E-book
15.75
drukowana A5
39.77
Gliniarz z lasu

Bezpłatny fragment - Gliniarz z lasu

Objętość:
142 str.
ISBN:
978-83-8273-456-0
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 39.77

Mężczyzna włączył prawy kierunkowskaz i zjechał z głównej drogi. Przedzierał się teraz przez leśną gęstwinę, jadąc dwoma pasami zjechanej trawy. Można by nazwać to drogą polną, gdyby nie drzewa po obu stronach. Jego nissan patrol, świetnie dawał sobie radę w takim grząskim terenie. Na asfaltowej drodze, wyglądał jak ogromny żółw na czterech kołach, tutaj zaś odżywał, kiedy miał włączony napęd na dwie osie. Mokrzycki, bo tak się nazywał mężczyzna, wracał do swojego domu, który znajdował się na leśnej polanie. Po ciężkim dniu spędzonym w pracy, wiózł na tylnym siedzeniu zakupy z pobliskiego marketu. Karol Mokrzycki był policjantem, na etacie podkomisarza, w miejscowym komisariacie. Kiedyś mieszkał w bloku, jak inni szanujący się obywatele. Jednak pewnego dnia stwierdził, że życie w klatce ogranicza jego wolność jako człowieka. Więc kiedy tylko nadarzyła się okazja, aby kupić opuszczony dom w lesie, skorzystał z niej. Zapewne zastanawiacie się, z kim tam mieszka? Otóż sam, jego była żona i córka nie podzielały jego entuzjazmu, odnośnie przeprowadzki do lasu. Więc po ich rozwodzie wyjechały do innego miasta, oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów od Łodzi. Podkomisarz kupił ten dom, za niewielkie pieniądze. Skorzystał na tym, że kiedyś popełniono w nim morderstwo. Innym kupującym to bardzo przeszkadzało, jednak nie jemu. Morderstwa w jego pracy oglądał dosyć często, więc zdążył się już do tego przyzwyczaić. Dom w którym mieszkał, był oddalony od szosy o jakieś dwa kilometry. Kiedy dojechał na miejsce, zatrzymał się autem tuż przed domem. Wysiadł z niego wysoki mężczyzna, mający 190 cm wzrostu i 100 kg wagi. Miał ciemne włosy, krótko ścięte, orli nos i piwne oczy. Twarz nie miała znaków szczególnych, jego zarost od kilku dni nie widział maszynki do golenia. Ubrany był w kurtkę moro, koszulę flanelową i dżinsowe spodnie. Na nogach nosił trzewiki z dużym protektorem, do którego często gęsto przyczepiało się błoto. Czasami wnosił je do budynku komisariatu, jednak starał się go wytrzepać o wycieraczkę, z różnym skutkiem. Sam budynek mieszkalny też nie stwarzał wrażenia willi. Był to przedwojenny dom jednorodzinny, murowany cegłą i pokryty czerwoną dachówką. Okna pamiętały jeszcze poprzednich właścicieli. Szyby nie były wybite, wiatr więc nie miał okazji żeby wiać w środku. Oczywiście dom nadawał się już powoli do remontu, jednak Mokrzycki zwlekał z nim w nieskończoność. Za dużych oszczędności nie miał, bo praca w policji, to nie prywatny biznes, tylko budżetówka. A z drugiej strony, sam nie wiedział jak się jego dalsze losy potoczą. Teraz mieszkał tu, za kilka lat może zmienić pracę, więc się przeprowadzi gdzie indziej. Więc czy tak naprawdę remont miał sens? Na głowę mu nie kapało, piec na drewno działał bez zarzutu, co prawda nie było w nim prądu. Jednak można się bez tego obejść, kilka świeczek robi taką samą robotę co żarówka. I może nawet taniej wychodzi, zresztą Mokrzycki przyjeżdżał tutaj przeważnie na noc. Czasem jak był bardzo zajęty, to nocował na komisariacie, żeby nie marnować czasu na dojazd. Po wyciągnięciu torby z zakupami, wjechał autem do szopy, która stała obok domu. Auto miało też dach nad głową, było to dobre rozwiązanie w czasie zimy, jak padał śnieg. Rano kiedy wyjeżdżał do pracy, nie musiał go odśnieżać ani też drapać szyb, co było czasochłonnym zajęciem. Po wyjściu z szopy, zamknął bramę, wziął zakupy i wszedł do domu. Drzwi na klucz nie zamykał, z tego względu że kilka razy z jego mieszkania korzystali ludzie. Którzy z różnych przyczyn znaleźli się w tej okolicy. Raz to byli grzybiarze, którzy schronili się przed burzą. Innym razem młoda para zakochanych, zrobiła sobie u niego schadzkę. Dziewczyna nie chciała oddać się swojemu chłopakowi w krzakach, ze względu na dużą ilość kleszczy, więc skorzystali z jego posesji. Po wniesieniu zakupów, Karol postawił torbę na stole. Świec nie zapalał, ponieważ było jeszcze widno. Był koniec sierpnia, upały już minęły bezpowrotnie, a jesień dopiero miała nadejść. W kuchni oprócz pieca, była jeszcze kuchenka gazowa, na której to zagotował sobie wodę na herbatę. Jakie robił zakupy? Na pewno konserwy, chleb, zupy w torebkach. Coś takiego co wytrzymuje bez lodówki, aby mu się zaraz nie zepsuło. Często jadał na mieście, w domu coś gotował jak miał czas, zdarzało się to jednak rzadko. Dzisiaj akurat miał ten przywilej, bo wrócił odrobinę wcześniej. Jedna sprawa morderstwa się zakończyła, więc czekało się teraz na drugą. Która prędzej czy później się ujawni, to tylko kwestia czasu. Komisarz Brocki proponował mu kilka dni urlopu, ale ten nie chciał się na to zgodzić. — Co będę robił, zbierał grzyby w lesie? — Odrzekł do niego Mokrzycki. Gliniarz bez zajęcia dostaje świra, to taki rodzaj profesji, który nie lubi wolnych dni. Kiedy herbata była gotowa, wziął się za smarowanie chleba konserwą turystyczną, na wierzch kanapki dał plaster sera żółtego. Otworzył też sobie słoik z ogórkami konserwowymi, które lubił zjeść od czasu do czasu. Prądu w budynku nie było, a co z wodą? Przed domem stała stara studnia, murowana jeszcze z cegieł, z niej czerpał wodę jak na coś potrzebował. Spartańskie to były warunki, jednak mężczyźnie odpowiadały. Miał dopiero 38 lat, więc był w kwiecie wieku, jak to się nie raz mówiło. Jego koledzy z komisariatu trochę mu się dziwili, że na mieszkanie wybrał sobie takie odludzie. — Zdziwaczejesz — mówili mu — jeszcze cię tam wilki zjedzą. Podobno w tych lasach nie ma wilków, przynajmniej do tej pory żadnego nie spotkał. W razie czego miał przecież przy sobie broń, jak każdy policjant, więc mógł się bronić. Jednak na razie nie było powodów do paniki, raz przebiegł mu drogę dzik z młodymi, raz sarny i to na razie tyle. Po kolacji, wziął się za mycie i golenie, w końcu jednak tylko się umył, golić już mu się nie chciało. Przed dziewiątą wieczór, położył się na kanapie, jednak w ubraniu, żeby w razie czego by gotowym do drogi. Trochę to chore zachowanie, jednak kto do końca zrozumie gliniarza na służbie? Chyba nikt o zdrowych zmysłach. Ważne że w pracy był skuteczny, więc jego przywarami nikt się już nie interesował. Tacy policjanci w garniturku i pod krawatem, mogą robić karierę jedynie za biurkiem. W terenie potrzebny jest ktoś z węchem, potrafiący czytać tropy jak rasowy pies. I taki właśnie był Mokrzycki, który drzemał teraz w swoim domu. Czasem ten jego sen, przerwał jakiś koszmar z przeszłości. Wiadomo nie jedno już widział w swoim życiu, więc nie ma dziwne że czasem coś się przyśni nieprzyjemnego. Takie są skutki uboczne, pracy w wydziale zabójstw. Przez uchylone okno, wdarło się pohukiwanie sowy, która sobie siedziała na jakimś drzewie nieopodal domu. Mężczyzna zerwał się na chwilę, otworzył oczy, jednak po stwierdzeniu że nic się nie dzieje, znów je zamknął. Teraz już na dobre, bo otworzył je ponownie rano. Spojrzał na zegarek, dochodziła ósma, więc pora wstawać. Dojazd do miasta i na posterunek, zajmowało mu zazwyczaj pół godziny. Kiedy była taka potrzeba, zjawiał się w pracy o dziewiątej, dzisiaj jednak zamierzał wyjechać trochę później. Nic go nie goniło, żadnych wiadomości na telefonie nie miał. Więc spokojnie mógł jeszcze wypić kawę, która to rano była jego motorem napędowym. Przy dużej czarnej, zapalił jeszcze papierosa, bo zapomniałem dodać że nasz podkomisarz pali. Kiedyś starał się rzucić ten nałóg w cholerę, jednak bez większych sukcesów. Wiadomo nerwowa praca sprzyja takim używkom, o alkoholu nie wspomnę. Lubił nie raz po pracy, pociągnąć sobie z gwintu jakąś piersiówkę. Jednak starał się ograniczać w tym zakresie, z różnym skutkiem. Tutaj w lesie nikt go nie widział, mógł się nawalić jak autobus. Jednak rano kiedy jechał do pracy, musiał uważać, choćby na przechodniów. Kiedyś w lesie potrącił sarnę, miał darmowe mięso na weekend. Jednak musiał potem odwiedzić warsztat mechaniczny, i wymienić rozbity reflektor. Coś za coś, tak to w życiu już jest, zawsze akcja jest pochodną reakcji. Czy mieszkanie w lesie jest dobre dla policjanta? Trudno powiedzieć, i tak i nie. To zależy od charakteru osobnika, jeżeli ktoś jest żywiołowy to w lesie zwariuje. A jeśli ma duszę samotnika, to sobie poradzi. W końcu Karol wyszedł na dwór, rozprostował kości jakby spał nie w domu, tylko gdzieś na wycieraczce. Takie przynajmniej odniósł wrażenie, ponieważ coś go gniotło w plecy. Widocznie coś leżało na posłaniu, czego wcześniej nie zauważył. Pogoda była w miarę przyzwoita, nie padało, jednak chmury przysłoniły całe niebo. To dobrze, bo nie lubił parzyć się w pełnym słońcu. Na szczęście lato się kończyło, przynajmniej dla niego. Mężczyzna zajrzał do szopy, jego nissan stał tak samo, jak go wczoraj zaparkował. Drzwi od domu nie zamykał na klucz, bo i po co, nic tam cennego nie miał. Otworzył drzwi od szopy i wyjechał autem na zewnątrz, następnie ruszył leśną drogą w kierunku asfaltu. Robiło się powoli sucho, więc kurz zaczął się za nim unosić. Włączył przednie wycieraczki i spryskiwacz, widoczność przedniej szyby trochę się poprawiła. Wypadałoby odwiedzić myjnię, jednak nigdy nie ma na to czasu i chęci. Może przyjdzie deszcz, to trochę spłucze karoserię, a jak nie to pozostaje jeszcze studnia przed domem. Po dziesięciu minutach, wjechał w końcu na główną drogę prowadzącą do miasta. Kolejne kilometry miał już za sobą, włączył radio aby posłuchać jakiejś muzyki. Jednak w tym momencie leciały same reklamy, nawet zmiana stacji nic nie dała. Wkurzało go to, kiedyś tego nie było, jednak czasy się zmieniły. Reklamy są wszędzie, nie tylko w radiu czy telewizji. Na szczęście tego drugiego nie oglądał, z racji wyboru i braku prądu w swoim domu. Po pół godzinie, dotarł w końcu na ulicę Sienkiewicza w łodzi. Zajechał swoim patrolem na parking, wysiadł z auta i udał się do budynku. Jego biuro znajdowało się na parterze, dwa pomieszczenia dalej, od siedziby szefa. Otworzył drzwi z numerem 20 i wszedł do środka. Usiadł za biurkiem i sięgnął po papierosy, zaciągnął się tytoniowym dymem. Na zegarze wiszącym na ścianie, dochodziła dziesiąta. Pewnie już jest po naradzie, która u Brockiego zawsze odbywa się o dziewiątej godzinie. Gdyby jego obecność była niezbędna, dzwoniliby pewnie do niego. Jednak nic takiego nie miało miejsca, może to i dobrze. Kiedy w pomieszczeniu zrobiło się siwo od dymu, wstał z fotela i otworzył okno. Chwilę spoglądał na zewnątrz, widok z okna rozpościerał się na park, który znajdował się nieopodal komisariatu. Zieleń drzew wpływała kojąco na zszargane nerwy, jak mu coś nie szło w śledztwie, lubił na nie popatrzeć. Po chwili drzwi jego gabinetu się otworzyły, w progu stanął komisarz Brocki.

