E-book
4.41
Finisaż

Bezpłatny fragment - Finisaż

Objętość:
117 str.
ISBN:
978-83-65543-46-2

Ewince
która jest

duszą moich wierszy

Plaża w pudełku zapałek

poraniony morzem patrzę na samotną białą wyspę

rozpościerającą się żaglem na horyzoncie


mieni mi się w oczach

mieni mi się w słowach

w idealnych krajobrazach Lorraina


mam w sobie wiele księżyców i świadomość chwili


z ośmiu zwykłych zapałek

nie zbudujesz domu

nie ogrzejesz nawet

przemarzniętych snów

coś w tobie zakwili

pomyli się bolesna jak powidok myśl

która jest ostem i niespełnieniem


osiem zwykłych zapałek z herbacianymi główkami

tyle ci zostało do końca

kłosy rozczesane ziarno nie wzeszło


możesz jeszcze zbudować z nich tratwę

złożyć łódeczkę

ze świadectwa urodzenia


przesypać piasek z kociej kuwety

do pudełka zapałek

i stworzyć prywatną plażę


to niczego nie zmieni w tobie

nie zmieni świata

ale próbuj


chyba że…


ciemna strona światłości

będzie nadal światłością

Wyznanie Beatrycze

Dziewczyna patrzy poza okno na zaśnieżone oblicze

Wzgórza Umarłych

— pewnie zapytają czy żyłam namiętnie… ale… co to jest

namiętność?

Mirabelka za oknem czy wróble na blaszanym parapecie

a może tych parę pocałunków butelki zielone

czerwonego wina

szczypty aromatycznych przypraw owoce o szalonych

kształtach

ryby o tajemnych imionach?


Namiętność…


Nie sposób porównać co było ważniejsze — spacery z Lorcą

szybowanie napowietrzne z E.?

Wprowadzana latami w krwioobieg zawartość

bibliotecznych półek

Pajacyk i Pajacynka czy raczej poranna kawa i chrupiące

bułki w mglistym od snów łóżku?

Wszystkie pytania z odpowiedziami i bez nich

uniesienie w Betlehem i upadek pod szczytami Synaju

noce i przebudzenia kamienne cmentarze muszelki i piórka

— może wazonik z Pals?

Powietrze głód ogień i wojny ocierające się o bieg wydarzeń

dużych i prywatnych


Namiętność…


Podróże niebyłe przez krainę Ubu i do Tatawinu

wodne łąki pod Łęczycą i pomarańcze w Jeruszalaim…

zapisane listami kartki i niesfotografowane krople na gałęzi


Nie policzę wszystkiego żeby nie zostało rozproszone

nie obejrzę więcej budowli mistrza Talowskiego

nie wrócę do wypełnionych bezczasem wieczorów w

Rodowie

stopy zatopione w morzach i pustyniach i oczy zanurzone

w oczach

Nieszawa moja miłość i rysunki niechciane pisane tuszem

na wietrze

Maleńkie paluszki zwieńczone kilkudniowym uśmiechem

Odkładam wiosło klawiaturę pióro pędzelek

Moja ziemia jest z wielu miejsc i z potłuczonych

fragmentów żywiołów

Wędruję dalej z Mistrzem i Małgorzatą rozmawiam z różą

Małego Księcia

z wszechobecnym Vivaldim i Avedolem z Woody Allenem

i kotem Boznańskiej

w jednej ręce Dzienniczek siostry Faustyny a w drugiej

Dewiza Woosterów


Pewnie zapytają czy żyłam namiętnie


…czy warto inaczej?

Z Księgi Samuela

Beatrycze patrzy w lustro

wciąż ma oczy zadziwione światem

niczym Giulietta Masina

Listy zaginione w podróży do adresata

błąkają się w jej pamięci

otoczona przez prostą chciwość

myśli o pokoleniu J XXIII

a trochę o czytelnikach Italo Calvino


Baron Drzewołaz stoi wśród milicyjnego patrolu

gdzieś w Policach

Krakowie

Wrocławiu

chodzi po celi w Łęczycy


Jednak nie

nie chodzi

— biegnie po gałęziach

do harmonii sfer i miłości idealnej


Beatrycze otwiera Księgę na przypadkowej stronie

nie wierzy w przypadek

chłonie opowieść

o Tamar i o Absalomie

nie rozumiejąc czemu

dlaczego tu i teraz

i co począć z tą wiedzą

o fałszywej dumie


— Pewnie chcę zbyt wiele


a dane jest mi jeszcze więcej niż mogę ogarnąć

czemu odczuwam tęsknotę za nieokreślonym?


