Wstęp
Pisanie wierszy od dawna jest moją pasją i tworzę je gdy tylko czuję, że mam natchnienie. Wiersze, chociaż nie należą do najpiękniejszych (takie przynajmniej do tej pory miały opinie, chociaż niewielu je czytało) przedstawiają obraz mnie samego, innych i są też życiorysem. Większość z nich dotyczy mojej osoby i sytuacji, w jakich się znalazłem. Niniejszy tomik przedstawia część z nich.
Pierwsza pula
W tej puli wierszy przedstawiam po kolei wstecz wszystkie te dzieła, jakie znalazłem w swojej szufladzie. Pierwszy wiersz pochodzi z 2016 roku i był napisany zapewne pod wpływem alkoholu, gdyż wtedy przechodziłem kryzys związany z moim upadkiem zawodowym i finansowym. Jednakże jednocześnie odnalazłem miłość swojego życia — w sumie kolejną, lecz tym razem mam nadzieję, że to już ostatni mój wybór i będziemy do końca życia razem. To, że ją kocham, nie ulega wątpliwości. Izabela jest moim szczęściem i o dziwo, nie mam zbytniej weny twórczej, aby opisywać wierszem moje uczucia do niej. Są tak silne, że brakuje mi słów i na nic tutaj poezja.
Oto dla niej
Zasłony oczu
A uśmiech na twarzy
Jakby nic się nie stało
Ona tam i ciągle się martwi
Chcę mówić cały czas
Że bardzo przepraszam
To że takim słabym jestem
Dam jej te kwiaty
Chociaż nie oto jej chodzi
Dam jej tą miłość
Bo wiem że to warte
I jest ten największy skarb
Gdy tylko chcesz być na zawsze
We dwoje jak zalany metal
Nierozerwalny poprzez cały ten świat
Powyższy wiersz został napisany gdy jeszcze borykałem się ze swoim alkoholizmem. Przez wiele miesięcy od sierpnia 2016 do maja 2017, Izabella czekała cierpliwie na, to żebym wreszcie wytrzeźwiał. Wreszcie 5 maja poszedłem na odtrucie i od tej pory nie piję. Wiersz „Oto dla niej” jest jedynym w tym tomiku, jaki dedykuję Izabeli. Gdy odnajdę inne, zapewne przedstawię je w innej lekturze.
Przez cały rok 2016 piłem. Do sierpnia 2016 r. nie widziałem dla siebie żadnego ratunku i chciałem się zabić. Nie byłem w stanie nic zrobić ze swoim życiem, przeturmaniłem resztę majątku i zostałem bez niczego, z długami. Zniszczyłem sobie organizm i życie. Łudziłem się, ze miłość z Białegostoku powróci, ale tak się nie stało. W tym okresie pisałem wiele, aczkolwiek nie było tego tak wiele. Kilka wierszy z okresu 2016 roku, przedstawiam poniżej.
Bardzo śmiało
Gra mi mimo muzyka gra której po co jest tyle
po co mi upiększa życie na siłę i papierosy i tak
Zepsują to co bardzo boli zatuszują co to płacz
Wielce dobrych słów i nie pamięta i talia kart których
Tak wiele różnych było i świecił się świat w słońcu
Tym co gna do przodu gania gdzieś gdzie żaden znak
Po co ciemno pić po co być jak butelka szli nawet
Gdy gdy gdy pisać tysiące lat i pięknie wśród gwiazd
Tkwi on co tworzy żeby być i pisze i wzywa ku nam
Po co być po co myć z brudów się i łzami wciąż tu
Uspokoić by nie siebie nie swój świat nie możne nie
Mając różnych jak kwiaty spojrzeń na część drugą
Cenną
Agu. Jak więcej niż diament
Więcej niż życie
Jak potężna ogromna kula szlachetna i kwiat
Nie!
Tak jest! To najcenniejsze wśród nie wśród
Nie da się określić!
To był mój tata moja mama
Budzą w sercu płomienie
Gdy płacze nad grobem dziecko
Budzą w sercu płomienie
Gdy wstaje zaraz w uśmiechu
On nie zginął on żyje
To był mój tata to była mama
To jest moja rodzina
Walczyli za mnie
Dreszcze przechodzą
Gdy słyszy dziecko wołaj
Nie cofa się wstecz
Krzyczy do do przodu
Trudno i ciężko płakać
Płacz przetwarza bandytów
Dziecko dorosło i rodzice
Nie ma wstydu
Bo to oni rodzice moi i przyjaciele i godni Polski
Swe siły swoje myśli swoje zaparcia i strachy
Żołnierze którzy walczyli wiernie nie podległe
Podległe swoim podległe swojemu kraju
To oni stworzyli mi dom to oni mnie urodzili
To oni mi dali możliwość to oni życie upiększyli
Teraz ja mam dzieci
One będą pamiętać
Teraz ja jestem
By byli następni
Teraz ja chronię
I teraz będę stała
Będę stał
Będziemy razem stali
U boku całych szarych
Całych z orłem białych
Tych co będą są i byli
Bo łańcuch stuleci
Nigdy nie zaginie
Bo łzy nie pragną
Bo ludzie żyją
Zestarzeje się kolejny czas
I sztandar znów będzie w rękach
Cały czas w polskiej krwi
Lecz nigdy nie zaginie…
Monolog
Monologi — na ten temat muszę napisać, ponieważ są chore. Walczę z nimi, bo kradną tożsamość i skrzywiają myśli. Powodują, że traci się zmysł realności. Ciągłe sobie powtarzanie gubi. Gdzie jest trop życia? Takie pytanie wkrótce, utwierdza w przekonaniu. Że człowiek zły i źle postępuje i dobrnie w końcu do upadku.