— Jesteś Karolu?

— Tak, jestem — odparł mężczyzna.

— Co robisz?

— Dopiero przyjechałem.

— Okej.

— Ma pan coś dla mnie? — Zapytał podwładny szefa.

— Na razie nic, ale nie martw się, znając życie, do końca tygodnia na pewno coś się wydarzy.

— Tak pan myśli?

— Przeczucie mnie raczej nie myli — odparł Brocki.

— To w takim razie czekamy.

— Aha, byłbym zapomniał.

— Tak szefie?.

— Jak już wypalisz papierosa, wpadnij do mnie na chwilę — oświadczył komisarz.

— Dobrze, przyjdę.

— To na razie.

Brocki zamknął za sobą drzwi, Karol usiadł z powrotem na fotelu i zaciągnął się papierosem. Przez otwarte okno, dało się usłyszeć w oddali syrenę policyjną. Pewnie drogówka puściła się za kimś w pościg, dużo jest tu takich nerwusów, co nie lubią przepisowo jeździć po drogach. Stąd te interwencje w środku poranka. Po spaleniu papierosa, Mokrzycki przymknął okno, jednak go nie zamykał, poprawił sobie kurtkę i ruszył do starego. Co on może od niego chcieć? Pewnie nic wielkiego, jednak trzeba się pofatygować. Przeszedł korytarzem kilka kroków i znalazł się przy drzwiach komisarza, zapukał na odczepnego, żeby nie wchodzić z marszu jak do siebie.

— Proszę.

Otworzył drzwi od gabinetu i wszedł do środka, oprócz starego w pomieszczeniu znajdował się ktoś jeszcze. Jakaś młoda kobieta, z wyglądu dwudziestokilkuletnia. Brunetka, w miarę wysoka, włosy miała spięte do tyłu, w koński ogon. Ubrana była w policyjny mundur, stała przed Brockim niemal na baczność.