Szkoda

że nóż leżący na stole

służy tylko do krojenia na kromki

lepiej żeby mógł odciąć rzeczywistość

od marzeń

Ahaswerus

patrzę w lustro i widzę odwróconą ode mnie twarz

człowieka tracącego życie

nie ma w nim jednak radości

z pozornego uwolnienia

od ciała i jego spraw

od tajemnicy czasu

nie ma nawet zmęczonego smutku

zaklętego przez Gottlieba

w przejmujące płótno

nie ma niczego

marzenia umarły

jeszcze muzyka się plącze

jak spragniony ciepła kundel

ale nie porywa donikąd

i donikąd nie zaprasza


lustrzane odbicie jest już w drodze

i…

ucieka

ucieka

ucieka

Rosz ha-Szana

…i zadęli w szofar

jak każdego roku

na Święto Trąbek

na pierwszy dzień kalendarza wracającego ustawicznym

kołem

stworzenie świata znów stało się im bliższe

i wróciła pamięć o Sądzie Bożym

stanęli ze skruchą przed czasem pokuty

oczekując przebaczenia i miłosierdzia

wkroczyli w Groźne Dni

Jamim Noraim

w dni dziesięć miesiąca tiszri

Szatan przedstawiał dowody ich grzechów

a Bóg otwierał Księgi Żywota i Księgi Śmierci

w których zapisane są wszystkie czyny człowieka

by wydać na niego wyrok

jak każdego roku

w Jom Kippur

a oni wykrzykiwali do siebie życzenia:

Abyście byli zapisani na dobry rok


gdy tak stali nad lustrzaną rzeką

toczącą wody ustawicznym kołem

dzwony rozdzwoniły się w pobliskim kościele

w którym popłynęły słowa Apostoła Pawła:

Przemienieni przez zwycięstwo Jezusa Chrystusa…


i tak szofar i dzwony splotły się w przestrzeni

niczym słowa świętych stronic

niczym babie lato


a oni tak stali

jak zaklęci w obraz

Starość Samarytanki

Było to w pobliżu Sychar u jakubowej studni

ja — Samarytanka o imieniu ulotnym bardziej

od jego braku napotkałam Mistrza


gdy szłam z dzbanem w moim sercu trwała

świątynia na Górze Gerazim

a w zbliżającym się wieczorze widoki tańczyły

z chwilą pełną pragnienia po utrudzonym dniu


ten obcy mężczyzna poprosił o napój cienisty

zapytałam czy nie lęka się wewnętrznej

nieczystości ducha naszej wody?


