Natręctwo niedopowiedzianego
pytań podejrzliwych robale drążą
w mózgu korytarze niedopowiedzeń
z ich prześwitów wypełzają wyobrażenia
włochate gdybania pętają czaszkę
struta krew odpływa do stóp
by bezmyślnie pomknąć byle gdzie
na ostrzu słów zasycha życie
na krawędzi snu dusi się świadomość
i wisi coś ponad nabrzmiałą skronią
chmura gradowa rąk i paranoi
odrywa powód by w napięciu trwać
i runie całość i ciało w ręce byle jakie
2011.04.14
Skrystalizowany
powoli powoli
się stałem
matowym kryształem
nie urobisz mnie jak ciasto
nie ulepisz jak garnki
nie ukujesz w żarze jak stal
nie zmienisz formy
co najwyżej pokruszysz
2011.10.22
Czerwone
czerwone emocje płonęły
w umysłach skrząc słowa z ust
jeszcze energia dźwięków
niosła się przez krew
nadając tym skrom pędu
nagle chwila moment
nieuwaga czerwony stop
kurwa krwisty krzyk
trzask zgrzyt
brzęk szkła
krew i ból
czerwona krew
czerwony strach
koguty niebieskie
koguty czerwone
czerwona nadzieja
strach sączył się
z pogiętych blach
wybitych szyb
czas sączył się ze strachem
przekrwione oczy zabiły sen
2012.03.09
Słyszysz?
Słyszysz? — Cichnę.
Uwagi nie poświęcasz
na tak niewidoczny wrzask.
Ze świętości obdarty,
tak nijaki wtapiam się w noc.
Kwitnie bezimiennie
drętwota chęci i zmrożony wzrok.
Patrzę ku pustce,
przeliczam ziarenka w klepsydrze
i zapisuję tę ciszę pod powieką.
Krzyczysz o pracy,
krzyczysz o obowiązku
i codziennym takim tam.
Posłuchaj choć raz.
Jestem daleko,
na tych polach,
gdzie zbierałem kwiaty.
2014.10.08
Bezcelowe zabieganie
bezcelowe zabieganie pora strząsnąć machnięciem ręki
nie ma sensu strzępić języka — niech pozostanie ostry
na pokorę nie ma czasu i nie ma na żałowanie
tak — to dreptanie w kółko
tak — trzeba zapomnieć
zapominam co znaczą namiętne wieczory
ukradziono ich esencję i wyschły z ohydy
zapominam czym jest intymna cisza
wpuszczono obce ręce po tajemnice
depczę wyhodowane na krwi słowa
w gardle bezdźwięcznie tracą sens
depczę ścieżki wprost w usta nocy
niech krzyczy ciszą w bezsenność
żałowana wiedza nieżałowane wspomnienia
pokora odbiera siły pokora pobudza winy
język głodny jest materii i ciała
język zbyt pewny słów że to żałosne
machanie ręką bo to bez znaczenia
może być machaniem na nie do widzenia
zabieganie zbyt trudne więc bez sensu
zamienić na zabieganie na co dzień
wszystko w sobie już bezcelowe
2014.12.10
Powietrze
łoskot kości rzuconych lata temu
odbija się echem drwiny losu
o ile łatwiej można by utonąć
o ile prościej można by wierzyć
zaklinam chwilę by się zatrzymała
ucieka by przyjść z czasem
ten wyłamuje ręce, obija głowę
po stronie duszy polała się krew
poczułem powietrze
łapczywie zasysam je przez nos
obejmuję tę pustkę wśród ciszy
by przekonać ją do bycia ciałem
niemoc przelewa się w słowa
jak nóż który tnie marzenia
łza podlewa kiełkujący świat
bajka zapuszcza korzenie we krwi
zamiast umierać wyrasta przez krzyż
i plecie skrzydła dreszczem po plecach
spokojnie nabieram do ust powietrza
niech mnie poniesie do morza
sól zagłuszy łoskot i drwinę
woda oczyści zaropiałe rany
powietrze wypełni pustkę duszy
by powoli i namiętnie zatonąć
chwila kopie w łydkę i ucieka
czas drze się w oczy że minął
chcę kiedyś go ciszą uciszyć
by powietrzem głęboko oddychać
2015.02.18 (ndr.)