— A, jesteś? — Odezwał się do mężczyzny.

— Jestem szefie.

— Chciałem ci przedstawić nasz nowy nabytek, wprost po szkole policyjnej.

— Młodszy aspirant, Justyna Głogowska.

Mokrzycki spojrzał na policjantkę, a ona na niego, zmierzyli się wzrokiem od stóp do głów.

— Miło mi poznać — odezwał się do niej.

— Mi również — dodała dziewczyna.

Podali sobie ręce na powitanie, dalej stojąc i czekając co będzie dalej.

— Jak już się poznaliście, to możecie usiąść — dodał komisarz.

— Okej.

Kobieta zajęła miejsce przy ścianie, Karol wybrał fotel po drugiej stronie pokoju.

— Zajmiesz się naszą panią Justyną — odparł szef.

— W jakim sensie? — Zapytał podkomisarz.

— No, wprowadzisz ją w zakres obowiązków, pokażesz co i jak, słowem weźmiesz ją pod

— swoje skrzydło — odparł uśmiechem szef.

— Mam robić za niańkę?

— Nie denerwuj się Karolu, ktoś musi.

— Nie ma kogoś innego? — Zapytał.

— Ty jesteś najlepszy — dodał Brocki.

— A Twardowski?

— On ma żonę.

— A ja miałem — odparł Mokrzycki.

— No właśnie, nie będzie zazdrosna.

Kobieta siedziała w fotelu lekko spięta, rozmowa nie szła w dobrym kierunku, a rozmawiali przecież o niej. Chciała się wtrącić, jednak nie wiedziała czy może to zrobić.

— Daj spokój Karolu, dasz radę — odparł szef.

— Ja się na nauczyciela nie nadaję.

— Nie musisz ją niczego uczyć, po prostu niech wszędzie chodzi z tobą, to sama załapie o co biega — dodał komisarz.

— No nie wiem.

— Zrób to dla mnie i dla policji — prosił Brocki.

— No dobra — odparł w końcu mężczyzna.

— Masz u siebie w pokoju drugie biurko?

— Mam.

— No właśnie, tylko dostawi się komputer i może kobieta działać.

Mokrzycki spojrzał na kobietę, ona jednak miała spuszczony wzrok, jakby czuła się tutaj niechciana. Takie piąte koło u wozu, które tylko przeszkadza a nie pomaga.

— Każdy kiedyś zaczynał, czy ja dawno temu, czy tu Karolu — odparł szef.

— Rozumiem, okej, zajmę się panią aspirant.

— To fajnie, że w końcu doszliśmy do porozumienia — stwierdził szef.

— Jeszcze coś?

— To wszystko, możecie iść do siebie.

Mokrzycki wstał z fotela, to samo zrobiła Justyna, mężczyzna otworzył drzwi gabinetu i puścił kobietę pierwszą, następnie sam wyszedł zamykając za sobą drzwi. Skierowali się do jego biura, tam też okazał się dżentelmenem, otwierając przed nią drzwi.

— Dziękuję — odparła kobieta.

— Może przejdziemy od razu na ty, będzie się nam łatwiej pracowało? — Zaproponował

— mężczyzna.

— Nie ma sprawy, Justyna jestem.

— Karol.

— Miło mi.

— Mnie również.

— Ale z początku nie było?

— No wiesz, kiepski ze mnie nauczyciel — odparł z uśmiechem.

— Postaram się nie robić kłopotów — dodała pani aspirant.

— No dobrze.

— Które moje biurko? — Zapytała.

— To przy ścianie.

— Można je przysunąć bliżej okna?

— Ależ oczywiście — dodał mężczyzna.

Oboje wzięli się za przemeblowanie pokoju, po chwili biurko stało już bliżej okna. Teraz kobieta będzie bliżej świata zewnętrznego, cokolwiek to znaczy.

— A jeśli chodzi o komputer.

— Mam swój — dodała Justyna.

— Ach tak?

— Tak.

— To spoko — dodał Karol.

— A ty używasz.

— Co?

— Komputer?

— Czasami, jak już muszę — odparł z uśmiechem.

— To idę po niego.

— Po co?

— No, po laptopa, mam go w samochodzie — odrzekła kobieta.

— No dobrze, idź.

Aspirant Głogowska wyszła z ich gabinetu, w tym czasie mężczyzna zapalił sobie papierosa. No tak, długo nie pobył sam, teraz swoją przestrzeń będzie musiał dzielić z kobietą. Ciekawe czy jej przeszkadza dym z papierosów? Bo jeśli tak, to mają poważny problem, on nie ma zamiaru rezygnować z tytoniu. Tylko dlatego że jest z nim kobieta, w dodatku pracownica policji. Po chwili kobieta wróciła, ze wspomnianym wcześniej laptopem i pudłem tekturowym. Usiadła na swoim miejscu i powoli zaczęła się urządzać, wyciągając z niego różne rzeczy. Postawiła nawet jakieś zdjęcie z ramką, na blacie biurka. Mokrzycki kontem oka starał się zobaczyć, co też na nim jest. Kobieta zauważyła jego reakcję, więc obróciła zdjęcie w jego stronę. Justyna była na nim w mundurze, w towarzystwie swoich rodziców, tak przynajmniej wnioskował.

— Rodzice nie byli przeciwni? — Zapytał.

— Słucham?

— No, że wstępujesz do policji — dodał.

— Może trochę, bali się o mnie, że mi się coś stanie — dodała kobieta.

— To prawda.

— Co takiego?

— Że to niebezpieczny zawód — odparł Mokrzycki.

— Zależy co się robi.

— Jesteśmy w wydziale zabójstw, nie w drogówce — zauważył mężczyzna.

— Nie szkodzi — odparła.

— Jak to nie szkodzi? Bardzo szkodzi.

— Jestem z tobą, to mnie obronisz — dodała Justyna.

— Nie jestem twoim ochroniarzem, tylko starszym kolegą — odparł Karol.

— Nie potrzebuję ochroniarza.

— Na pewno?

— Umiem się bronić — dodała pani aspirant.

— Doprawdy?

— Tak, posługiwać się bronią też umiem.

— Co jeszcze umiesz? — Zapytał mężczyzna.

— To na razie tyle.

— Aha.

— A co, mało?

— Tego nie powiedziałem, to czas zweryfikuje twoje umiejętności — odparł.

— Pewnie tak.

Kobieta wróciła do rozpakowywania swoich rzeczy, na widoku zostało jedynie zdjęcie i laptop. Resztę schowała do szuflady i szafki w biurku. Kiedy już skończyła, spojrzała z przerażeniem na zadymienie w pokoju i podeszła do okna, aby je otworzyć.

— Nie lubisz dymu? — Zapytał kobietę.

— Nie ma czym tu oddychać — odparła.

— Przyzwyczaisz się — odparł mężczyzna.

— Czyżby?

— A co nie?

— Raczej nie bardzo.

— Przecież nie będę wychodził do palarni — odparł.

— To pal przy otwartym oknie — dodała Justyna.

Dopiero jest tutaj kilka minut, a już zaczyna stawiać warunki co do niego. Co będzie dalej? Tego jeszcze nie może przewidzieć, w każdym bądź razie nie da sobą rządzić pani aspirant.

— To co robimy? — Zapytała w końcu.

— Już się rozpakowałaś?

— Tak.

— To pogrzeb sobie w internecie — dodał mężczyzna.

