Bzy liliowe
Liliowe usta ukochana
namalowane bzem majowym
a z nich poezja wyszeptana
najczulej wypieszczonym słowem
Głos twój w pamięci mojej płynie
wypełnia myśli całej głowy
nie da zapomnieć o dziewczynie
co pocałunek ma liliowy.
Co dzień zamykam cię w szufladach
gdzie z bzu gałązek suchy wianek
wie dobrze o czym opowiadam
i co w mych wierszach zapisane
Z nadzieją, której mam niedosyt,
że dotknę twych liliowych ust
i wepnę w śliczne lniane włosy
ten wianek z pachnącego bzu
Amazonka
Zapatrzony w ciebie w skałę się zamieniam.
Nie dociera do mnie żaden inny bodziec,
czekając ułamku sekundy spojrzenia,
który się zatrzyma biegnąc gdzieś po drodze…
Może kiedyś spojrzysz na dłuższy momencik
i może nie całkiem po drodze -przypadkiem,
rozwiążę twój sekret, który cię zniechęcił
w sercu twym schowaną najskrytszą zagadkę…
A kiedy mi zdradzisz sekret w nim chowany
spadnie z twego serca jedyny tam kamień
jeszcze bardziej będę w tobie zakochany
i pokocham mocniej serca twego znamię…
Wtedy nam do szczęścia wiele nie zabraknie
może tylko blasku złotego pierścionka
i trwaniu na wieki w najcudniejszym z zaklęć,
ja i moja miłość, moja Amazonka.
Apetyt na ciebie
Gdy gaśnie jasność, niknie dzień
znowu na ciebie mam apetyt
dziś na kolację piękny sen
i zapach piękny -twój kosmetyk.
Nakrywam stół obrusem z gwiazd
aromat twój zaczynam łapać
jakby to było pierwszy raz
co dzień poznaje ciebie zapach.
Czarodziej nocy sztućce skradł
talerze imituje pościel
będę rękoma ciebie jadł
i nie potrzebni tu są goście.
A kiedy rankiem wzejdą świty
nie mów mi proszę do widzenia…
Nie myśl, że tobą jestem syty,
apetyt rósł w miarę jedzenia.
Niech się nie kończy zatem sen,
noc nie zabiera nam zakrycia,
apetyt mam, więc chcę cię jeść
bo jesteś ucztą mego życia.
Bestia
Nocy tyle twych samotnych
nieprzespanych ich szeregi
deszcze rankiem nieistotne
obojętność masz na śniegi
Próżne noce oczekiwań
wzór na pamięć na twym kocu
rzęsy, które muszą pływać
po akwenie twoich oczu.
A na zewnątrz bal jest bestii
bal nad bale egoisty
nie daruje nikt amnestii
areszt w domu oczywisty…
Strach ogarnia wszystkie myśli
marszczy piękno się na licach
łza tej zmarszczki nie wyczyści
bo to permanentne szkice.
Bestia wkoło się zatacza
macha ręką dyrygenta
nauczyłaś się wybaczać
i co złego nie pamiętać…
Próżno czekać na zbawienie
póki bestii złość nie skona
a w błękicie ócz akwenie
zawsze będzie woda słona.
Bez słów
Choć język giętki każdy ma
i słów na świecie w bród
nie każdy umie tak jak ja
języki znać bez słów
bo ten bezsłowny język gestów
nie tylko jest dla niemych
gesty uwielbień czy protestów
i nawet gest jest tremy…
Mimiką oczu można rzec
cokolwiek się zamarzy
zasmucić, czy weselić się
to gest najprostszy twarzy
Nie wszystko jednak łatwo tak
jak aktor gdzieś na scenie
mimiką twarzy dawać znak
by było zrozumienie
Gdy kłopot zrodzi się na „cito”
a życie cię ponagla
czasami trzeba zwykłą skrytość
mimiką twarzy zagrać
I wtedy na łatwiznę lecisz
wsuwając za „radary”
pomimo, że słońce nie świeci
— słoneczne okulary.
Burzliwy akt
Rozdzwoniłem serce na widok twój pani,
jedynym patrzeniem każdy milimetr
poznaję cud ciała, które nie ma granic
i chcę w nim dziś zbłądzić, a niech i zaginę!
