Recenzje powieści „Gabriela":
Niesamowicie zaskoczyła mnie ta książka. Zaczynając ją czytać myślałam, że przeczytam na raz kilka stron, ale przygody Rafała i Gabrieli tak mnie wciągnęły, że nie mogłam się oderwać i dosłownie pochłonęłam całą na raz. Bardzo romantyczna i emocjonująca książka. Polecam.
Paula Ciulak @paulaczyta
Przed Wami historia pełna ciepła i miłości. Historia o tym, jak nierówna bywa walka serca z rozumem. Powieść Weroniki Karczewskiej — Kosmatki wywoła zarówno uśmiech na twarzy, jak i łzy wzruszenia. Bohaterowie zaserwują prawdziwy emocjonalny rollercoaster. A Gabrysia to urocza dziewczyna, którą pokochacie!
Gabriela Bejma @blondeside
Historia jak z bajki, którą chce się przeżyć samemu. Obok „Gabrieli” nie da się przejść obojętnie. To ta z książek, która na kilka godzin pochłonie nas i nie będziemy wstanie się ruszyć z miejsca. Ta opowieść to połączenie prostoty z władczością, naturalności z nieugiętością, mieszanina dwóch kompletnie różnych światów, literackie yin i yang. Tu miłość rodzi się od początku i powolutku kiełkuje, dając później wspaniałe plony. Jest to z pewnością książka z którą nie łatwo będzie się wam rozstać, a gdy skończycie będziecie prosić o więcej.
Asia i Sandra Pietreckie @sisters_as_books
Historia Gabrysi i Rafała urzekła mnie od pierwszej strony, zapewniła sporo emocji, nieraz wzruszyła ale nie zabrakło również uśmiechu. Była to otulająca ciepłem, interesująca opowieść, w której dwoje doświadczonych życiowo bohaterów poszukuje swojego szczęścia na ziemi.
W książce nie brakuje intrygującej, wciągającej dobrze skonstruowanej fabuły, jednak szczególnie przypadła mi do gustu kreacja bohaterów.
Aneta Puciłowska @nocne_spotkania_z_ksiazka
Weronika Karczewska-Kosmatka stworzyła cudowną historię, którą jak zaczniesz czytać, nie będziesz w stanie przestać. Historia o Gabrieli i Rafale — dwóch zranionych duszach, które przez przypadek znalazły wspólną drogę. Jest to książka o sile przyjaźni, bólu oraz wielkiej miłości z dozą humoru. Polecam wam z całego serduszka.
Agnieszka Wasylew
@ books_is_all
Tej książki się nie czyta! Przez nią się płynie, zanurzając się w emocjach i doświadczając tylu niezapomnianych wzruszeń i przeżyć. Przepiękna i ciekawa historia Gabrieli i Rafała pochłonęła mnie bez reszty oraz zmieniła moje nastawienie do ludzi. Zaskakująca, pełna realizmu, z niezwykle dynamiczną fabułą powieść, chwyta za serce i zmusza do przemyśleń.
Izabela Hebda @izzi.79
Prolog
Pięć lat wcześniej
Właśnie skończyłem pracę w moim gabinecie, którego jeszcze nie zdążyłem urządzić. Oprócz starego, lekko przetartego biurka i nowego skórzanego fotela, który dostałem w prezencie od siostry, nie było tutaj niczego więcej. Zresztą, niewiele potrzebowałem.
Cieszyłem się, że dałem się namówić Andrzejowi na tę pracę. On zaczął pracować w kancelarii Marcola ponad rok temu, kiedy ja wciąż szukałem idealnego miejsca dla siebie. Pracowałem w mniejszych kancelariach, ale nie każda płaciła mi tyle, ile bym sobie tego życzył. Co prawda nie jestem rozrzutnym facetem, ale życie w Warszawie kosztuje, tym bardziej, że mam obok siebie wspaniałą kobietę, którą pragnę doceniać do końca swoich dni.
Niedawno kupiłem dla nas duży dom w Lipkach. Zauroczył mnie sporym ogrodem, którego jeszcze nie rozplanowaliśmy. Jednak miałem nadzieję, że w przyszłości będziemy urządzać w nim grille i małe przyjęcia dla znajomych i rodziny.
Kupiliśmy meble oraz firanki do salonu. Urządziliśmy również sypialnie, by nie spać na dmuchanym materacu.
Wszystko planowaliśmy ze spokojem, myśląc o wspólnej przyszłości.
— Rafał, zmykaj do domu. — Do mojego gabinetu wparował pan Marcol, zupełnie nie kłopocząc się pukaniem do drzwi.
— Już, jeszcze tylko…
— Zostaw coś na jutro. Masz tylko dwóch klientów. — Posłał mi szeroki uśmiech, czekając w progu.
Nie miałem wyjścia, musiałem wyłączyć laptopa i skończyć pracę. Postanowiłem, że zrobię Sarze niespodziankę.
Zwykle przyjeżdżałem dużo później, zjadałem kolację, którą ona wcześniej przygotowywała lub którą kupiłem na mieście i kładłem się spać.
Zerknąłem na zegarek, który dostałem od niej na ostatnie święta, wskazówki wskazywały dopiero piętnastą. Wiedziałem, że Sara będzie w domu. Jako projektantka wnętrz, dużo pracowała w domu, przy komputerze. Dopiero, kiedy omawiała projekt z klientami, wracała o różnych porach. Zawsze chciała dopieścić swoje zlecenie, a ja ceniłem w niej tę skrupulatność. W drodze do domu kupiłem wszystko, czego potrzebowałem by przyrządzić spaghetti. Może nie jestem szefem kuchni, ale potrafię ugotować makaron al dente i przygotować do niego sos. Kupiłem również bukiet biało-żółtych kwiatów. Takich wiosennych, wiedząc, że spodobają się Sarze.
Zaparkowałem białą toyotę corollę na podjeździe i wszedłem do domu, niosąc duże, papierowe torby z zakupami. Od razu włożyłem kwiaty do wazonu, wyjąłem garnek na makaron, wlałem do niego wodę i postawiłem na gazie.
— Sara? — zawołałem cicho, rozglądając się po salonie.
Byłem pewien, że zastanę ją przy ławie, szkicującą nowy projekt, jednak ława była pusta.
Pomyślałem, że może śpi w sypialni, więc skierowałem się na schody, które robiły wrażenie w tym domu. Widać je było z samego wejścia. Ich szerokie i błyszczące stopnie prowadziły na górę, gdzie znajdowały się dwie, duże sypialnie, łazienka i niewielki pokój, który pewnego dnia zamierzaliśmy przerobić na dziecięcy.
— Kochanie, śpisz?
Otworzyłem szeroko drzwi naszej sypialni i… zamarłem, widząc Sarę leżącą całkiem nago na…
— Ty chuju! — wrzasnąłem budząc przy tym śpiącą parę. — Jak mogłeś?! — zwróciłem się do Karola, mojego kuzyna, który niedawno zaczął pracować z moją…
— Sara? Nie mogę uwierzyć… — wykrztusiłem z żalem w głosie patrząc na jej drobną twarz.
— Rafał, to nie tak jak…
— Myślę? A jak?! — spytałem wściekły.
— Nooo, yy…
— Sara, zabierz proszę swoje rzeczy i wynoś się — mówiłem całkiem opanowanym głosem. Nawet nie wiedziałem skąd wziąłem w sobie tyle spokoju, by jej nie szarpać i nie wyrzucać ubrań przez okno.
Zawsze byłem narwany, szybko się denerwowałem, ale widok Sary w objęciach innego mężczyzny zwalił mnie z nóg. Byłem jej wierny. Dbałem o nią, kochałem ją. Ba, ja nawet chciałem się jej oświadczyć, tylko wciąż czekałem na odpowiedni moment.
— Rafał — podbiegła do mnie, owinięta prześcieradłem, a jej jasne włosy zafalowały w powietrzu.
Próbowała mnie dotknąć, ale szybko się odsunąłem. Nie zniósłbym ciepła jej dłoni. Z ledwością mogłem patrzeć jej w twarz.
— A ty! — wycelowałem palcem w Karola. — Wypierdalaj, bo mimo iż jesteśmy rodziną, to…. To cię zabiję gnoju!
— Kocham ją, nic tego nie zmieni — odezwał się, stojąc przede mną w samych slipach. — Oświadczę się jej i zobaczysz…
Wtedy nie wytrzymałem i przywaliłem idiocie w twarz. Karol poleciał do tyłu, upadł na podłogę, a ja miałem ochotę rzucić się na niego niczym zawodnik MMA.
Nim go dopadłem, Sara stanęła mi na drodze i przyjrzała się z szeroko otwartą buzią, nie wiedząc co zrobić.
— Kochasz go?! — wrzasnąłem, pokazując na leżącego idiotę. Zawsze uważałem go za kobieciarza, ale w życiu bym nie pomyślał, że on i Sara…
— Nie! Kocham ciebie — powiedziała ze łzami w oczach.
Zacząłem się śmiać.
— A to dobre! Kochasz mnie, ale bzykasz się z moim kuzynem?! Dobre. — Zacząłem chodzić po pokoju i głupkowato się uśmiechać. — Z kim jeszcze spałaś, co?! Z Andrzejem, Marcolem, a może moim ojcem?!
Nie odpowiedziała, tylko jeszcze mocniej otworzyła usta.
Z kimś jeszcze musiała się puszczać, a ja jak głupi czekałem na odpowiedni moment, by się jej oświadczyć. Chciałem być romantyczny.
Nie mogłem uwierzyć, że byłem takim idiotą i niczego nie zauważyłem.
Ostatni raz spojrzałem na dziewczynę, którą jeszcze pół godziny temu kochałem do szaleństwa, a teraz patrzyłem na nią z obrzydzeniem.
— Wracam za godzinę i ma cię tutaj nie być — wyszedłem trzaskając drzwiami.
Musiałem ochłonąć. Wiedziałem, że gdybym został w tym domu, mogłoby się to źle skończyć. Nie miałem zamiaru tracić reputacji ani stanowiska przez zakłamaną dziwkę i parszywego gnoja.
Wsiadłem w samochód i ruszyłem przed siebie. Jechałem, a w głowie odtwarzałem tamtą chwilę. Sceny ukazywały mi się niczym kadry z filmu.
Dopiero na skrzyżowaniu, uświadomiłem sobie, że jestem blisko mieszkania Andrzeja.
Zaparkowałem auto pod jego blokiem, a potem biegłem po dwa stopnie na raz by dotrzeć do jego mieszkania. Zacząłem walić do drzwi, tak mocno, aż z naprzeciwka wyszła jakaś chuda, starsza kobieta i zaczęła coś do mnie krzyczeć, ale tylko zmierzyłem ją wzrokiem, a ta wróciła do siebie.
Dupek nie otworzył. Zakląłem pod nosem i w tym momencie w mojej kieszeni rozdzwonił się telefon. Wyciągnąłem go niecierpliwie i spojrzałem na wyświetlacz. Dzwoniła moja siostra — Blanka.
— Gdzie jesteś? — spytała bez żadnego wstępu.
— W domu, a gdzie mam być? — skłamałem na zawołanie.
— Stało się coś? Masz dziwny głos.
— Nie! — krzyknąłem kierując się z powrotem do auta.
— Mama pyta, kiedy dotrzecie. Zaraz przyjedzie Gabi z dziadkami.
Coś mi świtało w głowie, ale nie do końca byłem pewien, o co chodzi. Piątkowy wieczór, rodzice…
Ach, imieniny matki. Kurwa, zapomniałem.
— Blanka, zupełnie zapomniałem o imieninach mamy. Nawet nie mam prezentu i…
— Och, nie marudź i przyjeżdżaj. — Nie czekała na moją odpowiedź, po prostu się rozłączyła. Nie miałem wyjścia, musiałem się pojawić na przyjęciu u rodziców, choć było mi to nie na rękę.
Teraz rozumiałem dlaczego Marcol pospieszał mnie do wyjścia z kancelarii. Szkoda, że nie przypomniał o imieninach.
Parę minut później parkowałem pod domem rodziców. Na podjeździe stało już kilka aut, w tym Marcola i Andrzeja. Miałem ochotę rzucić się na nich i wyrwać im wnętrzności. Nie miałem pewności, czy którykolwiek z nich miał do czynienia z moją Sarą, ale… Kurwa, jest coś takiego jak męska intuicja.
— Cześć mamo! — Wszedłem jak do siebie i nawet nie pofatygowałem się, by zdjąć buty. Ucałowałem policzek matki i przeprosiłem za brak, chociażby, kwiatów. Obiecałem jej to wynagrodzić. Zbyła mnie szerokim uśmiechem i powiedziała, że najważniejsze jest to, że jestem.
— A gdzie Sara? — spytała po chwili, a ja… odpaliłem się jak bomba.
— Albo się teraz pakuje albo bzyka z Karolem. A co?
Matka zamarła, Blance wypadły kieliszki z rąk, pan Marcol tylko pokręcił głową, jego żona — Aniela — zakryła usta rękę, a Andrzej…
Andrzej stał i mierzył mnie wzorkiem i już wiedziałem. Po prostu wiedziałem. Rzuciłem się na niego z furią.
— Spałeś z nią! — To nie było pytanie, a raczej stwierdzenie. Złapałem go za poły marynarki, chociaż najchętniej dusiłbym go i patrzył jak wytrzeszcza na mnie gały. — Stary, jak mogłeś?! Kumplujemy się od czasu studiów! — Szarpałem go za ubranie, a Andrzej próbował mnie od siebie odepchnąć.
— Kurwa, Rafi, nie spałem z Sarą, ale…
— Jakie „ale”! — wrzasnąłem i mocno mu przywaliłem. Musiałem dać upust emocjom.
Andrzej złapał się za szczękę, ale mi nie oddał. Cipa.
— Rafał opanuj się. — Podszedł do mnie ojciec i chciał położyć rękę na moim ramieniu, ale ją odrzuciłem.
— Nie spałem z nią, przysięgam — powiedział Andrzej trzymając się za twarz. — Ale…
— Ale co, kurwa?! — W tym momencie już nic nie mogło mnie zaskoczyć.
— Widziałem raz jak flirtowała z twoim klientem i…
— Jasne. — Zaśmiałem się.
— Dzień dobry — usłyszałem cieniutki głosik, który dobrze znałem.
Gabrysia, przyjaciółka mojej siostry. Ładna dziewczyna, ale młoda i naiwna. I zupełnie nie w moim typie. Chyba. Zresztą widziałem ją jakieś dwa lata temu. Miała wtedy krótkie, kręcone włosy, które sterczały jej we wszystkie strony, przez co wyglądała na mocno walniętą. Miała dzikie, piwne oczy, które przykuwały uwagę i była chuda jak wykałaczka.
— Gabi? — Blanka miała zmieszany głos. — A gdzie twoi dziadkowie?
— Dziadek gorzej się poczuł i babcia prosiła bym przyjechała sama. Prosiła również, by przekazać na pani ręce ciasto, które upiekła.
— Ach dziękuję — dodała matka, ale nie ruszyła się z miejsca.
— Mam nadzieję, że…
Nie słyszałem, co jeszcze mówiła dziewczyna, bo przeszedłem obok niej ze spuszczoną głową i mocno trzasnąłem drzwiami.
W drodze powrotnej kupiłem kilka butelek czystej wódki i wróciłem do pustego domu.
Zniknęły firanki w salonie. W szafach nie znalazłem żadnego ubrania Sary. Jednak wciąż unosił się zapach jej perfum, który tylko potęgował moją złość.
Usiadłem na kanapie i zacząłem pić, by zapomnieć.
W tym dniu moje serce zmieniło się w kamień. Przestałem wierzyć w miłość. A to wszystko przez SARĘ!
Rozdział 1
Gabrysia siedziała w kuchni, pochylona nad szklanką herbaty. Mimo, że jej nie osłodziła, wciąż mieszała w niej łyżeczką, która co jakiś czas uderzała o brzeg szkła. To babcia — jeszcze w czasach, gdy dziewczyna chodziła do przedszkola — wpoiła jej nawyk picia gorzkiej herbaty.
— Gabrysiu, nie słodź herbatki. Do osłody są czekoladki.
To wspomnienie na nowo obudziło w niej dawne emocje. Myślała, że da radę, ale wystarczyło wspomnienie o słodzeniu herbaty, by wrócić pamięcią do babcinego uścisku, najlepszego ciasta bezowego, pysznych i gorących kotletów, które często królowały na stole w niedzielne obiady.
Te wszystkie wydarzenia były tak odległe, a zarazem tak bliskie, że serce dziewczyny siedzącej w kuchni znów zaczęło boleśnie uderzać w niezrozumiałym, nierytmicznym stukocie.
— Babciu, gdzie jesteś? Potrzebuję cię — szepnęła w przestrzeń, jakby ktoś mógł ją usłyszeć.
Łzy nieprzerwanie płynęły z jej oczu od dwóch dni. Od dwóch, paskudnych dni, które wydawały się okrutnym snem, horrorem. Miała nadzieję, że kiedy nadejdzie poranek, wraz ze słońcem, wstanie również jej babcia; że to wszystko okaże się tylko koszmarem.
Przecież babcia nie chorowała. Nawet nie miała problemów z cukrzycą ani nadwagą — powtarzała w myślach.
Próbowała przeszukać własny umysł, by sprawdzić czy czegoś nie pominęła. Czy czasem nie przeoczyła jakichś symptomów. Jednak nic nie przykuło jej uwagi. Nic nie wskazywało na to, że jej ukochana babcia dostanie gwałtownego i rozległego zawału.
Tamten dzień był jednym z najbardziej deszczowych dni, jakie dziewczyna zapamiętała. W pracy również nie było za wesoło. Pomyliła kilka zamówień w restauracji, a kiedy weszła do domu, chciała się wyżalić babci, lecz…. jej babcia leżała w salonie na podłodze. To była jej ulubiona pora dnia. W telewizji leciał jej ukochany program — Familiada.
