Czy kiedy człowiek wie, że śpi, to śpi?
Wstęp
Maurycy dotarł do skraju lasu. Za nim jechało wielu konnych, odprowadzał go prawie cały klan. Ród możny i stary. Jeden z głównych rodów elfiego królestwa, które mimo licznych wojen, trwało już od kilku eonów. Ile jeszcze miało trwać, nie wiedział nikt. Tylko Maurycy wiedział, że dla niego to są ostatnie chwile, w znanym mu świecie. Zsiadł z konia i oddał jednemu ze swoich druhów miecz. Miecz odziedziczony, wysłużony w wielu bojach, mający na swoim koncie wiele dusz. Dzięki postępowi technologicznemu w produkcji broni białej, używany do celów ceremonialnych, już od co najmniej milenium. Dusze, które odebrał, miały czas, żeby się już kilka razy odrodzić. Sam Maurycy nigdy, nikogo nie zabił. Znał się na fechtunku, ale do mordowania czuł obrzydzenie, zupełnie niezrozumiałe dla jego ziomków. Sowi Dwór nie wiedział co z nim zrobić. Taki obciach jak Maurycy, trafił im się po raz pierwszy, od kiedy zaczęto spisywać historię klanu. Sam Maurycy też nie wiedział, co z nim było nie tak. Jako arystokrata, rozumiał swoją rolę w społeczeństwie, wiedział na czym polega pilnowanie honoru i szacunek dla sprawiedliwych. Umiał uczyć się na własnych błędach i był jedną z przyzwoitszych nadziei rodu. Nauczono go i walczyć, i rządzić. Ale nikt nie potrafił mu wytłumaczyć, że wojna jest czymś naturalnym. Ten mankament, czynił go kompletnie niezdatnym do życia w tej epoce. Kiedy podzielił się z ojcem koncepcją pokoju za wszelką cenę, starzec zasmucił się. Świat, w którym żył od wieluset lat, nie znał takiego rozwiązania i każdy, kto próbował ignorować istnienie wojny, ginął śmiercią tragiczną. Wiedział, że wola jego syna była nieugięta i płynęła z serca, ale zupełnie nie rozumiał, jak jego syn może być aż takim wariatem. Dlatego byli teraz tutaj, na skraju puszczy.
— Nikt nie wie, o czym mówisz, synu — powiedział władca Sowiego Dworu. — Nasz świat nie zna uległości przed niczym. Różne mamy ścieżki. Każdy uczy się mądrości po swojemu, a pokój, o którym mówisz i do którego dążysz, jest nam nieznany. Jesteś albo szaleńcem, albo wyprzedzasz nasz czas. Niestety obawiam się, że nie jesteś wariatem. Niebiosa wiedzą, że byłoby tak dla mnie łatwiej. Nie straciłbym Cię. A tak, musisz znaleźć sam odpowiedź. Honor wymaga, abyś bez niej nie wracał.
W oczach starca pojawiły się łzy. Wiedział, że elfy z Sowiego Dworu, zawsze zwyciężają na swojej ścieżce i był dumny z syna. Podejrzewał jednak, że już się więcej nie zobaczą. Maurycy odpiął zbroję i ruszył w zieloną ścianę. Świta czekała, aż zniknie za pierwszymi drzewami. Ruszyli w drogę powrotną, przygnieceni poczuciem straty, które wkrótce rozwiał kolejny szczęk oręża.
Sen
Wicherek gwałtownie zerwał się z materaca. „Nie ma czasu, nie ma czasu, nie ma czasu, co to jest czas?”. Nie było w tej myśli nic oryginalnego. Wicherek równie dobrze mógłby się nazywać Pośpiech i nie raz zdarzyło mu się być szybszym od własnych myśli, a to nieopłacalna umiejętność. Nie pobawi się dziś z innymi elfami w wieszanie kwiatów na tablicy życzeń, ma ważniejsze sprawy do zrobienia. Coś mu się śniło. Sen zapamiętał, ale znaczenia snu nie rozumiał. Z każdym pytaniem, Wicherek chodził do Kropelki. Kiedy nie wiedział, co robić, zawsze chodził do Kropelki. Ona mówiła mu co i jak, a on potem robił dokładnie na odwrót. Jeszcze nie wymyślił tego, że sam też może podejmować decyzje, dzięki czemu Kropelka będzie miała więcej czasu dla siebie. Kropelka za bardzo kochała Wicherka i była zbyt cierpliwa, poza tym urozmaicał jej życie prywatne. Kiedy wparował do jej ogródka, wyplatała akurat wiklinowy koszyk, żeby go zawiesić na tablicy życzeń. Uśmiechnęła się na jego widok, a on od razu opowiedział jej swój sen. Ona też była w tym śnie. Sny elfy traktują śmiertelnie poważnie. Szczególnie tak konkretne, jak ten. W swoim śnie Wicherek widział siebie, Kropelkę i jeszcze piątkę elfów na szczycie góry, w środku potężnego, ognistego kręgu. Góra była otoczona tornadem, a na niebie roiło się od grzmotów i błyskawic.
— I co robiliśmy w tym ognistym kręgu? — spytała.
— Nie wiem, staliśmy w rożnych miejscach z jakimiś przedmiotami, albo instrumentami.
— Ceremonia. Widziałeś jakąś ceremonię. Poznałeś jeszcze kogoś, poza mną?
— Ty, ja, Gwiazdula, Kwarcyt i jeszcze trzy elfy, ale stały do mnie tyłem, więc ich nie rozpoznałem.
— Co to za góra? To mnie teraz najbardziej ciekawi. Może Kwarcyt, albo Gwiazdula wiedzą? Chodźmy ich zapytać.
W życiu nie słyszała o żadnej górze, ani o ceremonii ognistego kręgu. Gór w okolicy nie było żadnych, łąki i lasy rozciągały się dookoła, jak ziemia płaska i daleka. Elfy uwielbiały świętować i były nieźle obcykane z większością ceremonii. Nie tylko elfich, ale i zwierzęcych. Znały ceremonię przywitania rzeki, tańce na przesilenie wiosenne, ceremonię plonów i kwiatów. Toki i rykowisko. Ale ceremonia w ognistym kręgu, na Górze? To było coś nowego. Jeśli ktoś wiedział więcej niż reszta, to na pewno to była Gwiazdula. Jedna z niewielu istot w wiosce, która wolała książki, od tablicy życzeń. Kropelkę ciekawiło, czy zna tę Górę.
