E-book
9.45
drukowana A5
28.83
Gdzie jest Ewa?

Bezpłatny fragment - Gdzie jest Ewa?


3
Objętość:
107 str.
ISBN:
978-83-8126-251-4
E-book
za 9.45
drukowana A5
za 28.83

Wiodłam niedokończone życie w niedomkniętych objęciach

1.


Mariusz dziś już po raz setny odwiedził różne strony na temat zaginionych. Dręczyło go pytanie, jak właściwe powinien zakwalifikować przypadek swojej żony? Czy okoliczności jej zniknięcia uzasadniają podejrzenie samobójstwa? Czy jej życie może być zagrożone? Czy też może niezadowolona ze swojej sytuacji życiowej opuściła ostatnie miejsce pobytu z własnej woli? Policja uznała ją wprawdzie za osobę z pierwszej kategorii, ale wiedział, że o innej nie było mowy ze względu na koneksje. Ewa nie zabrała rzeczy osobistych, dlatego Mariusz głęboko wierzył, że tylko jakiś paskudnie nieszczęśliwy splot okoliczności nie pozwolił jej od tygodnia wrócić do domu. Świadomy umysł narzucał się z racjonalizacjami, ale gdzieś głęboko w sercu, cicho i jednocześnie gwałtownie, pojawiało się napięcie. I przez ułamek sekundy Mariusz czuł, że nie znikła, ale odeszła. Tylko Ewa nie miała żadnych powodów do tego, żeby odejść. Sytuacja między nimi, jak to po piętnastu latach małżeństwa, nie była szczególnie emocjonująca, ale łączyło ich pełne przyjaźni uczucie, że razem trzymają się dzielnie pewnego ustalonego porządku, który w świecie zbudowanym na chaosie, w tym kosmosie wszystkiego i niczego, pozwala w miarę stabilnie się poruszać. Kłócili się intensywnie przez pierwsze trzy lata, kiedy dzieci były tak absorbujące, że siły wystarczało tylko do południa. Potem zmęczenie brało górę i wyskakiwało z nich na przemian różnymi emocjami. Ale w końcu dzieci zaczęły przesypiać większą część nocy, on przestał pracować w domu, ona wróciła do pracy na pół etatu. Mieli więcej czasu na odzwyczajenie się od ciągłej obecności, mieli też więcej pieniędzy, i zaczęli się dogadywać. Odkąd Ewa poszła do pracy i znalazła sobie koleżanki i pasję, przestała mieć ataki niekontrolowanej złości, wybuchy furii i szaleństwa. Skończyło się także to, czego nie lubił i obawiał się najbardziej: tygodnie depresji, nastroju obniżonego tak, że nie wiadomo było, co z nią robić. Przyzwyczaili się do siebie, nauczyli się radzić sobie z dziećmi i wiedli dostanie spokojne życie w domku za miastem. Ona kochała sport i podróże, a on najbardziej na świecie kochał swój biznes. Ona pozwalała mu pracować bez przerwy, on nie zabraniał jej tańczyć i wyjeżdżać. Po tych wspólnych latach, na tym status quo wypracowali coś niezwykle ważnego, coś o kształtach pewności i spokoju, co czyniło ich udanym małżeństwem. Mariuszowi brakowało tylko seksu, ale któremu mężczyźnie wystarcza seks w małżeństwie z długoletnim stażem? Czytał dużo na ten temat, nawet zdarzyło mu się dyskutować o tym z kimś w sieci, i pocieszał się, że ten brak dotyczy prawie całej męskiej populacji. Mógł coś z tym zrobić, mógł rozładować to napięcie inaczej niż samodzielnie pod prysznicem. Mógł, bo był całkiem przystojnym mężczyzną, ale nie chciał, bo kochał Ewę całym sercem, mocno na tyle, żeby nie szukać innych kobiet, nawet kosztem łóżkowych rozkoszy, które oddalały się od niego z każdym zanikającym jak młodość tygodniem, miesiącem, rokiem… Czasem tylko, kiedy zniesmaczona, po raz kolejny odwracała się do niego plecami, a napięcie wrzynało mu się w podbrzusze gorącym płomieniem, żałował prawie do łez tego seksu namiętnego i dzikiego, który mógł mieć z nią albo z inną, a którego nie miał. Wtedy był zły na nią za to, że taka beznamiętna i obojętna. Bardzo był zły i chciał odejść. Ale już o poranku rozczulała go jej drobna postać, skulona w kłębek, wciśnięta głęboko pod kołdrę, ukryta przed jego natarczywymi, pragnącymi objęciami. I już rano wyrzucał sobie, że tak nie potrafi zapanować nad popędami, że ją naciska, że zmusza. Byłby przecież głupcem, gdyby dla seksu chciał zostawić trzy ukochane kobiety. Żonę i córeczki, które urodziły się im tak szybko, jedna po drugiej, wystawiając na wielką próbę związek i wytrzymałość ich organizmów.

A teraz ona znikła, bo nie odeszłaby bez powodu. Ludzie zawsze odchodzą dla czegoś i do czegoś albo dla kogoś i do kogoś. A Ewa nie miała ani czegoś, ani kogoś. To była piękna, wysportowana, zadbana kobieta, spełniona w pracy i zadowolona w domu. Takie kobiety nie znikają z własnej woli. Przydarzył im się wypadek, jakaś tragedia. Wiedział jednak, że Ewa żyje. Gdyby umarła, poczułby jej śmierć. Zapukałaby także do niego. Śmierć ukochanej osoby nie wydarza się w życiu jej bliskich bez żadnego śladu. Nie rozumiał tej pewności, ale był jej wierny prawie tak samo jak Ewie. Brak wątpliwości stwarzał przestrzeń do działania i do poszukiwań żony.

Szukali jej wszyscy, bo Ewa była wspaniałą, towarzyską kobietą i wiele osób ją kochało.


2.


Usiadł przed policjantem. Był to niezbyt wysoki, krępy mężczyzna, z zarostem. Spojrzenie miał ciepłe, a wiek do Mariusza zbliżony. Budził zaufanie. Po krótkiej wymianie okoliczności i faktów, z których żaden nie przybliżał ich do odnalezienia Ewy, Mariusz spojrzał na niego inaczej, głębiej, i odważył się wypowiedzieć na głos słowa, które od tygodni błądziły w jego zmęczonym umyśle.

— Proszę o szczerość, panie sierżancie — wziął oddech głębszy, silniejszy, żeby siłą wydechu wesprzeć to, co miało z niego wyjść — Proszę powiedzieć, tak bez ogródek. Czy po takim czasie są szanse, że ją znajdziemy… żywą?

Po „żywą” zapadła cisza, prawie identyczna jak ta, w której w domu ukryła się Ewa. Taka mglista, obklejająca, zacierająca wszystko, co realne i ważne. Niewyraźna, blada i głucha…

— Lub martwą — dodał po chwili, ale to słowo wydobyło się z niego prawie bezszelestnie. Mariusz czuł, że gulą nie do przełknięcia stanęło mu w gardle. Uwięzło boleśnie.

Policjant popatrzył na niego tak jak przyjaciel, który opuszcza cię w potrzebie. Obdarzył Mariusza wzrokiem nieśmiałym, zawstydzonym i unikającym.

