E-book
9.45
drukowana A5
28.05
drukowana A5
Kolorowa
48.8
Franciszek — Destiny pod skrzydłami

Bezpłatny fragment - Franciszek — Destiny pod skrzydłami


Objętość:
42 str.
ISBN:
978-83-8414-556-2
E-book
za 9.45
drukowana A5
za 28.05
drukowana A5
Kolorowa
za 48.8

I. Skrzydła w cieniu sosen

Gdzieś na skraju pradawnego lasu, tam, gdzie wiatr szepcze sekrety sosen, mały jastrząb o imieniu Franciszek siedział samotnie w gnieździe. Jego mama, Sabina, jak co dzień wzbiła się w porannej mgle na polowanie. Franek, choć mały, podziwiał jej majestatyczny lot — szybowała wśród chmur niczym anioł stróż lasu. Marzył, by kiedyś wzlecieć tak jak ona, wolny i nieustraszony.


Tego dnia postanowił zrobić mamie niespodziankę — chciał spróbować latać. Wychylił się z gniazda, spoglądając w dół. „Wysoko” — pomyślał, a serce zadrgało mu z ekscytacji i strachu. Jeszcze jeden krok, jeszcze jeden rzut skrzydełkami… i nagle stracił równowagę.


Spadał. Grawitacja była nieubłagana, a ziemia zbliżała się z każdym uderzeniem jego małych skrzydełek. Franek trzepotał nimi rozpaczliwie, ale to nic nie dawało. W tej samej chwili Sabina wracała z polowania. Z oddali dostrzegła maleńką sylwetkę Franka, wirującą w locie ku ziemi. Jej serce zamarło.


„Nie, nie on. Świat nie może go stracić” — pomyślała. Sabina od zawsze miała sny, w których jej syn, Franciszek, stawał się opiekunem ptaków, strażnikiem lasu. Jego imię nie było przypadkowe — miało nosić w sobie siłę przeznaczenia. Bez wahania rzuciła się w nurkujący lot, przyspieszając z wiatrem w piórach. W ostatniej chwili chwyciła Franka, tuląc go do siebie. Lecz ziemia była blisko — zbyt blisko. Sabina uderzyła w nią z impetem, osłaniając syna własnym ciałem.


Franek leżał wtulony w pióra mamy, jego serce biło jak oszalałe. Sabina oddychała słabo, jej oczy były zamknięte, a skrzydła bezwładnie spoczywały na mchu. Nagle z cienia pobliskich drzew wyłoniła się kura — niepozorna, z piórami w kolorze spalonej ziemi i oczami pełnymi ciepła. Nazywała się Balbina i pochodziła z pobliskiej wsi. Choć ludzie ostrzegali ją przed lasem, ona uwielbiała zapuszczać się w jego głąb, szukając przygód i szumiących opowieści wśród liści.


Sabina uniosła lekko głowę, jej głos był ledwie szeptem.

— Balbino… proszę… — wyszeptała, patrząc na kurę z desperacją. — Zaopiekuj się Frankiem. Wychowaj go jak swojego syna.

Jej oczy błyszczały, jakby widziała więcej niż las wokół niej.

— On was ochroni. On jest… przeznaczony.

Głowa Sabiny opadła, a jej oddech zamarł w ciszy.

Balbina, choć jej serce drżało ze strachu, skinęła głową.

— Obiecuję, Sabino — powiedziała cicho, a jej głos niósł ciepło domowego ogniska.

Spojrzała na Franka, który trząsł się u boku mamy.

— Chodź, mały. Jesteś teraz ze mną.

W jej oczach zalśniła iskra odwagi, jakby wiedziała, że las ma dla nich więcej prób, niż mogła sobie wyobrazić.


Balbina, z Frankiem wtulonym w jej pióra, wróciła na farmę, gdy zmrok otulał las. Nikomu nie pisnęła słowa o tym, co zaszło wśród sosen — o Sabinie, jej ostatnich słowach, o przepowiedni. Tę tajemnicę zamknęła w sercu, jakby była kamieniem, który miała nieść aż do końca swoich dni. Na farmie życie toczyło się swoim rytmem: kury gdakały, krowy muczały, a wiatr niósł zapach siana i ciepłej ziemi.