Może to byłoby inne, jeśli tylko krótkie, bo zbyt długo mówisz i kaleczysz prawdę.
Ludzie popychają, niekoniecznie złośliwie ale popycha sumienie bardziej. Ono wtedy działa jak wyrzutnia rakiet, szybko i szybciej podąża. Bo nic złego, się nie zdarzyło, by teraz tak cierpieć i myśleć jak było.
W efekcie rzeczy człowiek zraniony, powtarza sobie „silny jestem”. I te wspomnienia, nie są wspaniałe, kiedy tylko myśli te same.
Gdy żalisz się, mówią, weź się w garść, gdy powiesz nie, powiedzą, żeś twardy. Bo po co wprost, tak krótko i zwięźle, przedstawić los, który był i będzie. Bo przypisane jest tym prawdziwym, ludziom czującym i tym wrażliwym.
Czasem potrzeba jest większa, czasem należy, być obojętnym. Bo ta miękkość gubi człowieka i nic nie uzyskasz, gdy tak nalegasz. Nadzieja w tym, że serce ma, długa historia. Bo stracone jest tylko wtedy, gdy z serca usuniesz, każde wspomnienia. One są bardziej jakby smutek, bo chcą, by ten nie wracał.
I teraz 2013
Jest rok 2013, mieszkam w Jurowcach koło Białegostoku razem (ja mi się wtedy wydawało) z miłością mojego życia. Pracuję w pewnej firmie i nie narzekam na brak gotówki i w ogóle na brak czegokolwiek. Nie piję i nie palę. Mam kondycję i mnóstwo sił. Cieszę się życiem i snuję plany na przyszłość. Wszystko wydaje się iść ku najlepszemu. Oto kilka wierszy z tego okresu. Niestety ten pierwszy mówi o poronieniu. Moja ukochana straciła dziecko i to bardzo mnie przygnębiło. Bardzo to przeżyłem. Ona nieco mniej, a przynajmniej tak udawała (albo i nie, teraz z perspektywy czasu, momentami mam wrażenie, ze sama to zrobiła, bo jej się odwidziało — mieć dziecko) albo mówiła prawdę.
chciałem i już radość była — poroniła
Świat jest smutny i smutni są ludzie
Z każdą chwilą więcej nadziei
W wierze w szczęście i lepsze życie
Do naiwności bo ta rezultatem
Podchodzi serce podchodzą myśli
Blisko do tego spełnienia
Nie wszystkich marzeń lecz części
Tych najbardziej skrytych oczekiwanych
I gdy już widziałem jak złota jasność
Niemal chwyciłem i poczułem zapach
Tak nagle jakby szponami wydarło z gardła
Ten oddech spieszny z radości
Dano te życie i dano siłę
Jak motywację by zmiatać trudne
Dla domu lepszego i teraz większego
Tak wtem jak kat ściął głowę
Te maleńkie życie już nie istnieje
Wylało się czerwonym strumieniem
Niespodziewanie zabrał czas czasowi
Ten bieg powodzeń uwieńczył śmiercią
I nie mogę zapytać bo nikt nie odpowie
I tylko dziwne bo na prawdę się stało
Gdzie wyrzuty sumienia bo chyba ich nie ma
Gdzie ból bo nie czuję
Teraz jakby te jabłka które leżą zbyt wcześnie pod jabłonią
Z wierzchu piękne i czerwone
Od podłoża zgniły i podnosząc je z błyskiem w oku
Tak potem odchylam się w niedowierzaniu
A te poniżej to już inna historia…
Muzyka
Cieszy się ciało i cieszy uśmiech
Na siedząco się zataczają
Nogi w ten rytm prosty
Z wokalem zmiennym
Melodia za melodią
Rozbrzmiewa i głosi
Kolejną historię
Ze snów z myśli i z marzeń
Na twarzy duma i skupienie
Słów w rytmie wrażeń
Opowiadają o miłości
Mówią z tęsknotą
Lecz cicho radośnie
Wspominając oddech szybki
Gdy do ust zbliżały się usta
Gdy w oczy patrzyły oczy
Gdy łzy zastąpiły łzy
Nie ma żalu nie ma dni
Trwogi odeszły jak wiatr
Minął już czas minęły chwile
Zaczęły się deszcze ciepłe
Z szelestem uderzają krople
Zatrzymał się człowiek z rytmem
W rytm nowy wstąpił
Niczym w inny akt teatru
Odgrywa rolę odgrywa kwestie
Realną prawdziwą z duchem
