Starry Ray Vagabundo
Czy trudności dnia codziennego uczynią ze mnie istotę słabą?
Czy może uodpornią na zadawane bolesne ciosy i dostosują mnie do realiów życia ziemskiego? Czy trudności oznaczają, iż mam pecha?
Czy to one uodpornią mnie na zadawany ból i zacznę myśleć intensywniej? Moje zmysły ujrzą realny świat bez blichtru i lukru.
Czy doznane bolesne doświadczenia pozostaną mym bólem, czy tylko doświadczeniem?
Czy może cennym drogowskazem, wskazującym mi tę jedyną, właściwą, świetlistą drogę, którą powinienem podążyć?
Czy przygotowano mi drogę tęczową i tylko ode mnie zależeć będzie, którą barwę wybiorę?!
Czy na końcu tej bajecznej alei ujrzę Raj, Eden czy mroczną Walpurgię?
Jaki kierunek mi wyznaczono?
Nie idź tam, gdzie cię nie chcą (zakaz wjazdu).
Nie rób nic na siłę (mur).
Ciesz się życiem i tym, iż jesteś dobrym człowiekiem (Aleja Parkowa).
Czy żeby mieć ciepły wełniany sweter, muszę zabić owcę?
Czy żeby zjeść jabłko, muszę wyciąć jabłoń?
Czego muszę się obawiać, dryfując na niesterownej tratwie wśród zburzonego oceanu życia?
Czy wszystko przyjąć i zaakceptować? Czy skoczyć w toń, by uciec od niewygód podróży? Decyduję się na dryfowanie i wypatruję upragnionego zarysu lądu. Najpierw spostrzegam zatokę, następnie port. Metę ujrzę, gdy moja stopa dotknie twardego lądu. Czy to już koniec mojej podroży?
Nie! Teraz muszę przystosować się do niebezpieczeństw życia na lądzie.
Pewnego dnia dotknę szczytu i moja podróż dotrze do mety. Stracę sens życia. Pozostanie mi już tylko droga powrotna. Przymknę oczy w zadumie. Przed oczami przemkną mi świetliste obrazy z mojego minionego życia. Dumnie stanę na śnieżnobiałej iglicy istnienia. Rozstawię ręce niczym skrzydła do ostatniego lotu.
Spojrzę w dół na przebyty szlak i bez żalu skoczę w świetlisty tunel kończący me ziemskie życie. Czy jestem już królem przestworzy? Czy nadal nieopierzonym sokolim pisklęciem?
Dolecę do wiekuistej przystani i ujrzę miliard miliardów błękitnych dziewiczych tuneli.
Który wybiorę na swoje dalsze istnienie? Nieważne, bo to będzie moje nowe kolorowe życie!
Czy zostanę kiedyś sternikiem?
Czy wciąż będę dryfował w nieznane?
Kiedy ujrzę moją ostatnią przystań?
Czy wtedy, gdy osiągnę sukces i zapragnę spocząć na laurach? Na tych niebiańskich puszystych obłokach?
— Chyba żartujesz — usłyszę. — Wciąż musisz istnieć i rozpocząć życie od nowa. Musisz szukać doskonałości życia za życia. Wciąż i wciąż, szukać i szukać. Na wieki pozostaniesz międzygalaktycznym świetlistym wędrowcem.
Z. A. Von Bazan De Santa Cruz
Berde Bailara — Zielona dolina
Ziemia jest płaskim dyskiem wspartym na dwóch krokodylach — mówili wielcy starożytni Egipcjanie. Te słowa wryły się w ich mózgi. Pozostały po nich jako ich epitafium.
Czy to głupie?
Na pewno nie. Kiedy krokodyle zamienimy na dinozaury, a Ziemię nazwiemy wiszącymi ogrodami Semiramidy, to uzyskujemy inną perspektywę. Pod koniec prekambru Ziemia była kulą z jednym tylko kontynentem zwanym Pangeą. Gdybyśmy dzisiaj na globus nałożyli beret, to proszę mi odpowiedzieć na jedno proste pytanie: czy beret jest płaski, czy może kulisty?
Pangea przypominała dryfującą tratwę, czyli ogromną wyspę, z której nie można było się wydostać. Było to więzienie czy swoisty labirynt!?
Ziemia jest płaska. Bóg najpierw stworzył rośliny i zwierzęta, a następnie człowieka na swój obraz i podobieństwo. Cały świat oddał mu we władanie.
Czy to głupie?
Na pewno nie, skoro kilka miliardów ludzi nadal w to wierzy. Ziemię porównywali do dużej misy przepełnionej wodą, na której dryfował twardy grunt. Padające deszcze powodowały przelanie się nadmiaru wody. Na krańcach świata wyobrażano sobie olbrzymie wodospady.
Czy Bóg jest podobny do mnie?
Na pewno nie; kiedy spoglądam w lustro i wiem, że jestem do niego podobny, to wiem, że on nie wygląda dobrze.
Czy ja jestem panem i władcą Ziemi?
Na szczęście nie. Mam tysiące zalet (?), lecz kilka drobnych wad eliminuje mnie z odpowiedzialnej roli władcy.
Człowiek jest istotą stadną. To jego naturalna siła. Człowiek samotny jest już Bogiem? Czy może wciąż zwierzęciem?
Jaka jest różnica między Bogiem a człowiekiem?
Tylko taka, iż wszystko, co wydaje się człowiekowi prawdą, dla Boga jest zwykłą głupotą.
Około 13 tysięcy lat temu Ziemia zatrzęsła się. Potężna magnetyczna asteroida Nefres zaczepiła o Ziemię na obszarze między dzisiejszą Ameryką Południową i Antarktydą. Wierzchnia warstwa skorupy ziemskiej przesunęła się o około pięć tysięcy kilometrów na południe w stosunku do jądra Ziemi. Ziemskie bieguny magnetyczne zmieniły się o 12 stopni. Lądy porozrywały się. Woda wdarła się na nie i olbrzymie tsunami niszczyło wszystko, co napotkało na swej drodze.
Czy ktoś w to wierzy?
Raczej nie; istnieją jednak ludzie, którzy znają te prastare opowieści, te sprzed potopu. Nie tego biblijnego, lecz tego pierwszego. Dla nich okresy ziemskie liczone były według kalendarza astronomicznego opartego na asteroidzie Nefres. Jeden okres Ziemi liczy więc 5720 lat. Rok 2013 jest więc rokiem zerowym. Według innych wyliczeń pełny obrót Ziemi liczy 12765 lat i jest zgodny z opowiadaniami prastarego atlantydzkiego rodu.
Najpierw był wielki wybuch, potem chaos. Jęki cichły i nastała niema ciemność.
Wydarzyło się to w 10752 p.n.e. Czy ktoś w to wierzy? Nie sądzę, lecz czy powinienem te opowieści trzymać tylko dla siebie? Skryć je przed uchem czytelnika w ciemny zakamarek swej duszy? Te stare opowieści możemy śmiało zaliczyć do mitologii atlantydzkiej.
Od niepamiętnych czasów po Ziemi chodzili wędrowcy. Ich platynowe zbroje i znaki przymierza Atlantydy z Europą (biało-czerwone), przez tysiące lat były symbolem męstwa i boskości (Santa Cruz, Assyran, Babilon, Persja, Rzym, Bizancjum, Templar).
Cywilizacja ludzka, którą znamy, istnieje już od 26 tysięcy lat. W tym okresie najpotężniejsze narody ulegały degradacji i wymierały. Lecz gdzieś w odległym krańcu Ziemi ludzkość odradzała się od nowa. Koczownicze ludy zajmowały tereny wymarłych cywilizacji, ich kulturę, miasta, wsie i wszystko, co po nich pozostało na Ziemi. Modlili się do nich i składali ofiary swym darczyńcom.
Nowi uważali się za wybrańców fortuny i nazywali siebie potomkami wielkich. Bawili się i korzystali z dobrodziejstw losu. Koło fortuny jednak wciąż się przesuwa i pozbawieni podstaw nie rozwijali się, lecz rozleniwiali. Mijały lata i nowinki techniczne przestawały działać. Potomkowie wielkich znów uczyli się od podstaw, jak korzystać ze swego mózgu. Stawiali na rozum i rozwój techniczny, by przetrwać. Nauka to żmudne eksperymenty prób i błędów. Wiele cudów techniki zniknęło na zawsze. Maczugi i kije zawsze były w cenie dla nieudaczników. Przejście z homo w homo sapiens wytworzyło osobnika agresywnego i nieobliczalnego w rozumowaniu i działaniu. Wykorzystanie genetycznie zakodowanej inteligencji wśród osobników dziko żyjących na surowym, nieprzyjaznym lądzie, promuje osobników sprytnych lub okrutnych. Natura wciąż dąży do równowagi biologicznej. Zwyciężając większych od siebie, ludzie stanęli bardzo dawno temu na szczycie łańcucha pokarmowego. Zostali tytanami godnymi podziwu. Błękitna planeta Ziemia zmieniła się. Mijały tysiące lat, a ona ulegała stopniowemu wyjałowieniu, wiele gatunków zwierząt wytępiono, a wody zatruto; płonęły lasy, a góry eksplodowały. Tworzył się tu swoisty galaktyczny śmietnik. Choroby morowe zbierały dodatkowe żniwo. Pozostali przy życiu walczyli między sobą o resztki ochłapów, gdyż nie mieli już innych naturalnych wrogów. Nowi ludzie naśladowali swych idoli w sposobie życia, rozumowaniu i walce. Osoba prymitywna była często wzorcem dla młodych. Cywilizacja ludzka wielokrotnie ulegała całkowitemu zniszczeniu, by odrodzić się od nowa. Na Ziemi pojawiali się dziwni wędrowcy, których czczono i szanowano jak bogów. Poszukiwali adrenaliny i nazywali to ambicją. Mania wielkości stała się pędem do podboju świata, Kosmosu, a kiedyś Wszechświata. Chęć posiadania za wszelką cenę i nieliczenie się z konsekwencjami, doprowadziła do degeneracji gatunku i w końcu do skrajnego odczłowieczenia. Koło fortuny znów wykonało pełny obrót o 360 stopni.
Gatunek ludzki co kilka tysięcy lat wymiera i do głosu dochodzą „nowe prawa dżungli”.
Co było wcześniej, tuż przed wybuchem?
Odpowiedź jest prosta.
Tuż przed wybuchem zakończyła się historia potężnej Atlantydy!!
Obcy? — alien
Od niepamiętnych czasów ludzie z przerażeniem wpatrywali się w gwiazdy. Tylko z tego miejsca groziło im niebezpieczeństwo. Pierwszymi bogami było Słońce, Księżyc, ogień, piorun, woda. Bogowie pojawiali się znikąd, by porywać swoje ofiary niczym dzisiejsza Chupacabra.
Przerażenie sprawiało, iż ludzie często spoglądali w niebo i zastanawiali się, jak tam jest.
Porwani przez bóstwa nigdy nie powracali na Ziemię.
Co tam robili, jak żyli, jak wygląda życie w niebie? — wciąż zadawano sobie te same pytania.
W różnych częściach Ziemi pojawiali się bogowie. Opowieści o ich wielkości były więc zbieżne. Zaobserwowano, iż najczęściej przybywają z jednego kierunku z pasa Oriona. Rozpoczęto więc budowę świątyń, wzorując się na wyglądzie konstelacji Oriona. Strzeliste dachy i kopuły przypominały dom obcych.