Nawiguję wargi po dotąd nieznanej
rozkoszy przecudnej obdarowań bieli…
ech! jak mnie wyróżnia widok rozebrany,
który aż faluje prosząc w tej pościeli.
Niesforne dwa palce pieszczą twoją czeluść,
najcudniejszą wilgoć z moich doznań wszystkich
kryje twoje łono dłoni mej kapelusz
jestem cząstką ciebie, jestem tobie bliski.
Tak popadam w dzikość, chuci rozuzdanie
nie tłamsząc burzliwych, drżących wyładowań
pieszczotą się oddam w amoku niepamięć
siły zostawiając na dwa piękne słowa.
Chciałbym
Chciałbym ciebie ubrać w łąki kolorowe,
co kwiatem i trawą całe są spowite
i wianek kwiatowy wpleść na twoją głowę
aby twa uroda piękniała w błękitach
Chciałbym ciebie okryć mleczną mgłą poranka
by bardziej tajemne były tajemnice
i odgrywać rolę twojego kochanka
szarpiąc melodyjnie cięciwę księżyca
Na księżycu napiąć strzałę kupidyna,
która tobą wstrząśnie tak jak chorym febra
a gdy już na pewno będziesz mą dziewczyną
z mgły tej i tej łąki z rozkoszą rozebrać.
Ciało twoje
Myśli moje dręczy jakim ciebie dłutem?
wyrzeźbił artysta takich możliwości
i pewność jest we mnie, iż to za pokutę,
bo tylko mógł grzesznik wykuć te piękności,
Ladaco i świntuch! Lecz chwała mu za to,
bo wzrok mój obdarzył i myśli me zboczył,
jasność nad jasności, krągłości bogatą
i dal ta bezkresna jaką tknął w twe oczy.
I dotknąć cię pragnę, lecz żądza mnie zmienia
w zwierzę wygłodniałe, głodem tym szalone,
że mógłbym pożądliwość mojego myślenia
nie okiełznać w porę, co we mnie spaczone.
Jednak coś mnie mrozi, hamuje mnie w porę
i pomimo chuci tkwi we mnie sumienie,
bo żądza tak silna i myśli me chore,
że najmniejszy dotyk byłby zbezczeszczeniem.
Diablica
O diablicy marzę, pierwszorzędnej suczy,
miłości niech nie zna, tylko pożądanie
i sztuk mnie piekielnych w alkowie nauczy
co przejdą rozkoszy me oczekiwanie
Miłość dziś nie stała i posiadła limit,
czas który przemija, wypala jak świeca
niestałości żądza co diablicę czyni
stałość chęci mnoży i zawsze podnieca
Świadom, że jest jutro, którego dziś nie znam,
że diablic nie kręci status stałej żony
niech mnie pożądanie wszechmocne okiełzna,
kochać już nie muszę, będąc podniecony.
Cisza
Posłuchaj ciszy jak potężna,
jak nocą dotyk mój przemawia,
jak dłoń spokojna ale mężna
drżenie i fale w ciszy sprawia.
Dłońmi zadaję ci pytanie
i pot się miesza splotem ciał.
Nie odpowiadaj jeszcze na nie,
niech w ciszy tej muzyka gra.
Posłuchaj ciszy, jak nam śpiewa,
pomiędzy taką ciszą jestem,
zapachem ciał miłość dojrzewa
a dłonie moje jeszcze szeptem.
Posłuchaj, lub na chwilę zamilcz
powstrzymaj oddech i muzykę
niech cisza potrwa jeszcze zanim
przerwiemy ją miłości krzykiem.
Czar
Gdybym był ja posiadł czarów moce
morze bym mocniej rozbłękicił,
rozgwieździł bardziej niebo w noce,
większym księżycem bym zachwycił.
I wszystkim ciebie bym zachwycał
bo tobie ufam, tobie wierzę,
tyś moja piękna powiernica
i moc tych czarów ci powierzę,
Dla ciebie miła każdy dar
i swą miłością cię ozłocę,
lecz gdy mnie zdradzisz zniknie czar
i mej miłości wszystkie moce.
Dla Ciebie
Przyszłaś do mnie jak sen najpiękniejszy,
jak szczęście największe, jak Anioł prawie,
jak wena co natchnie poetę do wierszy
natchnęło mnie piękno, w dodatku na jawie.