Ostrożność
ostrożność przykłada delikatnie palec do ust
napięcie niewypowiedzianych słów napręża
te które wypłynęły w eter
i stają się kruche i miałkie
iskry rozłożyły się na ładunki i wirują w kącie oka
czekając aż magia zadziała by błysnąć i płonąć
lub spłynąć przez policzki głusząc ciszę
obezwładniający pat okoliczności schładza
drżące dłonie ostrożnością
w półmroku nie widać drżenia
nie widać ścisku w przełyku
spojrzenie zlewa się z nim
ostrożność karci palcem za wczoraj zbyt odważne
i myśli w ścisku uderzają w skroń
przyprawiając o ból
ostrożnie na świat wyjdą te bez zabarwienia
przez drzwi otwarte na palcach skrada się wątpliwość
i podszeptuje na temat rys na pryzmacie wyobrażeń
który tak pięknie rozczepia słowa na pragnienia
ostrożność jak zimny
prysznic przywraca trzeźwe spojrzenie
pod którym nieustannie skraplane słowa
osiadają na duszy
tam czysty kryształ narasta
w ciszy nadając życiu sens
2015.02.28
Dzień i noc
Cieszyć może chwila. Ponadto jest tylko cisza.
Radość jest zazwyczaj głośna. Ja milczę.
Poranna kawa i trochę dymu papierosa. Zamiast śniadania.
Zamiast życia nie wystarczą same myśli.
Droga do pracy upływa w dźwiękach i obrazach.
Przekładam je na swój język.
Tłumaczenie skrapla minuty do słów.
Praca odpręża zajmując głowę swoim.
Ludzie potrafią pomagać, najczęściej o tym nie wiedząc.
Terapia ludźmi. Terapia pracą.
Na poprawę smaku szczypta zakupów.
Droga do domu przebiega jak kot przez ulicę.
Wróż z smsów humory
i uważaj na szczegóły znaków przestankowych.
Trochę uśmiechu i adrenaliny
przyniesie harmider małych stóp.
Rytuał kąpieli i bajek układa dzień do snu.
On jest zmęczony.
Ja nie potrafię zasnąć.
Otulam się w ciszę i lgnę do słów,
i tych ludzkich, i tych dla maszyn.
Chwila bycia bogiem, który stwarza. Chwila, która cieszy.
2015.03.08 (ndr.)
Niecierpliwy
cierpliwość się mnie boi
chowa z dłońmi w kieszeniach
karabin myśli wystrzeliwuje
rozrywając usta
z hukiem słów
ostro bez ostrzeżeń
samozapłon ciała
wybija z drżenia czas
aż chwile już w nim zastygłe
rozsypują się po policzkach
natychmiast
teraz
już
…
potem przełykam garść wstydu
a ciszą zaplatam ręce
2015.03.10
Pokój myśli
chodzisz na palcach po mojej głowie
stopą zmieniając znaczenie słów
delikatne zawirowania w eterze myśli
układając w namacalną treść
niech już odpocznie pamięć
pełna szczegółów rysujących po oczach
niech już odpocznie nadzieja
zgarbiona pod ciężarem rozczarowań
spokój rozlewasz potokiem uśmiechu
w ciemnych obawach rozbudzając ufność
by rozpłynęły się na niedorzeczności
i przywdziały stroje dla żartów
niech już obudzi się radość
ukryta przed hordami krwawych zarzutów
niech już obudzi się istnienie
zaklęte od wspomnień w maszynę nocy
2015.03.10
Kalejdoskop chwil
nie patrz zamglona strachem
przez pryzmat moich emocji
oślepi cię wiązką ich istota
zamknij oczy — poczuj ją na ustach
cisza niech cię nie drażni
i dźwięcznie ponagla pozostałe zmysły
posłuchaj jak pulsuje w niej życie
oddechy istotnie głębokie
powszedni harmider ruchu materii
strzep z dłoni przemywając twarz
zerknij bez pośpiechu na lustro
ukryłem się gdzieś w spojrzeniu
wiem że w zmierzch zachodząc
oderwany siedzę pozornie daleko
przy słowie i kodzie majstrując
i jakby w czasie nietutejszym
ty leżysz wpatrzona w iluzje
pod noc dostrajając je pilotem
bądź w wenie apetytu stwarzasz poezję
łącząc syczące ciepło i dobre smaki
ty czekasz na moje słowa
choć wolałabyś wtulić się w życie
chemia drąży neurony energią
czekając na noc by wystrzelić
mrok owiewa ciszą bezdotyk
wiele powiedziano i zrobiono
w tym czy w tamtym świecie
jestem pomiędzy bez zrozumienia
2015.03.17
Jak John Snow
niecierpliwie tak dopowiadam sobie w myślach
dalsze sceny tej sztuki — nic nie wiem, jak widać,
choć nie raz się analogicznie wydarzyło…
tak podobne są słowa, podobne obrazy,
że aż samo się prosi — nic nie wiem, jak widać —
przesączone przez mgłę wieczorną do ust kapią
wypłukując smakiem esencji kwaśny odczyn
przeżuwanych sztywnych założeń — wstyd nie wypluć.