Gabi, gdy tylko zobaczyła leżącą na dywanie babcię, szybko ruszyła do akcji. Ostrożnie położyła staruszkę na plecach, sprawdziła tętno, oddech, szybko wybrała numer alarmowy, włączyła tryb głośnomówiący i robiła wszystko, co nakazał jej dyspozytor, jednak… nie udało się. Było za późno.
Babcia Jadzia była zawsze wesoła, gadatliwa, życzliwa i skromna. A kiedy żył dziadek Franek, to chętnie wychodziła z nim na tańce, do kina albo do teatru. Wspólnie robili nalewki, które cudownie pachniały. Po jego śmierci, pięć lat temu, babcia trochę posmutniała. Nie chodziła już na dancingi do klubu seniora, ale wciąż chętnie wychodziła z przyjaciółkami do kina czy teatru. Bardzo kochała Gabrysię, troszczyła się o nią. Była całym jej światem.
A dziś…
Dzisiaj Gabriela Jabłonowska została sama w trzypokojowym mieszkanku na trzecim piętrze bloku na warszawskim Żoliborzu.
— Gabrysiu?
Do mieszkania weszła Blanka Aleksandrowicz, potrząsając swoimi czarnymi, sięgającymi ramion włosami. Jej najlepsza i jedyna przyjaciółka, z którą znała się od gimnazjum. Całe szczęście, że Blanka darzyła ją siostrzaną miłością. Gdyby nie ona, dziewczyna zostałaby całkowicie sama. Matka zmarła przy porodzie lub zaraz po. Gabrysia sama nie wiedziała. Ojca nie znała. Nie znała nawet jego imienia. Nie wiedziała, czy kochał jej matkę, czy był przypadkową chwilą w jej życiu.
Gdyby nie dziadkowie, Gabrysia musiałaby wychowywać się w domu dziecka.
— Powinnaś coś zjeść kochana — podeszła do niej przyjaciółka, próbując ją przytulić.
— Nie chcę — wyszeptała, delikatnie się odsuwając.
— Wiem, kochana, ale musisz. Zaraz ci coś przygotuję — zaczęła wyciągać zakupy z siatki i układać je w lodówce.
Z tego co kupiła, wyszły całkiem smaczne i pożywne kanapki, które podsunęła Gabrysi pod nos wraz ze świeżą, ciepłą herbatą z odrobiną miodu.
Dopiero teraz przyjrzała się dziewczynie: zapuchnięte, czerwone oczy; blada, niemal trupia twarz, która po prostu przerażała. Jej niesforne do tej pory loki, teraz przypominały wielkiego kołtuna, którego ciężko będzie rozplątać. Gabrysia miała na sobie luźne spodnie dresowe oraz koszulkę, która spadała z jej szczupłych ramion. Zawsze była szczuplutką dziewczyną, z niewielkim biustem, z burzą czekoladowych loków i z piwnymi, dzikimi oczami, które łaknęły wiecznej przygody. Ale dziś? Dzisiaj wyglądała tak, jakby dawna Gabrysia zniknęła i nieprędko miała wrócić. Blanka nie potrafiła znaleźć słów, które mogłyby uśmierzyć ból przyjaciółki. Dobrze wiedziała, że Gabrysia musi uporać się z tym sama. Jak na razie mogła jedynie pilnować, by nie zagłodziła się na śmierć, chodziła w czystych ubraniach i żyła. Może nie tak wesoło jak do tej pory, ale cóż… Czas leczy rany.
— Masz już przygotowane ubrania na jutro? — zapytała Blanka.
— Mam. Muszę je wyprasować — odpowiedziała Gabrysia obojętnym głosem.
— Zajmę się tym, a ty zjedz kanapki.
Blanka szybko przytuliła przyjaciółkę i ruszyła do pokoju, by od razu zabrać się za prasowanie ubrań Gabrysi.
***
Pogrzebem i wszystkimi potrzebnymi formalnościami zajęła się Blanka, za co Gabrysia była jej dozgonnie wdzięczna. Nie umiała się uporać ze stratą, a co dopiero zajmować się czymś tak trudnym jak organizacja pogrzebu.
Na mszy Gabriela siedziała w pierwszej ławce, ubrana w czarną sukienkę z długim rękawem. Dobrze pamiętała, jak babcia pomagała jej ją wybrać jeszcze kilka miesięcy temu mówiąc, że ślicznie jej w dopasowanym fasonie. Mówiła, że ma piękną, młodą wnusię.
Do tego Gabi miała czarny płaszczyk i płaskie botki w tym samym kolorze. Wiedziała, że ten kolor przez długi czas będzie gościł w jej życiu.
Po mszy przyjmowała kondolencje, ale nawet nie uśmiechała się do podchodzących do niej ludzi, a było ich wielu. Babcię Jadzię uwielbiali sąsiedzi, dzieci, które uczyła gry na pianinie i dawni uczniowie. Przyszło również wielu nauczycieli, którzy znali ją z czasów, kiedy jeszcze uczyła w szkole polskiego i muzyki. Była wspaniałą kobietą.
Po uroczystości pogrzebowej Gabrysia długo siedziała na cmentarzu, wpatrując się w wielki stos kwiatów, pod którym spoczywała w trumnie jej najcudowniejsza na świecie babcia.
Nie wiedziała, ile czasu spędziła na drewnianej ławce. Dopiero kiedy zrobiło się chłodno i zaczęła trząść się z zimna, poczuła ciepło na swoich ramionach. To Blanka przyniosła jej koc, usiadła obok i mocno się do niej przytuliła, jakby potrzebowała tego bardziej niż jej przyjaciółka.
Gabrysia obiecała sobie, że nie będzie płakać przy ludziach, ale gdy tylko poczuła znajomy zapach perfum przyjaciółki, rozpłakała się jak mała dziewczynka. Bliskości i ciepła drugiej osoby potrzebowała teraz jak plastra na ranę.
— Chodź, pojedziesz z nami. — Blanka pomogła jej wstać z ławki i zaprowadziła Gabrysię do samochodu, gdzie czekali już państwo Aleksandrowicz.
— Do nas? — Pan Roman spojrzał pytająco na córkę.
— Nie… — szepnęła Gabrysia — Znaczy się… Dziękuję państwu i tobie Blanka za wszystko, ale chciałabym się położyć.
Cała trójka skinęła głowami. Odwieźli dziewczynę pod jej blok. Blanka odprowadziła ją do pokoju, zrobiła jej ciepłą herbatę, ucałowała w policzek i wyszła z mieszkania, zamykając za sobą drzwi na klucz.
Gdy tylko Gabrysia usłyszała zgrzyt przekręcanego klucza w zamku, poczuła się okropnie samotna. Sama w czterech ścianach swojego pokoju. I mimo, że chciała być sama, to jednocześnie czuła, że potrzebuje się w kogoś wtulić.
Ot, taka kobieca logika — pozbyć się przyjaciółki, by po chwili czuć pustkę w sercu.
Z tym tylko, że ona wcale nie chciała współczującego spojrzenia Blanki ani jej rodziców. Nie chciała także jej ciągłego dopytywania: Jak się czujesz? Zjesz coś? Chcesz iść na spacer? Nie chciała. Bardziej jej zależało na tym by zniknąć.
Wślizgnęła się więc do swojego łóżka i przykryła szczelnie kołdrą, zupełnie nie przejmując się, że ma na sobie czarną sukienkę. Zamrugała kilkakrotnie zaczerwienionymi od łez powiekami, a chwilę później ogarnęła ją błoga cisza i ciemność. I to było bardzo przyjemne.
Rozdział 2
Rafał siedział w swoim, urządzonym w surowym stylu, adwokackim gabinecie, który zajmował od pięciu lat i przeglądał papiery rozwodowe znanej celebrytki. Miał zamiar wygrać sprawę i doprowadzić do tego, by jego klientka puściła męża w samych skarpetkach.
— Cześć braciszku. — Do jego gabinetu wpadła Blanka w służbowym stroju — białej koszuli i czarnej, ołówkowej spódnicy. Od razu usiadła wygodnie w fotelu i zarzuciła nogi w wysokich, czarnych szpilkach na jego biurko.
Była dwudziestoczterolatką o szczupłym ciele. Swoje czarne włosy upięła w klasyczny kucyk. Oboje odziedziczyli ich kolor po ojcu i na tym podobieństwo rodzeństwa się kończyło.
Blanka miała zupełnie inne podejście do życia, żywiołową duszę i tendencję do niemartwienia się niczym. Rafał czasem zazdrościł jej tego, że mentalnie wciąż była nastolatką, podczas gdy on już dawno dorósł.
— Dzień dobry. — Podniósł na nią wzrok. — Zabierz te nogi. Ja tutaj pracuję.
— Nudny jesteś — skomentowała.
— Ja twierdzę, że porządny.
— No właśnie, to to samo co nudny. — Zdjęła nogi z biurka, wstała i zaczęła przechadzać się po jego gabinecie, jakby była na wybiegu.
— A ty nie w pracy? Już cię wylali?
— Ha. Ha. Bardzo śmieszne. — Podeszła do regału z nudnymi, według niej, książkami z zagadnieniami prawa. — Odwiozłam dyrektora na lotnisko i mam dwa dni wolnego. Jako jego asystentka mam wiele przywilejów. — Obróciła się do brata i założyła ręce na piersiach.
— Dobra, gadaj czego chcesz, bo nie mam czasu. — Wciąż nie odrywał oczu od równiutko ułożonych papierów na biurku.
— Aleś ty miły, braciszku — przewróciła oczami. — Może wpadniesz w niedzielę na obiad? Mama dopytuje o ciebie. Podobno nie odbierasz od niej telefonów.
— I przysłała ciebie? Urocze — powiedział z sarkazmem.
— Nie. Sama przyszłam. Zresztą, muszę cię opieprzyć, jak przystało na młodszą siostrę.
— Tak? Niby za co tym razem? — Znów zaczął przeglądać papiery na swoim biurku, zupełnie nie zaprzątając sobie głowy siostrą.
— Pamiętasz Gabrysię Jabłonowską? — zapytała, a on jedynie wzruszył ramionami. — Moja przyjaciółka, przychodziła do nas często.
Rafał szybko zaczął główkować.
— Aaaa… Taka kędzierzawa, drobniutka, malutka — dopytał, by mieć pewność.
— Tak, dokładnie ta. Czyli jednak pamiętasz?
Jak mógłby zapomnieć. Dokładnie zapamiętał sobie tę smarkulę, która robiła maślane oczy, gdy tylko, jako student, bywał w domu. Niby „przypadkowo” chodziła za nim krok w krok. Dopytywała, czy zrobić kawy, herbaty, przynieść ciasteczko. Głupkowato się cieszyła, jakby wciąż opowiadał dowcipy i nieraz wcinała się w rozmowę, kiedy wpadali jego znajomi. Nie wspominając już o tych przykrótkich spódnicach, które często nosiła. No i te jej loczki, które były znakiem rozpoznawczym dziewczyny.
Ale wolał jej unikać, bo miał wrażenie, że dziewczyna w swojej wyobraźni widzi ich na ślubnym kobiercu, z piątką dzieci w drewnianym domku na przedmieściach. A on nie miał tego w planach.
— Wiesz, że jej babcia zmarła?
— Tak? To przykre. No i co?
Zdążył już pomyśleć, że każdego dnia umierają tysiące ludzi i jedna osoba więcej nie robiła na nim wrażenia.
— No i to, że powinieneś wpaść na pogrzeb.
— Dobra, kiedy jest? — Złapał za kalendarz i zaczął go przeglądać. — Może to jakoś wcisnę w grafik.
Słabo pamiętał panią Jadwigę, ale wiedział, że dziewczyna oprócz babci nie miała nikogo więcej.
— Nie trudź się, był tydzień temu — odpowiedziała pełna gniewu Blanka. — Nie rozumiem cię, Rafał. Przecież znałeś panią Jadwigę. Pisałam do ciebie w tygodniu, bo nie raczyłeś odebrać telefonów ani ode mnie, ani od rodziców.
— No wybacz, nie miałem czasu. Teraz, mam co innego na głowie — spochmurniał. — Dobra, daj mi jej adres to wyślę kwiaty.
— No chyba na cmentarz — obruszyła się Blanka. — Przecież to nie chodzi o kwiaty, tylko o to, że jesteś totalnym i bezdusznym dupkiem. Nie widzisz niczego poza czubkiem swojego nosa! Nie mogłeś przyjść na pogrzeb? Zadzwonić do Gabrysi i zapytać, jak się czuje?
— A jak by to wyglądało? Nie pomyślałaś? — Blanka uniosła wysoko swoją idealnie wyrysowaną brew. — Nie widziałem jej wiele lat i co, ot tak miałem zadzwonić i zapytać, jak się czuje? Nie uważasz, że byłoby to dziwne?
— No może trochę, ale…
— Mała, daj mi spokój. Pracuję.
— Właśnie widzę. — Usiadła na wygodnym fotelu z naburmuszoną miną. — A jak ci idzie w sprawie przejęcia kancelarii?
To właśnie była jego pięta achillesowa. Bardzo chciał być panem i władcą owej kancelarii, ale na przeszkodzie stał mu Andrzej Domalewski, który był znacznie gorszym prawnikiem, ale miał coś czego brakowało Rafałowi — żonę i synka w drodze. A tak się składało, że dla jego szefa rodzina była priorytetem. Mecenas Marcol nie miał dzieci, miał za to cudowną żonę. A ponieważ był już wiekowy, postanowił mianować swoim wspólnikiem jednego ze swoich pracowników. Niejednokrotnie powtarzał, że Rafał byłby kandydatem idealnym, ale…
A to wielkie „ale”, ciągnęło się niemal od roku. Rafał wciąż wciskał kit szefowi o przepiękniej narzeczonej, która dużo podróżuje. A pan Marcol twierdził, że dopóki nie zobaczy to nie uwierzy.
I tutaj pojawiał się problem, bo Rafał narzeczonej nie miał, na kolacje biznesowe przychodził zawsze sam, wciąż tłumacząc nieobecność wymyślonej narzeczonej, kolejnym służbowym wyjazdem, natomiast pan Marcol mimo tego, że chciał go na wspólnika, miał też swoje zasady. Jedna z głównych mówiła, że mężczyzna lepiej prowadzi firmę, gdy małżonka go pilnuje, dopieszcza i rozpieszcza w zaciszu domowego ogniska.
Z resztą nie tylko Marcol wciąż dopytywał o wybrankę serca mężczyzny. Matka Rafała nie mogła doczekać się aż pozna kobietę, która pokochałaby jego syna. Od owego, feralnego wydarzenia, państwo Marcol i Aleksandrowicz spotykali się niezwykle rzadko, co Rafałowi było na rękę.
— Potrzebuję narzeczonej, a najlepiej żony i to na już.
— Żarcik ci się wyostrzył. — Blanka zaśmiała się, uznając to za niezły dowcip, ale wystarczyło, by spojrzała w zimne oczy brata, by uznać jego słowa całkiem na poważnie. — Oj, braciszku. — Pociągnęła nosem. — Jest mi tak bardzo przykro… Tak przykro… — próbowała uronić łzę. — Żadna nie chce za ciebie wyjść? Jakie to straszne — nabijała się z brata.
— Dobra, skoro nie pomagasz, to idź już.
Blanka niechętnie podniosła tyłek z wygodnego fotela, chwyciła torebkę i skierowała się do wyjścia.
— Mam pozdrowić od ciebie Gabi?
— Co? — spojrzał na nią dzikim wzrokiem — Nie, a po co?
— Bo właśnie się do niej wybieram — odparła i spojrzała na niego wyczekująco.
Rafał nie raczył jej odpowiedzieć. Zamiast tego wrócił do swoich zajęć, zupełnie ignorując siostrę.
Blanka wyszła z jego gabinetu, nie omieszkując trzasnąć drzwiami. Uwielbiała spektakularne wyjścia.
Blanka poprawiła swoją koszulę, założyła ciemny kosmyk włosów za ucho i seksownie machając biodrami przeszła obok biura Arka, do którego od pewnego czasu słała przelotne spojrzenia. Drzwi jego gabinetu były otwarte, a chłopak ją oczywiście zauważył. Jakby mogło być inaczej? Jednak zamiast pobiec za nią, wziąć od niej numer, umówić się na kawę czy kolację, tylko głęboko westchnął, rozmarzył się i po chwili wrócił do swoich zajęć.
***
Do Gabrysi zajechała szybciej niż myślała. Zaparkowała swojego mini coopera w kolorze chili red i ruszyła na trzecie piętro niosąc ze sobą dwie materiałowe siatki wypełnione pysznym domowym obiadem, który zabrała z domu.
Od pogrzebu babci Jadwigi minął tydzień, Gabi się trochę pozbierała, ale wciąż nie wyglądała na całkowicie zdrową. Blanka miała zapasowy klucz, który dostała od przyjaciółki, więc nie bawiła się w żadne dzwonienie domofonem ani pukanie do drzwi, po prostu weszła jak do siebie i zawołała przyjaciółkę, która coraz częściej dnie spędzała na ciągłym patrzeniu w przestrzeń. Blanka martwiła się o jej psychikę. Miała jedynie nadzieję, że dziewczyna nie popada w depresję.
— Gabi, to ja — Blanka. Mam obiadek dla ciebie.
Przyjaciółka się nie odzywała, więc Blanka odstawiła siatki na blat w kuchni i ruszyła do jej pokoju. Dziewczyna siedziała na fotelu, mocno ściskając puchatą poduszkę. Przynajmniej nie leżała, tak jak kilka dni wcześniej.
Po tym jak ją zostawiła zaraz po pogrzebie, zajrzała do niej po dwóch dniach, by sprawdzić, jak się czuje. Przyniosła pachnący rosół z kluseczkami oraz pierogi z kapustą i grzybami, które obie uwielbiały. Jednak wtedy nie spodziewała się, że zastanie przyjaciółkę w dokładnie tych samych ubraniach co w dniu pogrzebu. Gabi leżała pod kołdrą, z rozrzuconymi włosami na poduszce i z wielkimi sińcami pod oczami. Jej oddech był bardzo płytki. Blanka przeraziła się nie na żarty. Chciała już dzwonić po pogotowie, gdy ta w końcu otworzyła oczy, tłumacząc się, że wzięła kilka tabletek by lepiej spać. Blanka przygotowała gorącą i pachnącą kąpiel dla przyjaciółki. Zaprowadziła ją wtedy do łazienki, choć Gabi wciąż uważała, że wszystko jest w porządku i twierdziła, że nie potrzebuje pomocy. Potem przebrała pościel w jej pokoju, pootwierała okna, by wpuścić trochę mroźnego, marcowego powietrza i odgrzała dla niej obiad.
