E-book
14.7
drukowana A5
58.99
Entaya

Bezpłatny fragment - Entaya


Objętość:
298 str.
ISBN:
978-83-8384-275-2
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 58.99

I — Oto powód

Trudno powiedzieć co ze mną zrobią kiedy to opublikuję, jednak dłużej już nie mogę czekać. Mówi się, że to przeszłość tworzy teraźniejszość i ta dopiero tworzy przyszłość. Mówię wam NIE! Piszę o czasach, o jakich nie macie pojęcia i jeszcze ich nie ma i nikt nie podejrzewa, by coś takiego zaistniało w przyszłości i to ta odległa przyszłość stworzyła waszą przyszłość. To nie przejęzyczenie. Piszę by uprzedzić was, bo jako jedyny znam ten świat w jakim żyjemy i żyłem w tej odległej przyszłości i wiem, bo byłem w naszej przyszłości jaka teraz jest waszą przeszłością. Odległą o tysiące lat.

***

Konflikt na Ukrainie trwa, końcówka. W Polsce mimo że Putinowi nie udało się sprowokować NATO, jest gorąco. Nie z powodu zagrożeń lecz tego co sami Polacy sobie zgotowali. Sroga zima i ustawa o ochronie ludzi, drogi prąd o gazie nie wspomnę, spowodowały katastrofę, małe firmy padły i kilka milionów Polaków musiało uciekać przed śmiercią głodową. Szwecja, Czechy, Słowacja i Niemcy przyjęły trzy czwarte uchodźców. Tak, to wszystkie państwa do których rząd Polski miał jakieś problemy. Zimą Niemcy palili Polskim węglem w ośrodkach dla uchodźców. W marcu jeszcze temperatury na zewnątrz spadały do -30.

Polska stała się jednym z czystszych państw unii. Śmieci zniknęły. Cały świat wiedział, że w Polsce nie zmniejszyła się liczba obywateli. Zastąpili ich nowi Polacy. Zdawało się już iż z wolna wszystko się ustabilizuje i będzie dobrze jak po zarazie. Jednak nie. W rządzie ktoś coś powiedział, inni podchwycili. Najgorsze że Putin się wściekł i postanowił zakończyć konflikt wielkim i pięknym fajerwerkiem w postaci atomu dla Warszawy. Oczywiście było to nieoficjalne. Lecz Polacy mają doskonałych szpiegów, ci są bardzo blisko Putina.

Atak miał nastąpić po kilku godzinach. Za późno na jakąkolwiek obronę. W rządzie panika i zdecydowanie. Zdecydowanie na odlot, samolot czeka na pasażerów. Może jednak choć część ludzi z miasta da się uratować? Jednak nie, musi być sprawiedliwie. Wszystkich w godzinę nie da się ewakuować szczególnie, że trasy z miasta w remontach. Może metro? Też nie. Tam mogą się ukryć LGBT, a według pism wszelakich, czeka ich ogień, więc pośród ukrywających się nie może ich tam być. Jednak któryś ksiądz czy biskup powiedział -Trudno.

Zginie całe miasto, lecz na sądzie zostaną nagrodzeni sprawiedliwi. Inny biskup prosił o opamiętanie. Mówiąc, że dla Boga wszystko jest możliwe, nawet to by wystrzelona rakieta nie spadła na Warszawę. Nikt nawet na niego nie spojrzał i odszedł biedaczyna do jakiegoś pokoiku, przez otwarte drzwi widziałem jak klęczy w modlitwie. Pojawił się kolejny problem, potrzebny drugi samolot dla duchowieństwa. Rząd zaczął układać się już w swoim samolocie. Drugi podstawiano. I duchowieństwo miało odlecieć. Oczywiście ludność nic nie wiedziała. Już dla duchownych podjeżdżał samolot i wylegli niby to spokojnie na pas. Wyszedł i ten modlący się biskup.

Patrzył na powolny popłoch, już z daleka widać, wszyscy na pewno się nie zmieszczą. Nagle ktoś krzyknął. Wśród nas są mający kochanki i kochanków niech zastaną. Inny z kolei odpowiedział, że on to robił, ale bez wytrysku więc to nic złego, grzechu nie ma. I ci co wcześniej zwolnili, bo znali swą przeszłość znowu przyśpieszyli. Pewnie żaden nie miał wytrysku, może wyspowiadali się? A komu spowiednik odpuści, temu spowiednikowi nawet Bóg się nie przeciwstawi. Samolot rządowy wystartował. Duchowieństwo pchało się do swojego. Rządowy zniknął na horyzoncie. Samotny biskup został sam. Jego ratunek był w Bogu. Jemu się powierzył, nie ma powodu do lęku.