Chałupa Gwiazduli stała na skraju wioski. Na jej dachu był zamontowany olbrzymi teleskop, przez który nocami obserwowała niebo, a w domowym ogrodzie uprawiała wiele ziół i roślin, których na próżno szukać w okolicy. Przywitała ich na ganku, usiedli w wygodnych, wiklinowych fotelach, które wyszły spod sprawnej ręki Kropelki. Gwiazdula wysłuchała Wicherkowego snu i pokręciła głową z niedowierzaniem. Nic nie powiedziała, intuicja ostrzegała ją przed zajmowaniem się tą historią. Nie zdradziła tych wątpliwości swoim gościom, skoro to był sen, trzeba było wysłuchać i sprawdzić. W końcu od tego są sny, żeby je traktować śmiertelnie poważnie. Dodatkowe zamieszanie wprowadzały gwiazdy. Zeszłej nocy zauważyła niecodzienne zjawisko w gwiazdozbiorze Łabędzia, jedna z najjaśniejszych gwiazd na niebie nagle zbladła, a takie anomalie zwykle oznaczają zmiany i kłopoty. Nic, na co miałaby ochotę. Elfy, które wiedzą, że sny są traktowane przez ich współbraci śmiertelnie poważnie, chociaż same tak nie uważają, nie mają wyjścia. Muszą przybrać dobrą minę do złej gry. Tacy nakręceni poczciwcy jak Kropelka, czy Wicherek, kręcili się na każdym rogu wioski. Takich oddzielonych od nich intelektem i odpowiedzialnością, jak Gwiazdula, było niewielu i bez nich ten radosny bajzel już dawno trafiłby szlag. Dlatego ich spławiła. Powiedziała im, że ciekawe, ale niejasne, że dziś w nocy zapyta się gwiazd, o co chodzi. A teraz szykuje opis zwyczajów gwiezdnego Strzelca, który chce jeszcze dziś zawiesić na tablicy życzeń. Dlatego lepiej będzie, żeby już sobie poszli i przestali jej zawracać gitarę. Kiedy tylko wyszli, rzuciła się do ksiąg, które już od dawna leżały zamknięte. Intuicja podpowiadała jej, że ten sen informował o bardzo poważnych zmianach, które dotyczą wszystkich elfów.
Wspomnienie tablicy życzeń było udaną strategią. Dwa mało bystre i zanurzone w pozornie nieśmiertelnej beztrosce bytu elfy, ruszyły do centrum wioski, zobaczyć czym została ona przyozdobiona. Tablica życzeń pojawiła się w elfiej wiosce przed kilku laty, praktycznie paraliżując stare zwyczaje i zupełnie odmieniając życie towarzyskie. Całej masie mniej bystrych zryła berety do tego stopnia, że te, które miały trochę oleju w głowie, też musiały się zacząć z nią liczyć. Wicherek z Kropelką pogonili zobaczyć, co nowego na tablicy życzeń, tak szybko, że zapomnieli o śnie, który mieli traktować śmiertelnie poważnie. Zanim doszli do głównej drogi, spotkali Kudłacza. Ten spory, bardzo owłosiony elf, przytulił ich na powitanie. Mocno, tak od serca. Wszystkie elfy wiedziały, że Kudłacz bardzo lubi się przytulać i uważały, że to wspaniałe dziwactwo. Jak już byli całkiem wyprzytulani i pozbawieni tchu, dowiedzieli się, że Kudłacz właśnie wraca od Kwarcyta. Obejrzał jego nowe dzieło, działo, które kumulowało promienie słoneczne na grządkach. Na dźwięk imienia Kwarcyt, Kropelka przypomniała sobie o śnie i tablica życzeń nagle przestała być atrakcją dnia. Zamiast do centrum wioski, zaciągnęła Wicherka na jej obrzeża, gdzie mieścił się kamieniołom, koło którego mieszkał Kwarcyt. Jego gospodarz, bardzo nietypowy jak na elfa, nie lubił się przytulać. W ogóle nie lubił bywać w centrum wioski i nigdy nie wieszał swoich darów na tablicy życzeń. Uważał, że ta nowa moda to idiotyzm, a elfy, które się dały na nią złapać, to kretyni. Nie dodawało mu to popularności, jedynie bardziej tolerancyjne elfy rozumiały jego styl i miały do niego szacunek. Nie przepadał za innymi elfami, ponieważ niedowidział i jak był mały, śmieli się z niego, że w celu ujrzenia literek musi przystawiać kartkę do oka. Później, kiedy już się zorientowali, że nie wypada się z niego śmiać, zaczęli mu współczuć, a to było jeszcze gorsze. Znowu czuli się lepsi od niego, tylko dlatego, że dobrze widzieli. Byli większością i uważali, że taka postawa jest dobra i słuszna, więc olanie ich było wszystkim, co mógł zrobić. Kwarcyt wybrał samotność. Całymi dniami siedział u siebie w ogródku i konstruował budowle z kamieni. Gdyby nie jego obecność w Wicherkowym śnie, Kropelka nigdy by się do niego nie wybrała. Jego poczucie humoru przyprawiało ją o zimne dreszcze.
Opuściwszy wioskę, Wicherek z Kropelką podreptali w dół strumyka, do kamieniołomu, w którym pracował Kwarcyt. Jak każdy elf, on też uprawiał swój ogródek. Jeszcze nie zeszli z trawiastej ścieżki, jeszcze nie kopnęli żadnego kamyka, a Kwarcyt już usłyszał ich kroki. Wsłuchał się w nie i od razu wiedział, że nie przyszli tu, ani po to, żeby mu kraść patenty, ani po to, żeby się z niego śmiać. W dobroć elfów nie wierzył, ale zaciekawił go ich niecodzienny interes. Jak się witali, pozwolił sobie przystawić nos do ich twarzy, żeby się im lepiej przyjrzeć. Elfia wioska mała nie była, ale wystarczająco niewielka, żeby wszyscy członkowie społeczności znali się dużo lepiej, niż mieli na to ochotę. Kropelka miała kłopot z Kwarcytowym powitaniem, ponieważ niedowidzący był cały w kamiennym pyle, który rozsypywał się dookoła, z każdym jego ruchem. Rozumiała jednak, że chce się jej przyjrzeć, a skoro mieli rozmawiać o czymś tak poważnym jak sen, jej szałowa kiecka musiała się zakurzyć.
