą mistrzowską, rzadka rzecz. W całym ogromnym kraju, gdzie był milion zarejestrowanych i wykwalifikowanych graczy, srebrną odznakę mistrza sportu otrzymywało tylko pięciu, sześciu szachistów w ciągu roku.

Jednym z nich był Borys Spasski. Władimir Zak ustąpił mu swojego miejsca w finale i Spasski zajął w nim drugie miejsce. W wieku szesnastu lat został najmłodszym szachistą w Związku Radzieckim z tytułem mistrza sportu.

Słowa Zaka, że on go też kiedyś znokautuje, przypomniały się Borysowi, kiedy przeszedł do Tołusza. Zrobił to bez słowa. Po prostu przestał do Zaka przychodzić i zaczął pracować z Tołuszem.

Mistrza Tołusza poznał dużo wcześniej, na jednym z turniejów, gdzie był chłopcem do obsługi tablicy demonstracyjnej. Za pomocą długiego kija z uchwytem przemieszczał wykrojone z drewnianej sklejki pionki i figury na wielkiej szachownicy, która wisiała na ścianie za stolikiem graczy, tak aby widzowie mogli z daleka obserwować grę. Po każdym ruchu przekręcał tabliczkę z napisem „ruch białych” na stronę z napisem „ruch czarnych” i odwrotnie. Chłopcy obsługujący szachownice demonstracyjne załatwiali graczom drobne sprawunki.

— Hej, Boria! — kiwnął na niego mistrz Aleksander Tołusz. — Masz tutaj trzy ruble i przynieś mi paczkę kazbeków.

To był początek ich znajomości. Od tej pory Spasski chętnie patrzył, jak Tołusz gra, obserwował, jak analizuje rozegrane partie i nie mógł oczu oderwać od tego, co się działo na szachownicy.

Aleksander Kazimirowicz Tołusz miał ostry, atakujący styl. Był mistrzem gry kombinacyjnej i świetnym taktykiem. Bali się go wszyscy, nie wyłączając Botwinnika. To była znana historia, wszyscy ją sobie ze śmiechem opowiadali. Obaj gracze byli w niedoczasie, Tołusz atakował, Botwinnik się bronił i w ferworze walki nie zauważył matującego ciosu. Tołusz z przytupem wykonał kończący ruch i zawołał:

— Macie mata, towarzyszu Botwinnik!

To zdanie weszło w obieg i stało się częścią legendy Tołusza. Jego ulubionym zawołaniem bojowym było: Naprzód, Kazimirycz! W ten sposób zaczynał ofensywę w lekkich partiach i analizach.

Tołusz pokazał mu, że wartość figur i pionków jest względna, o wszystkim decyduje dynamika figur, ich koordynacja, mobilność. Nie trzeba się lękać utraty pionka czy nawet figury i warto poświęcać materiał za atak, choćby za inicjatywę. Może ci zostać tylko jedna figura, jeden jedyny pionek, ale wygrasz, jeśli to wystarczy do zamatowania króla przeciwnika. Niech on ma nawet pełną deskę drewna, ty mówisz mat i to jest koniec. Na tym polega przewaga szachów nad wszystkimi innymi grami świata.

Te cudowne, wielogodzinne analizy ostrych pozycji, szukanie motywów taktycznych, ukrytych kombinacji. Oczarowany Spasski obserwował, z jaką szybkością Tołusz mobilizuje rezerwy, jak sprawnie manewruje i bezustannie stwarza groźby. Pod jego wpływem zmienił repertuar debiutowy na ostrzejszy, bardziej agresywny.

Z wszystkich graczy Tołusz najwyżej cenił Alechina. Miał w swojej bibliotece dwa zbiory partii mistrza świata z jego komentarzami i analizami i książki o turniejach w Nowym Jorku i Nottingham. Tołusz cytował zachwyty Tartakowera nad Alechinem. „Gra Alechina przeniknięta jest słońcem. Główną cechą jego gry jest niewyczerpana fantazja szachowa, która pozwala mu prowadzić partię pod ciągłym napięciem tysiąca wolt. Tajemnicą sztuki Alechina jest niewiarygodna siła życiowa, wypełniająca całą jego istotę. On jest taki, jak jego gra: jasnowłosy, wyrośnięty, o szerokich ramionach, poważny. Jego szachową filozofię najlepiej charakteryzuje następujące zdanie: zwyciężam, więc jestem”.

Oglądali partie Alechina, zagłębiając się we wszelkie możliwe i niemożliwe warianty. Tołusz lubił sprawdzać najbardziej szalone pomysły.

— Kombinacja to dusza partii szachowej. Nie ja to wymyśliłem, to Alechin — mówił. — Uczyłeś się o słabych punktach, o forpocztach, otwartych liniach, izolowanych pionkach, wiszącym centrum, złym i dobrym gońcu. — Tołusz zaciągał się dymem z papierosa. — Zak opowiadał ci o rymowankach Tarrascha? „Springer am Rand bringt Kummer und Schand!” Rozumiesz?

— Springer to skoczek. O koniu na skraju szachownicy?

— „Skoczek na skraju przynosi smutek i wstyd”. Jeszcze coś pamiętasz?

— Jedna figura stoi źle, cała partia stoi źle. To chyba Nimzowitsch.

— No, właśnie. A skoczki w debiucie lepiej wyprowadzać przed gońcami, bo wcześniej wiadomo, gdzie powinny stać skoczki niż gońce. Dzisiaj każdy junior z Pałacu Pionierów wzruszy na to ramionami, bo wszystko zależy od konkretnego schematu debiutowego. W jednych systemach najpierw wyprowadza się skoczki, w innych gońce. Myśl konkretnie i cały czas obliczaj warianty. Wielu graczy to lenie, nie chce im się myśleć, wolą grać według zasad. Zmuszaj ludzi do samodzielnego myślenia, a zobaczysz, jacy są słabi. Szukaj kombinacji. Dlaczego kombinacje tak bardzo nam się podobają? Bo zawieszają reguły. Jak poezja.

Trener Tołusz dawał Borysowi zadania oparte na pozycjach z partii Alechina. Znajdował skomplikowaną, krytyczną pozycję i kazał mu w pamięci, bez dotykania figur, znaleźć najlepszy ruch i obliczyć wszystkie warianty w zależności od różnych odpowiedzi przeciwnika. A potem rozgrywali tę pozycję i Tołusz pytał, co planował zagrać na ten ruch, a co na tamten i Borys mu pokazywał warianty, które obliczył. Tak było z pozycją z partii Reti — Alechin, z turnieju w Baden-Baden w 1925 roku. Spasski musiał znaleźć efektowny ruch wieżą pod bicie pionkiem, co było dopiero początkiem niewiarygodnie długiej kombinacji.

Tak jak przedtem Zak, tak teraz Tołusz szkolił Borysa nie tylko pod względem szachowym. Wdrażał go w praktyczne sprawy życiowe. Dawał rady na temat rozporządzania pieniędzmi. Instruował, jak wiązać krawat, nosić marynarkę, jak się strzyc. Tołusz oświecał Borysa politycznie, czego Zak nigdy nie robił.

— Czytałeś „Prawdę”? — pytał, ale Borys, oczywiście, „Prawdy” nie czytał. — Wygląda na to, że dali hasło do świętej wojny z Żydami. Stalin vult. Znasz to? Deus vult, hasło pierwszej krucjaty.

Borys pokręcił głową. Nie znał hasła pierwszej krucjaty. Nie mówiąc o łacinie.

— Mniejsza z tym. Zaczęło się od tamtej rozprawy z Żydowskim Komitetem Antyfaszystowskim, pamiętasz? Walka z kosmopolitami i syjonistami, zamordowanie Salomona Michoelsa.

Borys jeszcze raz pokręcił głową. Nie pamiętał żadnej rozprawy z syjonistami ani żadnego Michoelsa.

— Tamtą sprawę prowadził Malenkow. Mniejsza z tym. No więc nasza „Prawda” właśnie podała, że odkryto spisek żydowskich lekarzy z kremlowskiego szpitala. Planowali pozbawić życia Stalina, przywódców partii i wojska. Pytasz się jak? Przez niewłaściwe leczenie. Okazuje się, że naumyślnie źle leczyli Żdanowa, żeby biedak kipnął na serce, kiedy każdy Czukcza wie, że się zachlał na śmierć. A jak ich ładnie nazwali. „Potwory i mordercy”. Rzecz jasna, przy okazji wykryli szpiegostwo na rzecz wywiadu amerykańskiego i brytyjskiego. Jak ci się to podoba?

Borys wzruszył ramionami. Nie umiał powiedzieć, jak mu się to podoba. Ale raczej mu się nie podobało.

— Na mój nos Stalin wykorzysta tę prowokację do zrobienia czystki w organach bezpieczeństwa. Polecą głowy za liberalizm i brak czujności. Przy okazji wyrzucą Żydów ze szpitali, laboratoriów, placówek naukowych, uczelni. Czort wie, skąd jeszcze. Boję się o Loewenfischa i innych. Do Zaka też będą chcieli się dobrać, a z niego żaden Botwinnik. Dobrze zrobiłeś, że do mnie przyszedłeś.

— Co pan o nich sądzi, Aleksandrze Kazimiryczu? — zapytał Spasski. — O Leowenfischu, Zaku, Botwinniku.

— Loewenfischa cenię. To jest człowiek rosyjskiej kultury, prawdziwy rosyjski inteligent. Botwinnik, Zak… Jak by ci tu powiedzieć. Oni są… — Tołusz zawahał się. — To są… ludzie radzieccy. — Tołusz w końcu znalazł odpowiednie słowo, ale Spasski nie bardzo rozumiał, co ma na myśli. Wszyscy byli ludźmi radzieckimi.

— Władimir Grigoriewicz opowiadał mi śmieszą historię — przypomniał sobie Borys. — Zagranicznych turystów zawsze prowadzą do Pałacu Pionierów.

— Wiadomo, marmurowe schody, żyrandole. To jest jedna z najładniejszych budowli w Leningradzie. Przed rewolucją była pałacem Marii Fiodorowny, żony Aleksandra Drugiego.

— W Pałacu Pionierów turyści często zachodzą do szachistów.

— Jedna z najładniejszych komnat, narożny gabinet orzechowy z widokiem na Newski Prospekt.

— Władimir Grigoriewicz nie lubi tego, bo go turyści odciągają od roboty i ciągle zadają te same pytania. Tam jest na ścianie obraz z Leninem. Opowiadał mi Władimir, że była raz wycieczka z Ameryki. I jakiś farmer, co miał jeszcze kark opalony na czerwono, chociaż już dawno było po żniwach, tak stanął i gapi się na ten obraz jak wół na malowane wrota. Przewodnik mu tłumaczy, że na tym obrazie Lenin gra w szachy na wyspie Capri z innym rewolucjonistą. Farmer słucha i pyta: a kto wygrał?

Aleksander Tołusz śmiał się z anegdoty.

— Dobre. Bardzo dobre. Mnie tego Grigorycz nie opowiadał. A ty wiesz, kto wygrał? — zapytał, kiedy spoważniał.

Borys się roześmiał, myśląc, że to dalszy ciąg żartu.

— Aleksander Bogdanow. Na tym obrazie, który powstał ze zdjęcia, Lenin gra w szachy z Bogdanowem na tarasie willi, w której mieszkał. Bogdanow wygrał i Gorki był tego świadkiem. Pisarz przyglądał się partii i napisał potem, że Lenin smucił się jak dziecko i był na Bogdanowa zły. Strasznie nie lubił przegrywać i oskarżył Bogdanowa o odejście od doktryny marksistowskiej. Nawiasem mówiąc, Lenin przypłynął na Capri z Neapolu ze swoją kochanką Inessą Armand. Tylko mnie nie pytaj, gdzie w tym czasie była Nadieżda Krupska.

Borys nie miał zamiaru pytać, tylko się uśmiechnął, dając do zrozumienia, że pojął aluzję.

— W każdym razie witał ich Maksym Gorki ze swoją drugą żoną, piękną aktorką Marią Andriejewną. Możesz to sobie wyobrazić? Lenin paradujący w meloniku, elegancki, wykształcony, wyrafinowany. Tubylcy brali go za angielskiego arystokratę.

Tołusz obserwował, jakie wrażenie robią na Borysie jego rewelacje i uśmiechnął się kącikiem ust.

— Co się tak dziwisz? Lenin wcale nie pochodził z nizin społecznych. Jego ojciec był kałmucko-rosyjskim szlachcicem, matka należała do bogatej rodziny niemiecko-żydowskiej. O świcie Lenin i Gorki wypływali w morze łodzią pisarza z miejscowymi rybakami i łowili ryby bez wędki, okręcając żyłkę wokół wskazującego palca. Lenin to strasznie lubił. Jak ryba łapała przynętę i pociągała za żyłkę, Lenin wołał: dryń dryń! Rybacy przezywali go przez to profesor Dryń-Dryń. Wieczorem Lenin i Gorki siedzieli na tarasie rozkosznej willi w otoczeniu rodaków, którzy przybyli na Capri po upadku rewolucji 1905 roku, pili wino i dyskutowali o doli proletariatu. Miejscowi od razu potrafili rozpoznać rosyjskich rewolucjonistów, bo palili najdroższe papierosy i mieszkali w ulubionym hotelu europejskiej śmietanki towarzyskiej. Gorkiego odwiedzali tacy ludzie jak Iwan Bunin i Konstanty Stanisławski. Zapytasz, skąd oni mieli pieniądze na to, żeby luksusowo żyć na tej rajskiej wyspie, którą sobie upatrzyli zachodni arystokraci i przemysłowcy?

Borys akurat nie o to chciał pytać, ale pytanie Tołusza też było interesujące.

— Kwestie finansowe załatwiał wspomniany Bogdanow, organizator ekspropriacji proletariackich. Co to były ekspropriacje lub inaczej wywłaszczenia proletariackie? Wywłaszczenia proletariackie to były rabunki z bronią w ręku. „Rewolucji nie da się zorganizować w rękawiczkach i z wypielęgnowanymi paznokciami”, powiedział Lenin. Tak więc w roku 1906 napadli na bank w Moskwie i ukradli prawie milion rubli. Rok później zaatakowali konwój, który przewoził worki z pieniędzmi z Petersburga do banku w Tbilisi. Nie pytaj mnie, kto był organizatorem tego drugiego przedsięwzięcia.

Borys nie musiał pytać.

— Zabito wtedy kilkadziesiąt osób, łupem padło dwieście pięćdziesiąt tysięcy rubli. Taka suma wpłynęła do kasy partyjnej. Tymczasem policja informowała o grabieży ponad trzystu tysięcy. No więc powstaje pytanie, do którego z wodzów trafiła różnica? Żywego czy wiecznie żywego? A właśnie!

Tołuszowi coś się przypomniało. Ustawił na szachownicy pozycję i sięgnął do swoich notatek.

— To jest kompozycja braci Płatowych, o której Lenin tak pisał: „Dzisiaj zobaczyłem studium, którego nie rozwiązałem od razu i które bardzo mi się spodobało. Przepiękna sztuczka!” Pokaż, że jesteś lepszy od Władimira Iljicza Ulianowa. Białe wygrywają.

