E-book
22.05
drukowana A5
73.77
Etnit

Bezpłatny fragment - Etnit

Tajemnicza Mapa Rana Su


Objętość:
448 str.
ISBN:
978-83-8273-084-5
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 73.77

Rozdział pierwszy
Ermor

Państwo Fler to spokojna, normalna rodzina, jak większość mieszkańców Ermor zajmują się uprawą ziemi. Aila i Bert dumnie twierdzą, że ich dynie są największe i najsmaczniejsze, co oczywiście, według nich, nie podlega żadnej dyskusji.

Flerowie wraz z synem mieszkają na obrzeżach miasta. Ich dom kształtem przypomina potężny pień drzewa, właściwie to dom państwa Fler jest drzewem.

Etnici bowiem mieszkają w pniach drzew. Wejście przypomina magiczną bramę mieniącą się kolorami tęczy. Wzdłuż pnia znajdują się małe okrągłe okna ozdobione kwiatami, z widokiem na całe miasto i otaczające je łąki, lasy oraz strumyki. Na samym dole pod ziemią znajdują się spiżarnie, do których prowadzą kręte schody, można śmiało stwierdzić, iż to istny labirynt spiżarni, do którego drogę znają tylko państwo Fler. Tuż nad spiżarniami jest kuchnia pełna ziół i tajemniczo wyglądających fiolek. Obok jadalnia oraz salon, rozdzielone korytarzem prowadzącym do schodów, które wiją się na kolejne piętra. Ostatnie piętro należy do Einara, mogącego podziwiać z samej góry cumujące w porcie statki z różnych zakątków świata.

Przed domem ustawiono dużą solidną ławkę, na której najmłodszy członek rodziny spędza większość swojego dnia, czytając przygody legendarnych Elfów oraz walecznych Krasnoludów. Skamieniały płot porośnięty mchem dzieli jedno domostwo od drugiego. Na krzewach zasadzonych wokół ogrodzonego terenu dojrzały właśnie owoce kełbiianu.


• Krzew kełbiianu kwitnie raz na trzy lata, wyglądem przypomina Waszą dziką różę. Jeden owoc o lekko kwaśno-gorzkawym smaku jest w stanie zastąpić cztery posiłki, to również doskonałe źródło witamin i, co najważniejsze, posiada szczególne magiczne właściwości.


Tradycyjnie każdego dnia w samo południe w Ermor zapada głucha cisza. Etnici zasiadają ze swoimi rodzinami do posiłku, oddając się odpoczynkowi i medytacji przy rozżarzonych kadzidełkach. Całe miasto opanowuje tak uwielbiany przez mieszkańców zapach opium.

Etnici słyną w całym Wszechziemiu ze swoich upraw, rybołówstwa oraz z mikstur, od świtu do zmierzchu ciężko pracują wkładając serce w to, co tak bardzo kochają. W mieście krążą słuchy, że sam król Elfów Nesalas z Cedrowego Lasu wysyła posłańca raz za razem po kilka fiolek mikstury na wzmocnienie blasku swoich długich perłowych włosów. Nikt jednak z mieszkańców nie potwierdza i nie zaprzecza krążącym plotkom, nie chcąc narazić się na gniew króla.

Do portu w Ermor przybywają kupcy z najdalszych zakątków świata. Każdego roku w dniu święta handlu wszyscy mieszkańcy rozstawiają swoje namioty w samym centrum miasta. Więc i w tym roku nie może być inaczej…

Einar, syn państwa Fler, który marzy o wielkich przygodach, na swój sposób szuka odmiany od codziennej monotonii panującej w jego życiu. Twierdzi, że jest mu pisana przygoda, która z chłopca zmieni go w mężczyznę. „Uprawa dyń nie jest moim celem w życiu” — powtarza to do znudzenia. Czy można nazwać ucieczkę przed dzikiem przygodą? Zapewne można, ale nie takich wrażeń oczekiwał.


* Momencik, o chłopcu opowiem troszkę później… wróćmy do… a tak, święto handlu. Postaram się opisać Wam jak prezentuje się największy targ we Wszechziemiu.


Ermor słynie z najsmaczniejszych warzyw, owoców, z najświeższych i rzadkich gatunków ryb dostępnych tylko w wodach pilnie strzeżonych przez Hydrę. Święto handlu to doskonała okazja do spróbowania tych specjałów.

Targ jest podzielony na cztery główne strefy, można je określić mianem elitarnych stref oraz kilka mniejszych przeznaczonych dla najuboższych mieszkańców Wszechziemia.

Pierwsza „błękitna strefa” to namioty w kolorach błękitu i bieli. Miejsce wyznaczone na warzywa, owoce, ryby oraz przeróżne wypieki. Druga „czerwona strefa” to namioty w kolorach czerwieni i czerni. Alchemicy i Druidzi prezentują tu swoje mikstury. Trzecia „zielona strefa” to namioty w kolorach zieleni i brązu. Miejsce dla przyjezdnych oferujących zioła z różnych zakątków świata. Czwarta „żółta strefa” to namioty w kolorze żółtym, miejsce przygotowane dla Krasnoludów oferujących swoje kamienie szlachetne oraz Elfów ze swoimi słynnymi perłami i eliksirami.

W mniejszych strefach nie ma namiotów. Szereg masywnych drewnianych stołów uginających się pod ciężarem przeróżnych przedmiotów przywodzi na myśl spotykany w Waszym świecie pchli targ.

W mieście tętni życie jak w każdym innym dniu w roku, z wyjątkiem większego tłoku istot przeróżnych nacji. Nie codziennie można zobaczyć przechadzających się w ciszy Elfów, głośnych Krasnoludów czy wiecznie niezadowolonych Druidów.

I właśnie w tym dniu i w tym miejscu pojawiam się ja, Etnit o imieniu Magin, który spieszy ostrzec mieszkańców Ermor o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Państwo Fler to moja daleka rodzina, jeszcze nie wiedzą, że wraz z moim przybyciem pojawi się ktoś jeszcze…


* Ach tak… kim jest ETNIT? Domyślam się, że potrzebujecie wyjaśnienia.


W Waszym świecie, w świecie „Kruchych Istot” bądź „Kruśćców” (właśnie tak Was — ludzi, nazywam) ciężko spotkać Etnita. Jednak choć jestem bardzo szybki i zwinny, to czasami wchodzę Wam w drogę. Czy zdarzyło się Wam szukać czegoś mając pewność, że leży w tym samym miejscu, w którym to zostawiliście? A może pod osłoną nocy coś nagle hałasuje w Waszych domach? Jeśli tak, to macie nieproszonego gościa. Tak, to ja we własnej osobie.

Nie jesteście w stanie mnie dojrzeć — bez obrazy, ale „Kruśćce” nie potrafią patrzeć i ten fakt pozwala mi spokojnie czmychnąć z miejsca na miejsce w Waszych domach.

Zapewne jesteście ciekawi jak wygląda Etnit? Elfowie nie bez powodu żartobliwie określają Etnitów miniaturkami ich samych. Mamy wydłużone na skos spiczaste uszy, smukłą budowę ciała — co przekłada się na naszą wagę, rzadko przekraczającą 40 kg, jak i również na słabszą od przeciętnego Elfa siłę fizyczną. Włosy proste, zaczesane do góry, w odcieniach bieli, srebra oraz błękitu, zdarzają się także czarne i rude. Oczy niebieskie lub zielone ze złotymi przebłyskami. Najwyższy Etnit jakiego pamięta Wszechziemie to Lilard, o dwie głowy przewyższał Krasnoluda.

Głównymi cechami strojów wszystkich Etnitów jest wygoda, prostota, użycie niezwykłych materiałów. Mężczyźni noszą płaszcze z kapturami przeplatane złotymi nićmi, szerokie w biodrach spodnie ze zwężanymi nogawkami sięgającymi do połowy łydki. Stroju dopełnia skórzany pas ze stalową klamrą w kształcie litery X z przypiętym dybzakiem.


• Dybzak — mały choć bardzo pojemny worek.


Kobiety noszą suknie w jasnych kolorach, najczęściej białe w przeróżne wzory oraz mnóstwo dodatków w postaci biżuterii. Włosy upięte w koki, choć u większości dominują plecione warkocze. Dopełnieniem strojów są lekkie trzewiki, które zapewniają swobodne i bezszelestne poruszanie się.

Pomimo niskiego wzrostu Etnici dorównują wzrostem ludzkiemu dziecku, jak więc pozostaję niezauważony w Waszym świecie? Pamiętacie owoce kełbiianu? To dzięki nim Etnici pozostają w ukryciu. Magiczne właściwości sprawiają, że po ich spożyciu stają się niewidzialni. Choć efekt jest krótkotrwały, to niejeden raz uratował im skórę.

Wracając jednak do tegorocznego święta handlu… Bert obudził się jak każdego poranka wraz z pierwszymi promieniami słońca wpadającymi do sypialni przez małe okrągłe okienka. Próbując opuścić w ciszy pomieszczenie wpadł na kufer stojący tuż przy ścianie. Huk był tak donośny, że obudził pozostałych domowników. Mamrocząc z bólu coś pod nosem zszedł do kuchni rozpalić palenisko.

— Aila! — wykrzyczał basowym głosem. — Czy życzysz sobie kubek wywaru z czarnego iskusa?


• Ziele czarnego iskusa to roślina rosnąca na elfickich ziemiach, odpowiednik Waszej czarnej kawy. Jej liście posiadają także właściwości lecznicze, stosuje się je na otwarte rany, co przyspiesza gojenie.


— Poproszę skarbie, tylko tym razem z odrobiną mleka.

Einar dołączył do rodziców z uśmiechem na twarzy, na progu radośnie wykrzyczał:

— To już dziś, dziś jest święto handlu!

Aila przygotowała obfite śniadanie: jajecznica, kiełbaski, cynamonowe bułeczki.

— Zapraszam do stołu, jedzmy, przed nami pracowity dzień. Synku, pomożesz tacie załadować dynie na wózek i zawieziecie je do miasta.

— Zrobię to sam — stwierdził Bert. — Pamiętasz, skarbie, jak w zeszłym roku pod czujnym okiem Einara wózek stoczył się z drogi i dynie ozdobiły płot sąsiada?

— Tato, obiecałeś, że więcej nie będziesz do tego wracał!

Bert, śmiejąc się na wspomnienie o przygodzie z wózkiem, dodał:

— Nasze dynie w tym sezonie są znacznie okazalsze i znacznie cenniejsze, dlatego zajmę się wszystkim osobiście. A ty, synu, zapewne będziesz gdzieś biegał między strefą czerwoną a żółtą. Pamiętaj tylko, nie wpakuj się w jakieś kłopoty. Masz do tego niesamowity dar, zapewne po dziadku od strony mamy.

Einar po zjedzonym w pośpiechu śniadaniu wybiegł w stronę targu na spotkanie ze swoim najlepszym przyjacielem, Krasnoludem z Rubinowych Wzgórz o imieniu Borgin. Ostatnie ich spotkanie dobrze zapamiętali mieszkańcy Ermor. Otóż nicponie popalając w noc duchów tytoń w zajumanej Bertowi fajce puścili z dymem tartak starego Kerta Oginna.

Kert to bardzo szanowany rzemieślnik, choć bywa troszkę gburowaty. Mieszka z żoną i trzema córkami na skraju miasta. Jego rodzina od niepamiętnych czasów tworzy oryginalne stylowe etnickie meble. Wybryk chłopców chwilowo zakłócił działanie rodzinnego interesu, jednak z pomocą uczynnych mieszkańców Ermor dość szybko udało się zniwelować szkody.

W tak ważnym dniu jak święto handlu na granicach miasta pojawili się strażnicy w postaci uzbrojonych Lizardów ze Wschodnich Mokradeł Wszechziemia, z pancerzem na silnych i długich ogonach, wyposażonych we włócznie zakończone stalowymi grotami. Pojawienie się potężnych Jaszczurów w roli strażników to coś nowego, ale nie bez powodu się tutaj znaleźli. Po ostatnich przykrych incydentach Rada Miasta zwróciła się do Yoko z prośbą o ochronę Ermor podczas święta handlu. Władca Mokradeł i pan Lizardów uznał, że to dobra okazja do zademonstrowania swojej siły przed wszystkim nacjami, które będzie gościł Ermor.

Nie każdemu spodobał się widok Lizardów kręcących się przy granicach miasta. Wszyscy dobrze wiedzą, że podczas Wielkiej Wojny Dziesięciu Nacji armia Lizardów pod dowództwem Yoko dołączyła do sojuszu z Orkami, wspierając potężną armię Rana Su. Choć od Wielkiej Wojny minęło już prawie pięćdziesiąt lat a po samym Su pozostały tylko złe wspomnienia, są istoty we Wszechziemiu, które nie zapominają krzywdy wyrządzonej przez jaszczurzą armię.

Bert rozstawił swoje zacne dynie w największym namiocie w samym środku błękitnej strefy. Sprzedaż przerosła jego oczekiwania, do południa sprzedał pierwszą partię dyń. Raz za razem próbował zlokalizować swojego syna w gęstym tłumie przeróżnych osobników. Bezskutecznie. Po cichu liczył na pomoc Einara w dostawie kolejnej partii.

— Jeśli sam czegoś nie zrobię dobrze, to nikt tego nie zrobi za mnie — wzdychając wzruszył ramionami i opuścił namiot. Sakwę z zarobionymi złotymi monetami wrzucił za koszulę, chwycił za wózek i ruszył w stronę domu. Wracając w myślach przeliczał, ileż może jeszcze zarobić i zastanawiał się czy uda się pobić rekord 451 monet swojego ojca.

— Ach, to by było coś… Tak, to byłoby coś…

Einar i Borgin, niespełna dwudziestoczterolatkowie, biegali od namiotu do namiotu a to podziwiając Druidów, a to zachwycając się elfickimi eliksirami.

— Zobacz tutaj, eliksir na porost włosów! A tam… patrz tam! To chyba…

Borgin wszedł Einarowi w słowo:

— Eliksir? Na porost włosów? A nam to do czego potrzebne?

— Nam? Do niczego — odpowiedział Einar. — Ale Goblinom by się przydał, na te ich paskudne chropowate łyse głowy!

Nagle z jednego z czarnych namiotów wyłoniła się jakaś niewielka postać w mocno przydużym płaszczu zakrywającym całą sylwetkę, z kapturem nasuniętym na głowę. Borgin natychmiast zwrócił uwagę na dziwnie zachowującego się „ktosia”, zmierzającego poza wydzielone strefy targu. Einar aż wzdrygnął się na myśl o nowej przygodzie, impulsywnie pociągnął za ramię Krasnoluda i nie dając mu dojść do słowa postanowił, że pójdą śladem zamaskowanej postaci:

— Z okrzykiem ku nowej przygodzie!

Ruszyli z zamiarem zdemaskowania przebierańca. Płaszcz sunął po piaszczystych ścieżkach zostawiając za sobą chmurę pyłu. Niczego nie podejrzewający „ktoś” zatrzymywał się co kilka kroków i bacznie obserwował otaczający go teren.

— Widzisz — szepnął Einar — ewidentnie kogoś szuka!

— Na pewno szuka! Ale może nie kogoś, a czegoś? — zastanawiał się Borgin, poprawiając swoje długie wąsiska.

„Ktoś” przyspieszył a potem przez chwilę zamarł bez ruchu… I nagle wzbił się w powietrze dając ogromnego susa przez płot, przy którym się zatrzymał.

— O tak, mam, znalazłem! Tak, znalazłem to! Ja to znalazłem, te okropnie paskudne owoce — mówił sam do siebie, przeskakując z nogi na nogę przy krzewie kełbiianu. — Mój pan mnie wynagrodzi, oj wynagrodzi mnie mój pan!

W tańcu radości nie zwrócił uwagi na brak okrycia. Płaszcz zatrzymał się na wystającym gwoździu, odsłaniając jego sylwetkę.

— Na mą brodę! — krzyknął Borgin. — Toż to Goblin!

Einar bez chwili namysłu wyskoczył zza beczek stojących po drugiej stronie drogi:

— Hej, ty! — i nagle sparaliżował go strach. — Go… Go…

Przełknął ślinę i wykrztusił z siebie:

— Goblinie! Nie powinno cię tu być! Czego tu szukasz?

— Niedobry, niedobry brzydki Etnit! O proszę, proszę, a za beczką czyja to głowa — o tak, wielka głowa Krasnoluda! Chodząca beczka nieszczęścia! — rechotał Goblin wiedząc, że mu nie zagrażają.

— Lepiej spójrz na siebie, łysa pało! — odgryzł się Borgin. — Kim jesteś? Skąd się tu wziąłeś?

— Panowie pozwolą, że się przedstawię. Jam jest Brzęczyk, rabuś i posłaniec. Skąd się tu wziąłem, pytacie. Przybyłem w kufrze należącym do podrzędnego magika.

— Jakim sposobem przedostałeś się przez bramy miasta, przecież Lizardy…

— Tak, tak, Lizardy, bezmózgie jaszczurki! Bardzo łatwo można je oszukać, kufer nawet kiepskiego magika to dobre miejsce. Żaden szanujący się maguś nie pozwoli przeszukać swoich rzeczy. Liczę, że udało się zaspokoić waszą ciekawość. A teraz panowie będą łaskawi pożegnać się z tym światem, gdyż nikt poza wami dwoma nie wie i nie powinien wiedzieć o mojej obecności w tym parszywym miejscu.

Brzęczyk wyciągnął dłonie przed siebie, zamamrotał coś na wzór zaklęcia. I wypuścił z dłoni przezroczystą kulę, która wciągnęła do środka Einara.

Borgin rzucił się na ratunek przyjacielowi, ale po chwili już sam siedział w kuli.

— Nikt nie jest cwańszy ode mnie! — przechwalał się Brzęczyk. — Moi drodzy więźniowie, z wielką radością stwierdzam, że to najwyższy czas, aby zażyć troszkę ruchu.

Goblin podniósł przed siebie prawą rękę i długim zielonym wskazującym palcem uniósł w powietrze obie kule. Przeźroczyste bańki zaczęły się na zmianę wznosić i gwałtownie opadać. Pojawiająca się w nich czarna poświata zaczęła wysysać życie z Borgina i Einara.

— Czas spać panowie, dobranoc!

W tym samym czasie Bert wstąpił na ścieżkę z drugą partią dyń. Jego oczom ukazał się Goblin i dwie duże kule, a w nich…! Nie zastanawiając się zbyt długo chwycił co wpadło mu w ręce i krzycząc ile miał tylko sił: „Zostaw kreaturo mojego syna!” wziął zamach. Wtem usłyszał świst, który przeleciał tuż koło jego prawego ucha… Kule rozpadły się jak bańki mydlane.

Za plecami Berta na małym pagórku stałem ja, Magin, mierząc w Brzęczyka z ręcznej kuszy przytwierdzonej do nadgarstka.

— W końcu gnido cię znalazłem!

Brzęczyk szybko przeliczył swoje szanse na przetrwanie, w mgnieniu oka wytworzył kolejną bańkę, do której sam wskoczył i energicznym machnięciem ręki rozpłynął się w powietrzu.

— Brzęczyk, tchórzu! Wracaj! Jeszcze się spotkamy, obiecuję!

