kim jesteśmy?
Nazywamy się Kuba Strzelecki i Agata Siciak. Od 2011 roku podróżujemy wspólnie i spełniamy swoje marzenia o odwiedzeniu niezwykłych miejsc czy poznaniu ciekawych ludzi. Do tej pory byliśmy w 24 krajach na 3 kontynentach, starając się przy tym wydać jak najmniej. Dzięki ustaleniu odpowiednich priorytetów i pozbyciu się „nadbagażu” mogliśmy często pozwolić sobie nawet na pięciomiesięczne wyjazdy podczas których zwiedzaliśmy niejedno państwo, poznając jego kulturę, kuchnię czy po prostu podziwiając piękne krajobrazy.
Od 2016 roku możemy nazywać się blogerami podróżniczymi, ponieważ wtedy narodził się niniejszy blog — EkstraMisja.pl. To na nim pojawiają się nasze relacje z wyjazdów, tutaj przedstawiamy wyniki testów sprzętów czy po prostu inspirujemy do wyjazdów i poznawania nowych miejsc.
Zaczynaliśmy od jednej walizki wypełnionej po brzegi jedzeniem (serio). Szykowaliśmy wtedy się swój pierwszy wspólny, trzydniowy i sylwestrowy wypad w góry. Spodziewaliśmy się, że wszystkie sklepy w okolicy będą pozamykane. Woleliśmy się zabezpieczyć, aby przetrwać ten gorący okres. I żeby nie było, nie jesteśmy z tego bagażu dumni. Traktujemy go raczej jako memento dla nas i wszystkich zaczynających podróże. Na miejscu okazało się, że mamy tuż przy kwaterze sklep spożywczy jednej z większych sieci. Dostaliśmy nauczkę i od tamtej pory bacznie dobieraliśmy swój bagaż pod konkretny wyjazd. Długo jednak zajęło nam dochodzenie do wniosku, że tak naprawdę nie potrzebujemy tony rzeczy, by wyjeżdżać gdzieś na dłużej.
Z każdym wyjazdem nabywaliśmy doświadczenie, dochodziliśmy do różnych wniosków. Dzisiaj jesteśmy w stanie załadować się do 40-litrowych plecaków na miesiąc czy dwa (biorąc pod uwagę, że połowę miejsca zajmują namiot, śpiwory i kuchenka). Jest to nasz osobisty, mały sukces. I duma, bo zdjęcie wypełnionej jedzeniem walizki już mało ma z nami wspólnego.
Nie tylko wielkość bagażu uległa zmianie. Po każdej krótszej czy dłuższej wyprawie uznawaliśmy, że przekroczyliśmy pewną granicę, że następną ustalamy gdzieś dalej. I tak, z każdym rokiem wyjeżdżaliśmy coraz dalej i z coraz bardziej śmiałym pomysłem.
Projekty, z których jesteśmy szczególnie zadowoleni i które wspominamy z łezką w oku?
1. Miesięczny wyjazd do Pragi, gdzie spędziliśmy połowę wakacji poznając praskie zabytki i atrakcje.
2. Nadmorskie opowieści — rowerem po polskim wybrzeżu. Ponad miesiąc zwiedzania nadbałtyckich, polskich miast i miasteczek, poczynając od Świnoujścia a na Piaskach kończąc. Łącznie około 1700 km.
3. Eks. Misja do Gruzji. Ponad miesięczna wyprawa przez kraj khinkali i chaczapuri, zwiedzając ciekawe miejscowości i atrakcje w różnych jego regionach. Pokonaliśmy wtedy około 2500 km marszrutkami, z buta lub pociągiem.
4. GreenVelo Ekstra Tour, czyli rowerem po Green Velo. To niemal dwumiesięczna wyprawa na dwóch kółkach przez siedem województw wschodniej Polski. Przejechaliśmy wtedy ponad 2500 km.
5. Ekstra13 — niemal pięciomiesięczna, rowerowa wyprawa przez trzynaście krajów Europy Południowej. Dojechaliśmy do Grecji i wróciliśmy z powrotem do Polski. Całość to 5750 km wspaniałej przygody.
6. Minivanem w Polskę ruszamy — to dwutygodniowa podróż własnoręcznie przerobionym na domek na kółkach Nissanem Sereną (nazwaliśmy go pieszczotliwie Bomblem) z 1996 roku. Przejechaliśmy 2575 km przez centralne i wschodnie regiony Polski, odwiedzając przy tym 10 województw. Weszliśmy na 3 szczyty Korony Gór Polski, wędrowaliśmy przez 3 Parki Narodowe. Nie wydaliśmy ani złotówki na nocleg, a dach nad głową czy zaplecze kuchenne zapewniał nam nasz samochód.
