E-book
14.7
drukowana A5
31.74
Flądry i sandacz niemądry

Bezpłatny fragment - Flądry i sandacz niemądry


5
Objętość:
85 str.
ISBN:
978-83-8221-194-8
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 31.74

I
ŚWIĄTECZNA RYBA

charty

pewnej zimy dwa charty

pojechały z żyrafą

na narty,

z żyrafą

bo w lecie nie wyszło

z jamnikiem,

gdy na jachcie

miał być sternikiem,

był o wiele za młody

i panicznie bał się też wody.

znów jesienią

na pieszej wędrówce

nie powiodło się mrówce,

miała świński napis

na swojej polówce,

sprawa była też taka

że nie wzięła plecaka.

a wiadomo, że mrówce

nie jest łatwo bez torby

na pieszej wędrówce.

teraz też nie na żarty

na żyrafę

wściekły się charty

ciągle jej się

w śnieg wbija

przydługawa szyja

i co rusz na stoku

popija prosecco

gdzieś z boku,

a na domiar złego

wciąż obraża

orczykowego.

przechyliła się w końcu

złości szala

psy podjęły decyzję

że na zjazd myśliwych

zabiorą… szakala.

świąteczna ryba

motto:

„ Polski karp jest rybą ekologiczną i trzeba promować wśród Polaków jego spożywanie”

Marek Gróbarczyk — minister gospodarki morskiej.


.

pięć starych Łabędzi

jak co wieczór

sobie ględzi,

jeden przez

drugiego zrzędzi,

a że

suchej ziemi

nie ma ani piędzi

a że

do budowy gniazd

już brak narzędzi

a to

czas za szybko pędzi,

żaden przykrych słów

nie szczędzi:

że węgorze

za bardzo się wiją

że turboty się

nie myją

że coraz chudsze

są flądry

że każdy sandacz

jest niemądry

że niemrawe

są dorsze

i że śledzie

coraz gorsze

sole są

bez soli

a mintaje

zawsze

coś boli

zaś makrele…

jest ich w morzu

tak niewiele

że jemy je tylko

w niedziele.

zaraz po mszy w kościele.

i usłyszał to

krajan turysta

krewki moralista

zbeształ i pouczył

ptaka antychrysta:

nasza święta tradycja

nasza polska racja

karp, karp krajowy

karp królewski

tylko taka

nam przystoi

świąteczna

kolacja.

na źdźble trawy

na źdźble trawy

z miłości

nie dla zabawy

trąc o skrzydło

skrzydło,

Świerszcz

deklamował

wiersz


to nie igraszki

do szybkiej

wzdychać Ważki;

skrzydła jej szklane

w bajeczne strofy

poubierane

a smukła kibić

ponad emfazy

już ma się wybić…

lecz między wersy

wskoczyła Traszka

Ważka typowy unik

zrobiła ważczy

i nie wiadomo

czy od poezji

czy traszczej paszczy


ta nie patrzyła

Świerszcz to czy Ważka

pod koniec wiersza

połknęła Świerszcza

a Ważka ponad

stany upojne,

swoim manewrem,

wybrała życie

bardziej spokojne


z tych co uciekły

nie była pierwszą,

jej jednak słowa

Świerszcza

wciąż w duszy

świerszczą

niedzielny rodzinny spacer w parku

„Staropolanka”

to teraz znana

„Cafe u Janka.”

Tam, tata z Jankiem

niedzielnym rankiem.

Tuż niedaleko

jest siostra Janka,

pyzata Jola.

Jej rower stoi

pod barem „Ola.”

Jola na ławce

a w ręce cola.

Cola rozpuszcza

co połknie Jola.

Pochłania chipsy

z pulchniutkich rączek

tak żeby szybciej,

bo jeszcze pączek.

A ten już mięknie

— Och jak dziś pięknie,

wzdycha mamusia

a wzrokiem szuka

Joli tatusia.

Tatuś złapany

z butelką piwa,

lekko zmieszany

tak się odzywa:

— Dla Joli brata

cukrowa wata

bo zapiekanka

zniknęła błyskiem

w usteczkach Janka.

No i dokłada

gofry i lody,

w paluszkach Janka

brak już swobody.


Jola nie może

Janek już dyszy

Jola już sapie

Janek aż zipie

a tatuś dalej

żarcie w nich sypie:

pod mały palec

tak dla ochłody

Jankowi włoskie

kręcone lody,

Joli

pomiędzy duży

i wskazujący

wsuwa ogromny

hot dog gorący.

Sam jest liderem.

Z ust mu wystaje

podwójny burger

z potrójnym serem.

Mama przed nimi

tłusta od tytek

dzieli rodzinkę

milionem frytek

— Chipsy na drogę

kochane dzieci

i noga w nogę,

mama pogania

— bo zaraz leci

w tv ”Plebania.”

— Zamiast kościółka?

zapyta Ola.

Aaaa…

żachnie się mama,

jej myśl przez Jolę

jest pogmatwana.

Lecz po co tata.

Wprawdzie już szóstą

flaszkę wymiata

to z odpowiedzią

wcale nie zwleka:

— Nie mamy czasu,

z ciepłym obiadkiem

babcia już czeka.

I wszyscy zgodnie,

najpierw powoli

jak żółw ociężale,

ruszyli na obiad

wespół, ospale.