Rozwiązywanie studiów i zadań w głowie, bez przestawiania figur na szachownicy, było stałym elementem treningu. Borys ocenił pozycję. Białe mają skoczka, gońca i dwa pionki, czarne mają tylko trzy pionki, ale jeden z nich dochodzi do pola przemiany i zamieni się w hetmana. Nie da się temu zapobiec. Wydaje się, że białe muszą przegrać. Szybko znalazł wariant, w którym można nowego czarnego hetmana zdobyć za cenę obu figur, ale wtedy powstaje remisowa końcówka pionkowa. Co robić? Lenin nie wpadł na to od razu. Borysa olśniło. Ścieśniona pozycja czarnego króla! Zamiast zdobywać nowo dorobionego hetmana, można ruchem skoczka stworzyć groźbę mata królowi. Popatrzył na możliwe obrony. Wszystkie prowadziły do utraty czarnego hetmana, ale za jedną białą figurę, albo gońca, albo skoczka. Druga zostaje i wygrywa.

— Rzeczywiście ładna sztuczka — powiedział, pokazując rozwiązanie.

Tak jak poprzedni trener, również Tołusz podsuwał mu lektury.

— Czytaj „Zbrodnię i karę”. Ta powieść pokazuje, jak utylitaryzm prowadzi do próby zbudowania pokojowej utopii siekierą. Dostojewski przewidział rewolucję bolszewicką.

Silnie obsadzony turniej międzynarodowy w Bukareszcie, rozegrany na początku 1953 roku, był wielkim sukcesem ich obu. Tołusz wygrał zdecydowanie, pozostawiając w tyle Petrosjana i Smysłowa, za co Międzynarodowa Federacja Szachowa przyznała mu tytuł arcymistrza. Spasski podzielił czwarte-szóste miejsce z Bolesławskim i Węgrem Szabo i wypełnił normę na mistrza międzynarodowego. W turnieju grało pięciu graczy radzieckich i wszyscy znaleźli się w pierwszej piątce. Dokładnie tego życzyły sobie władze.

Borysowi najbardziej udała się partia z pretendentem do szachowej korony Smysłowem, którą wygrał błyskotliwym, matowym atakiem. Tołusz poklepał go po plecach i poczęstował papierosem. Do wielu różnych rzeczy, które Spasski poznał dzięki swojemu trenerowi, należały tytoń i alkohol.

Spasski trochę się bał, że po zwycięstwie nad Smysłowem będzie miał ciężką przeprawę z innymi graczami radzieckimi, że będą chcieli młokosa obciąć i norma mistrza międzynarodowego umknie mu sprzed nosa, ale akurat tak się złożyło, że w tamtym momencie w turnieju prowadził Węgier Szabo. Kierownik delegacji zwołał wszystkich i odczytał telegram, który właśnie przyszedł z Moskwy. „Przestańcie się wydurniać. Róbcie remisy między sobą, bo wygra Szabo”. Już nie groziła mu porażka z żadnym z graczy radzieckich, a z szachistami z innych krajów radził sobie bez trudu.

Tydzień po ich powrocie z Bukaresztu, 5 marca 1953 roku, spiker Radia Moskwa Jurij Lewitan przekazał wiadomość o śmierci Józefa Wissarionowicza Stalina. Jego charakterystyczny głęboki i dźwięczny głos znali wszyscy. Tym głosem Radio Moskwa ogłaszało wiadomości o najważniejszych wydarzeniach — o ataku hitlerowskich Niemiec na Związek Radziecki 22 czerwca 1941 roku i o kapitulacji Niemiec 9 maja 1945 roku.

Po śmierci Stalina przestali nękać Żydów i Władimir Zak odetchnął. Stał oparty o szeroki parapet i patrzył przez okno na Newski Prospekt. Za jego plecami szumiały zachłyśnięte szachami dzieci. Ile wśród nich mogło być takich pereł jak Spasski? Jedna czy więcej? Może już żadnej nie będzie.

Borys porzucił Zaka, który chciał być jego ojcem, tak jak ojciec porzucił Borysa.

Dochodziła ósma, klub pustoszał. Zak gasił olbrzymi kryształowy żyrandol, przekręcał duży klucz w ciężkich drzwiach i schodził w dół po marmurowych schodach. Przechodził obok wielkiego obrazu na ścianie, na którym pionierzy w czerwonych krawatach patrzyli z zachwytem na potężnego Żdanowa z odętą twarzą, wąsikiem, w trenczu z dużymi kieszeniami. Żdanow zmarł w roku 1948 i teraz Pałac nosił jego imię.

Na dole czekali rodzice i babcie młodych szachistów.

— No, jak tam mój Sasza, robi postępy? Będzie z niego mistrz? — pytali ojcowie.

— A czy Dima nie łobuzuje zanadto? — pytały babcie.

— Jak Misza zdobył drugą kategorię, to mu się oczy zmieniły. On patrzy tak jakoś bystrzej — mówiły mamy.

Na tych najmniejszych czekali po trzy, cztery godziny przed szatnią, bo nie opłacało się jechać taki kawał drogi do domu i z powrotem. Czas był tani, było go dużo. Był jak powietrze, był jak woda. Rzeczy, które nic nie kosztują, ale bez których nie można żyć.

Zak dawał parę kopiejek szatniarce, wkładał swoje znoszone palto z przetartym kołnierzem, brał w rękę brązową, wysłużoną teczkę i wychodził na Fontankę. Dalej szedł do Mostu Aniczkowa, mijał Kujbyszewski Komitet Dzielnicowy Partii, który mieścił się w przepięknym pałacu Biełosielskich-Biełozierskich. Na rogu Newskiego i Władimirskiego wsiadał w tramwaj i jechał do domu, na ulicę Karbyszewa.

12 Chytry Dewik

Dawid Bronstein wpadł w oko Borysowi Weinsteinowi już dawno temu, na mistrzostwach Związku Radzieckiego w roku 1944, wygranych z takim impetem przez Botwinnika, który o dwa punkty zostawił w tyle Smysłowa. Młodziutki Bronstein zajął dopiero piętnaste miejsce, ale było w nim coś niezwykłego, co przyciągnęło uwagę Weinsteina, a on znał się na ludziach.

Niewielkiego wzrostu, delikatnej budowy ciała, z czarnymi, kręconymi włosami i zaczątkami łysiny czołowej mimo nader młodego wieku, miał ciemnobrązowe, świdrujące oczy i bardzo szybko chodził. Ale nie wygląd zewnętrzny wzbudził zainteresowanie Weinsteina, bynajmniej nie to było w drobnym Dawidzie niezwykłe. Spodobała mu się jego gra. Gra w szachy była drugą rzeczą, na której Weinstein się znał. Trudno zresztą było nie poznać się na talencie Bronsteina, skoro wygrał z samym Botwinnikiem. Arcymistrz przegrał na tych zwycięskich dla siebie mistrzostwach tylko dwie partie. Jedną z Tołuszem, drugą właśnie z Bronsteinem.

Weinstein postanowił pomóc utalentowanemu szachiście, któremu prorokował wielką przyszłość, i wziął go pod swoją opiekę. Znalazł mu miejsce, gdzie mógłby skłonić głowę, bo młodzian błąkał się niczym bradziaga z jedną poturbowaną walizką w małej ręce i w za dużym waciaku na chudym grzbiecie. Trzeba było mieć oko takie jak Weinstein, żeby postawić na tego konia.

Z powodów rodzinnych, czy może raczej rodowych, uzdolniony szachista nie cieszył się zaufaniem władz. Borys Weinstein podpowiedział mu sprytny ruch, jakim było wstąpienie do sportowego towarzystwa Dynamo, które należało do resortu Ławrientija Berii. Jako szachista grający dla Dynama Bronstein został formalnie zaliczony do składu osobowego resortu bezpieczeństwa i jego sytuacja stała się mniej niebezpieczna.

Dawid Bronstein urodził się w Białej Cerkwi, znacznym miecie leżącym na południe od Kijowa. Jego matka chwaliła rządy bolszewików, mówiąc: „Przeżyłam dziewięć pogromów, a teraz ich nie ma!” Ojciec Jonasz starał się nie wchodzić władzy radzieckiej w drogę aż do roku 1937, kiedy musiał przyznać się do działalności kontrrewolucyjnej, za którą dostał osiem lat łagru. W łagrze oficerowie pytali go po przyjacielsku, czy nie jest bratem tego Bronsteina. „Tego” znaczyło Lejby Bronsteina, bardziej znanego jako Lew Trocki, jeszcze wtedy żywego śmiertelnego wroga Stalina. Kusiło go, żeby kłamać, bo wtedy jego mir pośród więźniów i strażników wzrósłby niepomiernie, ale oparł się pokusie i zamiast tego zaskarbiał sobie sympatię opowiadaniem żydowskich kawałów.

— Powiesili Żyda i na drugi dzień przychodzą popatrzeć. Żyd, owszem, wisi, ale żyje. Przychodzą na trzeci dzień, powieszony Żyd nadal żyje. Dziwią się ludziska i pytają wisielca: „Jak to jest, że tak trzeci dzień wisisz z pętlą na szyi i żyjesz?” „Przywykłem” — odpowiada.

Kiedy Jonasz ciężko zachorował, odesłali go z syberyjskiego łagru do Kazachstanu, żeby tam dokonał żywota i nie psuł obozowych statystyk. Ale on wyżył i potem jeździł do moskiewskiego oddziału NKWD i odbierał za syna suchy prowiant, który się Dawidowi należał.

Tak więc w roku 1951 pierwszy radziecki mistrz świata Michał Botwinnik po raz pierwszy bronił tytułu, który wywalczył w roku 1948. Zaczęła się nowa era pojedynków o mistrzostwo świata, przeprowadzanych odtąd według reguł przyjętych przez FIDE. Składające się z dwudziestu czterech partii mecze o tytuł miały być rozgrywane co trzy lata. W razie remisu mistrz świata zachowywał tytuł, w przypadku przegranej miał prawo do meczu rewanżowego. Przeciwnikiem mistrza świata był pretendent wyłoniony w trzech etapach. Pierwszym etapem były rozgrywane w różnych częściach świata turnieje strefowe, z których czołowi gracze awansowali do drugiego etapu. Drugim etapem był turniej międzystrefowy, z którego najlepsi kwalifikowali się do trzeciego etapu. Trzecim etapem był turniej pretendentów, którego zwycięzca miał prawo grać mecz o tytuł z mistrzem świata.

Zwycięzcami turnieju pretendentów rozegranego w Budapeszcie w 1950 roku zostali Dawid Bronstein i Isaak Bolesławski, którzy wyprzedzili Smysłowa, Keresa, Najdorfa i Kotowa. Na dwie rundy przed końcem prowadził Bolesławski, ale dał się przekonać Weinsteinowi, że szanse Bronsteina na zwycięstwo w meczu o mistrzostwo świata będą lepsze.

Isaak Jefriemowicz Bolesławski urodził się w Złotonoszy na Ukrainie i od dawna przyjaźnił się z Bronsteinem. Był spokojnym, małomównym człowiekiem, który jeszcze bardziej od samej gry kochał studiowanie szachów. W ciszy swojego pełnego książek pokoju mógł siedzieć godzinami, analizując filigranowe końcówki wieżowe, nasycone bogactwem możliwości pozycje gry środkowej i ostre warianty obrony sycylijskiej i królewsko-indyjskiej, których stał się znawcą. Za oknem było ciemno, za oknem był śnieg i mróz, za oknem byli Stalin i Beria. A w pokoju było ciepło i jasno, była cisza i był sam. Praca teoretyczna stała się dla niego ucieczką od gry praktycznej z jej nieprzewidywalnością, napięciem, niepokojem.

Literatura była jego azylem od spraw życia codziennego. Mógł godzinami siedzieć w ciszy swojego pokoju i czytać. Za oknem był śnieg i mróz, za oknem byli Stalin i Beria, za oknem były kolejki i kłopotliwe załatwianie wstrętnych przyziemnych rzeczy. Bolesławski był z wykształcenia filologiem, napisał pracę dyplomową o twórczości Sałtykowa-Szczedrina. Praca była bardzo dobra, ale otrzymała ocenę zaledwie dostateczną, ponieważ zabrakło w niej odniesień do Lenina i Stalina, którzy przecież nie raz cytowali znakomitego satyryka i krytyka prowincjonalnej carskiej Rosji. Można powiedzieć, że z tą oceną jego pracy to była satyra w stylu Sałtykowa-Szczedrina.

Bolesławski w głębi ducha uważał, że jego szanse w meczu z Botwinnikiem wcale nie były gorsze. Ale w ostatniej chwili, kiedy perspektywa meczu stała się realna, przestraszył się tego, co go czeka. Przestraszył się konfliktu, walki, polityki i w ogóle niepewności tego, co może się stać. Chodzi o to, że jeśli stawka jest zbyt wysoka, to równie straszne rzeczy mogą się wydarzyć, kiedy wygrasz i kiedy przegrasz. Dlatego Bolesławski zakończył turniej dwoma spokojnymi remisami i pozwolił się dogonić przyjacielowi. Dogrywkę o pierwsze miejsce wygrał Bronstein i to on miał stanąć do boju z Botwinnikiem.

Dawid Bronstein nie pasował do radzieckiej szkoły szachowej, przynajmniej nie takiej, jaką przedstawiał Botwinnik w swoich publikacjach i wykładach. Miłośnik romantycznego, dziewiętnastowiecznego gambitu Evansa, twierdził, że tylko gra śmiała, nawet zuchwała, z ofiarami pionków i figur, taka, która bezustannie szuka kombinacji, ma jasną przyszłość. Bronstein i Botwinnik różnili się tak, jak różnili się Alechin i Capablanca. Admiratorzy pretendenta mieli nadzieję, że kiedy zostanie czempionem, nastąpi zwrot od systematyzacji do improwizacji, od klasycyzmu do romantyzmu, od zimnej logiki do fantazyjnego piękna.

Bronstein wypowiadał się w zupełnie różnym od gazetowego stylu, zachowywał się inaczej niż stateczny i przewidywalny Botwinnik. Przyzwyczajono się do tego jak do wybryków dziecka i nie reagowano zbyt surowo.

— Noszę maskę cudaka, żeby mi pozwalano na to, czego innym nie wolno — powiedział Bolesławskiemu.

Bronstein kipiał energią i miał na swoim koncie pokaźną liczbę zwycięstw turniejowych. Botwinnikowi, który sprawiał wrażenie znużonego ślęczeniem nad książkami naukowymi, brakowało praktyki. Po zdobyciu tytułu w 1948 roku Botwinnik napisał i obronił pracę doktorską i otrzymał stopień doktora nauk technicznych. W tym okresie wydał parę książek szachowych, lecz w turniejach nie grał.

W ramach przygotowań do meczu Botwinnik wykonał ogromną pracę według swojej naukowej metody. Przede wszystkim wziął urlop i na kilka tygodni zaszył się w swojej podmoskiewskiej daczy w Nikolinej Górze. Działkę na daczę podarował mu Gieorgij Malekow, kierownik wydziału kadr Komitetu Centralnego. Zapoznał się z najnowszą literaturą szachową. Przeanalizował partie przeciwnika z ostatnich lat i zrobił notatki na temat stosowanych przez niego debiutów i tendencji w grze środkowej i końcowej. Po każdej przeanalizowanej partii Bronsteina pisał krótkie posumowanie z uwagami i wnioskami, które posłużyły następnie do sporządzenia charakterystyki przeciwnika. Rozegrał kilka partii treningowych z Ragozinem, testując obronę sycylijską i inne otwarcia, które zamierzał stosować w meczu.

Czterdziestoletni Botwinnik nie mógł się nie bać dwudziestosiedmioletniego Bronsteina. Miał w pamięci bolesną porażkę na mistrzostwach w roku 1944. Bronstein zwyciężył później dwa razy w mistrzostwach Związku Radzieckiego, w roku 1948 i 1949, ale wtedy Botwinnik nie grał, zajęty pracą naukową. Pamiętał o tym, że jego przeciwnika nazywali Chytry Dewik i były po temu powody.