W tych świątyniach wystawiano okrągły dysk do składania żywych ofiar — najczęściej porwanych wcześniej niewolników. Składano ich w darze bóstwom, by te pozostawiły w spokoju pozostałych. Powołano urząd szamano-kapłana, by rozmawiał z przybyszami w ich imieniu. Strach przed nieuniknioną karą sprawiał, iż poszczególne plemiona starały się naśladować swych bogów i zastępować ich miejsce na Ziemi. Bystry i inteligentny szamano-kapłan był bóstwem dla mas. Prowadził wojny i osądzał poddanych, okrutnie karał winnych, okazując swą nieograniczoną władzę, którą otrzymał z gwiazd.
Mijały lata i obcych zapomniano. Liczba ofiar ich surogatów na Ziemi przybrała rozmiar ludobójstwa.
Kto jest dziś wrogiem człowieka?
Opowiem Wam o obcych.
Czy byli potworami? Sami to osądzicie.
Ile ras ludzkich pierwotnie żyło na Ziemi?
Opowiem Wam o piątej rasie półboskiej opisywanej już w mitologiach antycznych.
Gwiezdna mowa — Esquire
Czy pamiętam jeszcze jakieś słowo w gwiezdnej mowie esquire? To najstarszy język świata. Tak porozumiewali się mityczni Atlantydzi, Saharianie i współcześni Baskowie. Prehistoryczni tworzyli ten świat, porozumiewając się i nauczając ludzi w tym języku.
Kiedyś słyszałem opowieść o gwiezdnej mowie. Opowieść ta wydaje się zbyt fantastyczną, niemal beznadziejną bajką.
Czy mogę Wam to opowiedzieć już dziś? Czy lepiej zaczekać jeszcze kilkanaście lat, gdy nie będzie to już tematem tabu?
Oglądam filmy SF. Straszą nas potworami z krwiożerczego ufo, demonami, kataklizmem, piekłem.
Życie nie powinno być oparte na strachu, lecz na nadziei i dialogu. Kiedyś powiedziano: kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci w nią kamień.
W tłumie nie było cudownych promiennych istot, lecz tylko grupa ludzkich gapiów, krwiożerczych łowców żądnych makabrycznego widowiska.
W ówczesnym świecie, gdy kogoś krzyżowano według najsprawiedliwszego ludzkiego prawa rzymskiego, to tłum spokojnie przyglądał się, jak garstka Rzymian przybija gwoźdźmi człowieka do drzewa.
Zbity i poraniony człowiek umierał w cierpieniach, a tłum skandował na cześć oprawców.
Kiedyś powiedziano, że demokracja to tłum, błoto i ciemna masa. Często się zastanawiałem, czy system demokratyczny jest dla ludzi, czy jest tylko przykrywką dla makabrycznych zbrodni?! Kogo powinnyśmy się obawiać — inteligentnego ufo, czy wciąż dzikich ludzi?
Chupacabra to określenie ludzkie czy boskie?
Często wspominam moją cichą niezamieszkałą dolinę.
Czy bycie człowiekiem uczciwym, to tylko sumienne wykonywanie swoich obowiązków?
Jak kaci z Norymbergi, którzy otrzymali władzę i ustanowili takie makabryczne ustawy?
Mogli mordować w majestacie prawa!
Czy bycie filantropem i hojne rozdawanie z tego, co mi zbywa, jest ludzkie i aprobowane przez Stwórcę? Co jest lepsze dla rozwoju człowieka i formowania w nim poczucia własnej godności?
Rozdawanie ryb czy wędek?
Możemy nie angażować się w żadne akcje humanitarne czy charytatywne i pozostać samolubem zamkniętym na otoczenie, osobą krytyczną wobec ludzi i otaczającego nas świata w stworzonej przez siebie wiklinowej klatce.
Goian — początek
Goian to statek międzygalaktyczny mniejszy od Atlanu. Przemierzał Kosmos, badając stare gwiazdy. Układ Słoneczny przyciągnął ich uwagę. Na trzech planetach odkryto śladowe formy życia. Na dwóch planetach, na Marsie i na Wenus, życie było zagrożone. Na Ziemi było jednak inaczej. Błękitna planeta była brzydka, popękana, wielokrotnie niszczona przez wciąż przelatujące asteroidy i komety. Początkowo uznano, iż dni Ziemi są już policzone, że jeszcze jedna kolizja i się rozpadnie, a jej części polecą w Kosmos. Załoga Atlanu jednak nie opuściła Układu Słonecznego. Wciąż pracowali nad tym wrakiem planety. Zaobserwowali, iż tu w wodzie tętniło bogate życie i wysoce rozwinięty stymulator życia, czyli przemoc. Gatunki wchłaniały się nawzajem, walcząc o swoje miejsce do życia. Silniejszy wygrywał, a słabszy pozostawał tylko pożywieniem dla silniejszego. Dorodne i silne osobniki mogły być reproduktorami, a silne gatunki miały prawo do pożywienia. Rywalizacja o życie w świecie fauny i flory sprawiała, iż Ziemia była wyjątkowa i niepowtarzalna. Jedyna taka w całym Wszechświecie. Ekipy naukowe z wielu galaktyk próbowały zbadać Układ Słoneczny. W okolicy pracowała tylko ekipa z Atlanu, która nie informowała innych o swych pracach i strzegła swej tajemnicy.
Statek Goian wylądował na Jowiszu II zwanym Europą. Obserwowano załogę Atlanu. Interesowało ich, dlaczego tak doświadczona załoga nie pracuje, tylko wciąż tkwi w tej części Wszechświata, wciąż zajmuje się tą pozlepianą, brzydką planetą. Przypadkowo zaobserwowano wzburzone fale i monstrualne potwory, które pojawiały się na powierzchni oceanu, gdy lądowniki z Atlanu zbliżały się do Ziemi. Potwory nie czekały na pożywienie, lecz walczyły między sobą o przetrwanie. Była to walka o życie. Zwycięzca brał wszystko plus zasłużoną nagrodę wypuszczaną z lądownika.
Załoga Goian składała się z trzech osób. Bat, Bi i Hiru zakładali kolonie, tak zwane Raje we Wszechświecie.
— Czy Stwórca już o tym wie? — spytał Hiru, wpatrując się w ekran.
— To niesamowite, aż trzy planety żyją. To fenomen — cieszył się Bat.
— Jest nas trzech — zauważył Bi. — Podzielmy się pracą.
— Ja biorę Wenus — wtrącił się nieśmiało Hiru.
— A ja Marsa — wykazał się refleksem Bi.
— Zostawiacie mi Ziemię? Co tu można jeszcze poprawić? — zmieszał się Bat. — Tak doskonałej formy życia jeszcze nie spotkaliśmy w żadnej galaktyce.
— Masz rację — zauważył Bi. — Przenieśmy życie z dwóch pozostałych planet i załóżmy tu bazę. Razem więcej zdziałamy niż pojedynczo.
— A ty, Hiru, zgadzasz się z Bi? — spytał Bat.
— Tak, lecz wciąż jest tu Atlan i zapewne nie zamierza dopuścić konkurencji. Odczyty skanerów wskazują, iż wciąż tu coś robią. To ich dzieło — zauważył Hiru. — Wygląda jak planeta widmo, a jednak przyciąga i fascynuje.
— Więc naszą bazę nazwiemy Atlantyda — zaśmiał się Bi. — Może nie poczują się urażeni. Zrobili swoje, więc poprosimy ich o opuszczenie tej okolicy.
— Niech będzie Atlantyda. Nie zamierzam tłumaczyć się przed Tan, Ian, Han i San, że przywłaszczamy sobie ich zasługi. Sprawdźmy, co pozostawili po sobie Atlantydzi. Wyruszymy niebawem — zadecydował Bat.
Przygotowano lądownik. Goianie szli powoli do pomieszczenia transportowego. Urządzenia techniczne statku kontrolowały na bieżąco i modyfikowały systemy bezpieczeństwa stosownie do zmiennych warunków zewnętrznych. Biała piramida była sprawdzona i gotowa do lądowania na błękitnej planecie, o czym poinformował głos z dyżurki. Bat wszedł pierwszy do lądownika. Pośrodku piramidy wyrysowano trójkąt równoramienny, a na jego kątach namalowano białe okręgi z fotelami. Bat usiadł wygodnie i poczekał, aż system bezpieczeństwa zabezpieczy go przed podróżą. To samo uczynili Bi i Hiru. Po chwili usłyszeli:
— Systemy bezpieczeństwa sprawne. Miłego lotu. Procedura startu i bezpiecznego lądowania rozpoczęta. Lądujecie pod wodą, zachować ostrożność. Na Ziemi jest niebezpiecznie. Formy życia są bardzo aktywne i agresywne.
Po chwili piramida z Goian wylądowała w krystalicznie czystej wodzie. Prawie natychmiast została zaatakowana przez olbrzymie bestie wodne.
Najpierw jedno lekkie uderzenie i nieśmiałe muśnięcie, później silniejsze klapnięcie, a następie setki uderzeń — tysiące rozdziawionych paszczy usiłowało wedrzeć się do środka. To Ziemianie walczyli o prawo do życia i swe miejsce w łańcuchu pokarmowym.
— Komitet powitalny — zażartował Hiru. — Jacy wylewni i uśmiechnięci.
— Tak, uśmiechnięci. Widać, że nas nie doceniają. Czy wyglądamy jak pokarm dla mas? — żartował Bi. — Spójrzcie na monitory pokładowe. Nadają z zewnątrz. Przyjrzyjcie się tym bestiom, ten pokazuje swe zęby. Dorodny egzemplarz.
— Niech się zmęczą, a pokażemy im, kto tu rządzi! — prawie wykrzyknął Bat.
— Czy chcesz zniszczyć tę planetę? — zaniepokoił się Hiru.
— Nie, lecz kiedyś przeżyłem coś podobnego. Potwory zjadły moją ukochaną Aran — odparł. — Wyglądały przyjaźnie, a mimo to zaatakowały. Te wyglądają groźnie! Czy możemy im zaufać?!
— Poszliście z Aran na własną rękę. Zlekceważyliście ostrzeżenia i odczyty naszych urządzeń pokładowych. Teraz mamy smutne doświadczenia i zaostrzone procedury bezpieczeństwa, których musimy przestrzegać. Zniszczyć coś takiego? To marnotrawstwo, tyle siły i energii na raz — powiedział Bi.
Hałas na zewnątrz zanikał i ustąpił miejsca szumowi fal morskich odbijających się od ścian statku. Odczekano jeszcze chwilę i zdjęto osłony maskujące. Ściany piramidy stały się przezroczyste. Do wnętrza wdzierało się załamane przez wodę światło słoneczne. Pomieszczenie Goian znajdowało się głęboko pod wodą, lecz czubek piramidy wciąż sterczał kilkadziesiąt metrów ponad powierzchnią wody.
— Jak tu dziwnie, jak niesamowicie pięknie! — zachwycał się Hiru.
— Zdecyduj się, źle czy dobrze? — żartował Bi.
— Dziwnie i nienaturalnie. Bardzo dużo światła i ten olbrzymi tłok… Przecież ci Ziemianie ocierają się o siebie. Gdyby się nie zjadali, to by się podusili — zauważył Bat.