— Niestety z każdym dniem szanse maleją…

Słowa były nieposzarpane, rytmiczne. Gładko wydostały się z jego miękkiej, zarośniętej lekko żuchwy. Zawirowały w powietrzu, zafurczały, a potem niczym pocisk rozerwany przedwcześnie, tysiącem odłamków uderzyły Mariusza prosto w serce. Szarpnięty bólem, doprowadzony do granic wytrzymałości, miał ochotę rzucić się na policjanta i, dając upust wszelkiej złości, chwycić go za to gardło. Ścisnąć mocno na tyle, żeby już nigdy nie wydało z siebie czegoś tak raniącego. A potem udusić go tak zwyczajnie, jak zwyczajnie wypowiedział słowa, które na zawsze wykrzywią życie człowieka. Czy ten policjant pomyślał o jego córkach, które za chwilę przekroczą granicę tego wieku najtrudniejszego i najdelikatniejszego? Czy choć przez chwilę zastanowił się nad tym, że oto jednym zdaniem przekreślił ich kończące się dzieciństwo? Odebrał w sposób najgorszy z możliwych. Czy pomyślał choć przez ułamek minuty o nim? Podobnie jak Mariusz mógł być ojcem… Czy pomyślał, co on ma teraz zrobić? Z czym wrócić do dzieci? Ma tylko mgłę, w której ukryła się Ewa. Nie ma ani żony, ani ciała. A jego ukochane córki nie dostaną ani matki, ani pogrzebu. I będą brodzić w tej mgle, oblepiać się nią, zamiast żałobą. Od żałoby człowiek może się uwolnić, nawet dziecko, z pomocą, może ją pomieścić w życiu i dźwigać. Każdy ma jakiś ciężar, i każdy dźwigać będzie jakąś żałobę, wcześniej lub później. Ale co on ma przynieść dzieciom? Mgłę? Matkę, która jest, bo przecież nie umarła, i której nie ma, bo nie jest obecna w ich życiu? Nie zawiezie dziewczynek do szkoły, nie kupi im stanika, sukienki, nie pomoże założyć podpaski, nie przytuli po nieudanej randce i nie pomaluje rzęs na kolejną.

Mariusz bił się z myślami i okładał nimi policjanta dłuższą chwilę. A ten nie pomyślał o nim, tak jak nie pomyślał o niczym. Był tylko w pracy, a w pracy nie myśli się o takich rzeczach, bo człowiek zamiast pracować, musiałby zwariować.

— To co ja mam teraz? — jęknął, żebrząc o nadzieję albo choć jej skrawek, który mógłby rozświetlić, rozrzedzić ciężką, mglistą rzeczywistość.

— Wiem, że to niełatwe. Ale musi się pan poddać. Proszę się poddać, ale nie przestawać szukać. Kiedy odpuszczamy, zazwyczaj znajdujemy, niekoniecznie to, czego początkowo chcieliśmy, ale to, czego szukamy naprawdę.

Mariusz zdążył tylko przekląć go w myślach, bo musiał wybiec. Na zewnątrz, po powietrze i światło, bo mgła wtargnęła za nim także do komisariatu.


3.


Żona patrzyła na niego już tylko z fotografii. Zniknęła, ale nie odeszła. I zostawiła po sobie pustkę tak rozciągliwą, że wypełniała wszystkie miejsca, w których kiedyś pojawiała się Ewa. I jego też wypełniała aż po brzegi, po krańce ciała. Czuł ją każdym porem i każdym włoskiem na skórze, która jeżyła się prawie boleśnie na myśl o tym, co się mogło stać z Ewą, która tak długo nie wraca. Została po niej tylko pustka i cisza, która unosiła się nad śladami jej stóp. W tej pustce Mariusz zaczynał spotykać Ewę inaczej, jakby dopiero zniknięcie pozwoliło mu doświadczyć całej jej obecności. Czuł zapach, który zostawiła w pościeli, słyszał jej subtelny oddech, odbijający się od ścian sypialni i czuł delikatny rytm jej serca poprzez skroń, przytuloną do jego piersi. Ewa wypełniła całe jego życie swoim zniknięciem. Nie mógł zrozumieć, dlaczego dopiero strata przybliżyła go do niej tak bardzo, że miał ją prawie całą, choć niecielesną. Słyszał jej głos, widział jej oczy. Były zamyślone i smutne, choć tak często się uśmiechała. Teraz w jej spojrzeniu dostrzegł coś nowego, prawdziwego jak uczucia, którymi była przepełniona. Miała wielkie oczy, bo tylko w wielkich oczach można pomieścić świat. I miała długie ciemne rzęsy, bo tylko takimi długimi rzęsami można się przed wielkim światem przysłonić, szczególnie w chwilach, w których patrzenie staję cię zbyt męczące.

Dziewczynki zrobiły się nieznośne, bo zniknięcie matki to nie jest doświadczenie, które może pomieścić dziecięce serce. Takie opuszczenie przekracza granice wytrzymałości. Ból odbiera dzieciństwo, wyrywa z niego tęsknotą i zmienia. Czuł, że z jego dziewczynkami dzieje się coś niedobrego, przez co przestają być dziećmi. Widział to w ich zuchwałych, agresywnych spojrzeniach, słyszał w brzydkich słowach, wyrzucanych przy byle okazji, bez powodu. A w oczach, podkrążonych od łez i bezsenności odnajdował strach. Jeszcze trochę, a jego córeczki przestaną żyć tu i teraz i, przedwcześnie, niczym dorośli, wpadną w pułapkę wspominania bolesnej przeszłości. I będą drżeć o przyszłość, bo poznały już, doświadczyły, że przyszłość w każdej chwili, bez ostrzeżenia, doświadczyć może człowieka straszliwym ciężarem cierpienia. Widział wszystko, co się dzieje z jego dziećmi i wiedział też, co gorszego może się jeszcze wydarzyć, ale nie potrafił działać. Powstrzymywała go Ewa, która niczym niedający się zoperować nowotwór rozgościła się w jego głowie i sparaliżowała ruchy. Był tylko bólem…

Ewa nie mogła odejść, bo nie porzuciłaby dzieci. Macierzyństwo, czasem jej dawało w kość, przytłaczało ją jak każdą matkę, ale całym sercem kochała dziewczynki i poświęcała się im bez reszty. A teraz, kiedy dorosły na tyle, że nie domagały się stałej obecności matki, były dla niej tylko radością. Mieli bardzo piękne, zdolne i urocze córki. Wychowane w warunkach bezpiecznych i w spokoju, nie sprawiały problemów. Dawały więcej niż brały i nie sposób było ich nie kochać. Ewa, nawet gdyby bardzo zezłościła się na niego, z powodu, którego jeszcze nie znał i być może nigdy nie pozna, nie porzuciłaby dzieci.

Obejrzał już wszystkie jej zdjęcia tak dokładnie, że znał już każdy centymetr jej ciała, każdą fałdkę na skórze, zagłębienie. Umiał nawet oszacować liczbę włosów na jej głowie. Niesamowite, że fotografie oglądane z wystarczającą uwagą potrafią powiedzieć o człowieku więcej niż jego obecność. Ale Mariusz nie chciał już fotografii, chciał odzyskać żonę, żywą i ciepłą. Czasem chciał nawet martwą, ale cielesną! A ona była tylko pustką… Rozpychającą się wszędzie, ogarniającą. Była niczym mgła spowijająca rzeczywistość, zniekształcająca, rozpływająca się w nicość. Mgła, która jak bagno pochłania do siebie, zasysa. I taki porwany przez mgłę niby jesteś, ale tylko częścią czegoś nietrwałego, nieprawdziwego i takiego bez wyrazu, bladego i mdławego.

Nie chciał już jej fotografii, ale pragnął wspomnień, bo najbardziej na świecie nie chciał o niej zapomnieć. I wtedy, kiedy już nie chciał oglądać jej zdjęć, sięgnął do jej komputera. Sięgnął bezmyślnie, ale powodowany czymś zewnętrznym i większym od niego. Jej maile, pliki i inne, podobnie jak zdjęcia, znał już na pamięć. Ale tego dnia potrzebował czegoś konkretnego. I zupełnie bez powodu otworzył katalog o nazwie „praca”. I znalazł tam zabałaganione, we właściwy dla Ewy sposób, notatki ze spotkań, reportaże i opracowania. Artykuły, które czasem wysyłała do gazet. Raz po raz otwierał kolejny dokument i uważnie mu się przyglądał. Jego głowa pracowała jednak na innych obrotach. Widział tekst, ale z jakiegoś powodu litery nie układały się w słowa, a słowa nie wiązały się w zdania. Niczym dotknięty aleksją widział, ale nie czytał. Mimo tego nie przestawał przeglądać. Plik po pliku, dokument po dokumencie, otwierał i zawieszał na ekranie, jakby łudził się, liczył, że w końcu w którymś odnajdzie Ewę. I żona pojawi się znów w jego świecie, i będzie jak dawniej. Bez szaleństwa i uniesień, tak codziennie, spokojnie. Ona zajmie się swoimi ćwiczeniami i reportażami, a on wróci do pracy. Dziewczynki wrócą do swoich dziecięcych postaci, do stanu niewinności, który przynależny jest ich wiekowi. I będą sobie dorastać powoli, każda w swoim rytmie. Wróci Ewa, a wraz z nią porządek. Ale Ewy nie było nigdzie, nawet w plikach. Rozpłynęła się we mgle, która z jakiegoś zupełnie niewiadomego mu powodu rozgościła się w jego domu. Myśli Mariusza, niczym sępy krążyły przy Ewie, ale nie mogły jej dopaść, bo stała się niewidoczna.