Woda nie jest czyjaś — odrzekł

— poprzez chwałę Boga należy do świata stworzonego

i jest jak i on czysta i niepokalana w sobie

zbrukać ją może jedynie grzech

nigdy inność

ale kto ufa Bogu i wierzy w jego ducha

ten pozbawiony jej nie pozostanie

kto ufa Bogu

nie kamiennym murom


Tak mówił


Zbliża się kres a ja teraz rozumiem

że to nie ja przyszłam wtedy

do studni po wodę

ale wezwał mnie do niej Mistrz

po wodę żywą — kroplę wiary


po bezimienne trwanie poza czas

w prostocie pokory


Świątynia na Górze Gerazim runęła

ja — Samarytanka

zostałam powołana

do bycia świadkiem

i jestem i będę nim

…z Mistrzem w sercu

Medytacje św. Jana z Dukli

zaniemówiły moje oczy poranione światem

zaniemówiły moje nogi zaplątane ziemią

jestem teraz modlitwą

stałem się brewiarzem

rytm świętych słów porządkuje rozkołysany czas

zaczynam od psalmu

uświęcam dzień jutrznią

medytuję…

chodzę po niebie do góry nogami

jeszcze kompleta i nieszpory

dziękuję Bogu za otrzymany dzień

i za wszystko co przyniósł


całe życie uczę się życia


pochylam się nad zaplątanymi drogami zagubionych

wsłuchuję się w ich zakręty i ślepe uliczki

podaję słowa w sakramencie pojednania

łamię się nimi

jak strumień dzielił się wodą

z moimi spierzchniętymi ustami

ruczaj pod Cergową

jakże mi pachnie tamto igliwie

pod powiekami powidoki Lwowa

odgłosy spod Wawelu

barwy Dukli i ptasich piórek

wiruje wiosenna zieleń i feeria jesieni

sto odcieni śniegu


ale przede wszystkim jestem brewiarzem

modlitwą za wszystkich

którzy nie potrafią znaleźć Boga

w biciu własnych serc


nie rozróżniają bycia ślepcem

od bycia ślepym

od wędrówki na oślep


jestem modlitwą za nich

i za nich trwam


w pustelni ciała

Noli me tangere

Nie zatrzymuj mnie w moich grzechach

i nie wódź na pokuszenie

kto ma uszy niech słucha

— wysłuchaj mojej modlitwy

i nie zatrzymuj mnie

w moich grzechach


pozwól

poczuć smak

zwyczajnej ciszy


nie ufam ludziom którzy się jej boją


pozwól na leniwe śledzenie

rysunków grawerowanych na niebie

przez jerzyki

wędrowne Apus Apus


na oglądanie błękitnego piórka

zgubionego w trawie

przez przechodzący wiatr


noli me tangere


proszę

Legenda o św. Malachiaszu i Bernardzie z Clairvaux

urodziłem się wśród pełnych zieleni pagórków Armagh

drzewa to bracia Bernardzie drzewa to braciszkowie świata

dają wytchnienie przyjacielskie a liście ukazują minione

i przyszłe


długo wędrowałem Bernardzie po Irlandii tajemnej i Francji

pełnej woni

po Italii prastarej

i ujrzałem Rzym rozpięty na siedmiu wzgórzach jak

Chrystus na krzyżu

rozumiesz Bernardzie?