Od tamtej chwili zaglądała do niej każdego dnia.
***
— Gabi, chodź do kuchni. Przywiozłam obiad. Zjemy razem?
— Tak, chętnie.
Przynajmniej zaczęła się odzywać. W ostatnim tygodniu częściej pomrukiwała i kiwała głową niż mówiła pełnymi zdaniami.
— Jutro muszę być w pracy. Zaczynam o dziesiątej –poinformowała Gabrysia przyjaciółkę.
— Nie za wcześnie? Myślałam, że będziesz jeszcze tydzień w domu i będę mogła wpadać do ciebie z tymi pysznościami. — Blanka puściła do niej oczko. Chciała ją rozśmieszyć.
— Muszę wyjść do ludzi, bo oszaleję. Zresztą nie mam więcej urlopu, a wiesz… Na kasie nie śpię.
— No tak… — Przyznała Blanka i obie lekko spochmurniały.
Przez krótką chwilę jadły w ciszy.
— Wyciągnęłam pocztę ze skrzynki. Sporo tego było. Przejrzysz?
— Daj. — Gabi wyciągnęła rękę po koperty.
— Zrobię kawę. Ciasto też mam — dodała Blanka wstawiając wodę i nasypując kawy do kawiarki. Obie uwielbiały mocną i gorzką kawę, bez fruwających fusów w szklance.
Gabi przeglądała koperty. Było wiele kartek z kondolencjami, kilka ulotek reklamowych, nawet dwa rachunki do opłacenia. Och, życie. Ale uwagę dziewczyny przykuła grubaśna koperta, z nazwą jakiegoś banku, o którym wcześniej nie słyszała.
Babcia nic nie mówiła o kredycie — przeszło jej przez myśl, gdy tylko zobaczyła nagłówek Kredyt odwrócony hipoteczny. Dane babci Jadzi zgadzały się. Plik kartek był potężny, ale niczego nie rozumiała, oprócz podanej na ostatniej stronie wysokiej kwoty, którą powinna uiścić w ciągu sześciu najbliższych miesięcy, jeśli nie chciała by mieszkanie przejął bank. Od razu zrobiło się jej gorąco. Szarpnęła za koszulkę, próbując rozszerzyć kołnierzyk, który teraz ją niemal dusił. Oczy dziewczyny zrobiły się niewyobrażalnie wielkie, a serce trzepotało jakby w klatce piersiowej miała małego kolibra.
— Gabi? Gabi, co się dzieje? — Blanka od razu do niej podbiegła, obawiając się, że przyjaciółka może zemdleć.
— Masz. Czytaj. — Gabrysia wcisnęła jej zwitek papierów do ręki.
Sama nie potrafiła tego wytłumaczyć. Co prawda widziała, że babcia od pewnego czasu mogła sobie pozwolić na większe zakupy, że chętnie wychodziła na miasto i nigdy nie narzekała na brak pieniędzy, ale tłumaczyła to sobie tym, że Gabi sama na siebie zarabiała, więc niczego nie brała od staruszki i dodatkowo opłacała rachunki za telewizję, internet oraz telefon. Przez myśl, by jej nie przeszło, że babcia podpisała „cyrograf” z bankiem, a ona za pół roku nie będzie miała gdzie mieszkać. No chyba, że zdoła spłacić osiemdziesiąt dwa tysiące, których żądał bank.
— Gabrysiu, nie martw się tym. Jeśli trzeba będzie, to zapłacimy. Mogę wziąć kredyt, zapytam tatę, na pewno…
— Jeśli…? Blanka! Jak ja tego nie zapłacę, to wyląduję pod mostem. Nikt mi nie da kredytu, bo nie mam umowy o pracę. Wiesz dobrze, że pracuję gdzie mogę, by zarobić jak najwięcej. Mam odłożone kilka tysięcy, ale nie tyle. Blanka, ja nie mogę stracić tego mieszkania. Po prostu… nie mogę.
— Spokojnie, nie panikuj — podrapała się po głowie i myślała z prędkością błyskawicy. Blanka dobrze wiedziała, że sprzedaż mieszkania nie wchodziła w grę. Gabriela była bardzo przywiązana do tego miejsca. — Przecież mój brat jest prawnikiem, on na pewno ci pomoże.
— Blanka… — Dziewczyna podciągnęła kolana pod brodę i zaczęła płakać.
Wszystko się jej posypało. Zmarła babcia, jedyna i ostatnia osoba, która była jej rodziną. Została sama, do tego musiała spłacić kredyt, którego nie wzięła, bo w przeciwnym razie wyląduje na ulicy.
— Zostanę u ciebie do jutra — powiedziała Blanka. — Zawiozę cię do pracy. A w niedzielę przyjdziesz do nas na obiad, zabierzesz te papiery i porozmawiasz z Rafałem.
— Dziękuję.
Tylko tyle potrafiła wydusić z siebie, a potem wtuliła się w ramiona przyjaciółki. W nich czuła się bezpiecznie.
W jej głowie panował totalny chaos.
Blanka wcale się nie zdziwiła, kiedy jej przyjaciółka usnęła późnym popołudniem. Dla zabicia czasu zaczęła sprzątać w jej mieszkaniu. Jednak widok uśmiechniętej twarzy przyjaciółki i jej dziadków, na ustawionej na komodzie fotografii sprzed lat, łamał jej serce. Sama również uwielbiała panią Jadzię i czuła ogromny smutek po jej stracie. Jednak jej uczucia były nieporównywalne z uczuciami Gabrysi.
Blanka nawet nie próbowała sobie wyobrażać, co dziewczyna przeżywa. Postanowiła po prostu przy niej być. Wierzyła, że pewnego dnia, obudzi się z tym samym, szczerym uśmiechem, który tak w niej uwielbiała. Pozostało tylko czekać i wierzyć, że czas uleczy rany.
Rozdział 3
Niedzielny obiad zapowiadał się bardzo miło. Gabrysia zajechała o czasie swoim wysłużonym, białym oplem corsa na podwórze państwa Aleksandrowiczów. Trochę się denerwowała z powodu spotkania z Rafałem. Dobrze go pamiętała z młodzieńczych lat, do tego zeszłoroczna impreza sylwestrowa, zorganizowana przez Blankę, również wciąż tkwiła w jej głowie.
Rok temu zobaczyła go, a wspomnienia młodzieńczego zauroczenia w wysokim, ciemnowłosym mężczyźnie odżyły w jej sercu tak, jak odżywa trawa po każdej zimie. Gabrysia próbowała zbliżyć się do niego przez całą noc, ale on albo bawił się ze swoimi znajomymi albo dolewał alkoholu do kieliszków pięknych dziewczyn. Zupełnie nie zwracał uwagi na jej śmiałe spojrzenia. Wtedy uświadomiła sobie, że była totalnie nie w jego typie. Niska, szczupła, bez wylewającego się biustu. Skromnie ubrana w małą czarną z cekinami.
Jednak los się do niej uśmiechnął, a przynajmniej tak jej się wydawało. Nawet nie pamiętała jak i w jakich okolicznościach znalazła się jego samochodzie, a kilka minut później w jej mieszkaniu na Żoliborzu. Całowali się. Miała to szczęście, by posmakować jego ust, lecz w kolejnej chwili czar prysł jak bańka mydlana.
— Wiesz, mała, muszę już lecieć. Cześć.
— Cześć — odpowiedziała w kierunku zamykających się drzwi i tyle go widziała.
Tak wyglądało ich ostatnie spotkanie.
— Gabi! Co tak stoisz? Wchodź do środka. — Blanka stanęła w progu domu i machała do niej rękoma.
Gabi odsunęła od siebie wspomnienia owej feralnej nocy i wróciła do rzeczywistości, która już od samego wejścia pachniała domowym rosołem i pieczonym mięsem. Dziewczynie aż zaczęło burczeć w brzuchu.
Jako pierwszy powitał ją pan Aleksandrowicz, całując oba jej policzki na co Gabrysia lekko się zarumieniła. Pan Roman, mimo swoich pięćdziesięciu dwóch lat, nadal był bardzo przystojnym mężczyzną. Z lekką siwizną po bokach i ciemnym zarostem mógłby skraść niejedno młodzieńcze serce. Do tego wysportowany, lekko umięśniony, szarmancki, zawsze zadbany. Wyperfumowany tak, jakby właśnie szedł na randkę ze swoją oblubienicą.
— Gabrysiu, dobrze cię widzieć. — I oto owa oblubienica doktora Romana Aleksandrowicza weszła do salonu i mocno uściskała dziewczynę.
Wanda Aleksandrowicz, podobnie jak mąż, bardzo o siebie dbała. Basen, siłownia, zdrowa dieta. On lekarz pierwszego kontaktu, ona dentystka z prawdziwego powołania. Urocza, miła, sympatyczna dla pacjentów, do tego piękna niczym nastolatka.
Dzisiaj postawiła na granatową sukienkę z plisowanym dołem. Włosy w odcieniu ciepłego blondu miała lekko skręcone, by wyglądały uroczyściej.
Na dobrą sprawę, każdy z domowników zadbał o to, by strój nie był zbyt krzykliwy. Doktor miał na sobie granatowe spodnie w kant i czarną koszulę w białe prążki, natomiast Blanka grafitową sukienkę zdobioną kilkoma czerwonymi kwiatami. Wszyscy wiedzieli, że Gabi jest w żałobie i nie chcieli sprawiać jej przykrości zbyt krzykliwym strojem.
— Ślicznie wyglądasz — dodała mama Blanki.
Miała rację. Dziewczyna, miała lekko zaróżowione policzki od mrozu. Delikatny makijaż, który zakrył sińce pod oczami od ciągłego płaczu. Swoje loczki upięła w zgrabnego koka, z którego niektóre kosmyki w frywolny sposób uciekły. Spojrzenie jej dzikich oczu było mocno ożywione. Może spotkaniem z dawną, nieodwzajemnioną miłością?
Nawet założyła ładniejszą sukienkę. Co prawda czarną, ale z rozkloszowaną spódnicą i białym, szerokim paskiem wokół talii, który wyostrzał jej szczupłą sylwetkę.
— Dziękuję — odpowiedziała lekko się rumieniąc — Cudownie pachnie — dodała po chwili.
— Kaczka dochodzi w piekarniku. Zajrzę, by się nie spaliła — gospodyni w dwóch susach popędziła do kuchni, by zajrzeć do piekarnika.
— Poczekamy chwilę na Rafała, on tylko w kancelarii jest punktualny. Roman, zaproś Gabrysię do salonu. — Zawołała z kuchni.
Mąż, za radą swojej ukochanej zaprosił dziewczęta do salonu i posadził je na kanapie.
— Może wina? — zaproponował na początek.
— Oj nie, ja jeszcze dzisiaj pracuję — odmówiła Gabrysia.
— Myślałam, że dziś masz wolne, czegoś nie wiem? — dopytywała Blanka.
— Od osiemnastej gram do „kotleta”. Taka praca. — Wzruszyła ramionami.
— Skoro mówimy o graniu, może zechciałabyś coś zagrać?
Pan Roman wskazał fortepian, który stał w rogu salonu.
Instrument był śliczny, czarny i błyszczący, a Gabi od razu nabrała ochoty by go dotknąć. To było jak narkotyk. Chwilę później siedziała naprzeciwko biało-czarnych klawiszy i z opanowaniem uderzała w nie. Pamiętała, że rodzice jej przyjaciółki uwielbiają utwór Dni, których nie znamy i z największą radością zagrała i zaśpiewała ten kawałek. Do refrenu dołączyła cała trójka, tworząc uroczy, rodzinny chórek. A gdy Gabi wybiła ostatnie nuty na fortepianie, rozniosły się gromkie brawa.
To było to, co uwielbiała w swojej pracy najbardziej. Docenienie talentu kogoś, kto go ma, przez ludzi, którzy go nie mają, ale potrafią słuchać i cieszyć się muzyką, podobnie jak ona.
— Zapraszam do stołu — zakomunikowała pani Wanda.
— Nie poczekamy na Rafała? — zdziwiła się Gabrysia.
— Mój syn spóźnia się już pół godziny. Jego problem. Zje zimne albo wcale.
— Może być również tak, że w ogóle nie przyjdzie. Cały Rafi — dodała Blanka i posadziła przyjaciółkę obok siebie.
Stół uginał się od pyszności. Była zapowiedziana wcześniej kaczka nadziewana jabłkami i gruszkami oraz kluseczki, które idealnie do niej pasowały. Na innym półmisku piętrzyły się devolaille’e, zrazy oraz karkówka z pieczarkami. Ziemniaczki w wersji purée. Aksamitny, niebiańsko dobry sos oraz dwa rodzaje domowej surówki. Wszystko wyglądało znakomicie, więc Gabrysia nie omieszkała spróbować każdej potrawy. Obawiała się, że jeśli ominie chociaż jedną, to będzie tego żałować.
Podczas obiadu nie obyło się bez towarzyskiej pogawędki, którą zaczęli państwo Aleksandrowicz. Mieli to do siebie, że nigdy nie byli zbyt nachalni, wiedzieli jakich tematów unikać, o co można zapytać lub co zasugerować. Potrafili prowadzić rozmowę w taki sposób, że Gabrysia na moment przestała myśleć o stracie babci, o kłopotach, nawet o pracy.
Czasem zazdrościła przyjaciółce tak wspaniałych rodziców. Ona miała dziadków kochających ją nad życie, ale miała wrażenie, że to nie to samo. Z dziadkami, owszem, często aktywnie spędzała czas, ale… Ale to nie byli rodzice. Gabi nigdy nie miała możliwości do nikogo powiedzieć mamo ani tato, nie miała rodzeństwa, z którym mogłaby się przytulać, bawić, kłócić.
— Blanka, może weźmiesz Gabrysię na spacer? Ja w tym czasie posprzątam ze stołu i zrobię dla nas kawę — zaproponowała pani Wanda, na co obie dziewczyny ochoczo przystały.
Szybko ubrały się w zimowe kurtki oraz buty i wybiegły do ogrodu. Zamiast spaceru Blanka jako pierwsza zrobiła sporą kulkę ze śniegu i rzuciła ją w stronę przyjaciółki. Ta, oczywiście, nie pozostała dłużna i już po chwili w ogrodzie państwa Aleksandrowicz panowała istna bitwa na śnieżki. Mimo tego, że obie miały po dwadzieścia cztery lata, wygłupiały się jak czterolatki. Rzucały śniegowymi kulkami z największą ochotą i precyzją, by trafić swoją przeciwniczkę. Nie obyło się bez głośnego śmiechu, krzyków i podskoków radości.
— Brakowało mi tego — powiedziała Gabi, rzucając się na śnieg i robiąc w nim orzełka.
— Mnie też — zawtórowała jej Blanka — Usiądziemy na schodach?
Gabi przytaknęła głową i chwilę później siedziały na grubych poduszkach, na schodach prowadzących na taras. Przytulały się do siebie i trzymały za ręce jak para zakochanych.
— Rafała nie będzie, i co teraz? — spytała Gabi, od razu smutniejąc. Znów przed oczami miała najczarniejszy scenariusz.
— Zadzwonię do niego i umówię nas na wizytę. Napisz mi jak pracujesz w tygodniu.
— Jasne. Zaraz będziesz miała mój grafik. — Gabi chwyciła swój telefon i przesłała przyjaciółce grafik na dwa najbliższe tygodnie, dopisując do tego zajęcia z dziećmi, które uczyła gry na pianinie i gitarze.
— Sporo tego. Jak zwykle, ciężko cię będzie wyciągnąć chociażby na piwo — stwierdziła Blanka, a Gabi lekko ją szturchnęła.
— Jakoś się zgadamy — puściła do niej oczko.
— Kto to widział, by w marcu padał śnieg — wtrącił się nagle ojciec Blanki, otwierając drzwi tarasowe.
— Do jutra zostaną nam jedynie wspomnienia — dodała Blanka.
— Zapraszam was na herbatę z sokiem malinowym. Chyba przemarzłyście?
Nie przemarzły, ale z chęcią przystały na propozycję pana Romana i weszły do środka.
***
— Wszystko było pyszne — powiedziała Gabriela szykując się do wyjścia. — Szarlotka — palce lizać. Zresztą cały obiad był prze-py-szny — ostatnie słowo niemal przesylabizowała.
— Daj spokój Gabrysiu, większości nie zrobiłam sama. Ciasto — owszem, ale całą resztą zajęła się Halina. Gdyby nie ona, zapewne musielibyście jeść paluszki rybne i warzywa gotowane na parze — dodała pani Wanda śmiejąc się z własnych umiejętności kulinarnych.
— W takim razie proszę jej podziękować ode mnie. Wszystko było cudownie pyszne.
— Przekażemy — zapewnił pan Roman, a potem ucałował policzek dziewczyny na pożegnanie. — Wpadaj do nas częściej.
— Postaram się — odparła z uśmiechem.
— Ja już ją namówię — dodała Blanka powoli odprowadzając przyjaciółkę do drzwi.
W tym właśnie momencie do domu wszedł Rafał Aleksandrowicz. Z ciemnych włosów strzepnął kilka drobinek śniegu omiatając zmieszanym wzrokiem wychodzącą dziewczynę.
— Cześć — bąknęła cicho Gabi i wymknęła się razem z Blanką z domu.
To jedno spotkanie sprawiło, że serce dziewczyny zdążyło szybciej zabić. Jakby na nowo obudziło się do życia.
Blanka odprowadziła przyjaciółkę do samochodu, mocno ją przytuliła, ucałowała w policzek i przeprosiła za gburowatego brata. Na koniec życzyła jej udanego wieczoru, po czym wróciła do domu, mocno trzaskając drzwiami.