Jazz Jazz na chwilę bębny
Mocne nuty wiercą w głowie
Stanął na chwilę kolejno czas
A w nuty wsłuchało się znów
Serce a usta chcą więcej
I więcej powiedzieć zaśpiewać
Ten maraton
Ten wąż pełza długi
Dłuższy niż widziałeś
Nie wiesz nie czujesz
Lecz chcesz tak właśnie brnąć stale…
Zasypianie
Płynie czas głęboko
Zadziorne sekundy penetrują mózg
Oczy wywracają się samoczynnie
Niczym kula tocząca się między ruchem magnesów
Wiotkie stały się już nogi
Zasiadł cały rytm w ciele
Niebywały spokój gwałtownie zagląda
Uciszając świadomość wyłączając słuch
Odczucia dźwięki jakby w dalekim echo
Są głośne odchodzą wyraźnie
i zgrzyt natężenie głosów i życia
Czasem podnosi ton zrywa strachliwie na nogi
I choć ślepo i w bezruchu
To wytężony kawałek umysłu
Jakby czujnik najmniejszych drgań
Odrywa nagle wrzask duszy czasem z ust
Już odpocząć już być spokojny
Chce woła wewnętrznie słaba siła
Lecz zamykając oczy nieświadomie gromy
Brną w głębie uciskają słowa…
I to na tyle z tego roku. Dotychczas, znalazłem tylko te utwory. Nic straconego — w tym okresie nie pisałem zbyt wiele i jeśli jeszcze coś odnajdę, to zapiszę w innym tomiku poezji.
Pewnie fabuła tego wydania „Gnioty” nie zachwyca, ale chyba nie o fabułę chodzi tylko o poezję. Fabułę mam zamiar napisać w książce, która powstaje od kilku lat z przerwami. Mam nadzieję zjednać sobie czytelników w różnym wieku i o różnych gustach, nie tylko miłośników poezji. Więc czytajcie mnie, jak tylko zobaczycie autora Emil Kowalski.
No cóż, autoreklama we własnej książce? Chyba nie przeszkadza. Pozdrawiam.
Poetycki rok 2012
Rok 2012 to już większa pula mojej twórczości i jak to u mnie bywa — jeśli nie jestem z kimś związany, to piszę więcej. Nie wiem z czego, to wynika, być może jest to strach przed krytyką ukochanej osoby? Może jestem nieśmiały? W każdym razie wtedy nie mam aż takiej weny twórczej do poezji, bardziej przychodzi mi inspiracja do pisania prozy itp.
Muszę przyznać, że teraz kiedy piszę ten tomik (jest wrzesień 2017 roku), niniejsze wydarzenia i wiersze opisuję z pamięci. Nie jest ona doskonała, tak jak u każdego z nas a u mnie szczególnie, bowiem jestem alkoholikiem i przez wiele lat piłem nałogowo, co oczywiście ma skutek umysłowy w postaci pamięci. W tym tomiku przedstawiam 99% wierszy, które napisałem po trzeźwemu. Mój okres niepicia to maj 2010 do stycznia 2016, a potem maj 2017 rok do teraz, czyli wrzesień 2017. Mam nadzieję, że już nie powrócę do tych koszmarów mojego życia. Bynajmniej nie chcę i chcę się cieszyć domowym życiem z uśmiechem i radością, którą też ofiaruję mojej ukochanej Izie. Myślę, że ona też tego oczekuje i jest szczęśliwa, mimo że jak ją pytam o to szczęście to twierdzi, że w sumie nie wie.
A więc zaczynamy przegląd 2012 roku.
Precz diable!
Ty głupi naiwniaku!
Myślałeś że pokonasz te wszystkie trudy!
Pokonasz pieniądza!
Wszechwładne narzędzia materialistów!
Ty głupcem jesteś!
Bo myślałeś że miłość zwalczy zmartwienia!
Że miłość doda sił i zniweluje problemy!
Ty głupcze łudziłeś się!
Że nagle zaniknie większość twoich spraw
Spraw które wciąż tylko mieszają w życiu
Zabierają szczęście i hamują wszystko!
Jesteś co najmniej niespełna rozumu!
Że tkwisz w przekonaniu iż nic nie zepsuje
Tej cudownej miłości
Tego że jesteście razem!
To marzenia o dobrym życiu
To tylko marzenia głupcze!
Dobre życie to jak kiełbasa za czasów PRL
Nie dla każdego!
Chciałeś aby ciebie to spotkało!?
