E-book
6.3
drukowana A5
29.34
Fraszki Igraszki

Bezpłatny fragment - Fraszki Igraszki


Objętość:
80 str.
ISBN:
978-83-8431-092-2
E-book
za 6.3
drukowana A5
za 29.34

Bajka o dwóch głowach

Człek przewielebny

poszedł do baru

Był przemoczony

Nocnym koszmarem

Sny go dobiły

Banałem starym


Był sobie człowiek

Co miał dwie głowy

Jedna ciążyła

Mu do połowy


Drugą miał lekką

Aż szkoda było

Jedną obcinać

Wesoło było


Pierwsza radziła

Mądrości wielkie

Druga nabijała pierwszą

W butelkę


Gość był już stary

I nie miał siły

Przyswajać mądrości

Niezrozumiałych

Dla Jegomości


Druga mu była cenną podporą

Zawsze służyła

Mu metaforą

Ale nie miała rozsądku ni trochę


Wzbudzała śmiech

Bawiła rozrywką

Gdy musiał stroić się

Pod przykrywką


W którymś momencie

Obciął tę pierwszą

Druga klaskała

Wolność i rządy

Nad nim zyskała


Miast być weselszy

Był wnet smutniejszy

Pewnego razu ból przeszył gościa

Łachmany zrzucił

Błotem obrzucił


Krew z rany trysnęła

Gangrena wzięła

Odpadła druga

Nie było już tedy

Narzędzia sądzenia

Ni woli tępienia


W barze przysiadłszy

Spotkał kolegę

Hermafrodytę

Co go zbezcześcił

Kiedyś dowcipem


Spojrzał mu w oczy

„Przepraszam” — powiedział

Spuścił swą głowę

Jakby nie wiedział


Że wszyscy są równi

Wolni w wyglądzie

Postawie

Światopoglądzie

Lalka

Lalka stworzona i niełakoma

Zawsze przez kogoś była gnębiona

Zabawka niema i ślepa prawie

Tak porzucona leżała w stawie


Lalek na świecie multum jest przecie

Brana na rączki i kołysana

Gdy była nowa — w kaftanik ubrana

Przebrana, myta — dziś poturbana


Z natury plastik pusty i głuchy

Niby bez serca i żadnej posłuchy

Kochana była przez wielu gości

Dziś zastąpiona z bylejakości


I choć nie miała ni trochę umysłu

Toć swą godnością koiła zmysły

Ręcznie zdobiona i upiększona

Prawie człowiekiem była ochrzczona


Tymczasem człowiek porzucił piękno

Lalczaną energię porąbał jak drewno

Skuszony taniości wzornictwem

Zastąpił dzieło naśladownictwem


Pozbawiona serca lalkarza

Leży i czeka na śmieciarza

Wiecznie skazana na wędrówkę

Nie zasługuje na kroplówkę


Trafi na stos recyklingu

Z misiem bój stoczy na ringu

Bez właścicielki radosnej

Może oczekuje wiosny

Strumyk

Podniosła kamień

Kiedyś przy drodze

Wyryty morał

Ku jej przestrodze:

„Nie idź tą drogą

Bo śmierć Cię czeka.

Tamtą też nie idź

Bo młodość ucieka”.


Rzuciła kamień

W strumyk pobliski

Odbicia lico jeno przebłyski

Kopnęła korzeń

Słuchać nie chciała

W wodę truchnęła

Nie zajęczała


Pod wodą tonąc

Myśli ostatnie

Przebiegły szybko

Niedelikatnie:

„Po co wchodziłam?

Obejść powinnam.

Gdzie jest mój kamień?

Już jestem inna!”