Podbiegliśmy z Bertem do chłopców. Leżeli na piaszczystej ścieżce pokryci czarną mazią przypominającą smołę. Choć byli mocno osłabieni, nadal tętniło w nich życie…

Rozdział drugi
Magin z Marendor

Cześć. Na imię mam Magin i jak już wiecie, jestem ETNITEM. Chciałbym wszystkich wpatrujących się w moje słowa powitać osobiście, ale wiem, że to niemożliwe. Także wybaczcie, że nie poczęstuję Was nawet wywarem z iskusa. Wasza nacja jest po prostu niezliczona a ziele iskusa nie rośnie ot tak we Wszechziemiu. Nawet gdyby król Nesalas zezwolił na ścięcie iskusa w całym Cedrowym Lesie, to by nie wystarczyło dla Was wszystkich.

Odwiedziłem Wasz świat 172 razy, za każdym razem trafiałem w zupełnie inne miejsca, obserwowałem Wasze zachowanie, nawyki, to jak radzicie sobie w różnych sytuacjach. Jak potraficie walczyć o drugą istotę bądź dzielić się tym, co posiadacie z potrzebującymi. Jak wychowujecie i dbacie o swoje potomstwo od pierwszego dnia ich życia po ostatni dzień Waszego. Moim obserwacjom nie było końca. Posiadacie ogromną wiedzę, którą wykorzystujecie w imię dobra, jak i zła.

Chciałbym także Was przeprosić za swoją ogromną ciekawość, możliwe, że pożyczyłem kilka Waszych fascynujących przedmiotów i odstawiłem w zupełnie inne miejsce. Przysięgam! Wszystko oddałem.

Tak naprawdę nasze światy niewiele różnią się od siebie. Może Wam się wydawać, że jest inaczej, że w moim świecie jest więcej niebezpieczeństw… nic bardziej mylnego. Każdy świat niesie ze sobą wszelkie zło, które tylko czyha, aby się pojawić w najmniej odpowiednim momencie.

Przed Wielką Wojną Dziesięciu Nacji sześciu potężnych Magów Wszechziemia stworzyło magiczne portale, po jednym dla każdego z królestw. Miały służyć do szybkiego przemieszczania się między nimi w momencie zagrożenia. Znam imię tylko jednego z Magów, Rana Su, choć ich pomysłowości i ciężkiej pracy zawdzięczam możliwość bezkarnego podróżowania między Waszym a moim światem. Zawsze byłem solidnie zaopatrzony w owoce kełbiianu, nie chciałem bowiem skończyć jak inne istoty Waszego świata, które widziałem zamknięte w klatkach.

W chwili rozpoczęcia bitwy, która rozstrzygnęła losy Wielkiej Wojny, nasze ziemie zostały zaatakowane przez hordy Trolli, w pośpiechu opuszczaliśmy rodzinne strony uciekając w kierunku Mroźnych Krain.

Tę historię poznałem z opowieści przyjaciółki moich rodziców. To również z jej rąk w dniu moich piętnastych urodzin otrzymałem skórzany ekwipunek precyzyjnie owinięty szarym sznurkiem, na którym widniała pieczęć przedstawiająca Gryfczara — zwierzę dość często spotykane w moim świecie.


• Gryfczary — potężne zwierzęta, okrutne i dzikie z natury, często polują na Trolle, konie, woły i inne duże zwierzęta. Gniazda zakładają wysoko w niedostępnych górach Mroźnych Krain. Od początku istnienia miały wydobywać złoto z ziemi lub skał za pomocą potężnych dziobów. Zażarcie bronią swojego potomstwa. Zwierzęta o tułowiu smoka, skrzydłach orła i oczach węża. Głowa pokryta czerwono-żółtymi piórami, reszta ciała pokryta łuskami, w promieniach słońca mieniącymi się odcieniami zieleni. W Waszym świecie występuje podobne zwierzę, jako posąg strzegący niektórych budynków.


Wręczając mi skórzany ekwipunek Mia rzekła:

— Był ze mną przez ostatnie piętnaście lat. W tym szczególnym dniu oddaję go w twoje ręce, zgodnie z prośbą Sary.

Nikt do tamtego dnia nie wspomniał słowem o moim pochodzeniu czy o moich rodzicach. Przez piętnaście lat żyłem z pytaniami bez odpowiedzi.

Dość dużych rozmiarów skórzany pakunek spoczywał na stole. Gdy opuszkami palców dotknąłem pieczęci, wydarzyło się coś zaskakującego i zarazem przeraźliwie dziwnego.

Usłyszałem głos, padły jakieś słowa. Nic z nich nie zrozumiałem.

— Nie słyszę co mówisz! — wykrzyczałem przerażony.

Stojąca tuż za mną Mia położyła swoją dłoń na moim ramieniu.

— Magin, wszystko w porządku?

Serce zaczęło mi bić jak oszalałe, obleciał mnie blady strach. Odsunąłem się od stołu, spojrzałem na Mię.

— Słyszałaś?

Pamiętam jej przerażony wyraz twarzy. Patrzyła na mnie jakbym był obłąkany.

— Nie, Magin, nic nie słyszałam. Dobrze się czujesz?

Pomyślałem, że najprawdopodobniej się przesłyszałem, bądź moja wyobraźnia pod wpływem emocji pogrywała sobie ze mną.

— Wszystko w porządku, przesłyszałem się.

— Wystraszyłeś mnie.

— Przepraszam, zbyt dużo emocji. Mia, chciałbym zostać sam. Proszę.

Usiadłem na skraju łóżka nie odrywając wzroku od stołu. Na pewno się przesłyszałem, to tylko moja wyobraźnia. Ale… ten głos miał coś takiego w sobie, coś co mnie przyciągało.

— Mia wyszła, a ty…? Jesteś…? Halo, jesteś tam…?

Nic. Cisza. Byłem przerażony, ale także strasznie ciekawy do kogo należy ten głos i dlaczego tylko ja go słyszałem. Wyszedłem zaczerpnąć świeżego powietrza, spojrzałem na szykującego się do wyjazdu Vidala. Wróciły wspomnienia…

Niemal od początku swojego życia mieszkałem u państwa Gorin. To wspaniałe istoty, Mia opiekowała się mną jak własnym synem, Vidal traktował mnie jak prawdziwego wnuka. Ja w zamian pomagałem im jak tylko mogłem. Vidal Gorin był płatnerzem, według mojej oceny najlepszym we Wszechziemiu.

Razem tworzyliśmy rożnego rodzaju broń dla różnych nacji, choć nigdy nie widziałem kim są kupcy. Vidal po przygotowaniu zamówienia pakował wszystko na wóz, zaprzęgał konie i wyruszał w sobie tylko znanym kierunku. Wracał do domu z dybzakiem wypełnionym złotem. Nikt w domu nigdy nie zapytał gdzie był, z kim był i ile jest tego złota. Dla kogo jest ta broń i do czego zostanie użyta. Skoro nikt nie pytał, ja także nie chcąc wychodzić przed szereg udawałem, że ta kwestia zupełnie mnie nie interesuje. Choć od środka aż się gotowałem z ciekawości.

Vidal nauczył mnie władać mieczem. Ten typ broni szczególnie przypadł mi do gustu. Rękojeść idealnie leżała w mojej dłoni, odnosiłem wrażenie jakbyśmy stawali się jednością. Skromnie powiem Wam, że z upływem czasu byłem w tym coraz lepszy. Pamiętam nasze pierwsze starcie. Oczywiście prawdziwe miecze zostały zastąpione drewnianymi — i całe szczęście, po pierwszym zamachu Vidala straciłbym głowę. Przy drugim podejściu wyglądało to lepiej, ocaliłem głowę, ale straciłbym rękę. Mnóstwo płaczu i jeszcze więcej siniaków. Pan Gorin to wymagający nauczyciel. „Im dalej w las”, tym lepiej władałem mieczem, stałem się zwinniejszy, szybszy, zacząłem przewidywać ruchy przeciwnika.

To były piękne chwile…

Wróciłem do domu, spojrzałem na stół, najwyższy czas sprawdzić co pakunek skrywa w środku. Energicznym ruchem zerwałem pieczęć.

Nagle poczułem podmuch wiatru, który otworzył okno zrzucając donicę. Jasne pomieszczenie opanował półmrok, zrobiło się chłodno, para wydobywała się z ust niczym dym z fajki. I znów ten głos… Tym razem byłem pewien, że się nie przesłyszałem, głos o strasznej barwie, ale bardzo wyraźnej.

— „URHT RAKH NURHT”

Głos tak szybko jak się pojawił, tak szybko przepadł. Zapisałem na pergaminie to, co usłyszałem. Nie miałem pojęcia co znaczą te słowa…

Zamknąłem okno, zebrałem rozbitą glinianą donicę i wróciłem do stołu. Zobaczyłem krople krwi na pergaminie, poczułem piekący ból prawej dłoni. Rozcięta od wewnątrz, najwyraźniej zbyt energicznie szarpnąłem za sznurek rozrywając pieczęć. Szybko zawinąłem dłoń w chustkę wyciągniętą z kieszeni.

Rozwinąłem skórzany pokrowiec. W środku znajdowała się koperta z moim imieniem a pod nią miecz. Unosząc kopertę zauważyłem duży pokryty drogocennymi kamieniami herb Gryfczara umieszczony na rękojeści. Idealny, jak żywy w swoim naturalnym umaszczeniu.

Otworzyłem kopertę, w środku znalazłem dwie strony pergaminu. Pierwsza z dość krótką, ale jakże zrozumiałą informacją:

„Miecz, który masz przed sobą, to Siewca Wszechziemia, jest w naszej rodzinie od wieków. Należał do mnie, teraz należy do Ciebie, Synu. Korzystaj z niego mądrze”.

Drugi pergamin był całkowicie niezrozumiały. Dla mnie przedstawiał chaotyczny zbiór kropek, kresek, dziwacznych znaków rozmieszczonych w różnych pozycjach. Próbując „czytać” ten niezrozumiały język odnosiłem wrażenie, że to ten sam, jakim posłużył się „głos”.

Cierpliwie czekałem na powrót Vidala, miałem tyle pytań, koniecznie chciałem pokazać mu podarunek od mojego ojca. Mia wspomniała, że tata wyjechał po materiał i wróci za dwa dni. Czekałem piętnaście lat, więc poczekam jeszcze dwa dni.


***


Nieprzytomni bohaterowie do końca swych dni zapamiętają potyczkę z Goblinem.

Do domu Flerów mieliśmy niewielki odcinek drogi do pokonania. Patrząc na naszych odważnych, wycieńczonych młodzieńców doszliśmy do wniosku, że nie są w stanie iść o własnych siłach. Choć sparaliżowani strachem, dzielnie stawili czoła Goblinowi. Ich odwaga mogła zakończyć się tragedią, na ich i moje szczęście pojawiłem się w odpowiednim momencie. Jestem naprawdę dumny z tych dzieciaków. Staruszek także wykazał się ogromną odwagą.

Bert skierował wzrok na stojący opodal wózek:

— Zostań z nimi, biegnę po wózek, z jego pomocą przewieziemy chłopców do domu.

Doceniłem dobry, choć prosty pomysł ojca Einara. Wpatrując się w Borgina miałem jednak wątpliwość czy wózek wytrzyma pod ciężarem masywnego Krasnoluda.

Wspólnie z Bertem szybko lecz ostrożnie opróżniliśmy wózek z dyń. Pozostało nam tylko „wrzucić” Borgina na wózek. Staliśmy tak przez chwilę szukając najprostszego sposobu…

— Przeturlajmy go w stronę wózka, a później ja go złapię za nogi a ty za głowę, na raz, dwa, trzy, uniesiemy go w górę. Przy odrobinie szczęścia sam wpadnie do wózka.

— Zostawcie, sam dam radę, albo nie nazywam się Borgin! Należę do królewskiego rodu Krasnoludów z Rubinowych Wzgórz, to hańba wieźć Krasnoluda w czymś takim!

Wstał o własnych siłach, kołysząc się na ugiętych nogach, stracił kontrolę, po czym nieprzytomny wpadł twarzą w dół do wózka. I to tyle, jeśli chodzi o „zostawcie, sam dam radę…”

Trzeba mu jednak przyznać, po królewsku huknął w sam środek wózka.

Jeden problem z głowy — pomyślałem. Bert zarzucił nieprzytomnego Einara przez ramię niczym worek ziemniaków i ruszyliśmy po piaszczystej ścieżce wyłożonej kamieniami, gdzie wózek podskakiwał wydając dźwięki pękających desek.

— Aili, to znaczy mojej żonie, lepiej będzie nie wspominać o tym, co się tutaj wydarzyło. A na pewno już ani jednego słowa o Goblinie. Jest strasznie opiekuńcza, uwierz mi, nie potrzebujemy do tego wszystkiego jeszcze przeraźliwych krzyków.

— Jak więc, mój drogi panie, wytłumaczysz się z nieprzytomnego syna w towarzystwie nieprzytomnego krasnoluda?

— Daj pomyśleć.

— Myśl szybciej, jeszcze kilka kroków i będziemy na miejscu.

Bert w skupieniu starał się znaleźć jak najmniej niebezpieczną przygodę, w którą uwierzy Aila. Szukał we własnych wspomnieniach z młodzieńczych lat.

— Pamiętam, jak biegałem z duża siatką na motyle… Tylko co powiem, że stracili przytomność na widok motyla? Toż to żałosne. Jak się to rozniesie, Einar nigdy mi nie wybaczy. A może wspinaczka po drzewach iii trach! trzasnęła gałąź…

Zerknął na leżącego w wózku Borgina.

— Tak, to może się udać! No tak, nic dziwnego, że pod nimi strzeliła gałąź. Tylko w jaki sposób Borgin znalazł się na drzewie…? Wystarczy spojrzeć na niego, od razu widać, że zwinności Wieskórki to on nie posiada. Z całym szacunkiem, ale ten mój szczypiorek… Nie… Niemożliwe, aby wciągnął Krasnoluda na szczyt.


• Wieskórka to połączenie Waszej wiewiórki i skunksa. Wieskórki są stworzone do wspinaczki. Żywią się nasionami, grzybami, owocami, jajami ptaków oraz spijają żywicę. Małe, białe, z czarnym pasem zaczynającym się od pyska po sam dość krótki ogon. Te drapieżniki jako pojedyncze osobniki nie stanowią zagrożenia, za to w grupie są bardzo agresywne.


Będąc u celu Bert rozważał w myślach różne scenariusze, nadal nic mądrego nie przychodziło mu do głowy. Zsunął syna ze swojego barku ostrożnie opierając go o wózek. Chłopcy odzyskiwali świadomość uśmiechając się do siebie. Bert nerwowo stąpał po świeżo zasianym trawniku, patrząc na uśmiechające się dzieciaki doznał olśnienia.

— Wiem, co powiem. A ty… nie odzywaj się w ogóle. Tak będzie najlepiej. Wy tak samo, macie zakaz odzywania się, aż do odwołania! Rozumiemy się?

Obaj skinęli głowami nie mając siły wykrztusić jakiegokolwiek słowa.

Aila wracała zza domu, gdzie z wielkim zapałem pieliła grządki. Przerażona na widok, który ukazał się jej oczom, wykrzyknęła:

— Co się stało? Co oni znowu zmalowali? Einar, Borgin, co znowu przeskrobaliście? Dlaczego jeden leży w wózku, a drugi obok wózka? Pijani jesteście? Kto wam pozwolił iść do tawerny? Szybko mówcie co się stało!

— Pamiętasz, Aila, nasz stary wózek należący do mojego ojca?

— Oczywiście, że pamiętam. Nasz syn przez ten porośnięty grzybem wózek złamał rękę. Kazałam ci go spalić. Zrobiłeś to Bert, prawda…?

— Tak, to… ten sam. Otóż słuchaj uważnie, nie zrobiłem tego, wypadło mi to z głowy. Borgin z Einarem tym wózkiem zjeżdżali z góry tuż za miastem, rozbijając się na starym dębie. Trochę ich zamroczyło jak widać, ale nic im się poważnego nie stało. Niestety, z pamiątki zostało tylko wspomnienie.

— Oczywiście, że tego nie zrobiłeś! I wcale nie zapomniałeś! Widziałam jak tego starego „grzyba” chowałeś na strychu! I wiesz co? Od lat już go tam nie ma!

Wyraz twarzy Aili w tej chwili nie należał do przyjemnych, chłodne spojrzenie, mocno zaciśnięta szczęka.

Obserwując z boku burzliwą wymianę zdań, czekałem w ciszy na pierwszy wybuch złości. Aila mocno z tym walczyła, wzięła głęboki oddech i poprosiła spokojnym tonem Berta o wprowadzenie chłopców do domu.

— Zaparzę ziele iskusa, to was postawi na nogi.

Choć chłopcy odzyskali przytomność, nadal mieli duży problem z utrzymaniem równowagi. Bert wziął syna pod ramię i wprowadził do domu. Borgin próbując się podnieść przeważył swoim ciężarem wózek i upadł na kolana. Wracający na swoją pozycję wyjściową wózek uderzył w brodę klęczącego Krasnoluda.

— Na wszystkie błyskotki Wszechziemia! Co za dzień! Jak nie atak Goblina to „mściwy” wózek Flerów. Jak tu żyć, się pytam, no jak! Na każdym kroku niebezpieczeństwo.

Mamrotał bez sensu starając się podnieść z kolan. Oczywiście pękałem ze śmiechu na widok wózka nokautującego potężnego Krasnoluda. Odległość była na tyle duża, że mój śmiech nie dotarł do Borgina.

— Połowa drogi za mną. Teraz tylko w górę. Przyjacielu mój drogi, mógłbyś mi pomóc? Jak widzisz, sam nie dam rady.

Skinąłem głową i podszedłem do klęczącego Krasnoluda. Uklęknąłem tuż obok niego na jednym kolanie, Borgin położył swoją dłoń na moim barku. Z dużą siłą odbił się ode mnie wciskając mnie w ziemię. Borgin stał o własnych siłach a ja, no cóż… leżałem wciśnięty w trawnik.

— Dziękuję! A ty co? Wstawaj, to nie pora na drzemkę — tym razem to on śmiał się ze mnie.

Borgin wchodząc na wiotkich nogach do domu państwa Fler wykrzyczał:

— Pani Ailo, poproszę o podwójnego iskusa, jeśli to nie kłopot!

Podniosłem się, bo co tak sam będę tu leżał, otrzepałem się z trawy i piasku. Z bramy wyłonił się Bert.

— Słuchaj, w całym tym zamieszaniu nie zdążyłem ci podziękować za ratunek mojego syna i jego przyjaciela. Tak więc, dziękuję. Jeśli kiedyś będziesz potrzebował pomocy, to zapraszam.

— Nie ma za co. Najważniejsze, że nic poważnego im się nie stało.

— Dołączysz do nas? Aila podaje świeżo mielony iskus i z tego, co słyszałem, Borgin jest głodny, więc jak zdążysz przed nim, to nawet coś zjesz.

Bert z uśmiechem na twarzy poklepał mnie po plecach, wskazując ręką drogę: — Zapraszam, proszę.

Jako pierwszy wszedłem do mieniącej się bramy wejściowej domu. Po chwili zamiast stać już za progiem, leżałem wraz z Bertem w krzewach znajdujących się tuż przy ogrodzeniu.

Potężna siła wypchnęła moje ciało, lecąc bezwładnie złapałem rękę Berta, chcąc się zatrzymać. Jak się to skończyło, już wiecie.

