I
ŚWIĄTECZNA RYBA
charty
pewnej zimy dwa charty
pojechały z żyrafą
na narty,
z żyrafą
bo w lecie nie wyszło
z jamnikiem,
gdy na jachcie
miał być sternikiem,
był o wiele za młody
i panicznie bał się też wody.
znów jesienią
na pieszej wędrówce
nie powiodło się mrówce,
miała świński napis
na swojej polówce,
sprawa była też taka
że nie wzięła plecaka.
a wiadomo, że mrówce
nie jest łatwo bez torby
na pieszej wędrówce.
teraz też nie na żarty
na żyrafę
wściekły się charty
ciągle jej się
w śnieg wbija
przydługawa szyja
i co rusz na stoku
popija prosecco
gdzieś z boku,
a na domiar złego
wciąż obraża
orczykowego.
przechyliła się w końcu
złości szala
psy podjęły decyzję
że na zjazd myśliwych
zabiorą… szakala.
świąteczna ryba
motto:
„ Polski karp jest rybą ekologiczną i trzeba promować wśród Polaków jego spożywanie”
Marek Gróbarczyk — minister gospodarki morskiej.
.
pięć starych Łabędzi
jak co wieczór
sobie ględzi,
jeden przez
drugiego zrzędzi,
a że
suchej ziemi
nie ma ani piędzi
a że
do budowy gniazd
już brak narzędzi
a to
czas za szybko pędzi,
żaden przykrych słów
nie szczędzi:
że węgorze
za bardzo się wiją
że turboty się
nie myją
że coraz chudsze
są flądry
że każdy sandacz
jest niemądry
że niemrawe
są dorsze
i że śledzie
coraz gorsze
sole są
bez soli
a mintaje
zawsze
coś boli
zaś makrele…
jest ich w morzu
tak niewiele
że jemy je tylko
w niedziele.
zaraz po mszy w kościele.
i usłyszał to
krajan turysta
krewki moralista
zbeształ i pouczył
ptaka antychrysta:
nasza święta tradycja
nasza polska racja
karp, karp krajowy
karp królewski
tylko taka
nam przystoi
świąteczna
kolacja.
na źdźble trawy
na źdźble trawy
z miłości
nie dla zabawy
trąc o skrzydło
skrzydło,
Świerszcz
deklamował
wiersz
to nie igraszki
do szybkiej
wzdychać Ważki;
skrzydła jej szklane
w bajeczne strofy
poubierane
a smukła kibić
ponad emfazy
już ma się wybić…
lecz między wersy
wskoczyła Traszka
Ważka typowy unik
zrobiła ważczy
i nie wiadomo
czy od poezji
czy traszczej paszczy
ta nie patrzyła
Świerszcz to czy Ważka
pod koniec wiersza
połknęła Świerszcza
a Ważka ponad
stany upojne,
swoim manewrem,
wybrała życie
bardziej spokojne
z tych co uciekły
nie była pierwszą,
jej jednak słowa
Świerszcza
wciąż w duszy
świerszczą
niedzielny rodzinny spacer w parku
„Staropolanka”
to teraz znana
„Cafe u Janka.”
Tam, tata z Jankiem
niedzielnym rankiem.
Tuż niedaleko
jest siostra Janka,
pyzata Jola.
Jej rower stoi
pod barem „Ola.”
Jola na ławce
a w ręce cola.
Cola rozpuszcza
co połknie Jola.
Pochłania chipsy
z pulchniutkich rączek
tak żeby szybciej,
bo jeszcze pączek.
A ten już mięknie
— Och jak dziś pięknie,
wzdycha mamusia
a wzrokiem szuka
Joli tatusia.
Tatuś złapany
z butelką piwa,
lekko zmieszany
tak się odzywa:
— Dla Joli brata
cukrowa wata
bo zapiekanka
zniknęła błyskiem
w usteczkach Janka.
No i dokłada
gofry i lody,
w paluszkach Janka
brak już swobody.
Jola nie może
Janek już dyszy
Jola już sapie
Janek aż zipie
a tatuś dalej
żarcie w nich sypie:
pod mały palec
tak dla ochłody
Jankowi włoskie
kręcone lody,
Joli
pomiędzy duży
i wskazujący
wsuwa ogromny
hot dog gorący.
Sam jest liderem.
Z ust mu wystaje
podwójny burger
z potrójnym serem.
Mama przed nimi
tłusta od tytek
dzieli rodzinkę
milionem frytek
— Chipsy na drogę
kochane dzieci
i noga w nogę,
mama pogania
— bo zaraz leci
w tv ”Plebania.”
— Zamiast kościółka?
zapyta Ola.
Aaaa…
żachnie się mama,
jej myśl przez Jolę
jest pogmatwana.
Lecz po co tata.
Wprawdzie już szóstą
flaszkę wymiata
to z odpowiedzią
wcale nie zwleka:
— Nie mamy czasu,
z ciepłym obiadkiem
babcia już czeka.
I wszyscy zgodnie,
najpierw powoli
jak żółw ociężale,
ruszyli na obiad
wespół, ospale.
