„Abstrakcja”
Jestem abstrakcją,
żyje w świecie baśni.
Absurd za absurdem
gonie czas bez marzeń,
gonie marzenia bez czasu.
Czekam i czekaniem się brzydzę,
nie żyje, chociaż oddycham.
Pragnienia nie czuję,
lecz jestem spragniony.
Abstrakcja,
jestem abstrakcją.
„Anioł”
Na wieczornym niebie
widzę oczy twoje
w sercu pustka
aniele bez skrzydeł.
Męczą mnie myśli,
że ciebie już nie ma
tęsknie tak bardzo
mój upadły aniele.
Godziny mijają,
sekundy tykają,
ciebie nadal nie ma
samotny aniele.
Tak bardzo boli
każda myśl cierpieniem,
nic się nie zmieni
martwy aniele.
„Bez łez”
Trudno jest płakać
Gdy łez ci brak
W jednej chwili
Wali się świat
Sekund kilka
Wieczność trwa
Nadzieja upada
Jak domek z kart
Gdy noc przegania
Szczęśliwy dzień
I w mroku z krzykiem budzisz się
Trudno jest znaleźć pocieszenie
Gdy w duszy czujesz ból i cierpienie
„Bezobjawowo”
Tak bezobjawowo jestem,
jak powietrze.
Tylko ono jest potrzebna
ja niekoniecznie.
„Bezradność”
W oczach łzy.
Na papierze słowa.
Przyszło żyć zupełnie od nowa.
Trudno tak istnieć,
gdy wyrok napisany.
Szukasz przyczyny,
lecz powód nieznany.
Wpatrzony w kartkę
błąkasz się bezradny.
To koszmar.
Jesteś w objęciach sennej mary.
Przenika Cię lęk,
pot oblewa skronie.
Zimny jak kostuchy skostniałe dłonie.
I wiesz, że to bitwa nie do zwyciężenia.
Odeszły plany,
Odeszły marzenia.
Teraz czeka Cię walka z wiatrakami.
Droga daleka z wieloma bólami.
Skazany jesteś na niepowodzenie.
Okrutny los się bezwstydnie śmieje.
I nawet gdy obok jest pełno ludzi,
Jesteś z tym sam.
Nie daj się łudzić.
„Bezsenność”
W sercu mym trwoga,
w duszy zaś pustka,
krwią splamione zostały usta.
Lustro nie kłamie, widzę potwora,
nocami nawiedza mnie stara zmora.
Ze strachu nie zasnę już chyba nigdy,
czuje co Jezus w ogrodzie oliwnym.
Powiedzcie mi, co zrobić ja mogę,
z każdą sekundą popadam w trwogę.
Tonę i walczę o każdą minute,
robie co muszę czasem z wyrzutem.
Nie mogę tak dalej, głowa mi pęka,
życie w mym ciele to jest udręka.
Gwiazdy spadają, życzeń już nie mam,
można powiedzieć, że o nic już nie dbam.
Słońce zaszło i noc nadchodzi,
powoli odchodzę, to nic nie szkodzi.
A teraz wybaczcie, powiem, żegnajcie,
proszę, szlochu nie udawajcie.
„Biały wiersz o przemijaniu”
Przeminęło nasze wspólne życie.
Co po nas zostało?
Wspomnień kilka naszych dzieci.
Zdjęć parę, ale nie tyle ile byśmy chcieli.
I zapomną o nas przyszłe pokolenia.
Kurz ze zdjęć zdmuchnie wiatr.
Znicz wypali się i zniknie po nas ślad.
„Biały wiersz o śnie”
Śpij dziś w nocy spokojnie,
nie bój się niczego,
wtul w moje ramiona.
Odpłyń w senne marzenia,
gdzie twoje troski znikną.
Oddaj się w ręce Morfeusza.
Księżyc będzie poduszką,
a gwiazdy pościelą.
Śpij, moja ukochana.
Nie martw się niczym.
Ja czuwam.
„Biały wiersz o tęsknocie”
Z moich oczu łzy ciężkie w bólu na grób twój spadają.
Na zimnym marmurze tracą swe życie.
Uderzają jak pięści moje w drzwi szpitalnej sali.
Pamiętne dla mnie były te chwilę.
Gdy twój oddech płytszy był coraz bardziej,
Mój ból rósł.
Co wtedy myślałem?
Nie pamiętam.
Dni z życia wyjęte, gdy w agonii konałeś.
Uciec z koszmaru, w którym byłem, pragnąłem.
Obudzić się i zapomnieć o tym wszystkim.
A teraz nic mi nie pozostaje.
Tylko te łzy uderzające o twój grób.
„Cyrena”
Gdzie jesteś Szymonie?
Kiedy wzrok odwróciłeś,
upadłem pod krzyżem zdarzeń.
Sam się nie podniosę.
W tłumie zniknąłeś,
z oczu cię zgubiłem.
Czy ten krzyż z ognia zrobiony?
Przez szatańskie szpony wyciosany w piekle?
Ból jest nie do zniesienia.
Pomóż mi, wróć.
Gdzie jesteś Szymonie?
Dlaczego mnie opuściłeś?
„Deszczowy dzień”
Deszczowy dzień.
W okno uderzają krople.
Smutny to dzień.
Smutna pani z kotem w oknie.
Samotny pan na spacerze.
Tak obcy, a tak bliscy.
Nieznani sobie,
niepoznani przez nikogo,
nietaktowni wobec siebie.
Samotni ludzie w deszczowy dzień.
Smutne dusze nie ma ich mniej.
„Dla mamy”
Tak ciebie mi brak
Serce się rozpadło
jak szkło w piach
Tyle mi dałaś
Jeszcze więcej nauczyłaś
Do piersi swej tuliłaś
I nią mnie wykarmiłaś
A teraz ciebie nie ma
Już nie zobaczę cię
Pozostała tęsknota
Mamo… Kocham cię
„Gwiazdy”
Przystanąłem i w niebo spojrzałem,
W Oriona wpatrzony
do gwiazd odleciałem.
Na chwilę, na sekund kilka
nic się nie liczyło,
tylko ta podróż,
nic światu nie ubyło.
W marzeniach przez chwilę zatracony,
by w tej przestrzeni nie pozostać zagubionym.
Za bluzy kaptur jak skafandra wada,
księżyc swym sierpem na ziemię sprowadza.
„herezja”
W ogniu oczyszczani grzechem skalani.
Niewygodni dla innych,
bo wolni jak ptaki.