Brata znalazła w kuchni, gdy ten, jakby nigdy nic, odgrzewał sobie, odłożoną przez matkę, porcję obiadu.
— A ty co, języka w gębie zapomniałeś? Nie mogłeś nawet głupiego cześć powiedzieć?!
— Też się cieszę, że cię widzę, siostro — odpowiedział jej z sarkazmem, kładąc nacisk na ostatnie słowo. — Nie znam jej, więc jaki problem?
— Nie znasz? Nie znasz?! — Drugi raz wykrzyknęła głośniej, a Rafał wzruszył tylko ramionami. — To była Gabrysia.
— Gabrysia? Niemożliwe, inaczej ją zapamiętałem — stwierdził, próbując sobie przypomnieć kędzierzawą dziewczynę z dawnych lat.
Nie mógł uwierzyć, że to ta sama smarkula, która kiedyś się do niego wdzięczyła. Gabrysia była szczupła, ale zaokrąglona w odpowiednich miejscach. Wcale nie przypominała wykałaczki z dawnych lat.
Z tym, że miał wrażenie, że kobietę, którą dzisiaj zobaczył, widział już wcześniej, ale nie potrafił sobie przypomnieć, gdzie i kiedy. Jej oczy były dziwnie znajome.
— Przecież widziałeś ją jakiś rok temu — powiedziała Blanka.
— Ja? — zdziwił się.
— Tak, ty.
— Niby kiedy? — dopytywał.
— Sylwester. Rok temu. Coś ci to mówi?
Mówiło. I to sporo. A po jego minie, Blanka domyśliła się, że właśnie sobie przypomniał.
Czyli ta kusicielka w czarnej mini, z prostym jak drut kucykiem to była Gabriela — przeszło mu przez myśl.
— A właśnie… między wami coś wtedy zaszło? — Zarzuciła ręce na biodra i lekko się przysunęła, by móc lepiej wpatrywać się w zmieszane oczy brata.
Pamiętał tamtą imprezę. Początkowo miał inne plany, ale po trzecim telefonie od siostry, stwierdził, że warto wpaść do własnego domu, gdzie czekała go miła zabawa i wiele panienek. Do tego, pod nieobecność rodziców, musiał pilnować młodszej siostry. Może Blanka była dorosła, ale odpowiedzialności wciąż jej brakowało.
Przez całą noc, widział ukradkowe spojrzenia drobnej dziewczyny, więc kiedy pojawiła się odpowiednia okazja zaczął ją bajerować, aż wreszcie zaprosił do auta z pretekstem, że chętnie ją odwiezie. Gdy tylko wpadł do jej mieszkania, zaczął ją całować bez opamiętania. Rozpinał już spodnie, kiedy w jego kieszeni zawibrował telefon. Ukradkowo spojrzał na ekran, by zobaczyć wiadomość od Beaty. Cudownie słodkiej, ogromnie biuściatej Beaty, z którą umówił się na radosne spotkanie w Nowym Roku. Jego prawniczy umysł, od razu porównał Gabi do Beaty i Rafał chwilę później zniknął, by pieścić wielkie „buły” tej drugiej.
— Po prostu ją odwiozłem. Tyle. — Dodatkowo wzruszył ramionami.
— Szkoda — stwierdziła, a potem podeszła do brata i mocno go objęła.
— A to za co?
— Za to, że jej nie przeleciałeś. Dziękuję.
— Spoko — odparł zmieszany.
— Ale skoro jesteśmy przy Gabi, to… — przyjrzał się jej uważniej. — Ma pewien problem. Mogłybyśmy do ciebie przyjść w tygodniu?
— Powiedz najpierw o co chodzi.
— No więc…
Blanka opowiedziała o dokumentach, które dostała Gabrysia i kwocie, jaką musi spłacić, by nie stracić mieszkania.
— No to w czym problem? Musi zapłacić i po sprawie — skomentował Rafał, siadając do stołu ze swoją porcją obiadu.
— Tak sobie pomyślałam… — zaczęła. — Mówiłeś, że potrzebujesz narzeczonej, prawda? — przytaknął, przeżuwając kęs mięsa. — No to może przysługa za przysługę?
— Możesz jaśniej?
Blanka, aż przewróciła oczami. W jej głowie ten plan zaczął raczkować zaraz po tym, jak Rafał wspomniał o owej narzeczonej i przejęciu kancelarii. Wtedy uważała, że plan jest niemal doskonały. Zapomniała jednak, że jej brat to prawniczy dupek z kijem w tyłku. No i ma swoje wymagania.
— Ty potrzebujesz narzeczonej, najbardziej wiarygodnej jak to tylko możliwe. Na pewno uprzejmej, miłej, ładnej, do tego takiej, która potrafiłaby się dobrze zachować w towarzystwie.
— Tak, dokładnie takiej.
— A Gabi potrzebuje trochę kasy, którą ty mógłbyś ją poratować — skończyła przedstawiać mu swój plan, wpatrując się w niego zielonymi oczami łani.
— Czyli chcesz powiedzieć, że mógłbym dać jej te osiemdziesiąt tysięcy w zamian za to, że będzie udawać moją narzeczoną?
— No, dokładnie — klasnęła z radości w dłonie. Czuła, że to idealne rozwiązanie.
— Jesteś nienormalna — skomentował, wstał i odłożył talerz do zmywarki.
— Tylko pomyśl. Gdzie znajdziesz tak fantastyczną dziewczynę, do tego uczciwą, miłą…
— Nie. Blanka nie! — Ze złości, niemal uderzył pięścią w stół — Pójdę już.
— Zastanów się nad tym. To dobry plan.
Rafał pożegnał się z rodzicami, którzy byli bardzo zaskoczeni tym, że ich syn tak szybko ucieka z rodzinnego domu. Przeprosił jeszcze raz za spóźnienie i obiecał, że wpadnie w następnym tygodniu, po czym szybko się zmył, jednak nie obyło się bez siostrzanego spojrzenia, które sugerowało co ci szkodzi, bracie?
Jadąc do domu, sam zastanawiał się, co mu szkodziło spróbować. Mając Gabi za narzeczoną, osiągnie swój cel, ona dostanie pieniądze i dzięki temu oboje będą usatysfakcjonowani. Był tylko jeden, mały problem. Owa kędzierzawa, drobna dziewczyna, mimo, że nie była typową pięknością do jakich przywykł Rafał, to jednak niezwykle kręciła go tymi swoimi brązowymi loczkami. Sam wolał się nie przyznawać, że ta małolata już kilka lat temu zawróciła mu w głowie. Jednak nie miał zamiaru tykać przyjaciółki siostry. Obawiał się, że zajdzie to za daleko i będą z tego same kłopoty. Mimo to coś mu podpowiadało, by spróbować wejść w ten układ. Jego najlepszą taktyką, kiedy bywał niezdecydowany, był atak. I to właśnie planował wdrożyć.
Jeśli ona się nie zgodzi, on będzie miał czyste sumienie. No przecież, chciał pomóc.
— Lepszej kandydatki faktycznie nie znajdę — zaczął mówić do siebie, nalewając sobie drinka w zaciszu własnego domu. — Jest ładna, do tego zawsze była miła. Co prawda minęło wiele lat, ale…
Nie musiał dłużej myśleć, chwycił telefon, i wysłał wiadomość do siostry:
Możecie przyjść w środę, od 12:00 jestem wolny.
Po chwili dostał odpowiedź, że się pojawią. Blanka nie omieszkała dodać emotikonki z uśmiechem żółciutkiej twarzy.
— Teraz, wystarczy tylko sporządzić szczegółowy kontrakt i kancelaria będzie moja. — Upił łyk swojego drinka, jakby wznosił toast.
Rozdział 4
— Ślub?! — wykrzyknęły obie siedząc w gabinecie Rafała.
— Miałeś jej zaproponować narzeczeństwo, a nie od razu ślub! — Blanka patrzyła na brata z niedowierzaniem.
— To ty o wszystkim wiedziałaś?! — Gabi podniosła się z krzesła, wyraźnie gotowa wybiec z kancelarii.
— To był jej pomysł — dodał Rafał, czym mocniej rozzłościł dziewczynę.
— Gabi, usiądź, proszę — Blanka również wstała i chwyciła przyjaciółkę za rękę, nie pozwalając jej wybiec z gabinetu. — Chciałam pomóc wam obojgu, ale nie musisz się zgadzać, jeśli nie chcesz. — Zrobiła do Gabrysi maślane oczka, by ją udobruchać.
Dziewczyna pokiwała głową i usiadła z rękoma założonymi na piersiach, wyraźnie obrażona na obydwoje.
— A ty! — Blanka wskazała palcem na swojego brata. — Po co ci ślub? Nie wystarczy ci, żeby nosiła pierścionek zaręczynowy?
— Przemyślałem twój plan na spokojnie (i z drinkiem w ręce) i stwierdziłem, że bardziej wiarygodny będę, jeśli wezmę ślub z Gabrielą.
— A nie uważasz, że to będzie podejrzane? Taki nagły ślub? — dopytywała brata.
— Ludzie pomyślą, że jestem w ciąży albo wychodzę za ciebie dla kasy! — Oburzyła się Gabrysia.
— Gabrielo! — powiedział głośniej Rafał, by przykuć jej uwagę.
— Wystarczy Gabi. — Poinformowała go.
— W dowodzie masz Gabriela, więc tak będę się do ciebie zwracał — stwierdził. Dziewczyna aż sapnęła ze złości. — Gabrielo, nie musisz się zgodzić, ale wydaje mi się, że oboje na tym tylko zyskamy. Ja zdobędę większą szansę, by zostać wspólnikiem w kancelarii, a ty w bardzo szybkim czasie spłacisz długi swojej babci i będziesz mogła zachować mieszkanie. Same plusy, nieprawdaż?
Dziewczyna miała chwilę, by mu się przyjrzeć.
Wysoki, jakieś metr dziewięćdziesiąt, czarne włosy gładko zaczesane, lekko podniesione do góry, oczywiście z klasycznym, dobrze widocznym przedziałkiem na boku. Kwadratowa twarz z wystającymi kośćmi policzkowymi, idealnie gładka. A do tego wszystkiego oczy barwy ciemnej czekolady, które mogły skraść niejedno serce.
Gabrysia nie chciała przyznać tego głośno przed idealnie wystylizowanym panem garniturkiem, ale pomysł, sam w sobie dawał jej nadzieję, że to koniec jej kłopotów.
A może ich początek?
Obawiała się, że nie wszystko będzie takie czarno-białe jak może się wydawać.
— A jakie stawiasz warunki? — spytała zaciekawiona.
Mimo tego, że Rafał siedział prosto z kamienną twarzą, to w środku cieszył się jak dziecko. Wiedział dobrze, że dziewczyna jest w potrzasku. Albo weźmie od niego pieniądze i spłaci długi babci, albo wyląduje za pół roku pod mostem. A on? Ewentualnie mógł zatrudnić jakąś mało znaną aktorkę, by odegrała swoją rolę, ale wolał sobie nie zaprzątać tym głowy. Miał zamiar wykorzystać układ z Gabrysią w stu procentach. Nie przewidywał przegranej.
— Pobierzemy się za miesiąc…
— Za miesiąc?! — wrzasnęła. — Dla mnie to za wcześnie. Wiesz dobrze, że niedawno pochowałam babcię.
— Wiem i niezmiernie mi z tego powodu przykro. — Poprawił marynarkę, jakby go uwierała, cicho odchrząknął i spojrzał w jej zasmucone oczy. — W takim razie, co proponujesz? — Złożył dłonie w trójkąt, czekając na propozycję ze strony dziewczyny.
— Pół roku. Moglibyśmy pobrać się we wrześniu. Nasz związek byłby bardziej wiarygodny i…
— Przykro mi, dla mnie to za długo. — Wszedł jej w słowo. — Pan Zygmunt niedługo przechodzi na emeryturę. Nie mogę tyle czekać.
— To może wybierzcie czerwiec. — Wtrąciła Blanka. — Jest dość ciepło, ale nie upalnie. Gabi będzie miała również czas, by uporać się ze stratą babci.
— Dobrze, może być czerwiec. Co ty na to? — Rzeczowy ton głosu mężczyzny porażał obojętnością.
Gabi przez chwilę przygryzała dolną wargę, patrząc pustym wzrokiem przed siebie. W tej chwili miała ogromną ochotę z kimś porozmawiać, a jedyną osobą, z którą toczyła batalię myśli była ona sama. Brakowało jej babcinych rad. Teraz musiała samodzielnie podjąć decyzję.
— Blanka, masz fajkę? — Przyjaciółka przytaknęła i podała Gabi paczkę papierosów oraz zapalniczkę.
— Palisz? — spytał Rafał. Nie lubił, kiedy kobieta śmierdziała tytoniem. Sam nie palił i nie popierał tego u innych.
— Nie! — krzyknęła. — Muszę pomyśleć — powiedziała spokojnie, wyrywając przyjaciółce papierosy z rąk.
Gabrysia nie czekała, aż któreś z nich coś powie. Po prostu wyszła z gabinetu, zjechała windą na dół i wyszła przed budynek, gdzie paliło i głośno rozmawiało kilka osób. Gabrysia trzęsącymi się rękoma odpaliła papierosa i mocno się zaciągnęła.
Czuła jak nikotyna przenika do jej organizmu.
Już dawno nie paliła, a woń tytoniu przynosiła jej ulgę. Przynajmniej chwilową.
W głowie miała chaos.
Niedawno pochowała babcię i mimo, że potwornie cierpiała z tego powodu, to wiedziała również, że lepsza okazja, by wyjść z finansowych kłopotów, jej się nie trafi. Była już w dwóch bankach i w jednym zaproponowano jej kartę kredytową z limitem na cztery tysiące oraz kredyt na dziesięć, a w drugim od razu odmówiono jej kredytu. Zresztą zaraz na wejściu do placówki, czuła, że jest na straconej pozycji, ale musiała spróbować. Mogła jeszcze poprosić Blankę, by ta zaciągnęła kredyt, a sama by go spłacała, ale nie chciała tak mocno angażować przyjaciółki.
Nie wierzę, że Blanka wymyśliła ten plan! Ja narzeczoną Rafała?! — kręciła głową z niedowierzania.
Nie wiedziała, ile czasu spędziła na zewnątrz. Zrobiło jej się chłodno. Oprócz czarnej sukienki z długimi rękawami, nie miała na sobie nic, co mogłoby ją ogrzać. Przeanalizowała wszystkie plusy i minusy i postanowiła wrócić do środka. Czuła, że podjęła dobrą decyzję.
***
Rafał siedział spięty w swoim fotelu i zastanawiał się jak może to jeszcze rozegrać. Nie znał Gabrysi tak dobrze jak Blanka i nie wiedział czy właśnie uciekła, czy wróci za chwilę. Mimo iż w jego głowie panował istny chaos, a myśli galopowały w zawrotnym tempie, on pozostawał niewzruszony całą sytuacją.
Lata praktyki nauczyły go, by nie okazywać swoich emocji.
— Weź się tak nie stresuj, bracie — Blanka zaśmiała się pod nosem, przeglądając Facebooka na telefonie. Znała brata na wylot i jego pokerowe miny. — Zresztą powinnam dać ci w pysk. Naprawdę ten ślub jest ci tak potrzebny? Wiesz, co teraz dzieje się w głowie Gabi?!
Nie wiedział i nie chciał wiedzieć. On dążył do własnych celów.
— Zapewne istne tornado — dodała po chwili.
— Słuchaj, przedstawiłem jej propozycję, do niej należy decyzja.
— Przedstawiłem jej propozycję. — Blanka zmieniła głos na znacznie grubszy i próbowała naśladować brata. — Weź się ogarnij, chłopie. Nie musisz wciąż być takim gburem z kijem w tyłku. Dawniej byłeś nudny, ale przynajmniej czasem się uśmiechałeś. To, że jedna laska puściła cię w…
— Blanka, zamknij się! — powiedział ostrzegawczo.
Po chwili drzwi ponownie się otworzyły i do środka weszła Gabrysia, zdyszana jakby biegła po schodach zamiast wjechać windą na dziesiąte piętro budynku.
— Zgadzam się — oznajmiła stając w progu, a Rafał od razu się lekko rozluźnił. Wiedział, że ma ją w garści.
Gabrysia wygodnie rozsiadła się na krześle naprzeciwko Rafała i próbowała nie zwracać na niego uwagi. Wciąż się jej podobał. Gdy mówił, miała ciarki na całym ciele. Znała jego gesty. Jego drapanie się po brodzie zdradzało zdenerwowanie. Mimo, że przypominał marmurowy posąg, to dziewczyna dobrze wiedziała, że sam również miał pewne obawy, co do tego układu.
— Ślub cywilny? — drążyła dalej Gabrysia.
— Tak — odpowiedział krótko.
Gabrysia przez chwilę skubała paznokcie zastanawiając się, czy dobrze robi. Jeśli się nie zgodzi, będzie jej trudno uzbierać dostateczną sumę pieniędzy. Nawet jeśli weźmie dodatkowy etat albo więcej godzin w restauracji, nie uzbiera ponad osiemdziesięciu tysięcy w ciągu kilku miesięcy. Tylko czy chciała zostać żoną Rafała Aleksandrowicza?
Jej serce krzyczało głośne TAK, ale umysł podpowiadał, że nie jest to dobry pomysł. Co prawda podkochiwała się w nim od liceum, ale…
Blanka często mówiła o bracie, ale zwykle zaraz po szkole wracały do domu Gabrysi, gdzie czekał na nie pyszny obiad zrobiony przez babcię dziewczyny. Zresztą babcia Jadzia była skarbnicą wiedzy i często pomagała dziewczynom w odrabianiu lekcji.
Gabrysia była w drugiej klasie liceum, kiedy poznała Rafała. Spojrzała w jego orzechowe oczy i przepadła w nich bezgranicznie, nie dostając niczego w zamian. Wiedziała, że traktował ją jak wrzód na tyłku. Zwykle go irytowała, zadawała wiele pytań, na które niechętnie odpowiadał, i starała się być wszędzie tam, gdzie był on. Patrząc wstecz, wiedziała, że mu się narzucała, ale wtedy nie potrafiła inaczej przykuć jego uwagi.