Masz więc naiwnie — zjesz szybko i dokładki nie będzie!
Tak tak mówię ci niepohamowany entuzjasto
Nadmierny optymisto!
Co mi powiesz kochany młodzieniaszku?
Że to miłość? Że zwycięży i nada sił tyle?
Ech wziął byś się do roboty i odrzucił te sny!
Wiecznie w obłokach wiecznie z takim obrazem!
Gdzie te konkrety i czy tylko słowa są?
Widzisz przecież co na ulicach!
Myślisz że ci ludzie mają dobrze?
Myślisz że oni myślą o miłości?
Nie!
Dla nich miłość to kolejny wydatek!
Dla nich miłość to ostatnia rzecz która potrzebna!
Dają sobie radę bo nie myślą o niej!
A ty?
Ty za chwilę staniesz w tym twoim lesie na wzgórzu małym
Wśród tej pięknej przyrody i ciszy wymarzonej
Wśród zieleni śniegu i powiesz ze łzami
Jestem głodny! Co mam zrobić!
Nikt nie wysłucha i nikt nie przyjdzie!
Nadal o miłości pomyślisz?
Nadal będziesz tkwił w przekonaniu o pięknu?
Nikt nie usłyszy a powiedzą co beczysz!
Nie powiedzą nie przytulą a odejdą!
A może inne masz zdanie?
I swoimi naiwnymi słowami przekonasz los?
Może powiesz — Nie!
I twardo walniesz w drewniany stół?
Jak?
Jak zmienisz brutalną prawdę?
Jak sprawisz że nie braknie chleba?
Jak zrobisz że nagle wszyscy wokoło będą się cieszyć?
Teraz jesteś mądry — będziesz mądrzejszy jak zabiorą resztę z kieszeni
Jak odbiorą deski ratunku!
Wydrą z ciebie stare jeszcze schludne ubranie!
Banki! Wierzyciele! Ludzie ze złotem!
Umrzesz i tylko na chwilę zapłaczą!
A zostanie w przekonaniu kolejna porażka!
A może już tak myślą a nie wiesz?
Co powiesz teraz co możesz mi powiedzieć chojraku?
Powiem — mam gdzieś ten scenariusz!
Bzdury gadasz chociaż realne!
Ja teraz rządzę!
Ja wytrzymam i pokażę!
I pytam się — jakim prawem znów próbujesz szczęściu grozić?
Ty bezwstydny i bezczelny diable łotrze
We mnie się nie zagnieździsz ponownie!
Mam teraz broń mam teraz siłę!
Nie zagnieździsz swych szponów
Nie wydrzesz mi z tych rąk nie wydrzesz z serca!
Spalę cię w twoich płomieniach!
Wyrzuciłem już twoje złe zdania i żadna twoja siła
Żaden twój podstęp nie jest wstanie mi zagrozić!
Ty świnio ty czarno smoło — jesteś niczym jesteś nikim…
Powyższy tytuł, to strach przed problemami finansowymi. W 2012 roku, zanim jeszcze „zostałem porwany przez miłość do Białegostoku”, prowadziłem salonik w Dąbrowie Górniczej i świadczyłem różne usługi. To była pierwsza odsłona mojej firmy. Niezbyt dobrze mi się powodziło ale też nie miałem jak się przekonać co by było dalej, gdyż ledwo minęło kilka miesięcy i jak wspomniałem, przeniosłem się na północ Polski.
Moje Hollywood
To taki mój realny nierealny świat
To tam gdzie żyję wśród gwiazd
Tam wiecie, są inni lepsi i oscarowi
Nie dorównują żadni z TV filmowi
To ci ludzie czasem skryci
Oni zawsze ze słowami szczerymi
Których nie usłyszysz nie przeczytasz
Nie zobaczysz w kinie nie ma w książkach
Tych postaci fikcyjnych lecz prawdziwych
To takie moje Hollywood na bis
Gdzie modele i modelki z pędzlami
Nie chodzą na odstrzał i każdy z nich
Swoje baśnie niesie i urokiem wabi
Na granicach paszportów nie sprawdzają
Wejdziesz tutaj swobodnie nawet bez fraku
Tam gdzie Oscar to nagroda to prestiż
Tam gdzie komercja to fikcja
Tu liczy się gwiazda tu liczymy talenty
Talentem każdy tak jak człowiek różny
Wnosi swoje kolory nowe melodie nuci
Zabawa sztuka granie filmy obrazy
Niby standard lecz inny prawdziwy
Latamy jak w obłokach a obłoki wozami
Jesteśmy odziani w co chcemy
To takie moje Hollywood z nowościami
Co chwilę w tym miejscu nowy kształt
Otacza nas muzyczny świat otula i głaszcze
Z tysiącami nut wieje kojący wiatr…
A oto wiersz, który zapewne napisałem gdy już zapadła decyzja o wyjeździe do kobiety z północy. Byłem wtedy wniebowzięty i snułem niesamowite fantazje i nadzieje. Byłem szczęśliwy i bardzo ciekawy jak to będzie nie tylko w nowej miłości, ale też na nowej ziemi. Bo jakby nie było to prawie 500 km od domu i nowe klimaty, nowa kultura i ludzie.