Nagle jego analityczny umysł doznał poruszenia, które można porównać jedynie z uczuciem ogarniającym wynalazcę, który rozwiązuje nieznane dotąd równanie. Ślepy na słowa zauważył liczby. Wszystkie pliki, które otwierał, kończyły się tekstem na stronie, która nie była ostatnią stroną dokumentu. Niekiedy zapiski urywały się już w połowie właściwej liczby stron, czasem szybciej. Ale żaden z tych dokumentów nie kończył się na ostatniej stronie pliku. Odkrywanie, jak każdy proces twórczy, bywa niezwykle wyczerpujące i bolesne, w końcu jednak przynosi coś, co można nazwać ekstazą. Mariusz ożywił się, pobudził. Mgła trochę opadła, zaczął odzyskiwać wzrok w pełnej funkcji. Źrenice się rozszerzyły, policzki zaróżowiły, a do ciała napłynęło więcej krwi i nawet stopy zrobiły się cieplejsze. Odnalazł! Może nie Ewę, ale coś, co mu ją przybliży i pomoże znaleźć. Pod tekstami służbowych dokumentów, zapisków i notatek według sobie tylko znanego klucza Ewa ułożyła myśli. Pozamykała jej w krótsze lub dłuższe zdania, uwięzione maleńką, prawie niewidoczną czcionką na końcu plików. Dlatego w każdym dokumencie stron było więcej niż tekstu, bo w każdym z nich Ewa zamknęła coś ze swojej przeszłości. Cząstkę życia, które dzieliła z nim, zanim zniknęła.


Dziś znowu to zrobiłam. Lubię tancerzy, choć większość z nich to geje, to jednak trafiają się biseksualni. Seks z biseksualnym partnerem musi być podobny do seksu z kobietą. Taki delikatny, trochę nieśmiały i taki prawie czuły…


Westchnął głęboko, tak jak wzdycha się w chwilach pełnych napięcia. Potem cała jego twarz spłonęła rumieńcem. Czuł, jak coś rozgrzewa ją od środka. Bardziej był to wstyd czy może nieposkromiona ciekawość? Nie wiedział… Zdawał sobie jednak sprawę, że nic nie powstrzyma go przed lekturą. Myśl, że to odkrycie, to niezwykłe znalezisko, trzeba zgłosić na policję, zatrzymała go tylko na chwilę. Potem wiedziony jakimś instynktem śledczego zaczął otwierać nerwowo wszytko, co napotykała ręka. Plik po pliku, dokument po dokumencie, aż ekran zaroił się od okienek, migających słowami skreślonymi przez Ewę. Na pewno nie pokaże tego nikomu, dopóki sam nie przeczyta! Przecież zapiski Ewy nie bez powodu ukryte były pod innymi materiałami.


Na razie nie był w stanie czytać, tylko zaglądał, przeszukiwał. To, co znalazł, oglądał. Kopiował maleńki tekst, wklejał do nowego dokumentu, powiększał i katalogował. Na razie według daty dokumentu pierwotnego. Zapisków było mnóstwo, porozrzucanych bez żadnych reguł. Podobnie jak wszystkie pliki, także te „sekretne”, Ewa układała w sobie tylko znany, właściwy jej osobie klucz. Jednak Mariusz był już przekonany, a nawet pewny, że znajdzie wytrych do tych jej myśli. Odszyfruje je, uporządkuje, pogrupuje i będzie czytał. Noc i dzień, i dzień i noc, aż dzięki nim odnajdzie swoją Ewę.


Mój mąż to maszyna. Bezmyślny robokop! Za to w ramionach Marcina i w jego oczach spotykam człowieka. Jest taki wrażliwy i taki zagubiony, taki uwięziony w czymś, co nie daje mi spokoju. I nie pozwala mi o nim zapomnieć. Dziś przyszłam na tańce wyjątkowo spięta. Natychmiast to wyczuwa. Nie wiem, kto dał mu taką zdolność współodczuwania, ale wiem, że to dzięki niej uwodzi wszystkie te dziewczyny i kobiety. Nie lubię być spięta, bo wtedy wszystkie moje zahamowania i ograniczenia podaję mu jak na tacy. Poza tym, kiedy jestem spięta, mylę kroki i gubię rytm. Dziś wejście do fun ćwiczyliśmy milion razy… Nie patrzyłam na niego, a to zawsze go wkurza, omijałam go wzrokiem. Więc chwycił mnie w końcu za włosy, pociągnął, a potem jakby sam zawstydził się tej reakcji. Prawie się rozpłakałam, nie z powodu szarpania za włosy, bo to było takie niespodziewane, że aż podniecające, tylko z tej bezsilności nad moim ciałem. Moje ciało jest jak przeklęte, a tancerz potrzebuje ciała, żeby w rytmie muzyki opowiedzieć tę historię, która wydarza się w muzyce. A to ciało moje nie słucha mnie, nie poddaje się. I muzyki nawet nie słyszy, jakby uwięzione było w nim jakieś wulgarne słowo na temat tej mojej pokracznej, raczkującej seksualności. Marcin we właściwy sobie sposób natychmiast wychwycił moje napięcie. I zrobił coś, coś takiego, że od dziś będę z nim tańczyć do końca życia! Choć na co dzień raczej agresywny niż czuły, dziś chwycił mnie, taką bezradną i nieszczęśliwą w objęcia i przytulił. Objął mocno i pogładził po spoconej głowie.

— No chodź tutaj, chodź do tatusia!

Przez chwilę wtuliłam się w niego i zamarłam bez ruchu w czymś na kształt wzruszenia. Poczułam się spokojna i bezpieczna. A potem tańczyliśmy już tak zgrabnie i pięknie. Byłam taka szczęśliwa. Do szczęścia nic mi nie potrzeba więcej…


W pierwszej chwili najbardziej zabolała go myśl, że Ewa mogła coś z Marcinem… Zjawiła się niczym obraz, na którym jego śliczna, delikatna żona posuwana jest od tyłu przez chudego i rudego gówniarza. Ale szybko ją odsunął, przepędził. W końcu rozmawiali o tym wiele razy. Z Marcinem łączyła ją szczególna więź, bo był jej partnerem, ale był też gejem, a nie żadnym biseksualnym stworzeniem. Poza tym miał chłopaka, który swoją zazdrością zniszczył pasję Ewy. Pewnego dnia tak po prostu przestała tańczyć z Marcinem, choć te lekcje z nim przynosiły jej tak wiele radości. Powiedziała, że nie może żyć dłużej z gejami w trójkącie, że to stało się zbyt męczące, zbyt obciążające. Napisała do Marcina bardzo długi list i przestała przychodzić na zajęcia. Przez jakiś czas była smutna i milcząca, a potem znalazła innego tancerza, aż taniec znudził się jej zupełnie. Kiedy Mariusz pozbył się idiotycznej myśli o żonie zdradzającej go z tancerzem, uderzyło go zdanie dotyczące jego samego. Ewa nazwała go maszyną. Bezmyślnym robokopem…

Musiał przerwać, bo zadzwoniła Marysia. Zdenerwowana wykrzyczała mu do słuchawki wielką złość, gdyż już od ponad pół godziny obie córki czekały na niego pod szkołą.