— Ale co mam szukać?

— Nie wiem, byle co aby zająć czas.

— Nie ma żądnej sprawy do prowadzenia? — Zapytała Mokrzyckiego.

— Akurat wszystkie się pokończyły.

— Serio?

— No tak, w ogóle to miałem być na urlopie, tylko nie chciałem się zgodzić, dlatego jestem

— w pracy — odparł podkomisarz.

— Nie lubię tak siedzieć bezczynnie — dodała Justyna.

— To idź po jakieś zapiekanki, albo inaczej chodźmy gdzieś na kawę — zaproponował.

— Już lepiej — zauważyła dziewczyna — przynajmniej ruszę się z miejsca.

— A broń już pobrałaś i odznakę?

— Jeszcze nie.

— To idź do magazynu i pobierz, a ja na ciebie poczekam — odparł Karol.

— A gdzie to jest?

— W piwnicy, na lewo i prosto.

— Okej, to idę.

— Idź.

Głogowska wyszła z gabinetu, Mokrzycki wyciągnął papierosa i zapalił go tak szybko, jak to było możliwe. Oczywiście miał zamiar go wypalić, zanim dziewczyna wróci z magazynu. Jeszcze tak się nie zachowywał, żeby na akord jarać fajkę. Ta cała Justyna zaczyna go stresować, swoim zachowaniem i w ogóle. Do tej pory był sam w pokoju, nie licząc Twardowskiego, który z nim przebywał jakiś czas temu. Co to za jeden? Otóż także podkomisarz policji, jednak pracujący w wydziale przestępstw gospodarczych. Dlaczego pracował z Mokrzyckim? Nie było ludzi do roboty, a sprawa nad którą pracował Karol, wymagała szerszego grona pracowników. Sam technicznie nie dawał rady, więc przydzielono mu Twardowskiego na jakiś czas. Było to już ponad rok temu, więc od tamtej pory dalej działał sam, aż do dzisiaj. Kiedy to szef oficjalnie przydzielił mu do opieki Justynę. Po spaleniu papierosa, Karol siedział i myślał nad zaistniałą sytuacją, aż do powrotu pani aspirant. Po pół godzinie zjawiła się w gabinecie, z bronią i odznaką. Widać było po jej oczach, że cieszy się z tego jak małe dziecko, wreszcie poczuła się jak prawdziwa policjantka.

— I co, masz już wszystko? — Zapytał kobietę.

— Chyba tak.

— To dobrze, jutro zostaw sobie mundur w domu, a przyjdź ubrana po cywilnemu.

— Dlaczego?

— Bo ja chodzę po cywilnemu, i ty też musisz, jeśli chcesz ze mną współpracować.

— Okej, rozumiem.

— Tylko ubierz się w coś wygodnego, a nie szpilki i mini — odparł Karol.

— Dobrze Karolu, znajdę w szafie coś odpowiedniego.

— Cieszę się że mnie rozumiesz.

— Jakże by inaczej — odparła Justyna.

— A teraz chodźmy coś zjeść.

— Brać broń ze sobą?

— Na razie schowaj do szuflady.

— Ale?

— Nikt ci nie ukradnie, spokojnie.

— Na pewno?

— Tak.

— No dobra.

Kobieta schowała broń i szelki operacyjne głęboko do biurka, zostawiając sobie jedynie odznakę. W końcu wyszli na korytarz, mężczyzna zamknął drzwi na klucz.

— Przeważnie nie zamykam, jednak ze względu na twoją broń.

— Mogę sobie dorobić klucz do zamka? — Zapytała go.

— Oczywiście.

— Dzięki.

— Po drodze wstąpimy do ślusarza, to sobie dorobisz.

Mężczyzna i kobieta wyszli z budynku komisariatu i udali się chodnikiem do kawiarni. Daleko nie mieli, może jakieś pięćset metrów. Większość gliniarzy przychodziła tutaj na kawę, w porze przerwy, czyli różnie, bo wiadomo jak policjanci pracują. Osiem godzin pracy nie jest tutaj normą, bo to nie fabryka. Więc pracę kończy się różnie, nawet późno w nocy, w zależności od potrzeb. Kiedy weszli do środka lokalu, część miejsc była już zajęta, jednak dwa wolne były jeszcze w kącie sali. Skorzystali więc z tego i się tam usadowili. Po chwili podeszła do nich kelnerka.

— Co podać? — Zapytała.

— Dla mnie kawa i zapiekanka.

— Dla mnie to samo — odparł mężczyzna.

— Okej.

Kobieta odeszła z zamówieniem, wtedy Karol zaczął rozmowę.

— Skąd jesteś? — Zapytał Justynę.

— Z Łodzi.

— Znaczy się tutejsza.

— Tak, a ty?

— Też tu mieszkałem.

— A teraz?

— Wyprowadziłem się za miasto.

— Daleko?

— Jakieś dwanaście kilometrów — odparł.

— Na wieś?

— Niezupełnie.

— To znaczy.

— Mieszkam w lesie.

— Słucham?

— Nie przesłyszałaś się — dodał Karol.

— Serio?

— No tak, kupiłem dom w lesie.

— Ale dlaczego?

— Bo ja wiem, może potrzebowałem zmiany otoczenia — stwierdził podkomisarz.

— A ty?

— Ja tradycyjnie w bloku — odparła kobieta.

— No tak, miastowa.

— Zawsze mieszkałam w mieście i tak już zostało — odparła Justyna.

— To ty masz fajnie, obcujesz z przyrodą — zauważyła.

— No tak.

— Ale masz tam wszystkie media?

— Raczej nie bardzo.

— To znaczy, czego nie masz? — Zapytała kobieta.

— Nie ma prądu i bieżącej wody.

— Czyli nie ma tam nic.

— Woda jest w studni, przed domem — odparł Karol.

— To masz spartańskie warunki — zauważyła Justyna.

— Możliwe że masz rację.

W tym momencie podeszła do nich kelnerka z zamówieniem, zaczęli więc jeść, i pić kawę.

— Jak dłużej popracujemy razem, to zaproszę cię do siebie na weekend — odparł.

— Z ciekawości skorzystam z zaproszenia.

— A twoi rodzice?

— To znaczy?

— Gdzie mieszkają?

— Też w Łodzi, tylko w innej dzielnicy — odparła kobieta.

— Czyli masz swoje mieszkanie? — Zapytał.

— Tak, ciasne ale własne.

— To ile metrów?

— 38.

— To faktycznie niewiele.

— Dla mnie samej, na razie wystarczy — zauważyła Justyna.

— Planujesz założyć rodzinę?

— Na razie o tym nie myślę, dopiero zaczęłam pracować, zresztą moje zajęcie nie sprzyja

— związkowi — odparła z uśmiechem.

— Czyli jesteś sama?

— Jak palec.

— To tak jak ja.

— A twoja żona?

— Razem z córką wyprowadziła się z miasta.

— Czyli jesteś po rozwodzie?

— Tak jak większość policjantów — odparł podkomisarz.

— To smutne.

— Czy ja wiem, gdybym był kim innym z zawodu, może związek by przetrwał, a tak nic z

— tego nie wyszło — dodał.

— To ja nawet nikogo nie szukam — odparła kobieta.

— Dlaczego?

— Jak mam się zaangażować w związek, a potem ma się on rozpaść.

— Może nie od razu.

— Ale z czasem.

— Kto wie — zauważył Karol.