II. Serce w kurniku

Następnego ranka Balbina wypuściła swoje pisklęta na podwórze. Wśród nich, niepewnie stąpając na chudych nóżkach, szedł Franek. Jego piórka, jeszcze nie w pełni wyrośnięte, połyskiwały inaczej niż u reszty — jakby skrywały w sobie cień dzikości. Nie uszło to uwagi Klary, największej plotkary wśród kur, której kurnik stał tuż obok stodoły. Klara miała oczy jak szpilki i język ostry jak dziób sępa.

— A co to za nieupierzony kurczak, Balbino? — zagdakała, przechylając głowę z podejrzliwym uśmieszkiem.

Balbina, nie tracąc spokoju, odparła:

— To Franek, mój najmłodszy. Wykluł się wątły, słabszy od innych, więc trzymałam go dłużej w kurniku, żeby nabrał sił.

Jej głos brzmiał pewnie, ale w głębi duszy drżała — Klara była jak wiatr, który roznosi wieści szybciej, niż można by je zatrzymać.


I tak Franek stał się pełnoprawnym synem Balbiny. Dla kur, gęsi i prosiąt na farmie był po prostu jednym z piskląt — może trochę dziwnym, z oczami błyszczącymi jak bursztyny, ale nikomu nie przyszło do głowy, że w jego żyłach płynie krew jastrzębia. Nikomu, prócz starej owcy Malwiny, której wełniste runo posiwiało od lat i tajemnic. Malwina widziała więcej, niż mówiła — jej oczy, zamglone, ale przenikliwe, śledziły świat z cienia obory.


Pewnego dnia, gdy Balbina stała samotnie w rogu zagrody, licząc swoje kurczęta, Malwina podeszła powoli, jej kopyta stukały cicho o ziemię.

— Wiesz, że przyprowadziłaś wilka do stada owiec, Balbino — zabeczała cicho, a jej głos niósł ciężar starej mądrości.

Balbina uniosła głowę, jej pióra zjeżyły się lekko, ale odpowiedziała z ogniem w oczach:

— Nieważne, kto urodził, Malwino. Ważne, kto wychował. Franek jest mój.

Malwina tylko westchnęła, a w jej spojrzeniu błysnęło coś, co mogło być zarówno ostrzeżeniem, jak i nadzieją.

III. Skrzydła w biegu

Franek dorastał wśród gdakających kurcząt Balbiny, w ciepłym chaosie farmy, gdzie dni płynęły w rytmie piania kogutów i szelestu siana. Był mniejszy od innych, wątły, z piórami, które wciąż nie chciały lśnić jak u reszty rodzeństwa. Ale jego skrzydła — o, te skrzydła! Rozłożyste, niemal zbyt wielkie dla jego drobnego ciała, falowały przy każdym kroku, jakby chciały unieść go w niebo. Kurczaki z sąsiednich kurników śmiały się z niego, gdacząc:

— Patrzcie, Franek macha wachlarzami!

Ich kpiny bolały, ale Franek nauczył się chować głowę w pióra i milczeć.


Z czasem wspomnienia lasu, majestatycznego lotu Sabiny i jej ciepłego głosu rozpłynęły się jak mgła o poranku. Franek wierzył, że kurnik to jego dom, że gdakanie Balbiny to jedyna melodia jego dzieciństwa. A jednak w głębi serca czuł się inny — jakby wiatr, który czasem wdzierał się na podwórze, szeptał mu imię, którego nie rozumiał.


Pewnego dnia na farmie urządzono wielki mecz piłki nożnej. Kurczaki, gęsi i prosięta zebrały się na wygniecionym placu za stodołą, gdzie piłką był orzech toczony po ziemi. Franek, choć chciał zabłysnąć, potykał się o własne skrzydła, które rozpościerały się przy każdym biegu, jakby same chciały wzlecieć. Przeciwna drużyna, prowadzona przez zadziornego koguta Teodora, śmiała się do rozpuku:

— Franek, może zamiast grać, zaczniesz machać na wietrze?

Twarz Franka płonęła ze wstydu, a kurz z placu gryzł go w oczy.

Wtedy podszedł Jakub, jego najlepszy przyjaciel — pulchny kurczak o piórach jak złote pszeniczne kłosy i oczach pełnych psot.

— Nie przejmuj się, Franek — szepnął, wyciągając sznurek z siana. — Zwiążemy ci skrzydła, to przestaną ci przeszkadzać.

Jakub zwinnie owinął sznurek wokół piór Franka, tak by trzymały się blisko ciała.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 9.45
drukowana A5
za 28.05
drukowana A5
Kolorowa
za 48.8