„Ci, co śnią za dnia, wiedzą o wielu rzeczach niedostępnych dla tych, co śnią tylko nocą”.
Edgar Allan Poe
Korespondent
Przepraszam, tato, że się tak ośmielam
Przemawiać tęsknie skruchą niepojętą
Dziś list ten pisząc na plac Zbawiciela
Zawracam głowę, kiedy Twoje święto
Darujże, tatulku, bo nie bardzo wierzę
W pocztę zwrotną, ale znasz nadawcę
Ja nie wyklepuję pacierz za pacierzem
Tylko łzy topię w duchowej sadzawce
Odpuść, tatuniu, brak we mnie nadziei
W tą niby wyższość świtu od wieczora
Wszak noc gwiazdami całe niebo ścieli
A poranek niweczy to, co było wczoraj
Wybaczże, ojcze, posłaną moc życzeń
Że już nie wręczam kwiatów osobiście
W miejsce prezentu zapalam Ci znicze
Niech kto za mnie dłoń Twoją uściśnie
Pierwszy i ostatni list grzesznika Mateusza do Ojca Świętego
Ojcze Święty,
coś pod sutannę mgieł ojczyznę schował
że świętości nabierając w licheńskim strumyku
zapachniała polskim pieczywem stolica Piotrowa
gdyś nam serca tulił ziarnem z gołębników
Janie Pawle,
dech złożywszy w garb tatrzańskiej grani
niczym poseł, bochen wiary na drżącym narodzie
ująłeś słów wolnością, a tam pod oknami
wciąż na Ciebie czeka zgromadzona młodzież
Karolu Wojtyło,
nie mnożyłeś chleba jak Chrystusa dłonie
acz blask wznosił księżyc, gdy marniało słońce
równo podzieliłeś świat, krakowskie błonie
wręczając miłosierdzie w okruchu i kromce
Kumplu poeto,
relikwią nam jesteś w gorejącym krzewie
co ją wtem wzniesiono na Boskie ołtarze
lecz tak naprawdę, nikt naprawdę nie wie
żeś Ty był przecież piekarz nad piekarze
Sonet podprogowy
Na bezludnej wyspie słychać gwar
Dysputy kamieni, tam woda słona
Piaskiem przeżera goryczy aromat
Tnąc uczucia w promienisty skwar
Głosem serca w obronie przekonań
Każdy z nas krzewi pozasłowny dar
Myśli, co w próżni tkwi zawieszona
Ruszam wykrzesać zapomniany żar
Stanę lękliwie nad marzeń urwisko
Skoczę bez celu, acz spadnę jak liść
I nie pokłonię się wrogim pociskom
Ze złorzeczeniem nie będę się gryźć
Jeno je ugoszczę na pohybel szykan
A niespełnienie pod próg nie zawita
Moja Sokółka
Siadłem na ławeczce w parku
Usłanym jesiennym liściem
Otrzymałem moc podarków
Z twoich dłoni oczywiście
Dałaś mi pewności siebie
Pewną nutę wrażliwości
I poczęstowałaś chlebem
Życząc w życiu wytrwałości
Przejrzeć mogłem cię na wskroś
Gdy twe kąty poznawałem
Tam gdzie żywot przeklął ktoś
Szaty natchnienia zbierałem
Wiele takich ścieżek prostych
Krętym szlakiem przemierzyłem
Aby z przyjściem piękna wiosny
W pełni poczuć się twym synem
Sonet priorytetowy
Posępnej poezji pergamin, protokół
Do gry ryzykownej robi dobrą minę
W alfabet obłędu zlewają się klinem
Łzy piór łabędzich w kałamarza oku
Niższego rzędu jestem pielgrzymem
I budząc tylko niepewność, niepokój
Stałem się liryki osieroconym synem
Popadając w smutne ramiona amoku
Nie dla orderów i nie dla pomników
Papier zatruwam poetycznym jadem
Ale strapionych sławy przeciwników
Co urodziwym jest słowa przykładem
Że nie zginiemy w świata głuchy eter
Póki nam człowiek będzie priorytetem
Wędrówka duszy
Sterty papieru, rozsypane kwiecie
Słowa krzykliwe pogrążone w mroku
Dusza znikoma błąka się po świecie
Gdzie czeka na nią ukochany spokój?
Samotna pętla zaciska się mocniej
Gniewna na siebie wywołuje zamęt
Umiera za dnia, żyje w porze nocnej
Krzyczy do Ciebie, usłyszysz jej lament?
Chmury nad nią wiszą, sine niewolnice
Wicher ciemiężca w myśl błogą ukryty
Śmierć nie królowa, za to królem życie
Przyjmuje wyrok, nie dba o zaszczyty
Tułacz bezsenny w obłęd przyodziany
Grot strzał bliźniego, człeka złorzeczenie
Rozpustna duszo! Gdzie te wielkie plany?
Ratuj się kto może! Przepadnij zwątpienie!
Świeca w niej płonie, nieprzyzwoita dama
Tęsknoty liście przeklęte krew toczą
Cóż z tego duszo, że znów jesteś sama?
