Ewince
która jest
duszą moich wierszy
Plaża w pudełku zapałek
poraniony morzem patrzę na samotną białą wyspę
rozpościerającą się żaglem na horyzoncie
mieni mi się w oczach
mieni mi się w słowach
w idealnych krajobrazach Lorraina
mam w sobie wiele księżyców i świadomość chwili
z ośmiu zwykłych zapałek
nie zbudujesz domu
nie ogrzejesz nawet
przemarzniętych snów
coś w tobie zakwili
pomyli się bolesna jak powidok myśl
która jest ostem i niespełnieniem
osiem zwykłych zapałek z herbacianymi główkami
tyle ci zostało do końca
kłosy rozczesane ziarno nie wzeszło
możesz jeszcze zbudować z nich tratwę
złożyć łódeczkę
ze świadectwa urodzenia
przesypać piasek z kociej kuwety
do pudełka zapałek
i stworzyć prywatną plażę
to niczego nie zmieni w tobie
nie zmieni świata
ale próbuj
chyba że…
ciemna strona światłości
będzie nadal światłością
Wyznanie Beatrycze
Dziewczyna patrzy poza okno na zaśnieżone oblicze
Wzgórza Umarłych
— pewnie zapytają czy żyłam namiętnie… ale… co to jest
namiętność?
Mirabelka za oknem czy wróble na blaszanym parapecie
a może tych parę pocałunków butelki zielone
czerwonego wina
szczypty aromatycznych przypraw owoce o szalonych
kształtach
ryby o tajemnych imionach?
Namiętność…
Nie sposób porównać co było ważniejsze — spacery z Lorcą
szybowanie napowietrzne z E.?
Wprowadzana latami w krwioobieg zawartość
bibliotecznych półek
Pajacyk i Pajacynka czy raczej poranna kawa i chrupiące
bułki w mglistym od snów łóżku?
Wszystkie pytania z odpowiedziami i bez nich
uniesienie w Betlehem i upadek pod szczytami Synaju
noce i przebudzenia kamienne cmentarze muszelki i piórka
— może wazonik z Pals?
Powietrze głód ogień i wojny ocierające się o bieg wydarzeń
dużych i prywatnych
Namiętność…
Podróże niebyłe przez krainę Ubu i do Tatawinu
wodne łąki pod Łęczycą i pomarańcze w Jeruszalaim…
zapisane listami kartki i niesfotografowane krople na gałęzi
Nie policzę wszystkiego żeby nie zostało rozproszone
nie obejrzę więcej budowli mistrza Talowskiego
nie wrócę do wypełnionych bezczasem wieczorów w
Rodowie
stopy zatopione w morzach i pustyniach i oczy zanurzone
w oczach
Nieszawa moja miłość i rysunki niechciane pisane tuszem
na wietrze
Maleńkie paluszki zwieńczone kilkudniowym uśmiechem
Odkładam wiosło klawiaturę pióro pędzelek
Moja ziemia jest z wielu miejsc i z potłuczonych
fragmentów żywiołów
Wędruję dalej z Mistrzem i Małgorzatą rozmawiam z różą
Małego Księcia
z wszechobecnym Vivaldim i Avedolem z Woody Allenem
i kotem Boznańskiej
w jednej ręce Dzienniczek siostry Faustyny a w drugiej
Dewiza Woosterów
Pewnie zapytają czy żyłam namiętnie
…czy warto inaczej?
Z Księgi Samuela
Beatrycze patrzy w lustro
wciąż ma oczy zadziwione światem
niczym Giulietta Masina
Listy zaginione w podróży do adresata
błąkają się w jej pamięci
otoczona przez prostą chciwość
myśli o pokoleniu J XXIII
a trochę o czytelnikach Italo Calvino
Baron Drzewołaz stoi wśród milicyjnego patrolu
gdzieś w Policach
Krakowie
Wrocławiu
chodzi po celi w Łęczycy
Jednak nie
nie chodzi
— biegnie po gałęziach
do harmonii sfer i miłości idealnej
Beatrycze otwiera Księgę na przypadkowej stronie
nie wierzy w przypadek
chłonie opowieść
o Tamar i o Absalomie
nie rozumiejąc czemu
dlaczego tu i teraz
i co począć z tą wiedzą
o fałszywej dumie
— Pewnie chcę zbyt wiele
a dane jest mi jeszcze więcej niż mogę ogarnąć
czemu odczuwam tęsknotę za nieokreślonym?