— To było świetne, jak za młodych lat! Wstawaj, jeszcze raz. Już zapomniałem, ileż ten dom skrywa niespodzianek!

— Jeszcze raz? Chyba zbyt mocno uderzyłeś się w głowę, drogi panie. Co to było?

— U nas taka sytuacja zdarza się bardzo rzadko, wybacz, zapomniałem wspomnieć. Jeśli posiadasz broń, a z tego co już wiemy to tak, musisz ją zostawić przed wejściem, inaczej nie dostaniesz się do środka.

Przed domem za ławką stała podłużna wiklinowa donica do połowy przysypana ziemią.

— Mogę zostawić to tutaj?

— Oczywiście — odpowiedział Bert.

Zdjąłem płaszcz, zawinąłem w niego pokrowiec z mieczem i wykonaną przez Vidala ręczną kuszę i położyłem na donicy.

— Bez obaw. Nikt tego nie zabierze. To raz jeszcze. Zapraszam ponownie.

Tym razem obeszło się bez szalonego lotu. W korytarzu było słychać śmiejących się młodzieńców.

— Śmiech to dobry znak. Najwyraźniej wracają do siebie.

— Dość szybko odzyskali siły, nie tak dawno ledwo co łapali powietrze.

— To silne dzieciaki, może tego nie widać po moim synu, ale to w końcu ETNIT, my regenerujemy się w dość krótkim czasie. Zapraszam dalej, mnie także przyda się kubek iskusa.

— Aila, skarbie, poproszę o jeszcze dwa nakrycia.

— Dwa? Jak to dwa?

— Jedno dla mnie, a drugie dla naszego gościa.

Bert podszedł do stołu, przy którym siedział Einar z Borginem i wskazał mi miejsce.

— Proszę, usiądź tutaj.

Aila spoglądała to na mnie, to na męża.

— Kochanie, mogę cię prosić na słówko…? Kim on jest? Skąd się tutaj wziął?

— On? Pomógł mi przewieźć nicponi do domu. Kim jest, szczerze, nie wiem.

— Obcy gość w naszym domu! Czyś ty na głowę upadł?! A jak to złodziej albo, co gorsze, morderca?

— Aila, nie przesadzaj, od razu widać, że to dobry człowiek.

— Tak? A po czym to stwierdzasz? Może po tej chuście, która zakrywa jego twarz? A może po tym zakrwawionym opatrunku na prawej dłoni?

— Spokojnie, usiądźmy i w delikatny sposób spróbujmy wszystkiego się dowiedzieć.

Oboje usiedli przy stole. Bert kolejno zalewał wrzątkiem rozstawione kubki. Aila podając talerze skierowała swoje spojrzenie w moją stronę.

— Kim pan jest? Co pana sprowadza do Ermor? Dlaczego ma pan zakrytą twarz, skąd ta rana na dłoni?

— Mamo!

— Cicho Einar! Proszę odpowiedzieć i proszę nie kłamać, potrafię wyczuć choćby najmniejsze kłamstwo.

— Faktycznie potrafi — przyznał Bert. — To taka jej wada, to znaczy, ta, no jak jej tam, zaleta! TO JEJ ZALETA! Wybacz, skarbie, to przejęzyczenie.

Odsłoniłem swoją twarz.

— Dobrze, odpowiem. Nie mam powodów, aby coś ukrywać, a tym bardziej kłamać. Po cóż miałbym to robić, ciociu? Na imię mam Magin i jestem wnukiem siostry twojej mamy.

Nastała cisza, wszyscy wpatrywali się we mnie jakby zobaczyli ducha.

— Mówić dalej? Czy potrzebujecie więcej czasu, aby przetrawić tę informację?

— Magin, syn Sary i Seta! Chłopcze, jak miło cię widzieć! Gdzie się podziewałeś przez te wszystkie lata? Co porabiają rodzice?

— Mamo, znów seria pytań!

— Tak ciociu, jestem synem Sary i Seta. W dniu Wielkiej Bitwy nasze miasto zaatakowały Trolle, ojciec zginął w jego obronie. Prawdę mówiąc, w ogóle go nie pamiętam, tak samo mamy. Ślad po niej zaginął w Mroźnych Krainach. Wychowała mnie rodzina ich przyjaciółki, Mii Gorin z Marendor. Odpowiadając na kolejne pytanie: co mnie sprowadza do Ermor? Otóż śledziłem pewnego… — moją wypowiedź przerwało chrząknięcie wujka. — Otóż idąc śladami pewnego osobnika trafiłem do Ermor.

— Goblina Brzęczyka! — wystrzelił Borgin — To ty nas uratowałeś. Einar, to jego widzieliśmy na wzniesieniu, to jego strzała przebiła kule Goblina.

Bert aż się zagotował.

— Nie umiecie trzymać języka za zębami! Prosiłem, abyście siedzieli cicho!

— Goblin! W Ermor! Bert, o czym oni mówią? Koniecznie trzeba to zgłosić do Rady Miasta. Natychmiast.

— Ciociu, proszę o zachowanie spokoju, już wyjaśniam. Einar wraz z Borginem dość przypadkowo weszli w drogę Goblinowi. Brzęczyk to złośliwe stworzenie i niestety, bardzo niebezpieczne jak na Goblina. Mając znaczną przewagę postanowił pokazać jaką dysponuje siłą, na szczęście byłem w pobliżu. Troszkę się wystraszyli, mimo wszystko byli bardzo dzielni. Wujek także pomógł, powinnaś ciociu być z nich dumna. Ja w ich wieku tak odważny nie byłem…

— Z tego, co widzę, zostałeś ranny?

— Ach to… To nic takiego, zwykłe zacięcie.

— To może mi wyjaśnicie, wózek was tak pokiereszował czy jednak zapragnęliście złapać Goblina!?

— Mamo, słyszałaś, to był przypadek.

— Dziękuję za kolację, pani Fler, ale już czas na mnie, powinienem wracać. Chciałbym jeszcze podziękować panu Maginowi i panu Bertowi za wyciągnięcie mnie z tarapatów. Einar, dzień był niesamowity! Prawda? Uważaj na siebie, a jak coś będziesz… no wiesz, to nie zapomnij o mnie!

— Jasne! Do następnego przyjacielu!

Borgin ładnie się ukłonił i wyruszył w drogę do Rubinowych Wzgórz. Einar po dość wyczerpującym dniu udał się na zasłużony odpoczynek.

— To może lampeczkę wina na ukojenie nerwów — zaproponował Bert.

— Właściwie, czemu nie.

— To będzie dobre zakończenie dnia — stwierdziła Aila.

Przenieśliśmy się z kuchni do salonu. Między trzema wysokimi i jakże wygodnymi fotelami stał mały stolik, ogień z kominka rozświetlał pomieszczenie. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów poczułem się jak w domu.

— Świetne wino, wujku.

— Według receptury mojego świętej pamięci ojca. Magin, jakoś nie mogę uwierzyć, że ot, tak nagle zapragnąłeś odwiedzić wujostwo. Co jest prawdziwym celem twojego przybycia do Ermor? Dlaczego nie pojawiłeś się wcześniej?

— Widzisz, wujku, od prawie dwudziestu lat przemierzam Wszechziemie. Szukam kogoś, kto potrafi przetłumaczyć treść pergaminu, jaki otrzymałem od rodziców. Jest także jeszcze jedno tajemnicze zdanie, którego nie rozumiem. Sądzę, że zawartość pergaminu i zdanie, które sam zapisałem, są ze sobą powiązane. Jak wspomniałem, minęło prawie dwadzieścia lat a ja nic nie mam, żadnej wskazówki! Nic.

— Możemy to zobaczyć?

— Oczywiście.

Na stoliku karafka, trzy kielichy do połowy wypełnione winem, położyłem przed Bertem kopertę z moim imieniem.

— Proszę, może wy coś z tego zrozumiecie.

Bert w skupieniu analizował treść. Wraz z Ailą przekazywali między sobą kartki pergaminu.

— Przykro mi. My także nic z tego nie rozumiemy.

— A może… Bert, niech Magin wybierze się do Baby Nian.

— Racja, Aila. Ona wie wszystko, a jeśli nawet nie, to na pewno podpowie co z tym dalej można zrobić.

Czyli nic nowego. Szukałem w całym Wszechziemiu Wyroczni o imieniu Baba Nian. Bezskutecznie.

— Byłem w każdym wskazanym rejonie, gdzie mogła osiedlić się Baba Nian, nie znalazłem jej. Jakiś czas temu otrzymałem informację, iż doczekała swoich ostatnich dni.

— Błąd, chłopcze. Nie dalej niż dwa miesiące temu Einar i Borgin pomagali Babie Nian zbierać zioła w okolicach Cedrowego Lasu.

— Czyli ona żyje!

— Tak chłopcze, żyje i zapewne ma się dobrze.

— Gdzie ją znajdę?

Do salonu wskoczył Einar.

— Ja wiem gdzie jej szukać! Trudno będzie to wytłumaczyć, ale mogę pokazać!

— Wykluczone! Już pokazałeś jaki jesteś odpowiedzialny — zaprotestowała Aila.

— Mamo, będę pod opieką Magina, z nim nic mi nie grozi.

Skinąłem głową w stronę chłopca dając mu do zrozumienia, że jutro wspólnie wyruszamy w drogę. Przekonałem ciocię, dzierżącą władzę w tej rodzinie, że faktycznie Einarowi nie spadnie włos z głowy.

— Pamiętaj Magin, ponosisz odpowiedzialność za naszego syna.

— Oczywiście, ciociu.

— Skoro wyruszacie jutro, to czas spać. Przyniosę świeżą pościel. Musicie wypocząć. Dobranoc.

Rozłożyłem się na dwóch fotelach nakrywając kocem, wpatrywałem się w skaczące płomienie w kominku…


***


Krasnolud tuż przed świtem dotarł do swojego królestwa.

— Skaliste pomieszczenia, unoszący się zapach trotylu, blask szlachetnych kamieni i odgłosy kłócących się Krasnoludów. Wreszcie w domu!

Nie mógł doczekać się aż opowie ojcu co przeżył na ziemiach Ermor… — Zaraz, zaraz… czyżbym… wyczuwał pieczonego dzika, pieczone ziemniaki, wino, baraninę…? Pierwszy posiłek! Skręt mojego żołądka słychać w całym królestwie! Ależ jestem głodny!

Wpadł do spiżarni, ogołocił połowę zapasów. Przejedzony, z wysadzonym brzuchem, rozpiętym pasem, poruszał się wolniej od zwykłego marszu, choć wydawało mu się, że biegnie. Trzymając w dłoni wielki kawał mięcha, mknął skalistym korytarzem do komnaty ojca.

W tym całym szalonym biegu zaplątały mu się nogi… Przewracając się uderzył głową w drzwi do komnaty króla.

— Proszę! — odpowiedział na łomot do drzwi ojciec.

— Ojcze, mam nowinę…

— Mogłem się domyślić, że to ty Borgin!

Borin schował twarz w dłoniach kręcąc głową.

— Twoi bracia oddali życie na Wszechziemie. A ty, jaką historię napiszesz? „Borgin, syn Borina, króla Rubinowych Wzgórz, zginął wbijając sobie w gardło kawał kości z mięcha podczas biegu do komnaty króla”… Co to za nowina, synu?

— Goblin, Einar, Magin, kopnięcie, obrót i piącha — to, co powiedział, to zademonstrował.

— Przestań pajacować! Kiedyś zajmiesz moje miejsce. Aż nie chcę myśleć jaki los czeka to królestwo. Spokojnie, Borgin — jaki Goblin?

— Walczyłem z Goblinem Brzęczykowskim!

Król zmarszczył czoło i patrzył na syna demonstrującego tylko jemu znaną „sztukę walki”.

— Skończyłeś? Słuchaj mnie uważnie. Gdzie rzekomo walczyłeś z Goblinem?

— Na ermorskich ziemiach, ojcze.

— Czy ten Goblin aby nie nazywał się Brzęczyk?

— Tak, przecież mówię.

— Chcesz mi powiedzieć, że ty, Einar i ten trzeci… — pokonaliście Goblina w Ermor!?

— Nie do końca. Goblin mnie i Einara zamknął w wielkich kulach, to Magin uratował nam życie. Na widok Magina Brzęczyk uciekł, ale już go prawie mieliśmy!

— Hm… Magin? Gdzie znajdę tego Magina?

— Gdy opuszczałem dom Flerów, to jeszcze tam był.

— Straż!

— Na rozkaz, panie!

— Wyślijcie posłańca w towarzystwie eskorty do Ermor, niech dostarczy zaproszenie dla pana Magina. Natychmiast wykonać!

Król z troską spojrzał na niegrzeszącego dojrzałością Borgina. Zastanawiał się gdzie popełnił błąd w jego wychowaniu. Jest przecież całkowitym przeciwieństwem swoich starszych braci…

Wszyscy trzej zginęli podczas Wielkiej Wojny. Najstarszy, Egon, próbując powstrzymać armię Frostów w Mroźnych Krainach, wraz ze swymi legionami wpadł w pułapkę pomiędzy dwiema Bliźniaczymi Górami. Gęsta mgła ograniczyła widoczność do minimum, lodowe kule zrzucone z wierzchołków gór przez Frost Golemy zmiażdżyły krasnoludzką armię.

Gorgin i Yorgin wyrzynali hordy Trolli na ich ziemiach. Na widok wściekłej armii Krasnoludów skutecznie eliminującej jego lud, syn Okrutnego Gragusa, Hus, w obstawie swoich generałów uciekł w popłochu w kierunku Niczyjej Ziemi. Rana Su uznał to za zdradę, na rozkaz Maga wypatroszono zdrajcę a jego ciało wbito na pal, zdobiąc nim główne wejście do Niczyjej Ziemi. Miała to być przestroga dla tych, którzy chcieliby się od niego odwrócić.

W ostatecznej bitwie z Rana Su Gorgin i Yorgin oddali życie w obronie swego ojca. Dzięki ich poświęceniu Borin miał szansę zabić Maga. Jednak w chwili wyprowadzania śmiertelnego ciosu przez króla Krasnoludów Su rozpłynął się w powietrzu… Uznany za bohatera Borin nigdy nie przyznał się, że nie unicestwił złego Maga…


***


Obudziło mnie szarpnięcie za rękę.

— Magin, wstawaj, zaraz będzie śniadanie — popędzał Einar.

— Już, już wstaję.

Nie pamiętam, w którym momencie zasnąłem, najwyraźniej byłem bardziej wycieńczony niż sądziłem. Dołączyłem do reszty domowników w kuchni. Usiedliśmy przy stole, poczułem jakbym tu był od zawsze, jakbym stanowił część tej wspaniałej rodziny.

— Magin, twoja dłoń… Nadal krwawi… Pokaż, opatrzę ją.

Aila wróciła z liśćmi iskusa, rozdrobniła je w moździerzu z kilkoma kroplami wody tworząc miksturę o konsystencji papki, po czym przemyła otwartą ranę i nałożyła na nią tę zieloną maź, całość zawinęła elastycznym materiałem.

— Powinno pomóc.

— Dziękuję ciociu, tak jest o wiele lepiej.

— Czy Borgin zna drogę z Ermor do Rubinowych Wzgórz?

— Tato, oczywiście, że zna.

— Załóżmy, że jednak nie i ostatnie miejsce, gdzie go widziano, to nasz dom. Czy król Borin, chcąc to sprawdzić, wysłałby Krasnoludów do naszego domu?

Bert miał rację, tak pewnie zachowałby się każdy ojciec. Zacząłby poszukiwania od ostatniego miejsca pobytu swojego syna.

— Nie wiem, tato. Dlaczego pytasz?

— Bo widzę trzech uzbrojonych Krasnoludów czekających przed naszym domem! Einar, gdzie jest Borgin?

— Nie wiem, sam słyszałeś jak mówił, że wraca do siebie.

— Zostańcie tutaj. Sprawdzę czego chcą.

Einar przykleił się do okna i obserwował Berta rozmawiającego z jednym z Krasnoludów.

— Tata wraca!

— Magin, oni szukają ciebie.

Skoro szukają mnie, to znaleźli. Wyszedłem przed dom. Krasnolud oznajmił, że jest tutaj z rozkazu króla. Odczytał wiadomość adresowaną do mnie:

„Borin, król Rubinowych Wzgórz, ojciec Borgina, zaprasza Walecznego Magina do swojego królestwa na ucztę w podziękowaniu za uratowanie życia królewskiemu synowi.”

— Dziękuję. Na pewno skorzystam z zaproszenia.

Nie wypadało odmówić królowi. To może być ciekawe doświadczenie.

— Einar, szykuj się do wyprawy. Odwiedzimy Królestwo Krasnoludów. Otrzymałem zaproszenie od króla Borina i zamierzam z niego skorzystać.

— O tak! Zabierzemy stamtąd Borgina! Prawda, Magin? Proszę!

— Skoro prosisz, to zgoda. Zabierzemy Borgina.

Na wszelki wypadek Aila zapakowała nam owoce kełbiianu i garść liści iskusa. Einar uściskał rodziców i rzucił hasło:

— Ku nowej przygodzie! W drogę po Borgina!

Zabrałem swoje rzeczy z donicy — tak jak obiecał Bert, nic nie zginęło. Byłem gotów do wymarszu.

Wybrałem z możliwych dróg najbezpieczniejszą, jednak zarazem najdłuższą. Biorąc odpowiedzialność za Einara nie mogłem pozwolić na jakiekolwiek ryzyko. Choć nie wszystko byłem w stanie przewidzieć, chociażby tego, że na widok wielkiego wzgórza, które stało przed nami, Einar będzie chciał wejść na jego szczyt by podziwiać krajobraz Ermor.

— Magin, wejdziemy na szczyt?

— Nie mamy na to czasu, przed nami daleka droga.

— Proszę! Proszę!

— Dobrze. Biegnij, poczekam tutaj.

I pobiegł… Rozejrzałem się po okolicy szukając w zasięgu wzroku kolejnych wzniesień, chcąc oczywiście je ominąć nie tracąc więcej czasu.

Usłyszałem krzyk i zobaczyłem turlającego się ze szczytu Einara. Koziołkując powtarzał:

— Wa

— Ta

— Ha

— Wil

— Ków

— W no

— Gi

Doturlał się na sam dół, leżał z obdartym nosem w zakurzonym ubraniu. Wykrzyczał przerażony:

— Wataha wilków! W nogi!

Spojrzałem na niego z troską.

— Żyjesz?

— Nic mi nie jest, to była kontrolowana ucieczka.

Skierowałem wzrok na szczyt, patrząc na kilka wilków odniosłem wrażenie, że ucieczka Einara rozbawiła nie tylko mnie.

— Wstawaj. Od tej chwili, jeżeli chcesz iść dalej ze mną, wykonujesz moje polecenia. Jeżeli powiem „nie”, to znaczy nie. Jeżeli powiem „uciekaj”, to uciekasz, nie oglądasz się za siebie. Rozumiesz?

— Jak to uciekasz?

— Einar, rozumiemy się?

— Tak.

— Świetnie. To ruszamy dalej.

Einar przez dłuższy czas nic nie mówił. Miałem chwilę dla siebie. Spojrzałem na chłopaka, zniknął mu uśmiech z twarzy, jakby stracił całą radość z wyprawy… Długo nie nacieszyłem się ciszą…

— Mogę o coś zapytać?

— Tak?