niczym Ukrzyżowany — Jego członki to Palatyn Eskwilin

i Kapitol

Kwirynał jest głową a gwoździe doszły aż do Awentynu

mówią Wieczne Miasto

wieczne niby pamięć wieczne jak wspomnienia jak trawa

wieczne i kamień


a mnie tak niewiele potrzeba Bernardzie

z bogactw ziemi uczyłem się korzystać najskromniej

nie okradać życia lecz ascetycznie starać się współżyć

z naturą

ty to rozumiesz

przecież wiesz że i tak odchodzimy a ten świat zostaje dla

następnych

niczego ze sobą nie zabiorę prócz siebie który jestem

wewnątrz ciała

niczego więcej prócz tego co pojąłem duchem i zmysłami


niegdyś wziąłem w ręce kamień

był piękny i pachniał dostojnie

z niego wzniosłem modlitwę

z kamienia twardego jak Golgota


drewno to życie i śmierć

kamień trwa bez czasu

a jeśli nawet jego przepływ zetrze w proch skałę i uczyni ją

kurzem na wietrze

to ona odrodzi się we wszystkim co przenika tchnienie Pana

i w powietrzu i w drzewie i w wodzie i śpiewie ptaka

najpiękniejszym przed świtem


ze skały zbudowałem modlitwę

dopóki ludzie Bogu dziękują wszystko jest możliwe

dopóki więcej narodzin niż śmierci nic nie jest stracone


i ujrzałem 111 sterników — zobaczyłem drogę

lecz Kościół nie jest celem samym w sobie

nawet Wiara nie jest takim celem

i Kościół i Wiara są tylko drogą

i modlitwa jest drogą


ze skały zbudowałem Drabinę Jakubową

a ty Bernardzie nauczysz ludzi wspinać się po niej

szczebel po szczeblu

ja nie ujrzę już drugiego Rzymu

zresztą… Rzym jest jeden

Oczekiwanie

A oni stali na rozstajach

z latarniami w dłoniach

czekając na Jego przyjście


Modlili się światłem


Trawy znużone

podtrzymywaniem nieba

cicho wtórowały


Trwali długo

aż cisza stała się

jedynym żywiołem


Wtedy powrócił

Opowiem…

objęło Cię drzewo Panie


za wszystkie grzechy moje

objęło Cię

i ciernie na czole

za moje grzechy

i przebity bok


opowiem o tym jaskółce

powiem słonecznikom

i cieniowi gałęzi

na ścianie

rozkołysanej

opowiem


nie jestem po to

by nie mówić


opowiem

na początek…

sobie

8 kwietnia 2005

…na cyprysowej trumnie

wiatr

czyta

ewangelię

Wyznanie św. Ludgardy z Tongeren

Bóg odebrał mi oczy…

abym widziała więcej

Miłosierdzie

kairski żebrak z uliczki na Chan al — Chalili

swoim pełnym uśmiechu beznogim pełzaniem

przypomniał mi o miłosierdziu

ale nie miałem przy sobie drobnych


obsypałem go współczuciem


nie był zadowolony

nikt za cenę współczucia nie sprzeda mu chleba


to wszystko jest nic


to wszystko jest

różaniec w błocie

Beatrycze czyta znalezione strofy

Beatrycze znalazła notes

szukając danych właściciela

zagłębiła się w lekturę rozchwianych notatek

Kiedy zrozumiesz światło ciszy

zorientujesz się

że twoje życie jest całością


Zachwycił dziewczynę wers o kolorze bezdźwięcznym

zachwycił inny o bezsensie trwania tu i teraz

Zostałem historykiem bo nie lubię

dzisiejszości


Beatrycze spogląda na krajobraz

droga mija w cudownym utrapieniu oczu

a w niej drżą emocje gwałtowne niczym burza w górach

Beatrycze stawia ostrożnie stopy

Chusta Abgara powiewa nad powidokiem aureoli

i tak wędrują w jednoosobowej procesji

przez Górę Madonny Grottgera

przez strumienie napęczniałe zapachem derenia

Nawet ptaki chodzą po ziemi

nawet ptaki nie szybują cały czas

chodzenie po ziemi

jest wstępem do szkoły latania


Beatrycze fruwa

— wciąż ciekawi ją co skrywa się

za rogiem ulicy nieznanego miasta


wie że nie odnajdzie autora notatek

ale nadal szuka siebie


I rozumie że życie bywa filmem Woody Allena

i modlitwą do… 108 błogosławionych

do 11 000 dziewic

a najczęściej… do oblicza z Veraiconu


Szuka siebie w Nim

Beatrycze nostalgiczna

Beatrycze wie

że trzeba umrzeć z życia

ale nie traktuje tej wiedzy

w jakiś sposób szczególny

ani z atencją ani bez

po prostu jest dniem dzisiejszym

lampką wieczornego wina

najlepiej z Alentejo

otwartą od wielu dni książką

Williama Makepeace’a Thackeray’a

która jakoś przestała się czytać w połowie

choć nadal jest zaciekawienie

komu pierścień a komu róża

przyniosą dobre zakończenie świata


a na szybie kryształki Swarovskiego

w aureolach tęcz

a na szybie wciąż plakat ze Wzgórzem Umarłych

zmieniającym się wiele razy na dzień

wraz ze światłem


dziewczyna

nie rozstaje się z aparatem fotograficznym

lecz kiedy rano krople obsiadły gałąź przygodnego krzewu

błyszcząc jak klejnoty

nie użyła go

niech chwila pozostanie chwilą — wyszeptała

i poszła swoją drogą

wcześniej chadzali po niej Norwid i Baczyński

ale teraz jedynie Beatrycze


i zabłąkane rybitwy

odpoczywające od lotu


w antologii poezji o ojcu

coraz więcej ramek obejmujących nazwiska


coraz więcej modlitw

coraz więcej pustki


trzeba umrzeć z życia

póki co

jednak

trzeba jeszcze biec

Kartka błękitu

Beatrycze trzyma w ręku

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.