Z jednej strony mogło spełnić się jej marzenie, ale z drugiej, obawiała się, że wejdzie w to zbyt emocjonalnie, a to nie wróżyło niczego dobrego.
— Gabrielo, jaka jest twoja decyzja? — spytał po chwili Rafał.
— Powinniście dograć wszystkie szczegóły we dwójkę, ja muszę wracać do pracy — wtrąciła się Blanka. — Także… Cześć.
— Blanka? — Gabi próbowała zatrzymać ją wzrokiem, ale ta tylko posłała jej całusa w powietrze i uciekła z gabinetu, jakby się paliło.
— Dobrze. Skoro zostaliśmy sami, powinniśmy zająć się wszystkimi punktami umowy i je spisać. — Zaczął Rafał, otwierając swojego laptopa.
— Dla ciebie to takie proste? Kilka punktów na kartce, podpis i ślub na niby?
— Ślub będzie naprawdę. Małżeństwo będzie na niby. — Poprawił ją, nie patrząc jej w twarz. — Dobrze, w takim razie czy odpowiada ci czerwiec?
Ja naprawdę się w to wplątuję? — przemknęło jej przez myśl.
— Może być — odpowiedziała.
— Świetnie. — Wstukał datę do arkusza. — Nazwisko przejmiesz moje. Po ślubie zamieszkasz u mnie.
— Zaraz, zaraz. — Gabi się mocno uniosła. — A ja mam coś do powiedzenia?
— Nie bardzo. Akceptujesz albo nie — zaczął wstukiwać kolejne punkty ich kontraktu.
— Rafał! — warknęła wstając z taką energią, że krzesło, na którym chwilę wcześniej siedziała, z głośnym hukiem uderzyło o posadzkę. — Jeśli twój plan ma być dogodny dla nas obojga, to powinniśmy przeanalizować każdy punkt. Nie chcę, żebyś ustalał wszystkie szczegóły bez konsultacji ze mną. Siedzę naprzeciwko ciebie, a ty nawet nie raczysz mnie spytać o nazwisko, jakie mam nosić za trzy miesiące? I jakie mieszkanie razem? Niby po co? Skoro spłacisz moje długi, to przecież będę miała gdzie mieszkać!
— Gabrielo, usiądź proszę. — Wskazał jej krzesło, które aktualnie leżało na podłodze.
— Nie chcę nosić twojego nazwiska! — Chwyciła swoją torebkę zamierzając jak najszybciej wyjść z kancelarii, zapalić kolejnego, a może nawet kilka papierosów i jakoś ochłonąć.
— Gabrielo, poczekaj. — Wstał, podszedł do niej szybko i położył dłoń na jej plecach, a ona zamarła. Czując jego ciepłą rękę na swoim ciele, miała wrażenie, że spełnia się jej najskrytsze marzenie. A może ja go w sobie rozkocham…
— Usiądź, proszę.
Usiadła, jak poprosił, ale wciąż ściskała torebkę, gotowa w każdej chwili wybiec z gabinetu. Zresztą jej serce już galopowało po zielonych łąkach dalekiej Szkocji i miało zupełnie inne spojrzenie na sytuację. Musiała mocno się skupić, by nadążyć z własnymi emocjami i myślami.
— Dlaczego nie możesz przyjąć mojego nazwiska? — spytał spokojnie, patrząc jej prosto w oczy.
— Bo mam swoje. — Szybko odpowiedziała.
— To nie jest argument. — Posłał jej szeroki, śnieżnobiały uśmiech, a ona poczuła jak miękną jej kolana. Rafał dobrze wiedział, jak kokietować kobiety by dostać to, czego chciał.
— Skoro to małżeństwo na niby, to po co te ceregiele?
— To może kompromis? — Zaproponował. Spojrzała na niego nieufnie. — Jeśli ci nie przeszkadza, że będziesz miała dużo do pisania, to do czasu rozwodu możesz używać swojego i mojego nazwiska.
— A kiedy to ma nastąpić? — dopytywała, wyraźnie zainteresowana tematem rozwodu.
— Zawrzemy umowę na rok, od dnia ślubu, ale jeśli dopnę swego, będziemy mogli rozwiązać umowę wcześniej. Pasuje ci?
— A ty co, Lipińskiej się naczytałeś?
— Kogo?
— Nieważne. — Przewróciła tylko oczami z irytacji.
Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale tylko pokiwała głową, zgadzając się na zaproponowane zmiany.
— Załatwię sprawy urzędowe oraz związane z salą weselną.
— Będzie wielu gości? — dopytywała.
— Nie, wolałbym skromną uroczystość, ale jestem zmuszony zaprosić kilka osób. Ile osób będzie od ciebie?
Gabrysia chciała odpowiedzieć, że nikt, ale ugryzła się w język. W sumie mogłaby zaprosić ulubioną sąsiadkę, którą traktowała jak dobrą ciotkę. Niwraz u niej siedziała, gdy babcia musiała iść do lekarza. Do tego miała kilku dobrych znajomych z pracy, których chętnie zobaczyłaby na swoim weselu. Co prawda weselu na niby, ale jednak. Nie była do końca pewna, czy kiedykolwiek jeszcze będzie jej dane założyć białą sukienkę i „szpanować” złotą obrączką.
— Kilka osób — odpowiedziała po głębszym zastanowieniu. — Ale chciałam zapytać o coś innego.
— Słucham więc. — Rafał wrócił na swoje miejsce i wpatrywał się w jej twarz.
Miała ładną, jasną cerę, piwne oczy, w których widać było jej dziką naturę. Była skromna i delikatna, co można było zauważyć, chociażby po jej ubiorze.
— Chodzi o obrączki i…
— Spokojnie, tym się zajmę sam. — Nie pozwolił jej nawet skończyć. — A to „i”?
Miała na myśli sukienkę, ale stwierdziła, że nie będzie się pogrążać. Wystarczyło, że już czuła się zażenowana biorąc od niego pieniądze na mieszkanie. Gdyby miała zapytać o sukienkę, chyba by spłonęła żywcem.
Mam trochę pieniędzy… — powtarzała sobie w duchu.
— Chodziło mi o noc poślubną, no i… No wiesz… Chyba rozumiesz… — Zrobiła tak niemrawą minę, że Rafał zaśmiał się po nosem.
— Spokojnie, nie musisz się o to martwić. Nie dotknę cię.
Nie był tego w stu procentach pewien. Jeszcze takiej delikatnej, skromnej, drobniutkiej niczym leśny kwiatuszek dziewczyny nie miał w swoim łóżku. Ale była przyjaciółką Blanki i tego się trzymał. A przynajmniej próbował. Bo głowa mówiła jedno, a jego penis drugie.
— No, ale rok to dość dużo czasu, na pewno będziesz miał ochotę na… na seks. — Ostatnie słowo wypowiedziała niemal szeptem, od razu czerwieniąc się po same uszy.
— Jestem skłonny do poświęceń. — Poinformował ją, czekając aż powtórzy jego deklarację, ale się nie doczekał.
Gabrysia nie była nigdy zbytnio imprezowa, facetów nie traktowała przedmiotowo, no i nie robiła TEGO z przypadkowo napotkaną osobą. Dopiero, kiedy zadała to pytanie, uświadomiła sobie, że nie spała z nikim od ponad roku.
Kolejne miesiące posuchy? Hmmm, jakoś sobie z tym poradzę.
— Wydaje mi się, że to są wszystkie, najważniejsze punkty. Przygotuję kontrakt i przywiozę go do ciebie… — szybko zajrzał w kalendarz, upewniając się, że w piątkowy wieczór znajdzie dla niej trochę czasu — w piątek o siedemnastej.
— Wolałabym o dziewiętnastej. — Niechętnie potaknął głową. Cóż, spotkanie z Dorotą będzie musiał przesunąć na inny dzień. — No i nie moglibyśmy spotkać się tutaj?
— Nie — odpowiedział lakonicznie.
— Może po prostu chcesz zobaczyć nieruchomość, w którą inwestujesz? — Kokieteryjnie uniosła brew, próbując jakoś oczyścić tę napiętą atmosferę.
— Przyłapałaś mnie. — Puścił do niej oczko, zamknął laptopa i wyciągnął niewielkie pudełeczko z dolnej szuflady biurka.
Rafał podszedł do Gabrysi, czym mocno zaskoczył dziewczynę. Nie wiedziała czego w tym momencie może się po nim spodziewać.
— Skoro, oficjalnie jesteśmy narzeczeństwem, powinnaś nosić to. — Nie pytając jej o zgodę, chwycił dłoń dziewczyny i wsunął na palec złoty pierścionek z okrągłym, jasnym diamencikiem, który idealnie pasował do szczuplutkich palców dziewczyny.
— Pasuje?
— Troszkę za duży. — Przełożyła pierścionek na środkowy palec, na którym leżał lepiej. Stwierdzając, że wszystko zostało omówione, zaczęła zbierać się do wyjścia.
— Jesteś samochodem? — dopytywał, wychodząc razem z nią z biura.
— Nie, przyjechałam z Blanką, więc wrócę autobusem.
— Odprowadzę cię i załatwię ci taksówkę. — Zdecydował za nią.
— Nie trzeba.
— Trzeba. Chodź, kochanie. — Chwycił ją delikatnie pod rękę i pociągnął w kierunku windy, gdzie stało już kilka osób.
Kochanie? Dobre sobie.
Gabrysia miała wrażenie, że każda osoba w tej niewielkiej przestrzeni windy prześwietla ją swoim wzrokiem, zastanawiając się, kim ona jest. Rafał mocno ściskał jej ramię, nie pozwalając drgnąć. Miała wrażenie, że nawet zapomniała oddychać, a kiedy drzwi windy otworzyły się na parterze, niemal wybiegła na zewnątrz, podtrzymywana przez silne ramiona „narzeczonego”.
Szli, chociaż ona bardziej biegła przez hol w swoich nie za wysokich szpilkach, mijając dwóch ochroniarzy oraz jakąś kobietę, która zerkała w ich stronę, jak się zdawało Gabrysi z pogardą.
— Dzień dobry, panie Rafale. — Ukłoniła się w ich stronę młoda kobieta, wysiadając z taksówki.
Rafał odpowiedział jej zwyczajnym Dzień dobry, po czym wpakował Gabrysię do taksówki, zapłacił kierowcy i tyle go widziała.
Rozdział 5
Piątkowy dzień nastał niezwykle szybko. Gabrysia, tuż po siedemnastej wpadła do mieszkania i zaczęła biegać między kuchnią, łazienką, a swoim pokojem szykując się na spotkanie z „narzeczonym”, jakby przygotowywała się na prawdziwą randkę.
Nawet zdążyła upiec czekoladowe muffiny według przepisu babci. Udekorowała je kremem cytrynowym, który sama wybrała w sklepie i własnoręcznie przygotowała według instrukcji na opakowaniu.
— Dobry czas, całkiem dobry. — Spojrzała na zegarek na lewym nadgarstku, który wskazywał 18:21.
Podeszła niespiesznie do szafy i zaczęła przeglądać swoje ciuchy. Miała ograniczony wybór, zważając na to, że w ostatnim czasie nosiła się w czerni.
Była na siebie zła za to, że cieszy się jak dziecko na spotkanie z Rafałem. To nie tak, że jej smutek nagle zniknął, ale… trochę go kamuflowała. Wiedziała przecież, że trzeba żyć dalej.
Założyła tę samą sukienkę, którą miała na niedzielnym obiedzie u państwa Aleksandrowiczów, popatrzyła w lustro i stanowczo pokręciła głową. Rzuciła ubranie na łóżko i założyła kolejną, granatową sukienkę z białym kołnierzykiem, stwierdzając, że wygląda w niej jak uczennica idąca na apel szkolny. Kolejne ubranie rzuciła na łóżko i zaczęła przeglądać wieszaki. Sukienka bez ramiączek — nie; długa do ziemi — nie; spodnie i błękitna koszula — nie, nie i nie!
Odrzucała kolejne propozycje tworząc na łóżku niezłą stertę, wciąż zastanawiając się, co może założyć, by nie wyglądać babcinie, jak uczennica, napalona desperatka albo flejtuch.
Znów spojrzała zegarek, który teraz wskazywał 18:49 i zaczęła się delikatnie denerwować.
Ostatecznie wybrała czarną, plisowaną spódnicę z połyskującego materiału oraz szarą koszulę z wiązaniem na kształt szerokiej kokardy. Burzę loków zrobiła wcześniej pianką, więc teraz czekoladowe fale swobodnie zwisały z jej ramion, a usta podkreśliła beżową pomadką i w tym właśnie momencie rozdzwonił się domofon. Gabrysia aż wzdrygnęła się na ten dźwięk, ostatni raz spojrzała na dziewczynę w lustrze i pobiegła, by otworzyć drzwi.
— Jesteś punktualny. — Gestem zaprosiła go do środka.
— Zdziwiona? — spytał, rozpinając beżowy płaszcz.
— Troszkę. — Lekko się uśmiechnęła i poprosiła o płaszcz, który zawiesiła na drewnianym wieszaku w korytarzu. — Herbaty, kawy? — Wypowiedziała to automatycznie, tak jak babcia zwykła to robić, gdy tylko któraś z sąsiadek wpadała przed południem.
— Kawę, czarną i mocną.
— Rozgość się w salonie, a ja zaraz podam kawę. — Wskazała mu drogę do salonu, a sama zniknęła w kuchni.
Kilka minut później weszła do salonu z tacą, niosąc parującą kawę w filiżankach i czekoladowe muffiny na ozdobnym talerzu.
Rafał rozsiadł się wygodnie na krześle przy stole, rozkładając przy okazji potrzebne dokumenty na blacie. Rozejrzał się dookoła i zrobił zniesmaczoną minę, jakby chciał jej zakomunikować, że daje kasę na coś takiego.
— Chyba przydałby się mały remont. — Wskazał na poszarzałe ściany w salonie.
— Pomyślę o tym. — Posłała mu zakłopotane spojrzenie.
Znalazł się znawca remontów.
Rafał uważnie przyglądał się dziewczynie, kiedy ta stawiała przed nim filiżankę z kawą i talerzyk do ciasta lekko trzęsącymi się dłońmi. Próbowała nie zerkać w jego stronę, ale nie mogła unikać go bez końca. Siadając naprzeciwko niego była zmuszona, co jakiś czas na niego spoglądać.
Chętniej by to robiła, gdyby nie okoliczności spotkania.
— Przygotowałem kontrakt. — Podał jej plik kartek. — Jeśli któryś z punktów ci nie odpowiada, możemy go od razu poprawić.
Gabrysia chwyciła kartki i zaczęła je rzetelnie studiować. Nie chciała ominąć żadnego punktu, by w późniejszym czasie nie mieć problemów ani niedomówień z obydwu stron.
— W punkcie piątym napisałeś, że mam pojawiać się z tobą na ważnych spotkaniach. Często je miewasz?
— Nie często, ale są i do tej pory zawsze byłem sam — odpowiedział rzeczowo.
— Dobrze, ale chciałabym wiedzieć o takim spotkaniu przynajmniej tydzień wcześniej, muszę wtedy wziąć wolne albo zmienić grafik w pracy. Mam nadzieję, że to nie problem?
Przytaknął głową, upił łyk kawy i wciąż zerkając w jej stronę, zapytał:
— Gdzie ty właściwie pracujesz?
Gabrysia podniosła głowę znad pliku kartek i lekko się zaczerwieniła. Przy znajomych nie krępowała się ani nie wstydziła tego co robi na co dzień, ale patrząc na jego nieskazitelny garnitur i kremową koszulę zapiętą łącznie z ostatnim guzikiem, poczuła się dziwnie zmieszana i zakłopotana. W końcu on był prawnikiem, a ona…
— Głównie pracuję w restauracji jako kelnerka, ale również uczę dzieci gry na pianinie i gitarze. Do tego śpiewam wraz z zespołem na różnych uroczystościach.
— Gdy będą pytać czym się zajmujesz, powiesz, że jesteś muzykiem i dlatego często wyjeżdżałaś, ale teraz chciałabyś założyć własną rodzinę. Jasne? — powiedział to takim tonem, że w piwnych oczach dziewczyny zaszkliły się niewielkie łezki.
Wstydzi się mnie — przemknęło jej przez głowę, szybko odgoniła łzy kilkoma mrugnięciami i tylko potaknęła głową, zgadzając się na to paskudne kłamstwo.
— Rafał, jeśli chodzi o pieniądze…
— Proszę, cała kwota — podał jej kopertę wypełnioną banknotami. — W umowie dopisałem ostatni punkt. Chciałbym żebyś podpisała intercyzę. Chyba rozumiesz?
— Tak, nie ma problemu. A pieniądze traktuję jako pożyczkę, oddam, gdy tylko…
— To przysługa za przysługę. Ja daję tobie pieniądze, a ty weźmiesz ze mną ślub bym mógł zostać wspólnikiem w firmie. Taki deal. — Znów nie pozwolił jej skończyć, wtrącając się do rozmowy.
— To dużo pieniędzy, nie mogłabym ich tak po prostu sobie wziąć. Oddam ci je, najwyżej wezmę kredyt, jeśli nie uzbieram całej kwoty.
Rafał zmierzył zakłopotaną dziewczynę, przez chwilę zastanawiając się co jej odpowiedzieć. Z jednej strony doceniał, że chce tylko pożyczkę, z drugiej wiedział, że dziewczyna będzie musiała biegać po bankach, by dostać kredyt.
— Zróbmy tak: oddasz mi tyle pieniędzy, ile zdołasz uzbierać przez rok trwania naszego małżeństwa, ale bez żadnych kredytów. Zgoda?
Przez rok mogę być panią Aleksandrowicz. Jak uroczo.
— Zgoda — odpowiedziała po chwili zastanowienia.
— Zrobiłaś listę gości?