Po zjedzeniu zapiekanek i wypiciu kawy, Mokrzycki zawołał kobietę, która ich obsługiwała.

— Rachunek proszę.

— Płacę za siebie — odparła kobieta.

— Jesteś za równouprawnieniem? — Zapytał ją.

— Nie chcę ciebie naciągać.

— Ja zapłacę teraz, a ty innym razem jak chcesz.

— Okej, tak może być — dodała.

Karol uregulował rachunek, po czym wyszli z lokalu na zewnątrz.

— To gdzie teraz?

— Dorobić klucz — odparł mężczyzna.

— Ach tak, to idziemy.

Aby dojść do punktu dorabiania kluczy, musieli przejść na drugą stronę ulicy, przeszli więc po pasach i udali się do ślusarza. Facet obsługujący ten interes, był akurat bez zajęcia, więc dorobił im klucz na poczekaniu.

— Ile się należy? — Zapytała kobieta.

— Piętnaście złotych.

Justyna wręczyła mężczyźnie pieniądze, przypięła świeżo dorobiony klucz do swojego breloka. Następnie wyszli na chodnik, udając się w drogę powrotną na komisariat. Kiedy byli już na parkingu, kobieta zapytała się Mokrzyckiego.

— Jeśli mieszkasz w lesie, to pewnie ten terenowy nissan jest twój.

— Tak, zgadłaś — odparł.

— W końcu pracuję w policji, umiem dedukować — zaśmiała się.

— To dobry początek — zauważył.

— Dawno go nie myłeś?

— Jakoś wiecznie brakuje mi czasu.

— Chęci pewnie też — odparła.

— Znowu zgadłaś.

— A twój to który? — Zapytał podkomisarz.

— Ten czerwony — wskazała palcem na toyotę.

— Yaris?

— Tak.

— Dla ciebie wystarczy — odparł.

— No pewnie, gdzie ja tak jeżdżę, tylko po mieście — dodała kobieta.

W końcu z parkingu przenieśli się do biura, Justyna otworzyła drzwi świeżo dorobionym kluczem.

— Działa — stwierdziła z zadowoleniem.

— To dobrze.

Przez resztę dnia Karol siedział w papierach, musiał je trochę uporządkować, dziewczyna zaś odpaliła swój laptop i przeglądała strony związane z policją. Takie do ogólnego wglądu pracowników, może akurat coś zauważy, na coś wpadnie i pomoże danemu wydziałowi w śledztwie. Za takie pomocne wskazówki, można załapać się na jakąś premię lub uznanie szefa. Po godzinie szesnastej, oboje stwierdzili że koniec na dzisiaj. Mokrzycki przeciągnął się na fotelu, i lekko ziewnął.

— Czyżbyś się nie wyspał dzisiaj?

— Coś mnie gniotło w nocy — odparł.

— Może jeż wszedł ci do posłania? — Zażartowała Justyna.

— Wszystko możliwe.

— To co, kończymy na dzisiaj?

— Raczej tak — odparł podkomisarz.

Justyna wzięła broń z biurka i założyła ją sobie, wyglądała jak jakiś gangster, tylko że kobieta. Oboje wyszli z biura i udali się na parking, mężczyzna wsiadł do nissana, kobieta zaś do swojej toyoty.

— Nie zapomnij o cywilnym ubraniu.

— Okej.

— Zaczekaj! — Krzyknęła kobieta, podbiegając do niego.

— Co zapomniałaś?

— Daj mi swój numer telefonu, a ja ci dam swój — odparła.

— Będziesz do mnie dzwonić w nocy? — Zapytał.

— No nie, ale jak już pracujemy razem.

— Okej rozumiem.

Karol podał jej numer, kobieta puściła mu sygnał, żeby mu się wyświetliło.

— Mam — odparła z uśmiechem.

— To na razie!

— Do jutra!

Teraz już każde odjechało w swoim kierunku, Justyna w stronę centrum, Karol w odwrotnym kierunku, do wylotówki z miasta. Trafił akurat na popołudniowe korki, jednak w tym momencie więcej aut jechało w odwrotnym kierunku. Po pół godzinie był już na leśnej drodze, do swojego domu, jeszcze tylko dwa kilometry przez las i będzie na miejscu. Tak też się stało, wjechał autem do szopy, następnie wysiadł i zamknął drzwi. Wreszcie spokój, tylko przyroda dookoła i on sam. Kiedy wszedł do mieszkania, zauważył że kubek na herbatę stoi w innym miejscu, niż go zostawił. Czyżby podczas jego nieobecności, ktoś odwiedził to miejsce? Wszystko możliwe, tylko kto? Rozejrzał się dokładnie po obejściu, jednak nic niepokojącego nie zauważył. A może mu się tylko tak wydaje? Raczej nie, policjant potrafi rozpoznać takie rzeczy, jeśli chodzi o ślady. A on był w tym dobry, więc raczej ktoś go odwiedził. Jednak co tu się dziwić, skoro nie zamyka domu na klucz. Na pierwszy rzut oka nic nie zginęło, zapewne jakiś człowiek chciał się napić wody. Która stała na krześle w wiadrze. Ale dosyć gdybania, Karol nalał wody do czajnika i postawił na gaz. Zrobi sobie kawę, bo ma akurat na nią ochotę. Kiedy już ją zaparzył, wyszedł z kubkiem przed dom i usiadł na ławce. Wyciągnął papierosy i zapalił jednego, zaciągnął się porządnie dymem. Rozejrzał się spokojnie po lesie, który go otaczał. Oprócz śpiewu ptaków, niczego nie słyszał na ten moment. Nagle w zaroślach coś się poruszyło, odruchowo sięgnął po pistolet, jednak go nie wyciągał. Czekał aż się wszystko wyjaśni, no i się wyjaśniło. Z krzaków wyszedł jakiś pan z koszykiem w ręku, spojrzał na Mokrzyckiego i się uśmiechnął.

— Dzień dobry panu.

— Dzień dobry.

— Ładny dzień dzisiaj mamy — dodał.

— Faktycznie.

— A ja się na grzyby wybrałem.

— I co? Są jakieś? — Zapytał gospodarz.

— Jakieś tam są, ale niedużo, sucho się zrobiło — odparł nieznajomy.

— To prawda.

Mężczyzna podszedł do ławki, na której siedział podkomisarz.

— Pozwoli pan że się przedstawię, Orczyk Stanisław.

— Mokrzycki Karol.

— Miło mi poznać.

— To skąd pan idzie?

— Od tamtej strony — pokazał ręką mężczyzna.

— Jest pan autem?

— Tak, zostawiłem przy polanie, jakieś trzy kilometry stąd.

Mokrzycki zajrzał mężczyźnie do koszyka, miał tam kilka prawdziwków, parę podgrzybków i maślaków, razem z pół koszyka.

— Zbiera pan na suszenie? — Zapytał.

— Raczej tak, w słoiki za bardzo nie lubię się bawić, a tak wysuszę i mam — odparł.

— A pan tu mieszka?

— Tak jak widać — odparł Mokrzycki.

— Fajne miejsce, też bym tak chciał.

— To jaki problem?

— Wie pan, żona nigdy by się nie zgodziła na przeprowadzkę do lasu — zauważył mężczyzna.

— Wiem coś o tym.

— A pan tu sam mieszka?

— Tak się złożyło.

— To super sprawa, taki azyl od świata zewnętrznego.

— Poniekąd.

— To jest pan leśniczym?

— Nie bardzo.

— To co pan robi, jeśli można spytać?