Za późno było

Na zmianę zdania

Myśli, pragnienia

Błahe mniemania

Kiedy był czas

By w porę myślała

Wolała odejść z lekceważeniem

Życie jej jedno

Uszło westchnieniem

Pobożność

Była raz Pani

Święta niezmiernie

I co niedzielę się spowiadała

Ze swoich grzechów

Wysnutych z palca


Karciła innych

Za życie dziwne

Obce jej samej

Bo w jej mniemaniu

Jakości gorszej

Bogu nieznanej


Wrócił tymczasem

Z obcego kraju

Syn jej jedyny

Poręczyć znajomym

Ich dziecka chrzciny

Pani nie lada kłopoty miała

Bo siostra tragicznie zachorowała


Nowotwór bowiem

Przysiadł na płucach

Opieki nagłej potrzebowała


Pani zbyt dumna była naówczas

Zajęta wielce

Bo chrzciny trwały

Znajome koneksje

Do późna wszyscy zabalowali


Wtem rankiem głuchym

Ktoś powiadomił telefonicznie

Siostra na raka chora śmiertelnie

Tej zacnej Pani, co wszystkich gości

Zmarła w szpitalu

I w samotności

Władza

Niepokonany gmach

Euforia ludu

Poniżej pasa

Brak dobrobytu

Pilnie zasądzi


Im więcej bólu

Tym lepiej dla nich


Kasy przybędzie

Pobawią się nami


Trzodą roboczą

Jej marnościami


Kiedy ktoś piśnie

Że boli czy nie chce

Z hukiem odpada

Myśleć nie wolno

Lub nie wypada


Jeśli się zlękniesz

Buntem zatańczysz

Zagrają ci pieśni

Prastarych królów

Oduczą szybko znanego bólu


Każdy cień buntu

Pospólstwa groźny

Bo władza radzi

Karze ogromnie

A kara zbyt wielka


Rób na nią zatem

Nawet nie stękaj!

Prawda

Życie niejasno snem zwane

Nie będzie serce Twe połatane

Fabuła nieznana

Uwolnić ją trzeba

Bogatym dać łomot

A biednym dać chleba


Kto tu zwycięży

Nad samym sobą

Nad marnościami i słabościami

Kto pójdzie w pogoń

Za prawdę poręczy


A jeśli słabość naturą człowieka

To czy warto z nią walczyć

Czy lepiej przeczekać

Doba za krótka

By wiecznie zwlekać

Zgryzota

Wola człowieka

Budzi zgryzotę

Nie wiadomo wcale

Na co ma ochotę

Woli oczerniać

Lub wzbudzać

zazdrość

O nic wielkiego

Najgorsza marność


Jeśliby przestał

Prawić banały

Kochać by zaczął

Ten świat nasz stary

Odzyska wolność

Sumienia, myślenia

Rozbudzi wolę

Żywego natchnienia

Karnawał

Skazany na życie wśród innych krzyczy

Skazany dośmiertnie na swej pryczy


Bez siebie sobą być nie umie

Bez innych wiele nie rozumie


Przypadkiem temczasem nie egzystuje

Własną głupotą naturę marnuje


Tam sadzi drzewo małe

Tu większe zniszczy

Tam żałośnie zapłacze

Tu do wszystkich pyszczy


Bawić się zechciał w jednego Boga

Wycięta nerka czy wątroba

Rzecz nieistotna z punktu widzenia

Człowiekiem zwanego chytrego cienia


Buduje świat od lichej strony

Ze swej pyszności i złota tony

Plebs bije mu wieczne pokłony

Jak dzwon przeklęty, uświęcony


Dumy nie umie przekroczyć

Dzieli całość w miliony części

W amoku kroczy zamiast jednoczyć

Niepotrzebne mu garbate pięści


Niedelikatnie to się odbywa

Deszcz troski od eonów świat zmywa

Głupiec temczasem klaszcze nadal

Czyniąc ze świata swych klaunów

Karnawał

Filozof

Sensu życia poszukując

Czytał księgi, felietony

Tomy oraz leksykony

Masę skryptów

Dopytywał żony


Nic nie dało

Stanął w miejscu zniesmaczony

Wiedza ta nabytą była

Pustkę jeszcze powiększyła


Biedny był

A specjalistów rady

drogie były od parady

Toteż poddał się już całkiem


I z sił opadł bezpowrotnie

Pisać przestał

Myśleć, tworzyć

I bezmyślnie siedział w oknie


Gdy temczasem na podwórku

Hałas, gwar i łoskot straszny

Żona krzyczy: „Szybciej, Stachu!”

Wybiegł z domu tempem własnym


Synek przestraszony leżał

Wpół skulony przed gruchotem

Który omal nań nie wjechał

Na podwórze tuż za płotem

A filozof w kilka sekund

Pojął sens wszystkiego w biegu

Pociecha

Nie mów, że źle Ci w życiu

Komuś jest gorzej w ukryciu


Poniewiera Cię życie bez przerwy

Masz przecie zszargane nerwy

Nie znasz dnia ni godziny

Czy to nie koniec gościny?


Ktoś cierpi gdzieś bardziej

Ktoś więcej znosi

Gdy Ty tak marudzisz

I o łaskę mnie prosisz


Zawsze lepiej być może przecież

Nie biadol! Głupoty pleciesz!

Każdemu dane, co jego

Udźwignie wszystko, Kolego!

Przepis na życie

Szczypta natchnienia

Kilogram odwagi

Emocji łyżeczkę

Zero wytchnienia


Dekagram rozmysłu

Woreczek zmysłu

Ugotuj siebie

Rozkazem umysłu


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 6.3
drukowana A5
za 29.34