— Tak. — Podeszła do komody i wyciągnęła niewielką karteczkę z nazwiskami. — Proszę. — Podała ją Rafałowi, który od razu zerknął na kartkę.
— Tylko sześć osób? — spytał, na co dziewczyna potaknęła głową.
Nie miała zbyt dużej rodziny, a właściwie po śmierci babci, nie miała nikogo więcej. Jednak nie chciała w tak szczególnym dniu zostać sama. Chciała mieć przy sobie życzliwych ludzi. Jako swoich gości wybrała sąsiadkę z mężem, znajomą z restauracji z chłopakiem oraz chłopaków z zespołu.
— Świadkowie? — Rafał znów zaczął notować w swoim kalendarzu.
— Mam nadzieję, że zrozumiesz, że chciałabym poprosić Blankę. Jest moją jedyną przyjaciółką. Wiem, że to twoja siostra, ale…
— Spokojnie, domyśliłem się, że ją poprosisz.
Gabrysia dopiła resztę kawy, Rafał zrobił to samo. Siedzieli naprzeciwko siebie, Gabi próbowała uciekać wzrokiem, często poprawiając włosy z zakłopotania. Mężczyzna do subtelnych nie należał i bezczelnie świdrował ją wzrokiem. Za każdym razem, gdy dziewczyna podnosiła oczy, on wpatrywał się w jej twarz. Nawet nie wiedziała, co powiedzieć, jak zareagować. Chciała jedynie, by sobie poszedł albo zaczął prowadzić z nią normalną rozmowę. Przecież pamiętała go z dawnych lat. Kiedyś nie był taki poważny jak dzisiaj. Lubił śmiać i dowcipkować.
Nadal działał na nią jak zakazy owoc, którego nie powinna kosztować, a jednak to ona, nie kto inny zostanie panią Aleksandrowicz. Może tylko przez rok, ale jednak.
Dawniej marzyła, by Rafał chociażby spojrzał na nią przychylnie, powiedział coś miłego, a teraz miała z nim zamieszkać, podobno w pięknej posiadłości. Mogła codziennie na niego patrzeć, jeść śniadania, kolację; być bliżej niż kiedykolwiek przedtem.
— Gabrielo? Odpowiesz mi na pytanie? — Z zamyślenia wyrwał ją głos mężczyzny.
— Hmmm. Co?
— Pytałem, dlaczego nie nosisz pierścionka, który ci dałem? Nie podoba ci się?
— Podoba! I to jak. — Poprawiła włosy, które spadły jej na czoło. — Pierścionek jest śliczny. Dziękuję, że wybrałeś takie cudo dla mnie.
Rafał lekko się zmieszał, jednak nie miał zamiaru przyznawać się, że pierścionek spoczywał w jego szufladzie od wielu lat. Miał trafić na inny palec, ale… Wyszło jak wyszło.
— Jednak jest jakieś ale, więc słucham — drążył.
— Pierścionek jest troszkę za duży. Bałam się, że go zgubię w pracy. A poza tym, ja… — Lekko się zasmuciła. — Dopiero co opłakiwałam babcię. Nie chcę się od razu afiszować…
— Pierścionek ma pasować do ciebie, nie odwrotnie, więc przyjadę po ciebie w poniedziałek. Pojedziemy do jubilera, przy okazji wybierzemy obrączki, załatwimy wszystkie formalności i pokażę ci dom, żebyś wiedziała, gdzie będziesz mieszkała. — Ponownie wtrącił się w jej zdanie, zupełnie ignorując wzmiankę o śmierci jej babci.
— Świetnie! — Niemal klasnęła w dłonie. — Znaczy… Bardzo się cieszę, tylko… że ja w poniedziałek pracuję, we wtorek mam czas, aż do siedemnastej.
Rafał szybko przekartkował swój kalendarz. Miał umówione spotkania z klientami, pokręcił głową, twierdząc, że przełoży wszystkich na środę i w ciągu jednego dnia załatwi wszystkie potrzebne formalności związane ze ślubem. Raz, a porządnie.
— Będę o dziesiątej. — Wpisał sobie od razu wielkimi literami GABRIELA na wtorkowy dzień, a potem wstał zapinając marynarkę i spojrzał dziewczynie głęboko w oczy. — Zgadzasz się na wszystkie punkty w umowie?
Pospiesznie zerknęła na dokumenty.
— Tak.
— To podpisz obydwa egzemplarze. — Wręczył Gabrysi długopis i wskazał miejsca na podpis, jego już widniał na dokumentach. — Ten jest dla mnie, ten dla ciebie. Przyjadę we wtorek. Do zobaczenia.
— Nie skosztujesz babeczki? Sama upiekłam. — Wskazała na ciastko, które spoczywało nietknięte na talerzu.
— Nie jadam słodyczy — odparł rzeczowo, a potem skierował się do wyjścia.
Dziewczyna nie bardzo wiedziała co powiedzieć, więc odprowadziła swojego gościa do drzwi, podała mu płaszcz i pożegnała go zwyczajowym do widzenia, po czym wróciła do salonu. Spojrzała na ślubne zdjęcie dziadków, na którym wyglądali na bardzo, ale to bardzo szczęśliwych. Chwyciła fotografię w dłonie i zapytała dziadków:
— Czy ja w ogóle wiem co robię?
Rozdział 6
— Rafał, przecież te obrączki są takie same! — Gabriela powiedziała głośniej niż zwykle, gdy sprzedawca pokazywał jej trzy pudełka z obrączkami, które wcześniej wybrał jej narzeczony.
— Wcale nie — skomentował Rafał.
— Te są gładkie. — Sprzedawca wskazał na pierwsze pudełeczko. — Te natomiast mają delikatny paseczek pośrodku, natomiast trzecie…
— Dla przeciętnego klienta wyglądają tak samo. Tylko ekspert będzie wiedział, że jedne mają paseczek, a drugie nie. Zresztą, czemu one są takie grube? Zajmują połowę mojego palca. — Gabrysia marudziła wskazując na obrączkę, którą właśnie przymierzała.
— Nie podobają ci się?
— Mamy wiele modeli. Myślę, że jestem wstanie znaleźć dla pani wymarzoną obrączkę. — Zaczął podlizywać się młody sprzedawca, czym wyraźnie wkurzył Rafała. — Rozumiem, że chciałaby pani cieńszy model. Jeszcze jakieś wymagania?
— Jeśli chcesz możemy iść gdzie indziej. — Rafał szepnął Gabrysi na ucho, ta jednak zupełnie zlekceważyła uwagę przyszłego męża i zaczęła przeglądać proponowane przez chłopaka świecidełka.
— Ta mi się podoba oraz ta — wskazała palcem, a sprzedawca szybko wyjął oba pierścionki, mówiąc o ich zaletach, jakby to była panna na wydaniu. — Tobie która przypadła do gustu?
Rafał spojrzał na złote kółeczka, które wybrała przyszła żona. Nie były w jego stylu, ale chciał mieć to z głowy, więc wskazał na drugie pudełko. Sprzedawca dobrał odpowiednie rozmiary i zapakował pierścionki w pudełko w kształcie serca.
— Pani zaręczynowy pierścionek również jest już gotowy. — Sprzedawca podał Gabrysi biżuterię i z wyraźnym zadowoleniem wsunął pierścionek dziewczynie na palec, upewniając się, że idealnie pasuje.
— Dziękuję i do widzenia. — Gabrysia pomachała miłemu sprzedawcy na do widzenia, co zauważył Rafał.
— Musiałaś się do niego tak wdzięczyć? — spytał zaraz po wyjściu ze sklepu.
— Co? Rafał, przesadzasz. Po prostu byłam miła — odpowiedziała mocno zdziwiona.
— Dobra, nieważne. Pokażę ci tylko jeszcze dom, a potem odwiozę z powrotem.
Wszystkie formalności zdążyli pozałatwiać wcześniej. Ustalili termin ślubu, a nawet byli u notariusza, by sporządzić intercyzę. Gabrysia nie znała się na tych prawniczych dokumentach i po prostu potakiwała głową przy każdym pytaniu mężczyzny. Chciała mieć za sobą te wszystkie nudne formalności.
— Jeśli nie chcesz, to nie musisz mi go dzisiaj pokazywać. Mogę zobaczyć twoje włości innym razem — oburzyła się.
— Gabrielo, specjalnie przełożyłem wszystkie spotkania na jutro, więc nie marudź. Wsiadaj do auta i rozkoszuj się przyjemnością z jazdy. — Nic nie odpowiedziała, po prostu wsiadła z lekko naburmuszoną miną jako pasażer. Zapięła pasy i przez całą drogę, wkurzona, wpatrzona przed siebie, siedziała z założonymi rękoma na piersiach. Przedzierali się przez centrum Warszawy, stając co chwilę w korku. Rafał był bardzo opanowany za kierownicą. Gabrysia w podobnych sytuacjach waliłaby w klakson, próbując w ten sposób pospieszyć kierowców.
Światło czerwone, zielone. Jechali w tempie żółwia, a cisza panująca w aucie zaczęła mocno doskwierać dziewczynie. We własnym aucie puszczała muzykę na ful i cieszyła się z jazdy, natomiast Rafał siedział za kierownicą niczym posąg, w ogóle niewzruszony sytuacją na drodze, pogrążony w ciszy. I gdyby nie ryk silnika i zmienianie biegów z jedynki na dwójkę i z dwójki na jedynkę, mogłaby pomyśleć, że po prostu zasnął z nudów.
Przez miasto jechali prawie godzinę. Gdy znaleźli się na obrzeżach, Gabrysia zaczęła zastanawiać się, gdzie ona właściwie jest. Po chwili skręcili w leśną dróżkę, która według niej prowadziła donikąd.
Gdy chciała już zapytać: Gdzie my do cholery jesteśmy?!, samochód gwałtownie się zatrzymał przed posesją.
— To jest twój dom? — spytała, przecierając oczy z wrażenia.
— Tak — odpowiedział oschle.
— To nie dom! To jakiś zamek! — Krzyczała, wychodząc z auta. — Skoro tak wygląda z zewnątrz, to boję się co masz w środku. Klamki ze złota? Blaty z marmurów?
Rafał nie odpowiedział, tylko przeszedł wąską dróżką do drzwi, przekręcił klucz i zaprosił ją do środka.
Gabrysia oniemiała z zachwytu widząc wnętrze. Wchodziła powoli, bojąc się, że za chwilę może paść z wrażenia na podłogę.
Po środku wielkiego, obłożonego błyszczącymi, białymi płytkami przedpokoju znajdowały się drewniane schody. Widok jak w domach z Hollywood. Wszędzie dominowała biel, sprawiając, że pomieszczenia wyglądały na jasne i bardzo czyste.
— Tutaj jest pralnia. — Rafał pociągnął dziewczynę pokazując kolejno wszystkie pomieszczenia znajdujące się na dole. — Pokój gościnny, ale najczęściej pełni rolę mojego gabinetu. — Gabi rozejrzała się po niewielkim pomieszczeniu, w którym znajdowało się pojedyncze łóżko, duże mahoniowe biurko oraz regał, w tym samym kolorze, wypełniony literaturą prawniczą. Ciężkie, szare zasłony sprawiały, że w pokoju było bardzo ciemno, można by rzec — mrocznie.
— Chodź, pokażę ci resztę — niemal wypchnął ją z pomieszczenia, zamykając drzwi za sobą. — Kuchnia, salon, drugi pokój gościnny. Z tym, że ten ma własną łazienkę.
— A gdzie ja miałabym spać? Mieszkać? — Weszła mu w słowo patrząc uważnie na niego. — Albo może nie powinnam? Rafał, ty strasznie daleko mieszkasz od miasta. Codzienny dojazd do pracy zajmie mi z godzinę, jeśli nie trafię na korki. Zresztą po co ten kłopot…
— Twoja sypialnia będzie na górze. Chodź, pokażę ci. –Wskazał na schody, ale dziewczyna nie ruszyła się nawet o milimetr. — No chodź!
— Rafał! Mówiłam coś do ciebie — założyła sobie ręce na biodrach, próbując wzbudzić w nim zainteresowanie. — Chciałabym porozmawiać.
— Słucham więc.
— Jak ty to sobie wyobrażasz? Zamieszkam tu… — rozłożyła ramiona wskazując na całe to luksusowe pomieszczenie — i co dalej? Czy ty w ogóle mnie lubisz? Będziemy spędzać ze sobą wiele czasu, jeśli tutaj zamieszkam. Może lepiej by było, jeśli po prostu razem będziemy się pojawiać w miejscach publicznych, na imprezach rodzinnych, czy kolacjach służbowych. Przecież nie musisz mnie znosić przez cały rok albo i dłużej.
— A jak ty to sobie wyobrażasz? W weekend wpadną rodzice i zapytają mnie, gdzie jest moja żona, a ja im odpowiem, że mieszka u siebie?
— No to… — Chwilę się zamyśliła. — Mogę nocować tutaj weekendami.
— Nie! — warknął, podchodząc do niej bliżej. — Zgodziłaś się na kontrakt i panujące w nim warunki. Jednym z nich była przeprowadzka tutaj. Zaraz po ślubie, spakujesz swoje rzeczy i zamieszkasz ze mną. Zrozumiałaś?!
— Wydawało mi się, że dla kobiet jesteś bardziej miły. — Tym razem to ona podeszła bliżej, jeżąc się jak kogut gotowy do skoku.
— Ja się pytałem, czy zrozumiałaś?!
— Zrozumiałam — dodała, mierząc się z nim wzrokiem.
— Świetnie — poprawił swoją marynarkę. — Odwiozę cię.
Odszedł jakby przed chwilą nie stoczyli ze sobą pierwszej, narzeczeńskiej kłótni. Jakby nic się nie stało.
— Blanka, w coś ty mnie wpakowała? — powiedziała do siebie tak cicho, jak to było możliwe i grzecznie pomaszerowała do auta.
Rozdział 7
— Gabi, zamówienie na piątkę.
Dziewczyna chwyciła tacę wypełnioną smakołykami i pognała do stolika, by zanieść zamówione przez gości dania.
— Życzę smacznego — powiedziała stawiając przed parą zakochanych talerze, po czym podeszła do kolejnego stolika.
W tym momencie poczuła wibracje w kieszeni spódnicy, jednak przy klientach nie mogła odbierać telefonów. Tym bardziej, że jej szefowa siedziała w kącie sali i popijała popołudniową kawę, przyglądając się każdemu pracownikowi.
Gabi zebrała kolejne zamówienia i zaniosła je do kuchni, po czym prędko schowała się w szatni, by zobaczyć kto do niej dzwonił.
Numeru nie znała, ale dodatkowo dostała wiadomość, z której wynikało, że dzwonił Rafał. Pospiesznie wybrała jego numer.
— Halo — odebrał po trzecim sygnale.
— No halo. Po co do mnie dzwonisz? Jestem w pracy. Myślałam, że spotkamy się dopiero w czerwcu, w dniu ślubu — powiedziała jednym tchem.
— Też się cieszę, że cię słyszę, złotko. — Jego głos od razu zmiękł, więc dziewczyna się domyśliła, że gra rozczulonego, zakochanego narzeczonego.
— Nie złotkuj mi tutaj i gadaj czego chcesz! — Nadal była zła po ich ostatniej wymianie zdań.
— Pan Marcol zaprasza nas na kolację w piątek.
— Kto?
— Mój szef — dodał trochę chłodniej.
— W piątek nie mogę, pracuję — odpowiedziała stanowczo. — Przecież miałeś mnie informować wcześniej o takich spotkaniach.
— Dla mnie również była to wiadomość niespodziewana, kochanie. Szykuj się na siedemnastą. Nie chciałbym się spóźnić. Paaa.
— Rafał! Rafał! — krzyczała do telefonu, jednak po drugiej stronie odpowiedziała jej jedynie cisza. — Rozłączył się! Nie wierzę!
— Gabi, zamówienia! — wrzeszczał Maciek z kuchni.
— Już idę! — Gabriela wygładziła swoją służbową spódnicę, włożyła telefon w kieszeń i ruszyła z pełnym uśmiechem na salę.
Byle do przerwy.
Szkoda, że ten czas strasznie się jej ciągnął. Z tym, że miała ręce pełne roboty, więc nie miała ani minuty, by myśleć. Klientów wciąż przybywało, więc Gabrysia biegała z kuchni na salę i z sali na kuchnię, zupełnie nie mając chwili, by skorzystać, chociażby z toalety, a co dopiero wymyśleć dobry pretekst, by dostać urlop na kolejny dzień. Wiedziała, że grypa żołądkowa nie przejdzie. Będzie musiała ubłagać Zuzkę, Martynę albo Damiana, by się z nią zamienili, bo wątpiła w to, że Mateusz (nachalny podrywacz i najprzystojniejszy kelner) przyszedłby do pracy w swój wolny dzień, nawet gdyby oddała mu tydzień swojego życia i dobrze zapłaciła.
Okrutny egoista. Z nikim nie chce się wymieniać i do tego rzadko bierze pracujące weekendy.
— Co cię tak trapi? — spytała Zuzka, gdy razem zajadały się kanapkami na zapleczu.
— Potrzebuję wolne na jutro i nie wiem, jak zagadnąć do szefowej. Humor jej dziś nie dopisywał, więc tym bardziej się boję.
— Ja się mogę z tobą wymienić, jeśli cię to ratuje — odparła Zuza, wgryzając się w swoją kanapkę.
— Ale poważnie?! Byś mi życie uratowała! — Gabi rzuciła się dziewczynie na szyję z wdzięczności.
— Ale nie za darmo.
— Dobra, co chcesz? — Była tak szczęśliwa, że nawet nie zwietrzyła podstępu jaki uknuła dziewczyna.
— Jutro możesz mieć wolne, ale bierzesz za mnie sobotę, niedzielę i poniedziałek.
— Trzy dni za jeden? Wysoko się cenisz.
— Olek w końcu ma trochę wolnego, więc chcieliśmy razem gdzieś wyjechać — dodała Zuza. — To co, zgadzasz się?
