♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖
♖
♖
♖
♖
♖
♖
♖
♖
♖
♖
♖
♖
Dla tych
którzy stracili kogoś, i nie wiedzą, jak poradzić sobie z pustką, kiedy na każdej ulicy, w każdym kroku, szukają odbicia, które już nie istnieje. Oraz dla tych, którzy czują, że nikt ich nie rozumie. Bo nie są sami, nawet gdy samotność wkrada się do serca. Jesteśmy tu wszyscy — w tej samej ciszy, w tych samych łzach.
♖
♖
♖
♖
♖
♖
♖
♖
♖
♖
♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖ ♖
𝑂𝑠𝑡𝑟𝑧𝑒ż𝑒𝑛𝑖𝑒
𝕌𝕨𝕒𝕘𝕒!
Poniższy tekst jest fikcyjny i nie ma na celu propagowania żadnych szkodliwych zachowań.
Zanim zdecydujesz się kontynuować lekturę, prosimy o zapoznanie się z poniższymi ostrzeżeniami.
Tekst, który zaraz przeczytasz, porusza bardzo trudne tematy i może wywołać silne emocje, szczególnie u osób wrażliwych na kwestie związane z przemocą, samookaleczeniem, samobójstwem oraz emocjonalnymi kryzysami.
Zawiera on opisy cierpienia wewnętrznego bohaterów, ich zmagań z własnymi demonami, a także sytuacji, które mogą być wyzwaniem psychologicznym.
Ważne ostrzeżenie:
1. Sceny samobójstwa i okaleczeń:
W tekście pojawiają się opisy samookaleczeń oraz myśli samobójczych, które są przedstawione w kontekście wewnętrznych zmagań bohaterów. To fikcyjne obrazy, które mają na celu ukazanie skomplikowanej psychologii postaci, ale nie są w żadnym przypadku rekomendacją jakichkolwiek działań. Samobójstwo i samookaleczenie nigdy nie są rozwiązaniem.
Fikcyjność:
2. Przypominamy, że wszystko, co opisane w tej książce, jest wytworem wyobraźni autora. Żadne z przedstawionych zdarzeń nie ma rzeczywistego odzwierciedlenia w życiu ani nie ma na celu gloryfikowania czy normalizowania szkodliwych zachowań. Celem jest jedynie zgłębianie emocji i przeżyć bohaterów, a nie promowanie destrukcyjnych działań.
Bezpieczeństwo emocjonalne:
3. Część z nas może przechodzić przez trudne chwile w życiu, a literatura nie powinna być powodem, by czuć się jeszcze gorzej. Zrozumienie, że fikcja jest tylko wyobrażeniem autora, a nie rzeczywistością, może pomóc w uniknięciu wpływu tej opowieści na nasze własne życie.
Wsparcie:
4. Istnieją liczne organizacje, linie pomocowe oraz terapeuci, którzy oferują wsparcie w takich sytuacjach. Nie bój się szukać pomocy — jesteś ważny, a Twoje zdrowie i bezpieczeństwo są najistotniejsze.
Pamiętaj, że nie jesteś sam/a: Nawet jeśli czujesz się osamotniony/a w swoich zmaganiach, ważne jest, by wiedzieć, że są ludzie, którzy cię wspierają. Zrozumienie, że przemoc wobec siebie lub samobójstwo nie są odpowiedzią na problemy, może być pierwszym krokiem w odzyskaniu kontroli nad własnym życiem. Zawsze możesz sięgnąć po pomoc.
Przestroga:
5. Nie wolno powtarzać żadnych przedstawionych w książce czynności! Przemoc, samookaleczenie i myśli samobójcze to poważne problemy, które wymagają profesjonalnej interwencji. W przypadku, gdy masz jakiekolwiek trudności z radzeniem sobie z emocjami przedstawionymi w książce, bardzo ważne jest, by natychmiast poszukać wsparcia. Pamiętaj, że Twoje zdrowie psychiczne ma ogromne znaczenie i masz prawo do poczucia bezpieczeństwa.
Pomoc dostępna dla Ciebie:
W Polsce możesz skontaktować się z Telefonem Zaufania dla Dzieci i Młodzieży pod numerem 116 111, dostępnym 24 godziny na dobę.
Możesz skontaktować się również z Centrum Wsparcia dla Osób w Kryzysie Psychicznym pod numerem 800 70 2222.
W wielu krajach dostępne są różne organizacje i linie wsparcia, w tym także linie anonimowej pomocy kryzysowej. Poszukaj lokalnych numerów telefonów i usług, które są dostępne w Twoim kraju.
𝑃𝑙𝑎𝑦𝑙𝑖𝑠𝑡𝑎
& Nate Smith — I Like It
Anna Wyszkoni — Wiem, że jesteś tam
AK-47 — Idę doliną
Adele — All I Ask
PROLOG
Świat wydaje się głupi, pusty i pozbawiony sensu.
Po co w ogóle tu jesteśmy?
Zastanawiam się nad tym od zawsze, a to pytanie wciąż mnie dręczy — dlaczego znalazłem się właśnie w tym miejscu? Dlaczego moi rodzice mnie nie chcieli?
Byłem noworodkiem, miałem zaledwie dwa dni, a oni porzucili mnie jak psa pod budą.
Na szczęście znalazły się dobre kobiety, które się mną zaopiekowały. Ale dlaczego to zrobiły? Pewnie dlatego, że na tym polegała ich cholerna praca.
Przez nie żyję — a przecież mogłem być aniołem. Chociaż, w sumie, teraz jestem już diabłem. Bo nim się stałem.
Te kobiety szybko to dostrzegły i przestały mnie lubić.
Aż pewnego dnia na mojej drodze stanęła dziewczyna o pięknych, niebieskich oczach.
𝑅𝑜𝑧𝑑𝑧𝑖𝑎ł 1
♠ „Ż𝓎𝒸𝒾𝑒 𝒿𝒶𝓀𝑜 𝓃𝒾𝑒𝓏𝓃𝒶𝓃𝓎” ♠
„To życie należy do ciebie.
Zdecyduj, co chcesz robić i rób to dobrze.
Weź moc kochania tego, czego chcesz w życiu i kochaj to szczerze.
Weź moc chodzenia po lesie i bycia częścią natury.
Przejmij kontrolę nad własnym życiem.
Nikt inny nie może tego zrobić za ciebie. Weź moc, by uczynić swoje życie szczęśliwym.”
— Susan Polis Schutz
𝓐𝔁𝓮𝓵
Ludzie zazwyczaj żyją według pewnego ustalonego schematu. Rodzą się, dostają imię i nazwisko, rosną w ciepłych domach, otoczeni miłością rodziców i najbliższych. Dzieciństwo to czas, w którym człowiek stopniowo odkrywa świat, bawi się, uczy, a przede wszystkim czuje się bezpiecznie i kochany. Tak wyglądała rzeczywistość wielu osób, które poznałem w swoim życiu. Jednak moje życie nigdy nie przypominało tego „normalnego” scenariusza. Zamiast tego, moje dzieciństwo było zbiorem chwil pełnych niepokoju, zmiany i samotności.
Pewnie wielu z nas, patrząc na innych, czasem zazdrości tej pewności, która towarzyszy im od urodzenia. Rodzina, dom, ciepło, poczucie, że zawsze ktoś na ciebie czeka, że zawsze masz miejsce, gdzie możesz wrócić. Ja tego nie miałem. I to uczucie braku towarzyszyło mi przez całe moje życie, wyznaczając granice tego, kim byłem, kim się stałem, a także tego, jak widziałem świat.
„𝓓𝔃𝓲𝓮𝓬𝓲𝓷́𝓼𝓽𝔀𝓸 𝓫𝓮𝔃 𝓴𝓸𝓻𝔃𝓮𝓷𝓲”
Pamiętam dzień, kiedy dowiedziałem się, że moje życie zmieni się na zawsze. Miałem wtedy osiem lat. To był czas, kiedy wydawało się, że wszystko wokół mnie jest stabilne, choć w rzeczywistości tak nie było. Byłem w domu dziecka. Moje wspomnienia z tego miejsca są pełne sprzeczności. Z jednej strony nie pamiętam już za bardzo, jak to było przed tym, jak trafiłem w to miejsce. Z drugiej strony, wspomnienia o samej instytucji są jak nieostre obrazy z zamglonego okna — mgliste, niejasne, a zarazem pełne emocji, których nie potrafię do końca zrozumieć.
Moja historia nie była wyjątkowa, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Byłem jednym z wielu dzieci, które znalazły się w podobnej sytuacji. Opiekunki w ośrodku były dla nas miłe, starały się dawać nam tyle ciepła, ile mogły, ale wiedziałem, że to nie to samo, co dom. Wiedziałem, że ciepło ich słów i gestów nie jest tym, czego naprawdę potrzebowałem. Było to coś, czego nie da się zastąpić — miłość rodzica. Nawet jeśli nie znałem własnej matki czy ojca, w głębi serca zawsze czułem tęsknotę za kimś, kto by mnie kochał bezwarunkowo, kogoś, kto by mnie przytulił, wysłuchał, zrozumiał. I choć panie, które się nami opiekowały, starały się wypełnić tę lukę, nigdy nie mogły jej całkowicie zapełnić.
A potem, w jednym z tych dni, które nigdy nie zapomnę, powiedziano mi, że moja sytuacja ma się zmienić. Wkrótce będę miał nowych rodziców. „Znajdziesz się w nowej rodzinie” — te słowa padły w moich uszach jak nieprzyjemny dźwięk, który zrywał z mojego serca ostatnie resztki nadziei na jakąkolwiek stabilność. Z jednej strony czułem, że to szansa na nowe życie, na lepsze życie. Z drugiej strony — bałem się. Bo co, jeśli ci nowi rodzice nie będą tacy, jak ci, których miałem w swojej wyobraźni? Co, jeśli nie będą mnie kochać? A co jeśli nigdy nie poczuję się naprawdę „u siebie”?
„𝓞𝓫𝓲𝓮𝓽𝓷𝓲𝓬𝓪, 𝓴𝓽𝓸́𝓻𝓪 𝓷𝓲𝓮 𝔃𝓸𝓼𝓽𝓪ł𝓪 𝓼𝓹𝓮ł𝓷𝓲𝓸𝓷𝓪”
Byłem pełen sprzecznych emocji, ale przede wszystkim miałem nadzieję. Nadzieję, że to, co mi obiecano, się spełni. Nadzieję, że w końcu znajdę dom, który będę mógł nazwać swoim. A jednak, rzeczywistość okazała się inna. Po wielu miesiącach oczekiwania, po próbach adaptacji, po wysiłkach włożonych w to, by pokochać nowych opiekunów i otoczenie, okazało się, że moja nowa rodzina to kolejna rzeczywistość, która nie potrafiła mi dać tego, czego szukałem. Tak, miałem „rodziców”, ale nie byli to ludzie, którzy by mnie zrozumieli, którzy by mnie chcieli. Byłem tylko kolejnym dzieckiem w ich domu, które z różnych powodów musiało zostać przyjęte. Byłem niczym więcej niż numerem w systemie.
I znów zostałem sam. Sam wśród obcych ludzi. Czułem się tak, jakby każda próba zbliżenia się do tych, którzy teoretycznie mieli być moimi rodzicami, kończyła się niepowodzeniem. To był ciągły cykl rozczarowań, prób, które nigdy nie miały szansy na sukces.
„𝓞𝓭𝔃𝔂𝓼𝓴𝓲𝔀𝓪𝓷𝓲𝓮 𝓼𝓲𝓮𝓫𝓲𝓮”
Z biegiem lat zaczynałem rozumieć, że nigdy nie miałem prawdziwej rodziny. Moje dzieciństwo było pełne chwil, które odczuwałem w samotności. Może dlatego tak bardzo tęskniłem za czymś, czego nie mogłem mieć — za miłością, za ciepłem. A mimo to, w końcu nauczyłem się żyć z tym brakiem. Zrozumiałem, że to, co od zawsze wydawało się być podstawą mojego istnienia, nie istnieje w moim życiu. Że nie muszę być częścią tej idealnej rodziny, by czuć się pełnym człowiekiem. Miałem siebie — jedyną osobę, która była ze mną zawsze. Może to zabrzmi banalnie, ale tak naprawdę to ja sam musiałem stać się moim ojcem, moją matką, moją rodziną.
I właśnie wtedy, w jednej z tych chwil, które miały dla mnie największe znaczenie, siedziałem w ciszy, słuchając piosenki. Piosenki, która idealnie opisywała to, co czułem — samotność, tęsknotę, ale także nadzieję. Była to melodia, która oddała moją historię, moje emocje, moje życie. Czułem, że ktoś w końcu mnie rozumie. Nie musiałem już tłumaczyć się z tego, kim jestem. Ta piosenka mówiła za mnie. W końcu poczułem, że nie jestem sam — choćby tylko na chwilę.
Czasami to, co najgorsze, staje się tym, co pomaga nam odnaleźć siebie. I choć moje życie nie było proste, to nauczyłem się z niego czerpać siłę.
I tak jak wtedy, kiedy słuchałem tej piosenki, dziś czuję, że to, co przeszło, stało się częścią mnie. Częścią mojej historii, którą noszę w sobie na zawsze.
(Jestem zmęczony, bardzo… mam dość. Zamykam oczy i nagle…)
Idę doliną, gdzie zło nie jest nowiną.
Wartości w ludziach giną mimo dobroci.
Człowiek narkotyk wypoci, kurewstwa nie da rady.
Ciężar wrzuca na bary, ciężar elementem kary.
Idę doliną, gdzie młode dzieciaki opętały dragi i braki rozsądku.
Idę doliną, gdzie nie widać końca ani początku, to miejsce, w którym nikt nie jest w porządku.
Lecz ta dolina to fundament ludzkości.
Wkurwę wrogości budzi brak odpowiedzialności.
Oko za oko, ząb za ząb, to nie nowość.
Czuję się nieswojo, wszystko odbieram wrogo.
(Jestem zmęczony, bardzo… mam dość. Zamykam oczy i nagle…)
Idę doliną, gdzie zło nie jest nowiną
.Wartości w ludziach giną mimo dobroci.
Człowiek narkotyk wypoci, kurewstwa nie da rady.
Ciężar wrzuca na bary, ciężar elementem kary.
Idę doliną, gdzie młode dzieciaki opętały dragi i braki rozsądku.
Idę doliną, gdzie nie widać końca ani początku, to miejsce, w którym nikt nie jest w porządku.
— Axel, chodź, porozmawiajmy.
Usłyszałem ten głos, który zawsze niósł ze sobą pewien rodzaj ukojenia. To była Lucy, jedna z tych osób, które przez te wszystkie lata, choć nie była moimi prawdziwymi rodzicami, dawała mi poczucie, że nie jestem całkowicie sam. Jednak kiedy wypowiedziała te słowa, coś w jej tonie sprawiło, że serce zaczęło mi mocniej bić. Czułem, że coś się zmienia, coś, co na zawsze odciśnie piętno na moim życiu.
Spojrzałem na nią nieśmiało. Nauczyciele i doradcy zawsze byli dla nas mili, ale nigdy nie potrafiłem czuć się w ich towarzystwie swobodnie. Zawsze byli dla mnie kimś z zewnątrz, kimś, kto nie rozumiał prawdziwego bólu, który nosiłem w sobie.
— O co tu chodzi? — zapytałem, podchodząc i siadając naprzeciw niej.
Jej oczy, pełne troski, spoglądały na mnie przez chwilę. Na jej twarzy malował się smutek, ale także coś, czego nie potrafiłem odczytać. Coś, co sprawiło, że poczułem niepokój.
— Wiesz, musimy się pożegnać — powiedziała. Moje serce zamarło.
Te słowa, choć proste, były jak cios w żołądek. Oczy zaczęły mi łzawić, a myśli krążyły w jednym, nierozwiązywalnym węzle. „Dlaczego Lucy nas opuściła? Co z nami będzie? Co stanie się teraz?” — pytania mnożyły się w mojej głowie, ale nie znalazłem na nie odpowiedzi.
— Dlaczego? — zapytałem, a w moim głosie wyczuwałem coś, czego nie chciałem ujawniać. Bezsilność. Złość. Smutek. Łzy zaczęły niepostrzeżenie płynąć po moich policzkach.
Lucy spojrzała na mnie z żalem.
— Mój drogi, zawsze znajdzie się ktoś, kto odejdzie na emeryturę, a ja już mam taką możliwość — odpowiedziała. Jej słowa brzmiały jak wyrok, choć starała się mówić to w sposób łagodny. W jej oczach dostrzegłem smutek, który odbijał się od mojego własnego. Żadne słowa nie mogły zniwelować tego, co się działo w moim sercu.
Patrzyłem na nią jak na kogoś, kto właśnie wymazał mnie z mapy swojego życia. Wiedziałem, że jej serce łamało się, tak samo jak moje, ale to wcale nie sprawiało, że było mi łatwiej.
— A kto się nami zaopiekuje? — zapytałem cicho, choć czułem, że odpowiedź nie jest wcale tak prosta. Lucy pogłaskała mnie po głowie. Czułem, jak jej dłoń delikatnie przesuwa się przez moje włosy. Uwielbiałem, gdy to robiła. To mnie uspokajało. Choć może nigdy nie przyznałbym się do tego na głos, to jej gesty były dla mnie jednym z niewielu rzeczy, które dawały poczucie, że nie jestem zupełnie sam na tym świecie.
— Nowa pani przyjdzie i jutro się z nią spotkasz — powiedziała, a ja wciąż nie potrafiłem zrozumieć, co tak naprawdę miało się wydarzyć.
Uściskałem ją, czując jak ciepło jej dłoni rozgrzewa moje serce. To było dziwne uczucie — z jednej strony wiedziałem, że jej obecność zaraz zniknie, a z drugiej czułem, że pozostaje w moich wspomnieniach, jak cień, który nigdy nie zniknie.
— Proszę pani — usłyszeliśmy. Spojrzeliśmy w stronę drzwi.
Stała tam nowa kobieta. Wzrok jej był surowy, jakby wciąż nie rozumiała, gdzie się znalazła. Obok niej stał chłopiec. Patrzył na mnie z niepokojem, a jego oczy pełne były łez. Jego dłonie były poranione. Czułem, że coś nas łączy. Jego smutek przypomniał mi mój własny.
— Lucy, nowy chłopiec tu będzie — powiedziała ta kobieta, wskazując na chłopca.
Lucy podeszła do niego, na jej twarzy pojawił się delikatny, ale wymuszony uśmiech. Zawsze starała się być miła, starała się dodawać otuchy wszystkim wokół. A ja… ja nie potrafiłem się otworzyć na tego chłopca. Bałem się, że niczego nie rozumie, że moje problemy mogą stać się jego problemami.
— Jak ci na imię? — zapytała.
Chłopak spojrzał na nią przez chwilę, potem na mnie. Miałem wrażenie, że to coś, co go paraliżowało. To było dziwne uczucie — jakbym sam był w tym samym miejscu, w którym on teraz stał.
— Thomas — wyszeptał. Jego głos był cichy, jakby bał się wyrazić więcej. Na jego dłoniach widać było ślady trudnych przeżyć. Miałem wrażenie, że widzę w nim kawałek siebie, kawałek mojej historii.
Lucy spojrzała na mnie, a potem na niego.
— Axel, pokaż proszę Thomasowi wasz pokój — poprosiła, a ja skinąłem głową i ruszyłem w stronę drzwi. Thomas szedł za mną. Choć miałem tylko osiem lat, czułem, że w tej chwili rozumiem więcej niż niejedna dorosła osoba. Rozumiałem, co oznacza lęk. Co oznacza bycie na zawsze obcym w nowym miejscu.
Gdy dotarliśmy do pokoju, otworzyłem drzwi i przepuściłem go pierwszy. Spojrzał na mnie, jakby próbował ocenić, kim jestem, co mam w sobie. To było dziwne. W jego oczach dostrzegłem coś, czego sam nie potrafiłem zrozumieć — była tam walka. Walka o to, by zrozumieć, by poczuć się bezpiecznie.
— To tam masz łóżko — powiedziałem cicho. On tylko mruknął, po czym usiadł przy oknie. Patrzył na nie w milczeniu, jakby szukał odpowiedzi na pytania, których sam nie potrafiłem sobie zadać.
— Opowiesz mi coś o sobie? — zapytałem, chociaż miałem przeczucie, że to pytanie zostanie bez odpowiedzi. Thomas spojrzał na mnie, ale milczał. Z jego oczu biła troska i ból, których nie potrafiłem zignorować.
— Nie — odpowiedział cicho, zaciskając pięści. Uszanowałem to. Znałem ten ból. Znałem ten lęk przed otwarciem się na innych.