— Jestem policjantem — odparł Mokrzycki.

— Serio?

— Tak — mężczyzna uchylił kurtkę, zza której ukazał się pistolet.

— O cholera, faktycznie.

— To rzadko spotykane, policjant w lesie — zauważył mężczyzna.

— Tak się złożyło.

— No nic, pański wybór, i tak panu zazdroszczę tego miejsca — dodał grzybiarz.

— A może napije się pan ze mną kawy? — Zapytał Karol.

— Jeśli to nie problem.

— Ależ skąd.

— To bardzo chętnie.

Mokrzycki wszedł do kuchni, po kilku minutach wrócił z kubkiem kawy dla pana Orczyka.

— Bardzo dziękuję.

— Smacznego!

— Nawzajem.

Teraz obaj mężczyźni siedzieli na ławce przed domem, i pili kawę w otoczeniu przyrody.

— Długo pan tu mieszka?

— Kilka miesięcy.

— To zimę już pan zaliczył?

— Tak.

— To pewnie ma pan terenowe auto?

— Tak, nissana patrol.

— To fajne auto, w sam raz na taki teren.

— Sprawdza się — odparł Mokrzycki.

Po wypiciu kawy obaj mężczyźni jeszcze trochę porozmawiali, w końcu grzybiarz wstał z ławki.

— Na mnie powoli już czas, muszę wracać do auta, bo mnie noc złapie — odparł.

— Trafi pan z powrotem?

— Tak.

— To powodzenia.

— Dziękuję za kawę i miłą rozmowę — dodał mężczyzna.

— Ja również dziękuję, rzadko mnie ktoś odwiedza.

— Do zobaczenia.

— Do widzenia.

Mężczyzna wziął swój kosz z grzybami, podał Karolowi rękę na do widzenia i ruszył między drzewa w drogę powrotną. Po chwili zniknął z pola widzenia, tylko jeszcze odgłos łamanych gałązek dochodził z oddali. Ale i to przestało być słyszane, dla uszu mężczyzny. Mokrzycki został znowu sam, zapalił drugiego papierosa i się zaciągnął, tytoń w takim miejscu smakował wyśmienicie. Spojrzał na zegarek, dochodziła osiemnasta, jeszcze trochę i zacznie szarzeć, aż w końcu słońce schowa się za horyzontem. Nagle zadzwonił telefon, Karol wyciągnął go z kieszeni i spojrzał na wyświetlacz. To dzwoniła jego nowa znajoma, właścicielka toyoty yaris.

— Halo?

— Karol?

— Tak.

— Z tej strony Justyna.

— Właśnie widzę.

— Masz tam zasięg?

— Jakiś tam mam — odparł mężczyzna.

— To fajnie.

— Też tak uważam.

— Co robisz?

— Palę papierosa.

— Nudzisz się?

— Bo ja wiem.

— Mogę wpaść na kawę? — Zapytała kobieta.

— Dzisiaj?

— No tak.

— A trafisz?

— Mam nawigację.

— Nie wiem czy pomoże.

— To mnie poprowadzisz — odparła Justyna.

— Jak chcesz.

— To gdzie mam jechać?

— Kieruj się z naszego komisariatu na wschód.

— A dalej?

— Dziesięć kilometrów za miastem, będzie taka leśna droga, skręcisz w prawo.

— I co dalej?

— Po dwóch kilometrach dojedziesz do domu, to będzie mój.

— Okej, spróbuję — odparł kobieta.

— To czekam.

— Na razie.

— I jeszcze jedno.

— Tak?

— Masz zamiar zostać na noc?

— Jak mnie nie wypędzisz — odparła.

— To weź sobie śpiwór, masz jakiś?

— Coś tam mam.

— Bo ja mam tylko jedno łóżko — dodał Karol.

— Okej.

— To na razie.

Mokrzyckiego trochę zdziwiła propozycja kobiety, w końcu dopiero się dzisiaj poznali. Ale skoro chce go odwiedzić w tej głuszy, to nie ma nic przeciwko. Jeśli mają razem pracować, to jest ku temu okazja żeby się lepiej poznać. Swoją drogą, odważna kobieta że decyduje się do niego przyjechać na noc. Przecież może ją wykorzystać, seksualnie nawet. Jednak to jego podwładna, więc raczej nie wypada tego na razie robić. Co by na to powiedział Brocki? Kiedy by się o tym dowiedział? Zresztą po co się martwić na zapas, jeszcze nawet nie przyjechała, może po drodze zrezygnuje i zawróci. Kiedy tak siedział na ławce i palił kolejnego papierosa, usłyszał głos silnika, po chwili zza drzew wyłoniła się toyota. Za kierownicą siedziała jego znajoma, z uśmiechem na ustach. Zajechała przed dom, wyłączyła silnik i wysiadła z samochodu.

— Kurde, trafiłam — odezwała się do mężczyzny.

— Za pierwszym razem, brawo!

Podeszła do niego i usiadła obok na ławce, ubrana była w dżinsy i bluzkę a więc na sportowo.

— Co robisz? — Zapytała.

— Palę.

— Masz kawę?

— Tak, ale trzeba zaparzyć.

— Pokażesz mi na czym?

— Oczywiście, chodź za mną.

Mężczyzna wszedł do mieszkania ze swoim gościem, który rozglądał się ciekawie po wszystkich kątach. Kiedy byli w kuchni, pokazał jej wiadro z wodą i kuchenkę.

— Tutaj masz czajnik.

— A ty nie pijesz?

— Już piłem, wcześniej odwiedził mnie jakiś grzybiarz.

— To sobie zrobię.

Karol tylko patrzył, jak Justyna sobie radzi z tym parzeniem. Jednak kobieta dała sobie radę, i po kilku minutach kawa już była gotowa.

— Idziemy na dwór?

— Oczywiście, tam smakuje najlepiej — dodał Mokrzycki.

Udali się więc przed dom i usiedli na ławce, mężczyzna zapalił papierosa, kobieta zrobiła łyk kawy. Rozejrzała się dookoła z błyskiem w oczach.

— Fajnie tu masz — zauważyła.

— Mi też się podoba.

— Niezłe miejsce na weekendowe wypady.

— I nie tylko.

— No tak, przecież ty tu mieszkasz na co dzień — zauważyła kobieta.

— Właśnie.

— I kawa smakuje jakoś inaczej, lepiej — dodała Justyna.

— Jak droga? — Zapytał Mokrzycki.

— Nawet znośna, nie wiem jak po deszczu, czy też śniegu.

— Wtedy gorzej, wiadomo — odparł mężczyzna.

— No tak, moje autko to ni twój nissan.

— To prawda.

Kiedy tak siedzieli i sobie rozmawiali, słońce powoli zaszło i zrobiło się szaro, żeby nie powiedzieć ciemno. Gwiazdy zaczęły się pojawiać na niebie i zrobiło się strasznie cicho.

— Idziemy do środka? — Zapytał mężczyzna.

— Tylko wezmę śpiwór z auta.

— Okej.

Dziewczyna wzięła pakunek z tylnego siedzenia, zamknęła drzwi na klucz i udała się z gospodarzem do środka. Karol zapalił świecę zapałkami, potem drugą, w kuchni zrobiło się na tyle jasno że było wszystko widać.

— Zjemy coś? — Zapytał.

— A co masz?

— Chleb, konserwy, cebulę, jajka.

— To może jakąś jajecznicę?

— Okej.