— Co was do mnie sprowadza?
— Przyszliśmy obejrzeć wynalazek, o którym opowiedział nam Kudłacz — odpowiedział Wicherek.
— I porozmawiać o pewnym śnie — dodała Kropelka.
— O śnie powiadasz — odpowiedział Kwarcyt. — Poważna sprawa.
Zaprowadził ich do swojego nowego dzieła. Te elfy, które uzależniły się od tablicy życzeń, zrobiły się bardzo infantylne. Przed laty ukradły mu wiele wynalazków i gdyby nie to, że wszyscy już wiedzieli, że to on jest ich autorem, mówiliby pewnie do dziś, że sami je wymyślili. Nie mogli jednak tak okłamywać siebie nawzajem, więc kiedy już zaszantażowali się wzajemnie oskarżeniami o kradzież pomysłów, zaczęli go unikać. Nie miał nic przeciwko spokojowi, który dzięki temu zdobył. Nie mogli mu już ukraść więcej wynalazków, ponieważ zabrakło im wyobraźni. Wszyscy, którzy tak zrobili, zostali zdemaskowani przez siebie nawzajem i cwaniactwo się skończyło. Kiedy Kwarcyt znalazł się w tłumie, zawsze rozpaczliwie bronili swojego zdania, mając nadzieję, że kłamstwo nigdy się nie wyda. Gdyby ktoś dziś uznał się za wynalazcę jego działa, zostałby wyśmiany przez wszystkich. I tych, którzy nigdy nic nie ukradli, jak i tych, którzy wyśmiewając, chcieliby zasłonić się przed wstydem własnych występków. Nowy wynalazek Kwarcyta był zamontowany przy grządkach czarnej rzepy. Rosła dużo bujniej, niż w innych elfich ogródkach, ponieważ promienie słońca pieściły ją nie tylko od góry, ale i przy ziemi. Działo kwarcytowe kumulowało promienie słoneczne, które wycelowane blisko gleby, zasilały plon.
— Z pewnością nie zabraknie czarnej rzepy na zimę, w twojej spiżarni — powiedziała Kropelka. — Jak to działa?
Kwarcyt wyprostował się i zaczął mówić silnym i zdecydowanym głosem, który zupełnie nie przypominał burkliwości, z jaką miał zwyczaj traktować innych.
— Kwarcyt krystaliczny, morion i awenturyn stanowią wnętrze działa, są jego soczewką, która ściąga promienie słońca z góry i naciąga je jak cięciwę, nasilając ich natężenie. Napięte promienie poruszają się wewnątrz działa po spirali, której ostateczną kumulacją jest umieszczone na końcu lufy tygrysie oko. Ono wysyła blask prosto na rzepę. A ta, zasilona dodatkowym słońcem, rośnie wdzięcznie i radośnie.
Kropelka nie zrozumiała nic, poza ostatnim zdaniem. To było dla niej za mądre. Nie chciała urazić Kwarcyta, nie miała pojęcia co odpowiedzieć i tradycyjnie, uparła się nie przyznawać do swojej niewiedzy. Wydawało jej się, że pochwalenie rzepy nie będzie dokładnie tym, co go ucieszy najbardziej. Spojrzała na Wicherka, a ten zrobił bardzo mądrą minę. Znała ten wyraz twarzy. Oznaczał, że Wicherek też nie ma najmniejszego pojęcia o co chodzi i też za nic w świecie się do tego nie przyzna. Uspokoiła się. Ich idiotyczna opinia będzie górą, wyjdzie na to, że mają rację. Wicherek otworzył usta, żeby palnąć jakąś głupotę. Przygotowała się do poparcia, ale powiedział coś niegłupiego. Zdziwiła się i zamilkła.
— Morion, powiadasz. Skąd go masz?
— Daleko stąd jest Góra, która zawiera w sobie wiele minerałów, jakich nie spotkasz nigdzie indziej na świecie. Morion to rzadki kwarc dymny. U mnie w kamieniołomie go nie znajdę. Pamiętasz te wędrowne elfy, którzy szlajały się po okolicy kilka lat temu? To właśnie od nich go dostałem.
— Góra. Ognisko w kształcie okręgu na górze. Kwarcycie, muszę ci opowiedzieć mój sen. Mogę teraz? — przypomniał sobie Wicherek.
— Wiesz, gdzie jest ta Góra, o której opowiadały wędrowne elfy? — zapytała równocześnie Kropelka.
Atak elfów gadających szybciej, niż myślących, był czymś normalnym. Kwarcyt przez chwilę zastanawiał się, na które pytanie odpowiedzieć najpierw, a potem przypomniał sobie, że Wicherek i tak nie ma samodzielnego zdania, więc postanowił nie tracić energii.
— Nie dopytywałem się, ale zapytajcie Szupinki. Ona dużo się z nimi bawiła, kiedy odwiedzili naszą wioskę. No i Pióropusz też może sporo wiedzieć, sporo nocy z nimi przegadał. Ja pamiętam tylko, że to daleko stąd, wzdłuż rwącej rzeki. Tak daleko piechotą, że żadna łasica nie będzie chciała was tam zabrać.
— A nie można popłynąć rzeką? — spytał Wicherek.
— Co najwyżej wrócić, bo w kierunku Góry jest pod prąd. Ale to niebezpieczne kajakarstwo. Dlaczego interesuje was Góra?
Nie pozostało nic innego, jak opowiedzieć Kwarcytowi dokładnie o śnie. Powoli, bez przekrzykiwania się. Elf wysłuchał i zamyślił się.
— Powiedzcie mi jutro, co nowego wymyśli Gwiazdula. Można by się tam wybrać, pooglądać minerały. Zapamiętałem jeszcze, że pod Górą jest kopalnia. Fajnie by było, móc się w niej pokręcić.
Kropelka zrozumiała w mig. Po tym, co usłyszała tutaj na temat kamieni była pewna, że potrafiłby tam znaleźć takie cuda, dzięki którym nie tylko rzepa, ale i dęby wokół wioski byłyby jeszcze większe i jeszcze bardziej majestatyczne. Zapomniała mu tylko wspomnieć, o swoim pomyśle. Już mieli ruszać z powrotem, kiedy przybiegła zasapana Gwiazdula. Kwarcyt nie potrzebował czekać do nocy. Niektóre z jej obserwacji okazały się być tak oszałamiające, że sama nie mogła zrozumieć, jakim cudem nie zauważyła tego wcześniej. Lepiej późno, niż wcale.