Cisza w pokoju była nieprzyjemna, ale nie potrafiłem nic powiedzieć. Wiedziałem, co to znaczy być na jego miejscu. Ludzie pytali mnie, dlaczego tu jestem, a ja zawsze tylko mruczałem pod nosem, żeby mnie zostawili w spokoju.
— Jutro pani Lucy już nie będzie — powiedziałem nagle. Thomas spojrzał na mnie zaskoczony.
— Dlaczego? — zapytał, a w jego oczach pojawił się błysk zdziwienia.
— Mówiła, że odchodzi na emeryturę i będzie tutaj ktoś inny — odpowiedziałem. Thomas tylko przełknął ślinę, jakby chciał coś powiedzieć, ale zabrakło mu słów.
— Będziesz tu cały czas? — zapytałem.
— Chyba tak — odpowiedział, a jego głos brzmiał tak, jakby nie był pewny swoich słów. Wstałem i usiadłem na łóżku.
— Będziemy razem tutaj — oznajmiłem, a jego usta lekko się uniosły. Może się ucieszył? Chyba tak. Może to był pierwszy krok ku temu, by poczuć się choć odrobinę mniej samotnym.
Trzydzieści minut później…
Cisza zapadała w pomieszczeniu. Zwykle był to moment, w którym pani Lucy na chwilę odpoczywała od swoich obowiązków i pozwalała nam cieszyć się posiłkiem w ciszy. Ale dzisiaj było inaczej. Coś w powietrzu czułem, coś, czego nie potrafiłem jeszcze zrozumieć.
— Kolacja! — usłyszeliśmy jej głos z kuchni, który przerwał milczenie. Słowo „kolacja” było jak dźwięk wybijającego zegara, przypomnienie o rutynie, która nie miała końca. Mimo to poczułem, jak moje serce bije mocniej. Nie miałem pojęcia, dlaczego tak się czułem, ale czułem, że zmiany nadchodzą, że coś się zmienia na zawsze.
— Chodź — powiedziałem do Thomasa. Mój głos był cichy, jakby moje słowa mogły przerwać kruchą atmosferę, która zawisła w powietrzu. Thomas spojrzał na mnie, jego oczy były zmęczone, jakby sen nie dał mu odpocząć. Z trudem podniósł się z łóżka, a potem poszedł za mną do jadalni.
Kiedy weszliśmy do pokoju, zobaczyliśmy już na stole miski z gorącą zupą. Zapach unoszący się z potrawy był znajomy i pocieszający, mimo że coś w nim wydawało się teraz zbyt intensywne, zbyt przytłaczające. Czułem, jak ciepło zupy powoli rozlewa się po moich dłoniach, ale nie potrafiłem skupić się na smaku. Coś mnie rozpraszało.
Pani Lucy zdjęła fartuszek w kratkę i spojrzała na nas. Z jej twarzy dało się wyczytać zmęczenie, ale także coś, czego nie potrafiłem nazwać. Przed nami zawsze była pełna życia, z uśmiechem na ustach, ale dzisiaj jej wzrok był inny. Był pusty, jakby cierpiała przez nas.
— Thomas — zaczęła nagle, wyrywając mnie z moich myśli. Jej głos był nieco szorstki, ale nie wyobrażałem sobie, że w tym momencie może być coś złego.
— Tak, proszę pani? — odpowiedział chłopak, wyraźnie zdziwiony. Podniósł łyżkę z zupy, ale nie zaczął jeść.
— Zapewne Axel już ci powiedział, że odchodzę, prawda? — zapytała, a jej spojrzenie było pełne oczekiwania. Chłopak skinął głową, ale nie powiedział nic. Ja również milczałem, choć w mojej głowie kłębiły się pytania.
— Tak — odpowiedział Thomas po chwili i podniósł łyżkę, jakby próbował znaleźć poczucie normalności w tym dziwnym momencie.
— Mam nadzieję, że pani Claudia będzie dobra dla was — dodała, a jej słowa były bardziej stwierdzeniem niż życzeniem. Ja zmarszczyłem brwi. Dla mnie to brzmiało jak próba zatuszowania niepokoju, który wkrótce wybuchnie. W duchu pomyślałem: Jędza i nic więcej. Wtedy poczułem, że coś w tej rozmowie nie jest w porządku.
Pani Lucy odsunęła się od stołu, jakby chciała zakończyć temat. Jej gesty były szybkie, mechaniczne, jakby przygotowywała się do wyjścia. Jej ciało unosiło się w powietrzu, nie patrząc na nikogo. Słyszałem, jak odchodzi w stronę drzwi, a potem zniknęła.
— Zajadajcie, a potem pobawcie się i idźcie spać — powiedziała jeszcze na odchodne. Głos pani Lucy zabrzmiał teraz jeszcze bardziej obco, jakby w nim nie było już tej samej ciepłej troski, którą znałem przez te wszystkie miesiące.
Spojrzałem na Thomasa, ale on był całkowicie pochłonięty jedzeniem. Jego oczy były zamglone, jakby nie chciał niczego widzieć. Nie wiedziałem, co myśleć. Coś było nie tak. Zbyt dużo zmian wkrótce miało nastąpić, a my nie byliśmy gotowi.
Zgarnąłem resztę zupy do ust, choć nie czułem jej smaku. W mojej głowie kłębiły się myśli. Czy naprawdę chodziło tylko o panią Lucy? A może ta Claudia, którą mieliśmy poznać, miała przyjść z zupełnie innymi zamiarami?
Dwadzieścia minut później…
Po kolacji wróciłem do pokoju z Thomasem. Dzisiaj nie czułem radości z jego towarzystwa, jak wcześniej. Było to dziwne. Zwykle była we mnie jakaś energia, chociaż na pewno nie było łatwo. Jego życie nie było łatwe, tak samo jak moje. Zawsze starałem się dostrzegać w nim coś więcej, coś, co mogło mu pomóc. Może to przez to, że obaj mieliśmy w życiu podobne problemy.
Wziąłem do ręki dziennik i zacząłem pisać. Czułem, że muszę to zrobić, muszę zrzucić z siebie to wszystko, co się ze mną dzieje. Było to jedyne miejsce, gdzie mogłem być szczery. Gdzie nie musiałem udawać, że wszystko jest w porządku.
„Drogi dzienniku, dzisiaj mam złą wiadomość. Pani Lucy już nie będzie. Jutro przyjdzie pani Claudia. Mam nadzieję, że jutro będzie lepiej.”
Zakończyłem zdanie, czując, że coś w moich słowach brzmi bardziej jak modlitwa niż zwykła konstatacja. Odłożyłem dziennik na bok, ale nie potrafiłem oderwać myśli od tych słów. Zamyśliłem się przez chwilę, a potem spojrzałem na Thomasa.
— Co robisz? — zapytał cicho, nie podnosząc wzroku. Jego głos był cichy, jakby też miał jakieś ciężary na sercu.
Zmierzyłem go spojrzeniem. Chciałem powiedzieć, że to nic, ale wiedziałem, że to nie jest prawda.
— Piszę dziennik — odpowiedziałem, chociaż wiedziałem, że to nie wystarczy. On nie rozumiał.
Thomas popatrzył na mnie przez chwilę, jakby próbował pojąć, o co mi chodzi. Po chwili położył się na łóżku, z oczami zamkniętymi, jakby już nie chciał niczego więcej słyszeć. Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Może to dlatego, że obaj byliśmy za bardzo przytłoczeni naszymi emocjami, by rozmawiać o tym na głos. Ale miałem nadzieję, że kiedyś zrozumie.
Pewnie nie był to najlepszy moment, ale jedno było pewne — jutro będzie inne. Na pewno nie będzie takie, jak się zapowiadało.
𝓚𝓸𝓵𝓮𝓳𝓷𝔂 𝓭𝔃𝓲𝓮ń…
Zawsze, gdy budziłem się rano, w pokoju czuć było zapach śniadania. Było to uczucie komfortu, jakby codzienność miała miejsce w świecie, który znałem, w którym nie było zaskoczeń, nie było niepokoju. Dziś jednak coś było nie tak. Zamiast ciepłej, przyjemnej woni unoszącej się z kuchni, powietrze wypełniał odór spalenizny. Był to ostry, nieprzyjemny zapach, który wdarł się do mojego nosa, od razu wywołując u mnie niepokój. Mocno zaciągnąłem się powietrzem, próbując odczytać, co się działo, ale to nie była zwykła przypalenizna, jakich wiele zdarzało się w kuchni. To było coś gorszego, coś, co budziło we mnie niepokój. Przerażenie. I to nie było jedynie zapachem, to coś, co czaiło się w powietrzu, jak nieznane zagrożenie.
Rozejrzałem się po pokoju. Wszystko było na swoim miejscu, ale nie czułem się spokojny. Thomas jeszcze spał. Jego oddech był nierówny, jakby śnił coś złego, coś, co sprawiało, że nie mógł odpocząć. Jego ciało było spięte, a twarz zaciśnięta w grymasie. Zaczynałem się martwić.
Podszedłem do niego, lekko potrząsając jego ramieniem.
— Wstawaj — powiedziałem cicho, choć sam byłem zaniepokojony. Coś w tym wszystkim było nie tak. To czułem. Chciałem wierzyć, że to tylko zwykłe przypuszczenie, ale mój instynkt podpowiadał mi, że nie jest to zwykła rutyna.
— Nie — mruknął, nie otwierając oczu. Jego głos był stłumiony, jakby znajdował się w jakiejś odległej rzeczywistości. Chciałem go obudzić, ale nie mogłem pozbyć się wrażenia, że czuł to samo, co ja, choć nie mówił o tym głośno.
— Thomas, wstawaj, bo coś się pali! — krzyknąłem, teraz już bardziej stanowczo, czując, jak strach zaczyna paraliżować moje myśli. Strach, który na chwilę zagłuszył zdrowy rozsądek, a jedynym, co mogłem zrobić, było działać.
Thomas wreszcie otworzył oczy, zmrużone, jakby nie do końca wierzył w to, co mówię. Jego wzrok był zamglony, jakby przez chwilę nie rozumiał, co się dzieje, jakby był jeszcze w innym świecie.
— Co się pali? — zapytał, wciąż zaspany, ale jego głos, choć cichy, stał się bardziej wyrazisty, jakby dostrzegał we mnie coś, czego wcześniej nie zauważył. Moje serce zabiło szybciej. Strach nie opuszczał mnie ani na moment.
— Nie czujesz? — odpowiedziałem cicho, przerażony, próbując nie brzmieć na tyle panikująco, by Thomas poczuł się jeszcze gorzej. Mimo wszystko musiałem wyjść. Musiałem sprawdzić, co się dzieje. Wybiegłem z pokoju, nie czekając na jego odpowiedź, i przyłożyłem ucho do drzwi.
Z kuchni dochodziło coś, co brzmiało jak… mruczenie? To było dziwne. Mieszanka jakiejś nieznanej pieśni i dziwnych dźwięków, jakby ktoś próbował zaśpiewać coś w sposób, który nie był do końca ludzki. A potem… muzyka. Zaczęła do mnie dochodzić w słabej, stłumionej formie, ale nie była to zwykła melodia. Czułem, jak moje serce bije szybciej, bo coś w tym dźwięku było niepokojącego, coś, co wzmagało moje poczucie zagrożenia.
— Co to za mruczenie? — zapytał Thomas, wstając z łóżka i podchodząc do drzwi. Jego głos brzmiał bardziej poważnie, jakby nie tylko mnie zauważył, ale i on poczuł ten sam niepokój.
— To… ona śpiewa — odpowiedziałem, choć nie byłem pewny, czy to w ogóle była muzyka. Głos brzmiał dziwnie, jakby nie należał do żadnego człowieka, jakby płynął z innego wymiaru. Ale nie mogłem tego wykluczyć. Zatrzymaliśmy się na chwilę, nasłuchując. Dźwięk stawał się coraz bardziej wyraźny. Wtedy usłyszałem słowa. Znałem je, choć nie chciałem ich słyszeć. Brzmiały jak strzały w ciemności, jakby miały nas pochłonąć.
„Jak anioła głos, usłyszałem ją, Powiedziała patrz, tak to On, Na rozstaju dróg, stoi dobry Bóg, On wskaże Ci drogę.”
„Już pod koniec dnia, widzę obraz Twój, Widzę dłonie, czuję serce, to ideał mój.”
Te słowa nie brzmiały jak zwykła pieśń. Brzmiały jak coś, co miało w sobie moc, coś, co mogło przekroczyć granice rzeczywistości. Słowa te były pełne tajemnicy i grozy, jakby za każdą nutą czaiło się coś nieuchwytnego, coś, czego nie da się opisać, ale co czujesz, gdy je słyszysz.
Cisza. Ale ta cisza była zbyt gęsta, by była spokojna. Z każdą sekundą wzbierał we mnie strach, który zaczął przenikać przez moją skórę, jakby to nie był zwykły lęk, a zapowiedź czegoś, czego nie chcę poznać.
I wtedy usłyszeliśmy głośny, wściekły dźwięk dzwonka. Był jak uderzenie pioruna, rozrywające powietrze, pełne mocy i przerażenia. Dzwonek wydzierał się z głębi tej ciszy, przywodząc na myśl odgłos nadchodzącego kataklizmu.
— WSZYSCY DO MNIE! — usłyszeliśmy ten przeraźliwy głos. Jego echo uderzyło w nasze serca, powodując, że cała krew odpłynęła mi z twarzy. To nie był zwykły rozkaz. To było wezwanie, które wypełniało nas strachem, jakby miało rozbić naszą rzeczywistość na kawałki. Wysokie tony jej głosu przeszyły mnie na wskroś. Wydawało mi się, że widzę błysk w jej oczach, coś, co nie było ludzkie, a raczej… nieludzkie.
— Axel — szepnął Thomas. Jego głos był cichy, ale w jego oczach dostrzegłem strach, którego nie dało się ukryć. Chciałem go uspokoić, ale nie byłem w stanie.
Spojrzałem na niego. Zauważyłem, że drży. I to nie był tylko strach przed nieznanym. To była panika. Zaczynałem rozumieć, że myślał o tym samym, co ja.
— Nie bój się — odpowiedziałem, choć sam czułem, jak w moim żołądku rośnie napięcie, jakby w każdej chwili miało wybuchnąć coś, co na zawsze zmieni nasze życie. Chciałem go uspokoić, ale nie wiedziałem, jak. Zanim zdążyłem dodać coś więcej, otworzyłem drzwi.
Na korytarzu stała ona. Nasza nowa opiekunka. Pani Claudia.
I w tej chwili zrozumiałem, że to, co czuję, nie jest zwykłym strachem. To był strach przed tym, co ma nadejść.
— No nareszcie! — krzyknęła, a jej głos był niczym dźwięk kamieni spadających w pustkę. Zatrzęsłem się, chociaż próbowałem tego nie pokazać. Czułem się jakbyśmy stali na krawędzi, nie wiedząc, co czeka nas po drugiej stronie. I wtedy moje serce zatrzymało się na moment. Na stole stał spalony ryż. Nic, co można by było nazwać jedzeniem.
— To jest spalone — powiedziałem, nie potrafiąc powstrzymać się od wyrażenia złości.
Pani Claudia patrzyła na mnie przez chwilę, a jej twarz zmieniła się w maskę wściekłości. Jej usta wykrzywiły się w cienką linię, a spojrzenie stało się zimne i twarde jak stal. Zanim zdążyłem zrobić krok w tył, jej ręka uderzyła w stół, sprawiając, że resztki ryżu posypały się na podłogę, jakby miały mnie ukarać za sam fakt, że wypowiedziałem te słowa.
— Co powiedziałeś? — zapytała, a jej głos był twardy jak lód, a zarazem pełen gniewu. Zbliżyła się do mnie, a w jej oczach dostrzegłem coś, czego nie potrafiłem zrozumieć, ale co na pewno zwiastowało nadchodzące kłopoty.
Nie zdążyłem odpowiedzieć. Pani Claudia złapała mnie za ramiona, jej palce wbiły się w moją skórę, a ja poczułem, jakbym stawał się coraz mniejszy. Wyrwałem się z jej uchwytu, ale nie byłem w stanie wydobyć z siebie żadnych słów. Moje serce biło jak szalone, a strach zaczął paraliżować moje ciało.
— Ty gówniarzu, myślisz, że możesz oceniać, co ja tu gotuję? — jej głos był głośny, a słowa cięły powietrze, jakby były bronią. Jej twarz zbliżyła się do mojej, a ja poczułem oddech pełen gniewu i złości.
— P-Przepraszam — wydusiłem z siebie, choć nie czułem, że to będzie miało jakiekolwiek znaczenie. Chciałem uciec, chciałem po prostu zniknąć, ale coś w moim wnętrzu mówiło mi, że to nie będzie takie proste. To nie był tylko strach przed karą. To było coś, co wydawało się nieuniknione.
Claudia spojrzała na mnie przez chwilę, jakby czekając na moją odpowiedź, ale widziałem, że nie oczekiwała przebaczenia. Była zbyt pewna siebie, zbyt przekonana o swojej władzy nad nami.
— Przepraszam? — powtórzyła, a jej usta wykrzywiły się w szyderczym uśmiechu. — To się nie będzie liczyło. Wiesz, co ci zrobię?
Zanim zdążyłem zareagować, jej ręka ponownie uniosła się w moją stronę. Czułem, jak wszystko wokół mnie zaczyna się kręcić, jakby świat zatrzymał się w martwym punkcie.
Zrozumiałem, że sytuacja wymyka się spod kontroli, i że nie będę w stanie tego tak po prostu przejść. Czułem, jak moja własna siła woli zaczyna słabnąć pod naporem tego, co się działo. Moje ciało stało się ciężkie, a myśli coraz bardziej mętne.
Poczułem, jak jej dłoń zaciska się na moim ramieniu i w jednej chwili wyrzuca mnie na twardą podłogę. Upadłem z impetem, czując, jak ból przeszywa całe moje ciało. Plecy zderzyły się z twardą powierzchnią, a łzy momentalnie zaszły mi w oczach.
Byłem kompletnie bezsilny — jakby każda część mojego ciała, moje serce, umysł, wszystko to, co do tej pory mnie trzymało, właśnie pękło. Nie wiedziałem, co dalej. Ból nie ustępował, a ja nie miałem sił, by się podnieść. To było jak pułapka, z której nie mogłem uciec. Czułem się, jakby wszystko dookoła mnie wkrótce się zawaliło, a jedyną rzeczą, która mi pozostała, było to uczucie totalnej beznadziei.
𝑅𝑜𝑧𝑑𝑧𝑖𝑎ł 2
♠ „𝒯𝒶𝓁𝒾𝒶 𝓀𝒶𝓇𝓉” ♠
„Następnym razem, gdy zobaczysz kogoś i pomyślisz, że to tylko alkoholik lub narkoman, zatrzymaj się.
Po prostu rozważ okazanie odrobiny współczucia i szacunku.
To byłoby moje ostatnie przesłanie.”
— Victoria Mary Clarke, wdowa po Shane MacGowan
𝓢𝓾𝓼𝓪𝓷
Czasami zastanawiam się, po co mam taką rodzinę, dlaczego nie inną. Odpowiedź jest prosta — rodziny się nie wybiera. Ale czasem wolałabym mieć wybór. Wolałabym żyć w innej rzeczywistości, w której ludzie potrafią mnie zrozumieć, w której nie jestem tylko dodatkiem do idealnego obrazu, którym chcą się chwalić. Czasami czułam, jakby moje życie było jak obrazek na ścianie — piękny, ale pusty w środku.
Mój dom to w zasadzie pałac, pełen marmurów i kryształowych żyrandoli, a jednak najbardziej odczuwalnym dźwiękiem była cisza. Czasami aż bolała. Kiedy dorastałam, wszyscy wokół mnie uczyli mnie, że życie to jedno wielkie przedstawienie.
I choć potrafiłam udawać jak najlepiej, w głębi serca marzyłam o prawdziwej więzi. O prawdziwej rodzinie.
Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz poczułam się kochana, doceniana. A może nigdy tego nie czułam? Moje myśli zawsze krążyły wokół tej samotności, którą nie dało się zamaskować żadną z tych sukienek, które tak skrupulatnie dobierała mi matka, ani żadnymi bankietami, które były pełne ludzi, ale w których nikt mnie nie widział. Wciąż myślałam o tym, że jestem tylko lalką, ozdobą do stołu, której nikt naprawdę nie dostrzega.
Amber, moja siostra, była moją jedyną nadzieją. Choć miała swoje problemy, rozumiała mnie jak nikt inny. Od zawsze była dla mnie podporą. Często uciekałyśmy razem, w te chwile, kiedy udawaliśmy, że wszystko jest w porządku, choć świat wokół nas dawno się rozpadł.