4.


Życie Mariusza, tak wzburzone, a nawet zatopione odejściem Ewy, na powrót odzyskało porządek, wynurzyło się z mgły. Oto w ukrytych przez Ewę zapiskach z przeszłości mógł odnaleźć jakiś schemat. Musiał tylko jakoś je usystematyzować, skatalogować, zanim przeczyta. Porządkowanie rzeczywistości, przynajmniej tej, która w jakiś sposób powiązana była z liczbami, było czymś, co Mariusz umiał i rozumiał. Odzyskał spokój. Może nie cały, ale znaczącą jego część, pięć szóstych tego, co rozsypało się po zniknięciu Ewy.

Czas spędzony na analizowaniu danych był udany. Dziewczynki nie dokuczały. Tylko starsza, Marysia, która była podobna do Ewy, oświadczyła, że potrzebuje jego zgody na tatuaż. Zażądała pozwolenia na skorpiona, wielkiego tak, że całe długie życie, które dopiero przed nią, nie byłaby w stanie go pomieścić. Był na pewno za duży na jej plecy. Takie wciąż jeszcze kruche i malutkie.

— Mama miała skorpiona na plecach! A ty tchórzu, nigdy byś tego nie zrobił! Gdyby mama była, to by się zgodziła!

Gdyby mama była, to by się nie zgodził. Miałby siłę, żeby zbuntować się przeciwko trwałemu naznaczeniu ciała dziecka. Tatuować się mogą dorośli, ale tylko z estetycznych pobudek. Każdy inny tatuaż, zdaniem Mariusza, był tylko żałosną próbą. W normalnych warunkach nigdy by na to nie pozwolił. Teraz jednak był w niewoli. Jego zdolności myślenia, postrzegania, a także poruszania się były zupełnie ograniczone. Uwięziła go mgła, gęsta na tyle, że nie warto było szukać drogi, która znikła. W takich czeluściach, w które zapadł się Mariusz, można było jedynie modlić się o siłę, żeby się nie zatrzymać, żeby nie paść w miejscu. Żeby nie zostać na zawsze tam, gdzie cisza i mdława pustka. Mariuszowi wystarczało energii tylko na tyle, żeby poruszać się w nieznaną stronę. Nie był gotowy na spotkanie tego, co kryło się w jego mgle, co było mu przeznaczone.

Ewa była jego działaniem i jego siłą, kiedy znikła, nie wiele z tego zostało, wszystko się rozmyło. Dlatego zgodził się i podpisał papierek, który dla jego pięknej córki stał się furtką do tatuowania się wszędzie i u byle kogo. Ale Marysia nie potrzebowała tatuażu, tylko wojny z nim, która sprawi, że dostrzeże jej obecność, że ją zauważy. Wojny dzieją się zawsze na temat czegoś niezaspokojonego, jednak nawet przedwcześnie wciśniętej w świat nastolatce trudno jest zacząć wojnę bez powodu. Tym samym udało się Mariuszowi odsunąć walkę na jakiś czas. Marysia nie skorzystała z wolności i nie zrobiła tatuażu.

— Nie mogę się zdecydować. Podoba mi się kilka, ale żaden nie zachwyca. Poza tym boję się złej kreski, takiej, co przez brak kunsztu i różne nierówności odbije się na mnie, zaburzy moją kobiecość i mój kształt człowieczy jako całości…

Pomyślał wtedy, że jego starsza córka jest bardzo skomplikowaną kobietą. Zaczął żałować, że nie może się nią zająć. Wewnętrzny przymus, wszystkie myśli i całą związaną z nimi energię zatrzymał przy Ewie, co sprawiało, że sił wystarczało mu tylko na dochodzenie do własnych granic.

Kiedy porządkował i katalogował, odczuwał spokój. Niełatwo było rozwikłać zagadkę, którą pozostawiła dla niego Ewa. Ale w końcu odnalazł pewną logikę w zapiskach żony i udało mu się poukładać je prawie chronologicznie. Na tej podstawie stworzył dziennik Ewy. Teraz wystarczyło jedynie przeczytać i poznać. Tylko czy można czytać cudze myśli? Po śmierci to co innego, ale przecież Ewa żyła, tylko zniknęła. Kiedy wróci i dowie się, że dobrał się do jej tajemnic, nie będzie zadowolona. Wiele z tych myśli powstało pod wpływem silnych emocji, wzburzenia. Wiele zapewne było o nim, niekoniecznie przychylnych. Musi się do tego jakoś przygotować. Musi tak się z tym ułożyć, żeby nie traktować tych wpisów aż tak bardzo osobiście. W końcu to ich wspólna przeszłość, a wiele emocji przykurzył czas. Byli bardzo udanym, szczęśliwym małżeństwem. Ekspresyjna, żywiołowa natura Ewy radziła sobie w ten sposób z emocjami. A emocje mają to do siebie, że nie są prawdziwymi uczuciami. Emocja pojawia się jak błyskawica, prawdziwa energetyczna potęga przecina rozum człowieka, oślepia, ale po krótkiej chwili wybuchu gaśnie. Chowa się do wewnątrz i czeka spokojnie na kolejną burzę. Emocja to takie chwilowe wyładowanie. Za to uczucia są trwałe. Uczucia to coś, na co się pracuje, co buduje się latami, i to także coś takiego, co w nas dojrzewa. Taka miłość, na przykład. Przynosi ją zakochanie, ale to tylko takie ziarenko rzucone do serca, które może rozkwitnąć lub zwiędnąć. Od samego zakochania nie wyhoduje się miłości, bo miłość to uczucie, a zakochanie jest jak emocja. Oni z Ewą przez te długie lata wyhodowali prawdziwe i stabilne uczucie. Na początku ich miłość była bardzo emocjonalna, niejedną bezsenną noc Mariusz martwił się, czy uda się im wytrwać. Ale z czasem w ich związku coraz mniej było burz, a coraz więcej spokojnej, wspólnej podróży. Za to ostatnimi laty nie kłócili się prawie wcale. Naprawdę był z nią szczęśliwy. Wracał do domu, ona zawieszała się mu na ramionach, uśmiechała. Całowała go w usta lub w policzek. Potem gdzieś biegła, ale zawsze wracała. Dwa razy do roku wyjeżdżała w dziką podróż. Początkowo umierał ze strachu i niepewności, ale szybko przyzwyczaił się do tego, że wróci do niego, opalona i szczęśliwa, pełna wrażeń. Doładowana na wiele miesięcy. On też dużo podróżował, tyle że służbowo. Dzikie miejsca i kraje nie były jego pasją, więc jak dojrzali kochający się ludzie ułożyli się z tym, ile i na co dają sobie przestrzeń.

Kończył już katalogowanie. Był przygotowany do lektury. Od jutra zacznie. Zapozna się dzień po dniu z zapiskami Ewy. Może, jeśli wróci, będzie miała mu to za złe? Może nawet jak za dawnych czasów wybuchnie, zacznie krzyczeć i płakać, może nawet rzuci się na niego z pięściami? Ale kiedy ochłonie, zrozumie, że nie miał innego wyjścia, bo odkąd zniknęła, nie zależało mu już na niczym, tylko na tym, żeby ją odnaleźć. Położył się spać i po raz pierwszy od dawna zasnął szybko. I spał snem zdrowego człowieka, nieprzerywanym, nieposzarpanym koszmarami i chwilami paskudnej bezsenności, w której wszystkie najczarniejsze myśli i najokropniejsze niepokoje dopadają człowieka, który wpatrzony w blady sufit, sparaliżowany, nie ma się gdzie podziać ani gdzie przed nimi uciekać.


5.