— Słuchajcie, słuchajcie! — zaczęła podekscytowana — Za pięć dni, jak pewnie wiecie, będzie pełnia księżyca! Ale to nie będzie zwyczajna pełnia! Ziemia znajdzie się między księżycem, a słońcem i jej cień zasłoni słoneczne promienie oświetlające księżyc. Księżyc najpierw będzie wyglądał jak nadgryzione ciastko, potem zniknie, a potem powróci i stanie się cały czerwony! Ostatni raz takie zjawisko miało miejsce czterysta spiral Plutona temu! Cóż za rzadkie, wyjątkowe i cudowne zaćmienie!
Elfy żyją długo, bo nie wiedzą czym jest czas. Nie znają się na rachunkach, no może poza Gwiazdulą, która uwielbiała liczyć wszystko, co wypatrzyła na niebie. Pióropusz z Ognistą też pewnie wiedzieli, o co chodzi. Reszta elfów wiedziała tylko, czym są zwykłe zaćmienia księżyca, koniunkcje i retrogradacje. Pomyśleli więc, że skoro się takie zjawisko zdarza się co czterysta spiral Plutona, a Gwiazdula zaczyna używać trzech przymiotników, żeby je opisać, to zaćmienie będzie jak zwykle, wyjątkowo wyjątkowe. Podekscytowana Kropelka wypaliła, jak strzała z samostrzału pradziadunia:
— Ceremonię miłości zrobimy na Górze ze snu Wicherka. Dokładnie wtedy! — Jak tylko usłyszała, że głośno powiedziała co myśli, zaczerwieniła się. Nie miała w zwyczaju obwieszczać wszystkim, wszem i wobec, co trzeba zrobić. Zdarzało jej się tylko sugerować to i owo Wicherkowi, który i tak robił wszystko na odwrót. Ponownie spotkało ją zaskoczenie, ponieważ Wicherek kontynuował jej myśl.
— Jestem pewien, że zdążymy tam dojść. Nawet jeśli to daleko.
— Znakomicie — powiedział spokojnie Kwarcyt. — Będę mógł znaleźć grossular i wollastonit. Moglibyście już przestać krzyczeć? Starczy tych wykrzykników.
— Pięknie, pięknie — sprowadziła ich na ziemię Gwiazdula — tylko nas jest czworo. We śnie Wicherka była mowa o siedmiu elfach. Nie widzę, żebyśmy byli gotowi do wycieczki, czyli ja nigdzie nie idę! Przecież nie zabiorę ze sobą teleskopu, jest za ciężki na tę wyprawę! A wolę oglądać to zjawisko z bliska, zamiast marnować czas daleko od domu. — Odwróciła się na pięcie i poszła.
— Do widzenia, krzykaczko — spokojnie odpowiedział Kwarcyt.
Też odszedł do porzuconej pracy. Miał bliżej niż ona i wkrótce rozległo się donośne stukanie kilofem. Wicherek spojrzał bezradnie na Kropelkę.
— Chodźmy do Pióropusza i Ognistej — powiedziała. — Oni mogą wiedzieć, gdzie jest ta Góra.
Pióropusz i Ognista byli najstarszymi elfami w wiosce, ale nie na świecie. Mieszkali w eleganckim domu, położonym przy parku, w centrum wioski. Na środkowym placu parkowym wisiała tablica życzeń. Mogli siedzieć na ganku i bez wychodzenia z domu oglądać ten cyrk, który wyprawiały elfy, zasypując swoimi życzeniami tablicę i zagłuszając siebie nawzajem. Zaprosili przybyłą parę na ganek i poczęstowali kompotem z muchomorów. Kropelka streściła zdarzenia dnia dzisiejszego, a potem Wicherek ponownie, dokładnie opowiedział swój sen. Kiedy skończyli, staruszkowie siedzieli w milczeniu i kiedy to milczenie zaczęło łaskotać młodocianych gości, Ognista popatrzyła na Pióropusza i przemówiła:
— Idę robić kanapki na drogę, ale my, kochanie, zostajemy. Krwawa Pełnia wymaga od nas nadzoru nad uroczystościami w wiosce. Poza tym, z naszym tempem chodzenia, dotarlibyśmy tam nie za cztery, tylko za czterdzieści cztery dni.
Roześmieli się jak dzieci i ona poszła do kuchni, a on podrapał się po głowie tak gwałtownie, że aż spadło mu na stół jedno pióro. Krucze. Podał je Wicherkowi.
— Poprowadzisz elfy na Górę — powiedział. Przebrniecie przez puszczę, przebiegniecie przez pola, a nad rzeką pomogą wam bobry. Spieszcie się, musicie zdążyć na czas. Traktuj swój sen śmiertelnie poważnie, Wicherku. I bądź ostrożny. Na drodze będzie na was czekać mnóstwo niebezpieczeństw.
— No ale — powiedział Wicherek — w moim śnie było siedem elfów.
Pióropusz założył okulary, używane do znajdowania okularów, używanych do czytania.
— Kochany Wicherku — powiedział. — Czy ty naprawdę myślisz, że wszystkie elfy świata mieszkają w naszej wiosce? Masz cztery dni na to, żeby sformować drużynę. A biorąc pod uwagę, że cztery dni zaczną się jutro rano, a ty już masz rozpoznanych czterech uczestników wyprawy, jest całkiem nieźle. Martw się.
Wicherek ledwo mógł usiedzieć na krześle, tak był podekscytowany. Myślał o tym, co jeszcze trzeba dzisiaj zrobić, zanim pójdzie spać. Myślenie szło mu tak intensywnie, że mało co nie zatelepał czółkiem o blat stołu. Kompot z muchomorów, który zwykle robił z niego odlatującego w kolorowe sny śpiocha, tym razem zadziałał inaczej. „Popytam elfów, może ktoś jeszcze dołączy” pomyślał, chociaż nie przypominał sobie pozostałych, których ujrzał we śnie. Trzeba ich było znaleźć! Siedząc na ganku u Pióropusza powstrzymywał ekscytację, żeby mu okazać szacunek. Spokojność prawie mu się udawała. Tylko stopy dreptały w powietrzu. Zastanawiał się, ile jeszcze wytrzyma bez poruszania się. Z opresji wydobyła go Ognista, która wróciła z kuchni i powiedziała:
— Przypomniałam sobie jeszcze, o czymś ważnym. Chodźcie ze mną do tablicy życzeń.