— Wspomniałeś, że do Ermor dotarłeś tropiąc Goblina. Coś ci zrobił? Czy to ma związek z twoją raną na dłoni?

— Brzęczyk pierwszy raz pojawił się na mojej drodze, gdy miałem dwadzieścia trzy, może dwadzieścia cztery lata.

— Tyle co ja!

— Tak. Gdyby wtedy był tak potężny i tak pewny siebie jak teraz, zapewne nie mielibyśmy okazji się poznać… Będąc w twoim wieku, chciałem w uczciwy sposób zarobić trochę złota, często wypływałem w Nieznane Wody Ozyra, zgłaszałem się na ochotnika w porcie i czekałem, aż szyper wykrzyczy: „Wolne miejsce — jeden młody!”. Marendor to duże miasto, miałem sporą konkurencję, nie tylko ja w ten sposób chciałem zarobić. Liczyła się szybkość oraz spryt, pierwszy na kutrze miał pracę, reszta czekała na swoją szansę. I tak każdego dnia przez cały rok. Bywały tygodnie, że tylko biegałem między kutrami, ktoś zawsze był sprytniejszy. Ale nie poddawałem się. Pamiętaj Einar, grunt to wierzyć w siebie a zawsze osiągniesz zamierzony cel… Któregoś pięknego dnia trafiła mi się szansa, dziesięciodniowy połów ryb, to tak jakbym znalazł „garniec złota”, ach… Nie będę zanudzał cię opowieścią o tym, jak wygląda życie rybaka. Uwierz, praca ciężka, brudna, mokra i do tego wszechobecny smród ryb. Myśl o zapłacie mobilizowała mnie do wzmożonego wysiłku. Gdy zeszliśmy na ląd, otrzymałem tyle złota, na ile się umówiliśmy. Wieczorem zatrzymałem się w tawernie „Wąsaty Sum”, wypiłem dwie pinty piwa, zjadłem ciepły posiłek i ruszyłem w stronę domu. Blisko, prosta droga, co się może złego wydarzyć?

— Nic — odpowiedział Einar.

— A jednak… Znikąd pojawił się Goblin, w swoich długich łapskach trzymał łańcuch. Bez żadnego ostrzeżenia energicznym rzutem zaplątał go wokół moich kostek, szarpnięciem powalił mnie na ziemię, po czym usiadł mi na piersi i coś podobnego do sztyletu przyłożył do gardła. „Etnit, brzydal, wypełniony złotem dybzak ma, po dobroci mi go da, albo zginie z ręki zła!”. Chcąc się obronić zrzuciłem z siebie Goblina, próbowałem uwolnić nogi z łańcucha. Wtem poczułem uderzenie w głowę. Straciłem przytomność. Ocucił mnie jeden z pijanych rybaków wychodzący z tawerny.

— Tropisz Goblina, by zwrócił ci skradzione złoto?

— Nie dlatego. Złoto to rzecz nabyta. Raz jest, raz go nie ma. Brzęczyk zawinił mi w inny sposób i musi ponieść za to karę.

— Powiesz mi co zrobił?

— Może innym razem, zgoda?

— Dobrze. Widzę, że liście iskusa nie pomogły?

— I nie pomogą. Rana się otwiera kilka dni przed moimi urodzinami i dzień po urodzinach się zrasta. Takie dziwactwo.

— Tak sama z siebie?

— Przed moimi trzydziestymi urodzinami otworzyła się pierwszy raz. Ma to związek… Einar, widziałeś kiedyś Pegazorożca?

— Nie, nigdy. Czytałem o nich. Ponoć to najpiękniejsze stworzenia.

— Niedaleko nas znajduje się miejsce, w którym przy odrobinie szczęścia możemy spotkać tę cudowną istotę.


• Pegazorożec — skrzydlaty koń z pojedynczym, szpiczastym rogiem wyrastającym z czoła, jedno z najpiękniejszych stworzeń Wszechziemia. Najczęściej o białym umaszczeniu, choć żyją osobniki w złoto-czarnych barwach. Dobroduszne, łagodne, agresywne w momencie zagrożenia, nieco naiwne, rzadko komu udaje się zdobyć ich zaufanie. Potężne skrzydła porośnięte stalowymi piórami niczym ze smoczego pancerza.


— Pegazorożec to płochliwe stworzenie, dlatego od tej chwili poruszamy się bezszelestnie. Pełne skupienie, schowamy się na wzniesieniu przy tych głazach. Z góry będziemy mieli lepszy widok. I rozmawiamy tylko szeptem.

— Nic nie ma.

— Cierpliwości chłopcze. Spójrz lekko w lewo od wodopoju. Jak się dobrze przyjrzysz, dostrzeżesz białą grzywę. Widzisz?

— Patrzę, patrzę i nic nie widzę.

— Skup się, widzisz te trzy drzewa? Jedno jest mocno pochylone i pomiędzy tymi drzewami widać… w tej chwili to biały zad…

— Tak, teraz widzę, czy to…

Na polanę w popłochu wyskoczyło małe źrebię pędzące w naszym kierunku.

— Magin! Czy to Trolle?! Musimy mu pomóc.

— Ciszej! Zostań.

— Zabiją go!

Docierał do nas coraz to głośniejszy trzepot skrzydeł. Dwa lśniące białe Pegazorożce zaczęły nurkować rozbijając hordę Trolli. Klacz wylądowała tuż przed swoim młodym, trafiając raz za razem swoimi potężnymi skrzydłami atakujących napastników. Ogier nurkując niczym strzała, precyzyjnie rozbijał pędzące Trolle.

— Niesamowite! Co za szybkość, co za siła!

— Spójrz tylko na te cudowne stworzenia, trudno spotkać choćby jednego a ty, Einar, miałeś okazję zobaczyć je w walce, broniące swoje młode.

Kilku ocalałych Trolli zniknęło pośród gęstych drzew, matka nadal pilnowała młode, pośrodku polany z rozłożonymi skrzydłami stał dumny ojciec demonstrując swoją siłę. Młode czując się bezpiecznie popędziło w stronę ojca. Ogier złożył skrzydła zakrywając źrebię, mieliśmy wrażenie jakby ojciec tulił młode…

— Magin, dziękuję, że mnie tu zabrałeś. To było coś niesamowitego!

Uśmiechnąłem się do Einara. To miłe uczucie widzieć tak uradowanego młodzieńca.

— Ruszajmy, jesteśmy już prawie u celu.


***


W tym samym czasie w Królestwie Goblinów Wielki Buu doczekał się powrotu Brzęczyka.

Królestwo Goblinów to wijące się pod powierzchnią Wszechziemia tunele, w tylko im znanych miejscach łączące się z terenami Trolli. Przynajmniej tak uważają — ja sam znam dwa; można niezauważenie dostać się do ich królestw, gorzej natomiast jest już z wydostaniem się. Wkroczenie w pojedynkę to pewna śmierć, gdyby nie ten maleńki szczegół już dawno bym się rozprawił z Brzęczykiem.

— Panie, już jestem! Wybacz, że tak długo kazałem na siebie czekać. Znów ten przeklęty Etnit wszedł mi w drogę! Kreatura!

— Jak sądzę, ubiłeś natręta?

— Tak, tak, panie, ubiłeś, choć troszkę jakby żyje…

— Żyje!? Miałeś być bezszelestny, niewidzialny niczym ETNIT! Masz chociaż to, po co cię wysłałem?

— Tak panie, Brzęczyk się spisał!

— Gdzie to masz, bo nic nie widzę?

— Tutaj, panie. Paskudne śmierdzące etnickie owoce kełbiianu.

Brzęczyk wysunął dłoń prezentując na niej trzy niewielkich rozmiarów rozgniecione owoce. Wielki Buu spojrzał na rękę swojego posłańca, po czym podniósł wzrok na Goblina, po chwili ponownie spojrzał na rękę i znów na szczerzącego się Goblina.

— Dobra robota! Dawaj resztę i przyślij do mnie Mroczną Furię.

Brzęczyk zamarł. Co znaczy „dawaj resztę”? Spoglądał na swoją dłoń i mamrocząc do siebie liczył owoce. Jeden paskudny kełbiian, drugi wstrętny kełbiian i trzeci ohydny etnicki kełbiian!

— Brzęczyk, baranie! Głuchy jesteś? Gdzie reszta?!

— Panie, no tutaj…

— Czy w zasięgu mojego wzroku jest to, co miałeś dla mnie zdobyć?

— No tutaj… „Ślepy czy co?” — pomyślał.

Rozwścieczony Wielki Buu szalał w swojej sali, uderzając głową o swój tron.

— Dlaczego otaczają mnie sami idioci! Co miałeś przynieś z Ermor?

— Owoce kełbiianu, panie.

— Ile?

— Trzy, panie.

— Brzęczyk, głupszy to ty już nie możesz być! Trzy pajęczywory!!!


• Pajęczywór — elastyczny worek, nie rozpuszcza się w wodzie, jest kilkadziesiąt razy cieńszy od włosa i ma bardzo dobre własności mechaniczne. Może zwiększyć swoją długość o 40% bez rozerwania się. Charakteryzuje się dużą wytrzymałością. Nici przędne są wytwarzane przez gruczoły kryształowych pająków z Mroźnych Krain.


— Wezwij do mnie Mroczną Furię.

— Tak jest!

— Na co czekasz, zmykaj!

Wielki Buu krążył po swojej sali zastanawiając się czy Magin nie rozpowiedział w całym Wszechziemiu o wkroczeniu jego posłańca do Ermor.

— Wyprę się wszystkiego. A co, mają jakieś dowody, że to ja go tam posłałem? Nie mają — roześmiał się Buu. — Trzeba go koniecznie usunąć, może zagrażać mojej misji. Brzęczyk także sam sobie nie poradzi w Ermor, kto wie czy nie podnieśli straży w mieście.

Buu zasiadł na swoim tronie, chwycił róg i zawrzeszczał w niego:

— Łomek, Piszczyk, do mnie!

Chwilę później obaj padli na kolana przed swoim władcą.

— Na rozkaz, panie.

— Spotkał was zaszczyt. Przysłużycie się swojej nacji. Wyruszycie z Brzęczykiem do Ermor, zdobędziecie dla mnie trzy pajęczywory kełbiianu. Nie jeden, nie dwa, tylko TRZY! Zrozumieliście? Trzy!

— Tak jest, panie! Wyruszamy!

— Gdzie?! Stać gamonie! Widzicie gdzieś Brzęczyka?!

— Racja, panie!

— No! Czekać na powrót Brzęczyka. Możecie odejść.

„Czy w całym tym królestwie nie ma nawet jednego choć w 1/4 intyle… inietele… mądrego jak ja Goblina?!”. Wielki Buu siedząc na tronie i rozmyślając nad niebywałą głupotą swoich podwładnych zapadł w sen… Spał już jakiś czas, gdy w jego sali pojawił się Brzęczyk w towarzystwie Mrocznej Furii.

— Wielki Buu śpi.

— Widzę…

— Trzeba go delikatnie obudzić, ostatnio jest nerwowy.

Brzęczyk na palcach zbliżył się do tronu, na którym drzemał Wielki Buu. Najciszej jak to tylko możliwe powtarzał: — Panie, wstajemy, pora wstać. Nic. Śpi dalej… Zmienię taktykę. — Brzęczyk ryknął najgłośniej jak tylko potrafił: — Pali się!!!

Wielki Buu zerwał się w oka mgnieniu taranując Goblina: — Wody, dajcie wody! — spojrzał przed siebie — Furia! Jak dobrze cię widzieć! Mam zadanie dla ciebie. Słuchaj…

Pożar już przestał być problemem…

— Weźmiesz najlepszego wojownika, jakiego masz, niech zabije Etnita o imieniu Magin, strasznie nam szkodzi.

— Z ogromną przyjemnością. Już wyruszam.

— Nie było z tobą Brzęczyka?

— Leży za tobą, panie.

— A, faktycznie. Możesz odejść. Wstawaj Brzęczyk, jeszcze zdążysz odpocząć. Przydzieliłem ci do pomocy Łomka i Piszczyka. Wrócicie do Ermor dokończyć zadanie, tym razem jak coś sknocisz, osobiście zetnę twoją głowę.

Goblin wychodząc z królewskiej sali mamrotał pod nosem: — Tłusty, niewdzięczny, śmierdzący…

— Co tam mamroczesz za moimi plecami?

— Że to się więcej nie powtórzy, o najwspanialszy z Goblinów.

— No to w drogę!

Furia zlecił zabicie Magina swojemu najlepszemu wojownikowi, czyli sobie… Miał prawo tak twierdzić, wygrał wiele pojedynków, doskonały z niego morderca. Najstraszliwszy z rodu Gargulców Wszechziemia.


• Gargulce to złe, sadystyczne stworzenia o kamiennych, skrzydlatych ciałach. Są to krwiożerczy łowcy, zazwyczaj spotykani w ruinach i podziemnych pieczarach. Często zastygają w bezruchu, udając kamienne rzeźby i cierpliwie czekając na mijające je ofiary lub nacierają na nie z zaskoczenia z powietrza. Zazwyczaj atakują wszystkie napotkane istoty, lubując się w ich obezwładnianiu i torturowaniu. Są sprawnymi wojownikami, wyposażonymi w ostre pazury, zęby i rogi oraz twardy, naturalny pancerz. Mają swój własny gardłowy język. Od Wielkiej Wojny wiernie służą Buu, władcy Goblinów.


***


Dotarliśmy do pierwszego punktu naszej podróży — bram Rubinowych Wzgórz. Uzbrojone Krasnoludy pilnowały wejścia do królestwa.

— Einar, posłuchaj mnie uważnie. Nie odzywasz się w obecność Borina — można bardzo łatwo go zdenerwować. Jako król ma zawsze rację, nawet jeśli jej nie ma. Zrozumiałeś?

— Tak, Magin.

— Trzymaj się blisko mnie.

— Stać! Kim jesteście i co was tu sprowadza?

— Jestem Magin z Marendor, obok mnie Einar z Ermor. Wasz król, Borin, czeka na nasze przybycie.

— Przepuścić! — nagle usłyszeliśmy głos Borgina. — Magin i Einar?! Dobrze was widzieć, zapraszam do mojego królestwa, ojciec nie może się już doczekać. Einar, jak się czujesz? Cieszę się, że tu jesteś, choć prawdę mówiąc zdziwił mnie twój widok.

— Bardzo dobrze. Idziemy z Maginem do Baby Nian. Może dołączysz do nas?

— Oczywiście! A w jakim celu?

— Mam kilka pytań do niej — wyjaśniłem.

— Pytań?

— Borgin, twój ojciec czeka, prowadź…

Królestwo Krasnoludów od środka przypominało ogromnych rozmiarów kopalnie. Mnóstwo kamieni szlachetnych oraz złota. Korytarze mieniły się zróżnicowanymi odcieniami czerwieni, od bladoróżowych morganitów po krwiste rubiny. Takiego bogactwa jak żyję nigdy nie widziałem. Podłogi wyścielone białym marmurem, wykończone złotem. Drogę do komnaty Borina ozdobiono posągami oraz portretami władców całego plemienia Krasnoludów. Wejścia strzegło czterech potężnych strażników — wyróżniali się od pozostałych, znacznie wyżsi, w czarno-czerwonych zbrojach.

— Królewska Gwardia, nie odstępują ojca na krok — wyjaśnił Borgin.

Gdy zbliżyliśmy się do drzwi, gwardia króla stworzyła „blokadę” — dwóch Krasnoludów wysunęło się do przodu, stali blisko siebie, po jednym z lewej i z prawej strony, szczelnie zagradzając dostęp do komnaty.

— Spokojnie. Mój ojciec nas oczekuje. Przepuście nas.

Otworzyły się drzwi sali i stanął w nich Borin. Gwardia padła na kolana oddając zasłużony szacunek swojemu królowi.

— Witajcie w moim królestwie! Borgin, prowadź gości do jadalni, za chwilę do was dołączę.

— Chodźcie za mną.

Borgin prawdopodobnie przeprowadził nas przez całe królestwo, omawiając mijane przez nas pomieszczenia. Król miał dołączyć do nas a to my dołączyliśmy do króla, co nie do końca mu się spodobało.

— Zgubiliście się? Długo każecie na siebie czekać.

— Panie, podziwialiśmy twoje jakże wspaniałe królestwo! Zwiedziłem prawie całe Wszechziemie, ale nigdzie nie widziałem tak potężnej nacji.

— Masz rację, jest wspaniałe! Usiądźcie. Borgin, ty usiądziesz obok mnie. Jesteś Etnitem, walecznym Maginem z Marendor? To ty uratowałeś życie mojemu synowi? Nie wyglądasz mi na wojownika, widocznie miałeś dużo szczęścia w walce z Goblinem.

— Widocznie tak było, miałem dużo szczęścia. Twój syn także.

— Borgin nie jest i raczej nie będzie wojownikiem, pogodziłem się z tym. Może przysłuży się światu w inny sposób.

Rozmowa między nami nie należała do najmilszych. Borin na każdym kroku dawał do zrozumienia, że to Krasnoludy pilnują Wszechziemia i że to im zawdzięczamy zwycięstwo w Wielkiej Wojnie. To prawda, mieli duży wkład w zwycięstwo nad Su, ale czasy się zmieniły. Nie widzą co się dzieje, nie reagują na ataki Goblinów. Minotaury i Trolle coraz częściej podchodzą pod mury miast. Najważniejsze dla Borina jest to, że jego królestwu nic i nikt nie zagraża.

— Będziesz dalej podążał śladem Brzęczyka?

— Taki mam zamiar.

— Ojcze, mogę o coś zapytać Magina?

— Proszę…

— Po co wybierasz się do Baby Nian?

— Magin wybiera się do Baby Nian?! Chłopcze, Wyroczni nikt nie widział od lat! Jedni twierdzą, że zginęła z ręki Cyklopa, inni, że zabił ją Troll. Która historia jest prawdziwa, nie wiem. Jedno jest pewne, Wyrocznia nie żyje. Szkoda waszego czasu na poszukiwania. Późno już, przenocujecie w Rubinowych Wzgórzach. Borgin, wskaż im sypialnie.

— Dziękujemy za gościnę.

Borin opuścił jadalnię w eskorcie swojej gwardii. Borgin posłuchał ojca i wskazał nam sypialnie.

— Przepraszam was za zachowanie mojego ojca, bywa nieznośny. Jutro idę z wami! Magin, my widzieliśmy Babę Nian, rozmawialiśmy z nią. Sam się przekonasz.

— Wierzę wam. Widzimy się z samego rana.

Sypialnia — ponure i zarazem chłodne miejsce, nie pomagało mi zasnąć. Einar spał jak zabity. Rozmyślałem o dialogu z królem. Odniosłem wrażenie, że Borin nie przepadał za Etnitami. Poza tym zauważyłem, iż Borgin dość surowo jest traktowany przez ojca. Fakt, jest ślamazarny, ale to dobry dzieciak. Rozmyślanie przerwało mi pukanie do drzwi sypialni. W progu stało dwóch Krasnoludów.

— Król cię wzywa, zbieraj się.

Oczywiście, ciąg dalszy wykładu — pomyślałem.

Idąc między nimi jak skazaniec na ścięcie, zachodziłem w głowę cóż jeszcze może chcieć ode mnie Borin. Odstawili mnie do schodów.

— Schodami w górę.