Bronstein przygotowywał się do meczu inaczej niż Botwinnik. Poświęcił trochę czasu na przejrzenie partii Botwinnika, ale szkopuł w tym, że Botwinnik przez ostatnie trzy lata nie grał, toteż były to stare partie, wszystkim dobrze znane. Więcej czasu spędził Bronstein ze swoimi trenerami i sekundantami Bolesławskim i Konstantynopolskim, przygotowując nieprzyjemne dla Botwinnika debiuty. Pomysł był taki, żeby grać czarnymi to, co zwykł grać Botwinnik, to znaczy obronę holenderską i francuską, i zmusić go do gry przeciwko samemu sobie. Partii treningowych Bronstein nie planował, przeciwnie, chciał odpocząć od szachów i odświeżyć umysł. Któregoś dnia Konstantynopolski zaszedł do niego i zobaczył Dawida grającego w warcaby ze znajomym mistrzem z sekcji warcabowej.

— Co ty wyprawiasz, Dewik? Za tydzień grasz mecz o mistrzostwo świata w szachach!

— Właśnie dlatego gram w warcaby — odpowiedział Bronstein. — Wypracowuję myślenie paradoksalne.

Urodzony w Żytomierzu Aleksander Konstantynopolski poznał Bronsteina przed wielu laty, kiedy ten był jeszcze chłopcem. Konstantynopolski pracował jako trener kółka szachowego w Pałacu Pionierów w Kijowie i mały Dewik był jego najzdolniejszym uczniem.

Znał go dobrze i miał podstawy przypuszczać, że Dawid stara się uspokoić rozedrgane nerwy, z którymi coraz gorzej sobie radził. Jego zdaniem nerwy były jedyną rzeczą, jaka mogła przeszkodzić Bronsteinowi w zdobyciu tytułu. Konstantynopolski podzielił się swoimi obawami z Weinsteinem, który miał być jednym z oficjalnych sekundantów Bronsteina, ale się wycofał na życzenie Botwinnika. Bronstein chciał początkowo oponować, kiedy Zubariew, kierownik działu szachów w Komitecie Kultury Fizycznej i Sportu, oświadczył, że powinni spełnić prośbę mistrza świata. Weinstein uspokajająco podniósł ręce.

— W porządku. Dobra nasza, Dewik. Twój przeciwnik ujawnił słabość — powiedział, a Zubariew przekazał jego słowa Botwinnikowi.

W przeddzień pierwszej partii meczu Weinstein zjawił się u Bronsteina i upewniwszy się, że są sami, wręczył mu dwie kartki maszynopisu. Była to niezbyt wyraźna kopia przez kalkę.

— Nie mów nikomu. Przeczytaj i zniszcz. Nie pytaj, skąd to mam.

Bronstein nie miał zamiaru pytać. Wiedział, że Botwinnik takie rzeczy tworzy, to była tajemnica poliszynela, ale wątpił, że ktokolwiek coś podobnego czytał, zwłaszcza przed ważnymi rozgrywkami.

„Charakterystyka Dawida Bronsteina

Typowy pokrętny szachista. Umie wszczynać skomplikowaną walkę. Jak uwarzy kaszę, nie spieszy się, żeby ją zaraz zjeść, podtrzymuje napięcie. Nie rzuca się na forsowne posunięcia, zadowala się przewagą. Podtrzymując naprężenie, wyczekuje błędów, robi nękające ruchy.

Często nastrojony prozaicznie. Jeśli jest możliwość przejścia do korzystnej końcówki, nie odmówi. Nie unika małych uproszczeń, lubi wyczyścić centrum i narzucić półotwartą grę figurową. Bardzo lubi środek szachownicy. W grze zamkniętej, z zablokowanym centrum, wyraźnie słabszy.

Figury umieszcza na dobrych, pewnych pozycjach i strzeże ich. Umie chodzić do przodu, do tyłu, nie psując pozycji. Woli grę bez kontry u przeciwnika. W ogóle bardzo ostrożny. Kiedy zbliża się niebezpieczeństwo, gra bardzo energicznie, spieszy się, żeby uprzedzić partnera i odciągnąć go od jego zamysłów.

Dobry zawodowiec. Dlatego w końcówce upraszcza, wyciska, nie pozwala kontrować, gra cierpliwie. Umie zaproponować remis w gorszej pozycji. Oszczędza siły, robi krótkie remisy. Broni się uporczywie, przeciąga grę. Dobrze gra w niedoczasie, chociaż jak każdy, kto wpada w niedoczasy, najwięcej błędów robi właśnie wtedy. Dobry technik, jednak proste końcówki techniczne gra niepewnie. W pozycjach bez inicjatywy gra słabo. Nie lubi związanych figur i ruchów nękających ze strony przeciwnika. Mistrz rozstrzygających uderzeń taktycznych. Liczy warianty podobnie jak Reshevsky, na dwa-trzy ruchy, ale dokładnie. W długich wariantach potrafi się przeliczyć.

Gra różnorodne systemy debiutowe. Zna je nieźle, ale podstawą jego sukcesów jest obrona królewsko-indyjska i partia hiszpańska. W ostatnich latach urozmaicił repertuar debiutowy, jednak głęboko przeanalizowanych systemów ma niezbyt dużo, po prostu dąży do złożonej walki, mając nadzieję przy szachownicy pokazać swój talent.

Analiza pokazuje, że wiele jego ataków jest albo niepoprawnych, albo opartych na przeoczeniach, tyle że przeciwnicy nie stają na wysokości zadania.

Zawsze cierpi na brak czasu, na pierwsze dwadzieścia ruchów nierzadko traci dwie godziny. Ale w niedoczasie gra przyzwoicie i pomysłowo, chociaż chętnie upraszcza w lepszej pozycji.

Bardzo źle znosi niedoczasy przy dogrywaniu partii, dlatego w dogrywkach gra zauważalnie słabiej, a jego mistrzostwo w grze środkowej tutaj nie pomaga.

Fizycznie wydaje się niezbyt krzepki, boi się długich partii, na początku zawodów oszczędza siły, a na finiszu, kiedy inni są zmęczeni, gra z pełną energią.

Neurastenik, prawdopodobnie cierpi na obsesje, ale bardzo pracowity. Niezwykle przebiegły, gra chytrze, stosuje rozmaite sztuczki, szkoła kijowska, dla połowy punktu gotów na każdy postępek. Jego główna siła to liczenie wariantów i zawodowstwo. Nie daje punktów za darmo, można z nim wygrać tylko po długiej grze z całych sił.

Jego zasadnicza słabość to pozycje zamknięte, pozycje bez kontry i niedoczasy.

W porównaniu z nim Reshevsky jest odważniejszy, nie boi się inicjatywy przeciwnika, lepiej gra proste techniczne pozycje, ale nie umie atakować króla, podczas gdy Bronstein umie przede wszystkim to. Łączy ich umiejętność liczenia krótkich wariantów na dwa-trzy ruchy, profesjonalizm, umiejętność przebiegłej gry i wyczekiwania.

Podstawowy modus operandi Bronsteina: albo 1) szybka gra na remis (przeważnie czarnymi), albo 2) uzyskanie po debiucie niestabilnej, dynamicznej pozycji, która nadaje się do gry z liczeniem wariantów na dwa-trzy ruchy, i przechytrzenie w niej rywala.

Przeciwdziałanie: 1) remisowe pozycje grać do zamęczenia, 2) nie stwarzać niestabilnych pozycji z bogatą, różnorodną grą i z jego inicjatywą”.

Bronstein cicho nucił, kiedy czytał swoją charakterystykę. Miał taką manierę. Tak samo robił w czasie lekkich partii i przy analizie. Potem dobrze schował kartki.

13 Wynik nierozstrzygnięty

Pierwsza partia meczu rozpoczęła się 16 marca 1951 roku w Sali Koncertowej imienia Czajkowskiego w Moskwie. Zbudowana w roku 1940, była jedną z największych sal koncertowych Moskwy i mogła pomieścić tysiąc pięćset osób. Znajdowała się na ulicy Gorkiego, która dawniej nazywała się ulicą Twerską i była w dziewiętnastym wieku główną arterią komunikacyjną miasta. Tędy wyjeżdżało się z Moskwy do Tweru i dalej do Petersburga. Tędy prowadziła carska droga procesyjna.

Walka w meczu była zażarta. Z początku przeważał Bronstein, który po pięciu partiach prowadził, ale przegrał szóstą partię w kuriozalny sposób. W dogrywce powstała remisowa pozycja, lecz Bronstein nie mógł się z tym pogodzić i szukał wygranej, namyślając się nad posunięciem przez czterdzieści pięć minut. Nie znalazł wygrywającej kontynuacji i pogodził się z remisem. Wykonując następny ruch, przypadkowo złapał króla zamiast skoczka. Od razu zrozumiał, co się stało. Nie było rady, musiał wykonać przegrywający ruch królem. Pionek Botwinnika, którego można było zatrzymać ruchem skoczka, nieuchronnie dochodził do pola przemiany. Przybity tym nieszczęściem przegrał bez walki także siódmą partię.

Botwinnik prowadził. W jedenastej partii Bronstein wyrównał, ale przegrał dwunastą.

— Co się z nim dzieje? — pytał zdenerwowany Weinstein. — To jakaś sztuczka psychologiczna? Struga ekscentryka?

— Obawiam się, że nie — odpowiedział Konstantynopolski. — Nerwy odmawiają mu posłuszeństwa.

Czasem przez dwadzieścia, trzydzieści, raz nawet to było czterdzieści minut, Bronstein nie robił pierwszego ruchu. Nie umiał się do tego zmusić. Nie potrafił przejść od stanu napięcia przed walką do samej walki. Nie miał siły rozpocząć działań. Myślał o pretekście, żeby nie przyjść na grę, żeby się spóźnić, odwlec. Choroba? Wypadek? Nie mógł się spóźnić ot, tak, po prostu. To było niedopuszczalne. Jedyne, co mógł zrobić, to przyjść na czas i siedzieć przy szachownicy, starając się wyłączyć nerwy. Dopiero gdy wykonał pierwszy ruch, potem drugi, trzeci i parę następnych, nerwy odpuszczały.

Po siedemnastu partiach znowu była równowaga, w dziewiętnastej Botwinnik ponownie wyszedł na prowadzenie. A potem Bronstein wygrał dwie partie z rzędu, dwudziestą pierwszą i dwudziestą drugą.

O wszystkim miała zadecydować dwudziesta trzecia partia, ostatnia, w której Botwinnik grał białymi i którą musiał wygrać, aby zachować tytuł. Remis w tej partii Botwinnika nie urządzał, gdyż wygranie na zamówienie ostatniej partii, w której grał czarnymi, było zadaniem praktycznie niewykonalnym. Oczywiście porażka w dwudziestej trzeciej partii oznaczała natychmiastowe przegranie meczu.

Po tym, jak Bronstein wygrał dwudziestą drugą partię, stało się z nim coś złego. Nie odzywał się do nikogo, jadł kolację w milczeniu, nie zważając na wesołe pogwarki Weinsteina z Konstantynopolskim i Bolesławskim. Nagle wstał od stołu i zaczął chodzić w kółko. Mówił od rzeczy. Był to jakiś niezrozumiały bełkot. Nie odpowiadał na żadne pytania. W końcu zatrzymał się i zaczął się trząść. Zaprowadzili go do sypialni i położyli na łóżku. Drgawki trwały jakiś czas, potem Bronstein znieruchomiał i popadł w stupor. Stracili z nim kontakt.

Weinstein zatelefonował do paru osób i po niecałych dwóch godzinach przyjechał zaufany lekarz specjalista z resortowej kliniki. Doktor Jewgienij Gierasimow wysłuchał relacji sekundantów Bronsteina, następnie zbadał chorego.

— System nerwowy nie wytrzymał przeciążeń. On musi odpocząć. Potrzebne są leki, kuracja.

— Pojutrze gra decydującą partię — powiedział Weinstein.

— Wiem, jaki jest wynik meczu — doktor Gierasimow uśmiechnął się smutno. — Kibicuję Bronsteinowi. Ale on nie może więcej grać. Przykro mi. To koniec.

— On musi zagrać! — zawołał Weinstein. — Jeszcze tylko dwie partie. Nie macie żadnego lekarstwa? Coś takiego, że oprzytomnieje. Na parę dni.

— Oczywiście, są środki. Ale on nie będzie po nich w normalnym stanie. Na pewno lekarstwo wpłynie na jego grę.

— Będzie grać słabo? Jak słabo?

Doktor Jewgienij Gierasimow wzruszył ramionami.

— Nie wiem. Nie jestem dobrym szachistą. Ze mną Bronstein by wygrał w każdym stanie, ale…

— Ale nie z Botwinnikiem. Rozumiem. A remis? Potrzebny jest remis.

— Nie umiem powiedzieć.

— Jakby poprosić o przerwę? — zaproponował Konstantynopolski. — Z powodu choroby.

— W takiej sytuacji meczowej? Botwinnik się wścieknie. Nie pójdzie na to. Postawi cały Komitet Centralny na nogi.

— Doktor wystawi świadectwo.

— Ja znam Botwinnika. Zażąda niezależnej komisji lekarskiej. Co wtedy? Jeszcze gorzej, niżby Dewik przegrał.

— Botwinnik też jest w trudnym położeniu — powiedział milkliwy Bolesławski. — Pod wielkim napięciem.

— Znam go. Ma nerwy jak postronki i żelazną wolę. „Jak hartowała się stal” i tak dalej. Bolszewickie wychowanie. Wiecie, że jego brat oddał państwu skrzynkę złota po ojcu dentyście, kiedy Niemcy napadły na Związek Radziecki? Oddał rodzinne złoto na potrzeby armii.

— Może jednak to nie są nerwy — powiedział doktor Gierasimow i wszyscy oprócz Bronsteina spojrzeli na niego. — W każdym razie nie tylko nerwy.

— Co chce pan przez to powiedzieć? — zainteresował się Weinstein.

— Mówiłem, że są środki, żeby Dawida Jonowicza wyprowadzić ze stanu, w jakim się znajduje. Logiczne jest więc, że istnieją substancje, które w taki stan wprowadzają.

— Sugeruje pan, że go otruto? — Borys Weinstein plasnął się w czoło. To było możliwe. Jeszcze jak to było możliwe.

— W pewnym sensie.

Weinstein nie miał pretensji do Konstantynopolskiego i Bolesławskiego. Oni tylko umieli grać w szachy. Ale że jemu to nie przyszło do głowy?

— Jak sprawdzić, co mu zadali?

— Pobiorę krew do analizy. Na razie dam mu zastrzyk na uspokojenie. Będzie spał. Rano przyjadę z odpowiednim lekarstwem.

Botwinnik był świadom tego, że to była jego ostatnia szansa na wyrównanie i obronę tytułu. Po tylu przepuszczonych okazjach wziął się w garść i przystąpił do gry z wolą zwycięstwa i maksymalną koncentracją. Miał zamiar grać pewnie i cierpliwie, nie spiesząc się i nie ryzykując, na małą, ale stabilną przewagę bez aktywnej gry u przeciwnika.

Przez ponad miesiąc potrafił zachować spokój, nie dał się wyprowadzić z równowagi. Bronstein i jego poplecznicy postępowali brzydko, stosowali kijowskie sztuczki. Na widowni, akurat naprzeciw sceny, była loża Dynamo, tam siedzieli pracujący w organach bezpieczeństwa kibice Bronsteina, których sprowadził Borys Weinstein. Gdy tylko Bronstein coś ofiarował albo, odwrotnie, zdobył pionka, bili mu brawo, jak jakiejś balerinie. Bronstein wykonywał ruch i szybko znikał ze sceny. Potem nagle wyskakiwał i znowu się chował, co wywoływało śmiechy na widowni, które rozpraszały Botwinnika. Nie dał się sprowokować.