Rodzice byli zbyt zajęci swoimi interesami, ich prawdziwymi pasjami, aby zauważyć, że ich córki naprawdę się potrzebują. I nie chodziło tu tylko o to, że byli bogaci, że posiadali wszystko, czego pragnęli. Ich życie było pełne iluzji, w których my, dzieci, byłyśmy tylko dodatkiem. Czułam, że nie jestem nikomu potrzebna. Ani ojcu, ani matce. Ani tej całej ferajnie ludzi, którzy wchodzili i wychodzili z naszego życia, jak postacie w sztuce.
Ale wtedy, w jednym z najciemniejszych dni, coś się zmieniło. Moje życie miało się obrócić o 180 stopni.
𝓟𝓻𝔃𝓮ł𝓸𝓶𝓸𝔀𝓪 𝓒𝓱𝔀𝓲𝓵𝓪
Tamtego dnia była zwykła kolacja, a jednak atmosfera w domu była dziwnie napięta.
Czułam, jakby coś się zbliżało, ale nie potrafiłam tego nazwać. Miałam ochotę uciec, zapomnieć o wszystkim, zniknąć w tłumie, w którym nikt by mnie nie widział. Ale nie mogłam. Musiałam stawić czoła tej rzeczywistości. Tylko że rzeczywistość, w której żyłam, nie była żadną rzeczywistością. To była fikcja.
— Susan, idź do swojego pokoju — powiedziała matka, a jej ton był jak zwykle pełen ironii i niechęci. Z każdą chwilą coraz bardziej denerwowała mnie jej bezduszność. Jako dziecko chciałam w końcu poczuć, że mam wartość, że w końcu ktoś mnie zauważy.
— Dlaczego? — zapytałam, mając nadzieję, że może tym razem coś się zmieni.
— Bo przychodzi Linda. — odpowiedziała matka, a mnie znowu zalała fala irytacji. Co mnie obchodzi jej przyjaciółka? Dla mnie była tylko kolejną osobą, która wchodziła do naszego domu, udając, że wszystko jest w porządku, że żyjemy w świecie pełnym blasku, gdzie szczęście jest na wyciągnięcie ręki.
Chciałam zostać. Miałam dość tego udawanego świata, tych pustych uśmiechów, z którymi wszyscy się spotykali. Chciałam pokazać, że nie jestem tylko biernym elementem tej całej sztucznej rzeczywistości. I wtedy stało się coś, czego się nie spodziewałam. Wstałam i poszłam w stronę Lindy.
— Susan, miło mi. — powiedziała Linda, ale jej zdziwiony wzrok mówił wszystko. Matka tylko spaliła się ze wstydu. A ja poczułam coś, czego nie doświadczyłam od lat — satysfakcję.
— To ty masz córkę? — zapytała Linda. W tym momencie poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi kamień z serca. Moje życie nie jest jej teatrem. I po raz pierwszy w życiu poczułam, że mam coś do powiedzenia.
— I to już 8 lat — odpowiedziałam z ironicznym uśmiechem, patrząc na matkę, której twarz stała się blada. Moje słowa wybrzmiały głośno w tym pustym domu, a ja poczułam, jakby w końcu ktoś naprawdę usłyszał mój głos.
𝓤𝓬𝓲𝓮𝓬𝔃𝓴𝓪 𝔀 𝓜𝓾𝔃𝔂𝓴𝓮̨
Po tej wymianie słów zamknęłam się w swoim pokoju, ale nie czułam się już samotna. Choć wiedziałam, że za chwilę zapłacę za to, co zrobiłam, teraz czułam, jakby we mnie zrodziła się jakaś siła. Siła, która miała w końcu wyzwolić mnie z tego więzienia, w którym spędziłam całe życie.
Mój pokój stał się moją twierdzą, miejscem, w którym mogłam przynajmniej przez chwilę być sobą. Tam nie było matki, nie było tego fałszywego świata, który stawiał mnie na piedestale, ale nigdy nie dawał mi prawdziwego szczęścia.
Wzięłam telefon i zadzwoniłam do Amber. To była moja siostra. Zawsze mogłam na nią liczyć.
— Halo? — usłyszałam jej głos, a serce na moment zabiło mi szybciej.
— Hej, co robisz? — zapytałam.
— Jadę autem, młoda. — odpowiedziała, a ja poczułam ulgę. Wiedziałam, że ona jest blisko, nawet jeśli odległość dzieliła nas fizycznie.
— Tęsknię, siostro… — wyszeptałam, a ona zaśmiała się przez telefon.
— Jak tęsknisz, to włącz sobie naszą piosenkę. — odpowiedziała, a ja poczułam, jak łzy cisną się do oczu. To była nasza piosenka. Piosenka, którą zawsze słuchałyśmy, kiedy było nam źle, kiedy świat wydawał się nie do zniesienia.
— Już to robię… — odpowiedziałam, włączając ją. Zanim zdążyłam się zorientować, muzyka wypełniła przestrzeń, a moje serce zaczęło bić w rytm tych słów, które mówiły mi wszystko to, czego nie potrafiłam wyrazić.
I choć wciąż byłam w tej samotnej rzeczywistości, w której wszystko wydawało się nieprawdziwe, poczułam w tym momencie, że mam coś, co naprawdę jest moje — wspomnienie, które łączyło mnie z Amber, coś, co dawało mi siłę. Czułam się w tej chwili silniejsza, gotowa stawić czoła światu.
That’s true, that’s right (Uzi)
She sippin’ Moet, and yeah I swear it get her wetter
My Louboutins new, so my bottoms, they is redder
No I’m not a rat, but I’m all about my cheddar
Just talked to your homie, she said we should be together
Gave me brain, was so insane that I made her my header
If she ever call my phone you know I gotta dead her
But I like that girl too much, I wish I never met her
Now you beggin’ this a doozy
But beggars cannot be choosy
Been the queen for eight summers
Just tell them to call me Suzy
This that Nicki, this that Uzi
This Hennessy got me woozy
Broke the internet in 5411's and some Gucci
The blue ribbons eatin’ sushi
It’s that real good coochie
This that wet as Chattahoochee
Fuck all y’all like a hoochie
Givin’ them bars since the teens
I ain’t goin’ back to juvie
I am Nicki Yamaguchi
„Cause I skate with the ice
I don’t say what’s the price
Lookin’ like it’s a heist
I been winnin’ all my life
On a roll, it’s a dice
Since that Itty Bitty Piggy
Rep my city like committees
If you fucked it up with Nicki
You feel pretty fuckin’ shitty (uh)
Anyway, I’m stoppin’ bags like the TSA
Listen up you little bitches, it’s a PSA
I’m still shadin’ all these niggas, yeah the DITA way
You gotta pay me flat bread, yeah the pita way
(Woo, woo, woo, woo)
I know you’re sad and tired (yeah)
You’ve got nothin’ left to give (yeah)
You’ll find another life to live (yeah)
I know that you’ll get over it (yeah)
Dwie godziny później…
Zasnęłam w ciszy, z którą nie potrafiłam się pogodzić. Pokochałam ten moment, kiedy wszystko wokół mnie zatrzymywało się na chwilę — nieważne, jak brutalny był świat za oknem. W tych spokojnych sekundach czułam się bezpieczna, w pełni sobą. Ale wszystko to zniknęło, gdy obudził mnie głośny huk, niczym pęknięcie w moim sercu. Było to tak gwałtowne, że nie mogłam rozpoznać, czy to moje serce biło w szaleńczym rytmie, czy to otaczająca mnie rzeczywistość nagle rozsypała się w kawałki.
Wstałam niepewnie, słysząc odgłos łamiącego się szkła, który wypełniał moje uszy. Pochyliłam się, przymknęłam oczy, a kiedy je otworzyłam, ujrzałam drzwi wyleciałe z futryn, a resztki szkła rozpryskujące się po podłodze jak drobne kawałki moich myśli, które nie miały już sensu. Oddech stawał się ciężki, jakby ciążące powietrze miało mnie przygnieść. Zatrzymałam się. Czułam, jak serce wali mi w piersi, nie mogąc zrozumieć, co się dzieje.
Spojrzałam w oczy ojca. Jego wzrok był pusto-zimny, jakby od dawna stracił jakąkolwiek zdolność widzenia mnie taką, jaką byłam. Był zmęczony, wkurzony, ale… nie rozpoznałam w tym żadnej miłości. Ani czułości. W jego oczach nie było niczego, co mogłabym rozpoznać. Tylko pustka. Tylko mrok.
„Zginę, zginę jako 8-letnia Susana…”, myślałam, patrząc na niego. Serce mi zamarło, gdy poczułam, że w tej chwili żadne słowa nie miały już sensu. Żadne słowa nie miały znaczenia. Bo życie, które znałam, właśnie zaczęło się rozsypywać na kawałki.
— Tato? — zapytałam cicho, jakby moje pytanie mogło cokolwiek zmienić. Tak jakbym miała moc naprawić tę chwilę jednym słowem. Nic się nie zmieniło. Odpowiedzią była cisza. Tylko jeszcze bardziej przytłaczająca, mroczna.
Nie potrafiłam znieść tej pustki, która zalewała moje myśli. Bezradność obezwładniała moje ciało. Co się stało? Co się działo? Czułam, jak moja dusza, moje serce zaczynają szukać ucieczki, ale nie mogłam znaleźć żadnej drogi. W głowie miałam tylko jedno: Muszę uciekać.
Poczułam, jakby to był jedyny ratunek — ucieczka. Ucieczka od tych oczu, od tej pustki, od rodziny, która nie była już moją rodziną. Spojrzałam w kierunku balkonowych drzwi, czując, że każda sekunda to zbyt długo. Moje nogi były jak ołów, ale nie miałam innego wyboru. Może basen mnie uratuje. Może jeśli spadnę, woda mnie złapie. Ale nie, to było tylko kolejne złudzenie. Przypadkowy upadek. Będę musiała znów wrócić do rzeczywistości. Znowu stanę w lustrze i zobaczę siebie — Susan, prymuskę, dziewczynę, która nigdy nie może się zatrzymać. Nigdy nie może wyjść poza granice.
— Ojcze… — powiedziałam znowu, nie wiedząc, co jeszcze mogłabym zrobić, aby przerwać to milczenie.
Ale on nie odpowiedział. Jego milczenie miało w sobie coś mrocznego. Byłam w jego cieniu, nie rozumiałam, co się dzieje, co tak naprawdę czuje. To wszystko było za trudne do ogarnięcia.
Kiedy nagle matka podeszła do niego, trzymając w rękach butelkę wina, poczułam jeszcze większy strach. To było coś, czego nie rozumiałam. Ona nigdy nie piła więcej niż do obiadu. Zawsze była opanowana, elegancka, kontrolowała wszystko w domu, choć nikt nie wiedział, jak bardzo była wyczerpana. Ale teraz to wszystko zniknęło. Była tylko cieniem samej siebie.
Podniosła wzrok. W jej oczach malował się strach, który nigdy wcześniej nie widziałam. Ale nie wiem, co oznaczał. Strach przed czym? Strach przed tym, co miało nadejść? Strach przed prawdą? To wszystko wymykało się moim rękom.
Spojrzałam na telefon, serce biło mi mocniej, a dłonie drżały. Wzięłam go spod materaca. Na ekranie widniała wiadomość od Amber — wysłana dwie godziny temu. Wysyłała mi link do piosenki. Tylko piosenka. Miałam wrażenie, że nie chcę jej otwierać. Coś w tej chwili wydawało się nienaturalne.
Kliknęłam na ekran. Otworzyłam link. I wtedy wszystko stanęło w miejscu.
„Wiem, że jesteś sam,
Wiem, że masz na głowie tyle ważnych spraw.
Nie pamiętasz już, co znaczy dobry sen.
Nie masz czasu na niepewność ani lęk.”
„Wiem, że jesteś tam.
Cały dzień i noc ktoś puka do Twych drzwi.
Każdy chciałby wiedzieć, jak ma dalej żyć.
Wiem, że jesteś tam.”
To była piosenka. Nasza piosenka. Pamiętam, jak razem ją śpiewałyśmy. Jak leżałyśmy na podłodze, ściskając ręce i śmiejąc się, gdy włączaliśmy ją po raz setny. Ale teraz, gdy słuchałam jej, poczułam pustkę. Przestrzeń, która była tylko między nami, a teraz stawała się przepaścią.
„Dziś czuję, że brak mi sił.
Ten jeden raz bądź blisko mnie.
Poczuć mi daj, że to wszystko ma sens.”
Moje serce zaczęło bić tak szybko, jakby miało wyskoczyć z piersi. Poczułam, jak łzy zaczynają spływać po moich policzkach, a serce prawie pękło w połowie. Spojrzałam na rodziców. Oboje siedzieli cicho, wpatrzeni w coś, czego nie rozumiałam. Matka z rozmazanym makijażem, ojciec z rozpiętą koszulą. Ich twarze nie miały żadnej wyrazistości.
— Co to wszystko znaczy? — zapytałam, ale tym razem wiedziałam, że nie znajdę odpowiedzi. Żadne słowa nie były już wystarczające. To była piosenka, którą Amber próbowała mi przekazać, ale jej obecność już mnie opuściła.
Spojrzałam na ojca. W jego oczach była pustka. To już nie był mój ojciec. Zmienił się. Jego wyraz twarzy był jak maska, która nie pasowała do tego, co się działo. Widziałam tylko szarość. Zmartwienie. A nic więcej.
— Dlaczego ją zabraliście?! — krzyknęłam, nie wiedząc, kto to usłyszy. Oboje patrzyli na mnie, ale to już nie byli oni. To już nie była rodzina, którą znałam.
— Amber… nie może być… — wyszeptałam. Ale wszystko, co czułam, było tylko szumem w moich uszach.
Zamknęłam oczy, próbując wciągnąć powietrze, ale coś blokowało mi drogi oddechowe, jakby cała ta przestrzeń wokół mnie stała się niewidzialną ścianą, nie do pokonania. Czułam, jak powoli opadam na łóżko, wciąż trzymając telefon w dłoni. Jego ekran był już nieco zamglony od moich łez, ale ja nie mogłam się od niego oderwać. To była ostatnia rzecz, która łączyła mnie z Amber. Wszystko wokół stało się nieistotne, zbyt ciężkie do uniesienia. Zgubiłam ją. Moja siostra. Osobę, która była dla mnie wszystkim. Kiedy odeszła, nie zostało już nic.
Nie było sił, by wstać. Ani by mówić. W ustach czułam słony smak łez, które wciąż płynęły, a cała energia, którą miałam, zniknęła gdzieś w nicości. Każdy oddech, który wydobywał się z moich płuc, był ciężki, jakby powietrze miało wagę. I ta cisza — ta długa, niekończąca się cisza, która z każdą sekundą stawała się coraz bardziej przytłaczająca. Nie wiedziałam, co robić. Co zrobić w obliczu straty, która zdawała się pochłaniać mnie całą?
Pamiętam, jak kiedyś, będąc dzieckiem, wyobrażałam sobie, że jeśli zniknę na chwilę, wszystko wróci do normy. Że jeśli zamknę oczy i mocno się skoncentruję, może świat stanie się lepszy, mniej skomplikowany. Ale teraz, gdy naprawdę chciałam, by wszystko się zmieniło, nic nie miało już sensu. Amber odeszła, a ja zostałam tu, sama, bez niej. I nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak to wszystko ma wyglądać bez niej. Jak żyć, gdy nie masz już tej jednej osoby, która rozumiała cię w każdej sytuacji?
Poczułam, jak moje serce zwalnia, a w głowie zaczynają pojawiać się myśli, które były zbyt mroczne, by je wypowiedzieć. Dlaczego jej zabraliście? — wciąż krzyczałam w myślach, ale wiedziałam, że nikt nie miał odpowiedzi. Nawet moi rodzice, którzy teraz siedzieli obok, nie mieli nic do powiedzenia. Patrzyli na mnie, ale to byli obcy ludzie. Obcy w tych samych ciałach. To wszystko było nieprawdziwe, a ja nie mogłam wyjść z tej fikcji. Straciłam Amber, straciłam ją w sposób, którego nie rozumiałam.
Wciąż trzymając telefon, poczułam, jakbym była uwięziona w jakimś pustym, zimnym świecie. Chciałam poczuć jej obecność, poczuć, że nie jestem sama, że ktoś jeszcze jest tu ze mną, ale nie było już nikogo. Nie było nikogo, kto by mnie trzymał za rękę. Nie było nikogo, kto by powiedział, że będzie dobrze. Wszystko wydawało się tak martwe, tak nieprawdziwe.
Zasypiając w tej pustce, zaczęłam zdawać sobie sprawę, że nigdy już nie będę tą samą osobą. Nie było już powrotu. Ta chwilowa cisza, ta pustka, stała się częścią mnie, i w tej chwili czułam, jakby wszystko, co było przedtem, rozpłynęło się w nicości.
Zamknęłam oczy na chwilę, licząc na to, że sen mnie uratuje. Może sen przyniesie jakieś odpowiedzi, jakieś wyjaśnienie, chociaż wiedziałam, że nic nie da się naprawić. Nie mogłam cofnąć czasu. Wszystko, co mi zostało, to wspomnienie Amber i ta piosenka, która wciąż grała w mojej głowie, jakby była jej ostatnią wiadomością.
Wiem, że jesteś tam…
Te słowa wracały do mnie jak echo. Czułam je w każdej cząstce swojego ciała. Jakby Amber naprawdę była tu, we mnie, w moim sercu. I choć jej nie było, to wiedziałam, że wciąż jest obecna. W tych piosenkach, w tych wspomnieniach, w moich myślach. Ale to nie wystarczało.
Zaczęłam płakać na nowo. Bezszelestnie, jakby cała moja siła opuściła mnie na zawsze. Zgubiłam ją, i teraz musiałam żyć w świecie, który już nie miał dla mnie miejsca. A to była najbardziej przerażająca myśl ze wszystkich.
𝑅𝑜𝑧𝑑𝑧𝑖𝑎ł 3
♠ „𝑀𝓎” ♠
„Nawet nie nazywaj ich fanami.
Nie lubię tego.
Są dosłownie częścią mojego życia; są częścią mojej rodziny.
Nie uważam, że są na niższym poziomie niż ja.
Nie uważam, że jestem im równy.
Więc tak, to w zasadzie całe moje rodzeństwo.”
— Billie Eilish
𝓐𝔁𝓮𝓵
Cztery godziny później…
Dziś miałem dwunaste urodziny. Pamiętam, że kiedy rano obudziłem się w łóżku, przez chwilę miałem nadzieję, że to będzie inny dzień. Że może, w końcu, coś się zmieni. Ale nie.
To był kolejny dzień, jak każdy inny. Nie czułem żadnej radości ani ekscytacji. Zamiast cieszyć się dniem, który powinien być moim, byłem tylko zmęczony i przygnębiony. Nie obchodziły mnie moje urodziny. Były tylko datą w kalendarzu, jak każdy inny dzień spędzony w tym piekle. Zaraz po śniadaniu, które było raczej w formie jakiegoś taniego posiłku, w którym nie rozpoznawałem żadnego składnika, zabrałem się za sprzątanie.
Pani Claudia — nasza „opiekunka” — zawsze miała swoje wymagania. Musiałem myć podłogi, odkurzać i zbierać brudne naczynia, jakby to było moje jedyne zadanie. A kiedy już wydawało się, że skończyłem, nie było chwili na odpoczynek. Zawsze znajdowała coś, co trzeba poprawić. Zawsze była niezadowolona.
Tak było każdego dnia. Chciałem tylko, żeby ten dzień minął jak najszybciej. Ale tego dnia miało się wydarzyć coś, co miało mnie wciągnąć w nowy, beznadziejny krąg.
Na godzinę przed południem przyjechał psycholog. Zanim zdążyłem cokolwiek pomyśleć, znów znalazłem się w jej gabinecie, siedząc na miękkim fotelu, który niczego nie zmieniał. Był tylko ozdobą tego pustego pokoju. Pustego, bo nie czułem się w nim wcale bezpiecznie. Pani psycholog była miłą kobietą.
Wydawała się profesjonalna, ale jej spojrzenie nie dawało mi poczucia, że rzeczywiście mnie rozumie. Mówiła o wszystkim, ale nie o tym, co tak naprawdę mnie bolało. Chciałem, żeby to ona wysłuchała mnie, zobaczyła, co się dzieje w moim życiu. Ale nie wiedziałem, czy by uwierzyła. Czy by zrozumiała.
— Jak dogadujesz się z rówieśnikami? — zapytała, patrząc na mnie z uśmiechem. Jej głos był pełen ciepła, ale ja już nie potrafiłem uwierzyć w nic.
— Dobrze. — odpowiedziałem, starając się zachować spokój. To było kłamstwo. Ale to było jedyne, co mogłem powiedzieć. Inaczej nie mogłem przetrwać.
— A w szkole? — dopytała, patrząc na mnie przez okulary, które zaczynały mnie irytować.