Stamtąd, jak nietrudno się domyślić, odebrała mnie Gwardia Króla, prowadząc do komnaty, w której na swym tronie siedział Borin.

— Wejdź, Magin. Zostawcie nas samych — odwołał swoją osobistą straż. — Zapewne zastanawiasz się po co cię wezwałem. Otóż nie chciałem poruszać tematu zmian, jakie zachodzą we Wszechziemiu, w towarzystwie mojego syna i Einara. Jeszcze są zbyt młodzi, aby uczestniczyć w takiej rozmowie. Jak wiesz, straciłem trzech synów podczas Wielkiej Wojny. Borgin… powiedzmy, że wdał się w swoją matkę. Choć ubolewam nad tym, iż nie będzie wojownikiem jak jego bracia, to dostrzegam też drugą stronę medalu. Będę miał komu przekazać władzę nad królestwem. Jak będzie rządził, to już odrębny temat. Mam nadzieję, że nie dożyję tej chwili… Dostrzegam zmiany, widzę znaki, od kilku dni Czarne Nacje panoszą się po Wszechziemiu w miejscach, w których nie powinny się znajdować.


• Czarne Nacje — określenie nacji, które stały po stronie Rana Su.


— Moje legiony zostały zaatakowane w Mroźnych Krainach — kontynuował Borin. — Kryształowe Pająki zeszły ze szczytów osiedlając się w okolicach Bliźniaczych Gór, Frost Golemy przegrupowują się na terenach Skalistego Potoku. Minotaury coraz częściej są widziane w okolicach Cedrowego Lasu. Do tego wzmożona aktywność Goblinów oraz Trolli. Orkowie zaczynają wychodzić ze swoich nor. No i wpuszczenie Brzęczyka przez Lizardy do Ermor — chyba nie wierzysz, że tak głupie stworzenie wtargnęło do miasta niezauważenie? Tak więc uważam, że pojawienie się Goblina w Ermor to zasługa Yoko. Wracając do Baby Nian, nie interesuje mnie czego od niej chcesz. Według moich ustaleń Wyrocznia nie żyje, jeżeli jednak moi informatorzy wprowadzili mnie w błąd, chciałbym abyś mi o tym powiedział. Borgin nieraz wspominał, że spotkała go przyjemność rozmowy z Wyrocznią — uznałem jednak, że poniosła go fantazja, chciał mi zaimponować i ośmieszyć moich informatorów… Teraz oznajmił, że wyrusza z wami na poszukiwanie Baby Nian. Pilnuj go, jeśli coś mu się stanie, to ja i moje legiony wyruszymy na poszukiwanie ciebie.

— Nie martw się, panie. Borgin potrafi o siebie zadbać, to on pierwszy ruszył na ratunek Einarowi. Brzęczyk był po prostu szybszy. To dzielny chłopak, jeszcze będziesz z niego dumny.

— Mam nadzieję, że tak właśnie będzie. Możesz odejść.

Borin okazał się być bardziej rozsądnym Krasnoludem niż zakładałem…

Obudził mnie hałas śmiejących się młokosów.

— Gotowi do wymarszu?

— Oczywiście, czekamy tylko na ciebie.

— Zbierajcie się i ruszamy.

— Zanim opuścimy Rubinowe Wzgórza, mój ojciec prosił, abyśmy pojawili się w jego sali tronowej.

— Nie każmy mu więc czekać — odrzekł Einar.

Ruszyliśmy tą samą drogą, którą prowadzili mnie strażnicy. Najwyraźniej to jedyna droga do króla. Einar i Borgin, podekscytowani wyprawą, chcieli jak najszybciej opuścić królestwo. Oczywiście nie mogło zabraknąć słynnej Gwardii Króla — czy oni kiedykolwiek odpoczywają? Nie moje zmartwienie.

— Ojcze, jesteśmy gotowi do wyprawy.

— Dobrze, synu. Jednak zanim wyruszycie, mam coś dla was. Z mojego rozkazu w naszej kuźni powstały dwa miecze, wykonane zostały z najlepszych stopów dostępnych we Wszechziemiu. Nasi uzdolnieni kowale postarali się stworzyć idealną formę, która najlepiej będzie sprawować się w boju. Głownia o długości 60 cm i rękojeść mierząca 12 cm długości, ozdobiona złotem plecionym na ukos. Miecze są bardzo lekkie, dzięki czemu nie spowolnią waszego marszu. Obyście nie musieli z nich korzystać. Będę spokojniejszy wiedząc, że macie czym się obronić. Miecze są dla chłopców, a ty, Magin? Czy mogę zobaczyć twój miecz?

— Proszę.

— Tak… Siewca Wszechziemia. Piękna broń. Solidnie wykonany. Nie będę was dłużej zatrzymywał. Możecie ruszać — wróćcie w takim samym składzie. Powodzenia.

Gotowość do wyprawy oznajmił okrzyk „młodych herosów”, krzyżujących nad swoimi głowami miecze wykute specjalnie dla nich:

— Ku nowej przygodzie! Wyrocznio, nadchodzimy!

Moja prywatna eskorta. Nieustraszona i żądna przygód…

Rozdział trzeci
Baba Nian

Jeszcze nigdy tak mnie nie ucieszył widok powracającego Vidala. Dwa dni, tyle był poza domem a odniosłem wrażenie jakby minęły tygodnie. Zwykle kiedy pracował starałem się być w jego pobliżu zdobywając cenną wiedzę — przez te dwa dni nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Zastanawiałem się nad podarunkiem od rodziców. Próbowałem rozszyfrować niezrozumiały tekst jaki skrywał pergamin, lecz nic rozsądnego z tego nie wychodziło. Tworzyłem przeróżne tłumaczenia, podstawiałem znany mi alfabet pod nieznane symbole widniejące na pergaminie. Efekt końcowy był zawsze taki sam — kompletne bzdury. Skupiłem swoją uwagę na Siewcy Wszechziemia łudząc się, że na nim znajdę jakąś podpowiedź. Dokładnie lustrowałem miecz, który należał do mojego ojca, nie znalazłem jednak żadnej wskazówki. Poza Gryfczarem, jedynym widocznym symbolem na mieczu. Zdaje się, że stworzenie było elementem rodzinnego herbu.

Vidal rozpoczął procedurę układania zakupionych materiałów. Stojąc na progu drzwi wejściowych zauważyłem, że skrzynie pochodzą z różnych królestw. Drewniana skrzynia z wypalonym liściem na wieku przyjechała z Cedrowego Lasu. Solidna stalowa skrzynia z wybitym toporem na klapie zapewne z Królestwa Krasnoludów. Pochodzenia największej skrzyni, pokrytej czarnym materiałem z wyraźnym czerwonym symbolem przedstawiającym czaszkę przebitą strzałą, nie znałem. Vidal był tajemniczy, jeśli chodziło o jego pracę, nie wspominał od kogo są materiały i do kogo trafia produkt końcowy.

Cierpliwie czekałem aż pan Gorin skończy rozładunek, zaprowadzi konie do stajni i skieruje swoje pierwsze słowa w moją stronę. Nawiązując kontakt z Vidalem mogłem w końcu opowiedzieć cóż takiego otrzymałem od rodziców. Zanim zadałem swoje pytania rozmawialiśmy o jego podróży; o tym czy wszystko udało się tak jak sobie zaplanował; czy spotkało go coś nieprzewidywanego oraz jak się obecnie czuje. Vidal odpowiedział, tak jak zakładałem, że jest zmęczony, więc chciałby odpocząć. Weszliśmy razem do domu, zamienił kilka zdań ze swoją córką, po czym skierował się do sypialni. Mia widząc moje rozczarowanie pogładziła mnie po głowie

— Jest zmęczony, musi odpocząć. Głowa do góry Magin, jutro też jest dzień.

Miała rację, to tylko jedna noc…

Nie mogłem zasnąć, kręciłem się z boku na boku. Do tego wszystkiego dokuczał mi piekący ból ręki. Zastanawiałem się kim byli moi rodzice, jak wyglądali, czym się zajmowali. Moja lista pytań z godziny na godzinę była coraz dłuższa. Dlaczego trafiłem do państwa Gorin? Może mam jakąś rodzinę, która nic nie wie o moim istnieniu? Gdy tak wymyślałem kolejne pytania, dopadło mnie zmęczenie — w końcu zasnąłem.

Obudził mnie zapach iskusa wydobywający się z kuchni. Przy stole siedziała Mia, usiadłem po drugiej stronie czekając na Vidala.

— Tata pojechał do miasta, niebawem wróci.

Moja ciekawość czasami była moim przekleństwem. Czarna skrzynia nie dawała mi spokoju. Koniecznie chciałem poznać jej zawartość, może na jej podstawie dowiedziałbym się, z której części Wszechziemia przybyła do Marendor.

Lepszej okazji nie mogłem mieć. Vidal pojechał do miasta, Mia była zajęta swoimi sprawami. Wyszedłem z domu, pobiegłem do tej części zabudowań, która stanowiła magazyn. Drzwi zamknięte. Właściwie to nic dziwnego, Vidal miał wszystko pod kontrolą. Zauważyłem uchylone okno tuż pod dachem, to moja szansa na dostanie się do środka. Nie za duże, ale powinienem się przecisnąć. Chwyciłem drabinę i wspiąłem się na wysokość okna, po chwili znalazłem się w środku. Wieko zabite gwoździami, ni jak nie mogłem zobaczyć co skrywa skrzynia. Rozejrzałem się dookoła szukając jakiejś wskazówki. Wszystko co możliwe zostało zabezpieczone bądź znajdowało się pod kluczem. Moja ciekawość nie została zaspokojona. Najwyższy czas opuścić pomieszczenie, nie chciałem wpaść na wchodzącego nagle Vidala…

Odstawiając drabinę na swoje miejsce zrozumiałem, że niesłusznie całą swoją uwagę skupiłem na panu Gorin. Przecież to Mia musiała znać moich rodziców, to ona sprowadziła mnie do swojego domu i to ona powinna znać odpowiedzi na większość moich pytań! Wbiegłem do domu.

— Mia! Opowiesz mi o moich rodzicach?

— Długo czekałeś z tym pytaniem. Myślałam, że zapytasz mnie o swoich rodziców jak tylko zaczniesz składać swoje pierwsze zdania.

— Nigdy nie wspominaliście o nich. Uważałem, że nie chcecie poruszać tego tematu.

— Głuptas. Co chciałbyś wiedzieć?

— Wszystko!

— Wszystko? Dobrze. Mój mąż, Roni, był najlepszym przyjacielem twojego ojca, Seta. Poznali się podczas najazdów Trolli. Okrutny Gragus walczył o przyłączenie terytoriów leżących najbliżej Cedrowego Lasu. Jego plan był bardzo prosty: rozmieścić swoje wojska wokół Królestwa Elfów. Wódz miasta Danmir, Set, twój ojciec, zaciekle bronił swoich ziem nie przepuszczając Trolli poza mury miasta. Na pomoc masakrowanym Trollom ruszyły z rozkazu Wielkiego Buu wojska Goblinów. Nesalas na wieść o nadciągających wrogich posiłkach zmobilizował swoje legiony. Będąc przekonanym, że Danmir upadnie a złowroga armia pokrzepiona zwycięstwem ruszy całą swoją siłą na Cedrowy Las, wysłał niezliczone wojska Elfów, aby wesprzeć miasto. Etnici walcząc u boku legionów Nesalasa skutecznie zmuszali do wycofywania się wojska Trolli i Goblinów. Gdy Roni i Set przepędzali armię Czarnych Nacji, odbili z rąk niedaleko stacjonujących Minotaurów pojmanych przez nich więźniów. Po uwolnieniu doprowadzili nas do Danmir.

— Nas?

— Tak, Magin. Ja i twoja mama Sara zostałyśmy porwane przez Minotaury. I tak rozpoczęła się wielka miłość. Roni został ze mną w Marendor, Sara natomiast zamieszkała w Danmir, gdzie później została żoną Seta. Jak się domyślasz, ja i Roni także wzięliśmy ślub. Po śmierci mojej mamy zamieszkaliśmy w moim rodzinnym domu.

— Jak poznałaś moją mamę?

— To było podczas rodzinnego grzybobrania, miałam wtedy sześć, może siedem lat. Moja mama Emi znalazła dziewczynkę płaczącą przy klifie. Dziewczynka twierdziła, że jej ojca zaatakował „potwór”, zrzucając go w przepaść. Potem „potwór” miał jakoby rozpłynąć się w powietrzu. Wróciliśmy wszyscy razem do naszego domu. Sara — bo tak miała na imię dziewczynka, została z nami do chwili, gdy mój tata odnalazł i sprowadził jej mamę. Przez te kilka dni zdążyłyśmy się zaprzyjaźnić. Od tamtego czasu obie często się odwiedzałyśmy.

— Czyli mój dziadek zginął przez jakiegoś potwora? Wiesz co to było?

— Nie wiem kim był potwór i czy w ogóle istniał. Moi rodzice stwierdzili, że Sara była w szoku i historia z potworem została przez nią zmyślona. Prawdopodobnie tata Sary nie wykazał się zbyt dużym rozsądkiem i możliwe, że sam był winny swojej śmierci. Podczas Wielkiej Wojny, w dniu ostatecznej bitwy, kiedy to Borin zmierzył się z Su na Niczyjej Ziemi, ja straciłam męża walczącego z Lizardami, zaś twój ojciec nie podołał tym razem atakom Trolli.

— Co się stało z moją mamą?

— Z rozkazu wodza Danmir uciekła wraz z mieszkańcami w stronę Mroźnych Krain. Kilka dni po śmierci twojego ojca posłaniec dostarczył pakunek z informacją, że jest od Sary i mam ci go wręczyć w dniu piętnastych urodzin. Ostatni raz widzieliśmy twoich rodziców kilka dni przed Wielką Bitwą. Wtedy to przynieśli cię pod nasz dach prosząc, abyśmy zaopiekowali się ich synem. To wszystko co wiem.

— Wiesz bardzo dużo. Dziękuję! Pamiętasz Mia jak wyglądał ten posłaniec? Może się przedstawił?

— Nie przedstawił się. Był w długim białym płaszczu z kapturem na głowie, przysłaniającym całą twarz.

Do domu wszedł Vidal.

— Magin, chodź ze mną proszę, mam coś dla ciebie.

— Dla mnie?

— Tak, w dniu mojego wyjazdu obchodziłeś urodziny. Mój prezent nie był jeszcze kompletny. Dopasowałem ostatni element, teraz jest już gotowy.

Vidal był uśmiechnięty od ucha do ucha. Najwyraźniej wypoczął albo ubił jakiś dobry interes, stąd ten radosny nastrój. Zaprowadził mnie do kuźni, poprosił abym chwilę na niego zaczekał. Podszedł do składziku i wrócił z ładnie zapakowanym prezentem urodzinowym.

— Wszystkiego najlepszego Magin!

Oczywiście podziękowałem. Pudełko małych rozmiarów, cóż to mogło być?

— No, dalej chłopcze, otwórz!

Prezentem od Vidala było coś na wzór rękawicy z dwoma skórzanymi dość krótkim pasami.

— Dziękuję za prezent raz jeszcze, ale co to jest?

— Magin, to jest ręczna kusza. Zapinasz ją na nadgarstku. Z mieczem radzisz sobie doskonale, pomyślałem, że czas opanować inny rodzaj broni. Kuszę zrobiłem specjalnie dla ciebie, to jedyny egzemplarz we Wszechziemiu. Mam nadzieję, że ci się podoba.

— Oczywiście, jest cudowna!

Ręczna kusza, byłem zachwycony. Moja druga broń, służąca do samoobrony. Choć kusza ma niewielkie rozmiary, za to zasięg wyrzucanych strzał dość imponujący. Około dwóch lat zajęło mi perfekcyjne opanowanie tej krótkiej broni. Sam sposób działania był dość prosty: naciągnięcie cięciwy oraz zwolnienie mechanizmu w postaci spustu umiejscowionego we wnętrzu dłoni. Największą trudność sprawiało mi naciągnięcie cięciwy jedną ręką. Kolejnym problemem okazała się być celność, ułożenie nadgarstka tak, aby bełt został wyrzucony w zamierzonym kierunku i oczywiście uderzył w wyznaczony cel.

Zapytałem Vidala czy może mi poświęcić troszkę swojego czasu, gdyż mam kilka pytań, na które chciałbym uzyskać odpowiedzi.

— Nigdzie się nie wybieram. Więc słucham, o co chcesz zapytać?

— Czy znałeś moich rodziców?

— Jeśli mam być z tobą szczery chłopcze, to nie, nie znałem. Chociaż gościliśmy wiele lat temu w naszym domu małą dziewczynkę, która później okazała się twoją matką. Gdy odwiedzała Mię, mnie najczęściej nie było w domu. Wiesz, interesy… Natomiast twojego ojca, Seta, znałem tylko z opowieści Roniego. Nigdy nie miałem przyjemności poznać go osobiście.

— Rozumiem. A może wiesz coś na temat Siewcy Wszechziemia?

Na twarzy Vidala można było zaobserwować dość duże zdziwienie. Wpatrywał się we mnie jakby wiedział, ze coś wiem, ale nie miał pewności czy moja wiedza pokrywa się z tym, co on wie.

— Siewca Wszechziemia, powiadasz? Gdzie to usłyszałeś?

Postanowiłem, że nie wspomnę w tej chwili, iż owy miecz leży na stole w moim pokoju.

— Mia wręczyła mi list, który został napisany przez moich rodziców. W tym liście pada nazwa „Siewca Wszechziemia”.

— Teraz pamiętam, wspomniała dawno temu, że ma coś dla ciebie, ale otrzymasz to dopiero w dniu swoich piętnastych urodzin. Siewca Wszechziemia to broń, miecz, dość sławny w tamtych czasach. Postrach Trolli i Goblinów, choć Minotaury także potrafiły go rozpoznać. Niestety, miecz zaginął po śmierci twojego ojca. Nikt nie wie gdzie jest. Sądzę, że król Trolli zniszczył go bądź gdzieś przechowuje jako łup wojenny.

— A czy Gryfczar ma coś wspólnego z miastem, w którym się urodziłem?

Ten sam wyraz twarzy Vidala. Zmrużone oczy, zmarszczone czoło, lekko przekrzywiona głowa.

— Gryfczar. Był herbem nieistniejącego już miasta Danmir. Tereny zniszczonego miasta należą do Trolli, obecnie można tam spotkać Gobliny. Nie radzę się tam zapuszczać. Po pokonaniu Su przez Borina nie udało się odzyskać wszystkich utraconych terenów. Te pytania, które mi zadałeś — to wszystko jest związane z listem od twoich rodziców?

— I tak, i nie.

— Nie rozumiem.

— Poczekaj chwilę, zaraz wracam.

Analizowałem w myślach to, co powiedział mi Vidal i to, co opowiedziała mi Mia. Wszystko się ze sobą pokrywało. Wszedłem do swojego pokoju, zawinąłem miecz w skórzany pakunek i zabrałem go do Vidala.

— Chciałbym coś ci pokazać… Jeszcze jedno pytanie: jak bardzo mógł być ważny ten miecz dla mojej rodziny?

— Miecz, z tego co wiem, był przekazywany z pokolenia na pokolenie. Symbol władzy i siły. Zakładam, że był dość ważny. Chyba nie zamierzasz odebrać go Trollom, o ile jest w ich posiadaniu…?

— Oczywiście, że nie. Miecz jest już w rękach kolejnego pokolenia.