Wciąż zapatrzony w prześliczne źrenice,
co słońce mogły by opromieniać
znalazłem w końcu mą połowicę,
piękniejszą połowę z sennego marzenia.
Cóż ci dać mogę w dzień zakochanych,
kwiaty, perfumy? To wszystko już było…
prezent mam w sercu dawno chowany
— największą świata całego miłość
I cóż obiecać, gdy kraj mój daleki
i rzadko cię widzę, choć głos taki bliski,
Że będę cię kochał najbardziej na świecie
bo jesteś dla mnie po prostu wszystkim.
Do miłości
Z źrenic otchłani, jądra nadziei
przybądź tu do mnie jeszcze nieznana
niech się połączy, na wieki sklei
miłość ta, która nam przypisana!
Biegnę do ciebie na oślep szczęśliwy
rwie się pode mną rumak mój gniady,
trzymam sie mocno garściami grzywy
mknąc poprzez kosmos, gwiazdek miriady
A gdy wśród gwiazdek podniebnych mrowisk
poczuję, że świecę dla jednej wzajemnie
zabraknie mi słów, bym mógł się wysłowić
ile miłości dla niej jest we mnie.
Do niej
Kiedyś ciebie poznam, kiedyś cię odgadnę…
usta rozszyfruję moim pocałunkiem
i serce jedyne przeznaczeniem skradnę,
jeśli taką kradzież można zwać rabunkiem.
Kiedyś cie odgadnę dotykiem jak promyk,
odkryję najmilszych doznań okolice
i się roznamiętnię w tych nieodgadnionych,
ust mych pocałunkiem miejsca te zachwycę
A gdy juz odgadnę zakątki najśmielsze,
do których nikt przedtem ustami nie dotarł
miejsc twoich najczulszych pozostanę wieszczem
i wracał tam będę po kraniec żywota.
Dotyk
Tęsknota to wszystko, co dzisiaj potrafię,
bo cóż mi zostało — katusze i męki,
i patrzeć tylko w twoją fotografię,
gdy jesteś daleko, nie w zasięgu ręki.
Nie myślę i nie jem, tęsknię tak ogromnie,
gdy ust twoich dotyk wspominam misterny,
obmacuję zdjęcie nie mogąc zapomnieć…
choć fotka przy tobie jest jak papier ścierny.
Gładkość nad gładzie, nad wszystkie połyski,
jak diament co z kunsztem jest szlifowany
chcę zawsze być obok, ideał czuć śliski
i drżeć podniecony, okiełznany!
Boję się miłości, której wciąż mi mało
bo choć to najlepsze z wszystkich uzależnień,
to co jeśli nie ciebie a kocham to ciało,
które wciąż pochłaniam wzrokiem tak zbereźnie?!
Dotykiem ciebie
Zarażony dotykiem jedwabnego ciała
co w snach moich świntuszych taiłem już zaszczyt
gotów jestem na areszt w twej alkowie mała
i gotów też jestem własne ego płaszczyć
Kolor zacnej bieli chuć mą uzależnił
pośród wszystkich wrażeń, ciała niedosytu
wstydliwym był na pozór -a dziś już zbereźnik,
pragnąc w tych czeluściach zaznać dobrobytu
Biegun moich myśli magnezem elektrod
zawrócił mi w głowie, pozbawił jestestwa
tak bardzo zakochany porzucam jestestwo,
w nicestwo popadając bo nie mogę przestać…
Usta moje w złoto niejasną przyczyną
w dotyku ust miękkich, ekstazy alchemię
zmieniłaś na wieki pierwowzór dziewczyno
i trwać chcę w tych ustach euforii milczeniem.
Dwie łzy
Jeszcze nie pora na łzę i na lament
na żal po miłości co myśli twe zwiodły
jeszcze nie pęknie twe serce kochane,
nim dotrze do ciebie jak los bywa podły.
Jeszcze nie wierzysz, bo trudno zrozumieć
słów, co nie mieszczą się w myśli obszarze,
gdy człowiek drugiego poranić tak umie,
że ran nie opatrzą najgrubsze bandaże
Nie czas się miłością żalić udawaną