Wstał, dokładnie umył się i ogolił. Starannie uporządkował książki i notatki na biurku Ewy. Usiadł wygodnie, kilkukrotnie poprawiając się w fotelu, kokosząc. A kiedy wreszcie ciało zaprzyjaźniło się z siedziskiem, zlało się z nim w jedno, uruchomił komputer. Przez chwilę patrzył tępo w ekran. Ewa nie przywiązywała wagi do tapety, a pulpit miała zaśmiecony skrótami. Czuł coś w rodzaju napięcia, ale nie było to ani zdenerwowanie, ani podniecenie. Jakiś nienazwany stan zagościł w jego ciele, ale nie były to też wątpliwości. Przyznał sobie uprawnienie do przeszukania jej myśli i dał sobie prawo do grzebania w jej najdelikatniejszych sferach. Powodował nim wyższy cel, który uświęcał znieważenie świątyni jej prywatności. Chrząknął i, choć coś drgnęło w środku, zdecydowanym ruchem otworzył pierwszy plik.


Zaprowadziłam dziewczynki i nie mogę sobie znaleźć miejsca. Fatalnie znoszę tę rozłąkę. Kasia pociesza mnie, że to tylko tak przez dwa tygodnie, że później przejdzie. Przyzwyczają się i ja się przyzwyczaję. Tylko dlaczego mam się przyzwyczajać do rozłąki z dziećmi? Dlaczego mam się oduczać tęsknoty i oswajać ten niepokój, czy z nimi wszystko w porządku? Wmawiam sobie, że to dobrze, że poszły do przedszkola. Muszą się socjalizować, uczyć życia w grupie. Nie mogą wisieć tylko przy spódnicy mamy. Są już duże… Ale Małgosia ma niecałe trzy lata. Jest inna niż Zośka, wycofana, nieśmiała… Wmawiam sobie, że to dla nich dobre i ważne dla mnie. Muszę wrócić do pracy. Jeśli teraz nie wrócę, wypadnę z zawodu. Nikt nie będzie już o mnie pamiętał i nikt mnie nie zatrudni. Myślałam, że mam idealny dla mnie zawód. Kochałam pracę, dopóki nie pokochałam dziewczynek. A teraz ta miłość do nich jakby wypełniła całe moje serce. I nie mam miejsca na nic więcej. I w głowie też nie mam miejsca, bo ciągle myślę tylko o nich. Martwię się, bo obce panie, nawet najlepsze, nigdy nie zrozumieją moich córek. Sama mam z tym chwilami kłopot. Zwłaszcza, że są takie różne. Czasem zastanawiam się, czy to dobrze, że Zośka jest starsza. Jest taka rezolutna, taka przebojowa i dominująca. Za to Małgosia jest delikatna. Kiedy chodzi, to wydaje się nie dotykać stopkami ziemi. Porusza się tak delikatnie, jakby unosiła się nad powierzchnią, płynęła. Zośka jest szybka i niecierpliwa, za to tak bystra i mądra, że to aż niemożliwe w jej wieku. Ma cztery lata i umie czytać. Nauczyłam ją literek, a ona pewnego dnia tak po prostu zaczęła je łączyć w słowa. Teraz czyta Małgosi bajki, ale tylko te wierszowane. Zośka jest cudowna i na pewno teraz opiekuje się Małgosią. Jest najstarsza w grupie, ale nawet jakby była najmłodsza, i tak byłaby jej liderem. Ale Małgosia jest za mała do przedszkola. Martwię się, że nie wytrzyma. Już sama ilość bodźców może ją wykończyć. Nie chciałam jej tam posyłać. Ale wszyscy, na czele z nim, upierali się, że to dobrze, że poszły razem, że nie wolno ich rozdzielać. Są prawie jak bliźniaczki… To było głupie, ta ciąża jedna za drugą. Myślałam, że umrę… Ale teraz dziewczynki tak dobrze się razem czują. Zośka zaopiekuje się Małgosią. Mówiła przecież, że jeśli się posiusia, sama zmieni jej ubranko. Zośka jest bardziej rezolutna niż ja i on razem wzięci…


Czytał łapczywie, połykał słowa, aż wypełnił się nimi po brzegi. Podniósł wzrok. Musiał odpocząć. Co się stało z Ewą? Przecież nie umarła. Nie porzuciła domu. Kobieta, która tak kocha własne dzieci nie odeszłaby bez słowa, bez pożegnania. Bez nich. Może bywała na niego zła. Nie raz. Na pewno też nie dwa. Ale na dzieci rzadko się złościła. Mówiła, że chce im dać przestrzeń, jakiej sama nie miała. Powtarzała, że dzieci można tylko kochać i pozwolić im dorosnąć.

Wziął głęboki oddech. Musi wrócić do lektury, czytać dalej. Nigdy nie przepadał za czytaniem, męczył się szybko. Te wszystkie książki w szkole… To był prawdziwy koszmar, niekończące się strony zmarnowanego czasu. Ale teraz to nie jest ważne. Teraz to się nie liczy. Musi czytać dalej i odnaleźć Ewę.


Ból głowy nie mija. Dziewczynki źle znoszą przedszkole, szczególnie Małgosia. Zrobiła się jeszcze bardziej cicha i jeszcze wyżej unosi się nad ziemią. Jak tak dalej pójdzie, to odfrunie. Dostałam zlecenie, powinnam się cieszyć. Całkiem spora sprawa. Zarobię trochę i nie będę taka zależna od niego. Wczoraj znów wpychał się na mnie, oblepiał. Kiedyś zwymiotuję. Zwymiotuję mu prosto do łóżka, i może wtedy to się skończy. To prześladowanie mnie. Czuję się taka brudna, wydymana jak szmata. Nie potrafię skupić się na pracy, a muszę coś zarobić. Muszę odzyskać jakieś strzępy mojej osoby. Nie dla siebie, bo co ja jestem warta i dla kogo?… Dla dziewczynek. Muszą mieć matkę, która ma jakąś wartość. Nikt nie chce mieć rodzica, który jest nikim. A tak się czuję… Muszę zrobić ten reportaż, napisać o tym wypadku, rozwikłać zagadkę. Mam miesiąc. Dni mijają, a ja nie mogę ruszyć się z miejsca. I wczoraj jeszcze on. Przyrzekłam sobie, że w domu będzie spokój. Nie będzie awantur, nie będzie przemocy. Dzieci nie będą dorastać w naszym syfie. I dotrzymam słowa. Schodzę mu z drogi, ustępuję. Chcę spokoju. Ale kiedyś zwymiotuję na niego, zrzygam się prosto w tę jego sapiącą twarz. I wtedy zrozumie, że nie wolno w ten sposób naruszać kobiety.


Znowu przerwał czytanie, a raczej ból go przerwał. Przenikliwy, wibrujący, tępy ból głowy. Pewnie taki ból dźwigała wtedy Ewa. Okropność. Tego prawie nie da się wytrzymać. Ale on musi. I nie może teraz myśleć, zastanawiać się. Musi czytać, bo tylko czytanie może naprowadzić go na jakiś ślad Ewy. Nie może zastanawiać się nad jej słowami. Musi być beznamiętny i obojętny niczym śledczy, neutralny. Musi czytać i szukać, wypatrywać znaków. Zastanowi się nad tym wszystkim potem, kiedy odnajdzie Ewę. Porozmawiają sobie i wszystko wyjaśnią. Teraz musi czytać dalej. Nie może się za często odrywać. Czas jest ważny, każda minuta, która upływa od zaginięcia osoby, oddziela nas od niej kolejną przepaścią. On stracił już mnóstwo czasu. Nie może go więcej marnować. Musi czytać i szukać. Sierżant powiedział przecież, że kto szuka, ten znajdzie…


Strasznie się denerwuję tą pracą. Nie będę miała tyle czasu, nie będzie mnie w domu. Jego ciągle nie ma i teraz mnie też nie będzie. Zatrudniliśmy nianię, ale to chore. Codziennie rano oddaje dzieci obcym ludziom, a teraz odbierać je będzie obca kobieta, a jeśli wyjadę albo wrócę w nocy, to będzie je także usypiać. Jakieś to takie popierdolone, a ja w tym jestem. Mało tego, sama to wszystko zorganizowałam. I nie umiem z tego wyjść. Potrzebuję pracy, bo muszę mieć pieniądze. Nie mogę liczyć na niego. Niby jest dobrze, ale nigdy nie wiem, kiedy nie będzie gorzej, albo całkiem źle. Nie wiem też, ile tak wytrzymam. Wprawdzie radzi sobie finansowo, ale nie czuję, żeby mógł mnie utrzymywać. To nie mieści się w jego osobie. Musiałby się ze mną dzielić, a dzielenie się to prawie jak dawanie. On tego nie umie. Ale ostatnio jest spokój i niech tak zostanie. Potrzebuję spokoju, żeby pracować i jeszcze mieć choć trochę czasu dla dziewczynek. Rosną tak szybko, zaraz urosną. Wtedy ja będę wolna, ale już stara. Muszę mieć dobrą pracę i pieniądze. Muszę mieć niezależność.