Szkoda
że nóż leżący na stole
służy tylko do krojenia na kromki
lepiej żeby mógł odciąć rzeczywistość
od marzeń
Ahaswerus
patrzę w lustro i widzę odwróconą ode mnie twarz
człowieka tracącego życie
nie ma w nim jednak radości
z pozornego uwolnienia
od ciała i jego spraw
od tajemnicy czasu
nie ma nawet zmęczonego smutku
zaklętego przez Gottlieba
w przejmujące płótno
nie ma niczego
marzenia umarły
jeszcze muzyka się plącze
jak spragniony ciepła kundel
ale nie porywa donikąd
i donikąd nie zaprasza
lustrzane odbicie jest już w drodze
i…
ucieka
ucieka
ucieka
Rosz ha-Szana
…i zadęli w szofar
jak każdego roku
na Święto Trąbek
na pierwszy dzień kalendarza wracającego ustawicznym
kołem
stworzenie świata znów stało się im bliższe
i wróciła pamięć o Sądzie Bożym
stanęli ze skruchą przed czasem pokuty
oczekując przebaczenia i miłosierdzia
wkroczyli w Groźne Dni
Jamim Noraim
w dni dziesięć miesiąca tiszri
Szatan przedstawiał dowody ich grzechów
a Bóg otwierał Księgi Żywota i Księgi Śmierci
w których zapisane są wszystkie czyny człowieka
by wydać na niego wyrok
jak każdego roku
w Jom Kippur
a oni wykrzykiwali do siebie życzenia:
Abyście byli zapisani na dobry rok
gdy tak stali nad lustrzaną rzeką
toczącą wody ustawicznym kołem
dzwony rozdzwoniły się w pobliskim kościele
w którym popłynęły słowa Apostoła Pawła:
Przemienieni przez zwycięstwo Jezusa Chrystusa…
i tak szofar i dzwony splotły się w przestrzeni
niczym słowa świętych stronic
niczym babie lato
a oni tak stali
jak zaklęci w obraz
Starość Samarytanki
Było to w pobliżu Sychar u jakubowej studni
ja — Samarytanka o imieniu ulotnym bardziej
od jego braku napotkałam Mistrza
gdy szłam z dzbanem w moim sercu trwała
świątynia na Górze Gerazim
a w zbliżającym się wieczorze widoki tańczyły
z chwilą pełną pragnienia po utrudzonym dniu
ten obcy mężczyzna poprosił o napój cienisty
zapytałam czy nie lęka się wewnętrznej
nieczystości ducha naszej wody?