Rozłożyłem skórzany pokrowiec ujawniając jego zawartość. Vidal na widok miecza aż zamarł. Przecierał oczy ze zdumienia powtarzając, że to niemożliwe.

— Niesamowite! Siewca Wszechziemia w zasięgu mojego wzroku! Mogę go dotknąć?

Zaskoczyło mnie to pytanie. Vidal pytał mnie czy może dotknąć miecza? Zawsze było odwrotnie, to ja musiałem o wszystko pytać. Zdałem sobie sprawę, że jestem prawowitym właścicielem tej broni.

— Proszę.

— Solidna robota. Miecz został wykuty w zamierzchłych czasach. Wyraźnie widać, że nad bronią pracowały dwie nacje. Przypuszczam, że to robota Krasnoludów i Elfów. Ktoś wie, poza naszą rodziną, że jest w twoim posiadaniu?

— Nie, nikt o tym nie wie poza nami.

— I niech tak zostanie, nie potrzebujemy kłopotów. Schowaj go w bezpiecznym miejscu. Jak będziesz gotów, wtedy ujrzy ponownie światło dzienne. Rozumiesz, Magin?

— Tak, panie Gorin.

Vidal chciał mi dać do zrozumienia, że będąc w posiadaniu tak cennej broni mogę ściągnąć niebezpieczeństwo na siebie i jego rodzinę. Siewca Wszechziemia, jak wspomniał, był przekazywany z pokolenia na pokolenie — był symbolem władcy Danmir.

— Magin, wszystko wskazuje na to, że ziemie będące w posiadaniu Trolli a obecnie zamieszkiwane przez Gobliny należą do ciebie.

Jestem prawowitym i jedynym dziedzicem Danmir… Nie mogłem w to wszystko uwierzyć. Wczoraj byłem zwykłym chłopcem z Marendor a dziś jestem Maginem z Danmir.

— Panie Gorin, mam jeszcze jedno pytanie.

Vidal nie mógł oderwać oczu od pamiątki po moim ojcu. Wymachiwał nią jakby uczestniczył w walce.

— Vidal? Słuchasz mnie?

— Przepraszam, o co pytałeś?

— Wiem, że mój ojciec miał na imię Set, mama Sara… Natomiast nie znam swojego nazwiska. Magin…?

— Nazywasz się Roth. Magin Roth.

Jestem Magin Roth i urodziłem się w Danmir.


***


Borgin z Einarem zaczęli wymyślać nazwy dla swoich mieczy. Krasnolud stwierdził, że jego broń będzie od dziś nosiła nazwę Przecinak, Einar nie chcąc być gorszy postawił na Świst. Z czystej ciekawości zapytałem skąd pomysł na takie dość oryginalne nazwy…

— Przecinak, bo nic go nie zatrzyma. Tak jak atak Krasnoluda, nie do zatrzymania.

— Świst, bo podczas ataku jest tak szybki, że słyszysz tylko świst.

— Panowie, nie zrozumcie mnie źle. Mam nadzieję, że nazwy, które wybraliście, choć są piękne, pozostaną tylko nazwami i wasza broń nie weźmie udziału w żadnej walce. Obaj nie jesteście na to gotowi. Postarajmy się, aby nasza podróż do Baby Nian odbyła się bez żadnych kłopotów.

Nie wiem czy mnie słuchali, cały czas prowadzili bitwę z każdą napotkaną gałązką a nawet źdźbłem trawy. Byłem skazany na ich „przywództwo”, tylko oni z naszej trójki znali drogę do Wyroczni. Podczas ich wygłupów rozglądałem się dość uważnie, nie chcąc wpaść na którąś z Czarnych Nacji.

— Magin, uważasz nas za strachliwych mięczaków, tak samo jak mój ojciec, prawda? — zapytał Borgin.

— To nie tak jak myślisz. Widziałem, że strach przed wrogiem was nie sparaliżował, wręcz przeciwnie, dodał wam sił. Uważam, że jesteście odważni, ale nie posiadacie doświadczenia w walce. Wiem także, że w razie zagrożenia mogę na was liczyć. Dałem słowo, że wrócicie cali do swoich domów i słowa dotrzymam.

— A mój ojciec, wielki król Borin, który pokonał Rana Su, uważa mnie za tchórza?

— Borgin, twój ojciec zapewne boi się utraty ostatniego syna. Tylko ty mu zostałeś i tylko ty jesteś jego następcą. Może nie jesteś jeszcze wielkim wojownikiem, ale to tylko kwestia czasu. W twoich żyłach płynie ta sama królewska krew jak u twoich braci. Nie bez powodu ojciec obdarował cię tym wspaniałym mieczem.

— Myślisz, że kiedyś dorównam swoim braciom?

— Będziesz od nich lepszy. Sam się przekonasz.

— Magin, gdzie nauczyłeś się walczyć? — wtrącił Einar.

— Widzisz, miałem dużo szczęścia. Trafiłem pod opiekę rodziny, dla której samoobrona była na porządku dziennym. Uczyłem się od podstaw. Poznawałem różne rodzaje broni, pracowałem przy ich tworzeniu. Dopiero na samym końcu nauczyłem się władać mieczem i kuszą. Choć byłem dobrze przygotowany, swój pierwszy pojedynek przegrałem. Miałem wtedy dużo szczęścia, że Goblin mnie nie zabił. Potem często wdawałem się w bójki…

Przed nami pojawił się Cedrowy Las. Cały czas ufałem, że moi drodzy towarzysze znają drogę i nie będziemy krążyć po całym Wszechziemiu… Od kilku godzin byliśmy w drodze, to miejsce wydawało się idealne na odpoczynek — cisza, spokój… To, czego obecnie było nam potrzeba.

— Zrobimy sobie tutaj przerwę.

— O tak! Najwyższy czas coś zjeść. To co jemy? — zapytał Borgin.

— Wy tutaj zaczekajcie. Nie oddalać się, zaraz wracam, upoluję coś nam na obiad.

— Tak jest!

Zostawiłem chłopców przy skałkach otoczonych lasem. Tutaj nic im nie groziło. Sam ruszyłem w głąb lasu z myślą o upolowaniu dzika. Niestety, las był pusty od jakiejkolwiek zwierzyny. Wydawało mi się to nieco dziwne, jakby wszystko nagle się schowało. Możliwe, że ktoś bądź coś obecnie polowało w tym lesie. Wróciłem do Borgina i Einara. Na szczęście nie ruszyli się z miejsca… A jednak potrafią słuchać.

— Niestety, na obiad mamy „nic”.

— Nic? Nawet małego zająca?

— Przykro mi.

— Ach Magin, przecież mama zapakowała mi kilka owoców kełbiianu! Z głodu nie umrzemy. Borgin, przyjacielu, nie poczujesz magicznych właściwości tego owocu, ale za to najesz się do syta.

— Znam owoc kełbiianu, choć nigdy go nie jadłem. Zawsze musi być ten pierwszy raz. Tylko mi nie znikajcie!

— Spokojna głowa, nie znikniemy.

Magiczne właściwości kełbiianu to chwilowe zniknięcie Etnita. Aby temu zapobiec, wystarczy rozgnieść owoc i pozbyć się niewielkiej pestki. Proste, prawda?…

— Jeden owoc zastępuje cztery posiłki. Magin, my zjemy po połowie. A tobie, Borgin, damy jeden.

— Jeden? To ma być syty posiłek a nie przekąska.

— Uwierz, że jeden wystarczy.

Einar rozdzielił owoc kełbiianu, którym się podzieliliśmy. Borgin po przełknięciu dość niewielkiego owocu usiadł i mamrotał, że jeszcze nigdy w życiu tak się nie najadł i żąda krótkiej drzemki przed wyruszeniem w dalszą drogę.

— Właściwie to dobry pomysł. Zostaniemy tutaj troszkę dłużej. Prześpijcie się, za dwie godziny ruszamy dalej.


***


Magowie Alanasir to nacja, która zapoczątkowała mój świat. Jako pierwsi pojawili się we Wszechziemiu. To oni dali początek życiu, tworząc dziesięć nacji. W jaki sposób to zrobili? Tego nie wiem. Wątpię zresztą, aby ktokolwiek posiadał taką wiedzę, poza nimi samymi. Alanasirowie posiadali kontrolę nad żywiołami: wody, ognia, ziemi, powietrza, nieba oraz księżyca. Łącząc swoje siły, stając się jednością, byli panami życia i śmierci w jednej osobie. W ten sposób prawdopodobnie narodził się wszechmocny Rana Su.

Wiele lat temu Magowie wysłali swoje potężne białe orły do wszystkich królów i władców Wszechziemia, zwołując ich na wielką naradę. Ogromnych rozmiarów drapieżniki przenosiły dostojników na wyznaczone miejsce spotkania. Dziesięć nacji, reprezentowanych przez swoich władców, omawiało temat bezpieczeństwa świata.

Magowie zaproponowali stworzenie portali, po jednym dla każdego z królestw, mających być ich jedyną nadzieją na wezwanie pomocy, bądź dołączenie do obrony innego zaatakowanego królestwa, w momencie zagrożenia. Propozycja Magów wywołała burzliwą dyskusję. Spotkanie zakończyło się tajnym głosowaniem. Vidal, gdy opowiadał mi tę historię, wspomniał, iż musiało się ono odbyć aż trzykrotnie, gdyż w dwóch pierwszych głosowaniach otrzymano wynik pięć do pięciu. Dopiero w trzecim głosowaniu, z wynikiem siedem do trzech, zadecydowano o stworzeniu portali.

Od tego dnia każdy z królów został strażnikiem swojego portalu. Magowie rozdali Runy każdemu królestwu. Czym były Runy? Gdzie zostały rozmieszczone portale? To pozostało tajemnicą każdego strażnika. Choć nie do końca…

Wygląd portali był zróżnicowany. Każde z królestw wskazało coś, co po zaakceptowaniu przez Magów było przekształcane w portal. Mogło to być drzewo, kamień, wejście do jaskini — dosłownie wszystko. Z racji tego, iż portale miały przepuszczać w momencie zagrożenia całe legiony wojsk do innych królestw, wyobrażałem sobie, że to dość potężne przejścia. I wiecie co? Pomyliłem się.

Przez wiele lat portale były wykorzystywane w zupełnie innym celu niż ten, w jakim je stworzono. Królowie przemieszczali się między królestwami w ramach rozegrania partii szachów, spotkania przy winie czy nawet — tak jak Wielki Buu odwiedzający podobno w tym właśnie celu Okrutnego Gragusa — opowiadania świeżo wymyślonych żartów…

W chwili rozpoczęcia Wielkiej Wojny Dziesięciu Nacji Su wydał rozkaz jednoczesnego ataku na trzy królestwa i dwa kluczowe etnickie miasta. Armie pod rządami Maga w tym samym czasie uderzyły na Ermor, Marendor, Danmir, Cedrowy Las i Rubinowe Wzgórze. Przydatność portali w tym momencie była żadna, każde zaatakowane królestwo musiało radzić sobie samo. Rana Su, chcąc zostać najpotężniejszym Magiem Wszechziemia, zaczął skutecznie eliminować pozostałych Magów Alanasir, przejmując ich moce w chwili śmierci. Według krążących opowieści Su zabił czterech z nich, jeden zdołał się wymknąć i ukryć, zmieniając swoją postać. Po dzień dzisiejszy nikt nie wie gdzie ukrył się Mag i kim, bądź czym, się stał. Gdy królestwa zaatakowane przez Su ostatecznie wygrały wojnę, zniszczyły dziesięć portali Wszechziemia, uznając je za kompletnie bezużyteczne.

Zniszczono wszystkie, poza jednym… Na terenach Niczyjej Ziemi znajdował się bowiem jedenasty portal…

O jego istnieniu prawdopodobnie nie wie nikt, poza mną… To właśnie dzięki temu portalowi podróżowałem do Waszego świata.

Jego odnalezienie nie było moim celem, prawdę mówiąc, wcześniej nawet nie wierzyłem w istnienie magicznych portali ze starych opowieści.

Natknąłem się na jedenasty portal, gdy przemierzałem tereny wokół granic ziem Cyklopów w poszukiwaniu Baby Nian. Zszedłem wówczas z wyznaczonego szlaku, wchodząc na terytorium Niczyjej Ziemi. Nigdy wcześniej nie miałem okazji stanąć twarzą w twarz z Cyklopem. Słyszałem, że to okrutne i bezwzględne istoty, dlatego chcąc ominąć ich królestwo, dość przypadkowo trafiłem na tereny Niczyjej Ziemi. Szybko okazało się, że znalazłem się tam, gdzie nie powinienem się znaleźć: wpadłem wprost na trzy Cyklopy.

— O! Przepraszam! Wygląda na to, że pomyliłem drogę — to były pierwsze słowa, jakie przyszły mi na myśl po ujrzeniu Cyklopów.

— Co tutaj robisz, robaczku?

— Ja? Już właśnie sobie idę. Miłego dnia życzę! Nie przeszkadzajcie sobie w tym… co tam robicie… — chciałem jak najszybciej czmychnąć.

— Jak idę, kiedy stoi? Znacie się?

— Przepraszam, że z kim się znamy? — w tym momencie zacząłem wątpić w ich okrucieństwo, a zarazem w ich inteligencję.

— Jak z kim? No z Ja.

— Ja… czy ty? — coraz mniej rozumiałem z tej rozmowy…

— Zaraz, zaraz! Skoro znasz mnie i Ty, ale my cię nie znamy, to coś tutaj kręcisz, etnicki robaczku!

— Nic nie kręcę! Za to widzę, że z waszą dwójką się nie dogadam. To może on mi powie o czym jest ta niezrozumiała dla mnie rozmowa?

Nastała niezręczna cisza. Wpatrywałem się w nich a oni we mnie. Nijak nie mogliśmy dojść do porozumienia. Zapas kełbiianu się skończył, nie mogłem uciec niezauważony, byłem zmuszony trwać dalej w tym całym szaleństwie.

— On, to wy się znacie?

I wreszcie do mnie dotarło, skąd to całe nieporozumienie.

— Nazywam się Magin, a wy?

— Jestem Ja, to jest Ty a ten tutaj to On. I wcale się nie znamy, robaczku o dziwacznym imieniu! Dość tego gadania! Czas wybebeszyć kmiotka i wyssać z niego etnicką esencję, będziemy niewidzialni! Łapcie go, na co czekacie?!

I to był ten moment, w którym trzeba uciekać. Nieważne gdzie, ważne, żeby nie dać się złapać. Uciekając przed Ja, Ty i On biegłem, ile tylko miałem sił w nogach. Stawiając im czoła nie miałbym zbyt dużych szans na przeżycie. Moim mieczem i kuszą nie zrobiłbym im krzywdy, nie wiem nawet czy coś by poczuli, ich twarda i gruba skóra to doskonały pancerz.


• Cyklopy posiadają jedno duże oko w czarnym kolorze położone pośrodku czoła. Mierzą około czterech metrów wzrostu i ważą ponad 200 kilogramów. Pomimo swojej masy ciała potrafią szybko biegać. Nie posiadają włosów ani zarostu. Skóra cyklopów jest śnieżno-białej barwy, twarda i gruba. Cyklopy nie szanują niczyjego życia, poza swoim oczywiście, więc takich przypadkowych wędrowców jak ja czeka wypatroszenie, po którym ocenią czy posiłek z nich im nie zaszkodzi. W najlepszym wypadku zbłąkana duszyczka trafia do niewoli. Zazwyczaj noszą ze sobą maczugę, bardziej inteligentni procę oraz włócznię.


Na prostej drodze nie miałem żadnych szans na ucieczkę, jednak zwrotność Cyklopów pozostawiała wiele do życzenia. Biegałem między drzewami i skałami licząc, że się w końcu zmęczą. Tyle tylko, że ich było trzech a ja jeden… Odwróciłem się w pewnym momencie, aby ocenić sytuację. Nagle zobaczyłem lecącą w moim kierunku ogromną maczugę, która o mały włos wcisnęłaby mnie w ziemię. Poczułem potężny podmuch powietrza, który wyrzucił mnie ponad głowy Cyklopów. Całe szczęście, że drzewa znajdują się wtedy, kiedy się ich potrzebuje, w locie chwyciłem gałąź i błyskawicznie wspiąłem się na sam szczyt. Gdyby nie ten manewr, Ja, Ty bądź On ubiliby mnie jak muchę w locie. Ostatnie, co bym usłyszał przed śmiercią, to klaśnięcie.

Siedząc na wierzchołku drzewa obserwowałem zdezorientowanych Cyklopów, którzy mnie szukali kręcąc się wokół drzewa.

— Uciekł albo znikł! Jestem głodny, poszukajmy czegoś do żarcia!

Dla własnego bezpieczeństwa zostałem jeszcze na drzewie zerkając na okolicę Niczyjej Ziemi. Widok był przerażający. Zanieczyszczone powietrze, sucha czarna ziemia, większość szaty roślinnej wymarła. Straszne, ponure miejsce. Nagle moją uwagę przykuł jakiś „błysk”, który pojawiał się i znikał. W takich momentach zwykle do głosu dochodzi moja ciekawość. Tak było i tym razem. Wychyliłem się najbardziej jak tylko mogłem w stronę pojawiającego się błysku. I wówczas dostrzegłem konny patrol Elfów tuż przy granicy.

Nesalas co jakiś czas wysyłał patrole, które kontrolowały Niczyją Ziemię. Za przekroczenie granic groziło sto do trzystu dni lochów w Cedrowym Lesie. Nie chciałem wpaść w ręce Elfów, błyskawicznie zszedłem z drzewa i biegiem ruszyłem przed siebie. Nie wiedziałem dokąd biegnę, po prostu biegłem… Kto by pomyślał, że Etnit będzie uciekał przed Elfem… Pech chciał, że patrol wypatrzył moją rozpaczliwą ucieczkę i ruszył za mną. Nagle straciłem grunt pod nogami. Poczułem jakby coś mnie wessało. Zakręciło mi się w głowie, zobaczyłem bardzo jaskrawe światło, nie byłem nawet w stanie utrzymać otwartych powiek. Trwało to dosłownie chwilę, światło zniknęło. Otworzyłem oczy. Znajdowałem się w bardzo małym pomieszczeniu, pośrodku na wysokości mojej głowy wisiała rura z nieznanego mi materiału.

Pierwsza myśl: złapali mnie i zamknęli. Strasznie ciasno… Chciałem się przekręcić — i wypadłem z mojego więzienia na duże zimne płyty… Dziś już wiem gdzie byłem i w czym zostałem zamknięty, ale nie mając wtedy tej wiedzy bałem się jak nigdy w życiu. Wylądowałem w Waszym świecie, w szafce pod zlewem kuchennym… Byłem tak przerażony i zdezorientowany, że wszedłem z powrotem do szafki, z której wypadłem. Wtedy usłyszałem Was po raz pierwszy:

— „Ten kruszaniec jest strasznie słaby, trzeba się go pozbyć”.