Przeddzień — idę do Ciebie na zawsze
jest mokra noc i chłodna
stukot kropel na parapecie
wgryza się w uszy drażniąco
a komputer szumi już kilka godzin
dzisiaj znowu słyszałem ten cudowny głos
znów kilka westchnień przez telefon
i tych dwóch słów za którymi zawsze tęskniłem
i na dzień dobry i na dobranoc szept czuły
pora już spać choć wcześnie się robi rano
odejść w ten smak snów kiedyś odległych
dzisiaj są już spełnione i biją w sercu
radość rozpycha myśli radość ta karmi
jeszcze tylko kilkanaście godzin
jak w ramiona Twoje się wtulę i pocałuję
usta jakże słodkie i gładkie one
wzbudzają we mnie dreszcz i odpływam
pakuję powoli ostatnią parę spodni
kilka zapisanych kartek z wierszami
zabieram do plecaka trochę wspomnień
zabieram plik zdjęć na pożegnanie
z tym miastem z tym domem i wreszcie
u Twojego boku stanę i o tworzysz drzwi
zacznie się życie nowe w nowych barwach
nareszcie te które tak bardzo upragnione
i nie mam obaw i nie mam strachu
czuję ten spokój jakiego chciałem
czuję że wszystkie chwile będą jak muzyka
ta która gra szczęśliwym ta tuląca…
A to kolejne, które pisałem z okazji nowej miłości.
Minęły tamte chwile, jesteś teraz Ty
Tyle czasu spędziłem nad planowaniem
Szczęścia i życia radosnego
Wiele godzin marzyłem i jak w utopii
Łudziłem się że jutro będzie lepiej
Na nic się zdały łzy oczekiwania
Mocno chciałem uniknąć porażek i lęków
Szukałem tej miłości i zawsze bolało
Nie mogłem budować innych dróg
Wciąż tą samą błądziłem jak ślepy
Teraz pojawiłaś się Ty
Przez cały czas w moim sercu gotowało się
I nawet gdy mówiłaś że to nic więcej jak przyjaźń
To stawałem się innym człowiekiem
Zacząłem patrzyć z pewnością na ten świat
Coraz więcej optymizmu i więcej błysku w oczach
Uczucia dojrzewały spokojnie i naturalnie
A czas pokazał jak bardzo stają się silne
Teraz mogę je ofiarować i ofiarować spokój
Dać upust wszystkim oczekiwaniom
Tak blisko bliskości nie czułem nigdy
I co dzień chcę na nowo wstawać
Niegdyś bałem się tych wschodów słońca
Za każdym razem w myślach dzwoniło
Że kolejny czas z otwartymi oczami patrzę
Na zwiędłe kwiaty które są moimi odczuciami
One wszystkie budowały mur i zaślepiły wzrok
Pojawiłaś się jakby z kilofem i go rozbiłaś
Jak niegdyś ludzie rozbili ten mur berliński
Nie boję się już pisać o radości
Nie boję się zasypiać chociaż czasem są koszmary
One to tylko pozostałości i zgliszcza
Ten stary świat został zniszczony
Tam było źle tam było szaro
Tam były dźwięki jak zgrzyty
Tam przyszłość to była pustka
Nałożyłaś na to wszystko szatę
Złocistą której już nigdy nie podniosę
Widać tylko błysk słonecznych promieni
A z daleka łunę i tak bardzo jest kolorowo…
Czekałem na Ciebie
Szukałem wśród gór
Szukałem tam gdzie jeziora
Wraz z wiatrem leniwym
Z promieniami słońca
Szukałem zapachu
Głosów szepczących
Szukałem dotyku
I spojrzeń kojących
Marzyłem o spokoju
W ramionach w cieple
Śniłem i pięknie
O głosie i muzyce
Tak długo i często
Nieporadnie i z wiarą
Z niewiarą także brnąłem
Nieświadomie wtedy do szczęścia
Stanęłaś mi na drodze
I jak pociągnięty przez wędkę
Za Tobą miesiącami latami
Myślami błądziłem
I nadszedł ten dzień
Zobaczyłem podbiegłaś
Na kolejowym dworcu
Z pocałunkiem w policzek
Nie wiedziałem jeszcze
Wszystko na zwykły dzień było
