…
A flamingi pod skrzydłami
mają czarne pióra.
Obietnice
Zapomniane obietnice
wracają po latach
jak twarze dawno znajome
i ludzie, którzy byli na moment
Zlepek słów bez wartości
porwany przez huragan czasu
i ust nieszczerych w boleści
składanych w album
pod tytułem nie otwierać
Slogany rzucane na oślep,
by tylko zabić milczenie
nigdy nie są prawdziwe
Słowem w aortę
Nie walczmy o ludzi,
którzy wbijają nóż prosto w serce,
a ostrzem słów rozrywają aortę
Siebie stawiają za lepszych
mimo, iż wychowani
w tym samym, co my świecie
Karmieni własnym przerośniętym ego
bez skrupułów kąsają językiem
innych mając za gorszych
I staje tak człowiek
przeciw człowiekowi
bez panaceum
na zabliźnienie ran
Serce na dłoni
Słuchać,
by usłyszeć między wersami
Patrzeć,
aby naprawdę widzieć
Dotykać,
by, choć raz prawdziwie poczuć
Cieszyć się,
aby uśmiech był w oczach
Żyć,
nie tylko przeżywać dni
Aż w końcu kochać,
tych, co dla nas
z sercem na dłoni.
Szept
To dzień, gdy chcę być poza światem
i z muzyką tylko szeptać po cichu
Uroki z nut rzucać,
by odbiły się od ściany
osiadając w duszy na stałe
Te zaklęcia czarowane
kluczem wiolinowym
dotykające emocji
proszą wciąż o więcej
A klątwy w taktach zawarte
między jednym, a drugim dźwiękiem
moją przystanią bezpieczną
w czterech ścianach pokoju
(bez)dźwięk
Z (bez)dźwięku układam muzykę
do projekcji kadrów wspomnień
gdzie stała jest tylko gorzka czekolada
i niema batuta w dłoni
Głosy znajome z przeszłości
wdzierają się do prawego ucha
jak mole w starej szafie
do której już nikt dawno nie zaglądał
lecz podobno niepotrzebne się
ODRZUCA,
a nie katuje tym serce
cZŁOwiek
Ludzie o ślepiach bestii
z rekami jak łapy demona
czynami zła splamione
cZŁOwiek z wymyślnymi torturami
szeptanymi do ucha przez diabła
chcąc udowodnić swe panowanie
nad tym, co bez szans
o ludzkich oczach
I stronę przyjmuję zwierzęcą
gdzie czasem ufność
okupiona posoką w skomleniu,
by tylko nie być cZŁOwiekiem
Tak proste
Szacunku i szczerości
gdzie wszystko czarne na białym
o linii prostej i kropce
Snu bezwietrznego
i nocy spokojnej
jakby czas wybijał godziny
według naszych zasad brutalnych
Pewności twarzy i adresów
gdzie zawsze będziemy przyjęci
dłońmi tak pełnymi antidotum
Koło fortuny
Konstrukcja zdarzeń powtarzana
od lat
przez noc
ponad słońce
gdzie zegar nieubłagalnie tyka
odmierzając kolejną godzinę
do powtórnego schematu
Koło fortuny z miesiąca na miesiąc
skrzypi tylko w bezradności
mając blokadę na stabilność
Szczęście na receptę
Szczęście na receptę
refundowane przez samą siebie
serce tylko obciąża
dając motyle w brzuchy
I noc cicha przychodzi
choć zdecydowanie za krótka
gdzie sen powlekaną tabletką
wgniata w poduszkę zbyt twardą
Między ziemią, a piekłem
A TY,
Który tam gdzieś jesteś
jak mawiają Wszechmocny
miej to wszystko w opiece
bośmy tylko złamanymi ludźmi
o rozwleczonych sercach
i brudnych umysłach
Jak z prochu tak i w pył
obróć niesprawiedliwość
na swoją korzyść,
bo sam chciałeś naszego szczęścia,
które miało być Twoim
Tak,
Tyś, który tam jest
anioła mi ześlij do pomocy,
bo sama nie oddzielę
ziemi od piekła
Piórem i kursywą
Mam dość mowy
utkanej z chorej nienawiści
gdzie stereotypy stawia się
za doskonały pewnik,
a uprzedzenia wyskakują z lodówki
Chcę walczyć tym
piórem i kursywą
na papierze o zapachu kredy,
by podlało to umysły
zamknięte we własnym widzimisię
Ograniczenie przekonań
dostrzegając tylko racje najmojsze
sprowadzają standard