Zszargane wiersze mają myśl proroczą
Bogom polecona, płochliwa wybranka
Pogańskich wierzeń wre powietrze mętne
Wędruje bez celu zatruta szamanka
Przegnana z nieba i niechciana w piekle
Pokuta
Wszem i wobec przedstawiam grzechy
Na piedestale których smutków trunek
Bezspornej waśni wojen mych odwety
Wystawił do spłaty sumienia rachunek
Nie żałuję błędów, ni słów koszlawych
Tylko żal mi tych, com ich nie popełnił
Że zabrakło w sercu poetyckim wrzawy
I marzeń, co wieczną są koroną z cierni
O, czcigodni mędrcy, a szanowni głupi!
Ku waszej wieści: Postanowię poprawę!
Nawet mnie śmierć życiem nie przekupi
Gdyż haniebną pracą być losu kowalem
Przeto się spowiadam przed samą poezją
Nad każdą strofę kark pochylam smutny
Daruj krzywdy mym łajdackim wersom
Odpuśćże mi winy, zadaj krzyk pokutny
Wszak ja już dość za twórczość poczynię
Tę, co dławi tłumy, szachrajska i szczera
Może me truchło złożą w czarną skrzynię
Lecz nigdy nie złożę pióra w swój futerał
Libacja
Chciałbym wypić strzemiennego
Zanim ruszę w smutku głuszę
Nie doszedłem do niczego
Ale strzemiennego muszę
Czemu nie chcesz polać żwawo
Skarcić pragnę ducha w diable
Wolę mam piekielnie słabą
Przecie niżej nie upadnę
Daj się stoczyć w mej niesławie
Polej z cicha pół kielicha
Ty popijaj sobie dalej
Na mnie inny trunek czyha
Więc to taki z Ciebie kompan
No to duś tę mordę pustą
Wiem że cios na darmo oddam
Wiatru świst rozbite lustro
Prawo wiersza
Ciemny pokój, cztery ściany
Czterech kątów ciągła męka
Promień światła wniósłby zmiany
Lecz pokoju nie dosięga
Szelest cichych słów dyskusji
Majaczenie, z sobą gadka
Więdnie lekko kwiat nasturcji
Z łykiem wody, acz bez światła
Zgiełk z podwórza nie dochodzi
Sufit wali się na głowę
Światła promyk nie zaszkodzi
Przecież stoi tuż za progiem
Wiersz ma swoje racje, prawa
Światło tutaj nie zagości
W tle powoli milkną brawa
Pozostaje żyć w ciemności
Treść istnienia
Ciemna noc zawitała do piwnicznej speluny
Papierosowa mgła w zapachach hazardu
Przygrywają z radia gitarowe struny
Barman niesie piwo okolicznym bardom
Rżną w karty równo, przebijają stawki
Tysiąc, dwa, dziesięć — tu nie ma różnicy
Pokryte kurzem zapomnienia szafki
Szulerzy, maklerzy, sędziowie, prawnicy
Przekupny krupier często gra nieczysto
Zapalam fajkę nad barowym stołem
Nie, nie gram z nimi, chociaż jestem blisko
Bywam tylko zwykłym obserwatorem
Świt się dobija przez uchylony lufcik
Pusto w szkle, jutro się rozliczę
Nieco mądrzejszy, a i trochę głupszy
Opuszczam knajpę nazywaną życiem
Niecodzienne spotkanie
Ja niczym szpieg zakradam się
W głąb Twojej artystycznej duszy
Serce me wre, topnieje śnieg
Mały łyk wody podczas suszy
Ty niczym list czytujesz mnie
Otwarta księga dla przyjaciół
Nie boję się i bardzo chcę
Uniknąć życia w ciągłym strachu
Kredo me znasz, ja dobrze wiem
„Wolność w życiu bez żadnych granic”
Ja obumieram, niesiesz mi tlen
Okład w postaci słów na rany
Wszystko wydaje się tak łatwe
Goreje zorza, topnieje lód
I jednym taktem zostaję świadkiem
Spotyka się z zachodem wschód
Życie
Ech Ty zbuntowane życie niesłychane
Za niesnaski, waśnie, spory potępione
Nie ma prawa Cię oceniać głupiec żaden
A i mędrcom jest surowo zabronione
Ech Ty skrajne życie i niemiarodajne
Za fantazje, sny, marzenia przyganiane
Nie ma prawa ten, co widzi białe, czarne
Cię pozbawiać kolorytu, me kochane
Ech Ty piękne życie oraz Ty przeklęte
Za manowce, wrzosowiska odtrącone
Nie ma prawa nikt nazywać Cię odmętem
Bądźże życie takie zawsze mi szalone
Ech Ty wolne życie moje niepokorne
Za miłości, łzy tęsknoty mordowane
Prawo mam do Ciebie, stoczę wojnę
Bo Cię kocham, życie me niewysłuchane
Jesienny
Jesienna pani w złocistej sukni
Kierujesz w mą stronę swe kroki
Znów topole zagają na lutni
Poszarzałe natchnienia obłoki
Liście spadną do zbioru wierszy
Kasztanowe bursztyny obrazów
Korowodem słów zaszeleścisz
W nienachalnej naturze witrażu
Uronisz łez z nieba smętnego
A ja z Toba również zapłaczę
Przemokniemy nocną ulewą
Że Cię rok nie było — wybaczę
Wnet ruszysz w parkowe aleje
Czas policzy kilka kwadransów
I odchodząc zostawisz nadzieję
Będę czekał naszego romansu
Poeta
Błysnął nad światem grom Zeusowy