wycofany składam ze wspomnień rysy makiet
możliwych jutr i pojutrz — nic nie wiem, jak widać,
bo nowe się historie piszą im na przekór…
na antrakt czekam niemo, by zebrać emocje,
by potem je rozsypać — nic nie wiem, jak widać —
gubiąc z nich treść u drzwi spoconymi oczyma
i przygryzam wargi, odkładam na bok gdybań
orzeszki i osąd bez gazu… tylko patrzę…
niepokoję się przekonany wyjątkowo
słowem, ciszą i nocą — nic nie wiem, jak widać —
co stać się może, jak Ygritte zejdzie ze sceny…
2015.03.17
Przedrostki
„za” pachnie konwaliami i pyłkami zbóż
przyniesionych do namiotu pod lasem
ma radośnie podkrążone oczy
po całonocnym śledzeniu nieba
i nasłuchiwaniu fałszu w świerszcza skrzypcach
słodko brzmi od określeń i zdrobnień
bawiąc się jak lizakiem w ustach
zaimkami dzierżawczymi
ma głęboki oddech
by móc wykarmić tlenem powstający świat
„po” ma głos pewności odbitej echem od witraży
pachnie zjonizowanym powietrzem
wyładowań charakterów
smakuje soczystymi truskawkami na zgodę
ma setki planów na przyszłe wakacje
domek z ogródkiem i wystrój sypialni
bez — smakuje pomidorową i schabowym
ciepłem ust na policzku po porannym rozstaniu
brzęczy piskliwymi głosami wchodzącymi na głowę
i ciszą wtuloną przy wieczornym rozgrzeszaniu dnia
bez słowa wrzuci skarpety do pralki
z uśmiechem wyniesie śmieci
zgrzyta od powszednich ułomności
rozdrabniając je w żart
zestarzeje się pięknie wśród ciepłych ścian
…
gdzieś na boku „pod” nieśmiało śledzi kroki
wieczorami zanosi modlitwy do pełni
odsuwając dłonią kolejne słone paciorki z policzków
innymi znów destyluje ze szklanek śmiech
ucichnie od zgiełku niepilnych spraw
i zeschnie jak niepodlewany na strychu kwiat
a na końcu „od” pachnie zmiętą nocą
i z bólem głowy upadłszy na chłodną pościel
zarzeka się podkreślając przysłówki skrajne
częstotliwości aż zdarte od powtórzeń
zszarzeją wyblakną i zobojętnieją
potem zmieni głos na metaliczny
potem gamę smaków przeleje z ust do ust
aż któryś zapachnie miętą
aż któryś zapachnie konwalią jak „za”
2015.03.18 (ndr.)
Nocny
Psy sąsiadów próbują śpiewać kołysanki.
Zupełnie jak ja, kiedy się uśmiecham.
Nauczę się nocy na pamięć,
by ją cytować na wyrywki —
zwłaszcza kiedy zbyt jasno
przytoczone będzie moje zaślepienie.
Zegar przetacza przez ciszę
dyskretne skrawki odbytego już czasu.
Ulicą przemknął pospiesznie samotny samochód.
Przemyka smuga światła po oknach.
Pospiesznie zakrada się kątem oka
i zaślepia zobojętniale.
Samotny mrok powraca zza szafy.
…
Wiatr szarpnął za furtkę.
Nikt mu nie otworzył.
To takie mało istotne po czasie.
Można by deklamować nowe androny,
by stracić go więcej.
Znam już na pamięć
zapętlone litanie gdybania.
Przegryzłem sens z ogórkiem kiszonym
i popiłem letnią herbatą.
Niezawodny palec u nogi
znalazł ból na krawędzi łóżka.
Czas położyć koszmary spać.
Psy sąsiadów już nawet nie fałszują.
Uśmiechnę się obejmując dłonią nowe życie.
Z nocy zapamiętam te krótsze wersy —
zajęte bardziej sobą niż treścią.
2015.03.20
Wybaczanie
Od serca do serca ponoć tak blisko,
a jednak dla dłoni wciąż za daleko —
drży w ciszy i się waha wziąć podaną…
zastyga, tak jakby czas pękł i stanął.