Woda nie jest czyjaś — odrzekł
— poprzez chwałę Boga należy do świata stworzonego
i jest jak i on czysta i niepokalana w sobie
zbrukać ją może jedynie grzech
nigdy inność
ale kto ufa Bogu i wierzy w jego ducha
ten pozbawiony jej nie pozostanie
kto ufa Bogu
nie kamiennym murom
Tak mówił
Zbliża się kres a ja teraz rozumiem
że to nie ja przyszłam wtedy
do studni po wodę
ale wezwał mnie do niej Mistrz
po wodę żywą — kroplę wiary
po bezimienne trwanie poza czas
w prostocie pokory
Świątynia na Górze Gerazim runęła
ja — Samarytanka
zostałam powołana
do bycia świadkiem
i jestem i będę nim
…z Mistrzem w sercu
Medytacje św. Jana z Dukli
zaniemówiły moje oczy poranione światem
zaniemówiły moje nogi zaplątane ziemią
jestem teraz modlitwą
stałem się brewiarzem
rytm świętych słów porządkuje rozkołysany czas
zaczynam od psalmu
uświęcam dzień jutrznią
medytuję…
chodzę po niebie do góry nogami
jeszcze kompleta i nieszpory
dziękuję Bogu za otrzymany dzień
i za wszystko co przyniósł
całe życie uczę się życia
pochylam się nad zaplątanymi drogami zagubionych
wsłuchuję się w ich zakręty i ślepe uliczki
podaję słowa w sakramencie pojednania
łamię się nimi
jak strumień dzielił się wodą
z moimi spierzchniętymi ustami
ruczaj pod Cergową
jakże mi pachnie tamto igliwie
pod powiekami powidoki Lwowa
odgłosy spod Wawelu
barwy Dukli i ptasich piórek
wiruje wiosenna zieleń i feeria jesieni
sto odcieni śniegu
ale przede wszystkim jestem brewiarzem
modlitwą za wszystkich
którzy nie potrafią znaleźć Boga
w biciu własnych serc
nie rozróżniają bycia ślepcem
od bycia ślepym
od wędrówki na oślep
jestem modlitwą za nich
i za nich trwam
w pustelni ciała
Noli me tangere
Nie zatrzymuj mnie w moich grzechach
i nie wódź na pokuszenie
kto ma uszy niech słucha
— wysłuchaj mojej modlitwy
i nie zatrzymuj mnie
w moich grzechach
pozwól
poczuć smak
zwyczajnej ciszy
nie ufam ludziom którzy się jej boją
pozwól na leniwe śledzenie
rysunków grawerowanych na niebie
przez jerzyki
wędrowne Apus Apus
na oglądanie błękitnego piórka
zgubionego w trawie
przez przechodzący wiatr
noli me tangere
proszę
Legenda o św. Malachiaszu i Bernardzie z Clairvaux
urodziłem się wśród pełnych zieleni pagórków Armagh
drzewa to bracia Bernardzie drzewa to braciszkowie świata
dają wytchnienie przyjacielskie a liście ukazują minione
i przyszłe
długo wędrowałem Bernardzie po Irlandii tajemnej i Francji
pełnej woni
po Italii prastarej
i ujrzałem Rzym rozpięty na siedmiu wzgórzach jak
Chrystus na krzyżu
rozumiesz Bernardzie?
niczym Ukrzyżowany — Jego członki to Palatyn Eskwilin
i Kapitol
Kwirynał jest głową a gwoździe doszły aż do Awentynu
mówią Wieczne Miasto
wieczne niby pamięć wieczne jak wspomnienia jak trawa
wieczne i kamień
a mnie tak niewiele potrzeba Bernardzie
z bogactw ziemi uczyłem się korzystać najskromniej
nie okradać życia lecz ascetycznie starać się współżyć
z naturą
ty to rozumiesz
przecież wiesz że i tak odchodzimy a ten świat zostaje dla
następnych
niczego ze sobą nie zabiorę prócz siebie który jestem
wewnątrz ciała
niczego więcej prócz tego co pojąłem duchem i zmysłami
niegdyś wziąłem w ręce kamień
był piękny i pachniał dostojnie
z niego wzniosłem modlitwę
z kamienia twardego jak Golgota
drewno to życie i śmierć
kamień trwa bez czasu
a jeśli nawet jego przepływ zetrze w proch skałę i uczyni ją
kurzem na wietrze
to ona odrodzi się we wszystkim co przenika tchnienie Pana
i w powietrzu i w drzewie i w wodzie i śpiewie ptaka
najpiękniejszym przed świtem
ze skały zbudowałem modlitwę
dopóki ludzie Bogu dziękują wszystko jest możliwe