— Może być. — odpowiedziałem, czując jak powoli zaczyna mi brakować tchu. To pytanie nie miało sensu. Niezależnie od tego, jak odpowiedziałbym, nic się nie zmieniło.
Psycholog patrzyła na mnie, jakby próbowała odczytać moją duszę. Ale jej oczy były zbyt mało uważne, zbyt powierzchowne, by dostrzec cokolwiek.
— Mało rozmowny jesteś. — zauważyła. Byłem. Ale nie potrafiłem inaczej. Cały mój świat był zamknięty w milczeniu. W tej ciszy, w której bałem się mówić o tym, co mnie przerażało.
— Jak mieszka ci się? — zapytała po chwili, nalewając sobie szklankę wody.
— Średnio. — odpowiedziałem beznamiętnie.
— Dlaczego? — zapytała, jakby w końcu zaczynała dostrzegać coś, co mogło ją zaintrygować. Nie odpowiedziałem od razu. Wiedziałem, że jeśli zacznę mówić, nie skończę. A ona wcale nie miała zamiaru zrozumieć.
— Ta pani. — wypaliłem, choć nie miałem pojęcia, jak to wyjaśnić. Pani psycholog zmarszczyła brwi, widać było, że próbowała sobie coś poukładać w głowie.
— Rówieśnicy ci dokuczają? — zapytała.
— Nie. — odpowiedziałem. Nie to było problemem. To ona była problemem.
— To w czym problem? — zapytała, jakby była całkowicie zdezorientowana. Milczałem. Czułem, że nie rozumie. Że nie będzie w stanie zrozumieć. Co mam jej powiedzieć? Że codziennie boję się wracać do domu? Że ta kobieta zamyka nas w piwnicy, bije, nie daje nam jeść? Że czasem to jedyny sposób, by wyjść z jej zasięgu? Że boję się czekać na kolejne dni tortur?
— Dlaczego się boisz? — zapytała, jakby to była kluczowa kwestia. Zerknąłem na nią, czując jak moje serce bije coraz szybciej. Nie byłem gotów, żeby mówić o tym wszystkim.
— Pani Claudia nas bije i zamyka w piwnicy. — wykrztusiłem z siebie, patrząc jej prosto w oczy. Pani psycholog zmarszczyła brwi. Po chwili pokręciła głową, jakby to, co powiedziałem, było niemożliwe do uwierzenia.
— To niemożliwe, znam Claudię długo, jest najlepsza. — odpowiedziała, a ja poczułem, jak moje serce znowu pęka. Przecież to była prawda. To wszystko działo się naprawdę. Miałem wrażenie, że nic się nie zmieni. Że ta wizyta była tylko stratą czasu. Wiedziałem, że nie uwierzyła. I to była moja porażka. Kiedy zaczęła klikać coś w komputerze, zrozumiałem, że nie jestem już w stanie jej nic wyjaśnić. Nic nie zmienię. Wiem, że nic się nie zmieni.
— Ale — przerwała mi.
— Nie ma „ale”, powiem pani Claudii, żeby lepiej nad tobą pracowała. Jeśli to wszystko, to do widzenia. — powiedziała, nie patrząc już na mnie. Zamurowało mnie. Wstałem. Myślałem, że to się nigdy nie skończy. Moje serce zabiło raz mocniej, potem zgasło.
— Co tak patrzysz? — zapytała, chyba nie rozumiejąc, jak bardzo mnie zraniła. Bez słowa wyszedłem, zatrzaskując drzwi za sobą. Szedłem na zewnątrz, czując, że serce rozrywa mi się na kawałki. Nie ma nadziei. Już nie ma nadziei.
Na zewnątrz, przed budynkiem, czekał Thomas.
Jego obecność była dla mnie ulgą. Przynajmniej nie byłem sam. Ale to nie zmieniało faktu, że nic się nie zmieniało.
— I jak? — zapytał, patrząc na mnie.
— Nic, nie uwierzyła. — odpowiedziałem cicho, nie mając już sił.
Szliśmy w stronę szkoły, nie wiedząc, co robić. Przyszłość nie wyglądała dla nas najlepiej. A sześć lat to dla nas było coś, czego nie da się znieść.
— Zostaje nam sześć lat. — powiedziałem. Brzmiało to jak wyrok.
— Nie wytrzymamy. — odpowiedział, załamując ręce.
Zatrzymaliśmy się na chwilę. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Wszyscy wokoło zdawali się nie dostrzegać naszej tragedii.
— Uciekniemy — zaproponował Thomas, patrząc na mnie z niepokojem w oczach.
— Ale gdzie i za co? — zapytałem, mimo że już wiedziałem, że nie ma sensu pytać.
— Nie wiem… — powiedział cicho, pocierając dłonią twarz, jakby szukał odpowiedzi, której nie mógł znaleźć.
— Gdybyśmy tylko zarabiali… — pomyślałem, czując jak żal zalewa mi piersi.
— Gdzie przyjmują dwunastolatków? — mruknął Thomas, patrząc na mnie z błyskiem desperacji w oczach.
Zamilkłem na chwilę. Co mogłem odpowiedzieć? To pytanie było tak puste, jak wszystkie nasze marzenia.
— Dlaczego życie takie jest… — wrzasnąłem nagle, czując, jak ogarnia mnie niekontrolowana złość. Wyszedłem na chwilę na chodnik, podszedłem do kosza na śmieci i zacząłem go kopać, starając się w ten sposób wyrzucić z siebie całe to napięcie.
— Axel, spokojnie! — usłyszałem głos Thomasa. Jego ton był łagodny, ale z jego oczu biła troska, jakby starał się dotrzeć do mnie.
— Stary, bo nas psy wezmą — dodał, wyraźnie martwiąc się, że sytuacja wymknie się spod kontroli.
— Niech mnie biorą, byle najdalej od tego kata — krzyknąłem, odwracając się w stronę Thomasa. Głos mi drżał, ale to była jedyna rzecz, którą mogłem zrobić, by wyrazić swoją rozpacz.
— To nie jest dobre rozwiązanie — rzucił, jakby próbował powstrzymać mnie przed głupotą.
— Przestań… — powiedziałem, czując, jak mój gniew zaczyna ustępować miejsca pustce, która rosła w moim sercu.
— Chodź na lekcje… — oznajmił Thomas, ale ja ledwo go słuchałem.
— Gdzieś mam tę szkołę! — warknąłem, przypominając sobie, jak codziennie muszę udawać, że wszystko jest w porządku, że żyję normalnym życiem, jakby nic się nie działo.
— Wiesz, że jak ona się dowie, to po nas — usłyszałem Thomasa, jakby nie wiedział, co z nami zrobić.
— Już jest dawno po nas — stwierdziłem, patrząc na niego z trudem. Co tu jeszcze mówić? To było nieuniknione.
— Ale nie dolewajmy oliwy do ognia — powiedział Thomas, starając się uspokoić sytuację.
Chciałem ochłonąć, ale nie potrafiłem. Wzbierało we mnie coś, co nie dawało spokoju. Te wszystkie lata w piekle.
— Pamiętasz, co nam robiła? — zapytałem, a on tylko skinął głową. Wiedział, co miałem na myśli.
— Pamiętamy, ale uspokój się — odpowiedział, próbując rozluźnić atmosferę.
— Te inne dzieci nie śpią po nocach — rzuciłem, czując, jak coś w środku pęka. W szkole, w jej rękach, byliśmy tylko numerami, bez duszy. Więc my, te zagubione dzieci, nie miałyśmy pojęcia, co znaczy „dom” czy „spokój”.
— Wyzwolimy się za sześć lat — rzucił Thomas, ale nie brzmiał na przekonanego.
— Wiesz, ile to kurwa jest? — zapytałem, zatrzymując się na chwilę.
— Wiem — odpowiedział, ale w jego głosie brzmiała ta sama beznadzieja, która biła od moich słów.
— To co, myślisz, że wytrzymamy tyle? — zapytałem, patrząc na niego z niepokojem. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, jak przetrwać przez te sześć lat.
— Damy radę — odpowiedział Thomas, ale ja tylko się zaśmiałem.
— Nie wierzę już w szczęście — oznajmiłem z goryczą w głosie, czując, że ta rozmowa nie zmienia niczego.
— Axel, uwierz — rzucił z nadzieją, ale ja już miałem swoje zdanie.
— Mam swoje zdanie, a ty swoje. I niech tak zostanie, bracie — odpowiedziałem, wbijając wzrok w ziemię.
I tak szliśmy. Przechodziliśmy obok pustych sklepów, zasłoniętych okien, próbując w tej ciszy znaleźć choćby małą nadzieję. Jednak w środku wiedzieliśmy, że wszystko, co mamy, to siebie. Tylko siebie. I że musimy walczyć o każdy dzień.
Sześć godzin później…
Skończyliśmy lekcje. Oczywiście, najchętniej siedziałbym tu jeszcze przez kolejne dziesięć godzin, wpatrując się w kartki książek, które nic dla mnie nie znaczyły, w ciszy, która wydawała się nieosiągalna w naszym codziennym życiu.
Ale nie mogliśmy tu zostać, musieliśmy wracać — wracać do piekła, które nas czekało po każdym dzwonku, który oznaczał koniec lekcji i początek koszmaru.
— Thomas, a może pójdziemy do sklepu? — zapytałem, mając nadzieję na choć chwilę oderwania się od rzeczywistości.
Chłopak spojrzał na mnie z uśmiechem, takim, który zawsze miał, gdy na chwilę zapominał, gdzie jest. Zawsze potrafił się uśmiechać, nawet gdy serce miało wrażenie, że zaraz pęknie. To dlatego ceniłem go jak brata. Choć przybył do naszego bidula dopiero cztery lata temu, od razu stał się kimś wyjątkowym. Początkowo traktowałem go z rezerwą, jako kolejne „dziwne dziecko”, które trafiło do naszej grupy. Ale z czasem, odkrywałem w nim coś więcej — chłopaka, który tak jak ja, miał dość tego świata, ale wciąż potrafił wierzyć, że życie może dać coś dobrego. A dla mnie, to wystarczało.
W naszym małym świecie Thomas był tym, który przypominał mi, że może kiedyś, jeśli się postaramy, uda się nam wyrwać. Wyjść z tego piekła. Wyjść z bidula.
— Ej, a masz kasę? — zapytał nagle, przerywając moje rozmyślania. Spojrzałem na niego, wyciągając ręce w geście bezradności.
— Fak, nie mam — odpowiedziałem, czując, jak ciężar rzeczywistości opada na moje ramiona. A Thomas tylko westchnął, podnosząc ręce.
— To musimy wracać do bidula — oznajmił, jakby nie było innego wyjścia. Po chwili spojrzałem na niego i przytaknąłem, choć nie chciałem wracać, nie chciałem wracać do tej okrutnej rzeczywistości. Ale nie było wyjścia. Byliśmy zmęczeni, głodni, ale wiedzieliśmy, że bidul czekał na nas z kolejnymi obowiązkami.
Znowu praca, znowu tortury w postaci zmywania naczyń, układania ubrań, a wciąż ta okropna kobieta, której nie sposób było nazwać matką.
Ta „nauczycielka”, jak ją nazywaliśmy, nigdy nie widziała w nas nic więcej niż tylko narzędzia do pracy. Często patrzyła na nas z pogardą, jakby byliśmy tylko zbiorem kłopotliwych dzieciaków, które przeszkadzają jej w codziennym życiu. Nigdy nie pozwalała nam po prostu odpocząć. Była okropna — dla niej nasz ból był melodią, dla niej nasze łzy były tylko kolejnym dowodem na to, że jest władzą, a my jesteśmy tylko robakami, które musi trzymać w ryzach. Czasami ciągnęła dziewczyny za włosy, patrząc, jak piszczą, jak walczą o oddech. Była dla nas jak więzienie.
Im dłużej żyłem w tym bidulu, tym bardziej widziałem, jak ciemne stają się nasze dusze. Czasami miałem wrażenie, że świat już nigdy nie odzyska kolorów, jak kiedyś.
Zamiast cieszyć się dzieciństwem, musiałem nauczyć się, jak przeżyć kolejne dni. Każdy z nas w tym miejscu stawał się kimś innym. Kiedyś byliśmy dziećmi pełnymi marzeń, a teraz… teraz nie mieliśmy nic poza bólem i strachem.
Piętnaście minut później…
Wróciliśmy do bidula, rzuciliśmy plecaki na podłogę. I tak jak zawsze, ta kobieta siedziała na fotelu i czytała gazetę. Nie spojrzała na nas nawet raz. Po prostu tam siedziała, jakbyśmy byli powietrzem, jakbyśmy nie istnieli. I tak miało być. To był jej sposób na życie — ignorować nas, zrzucać na nas całą odpowiedzialność, traktować jak ludzi, którzy nie zasługują na szacunek.
W kuchni, jak zwykle, leżały pełne zmywania naczynia. Spojrzałem na Thomasa, a on odwzajemnił to spojrzenie. Wiedzieliśmy, że znowu będziemy musieli to zrobić. Podwinęliśmy rękawy i zaczęliśmy zmywać, w ciszy, bo rozmowa nie miała sensu. Później, po kilku minutach, już było z górki. Chociaż… dla nas każda minuta spędzona w tej kuchni była jak wyrok.
— W lodówce macie jajka — usłyszeliśmy nagle, głos tej okropnej kobiety, która do tej pory nie była w stanie spojrzeć na nas inaczej niż przez pryzmat swoich oczekiwań. Znowu poczułem, jak coś mi się cofa w gardle. To było silniejsze niż ja.
— Dobrze — odpowiedziałem cicho, a Thomas tylko skinął głową, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Wiedziałem, co muszę zrobić. Wziąłem jajka, masło, patelnię, i zaczęliśmy robić coś, co choć trochę przypominało jedzenie. Nawet nie wiedziałem, czy to w ogóle było jajecznicą, ale nie miało to znaczenia. Musieliśmy to zrobić, żeby przeżyć.
Kiedy skończyliśmy, położyliśmy jedzenie na talerzach i zjedliśmy przy blacie kuchennym, bo do stołu nie było nam wolno podejść. To była nasza codzienność — stać przy blacie, patrzeć na siebie w milczeniu i jeść to, co mogliśmy. Nasze głowy były pełne myśli, pełne pytań, ale w bidulu nie było miejsca na takie rzeczy. Tam liczyło się tylko przetrwanie.
Wtem, usłyszeliśmy dzwonek telefonu. I jak zawsze, nasza opiekunka odebrała. Nie zważając na nas, rozmawiała, jakbyśmy nie istnieli.
— Tak, przywieźcie go — usłyszałem. Znowu wymieniłem spojrzenie z Thomasem. Coś się zmieniało, coś, czego się obawialiśmy.
— Ktoś będzie nowy? — zapytał Thomas, a ja wzruszyłem ramionami. Czułem, że to kolejny cios.
— Chyba tak — odpowiedziałem cicho, nie patrząc na nic, co działo się wokół nas. Kobieta wciąż siedziała na swoim fotelu, jakby była poza wszystkim. Potarła skronie, a potem odwróciła wzrok, a nasze spojrzenia się spotkały.
— Czego się gapisz? — warknęła, a ja aż się zakrztusiłem. Po raz kolejny poczułem, jakby cała ta rzeczywistość była jak zły sen, który nigdy się nie kończy.
— Przepraszam, już idę — powiedziałem, starając się unikać jej wzroku. Umyłem talerz, a ona tylko patrzyła na mnie z pogardą.
— Nie pokazuj się do wieczora, i zróbcie miejsce u siebie, dołączy jakiś chłoptaś do nas — oznajmiła. I tak znowu nasze życie miało się zmienić. Kolejne biedne dziecko, które trafi do tego piekła.
Bez słowa pobiegliśmy z Thomasem do naszego pokoju. Musieliśmy przygotować miejsce dla nowego dziecka, jakby nasze życie miało jakiekolwiek znaczenie.
To był tylko kolejny dzień w naszym życiu. Tylko kolejna próba, by przeżyć. Ale wiedzieliśmy, że jeśli nie wytrzymamy, nie będzie nikogo, kto by nas uratował. Pozostawali tylko my i nasza walka z tym, co nienawidzone i nieznane. Byliśmy tylko dziećmi wśród potworów, które karmiły się naszymi łzami i strachem.
𝑅𝑜𝑧𝑑𝑧𝑖𝑎ł 4
♠ „𝒞𝑜ś 𝓈𝒾ę 𝓀𝑜ń𝒸𝓏𝓎, 𝒶 𝒸𝑜ś 𝓏𝒶𝒸𝓏𝓎𝓃𝒶” ♠
.”Nie ma nic gorszego od bycia samotnym w związku.
Tragedią są chwile, w których liczysz na odrobinę ciepła i miłości, a dostajesz chłód i ciszę.
Momenty, w których liczysz na obecność, a dostajesz pustkę.
Czas, w którym liczysz na wsparcie, a musisz radzić sobie z wszystkim samemu.”
𝓢𝓾𝓼𝓪𝓷
W życiu zdarzają się dramaty, upadki, tragedie — takie jest życie każdego z nas. Mamy zakodowane w głowach pewne schematy. Od dziecka uczymy się, poznajemy nowe rzeczy, staramy się zrozumieć, dlaczego coś dzieje się tak, a nie inaczej. Dorastamy, przechodzimy przez szkoły średnie, a życie toczy się dalej. Jedni idą przez nie jak po różach, a inni nieustannie napotykają kłody pod nogami.
U mnie zawsze wydawało się, że wszystko jest w porządku, aż do momentu, kiedy ojciec pojawił się w moim pokoju i oznajmił:
— Amber nie żyje.
Te słowa szumiały w mojej głowie jak fale u brzegów morza. Nie chciałam nawet dopuścić do myśli, że moja ukochana siostra zginęła, zwłaszcza po tym, jak zakończyła połączenie. Dlaczego spowodowała wypadek? Przecież mówiła, że przyjedzie. Nikt nie miał odpowiedzi. W samochodzie oprócz Amber nie było nikogo. Kierowca tira twierdził, że sama wjechała mu pod koła, jakby była w transie. Dodał, że jej wzrok był pusty, nie wyrażała żadnych emocji, jakby już dawno stała się aniołem.
Rodzice oczywiście zapijali się do nieprzytomności, nie mogli pojąć, że stracili Amber. Nie, nie byłam centrum ich świata, ale ja jeszcze żyłam. Odtrącili mnie jak psa. Nie potrafiłam już myśleć, czułam, jakbym się dusiła. Musiałam ochłonąć, więc zeszłam z łóżka, zabrałam telefon i słuchawki, a potem powoli zeszłam na dół.
Widziałam, jak rodzice spali przy stole, a tak naprawdę nawet nie zajmowali się firmą. Wszystko splajtowało, zostaliśmy nikim. A gdy pytałam matkę, co jest do jedzenia, odpowiadała mi, że suchy chleb w chlebaku, i to wszystko.
Moje życie zamieniło się w chaos, pustkę. Od śmierci Amber minęło już tysiąc czterysta sześćdziesiąt dni. Każdy dzień odliczałam, nie wiem po co — może po to, by zawsze pamiętać, że te dni już nigdy nie wrócą.
Kiedy wyszłam po cichu z domu, założyłam słuchawki i zaczęłam słuchać utworu Birdy — „Not About Angels”.
We know full well there’s just time.
So is it wrong to dance this line?
If your heart was full of love,
Could you give it up?
„Cause what about, what about Angels?
They will come, they will go, make us special.
Don’t give me up.
Don’t give…
Me up.
How unfair it’s just our love.
Found something real that’s out of touch.
But if you’d search the whole wide world.
Would you dare to let it go?
Zaczęłam śpiewać coraz głośniej, i głośniej, bo już nie zostało mi nic.
„Cause what about, what about Angels?
They will come, they will go, make us special.
Don’t give me up.
Don’t give…
Me up.
„Cause what about, what about Angels?
They will come, they will go and make us special.
It’s not about, not about Angels.
Angels.
Krzyczałam i płakałam wniebogłosy, aż w końcu spojrzałam na most. Zaczęłam iść w jego stronę, podziwiając widok. Woda mieniła się w promieniach zachodzącego słońca. „Amber zawsze pięknie rysowała zachody,” pomyślałam, a uśmiech przez łzy pojawił się na moich ustach.
— Tęsknię… — wyszeptałam cicho, a samotna łza spadła na policzek.
Czułam, jakby ktoś wyrwał mi serce, a potem cisnął je w tą wodę.
Czułam się niepotrzebna, nie mogłam spojrzeć w swoje odbicie.
To ja ją zabiłam.
Gdybym wtedy nie zadzwoniła, ona by żyła. Byłaby tu, a teraz jej nie ma, nie będzie już. Nie zaśpiewa mi swojej ukochanej piosenki, nie nakrzyczy na mnie, gdy coś zepsuję.
Cholera, dlaczego to wszystko jest takie trudne?