Mariusz podrapał się po czole. Nigdy nie miał problemu z dawaniem Ewie pieniędzy. Ona nigdy nie prosiła. On płacił opłaty, czesne i inne rachunki. Robił zakupy. Ewa, odkąd zaczęła zarabiać, miała na swoje sporty, tańce, a potem, kiedy dziewczynki urosły, na podróże. Nigdy jej nie żałował.


Nauczyłam się odróżniać udany seks od tego kiepskiego. Po udanym seksie przez kilka godzin czujesz jeszcze mężczyznę na sobie. Pachniesz nim i czujesz jego dłonie, wędrujące od skroni, po piersi, podbrzusze, uda. Tam nie pozwalam się nikomu całować. Może kiedyś pozwolę jakieś kobiecie, ale nie mężczyźnie. To zbyt intymne. Niepotrzebne.

Po bardzo udanym seksie chłopak utrzymuje się na tobie nawet przez kilka dni. Trzeba uważać, bardzo trzeba uważać, żeby nie zamieszkał na tobie na stałe. Żeby się nie rozgościł, bo wtedy zaczną się kłopoty.

Ostatnio miałam dobry seks. Naprawdę bardzo dobry. Przyjechałam do niego, tak jak chciał. W płaszczu i tylko w pończochach. Byłam bardzo podniecona. Wilgotna już na samą myśl o jego zgrabnych dłoniach. Nie mogłam się doczekać widoku tego pięknego ciała. Był bardzo przystojny. Wszystkie kobiety i dziewczyny zerkały na niego z podziwem. O jego podbojach krążyły w klubie legendy, a ja postanowiłam stać się jedną z nich. Jestem od niego sporo starsza, to w sumie dziecko. Ale przecież nie robię mu żadnej krzywdy, a od cielesnych przyjemności jeszcze żaden chłopak się nie rozchorował. Rozmawialiśmy wcześniej dużo na czacie, podniecaliśmy się wizjami. Wymienianie się fantazjami było bardzo ekscytujące. Zaczepialiśmy się delikatnie, nieśmiało. Ale z każdym dniem, a potem z każdą minutą, napięcie rosło, aż zawrzało. I przyjechałam do niego w samych pończochach. Specjalnie kupiłam czerwone szpilki. Dawno nie zakładałam szpilek, a niewątpliwe dodają uroku. Poza tym szpilki pojawiały się często w jego fantazjach, więc uznałam je za niezbędny gadżet. Byłam cała mokra, założyłam też kulki analne, i to samo w sobie było już strasznie podniecające. A tu jeszcze on, jego dłonie, zgrabne usta i to piękne, wysportowane ciało. Nie mogłam się doczekać, kiedy będę błądzić językiem po tych jego muskułach. Kiedy będę dotykać tych potężnych ud. Weszłam. Nie pozwolił mi się rozebrać, tylko rozpiął mi płaszcz. Spojrzał na mnie tak wulgarnie. Oblizałam usta. Nie specjalnie, instynktownie. Chwycił mnie za podbródek i rozmazał szminkę.

— To teraz się zabawiamy, dziecinko!

Wykręcił mi ręce dość boleśnie i pchnął na łóżko. Potem chwycił za włosy i mocno pociągnął.

— Będzie trochę bolało — szepnął prosto do ucha, a potem je przygryzł. Miałam wrażenie, że nawet poszarpał. Jęknęłam. Potem podwinął płaszcz i wszedł we mnie, wciąż krępując mi nadgarstki. Poruszał się przez chwilę, jakby sprawdzał, czy miejsce jest właściwe, czy dla niego odpowiednie. Potem wyszedł i obrócił mnie twarzą do siebie. Znów rozmazał szminkę. Pocałował przez chwilę, a potem przesłonił mi oczy.

— Teraz Cię trochę skrępujemy.

Tuż przy twarzy usłyszałam jego głos. Drżałam. Bałam się bólu i bardzo go pragnęłam jednocześnie. To było bardzo mocne, a to był dopiero początek.


Poczuł okrutne pragnienie. Musiał wstać, oderwać się na chwilę. Napić się czegoś. Paliło go w żołądku. Piekło. I ten żar z wnętrza wylewał się do ust. Potrzebował wody. Wypił szklankę, potem drugą. Ale nie ugasiły płomienia, który się w nim rozpalił. Sięgnął po whisky, napełnił kolejną szklankę do pełna i wypił duszkiem niczym wodę. Zrobiło się jeszcze cieplej, jakby ktoś podlał to jego wewnętrzne ognisko benzyną. Miał wrażenie, że zaraz wybuchnie. Oddychał ciężko. Ale musiał wrócić. Musiał usiąść przed komputerem, musiał czytać. Słowa są nieważne. To tylko emocje, a emocje nie są prawdziwymi uczuciami. Nie może koncentrować się teraz na słowach, musi szukać znaków.


Związał mnie mocno, tak, że do dziś mam ślady. Nie mogłam się ruszyć i z trudem mogłam oddychać. Bałam się, a to wzmagało podniecenie. Klepnął mnie w pośladek. Zapiekło. A potem robił, co chciał, różne dziwne rzeczy, które można zobaczyć na filmach dla dorosłych. Nie mogłam go zobaczyć ani dotknąć, a mimo to krzyczałam z rozkoszy. W końcu mnie uwolnił. Byłam mokrusieńka od potu, łez i wszystkiego. Powoli, uważnie, rozprostowywałam skrępowane członki. Mrużyłam oczy, stopniowo przyzwyczajając je do światła. I wtedy wziął oliwkę i zaczął delikatnie nacierać nią zmęczone ciało i całował mnie wszędzie, centymetr po centymetrze. Delikatne i z czułością, jakiej dotąd nie znałam. To były muśnięcia motyla na skórze. Odpoczywałam. Potem wszedł we mnie bardzo delikatnie i wreszcie miał orgazm. Wypiliśmy jeszcze trochę wina, a kiedy zasnął, wymknęłam się z jego mieszkania. Napisał dziś kilka razy, ale usunęłam go z kontaktów. Było miło, czuję go na sobie kilka dni. Wystarczy!


— Co to kurwa jest! — wykrzyknął, ale nikt go nie usłyszał. Nawet echo, bo mgła wokół niego była zbyt gęsta. Pochłaniała każdy dźwięk. Wciąż paliło go coś od środka. Wypił kolejną szklankę whisky, a potem kolejną i kolejną. Chciał dalej czytać, ale zasnął na biurku. Rano obudziło go szarpanie za rękaw. Zośka domagała się transportu do szkoły. Odmówił. Dał dziewczynkom pieniądze na taksówkę.


6.


Czytanie zapisków Ewy w tej duszącej mgle stało się jego powietrzem. Mariusz nie interesował się już niczym. Zapomniał o pracy, od której nigdy wcześniej nikt ani nic nie mogło go oderwać. Siedział przed komputerem i czytał. Przestał jeść, tylko pił czasem. Wodę zamieniał z whisky. Czasem whisky mieszał z wodą. Pił i czytał, od przebudzenia do snu, który przychodził o różnych porach. Nie golił się, nie mył, tylko w słowach skrojonych przez Ewę, z których wyłaniały się coraz to nowe jej kształty, szukał znaków. Musiał ją odnaleźć.