Dwudziesta trzecia partia potoczyła się po jego myśli. W odłożonej pozycji miał wyraźną przewagę. Jego dwa gońce o dalekim zasięgu były w otwartej końcówce z pionkami na obu skrzydłach silniejsze niż dwa krótkonogie skoczki Bronsteina. Należało dobrze przeanalizować pozycję i znaleźć najpewniejszą drogę do wygranej. Po długim namyśle Botwinnik zapisał ruch do koperty, po czym razem ze swoimi sekundantami Ragozinem i Flohrem, opuścił salę gry.

Zapisany ruch był oczywisty. Odprowadzając Botwinnika do domu, Flohr przebierał warianty w głowie i mówił Botwinnikowi, jak może wygrać. Ragozin mu wtórował. Botwinnik przytakiwał. Po kolacji popatrzyli razem na pozycję, potem Flohr pojechał do siebie, żeby wyszlifować przez noc wszystkie warianty i następnego dnia rano porównać je z analizami Botwinnika i Ragozina. Botwinnik z Ragozinem analizowali do szóstej rano, potem Ragozin pojechał do domu, żeby się przespać, a Botwinnik spędził jeszcze dwie godziny, rozpatrując pozycję samemu i położył się spać o ósmej. Koło południa, zmęczony, ale zadowolony Flohr przyjechał do Botwinnika, żeby mu pokazać warianty.

— Salomonczyk, a nie mógłbyś pokazać tego Ganeczce? Chciałbym jeszcze raz sam rzucić okiem na pozycję.

Salomon Flohr zdębiał. Gajane ledwo wiedziała, jak chodzą figury. Flohr uznał, że to zmęczenie i napięcie z Botwinnika wyłazi, i zaczął coś tam pokazywać jego żonie, która słuchała cierpliwie, kiwała głową i uśmiechała się uprzejmie. Po godzinie Botwinnik wyszedł ze swojego gabinetu, przyjaciele zjedli razem obiad i udali się do Sali Koncertowej imienia Czajkowskiego.

Przed samym wejściem na scenę Botwinnik cicho, żeby nikt nie słyszał, powiedział:

— Wiesz co, Salo? Zapisałem inny ruch.

Gdyby Flohr był dzieckiem, toby się rozpłakał. Ale on nie był dzieckiem. Miał czterdzieści trzy lata i tak urozmaicone życie, że czuł się bardzo stary.

Po agresji Hitlera na Czechosłowację Flohr wyjechał do Londynu. Zaraz potem Niemcy zaczęli bombardować Londyn i Flohr pojechał do Holandii. Niemcy zajęli Holandię, więc Flohr przeniósł się do neutralnej Szwecji, gdzie już mieszkał Rudolf Spielman, który uciekł z faszystowskiej Austrii. Bojąc się, że ze Szwecją stanie się to, co się stało z Norwegią, Flohr zdecydował się na Związek Radziecki, gdzie go tak fetowano w roku 1933, gdy grał mecz z Botwinnikiem.

Salomon Flohr nie był dzieckiem i dobrze wiedział, że wyjeżdża z wolnego świata do kraju komunistycznej dyktatury. Jednak po pierwsze, wolny świat walił się w gruzy pod ciosami nazistowskich Niemiec i nie było wiadomo, czy kiedykolwiek jeszcze będzie wolny, a po drugie, w tej komunistycznej dyktaturze jego ukochane szachy były sprawą wagi państwowej, a mistrzowie gry szachowej, Flohr w szczególności, byli otoczeni szacunkiem i mieli zapewniony wygodny byt.

Po meczu z Botwinnikiem przyjeżdżał do Związku Radzieckiego chętnie i często. Goszczono go jak gwiazdora. Oficjele, dziennikarze, luminarze kultury, tłumy wielbicieli. W roku 1936 razem z Laskerem i jego żoną Martą Salomon Flohr patrzył na pochód pierwszomajowy z trybuny dla specjalnych gości na placu Czerwonym. Jesienią tego roku ludowym komisarzem spraw wewnętrznych został Nikołaj Jeżow i setki tysięcy ludzi zostało skazanych na śmierć.

Dawał pokazy gry jednoczesnej nie tylko w Moskwie i Leningradzie, ale i w Kijowie, Charkowie i wielu innych miastach. Uśmiechnięty, w jasnobeżowym garniturze, takich nikt wtedy w Związku Radzieckim nie nosił, witany był wszędzie burzą oklasków i przyjaznymi okrzykami.

Pół roku po jego przyjeździe Hitler napadł na Związek Radziecki. Flohr ewakuował się przez Azję Środkową do Gruzji. Był rok 1942. Jako znany obcokrajowiec, czechosłowacki arcymistrz, Flohr zamieszkał w najlepszym hotelu Intourist w Tbilisi i przeczekiwał najgorsze.

— Szanowny panie Flohr! — pewnego dnia zwrócił się do niego recepcjonista. — Jest tutaj dla pana wezwanie na milicję.

Przestraszony Flohr wziął paszport i udał się na komisariat.

— A to pan, szanowny Salomonie Michajłowiczu! Nasze serdeczne gratulacje! — oficerowie i szeregowi milicjanci zaczęli mu ściskać dłonie i poklepywać po plecach, wylewnie, po gruzińsku.

Okazało się, że władze pozytywnie rozpatrzyły jego wniosek o przyznanie mu radzieckiego obywatelstwa. W związku z tym odebrano mu wypisany alfabetem łacińskim czechosłowacki paszport i wręczono sporządzony cyrylicą radziecki dowód tożsamości.

— Tylko pamiętajcie, Salomonie Michajłowiczu, żeby się zameldować w hotelu z nowym dokumentem!

Na drugi dzień rano jak zwykle czekał, aż przyniosą śniadanie. Nikt się nie zjawiał. Nie przynieśli też obiadu. Flohr poszedł ze skargą do kierownika hotelu, od którego dowiedział się, że już nie jest obcokrajowcem. Posiłki mu się nie należą. Przy okazji kierownik poprosił Flohra, aby raczył znaleźć sobie inne lokum, ponieważ ten hotel przeznaczony jest tylko dla zagranicznych gości. Musiał też wymienić na ruble resztę twardej waluty, jaka mu została, i to po oficjalnym kursie, ponieważ obywatelom Związku Radzieckiego nie wolno posiadać zagranicznych pieniędzy.

A jednak żyło mu się wygodnie i bezpiecznie. Rzecz jasna, nie wszyscy go tak bardzo podziwiali, jak by sobie tego życzył. Od początku lat trzydziestych, kiedy przeżywał swój gwiezdny czas, jego jasność przybladła.

W roku 1937 Piotr Romanowski opublikował artykuł na łamach czasopisma „Szachmaty w SSSR”, krytykujący szachistów krajów burżuazyjnych. „Radzieccy szachiści mogą tworzyć i walczyć swobodnie. Nad nimi nie wisi Damoklesowy miecz materialnych kalkulacji, który paraliżuje burżuazyjnych profesjonałów. Szablon, rutyna, standard i naga technika, które charakteryzują styl przedstawicieli kapitalistycznego Zachodu takich jak Fine i Flohr, nie ograniczają kreatywności mistrzów radzieckich”.

W książce „Radziecka szkoła szachowa” wspominało się o Flohrze, ale raczej w socrealistycznym duchu wytknięcia wad i wezwania do poprawy. „Z radzieckimi mistrzami, którzy wnoszą wielkie bogactwo idei do walki szachowej i nieubłaganie dążą do inicjatywy, nie da się wygrywać samą tylko gołą techniką”.

Z wszystkich nielicznych rzeczy, które się Flohrowi nie udały, na pierwszym miejscu stawiał małżonkę Raję.

— Gdybym miał taką żonę, Salo, i dowiedział się, że został mi tylko jeden dzień życia, to ja bym go poświęcił na to, żeby się z nią rozwieść — powiedział Botwinnik.

Flohr poznał Raję na placu Teatralnym niedaleko Kremla i jeszcze długo po rozwodzie to miejsce źle na niego działało.

Kiedy Bronstein wchodził do Sali Koncertowej imienia Czajkowskiego na ulicy Gorkiego, aby rozegrać przedostatnią partię, był spokojny i zastanawiał się, jakie w przyszłości będzie miał z tym miejscem skojarzenia.

Konstantynopolski wiedział, że Dawid już nic nie ugra. Dobrze że w ogóle był w stanie zachować się normalnie. Grał pasywnie, bez polotu, jednak przetrwał nadspodziewanie długo. Były szanse remisowe, ale Weinstein przedwcześnie się podniecił. Partia została odłożona w trudnej dla Bronsteina pozycji. Analizowali całą noc. Nie było jakiegoś jednego forsownego wariantu, który prowadził do wygranej Botwinnika, jednak czuło się, że o wiele łatwiej będzie tę pozycję Botwinnikowi wygrać, niż Bronsteinowi zremisować. Tym bardziej że Bronstein już nie mógł grać. Nawet na końcu, kiedy się poddał po czterdziestominutowym namyśle, wciąż jeszcze mógł stawiać opór, mógł wykonać parę posunięć, ale już nie potrafił.

Ostatnia partia była formalnością. Bronstein wiedział, że musi wygrać, ale nie miał pojęcia, jak to zrobić. Poświęcił pionka, nie dostał za niego ani ataku, ani nawet przyzwoitej inicjatywy. Zrobił jeszcze kilka miałkich ruchów i w gorszej pozycji, którą pewnie by przegrał, gdyby grał dalej, przyjął remis zaproponowany przez Botwinnika.

Mecz zakończył się wynikiem nierozstrzygniętym i Michał Botwinnik obronił tytuł mistrza świata.

14 Tutaj czy gdziekolwiek

Kiedy urodziła im się córeczka, Gerhard Fischer zaczął rozmawiać z żoną o wyjeździe. Regina była na to gotowa.

Studia w Moskiewskim Instytucie Medycznym okazały się zbyt trudne. Przeszkodą nie był brak zdolności, gdyż Regina była inteligentną osobą. W wieku piętnastu lat ukończyła szkołę średnią w Saint Louis i zapisała się na Uniwersytet Kolorado w Denver. Po dwóch latach przerwała naukę z powodu braku środków na utrzymanie i wybrała się w podróż do Niemiec, ponieważ jej starszy o trzy lata brat Maks odbywał służbę wojskową w marynarce i stacjonował w Niemczech. Regina pragnęła się usamodzielnić i uniezależnić, zarobić własne pieniądze, oderwać od ojca i macochy, z którą nie mogła znaleźć wspólnego języka.

Małżeństwo jej ojca Jacoba Wendera z Ethel Greenberg przeżywało kryzys spowodowany złą sytuacją finansową. Regina miała nadzieję, że w Berlinie dostanie się na studia medyczne, co było właściwie nieosiągalne w Stanach Zjednoczonych, gdzie chętniej widziano kobiety w domu i w kościele niż na uniwersytetach i w profesji lekarskiej. Ograniczenia dotyczyły nie tylko kobiet, ale także Żydów, a Regina jednocześnie należała do obu dyskryminowanych kategorii.

Studia w Moskwie były uciążliwe z powodu bariery językowej i jeszcze czegoś, co niełatwo było bez namysłu nazwać. Na pewno miało to związek ze stosunkami międzyludzkimi, to znaczy stosunkami między Reginą a innymi ludźmi. Poza tym Regina była młodą, pełną energii kobietą, chciała robić mnóstwo rzeczy, szkopuł w tym, że robienie jednej rzeczy, choćby najbardziej pasjonującej, uniemożliwiało robienie innych, równie pociągających, wobec czego w Reginie rosła frustracja i zniecierpliwienie, które przeradzało się w nieodpartą potrzebę radykalnej zmiany. Do tego dochodziły nieznośne warunki mieszkaniowe i wieczny brak pieniędzy. Pensja Gerharda ledwo starczała na ich utrzymanie i Regina nie czuła się niezależna.

Moskwa i tak była lepsza od faszystowskich Niemiec, gdzie Gerhard ze swoimi poglądami nie miałby szans na dobrą pracę i karierę naukową. Gdyby został w Berlinie, prędzej czy później skończyłby w obozie dla wrogów Trzeciej Rzeszy. Moskwa była lepsza od pogrążonych w depresji Stanów Zjednoczonych. W czasie wielkiego kryzysu tysiące Amerykanów przyjechało do Europy. Część z nich wybrała Związek Radziecki, socjalistyczny kraj, który był wolny od bezrobocia i bezdomności.

Praca w fabryce na stanowisku spawaczki nie była lżejsza niż studia medyczne. Czy była bardziej interesująca? To zależy. Regina lubiła o tym podyskutować z Gerhardem. W każdym razie zmieniła zajęcie i została operatorką tokarki. Nie na długo. Przez większość czasu była na utrzymaniu męża, który był aktywny politycznie i zabierał ją ze sobą. Chodzili na wiece i masówki, jeździli na czyny społeczne, brali udział w pochodach i obchodach.

Od czasu ich przyjazdu w roku 1933 wiele się jednak zmieniło w Kraju Rad. Stalin ogłosił, że ludziom żyje się weselej i dostatniej. W sklepach rzeczywiście pojawiło się więcej produktów, na wiele z nich zniesiono kartki. Mimo to ulice nie rozbrzmiewały radosnym śmiechem. Obcokrajowcy przestali być hołubieni. Znajomi Niemcy i Amerykanie, z którymi przedtem chętnie się spotykali, stali się milkliwi, przebąkiwali o wyjeździe. Niektórzy opuścili Związek Radziecki z dnia na dzień i bez pożegnania, po prostu nagle ich ubyło. W roku 1937 urodziła się Joanna. Był to rok czystek, aresztowań, procesów o zdradę, szkodnictwo i szpiegostwo i masowych wyroków śmierci. W roku 1938 kwestia wyjazdu była przesądzona.

— Wkrótce wybuchnie wojna — powiedział Gerhard. — Niemcy ruszą na Związek Radziecki. A ja jestem Niemcem.

— Co to ma do rzeczy? — zdziwiła się Regina. — Przecież jesteś komunistą i antyfaszystą.

Gerhard uśmiechnął się i pogłaskał córeczkę po głowie.

— Musimy wyjechać, zanim to się stanie.

— W jaki sposób?

— Wysyłają mnie do Hiszpanii. Trzeba wspomóc bojowników republikańskich w walce z faszystami Franco.

— Będziesz walczył? A jak zginiesz?

— Mam inne zadania. Odczekasz pewien czas, a potem pojedziesz do Paryża. Powołasz się na separację z mężem, brak środków do życia. Nie będą cię zatrzymywać.

Wraz z towarzyszami Gerhard Fischer udał się z misją do Hiszpanii. Regina odnowiła paszport w ambasadzie amerykańskiej i powiadomiła urzędników o separacji z mężem. Parę miesięcy później Regina Fischer wsiadła z córką do pociągu na Dworcu Białoruskim w Moskwie i wyjechała ze Związku Radzieckiego. Po długiej podróży przez Polskę i Niemcy dotarła do Paryża. Niedługo potem Gerhard przyjechał z Hiszpanii, gdzie wyrobił sobie hiszpański paszport na nazwisko Gerardo Liebscher-Fischer. Mieli mało pieniędzy. Gerhard najmował się do prac dorywczych, Regina sprzątała mieszkania i dawała lekcje angielskiego. Na dobitkę ktoś z nich musiał opiekować się Joanną.