dopóki więcej narodzin niż śmierci nic nie jest stracone
i ujrzałem 111 sterników — zobaczyłem drogę
lecz Kościół nie jest celem samym w sobie
nawet Wiara nie jest takim celem
i Kościół i Wiara są tylko drogą
i modlitwa jest drogą
ze skały zbudowałem Drabinę Jakubową
a ty Bernardzie nauczysz ludzi wspinać się po niej
szczebel po szczeblu
ja nie ujrzę już drugiego Rzymu
zresztą… Rzym jest jeden
Oczekiwanie
A oni stali na rozstajach
z latarniami w dłoniach
czekając na Jego przyjście
Modlili się światłem
Trawy znużone
podtrzymywaniem nieba
cicho wtórowały
Trwali długo
aż cisza stała się
jedynym żywiołem
Wtedy powrócił
Opowiem…
objęło Cię drzewo Panie
za wszystkie grzechy moje
objęło Cię
i ciernie na czole
za moje grzechy
i przebity bok
opowiem o tym jaskółce
powiem słonecznikom
i cieniowi gałęzi
na ścianie
rozkołysanej
opowiem
nie jestem po to
by nie mówić
opowiem
na początek…
sobie
8 kwietnia 2005
…na cyprysowej trumnie
wiatr
czyta
ewangelię
Wyznanie św. Ludgardy z Tongeren
Bóg odebrał mi oczy…
abym widziała więcej
Miłosierdzie
kairski żebrak z uliczki na Chan al — Chalili
swoim pełnym uśmiechu beznogim pełzaniem
przypomniał mi o miłosierdziu
ale nie miałem przy sobie drobnych
obsypałem go współczuciem
nie był zadowolony
nikt za cenę współczucia nie sprzeda mu chleba
to wszystko jest nic
to wszystko jest
różaniec w błocie
Beatrycze czyta znalezione strofy
Beatrycze znalazła notes
szukając danych właściciela
zagłębiła się w lekturę rozchwianych notatek
Kiedy zrozumiesz światło ciszy
zorientujesz się
że twoje życie jest całością
Zachwycił dziewczynę wers o kolorze bezdźwięcznym
zachwycił inny o bezsensie trwania tu i teraz
Zostałem historykiem bo nie lubię
dzisiejszości
Beatrycze spogląda na krajobraz
droga mija w cudownym utrapieniu oczu
a w niej drżą emocje gwałtowne niczym burza w górach
Beatrycze stawia ostrożnie stopy
Chusta Abgara powiewa nad powidokiem aureoli
i tak wędrują w jednoosobowej procesji
przez Górę Madonny Grottgera
przez strumienie napęczniałe zapachem derenia
Nawet ptaki chodzą po ziemi
nawet ptaki nie szybują cały czas
chodzenie po ziemi
jest wstępem do szkoły latania
Beatrycze fruwa
— wciąż ciekawi ją co skrywa się
za rogiem ulicy nieznanego miasta
wie że nie odnajdzie autora notatek
ale nadal szuka siebie
I rozumie że życie bywa filmem Woody Allena
i modlitwą do… 108 błogosławionych
do 11 000 dziewic
a najczęściej… do oblicza z Veraiconu
Szuka siebie w Nim
Beatrycze nostalgiczna
Beatrycze wie
że trzeba umrzeć z życia
ale nie traktuje tej wiedzy
w jakiś sposób szczególny
ani z atencją ani bez
po prostu jest dniem dzisiejszym
lampką wieczornego wina
najlepiej z Alentejo
otwartą od wielu dni książką
Williama Makepeace’a Thackeray’a
która jakoś przestała się czytać w połowie
choć nadal jest zaciekawienie
komu pierścień a komu róża
przyniosą dobre zakończenie świata
a na szybie kryształki Swarovskiego
w aureolach tęcz
a na szybie wciąż plakat ze Wzgórzem Umarłych
zmieniającym się wiele razy na dzień
wraz ze światłem
dziewczyna
nie rozstaje się z aparatem fotograficznym
lecz kiedy rano krople obsiadły gałąź przygodnego krzewu
błyszcząc jak klejnoty
nie użyła go
niech chwila pozostanie chwilą — wyszeptała
i poszła swoją drogą
wcześniej chadzali po niej Norwid i Baczyński
ale teraz jedynie Beatrycze
i zabłąkane rybitwy
odpoczywające od lotu
w antologii poezji o ojcu
coraz więcej ramek obejmujących nazwiska
coraz więcej modlitw
coraz więcej pustki
trzeba umrzeć z życia
póki co
jednak
trzeba jeszcze biec
Kartka błękitu
Beatrycze trzyma w ręku