gdzie im mniej wiesz, tym więcej szczekasz
Za pozorami
Uciekam w iluzję
poza tym, co namacalne
o ostrych krawędziach
i zapachu wyraźnym
Drugą twarz przyjmuję
ćwicząc ciągle przed lustrem
jasne spojrzenie na świat,
obwieszczając, że nie ma syfu
Z inną tożsamością idę
codziennie ściskając jej rękę
w obronie przed zaszczuciem
i pożarciem mnie żywcem
Ukrywam się za pozorami,
choć tyle mnie wszędzie
Pościel w księżyce
Szukasz w każdej minucie
ciepła bez upału
oczu bez wstydu
słów bez jadu
Grzebiesz wciąż niezmiennie
w starych albumach
w szufladzie ze skarpetami
we własnych myślach
Dotknąć wciąż chcesz
paru lat wstecz
tamtego kubka z urwanym uchem
na pościeli w księżyce
I widzisz ciągle tylko
mnie
siebie
gdy jeszcze się widziało
Szukasz ciągle,
lecz czasu nie (o)szukasz
Koszmary
Te sny pokaleczone
przez połowę księżyca,
bo to tylko jego wina,
że nie świecił w pełni
I oddechy urwane
z inicjatywy gwiazd,
które nie skupiły się
we wszystkie swoje zodiaki
Koszmary nocne jaśniejące
jakby były na jawie,
gdzie tonąć to największa kara
gdy woda wypełnia płuca
Każda noc wyzwaniem,
bo boje się znów
stracić grunt pod stopami
jakbym szła na samo dno
Między ścianami
Świadomość tylko chwalę,
bo nie wyje tak głośno
jak potłuczona nadzieja
Między ścianami jedynie skacze
odbijając się od sufitu
i lądując na parapecie
Domysły swoje zabija
na afiszach niosąc prawdę
gorzką jak kawa bez cukru
Świadomość to wyręka,
a nadzieja przyjaciółką niepewnych
o rozszerzonych źrenicach
Retro klimat
Moda dziś na snobizm
i moda na orientację
obnosząc się z prywatną sprawą
na sprzedaż
Trend na ateizm,
by pokazać swą niezależność
w najłatwiejszy sposób
pluciem w twarz
Osobiście zostaję staromodna
w klimacie retro
nie robiąc z siebie pajaca
stworzonego przez projektanta na haju
Mur
Nie układam dziś ust,
by stworzyć słowa,
które obco brzmią
nawet w moich uszach
Wydobyć artykulacji z siebie
nie umiem zbyt często
gdy milczę całą sobą
Zamykam się dzisiaj
całym swoim jestestwem,
które odkrywa we mnie
to, czego najbardziej nie chcę
I mur mnie odgradza niewidoczny
budowany z własnej niemocy
tak ciężki głową do przebicia
Otwórz drzwi, zamknij okno
Warto otwierać drzwi
dla ludzi chcących przekroczyć próg,
a może wejdzie przez nie
człowiek ze światłem w oczach
o dłoniach ciepłych dla serca
Czerwoną herbatę z nami wypije
z kubków pachnących cytryną
gdzie sama obecność w pokoju
słodsza będzie niż cukier
Ale mogą też zdarzyć się inni,
co za nic mają teinę
lubując się w gorzkim espresso
co kołtunem staje w gardle
Drzwi otwarte dla wszystkich,
choć zamykają je tylko nieliczni
W popielniczce
Nie ma nade mną
nieba gwieździstego
lecz tylko opary
z niedopałka w popielniczce
choć strużka dymu niczym pałeczka
I prawa we mnie
na próżno szukać
oprócz własnych morali
zakorzenionych wewnątrz sumienia
Pluję na papier
I spisuję siebie jak teraz
ciągiem słów wyplutych na papier
w okowach chwil i sekund
ulotnych jak para z czajnika
Myślami roztańczonymi w mej głowie
wymiotuję wprost na stalówkę
gdzie tuszu już zabrakło
od drżących wciąż dłoni
I cząstkę siebie Wam daję
jak chleb powszedni każdemu
który nasyci umysły spaczone
wypalone dookoła przez plastik
Chodź na kawę!
Usiądź ze mną przy kawie w południe
rozmową mnie karmiąc zachłannie
mówiąc o siedmiu dniach w godzinę
kolory nadając szarości
A wieczorem przy otwartej butelce
słowa niech maja barwę czerwonego wina
Wojny na racje
Wojny na słowa
bywają najbardziej bolesne