Nagle coś przysłoniło górną część piramidy.
— Podgląd na wierzchołek lądownika — Bat wydał komendę.
Ujrzeli dwa latające ogromne stwory, walczące między sobą o miejsce na czubku piramidy. W oddali było ich więcej. Wyciągały z wody ogromne ryby i odlatywały w dal.
— Te dwa chcą przetransportować nas do swego gniazda tak jak te ryby! — prawie krzyknął Bat.
— Może im pomożemy? — zaśmiał się Hiru.
— Dobry pomysł — zaśmiał się Bi.
— Ruszamy! — Bat wydał komendę.
Lądownik powoli się wynurzał, a dwa ptaki wciąż wierzyły, że to ich zasługa. Po chwili było już całe stado agresorów do pomocy i do podziału tak zacnego łupu.
— Interesujące; są zorganizowani, współpracują? Dokąd nas ci Ziemianie ciągną… — głośno myślał Bat.
— Może do swojego króla? — jak zwykle żartował Hiru.
— A może na obiad… — zażartował i nie dokończył zdania Bi, widząc przerażenie w oczach Bata.
— Zobaczymy. — Nastała cisza. — Uzbroić i przygotować lasery bojowe — wydał komendę Bat.
Dotarli na twardy ląd. Tu nie było takiego ścisku jak w wodzie. Nieliczna flora i fauna, dużo miejsca do życia i o wiele więcej spokoju.
— Na co chcesz polować? — żartował Hiru.
— Ostrożności nigdy za wiele — spokojnie odpowiedział Bat.
Podróż nie trwała długo. Najpierw ujrzeli sterty kości z niedojedzonych ryb i jakieś małe zwierzęta padlinożerne, które jeszcze żerowały na niedojedzonych resztkach z mięśni ofiar. Po chwili ujrzeli miasto Ziemian. Setki gniazd na skałach z żarłocznymi pisklętami.
— Tak trafiliśmy na porę obiadową. Komu rybkę? — żartował jak zwykle Hiru.
— Ja poproszę — humor dopisywał również Bi.
— To interesujące. Panują tu jakieś prawa i podział obowiązków. Jedni pracują, drudzy jedzą. Gatunek współpracuje, czyli jest inteligentny — głośno myślał Bat. — Tu możemy coś stworzyć. Musimy jednak wyselekcjonować jeden dominujący supergatunek.
— O, ten olbrzymi z czerwonym dziobem! — Hiru wskazał na paskudne ptaszysko.
— Myślę raczej o czymś z duszą — dalej głośno myślał Bat.
— Czy dobrze się czujesz? Stwórca się na to zgodzi? Tu, na krańcu Kosmosu, inteligentne życie? — zdenerwował się Bi.
— A jak to nazwiesz?! — kontynuował Bat. — To inna forma życia. Czy jest gorsza, czy lepsza? Nie wiem; lecz jak nie spróbujemy, to nie będziemy tego wiedzieć.
— Próbuj. Dość się już napatrzyłem na to życie. Wracajmy już na statek, gdyż mamy zdjęte osłony, a dzioby tych Ziemian są twarde — zauważył Bi.
— Wracamy! — wydał komendę Bat.
Piramida wystrzeliła w górę, strącając z gładkich zewnętrznych ścian swych agresorów.
Zatrzymali się na pewnej wysokości. Widok stąd był imponujący. Niedaleko od gniazd rozciągała się zielona dżungla. Tam życie było spokojniejsze. Potwory zjadały liście i gałęzie z drzew.
— Spójrzcie, ogrodnicy — zauważył Hiru.
— O tak, to jakiś inteligentniejszy gatunek — wtrącił się Bat.
— Przyjrzyjmy się im z bliska — zadecydował Bi i wydał komendę: — do Raju!
Lądownik powoli zbliżył się do rajskiej doliny. Było tu sielsko i przyjaźnie. Zauważono jednak grupę drapieżników wchodzących do Raju.
— Tyranozaurusy! — krzyknął Bat.
— Będzie wojna — zauważył Bi.
— Spójrzcie na monitor, o tam, za skałami — wskazał palcem Hiru.
— Sapiens? Czy to jest możliwe? Czy Stwórca o tym wie? — zastanawiał się Bat.
— Atlanie wykonali dobrą robotę, sprowadzili już dusze. Homo sapiens na Ziemi!? Niesamowite — kontynuował Bi.
— Popatrzmy, co oni potrafią — zastanawiał się podekscytowany Hiru. — Nie mają przecież broni, są prawie nadzy!
Tyranozaurusy powoli wchodziły do Raju. Po chwili rozlegały się pojedyncze ryki konających agresorów. Ryki ucichły. Nieliczne tyranozaury uciekały w popłochu.
— Jaką bronią dysponują sapiens?! Czy są dla nas niebezpieczni? — głośno zastanawiał się Hiru.
— Czy wiecie coś o Atlanie? Nad czym teraz pracują? — spytał Bat.
— Nie obawiaj się, ci sapiens na pewno nie zjedli załogi Atlanu– sceptycznie żartował Hiru.
— Sprawdźmy to! — rozkazał Bat. — Proszę o dane o aktualnej pozycji Atlanu.
Po chwili wszyscy odetchnęli z ulgą.
— Konstelacja Oriona — usłyszeli po chwili głos z komputera.
— Orion, a dokładnie Algebaran, tam dokuje Tytan z kompletną załogą Atlanu — zasyczał zdenerwowany Bat. — Za każdym razem ten sam wynik. Wciąż obserwują nas i Ziemię, a ich tunele do teleportacji są wciąż aktywne i często używane. Najlepsza załoga wędrowców nie wędruje, lecz czai się, maskuje i udaje, iż Ziemia ich nie interesuje. Urządzili sobie teraz przerwę techniczną. Załoga wypoczywa, nie pracuje i tylko zwiedza tę okolicę?
— Nie mów tak — przerwał mu Bi. — To wyjaśnia tajemnicze pojawienie się dusz na Ziemi. To część jakiegoś dużego projektu. Stwórca nie wybacza głupoty, dlatego oni nie odlatują, lecz wciąż kontrolują ten projekt, by nie doszło do nieszczęścia na tej potwornej dzikiej planecie.
— Przyjrzyjmy się tym krwiożerczym sapiens — zaproponował Hiru. — Czy są w stanie zagrozić naszej cywilizacji i czy Atlanie nie posunęli się za daleko w swych badaniach?
— Kierunek: Paradisu Berde — rozkazał Bat i po chwili stali tuż ponad wierzchołkami drzew zielonego Raju.
— Dobra nazwa — pochwalił Bi. — Lecz popatrz, czy tak wygląda rajskie życie, czy raczej mroczna zagłada świetlistych dusz?
Sapiens to ohydne owłosione małpoludy. Dzielili się zdobyczą. Silniejszy zjadał więcej.
Słaby jadł tyle, ile zdążył ugryźć. Nawet najsilniejszy samiec nie dojadał i nie dotykał najlepszych kąsków. Odchodził po chwili od jadła i pokornie na coś czekał.
Po chwili wszyscy stali już daleko od posiłku. Usłyszano potężny ryk.
Zapadła cisza, małpoludy stały nieruchomo ze spuszczonymi głowami. Po chwili pojawił się on: silny, bystry, inteligentny, muskularny. Do jadła zbliżał się powoli najpotężniejszy mieszkaniec Ziemi — Brutal. Przybył tu w porze obiadowej. Usiadł wygodnie, jadł, bekał, wypluwał i znów jadł. Czasem dla rozrywki rzucił jakąś kością w biesiadników.
Małpoludy biły się o ten ochłap między sobą. Silniejszy liczył na dodatkową nagrodę.
— Sądzę, iż to nie te małpoludy, lecz Atlanie upolowali im tego tyranozaura.
— Mylisz się, Bacie. Tu wprowadzono inne reguły gry, czyli okrutne prawdziwe życie. Możemy sztucznie karmić w naszych rajskich laboratoriach słabe fizycznie superistoty lub zastosować metodę okrutną, taką, jaką tu na Ziemi wprowadzili Atlanie, czyli pozwolić samodzielnie żyć. Prawo do życia pozostawić tylko najzdrowszym i najinteligentniejszym z gatunków — zauważył Hiru.
— Owszem zdrowym, lecz czy inteligentnym? Którzy to? — spytał Bat.
— Ci co przeżyją. Spójrzcie na tego wielkoluda; jest okrutny, lecz wie, czego chce. Jest władcą, to on nimi kieruje. Gdyby był łagodny, nie miałby posłuchu u współplemieńców. Jego podwładni w pojedynkę by zginęli lub zmarli z głodu.
— Przecież i tak głodują!? — zauważył Bat.
— Ile weszło drapieżników, a ile uciekło? Pozostałe mięso na pewno zostanie wykorzystane przez inteligentniejszych — uśmiechnął się Hiru.
— To kradzież — zauważył Bat.
— Kogo okradają?! Wszyscy polowali? Więc wszyscy mają prawo do posiłku — zakończył Hiru.
— Stwórca im to wypomni — zripostował niezadowolony Bat.
Tymczasem Brutal usnął. Chrapał głośno i mlaskał przez sen. Czasem otwierał oczy i obserwował. Kontrolował swoje plemię. Pozwalał im zjadać tylko tyle, by znów mieli ochotę na nowe polowanie.
— Widzicie, ten Brutal myśli — powiedział Hiru.
— Lecz czy nie jest to brutalne życie? — zauważył Bi.
— Brutalne życie nazwało tego grubasa Brutal.
— Masz rację, Bi. Imię Brutal to jak wizytówka dla tego małpoluda — uśmiechnął się Hiru.
— Do bazy — rozkazał Bat.
Pojazd uniósł się w górę i odleciał w kierunku Europy — księżyca Jowisza.
Ogród
Naukowcy długo pracowali nad nową rasą homo sapiens. Nie znaleziono lepszego gatunku od ludzkiego.
— Coś potwornego!!! Czy tak wygląda homo sapiens?! — złościł się Bat.
— Stworzymy tu dwie cywilizacje — mówił Hiru. — Stworzymy dwa światy. Dwie skrajne cywilizacje: ziemską i atlantydzką z gwiazdozbioru Oriona.
— A co na to Atlanie? Zapominasz o Tytanie, czy się zgodzi? — zastanawiał się głośno Bi.
— Ustalmy plan działania. My zajmiemy się Brutalem, a Atlan niech popracuje nad Atlantydami — rozmyślał Bat. — Podobno Tytan prowadza się z jakąś atlantydzką Pięknotką.
— Tytan jest niedostępny. Porozmawiajmy wpierw z jego damą — rozważał Bi.
— Dobry pomysł, zaczynamy?! Łączyć z Atlanem — wydał komendę Bat.
Zapanowała krótka cisza; po chwili na ekranie ukazała się sylwetka Tytana.
— Witam was Goianie — usłyszeli jego głos.
Tuż obok blondyna Tytana pojawiła się druga ciemnowłosa postać o dziwnej zwierzęco ludzkiej urodzie. Prześliczna Atlanka w butach na wysokich obcasach i w obcisłej skórze geparda, z kwiatami we włosach, świetnie pasowała do planu Goian. Piękna i dzika półbogini.