Patrząc w wodę, miałam wrażenie, że widzę ją. Ale gdy odwróciłam głowę w prawo, dostrzegłam rodzinę: mamę, tatę, dziewczynkę i chłopca.
Szli razem, szczęśliwi, a ja stałam na moście i patrzyłam na nich zapłakanymi oczami. Kurwa, nigdy nie miałam tak z moimi rodzicami.
Przecież „laleczka na pokaz” nie ma prawa być szczęśliwa. Ona ma tylko uszczęśliwiać innych.
Otarłam łzy, a gdy zauważyłam, że kierują się w moją stronę, szybko oddaliłam się i poszłam na cmentarz. Był blisko.
Idąc, co chwila się odwracałam, nie chciałam, żeby to małżeństwo szło za mną. Kiedy dotarłam do cmentarza, otworzyłam furtkę, a ta zaskrzypiała.
Kiedy dotarłam do jej pomnika, zmiotłam szmatką piasek, a potem poprawiłam kwiaty. Zapaliłam znicze, które szybko zgasły, a stare wyrzuciłam.
Kiedy skończyłam, spojrzałam na imię i wizerunek siostry:
Amber Anderson
Ur. 15.11.1978 — zm. 05.12.2000
Żyła 22 lat.Na zawsze w naszych sercach.
Byłam sama na cmentarzu, jak zawsze. Zawsze wybierałam się tutaj, mimo że wiedziałam, że to miejsce nigdy nie da mi ukojenia. Grobów było wiele, ale tylko jeden był dla mnie najważniejszy. Grób Amber. Mojej siostry. I chociaż minęły cztery lata, czas wciąż miał dla mnie inną miarę. Nie chodziło o to, że nie próbowałam żyć dalej, ale bez niej nic już nie miało sensu. Śmierć Amber miała w sobie coś, co zmieniło wszystko. Bez niej stałam się… inną osobą. Czymś, co nie pasowało do tego świata.
Trzymałam w ręce zdjęcie, na którym Amber była szczęśliwa. Jej uśmiech był tym, co trzymało mnie przy życiu. Ale teraz widziałam tylko pustkę. Jakby część mnie została z nią, a reszta musiała odnaleźć siebie na nowo w świecie, który nie był już taki sam.
— Dziewczynko — usłyszałam głos, który wyrwał mnie z zamyślenia.
Zerknęłam w stronę, z której dochodził, i zobaczyłam wysokiego mężczyznę w eleganckim garniturze. Był starszy, może o jakieś 20 lat. Jego twarz była nieznajoma, ale coś w jego wyglądzie, a zwłaszcza w jego oczach, przyciągnęło moją uwagę. Stał tam, jakby czekał na mnie, jakby wiedział, że tam będę.
Spojrzałam na niego z lekkim zdziwieniem. Na cmentarzu nie spodziewałam się nikogo. Byłam przyzwyczajona do samotności. Nie miałam ochoty wchodzić w żadne rozmowy, ale jednocześnie coś we mnie kazało podejść, posłuchać. Może to była ciekawość.
— Tak? — zapytałam, próbując brzmieć mniej niepewnie, niż się czułam.
Mężczyzna przyglądał mi się, jakbym była czymś wyjątkowym. To dziwne uczucie, jakby oceniał mnie pod kątem czegoś, o czym nie miałam pojęcia. Moje ubranie było starym swetrem, podartymi spodniami i zniszczonymi butami, bo nie chciałam zwracać na siebie uwagi. Z pewnością nie byłam typem osoby, którą można by pokazać w jakiejkolwiek publicznej sytuacji, ale ten mężczyzna patrzył na mnie, jakbym była kimś znanym.
— Gdzie są twoi rodzice? — zapytał spokojnym głosem.
Zamurowało mnie. Nie rozumiałam, dlaczego ten facet pyta mnie o rodziców. Zawsze miałam wrażenie, że to nie jest żadna obca sprawa.
— W domu — odpowiedziałam sztywno, choć jego pytanie wywołało w moim wnętrzu dziwny niepokój.
Przez chwilę stał w milczeniu, jakby analizował moją odpowiedź. Zauważyłam, że jego wzrok nie opuszczał mnie ani na chwilę. Wyglądał na zdziwionego moją odpowiedzią, jakby spodziewał się, że będzie coś więcej.
— Dlaczego już się nie pokazują w mediach? — zapytał po chwili.
Te słowa zabrzmiały jak zimny prysznic. Media? Tak, kiedyś byli obecni. Cała nasza rodzina była w centrum zainteresowania. Moja mama, tata, Amber — wszyscy. A teraz… ich już nie było. Nikt o nich nie pytał, nikt ich nie szukał. Po śmierci Amber, jakby stali się niewidzialni. Ale skąd ten człowiek o tym wiedział?
Moje serce przyspieszyło, ale nie chciałam tego pokazać. Musiałam zachować zimną krew, nawet jeśli nie miałam pojęcia, kim on jest.
— A co pana to obchodzi? — zapytałam, starając się, by moje słowa zabrzmiały pewnie, mimo że czułam narastający niepokój.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko, ale to był ten rodzaj uśmiechu, który nie dodaje pewności, a raczej sprawia, że czujesz się nieswojo.
— Chyba nie kojarzysz mnie — powiedział wreszcie, a ja poczułam, jak w moim wnętrzu narasta niepokój. Kto to był? Gdzieś go widziałam? Skąd go znałam?
Zaśmiałam się lekko, bo nie miałam pojęcia, kim mógł być.
— Dlaczego mam cię kojarzyć? — odpowiedziałam, nie kryjąc irytacji. To, co działo się w tej chwili, było zbyt dziwne.
On spojrzał na mnie, jakby badał każdą moją reakcję, a potem ruszył w stronę grobu mojej siostry. Moje serce zatrzymało się na moment.
— Byłem współwłaścicielem z twoim tatą — powiedział, a te słowa sprawiły, że poczułam, jakby ktoś zadał mi cios w brzuch.
Co on mówił? Współwłaścicielem? Kiedyś mój ojciec miał firmę, która była na ustach wszystkich. Po jego nagłej decyzji o wyjściu z branży, o wszystkim zapomniano. Ale nie wiedziałam, że ktoś z jego otoczenia jeszcze o tym pamiętał.
— I co z tego? — zapytałam, próbując ukryć swoje zdziwienie.
Mężczyzna milczał przez chwilę, patrząc na mnie, jakby czekał na coś, czego nie rozumiałam.
— Twój ojciec odszedł z firmy i nie powiedział nikomu dlaczego. Wszystko się skończyło — powiedział cicho, patrząc na grób Amber.
Te słowa przeszyły mnie jak zimny nóż. Czułam, jak zimny dreszcz przebiega mi po plecach. Cała ta rozmowa była jak układanka, której elementy zaczynały się łączyć w coś, czego nie chciałam zrozumieć.
— To nie moja sprawa — mruknęłam, czując się coraz bardziej zagubiona.
Mężczyzna spojrzał na mnie, jakby chciał mi powiedzieć coś jeszcze, ale zamiast tego uśmiechnął się lekko.
— Twoja Susan — odpowiedział, jakby te słowa miały sens tylko dla niego.
Zaczęłam czuć, że coś jest nie tak. Zaczęło mi się robić duszno, a moje ciało drżało, jakby to spotkanie miało coś zmienić w moim życiu.
Nagle zamilkł na chwilę, jakby nad czymś myślał. I wtedy wypowiedział słowa, które zaskoczyły mnie najbardziej:
— Amber już nie ma cztery lata — stwierdził, patrząc na grób mojej siostry.
Zamurowało mnie. Amber… cztery lata? Tak, dokładnie tyle czasu minęło od jej śmierci, ale dla mnie wciąż było to jak wczoraj.
— Co proszę? — zapytałam, czując, że zaczynam się denerwować. — Będzie pan wyliczał jej?
Mężczyzna spojrzał na mnie i wtedy padły słowa, które miały zmienić wszystko:
— Znałem Amber. Miałem być twoją rodziną.
To było jak bomba, która wybuchła w moim sercu. Miałam poczucie, że coś ważnego w tej historii mi umknęło. Ktoś, kto miał być „moją rodziną”? Ktoś, kto znał Amber?
Moja siostra… z nim?
Poczułam, jak coś zatyka mi gardło. Nie wiedziałam, czy to strach, czy żal, ale nie mogłam powstrzymać napływających łez.
— Moja siostra nie mówiła mi o panu — odpowiedziałam w końcu.
— Miałem się jej oświadczyć — wyznał.
Zamarłam.
— Wszystko dobrze? — zapytał, a ja z trudem wykrztusiłam z siebie tylko jedno słowo:
— Nie.
— To dlaczego tak reagujesz, przecież nie mogłaś przewidzieć, co będzie — powiedział, jakby próbował mnie pocieszyć, ale słowa te nie miały dla mnie żadnego sensu.
— Nie wiedziałam, przepraszam — wyszeptałam, ledwo łapiąc oddech.
A on położył pierścionek na grobie Amber. Patrzyłam na niego przez chwilę, jakby to była scena z innego życia. Z innych czasów, które nie miały już prawa się wydarzyć. Moje łzy nie przestawały lecieć, jakby nie miały końca. Wydawało mi się, że ten moment nigdy się nie skończy.
Mężczyzna stał obok, patrząc na mnie z jakimś dziwnym spokojem, jakby czekał na coś. A potem zadał pytanie, na które nie chciałam odpowiadać.
— Rodzice znoszą to? — zapytał.
Nie odpowiedziałam od razu. Zamilkłam. Wszystko, co mogłam zrobić, to spojrzeć w ziemię.
— Susan, możesz mi powiedzieć? — dodał, widząc, że nie odpowiadam.
— A co ja mam ci powiedzieć? — zapytałam cicho, wydychając powietrze przez zaciśnięte zęby.
— Co się dzieje z nimi? — zapytał, jakby chciał naprawdę zrozumieć.
— Piją ciągle… — wyszeptałam, czując, jak te słowa bolą mnie bardziej, niż mogłam się spodziewać. To nie były tylko słowa. To była prawda, która mnie raniła za każdym razem, kiedy ją wypowiadałam.
Spojrzał na mnie, jakby chciał jeszcze coś dodać, ale milczał. A ja wciąż nie mogłam uwierzyć w to, co się działo. Ten obcy mężczyzna nie miał prawa wiedzieć tego wszystkiego. A jednak miał.
— Masz, za co żyć? — zapytał nagle, jakby wyczuwał, że nie mam żadnego oparcia.
Zaśmiałam się cicho, bardziej z rozpaczy niż z radości.
— A jak myślisz? — odpowiedziałam, nie kryjąc ironii w głosie.
— Że nie — odpowiedział, a ja przetarłam twarz, próbując opanować łzy.
— Posłuchaj, Susan, może pojedziesz do mnie… — zaproponował, a ja spojrzałam na niego jak na diabła.
Co on mówił? Pojedź do niego? Ja, obca dziewczyna, mam jechać do obcego faceta? Nie miałam pojęcia, kim on był. Może to jakiś zboczeniec. Może coś gorszego.
— Nie, wracam do domu. Tobie też to radzę — odpowiedziałam zdecydowanie, czując, że muszę zakończyć tę rozmowę.
I wtedy stało się coś, czego się nie spodziewałam. Złapał mnie za rękę.
Spojrzałam w jego oczy, widząc w nich coś, czego nie potrafiłam zrozumieć. Błysk, który przeszył moje serce, sprawił, że serce zabiło mi szybciej, ale to był strach, nie żadne emocje. Czułam się, jakbym znalazła się w nieznanym miejscu, a on był jego częścią.
— Puszczaj, bo zacznę krzyczeć! — rzuciłam, wściekła i przerażona.
Zdziwił się. Tak po prostu. Patrzył na mnie, jakby nie rozumiał, dlaczego reaguję w taki sposób. Ale to była jedyna reakcja, na jaką było mnie stać.
— Jak będziesz chciała pieniądze, to dzwonisz. A jak nie, to trzymaj to — powiedział, a jego ręka wysunęła z kieszeni małe, czerwone pudełko, przewiązane czarną tasiemką.
Zamarłam, gdy zobaczyłam logo na pudełku. O&K. Miałam wrażenie, że to coś bardzo ważnego, ale nie wiedziałam dlaczego.
— Ale po co mi to? — zapytałam, nie wierząc w to, co się działo.
— Jak będziesz potrzebować cokolwiek, to sprzedasz — odpowiedział.
— Nie chcę — powiedziałam od razu, odpychając pudełko, ale on je nacisnął na moje ręce.
— Weź — dodał krótko, nie dając mi szansy na sprzeciw.
— Ale ja nie lubię przyjmować prezentów. I to od nieznajomych — warknęłam, czując, że coś w tej sytuacji jest absolutnie nie tak.
— Potraktuj to jako prezent od Amber i tyle — oznajmił, patrząc na mnie z zimną powagą.
— Ona nie żyje! — wybuchłam, jakbym chciała, by te słowa miały jakąś magiczną moc, która zakończy tę dziwną sytuację.
— No wiem, od tylu lat — odpowiedział bez emocji.
— Nie lubię gburów — syknęłam pod nosem, ale on tylko zaśmiał się, jakby wszystko było tylko zabawą.
I wtedy po raz pierwszy od dłuższego czasu, na moment, moje myśli ucichły. Spojrzałam na pudełko, a potem na grób Amber. Wzrok powoli przeniósł się na moje ręce, które trzymały ten prezent. Może to dziwne, ale coś w tej chwili kazało mi otworzyć to pudełko.
Już wiedziałam, że po tym wszystkim nic nie będzie takie samo. I że, niezależnie od tego, co się stanie, otwarcie tego pudełka będzie pierwszym krokiem w mojej nowej rzeczywistości.
Poczułam, jak serce bije mi mocniej, kiedy zdjęłam tasiemkę.
Spojrzałam na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał mężczyzna. Zniknął. Jakby rozpłynął się w powietrzu, jak sen, który nie zostawia po sobie żadnych śladów. Zastanawiałam się, czy to wszystko było tylko wytworem mojej wyobraźni, czy może coś o wiele dziwniejszego miało miejsce. Przypomniałam sobie, jak jego dłoń naciskała pudełko na moje ręce, jakby chciał, żebym sięgnęła po ten prezent, jakby wiedział, że tego właśnie potrzebuję. A jednak czułam, że to, co się wydarzyło, było czymś dużo większym, niż tylko dziwnym przypadkiem. Zanim zaczęłam zastanawiać się dalej, otworzyłam pudełko. Moje ręce drżały, jakby coś we mnie kazało mi to zrobić, mimo że podświadomie czułam, że to nie jest dobry pomysł. Kiedy wieczko pudełka uniosło się, moje oczy natychmiast zauważyły coś, czego nie mogłam pojąć — najpiękniejszy łańcuszek, jaki kiedykolwiek widziałam, oraz delikatną, ale równie zdobioną bransoletkę. Obie rzeczy były złote, wprost lśniły w blasku słońca, jakby emanowały swoją własną aurą. Łańcuszek był subtelny, a bransoletka doskonale współgrała z jego elegancją. Wydawały się być czymś więcej niż tylko ozdobami. Ich ciężar… Był nieziemski. Nie potrafiłam określić, jak wiele ważyły, ale były jak kamienie, ciężkie, jakby miały nie tylko wartość materialną, ale i symboliczną. Czułam, że w moich rękach trzymam coś, co mogłoby zmienić wszystko. Dopiero wtedy zauważyłam, że pod biżuterią ukryty był paragon. Jego obecność sprawiła, że serce zabiło mi szybciej. Przewróciłam kartkę i zaczęłam czytać. Biżuteria pochodziła z firmy „Diament”. Nic mi to nie mówiło. Nigdy nie słyszałam o takiej firmie. Nazywanie jej „Diamentem” chyba nie było przypadkowe, ale… dlaczego ja miałam mieć coś od niej?
Kiedy spojrzałam na cenę, poczułam się, jakbym została trafiona młotem. Na paragonie widniała suma — czterdziestu tysięcy złotych. Przez moment miałam wrażenie, że to jakiś żart. Niemożliwe. W ciągu tych kilku sekund całe moje życie przewróciło się do góry nogami. Nie miałam pojęcia, jak taka biżuteria mogła trafić w moje ręce, ani dlaczego ten obcy mężczyzna postanowił mi ją wręczyć. I to wszystko za darmo? Z niczego? Z jakiegoś powodu to nie miało sensu. To było jak sen, ale nie taki przyjemny. Tylko koszmar. Wciąż nie mogłam zrozumieć, dlaczego ktoś, kto mnie nie zna, miałby mi coś tak cennego ofiarować. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie powinnam od razu udać się na policję. Co jeśli to była część jakiejś większej intrygi? A co, jeśli to były pieniądze pochodzące z przestępstwa? Poczucie niepewności i strachu rosnące we mnie było przytłaczające, ale z drugiej strony nie mogłam przestać myśleć o tym, co zrobiłby ktoś inny na moim miejscu. Może to miał być znak, coś, co miało zmienić bieg wydarzeń? Jednak im więcej nad tym myślałam, tym bardziej czułam się zagubiona i osamotniona. Postanowiłam schować biżuterię do kieszeni kurtki, nie chcąc, by ktokolwiek zobaczył, co trzymam. Ostatecznie to było moje, ale czułam, że to nie jest coś, co mogłabym publicznie pokazać. Moje serce wciąż biło jak oszalałe, a myśli krążyły wokół pytania, które nie dawało mi spokoju: Dlaczego ja?
Zaczęłam wracać w stronę wyjścia z cmentarza, czując się jeszcze bardziej zdezorientowana i przytłoczona. I choć czułam, że powinnam jak najszybciej opuścić to miejsce, by wrócić do swojego „normalnego” życia, coś w moim wnętrzu mówiło mi, że to dopiero początek. Wszystko to, co się działo, miało tylko zapowiadać coś większego. Czułam to w powietrzu. Kiedy dotarłam do bramy cmentarza, zatrzymałam się na chwilę. Zanim wyszłam, spojrzałam raz jeszcze na nagrobek Amber. Po chwili wyciągnęłam rękę do kieszeni i dotknęłam łańcuszka. Był zimny, a jego ciężar wciąż mi towarzyszył. Zastanawiałam się, co to wszystko oznacza. Ktoś, kto mi go dał, wiedział coś, czego ja nie wiedziałam. Wiedział coś o mnie. O Amber. O mojej rodzinie. I kto wie, co jeszcze?
Poczułam nagły niepokój. Wiedziałam, że wszystko, co działo się od momentu spotkania z tym mężczyzną, zmieni moje życie. I nie była to myśl, która dała mi spokój. Raczej odwrotnie — coś zaczynało się dziać, coś, czego nie mogłam kontrolować. Wróciłam do domu. A tam… już czekała na mnie rozróba, która miała pokazać, jak mała i bezsilna byłam w tej grze, która dopiero się zaczynała.
𝑅𝑜𝑧𝑑𝑧𝑖𝑎ł 5
♠ „𝒟𝓎𝓁𝒶𝓃” ♠
“Wszyscy powtarzają, że miłość boli, ale to nieprawda.
Samotność boli.
Odrzucenie boli.
Utrata ukochanej osoby boli.
Zazdrość boli.
Wszyscy mylą te rzeczy z miłością, gdy w istocie miłość jest jedyną rzeczą na świecie, która przysłania cały ból i sprawia, że znowu możemy poczuć się wspaniałe.
Miłość jest jedyną rzeczą na świecie, która nie boli.”
𝓐𝔁𝓮𝓵
Zanim w ogóle się zorientowałem, co się dzieje, byłem już w drodze do łazienki, trzymając w ręku ścierkę i patrząc, jak Thomas marszczy czoło. Tak jak ja, nie miał za bardzo wyboru. Byliśmy w tym wszystkim razem, w tym cyrku, który nazywał się bidulem. Żadne z nas nie chciało kończyć dnia na karach, które były gorsze od samej śmierci. Claudia była bezwzględna. Nie miała litości. Była jak cień, który nigdy nie znikał, jak wiatr, który zrywał liście. Pojawiała się znikąd, wskazywała palcem i mówiła, co mamy zrobić, a jeśli nie spełnialiśmy jej oczekiwań, za chwilę stawaliśmy się celem jej zemsty. Jej oczekiwania były proste, ale nie dla nas. Jej dyscyplina była absolutnie niepodważalna. Ale po kolei, jak do tego doszło.
— Axel Thomas, do mnie! — usłyszałem jej krzyk. Thomas, tak samo jak ja, zareagował od razu, jak pies na zawołanie. Nie mieliśmy innego wyjścia. Wyszliśmy z naszej klitki, nasz pokój to była jakaś dziura, śmierdząca i pełna wilgoci. Ale tu, w tym miejscu, wszystko było wciąż nieco lepsze od tego, co miało się wydarzyć, kiedy tylko przekroczyliśmy próg tej łazienki.