— Lada dzień Niemcy wejdą do Polski — powiedział Gerhard. — Potem nastąpi atak na Związek Radziecki.

— Co będzie z Francją? — zapytała Regina.

Gerhard wzruszył ramionami.

— Lepiej stąd wyjechać.

W początkach roku 1939 Regina wsiadła z córką na statek płynący do Nowego Jorku. Gerhard nie dostał amerykańskiej wizy wjazdowej i na innym statku popłynął do Buenos Aires. Stamtąd przedostał się do Chile. W Europie zaczęła się wojna.

Pozostawali w kontakcie. Gerhard przysłał Reginie pieniądze i paczkę ze swoimi rzeczami. Był tam między innymi aparat i inny ekwipunek do robienia zdjęć. Regina taszczyła te rzeczy ze sobą, kiedy się przeprowadzała. Gerhard zamierzał przyjechać, jednak ponownie nie dostał zgody na wjazd do Stanów Zjednoczonych. Służby imigracyjne otrzymały informacje od służb wywiadowczych, że Gerardo Liebscher-Fischer brał udział w hiszpańskiej wojnie domowej po stronie komunistów, a przedtem jako Gerhard Fischer mieszkał w Związku Sowieckim.

Później Gerhard już żadnych pieniędzy nie przysyłał, sam ledwo wiązał koniec z końcem, wykonując prace bez związku z jego wysokim wykształceniem. Instalował oświetlenie fluorescencyjne, zajmował się fotografią. Wstąpił do Komunistycznej Partii Chile.

Przez ten czas Regina mogła tylko liczyć na niepewną pomoc ojca, który się rozwiódł z Ethel, okazjonalnie brata oraz żydowskich instytucji i organizacji dobroczynnych.

Rodzice Reginy byli polskim Żydami, przed wybuchem pierwszej wojny światowej wyemigrowali na Zachód. Maks urodził się jeszcze w Łodzi, Regina już w Zurychu. Jako pierwszy wypłynął z Antwerpii do Nowego Jorku w lipcu 1913 roku Jacob Wender i przybył na Ellis Island na początku sierpnia. W następnym roku dołączyła do niego żona Natalia, czteroletni syn Maks i roczna Regina. Mieszkali najpierw w Nowym Jorku, w kamienicy z brązowej cegły przy Trzeciej Południowej ulicy w dzielnicy Brooklyn, a po śmierci Natalii osiedlili się w Saint Louis, w stanie Missouri.

Regina ledwo pamiętała swoją mamę. Oderwane sceny, ruchome obrazy, dziwne zapachy i dźwięki. Powszednie brzęczenie rozmów, upiorne lub senne poszeptywania, podniesione głosy. Miała przed oczami postać chorej mamy leżącej w łóżku, zapatrzonej w dal sufitu. Ojciec powiedział, że matka umarła na grypę hiszpańską. Potem w tajemnicy przed ojcem Maks dowiedział się prawdy i wyjawił ją Reginie. Natalia Wender, panieńskie nazwisko Abramson, żona Jacoba Wendera, nie umarła w roku 1918 w czasie epidemii hiszpanki, ale trzy lata później, w Zakładzie Psychiatrycznym stanu New Jersey w Morristown. Miała trzydzieści siedem lat.

Rok po śmierci mamy, tej na grypę hiszpańską, ojciec umieścił Maksa i Reginę w Brooklyńskim Sierocińcu Hebrajskim. Nie miał żony, sam nie mógł się nimi opiekować. Regina miała sześć lat, Maks dziewięć. Byli tam półtora roku. Życie w sierocińcu i ludzi, którzy się nimi zajmowali, Regina pamiętała wyraźniej niż mamę, chociaż wolałaby zapomnieć.

Kiedy ojciec znalazł nową żonę, wsadzono jedenastoletniego Maksa i ośmioletnią Reginę do pociągu i wysłano z Nowego Jorku do Saint Louis, gdzie na stacji odebrał ich ojciec. Regina pamiętała plakietki z nazwiskami przyczepione do guzików ich płaszczy.

Współżycie z Ethel i jej dziećmi z poprzedniego małżeństwa nie układało się dobrze. Dwunastoletnia Regina uciekła z domu i wróciła dopiero po kilku dniach. Kiedy zaczęła szkołę średnią, wyniosła się z domu na dobre i mieszkała z koleżankami.

Tak więc po dziesięciu latach, już jako pani Fischer, Regina wznowiła studia na Uniwersytecie Kolorado w Denver, które przerwała jako osiemnastolatka. Robiła kurs chemii, biologii i języka niemieckiego. Jednocześnie pracowała w zakładzie produkcji inkubatorów do hodowli drobiu i opiekowała się czteroletnią córką.

Po raz ostatni Gerhard odezwał się przez pośrednika pod koniec 1941 roku. Polecił jej skontaktowanie się z Paulem Neményim, który — tak się dobrze złożyło — właśnie został nauczycielem matematyki na Uniwersytecie Kolorado. Gerhard przedstawił Paula jako krytycznego wobec kapitalizmu, ceniącego wolność i gotowego do niesienia pomocy człowieka, któremu leży na sercu sprawiedliwość społeczna i dobrostan zwierząt. Według jego słów doktor Paul Neményi był wybitnym, chociaż niedocenianym w Ameryce naukowcem.

Paul był niezwykłym człowiekiem, Regina poczuła do niego sympatię. Spodobała jej się ta jego bezradność, łatwość wzruszeń, to trochę naiwne, a może raczej odważne mówienie wprost i bez ogródek tego, co myśli i czuje. Reginie imponowała błyskotliwa inteligencja i ogromna wiedza tego człowieka, która obejmowała nie tylko matematykę i dziedziny techniczne, ale także sztukę, filozofię, psychologię, edukację. Z uśmiechem zawstydzenia pokazał jej zlecenie, jakie otrzymał od redakcji wydawnictwa Encyclopedia Britannica na napisanie artykułu o mechanice teoretycznej.

— Zna pan Einsteina? — Regina była pod wielkim wrażeniem. — A ja poznałam w Moskwie Emanuela Laskera, mistrza świata w szachach. On też był matematykiem.

— Naprawdę? — Paul Neményi uśmiechnął się szeroko. Miał duże końskie zęby. — Spotkałem go w Berlinie. Czytałem jego prace na temat algebry przemiennej. W roku 1905 sformułował i udowodnił twierdzenie Laskera. Każdy ideał pierścienia wielomianów ma rozkład prymarny. Piętnaście lat później to twierdzenie zostało udowodnione w pełnej ogólności, nie tylko dla pierścieni wielomianów, przez Emmy Noether. Była profesorem matematyki na Uniwersytecie w Getyndze w tym samym czasie, kiedy ja pracowałem na Politechnice Berlińskiej. Naziści usunęli ją z uczelni z powodu żydowskiego pochodzenia, tak jak mnie. Powiedziano mi, że Lasker umarł dwa lata temu w Nowym Jorku. Einstein przyjaźnił się z nim. Uważał go za głęboki umysł. Ale on nie cenił szachów zbyt wysoko.

Regina w pełni zgadzała się ze zdaniem Gerharda, że Paul marnuje się, ucząc studentów pierwszego roku matematyki.

Paul Feliks Neményi urodził się w mieście Fiume, które należało wówczas do Królestwa Węgier, w bogatej i wyrafinowanej rodzinie węgierskich Żydów, która chlubiła się kolekcją dzieł Klimta, Kandinsky’ego, Matisse’a. Jego ojciec był dyrektorem fiumeńskiej rafinerii. Nazwisko rodowe brzmiało pierwotnie Neumann, ale w drugiej połowie dziewiętnastego wieku zostało zmadziaryzowane. Paul od dziecka przejawiał nadzwyczajne zdolności. Jako siedemnastolatek wygrał ogólnokrajowy konkurs matematyczny. Z wyróżnieniem ukończył studia na politechnice w Budapeszcie. Kiedy na początku lat dwudziestych wprowadzono na Węgrzech ustawy antyżydowskie, Neményi przeprowadził się do Berlina, gdzie w roku 1922 obronił doktorat z matematyki i otrzymał posadę wykładowcy mechaniki płynów na Politechnice Berlińskiej.

W roku 1926 ożenił się z węgierską Żydówką Aranką Heller, poetką, która miała doktorat z nauk humanistycznych, córką doktora Bernáta Hellera, badacza żydowskiego folkloru i haggad, rabinicznych opowiadań tłumaczących Biblię i Talmud. Aranka wyemigrowała z Węgier do Niemiec z tego samego powodu co Paul. W roku 1927 urodził im się syn, któremu nadali imię Peter Björn.

Zafascynowany ideami socjalnymi opartymi na filozofii Kanta i Sokratesa Neményi przystąpił do partii socjalistycznej. Zawarł znajomość z Klausem Fuchsem, wyjątkowo zdolnym fizykiem i matematykiem, którego Paul szczerze podziwiał. Zbliżyły ich do siebie poglądy, Klaus był socjaldemokratą.

Małżeństwo Paula i Aranki nie przetrwało nawet krótkiej próby czasu, toteż małżonkowie postanowili się rozstać. Po separacji z żoną Paul oddał trzyletniego syna pod opiekę związanej z partią socjalistyczną wegetariańskiej wspólnoty, która prowadziła szkołę dla dzieci. W tym czasie napisał wysoko oceniany podręcznik matematyki mechanicznej, który stał się lekturą obowiązkową na niemieckich uniwersytetach.

Dojście do władzy Hitlera poskutkowało relegowaniem Paula Neményi’ego i Aranki Heller-Neményi z uczelni, na których wykładali. Aranka wyjechała do Paryża, potem przeprawiła się do Anglii, gdzie zmarła na początku wojny. Paul został aresztowany pod zarzutem oszczerczych wypowiedzi pod adresem rządu, ale zwolniono go na drugi dzień z braku dowodów. Ewakuował się do Danii, dokąd przeniosła się sprawująca pieczę nad małym Peterem wegetariańska wspólnota szkolna zaraz po tym, jak nazistowskie władze rozwiązały partię socjalistyczną i skonfiskowały jej majątek. W Kopenhadze Paul uczył przedmiotów technicznych, potem wyjechał na wieś i pracował na farmie razem z innymi niemieckimi uchodźcami. Z Danii niemieccy socjaliści wraz z nielicznymi podopiecznymi udali się do Wielkiej Brytanii i zostali internowani na Wyspie Man. W tym samym obozie znalazł się Klaus Fuchs.

Neményi’emu udało się uniknąć internowania i krótko po wybuchu wojny opuścił Europę i przybył do Ameryki. Jego syn został w Wielkiej Brytanii i żył w sierocińcach, domach zastępczych i schroniskach dla młodocianych uchodźców. Kiedy wojna się skończyła, osiemnastoletni Peter przyjechał do ojca i niedługo potem został powołany do wojska. Po odbyciu służby wojskowej studiował w Black Mountain, eksperymentalnej, awangardowej szkole wyższej, funkcjonującej na zasadzie kooperatywy. Później kontynuował studia na Uniwersytecie Princeton, gdzie uzyskał doktorat z matematyki.

Oprócz Paula Neményi’ego na amerykańską ziemię zstąpiła cała plejada genialnych naukowców, węgierskich Żydów, którzy uciekli z Europy przed prześladowaniami. Przez swoją wybitność byli tak różni od zwykłych Ziemian, że nazwano ich Marsjanami. Do tej grupy należeli Theodore Kármán, specjalista w dziedzinie aerodynamiki, George Charles de Hevesy, specjalizujący się w radiochemii, Leo Szilard, fizyk nuklearny, Eugene Wigner, fizyk nuklearny i matematyk, John von Neumann, fizyk i matematyk, Edward Teller, fizyk nuklearny, Paul Erdős, matematyk.

— Nie może pan przychodzić na zebrania naukowe bez marynarki i krawata — przestrzegał go doktor Kármán — Niech pan się ubiera tak jak inni i uważa na to, co mówi.

— Myślałem, że Ameryka to wolny kraj — odpowiedział mu Neményi. — Człowieka należy osądzać po jego wewnętrznych wartościach, a nie po wyglądzie zewnętrznym.

— Obaj jesteśmy tu gośćmi. Nie powinien pan krytykować tego, jak urządzony jest dom gospodarza.

— Komunizm jest lepszy od kapitalizmu. Tutaj czy gdziekolwiek.

— Być może. Nie byłem w Związku Sowieckim, więc nie wiem. Ale to dzięki kapitalizmowi Ameryka jest tym, czym jest.

Kiedy Neményi złożył podanie i życiorys w Komitecie Pomocy Przesiedlonym Naukowcom Obcokrajowcom, komisja rozpatrująca i oceniająca wnioski uznała go za osobę niestabilną i niepożądaną.

W poszukiwaniu posady Neményi odwiedził Uniwersytet Princeton. W Princeton nie było wolnego miejsca, ale udało mu się porozmawiać z Albertem Einsteinem, którego miał okazję poznać w Berlinie. Einstein znał i cenił jego podręcznik mechaniki matematycznej i obiecał polecić go swojemu synowi. Zespół Hansa-Alberta prowadził badania z dziedziny hydrauliki na Uniwersytecie Stanu Iowa w Ames i potrzebował specjalisty od mechaniki płynów.

Kiedy kontrakt w Ames się skończył, Neményi przyjechał do Denver, gdzie jesienią 1941 roku dostał pracę nauczyciela matematyki na Uniwersytecie Kolorado z pensją w wysokości 165 dolarów miesięcznie. Pod koniec zimy poznał Reginę Fischer. Miała dwadzieścia dziewięć lat, pięcioletnią córkę i kończyła licencjat. Neményi miał czterdzieści siedem lat i dorosłego syna.

— Noszę piżamę pod spodem, żeby było cieplej — powiedział doktor Neményi. Nie jadał mięsa i nie wkładał rzeczy zrobionych z wełny. — Jesteśmy ludźmi, więc powinniśmy traktować zwierzęta po ludzku.

Reginie nie przeszkadzało to, że doktor Neményi ubiera się swobodnie, niektórzy mówili, że niechlujnie. Zwracał uwagę jego rozkołysany chód, który sprawiał wrażenie równie niechlujnego jak ubiór. Miał abnegacki wygląd człowieka idei. Gdyby stał na ulicy z wyciągniętym kapeluszem, przechodnie wrzucaliby mu monety. Ale to cecha ludzi, którzy wiedzą, jak ulotne są wartości materialne. Czy był przystojny?

Paul miał pociągłą, koniowatą twarz, wydatny nos, wysokie i szerokie czoło. Reginie podobały się jego usta. Wyraźnie wykrojona na kształt skrzydełek górna warga i krótsza, ale za to gruba i mięsista, dolna warga. Brązowe oczy były głęboko osadzone w obszernych oczodołach i zawsze trochę błyszczały, jakby na skutek nieustannego wzruszenia. Regina lubiła, kiedy Paul trzymał jej małą dłoń w swoich wielkich rękach o długich, guzowatych palcach.

15 On był twoim ojcem

Wiosną zaczęli ze sobą żyć. Latem Regina wyjechała do Sioux City w stanie Iowa, gdzie dostała tymczasową posadę w biurze, a potem wróciła z córką do Saint Louis. Była w ciąży i nie miała stałego źródła dochodu. Zdesperowana skorzystała z pomocy żydowskiej instytucji dobroczynnej i umieściła Joannę w rodzinie zastępczej.

— Czy mogę zostawić parę rzeczy? — zapytała. — Odbiorę je później, jak odwiedzę Joannę.