— Witamy prześliczną księżniczkę — wypowiedział się chytrze i dyplomatycznie Bat.
Pięknotka zachowała się jak królowa. Jej uśmiech odsłonił bialutkie ząbki. Kosmyk włosów uwodzicielsko opadł na różowiutkie policzki. Ona niby od niechcenia odgarnęła go na bok, ukazując uszy wspaniale ozdobione w błyszczące diamenty, takie same jak na palcach rąk i nóg. Od czasu do czasu poprawiała diamentowe obręcze, a może bransolety na swych nadgarstkach i przedramieniu.
— Kim jesteście, panowie? — spytała półszeptem.
Ledwo usłyszeli jej głos. Zmusiła ich w ten wyrachowany sposób do szczególnej uwagi i zainteresowania się jej osobą. Tytan był tylko przysłowiowym kwiatkiem do jej kożucha.
— Jesteśmy badaczami ze statku Goian — prawie wykrzyknęli jednocześnie.
— Po kolei, panowie — nie zmieniała tonacji głosu.
— Jeee… — zaczęli znów jednocześnie.
— Pomogę wam — powiedziała troszkę głośniej. — Kim ty jesteś, królu? — wskazała na Bata.
— Jestem Bat z Goian, a to Bi i Hiru… — próbował dialogu Bat.
— Czy oni też mówią? — szepnęła.
— Jestem Hiru — skłonił się.
— Jestem Bi — wtrącił się następny.
— Miło mi. Nazywają mnie, nie wiem dlaczego, Pięknotką. To takie zabawne i banalne — szepnęła niemal z żalem. — Wybaczcie panowie, na mnie już czas — zniknęła z projekcji.
Kto to był? Pozostało wiele niedopowiedzianych słów i pytań.
— Czy macie do mnie jakąś sprawę, panowie? — usłyszeli głos Tytana.
Kiedy stał obok Pięknotki, był niezauważalny, jakby niewidzialny. Teraz błyszczał powagą i majestatem. Wielki lord i ulubieniec Stwórcy, był księciem Wszechświata.
— Wiele słyszeliśmy o waszej misji. Wykonaliście dobrą robotę. Mamy pewien pomysł odnośnie Ziemi. Decyzja należy jednak do ciebie — dyplomatycznie podchodził do sprawy Bat.
— Jaki plan? — zainteresował się Tytan.
— Na Ziemi pojawili się homo sapiens. Chcielibyśmy, przy twojej pomocy, popracować nad tym gatunkiem — kontynuował dialog Bat.
— Muszę wam odmówić, panowie. Mamy problemy z Atlantydami. Oni wymierają. Nie mogę teraz zostawić swojej pracy — tłumaczył się Tytan.
— My właśnie w tej sprawie — wtrącił się Hiru. — Połączmy siły. Na Ziemi jest dobra energia i warunki do życia. Stwórzmy dwa niezależne ogrody i pracujmy wspólnie…
Nie dokończył. Obok Tytana pojawiła się nowa bogini. Tym razem blondwłosa w gronostajowym futrze, bogato przystrojona złotymi ozdobami na rękach i nogach. Z jej włosów wystawały kolorowe ptasie pióra.
— Przepraszam, panowie. Musiałam się odświeżyć — szepnęła, a jej oczy rozbłysły niczym gwiazdy bursztynowym światłem.
Wszyscy zamilkli na jej widok.
— Czy ktoś tu coś jeszcze mówi? Czy ja może już ogłuchłam od tych ptasich wrzasków? — prawie krzyknęła, gdyż przez ostatnią godzinę biegała za odpowiednimi ptasimi piórami.
Efekt był wspaniały, a adoratorzy to dostrzegali, lecz nie pochwalili.
— Wybacz, piękna królowo. Kiedy się pojawiasz, to przyćmiewasz wszystko. Nawet najpiękniejsza muzyka milknie, a gwiazdy bledną — dyplomata Bat był bardzo wiarygodny.
— Uważaj, Bat — usłyszeli stanowczy głos znów niewidzialnego Tytana.
— Niech mówi. Ma piękną barwę głosu i dobry gust — znów półszeptała Pięknotka.
— Wspominałem Tytanowi o nowym ogrodzie na Ziemi. Chcemy postawić tam piękny pałac dla najpiękniejszej we Wszechświecie.
— Dla kogo ten pałac? — prawie obraziła się podekscytowana Pięknotka.
— Dla ciebie, piękna — skłonił się Bat.
— Zgadzam się. Kiedy tam zamieszkamy, Tytanku? — uwodzicielsko urabiała niewidzialnego księcia.
— Już niedługo — odparł zaskoczony Tytan.
— Muszę panów opuścić. Obowiązki, ciągle te obowiązki. Wciąż brakuje mi czasu na odpoczynek — mówiła prawie z żalem i z pośpiechem. — Kiedy ja wreszcie zadbam o siebie? — dodała.
Zniknęła, pozostawiając osłupiałych mężczyzn. Niewidoczny i przyćmiony przez kilka chwil Tytan znów niespodziewanie pojawił się w sali jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
— Tak, panowie. Podjęliście już decyzję. Miło mi, że spytaliście mnie o zdanie — zauważył złośliwie.
— My tylko… — próbował się wytłumaczyć Bat.
— W porządku, panowie. Czasem i ja chciałbym mieć więcej czasu dla siebie. Ten sposób z pałacem, to kilka tygodni urlopu dla całego Atlanu — kontynuował Tytan. — Bezpieczeństwo Pięknotki jest jednak ważne. Pałac musi być odizolowany od świata zewnętrznego. Musi być też bajecznie kolorowy, z łagodnymi zwierzętami. Wyślemy na Ziemię wspaniałą Atlantydę. To cacko i oczko w głowie Iana. Myślę, iż chętnie się zgodzi na dłuższy urlop od Pięknotki. Ostatnio spogląda na nią z niechęcią. Zmęczony, choć promieniujący radością Ian, dumny z dobrze wykonanej przez siebie pracy, jest miły dla wszystkich, gdyż osiągnął już szczyty doskonałości, realizując się w pracy. To doprowadzi go do kataklizmu, gdyż ona działa na niego jak afrodyzjak, jak lep na muchy.
Nagle w pokoju pojawiło się znów przepiękne zjawisko, czyli Pięknotka ubrana w skórę z ulubionego futerkowego zwierzątka Iana.
— Czy wyglądam lepiej od tego zdechłego śmierdziela? — szepnęła przecudnym głosikiem, delikatnym niczym wszechwładna burza lub niewielki niszczący Tajfun.
— Jest agresywna? — spytał Hiru.
— Niekontrolowana jak apokalipsa. Jednak już od dawna podrzucam Pięknotce atrapy futer i ptasich piór wszystkich mieszkańców ogrodu.
— To po co ją trzymacie? — wtrącił się milczący jak do tej pory Bi.
Tytan nie był zadowolony z tego zapytania. Lekko się zaczerwienił i twarz mu spochmurniała.
— Jest urocza i zabawna, to idealny członek załogi i wspaniały stymulator — przerwał tę niezręczną sytuację Bat.
— Trafnie to ująłeś. Nasze sukcesy zawdzięczamy właśnie tej małej apokalipsie. To najlepszy stymulator i zabawny, wierny przyjaciel — uśmiechnął się Tytan. — Strzeżmy więc naszego skarbu. Dbajmy o jej wygody i nasze bezpieczeństwo, panowie.
Ian
Tego dnia Ian miał wyjątkowo dobry nastrój. Jego iloraz inteligencji przekraczał dopuszczalne normy. Właśnie stworzył ideał. Przecudna Atlantyda wyglądała doskonale. Wszystkie szczegóły zostały dopasowane z idealną dokładnością. Testy nie wykazywały żadnych błędów. Niezniszczalny doskonały świat. Skanery kontrolowały wszystkie elementy na bieżąco. Błędy skierowane do serwisu naprawczego eliminowano i natychmiast naprawiano.
— Panowie, zaprosiłem was tu, by przedstawić wam idealny świat. To moje najlepsze dzieło. Przedstawiam wam… Atlantydę!!!
— Wygląda jak Pięknotka w skórze z jaguara z… pawimi piórami!!! — zauważył San.
— Masz rację. Przeszedłeś samego siebie. Stworzyłeś idealną Pięknotkę — żartował Tytan.
Twarz Iana zmieniała barwy i rysy. Jego osobowość zmieniła się o 180 stopni.
— Tytan, ja ciebie rozszarpię. Nie potrafisz zapanować nad tą swoją maskotką!!! — syczał przez zaciśnięte zęby Ian.
— Ja zgadzam się z kolegami. Pod twoją ręką Pięknotka zyskuje na piękności — żartował Tytan.
— Nie ja ją stworzyłem!! Lecz wszystko poza nią. Wszystko, co jej nie przypomina — nie zmieniał tonu Ian.
— Uspokój się — łagodnie mówił Tytan. — Przydałby się nam wszystkim odpoczynek od tej Piękności — wskazał ręką na jej wysokość o wysokich obcasach, na to zmysłowe zjawisko. — Dlatego proponuję wysłać ją na Ziemię pod opiekę nieświadomych tej misji Goian.
— To dobry pomysł, tylko czy oni się zgodzą? — powoli dochodził do siebie Ian.
— Na samą Pięknotkę to na pewno nie. Lecz na tę wspaniałą Atlantydę to tak — dyplomata Tytan wiedział, jak podejść Iana. — Pracują na Ziemi i prosili nas o nowe formy życia.
— No tak, Pięknotka do wieczora wyłapałaby wszystkich najładniejszych Ziemian — zaśmiał się Ian.
— Dlatego musimy chronić tamtą faunę, florę i tę twoją Atlantydę przed apokalipsą — wskazał rękoma na dumę Iana. — Zamknijmy ją we wspaniałym pałacu niczym w terrarium. Zadbajmy o jej wszystkie wygody, a wszyscy na tym zyskamy — chytrze przekonywał Tytan.
— Apokalipsa!? To imię do niej bardzo pasuje. Zamkniemy ją na Ziemi w tej szczelnej puszce.
— Jednak musimy uważać na nasze cudo, by nie wydostała się na zewnątrz. Zabezpieczmy Atlantydę pierścieniami bezpieczeństwa — głośno i chytrze dobierał słowa Tytan.
— Proponuję siedem plus. Pole siłowe dla jej mieszkańców — rozważał Ian.
— Wspaniały plan, Ianie — szczerze podziwiał go Tytan. — Prawda koledzy?
— O tak, Ian jest najlepszy — odpowiedzieli jak na zamówienie.
— Wspaniałe dzieło. Czy nie obawiasz się temperamentu Pięknotki? — przyjacielsko kontynuował rozmowę Tytan. — Coś wspaniałego, coś pięknego i na pewno trwałego!? — zakończył niepewnie Tytan.
— Nie kończ! Słowo „piękność” zawsze psuje mi samopoczucie — zareagował Ian.
Pięknotka uznała, iż załoga dość długo cieszyła się jej wspaniałym widokiem i pora na zmianę odzienia. Podeszła do Iana.
— Wspaniałości, wspaniałości. Zaraz wracam — rzekła uwodzicielsko i wyszła.
— To mamy chwilę spokoju… — nie dokończył Ian. Za ścianą jakieś zwierzę darło się wniebogłosy.