Gabrysia nie miała wyjścia. Jeśli się nie zgodzi, będzie musiała błagać o urlop szefową, co równoważy się z utratą pracy. Mogłaby jeszcze, na złość Rafałowi, powiedzieć, że nie przyjdzie, ale na dobrą sprawę bardzo chciała poznać jego szefa.
— Niech będzie, ale… — Uściskały sobie dłonie, pieczętując tym samym umowę. — Ty informujesz szefową.
— Luuuuz. Załatwione.
***
Gabrysia ubrała się w nową, granatową sukienkę z kimonowymi, krótkimi rękawami. Klasyczny dekolt w kształt litery V został delikatnie zmarszczony, dzięki czemu jej biust w rozmiarze 70B był wyraźnie wyeksponowany. Sukienka mocno opinała jej szczupłą talię i szersze biodra, uwydatniając jędrną pupę i sprawiając, że wyglądała olśniewająco. Przyjaciółka doradziła jej taki krój na porannych zakupach, a Gabrysi po trzygodzinnym buszowaniu po sklepach, było już wszystko jedno.
Swoje czekoladowe włosy, tuż po umyciu, potraktowała dodatkową warstwą pianki, dzięki czemu mogła pochwalić się idealnymi lokami, spływającymi po jej plecach. Aby nie opadały jej na czoło, włożyła opaskę z cyrkoniami. Zresztą, to był pomysł Blanki. Do opaski dobrała bransoletkę i kolczyki w bardzo podobnym wzorze.
— Mogę tak iść? — spytała przyjaciółkę dzwoniąc do niej i pokazując się w kamerze.
— Gabryśka, wyglądasz cudownie. Niezła z ciebie laska — skomentowała Blanka. — Zrób jeszcze usta burgundową szminką — Gabi zrobiła tak jak poradziła przyjaciółka. — Mój brat ma prawdziwe szczęście.
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi.
— O wilku mowa. — Pomachała przyjaciółce i poszła otworzyć drzwi, zniecierpliwionemu mężczyźnie.
— Cześć. Założę tylko buty i płaszcz i jestem gotowa.
Wpuściła Rafała do środka, sama biegnąc do swojego pokoju po ciepły płaszczyk i czarne, nie za wysokie szpilki pasujące do całości. Blanka proponowała jej czerwone, ale dziewczyna stwierdziła, że będą zbyt krzykliwe.
— Możemy iść? — spytała stając w korytarzu twarzą w twarz z ciemnowłosym, ciemnookim przystojniakiem ubranym, jak co dzień, w dwuczęściowy garnitur.
Rafał zamiast jej odpowiedzieć, wciąż wpatrywał się w dziewczynę zachłannymi oczami.
— Rafał?
— Tak, chodźmy.
***
— Zygmunt Marcol to mój szef. Jego żona ma na imię Aniela. To przemiła kobieta, zresztą sama zobaczysz. — Tłumaczył jej w trakcie podróży na kolację.
— Dlaczego zmieniłeś auto? — spytała spoglądając przez szybę, kolejny raz nie wiedząc dokąd zmierzają. Nie znała okolicy, ale wyglądała na bogatą.
— Moje srebrne volvo lepiej się prezentuje na takich spotkaniach niż czarny SUV, którym jeżdżę na co dzień.
— Ach tak… — odpowiedziała szybko. — Ktoś jeszcze będzie na tej kolacji?
— Zapewne Andrzej Domalewski z żoną. To właśnie z nim konkuruje w kancelarii o stanowisko wspólnika Marcola. Nie wiem, czy kogoś jeszcze zaprosili — spojrzał w jej stronę. — Masz pierścionek?
— Tak.
— Pamiętasz co mówić, gdyby pytali czym się zajmujesz? — dopytywał, a Gabrysia czuła się tak, jakby brała udział w jakimś reality show.
— Jestem muzykiem. Dużo podróżuję, ale poczułam chęć ustatkowania się, założenia rodziny — wyrecytowała z pamięci.
— Świetnie. I dużo się uśmiechaj. Nie chcę żebyś miała urażoną minę. I najlepiej się nie odzywaj, jeśli ciebie o to nie poproszą. Zrozumiałaś?
— Jasne. Będę siedziała cicho, uśmiechała się, przytakiwała, a jak tylko poprosisz to ci nawet wyliżę uszko. Pasuje ci? — spojrzała na niego gniewnym wzrokiem, kończąc rozmowę akurat w momencie, kiedy Rafał zaparkował przed rezydencją państwa Marcol.
Pospiesznie wysiedli z auta, nie patrząc na siebie.
— Rafał, jak miło cię widzieć. — W progu przywitała ich pani Aniela, rozkładając ręce tak samo jak robiła to babci Jadzia. — A to twoja narzeczona? — Rafał skinął głową, jednocześnie całując jeden policzek starszej kobiety. — Wejdź do środka, dziewczyno, niechże ci się przyjrzę — dotknęła włosów Gabrysi, zajrzała jej w oczy, chwyciła jej podbródek, przyglądając się jej z każdej strony. — Jakaś ty piękna.
— Aniela, nie stójcie w przedpokoju, zaproś gości do salonu — krzyknął Zygmunt z oddali.
— Witam, panie Zygmuncie. — Pierwszy rękę wyciągnął Rafał.
— Witaj. — Uścisnęli sobie dłonie. — A to twoja narzeczona?
— Tak. To jest Gabriela Jabłonowska. — Przedstawił dziewczynę w najbardziej rzeczowy sposób.
Rafał był pewien, że pan Marcol uściska tylko jej dłoń, ale on poszedł w ślady żony i ucałował oba policzki Gabrysi, czym zadziwił nie tylko Rafała, ale również zdezorientowaną Gabrysię.
Nie przywykła do takiej wylewności ze strony nieznajomych jej ludzi.
— Siadajcie kochani, czekamy jeszcze na Andrzeja. — W tym momencie pani Aniela zaczęła witać kolejnych gości w drzwiach. — Oooo. Już są.
— Rafał… — powiedział ciemny blondyn, który trzymał za rękę kobietę z dużym, ciążowym brzuchem. — A to kto?
— Gabrielo to Andrzej, Andrzeju to moja narzeczona — Gabriela Jabłonowska.
— Miło mi. — Wymienili ze sobą uprzejmości, a kobieta w ciąży mocniej ścisnęła dłoń mężczyzny i delikatnie chrząknęła. — Ach, to moja żona — Monika — dodał pospiesznie Andrzej.
— Och, Moniczko, ślicznie wyglądasz. Wybraliście już imię dla malucha? — dopytywała pani Aniela sadzając gości przy prostokątnym, syto zastawionym stole.
— Wahamy się między Fryderykiem a Oskarem. Jeszcze nie zdecydowaliśmy.
— Ślicznie wyglądasz z brzuszkiem — powiedziała Gabrysia, spoglądając na dziewczynę.
— A wy, kiedy planujecie dzieci? — dopytywała pani Aniela.
— Na razie chcemy się nacieszyć sobą — skomentował Rafał, mocniej ściskając rękę swojej narzeczonej, dając jej tym znak, by się nie wyrywała z rozmową.
— Nakładajcie sobie, dzieciaczki, bo zaraz wszystko wystygnie. — Ponaglała gospodyni.
Wszystkie dania wyglądały wyśmienicie. Gabrysia, od zawsze słabo gotowała, za to była wielkim łasuchem. Potrafiła również docenić kunszt przygotowanych potraw, rozsmakowując się we wszystkim co jej podawano. Uwielbiała również próbować nowości, którymi raczyła ją nie raz Blanka. Nie wszystkie były strzałem w dziesiątkę, ale wciąż wspierała przyjaciółkę w jej kuchennych rewolucjach.
Gabrysia nakładała sobie kolejną porcję smakołyków, czując palące spojrzenie Rafała na sobie, więc zerknęła w jego stronę i.…Nie był to dobry pomysł. Mężczyzna patrzył na nią wrogim wzrokiem, na co nie potrafiła odpowiedzieć. Czuła się lekko zakłopotana.
— Widzę, że ci smakuje — wskazała na jej talerz pani Aniela.
— Tak, wszystko jest pyszne. Wspaniale pani gotuje. — Gabrysia lekko się uśmiechnęła.
— Dziękuję. Starałam się.
— Tak, moja żona spędziła pół dnia w kuchni, więc cieszę, że jesz z takim apetytem. Zwykle, chłopcy, delikatnie poskubią, a resztę muszę dojadać przez tydzień. — Poklepał się po swoim niewielkim brzuchu.
— Auć! — krzyknęła Monika i natychmiast chwyciła się za brzuch, a Andrzej w tej samej chwili wystrzelił ze swojego krzesła i rzucił się w stronę żony.
— Co jest kochanie? To już? Jedziemy na pogotowie!
— Andrzej… Andrzej! — Monika musiała głośniej wrzasnąć, by opanować emocje męża, który od razu poderwał się ze swojego miejsca. — Usiądź. Nasz maluch uwielbia kopać wieczorami, a szczególnie kiedy zjem coś pysznego. — Wskazała na dania ustawione na stole.
— Przejdźmy na kanapę, będzie ci wygodniej — powiedziała pani Aniela podnosząc się z własnego miejsca.
Gabrysia poszła z kobietami do drugiej części salonu, mocno przejmując się samopoczuciem Moniki, jednocześnie zupełnie lekceważąc spojrzenia Rafała, którymi próbował ją zatrzymać.
— Lepiej? — dopytywała pani Aniela, siadając obok ciężarnej dziewczyny, która masowała swój okrągły brzuszek.
— Troszkę. Strasznie się rzuca. — Dziewczyna nie przerywała swojego masażu, a Gabrysia patrzyła na tę scenę z rozczuleniem.
Moja mama też tak robiła?
— Może mu zaśpiewaj. — Obie kobiety spojrzały z zaciekawieniem na Gabrysię. — Masz ulubioną piosenkę?
— Chodź, pomaluj mój świat — odpowiedziała bez zastanowienia.
— Da się załatwić. — Gabi uśmiechnęła się, podeszła bliżej Moniki i zaczęła śpiewać.
Kiedy doszła do refrenu, Monika włączyła się do chórku, a po chwili pani Aniela. Wszystkie trzy lekko się kołysały i śpiewały Chodź, pomaluj mój świat kilkakrotnie powtarzając refren. Gabrysia znała perfekcyjnie tylko pierwszą zwrotkę, więc ją powtórzyła, na refrenie znów zrobiło się głośniej i weselej, aż mężczyźni podeszli do kanapy, spoglądając każdy na swoją kobietę.
— Gabrysiu, cudownie śpiewasz. Jesteś niezwykle utalentowana. A Rafał mówisz, że grasz…
— Gram, pani Anielo. Na klawiszach i gitarze, ale również śpiewam — wzruszyła ramionami. — Pomogło? — Monika przytaknęła głową.
— Muszę poszukać tę piosenkę na YouTube i częściej sobie włączać. Naszemu maluszkowi również się podoba.
— Cieszę się, że mogłam pomóc.
Reszta wieczoru minęła dość zwyczajnie. Państwo Marcol szczególną uwagą obdarzyli Monikę i jej jeszcze nienarodzonego synka. Rafał siedział blisko Gabrysi, ale był bardzo spięty. Gdy tylko rozmowa wchodziła na ich tor, spinał się jeszcze bardziej. Gabrysia, starała się nie odpowiadać, pozwalając narzeczonemu brnąć w jego własne kłamstwa, ale jej porywcza natura nie potrafiła się zbyt długo kamuflować.
— Jak wam idą przygotowania do ślubu? — spytała Monika. Informacja o ustatkowaniu się Rafała obiegła kancelarię z prędkością światła. Każdy czekał na zaproszenie.
— Nie najgorzej — odpowiedział lakonicznie Rafał.
— Pamiętam, że kiedy my braliśmy ślub, wciąż chodziłam jednocześnie podekscytowana i zestresowana. Sukienka, dekoracje, sala weselna, zaproszenia i to wszystko na mojej głowie. Andrzej powiedział, że dla niego bez różnicy co i gdzie będzie, a ja miałam wrażenie, że mnie bardziej na tym zależy niż jemu. — Monika podniosła jedną brew i uważnie przyjrzała się mężowi.
— To nie prawda — skomentował Andrzej, który do tej pory siedział cicho. — Po prostu nie chciałem psuć ci frajdy. Poza tym, najważniejsza byłaś ty — ucałował jej policzek, przez co dziewczyna lekko się zarumieniła.
— A jak się poznaliście? Rafał niczego nie zdradził — spytała pani Aniela popijając świeżo zrobioną kawę.
— Cóż… — zaczął Rafał, jednak szybsza była Gabrysia.
— W sumie to poznałam go już jako nastolatka, jednak Rafał widział we mnie tylko nieznośną koleżankę swojej siostry. — Rafał przyjrzał się jej uważnie. Niemal spocił się, zastanawiając się co ona wygaduje. Powinni wcześniej uzgodnić wspólną wersję, ale nie myślał, że będzie przesłuchiwany na kolacji u szefa. — Jednak dopiero, tak na poważnie, zaczęliśmy się spotykać jakiś… rok temu, po imprezie zorganizowanej przez Blankę.
Właściwie historyjka Gabrysi niewiele różniła się od prawdy i trzymała się kupy.
— I co? Od razu zaskoczyło? — dopytywała gospodyni.
— Nie mogę odpowiadać za Rafała, ale w moim przypadku tak.
— I nie przeszkadzało ci, że Gabrysia jest młodsza i do tego znasz ją z lat młodości? — Tym razem Andrzej drążył temat.
— Nie poznałem jej od razu. Dopiero po jakimś czasie dowiedziałem się, że to ta sama małolata, która dawniej kręciła się po naszym domu — odpowiedział Rafał, mocno mierząc Andrzeja wzrokiem.
— A jak ci się oświadczył? Uwielbiam słuchać takich historii.– Monika szeroko się uśmiechnęła, a oczy wszystkich siedzących skierowały się w stronę Gabi.
— Pojechaliśmy nad morze. Rafał zabrał mnie na długi spacer po plaży. Woda opływała nasze stopy, a słońce zaczęło właśnie zachodzić. Różowe niebo spowiło świat i wszystko wyglądało jakby było zrobione z waty cukrowej. — Wszyscy się lekko zaśmiali z tego porównania. — Rafał mocniej ściskał moją dłoń, aż w końcu obrócił mnie, uklęknął, zupełnie nie przejmując się tym, że brodzi w wodzie, a potem spytał mnie czy zostanę jego żoną. Ja mocno zaskoczona powiedziałam głośne TAK.
— Ojej… — rozmarzyła się Monika.
— Nie wiedziałem, że z Rafała taki romantyk — skomentował Andrzej, za co dostał kuksańca od żony.
— To takie słodkie — dodała pani Aniela. — Oboje jesteście słodcy i cudownie do siebie pasujecie.
Gabi mocniej przysunęła się do Rafała, a on objął ją ramieniem, tak by każdy mógł zobaczyć ich „wielką miłość”.
Gabrysia czuła się dziwnie okłamując tak miłych i sympatycznych ludzi, ale nie miała wyjścia. Cieszyła się, że ma wybujałą wyobraźnię, która mocno jej w tych chwilach pomagała.
Dalsza rozmowa dotyczyła głównie pracy mężczyzn. Omawiali plan na następny tydzień, czym Gabrysia była mocno znudzona po kilku minutach. Nigdy nie interesowała się prawem, a rozmawianie o tym było równie nudne jak zajęcia z biologii czy chemii, które pamiętała z liceum.
W międzyczasie udało jej się zamienić kilka słów z panią Anielą, która darzyła szczególną sympatią jej narzeczonego. Na ucho jej powiedziała, że chciałaby mieć takiego syna jak Rafał i bardzo się cieszy, że w końcu znalazł odpowiednią kobietę.
Obie bardzo się polubiły.
Gdy wszystkie sprawy zawodowe zostały omówione, a Monika strasznie marudziła, że ma ochotę wyciągnąć napuchnięte nogi w swojej sypialni, spotkanie dobiegło końca.
— Wpadaj częściej. Nawet bez Rafała. — Pani Aniela szepnęła Gabi na ucho, całując jej policzki na pożegnanie.
— Dziękuję za zaproszenie, chętnie skorzystam — dodała na odchodne i wyszła zaraz za Rafałem.
Mężczyzna całą drogę powrotną prowadził w ciszy, jednak z wyraźnym zdenerwowaniem. Mocno ściskał kierownicę, a kiedy Gabi włączyła muzykę, od razu zmierzył ją wzrokiem i wyłączył radio samochodowe. Prowadził szybko, nie musząc zmieniać biegów (komfort automatycznej skrzyni) i nie wiedział co ma zrobić ze swoimi dłońmi. Jedną mocniej ściskał skórę na kierownicy, drugą podtrzymywał swoją głowę, opierając się łokciem o szybę.
Gabi siedziała od strony pasażera i czuła, że on zaraz wybuchnie, tylko nie wiedziała z jakiego powodu. Według niej cała kolacja przebiegła niezwykle uroczo i zaskakująco dobrze.
Gdy podjechali pod jej mieszkanie Gabi niespiesznie odpięła pas, chciała powiedzieć cześć i wyjść, ale nie zdążyła, bo Rafał chwycił ją mocno za łokieć i zaczął głośniej oddychać, przy czym wyglądał jak rozjuszony byk. Nawet mu nozdrza chodziły.
— Miałaś się nie odzywać! A ty trajkotałaś jak nakręcona! — Zaczął wrzeszczeć.
— Nakręcona?! Sam mogłeś zacząć rozmowę, a nie siedzieć cicho jak mysz pod miotłą! — Gabi również uniosła głos.
— Wciąż wtrącałaś się w rozmowę. Wypytywałaś, dopytywałaś. Co ty sobie właściwie myślałaś?
— Rafał… — powiedziała już znacznie łagodniej. — Według mnie przesadzasz. Wszyscy byli zachwyceni i całkowicie uwierzyli w twoje aranżowane małżeństwo, a chyba na tym najbardziej ci zależało?
— Następnym razem… — Uniósł wysoko palec. — Masz być cicho i tylko się uśmiechać. Tyle starczy.
— Grozisz mi? — Wyrwała się z jego uścisku, usiadła bokiem i zrobiła urażoną minę.