Tablica życzeń była miejscem magicznym. Zasysała elfią kreatywność, nie pozwalając jej na uzewnętrznienie się, poza nią. Ognista przypuszczała, że pojawiła się po to, aby oduczyć elfy trwonienia słów. Póki co, nauka im nie szła. Tablica była zbudowana z kwiatów, bardzo wielu kwiatów, które, kiedy jeszcze żyły, odwracały się kielichami do słońca. Teraz były tylko budulcem aksamitnego ekranu. Pomiędzy tymi kwiatami, elfy zawieszały swoje życzenia na dany dzień. To co wymyśliły i zrobiły rano, zwykle już koło południa pojawiało się na tablicy. Przechadzały się, podziwiając swoje dzieła, ciesząc się i życząc weny twórczej sobie nawzajem. Zupełnie, jakby jej nie miały. Jakby ta tablica je poganiała. Potem obwieszały tablicę nowymi cudami, zasłaniając stare i tak w kółko. Jakość przechodziła w ilość, a to bardzo Ognistą martwiło. Dla elfa dzień, w którym niczego nowego nie zbuduje, nie narysuje, nie zatańczy, czy nie napisze, to dzień stracony. I chociaż elfy żyją dużo dłużej niż ludzie, to wszystkie wiedzą, że ich czas jest skończony. Zaczęły się spieszyć i przestały obdarowywać siebie nawzajem. I zapomniały. Wszystko musiało przejść przez tablicę. Dlatego Ognistej ta zabawa przestała się podobać. Może Krwawy Księżyc wyjaśni, jakie zaklęcie opanowało całe pokolenie? Kiedy podeszli do tablicy, słońce już dawno stało pod znakiem podwieczorku. Szupinka właśnie wieszała na tablicy swoją nową piosenkę. Nawet niezłą, ale pewnie nikt jej już nie zaśpiewa, ponieważ do wieczora pamięć o niej przeminie.
— Czy wiesz, jak działa tablica życzeń? — zapytała Ognista Kropelkę.
— Nie — onieśmielona Kropelka przestraszyła się, że zaraz będzie musiała zrozumieć coś równie skomplikowanego, jak działanie działa kwarcytowego. Wiedziała, że to jeden z tych tematów, w których nigdy nie była mocna. Woli po prostu zachwycać się tym, co wieszają na tablicy inne elfy.
— To proste — uśmiechnęła się, na widok jej zakłopotanej miny, Ognista. — Między kwiaty są wplecione włosy z grzywy jednorożca. Dlatego działa. Dostaniesz jeden.
Mówiąc to wyprzędła z tablicy długi tęczowy włos, wyjęła z fartuszka szydełko i szybko zrobiła z włosa bransoletkę. Skończyła i zamiast wieszać swoje dzieło na tablicy, założyła ją Kropelce na lewy przegub.
— Ten włos pozwoli ci na połączenie — powiedziała. — Dzięki niemu zrobisz portal. Wystarczy, że powiesisz bransoletkę na kwitnących kwiatach. W jej środku ujrzysz wtedy małą tablicę życzeń. Będziesz mogła na niej zobaczyć, co tutaj zawiesimy. A u nas, w miejscu, z którego wyplotłam włos, zobaczymy, co zawiesisz na swojej tablicy. Pamiętaj tylko, żeby informacja zmieściła się, czyli nie była większa od bransoletki.
— Dziękuję — powiedziała rozradowana Kropelka. Co jak co, ale w działaniu portalu wszystko było proste i nie wymagało główkowania.
Wicherek, oglądał zapis pieśni na flet wodny i kij deszczowy, autorstwa Szupinki. Estetyka utworu była dla niego znajoma. Już gdzieś słyszał ten rytm. Już wiedział gdzie. Obserwując elfy w ognistym kręgu.
— Pamiętam ten rytm ze snu, ale ciebie nie pamiętam Szupinko.
— Skoro był tam ten rytm, to ja też musiałam tam być — odpowiedziała.
— Będziesz umiała ułożyć nowe pieśni? — Spytała Kropelka.
— Nowe pieśni?
— Nowa ceremonia będzie ich potrzebować — powiedziała Ognista.
— Uda ci się je ułożyć — Wicherek dodał jej odwagi. — Grasz na stu instrumentach. Znasz wiele pieśni i umiesz układać wiersze. Czy to takie trudne? Każdy zna się na rymach. Mogę ci nawet pomóc i podpowiedzieć — rozpędził się. — Choć nie posiadasz cyców, piękny jesteś księżycu!
Szupinka popatrzyła na Wicherka najpierw co najmniej dziwnie, a potem co najmniej z politowaniem. Pokiwała głową. Zrozumiała, że ceremonia na pewno się uda, bo Wicherek jest zdeterminowany. Po raz pierwszy, od kiedy go znała, mówił nie pytając Kropelki o zdanie. Już wiedziała jaką ma rolę, w tym jego śnie. Nie może pozwolić na takie kiepskie i prostackie rymy. Bez słowa ruszyła do domu, żeby się spakować. Bez papieru i ołówka, nie ruszy w drogę. Wicherek zdezorientowany przyglądał się, jak odchodzi, a Ognista zaczęła się śmiać.
— A to ci dopiero poezja — powiedziała. — Widzę, że Szupinka poszła się pakować. Udało wam się już przekonać Gwiazdulę? Lepiej się pospieszcie. Razem z tym snem pojawiło się w wiosce poczucie czasu. Musicie zdążyć na miejsce, zanim nastąpi zaćmienie. Do wieczora już niedaleko. I poproszę, abyście nie wtajemniczali w swoje plany pozostałych elfów. Jak zaczną wam pomagać, zrobi się takie zamieszanie, że nie wyruszycie do pojutrza. Kanapki na drogę, będą gotowe rano. Czekam na was jutro o świcie. Do zobaczenia.