— O rety!!! — krzyknął Tytan i wybiegł do sąsiedniego korytarza.
Ujrzał tam ogromnego niedźwiedzia ujeżdżanego przez Pięknotkę. Znikli za chwilę w bocznym korytarzu. Ryki nie ustawały, lecz przybierały na sile. Tytan użył skanera czasu. Podszedł do nieruchomych postaci. Zdjął Pięknotkę z niedźwiedzia i przeniósł na atrapę podobnego zwierzęcia, którego futro zapinane było na rzepy.
Obolałą ofiarę przetransportowano do ogrodu, a Pięknotka z grymasem zabójcy na buzi i białymi wyszczerzonymi ząbkami, dusiła zwierzątko.
— Przepiękna, lecz wciąż bestia?! Tak, Apokalipsa to jej nowe ziemskie imię — cichutko wypowiadał te słowa Tytan. — Zasługuje na wszystko, co najlepsze. Czuję do niej słabość. Nie potrafię jej ukarać lub odmówić czegokolwiek. Znam wiele kobiet, lecz tylko ta jedna jest wyjątkowa. Wspaniała i niebezpieczna. Tysiące wad, lecz tylko ona zmusza mnie do ciągłej niepewności i czujności. Jestem lepszym i skuteczniejszym ochroniarzem. To mój stymulator. To mój prześliczny prywatny potworek! To cały mój świat. To całe moje życie…
— Uch, uff, uff. Wreszcie!! Rusz się, Tytanku! Szybciutko, bo się obudzi! Bierz futro, Gapciu!! — usłyszał melodyjny cieplutki głosik Apokalipsy.
— Po co ci to wyliniałe stare niedźwiedzie futro? Mam dla ciebie niespodziankę. Lecz jeśli chcesz wyglądać pospolicie jak ten stary chory niedźwiedź, to bierzmy się do roboty, zanim się obudzi. Trzymaj go za łeb. Weź też te jego żółte stare zęby!!! — mówił Tytan.
— Fe, fe, śmierdzi mu z pyska i linieje — realistycznie i z obrzydzeniem oglądała niedźwiedzia.
— Zabierz go daleko stąd. Paznokcie sobie zniszczyłam… — rozpłakała się Pięknotka.
— Wiesz, Ian by dobrze wyglądał w tym futrze, lecz dla ciebie mam jedwabie. — Tytanowi zabłysły oczy.
— O tak, jedwabie… Jedwabie — rozkoszowała się tym słowem Pięknotka. Nagle zmieniła się w Apokalipsę. — To te paskudne robale… Mam je nosić w uszach czy w nosie…?!
— Spójrz. Nie mówię ci o robalach ani o motylach, lecz o tym… — W ręku Tytana pojawił się piękny, złotozielony jedwabny szal.
— Prześliczny, wspaniały. O, taki mały? Co on zakryje!? Górę czy dół? A może upnę tylko włosy? Oj ty Tytanku, co ci chodzi po głowie? — szeptała.
— To jest tylko próbka. Mamy tego dużo w różnych kolorach. Możesz wszystko łączyć i dzielić według własnego uznania. Zostań królową i kreatorem mody — podpuszczał ją.
— Królową!! O tak. Na pewno będę najwspanialszą królową!!! Potrzebuję wszystkiego…
— Pomyśl, czego potrzebujesz, a otrzymasz to, królowo. — Swą misję wykonał na piątkę.
— Wszystkiego, wszystkiego! A nawet o wiele więcej! — Prawie piszczała ze szczęścia.
— Pomyśl, a ja zajmę się twoim nowym pałacem — ukłonił się i odszedł.
Pięknotka nawet nie zauważyła jego odejścia, ani jego dworskich manier. Ten wspaniały kaszmirowy szal był teraz całym jej baśniowym, wymarzonym światem. Zapomniała o złamanym paznokciu i tym wyliniałym niedźwiedziu. Ten motyli nowoczesny świat. Tak ulotny i delikatny powiew jedwabiu. Ten uwodzicielski szelest, kiedy się go dotyka, i świst, kiedy wie się, jak się w tym poruszać.
„Tak!!!” — rozmyślała. „To będzie lep na tych dzikich Goian. Uwiodę ich i porzucę jak przystało na najpiękniejszą królową. A co z moimi nogami? Skórka z aligatora byłaby wspaniała…” — uśmiechnęła się na samą myśl o polowaniu.
Tymczasem Tytan ustalał z Ianem i załogą szczegóły bezpieczeństwa nowego projektu.
— Atlantydę umieścimy na środku oceanu. Przygotujemy solidną podstawę pośrodku płyty tektonicznej — tłumaczył Ian.
— Sam pałac będzie ledwie zanurzony w wodzie — zauważył Tytan.
— Coś cennego tam ukrywasz? Po co takie wielkie monstrum? — zaśmiał się Han. — Dla mnie pewnie Tytan przygotowałby skrzyneczkę.
To rozbawiło Iana.
— Goianie są niedoświadczeni. Nasza Apokalipsa zniszczy im misję w godzinę. Niech się nacieszą sukcesami, póki nie wypuszczą Pięknotki z fortecy — odpowiedział poważnie purpurowy z docinków Tytan.
— W porządku, ty odpowiadasz za bezpieczeństwo. Pilnuj, by nikt nie otworzył tej puszki — odpowiedział Ian. — Tu na Atlanie jest bezpiecznie i tego sobie życzymy na Ziemi.
— Proponuję wprowadzić tunele transmisyjne w kilku punktach na Ziemi, które byłyby uruchamiane w razie potrzeby. Będzie to jakby wyrywkowa kontrola i modyfikacja gatunków. W razie potrzeby doślemy tam coś nowego, doskonalszego — kontynuował Tytan.
— Czy myślisz już o nowej Pięknotce? — Nie tracił dobrego humoru Han.
— Ze starą ledwie sobie radzę… — nie dokończył, gdyż wszyscy załoganci spoważnieli w jednej chwili.
— Starą, może wyliniałą, z żółtymi zębami i z ohydnym smrodem z ust, chciałeś powiedzieć — usłyszał wściekły, podniosły, bardzo wysoki, damski, syreni, a może żabi głosik.
— Wybacz, królowo, mówiłem o tej paskudnej Ewie, która nie równa się z tobą urodą. Zbiera twoje stare wyliniałe futra i wyblakłe kosztowności, które wyrzuciłaś. Wygląda koszmarnie… Ale co będziemy rozmawiać o brzydocie? Porozmawiajmy o pięknie. Jak się dziś miewasz, królowo?
— Okropnie, okropnie mój drogi. No cóż, mam tyle obowiązków, sama nie wiem, skąd ja biorę siłę na to wszystko — dodała cichutko słowiczym głosikiem. — A która to Ewa?!
— To młoda siksa i uwodzicielka. Nie zawracaj sobie główki błahostkami. — Niby od niechcenia odpowiedział Tytan.
— Okropnie się czuję. No to pa, Tytanku. No to pa, panowie — rzekła słodziutka królowa.
Znikła nagle jak kamfora.
— Czuję grozę, nadciąga tajfun. Znikam, panowie — zaniepokoił się Tytan.
Włączył skaner czasu na stop i wbiegł do ogrodu. Ujrzał tam dwie superpiękności z wyszczerzonymi zębami. Ewa wyglądała korzystniej i to zdenerwowało Pięknotkę. Tytan podszedł zaciekawiony.
„To ten sam gatunek, ten sam charakter. Jeśli zostaną we dwie to się oszpecą lub pozagryzają. Obie wystrojone według najnowszych kanonów mody. Obie piękne i niebezpieczne. Dwa demony w jednym Raju to zbyt dużo. Dla Ewy musimy stworzyć inny pałac i obserwować jej zachowanie. Na razie będzie to zwykły lądownik otoczony ziemskim ogrodem. Całość otoczymy polem siłowym” — rozważał Tytan.
Podszedł do nieruchomej Ewy. Wziął ją w ramiona. Piękna bestia była lekka i delikatna jak motylek. Ubrana w białe, delikatne, choć zbyt krótkie futerko. Takie same obuwie. Duże białe pióra były kontrastem dla jej włosów.
Taka śliczna i taka niebezpieczna?
Pogłaskał ją brodą po policzkach, jej twarz nabierała rumieńców, a usta poczerwieniały.
— O, bogini. Muszę cię ukryć, moja śnieżynko.
Wsadził ją do transportera. Posadził na siedzeniu. Poszedł do Pięknotki. Serce załomotało mu na jej widok. Wciąż piękna. Obok stało kilku mężczyzn.
„Kogo tu wykorzystać?” — rozmyślał.
Wypatrzył jednego starego siwego samca. Stanął przy nim. Przyjrzał mu się dokładnie.
„Tak, to wyjątkowo nieudany egzemplarz” — pomyślał. — „W sam raz do ratowania świata”.
Postawił go na miejscu Ewy. Jego żółte, wystające z ust zębiska wyglądały groźnie. Upewnił się jeszcze, czy nie ma on przy sobie niebezpiecznych narzędzi.
Wsiadł do transportera. Objął delikatnie uratowaną Neskę. Była taka delikatna i taka ciepła. Całkowicie niegroźna. Włączył skaner czasu na start… I zniknęli.
Nie słyszeli już rajskich wrzasków i śmiechów. Podobno zabawa była wyjątkowo udana, choć nie wszyscy się dobrze bawili. Dla Pięknotki to był nieudany i stracony dzień.
Tylko wredna papuga, od niepamiętnych czasów wróg numer jeden Pięknotki, włożyła na głowę biały pióropusz i jako Ewa obnosiła się po Raju.
— Jestem piękna! Jestem boska! Jestem najpiękniejsza!!! — wrzeszczała.
Jeszcze przed wieczorem papuga darła się wniebogłosy:
— RATUJCIE DOBRZY LUDZIE!!!
Afrodyta
Tytan wszedł do pomieszczenia, gdzie obradowali członkowie załogi. Niósł na rękach coś ślicznego. Sułtan stał jak zamurowany i przyglądał się z zaciekawieniem. Jego oczy zabłysły jak dwa brylanty, a policzki i uszy nabrały rumieńców.
— Potrzebuję waszej pomocy, panowie — powiedział Tytan. — To maleństwo długo nie pożyje w tym ogrodzie.
— Coś podobnego! — zażartował Han. — Taki dzielny, a nie potrafi zatroszczyć się o kobietę?
— Pięknotka upatrzyła ją na swoją ofiarę — odpowiedział poważnie.
Zapadła cisza. Po chwili Sułtan podszedł do Tytana i Ewy.
— Myślę, iż mogę wam pomóc — odpowiedział, wpatrując się w śliczną postać Ewusi. — Szykuję nowy lądownik Afro. Jest świetnie wyposażony i właściwie gotowy do startu. Umieszczam go w części północnej Afryki, na malowniczej zielonej Saharze na Muino Berdeen.
— Zadbasz o nią i ochronisz ten puszek? — spytał Tytan, gdyż delikatne białe futerko falowało, mimo iż nie było tu wiatru.
— Bez obaw, właśnie szukałem młodej królowej dla mojego lądownika Afro.
— No to masz Afrodytę — zaśmiał się Ian.
— Świetnie, panowie, wasze kobiety zmieniają teraz imiona — wtrącił się Han. — Apokalipsa i Afrodyta?