W tym niemal samym momencie Władimir Putin nachlany jak szkop podchodził do swojej walizki. Z powodu wzruszenia mocnego i upojenia, ostatni krok przed walizką potknął się i nacisnął guzik Berlin, zamiast Warszawa. I już nic nie dało się zrobić.

Siły NATO szybko wytropiły rakietę. Jednak ku ich zaskoczeniu była na innej wysokości niż podali szpiedzy. Przeliczono kurs: Berlin. Natychmiast przystąpiono do działania. Z obroną Warszawy nie mieliby czasu, Berlin uratują. Wystrzelono rakiety, które dopadły rakietę Rosyjską. Zniszczono ją. Rakieta nigdy nie doleciała do celu. Jaki cel miał rządowy samolot? Nie wie nikt. Leciał zgodnie z lotem rosyjskiej rakiety i w czasie eksplozji był tak blisko, że wyparował. Nie było wraku i ofiar, nikt nie wiedział co się stało i gdzie są. Jednak wybuch rakiety przyniósł inne ofiary. Między innymi jestem nią ja.

W czasie wybuch pewne promieniowania przeszyły mój mózg. Teoretycznie mogłem poruszać się i mówić. Jednak było jeszcze coś. Od lekarza do lekarza, od profesora do profesora, zwiedzieli się o mnie bracia zza morza. Zaprosili do siebie. Zanim tam poleciałem spotkałem się z tym biskupem, teraz już kardynałem. Spytałem jak się modlił i jakiej modlitwy użył. Odpowiedział i nauczył. Modli się serce i do modlitwy tej zaprosić trzeba duszę i całą istotę. Słowa mają być precyzyjne i proste.

Samolot z duchowieństwem przeciążony, zaraz po starcie wylądował na autostradzie. Jeszcze za morzem po kilku miesiącach dowiedziałem się, że Franciszek abdykował. Po krótkim konklawe ów kardynał został papieżem. Po kilkumiesięcznym pobycie i wielu badaniach i eksperymentach zostałem zamrożony.

II — Wszystko rozumiem

„Im głębiej śpię na jawie tym więcej bezwiednie czynie krzywd. Im bardziej rozkoszny sen na jawie, im więcej obietnic składa to wiem, obietnicę składam ja, nie wiedząc komu.” — Paweł Malicki

Kiedyś kiedy w sobotę kończyło się kino nocne, było już po północy. Po seansie i paru słowach spikera, ekran zaczynał śnieżyć. I śnieżył wiele godzin aż do rana. I właśnie zdaję sobie sprawę, że wszystko. Wszystko czym jestem jest tym śnieżeniem. Nie wiedziałem co to jest, po prostu jest to śnieżenie i nie ma nic innego. Dokładnie tak. Jaka jest przestrzeń tego też nie wiem. Ile czasu minęło ile to trwa, nie mam pojęcia. Ale w pewnej chwili okazało się, że czuję iż część tego śnieżenia to ja.

Jakby te wszystkie punkciki na ekranie, tylko w tym przypadku wszystkiego co istnieje, bo nie było nic innego prócz tego śnieżenia. Zbliżyły się do siebie i stworzyły jakąś, nie wiem, nie powiem? Kulkę, kuleczkę, czy jakiś kształt, po prostu były bliżej siebie i stwierdziły, że to ja. Ale kto to jest ten Ja, to nie mają pojęcia one i to ja. I nie wiem ile czasu upłynęło, kiedy to śnieżenie zaczęło się kumulować w jednym miejscu, ale to miejsce też było nieokreślone, bo nie było nic innego prócz tego śnieżenia. Dopiero kiedy zdałem sobie sprawę, że jestem ja i coś jeszcze, oprócz tego śnieżenia, stwierdziłem, że coś jeszcze istnieje prócz mnie i skąd wiem, że ja to właśnie ten ja? Jak długo to trwało nie wiem. Czy miliony lat czy sekundy. Chociaż raczej miliony, ale mogło to być złudzenie, pomyłka. I kiedy zdałem sobie sprawę, że wiem, że to Ja tylko, bo wspomnienia mnie kształtują i wiem, one są moje. A jeśli to ja stworzyły punkciki i stwierdziły, że ich suma to Ja? To skąd wspomnienia?