Poszła do domu zostawiając parę pod tablicą życzeń. Kropelka obejrzała swoją nową bransoletkę.
— Pójdę do Kwarcyta i Szupinki powiedzieć im o zbiórce. A ty lepiej idź, przekonaj Gwiazdulę, żeby z nami poszła. W końcu ona też była w twoim śnie.
Rad nierad Wicherek ruszył ponownie odwiedzić Gwiazdulę. Peszyła go, a tego nie lubił. No ale miał ważną sprawę do załatwienia. Poza tym miał już czterech członków wyprawy i poparcie Pióropusza i Ognistej. Zastanawiał się, czy te argumenty wystarczą kapryśnej elfce. Kiedy dotarł zorientował się, że nie martwił się na zapas. Gwiazdula siedziała na progu ze skwaszoną miną. Powitała go pretensją.
— Zawsze musisz namieszać. Najpierw sen, potem ceremonia, jeszcze na dodatek jakaś Góra, a na koniec zaćmienie. To wszystko twoja wina.
— Akurat o zaćmieniu wiedziałaś ty, a nie ja — odpowiedział.
— To bez znaczenia — żachnęła się.
Gwiazdula potrafiła być niemiła. Była znana ze swojego zmiennego nastroju i braku ogłady, kiedy coś się jej nie spodobało. Wicherek zaczął się nawet zastanawiać, czy miał cokolwiek wspólnego z zaćmieniem, zanim ona o nim wspomniała, ale przezornie milczał. Nie chciał jej wkurzać, tylko przekonać do podróży. Dlatego poczekał, aż zapomni o jego obecności.
— Myślisz, że nam się chce ruszać w nieznane? Sen to sen.
— Twój sen. Skąd mogę wiedzieć, czy czegoś nie poprzekręcałeś?
— Naprawdę myślisz, że żartowałbym z mocy snu?
— To dlaczego nas jest czworo?
— Pięcioro. Szupinka też jedzie.
— Pięcioro to nie siedmioro, a tyle elfów widziałeś we śnie. Gdzie są pozostałe dwa, brakujące elfy?
— Nie wiem.
— I mam mieć zaufanie do twojej niewiedzy? Nie jestem taką głupią elfką, za jaką mnie uważasz. Swój rozum mam. Poczekam, aż zabłysną gwiazdy. Od nich się dowiem, czy ta wyprawa jest prawdziwa.
— No to wszystko wyjaśni się samo — ucieszył się Wicherek. — Czekamy na ciebie przed świtem u Pióropusza. Stamtąd ruszamy w drogę.
Oboje popatrzyli na zachodzące słońce, po czym Gwiazdula poszła na górę do obserwatorium, a Wicherek do domu spać. Następnego dnia czekała go wyprawa w nieznane. Trzeba nabrać sił. Szczególnie wtedy, kiedy się wcześnie wstaje.
Nad wioską elfów pojawił się, powoli pęczniejący, księżyc. Był już wystarczająco duży, żeby oświetlić całą okolicę i zafundować spóźnionym elfom srebrnoszare cienie. Niedługo stanie się okrągły jak piłka nożna, a wtedy, zgodnie z Wicherkowym snem, na odległej Górze ma się odbyć tajemnicza ceremonia. Gwiazdula nie zapalała światła, blask księżyca jej wystarczał. Ustawiła teleskop, przyniosła z kuchni świeżo uwarzony kompot z muchomorów i zasiadła do obserwacji. Pełnia zapowiadała się przednia. Księżyc w perygeum gwarantował doskonałą widoczność. Wyjątkowe zjawisko astronomiczne, jedno z tych, które lubiła bardziej od czekania, aż Betelgeza zamieni się w supernową. Zapatrzona w układy gwiazd, usiłowała zrozumieć, co jej nie pasuje, co nie jest takie, jak być powinno. Niepokój przepływał przez jej intelektualną pewność siebie. Nie wszystko wyglądało różowo. Im dłużej patrzyła, tym mniej spraw wyglądało dobrze. Rytuał na Górze musiał się odbyć, co gorsza, według pewnych pradawnych zasad. Jeśli się nie odbędzie, lub zasady te zostaną złamane, to równowaga na świecie rozreguluje się. Jej nieufność do snu Wicherka okazała się być uzasadniona. Gwiazdy mówiły wyraźnie, nie o siedmiu, tylko o ośmiu uczestnikach. No i jeszcze ten wkradający się w obliczenia Pluton. Mroczna, kapryśna planeta. Irytujący dowód, że sen Wicherka okazał się dotyczyć nie tylko garstki elfów, ale całego świata. Jeżeli rytuał nie zrównoważy negatywnych intencji ludzi, te będą miały czas się rozrosnąć i wybuchnie kolejna wojna. Elfy to pokojowe istoty i zapobieganie wojnie leży w ich naturze. A ona właśnie dowiedziała się, czego zabrakło w wizji ze snu, przez którą elfy ruszą w drogę. Odpowiedzialność zirytowała ją, była wyzwaniem dla jej wygody i lenistwa. Podobny do iksa krzyż południa, gapił się na nią z nieba, jak złośliwy wyrzut sumienia. Jeśli w czasie ceremonii zabraknie chociaż jednego elfa, to nic się nie uda. Brak równowagi nasili się. Westchnęła głęboko. Nie jest dobrze, Wicherek, razem ze swoją grupką rozentuzjazmowanych elfów, nie wiedzieli, w co się pakują. Musiała z nimi iść. Gwiazdy mówiły wyraźnie, że jeśli nie zadba się o ceremonię, nie uciszy się gniewu planety i padnie on ludziom na mózg. Konsekwencje zaniedbania będą oczywiste: nowy chaos i kolejna wojna. Niszczenie lasów, łąk i pól. Zagrożenie, nawet dla ich ukrytej wioski. Zdenerwowana Gwiazdula zostawiła, dzielący się jedynie złowieszczą prawdą teleskop i poszła do kuchni, dolać sobie kompotu. Była tak roztrzęsiona, że zapomniała zapalić światło. A obok słoja z muchomorzym kompotem, stał słój z wyciągiem z maku. Rano warzyła czystą esencję, przeznaczoną na sto ciast. Gwiezdne rewelacje spowodowały, że zupełnie o nim zapomniała. Napełniwszy do pełna kubek napojem, odstawiła słój i wróciła do teleskopu. Usiadła na krzesełku obserwatora. Wypiła łapczywie kilka łyków i zanim zdążyła odstawić kubek, zasnęła. Wypuszczone z rąk naczynie stłukło się, a makowy wywar rozlał po kartkach pełnych kosmogramów. Mak ma potężną moc. Zasnęła snem tak twardym i tak głębokim, że wszystko czego się dowiedziała, zapadło się w nią, jak klif w ocean. Jak pamięć po pierwszym poparzeniu, w odruch.