7. Zimowanie w Hiszpanii. Pierwsze cztery miesiące roku 2021 spędziliśmy podróżując naszym samochodem przez Europę Zachodnią. Najwięcej czasu spędziliśmy w Hiszpanii, odwiedzając tamtejsze wybrzeże Morza Śródziemnego oraz atrakcje oddalone nieco w głąb lądu.
Przerwa od hiszpanii
Nie będziemy ukrywać, że kurs na Gibraltar obraliśmy trochę spontanicznie w czasie naszej kilkutygodniowej podróży po Hiszpanii w 2021 roku.
Głównym środkiem lokomocji podczas tej wyprawy stał się nasz Nissan Serena z 1996 roku, którego pieszczotliwie nazwaliśmy Bomblem. Ci którzy nas śledzą od dłuższego czasu wiedzą, że zakupiliśmy go latem 2019 roku i od tamtej pory nie wyobrażamy sobie podróżowania inaczej. Przerobiliśmy jego wnętrze, by dostosować go do dalszych wypraw. Chcieliśmy, by skutecznie zastąpił nam namiot, a nawet polepszył komfort podróży. Zbudowaliśmy łóżko, swego rodzaju szafę i wstawiliśmy dwie szerokie, składane pufy kupione w znanym niemieckim supermarkecie. Na dachu zamontowaliśmy kilkuset litrowy box, by umożliwić zabranie tego wszystkiego co wydało się nam niezbędne. Dołożyliśmy dwa panele solarne, dodatkowy akumulator, pompkę wody, ogrzewanie postojowe oraz lodówkę. Zamontowaliśmy również własnoręcznie wykonaną markizę.
Najpierw była niepewność
Nie było dla nas wcale oczywiste, że odwiedzimy Gibraltar w czasie tej podróży przez Europę. Czytaliśmy wiele sprzecznych informacji podawanych zarówno przez rządowe strony jak i „zwykłych” Kowalskich i Nowaków. Jedni informowali, że nie da się wjechać na ten fragment Wielkiej Brytanii bez negatywnych testów na obecność Covid-19. Inni ogłaszali sukces, kiedy bez problemu przeszli kontrolę na granicy. Jednak jak to zwykle w naszym życiu bywało do tej pory, postanowiliśmy i tym razem na własnej skórze przekonać się ile jest prawdy w przekazach medialnych oraz rządowych i skonfrontować to z rzeczywistością. Wszak gdybyśmy opierali się tylko na informacjach z gazet czy telewizji, początek roku 2021 przesiedzielibyśmy w Polsce bojąc się wyściubić nos za próg domu. Poza tym nie mieliśmy nic do stracenia. Najwyżej nie zostalibyśmy wpuszczeni na teren Wielkiej Brytanii.
Bezpieczne miejsce dla Bombla
Kiedy już wysiedzieliśmy się na plaży nieopodal miasteczka La Linea, wyszukaliśmy parking położony najbliżej granicy hiszpańsko-brytyjskiej. Słyszeliśmy, że służby graniczne na tym przejściu lubią zatrzymywać samochody na „obcych” blachach i przeszukiwać je w celu wyłapania kontrabandy. Nie chcieliśmy ryzykować i narażać się na stres. I tak już sama myśl, że możemy odbić się od bramek kontroli była dla nas mocno stresująca.
Wynaleźliśmy miejsce około 500 metrów od granicy. Bezpłatne, na w miarę ruchliwej drodze, gdzie pojawiała się często policja. Chcieliśmy mieć przynajmniej minimalną pewność, że Bombel będzie bezpieczny gdy my oddamy się wielogodzinnym spacerom po Gibraltarze.
Kontrola graniczna
Zbliżyliśmy się do punktu kontroli. Zobaczyliśmy, jak ludzie z dużym spokojem podchodzą do mundurowych, pokazują dowody i zostają przepuszczeni dalej. Samochody podobnie, choć te spędzają na granicy ciut więcej czasu. Wyjęliśmy swoje dokumenty i udając pewność siebie mignęliśmy nimi przed nosem mundurowego jak robiła to większość przechodzących. Mężczyzna może by i przepuścił nas bez większego zainteresowania, ale ewidentnie orzełek na dowodzie zwrócił jego uwagę. I już myśleliśmy, że zacznie pytać o testy, o cel podróży. Ale nie, nic takiego się nie stało. Oddał nam dokumenty i machnął ręką zezwalając na przejście. Chwile później byliśmy już na Winston Churchill Avenue.
Nie mogąc nadziwić się temu, że udało się nam przekroczyć granicę bez żadnych problemów niemal przeoczyliśmy fakt, że przechodziliśmy przez lotniczy pas startowy, znany każdemu kto choć trochę poczytał o Gibraltarze albo kto odwiedził to miasto. Traf chciał, że akurat nic nie przylatywało ani odlatywało.