— Niestety to przez ich apokaliptyczny temperament. One zawsze czegoś pragną, czegoś żądają. Nie chcą tylko pracować jak my. One tylko niszczą i wymagają cudów. Nie wygląda, jak potwór czy bestia. Tak wygląda tylko anioł z duszą diabła!
— Piękna przemowa — zaklaskał Tytan. — Potrzebujesz może kobiety? — ciszej szepnął mu do ucha.
— Niczego nie rozumiesz? My tu już nie mamy nic do roboty. Wyhodowaliśmy następców. Potworny żywioł, który puszczony samopas zniszczy się wzajemnie, lecz pod kontrolą rozwinie się. Uczmy ludzi, jak mają postępować. Stwórzmy okrutne prawo i egzekwujmy jego wykonanie. Załóżmy im bardzo wysokie wymagania, nauczmy ich pracy w grupie.
— Stwórzmy dekalog — przerwał Han.
— Dobry pomysł — zauważył Ian. — Jest nas czterech. Stwórzmy Lurreko Paradisua. Podzielimy Ziemię na cztery królestwa, jeśli zgodzicie się ze mną, panowie:
Północne — Białe, dla Tytana;
Południowe — Czarne, dla Sułtana (Sana);
Wschodnie — Żółte, dla Hana;
Zachodnie — Czerwone dla mnie.
— Brakuje mi jednak królowej — zaśmiał się Han.
— To nie problem — uśmiechnął się Tytan. — Mam dla ciebie odpowiedniego samca na króla. Stary, waleczny, nie urodziwy tak jak Ewa, lecz świetnie potrafi się zachować w każdej sytuacji. Świetnie się nada na króla Wschodu.
— Muszę go najpierw poznać — zripostował Han. — Wy macie najpiękniejsze cuda tego świata, a ja mam niańczyć staruchów.
— To tylko luźna propozycja. My mamy potwory, a ty nie masz takiego bagażu doświadczeń. Popracuj nad doskonalszym i spokojniejszym gatunkiem. Adam nie jest taki stary i brzydki.
— Bardzo wam dziękuję za podpowiedzi — odgryzł się kolegom Han. — Ja mam już królową. Na imię ma Asia i już ulokowałem ją w Muino Paradisua Xian. Adam jest twój, Tytanie.
— Tak, Apokalipsa dla mnie, Afrodyta dla Sana, Asia dla Hana i Adam dla dzielnego i walecznego Tytana — zażartował Ian.
— Jak to dla mnie?! — zdenerwował się Tytan.
— Wybacz, lecz czasu szkoda. Zdecydowaliśmy już i nie powracajmy do tej sprawy. Jeśli masz inną propozycję, to przekaż nam ją już teraz lub zamilknij na zawsze. — Ian był zdecydowany i nieugięty, gdyż nie miał ochoty na Adama.
— Mam już miejsce. To Berde Bailara Baztan w Basti. Biorę Adama i jego najpiękniejszą córeczkę, Europę.
— To jeszcze dziecko. Nie demoluje, nie niszczy. Nic nie robi złego tylko śpiewa pięknie i rozmawia z kwiatami. To nie kobieta? To istny zastój i stagnacja!? — zasyczał zdenerwowany Han.
— To ideał. Świat bez przemocy. Może taki model powinniśmy stworzyć? Lubię spokój i dobrą muzykę, to mnie odpręża od apokaliptycznej Pięknotki. Czasem lubię delikatność i mam dość codziennej przemocy — triumfował Tytan.
— Czy ty znasz wszystkie kobiety w Raju? — zaniepokoił się Ian. — Tam nie ma ideału. My nie możemy tutaj tkwić w nieskończoność. Wszechświat czeka, a ty chcesz spokoju! Ty chcesz zagłady tego świata!?
— Chcę spróbować stworzyć inny model świata. Goianie poprosili nas o pomoc. Zainstalowali wspaniały kryształowy pałac dla Europy i jej ojca — triumfował Tytan. — Niech teraz popracują nad doskonałością.
— Oj, Tytan, coś ci się pomieszało. Apokalipsa ma zamieszkać w Atlantydzie pod opieką Goian, prawda?! — zdenerwował się Ian.
— Prawda. Lecz na pewno sobie nie poradzą z naszą Pięknotką — Tytan był konsekwentny. — Proponuję zminimalizować straty. Każdy pilnuje swego ogrodu. Macie już wspaniałe królowe, więc do roboty, do roboty — powtórzył Tytan.
— A ty znajdziesz czas na Europę? — uśmiechnął się przez zęby Han.
— Na szczęście mam podwójne zabezpieczenie. Cnoty córki pilnuje ojciec, a całości programu Goianie. Ja oczywiście będę odwiedzał ich i pomagał, jeśli będę mógł… — odpowiedział.
— Wybierasz się gdzieś, Tytanku, bez swojej pusi, pusi — usłyszał złowieszczy głosik pantery tuż przed skokiem.
— O tak, mam do obejrzenia ciekawe maskotki, czyli zwierzątka futerkowe, lecz czekałem na moją piękną królową — odparł lekko przestraszony.
— Jestem dziś taka zmęczona. W Raju wciąż słyszę tylko okropny hałas i wrzaski. Te zwierzaki są chyba chore. Starcy są niemili i brzydcy. Muszę się odświeżyć, by znów funkcjonować.
— Pójdziemy tam później, jeśli znajdziesz dla mnie czas na audiencję, królowo — odparł uwodzicielsko.
— No to pa, pa — uśmiechnęła się do zgromadzonych i zniknęła.
— Niewiele brakowało, a by cię zjadła żywcem — zauważył San.
— To doświadczony amant i zalotnik. Kobiety wybaczą mu wszystko, byle go nie stracić — dorzucił San.
— Panowie, postanowiłem skończyć z kobietami, więc przydzieliłem wam swoje kobiety. Teraz czas na spokojne i ustatkowane, sielskie życie — uśmiechnął się Tytan.
— A Europa?! To przecież też kobieta? — wtrącił Ian.
— Nie, nie. Skąd wam takie myśli chodzą po głowie? Europa to jeszcze dziecko, panowie — odparł.
Europa
Tytan wszedł do przecudnego ogrodu.
— Było wiele kwiatów w ogrodzie, lecz tylko jeden rozbłyskiwał tysiącem kolorów i tylko jeden wydaje tak przepiękne dźwięki i wygląda jak delikatny puszek kwiatowy.
— Dlaczego mówisz do mnie wierszem, panie? — odparła niby zaskoczona.
— Jak mam wyrazić swój podziw dla twej urody? — Przerwał na chwilę, spoglądając w jej fiołkowe oczy. — Jeśli nie wierszem, to tylko buziakiem… — droczył się Tytan.
— Wolnego, panie. Nie moje usta są do całowania, a jedynie ręce — mówiła dokładnie te słowa, na które czekał Tytan.
Była równie wyrachowana jak on. Trafił swój na swego. Kto okaże się mistrzem świata w zalotach? Ona czy on? To pojedynek dwóch gigantów.
On szalał wewnętrznie, jego testosteron groził wybuchem, a ona wykonywała kolejne ruchy jak mistrz na szachownicy. Była wyrachowana, piękna i podstępna, ładna i powabna. Istny powierzchowny ideał. Niczym perpetuum mobile rozgrywała tę partię. Nie mówiła do niego. Ignorowała go. Była pogodna jak słońce na niebie i uśmiechem mogłaby napromieniowywać Wszechświat. Przepięknie śpiewała kwiatom. Grała? Kochała? Czy tylko kokietowała? Była dobrem tego świata, czy czystym złem? Na Tytana działała jak afrodyzjak, jak słodki lep na owady. On miał władzę, a ona tylko urodę.
— Które kwiaty lubisz? — kontynuował dialog.
— Wszystkie, nawet te małe i zdeptane przez ciebie, panie — odparła.
— Jestem taki niedoskonały i grubiański — mówił, nie spuszczając spojrzenia z jej fiołkowokryształowych oczu. — Lecz ciebie bardzo lubię i szanuję. Jestem przyjacielem twego ojca, Adama.
— Znasz mojego ojca? — zainteresowała się Europa.
— Tak, zostanie królem w moim ogrodzie — odparł. — Zaraz wylatuje na ziemię do Basti…
— Beze mnie?! Tatko wylatuje beze mnie?! — zaszlochała cichutko, a jej oczęta zabłysły kryształowymi łzami. Wyglądała teraz jeszcze ładniej.
— Czy zgodzisz się pozostać mą królową? — triumfował Tytan, gdyż miał już swojego kwiatuszka podanego na tacy. — Królową Europą?!
— Ale tylko z tobą, mój szlachetny panie — odpowiedziała cicho i smutno.
Każdy jej grymas, każdy zwrot nastroju powodował, iż potężny Tytan tracił pewność siebie. Stawał się nieruchomym kokonem owijanym delikatną, niewidzialną, jedwabną nicą.
— A co z Adamem, mój panie i władco? — omdlała, zbliżając swe usta do policzków Tytana.
Zdążył ją jeszcze chwycić w pół nim upadła.
— Jesteś taka delikatna… Wymagasz szczególnej opieki — mówił szeptem, by jej nie zbudzić. Z twardego jak skała mężczyzny przeistaczał się w cherlawego bawidamka.
Europa, z zamkniętymi oczyma, słyszała każde jego słowo. Leżała nieruchomo i pozwalała się dotykać. Była teraz prawdziwą królową. Była teraz centrum Wszechświata.
— Te kwiaty… — szeptała słowiczym głosikiem. — Tak je kocham, lecz działają na mnie dziwnie. Jestem lepsza i delikatniejsza. Zapominam o wszystkim. Myślę tylko o miłości.
— To nic. Jeśli je kochasz, to ci ich nie braknie w twoim królestwie — mówił dziś inaczej niż zwykle. Dobrze, że Ian, Han i San są w swoich ogrodach, gdyż tak słabego Tytana nikt jeszcze nie widział.
— Kwiaty na Ziemi? Czy tylko w ogrodzie? — omdlała się ożywiła.
— Na całej Ziemi, a najwięcej w Europie — mówił z przejęciem.
— Europie? — szepnęła.
— Tak nazywa się twoje królestwo. Tak nazywa się nie tylko ten ogród, lecz wszystko poza nim — mówił jak w transie.
— A ja, jak teraz będę się nazywać, mój panie? — szeptała.
— Eregina Donna Europa — odparł.
— Zwracaj się do mnie Europa — szepnęła.
— Wypoczywaj przed podróżą, muszę szybko jeszcze coś dokończyć — przypomniał sobie o obowiązkach Tytan.
Na szczęście był czujny i spostrzegawczy. Zwierzęta w Raju zaczynały pokrzykiwać, a papuga darła się wniebogłosy.
— Apokalipsa pojawiła się w Raju?! — przemknęła mu myśl.
— Co się dzieje?! — Powróciła do zdrowia Europa.
— To papuga zwietrzyła anomalie. Muszę jeszcze popracować nad bezpieczeństwem twojego królestwa — odpowiedział spokojnym tonem, by nie spłoszyć cudnego maleństwa.
Apokalipsa zbliżała się z prędkością światła.
— Jak mnie namierza? — zastanawiał się.