Lubię podrywać mężczyzn w tramwajach. Nie zawsze się udaje, ale to też podniecające. Tak już ten świat jest urządzony, że na wszystko trzeba zapracować. A jeśli coś przychodzi łatwo, szybko staje się nudne, powszednieje. Rezerwuję pokój na trzy godziny i mam maksymalnie dwie, żeby znaleźć odpowiednio przystojnego, nawiązać z nim rozmowę i zaciągnąć go do mojej kryjówki. Uwielbiam to ich zadziwienie na twarzy, kiedy po krótkiej rozmowie proponuję seks. Nie było jeszcze takiego, który nie uniósłby brwi. Nie otworzył szeroko oczu z niedowierzaniem. Potem prawie każdy śmieje się nerwowo, myśli, że to żart. Nie może uwierzyć. Ale wtedy chwytam takiego za krocze, unoszę spódnicę odsłaniając podwiązkę, oblizuję wargi i nie muszę zazwyczaj przekonywać, że to na serio. Mówię, że mam pokój, prezerwatywy i tylko dwie godziny, więc albo się decyduje, albo poszukam innego. Jeśli się waha, mówi coś o żonie, dziewczynie czy narzeczonej, zawisam na jego piersi i szepcę do ucha: „Mam białaczkę, to nie jest zaraźliwe, mam niewiele czasu. Chcę przeżyć z tobą, tylko z tobą, przygodę i tobie chcę dać prawdziwą rozkosz. Obiecuję, że nie zapomnisz tego do końca życia”. I zaczynam go dotykać, zależnie od możliwości. I jeszcze żaden, z którym udało mi się nawiązać rozmowę, nie odmówił. Najciekawsze jest to, że po, każdy jeden prosi o numer telefonu, chce mnie szukać w sieci i chce się jeszcze raz spotkać. Muszę sama urozmaicać scenariusz, bo zachowanie tych mężczyzn, przez ich powtarzalność, w żadnym razie nie urozmaica sytuacji. Ale dziś spotkałam pana, który mnie zaskoczył. Dziś w ogóle był ciężki dzień. Długo nie mogłam znaleźć nikogo odpowiedniego. Musiałam iść do centrum handlowego, bo w autobusach i tramwajach nie było nikogo ciekawego. Mężczyzna, którego zabieram ze sobą, musi mi się podobać. Musi mnie czymś zainteresować, a niestety na tym świecie aż roi się od nieinteresujących facetów. Upolowanie kogoś ciekawego jest nie lada wyzwaniem. Prawie się poddałam, bo nie zawsze się udaje. Nauczyłam się już, że jeśli przez jakiś czas się nie udaje, potem taki mężczyzna smakuje dwa razy lepiej. Zrezygnowałam i miałam zacząć się wycofywać, kiedy mężczyzna w średnim wieku przyciągnął mój wzrok. Siedział w kawiarni, tuż przy wylocie. Sam. Ze spojrzeniem zanurzonym w marketową przestrzeń bezmyślnie, ale namiętnie, jakby patrzył w przyszłość. To była idealna okazja i całkiem niezły kąsek. Podeszłam i zapytałam, czy mogę usiąść. W pierwszej chwili, chyba zirytowany tym, że mu przeszkodziłam, chciał się nie zgodzić, zaprotestować. Ale instynktownie, nim odpowiedział, podniosłam trochę spódnicę i odsłoniłam podwiązkę. Byłam ubrana bardzo seksownie, ale wykwintnie. Czerwony elegancki płaszcz, a pod spodem biała bluzka z miękkiej bawełny delikatnie oplatająca ciało, obowiązkowo z dużym dekoltem. Spódnica mocno wcięta w tali, szara, lekko rozkloszowana, sięgała do połowy uda. Mam niezłe nogi, więc lubię je eksponować. Biust mam niewielki, ale dobry stanik załatwia sprawę przynajmniej na czas polowania. Potem rozmiar biustu nie ma już znaczenia. Panowie tak są podnieceni gadżetami, że zapominają o wszystkim. Dla wielu to pierwszy raz w życiu, jakby zabawki dla dorosłych były w tym kraju zakazane. A przecież nie są. Na widok podwiązki mój pan zaproponował mi kawę. Podziękowałam. Powiedziałam, że chcę się z nim przespać, a mam niewiele czasu. Jak wszyscy uniósł brwi, ale zapytał, czy jestem prostytutką. Wtedy zauważyłam, że jest zamożny. Był bardzo dobrze ubrany, miał markowy portfelik i wyszukany zegarek. Zazwyczaj wybieram mężczyzn z klasy średniej albo studentów. Bogaci nie jeżdżą komunikacją miejską. Poza tym są ostrożniejsi i mniej wrażliwi na niecodzienne propozycje. Gruby portfel częściej rozchyla przed nimi uda kobiet, więc mają inne podejście. Ale dziś był kiepski dzień, kończył mi się czas. Poza tym ten pan był na swój sposób interesujący. Zaprzeczyłam i opowiedziałam historię o białaczce. Uśmiechnął się pobłażliwie, ale nie ukrywał, że nie uwierzył. Wtedy powiedziałam, że lubię się pieprzyć z obcymi. Na to on:

— Dlaczego z obcymi? Nie masz przyjaciół? — zażartował.

Zniecierpliwiłam się, bo mój czas w pokoju na godziny się kończył. Dziś wybrałam niebieski. Jest tam łóżko wodne i kajdanki w zestawie. Wyjaśniłam mu, że jeśli nie pójdzie ze mną zaraz, to nic z tego, a i tak mamy już tylko 45 minut.

— A co powiesz na trójkącik?

Zaskoczył mnie, bo dotychczas to ja pisałam scenariusze. Odpowiedziałam, że nie mam nic przeciwko, ale mogę z nim tylko dzisiaj, bo takie mam zasady. A dzisiaj nie zdążymy już znaleźć nikogo innego.

— Moja dziewczyna i ja marzymy o tym od dawna, ale od dawna nikt nam się nie podobał. Ty mi się podobasz. Jej też się spodobasz. Zadzwonię do niej i pojedziemy do nas. Albo do hotelu, jeśli wolisz.

Zawahałam się, ale kobieta, którą w tej chwili byłam, się nie waha. Szybko pokonałam to uczucie.


Zrobił coś, czego nie robił od miesięcy. Opuścił spodnie i rozładował narosłe w nim napięcie, które ledwie mieściło się w majtkach. Potem szybko wrócił do lektury. Czas na odnalezienie żony kurczył się z każdą chwilą…


Zgodziłam się jechać z nimi do hotelu. Mężczyzna zadzwonił po narzeczoną, która wyglądała jak prostytutka, ale była bardzo, bardzo ładna. Miała krótkie, świetnie ostrzyżone, czarne włosy. Była wysoka, szczupła i wysportowana. I miała piękne, duże piersi. W hotelu to ona przejęła inicjatywę. Byłam bardzo zaniepokojona, choć kobieta, którą wtedy byłam, taka nie jest. Ale nawet ją sytuacja może czasem zaskoczyć. Niełatwo działa się bez scenariusza. Dlatego tak pieczołowicie układamy sobie przyszłość i tyle energii poświęcamy na snucie planów, żeby w tym świecie zbudowanym na wielkich pytaniach i niewiadomych stworzyć coś, choć pozornie, ważnego i trwałego.

— Jestem Monika — piękna kobieta podała mi rękę, a zaraz potem pocałowała namiętnie w usta. Poczułam jej ciepłe wargi i było dokładnie tak, jak to sobie wyobrażałam. Całowałyśmy się przez chwilę. Odczułam, że sprawia jej to wielką przyjemność. Jej pocałunki, tak jak dłonie, były miękkie i delikatne. Wyraźnie potrzebowała dominować. Dziś to ona ułożyła scenariusz. Rozbierała mnie z uwagą, raz po raz zaglądając w oczy. Potem pchnęła mnie na łóżko, wciąż nie przestając całować i dotykać.