Na czas i na oddech tylko odpocząć
W miłość właściwą się zamieniło
Odeszły te ponure dni
Pragnień i nadziei
Zamieniły się w dotyk serc
I teraz tutaj przy mnie jesteś
Głęboki sen
Tacy twardzi z żelaznymi sercami
Tacy zawzięci okuci w stal
Z wykrzywionym wyrazem twarzy
Brnący bez zatrzymania na spojrzenia
W ciemnych i szorstkich kolorach
Tacy głośni chrypliwi przeraźliwie
Głusi i bez odpowiedzi niepytający
Zamartwień bez odrobiny lekkiego ducha
Szybcy ostrzy na każde chwile na każde dni
Biegliśmy niegdyś nie zwracając uwagi
Na głosy słowa i wyciągane ręce
Nie patrząc na blask słońca
Widzieliśmy tylko rdzawe błyski
Starych umarłych domów wspomnień
Przekonani tak usilnie o złych i ponurych
Chwilach które mocno bolały
Bez nadziei i odrobiny wiary w dobre dni
Biegliśmy jakby uciekając przed światem
Już tego nie ma już daleko gdzieś
Zabrał ktoś w garści przeniósł
Wszystkie ogarnął nasze głębokie łzy
I rozrzucił po wietrze na strony świata
Ocalił serca i sercom nadał rytm
Napisał jak na drzewie piszą zakochane pary
To koniec i koszmarny sen zaniknął
Dał nam wolne dusze dał nam szczęście
Wybrał dla nas los obdarzył uśmiechem
Możemy wreszcie usiąść na pniu
Za ręce chwytając się i patrząc w dal
Polany budzącej się z długiego snu
Pomimo że jesień to jakby życie nowe
Wiosnę przywiało i tysiące kwiatów dla nas
Wiatr zaśpiewał i zaśpiewały ptaki jeszcze przed odlotem
Możemy wreszcie na siebie spojrzeć głęboko…
Nocni
Ci nocni ludzie
Czemu nie śpią
Wsłuchani w ciszę ciemną
Z myślami z marzeniami
Wzdychają i daleko
Od świata w przestrzeni
Dziwnych uczuć
Których nie widzimy
Oni czują oni chcą
Kochają i są kochani
Nie pójdą spać
Gdy serce gra
Nie pójdą spać
Bo to życie bo to już sen
Dla innych mały
Dla innych zwariowany
Dla nich zakochanych
Koi ulży wymarzy
Nada rytm sercu
Wznosi myśli
Aż do góry
A ten poniżej „Kobieta” nie wiem sam i czemu go napisałem — jaka była motywacja, inspiracja, ale jest w moim zbiorze i należy chyba do mniejszości wierszy mojego autorstwa, które są bardziej filozoficzne niż miłosne czy melancholiczne i smutne. Te ostatnie najczęściej witały w mojej twórczości — takie niestety miałem życie. Życie, które sam wybrałem, bo nie umiałem cieszyć się tym, co jest a nauczyłem się ubolewać nad tym czego nie ma lub straciłem. I te właśnie straty były z tego powodu — mojego podejścia do realnego życia.
Kobieta
Ułatwię Ci zadanie
Namaluję skreśloną twarz
Z wielkimi krostami
Bez zębów chudą
Nie będziesz wymyślać określeń
Porównywać obrazu
Cały taki paskudny
Jak widzisz i się śmiejesz
Po co masz na daremnie mówić
Jakim to starym jakim obleśnym
Zapachu jedynie nie narzucisz
Nie sprawdzisz nie poczujesz
Bo i tak boisz się podejść bliżej
Tylko z daleka potrafisz wskazywać
Mówić do siebie mówić innym
Nie wiem i nie chcę wiedzieć
Jak myślisz takim jestem
Nie kłócę opinii to Twoja
Mi obojętne choć boli
Bo jestem przecież człowiekiem
Ty zaś niezaspokojona i obłudna
Bajecznymi myślami nawiedzona
Pychą i tłustym światem pojona
Lecz kiedyś zapragniesz brzydoty
Teraz tkwisz w swym zadumaniu
Wokoło widzisz pozorne piękno
Ba jakże inaczej królewno
Przecież nie możesz być zwykłą kobietą
No i ciąg dalszy jakby potwierdzenie tej mojej reguły tamtych czasów.