Spojrzenie ponagla, ciąży powiekom,
aż słowo prześlizgnie się przez ciszy tłok…
Tysiące oskarżeń zwróci przeszłości —
niech zasną, zamilkną i mchem obrosną.
Kark boli, gdy patrzysz wciąż w tył, a nogi
do przodu — bo trzeba — wciąż prą bez trwogi.
Obrócić ku sobie oczy, rzec głośno —
zapomnieć się nie da, lecz żyć to owszem…
Od serca do serca ponoć tak blisko,
choć dłonie zawiodły się za daleko —
popłyną łzy w ciszy, przyjdzie zrozumieć,
co warte istotnie… spłynie słów strumień…
Zderzą się nurty brzmień, staną się rzeką
spiętrzoną, głęboką do dna prawd czystą.
Wzajemne trucizny zniosą swe treści —
obojętne, bez smaku wtopią się w dotyk.
Nauczmy na nowo siebie nawzajem,
co trzeba, należy… Życie powstaje,
by dać nam radości, pchnąć nas w kłopoty
i bardziej się zrosnąć w żywej powieści.
Od serca do serca jednak tak blisko,
mimo że przez ciernie tak daleko…
Napijmy się ciszy z oczu zwierciadeł —
niech księżyc zagląda i już niech diabeł
zabierze to licho, które tu zdechło…
bo serce dla serca znaczy wciąż wszystko.
2015.03.22
Los drzew
Drzew, co już się zakorzenią,
przesadzać nie można.
Uschną prędzej lub później.
Podlewanie niewiele się zda.
Potem pociąć tylko
i spalić na kominku.
Rozłamane po burzy
można podeprzeć belkami.
Posmarować wapnem
i liczyć, że nie spróchnieją.
Może jeszcze zakwitną,
wydadzą owoce.
Cierpliwie trwają.
Nie jęczą nad losem.
Znoszą szarugi i wiatry.
Nie krzyczą na scyzoryki
ryjące serca i inicjały.
Dźwigają swój ciężar,
huśtawki i hamaki.
Uschną. Na meble. Na opał.
Na wieki.
2015.03.23
Pierwiastki
w głowie mam twoją esencję
rozłożoną na żywioły zmysłów
odmienioną przez przypadki emocji
radość pachnie bukietem róż
kiedy wkładasz je do wazonu
złość dźwięczy rozbitym talerzem na podłodze
na przypadkową mozaikę z porcelany
pożądanie smakuje czekoladą z chili
rozpływającą się po języku i drażniącą podniebienie
smutek ciąży ciepłą kroplą słonych łez
nim ta podda się grawitacji tnąc policzek
ty, ciebie, tobie, ciebie, tobie, tobie, ty!
i z niedowierzaniem próbuję łączyć puzzle
porozrzucanych chaotycznie blednących migawek chwil
i cichnącego echa słów
tak jakby wszechświat się rozszczepił
i rozsypał przypadkowo
pierwiastki tworzące przedwieczny byt
czas zrównoleglił je w osobnych pajęczynach
delikatnie drżących zdarzeń
pomiędzy nieprawdopodobnym a pewnym
rozciągniętych od zawsze do nigdy
nakazując grawitacji lekceważyć
ich wzajemne przyciąganie
żeby chociaż raz ta równoległość
zbiegła się przed nigdy
tak jak ta dowcipna perspektywa
lubi szeptać kłamstwa
by znów się połączyły w byt
zanim powstał czas
2015.03.27 (ndr.)
Fobie
pod czaszką wszystko co warte
reszta niech macha stoi kopie czy leży
strach zamknięty do zmroku
potem niech się wybiega
zaszczeka o utracie możliwej
zaskomli o skreślonych planach
zawarczy na niepewność
zaufanie pochowam w skarpety
same straty z kredytów za uśmiech
drobnego szeptu na boku
oczy w okularach nie dojrzały
co mieli ukraść nakradli zanadto
rozłożę cichą spłatę na raty
z ekranu pod czaszkę na dobranoc
ogon skuli strach przed karabinem
i hukiem granatu w obcym języku
zawyje do zórz na horyzoncie
wznieconych z nalotów
niebajkowych szarych dywanów
zawarczy przy odebraniu pokoju
niewinnemu pokoleniu
puste pokoje i brak dłoni pomocnej
gdy z drewna kość podeprze ciało
pusta pierś zapadnięta z braku
pod pustym uśmiechem lub bez niego
nienasycenie i pozostawienie bez śladu
na stronach, które chciało się
zapełnić myśli migawką trwale
gdy w kokon przyjdzie czas się skulić