Jola za Jankiem,

Janek za mamą

mama za tatą

tata jak w nocy

Oj, przydałby się

sens do pomocy.

dziwadło

w pewnym

zwykłym miasteczku

jego zwykli mieszkańcy

na przezwykłym placyku

raz czekali zwyczajnie

jak tylko popadło

na mające się zjawić

niezwykłe dziwadło.

strach i ciekawość

ich zwykłe umysły

wyciskały

niezwykłe domysły

jak zwykłe imadło:

jakżeż musi być dziwne

to dziwne dziwadło

bo dziwadło dziwne

być musi skrajnie

swą dziwnością dziwadła,

jakoś nadzwyczajnie.

rozprawiali ze złością

nad dziwadła dziwnością,

chcieli mu wykrzyczeć

ze zwykłą wściekłością

że to nie wypada

że to jest podłością

być inną innością.

wreszcie

skądś zwyczajnie

po cichutku spadło

czekane dziwadło

i… rozczarowało

bo zwykłym jak i oni

a nie dziwnym dziwadłem

wszak się okazało.

łabędź z kormoranem

W poniedziałek raz nad ranem

dyskutował stary łabędź

z jeszcze starszym kormoranem.

Temat był jak zwykle taki

jaki mogą miewać tylko

bardzo stare morskie ptaki:

jak się dzielić rybim plonem

kto ma rządzić falochronem

czy czas młode z gniazd wypędzić

czy na zimę ryby wędzić?

Najważniejszy jednak temat,

od stu sztormów, to dylemat

wspólna wola i niedola:

jak przepędzić mewy z mola!

Wszak i one i rybitwy

zawsze skore są do bitwy,

pośród licznej ptasiej braci,

do stu szkwałów,

latający to piraci.

Nie odpuszczą ani śledzia

wyrwą z dziobu resztkę szprotki

i roznoszą, co najgorsze,

nad plażami

wśród turystów niecne plotki.

Ich piskami wszystkie ptaki

ciągle lżone a do tego

wciąż latają nastroszone

jakby wielce urażone.

Tak ględzili do niedzieli

więc i wiedzieć nie wiedzieli

że w sobotę przeszedł sztorm,

mewy z rybitwami

wyłowiły wokół mola

caluteńki morski plon

i zajęły fal… o… chron.


Stary łabędź

z jeszcze starszym kormoranem

gdy ocknęły się nad ranem

ważąc sprawę, oniemiały

i… bez słowa… zapłakały.

Dopomogła mądra sowa

pomoc zawsze nieść gotowa:

— Nie zostało nic innego

jak rozpocząć te dyskusję

w poniedziałek, znów od nowa.

w obronie dorsza

a my dorsza

nie oddamy

póki honor w nas

póki w duszy gra

jeść nam czas

jeść nam trza


bez paszportu

z importu

jedzmy

jedzmy

nie poddajmy

się czortu

jedzmy ryby

z importu


jedzmy dzielnie

łososie

co nam obcą

norweską

stają ością

już nie

w gardle

a w nosie


i rosyjską

bieługę wrogą

co już

pod hel

nam podpływa

jedną nogą


i bratniego

jej łotra

tę zarazę

jesiotra


jedzmy

jedzmy

nie poddajmy

się czortu

jedzmy ryby

z importu


zewsząd płyną tu

wrogie ławice

by odebrać

nam dorsza

zmowa perfidna

niezgorsza,

naszą stanu rację

chcą poniżyć

więc nację


lecz my dorsza

nie oddamy

póki honor w nas

póki w duszy gra

jeść nam czas

jeść nam trza


bo czy może być

rzecz jakaś gorsza

ponad śmierć

bohaterską

śmierć naszego

polskiego

dorsza?


jedzmy

więc

jedzmy

nie poddajmy

się czortu

jedzmy ryby

z importu

bo my dorsza

nie oddamy

póki honor w nas

póki w duszy gra

jeść nam czas

jeść nam trza

myśliciel

siedzi myśliciel

i ciągle myśli

co by tu jeszcze

można wymyślić.

myśli i siedzi

gdyż żeby myśleć

i wszystko wiedzieć

najlepiej siedzieć,

bo kiedy leży

w to co wymyśla

sam już nie wierzy.

kręci się, wierci

każdą myśl dzieli

jak włos na ćwierci.

aż pot się leje

a w szarych zwojach…

nic się nie dzieje.

intelekt pręży

— no może teraz

iluminacja

ciemność zwycięży?

w pełną już głowę

upycha myśli

patrzy na sowę

co by nowego

jeszcze wymyślić?

żeby tak klejnot

z głowy wycisnąć

żeby zabłysnąć

sławą zachłysnąć

się, tak by chciał

bezwzględnie musi

wreszcie wydusić

myśli unikat

a co wymyśla…

to znów duplikat.

synapsy pędzą

jak psy wygłodzone

krzyczą do niego:

— wszystko już mistrzu

jest wymyślone!

— Już wymyślone?!

pewne co pewne…

zapytam żonę.

Jej głowa również

nadwerężona

i z przemyślenia

umysł jej kona.

myśliciel dalej

leży i stęka

prosi o pomoc

córki Aldony

/każde świadectwo

pasek czerwony/

ale nic z tego

gdyż także ona,

całkiem jak matka,

nadprzemyślona.

wtem poczuł głód

i wszelkie sądy

tezy, poglądy

idee, wizje

głębie, namysły

w jednej sekundzie

jak bańka prysły.

I stał się cichy.

Kolejne zmysły

całkiem bezmyślnie

szukały… michy.

mizeria myślenia

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 31.74