Mężczyzna postawił patelnię na gaz, na drugim palniku czajnik z wodą na herbatę. Wyciągnął z pudełka kilka jajek i wbił je do patelni, pokroił kiełbasę w plasterki, cebulę w prążki, posolił to wszystko i wymieszał parę razy.

— Gdzie masz talerze? — Zapytała kobieta.

— W kredensie, na dole.

— Już widzę.

Justyna nakryła do stołu, Karol nałożył jajecznicę na talerze, ukroił chleb, wlał wrzątek do kubków. Usiedli do stołu, zapach jedzenia rozpłynął się po izbie.

— Wygląda apetycznie — zauważyła Justyna.

— Smacznego!

— Wzajemnie!

Zaczęli więc jeść, danie główne rozpływało się jej w ustach, tak się nim zajadała. Mokrzycki spoglądał na nią z uśmiechem, widząc jej zadowolenie. Jedzenie w szybkim tempie znikało z talerza kobiety, na koniec resztką chleba starła tłuszcz i wsadziła go sobie do ust, popijając herbatą.

— Widzę że ci smakowało?

— Dawno takiego czegoś nie jadłam, pycha!

— Cieszy mnie to — odparł Karol.

— Za to pozmywasz po kolacji.

— Teraz?

— Możesz rano, bo już ciemno.

— Okej, tak zrobię — dodała.

Po wieczerzy rozsiedli się w fotelach, i zaczęli rozmawiać, o minionym dniu. Mokrzycki zapalił sobie papierosa, wstał z miejsca i podszedł do okna aby je uchylić. Wiedział że Justyna nie lubi dymu w pomieszczeniu.

— To już ostatni przed snem — dodał.

— Okej, jesteś u siebie.

— Ale będziesz tu spać.

— No tak.

— Więc przewietrzymy przed snem.

— Dobry pomysł — odparła pani aspirant.

— O której wstajemy?

— Myślę że jak się wyśpimy — dodał Mokrzycki.

— A co na to komisarz?

— Powiem że byliśmy w terenie.

— I co, uwierzy?

— Już nie raz tak robiłem — odparł z uśmiechem mężczyzna.

— Okej.

Przed dwudziestą drugą, postanowili się położyć, przez otwarte okno dało się słyszeć pohukiwanie sowy. Justyna pościeliła sobie śpiwór na podłodze, nieopodal łóżka Karola. Mężczyzna położył się na tapczanie i przykrył kocem, kobieta wślizgnęła się w swój kokon.

— Będzie ci tam wygodnie? — Zapytał.

— Dam radę.

— Okej.

— Wiesz co?

— Tak?

— Sama bym tu chyba dostała zawału — odparła.

— Serio /

— No tak!

— Zgaś jeszcze świece — dodał.

— Okej.

W pokoju zrobiło się ciemno, jak w jakimś grobowcu. Las żył swoim życiem, a oni swoim, dzieliła ich tylko ściana domu w którym spali. — Jak on może tutaj mieszkać — pomyślała sobie kobieta, wiercąc się w śpiworze. Ne pamięta kiedy zasnęła, było jej trochę twardo, jednak sama się na to pisała. Na drugi raz skombinuje jakieś łóżko polowe, lub coś w tym rodzaju. Wtedy będzie jej o wiele lepiej. Nad ranem zechciało jej się do ubikacji, jednak bała się budzić gospodarza. Więc trąc nogami, starała się wytrzymać do rana. Kiedy zrobiło się w miarę jasno, i zobaczyła że Karol się przewraca z boku na bok, odezwała się do niego.

— Karol?

— Tak?

— Gdzie tu masz kibelek?

— Na dworze, przy szopie.

— Na dworze?

— No tak.

— Pójdziesz ze mną?

— A sama nie możesz?

— No, mogę.

— To idź i nie marudź.

Chcąc nie chcąc kobieta wyślizgnęła się z ciepłego śpiwora, i wyszła na zewnątrz budynku. Ranek był wilgotny, rosa opadła na trawę, jednak przy domu było wyłożone cegłami. Więc bez problemu dostała się do wychodka. Tam za długo nie siedziała, tylko tyle ile musiała, po prostu miała stracha, i to ona policjantka. Po powrocie do pokoju, znowu wskoczyła do śpiwora. Spojrzała na zegarek, dochodziła siódma, w sumie pora już wstawać.

— Karol?

— Tak?

— Już siódma.

— To co.

— Może wstanę i zaparzę kawę?

— Jak chcesz.

Kobieta ponownie wyszła ze śpiwora, zwinęła go i położyła na fotelu. Udała się do kuchni, tam postawiła czajnik z wodą na gazie. Wyciągnęła z chlebaka chleb i ukroiła kilka kromek, potem posmarowała je masłem i dżemem. W końcu zalała wrzątkiem kawę w kubkach. Kiedy śniadanie było już gotowe, zawołała gospodarza.

— Chodź jeść!

— Już?

— No tak.

— Okej, już wstaję.

Trochę to trwało, zanim Mokrzycki zjawił się w kuchni, jednak w końcu usiadł za stołem.

— Smacznego! — Odezwała się Justyna.

— Wzajemnie.

— Kanapki z dżemem?

— Tak, a co nie lubisz?

— Nie, no zjem — odparł mężczyzna.

— Nie wiedziałam co na szybko przygotować — tłumaczyła się Justyna.

— Jest dobrze, nic się nie martw.

Śniadanie jedli w milczeniu, jednak zaraz po zjedzeniu Karol wyszedł na papierosa. Kobieta wyniosła im kawę na ławkę.

— Tutaj wypijemy — odparła z uśmiechem.

— Dobry pomysł.

Samochód pani aspirant był cały mokry od rosy, stał bezpośrednio na dworze więc go zwilżyło. Patrzyli teraz przed siebie na drzewa, które ich zewsząd otaczały, powoli ptaki zaczęły gwizdać w oddali. Wsłuchiwali się w ten dźwięk.

— Jak ci się spało? — Zapytał.

— W miarę dobrze.

— Nie kłam, plecy cię pewnie bolą — zauważył Karol.

— Dam radę.

— Następnym razem, skombinuję jakieś rozkładane łóżko — odparła.

— A więc odwiedzisz mnie jeszcze?

— Kto powiedział że nie?

— Tak tylko pytam — zaśmiał się podinspektor.

— Nie tak łatwo mnie zrazić do czegoś — zauważyła kobieta.

— W końcu jesteś policjantką, musisz być twarda.

— No pewnie.

— I dobrze.

Po porannej kawie i papierosie, zaczęli się powoli zbierać do pracy, kiedy zadzwonił telefon Mokrzyckiego. Mężczyzna spojrzał na wyświetlacz, był to szef, ciekawe co chce?

— Halo szefie?

— Karol?

— Tak, to ja.

— Słuchaj mnie uważnie.

— Tak?

— Niedaleko ciebie, parę kilometrów dalej, znaleziono w lesie martwego człowieka. Jedź po swoją uczennicę i zajrzyjcie tam, teren jest już zabezpieczany. Przy głównej drodze stoi radiowóz, pokieruje ciebie na miejsce.

— Okej szefie, zrozumiałem.

Mokrzycki rozłączył się i schował telefon do kieszeni.

— Kto to był? — Zapytała go.

— Dzwonił szef, znaleźli w lesie ciało, mamy jechać to sprawdzić.

— To jedźmy.

— Pojedziemy moim — odparł podkomisarz.

— A moje auto?

— Zostanie tutaj, nic mu się nie będzie.