już tak późno
na koniec dnia lista spraw
zamyka mi na noc myślenie
czy zapisałem wszystko
czy kalendarz ten dobry
już nie ta bajka nie ten sen
co kiedyś gdy łowiłem każde chwile
teraz jak ogień wypala się pamięć
wspieram myśli swym sumieniem
ze sceny już powoli trzeba zejść
nie lśniłem jak złoto nie błyszczałem
szary tylko nawał lat i niespełnionych
planów słów realizacji i mało szczęścia
tak na mych tablicach które gdzieś tam piszą
nie dla mnie jako wyjątek dla wszystkich
pozostaną tylko niechlujne wyrazy jak słabe życie
gdzie zmiany zmian i urwane drogi
teraz tylko spoglądam na ten tykający zegar
wymyślam jeszcze dwa scenariusze naiwne kto wie
ciężko tak z optymizmem w parze i ciężko z wiarą
brnąć tą drogą twardą stromą z poślizgiem wiecznym
jeszcze tylko w sercu trochę jest życia
czasem przez okno wypatruję tych marzeń
wołam przez otwarte z całych sił na tęsknoty
choćby jeszcze na chwile spotkać swój ból
jeszcze tylko zdążyć przed północą całej nocy
wykrztusić dawne przepraszam usłyszeć przepraszam
jeszcze w cząstce pozostałej uspokoić do snu lęki
przytulić do tych swoich piersi ten dźwięk kojący
wiem że zanim odejdę zanim złożę ostanie siły
pomyślę „dam radę” „będę” „będziesz mi zawsze”
tylko proszę z myśli nie uciekaj zostań przynajmniej tak
zostań w tych wiecznych marzeniach i przytul
i wiesz o tym co chcę i wiesz że pisać nie muszę
że do Ciebie wołam w takich chwilach zawsze
pocieszam swoje serce mówi dziękuję i cichnie w spokoju
wszystkie te mijające chwile zapominam — jesteś…
I powrót do miłośnych poematów.
Spójrz — tak Cię zobaczyłem
Wokoło kolorowa trawa
Promienie rażą delikatnie
Muska namiętnie wiatr
Drażni wspiera dreszcze
Oddech jakby jest pusty
Spokojny i tajemniczy
Rytmicznie bije serce
Wyobraźnia powoli wstaje
W oddali blask szklisty
Mieczy chudych cienkich
Słonecznych warkoczy
Zasłaniają nieco postacie
Niebywały spokój ciekawość
Wśród nich kto?
Kogo spodziewają się oczy
Trochę strach wielka ciekawość
To ptaki jakby rzesza ludzi
W białej szacie podążają
Lecą i coraz większe i bliżej
Tuż przede mną na boki
Z świstem się rozpływają
I zostaje horyzont
Czysty i wiatr ucicha
Szmer jedynie przyjemny
Otula moje ciało
Dusza zaczyna widzieć
Serce zaczyna czuć
Pokazuje się piękna
Dama w bieli
Dama dumna wysoka
W ręku kwiaty
Lekki wiatr znów się zrywa
Faluje srebrzystą suknią
Jak ptak wygląda
Jej długie włosy
Jak wstęgi złociste
Nadają blasku słońcu
Nadają ciepła
W środku pali się płomień
W środku wali serce
W środku rozbrzmiewa radość
W środku wstaje pożądanie
W oczach błysk
W oczach uśmiech
W oczach pragnienie
W oczach słowa
Cieszy się dusza i wie
Widzi niewidzialny
Mój kawałek siebie
Widzi tylko Ciebie…
Jesteś tam…
Jesteś tam po tej drugiej stronie
Za szklanym martwym ekranem
Słyszę Twój głos gdy zapowiadasz swoje melodie
Każda z nich dobrana w serce jakby
Mówi pokazuje obrazuje
Czasem kilka słów napiszesz
Z tamtego świata odległego
Rozśmieszysz rozbawisz
Wirtualnie pocałujesz
Tak na radość moją
Codziennie tworzę obrazy
Próbuję zaszyć się w te marzenia
Odległe a niektóre bliskie
W każdym z nich jesteś Ty
W każdym lśnisz
Czasem nawet nie mam sił
Wciąż patrzeć na pojawiające się wyrazy
Lecz serce mocniej bije
Bez nich nie wiem czy żyję
Nie wiem czy chcę się cieszyć i być
Jest cudownie gdy zadzwonisz
Nie muszę patrzyć w monitor
Oczy często już bolą
Wtedy słyszę Twój uśmiech
Słyszę ten oddech i czuję się bliżej
I nie ważne że mówisz nie
Często polewasz zimną wodą
Bym nie uciekał w miłości
Nie ważne że wyciszasz słowa
Które zawsze chcę mówić Tobie
I cieszę się gdy wiem
Że znów dzień nowy wstaje
Wstaję razem z nim z uśmiechem
Wiem że wstajesz i Ty
Że znowu posłucham jak mówisz
Ja sobie tak w tym niemożliwym tkwię
Układam w myślach krajobrazy
Same układają wśród tych najpiękniejszych
Ciebie i patrzę wtedy jak tańczysz
Tak z daleka i nieśmiało
A „Wytrwałość” poniżej, to utwór, którego nie jestem pewien. Napisałem go chyba pod wpływem emocji związanych z dążeniem do celu w firmie.