Po krótkim czasie matka zastępcza nie oparła się ciekawości i zlustrowała pozostawiony bagaż. Nauczona czujności sytuacją wojenną i wezwaniami władz natychmiast zadzwoniła na policję, donosząc o podejrzanych przedmiotach, które na jej oko mogły mieć przeznaczenie szpiegowskie. Agenci FBI obejrzeli inkryminowane obiekty. Zeszyt z wzorami chemicznymi, gumowy fartuch, dwie płachty z gumy, aparat fotograficzny z wymiennym obiektywem i składany parasol. Po przesłuchaniu Reginy Fischer oraz osób, które z nią obcowały, założono jej teczkę, w której umieszczono informacje o jej podróży do Niemiec, niemieckim mężu Gerhardzie Fischerze, komunistycznych sympatiach obojga i pięcioletnim pobycie w Związku Sowieckim. Regina Fischer stała się obiektem inwigilacji służb bezpieczeństwa.

Rozpytywanie agentów FBI o Reginę Fischer nie ułatwiało zdobycia i utrzymania pracy oraz budowania dobrych stosunków z sąsiadami, z którymi i bez tego nie potrafiła dojść do ładu. Nie mogąc znaleźć stałego zatrudnienia i kąta do zamieszkania, przemieszczała się miejsca na miejsce. Korzystała z pomocy ojca, który z rzadka przysyłał niewielką sumę. Szukała wsparcia w żydowskich organizacjach charytatywnych. Jako przyszła matka nosząca pod sercem jego dziecko, prosiła Paula o pomoc.

Dnia 9 marca 1943 roku w Szpitalu Michaela Reese’a, położonym w dzielnicy Chicago zwanej Bronzeville, Regina Fischer urodziła syna, któremu nadała imiona Robert James. Jako ojca dziecka kazała wpisać na świadectwie urodzenia Gerharda Fischera, z którym wciąż pozostawała formalnie w związku małżeńskim. Paul Neményi kilka miesięcy wcześniej opuścił Denver i pracował na uczelni w Rhode Island.

Pierwotny zamysł uzgodniony z Paulem był taki, żeby zaraz po urodzeniu oddać dziecko do adopcji, jednak po rozmowie z pracownicą opieki społecznej Regina się rozmyśliła i postanowiła zatrzymać dziecko. Przeniosła się z nowo narodzonym synem do Domu Sary Hackett, chicagowskiej placówki dla dotkniętych ubóstwem samotnych kobiet z niemowlętami. Po trzech miesiącach przyjechała w odwiedziny Joanna, którą przywiózł do Chicago opiekujący się nią dziadek. Jacob Wender wrócił do domu bez wnuczki, gdyż Joanna płakała i chciała zostać z mamą. Dom Sary Hackett przeznaczony był dla kobiet z nowo narodzonymi niemowlętami, na pobyt starszych dzieci nie zezwalano, o czym Reginie wkrótce przypomniano.

— Zna pani regulamin — powiedziała kierowniczka. — Pani córka nie może tutaj mieszkać.

— To co mam z nią zrobić? Wyrzucić na ulicę?

— Przykro mi. Taka jest polityka zarządu instytucji i darczyńców. Proszę znaleźć inne rozwiązanie. Pozostałe rezydentki są w takiej samej sytuacji.

— Czy ktoś je pytał o zdanie? Jeżeli regulamin jest zły, należy go zmienić!

— Nie pani będzie o tym decydować, pani Fischer.

— O tym, co jest dobre dla kobiet i ich dzieci, one same powinny decydować. Do diabła z nieludzkim regulaminem! Do diabła z bezdusznym kierownictwem i aroganckimi darczyńcami!

— Proszę się uspokoić i umieścić córkę w innym miejscu.

— Ani mi się śni! Podburzę kobiety i albo mi pozwolicie zatrzymać córkę, albo wam tutaj taki strajk urządzimy, że się zjadą dziennikarze z wszystkich stanów.

Część ubogich samotnych matek z niemowlętami poparła Reginę, która dla dobra córki stanowczo odmówiła dostosowania się do regulaminu. Wezwano policję i stawiającą opór Reginę Fischer aresztowano pod zarzutem zakłócenia porządku. Sędzia polecił przebadanie Reginy Fischer w Municypalnym Instytucie Psychiatrycznym w Chicago. Po zapoznaniu się z raportem lekarskim, który stwierdzał, że pani Fischer ma sztywną, paranoidalną osobowość, jest kłótliwa, ale nie psychotyczna, sędzia kazał zwolnić Reginę Fischer bez nadawania sprawie dalszego biegu. W aktach odnotowano, że w ocenie sądu trudno będzie pani Reginie Fischer rozwikłać komplikacje życia osobistego, ale oczywistym się wydaje, że będzie uporczywie odmawiać fachowej pomocy i porady. Gdyby jednak jej małe dzieci miały ucierpieć z powodu jej uporu, należy wszcząć postępowanie przed sądem rodzinnym.

Dawny niemiecki przyjaciel Paula Klaus Fuchs przyjechał z Wielkiej Brytanii do Stanów Zjednoczonych i pracował w laboratorium w Los Alamos. Dzięki niemu Neményi znalazł się w Hanford. Po kilkumiesięcznym pobycie w Hanford, gdzie na zlecenie Roberta Oppenheimera wziął udział w badaniach nad działaniem mechanizmów wyzwalających łańcuchową reakcję jądrową, Paul Neményi dostał stanowisko wykładowcy na Uniwersytecie Stanu Waszyngton w Pullman. Latem 1944 roku Regina, Joanna i mały Bobby mieszkali w wynajętym przez Paula mieszkaniu w Pullman i Paul odwiedzał ich regularnie.

W tym samym roku, w którym jej ojciec ponownie ożenił się z Ethel, Regina Fischer wniosła o rozwód z Gerhardem Fischerem z powodu umyślnego zaniedbania łożenia na dzieci. Zakończenie postępowania rozwodowego nastąpiło w roku 1945, kiedy Regina mieszkała z dziećmi w miejscowości Moscow, w stanie Idaho.

— Zabawne — powiedziała urzędniczka wydająca dokumenty rozwodowe. — Małżeństwo zawarte w Moskwie i rozwód w Moskwie.

Regina nie widziała w tym nic szczególnie zabawnego i za namową znajomych została członkiem Dwunastego Dystryktu Stowarzyszenia Partii Komunistycznej, który obejmował stany Waszyngton, Oregon i Idaho. Pieniądze przysyłane przez Paula nie wystarczały na utrzymanie, ojciec nie mógł Reginie pomóc finansowo, ale poradził jej, żeby się zwróciła o wsparcie do Żydowskiej Służby Rodzinnej z główną kwaterą w Nowym Jorku, co Regina uczyniła. Przeprowadziła się do Los Angeles, gdy tylko się dowiedziała, że jest tam miejsce dla nauczycielki w publicznej szkole podstawowej. Kiedy Paul przyjechał, Regina już nie pracowała w szkole, lecz w biurze koronera jako maszynistka i stenotypistka. Od pewnego czasu stosunki między nimi były napięte, ale wtedy po raz pierwszy Regina okazała Paulowi otwartą wrogość.

Paul poskarżył się na Reginę w oddziale Żydowskiej Służby Rodzinnej. Powiedział, że Regina kazała mu się wynosić, kiedy jej zwrócił uwagę, że powinna okazywać więcej zainteresowania własnym dzieciom niż sprawom społecznym i polityce. Raziła go jej sztywność i brak czułości w obchodzeniu się z dziećmi. Trzyletni Bobby więcej czasu spędzał z dziewięcioletnią siostrą, która go ubierała, karmiła i myła, niż z wiecznie zajętą i nieobecną matką. Chłopiec łaknął przytulenia, rozmowy, kontaktu. Paul podejrzewał, że mały Bobby bywał głodny również w sensie dosłownym. Ze łzami w oczach tłumaczył pracownicom Żydowskiej Służby Rodzinnej, że nie tak powinno się wychowywać dzieci.

Regina Fischer ponownie zmieniła miejsca zamieszkania. Wyjechała z dziećmi do małego miasta Mobile na pustyni arizońskiej, na południowy zachód od Phoenix, gdzie udało jej się dostać posadę nauczycielki. Mieszkali tam przez rok.

Paul Neményi przeprowadził się do White Oak w stanie Maryland. Pracował w Laboratorium Uzbrojenia Marynarki Wojennej. Następnie dostał ofertę pracy w Laboratorium Badawczym Marynarki Wojennej w Waszyngtonie. Został szefem działu mechaniki teoretycznej i jednym z czołowych amerykańskich ekspertów w dziedzinie elastyczności i dynamiki płynów. Udowodnił teoremat o siatce krzywych izotermicznych, zwany odtąd teorematem Neményi’ego.

Z Mobile w Arizonie Regina Fischer przeniosła się do Nowego Jorku w roku 1948. Zamieszkali początkowo na Trzynastej Wschodniej ulicy na Manhattanie, rok później przeprowadzili się do mieszkania na ulicy Union w Brooklynie, kawałek na południe od Eastern Parkway, aby w końcu osiąść niedaleko tego miejsca w czteropokojowym mieszkaniu oznaczonym literą Q, które znajdowało się nad fryzjerem i sklepem spożywczym w trzypiętrowej czynszówce z żółtej cegły przy Lincoln Place 560, na rogu ulicy Franklina.

Z Joanną nie było problemów, uczyła się dobrze, umiała się dostosować i łatwo odnajdywała się w społeczności szkolnej. Kłopot był z Bobbym. Nie potrafił podporządkować się regułom i nauczycielom, był nieusłuchany i z trudem dogadywał się z innymi dziećmi. Regina musiała zabrać Bobby’ego ze Szkoły Publicznej numer 3, ponieważ kopnął dyrektora, pana Sallena. W tym czasie Regina pracowała jako pielęgniarka i jednocześnie rozpoczęła studia magisterskie z edukacji pielęgniarskiej na Uniwersytecie Nowojorskim, dlatego nie miała możności zajmowania się synem. Postanowiła zostawić Joannę w domu, żeby opiekowała się Bobbym, natomiast sama zobowiązała się przed władzami oświatowymi do zapewnienia dzieciom edukacji szkolnej w domu.

Wczesną wiosną roku 1949, krótko po szóstych urodzinach Bobby’ego, jedenastoletnia Joanna kupiła bratu w małym sklepie ze słodyczami tani zestaw do gry w szachy. Bobby lubił gry i układanki, Joanna chciała brata czymś zająć, aby mieć czas na lekcje i własne zajęcia. Nauczyli się ruchów z dołączonej instrukcji i spróbowali zagrać parę razy. Nowa gra spodobała się Bobby’emu i grywał w nią od czasu do czasu sam ze sobą, z siostrą albo chłopcami, których nauczył grać. Gdy skończył siedem lat, zaczął spędzać z szachami więcej czasu. Nie mógł się od nich oderwać. Brał szachy ze sobą do łazienki. Kładł deskę do prasowania w poprzek wanny, na desce ustawiał szachownicę i grał, siedząc w wodzie. Inaczej nie chciał się kąpać.

A jednak Bobby musiał chodzić do szkoły. Nauczona przykrym doświadczeniem, Regina umieściła go w szkole prywatnej, ponieważ potrzebował indywidualnego traktowania i większej uwagi nauczycieli, czego nie mogła zapewnić szkoła publiczna. Po paru miesiącach okazało się, że i ta szkoła nie gwarantowała właściwego podejścia, toteż Regina przeniosła Bobby’ego do innej. Potem do jeszcze innej. Zanim Bobby dotarł do czwartej klasy, sześć razy zmieniał placówkę edukacyjną.

Nie był szczęśliwy na lekcjach, ale nie lepiej było po zajęciach szkolnych, kiedy wracał do pustego mieszkania. Matka całymi dniami i wieczorami pracowała i studiowała. Brała udział w akcjach protestacyjnych, chodziła na zebrania, demonstracje i prelekcje. Późnym wieczorem, kiedy wreszcie była w domu, przychodzili do niej nieznani ludzie, przesiadywali w kuchni, palili papierosy i głośno rozmawiali. Bobby zamykał się w swoim pokoju, żeby nie słyszeć ich głosów i zamiast odrabiać zadania domowe i uczyć się lekcji szkolnych, rozgrywał partie z książki szachowej, którą matka mu dała w prezencie.

Joanna nie miała dla brata dużo czasu. Kończyła lekcje późnym popołudniem, uczyła się i wychodziła, żeby się spotykać z koleżankami. Bywała w domu częściej niż matka, ale przez większość czasu Bobby przebywał sam. Szwendał się z kluczem na szyi, chodził pograć w uliczny bejsbol albo siedział w domu z szachami. Wolał siedzieć w domu. Okoliczne chłopaki wołały za nim Żydek, komuch, szajbus. Reagował złością i agresją. Sąsiedzi ich nie lubili, matka bez przerwy się z nimi kłóciła i zawsze komuś groziła, że wytoczy mu sprawę o prześladowanie. Podała gospodarza domu do sądu za nadużycia i zaniedbanie obowiązków.

Bobby był szczęśliwy, kiedy w piątek wieczorem szedł do klubu szachowego.

Paul Neményi co miesiąc przekazywał pieniądze za pośrednictwem Żydowskiej Służby Rodzinnej na utrzymanie i edukację syna. Od czasu do czasu przyjeżdżał do Nowego Jorku, żeby spotkać się z synem. Bobby lubił te wizyty. Paul bawił się z nim w rozmaite gry, opowiadał historie, uczył ciekawych rzeczy. Chodzili razem do parku, na plac zabaw, gdzie były zjeżdżalnie i karuzele, na lody i do kina. Regina doceniała finansowe wsparcie Paula, ale nie cieszyła się z jego odwiedzin. Dochodziło między nimi do scysji na tle warunków, w jakich wychowywany był Bobby.

— Czemu nie pójdziesz z nim do lekarza? Kaszle i cieknie mu z nosa. Kiedy ostatnio jadł pełnowartościowy domowy obiad? Spójrz na jego obuwie.

— Myślisz, że ja śpię na pieniądzach? Za co mam mu kupić nowe buty? I tak z nich wyrośnie.

— Mogłabyś tutaj posprzątać. To nic nie kosztuje.

Najgorsze było to, że Paul szedł do opieki społecznej, z której usług Regina musiała korzystać, i skarżył na nią. Regina wiedziała, jakie wrażenie na paniach z opieki społecznej robią te jego błyszczące ze wzruszenia oczy. Wychodziła na wyrodną matkę. Tymczasem Regina uważała, że jest bardzo dobrą matką, mimo że nie robiła tego, co inne mamy. Nie celebrowała każdego bąka, kupki i odbicia, każdej niemądrej i niezdarnej rzeczy w wykonaniu dziecka jako jego wspaniałego osiągnięcia. Ona traktowała swoje dzieci poważnie.

Regina tolerowała obecność Paula jedynie ze względu na Bobby’ego i z powodu pieniędzy, które przysyłał.

Neményi miał pięćdziesiąt sześć lat. Zestarzał się i zdziwaczał. Obsesyjnie mył ręce. Nosił mydło w kieszeni. Regina zauważyła, że unika dotykania klamek. Kiedy nie mógł otworzyć drzwi łokciem, łapał klamkę przez rękaw swetra albo przecierał chusteczką nasączoną środkiem dezynfekcyjnym. Podobnie postępował ze słuchawką telefonu.

— Drobnoustroje. Jesteś pielęgniarką, powinnaś wiedzieć, że w tych miejscach jest więcej bakterii niż na desce klozetowej.

Potem nagle wszystko się skończyło. Paul przestał przychodzić. Bobby miał dziewięć lat.

— Dlaczego Paul nas już nie odwiedza? — zapytał.