Przekroczenie tej granicy miało swoją cenę. Nie mieliśmy szansy na ucieczkę. Sprzątanie w bidulu było jak rozgrywka, w której to my byliśmy pionkami, a Claudia rzucała kostkami. Nie szło się z nią wygrać. Zawsze wiedziała, gdzie nas dotknąć, żeby zabolało. I tak, jak w tej chwili. Umywalnia. Łazienki. Brud. Kiedy stanęliśmy przed drzwiami do łazienki, poczułem ten dziwny, nieprzyjemny zapach.
Wilgoć, grzyb, stara woda, z którą ktoś nie miał ochoty walczyć od miesięcy. Wszędzie były paprochy, stare zaschnięte plamy, jakby cała łazienka była tylko jednym wielkim wspomnieniem nieczystości. A na dodatek, jakby tego było mało, na ścianach, w różnych zakamarkach, zbierały się okropne smugi, jakby ktoś celowo chciał zrobić z tego miejsce, które nigdy nie miało być czyste.
— Świetnie. Kolejna przygoda — powiedział Thomas, przewracając oczami, ale wiedziałem, że to tylko maska. Po kilku latach spędzonych w tym piekle, zrozumiał, że tutaj nie ma ucieczki. Zaczęliśmy od kabin prysznicowych. Nie miałem pojęcia, jak to się stało, że te kabiny mogły być w tak opłakanym stanie. Wszystko było pokryte jakąś lepką warstwą, a fugi, zamiast być białe, były czarne, jakby ktoś wlał do nich farbę. Czułem, jak chemikalia parują, a ja nie mogę złapać oddechu. Zostałem zmuszony do szorowania płytek, chociaż nawet nie chciałem patrzeć na nie dłużej niż sekundę. Brud był tam zakorzeniony, jakby wciągnął się w strukturę samego domu. I to cholerne błoto, które powstawało za każdym razem, gdy próbowaliśmy spłukać powierzchnię.
— To nigdy nie zejdzie… — szepnął Thomas, przechylając głowę, jakby analizował, jak to się mogło w ogóle wydarzyć. Ale nie miał pojęcia. Myślę, że ani on, ani ja nie chcieliśmy rozumieć, co się działo w tym miejscu. Zaczęliśmy szorować baterie, ale kamień osadzał się tam, gdzie nie powinien.
Pamiętam, jak moja ręka bolała od nacisku na gąbkę, jak dłonie zaczynały trzeć o metal, ale i tak nic się nie zmieniało. Kamień. Brud. Woda, która wyglądała, jakby miała więcej zanieczyszczeń niż czystości. Mimo ostrych chemikaliów i potu, nie dawało się tego zrobić porządnie. Później przyszła kolej na umywalki.
Tam był totalny bałagan. Niezliczone szczoteczki do zębów, kubki porozwalane w każdej możliwej formie, poplamione resztkami pasty. Brud na brudzie, a wyczyszczenie tego było jak walka z niewidzialnym wrogiem. Zacząłem spłukiwać wodą, ale nie pomagało. To był koszmar, który trwał wiecznie, i niestety — nikt nie miał zamiaru zakończyć tego sprzątania szybciej.
Do uszu docierała mi muzyka. Była głośna, przerażająca. Ale nie to było najgorsze. Słowa, które z niej płynęły, były jak echa, jakby wbijały się w mózg, odbijając się od ścian. Muzyka nauczycielki… Czułem, że to nie tylko dźwięki, to coś, co miało w sobie jakąś mroczną moc. Jakby sama Claudia była częścią tej melodii, jakby jej obecność w tym domu była związana z tymi strasznymi słowami w piosenkach, które teraz unosiły się w powietrzu.
Tak, jakby ta cała sytuacja miała w sobie więcej, niż tylko błąd sprzątania. Byłem zmęczony. Czułem się, jakby moje ciało nie należało już do mnie, jakby była tylko częścią tej mechanicznej rzeczywistości. Więc kiedy spojrzałem na Thomasa, zauważyłem, że on także nie był już tym samym chłopakiem, który wchodził tu z nadzieją, że jakoś to przeżyje. W jego oczach było coś innego. Strach. Dziwne spojrzenie, jakby zobaczył coś, czego nie chciał widzieć. A ja? Ja nie wiedziałem, co o tym myśleć, bo powoli zaczynałem czuć, że w tym domu coś jest… coś, czego nie rozumiem.
I wtedy, gdy wycieraliśmy ostatnie powierzchnie, usłyszeliśmy coś dziwnego. Jakby coś przesunęło się za nami. Obróciliśmy się, ale nie było nikogo. Samo echo naszych ruchów. Ale w powietrzu coś drgało. Kiedy spojrzałem na Thomasa, dostrzegłem, że jego dłoń trzęsie się lekko, jakby czuł to samo, co ja.
— Słyszysz to? — zapytałem, nie do końca wierząc w to, co mówiłem. Ale Thomas tylko skinął głową, nie odpowiadając. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że może jesteśmy w czymś głębiej, niż nam się wydawało. I ta muzyka, która brzmiała w tle, nagle zdawała się cichnąć, jakby przenosiła nas w inne miejsce, gdzie czas był inny, a cała rzeczywistość była tylko mrocznym snem. Wiedziałem jedno — nie byliśmy tu sami.
A muzyka nie ułatwiła nam tego.
I will leave my heart at the door
I won’t say a word
They’ve all been said before, you know
So why don’t we just play pretend
Like we’re not scared of what’s coming next
Or scared of having nothing left
[Pre-Chorus]
Look, don’t get me wrong
I know there is no tomorrow
All I ask is
[Chorus]
If this is my last night with you
Hold me like I’m more than just a friend
Give me a memory I can use
Take me by the hand while we do what lovers do
It matters how this ends
Cause what if I never love again?
Verse 2]
I don’t need your honesty
It’s already in your eyes and I’m sure my eyes, they speak for me
No one knows me like you do
And since you’re the only one that matters, tell me who do I run to?
[Pre-Chorus]
Now, don’t get me wrong
I know there is no tomorrow
All I ask is
Cztery godziny później…
Gdy dotarliśmy na górę, drzwi do jadalni były już otwarte. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny, typowy dla tego miejsca.
Mimo że sprzątaliśmy cały dzień, ten zapach był nieodłącznym elementem bidulu. Na stole stał pusty talerz, ale nie zwróciliśmy na niego uwagi. Spojrzenie Thomasa i moje spotkały się w krótkim, niemym porozumieniu. Wiedzieliśmy, że coś się zmieniło. To, co miało nastąpić, nie było wcale takie, jak się tego spodziewaliśmy. W korytarzu stali chłopcy, ale to nie oni przyciągnęli naszą uwagę. Był tam ktoś inny — nowy chłopak, a jego obecność miała zupełnie inną wagę niż to, co miało się stać później.
— To jest Dylan — powiedziała Claudia z tą swoją pogardliwą miną, jakby to było coś wyjątkowego, ale cała reszta w jej głosie mówiła jedno: „I tak będziecie musieli go przejąć”. Chłopak trzymał w rękach małą figurkę, jakby nie miał pojęcia, co się dzieje wokół niego.
Jego oczy były smutne, a twarz, chociaż młoda, wyglądała na znacznie starszą. Wydawał się zagubiony. Ktoś, kto jeszcze nie miał do końca wyrobionego obrazu tego miejsca, ale jego niewinność w tym bidulu nie miała żadnej wartości. Dylan wyglądał jak dziecko, które nigdy nie zaznało prawdziwego życia. Bezbronny. Tak samo jak kiedyś ja.
— Zabierzcie go i posprzątajcie piwnicę — rozkazała Claudia, jakby to było coś oczywistego. Jakby nie widziała tego, co działo się z tymi, którzy trafiali do bidulu. Jakby nie rozumiała, że te dzieci nie potrzebują kolejnych zleceń, tylko kogoś, kto by ich zrozumiał. W jednej chwili poczułem, jak moje serce staje. Widok Dylana wcale mnie nie cieszył. Znowu miałem poczucie, że świat wokół nas to tylko cykl, w którym ciągle pojawiają się nowi, a starzy — ci, którzy przeżyli — zostają z poczuciem, że nie mają dokąd uciec.
— Chodź — powiedziałem cicho do Thomasa, czując, jak jego ręka zaciska się na moim ramieniu. Wszyscy wiedzieliśmy, co musimy zrobić, ale nie chcieliśmy tego robić. Piwnica w bidulu była najgorszym miejscem. Niczym prawdziwe piekło na ziemi.
— Dlaczego? — Dylan zapytał, patrząc na mnie tymi swoimi bezbronnymi oczami. Jego głos był cichy, pełen obaw, jakby wciąż nie rozumiał, w co się wpakował. Zawahałem się, bo wiedziałem, że prawdopodobnie się tam rozpadnie.
— Po prostu musimy — odpowiedziałem, bo wiedziałem, że nie ma sensu go oszukiwać. Piwnica była nie tylko ciemna i zimna, ale pełna starych sprzętów, które zagrażały zdrowiu. Przypomniałem sobie, jak pierwszy raz tam trafiłem — niewinny, przerażony, zdezorientowany. Wszystko było nowe, obce, a Claudia patrzyła na nas jak na robaki, które trzeba zmusić do pracy. Dylan nie powiedział nic więcej, ale widziałem, jak kurczowo trzyma w rękach tę figurkę, jakby była to jedyna rzecz, którą mógł kontrolować. Rzucił mi spojrzenie pełne pytania, a ja, jakbym czuł to w kościach, odwróciłem wzrok, żeby nie patrzeć mu w oczy. Czułem, że on nie zasługiwał na to, by być tutaj. I tak samo jak ja, pewnie nie miał wyboru.
— Dobrze, chodźmy — powiedziałem, wciągając Thomasa w stronę piwnicy. Kiedy usłyszeliśmy za sobą głośny trzask drzwi zamykających się na korytarzu, wiedzieliśmy, że nie ma już ucieczki. Piwnica była prawdziwym piekłem. Wilgoć, grzyb, zapach pleśni i kurzu. Wszystko wokół było zimne, mokre, a podłoga — stara, nieutwardzona — skrzypiała przy każdym kroku. Oświetlenie było słabe, a tylko mała, rdzawa żarówka w kącie dawała znikome światło. Stare regały pełne zakurzonych przedmiotów i zapomnianych rzeczy stały wzdłuż ścian. A w powietrzu unosił się zapach stęchlizny, który wciągał w płuca i nie chciał się uwolnić.
— Tutaj — powiedziałem, wskazując na jedną z szaf stojących w kącie piwnicy, którą mieliśmy opróżnić. Położyliśmy figurkę Dylana na stole, a potem zabraliśmy się za szorowanie starych, rdzawych narzędzi, które leżały na regałach. Cisza w piwnicy była nie do zniesienia. Jedynym dźwiękiem była nasza praca i ciche, zdławione oddechy.
— To nie będzie łatwe, co? — zauważył Thomas, przerywając ciszę. Jego głos brzmiał dziwnie obco, jakby wyczuwał, że tu nie chodzi o czyszczenie, ale o coś większego.
— Nie — odpowiedziałem, czując ciężar tego, co się działo. Chłopak w naszym wieku, nieznany, bezbronny. Kolejny wciągnięty w tę grę. Piwnica była pełna zapomnianych rzeczy, ale w pewnym momencie zauważyłem coś dziwnego. Przy jednej z półek znajdował się stary, zakurzony worek. Thomas podszedł do niego i zaczął go otwierać. Gdy tylko worek się otworzył, poczułem, jak w powietrzu zadrżało napięcie. W środku były jakieś stare dokumenty i… zdjęcia. Zatrzymaliśmy się na chwilę.
— Co to za zdjęcia? — zapytałem, nie wierząc, że znalazłem coś, co miało taką wagę. Thomas wyjął jedno z nich, po czym spojrzał na mnie z dziwnym, mrocznym wyrazem twarzy.
— To zdjęcia nas wszystkich. Ale… czemu mamy je w piwnicy? — zapytał, patrząc na mnie przerażony.
— Może to coś ważnego — odpowiedziałem, ale wiedziałem, że te zdjęcia, podobnie jak wszystko tutaj, mają swoje mroczne znaczenie. Czułem, że zaczynamy odkrywać coś, czego lepiej by było nie widzieć.
Pół godziny później…
— O Jezus, dobra, dawajcie, na szybko i lecimy spać — powiedziałem, a oni wstali, zaczęliśmy przesuwać porcelanę i szafki, niestety jedna się potłukła.
— Cholera — rzucił Thomas.
— Matko — powiedział Dylan.
— Nic nam nie zrobi — stwierdziłem hardo, a zimne powietrze przeleciało przez kark.
— Co tak stoicie chłopaki? — zapytałem, a oni milczeli.
Kurde.
— Dylan zbierzemy szkła i nic nie będzie spokojnie — dodałem i machnąłem ręką.
— Thomas co stoisz jak słup — rzuciłem śmiejąc się, a on przełknął ślinę, ja spokojnie patrzyłem na niego.
— Taki jesteś pewny? — usłyszałem za sobą ochrypły głos, zdębiałem, odwróciłem się, stała na schodach tuż za mną, wiedziałem, że zaraz oberwę, najgorsze jest to, że w rękach trzymała siekierę, chyba czas żegnać się ze światem.
Serce waliło mi w piersi jak młot, ale nie mogłem pozwolić, żeby strach mnie ogarnął. W tej chwili czułem, jakby czas zwolnił, jakby wszystkie dźwięki, wszystkie odgłosy — a nawet nasze oddechy — zostały zablokowane, skondensowane w jednym punkcie. Chciałem krzyczeć, chciałem uciekać, ale stałem tam, bez ruchu, z oczami wbitymi w Claudię, która stała na schodach. Jej oczy były jak dwa płonące węgle, zimne, bezlitosne, pełne nienawiści i pogardy.
Z każdym krokiem, który stawiała w moją stronę, czułem, jak powietrze staje się coraz bardziej duszne, jakbyśmy zamykali się w jakiejś klatce, z której nie ma wyjścia.
W rękach trzymała siekierę. Jej ostre, lśniące ostrze błyszczało w półmroku piwnicy, a ja wiedziałem, że to nie jest pusta groźba. Przez moment miałem wrażenie, że wszystko wokoło nas zamarło. Kiedy tylko przełknąłem ślinę, zrozumiałem, że nie mam wyjścia — albo teraz, albo nigdy.
— Powtórz, co powiedziałeś — jej głos był ochrypły, jakby nie mogła ukryć swojej złości. A ja… ja miałem wrażenie, że jeśli odpowiem źle, to nie będzie już dla mnie ratunku.
— Nic nie mówiłem — wydusiłem z siebie, chociaż w środku czułem, że moja odpowiedź była błędem.
Ale to, co stało się potem, było jeszcze gorsze. Ta cisza. To zimne spojrzenie. I potem — jej krok na schody. Zeszła o jeden stopień, a ja poczułem, jak moje ciało automatycznie sztywnieje. To była nieunikniona konfrontacja, coś, czego nie dało się już powstrzymać.
— Powtórz — usłyszałem, a jej głos brzmiał jak wyrok. Miałem ochotę odpowiedzieć czymś bardziej złośliwym, czymś, co by ją zdenerwowało, ale czułem, że robię to na własną zgubę.
Na tym etapie już wiedziałem, że nie mam wyboru. Jeśli teraz się poddam, to ona zgniecie mnie jak robaka. A jeśli wytrzymam, może uda się przetrwać to piekło jeszcze jakiś czas.
— Dziecko, czy ty nie rozumiesz? — zapytała, a ja musiałem stłumić w sobie odruch odpowiedzi. Czułem, jak moja krew przyspiesza, jak serce bije w rytm lęku, który spowił mnie niczym mroczny cień.
— Rozumiem — odpowiedziałem cicho, ale nie wierzyłem w te słowa. Wcale nie rozumiałem. Dlaczego ona miała nas tak traktować? Dlaczego byliśmy tylko pionkami w jej grze?
A potem to padło. To jedno pytanie, które przesądziło o wszystkim.
— Robisz ze mnie głupią? — zapytała.
I wtedy poczułem, że zaczyna się najgorsze. W mojej głowie powstała odpowiedź, pełna gniewu i pogardy, ale wiedziałem, że teraz nie czas na wygłaszanie takich słów. I chociaż miałem ochotę odpowiedzieć jej wprost, coś mnie powstrzymało. Moje ręce zaczęły drżeć, ale nie mogłem pozwolić, by to zauważyła.
— Powiedziałem, że nic nam nie zrobi — odpowiedziałem ostatecznie. Z nadzieją, że to wystarczy. Z nadzieją, że nie będzie chciała mnie sprawdzać na własnej skórze.
Zeszła o kolejny stopień, tak powoli, jakby liczyła każdy nasz oddech. Moje serce pulsowało w szybszym rytmie, a ja nie mogłem oderwać wzroku od jej twarzy. Ta kobieta była czymś więcej niż tylko opiekunką w tym bidulu. Była jakby jego samą esencją — twarda, bezlitosna, zdeterminowana, by zniszczyć wszystko, co stanęło na jej drodze.
Trzy stopnie. Jeszcze trzy i stanęła przed mną. Czułem jej oddech na skórze, a w powietrzu wisiał niepokój.
— Kim jesteś, żeby odzywać się w taki sposób? — zapytała, a ja poczułem, że moje nogi drżą. Wiedziałem, że muszę odpowiedzieć, ale… nie mogłem znaleźć słów. Kiedyś miałem w sobie bunt, kiedyś miałem odwagę, by się jej postawić. Ale teraz… teraz nie byłem pewny, czy mam wystarczająco siły, by walczyć.
I wtedy wypaliłem:
— Kim pani jest, żeby nas katować?
Jej oczy zabłysły gniewem, a ja niemal poczułem, jak ziemia się pode mną zapada. Miałem świadomość, że przekroczyłem granicę. Zawsze była ta linia, której nie wolno było przekroczyć. A ja to zrobiłem.
— Kim jestem?! — powtórzyła, jej głos przeszedł w coś w rodzaju warkotu, niepohamowanej furii. W tej chwili była gotowa na wszystko.
Poczułem coś zimnego na ramieniu, a potem ostrze wzdłuż mojego ciała. Drgnąłem, a gęsia skórka pokryła mi całe ciało. Czułem, jak zimno przenika przez skórę. W tej chwili zdawało mi się, że wszystko wokół nas zanika, zostajemy tylko my — ona, ja, chłopaki gdzieś z tyłu, a powietrze, które niemal zgęstniało.
— No niech pani odpowie, jakie to uczucie? — zapytałem, nie mogąc się powstrzymać. To pytanie zrodziło się w mojej głowie, ale wcale nie byłem pewny, czy chciałem poznać odpowiedź. Wiedziałem, że zrobiłem coś, czego nie powinienem, ale w tej chwili to było jedyne, co mogłem zrobić, by nie dać się jej złamać.
Milczała. Tylko jej wzrok, jak ostry nóż, wbijał się we mnie. Wydawało się, że nic już nie może nas uratować.
Ale wtedy usłyszeliśmy jej rozkaz.
— Idźcie na górę, zostawcie nas samych — oznajmiła, a chłopaków na pewno serce zabolało. Ale oni nie mieli wyboru. Zanim zdążyli odpowiedzieć, krzyknęła na nich:
— Nie ma ale! Wynocha już, bo jak nie to wyrzucę was do garażu!
Bez słowa, bez sprzeciwu, pobiegli po schodach, zostawiając mnie samego z Claudią.
Teraz byłem sam. Sam w tej ciemnej piwnicy, z kobietą, która miała mnie na wyciągnięcie ręki. Wiedziałem, że jej cierpliwość się wyczerpała. Wiedziałem, że czekała na ten moment, żeby mnie złamać.
Poczułem, jak moje serce bije coraz szybciej.
— Co dalej? — zapytałem, czując, że w tej chwili nie ma już odwrotu.
Claudia przyglądała mi się uważnie, lustrowała moją twarz, a potem zamachnęła się siekierą.
Czułem, jak moje życie zaczyna się kończyć.
I wtedy, w tej ciszy, z nią i z tą przeklętą siekierą, zastanawiałem się, czy jeszcze kiedykolwiek wyjdę stąd żywy.
To miała być końcówka mojego życia.
𝑅𝑜𝑧𝑑𝑧𝑖𝑎ł 6
♠ „𝒜𝒹𝑜𝓅𝓉𝑜𝓌𝒶𝓃𝒶” ♠
„Gniew, żal, złamane serce, pochłonęło mnie do takiego stopnia, że chyba zapomniałam o rzeczywistości”
𝓢𝓾𝓼𝓪𝓷
„Susan Anderson, zostawiona przez rodziców.”