— Nie!
— No to super. Cześć. — Chwyciła za klamkę, ale drzwi nawet nie drgnęły.
Obróciła się w jego stronę i głośno wypuściła powietrze, sugerując, że chciałaby już wyjść.
— Możesz otworzyć? — Wskazała na drzwi.
— Za chwilkę. Chcę wiedzieć, czy zrozumiałaś?
— Tak! Mam siedzieć cicho i najlepiej się nie odzywać. Ale chyba nie często będę miała okazję, co?
— Zadzwonię, jeśli będziesz mi potrzebna — dodał oschle.
— Jasne. Tylko daj znać wcześniej, a nie dzień naprzód!
— Postaram się — dodał, po czym wdusił odpowiedni guzik i drzwi dziewczyny ustąpiły z głośnym brzęknięciem. Gabi nie czekała na kolejne wywody narzeczonego, tylko szybko wyskoczyła z samochodu. Odwróciła się na pięcie, miała już trzasnąć drzwiami, ale w ostatniej chwili opanowała kłębiące się w niej emocje, nachyliła się tak, by widzieć jego twarz i głośno powiedziała:
— Nie myślałam, że jesteś takim paskudnym dupkiem! Cześć.
Nie czekając na jego odpowiedź, trzasnęła drzwiami z całej siły i nie oglądając się na boki, biegiem ruszyła do mieszkania. Gdy tylko otworzyła drzwi i weszła do środka, osunęła się po nich, zakryła oczy dłońmi i cicho zapłakała.
— Och babciu, jak ja wytrzymam z tym tyranem przez rok?
Rozdział 8
— Hej, Gabryśka, co jest? — Stefan szturchnął dziewczynę, kiedy trzeci raz zaczynał uderzać w bębny swojej perkusji, a ona wciąż wpatrywała się w martwy punkt przed sobą.
— Przepraszam, trochę się zamyśliłam. Zacznijmy od nowa. Proszę…
— Chcesz zrobić przerwę? — dopytywał Kamil.
— Nie, nie. Naprawdę, wszystko okey, chłopaki. Nie marnujmy czasu i grajmy. Na raz… dwa… trzy…
Przez prawie dwie godziny szlifowali swój repertuar. Gabi śpiewając głośno do mikrofonu czuła, że żyje. Co jakiś czas robili krótką przerwę, na mały łyk wody. Cała trójka świetnie się dogadywała. Byli dla siebie nie tylko członkami zespołu, ale również dobrymi przyjaciółmi.
— Gabi, powiedz, co się dzieje? Widzimy, że masz problem.
Gabrysia chwilę się wahała, ale postanowiła wyjawić im prawdę. A przynajmniej jej część.
— Wychodzę za mąż — palnęła bez owijania w bawełnę, na co oboje wytrzeszczyli szeroko oczy.
— Gratulacje! — Pierwszy odezwał się Kamil i mocno uściskał dziewczynę.
— Nie wyglądasz na zbyt szczęśliwą — dodał Stefan, piorunując ją wzrokiem. — Kim jest ten szczęściarz?
Stefan darzył Gabrysię nie tylko przyjaźnią. Kilka lat temu umówili się kilkakrotnie na randkę, ale dziewczyna jasno dała mu do zrozumienia, że ich związek nie ma szans, że traktuje go jako swojego przyjaciela i nic tego nie zmieni. Wtedy, Stefan, przyjął to z pokorą, licząc w duchu, że ich częste spotkania wpłyną korzystnie na relację z ukochaną. A teraz? Co mógł zrobić? Gabrysia wychodziła za mąż, a do tego miała taką minę, jakby bardziej szykowała się na pogrzeb niż na wesele.
— Ma na imię Rafał. Poznaliśmy się jakiś czas temu — odpowiedziała Gabi.
— A czemu masz taką niemrawą minę? — dopytywał Stefan.
— Wesele i te sprawy, rozumiecie…
— A kiedy ten ślub? — spytał Kamil z radością w głosie.
— Dwunasty czerwca. Zapiszcie sobie, jesteście zaproszeni. — Próbowała przykleić do swojej twarzy uśmiech, ale wyszedł bardziej grymas.
— Gabryśka, czy ty chcesz wyjść za tego kolesia czy musisz? — Stefan drążył temat.
— Muszę?! — wrzasnęła Gabi, nie od razu rozumiejąc jego aluzję. — O Boże! Ty myślisz, że ja… Co?! Nie, absolutnie nie jestem w ciąży. Kocham go! — To ostatnie było szczerą prawdą, choć wolałaby się do tego nie przyznawać.
Rafał zmieniał się równie szybko jak pogoda. Po podpisaniu kontraktu zaczął być strasznie nieprzyjemny. A kolacja u państwa Marcol dowiodła tylko tego, że będzie jej trudno udawać przez rok idealną żonę „idealnego” mężczyzny.
— A czym się zajmuje ten cały Rafał? — dopytywał Stefan.
— Przystojny? — Wyraźnie zainteresował się Kamil, na co ten drugi przewrócił oczami.
— A co to przesłuchanie? Odwalcie się! — Gabi spakowała swoje instrumenty do pokrowców i zaczęła wychodzić z garażu, który udostępniał im jeden ze znajomych Kazika — partnera Kamila.
— Zdzwonimy się, co do następnego spotkania? Nie mam jeszcze grafiku z pracy — powiedziała przystając przed pomieszczeniem, czekając na chłopaków.
— No pewnie. Paaa — rzucił Kamil, wpakował swoją gitarę do samochodu i odjechał wzniecając tuman kurzu.
— Do zobaczenia — Stefan ucałował policzek Gabi i również odjechał swoim autem, robiąc przy tym dużo mniej hałasu.
Gabi usiadła za kierownicą swojego autka. Puściła ulubioną piosenkę, która pomimo rockowego brzmienia, zawsze ją uspokajała. Potrafiła jej słuchać w zapętleniu przez dobrych kilka godzin. Dzisiaj wystarczyło, by raz od początku do końca, wysłuchała utworu i razem z wokalistą AC/DC odśpiewała refren Highway to hell, by lepiej się poczuć.
Pomimo, że od kolacji z państwem Marcol minęło kilka dni, a Rafał się nie odzywał, wciąż czuła się dziwnie, szykując się do zamążpójścia z mężczyzną, którego na dobrą sprawę kompletnie nie znała.
I miała wrażenie, że zbyt mocno go wyidealizowała w swoim umyśle. Zawsze jawił się jej jako książę z bajki, zmierzający do niej na białym rumaku. A tymczasem Rafał sprawiał wrażenie złego charakteru, z wiecznie nadąsaną miną. Z duszą pracoholika i osoby, która potrafi wybuchnąć, jeśli w restauracji zauważy krzywo położone sztućce.
— Dobra, jedziemy… — powiedziała do swojej białej rakiety, jednak ta zamiast płynnie odpalić, zaczęła głośno kaszleć. — No nie, maleńka… Nie rób mi tego.
Gabi próbowała jeszcze kilkakrotnie przekręcić kluczyk w stacyjce, jednak auto zupełnie nie słuchało jej błagań i modłów, nie działały nawet przekupstwa (planowała dokładnie wyczyścić samochód, jeśli odpali). Opadając całkowicie z sił, położyła głowę na kierownicy, marząc, by skończyły się jej kłopoty. Raz na zawsze.
Nie mając wyjścia, wybrała numer do Piotrka, który odebrał przy piątym sygnale.
— Moja ulubiona klientka! Co tym razem? — spytał z wyraźnym zaciekawieniem.
— Nie mogę odpalić. Chyba nie obejdzie się bez holowania.
Piotr, mimo że kończył już pracę, pomógł holować auto Gabrysi do swojego warsztatu i obiecał, że zajrzy do niego z samego rana. Oczywiście, był na tyle dobrym znajomym, że odwiózł dziewczynę do domu, by nie musiała tłuc się w dżdżysty wieczór do domu autobusem lub iść na piechotę.
— Masz ochotę na herbatę? — spytała, gdy ten zatrzymał się pod jej mieszkaniem.
— Wiesz, zwykle chętnie, ale jest już późno. Poza tym, chyba masz gościa. — Ruchem głowy wskazał mężczyznę, który wyszedł z auta i patrzył wprost w jej kierunku.
— Akurat jego się nie spodziewałam.
— To ktoś niebezpieczny? Wezwać policję? — dopytywał zaniepokojony.
— Nie… to tylko, mój… Narzeczony. — Ostatnie słowo wypowiedziała przez zęby.
— Nie wiedziałem, że kogoś masz.
— Długa historia — machnęła ręką. — I dziękuję za podwózkę — ucałowała go w policzek. — Pozdrów Justynę! — krzyknęła na do widzenia tak głośno, że miała pewność, iż usłyszał to Rafał.
Pomachała Piotrowi, a gdy auto wyjechało na ulicę, obróciła się na pięcie, zmierzyła szybko Rafała i bez żadnych uprzejmości, po prostu weszła do klatki bloku, w którym mieszkała. Rafał był tak zmieszany, że w pierwszej chwili nie zareagował. Trwało to niewielką chwilę, po czym pędem rzucił się do drzwi, by dogonić Gabrysię.
— Gabrielo, chciałem porozmawiać. — Dogonił ją w momencie, kiedy wkładała klucz w drzwi.
— Nie mamy o czym. Widzimy się na ślubie, chyba, że będziesz potrzebował mojej pomocy, to zadzwonisz. Zrozumiałam, to co mi przekazałeś kilka dni temu. — Weszła do mieszkania.
Myślała, że dość jasno się wyraziła i że Rafał da jej spokój, ale on wparował zaraz za nią i zatrzasnął za sobą drzwi.
— Jasne, czuj się jak u siebie — powiedziała z sarkazmem i zaczęła zdejmować buty w przedpokoju. Rafał wciąż stał w tym samym miejscu, intensywnie się w nią wpatrując. — Zrobić ci herbaty, kawy, może soku?
— Nie, ja tylko na chwilę.
— Czego chcesz?! — Stanęła w bojowym kroku, z rękoma skrzyżowanymi na piersiach, jedną nogą wysuniętą i miną, która sugerowała mów szybko i wynocha.
— Do wszystkich facetów się tak lepisz, jak do tego tam…? — Gabi uniosła wysoko brew ze zdziwieniem.
— Powinieneś iść, jeśli nie masz niczego mądrzejszego do powiedzenia. — Wskazała mu drzwi, o które wciąż się opierał.
— Chciałem przyjechać i porozmawiać o ślubie, weselu, ale widzę, że nieźle się bawisz. — Gabrysia aż prychnęła ze złości.
— A ty co, zazdrosny? — Podeszła bliżej i zadarła głowę do góry, by móc patrzeć mu w oczy.
— Wcale… — Arogancko się uśmiechnął. — Ale mogłabyś lepiej odgrywać swoją rolę.
— Wybacz, że wcześniej nie zapisałam się na kurs aktorski, nie myślałam, że będzie mi potrzebny — odgryzła się dziewczyna.
Stali przez chwilę, mierząc się wzrokiem, aż w końcu Gabi ustąpiła, zrobiła krok do tyłu, spuściła dłonie wzdłuż ciała, oparła się o ścianę, by czuć się bezpieczniej.
— Auto mi nie odpaliło, więc poprosiłam Piotra o pomoc. Jest dobrym mechanikiem, moim znajomym i czułym mężem. Tak dla twojej wiadomości — poinformowała go.
— Mogłaś zadzwonić do mnie, chętnie bym po ciebie przyjechał, skoro twój gruchot…
— Mój gruchot! — wrzasnęła Gabi — To bardzo dobre auto. Wybacz, że nie stać mnie na dwa, różnej, za to drogiej marki pojazdy.
— Mam trzy auta — skomentował, czym mocniej rozzłościł dziewczynę.
— Super! — Przeszła obok niego, mając nadzieję, że sobie już pójdzie.
— Mam dla ciebie zaproszenia. — Poszedł za nią w głąb mieszkania.
Gabrysia weszła do salonu, włączyła telewizor i rozsiadła się wygodnie w fotelu, zupełnie ignorując Rafała, pokazując mu skutecznie, że chce się go pozbyć.
— Ślub odbędzie się w urzędzie o godzinie czternastej. Przyjadą po ciebie moi rodzice. — Zaczął, patrząc na dziewczynę wpatrzoną w ekran.
Nie wytrzymał, podszedł do telewizora i wyłączył go z prądu ciągnąc za kabel.
— Co robisz?! Oglądałam — krzyknęła zrywając się z fotela.
— A ja do ciebie mówię!
— A ja mam to gdzieś! Prześlij mi wszystko e-mailem albo przekaż przez Blankę. — Jej głos odbijał się echem od ścian pokoju.
— Skoro już się pofatygowałem, to chciałbym ustalić z tobą szczegóły.
— Ślub o czternastej, co dalej? — Założyła ręce na piersi i czekała na dalsze informacje.
— Wesele w restauracji hotelu Madame. Blanka powiedziała, że zajmie się dodatkami. Mówiła, że zależy ci na czerwieni.
— Nie bardzo, ale to mój ulubiony kolor o czym dobrze wie Blanka — skomentowała. Oczywiście musiała w ten sposób wbić szpilę Rafałowi. Ten jednak mało się przejął faktem, że nie zna jej ulubionego koloru.
— Po przyjęciu zostaniemy w hotelu. Wynająłem dla nas pokój. — Gabrysia uniosła brew.
— Jeden?
— Tak, jeden. Nie chciałem, by rodzice coś podejrzewali. A propos rodziców, zapraszają nas w niedzielę na obiad.
— W tę niedzielę nie mogę, co najwyżej w następną. — Rafał mocniej zacisnął szczękę i uśmiechnął się z dużym wysiłkiem.
— Dobrze, przekaże im. — Zerknął szybko na zegarek. — Muszę już iść.
— To cześć. — Gabi wskazała mu drogę do wyjścia, wcale nie mając ochoty go odprowadzać.
— Aha, jeszcze jedno — dodał zanim wyszedł. — Wprowadzisz się zaraz po weselu, więc spakuj się do tego czasu, bym mógł zabrać twoje rzeczy.
Gabrysia zrozumiała sens jego słów, ale wciąż niedowierzała, że to wszystko dzieje się tak szybko. Z wrażenia usiadła w fotelu, z ustami ułożonymi w kształt „O”. Nawet nie zainteresowała się, by z powrotem podłączyć telewizor do kontaktu. Po chwili otępienia przeniosła się do swojego pokoju, trzymając w ręce butelkę wina i największy kieliszek, jaki znalazła w kredensie.
Rozejrzała się po swoim pokoju i zaczęła zastanawiać co powinna zabrać do nowego miejsca. A potem machnęła na to wszystko ręką, zupełnie nie przejmując się kartonami, tonem taśmy klejącej ani miną narzeczonego.
Kiedy butelka była pusta, świat wydawał się znacznie lepszy.
Rozdział 9
— Tak się cieszę, że przyjechaliście. — Pani Wanda od progu witała się z radością z narzeczonymi. — Wchodźcie, wszystko jest już gotowe.
— Dzień dobry — powiedziała Gabrysia widząc pana Romana na horyzoncie, który uśmiechnął się zapraszająco do młodych.
— Cześć, Gabryśka. — Do salonu wpadła Blanka, która od razu rzuciła się dawno niewidzianej przyjaciółce w objęcia. — Ślicznie wyglądasz. Nowa sukienka?
Gabrysia spojrzała na swoją sukienkę w biało-czarne pasy, którą kupiła kilka dni wcześniej, specjalnie z myślą o tym obiedzie. Chociaż planowała założyć czarną spódnicę widząc tę kreację na wystawie sklepowej, po prostu poczuła, że musi ją mieć. Od śmierci babci minęły już dwa miesiące i choć nadal czuła smutek po stracie ukochanej osoby, chciała powoli zacząć wracać do normalnego życia. I miała nadzieję, że w tej sukience spodoba się Rafałowi. Ten jednak nawet jej nie skomplementował, gdy pojawił się o umówionej godzinie w mieszkaniu dziewczyny.
— Tak, nowa — odpowiedziała przyjaciółce.
— Cudownie razem wyglądacie — skomentowała pani Wanda, nie mogąc oderwać od nich oczu.
Była szczęśliwa, że syn się żeni, że jej synową zostanie nie kto inny jak Gabrysia. Od zawsze lubiła tę dziewczynę i uważała, że pasuje do jej syna idealnie.
— Jednak muszę spytać… — Zaczęła kobieta. — Ten wasz ślub… To dość nagła decyzja. Musicie go brać czy bardzo chcecie?
Gabrysia akurat popijała wodę i zbyt łapczywie wzięła łyk, krztusząc się przy tym. Blanka zareagowała od razu, lekko poklepując przyjaciółkę po plecach.
— Mamo, nie wystarczy ci, że się kochają. Są w sobie zakochani jak dwa gruchające gołąbki. Powinnaś im kibicować.
— Och, Blanka jak będziesz miała własne dzieci…
— Wiem, wiem. A może napijemy się kawy? Porozmawiamy o weselu, dekoracjach i takich tam? — Blanka szybko zmieniła temat.
— Bardzo chętnie. — Wanda od razu się ożywiła.
— Zrobię dla was kawę i wezmę Rafała do ogrodu. Potrzebuję jego pomocy — dodał Roman, oddalając się do kuchni.
— Ale wiesz, że twój syn jest marnym ogrodnikiem? — powiedziała Blanka, ciągnąc przyjaciółkę do salonu.
Kobiety rozsiadły się na sofie, a kiedy została podana kawa wraz z pysznym, domowym ciastem, zajęły się sobą, wesoło rozmawiając o nadchodzącej uroczystości, wcale nie zauważając, że Rafał i pan Roman szybko wymknęli się z domu.
— Zajęłam się dekoracją sali weselnej. Zamówiłam bukiety czerwonych gerber, czerwone serwetki oraz kokardy w tym samym odcieniu. Bukietem ślubnym również nie musisz się martwić. — Zaczęła Blanka, a Gabrysia czuła się tak, jakby była w nieswojej bajce.