Byłem przekonany, że te słowa są skierowane do mnie. Serce o mało nie wyskoczyło mi z piersi, chwyciłem za miecz i byłem gotowy do bitwy. I wtedy znów pojawiło się to jaskrawe światło. Siła, która wciągnęła mnie do Waszego świata, tym razem wypluła mnie w moim. Znów znajdowałem się na terenie Niczyjej Ziemi. Aż podskoczyłem z radości! Gdy trochę ochłonąłem, dostrzegłem przed sobą jakiś obelisk w formie niskiego, smukłego słupa o czworobocznej podstawie. Zbliżając się do niego poczułem jak moje ciało zaczyna być delikatnie przyciągane, obelisk przy tym coraz mocniej rozświetlał się wyrzucając z siebie błyski światła ku niebu. Zrobiłem kilka kroków w tył, rozejrzałem się dokoła — ani śladu Elfów… Biegiem wróciłem na to samo drzewo, z którego nie tak dawno uciekłem. I tak oto mając trzydzieści pięć lat znalazłem jedenasty portal Wszechziemia, choć tak bardzo wątpiłem w istnienie pozostałych dziesięciu…

Etnici osiągają pełnoletność w wieku trzydziestu lat i w tym wieku po raz pierwszy opuściłem mury Marendor (jeśli chcecie wiedzieć ile mielibyście lat w moim świecie, starzejąc się w moim tempie, przemnóżcie swój wiek przez 1,5). Podróżowałem od miasta do miasta szukając kogoś, kto wyjaśni mi, co skrywają dwie kartki pergaminu otrzymane w dniu moich piętnastych urodzin.

Pierwszy kontakt z Waszym światem był niesamowitym przeżyciem, przerażającym, ale jakże ciekawym. Wasz język utkwił mi w pamięci, co chwilę powtarzałem usłyszane zdanie: „Ten kruszaniec jest strasznie słaby, trzeba się go pozbyć”. Porównałem go z tym, co sam zapisałem w wieku piętnastu lat — według mnie brzmiało to bardzo podobnie. Liczyłem, że w świecie, gdzie żyją Kruśćce, rozwiążę zagadkę pergaminu…

Domyślacie się już dlaczego nazwałem Waszą rasę „Kruśćcami”? Tak, na podstawie tego, co usłyszałem podczas pierwszej wizyty w Waszym świecie. Gdy podczas kolejnych podróży nauczyłem się Waszego języka, zacząłem się zastanawiać kto jest tak słaby, że chcecie się go pozbyć… Uznałem, że jesteście niebezpieczni i bezwzględni, eliminując najsłabsze istoty Waszego świata… Jakże się wtedy pomyliłem…

Zanim jednak podjąłem kolejną próbę przedostania się do Waszego świata uznałem, że powinienem być na to zdecydowanie lepiej przygotowany. Postanowiłem wrócić do Marendor, z pustym dybzakiem nie miałem odwagi wybierać się w tak odległe i nieznane mi miejsca. W drodze powrotnej rozmyślałem czy wspomnieć Vidalowi o przypadkowo znalezionym portalu… Pan Gorin to rozsądny Etnit, zapewne opowiedziałby o wszystkim Radzie Miasta i zaraz całe Wszechziemie zadecydowałoby o jego zniszczeniu a na to nie mogłem pozwolić. Upatrywałem w nim swoją jedyną szansę na poznanie całej prawdy o moim życiu…


***


Mroczna Furia, Demon Ciemności, wrócił do swojej jaskini opuszczonej przez Orki po przegranej Wielkiej Wojnie. Zwołał swoich zwiadowców i wydał rozkaz, aby patrolowali Wszechziemie w poszukiwaniu Etnita o imieniu Magin.

— Wytropić, znaleźć, nie zabijać! Informację o miejscu pobytu niezwłocznie dostarczyć do mnie!

— Tak jest, o najokrutniejszy!

Dziś wierny sługa Wielkiego Buu a przecież nie tak dawno temu był jego zaciekłym wrogiem…


………


Jeszcze przed pojawieniem się planu przejęcia Wszechziemia przez Rana Su Gobliny i Gargulce były dwiema nacjami, które mordowały się wzajemnie, tocząc wojny o opuszczone skaliste tereny. Obie działały według swoich instynktów — rabowały, zabijały nocą wchodząc sobie w drogę. Kością niezgody była zwłaszcza Smocza Jaskinia, niegdyś zamieszkiwana przez te stworzenia z Dalekiego Wschodu, bogata w minerał o nazwie altinit, potrzebny jednej jak i drugiej nacji. Gobliny oraz Trolle z altinitu wytwarzały swoją broń, natomiast Gargulce wywęszyły w tym złoty interes.

Mroczna Furia, jako młody przywódca, chciał zdominować produkcję broni przejmując kontrolę nad dostawami minerału. Wielki Buu twierdził natomiast, że jaskinia należy do Goblinów, gdyż została im odebrana siłą i zmieniona w smoczą warownię przez pięciu potężnych Magów Wszechziemia. Nigdy nie pogodził się z jej utratą, uważał, że jego ojca omotano a jego nację niesłusznie wygnano. Obaj przywódcy ostrzyli sobie zęby na opustoszałe smocze siedlisko.

Wielki Buu władał jedną z najbardziej licznych ras we Wszechziemiu, mało tego — połączył swoje siły z Czarnymi Goblinami, zamieszkującymi odległe tereny Niczyjej Ziemi. Dzięki zjednoczeniu dwóch rodów Goblinów Buu wprowadził element magii do swojego królestwa.


• Czarne Gobliny, bądź jak je nazywano „Duchy Nocy”, niczym nie różniły się od zwykłych Goblinów, poza dwoma drobnymi szczegółami: ich zielone ciała były pokryte czarnymi ukośnym pasami a ich największą siłą była magia.


Dominacja armii Buu nad wojownikami Demona Ciemności była ogromna, na jednego Gargulca przypadało czterdziestu Goblinów. Furia i jego pobratymcy z góry byli skazani na porażkę, pomimo tego Gargulec nie zamierzał się poddawać i padać na kolana przed Wielkim Buu, uznając wyższość jego nacji nad swoją.

Przewaga liczebna nie robiła na nim wielkiego wrażenia. Był pewien, że wygra wojnę. Możliwe, że w starciu na lądzie Gargulce nie mają zbyt dużych szans, za to atakując z powietrza przechylą szalę zwycięstwa na swoją stronę. Furia jako jeden z lepszych strategów swojego pokolenia poświęcał dużo czasu na zaplanowanie skutecznego i zarazem krwawego ataku z zaskoczenia na Wielkiego Buu. Gdy plan był już gotowy, pod osłoną nocy wydał rozkaz natychmiastowego przejęcia Smoczej Jaskini oraz zabicie kręcących się w jej pobliżu zwiadowców Buu. Po wtargnięciu do środka Gargulce zajęły centralne miejsca dróg prowadzących do jaskini. Skaliste tereny dawały im przewagę, kto jak kto, ale oni w takim otoczeniu mieli kamuflaż opanowany do perfekcji. Zastygali w bezruchu tworząc nic nieprzedstawiające kamienne posągi i czekali na sygnał do obrony nowej siedziby.

Wieki Buu wściekł się na wieść o tym, że jego śmiertelny wróg w tak prosty sposób przejął Smoczą Jaskinię. Natychmiast zwołał swoich dowódców, dając im dwadzieścia cztery godziny na wyjście z kontratakiem. Doba, tyle miał czasu Demon Ciemności na przygotowanie obrony jaskini. To dużo i mało, wszystko zależało od dokładnej realizacji taktyki, jaką zaplanował. Element zaskoczenia, szybkość i precyzyjne uderzenie — to cała nadzieja na zwycięstwo. W węższych miejscach dróg prowadzących do jaskini Furia rozmieścił swoich najzwinniejszych morderców, którzy dzięki swoim umiejętnościom przybrali kształt ogromnych głazów, zagradzając drogę.

Po upływie wyznaczonego czasu Wielki Buu zwołał naradę i cierpliwie czekał na zaprezentowanie planu ataku. Do swojego królestwa zaprosił króla Trolli, Okrutnego Gragusa, aby mu towarzyszył w tym historycznym zebraniu, dzięki któremu odzyska Smoczą Jaskinię należącą niegdyś do jego ojca.

W sali tronowej pojawili się dowódcy i zasiedli przy długim stole, na jego końcu w swoim tronie spoczął Wielki Buu.

— Czekam na dobre wieści. Niech wasz plan powali mnie na kolana i zapisze dużymi literami w historii Wszechziemia.

Plan ataku był naprawdę diabelnie dobry. Postanowili wykorzystać magię Czarnych Goblinów jako jedyną nadzieję na przechytrzenie swojego śmiertelnego wroga.

— Panie, Gargulce potrafią się maskować, to dlaczego nie możemy zrobić tego samego? Wykorzystajmy ten element zaskoczenia wprowadzając naszych ludzi w ich szeregi.

— Brzmi ciekawie, mów dalej!

Akwik, dowodzący Czarnymi Goblinami, był głównym pomysłodawcą ataku na Gargulce.

— Dzięki mojej mocy zmienię wygląd dwóch z naszych wojowników. Jeden zostanie Gargulcem, natomiast drugi przybierze postać Wielkiego Buu. Fałszywy Gargulec uda się z więźniem prosto do Smoczej Jaskini oznajmiając, że porwał króla Goblinów. Czasami zwycięstwo wymaga największych poświęceń, zapewne ktoś zginie… Mroczna Furia nie pozostawi przy życiu fałszywego króla Goblinów, zacznie świętować swój sukces a my w tym czasie uderzymy całą naszą mocą i odbierzemy to, co należy do nas. Jednak zanim zrealizujemy tę część planu, powinniśmy wysłać do ataku kilka naszych oddziałów. Niech Furia wierzy, że jest od nas potężniejszy i upewni się, że nie jesteśmy w stanie sprostać sile jego armii.

— Jeśli dobrze rozumiem, mam wysłać swoich najlepszych wojowników na pewną śmierć?

— Nie, panie. To wcale nie muszą być wojownicy. Wyślemy tych, z których tak naprawdę nie mamy żadnego pożytku. Nieudolne darmozjady w naszych zbrojach ruszą w pierwszej linii ataku.

— Genialne! Dobrze się spisaliście, właśnie czegoś takiego oczekiwałem, przenikniemy w ich szeregi i zniszczymy nację Gargulców od środka! Choć wasz plan jest doskonały, to jednak ma pewne niedociągnięcia, posłuchajcie mojego planu ataku!

Wielki Buu krążąc po swojej sali tronowej powtórzył dosłownie to samo, co powiedział Akwik…

— I jak? Co powiecie? Prawda, że jestem genialny?! Taki plan ataku to tylko ja mogłem ułożyć! Jak ci się podoba, drogi przyjacielu?

Okrutny Gragus pokiwał głową składając ręce do oklasków.

— Panie! Toż to ten sam plan, o jakim mówił Akwik!

W sali tronowej zapadła krótka cisza, którą po chwili przerwał szaleńczy wybuch śmiechu wszystkich zebranych dowódców. Wielki Buu uderzając pięścią w stół dołączył z szyderczym śmiechem do reszty swoich poddanych.

— Tak, oczywiście, czemu nie, to dobry moment abyśmy pośmiali się wszyscy razem!

Śmiejąc się spoglądał na swoich dowódców, wypatrując najbardziej rozbawionego Goblina. Gdy już go zlokalizował, spojrzał na króla Trolli a ten dał sygnał kciukiem skierowanym w dół. Śmiech ustał w momencie, gdy po stole potoczyła się głowa jednego z dowódców.

Rozwścieczony Buu wrócił na swoje miejsce rzucając miecz na stół.

— I niech się leje krew z ostrza mego, nie radzę wam drwić z pana waszego! Zabrać truchło i tak jak powiedziałem, plan mój ci doskonały wykonać rozkazałem! Na co czekacie? Wynocha!

Ogromna odpowiedzialność spoczęła na barkach dowodzącego Czarnymi Goblinami. Od pomyślnie przeprowadzonego ataku zależała przyszłość albo nawet i życie Akwika…

Na Smoczą Jaskinię ruszyło trzystu niewyszkolonych do walki Goblinów, pełniąc rolę żywej przynęty. Tak jak można było przypuszczać, skamieniałe bestie rozprawiły się z nimi bez większego wysiłku. Patrząc na to Akwik tak długo pocierał dłoń o dłoń aż jego ciało zaczęło emanować zielonym światłem. Chcąc mieć wszystko pod kontrolą to on sam przybrał postać Gargulca. Rolę Wielkiego Buu odegrał idealnie przygłupi Goblin.

Akwik w ciele Gargulca chwycił swoimi potężnymi szponami podstawionego „Buu” i wyruszył do Smoczej Jaskini. W międzyczasie jedyny w swoim rodzaju Wielki Buu mobilizował swoje legiony do ostatecznego ataku.

Odmieniony zaklęciem dowódca Czarnych Goblinów starając się werbalnie naśladować język Gargulców mijał kolejne ich patrole, aż dotarł wprost do Mrocznej Furii.

— Mam dla ciebie, panie, idealny „drobiazg”, choć ogromnych rozmiarów.

— Buu! Wielki, ogromny, śmierdzący Goblin! Król wszystkiego co paskudne! Obrazą jest już samo to, że pełzasz po Wszechziemiu! Rozejrzyj się, jak taki bezmózgi idiota chciał pokonać moje imperium?!

Nie dając dojść do słowa Goblinowi Furia wbił swoje szpony w jego barki i wzniósł go nad jaskinię. A Akwik? Jego pojawienie się nie wzbudziło niczyich podejrzeń, więc jego zniknięciem także nikt się nie przejął.

— Popatrz ostatni raz na Wszechziemie, twoje kości zostaną na zawsze pod moją Smoczą Jaskinią!

Demon Ciemności wykonał trzy obroty wokół własnej osi, po czym z dużej wysokości zrzucił króla Goblinów na skaliste zbocze, wydając z siebie przeraźliwy dźwięk na znak zakończenia wojny.

— Zwycięstwo! Król Goblinów nie żyje! Możemy zacząć świętować a w jutrzejszą noc zaatakujemy Trolle i zabijemy Okrutnego Gragusa. Nadszedł czas na nasze rządy!

W drodze powrotnej do swoich oddziałów Duch Nocy obserwował, jak patrole Gargulców kolejno znikają ze swoich posterunków. Najwyraźniej cała nacja świętowała pokonanie swojego śmiertelnego wroga.

— Panie, wszystko idzie zgodnie z planem. Furia myśli, że zabił Wielkiego Buu. Cała Smocza Jaskinia bawi się w najlepsze, świętując zwycięstwo nad nami.

— Mnie zabił? A to się zdziwi prostak jeden. Zamiast mózgu to on ma wydmuszkę. Jaki jest kolejny etap mojego genialnego planu?

— Na drogach prowadzących do jaskini nie ma ani jednego patrolu Gargulców, uderzymy całą naszą siłą. Wyrżniemy wszystkich w pień, z jaskini nie ma żadnej drogi ucieczki. Zaatakujemy tuż przed świtem.

— Zabijać tylko w razie konieczności, przydadzą się w niewoli pod moimi rozkazami!

Dziesiątki tysięcy Goblinów zajęło wszystkie dostępne drogi do Smoczej Jaskini. Wielki Buu miał na tyle ułatwione zadanie, że większość Gargulców nie była w stanie podjąć walki, za sprawą spożycia zbyt dużych ilości wina. Gobliny weszły jak do siebie, biorąc w niewolę każdego napotkanego Gargulca. Buu w eskorcie Czarnych Goblinów dotarł do komnaty Mrocznej Furii. Akwik potężnym magicznym podmuchem wyważył drzwi, które wpadły z łoskotem do środka.

— Ja chyba śnię! Przecież ty nie żyjesz, zabiłem cię!

— Nie, nie zabiłeś! Jak widzisz, mam się całkiem dobrze.

Demon Ciemności w oka mgnieniu zerwał się do ataku, jednak magia Czarnych Goblinów zatrzymała go w powietrzu w całkowitym bezruchu.

— Powinienem cię zabić, nędzna kreaturo! Ale znaj moje miłosierdzie, pozwolę odejść tobie i twoim żołnierzom. Wrócicie do siebie, zapomnisz raz na zawsze o Smoczej Jaskini, nadal będziesz mógł robić swoje interesy z Orkami. W zamian za to, że darowałem życie tobie i twojej nacji, będziesz mi służył do końca swojego nędznego życia! Jeśli zrozumiałeś, mrugnij oczami…


………


Furia wzdrygnął się. Smak upokorzenia wciąż był świeży, choć od tamtych wydarzeń minęło wiele lat. Chcąc przetrwać, zgodził się na warunki zaproponowane przez Wielkiego Buu. Wrócił do swojej nory i od tego pamiętnego dla Gargulców dnia wiernie służył królowi Goblinów. Ale oczywiście to przeklęty Akwik w ramach uznania został mianowany przez swojego władcę jego prawą ręką! Ileż jeszcze razy przyjdzie mu udowadniać swoją lojalność wobec Wielkiego Buu, zanim ten uzna go za swojego najcenniejszego sojusznika…


***


— Wstawać, panowie, ruszamy dalej, za trzy godziny zajdzie słońce — zarządziłem wymarsz. — Na końcu Cedrowego Lasu są opuszczone jaskinie, tam przeczekamy do świtu. Daleko jeszcze?

— Właściwie to nie, godzina marszu, może ciut więcej. Jak miniemy pola iskusa, to prawie będziemy u celu. Powinniśmy uważać na Elfy, nie lubią jak ktoś się wokół nich kręci.

— Spuścimy im łomot, prawda Einar? Mój Przecinak aż się rwie do walki.

Już zapomniałem jacy się zrobili „ważni”, odkąd broń od Borina dodała im odwagi. Ruszyliśmy więc, „panowie” tym razem nie „mordowali” natury, szli w ciszy i w pełnym skupieniu, miałem wrażenie, że jednak nie do końca znają drogę.

— Powiedzcie mi, jak się tutaj znaleźliście, poza granicami waszych królestw. Zabłądziliście?

— Nie, pewnego dnia wybraliśmy się zobaczyć legiony Elfów, które wracały z Mroźnych Krain. Ojciec Borgina wspomniał, że obaj z królem Nesalasem wysłali swoich wojowników w rejony Bliźniaczych Gór.

— Dokładnie tak. Podsłuchałem ojca, jak rozmawiał z którymś z Elfów, że w tamtym dniu otrzymają dokładny raport i w razie zagrożenia powinni szybko reagować. „Legiony wracają, będą tu w ciągu kilku godzin” — więc ruszyliśmy z Einarem popatrzeć na nasze potężne armie. I tak trafiliśmy na Babę Nian.

— Jak zwykle nieposłuszni, żądni mocnych wrażeń. Dobrze, dzięki wam mam pewność, że Wyrocznia jest gdzieś w tych okolicach.

Ku mojej ogromnej radości pojawiły się rozległe pola iskusa, dając nadzieję, że z ich końcem dotrzemy do celu naszej podróży. Pozostawało tylko niezauważenie ominąć Elfy z Cedrowego Lasu. Ich charaktery to mieszanka wybuchowa. Lepiej będzie nie wchodzić im w drogę. Zdarza się, że są nerwowi a nawet agresywni, poza tym zadają zbyt wiele pytań. Potrafią wyczuć, gdy są oszukiwane, przez co ich seria pytań nie ma końca. A ja nie mam czasu brać udziału w niekończącym się przesłuchaniu. Najrozsądniej będzie poruszać się bezszelestnie, tylko jak to zrobić, mając w kompanii Krasnoluda? To tak, jakbym zabronił szczekać psu. Wręcz niemożliwe. Jak tylko wspomniałem o zachowaniu ciszy, nastąpiło potknięcie się Borgina o konar drzewa, które wymagało dobitnego okazania przez niego złości, że akurat musiał wystawać w tym miejscu, co stąpająca stopa Krasnoluda. Mało tego, obaj postanowili urządzić sobie polowanie na Wieskórkę. To zajście prawdopodobnie słyszało całe Wszechziemie. Jeszcze nie widziałem, aby ktoś tak głośno się wydzierał, uciekając przed małymi gryzoniami.