— Paul nie żyje — odpowiedziała matka. — On był twoim ojcem. Nie wiedziałeś?

Po trzyletnim pobycie w USA Klaus Fuchs wrócił do Wielkiej Brytanii. Przez jakiś czas Neményi pozostawał z nim w łączności, potem kontakt się urwał. Fuchs został aresztowany. W roku 1950 skazano go na czternaście lat więzienia za szpiegostwo na rzecz Związku Sowieckiego. Rok później za szpiegostwo na rzecz Związku Sowieckiego osądzono i skazano na śmierć Juliusa i Ethel Rosenbergów.

Wieczorem 1 marca 1952 roku Paul Neményi wstąpił na potańcówkę w Międzynarodowym Domu Studenta w Waszyngtonie. Powiedzieli mu, żeby zajrzał. Warto się rozerwać. Ktoś z byłych studentów czy kolegów. Usiadł przy barze i patrzył na tańczące pary. Zamówił drinka.

— Zatańczy pan ze mną?

Młoda kobieta uśmiechała się do niego. Studentka? Już miał przeprosić i odmówić, ale zaczęli grać „Too Young”. Lubił Nat King Colle’a. Wstał i poszedł zatańczyć z nieznajomą.

Kiedy piosenka się skończyła, chciał zaprosić partnerkę do stolika, ale studentka ukłoniła się i odeszła. Paul wrócił i dopił swojego drinka. Szukał oczami znajomych. Wydało mu się, że mignęła mu twarz kogoś, z kim kiedyś pracował. Zrobiło mu się duszno. Na czoło wystąpił pot. Kręciło mu się w głowie. Wstał i wyszedł na zewnątrz, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Czuł silny niepokój. Kłuło go w klatce piersiowej. Chłodne, wieczorne powietrze nie pomogło. Zrobiło mu się słabo i osunął się na chodnik.

Paul Neményi zmarł na atak serca.

16 Sala Koncertowa imienia Czajkowskiego

Wasilij Smysłow i Władimir Simagin rozgrywali partie treningowe w nowym, dwupokojowym mieszkaniu, które Smysłow otrzymał po wygraniu turnieju pretendentów. Mieszkanie znajdowało się w świeżo zbudowanym wieżowcu na placu Powstania w centrum Moskwy. Budowla w stylu empirowego socjalistycznego klasycyzmu miała kształt monumentalnego pałacu ze środkową wieżą, na szczycie której tkwiła trzydziestometrowa iglica zwieńczona pięcioramienną gwiazdą. Oprócz kilkuset mieszkań w domu mieściły się sklepy, restauracja, kinoteatr. Był to bardzo prestiżowy adres.

— Zrobię czterdzieści dobrych ruchów i jeśli ty też zrobisz czterdzieści dobrych ruchów, to partia zakończy się remisem.

Władimir Simagin, który pomagał Smysłowowi w przygotowaniach do meczu o mistrzostwo świata z Botwinnikiem, uśmiechnął się cierpko jedną stroną ust. Bagatela. Aż w dziewięciu partiach ta sztuka nie udała się przeciwnikom Smysłowa na turnieju pretendentów w Zurychu w roku 1953, a przecież grało tam piętnastu najlepszych szachistów świata, z których dziewięciu reprezentowało Związek Radziecki. Smysłow wygrał z kolosalną przewagą nad Bronsteinem, Keresem i Reshevskym i wywalczył prawo do gry o najwyższy tytuł.

Drugim trenerem i pomocnikiem Smysłowa był pięćdziesięcioletni mistrz z Azerbejdżanu Władimir Makogonow. Smysłow i Simagin byli rówieśnikami, obaj tak samo młodzi. Smysłow miał trzydzieści dwa lata, Simagin trzydzieści cztery. Pomysł, aby wziąć do zespołu Makogonowa, wyszedł od Simagina.

— Rozumie pozycję jak mało kto. Świetnie analizuje. Ma dużo niekonwencjonalnych idei w debiucie. Raz na zawsze oduczymy Michała Moisiejewicza grać obronę francuską. Obrona królewsko-indyjska przyśni mu się w koszmarach i będzie się budził z krzykiem w środku nocy. Makogonow tyle razy się z nim spotykał, że zna go na wylot. Należą do tego samego pokolenia. Potrzebny nam człowiek, który wniknie w tok myślenia Botwinnika.

Smysłow się zgodził, mimo że argumenty dotyczące przynależności pokoleniowej nie były przekonujące. Smysłow był dziesięć lat młodszy od Botwinnika, za to Botwinnik był siedem lat młodszy od Makogonowa. Poza tym Smysłow znał Botwinnika szmat czasu, może nawet przejrzał go lepiej niż Makogonow, gdyby popatrzeć na liczbę rozegranych partii. Pierwszy raz grali ze sobą w mistrzostwach Związku Radzieckiego czternaście lat temu.

Ojciec nauczył go grać w szachy, kiedy Wasia miał sześć lat. Mieszkali w małej miejscowości pod Moskwą. Ojciec Wasilija był inżynierem i szachistą pierwszej kategorii. Jego nauczycielem był sam Michał Czigorin, który pod koniec dziewiętnastego wieku był jednym z najsilniejszych szachistów świata i stoczył dwa pojedynki o tytuł mistrzowski ze Steinitzem. Oba przegrał po wyrównanej walce. Wasilij starszy pokazywał synowi partię, którą najbardziej się chlubił. Była to wygrana z Alechinem w roku 1912. Także wujek Smysłowa grywał w szachy. Na siódme urodziny podarował bratankowi pięknie wydany wybór najlepszych partii Aleksandra Alechina z dedykacją: „Dla przyszłego mistrza świata”.

Niezwykłe u Smysłowa było to, że przez dziesięć lat kształcił się w domu, całkowicie samodzielnie, nie licząc partii granych z ojcem i wujkiem. Studiował po kolei książki szachowe z biblioteki ojca, a było ich około stu. Czytał i analizował wszystko, co tam znalazł. Zbiory partii najlepszych graczy, podręczniki gry końcowej, książki o debiutach, taktyce i strategii, monografie wielkich turniejów, tomy zadań i kompozycji szachowych. Już jako podrostek potrafił zajmować się szachami po osiem, dziesięć godzin dziennie. Jego młody, chłonny umysł przyswajał wszystko i dokonywał muzycznej syntezy, wznosząc się na poziom intuicji, która bezbłędnie odnajduje harmonię. Zajęcia szachowe łączył z zamiłowaniem do muzyki. Uczył się grać na pianinie, słuchał muzyki klasycznej w radio, chodził z ojcem do filharmonii.

Kiedy zagrał w swoim pierwszym turnieju, był już tak dobry, że od razu przeskoczył kilka szczebli. Z marszu zwyciężył w mistrzostwach ZSRR juniorów, zaraz po tym, jak skończył szkołę z wyróżnieniem. W wieku siedemnastu lat został mistrzem Moskwy seniorów, za co przyznano mu kategorię mistrza. W dwudziestym roku życia zdobył tytuł arcymistrza po doskonałym występie w mistrzostwach Związku Radzieckiego i w meczu-turnieju o tytuł absolutnego czempiona w roku 1941, gdzie dał się wyprzedzić tylko Botwinnikowi i Keresowi.

W meczu radiowym z reprezentacją Stanów Zjednoczonych w roku 1945 grał na drugiej szachownicy, za Botwinnikiem, i dwukrotnie pokonał Samuela Reshevsky’ego. Stalin powiedział: „Postarajcie się wygrać jak najwyżej”. Postarali się.

— Pamiętam, jak w roku 1935 chodziliśmy z ojcem do Muzeum Sztuk Pięknych, żeby oglądać partie Laskera i Capablanki na drugim turnieju moskiewskim — Smysłow opowiadał Simaginowi. — Lasker nie ruszał się z miejsca, długo rozmyślał, nie podnosił głowy znad szachownicy. Nad jego siwą czupryną unosiły się kłęby dymu z cygara. Od czasu do czasu przynosili mu filiżankę kawy. Capablanca przeciwnie, grał szybko i lekko, wstawał od stolika, spacerował po sali, rozglądał się i uśmiechał do ładnych pań.

Tak więc w roku 1954 w meczu o tytuł mistrza świata w szachach po raz drugi spotykało się dwóch wychowanków radzieckiej szkoły szachowej. Podobnie jak w roku 1951, kiedy przeciwko doświadczonemu Botwinnikowi stanął młody Bronstein, także i w tym meczu przeciwstawiały się sobie dwie diametralnie różne osobowości.

Z jednej strony było naukowe podejście Botwinnika, inżyniera energetyka, doktora nauk technicznych. Botwinnika cechował talent nierozerwalnie związany z silną wolą, wytrzymałością i pracowitością. Komentatorzy podkreślali głęboką ocenę pozycji, zdolność znalezienia rozsądnego planu gry i wykorzystania słabości przeciwnika. Botwinnik dążył do dynamicznych, skomplikowanych pozycji za pomocą dobrze przygotowanych, ostrych systemów debiutowych, w których mały błąd prowadził do gorszego lub przegranego położenia w środkowej fazie gry. Jego umiejętność analizy odłożonych pozycji oceniano jako niezrównaną. Botwinnika porównywano do Laskera.

Smysłow przede wszystkim poszukiwał harmonii w ustawieniu figur i pionków, którą umiał uchwycić intuicyjnie, tak jak się czuje muzykę. Tłumaczono to tym, że jego drugą miłością była muzyka, najpierw gra na fortepianie, potem śpiew operowy. Wasilij był wielbicielem Enrica Carusa i Fiodora Szalapina, ćwiczył umiejętności wokalne pod kierunkiem profesjonalnych nauczycieli i marzył o karierze śpiewaczej. Chciał zadebiutować na scenie Teatru Wielkiego w Moskwie i zwrócił się o protekcję do swojego patrona Klimienta Woroszyłowa, który pełnił funkcję zastępcy przewodniczącego Rady Ministrów, a później był przewodniczącym Prezydium Rady Najwyższej. Woroszyłow miał pod swoją kuratelą sztuki klasyczne i z tej racji po części również szachy.

— Drogi Wasiliju Wasiliewiczu — Woroszyłow odpowiedział Smysłowowi zmęczonym, schrypniętym głosem. — Śpiewaków takich jak pan u nas dosyć. A szachistów takich jak pan, mało.

Niewielu było graczy zdolnych do tak celnej i subtelnej oceny pozycji. Oryginalność myślenia Smysłowa przynosiła owoce w postaci paradoksalnych rozwiązań, które nawet arcymistrzów wprawiały w osłupienie. Znawcy uważali, że Smysłow jest szczególnie silny w uproszczonych pozycjach i końcówki gra jak wirtuoz, w czym upatrywano podobieństwa do Capablanki.

Botwinnik przystępował do meczu z mocnym postanowieniem udowodnienia, że nadal jest liderem szachów radzieckich, co zostało w ostatnich latach zakwestionowane. W meczu z Bronsteinem wprawdzie obronił tytuł, ale zrobił to z trudem i swoją grą nie zachwycił. Krytycy twierdzili, że bezpowrotnie utracił część renomy. „Czy bezpowrotnie, to się jeszcze okaże” — Botwinnik warknął przez zęby.

W roku 1952 spadł na jego głowę cięższy cios. Chodziło o występ ekipy radzieckiej na olimpiadzie szachowej. Do Dubrownika w 1950 roku reprezentacja ZSRR nie pojechała z powodu nienawiści Stalina do przywódcy Jugosławii Josifa Broza Tity. Olimpijski debiut drużyny radzieckiej nastąpił na kolejnej olimpiadzie w Helsinkach, dwa lata później. Podczas zebrania w Komitecie Kultury Fizycznej i Sportu, na którym ustalano skład drużyny, Botwinnik został zaatakowany przez Bondarewskiego, który ocenił mistrza świata jako gracza mało przydatnego dla zespołu.

Bondarewski nie krył niechęci do Żydów w ogólności, a do Botwinnika w szczególności, przy czym atmosfera mu sprzyjała. Sprawa lekarzy kremlowskich, oskarżonych o próbę zamordowania przywódców ZSRR, dała sygnał do nagonki na Żydów. Od chwili zdobycia tytułu mistrza świata Botwinnik należał do kategorii ludzi nietykalnych i włos mu z głowy spaść nie mógł. Czasy się zmieniły i represje na tak masową skalę jak przed wojną, które zafundował krajowi Stalin za pośrednictwem Jeżowa, nie były już możliwe. Nie tego się Botwinnik obawiał. On bał się tego, że zanim się obejrzy, z figury nietykalnej stanie się figurą niedotykalną i będą go obchodzić jak zapowietrzonego.

Romantyczny idealista Puszkin mówił o niemożności pogodzenia talentu z podłością. Dla Botwinnika Bondarewski był przykładem człowieka, który talent z niegodziwością łączył łatwo i gładko. Bondarewskiego poparł Bronstein, któremu Weinstein wpoił nienawiść do Botwinnika. Przy okazji Chytry Dewik sprytnie zagrał kartą Keresa.

— Jak Paul Pietrowicz straci pionka, to zremisuje. A jak pionka straci Michał Moisiejewicz, to będę się niepokoić.

Rozeźlony Botwinnik burknął: „Zapiszcie mnie do mistrzostw Związku Radzieckiego”. Po czym trzasnął drzwiami. W rozegranych pod koniec 1952 roku mistrzostwach Botwinnik ze szczególną złością rzucił się do gardeł członków drużyny olimpijskiej. Tylko Smysłow i Bolesławski wywinęli mu się z uścisku na remis, natomiast Keresa, Gellera i Bronsteina zdusił jak szczenięta. Podzielił pierwsze miejsce z Tajmanowem, a potem wygrał mecz dodatkowy i po raz szósty został mistrzem ZSRR, pierwszy raz jako mistrz świata.

Jaki musiał być strach kapitana drużyny Kotowa i władz szachowych, kiedy na trzy rundy przed końcem olimpiady liderowali Jugosłowianie. Gdyby drużyna radziecka przegrała walkę o pierwsze miejsce z Jugosławią, byłoby prawie tak źle, jak gdyby wygrały Stany Zjednoczone. Botwinnik oczyma wyobraźni widział zawiedzioną twarz najlepszego przyjaciela radzieckich sportowców. Stalin byłby równie niepocieszony, jak wtedy, gdy na letnich Igrzyskach Olimpijskich, które też odbyły się w Helsinkach, tylko miesiąc wcześniej, piłkarze ZSRR przegrali z Jugosławią. Wyszło rozporządzenie w wiadomym stylu: „Za tchórzostwo pokazane na boisku piłkarskim drużynę rozwiązać”. Ale się upiekło, Związek Radziecki psim swędem wyprzedził Argentynę o półtora punktu, a Jugosławię o dwa.

Krótko po turnieju pretendentów Botwinnik i Smysłow spotkali się, aby ustalić warunki meczu. Smysłow proponował grać od połowy kwietnia do połowy czerwca. Potrzebował więcej czasu na przygotowania. Botwinnik odrzucił tę propozycję.

— Zasady organizacji meczu o mistrzostwa świata przyjęte przez FIDE stanowią, że mecz musi się odbyć w najbardziej sprzyjającej porze roku. W Moskwie w czerwcu bywa gorąco. To nie pomaga twórczości szachowej.