— Co ja widzę…?!! — wrzasnęła Apokalipsa.
Tytan szybko włączył skaner czasu. Świat znieruchomiał. Wziął Europę na ręce i odniósł w bezpieczne miejsce. Nie spieszył się. Spotkał się jeszcze z załogą, a następnie przeszukał ogród. Wreszcie ujrzał nieruchomego Adama. Był uśmiechnięty. Jego niedoskonałe ząbki i rozdziawiona buzia mówiły, iż jest w doskonałym nastroju.
— To dobrze, że jesteś szczęśliwy — powiedział do uśmiechniętego Adama. — Teraz będzie najlepsze — oznajmił i wyłączył skaner.
— Ty flądro, ty płastugo, ty… — zamilkła na widok rozmawiających Adama i Tytana.
— Ty… Ty… Tytanku — wreszcie dokończyła zdanie.
Adam na widok Pięknotki spochmurniał i oddalił się szybko w niewiadomym kierunku.
— Tak, kochanie. Miło mi, że przyszłaś. Rozmawiałem właśnie z Adamem o jego królestwie. Nie wiem, czy się nada na króla, lecz mój ogród jest najgorszy ze wszystkich. Pomyślałem więc o tobie, moja najdroższa. Niech Ian weźmie Adama do swojej wspaniałej Atlantydy, a my tu, najdroższa, o głodzie i chłodzie spędzimy upojne ciekawe życie. — Był szczery i przekonujący.
— Marzę o tym mój Tytanku, lecz Ian bardzo się ucieszył, że się zgodziłam. — Była słodka jak miód. — Ty jesteś taki silny, a on taki cherlawy, może się załamać, gdy mu odmówię.
— Tak, rozumiem. Ian jest naszym przyjacielem. Szanujmy wrogów i kochajmy przyjaciół — dodał Tytan.
— Jakich wrogów?! — Pięknotka natychmiast zareagowała.
— Adam natychmiast uciekł na twój widok — zażartował Tytan.
— Nie jestem jego wrogiem — odparła. — A na dowód możesz go wysłać do Basti. Wszędzie go spotykam. Chętnie odpocznę od tego wesołka — dodała.
— Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, pani — odparł zadowolony z siebie Tytan.
Wraz ze zniknięciem Apokalipsy życie powróciło do Raju. Przyjemne ptasie trele, szum motylich skrzydeł i delikatny powiew wiatru sprawiał, iż odpoczywano i relaksowano. Z pobliskich zarośli wyłoniła się przecudna syrena o niebiańskim głosiku.
— Czy zemdlałam, mój panie? — spytała. — Ocknęłam się wśród wonnych kwiatów.
— Upadłaś — odpowiedział. — Więc odniosłem cię na kwieciste posłanie. Czy chcesz obejrzeć swój pałac, królowo? — dodał. Był szarmancki i uwodzicielski.
— Prowadź, mój panie i władco — szepnęła tak słodko, iż Tytan omal nie stracił głowy.
Szli przez Raj jak para zakochanych. Nie spieszyli się. On dostojny i elegancki, a ona jak niecierpliwy świetlisty promyk. Śmiała się i nuciła radosne pieśni. Głos miała anielski, a figurę i strój bogini. Krążyli wkoło, obeszli wszystko. Tytan celowo wydłużał drogę. Sprawdzał jej charakter.
„Czy jest pazerna jak Pięknotka, czy jest inna? Doskonała!” — rozmyślał.
„Co on kombinuje?” — zadawała sobie w myślach pytania Europa.
— Spójrz przed siebie, królowo. Oto twój pałac! — wypowiedział z dumą te słowa.
— To, to to…!? — zapłakała Europa.
— Uspokój się, najdroższa — przestraszył się Tytan.
— To, to dla mnie? Ten wspaniały pałac!? — dokończyła szczęśliwa.
— Tak, jeśli podoba ci się ta skromna chatka, to bierz i władaj — dodał.
— Jest ogromny i taki błyszczący. Wygląda jak gigantyczny kryształ, lecz mieni się bajecznymi kolorami — prawie piszczała z zachwytu Europa.
„Jest skromna” — pomyślał zadowolony Tytan. — „To dobrze. Pięknotka na pewno by krytykowała tę budowlę. A tej skromnej się podoba!”.
— Czy nie jest za skromny dla ciebie, królowo? — zaryzykował tym pytaniem i nastawił się na najgorsze.
— Jest piękny! Wspaniały! Jest cudowny! — piszczała podekscytowana.
— Jest twój. Niestety nie mam drugiego dla twego ojca — dodał zmieszany.
— O, mój najdroższy panie. Na co nam drugi? Ten jest ogromny. Tatko dotrzyma mi towarzystwa, a i dla ciebie miejsca nie braknie.
— Miło mi to słyszeć — ucieszył się i uspokoił Tytan, po czym dopowiedział sobie w myślach:
„Taka śliczna i taka skromna. To istny Aniołek”.
— Czy mogę wejść do środka? — spytała nieśmiało.
— To twoje królestwo. Rób to, co uważasz za słuszne.
Wbiegła w podskokach jakby płynęła nad ziemią. Poczekał, aż zniknie za kryształową ścianą. Spojrzał jeszcze raz na swą budowlę.
— Co w tym takiego ładnego? — spojrzał okiem krytyka na swoje dzieło. — Ale z Europą to istne dzieło sztuki — dodał zadowolony.
Ian w najdrobniejszych szczegółach planował wysłanie Pięknotki na Ziemię.
— Co jej będzie potrzebne do życia? — planował, dodając kolejne gadżety. — Do rozrywki, do wypoczynku, do niszczenia? — pracował intensywnie.
Był tak zaabsorbowany pracą, że nie zauważył stojącego za jego plecami Tytana.
— Do zniszczenia — usłyszał ironiczny głos Tytana.
— Tak, tak, to dla niej bardzo ważne. Jej charakter i wybuchowy temperament powoduje liczne straty, dlatego wymyśliłem repliki odnawialne. Może niszczyć wszystko, do czego się zbliży — mówił. — A moja śliczna Atlantyda będzie nienaruszona — dodał.
— Najlepsze byłoby pole siłowe z superzabezpieczeniem — spierał się Tytan.
— Pole siłowe jest, ale tylko przed intruzami z zewnątrz — triumfował Ian.
— Myślisz o gadach? — zainteresował się Tytan.
— Zaplanowałem system ewolucji genesis. To będzie nowy, uczący się i rozwijający świat. Dla Apokalipsy przygotowałem najinteligentniejszych i przeszkolonych ludzi. To jej świta i dworzanie. Mamy też swoje dworskie przebrania. Możemy tam mieszkać nierozpoznani przez Atlantydów.
— Tak, ale to Goian będą prowadzić prace na Ziemi? Tak się umówiliśmy? — zareagował Tytan.
— Czy sądzisz, że oddałbym tę rubinową doskonałość komukolwiek? Nie, ten ideał jest doskonały. I nie pozwolę, by coś lub ktoś to naruszył — wypowiadał te słowa z pasją.
— Pomogę ci ochronić to cudo — uspokoił go Tytan. — Genesis, jak to rozegrasz?
— To proste. Otoczyłem Atlantydę siedmioma pierścieniami — tłumaczył. — Na pierwszym umieścimy przypadkowych Ziemian. Na drugi pierścień trafią tylko najlepsi z pierwszego. Na trzeci najlepsi z drugiego i tak dalej.
— A na Atlantydę najlepsi z siódmego — próbował dokończyć wypowiedź Tytan.
— Czy ty się dobrze czujesz?! Nie przewiduję zasiedlenia nawet czwartego! — zdenerwował się Ian.
— Genesis to tylko zabezpieczenie tego cuda? Przyznaj, iż nic cię tak nie fascynuje jak ta olbrzymia Rubinowa Piramida? — prowokował go Tytan.
— Masz rację, lecz myślę, iż stworzyłem ideał. Coś co uwieńczy moje wszystkie dokonania. Stworzyłem ideał — z pasją wypowiadał te słowa.
— Zapominasz o misji na Orionie. Czy nie najpiękniejszym cudem Wszechświata była wówczas Bellatrix? — przypomniał Tytan. — Przypominasz sobie tę żywiołową amazonkę?
— Tak, tam nie doceniłem Belladonny. Ale teraz mi pomożesz?! Przecież słowo Pięknotka oznacza również bella — piękna, a donna — kobieta.
— Zmieniliśmy jej już nazwisko na Apokalipsa, to brzmi przecież łagodnie, choć żywiołowo.
— To słowo oznacza objawienie. To jak twoje genesis — bronił się przyparty słowami Iana Tytan.
— Tak, to dobra nazwa dla naszej misji — ucieszył się Ian.
— Twojej misji. Bierzesz pełną odpowiedzialność. Ja teraz jestem zbyt zajęty. Mam zbyt wiele obowiązków — bronił się Tytan.
— Tak, obowiązki, obowiązki! Afrodyta, Europa. Tylko patrzeć, aż poznasz Asię. Wówczas zapomnisz już o nas. Tylko baby masz w głowie! Weź się do pracy, jak wszyscy.
— Już przygotowałem Platynową Piramidę — pochwalił się Tytan.
— Gratuluję, jesteś ostatni. Pirytowa (czarna) Sana i Złota Piramida Hana już wylądowały.
— A Rubinowa? — zauważył Tytan.
— Mam wszystko, tylko Apokalipsa wciąż zmienia wystrój wnętrz…
— Kochany!!! Te kwarcyty… Witaj Tytanku — pojawiła się nagle i jak zwykle niespodziewanie.
— Jakie kwarcyty? To najładniejsze we Wszechświecie szmaragdy, szafiry, rubiny…
— Dobrze, dobrze, mogą być. Ale futer tam nie znalazłam? — dodała.
— Królowa w futrze? Dla tak wykwintnej damy futro? Chcesz wyglądać jak niedźwiedzica? Teraz, w tej rubinowej koronie, wyglądasz wspaniale. A te brylanty na twych paluszkach to piękne cudeńka. Ten pas bursztynowy na twej wiotkiej talii podkreśla wspaniałą twą sylwetkę i urodę — szczerze podziwiał jej strój Tytan.
— Tylko ty, Tytanku, potrafisz zrozumieć kobietę — zauważyła.
— Twój pałac jest niesamowity. Jest piękny, wspaniały. On i twoja uroda, Apokalipso, to czysta doskonałość. To ideał — dodał.
— Tak, tak, szmaragdy, szafiry, rubiny i coś tam mogą być. Pa, pa panowie. Znikam kochani.
I zniknęła.
— Jak ty to robisz? Ja już chciałem wysłać w Atlantydzie tę małolatę, córkę twojego króla. Tę niedojrzałą śpiewaczkę Europę — ucieszył się Ian. — Ale twój kunszt rozmowy z kobietami to czysta doskonałość. Teraz mam już pewność, iż w razie potrzeby tylko ty zaradzisz nieszczęściu.
— Tak, tak. Jeśliby wydarzyłoby się coś nieprzewidzianego, to zawsze możesz na mnie liczyć. W sprawach damsko-męskich — dodał chytrze.
— Wysyłam Atlantydę. Pomożesz mi ją ulokować na Ziemi? — spytał Ian.
— Tak; który rejon wybrałeś? — spytał Tytan.