Słowa te wciąż brzmiały mi w głowie, jak nieustanny, nieprzyjemny dźwięk. Zanim miałam czas sięgnąć po telefon i zamknąć stronę, te same litery i cyferki były już na ekranie komputera. A więc to ktoś wiedział. A może to ten pieprzony biznesmen? Nie, niemożliwe, to nie miało sensu. To musiał być ktoś, kto wiedział o mnie zbyt dużo.
Zostawiłam myśli o tym, w jakie cholerne ręce trafił ten artykuł, bo i tak nie miałam czasu się nad tym zastanawiać.
Wdech, wydech. I już.
Chciałam, by ten dzień przeszedł jak każdy inny, bym po prostu mogła odwrócić się od przeszłości, która zawsze trzymała mnie w szachu. Ale życie nigdy nie dawało mi takiej możliwości.
Podeszłam do blatu kuchennego. Kiedyś to miejsce tętniło życiem, pachniało świeżo zaparzoną kawą, chlebem, czymś ciepłym, co przypominało dom. Teraz nie było nic poza stertą pustych butelek, które zdawały się mówić więcej o mnie, niż o mojej matce.
Kiedy tylko sięgnęłam po kanapkę, jej głos przeszył ciszę, jakby na rozkaz. To było niesamowite, jak szybko potrafiła zniszczyć ten delikatny spokój.
— Do szkoły — warknęła, a ja aż podskoczyłam. Zawał gwarantowany. Serce zatrzymało się na chwilę, a potem zaczęło bić w panice. Jak to możliwe, że wciąż mnie to ruszało? Może przez to, że nigdy nie wiedziałam, czego się po niej spodziewać. Nigdy nie wiedziałam, kim ona jest. Była inna. Zupełnie inna niż kiedyś.
Odwróciłam się powoli, patrząc na nią. Wciąż ją rozpoznawałam, ale to nie była ta sama kobieta. To, co zostało z mojej matki, nie dało się już nazwać matką. Jej podarte ubrania, nieuczesane włosy, brak makijażu, jej oczy pełne niezrozumiałej wściekłości. Moje serce zamarło, ale czułam, że muszę odpowiedzieć. Musiałam w końcu poznać prawdę. Może zrozumiałam już, że to, co kiedyś nazywałam domem, nigdy nie było domem.
— Czemu chlejecie tyle? — zapytałam, nie wiedząc, czego właściwie oczekiwałam. Może odpowiedzi, może po prostu chcąc ją wyciągnąć z tej otchłani, w której tkwiliśmy obie. Ale jej odpowiedź była jak strzał w serce.
— A co cię to gówniaro obchodzi? Marsz do szkoły, a jak nie to pod most! — krzyknęła, a jej ton był niczym zimny nóż w plecy.
Patrzyłam na nią, jakby była obcą osobą. Co się z nią stało? Gdzie podziała się ta kobieta, która kiedyś była zimna, ale miała w sobie jakąś strukturę? Co ją zniszczyło tak bardzo? I dlaczego na mnie to wszystko spadało?
Zamiast odpowiedzieć, zadałam jedno pytanie. Może to było głupie, może nie miało sensu, ale musiałam wiedzieć. Musiałam to zrozumieć, bo w jej oczach nie widziałam matki. Widziałam tylko gniew.
— Dlaczego mnie nie lubisz? — zapytałam, nie spodziewając się żadnej odpowiedzi.
A ona… ona na mnie patrzyła, jakby mnie nie znała. Jakby moje istnienie było dla niej niczym.
— Bo nie jesteś córką twojego ojca — odpowiedziała, jakby to była oczywistość.
I wtedy to do mnie dotarło. Nie jestem jego córką.
Zaśmiałam się, choć serce mi pękało. To nie miało sensu. Nie mogłam w to uwierzyć.
— Co ty mówisz? — zapytałam, a moje serce szarpało się, jakby ktoś wyrwał je ze mnie.
— Nie jesteś jego córką — powtórzyła, a jej słowa były jak wyrok. „Nie jesteś jego córką”.
Zatrzymałam oddech. Co? Jak to? To niemożliwe. Miałam wrażenie, jakby świat zadrżał, jakby cała moja tożsamość zniknęła w jednej chwili. I wtedy ona wypluła to, co najgorsze.
— Susan, dziecko, miałam romans z jednym mężczyzną, urodziłaś się i cię wychowaliśmy.
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam. Byłam… bękartem. Bękartem, którego ojciec nigdy nie chciał. Moje życie, moje istnienie nagle straciły sens. Wszystkie te lata, wszystkie wspomnienia, które miały dla mnie wartość, teraz były niczym. W moich żyłach płynęła obca krew.
Brzydziłam się sobą.
Łzy zaczęły napływać mi do oczu, ale nie potrafiłam ich powstrzymać. Zamiast walczyć z nimi, po prostu wybiegłam z domu.
Nie patrzyłam ani w prawo, ani w lewo. Plecak na plecach, buty, które nie pasowały do mojego nastroju, ale nie obchodziło mnie to. Nie wrócę już. Po co? Po co wracać do miejsca, które nie było domem? Do ludzi, którzy nie byli moją rodziną?
Może ojciec wiedział? Może on też wiedział? I dlaczego nie powiedział mi o tym? Za kogo on się uważał? Jakim prawem trzymał przede mną tę tajemnicę?
Biegłam przez miasto, nie mając celu, nie wiedząc, gdzie mam iść. Ale nie chciałam wracać. Nie chciałam wracać do tego piekła. Nawet Amber — czy ona wiedziała o tym wszystkim? Może miała jakieś przeczucia. Może wiedziała, że jestem… inna.
Czułam, że w tej chwili nie mam już nic. Poza sobą. I to wystarczało mi tylko do jednej rzeczy — musiałam uciec.
Ale dokąd?
Na pewno, Amber sama to ukrywała, nie miałam żalu do niej, bardziej miałam do matki, bo dała pomiatać mną a dobrze wiedziała że to nie jest mój ojciec.
Zraniona, zdradzona, zrozpaczona, udałam się w stronę szkoły, nic mi już nie zostało, gdy przekroczyłam próg, spojrzałam na woźnego, patrzył na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, później zerknęłam na innych uczniów, którzy również mi się przyglądali z zaciekawieniem w tamtym momencie wystarczyła chwila, abym dostrzegła na szafce leżące artykuły z dziś, było tam to samo co dziś czytałam, żal.
Zeszłam po schodach do obskurnej szatni, następnie udałam się w wyznaczone miejsce i z ciągnęłam kurtkę, butów nie zmieniałam bo drugich nawet nie miałam, dostrzegłam również że zmierza w moim kierunku grupa dziewczyn, od razu wiedziałam ze mam przechlapane, jedna z nich była ubrana w spódnice, dwie pozostałe miały spodnie, były na maksa wymalowane, a do tego rozpuszczone włosy, na metr było czuć najdroższe perfumy. Jednak odwróciłam wzrok od nich.
Byłam już na skraju wyczerpania, emocjonalnie zdewastowana i gotowa wybuchnąć.
Słowa mojej matki wciąż brzmiały mi w uszach, a cała sytuacja z nią sprawiła, że czułam się jak nieważna, zbędna część układanki. I jeszcze ten artykuł w Internecie. Odwróciłam wzrok i zauważyłam, że te dziewczyn nadchodzi w moją stronę. To była ta grupa, którą znałam — zawsze te same twarze, zawsze te same „zabawki” do podziwiania i niszczenia.
Słowa jednej z nich, „jest nasza bidulka”, nie zrobiły na mnie wrażenia. Byłam w takim stanie, że nie miałam siły się wkurzać. Ale nie mogłam się powstrzymać.
— Czego chcesz? — zapytałam beznamiętnie, nie chcąc już dłużej trzymać tej maski uprzejmości.
Ale one niczym hieny zbliżyły się do mnie, gotowe do kolejnej zabawy. Złapały mnie, pchnęły w kierunku kosza na śmieci i wylały na mnie wszystko, co tam było. Czułam się jak popiół, jakby moje całe życie było właśnie wysypane na mnie w postaci śmieci. Upokorzenie. Żal. Wściekłość.
Nie miałam już siły walczyć. Jedyną reakcją, jaką potrafiłam mieć, było „nie popłacz się”, które jedna z nich wykrzyczała. Ich śmiech dźwięczał mi w uszach, jakby nic z tego nie miało sensu. W odpowiedzi tylko warknęłam:
— Jak masz gorszy dzień, to się wyżyj na treningach, a nie na mnie.
To była moja ostatnia deska ratunku. Chciałam przestać być tą osobą, którą one widziały, ale nie wiedziałam, jak to zrobić. Ta sytuacja miała w sobie coś z tragicznego komizmu. I wtedy przyszła ta złośliwa dziewczyna, która powiedziała coś, co dotknęło mnie najbardziej.
— Nie jesteś już znaną córeczką rodziców. Teraz media skaczą koło kogoś innego.
I wtedy poczułam, jak krew w moich żyłach zamienia się w lód. Co? Media? Moje życie stało się tak publiczne, że nawet te bezduszne osoby w moim otoczeniu wiedziały o moich problemach lepiej niż ja sama.
Kiedy usłyszałam kolejne słowa:
— Niebawem będziesz pod mostem, bo komornik zabierze wam dom, wszystko zniknęło na chwilę.
Słowa te rozniosły się w mojej głowie, jak odgłos wystrzału.
Zamarłam, patrząc na nią. Nie mogłam w to uwierzyć. Dlaczego zabierze nasz dom? Skąd ona o tym wiedziała? Moje serce zabiło mocniej, a cała ta sytuacja zaczęła przypominać mi sen, z którego nie mogłam się obudzić.
— Bo? — zapytałam.
— Bo nie opłacacie podatków — odpowiedziała, a te słowa brzmiały w moich uszach, jak wyrok.
Nagle poczułam, jak wzbiera we mnie niepowstrzymana wściekłość. Zachowałam się jak zwierzę, ale to nie było zwykłe uderzenie odwetowe. To był odruch — instynkt przeżycia. „Zamiast robić z siebie ofiarę, postanowiłam walczyć.”
Nie czułam żadnego strachu. Zamiast tego, poczułam się zainspirowana, zafascynowana i może trochę wyzwolona od tej nieustannej maski, którą nosiłam.
— Co za nie wychowana paskuda — krzyknęła jedna z nich.
— Nie wychowana? Nie, nie jestem jak wy — odpowiedziałam im, zanim odeszłam. Chciałam zakończyć tę grę. Byłam gotowa dać im więcej, niż mogły się spodziewać. I zrobiłam to.
W ostatniej chwili, widząc ich zdziwione twarze, po prostu odwróciłam się i wyszłam ze szatni, zatrzaskując drzwi. Czułam, jakby coś w końcu zostało zamknięte, coś, co nie pozwalało mi dłużej żyć w tej beznadziei.
Weszłam na lekcję, a moje myśli były daleko. W głowie kłębiły się wspomnienia, które już nie miały dla mnie sensu. Gdy zaczęłam się nudzić, sięgnęłam po telefon. Gdy nauczycielka wezwała mnie do odpowiedzi, wiedziałam, że to jest moment, w którym w końcu nie chcę być tą, którą wszyscy znają.
Ale nic nie mogło przygotować mnie na to, co miało wydarzyć się chwilę później. Drzwi klasy otworzyły się, a w progu stała dyrektorka.
— Dzień dobry, czy jest Susan? — zapytała.
I wtedy wszystko się zatrzymało. Miałam przesrane.
𝑅𝑜𝑧𝑑𝑧𝑖𝑎ł 7
♠ „𝒦𝓈𝒾ąż𝓀𝒶” ♠
„A jak będziesz w gorszej sytuacji, przypomnij sobie zawsze te dobre chwilę, to da ci ukojenie”
𝓐𝔁𝓮𝓵
𝓞𝓼𝓲𝓮𝓶 𝓵𝓪𝓽 𝔀𝓬𝔃𝓮ś𝓷𝓲𝓮𝓳…
Zdecydowałem się na sen, a cała atmosfera w pokoju była spokojna, tylko światło księżyca wpadające przez okno tworzyło delikatne cienie na podłodze. W tej ciszy usłyszałem głos pani Lucy, który rozbił moją ciszę i zamyślenie.
— Przeczytam ci bajkę na dobranoc, kochanie — powiedziała, a ja w odpowiedzi poczułem lekką ulgę, że ktoś tu jest, gotów być przy mnie.
— Proszę, pani… — powiedziałem cicho, ledwo wyszeptując te słowa.
Pani Licy spojrzała na mnie z troską, jakby próbowała poczuć, co się dzieje w moim sercu, co czuję. Patrzyła w moje oczy, jakby chciała odpowiedzieć na niewypowiedziane pytania. A ja miałem ich w głowie tysiące. Bo gdy człowiek jest mały, świat bywa przerażający i niezrozumiały.
— Słucham cię, kochanie — odpowiedziała łagodnie, starając się, żeby moje pytania nie były zbyt trudne do odpowiedzi. Zawsze była cierpliwa.
Zsunąłem się trochę w kołdrze, czując jej ciepło, ale nie mogłem przestać myśleć o tym, co miałem w sercu.
— A czy będę miał rodzinę? — zapytałem, w głosie drżącym od niewinnego strachu. To pytanie wydawało się małe, ale w moim sercu było ogromne. Czułem się samotny, jakby coś mnie rozrywało, bo nie wiedziałem, co stanie się ze mną.
Pani Lucy westchnęła, jej twarz na moment przybrała wyraz smutku, ale po chwili znów się uśmiechnęła.
— Będziesz, skarbie, na pewno będziesz. Znajdą się tacy, którzy cię pokochają, będziesz miał cudowną rodzinę, którą będziesz mógł nazywać swoją. Pamiętaj o tym — odpowiedziała, a w jej głosie była obietnica nadziei.
Uśmiechnąłem się słabo, ale to nie uspokoiło moich myśli. Zastanawiałem się, dlaczego nie mam rodziny teraz, dlaczego nie ma tych ludzi, którzy by mnie pokochali.
— A dlaczego teraz nie mam rodziny? — zapytałem cicho, jakby nie chciałem, żeby moje słowa w ogóle dotarły do niej. Chciałem, żeby wszystko było w porządku, żeby to pytanie nigdy nie musiało paść.
Pani Lucy spojrzała na mnie z czułością, jej oczy pełne były smutku, ale i zrozumienia.
— Nie wszyscy rodzice są gotowi, by wychować dziecko. Czasami życie nie układa się tak, jakbyśmy chcieli. Ale ty jesteś wyjątkowy, Axel. I znajdą się tacy, którzy cię pokochają. Będziesz miał rodzinę, nawet jeśli teraz tego nie widzisz.
Słuchałem jej słów, a w sercu, mimo jej ciepła, czułem chłód. Chciałem, żeby ktoś wziął mnie za rękę, przytulił i powiedział: „Jestem tutaj, nic ci nie grozi”.
Ale tego nie miałem.
— A co, jeśli nie znajdę nikogo? — zapytałem, czując, jak głęboki jest lęk w moim sercu.
Pan Lucy poklepała mnie delikatnie po plecach, jakby starała się poczuć moje lęki, wiedząc, że nie zawsze można wszystko naprawić słowami.
— Będziesz miał, kochanie. Na pewno. Wiesz, czasami życie daje nam szansę dopiero wtedy, gdy najmniej się tego spodziewamy. A teraz musisz dać sobie czas. Zobaczysz, wszystko się ułoży.
Poczułem się trochę spokojniejszy, ale wciąż nie do końca zrozumiałem, jak to ma wyglądać. Czułem, jakbym był na krawędzi czegoś, co mogło się skończyć w każdej chwili.
— A kiedy przestaną przychodzić potwory po mnie w nocy? — wyszeptałem, bo ten strach o nocnych potworach nigdy nie znikał. Każdy cień w nocy stawał się czymś groźnym, czymś, czego nie mogłem kontrolować.
Pani Lucy zaśmiała się cicho, a jej uśmiech był pełen ciepła.
— Nie przyjdą, Axel. Nie musisz się ich bać. I pamiętaj, zawsze będę przy tobie, dopóki nie zaśniesz.
To była jej obietnica, a ja poczułem, jak ciężar na moich ramionach zniknął. Może nie dosłownie, ale poczułem, że nie jestem sam.
Zasnę za chwilę, bo pani Lucy była tu, przy mnie. Czułem, że chociaż w tym momencie jestem bezpieczny, może kiedyś będę miał więcej. Może kiedyś rzeczywiście znajdę tę rodzinę, której tak pragnę. Może po prostu muszę poczekać.
Ale wtedy zapytałem jeszcze jedno pytanie, które dręczyło mnie od dawna.
— Czemu nie możemy być w innym miejscu? Wiem, że to głupie pytanie, ale nie chcę być sam… — wyrzuciłem to z siebie, bo to było coś, co siedziało w mojej głowie od dawna.
Pani Lucy spojrzała na mnie z troską, jej uśmiech lekko zgasł, jakby sama nie wiedziała, jak odpowiedzieć.
— Kochanie, fundusze na to nie pozwalają. Budynek, w którym teraz mieszkamy, jest stary, wymaga remontu, a oni nie mają pieniędzy na to, żeby wszystkim się tu dobrze żyło. Nie możemy się przenieść, bo nie ma gdzie. Ale, Axel, pamiętaj, to tylko tymczasowe. Kiedyś wszystko się zmieni, zobaczysz.
Poczułem, jak jej słowa są pełne smutku.
— A co, jeśli moja mama i tata mnie nie chcą? — zapytałem, nagle tracąc pewność siebie. Moje serce znowu poczuło ciężar, jakby znowu wpadło w przepaść.
Pani Lucy położyła dłoń na mojej głowie, poczochrała mnie delikatnie, a jej głos był łagodny, ale stanowczy.
— Kochanie, nie znam ich historii, ale wiem, że nie zostawiliby takiego chłopca jak ty. Ty jesteś wyjątkowy, Axel, a ktoś na pewno cię pokocha. Nie martw się.
Po tych słowach czułem się już lepiej, ale wciąż miałem wątpliwości. Jednak wiedziałem jedno: nie byłem sam. Pani Lucy była przy mnie. I to, co mówiła, miało sens. Może nie od razu, ale kiedyś…
— Lubię panią, pani Lucy… — wyszeptałem, czując, że w jej obecności świat staje się mniej przerażający.
— Ja ciebie też kocham, Axelu — odpowiedziała z uśmiechem, patrząc na mnie jak na kogoś, kto zasługuje na miłość i zrozumienie.
Zaczęła czytać książkę, a ja wtuliłem się w kołdrę, czując, że tym razem mogę zasnąć w spokoju. Wydawało mi się, że kiedyś ktoś po mnie przyjdzie. Ktoś, kto będzie mnie kochał, tak jak chciałem. Ale może to marzenie nie było aż takie nierealne. Może jednak miałem jeszcze szansę.
𝓣𝓮𝓻𝓪𝔃 …
Przeżyłem.
Nie umarłem a to najważniejsze, siekiera którą rzuciła w moim kierunku, poleciała i wbiła się w drewno, natomiast ta stara siksa, wściekła wyszła i zostawiła mnie samego w osłupieniu.
— Axel stary — usłyszałem głos Thomasa jak biegł z Dylanem w moim kierunku.
— Nic ci nie zrobiła? — zapytał Dylan, a ja się otrząsnąłem.
— Nic — odpowiedziałem otrzepując się.
— Co ona chciała ci zrobić? — zapytał Dylan.
— Zabić — odpowiedziałem bez wahania, ich mina była nie do opisania.
A ja miałem to gdzieś, jak rzuciła to życie jedynie przeleciało mi, nie poczułem strachu, wiedziałem że dzięki, temu mogła mnie wyzwolić z tego udręki.
— Czemu przyszliście? — zapytałem, a oni wymienili się spojrzeniami.
— Musimy tu spać — odpowiedział Thomas, a ja miałem ochotę zamordować gołymi rękami Claudie.
— Za co? — zapytałem.
— Nie wiem, wolałem nie pytać — odpowiedział Thomas.
— Nie mogę tak żyć — odezwał się Dylan.
— Ale przecież nie zabijesz jej — rzuciłem.
— Bo inaczej byśmy trafili do poprawczaka i zostalibyśmy zamknięci — oznajmił Thomas.
— Jak będziemy dorośli, pokażemy jej, co to znaczy — wyszeptałem cicho.
— Mówiła, że nie da nam jeść — dodał Dylan.
— Nie przejmuj się — odpowiedział Thomas.
— Pierdolony potwór — wyszeptałem i usiadłem na podłodze. Zaczynałem muskać koniec siekiery. Po chwili ją podniosłem. Była ciężka, musiała być stara, bo już rdzewiała. Pani Lucy nigdy nie miała siekiery. Nigdy nie pozwalała nam spać w piwnicy.
Była taka dobra.
Nie doceniłem jej chyba wcześniej.