— No dobra.

Karol otworzył drzwi od szopy, wsiadł do swojego nissana i wyjechał na zewnątrz, dołączyła do niego kobieta. Ruszył teraz leśną drogą w kierunku szosy. Kiedy dotarli do głównej drogi, skręcił w prawo i wjechał na asfalt. Po trzech kilometrach, zauważył wspomniany przez szefa wóz policyjny. Zatrzymali się koło niego.

— Gdzie ten nieboszczyk? — Zapytał funkcjonariusza.

— Tam w głębi, przy polanie panie komisarzu.

— Okej, dzięki.

Ruszyli leśną drogą we wskazanym kierunku, po kilkuset metrach dotarli na miejsce. Były tam już dwa radiowozy i auto do przewozu zwłok z prosektorium. Teren był zabezpieczony taśmą, czekali jedynie na niego.

— Dobrze że pan jest — odezwał się jeden z policjantów.

— Kto go znalazł? — Zapytał Mokrzycki.

— Jakiś grzybiarz.

— Gdzie on jest?

— Pojechał do domu, dostał wezwanie na jutro.

— Okej, nic nie ruszaliście?

— Nie, panie komisarzu.

Mokrzycki z Justyną przeszli na teren ze zwłokami. Kiedy do niego podeszli, zobaczyli mężczyznę, leżącego bokiem w krzakach. Karol założył lateksowe rękawiczki, delikatnie obrócił zwłoki na wznak, wtedy oniemiał.

— Cholera!

— Co takiego? — Zapytała pani aspirant.

— Znam tego człowieka, to znaczy znałem.

— Skąd?

— Był wczoraj u mnie.

— Kiedy?

— Po obiedzie, jak wróciłem z pracy.

— Co chciał?

— Zbierał grzyby i podszedł do domu, napiliśmy się kawy.

— Co było potem?

— Nic, porozmawialiśmy trochę, a potem wrócił skąd przyszedł, mówił że niedaleko

— zostawił auto na polanie.

— Jakie auto?

— Nie mówił.

— Czyli ktoś to auto zabrał — stwierdziła kobieta.

— Wszystko możliwe.

Mokrzycki zaczął przeglądać jego kieszenie, jednak nic nie znalazł, widocznie ktoś go uprzedził. Ciało zdążyło już trochę zsinieć, widocznie leżało już kilka lub kilkanaście godzin. Na zewnątrz nie było widać śladów walki, jedynie z tyłu głowy był widoczny krwawy ślad. Jakby od uderzenia tępym narzędziem, pod plecami denata też nic nie było. Oboje z Justyną zaczęli przeglądać trawę obok zwłok mężczyzny. Jednak nic nie znaleźli.

— Jak myślisz, kto go zabił? — Spytała kobieta.

— Tego nie wiem.

— Na pewno nie umarł śmiercią naturalną — odparł Mokrzycki.

— Więc rabunek?

— Możliwe, nie ma przy nim auta ani dokumentów, portfela, zegarka.

— Nosił zegarek?

— Widzisz ten ślad na ręce?

— Tak, obrączki też nie ma.

— Faktycznie.

— Będzie ciężko ustalić jego tożsamość — odparła kobieta.

— Niezupełnie.

— Dlaczego tak twierdzisz?

— Bo on mi się przedstawił, ja jemu też, czekaj jak on się nazywa — chciał sobie przypomnieć.

— Orczyk, Orczyk, Stanisław, tak.

— Nazywał się Orczyk Stanisław — dodał mężczyzna.

— Na pewno?

— No wiesz, tak mi się przedstawił, raczej nie miał powodów aby kłamać.

— Możliwe — stwierdziła Justyna.

— To już coś wiemy, a na podstawie tego dowiemy się gdzie mieszka i jakie auto zginęło.

— No i poznamy jego żonę.

— Teraz już wdowę po nim — zauważył Mokrzycki.

Jeszcze chwilę pokręcili się po terenie, w końcu podkomisarz dał sygnał technikom, aby zrobili zdjęcia i zabrali zwłoki do badania. Na wyniki trzeba będzie trochę poczekać, jednak na razie nigdzie im się nie spieszyło.

— To co, jedziemy na komendę?

— Chyba tak, już nic tu nie znajdziemy — odparł mężczyzna.

Oboje wyszli poza teren ogrodzony taśmą, Karol zapalił papierosa i zamyślił się. Chciał sobie to wszystko poukładać w głowie, nie mógł uwierzyć w to, że człowiek z którym wczoraj rozmawiał już nie żyje. Jakie to życie jest kruche i nieprzewidywalne. W tym czasie co Mokrzycki palił, jego asystentka jeszcze się rozglądała po terenie, jednak bez skutku.

— A ten grzyb?

— Jaki grzyb?

— Leży tam, w trawie — odparła Justyna.

— Pokaż go.

Oboje podeszli do prawdziwka, leżącego nieopodal terenu, który zabezpieczyła policja.

— No jest — odparł Mokrzycki.

— Mówiłeś że facet zbierał grzyby.

— No tak, miał w koszu sporą ilość.

— To może jeden z nich.

— Myślisz że będą na nim jakieś ślady?

— Wszystko możliwe — odparła kobieta.

— Nie ma auta, kosza z grzybami, tylko ten jeden prawdziwek — zauważył Karol. Delikatnie wziął grzyba i wsadził go do woreczka, zabezpieczając aby nie wypadł.

— To też weźcie do sprawdzenia — zwrócił się do techników.

— Okej panie komisarzu.

— Teraz możemy już jechać.

— No tak.

Oboje wsiedli do nissana, Mokrzycki wycofał auto i powoli ruszył w stronę głównej drogi. Po kilku minutach byli już na asfalcie, kierując się do miasta. Dochodziła jedenasta, więc z porannych korków pozostały tylko wspomnienia. No i dobrze, nikt nie lubi przemieszczać się w żółwim tempie. Kiedy dojechali w końcu na policyjny parking, wysiedli z auta i udali się prosto do gabinetu szefa, żeby zdać mu relację. Mokrzycki zapukał w drzwi, po chwili usłyszał głos Brockiego.

— Wejść!

Oboje weszli do środka, mężczyzna puścił swoją partnerkę przodem, zamykając za sobą drzwi.

— Dzień dobry szefie.

— Siadajcie.

Policjanci zajęli swoje miejsca, Justyna przy ścianie, Karol po drugiej stronie.

— No i coście się dowiedzieli? — Zwrócił się do Mokrzyckiego.

— Denat znaleziony w lesie, to mężczyzna około pięćdziesiątki, zabity prawdopodobnie

— tępym narzędziem w tył głowy. Nie znaleźliśmy przy nim żadnych dokumentów, wygląda

— to na rabunek. Napastnik lub też napastnicy zabrali ofierze zegarek i obrączkę, jak też

— samochód ofiary.

— A skąd wiadomo że był samochodem? — Zapytał Brocki.

— Widzi pan szefie, ja znam tego człowieka.

— Skąd?

— Wczoraj po pracy, siedziałem na ławce przed domem, i ten człowiek przyszedł do mnie.

— Zbierał grzyby do koszyka w okolicy, aż zawędrował pod mój dom.

— Rozmawiałeś z nim?

— Tak, nawet się sobie przedstawiliśmy, zrobiłem mu kawy, bo sam piłem w międzyczasie.

— To jak się nazywa? — Zapytał komisarz.

— Orczyk Stanisław.

— Na pewno?

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 39.77