Wytrwałość
bardzo trudny wdech
ciąży na piersi zmartwienie
podkrążone oczy i ciężki umysł
słaby krok i nieporadne ruchy
jak podstarzały już ten młody człowiek
szuka wytchnienia szuka lepszych słów
dogląda w sobie utęsknionych obrazów
nie słucha złych nie widzi nie chce
podąża z trudnością po placu po drodze
przed siebie i nie zatrzymają wiatry
nie zatrzyma woda i deszcz
wytrwale spragniony i głodny ciężko
niestrudzenie karmi się naiwnością
i wie o tym i świadomie łamie
tą swoją nie wiarę ten smutny los
w nadziei że się myli do dnia dzisiejszego
tkwi w tym szarym miejscu widzą to wszyscy
on widzi kolory on widzi nadzieję
nie myśli o tej naiwności myśli o przyszłości
wie że nie zatrzymają go że pokona lęk
zrywa po drodze resztki by się posilić
z drzew te owoce z krzaków te słodkie
nad strumieniem oddycha czasem płacze
nie cofa kroków przez ogień przechodzi
na co ta wytrwałość na cóż się zda
on ciągle tkwi i jakby odbija się od powłoki
która rozdziela niczym granica
przed jego sukcesem marzeniami
czemu tak sądzi czemu niszczy słowa
innych którzy chcą mu uświadomić
że to bezsens że to tylko urojenia
on tak nie myśli i myśleć nie chce
gdy przyjdzie czas gdy dojrzeje zasiane
silne wszystkie zaparcia każde kroki
zwycięży ten naiwny człowiek i uśmieje
pokaże świat niedowiarkom i słupom
to dojrzewa to staje się
to będzie to powoli jest
nie zanika i trwa
wierzy i coraz twardszy
ten jego spokojny niespokojny świat
ten pejzaż niewidomych
to świat marzeń to świat spełnienia
tego już nie zabierze nikt
Natomiast „Dotarłem do granicy” to już na pewno wiersz inspirowany moją pracą we własnej firmie. Wtedy dużo pracowałem i często byłem przemęczony. Bardzo chciałem, aby mi się powiodło. Bałem się, że nie spełnię oczekiwań wobec siebie i innych. Często miewałem załamania formy, braki pozytywnej energii i nachodziły mnie zwątpienia. Nie mniej jednak okres ten, wspominam jako jeden z najbardziej udanych w moim życiu i teraz gdy już czas pokazał wydarzenia i żałuję, że przeniosłem się do Białegostoku. Myślę, że jakbym nie nabrał się na tamtą miłość, to nadal bym prowadził z powodzeniem swój biznes i nie narzekałbym na brak pieniędzy, a już na pewno nie miałbym tylu długów. Rodzina by mnie pilnowała i strzegła przed głupimi decyzjami, jakie podjąłem, będąc na „wygnaniu”. Tak. Właśnie w ten sposób teraz nazywam okres od 2012 do 2016 roku, jaki spędziłem na Podlasiu. Ciężko mi nawet wyłonić jakieś szczególnie piękne chwile z tamtych czasów.
Dotarłem do granicy
dziś bez relaksu
nawet nie chcę
zresztą nie mam nigdy
czasem tylko włączę radio
dzisiaj muzyka to tupot i dudnienie
a nie umiem znieść bolących w uszy dźwięków
zresztą słyszę je codziennie więc
zgarbiony wpatruję się w kołyszące myśli
są jak morskie fale lecz się nie cofają
ani przypływu ani odpływu tylko brną
przez pustkę daleko w nicość
noc
kto wie czy z gwiazdami
nie patrzę bo nie chcę widzieć
nawet te świeże powietrze jest jak prószący piasek
i bije w twarz zostanę więc w ścianach
czy spokój
nie mam na pewno
czy nerwy
nie czuję zanikły
jak wata bez smaku sztuczna biała i zakurzona
niemiła w dotyku bo osiadły na niej resztki owadów
z kąta wyjęta przypomina pajęczynę
obrazy
jakie obrazy brakło nagle
nawet tych koszmarnych pozostały śmiertelne
w których nie ma nawet przerażenia
myśli
odwrócone nawiedzone nie ogarniam
są puste lub przepełnione zastały się jak maszyna
nienaoliwiona i bez paliwa
szorstki mózg
bezkres i w niewolnictwie odczuwam
czuję serce lecz ono wali tylko jak kilof
pusto w diament i krzywi się odpryskuje
w dłoniach
długopis myślałem że napisze
zwarła się dłoń nie chce ruszyć
przywarty do biurka jak posąg skulony
otula wokoło bezwietrze starego pokoju
a lampa u góry czasem mruga i drażni
niech zgaśnie niech nie świeci się nawet księżyc
zresztą zaślepia go mgła przed oczami
patrzę w oddal wybałuszone oczy
ale nic poza pustynnym wichrem
jak bumerang jak bumerang
wraca i wraca to skamielina wokoło teraz
bumerang wraca bumerang tnący
ucina z karku łeb który z powrotem
z tajemniczą siłą i boli osiada znów
a w nim śmiech parszywy…
A ten poniżej — utwór, który mówi o kolejnej jakiejś utracie, nie wiem być może chodziło o wątpliwości związane z przyszłością czyli, z byciem z kobietą, z którą jednak pod koniec 2012 rok zamieszkałem.
Naiwność
stek bzdur i zapewnień
marketing porażek