— Z dala od lądów. O tutaj! — wskazał na płaskie lustro wody.
— Dobry wybór — pochwalił go Tytan. — Nawet bez zabezpieczeń twój ideał będzie bezpieczny.
— A ty wybrałeś już swoje miejsce? — spytał.
— Tak, o tutaj w Basti — wskazał na zieloną dolinę porośniętą bajecznymi, różnokolorowymi kwiatami.
— Chcesz ją umieścić na tej doskonałej roślinności? — zastanawiał się Ian.
— Nie, nie na roślinności, lecz tuż nad nią — pochwalił się Tytan.
— Ciekawe rozwiązanie. Bardzo bezpieczne i nieszkodliwe dla Ziemian. Śnieżnobiała i przezroczysta piramida ustawiona pod odpowiednim kątem sprawi, iż wszystko wokół niej otrzyma dodatkowy zastrzyk energii. Chwaliłeś moje zabezpieczenia, lecz twoje to prawdziwy majstersztyk — promieniał Ian.
— Jest jednak skromna i niedoskonała — sceptycznie zauważył Tytan.
— To nie problem, złączymy siły. Ja popracuję nad twoją, a ty popilnujesz mojej. Stwórzmy biało-czerwone przymierze współpracy — zaproponował Ian. — Jak rubin i platyna.
— Może być nawet czerwono-białe — zgodził się Tytan.
Lądowanie
To była niebezpieczna misja. Fale oceaniczne były wysokie, podłoże niestabilne. Tylko woda zachowywała odpowiednią niską temperaturę. Goianie jednak wspaniale wywiązali się ze swojej pracy. Wbito w planetę magnetyczny czwórnóg. Wymierzyli piony i poziomy. Czwórnóg znajdował się dziesięć metrów ponad falami.
— To takie zabezpieczenie — mówili.
Połączyli ze sobą podstawy. Zakończyli je przyssawkami, a całość połączyli z jądrem Ziemi. Po raz pierwszy nowa planeta stała się niezależna od energii kosmicznej. Płyty tektoniczne przesuwały się, dając upust nadmiarowi energii. Wszystko, czego nie zużyto dla potrzeb ogrodu, miało zasilać Kosmos. Stabilna platforma wyglądała solidnie i oczekiwała na Apokalipsę z Oriona.
— Widzisz, Tytan, Goianie pomyśleli tak jak ty — żartował Ian. — Ta ziemska piramida będzie wybawieniem i spokojem dla Wszechświata.
— Tak, a jak chcesz kontrolować to cudo? — spytał chytrze Tytan.
— Na czubku piramidy jest komunikator. To niezależny łącznik z Atlanem. Tunele energetyczne połączone są z wszystkimi piramidami, lecz tylko Atlantyda ma coś więcej. Stąd możesz dostać się nie tylko do Atlanu, lecz również do dowolnego miejsca we Wszechświecie.
— Tyle władzy dla Pięknotki? — żartował Tytan.
— Pięknotka się o tym nie dowie, to jest Zuri Mendi Santua. Jest to tak pospolite i naturalne, iż nawet na to nie spojrzy. Mogę cię zapewnić, iż na pewno nie wdrapie się na tę świętą białą górę. Szkoda by jej było męczyć swe stopy lub złamać paznokieć.
— A jeśli ujrzy tam coś ciekawego? — zaryzykował Tytan.
— Na przykład co? — zmieszał się Ian.
— Papugę, pawia, orła… — wymieniał Tytan.
— Dla Pięknotki pozostaną tam tylko ptasie odchody i trochę zbutwiałego drewna na opał — zdenerwował się Ian, gdyż wydawało mu się, iż Tytan go chytrze podchodzi.
— Jesteś najlepszy, Ianie — zakończył dyplomatycznie Tytan.
— Zapominacie o mnie!? Kochani… Ian jest najlepszy, a ja? — usłyszeli za plecami dzwoneczki.
— A ty jesteś najładniejsza i najlepsza, kochanie — zareagował Tytan.
— Ty tutaj, a kto jest w piramidzie?! — krzyknął Ian.
— To już?! Wybrałam się jeszcze do ogrodu porozmawiać z przyjaciółkami. Pokazałam im insygnia władzy. Omal nie zzieleniały z zazdrości. Omal się nie podusiły, gdyż nałykały się powietrza jak balony… Omal… — nie dokończyła.
— Mogłaś którejś z przyjaciółek podarować te insygnia. Tobie już się nie przydadzą. Goianie właśnie instalują Atlantydę. Bez Ciebie najdroższa… — dodał smutnie Tytan.
— Jak to?!! Jak śmiałeś zabrać mi moje królestwo?! Dla kogo? — zapłakała.
— Istnieje jeszcze jedna możliwość dostania się na Ziemię, lecz ucierpi na tym twoja uroda. Połamiesz paznokcie, zniszczysz swe delikatne stópki… — rozważał Tytan. — Ale jest jeszcze inna możliwość, całkowicie bezpieczna. A twoja uroda będzie jeszcze świeższa, będziesz wyglądać bosko. — Tytana olśniło.
— Biorę, biorę, biorę… — piszczała Pięknotka.
— Tylko jeśli z tego skorzystasz, to będziesz najpiękniejszą królową na Ziemi, lecz nie będziesz już mogła powrócić na ten nasz stary Atlan.
— Biorę, biorę, biorę..
— To zapraszam do komunikatora — wskazał ręką na kryształową piramidę.
Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Pięknotka zajęła należne jej miejsce w piramidzie, stosowne do zajmowanego królewskiego stanowiska. Insygnia władzy godnie trzymała w swych delikatnych rączkach. Wyglądała jak zwykle dobrze. Włączono start i przeniesiono ją na Ziemię.
Aran
Na Ziemi wszystko już przygotowano na przybycie królowej.
Bat, Bi i Hiru byli wyjątkowo zdenerwowani. Przyjęcie tak trudnego zadania to wielka odpowiedzialność. Jeszcze raz sprawdzili wszystko. O niczym nie zapomnieli. Wystroili się jak na bal. Bat przestudiował nawyki nowej królowej, przystroił więc swój uniform przecudnym kwiatem. Wyglądał teraz wspaniale. Bi i Hiru pozazdrościli mu tego genialnego pomysłu, czasu było jednak niewiele. Złapali więc z pobliskiego stołu jakieś przedmioty — niestety w żaden sposób nie nadawały się one do instalacji na ich uniformach. Trzymali je przed sobą jak podarunek dla najpiękniejszej.
— O, dziękuję dziękuję, to miłe, panowie — promieniała szczęściem Apokalipsa.
— A ty co się tak wystroiłeś?! Masz dla mnie jakiś prezent?! — zasyczała bogini.
— Tak, tak, ten przecudny kwiat — odpowiedział Bat.
— Jeden!? Przynieś mi ich więcej do komnaty! Mam tutaj komnatę…? — dodała niepewnie.
— Kilka, wszystkie są twoje — powiedział Hiru. — Jeśli masz jakieś potrzeby, to z przyjemnością spełnimy twoje rozkazy.
— Dobrze, dobrze… No to gdzie te komnaty? — spytała uwodzicielsko.
— Poprowadzę cię, pani — zaoferował się Bi.
— Prowadź. Jesteś miły. Pamiętaj, bym cię polubiła, Bitku.
— Bi — odpowiedział.
— Bitek brzmi lepiej, złociutki — odparła. — Chodź, Bitku — rozkazała. — No to pa, panowie…
Kiedy znikli za ścianą, Hiru nie wytrzymał:
— Bitek, ha, ha, ha! Tak, to dobrze brzmi, ha, ha, ha…
— Hirek też brzmi wesoło, ha, ha, ha — zaśmiał się Bat.
— A Batek lub Baciu to brzmi wspaniale i majestatycznie, ha, ha, ha — kontynuował Hirek.
— Tak, Apokalipsa jest wyjątkowa… Nie będzie dobrze, lecz na pewno wesoło. Biegnę po kwiaty dla królowej — przypomniał sobie Batek.
— Uważaj, żebyś nie naciął za mało — nie tracił humoru Hirek.
— Spokojnie, poradzę sobie. Moim idolem był zawsze Tytan, pogromca złośnicy — tryskał humorem Batek.
— Powodzenia. Nie chcę cię martwić, lecz ten pogromca właśnie pozbył się swej złośnicy… Czy uczynił z niej już potulną kotkę, czy pozbył się niewygodnej czarnej pantery? — zauważył Hiru.
— Dziś wyglądała jak smukła i delikatna wiewiórka — zmieszał się Bat.
— To kobieta z krwi i kości, inny gatunek. To… Apokalipsa! — zauważył Hiru.
— Kobieta! To brzmi groźnie– przestraszył się Bat.
Wyszedł z komnaty. Szedł powoli. Przypominał sobie szalone chwile z ukochaną Aran. Była piękna, delikatna, kochająca. Wspaniale wyglądała i pachniała. Uwielbiała śpiewać i tańczyć. Przypominał sobie tylko jej uśmiechniętą buzię. Tylko miłe i ciepłe chwile.
— Gdybym ci ja miała skrzydełka jak gąska… — usłyszał cudowny, delikatny, dziewczęcy głosik.
Stanął i nasłuchiwał, jak z tego wspaniałego ogrodu wypływały doskonałe dźwięki.
— Aran!? Aran!? — podpowiadała mu dusza.
— Aran!? Aran!? — wyszeptały słowa.
— Aran? — usłyszał przecudny znajomy głosik. — Skąd znasz Aran? — usłyszał zaciekawiony głosik.
— Byłem jej mężem — ledwo wymówił te dźwięki. Słowa nie chciały wyjść z jego gardła.
— To imię mojej matki! — usłyszał. — Od lat czekam na jej powrót. Śpiewam tu kwiatom jej piosenki i tańczę drzewom jej taniec.
— Jak masz na imię, dziewczynko? — spytał Bat.
— Arat, tak na mnie wołają — odparła. — Byłeś jej mężem? Mieliście inne dzieci? — kontynuowała.
— Nic nie wiem na ten temat. Mieszkam na Goian, teraz jesteśmy na Atlantydzie. To kolejna ważna misja. Moje życie to wieczna wędrówka, a moim portem była Aran — dodał Bat.
— Jest tu z tobą? — ucieszyła się dziewczyna.
— Niestety nie. Pozostała tam daleko, daleko w odległej części Kosmosu, w galaktyce Cisne na planecie Ram. Była wspaniałym człowiekiem. Zawsze powracałem z misji tylko do niej. Kończyłem pracę wcześniej i wracałem do naszego Raju. Pewnego dnia powiedziała mi, iż ma już wszystko, czego pragnęła w życiu. Chce jeszcze tylko wyjechać ze mną na misję, poznać wielki Wszechświat, a później chce już tylko żyć spokojnie przy moim boku. Założyć rodzinę i pojednać się ze Stwórcą.
— Co to znaczyło? — spytała dziewczyna.
— Teraz już wiem. Nie chciała mnie zakotwiczać w Porcie. Nie chciała być dla mnie ciężarem.
— Jak odeszła? — spytała.
— Wesoło. Śmiała się i tańczyła wśród kwiatów i przyjaznych zwierząt. Jeden Munstroa nie zauważył jej i ją rozdeptał, a następnie pożarł.
— Smutne. Jak to przyjąłeś? — spytała.