Skąd mam tyle szczęścia? Nie wiem, ale całe to „bezszelestne” poruszanie się jakoś nie zwróciło niczyjej uwagi. Pozostało już tylko kilka kroków, serce z podekscytowania biło mi coraz mocniej… I nagle moim oczom ukazał się taki oto widok: na zielonej polanie, z krętą ścieżką wyłożoną płaskimi kamieniami, stała chatka — z daleka wydawała się niewielkich rozmiarów, ogrodzona drewnianym płotem, który wymagał natychmiastowej naprawy. Przy srebrnej furtce w ostatnich promieniach słońca wygrzewał się… — no właśnie, kto? Stworzenie wyglądem przypominało… hm… właśnie nic mi nie przypominało. Po prostu „coś” tam sobie odpoczywało.

Wzdłuż ścieżki rosły niewielkich rozmiarów drzewka nieznanego mi gatunku, gałązki uginały się pod ciężarem, jak sądzę, owoców, o dość dziwnych kształtach. Obok chatki sporych rozmiarów szklarnia a w niej, ku mojemu zdziwieniu, krzewy kełbiianu, ziele iskusa, kawon, dynie oraz pomidory. Z jej szczytu bacznie obserwował nasze ruchy Czarnowron. Patrząc na niego pomyślałem: „Ptak jak ptak, żadna sensacja”.

Po dotarciu do chatki stwierdziliśmy, że wbrew pozorom była solidnej konstrukcji. W środku znajdowały się cztery pomieszczenia. Izba czarna była głównym pomieszczeniem, pełniącym rolę kuchni. Biała izba była pomieszczeniem bardziej reprezentacyjnym, służyła tylko celom mieszkaniowym. Obok białej izby znajdowała się spiżarnia oraz alkierz, pomieszczenie pełniące funkcję sypialni. W chatce unosił się zapach mieszanki ziół, nad paleniskiem wisiał duży kocioł z wrzącą prawdopodobnie wodą.

— Jesteśmy w samą porę. Kolacja! — wrzasnął Borgin, pochylając się nad kotłem i delektując wydobywającym się z niego aromatem.

— Mógłbyś choć raz przestać myśleć o jedzeniu? Znajdźmy Wyrocznię… Bo poza nami nikogo więcej tutaj nie ma.

— Magin, spokojnie, zaraz pewnie wróci. W kotle wrze, więc będzie tutaj lada moment. Borgin, przyjacielu, niegrzecznie tak zaglądać komuś w gary, wytrzymaj jeszcze chwilę.

Einar miał rację, wtargnęliśmy bez zapowiedzi a na dodatek zaczęliśmy przeczesywać wszystkie zakamarki. Rozsądniej będzie poczekać na zewnątrz.

Po drugiej stronie polany zauważyłem duży zielnik w kształcie oktagonu, ze ścieżką prowadzącą na tyły chatki. Studnia, kilka krzewów, jakieś stare porozrzucane kotły, które zapewne już odsłużyły swoje. Nic nadzwyczajnego, miejsce wydaje się normalne, jak każde inne gospodarstwo… Nagle dotychczas obserwujący nas spokojnie Czarnowron wzbił się w powietrze, wykonał dwa okrążenia wokół polany, po czym wylądował tuż przed nami. Rozłożył skrzydła wydając głośne chrapliwe „krarr krarr”. Zatrzepotał nimi a spod jego kończyn zaczął wydobywać się biały gęsty dym. Obłok unosił się coraz to wyżej i wyżej zakrywając ptaka.

— Dzień dobry! Einar, Borgin, co was do mnie sprowadza?

Gdy opadł dym, w miejscu ptaka pojawiła się mała, przygarbiona staruszka, w płaszczu pokrytym czarnymi piórami.

— Dzień dobry! Przyszliśmy w odwiedziny, nasz przyjaciel potrzebuje pani pomocy!

— Jakże mi miło, że nie zapomnieliście jeszcze o mnie. Magin Roth z Danmir, prawda? Spodziewałam się pana.

— Tak, jestem Magin Roth. Jakże się cieszę, że w końcu udało mi się panią znaleźć.

— Pewnie jesteście głodni. Zapraszam do środka.

W końcu po tylu latach odnalazłem Wyrocznię… Mam nadzieję, że dzięki jej pomocy znajdę odpowiedzi na moje pytania. Ale nie udałoby mi się tutaj dotrzeć, gdyby nie moi dzielni kompani…

Rozdział czwarty
Tajemnica pergaminu

Poświęciłem naprawdę mnóstwo czasu, aby znaleźć się w tym miejscu. Wszystkie moje tropy, wskazówki, prowadziły donikąd. Podróżowałem sam, nie chciałem brać odpowiedzialność za kogokolwiek. Kto by pomyślał, że dwóch nieokrzesanych młodzieńców w tak krótkim czasie doprowadzi mnie do Baby Nian. Wyroczni nie można znaleźć ot, tak sobie, jestem na to bardzo dobrym przykładem. Zajęło mi to prawie dwadzieścia lat, a i tak bez pomocy Einara i Borgina nigdy bym tutaj nie dotarł. Tym bardziej dziwi mnie, że zrobili to z taką łatwością, bez żadnego wysiłku, wskazali drogę i proszę, gotowe.

Czułem się podekscytowany, szczęśliwy a zarazem przerażony i pełen obaw. Co jeśli przeceniłem możliwości Wyroczni? Jeśli rozłoży ręce w geście bezradności, jak większość istot, u których szukałem pomocy? A jeśli ten pergamin to zwykły „śmieć”, jeśli to nie jest żadna zaszyfrowana wiadomość? Większość mojego życia kręci się wokół tej kartki papieru i nagle wszystko może się zmienić, ot, tak po prostu. Jestem tak blisko a mam coraz to większe obawy, może lepiej nie wiedzieć — nie poznać tajemnicy pergaminu? Tylko po co ta cała wyprawa? Co powiem Borginowi i Einarowi? Że po co tu przybyłem? Zapytać o jutrzejszą pogodę?

Moje myśli przerwała Wyrocznia.

— Panie Roth, zamęczy się pan tymi pytaniami. Proszę coś zjeść, poczuje się pan lepiej.

— Słyszy pani moje myśli?

— Kotłuje się w pana głowie tak głośno, że nie słyszę swoich własnych. Jedz, uspokój się, wycisz swój umysł, pamiętaj, że nie ma pytań bez odpowiedzi.

Wyrocznia miała dar przekonywania, jej ciepły miły głos powodował, że nie tylko ja czułem jakbyśmy znali się od lat. Postanowiłem posłuchać jej rady i spróbować się wyciszyć. Wiecie, że pomogło? Nagle poczułem wewnętrzny spokój. Zbyt długo kawałek papieru kierował moim życiem. Nawet jeśli to nic nie znaczy, to też będzie dobrze a ja będę spokojniejszy wiedząc, że zrobiłem wszystko, co w mojej mocy.

— Panowie, jest was trzech, młodych, silnych mężczyzn — pomożecie starszej kobiecie zbudować nową szopę?

— A co się stało ze starą? — zapytał Einar.

— Stara się zestarzała — zażartował Borgin.

— Po tamtej szopie nie ma ani śladu. Gryfczar z Gargulcem szamotali się tuż nad moim dachem, Gryfczar chwycił w swoje skrzydła Gargulca i zrzucił go prosto na moją szopę. Czasami tak bywa, że nawet ja nie potrafię przewidzieć, w które miejsce uderzy spadający stwór. To co, panowie, pomożecie?

— Oczywiście.

— Może zacznijcie z samego rana, dziś już jest zbyt późno. Deski, gwoździe i inne narzędzia znajdziecie za domem, od strony zielnika. Proszę, tylko uważajcie na rośliny.

Noc była zimna i straszna, z Cedrowego Lasu docierały do nas dźwięki komunikujących się Gargulców, zapewne unikali polujących w tych okolicach Gryfczarów.

Zbudził mnie hałas stukania młotkiem. Wychodząc z białej izby w kierunku kuchni, a z niej na zewnątrz chatki, zobaczyłem jak panowie wzięli się ostro do pracy. Zakładałem, że przed chwilą zaczęli, gdyż nie było żadnych widocznych efektów budowy szopy.

— Magin, wreszcie wstałeś! Pomóż nam, bo sami tego nigdy nie skończymy!

— A zaczęliście w ogóle?

— Od dwóch godzin pracujemy i…

— I widzę, że zrobiliście tyle, co nic. Bierzmy się do roboty.

Faktycznie, przez dwie godziny niewiele zrobili, poza kilkoma gwoździami w deskach nic się nie zmieniło. Dobra organizacja pracy to najważniejsze — wszystko mieć poukładane i pod ręką. Panowie podśpiewywali sobie, co umilało nam czas:

„Młotek weź, gwoździe też, deskę podaj tą co chcesz, choć z początku weź ją zmierz… stanie szopa jakże fest.”

Przed zmierzchem stała zupełnie nowa, solidnie wykonana szopa. Borgin i Einar nabyli nowych umiejętności. Całkiem nieźle się spisali, nawet mogę Wam powiedzieć, że wszystko zrobili sami, wystarczyło ich tylko trochę zmobilizować.

— Pięknie, panowie, właśnie o takiej myślałam. Dobrze się spisaliście. Zapraszam na kolację, pewnie jesteście głodni.

— A i owszem, prze pani!

— Borgin, przecież ty to zawsze jesteś głodny!

Borgin nigdy nie odmawiał posiłku, po prostu tak już miał. Faktycznie, wszyscy byliśmy nieco głodni.

— Siadajcie. Właśnie wrócił Topik. Poprosiłam, aby dostarczył wiadomość do waszych rodziców o tym, gdzie aktualnie się znajdujecie.

— Topik?

— Tak, Einar. Topik to miniaturka smoka czerwonoskrzydłego.

Pamiętacie wygrzewające się w promieniach słońca „coś”? To właśnie był Topik.

— Miniaturka smoka? Jak to możliwe? Smoki to potężne bestie.

— Zdarza się, że co któreś pokolenie jest zupełnie inne, przez co tak bardzo wyjątkowe. Niestety, Topik różnił się tak mocno od swojego rodzeństwa, że matka porzuciła biedaka, skazując go na pewną śmierć. Znalazłam go przy swojej furtce, wygrzewającego się w słońcu. I tak jest ze mną od bardzo dawna. Uwielbia pomidory, choć ma po nich czkawkę, przez co niekontrolowanie zieje ogniem — tak więc uważajcie, panowie. Mam do was jeszcze jedną prośbę: pomożecie poskładać wszystkie stare kotły do szopy? Obiecuję, że jak skończycie, to odpowiem na wasze pytania.

— Oczywiście, pomożemy.

Skąd tu tyle tego było? Dziurawe, popękane, spalone kociołki. Może służyły Topikowi jako umilacz wolnego czasu? Kolejne zadanie od Baby Nian zostało wykonane.

Następnego dnia usiedliśmy wszyscy do stołu. Śniadanie było obfite, jeszcze nie miałem okazji jeść tak wspaniałej jajecznicy. Cały sekret smaku tkwił w świeżych przyprawach prosto z zielnika.

— Panie Roth, zbliżają się pana urodziny a wraz z ich końcem rana na dłoni przestanie doskwierać.

— Jak co roku, nie może być inaczej, proszę pani.

— Przypomni pan skąd ta rana wzięła się na pana dłoni?

— Rozciąłem ją w momencie zerwania pieczęci z ekwipunku, który należał do moich rodziców.

— Ach tak. A ma pan może ten sznur, którym został owinięty pakunek?

— Tak, mam, jest nim owinięty pergamin, o który chciałem panią zapytać.

— Proszę mi go podać.

Położyłem pergamin owinięty sznurkiem na stole. Baba Nian pokiwała głową, dając do zrozumienia, że wie, co to jest. Opuściła kuchnię, po chwili wróciła trzymając w dłoniach niewielkich rozmiarów kociołek. Położyła go na stole, wyciągnęła dłoń przed siebie i nie dotykając uniosła w powietrze pergamin, który wrzuciła następnie do kociołka. Z szafki wyjęła fiołki wypełnione czymś, co przypominało piasek o różnych kolorach. Dodając po kilka okruszków do kociołka mówiła w niezrozumiałym dla nas języku. Wyglądało to na zaklęcie, jakąś pradawną magię. Następnie wlała kilka kropel żółtego płynu i zakryła kociołek chustą.

— Nie bójcie się. Jeszcze chwila.

Nagle kociołek uniósł się nad stołem i stanął w płomieniach. Pierwszą moją myślą na widok płonącego kociołka było: „No to już się wszystkiego dowiedziałem…! Był pergamin i nie ma pergaminu. Wręcz cudownie.”

Temperatura była tak wysoka, że doszczętnie stopiła kociołek. Krople stali po zetknięciu z drewnianym stołem momentalnie zastygały, co było dość dziwne… Pozostała tylko unosząca się w powietrzu kula ognia. Borgin i Einar obserwowali to zjawisko z drzwi wejściowych — nawet nie wiem jak się tam znaleźli, przed chwilą siedzieli naprzeciwko mnie.

— Ciekawe, bardzo ciekawe… Więc jest tak, jak myślałam.

— O co chodzi? Co się dzieje?

— Zaraz wszystko wyjaśnię, panie Roth.

— Tak, tak, my też chcielibyśmy wiedzieć czy to bezpiecznie tak blisko tego siedzieć…

— Siadajcie, panowie, nic wam nie grozi. To tylko może tak strasznie wygląda. I tutaj przyda się pomoc Topika.

Baba Nian zostawiła nas przy stole samych z unoszącą się wciąż kulą ognia. Po jej zachowaniu można było odnieść wrażenie, że to dla niej całkiem naturalne, tak jakby na co dzień miała styczność z podobnymi zjawiskami.

— Magin, o co tutaj chodzi? Co to za kula ognia?

— Naprawdę nie wiem co się dzieje, Einar. Czekajmy cierpliwie, zapewne lada moment wszystko się wyjaśni.

— Ta kartka pergaminu… jest na niej coś ważnego? Albo raczej: było coś ważnego?

— Borgin, ten pergamin to moje ostatnie trzydzieści pięć lat życia.

— No to ten, tego… jak pięknie płonie…

— Już jestem, panowie. Przedstawiam wam Topika. Topik, to jest pan Magin Roth z Danmir, to pan Borgin, syn Borina z Rubinowych Wzgórz, a to pan Einar Fler z Ermor.

Maleńki smoczek z maleńkimi czerwonymi skrzydłami, o lśniących oczach w złotym kolorze, nic a nic wyglądem nie przypominał potężnych czerwonoskrzydłych smoków.

Topik wzbił się w powietrze, zawisł na wprost kuli — i wessał ją, oblizując się jak po smacznym posiłku.

— Magin, no teraz to już na pewno nie dowiesz się co skrywał pergamin. Jeszcze była nadzieja, że się doszczętnie nie spalił, a tu proszę, Topik go zeżarł!

— Proszę się nie martwić, wszystko jest pod kontrolą.

— Słyszałeś, Borgin? Głupoty opowiadasz!

Wyrocznia w nagrodę za pomoc ofiarowała Topikowi dwa pomidorki. Biedak dostał po nich takiej czkawki, że faktycznie musieliśmy uważać na jego płomienie. Ale dzięki temu wypluł, w nienaruszonym stanie, mój pergamin… Poczułem radość i zdziwienie — z jednej strony: jak to dobrze, że jest cały, a z drugiej: jak to możliwe, że jest w jednym kawałku?

— Tak jak przypuszczałam… Panie Roth, może pan opowiedzieć jak to się stało, że pergamin znalazł się w pana posiadaniu?

— Otrzymałem go w ekwipunku od moich rodziców. Przyjaciółka mojej mamy, Mia, wręczyła mi podarunek w dniu piętnastych urodzin.

— A ta pani, Mia, może wspomniała od kogo konkretnie dostała prezent urodzinowy dla pana?

— Jeśli dobrze pamiętam, dostarczył go jakiś posłaniec w białym płaszczu z informacją, że to od mojej mamy. Niestety, nie wiem kim był.

Wyrocznia w milczeniu ponownie przyglądała się tajemniczemu pergaminowi. Najbardziej dziwiło mnie to, że w ogóle go nie rozwinęła, tak jakby zawartość nie była dość istotna. Co jest takiego interesującego w kartce papieru i kawałku sznurka? Cała tajemnica tkwiła w niezrozumiałym języku, jaki został wykorzystany do zapisania pergaminu.

— Panowie znają doskonale legendę o powstaniu Wszechziemia, prawda?

— Oczywiście, wszyscy ją znają. Sześciu Magów tworzy dziesięć nacji itd.

— Dobrze, Einar, wróćmy jednak do samych Magów Alanasir. Tak jak powiedziałeś, na początku było „sześciu potężnych”. Magowie posiadali kontrolę nad żywiołami — wszyscy doskonale wiemy jakimi. Czterech Magów zginęło z ręki Rana Su, jeden zdołał ujść z życiem i ukrył się gdzieś we Wszechziemiu: Mag o imieniu Marimor, jedyny Alanasir, jaki przeżył.

— To znaczy, że on żyje?

— Tak, Borgin. Uważam, że Marimor, choć się ukrywa, to nadal żyje.

— Niesamowite! Trzeba go odnaleźć!

— To nie jest takie proste, Einar. Nie wiemy gdzie szukać i czego mamy szukać. Marimor może być wszędzie, jak i może być wszystkim. Pięćdziesiąt lat pozostaje w ukryciu — gdy będzie gotowy, to sam się ujawni. Chociaż uważam, że Mia jest jedną z nielicznych osób, które stanęły naprzeciwko Marimora… Myślę, że to właśnie on dostarczył ekwipunek.

— Jest pani pewna? Nieprawdopodobne! Mia? A więc ten pakunek jest od Marimora, nie od mojej matki?

— Panie Roth, wspomniałam tylko, że być może to Mag dostarczył ekwipunek, prawdopodobnie na prośbę pana mamy wypowiedzianą w chwili jej śmierci. Marimor słynął z tego, że spełniał ostatnią wolę zmarłego, zapewne dlatego pojawił się w Marendor. Pergaminu nie sposób zniszczyć, chroni go potężne zaklęcie. Sznur, od którego nosi pan ranę, został upleciony z błyskawic, jego celem było to, co zrobił z pana dłonią. A to właśnie Marimor kontrolował żywioł nieba…

— Jest coś jeszcze… Podczas zerwania pieczęci usłyszałem coś, co sobie zapisałem… momencik… o tak, mam to tutaj… „URHT RAKH NURHT”.

Wyrocznia powtórzyła to, co zapisałem — znów usłyszałem tamten akcent, choć słowa zostały wypowiedziane głosem o zupełnie innej barwie… Na samo wspomnienie sprzed lat aż dostałem gęsiej skórki.

— Panie Roth, czy wydarzyło się coś szczególnego, gdy pan usłyszał to zdanie?

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 73.77