***
Nie wiedział skąd się wziął, ani kim jest. Nie pamiętał ani swojego imienia, ani swoich korzeni. Nie wiedział jak powstał, ani kiedy. Wiedział tylko, że jest tu i teraz. Widział też, że trwa od tysiącleci, chociaż to nie ma żadnego znaczenia. Zamieszkiwał dziuplę w skamieniałym drzewie na bagnach. Drzewo było tak stare, że musiało się zmineralizować, zanim jeszcze powstały bagna. Raczej był tutaj już wczoraj, ale to wcale nie było aż takie pewne. Może tydzień temu też już tu mieszkał? A może od samego początku? Początku też nie pamiętał. Czas o nim zapomniał, zapomniało o nim wrażenie przemijania. Mieszkał w pozbawionym przyszłości i przeszłości punkcie. Tu i teraz były najważniejsze, chociaż wcale nie były przyjemne. Przygnębiający smutek. Wyciszone, przynoszące rozpacz otępienie. Schemat powtarzalności i brak fundamentów. Skoro istniał, musiała istnieć i miłość, która go stworzyła. Od tego uczucia był tak bardzo odłączony, że nawet nie umiał go sobie wyobrazić. Niewiele wiedział, ale wiedział, że ta miłość gdzieś tam istnieje. Ogniwo prawie niewidoczne, a jednak realne, nawet w tej ciemnej dziupli, która była jego więzieniem. Chyba był tu długo, ponieważ znał sowę, która go nigdy nie zaatakowała. Nie wiedział dlaczego. Polowała na inne istoty jego rozmiaru, ale jego zawsze zostawiała w spokoju. Chociaż był zbyt wolny i zbyt otępiały, żeby przed nią umknąć, pozostawał bezpieczny. O tym, że ptaki drapieżne nigdy nie polują na elfy, nie wiedział. O tym, że jest elfem, zapomniał. Czuł się bardzo źle. Otępiony stukającym smutkiem, siedział w dziupli, gapiąc się w ścianę. Wychodził tylko po rosnący nieopodal nurzybób, jedyne jedzenie, jakie znał. Dojmująca rozpacz nie pozwalała mu sobie przypomnieć, jak długo tu tkwi, a nawet czy w ogóle utkwił. Słyszał tylko bolesne wycie planety. Miał dosyć. Mroki nocy męczyły go tak bardzo, że chciał tylko, żeby nastąpił koniec. Nie rozumiał bagna, w którym mieszkał, z pewnością nie pochodził z tych okolic. Nie był jak jego sąsiedzi. Mieszkające w okolicy stworki był złośliwe i zawistne. Nie dotrzymywały danego sobie słowa. Udawały, że są dla siebie miłe, żeby ukryć prawdę. Naprawdę nie lubiły ani innych, ani siebie. No, chyba, że pożreć. Owszem, pożerały się nawzajem. To nie było dobre sąsiedztwo. Sprzyjało rozkojarzeniu i osamotnieniu, więc siedział w dziupli i gapił się w ścianę. Wycie planety wykańczało go. Czas nie istniał. Wpadł na pomysł utonięcia w bagnie, żeby to wycie się skończyło. Cień pamięci, że już wielokrotnie docierał do takiego rozwiązania, był dla niego jedynym substytutem czasu. Mimo to, nie chciał tak po prostu wejść w bagno. Rozumiał jednak, że dopóki sam czegoś nie zmieni, to wycie nigdy się nie skończy. Nagle podjął decyzję. Życie, które trwało, było złe, więc nie stanie się nic złego, jeśli pochłonie je mrok bagna. Usłyszał wrzask. Opuścił dziuplę skamieniałego drzewa i zszedł na krawędź moczaru. Zobaczył elfkę na rowerze. Siedziała w super prawidłowej postawie, ale rower nie poruszał się. Pojęcia nie miał, jakim cudem utrzymuje równowagę. Nie pedałowała, nogi miała wyprostowane, równoległe do ziemi. Widok był tak niecodzienny i nieoczekiwany, że zapomniał, po co wyszedł z dziupli. Dłuższą chwilę zajęło mu zrozumienie, że ona nie robi żadnych akrobacji, tylko po prostu tonie. Rower powolutku wsiąkał w bagno, ze śmiertelną dokładnością, centymetr za centymetrem. Już to wcześniej widział. Równie bierny, jak i ona, przyglądał się, jak nadchodzi jej kres. Wtedy przypomniało mu się po co tu przyszedł. „Ironiczne — pomyślał — dzieje się z nią dokładnie to, co chciałem ze sobą zrobić. Tylko ona nie wygląda na taką, która to wybrała. Ja siedzę na brzegu, a ona tonie… Ciekawe”. Elfka zaczęła walczyć o swoje życie. Uniesione sztywno nogi zadarła jeszcze wyżej, a tobołkiem zamachnęła się, jak lassem. Walka o przetrwanie była odległym uczuciem, ale rozpoznał je. Zrozumiał, że też tak potrafi.
Dzień pierwszy
Następnego dnia o świcie Kropelka, Szupinka, Wicherek i Kwarcyt, spotkali się przed domem najstarszych. Pióropusz z Ognistą już czekali. Elfy miny miały markotne i zaspane. Tylko Wicherek kipiał energią. Krucze pióro wpiął sobie we włosy i zapomniał, że łąkowe elfy nie lubią podróżować. Ognista rozdała wszystkim kanapki, oraz tykwy z kompotem i oranżadą z bielunia. Nie było na nich nalepek, więc bez powąchania nie było wiadomo, w której co jest. Porcja Gwiazduli została odłożona na bok. Pióropusz powiedział:
— Kochane elfy. Odprowadzimy was do skraju lasu, gdzie pokażę wam ścieżkę. Pamiętajcie, żeby nigdzie z niej nie zbaczać. Nie jesteście ani leśnymi, ani wędrownymi elfami i nie mam czasu opowiadać wam o wszystkich niebezpieczeństwach, na jakie można trafić w puszczy. Na ścieżce będziecie bezpieczni. Jeżeli utrzymacie żwawe tempo, do pól dojdziecie wieczorem. Nawet jeśli zamarudzicie, nie zostawajcie w puszczy na noc, idźcie dalej. Żaden las w nocy nie jest przyjaznym miejscem dla elfów łąkowych. Na lasach trzeba się znać. Znam się na lesie niewiele, ale wystarczająco dobrze, żeby rozumieć, dlaczego warto przezeń przejść, bez zatrzymywania.