Jola za Jankiem,
Janek za mamą
mama za tatą
tata jak w nocy
Oj, przydałby się
sens do pomocy.
dziwadło
w pewnym
zwykłym miasteczku
jego zwykli mieszkańcy
na przezwykłym placyku
raz czekali zwyczajnie
jak tylko popadło
na mające się zjawić
niezwykłe dziwadło.
strach i ciekawość
ich zwykłe umysły
wyciskały
niezwykłe domysły
jak zwykłe imadło:
jakżeż musi być dziwne
to dziwne dziwadło
bo dziwadło dziwne
być musi skrajnie
swą dziwnością dziwadła,
jakoś nadzwyczajnie.
rozprawiali ze złością
nad dziwadła dziwnością,
chcieli mu wykrzyczeć
ze zwykłą wściekłością
że to nie wypada
że to jest podłością
być inną innością.
wreszcie
skądś zwyczajnie
po cichutku spadło
czekane dziwadło
i… rozczarowało
bo zwykłym jak i oni
a nie dziwnym dziwadłem
wszak się okazało.
łabędź z kormoranem
W poniedziałek raz nad ranem
dyskutował stary łabędź
z jeszcze starszym kormoranem.
Temat był jak zwykle taki
jaki mogą miewać tylko
bardzo stare morskie ptaki:
jak się dzielić rybim plonem
kto ma rządzić falochronem
czy czas młode z gniazd wypędzić
czy na zimę ryby wędzić?
Najważniejszy jednak temat,
od stu sztormów, to dylemat
wspólna wola i niedola:
jak przepędzić mewy z mola!
Wszak i one i rybitwy
zawsze skore są do bitwy,
pośród licznej ptasiej braci,
do stu szkwałów,
latający to piraci.
Nie odpuszczą ani śledzia
wyrwą z dziobu resztkę szprotki
i roznoszą, co najgorsze,
nad plażami
wśród turystów niecne plotki.
Ich piskami wszystkie ptaki
ciągle lżone a do tego
wciąż latają nastroszone
jakby wielce urażone.
Tak ględzili do niedzieli
więc i wiedzieć nie wiedzieli
że w sobotę przeszedł sztorm,
mewy z rybitwami
wyłowiły wokół mola
caluteńki morski plon
i zajęły fal… o… chron.
Stary łabędź
z jeszcze starszym kormoranem
gdy ocknęły się nad ranem
ważąc sprawę, oniemiały
i… bez słowa… zapłakały.
Dopomogła mądra sowa
pomoc zawsze nieść gotowa:
— Nie zostało nic innego
jak rozpocząć te dyskusję
w poniedziałek, znów od nowa.
w obronie dorsza
a my dorsza
nie oddamy
póki honor w nas
póki w duszy gra
jeść nam czas
jeść nam trza
bez paszportu
z importu
jedzmy
jedzmy
nie poddajmy
się czortu
jedzmy ryby
z importu
jedzmy dzielnie
łososie
co nam obcą
norweską
stają ością
już nie
w gardle
a w nosie
i rosyjską
bieługę wrogą
co już
pod hel
nam podpływa
jedną nogą
i bratniego
jej łotra
tę zarazę
jesiotra
jedzmy
jedzmy
nie poddajmy
się czortu
jedzmy ryby
z importu
zewsząd płyną tu
wrogie ławice
by odebrać
nam dorsza
zmowa perfidna
niezgorsza,
naszą stanu rację
chcą poniżyć
więc nację
lecz my dorsza
nie oddamy
póki honor w nas
póki w duszy gra
jeść nam czas
jeść nam trza
bo czy może być
rzecz jakaś gorsza
ponad śmierć
bohaterską
śmierć naszego
polskiego
dorsza?
jedzmy
więc
jedzmy
nie poddajmy
się czortu
jedzmy ryby
z importu
bo my dorsza
nie oddamy
póki honor w nas
póki w duszy gra
jeść nam czas
jeść nam trza
myśliciel
siedzi myśliciel
i ciągle myśli
co by tu jeszcze
można wymyślić.
myśli i siedzi
gdyż żeby myśleć
i wszystko wiedzieć
najlepiej siedzieć,
bo kiedy leży
w to co wymyśla
sam już nie wierzy.
kręci się, wierci
każdą myśl dzieli
jak włos na ćwierci.
aż pot się leje
a w szarych zwojach…
nic się nie dzieje.
intelekt pręży
— no może teraz
iluminacja
ciemność zwycięży?
w pełną już głowę
upycha myśli
patrzy na sowę
co by nowego
jeszcze wymyślić?
żeby tak klejnot
z głowy wycisnąć
żeby zabłysnąć
sławą zachłysnąć
się, tak by chciał
bezwzględnie musi
wreszcie wydusić
myśli unikat
a co wymyśla…
to znów duplikat.
synapsy pędzą
jak psy wygłodzone
krzyczą do niego:
— wszystko już mistrzu
jest wymyślone!
— Już wymyślone?!
pewne co pewne…
zapytam żonę.
Jej głowa również
nadwerężona
i z przemyślenia
umysł jej kona.
myśliciel dalej
leży i stęka
prosi o pomoc
córki Aldony
/każde świadectwo
pasek czerwony/
ale nic z tego
gdyż także ona,
całkiem jak matka,
nadprzemyślona.
wtem poczuł głód
i wszelkie sądy
tezy, poglądy
idee, wizje
głębie, namysły
w jednej sekundzie
jak bańka prysły.
I stał się cichy.
Kolejne zmysły
całkiem bezmyślnie
szukały… michy.
mizeria myślenia