Upał twórczości nie sprzyja, ale zwycięstwu młodszego rywala mógłby pomóc. Jednak Smysłow nie zamierzał wchodzić z Botwinnikiem w spory. Tworząc sylwetkę psychologiczną rywala i swoją własną, doszedł do przekonania, że konflikt działałby na korzyść Botwinnika. Smysłow zauważył, że gra mu się najlepiej, kiedy nie czuje niechęci do przeciwnika. Dlatego starał się traktować rywala jak partnera współtworzącego dzieło sztuki, jakim jest dobra partia. Zawsze słabo grał z tymi, którzy go drażnili swoją niechęcią i dążeniem do wygranej za wszelką cenę. Psuli jego twórczy nastrój, a on umiał tworzyć tylko w spokoju ducha i poczuciu szczęścia.

— Szczęścia? — zdziwił się Simagin.

— Szczęście jest wtedy, kiedy nie ma nieszczęścia — wyjaśnił Smysłow, narażając na śmieszność filozofię Epikura, co nie było jego zamiarem.

Na tym polegała różnica między nim a Botwinnikiem, który należał do tej kategorii osób, które szukają kłótni i pretekstu do urazy, ponieważ nienawiść do przeciwnika działa na nich mobilizująco. Smysłow nie przepadał za tego typu ludźmi. Byli jak psy, które szczują same siebie, żeby lepiej gryźć. Przyrzekł sobie, że nie da się sprowokować i cały czas będzie okazywać Botwinnikowi szacunek, będzie zgodliwy i uprzedzająco grzeczny, aby nie wzmacniać motywacji Botwinnika. Liczył na to, że uda mu się w ten sposób wytrącić jakąś część uzbrojenia z rąk rywala i trochę go osłabić.

Po wahaniach, które były po większej części udawane niż prawdziwe, Smysłow zgodził się zacząć mecz w połowie marca, żeby go zakończyć w połowie maja.

Sędzią głównym meczu był czechosłowacki mistrz Karel Opočenský, a jego zastępcą Harry Golombek z Wielkiej Brytanii. Jako oficjalny sekundant Smysłowa zgłoszony został Władimir Simagin, zaś sekundantem Botwinnika był Ilia Kahn.

W niedzielę 14 marca 1954 roku prezydent FIDE Szwed Folke Rogard dokonał uroczystego otwarcia meczu w Sali Koncertowej imienia Czajkowskiego w Moskwie. Wylosowano kolory i we wtorek 16 marca Smysłow rozpoczął pierwszą partię białymi.

Harry Golombek był silnym mistrzem angielskim, przed wojną reprezentował Wielką Brytanię na olimpiadach szachowych. W czasie wojny wcielono go do ekipy kryptologów, którzy w Bletchley Park zajmowali się rozszyfrowaniem Enigmy. Po wojnie trzykrotnie wygrał indywidualne mistrzostwa Wielkiej Brytanii i udanie wystąpił na kilku turniejach międzynarodowych.

Słuchając przemówień podczas gali otwarcia meczu, Golombek patrzył na imponujące miejsce rozgrywek. Olbrzymia sala miała owalny kształt z wielkim sufitem ciemnoniebieskiej barwy. Taką barwę można było zobaczyć na niebie w późne letnie wieczory. Ściany pomalowane były na kolor biały i kremowy. Siedzenia w układzie amfiteatralnym dawały znakomity widok na scenę z każdego miejsca.

Pierwsza faza meczu to był słaby start Smysłowa. Dzięki dobremu przygotowaniu debiutowemu w pierwszej partii Smysłow uzyskał w obronie francuskiej przewagę białymi, ale potem zrobił parę niedokładności i odłożył w gorszej, chociaż możliwej do obrony pozycji. W analizie domowej Smysłow przeoczył chytry manewr Botwinnika i przegrał w dogrywce. Rozgoryczenie porażką poskutkowało słabą i pasywną grą Smysłowa w drugiej partii, którą gładko przegrał. W trzeciej Smysłow ponownie uzyskał dużą przewagę w obronie francuskiej, ale wypuścił wygraną i zremisował. Czwartą partię przegrał po hazardowej ofierze pionka. Smysłow naciskał w dwóch następnych partiach, ale Botwinnik dobrze się bronił i obie skończyły się remisem. Tak więc z pierwszych sześciu partii Botwinnik wygrał trzy, nie przegrał ani jednej i prowadził trzema punktami.

— Zwrócił pan uwagę, jak Smysłow wykonuje posunięcia? — Golombek starał się to zademonstrować Opočenský’emu. — Szerokim, płynnym gestem, który wygląda jak ruch taneczny. I nie wypuszcza od razu figury z ręki po wykonanym ruchu, tylko ją przez chwilę leciutko obraca w tę i we w tę, jakby ją chciał wkręcić w szachownicę.

Opočenský się zaśmiał. Golombek udatnie naśladował styl Smysłowa, chociaż robił to z pewną przesadą.

— A Botwinnik robi tak — Golombek wykonał parę posunięć manierą mistrza świata. — Przesuwa figury prostym, szybkim ruchem ręki i spuszcza je na właściwe pola niedbale, tak jakby same powinny wiedzieć, gdzie jest ich miejsce.

Druga faza to przewaga Smysłowa i okres słabszej gry Botwinnika. W następnych pięciu partiach Smysłow wygrał cztery razy, jedna gra zakończyła się remisem. W siódmej partii Smysłow miał przewagę, ale Botwinnik się wybronił tylko po to, by z powodu słabej analizy odłożonej pozycji przegrać remisową dogrywkę. Zupełnie jak w pierwszej partii, tyle że z odwróceniem ról. Tym razem rozgoryczenie dopadło Botwinnika. W ósmej wypuścił wygraną i zremisował, a dziewiątą przegrał po niedokładnym rozegraniu debiutu. Potem jeszcze z rozpędu przegrał dziesiątą partię z powodu grubego błędu, natomiast jedenastą znowu zaprzepaścił w remisowej końcówce. Po raz pierwszy w karierze Botwinnik przegrał trzy partie z rzędu. Smysłow prowadził jednym punktem.

— Smysłow ma idealny temperament do gry w szachy — powiedział Golombek, kiedy przygotowywali z Opočenským szachy, zegar i blankiety do zapisu posunięć przed kolejną partią. — Niezmącony spokój, nawet pewna nonszalancja. Nie zraża się porażką ani nie podnieca wygraną.

— Jest jeszcze młody — powiedział Opočenský. — Przed nim dużo do osiągnięcia na polu szachowym.

— Bez względu na to, jak wiele dokona, jestem pewien, że pozostanie tym samym przyjaznym, bezpretensjonalnym człowiekiem, jakim jest teraz. Co pan sądzi o Botwinniku?

— Uderza mnie w nim jego mocny charakter. Inni arcymistrzowie mają szerszą wiedzę na temat otwarć, niektórzy mogą się pochwalić jeszcze bardziej nieskazitelną techniką, ale nikt nie ma równie potężnego umysłu i takiej siły woli.

Sędziowie nie mieli dużo pracy, w meczu nie było sporów ani konfliktów. Jedyną troską arbitrów były przeszkadzające graczom oklaski widzów. Zwolennicy Smysłowa oklaskiwali nie tylko jego zwycięstwa i obrony trudnych pozycji, ale nawet pojedyncze ruchy, przy czym nie zawsze te najbardziej udane. Zwolennicy Botwinnika nie pozostawali im dłużni. Większość z prawie dwóch tysięcy widzów na widowni stanowili wykwalifikowani szachiści, ale mimo wszystko ich rozumienie tego, co się działo na szachownicy, nie dorównywało pojmowaniu królewskiej gry dwóch najlepszych szachistów globu siedzących na scenie.

Zarówno Golombek, jak i Opočenský zdawali sobie sprawę z wielkiej popularności szachów w Związku Radzieckim. Jednak to, co zobaczyli na miejscu na własne oczy, przeszło ich najśmielsze oczekiwania i wyobrażenia. Dosłownie cały kraj żył meczem. W radio komentował rozgrywki sławny komentator i dziennikarz sportowy Wadim Siniawski. Wszędzie można było znaleźć wiadomości na temat meczu, zapisy kolejnych partii i odłożonych pozycji po zakończeniu każdej sesji. Następnego dnia wszystkie gazety publikowały tekst partii z objaśnieniami znanych mistrzów. Wydawano specjalne biuletyny meczowe.

W trzeciej fazie meczu Botwinnik ponownie wziął górę, wygrywając cztery partie i przegrywając tylko jedną. Władimir Makogonow uważał, że Smysłow popełnił błąd psychologiczny.

— Zamiast grać ostrożnie i robić remisy po objęciu prowadzenia, pan zaczął grać jeszcze agresywniej, praktycznie w każdej partii na wygraną. Po co się tak okładać jak bokserzy w amoku? Tylko ułatwił pan zadanie Botwinnikowi. Na punkty trzeba grać, a nie polować na cios, bo można samemu zarobić w szczękę.

Smysłow musiał przyznać rację doświadczonemu trenerowi. Zrobił źle. Nie posłuchał rady Makogonowa. Prąc do wygranej i ryzykując w obosiecznych pozycjach, pozwolił Botwinnikowi wygrać dwunastą i trzynastą partię. Wprawdzie dzięki agresywnej grze wygrał partię czternastą, ale to właśnie ta partia okazała się dla niego zgubna, ponieważ umocniła w nim wiarę w prawidłową taktykę meczową. Simagin cieszył się jak dziecko, gratulował, klepał po plecach, ale Makogonow kręcił głową.

Botwinnik był zły po przegraniu czternastej partii. Nie chodziło porażkę, przegrać zawsze można. Botwinnik miał podejrzenia. Więcej niż podejrzenia. Był pewien, że go zdradzono.

Kiedy dwa miesiące przed meczem przygotowywali z Kahnem obronę królewsko-indyjską białymi, wpadli na pomysł wzmocnienia wariantu, który Botwinnik grał w meczu z Bronsteinem. Można by oszczędzić ważne tempo, gdyby pójść gońcem od razu na e3 z pominięciem ruchu pionkiem na h3. Jeśli wówczas czarne atakują gońca skoczkiem z pola g4, to goniec idzie z tempem na g5, atakując hetmana. Wtedy czarnymi najlepiej grać pionkiem na f6, atakując gońca, bo jak zamiast tego hetman wyjdzie na b6, to białe z tempem atakują czarnego skoczka pionkiem na h3. Rozegrali z Kahnem dwie partie treningowe i białym wychodziło lepiej.

Dlatego Botwinnik był zadowolony, gdy Smysłow poszedł na ten wariant. Jednak po ruchu gońcem na g5, nie posunął pionkiem na f6, co według ich analiz było najlepsze, tylko wyszedł hetmanem na b6. Wtedy Botwinnik zgodnie z planem zaatakował skoczka pionkiem na h3. Na co Smysłow bez namysłu zabił pionka na d4, zostawiając swojego skoczka pod biciem. Botwinnik był kompletnie zaskoczony. Oni w ogóle tego nie rozpatrywali. Smysłow poprawnie poświęcił figurę i uzyskał za nią niebezpieczną inicjatywę. On to musiał analizować! Obalił wariant, którego Botwinnik nigdy wcześniej nie stosował, nie licząc partii treningowych z Kahnem. Ilia Kahn. Jego trener i sekundant. Człowiek, któremu zaufał.

Przekonany, że wszystko idzie dobrze, Smysłow kontynuował agresywną taktykę, przez co przegrał piętnastą partię i była to ciężka porażka. Nie spał przez całą noc. Pod wpływem emocji jego głowa straciła zdolność chłodnej kalkulacji. W szesnastej partii przeliczył się w ostrej pozycji i znowu poległ. Botwinnik prowadził dwoma punktami. Do końca meczu zostało osiem partii. Smysłow stracił wolę walki.

— Przynieśli listy do was, Wasiliju Wasiliewiczu — powiedział Makogonow.

— Znowu? Nie mam czasu. Jestem zmęczony. Mam tego dość. Gdyby mógł się poddać, tobym to zrobił.

— Nie trzeba tak mówić, Wasiliju Wasiliewiczu. Niech pan tylko rzuci okiem. Specjalnie wybrałem.

Makogonow trafił na ten list przypadkowo. To była ostatnia szansa zmotywowania Smysłowa.

Smysłow spojrzał na kopertę ze swoim nazwiskiem. W miejscu adresu stało: Moskwa, Sala Koncertowa imienia Czajkowskiego. Jako adres nadawcy widniało: Ekspedycja Władimirska, Paszyja. Wyjął pojedynczą kartkę w linie. Staranne, dziewczęce pismo.

„Szanowny towarzyszu Smysłow!

Jestem uczennicą klasy 5 A szkoły podstawowej w Paszyi. Według regulaminu naszej szkoły mamy się kłaść spać o godzinie dziesiątej, ale ja codziennie siedzę do północy koło radia i czekam na audycję szachową, żeby się dowiedzieć, czy pan wygrał. Bardzo się cieszę, kiedy pan wygrywa i życzę panu wygrania mistrzostwa świata.

Z pionierskim pozdrowieniem

Maja Mierzlikina”

Smysłow patrzył przez okno na rozjarzoną światłami Moskwę.

— Gdzie jest ta Paszyja?

— Gdzieś na Uralu. Widocznie jej rodzice pracują na stacji geologicznej.

W czwartej fazie pojedynku widać było zmęczenie zawodników, zwłaszcza Botwinnika. Smysłow posłuchał Makogonowa i zmienił taktykę meczową. Grał ostrożnie i bronił się uważnie. Partie siedemnasta, osiemnasta i dziewiętnasta przyniosły wynik remisowy.

Po niezbyt długiej wspólnej analizie Botwinnik odesłał Kahna. Nie ma co tracić czasu. Odłożona pozycja dziewiętnastej partii była prosta, oczywisty remis. Kiedy Kahn wyszedł, Botwinnik zadzwonił do Ragozina.

— Przyjedź do mnie jutro.

Ragozin zjawił się po śniadaniu.

— Kahn to szpieg.

— Skąd wiesz?

Botwinnik zaczął pokazywać dziewiętnastą partię od początku.

— Jedenasty ruch. Smysłow zagrał hetmanem na d2. Patrzyliśmy to z Kahnem i doszliśmy do wniosku, że to jest najsilniejszy ruch w tej pozycji. Tylko dlaczego Smysłow tak zagrał, skoro w siódmej partii grał w tej pozycji hetmanem na e3 i osiągnął przewagę?

Ragozin już wiedział, do czego Botwinnik zmierza.

— Kiedy analizowaliśmy tamtą partię, doszliśmy do przekonania, że na ruch hetmanem na e3 lepiej jest odpowiedzieć hetmanem na a5, zamiast ruchu skoczkiem, który zrobiłem w siódmej partii i stanąłem gorzej. Kahn sam mi to sugerował.

— Może oni też to widzieli, jak oglądali tamtą partię? Makogonow ma głowę do idei debiutowych.

Ragozin ostrożnie, w sposób jak najbardziej niewinny, podważał spiskową teorię Botwinnika. Podejrzliwość Michała Mojsiejewicza była jedną z przyczyn rozluźnienia się łączących ich dawniej bliskich więzi.

— Tu jest gwóźdź programu. Powiedziałem wtedy Kahnowi, że na ruch hetmanem na d2 tak samo zagram hetmanem na a5. Potem patrzyłem na tę pozycję jeszcze raz, już bez Kahna, i zobaczyłem, że to jest słabe. Znalazłem lepszy ruch i kiedy go wczoraj zrobiłem, Smysłow zamyślił się na pół godziny. On tego nie analizował! Był zaskoczony. Myślał, że zagram hetmanem na a5.

Kiedy dla pewności sprawdzali wszystkie warianty odłożonej pozycji, zadzwonił sędzia Opočenský z wiadomością, że Smysłow proponuje remis. Botwinnik się zgodził. Przed obiadem Ragozin pojechał do domu.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 31.5
drukowana A5
za 94.09