Poprowadził je ku jednej z wielu, ginących w gęstwinie ścieżek. Kropelka bardzo się przejęła tymi słowami. Nagle pomyślała o swoim ciepłym łóżku i zachciało jej się schować pod kołdrą. Przypomniało jej się skupienie, z jakim Wicherek słuchał Pióropusza i popatrzyła na niego z podziwem. Był bardzo spokojny. Zmienił się. Kwarcyt miał znudzoną minę, a Szupinka sprawiała wrażenie śpiącej. To przynajmniej było normalne, Szupinka przeważnie tak wyglądała. Nie tylko rano. Gdyby nie jej wspaniałe, śpiewane z ogniem serca pieśni, elfy myślałyby, że ona nie kontaktuje. „Ale z nas dziwaczna brygada” myślała równolegle, pod swą śpiącą maską Szupinka. „Szkoda, że Gwiazdula z nami nie idzie, byłoby jeszcze dziwaczniej”. Ta myśl rozweseliła ją, ale nie drgnęły jej nawet kąciki ust. Elfy już dawno minęły kamieniołom i powoli dochodziły do pierwszych modrzewi, na skraju puszczy. Minęli zagajnik, w którym zwykle zbierano muchomory i borowiki. Przed ich oczami stanęła gęsta, zwarta ściana wysokich sosen, które dotkliwie filtrowały słoneczne promienie. Las przypominał olbrzymią salę taneczną, pełną strzelistych kolumn, podpierających zielony sufit. Z tego naturalnego dachu opadała sieć słonecznych promyków. Pióropusz zatrzymał się przy dróżce, między dużym mrowiskiem i kępą dojrzałych jagód.
— Tutaj zaczyna się wasza ścieżka. Pamiętajcie, aby się spieszyć i zdążyć przed zmierzchem. Nie schodźcie z niej, pamiętajcie, że las potrafi być ułudny. Od teraz zdani jesteście tylko na własne siły.
— Wracajcie cali i zdrowi — dodała Ognista — pamiętajcie, że za każdym lękiem stoi miłość.
Grupka śmiałków weszła w ścianę lasu. Odprowadzający patrzyli jeszcze przez chwilę, jak znikają za pierwszymi kępami bujnych paproci, a potem wrócili do swoich zajęć. Podróż przez las rozpoczęła się bez niespodzianek. Ścieżka była wąska, szli gęsiego. Wicherek narzucił żwawy rytm, a Szupinka szła ostatnia, grając na flecie. Potem przestała, żeby nie konkurować z ptakami, które koncertowały w koronach drzew. Trele ucichły koło południa, kiedy przechodzili przez gęsty i ciemny odcinek lasu. Zaroiło się od komarów. Kwarcyt pociągnął nosem i zamruczał coś, co nie brzmiało jakby był zadowolony.
— Ziemia tu pachnie bagnem — powiedział.- Musimy uważać, to zdradliwe miejsce.
Elfy bojaźliwie rozejrzały się dookoła. Tylko Szupinka nie chciała się nabierać na Kwarcytowe krakanie. Nie zauważyła większej różnicy, z mijanym wcześniej krajobrazem. No dobrze, może konarów więcej, drzewa niższe i mniej ptaków. I więcej komarów. I ciemniej. No dobra, różnica jest, ale żeby tak od razu siać panikę? Zobaczyła dużego ciężkiego trzmiela, który właśnie lądował na suchym patyku niedaleko od ścieżki. Patyk zapadł się w grząski grunt i zanim trzmiel zdążył się na nowo poderwać do lotu, już go nie było. W miejscu, w którym znikł, zakłębiło się od pijawek. Szupinka wzdrygnęła się i zrobiła to, czego nie lubiła robić najbardziej.
— Masz rację Kwarcyt — powiedziała. — Im prędzej się stąd wyniesiemy, tym lepiej dla nas.
***
Kiedy Gwiazdula obudziła się, słońce stało już wysoko na niebie. Głowę miała ciężką, pulsującą. Poza kacem, miała niejasne wrażenie, że trzeba zrobić coś ważnego. Nie miała pojęcia co, a potem przypomniała sobie o wyprawie. Wyprawa! Poderwała się z podłogi i uderzyła głową o teleskop. Nie może pozwolić nieodpowiedzialnemu Wicherkowi, żeby poprowadził elfy w niebezpieczeństwo! Niebezpieczeństwa nie umiała sprecyzować, ale była pewna, że takie istnieje i bez jej skwapliwej kontroli, Wicherek z pewnością narazi innych. Musiała go pilnować. Gwiazdula roztarła zbolałe ciemię i wstając, rozmazała zeschły, makowy ekstrakt na kiecce. Zrobiło jej się lepko. „Na pewno już poszli, beze mnie” pomyślała. „Sama im powiedziałam, że bez siódemki nie pójdę, bo mam ciekawsze sprawy na głowie. Spóźniona jestem, muszę ich dogonić. Rower!” Nie pakowała się, nawet kiecki nie zmieniła. Biegnąc do wyjścia złapała tylko mały, podręczny teleskop, w aksamitnym futerale. Ucieszyła się. Nie działał tak dobrze jak duży, ale wystarczająco dobrze, aby zachwycać się zaćmieniem z bliska. Zarzuciła go przez plecy i pobiegła do roweru. Stał w szopie. Napompowała go, nasmarowała łańcuch olejem i darowawszy sobie bardziej szczegółowy przegląd techniczny, ruszyła w kierunku puszczy. Zauważyła ją tylko Mandragora, wracająca właśnie z tańczenia z bukami. Zaskoczona brudną kiecką Gwiazduli, odprowadzała ją wzrokiem, aż cyklistka znikła jej z oczu.