— Ej, macie telefon? — zapytałem.
— Tak, ja mam — odpowiedział Dylan.
— Dawaj — powiedziałem. Chłopak podał mi smartfona, po czym wybrałem numer pani Lucy. Na szczęście odebrała od razu.
— Tak? — zapytała.
— Dzień dobry, pani Lucy — wyszeptałem, a ona wstrzymała powietrze.
— Axel? — zapytała, nie dowierzając.
— Tak. Ta baba każe nam spać w piwnicy — powiedziałem, a ona milczała.
— Jak to, kazała wam spać w piwnicy? — zapytała.
— Nie karmi nas, bije nas, i każe nam spać na workach w piwnicy — opowiedziałem. Ona uważnie słuchała.
— Przyjadę do was jutro, dasz radę? — zapytała.
— Tak, dziękuję, pani — odpowiedziałem i się rozłączyłem.
— I co? — zapytał Thomas.
— Przyjedzie jutro — odpowiedziałem, a oni się uśmiechnęli. Następnie położyliśmy się i poszliśmy spać.
Następny dzień…
Gdy wstaliśmy, do piwnicy wleciało światło. Okazało się, że był wschód słońca — przepiękny, jakby narysowany, jak z bajki. Następnie rozejrzałem się i szturchnąłem chłopaków. Od razu się obudzili, patrzyli na mnie morderczym wzrokiem.
— Wstawajcie — powiedziałem, a oni jęknęli.
— Nie chcę — rzucił Thomas.
— Musimy? — zapytał Dylan.
— Tak, idziemy do szkoły, i będziemy mieć spokój od tego babska — oznajmiłem radośnie.
— A jak nie przyjdzie? — zapytał Thomas.
— Przyjdzie — odpowiedziałem.
— Dziś przychodzi pani Lucy — przypomniał Dylan.
— No dopiero teraz to usłyszałem — odpowiedziałem, śmiejąc się.
— No, spać mi się chce — mruknął.
— A tobie nie? — zapytał.
— Nie — odpowiedziałem, wstając. Następnie udaliśmy się na schody i uchyliliśmy drzwi. Okazało się, że ta okropna baba już nie spała, czekała przy stole. Może na nas?
Pewnym krokiem pchnąłem drzwi i wyszedłem od razu przeniosła wzrok na mnie, zmierzyła mnie jak maskotkę, po czym wstała, włoski zjeżyły mi się na rękach, a ona jak gdyby nigdy nic, odpaliła papierosa, zaciągnęła się dymem, po czym z czystą premedytacją, przypaliła mi skórę na dłoni, wydałem z siebie krótki okrzyk, a ona się zaśmiała, ja natomiast, tarłem dłoń, ale ból nie chciał przestać, chciałem udać się do łazienki, ale złapała mnie za ramie, i pociągnęła do siebie.
— To tylko ostrzeżenie — wyszeptała, a ja nie wiedziałem dlaczego?
Odpowiedź przyszła sama gdy zobaczyłem za drzwiami panią Lucy, płakała, chciała przyjść do nas ale drzwi były zamknięte, natomiast ja wyrwałem się tej babie, ale nie płakałem, postanowiłem że nie ma po co płakać, co prawda łzy nas oczyszczają, człowiek wyżala się i wypłakuje ból oraz smutki, ja jednak nie chciałem już tego robić, za dużo przeszedłem i byłem zniszczonym wrakiem człowieka, słowo ratunku, już nie brzmiało, jego już nie było
— Axel! — usłyszałem krzyk pani Lucy. Stała i wrzeszczała, chciała wejść, ale drzwi były zamknięte.
— Do szkoły! — usłyszałem nagle. Spojrzałem na tego potwora prosto w oczy. Bez namysłu wziąłem tornister i wyszedłem z chłopakami na dwór. Tam czekała na nas pani Lucy.
— Axel, pokaż. — powiedziała. Patrzyłem na nią martwym wzrokiem. Wiedziałem dobrze, że już mi nie pomoże. Było za późno.
— Axel, pokaż. — powtórzyła, a ja podwinąłem rękaw.
— Co ona ci robi? — zapytała, przerażona.
— Bije nas. — wyszeptał Thomas.
— Każe spać w piwnicy. — oznajmił Dylan.
— Pani już nam nie pomoże… — powiedziałem cicho. Widząc jej smutek, czułem, jak moje serce jest zlodowaciałe. W jej oczach było widać rozpacz, ale ja już nie czułem nic.
Nie czekając dłużej, odwróciłem się i ruszyłem w stronę szkoły. W mojej głowie wciąż tkwił każdy dzień, każdy ból, każda cholerna blizna. Czułem obrzydzenie do siebie i świata. Moje ciało było już nic nie warte, zniszczone przez życie i ludzi, którzy nigdy nie dali mi szansy. Wiedziałem, że żadna kobieta mnie nie pokocha, a ja jej również nie mogłem. Byłem zbyt zniszczony, by pozwolić sobie na miłość.
Pani Lucy stała tam, patrząc na mnie, ale ja nie miałem już siły ani nadziei, by to zmienić. Świat był pełen znieczulonych ludzi, którzy nie rozumieli, co to znaczy być zniszczonym, aż do samego końca.
Dwie godziny później…
Lunch się zaczął, a ja oczywiście nie miałem co jeść. Rozglądałem się po stołówce i dostrzegłem tam rudowłosą dziewczynę, która wpatrywała się we mnie, jakbym był z innej planety. Ja również patrzyłem na nią. Była ładna, miała słodkie policzki. Nagle wstała i zaczęła iść w moim kierunku. Spojrzała na mnie, a potem zaśmiała się.
— Mogę? — zapytała, wskazując na wolne miejsce.
— Tak. — odpowiedziałem, a ona usiadła. Wyjęła pudełko i podała mi jedną kanapkę.
— Nie, dzięki. — odpowiedziałem, ale ona się uśmiechnęła.
— Jedz, widzę, że nie masz co. Przyjmij więc ode mnie.
Wziąłem od niej kanapkę. Była to taka mała, niewinna chwila, ale czułem się dziwnie, jakbym zyskał coś, czego nie spodziewałem się od nikogo.
— Jak masz na imię? — zapytałem.
— Kate, a ty? — odbiła piłeczkę.
— Axel. — odpowiedziałem, a ona się uśmiechnęła.
— Wydajesz się spoko. — stwierdziła, a ja zaczynam się śmiać.
— Proszę cię, nie schlebiaj mi. — odpowiedziałem, a ona lekko mnie trzepnęła w ramię.
— Za dużo sobie wyobrażasz. — mruknęła, patrząc na Dylana i Thomasa, którzy szli w naszą stronę.
— No, Axel. — powiedział Dylan.
— Czego? — zapytałem, a oni się zaśmiali.
— Jak koleżanka ma na imię? — zapytał Dylan, a Kate prychnęła.
— Kate. — odpowiedziała.
— Ja jestem Dylan, a to Thomas. — odpowiedział Dylan, a ja przewróciłem oczami.
— Miło mi. Ile macie lat? — zapytała.
— 12. — odpowiedziałem.
— Ja też. — oznajmiła dziewczyna.
— Ty codzisz do klasy B, a my do A, tak? — zapytał Thomas.
— Tak. — odpowiedziała.
— Potrzebujecie pomocy? — zapytała podejrzliwie, a my chrzaknęliśmy.
— Nie, no… — odpowiedziałem.
— Widzę przecież. — rzuciła.
— Nie potrzebujemy pomocy. — powtórzyłem, nieco zniecierpliwiony.
— Spoko, luz. — odpowiedziała.
— Jak nie potrzebujecie, to co z nami będzie? — rzucił Dylan.
Kate spojrzała na nas z uniesionymi brwiami.
— Kto was katuje? — zapytała.
— Nikt. — odpowiedziałem.
— Mów. — warknęła.
— Babsztyl z bidula. — odpowiedział Dylan, który wciąż stał w pobliżu.
— Nie robicie nic z tym? — zapytała Kate.
— A co mamy zrobić? — odpowiedziałem wściekły.
— No, nie wiem… zgłosić na przykład. — zaproponowała.
— Nikt nam nie uwierzy. — odpowiedziałem, zgryzając wargi.
— A psycholog? — zapytała.
— Byłem. Nie uwierzyła. — rzuciłem, patrząc na nią z rezygnacją.
— A może na policję trzeba iść? — mruknęła.
— Nie da nam już nic, dzięki za wszystko. — odpowiedziałem, czując się coraz bardziej wypalony.
Wtedy usłyszeliśmy dzwonek.
— Lecimy. — powiedziałem.
Wstaliśmy, wzięliśmy kurtki i wróciliśmy pod sale Nie chciałem siedzieć na lekcjach, ale nie miałem innego wyjścia — to była katorga, a lepiej było pospać na lekcjach, niż znosić jeszcze gorszą katorgę w bidulu.
Nagle usłyszałem głos dyrektorki.
— Kochani, lekcje odwołane, możecie iść do domu.
— Kurde, co robimy? — zapytał Dylan.
— Ja tam nie wstaję. — oznajmiłem niemal od razu.
— Popieram. — dodał Thomas.
— To nie wiem, zostaniemy tu? — zapytał Dylan.
— Nie. — odpowiedziałem.
— To co z nami będzie? — zapytał.
— Apokalipsa. — odpowiedziałem żartobliwie, a on mnie uderzył w bark.
— To nie jest śmieszne. — mruknął.
— Jest, masz zero śmiechu w sobie. — stwierdziłem.
— Dobra, daj mi spokój. — wymamrotał, jakby był dzieckiem.
— Dylan, to… — przerwałem, bo zaczynał się złościć.
— Dobra, już. — krótką odpowiedź rzucił w moją stronę.
— Miałeś spać. — oznajmił Thomas.
— No to nie śpię — mruknąłem, a w myślach dodałem: „Ja pierdolę, no to się wyspałem.”
Inni się cieszyli, że mieli wolne, ale ja postanowiłem pójść na miasto. Przynajmniej spacer był lepszy niż słuchanie i oglądanie tej wstrętnej baby.
𝑅𝑜𝑧𝑑𝑧𝑖𝑎ł 8
♠ „𝑀𝒶𝓂𝑜” ♠
„Życie jest nie przewidywalne, nigdy nie wiesz co się stanie, ale zawsze trzeba być dobrej nadziei…”
𝓢𝓾𝓼𝓪𝓷
Idąc do dyrektorki, dokładnie wiedziałam, po co tam zmierzam. Czułam, że te szmaty nie odpuszczą i zrobią wszystko, by mnie zniszczyć. Zdecydowanie nie zamierzałam pozwolić, żeby to się udało. Stanęłam przed jej gabinetem, czekając jak osamotniony kołek na te ofermy. Niezależnie od wszystkiego miałam to głęboko w poważaniu. Co to za różnica, czy byłam naganna, czy coś tam — już od dawna miałam to w nosie.
Oparłam się o ścianę, tupnęłam nogą i mruknęłam pod nosem, czując złość, która ze mnie nie schodziła.
Spojrzałam na puchary szkoły, które błyszczały w gablocie. Ciekawe, ile one są warte? — pomyślałam w duchu.
Po chwili, gdzieś w oddali, usłyszałam dźwięk wysokich obcasów, który odbijał się echem po korytarzu. Po schodach schodziła dyrektorka, a za nią te dziewuchy, które nie mogły darować mi ostatniej konfrontacji. Modliłam się w duchu, żeby któryś z tych obcasów wreszcie rozpadł się w połowie drogi.
Proszę… — czułam, jak narasta we mnie frustracja.
Ale tak się nie stało. Zbliżając się do mnie, te same dziewczyny, które jeszcze niedawno chciały mnie poniżyć, uśmiechały się teraz w sposób, który miał mi dać do zrozumienia, że to jeszcze nie koniec. Miałam ochotę przywalić im jeszcze raz, nie licząc się z tym, co powiedzą ich rodzice. Niech mówią, co chcą, myślałam. Liczyło się tylko to, co było tu i teraz, reszta nie miała znaczenia.
— Susan, proszę wejść do środka — powiedziała zimnym tonem dyrektorka, a ja przewróciłam oczami, niemalże wykrzykując w myślach: Serio? Miałam dość tej całej rozmowy, jeszcze jej nawet nie zaczęłam, a już czułam się jak winna.
Weszłam do gabinetu, a powietrze wypełniał zapach lawendy. Zaskoczył mnie ten przyjemny aromat — zupełnie nie pasował do tego, co miało się zaraz wydarzyć. Stanęłam blisko biurka dyrektorki, która okrążyła je i usiadła na swoim miejscu. Było w niej coś, co od razu mnie irytowało. Może to jej zimne spojrzenie, może pewność siebie, której nie rozumiałam, a może to, że zawsze wydawała się stać po stronie „tych drugich”.
— Susan, powiedz, dlaczego pobiłaś koleżanki? — zapytała dyrektorka, a ja poczułam, jak wraca do mnie cała złość, która trzymała mnie w napięciu od początku tej sytuacji. To one zaczęły, myślałam, ale nie powiedziałam tego głośno. Odpowiedziałam tylko:
— One mnie napadły.
Dyrektorka zmarszczyła brwi, jakby nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. W tej chwili jednak odezwała się jedna z dziewczyn:
— Nieprawda, pani dyrektor.
Jezus, co za kłamczuchy! — pomyślałam, a w głowie rozbrzmiewały mi groźby, które chciałam im wykrzyczeć. Zaraz! Zaraz im wszystkim wykręcę kark i wrzucę je do jeziora…
— Pani dyrektor, mówię prawdę — oznajmiłam z wyraźnym przekonaniem. — To one zaczęły.
Dyrektorka nie zdążyła odpowiedzieć, bo jedna z dziewczyn znów się odezwała:
— Nie kłam!
Nie wytrzymałam. Zrobiło mi się gorąco od złości, a serce zaczęło bić szybciej. Zatrzymałam oddech, ale udało mi się powstrzymać krzyk.
— Nie kłamie — odpowiedziałam twardo.
Dyrektorka spojrzała na mnie, a jej ton stał się spokojniejszy, jakby próbowała mnie złamać swoją bezwzględną uprzedniością:
— Susan, przyznaj, jak było naprawdę.
Wzięłam głęboki oddech. Cała sytuacja zaczynała mnie przerastać, ale wiedziałam, że nie mogę ustąpić. Podjęłam ryzyko i powiedziałam:
— Wieszałam kurtkę, a one podeszły do mnie i zaczęły mnie wyzywać. Wyciągnęły ręce, zaczęły popychać i szarpać. To one zaczęły.
Dyrektorka pokręciła głową z rozczarowaniem.
— To ty nas zaczepiłaś — powiedziała jedna z dziewczyn, a ja poczułam, jak moje ciało na moment zastyga w bezruchu. Sytuacja zrobiła się beznadziejna — trzy osoby kontra jedna, a ja sama na środku. Nie miałam szans.
— Ja nic nie zaczęłam — warknęłam z całej siły, chociaż w głębi serca wiedziałam, że już nic się nie zmieni. Nikt mi nie uwierzy.
— Nie kłam! Mścisz się za wszystko! — wykrzyczała jedna z nich, a jej słowa wybrzmiały jak wbijany w serce nóż.
Zaczęłam się dusić w tej sali, nie wiedząc, jak wyjść z tej sytuacji. Chciałam tylko, by to wszystko się skończyło. W końcu dyrektorka powiedziała:
— Susan, zostajesz zawieszona w prawach ucznia. Proszę, by twoi rodzice przyszli do mnie, żeby porozmawiać o tej sytuacji.
Wszystko we mnie zamarło. Zawieszona? Byłam w szoku, ale na zewnątrz starałam się nie okazać tego po sobie. Właściwie poczułam ulgę, bo już nie musiałam z nimi rozmawiać. Żadne słowa nie miały sensu.
— Dobrze — odpowiedziałam krótko, czując się, jakbym była na przesłuchaniu. Czułam, że to wszystko jest niesprawiedliwe, bo to ja byłam ofiarą!
Dyrektorka wskazała ręką w stronę drzwi.
Wyszłam, nie czekając na nic, a drzwi zatrzasnęły się za mną z głośnym hukiem. Od razu ruszyłam w stronę swojej szafki. Czułam się jakbym była w jakimś filmie, gdzie nikt nie chce się przejmować tym, co się naprawdę wydarzyło. Moje myśli były już gdzie indziej.
Zatrzymał mnie dźwięk szkolnego dzwonka — na szczęście. Wiedziałam, że nie chcę teraz wracać na lekcje. Wyskoczyłam z budynku, wybiegając na zewnątrz. Odetchnęłam pełną piersią, czując chłodny wiatr, który owiał moją twarz. Po drodze wzięłam plecak, rzuciłam go na ramiona i ruszyłam w stronę miejsca, które dawało mi poczucie wolności.
Nowy Jork. To było moje schronienie. Woda w rzece, szum fal, który koił wszystkie moje rozdrażnione myśli, dawał poczucie spokoju, którego nie mogłam znaleźć nigdzie indziej. To tu, nad wodą, czułam się naprawdę wolna. Czasem miałam wrażenie, że w tym miejscu rozumie mnie tylko przyroda. Żadne słowa, żadna osoba. Tylko ten szum wody, ten spokój.
Stałam tam, zamykając oczy, czując, jak wszystkie złe emocje opadają ze mnie jak ciężki kamień. Czułam się wolna.
Nagle poczułam na ramieniu dłoń. Instynktownie odwróciłam się, gotowa na każdą ewentualność. I wtedy go zobaczyłam. Tego samego mężczyznę, którego spotkałam kilka dni wcześniej.
Zaskoczenie przemieszane z niepewnością
— Co ty tu robisz? — zapytał, patrząc na mnie z lekkim zdziwieniem. Jego pytanie wywołało u mnie niekontrolowany śmiech.
— Nie przypominam sobie, żebyśmy przechodzili na „ty” — odpowiedziałam z sarkazmem, patrząc na niego z lekką irytacją. Zaskakująco, jego reakcja była inna niż się spodziewałam. Zaśmiał się.
— Susan, widzę, że humor ci nie dopisuje — stwierdził, zerkając na mnie z dziwnym rozbawieniem.
— Jak ma dopisywać? — mruknęłam pod nosem, niemalże nie panując nad emocjami, które nadal buzowały w środku.
— Co się stało? — zapytał, zerkając na mnie z wyczuwalną troską. Ale wiedziałam, że nie chodziło mu o prawdziwe zainteresowanie.
— Nic — odpowiedziałam krótko, nie chcąc wdawać się w zbędne tłumaczenia. Jednak poczułam, jak wciąż nie daję rady pozbyć się złości, która jak cień podążała za mną od momentu, kiedy opuściłam szkołę.
— A tak szczerze, to czemu tu jesteś? — ponowił pytanie. Był uparty, jak to on. Tego bym się po nim spodziewała.
— Czuję tu spokój, a ty? — odpowiedziałam, próbując wymigać się od kolejnego zbędnego pytania. On jednak wyglądał, jakby zastanawiał się nad moją odpowiedzią.
— Również — odpowiedział, wciąż patrząc na wodę, jakby szukając w niej odpowiedzi na to, czego nie potrafił znaleźć w słowach.
Po chwili milczenia spojrzałam na niego, czując, że nie wytrzymam już tej ciszy.
— Zastanawiasz mnie — powiedziałam szczerze, mimo iż nie do końca rozumiałam, co miałam na myśli. Był dziwny, inny niż wszyscy, a może po prostu nie potrafiłam jeszcze odgadnąć, kim tak naprawdę był.
— Tak? — odpowiedział, nie odrywając wzroku od wody, jakby szukał jakiejś odpowiedzi w szumie fal. — No to czemu się kręcisz? — dodał, w końcu spoglądając na mnie.
— Żeby nie wrócić na lekcje, chociaż to raczej nie twoja sprawa — odpowiedziałam, lekko podnosząc głos, bo ten facet mnie już naprawdę irytował. Nie potrzebowałam, żeby ktoś się mną interesował.
On tylko prychnął, jakby rozbawiony.
— Korzystam z życia — odpowiedział, a w jego tonie była dziwna pewność, jakby miał w sobie jakąś głębszą wiedzę o tym, co to znaczy żyć, o której ja nie miałam pojęcia.
— Myślałam, że mundur to twoje hobby — rzuciłam, nie mogąc powstrzymać się od kolejnego złośliwego komentarza. W końcu przecież to on zawsze wydawał się mieć pełną kontrolę nad wszystkim.
— Mundur, a garnitur, dziecko — odpowiedział, poprawiając kołnierzyk płaszcza. Te jego słowa zabolały. Czułam, jak złość powoli zaczyna się we mnie gotować. Nie podobało mi się, że traktował mnie jak dziecko, a jeszcze bardziej nie znosiłam, kiedy poprawiał moje zachowanie, jakby nie miał prawa.