— Jesteś bardzo ładna — wyszeptała — I masz bardzo ładne ciało…

Sama rozebrała się pośpiesznie, wprawnym ruchem, jakby rozbierała się w ten sposób kilka razy dziennie. I po chwili poczułam ją na sobie całą. Była bardzo miękka, a nasze ciała jakby do siebie pasowały. Każdy ruch, każdy dotyk był właśnie taki, jaki miał być. Nic nie było niepotrzebne, nic niepasujące, nic zbyt gwałtowne. Byłam bardzo podniecona i oddychałam gwałtownie. Jej chłopak siedział w fotelu i patrzył. Nie chciałam, żeby do nas dołączył. Chciałam być tylko z nią i odwzajemniać te jej miękkie pieszczoty. Zawsze myślałam, że będę wiedziała, jak się dotyka kobietę. Ale nie wiedziałam. Ona wiedziała. Rozchyliła mi nogi i zaczęła pieścić językiem tam, gdzie nie dotarł nim dotąd żaden mężczyzna. Rozkosz, którą poczułam była tak wielka, że prawie bolesna. Chciałam uciec przed nią, ale mnie przytrzymała i cierpliwie przyjmowała moje wyginające się ciało. Kiedy wydałam z siebie potężny jęk, westchnienie, przyszedł jej chłopak, który miał być moją zdobyczą. Wtargnął do naszej krainy czułości, ze swoim szorstkim ciałem, nerwowymi, pospiesznymi ruchami, i ze swoim wcale nie dużym członkiem. I wszystko zepsuł. Przestałam czuć cokolwiek i stałam się zabawką. Piękna kobieta też się zmieniła, wyłączyła. Na szczęście jej mężczyzna penetrował tylko ją. Wzdychała, krzyczała, ale to nie było prawdziwe. Żałowałam, że nie mogłam podarować jej tego, co mi przyniosła. Kiedy ją posuwał, próbowałam ją dotykać, pieścić, ale jego obecność przerwała intymność, która się nam przytrafiła. Wszystko stało się takie męskie i zwyczajne. Nie mogłam doczekać się końca.

— Było fantastycznie! Musimy to powtórzyć! — powiedział na do widzenia, wsuwając mi do ręki wizytówkę.

Nawet na nią nie spojrzałam, dając wyraźny sygnał, że nie zadzwonię.

— Czemu nie — słowa ledwie się ze mnie wydobyły, takie były nieprawdziwe.

Na pożegnanie dotknęłam jeszcze czule policzka dziewczyny.

— Dzięki — szepnęłam jej do ucha i zniknęłam za drzwiami.


Znowu poczuł napięcie. Podniecenie zalało go całego i przez chwilę nie musiał myśleć. Zabawił się sam ze sobą, ale to nie przyniosło ulgi. Wciąż miał przed oczami Ewę, jej ciało wijące się z rozkoszy pod językiem kobiety. Ten obraz przepełniał go wzruszeniem i podnieceniem, które trwało mimo kilku wytrysków. Nie mógł się go pozbyć. Ile by dał, żeby, jak ten mężczyzna, być z nimi tam w hotelu. Patrzeć, jak się dotykają. Jak jego żona z inną piękną kobietą wymieniają ze sobą czułości. Może kiedy ją wreszcie odnajdzie, może wspólnie odnajdą też tę kobietę i może wtedy zrobią to jeszcze raz, tym razem dla niego?…

— Tato! — wrzasnęła mu tuż nad uchem Zośka — Dostanę zaraz pierdolca! Zwariuję!

Musiał naprawić przeciekający kran, bo woda zalała całą kuchnię.


7.


Mariusz poczuł, że musi porozmawiać z Pawłem. I kiedy przyjął do siebie to uczucie, jego duma gdzieś się zapodziała, ukryła. Przestało mieć znaczenie, jak to spotkanie wpłynie na jego męskość. Ułożył się sam ze sobą co do tego, że to konieczność. Niezbędny punkt trasy prowadzącej go do Ewy. Paweł chyba kochał jego żonę, a to oznaczało, że może coś wiedzieć na jej temat, i może jeszcze nie wszystko stracone?

Przez chwilę zakołysała się w jego sercu nadzieja. Dzięki temu poczuł się lekki i beztroski. Uchwycił się myśli, że Paweł może wiedzieć, gdzie jest Ewa. A nawet jeśli nie wie, może dać mu jakieś wskazówki. Może on sam stoi tuż przed nimi, ma je wręcz przed nosem, ale ich nie zauważa, nie dostrzega. Czasem, żeby zobaczyć, trzeba wyjść z własnego świata i spojrzeć na niego cudzymi oczami. Dlatego Mariusz spotka się z Pawłem, zajrzy na chwilę do niego i sprawdzi, czy Ewa w jego świecie nie zostawiła znaków. Dręczyły go tylko myśli, jak poprosić go o spotkanie. Od dawna nie wychodził z domu. Był na wpół dziki, odczłowieczony. Analizował różne opcje, ulepszał. Z pomocą jak zawsze przyszła mu Zosia. Przestała być dziewczynką, bo zniknięcie matki wydarło ją z dzieciństwa. Przez chwilę była zbuntowanym dzieckiem, złym, agresywnym, niepokornym i walczącym. Ale kiedy Mariusz wycofał się z życia, kiedy całkowicie zapadł się we mgle i zatopił w lekturze zapisków Ewy, Zosia nie miała z kim toczyć wojny. Tymczasem jej zatrzymana przez traumę energia zmuszona była zawalczyć o życie. Dom, dotychczas tak bezpieczny, przestał funkcjonować. A ojciec, dotąd stabilny, wspierający, upadł. Miały z siostrą zbyt mało siły, żeby go podnieść, ale miały wolę przetrwania, chęć życia. Zosia szybko przejęła obowiązki ojca, sprawnie na tyle, że nikt nieproszony nie musiał wiedzieć o tym, co u nich. I to dzięki jej zaradności i zapobiegliwości nikt z zewnątrz nie musiał przychodzić do ich świata. Wolne, a raczej zwolnione, miejsce w ich domu wciąż czekało na mamę. Zośka, tak samo jak ojciec, mocno wierzyła w jej powrót. Tymczasem Małgosia fruwała. Nie przeszkadzała ani nie pomagała, nie zajmując sobą prawie miejsca, była, prawie jak mama, przeźroczysta.

Pewnego dnia zwierzył się córce:

— Muszę się z kimś spotkać, a nie wiem, jak to zrobić — jęknął strapiony.

Zosia otworzyła oczy szeroko, uśmiechnęła się radośnie. Wspaniale było słyszeć jego głos, bo tak rzadko się odzywał. Nawet zapytany zazwyczaj milczał. A ona musiała sama decydować, co kupić do jedzenia czy do sprzątania. Musiała pamiętać, żeby nastawić budzik do szkoły i zrobić wszystkim śniadanie. Potem ugotować coś na obiad albo zabrać Małgośkę do baru mlecznego. Nawet zapisywała siebie i siostrę do dentysty oraz przypominała ojcu o rachunkach. Raz, kiedy ponad tydzień prawie nie budził się od whisky, dostała się do jego konta bankowego, zrobiła przelewy i wypłaciła pieniądze. Od czasu do czasu sprawdzała, czy coś jeszcze mają, bo ojciec w ogóle nie pracował. Na szczęście wspólnik ogarniał ich firmę i przelewał im jakieś pieniądze. Bardzo cieszyła się z każdej chwili rzadkiego z nim kontaktu. Miała nadzieję, że w końcu wyzdrowieje.

— A ten ktoś ma telefon? Znasz numer? — zapytała, nie przestając się uśmiechać.

Kochała tego staruszka.

— Tak, a co? — uniósł brwi, zaciekawiony.

— To może po prostu zadzwoń i powiedz, że chcesz się spotkać…

— Ale ten ktoś mnie nie zna…

— To się przedstaw!

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 9.45
drukowana A5
za 28.83