Oczywiście to Ja nie opisuje mnie, kim jestem, jaki mam zawód. Czy jestem mężczyzną, kobietą, człowiekiem, zwierzęciem, duchem. Kimkolwiek. Stwierdziło, że jednak gdzieś jest. No i przyszedł moment kiedy zasięg tego śnieżenia był mocny silny, potężny, cichy, ale zajmował coraz mniej miejsca. I okazało się, że to śnieżenie gdzieś jest. Tym czymś okazała się…

Właściwie nie wiem co się okazało, bo trudno to określić. Jeśli tylko wiem, a nie wiem co mam. Meblem który ma blat, szuflady i cztery nogi. Czy jestem zwierzęciem, człowiekiem, czy jestem łańcuchem na którym jest uwiązany pies. I kiedy poczułem ogromne ciepło idące od głowy. Stwierdziłem, że musi to być głowa, bo ciepło od tego miejsca rozchodziło się w inne miejsca. I stwierdziłem iż jest to ciało. Jeśli jest ciało, musi być w czymś. Jeszcze nie wiem co to jest to coś. I po jakimś czasie też nie wiem jak długim, bardzo przyjemnym i rozkosznym, ciało zaczęło się ruszać.

Otworzyło oczy i już wiedziałem kto to jest. To jestem Ja. Obudziłem się po długim śnie. Ciało było zamrożone. Mózg tylko był podtrzymywany w jakiejś formie życia, nie wiem. Polowej. Jakiejkolwiek innej. No i kiedy mnie wybudzano, mózg czy umysł, z powrotem umiejscowił się w mózgu. I to śnieżenie to był mój umysł i naukowcy w jakiś cudowny sposób przywrócili mój umysł ciału.

Kiedy już umysł wiedział, że jest na swoim miejscu, wpuszczono go do mózgu przez ciało. Raczej do mózgu na ciało ciepłą podgrzaną krew. Byłem cały czas w lodówce. Odczucie cudownej rozkoszy to właśnie jest ta krew wpływająca do serca, ono uderzyło na nowo i w ten sposób się obudziłem. Wyjechałem czy wysunąłem się w czymś w rodzaju szuflady. Otoczenie bardziej przypominało serial,,Kosmos 99,, niż super filmy S/F. Usiadłem. Ludzie tylko byli ubrani w kombinezony, jak obsługa karetek z czasów zarazy. W pomieszczeniu było trochę przyjemnego światła. Opuszczono na mnie jakieś setki czujniczków. Prowadzono rozmowy w jakimś dziwnym języku. Powiedziałbym gdyby to było w Polsce, że mówią jak w piętnastym wieku. Wiadomo, Polak z piętnastego wieku mówił czystą polszczyzną i innego Polaka z dwudziestego pierwszego wieku by nie rozumiał. Pomimo iż ten drugi również mówi czystą polszczyzną. Pewnie pojęliby podwórkową łacinę w której wyrazy nawet niezrozumiałe wymawiane są z odpowiednim naciskiem i akcentem.

Udzielono mi pomocy w wyjściu z szuflady i posadzono na jakimś fotelu. Zbliżyło się jeszcze kilka osób i wszystkie rozmawiały, jestem pewien, że o mnie. Po około dziesięciu minutach coraz lepiej rozumiałem co te osoby mówią i po kilku następnych rozumiałem niemal wszystko. Na razie wolę się nie odzywać. Wszyscy mówią po polsku. Co za ulga. Za chwilę wchodzi kilka osób mówiących w jakimś takim języku, jakby foki szczekały. Jednak zdziwiłem się kiedy po chwili przechodzić stopniowo zaczęły na polski, po chwili już płynnie wszyscy posługiwali się polskim słownictwem. Pewnie to ze względu na mnie.

Takiej chyba medycznej aparatury nigdzie nie widziałem. Kiedy wstałem by podejść do okna by rozejrzeć się ktoś pomógł mi, bo utrzymanie równowagi było trudne. Krajobraz piękny. Gór szczyty i doliny nawet mocno cieniste i biel śniegu o różnym odcieniu. Nie przypominam sobie by w tatrach były takie widoki. Jednak przypomniałem sobie jak uśpiono mnie w Ameryce. To może Ameryka, ale naukowcy to Polacy? Chyba nie. Wcześniej mówili nie po amerykańsku, na pewno nie był to angielski choć z naleciałościami angielskiego.

Na poznawaniu otoczenia upływa mi chyba kilkanaście minut, aż ktoś pyta czy bym coś zjadł. Przytakuję. Jadalnia jest blisko i jest tu więcej osób. Ktoś pyta kiedy poznałem ich język. Mówię, że nie poznałem tylko oni szybko przeszli na polski. Moja wypowiedź wzbudziła lekkie zdumienie bo oni polskiego nie znają, a Polski już nie ma. I w ogóle jest to język wymarły lub w zaniku. Piękna jest tylko poezja, lecz by ktoś ją potrafił deklamować to naprawdę ewenement. Poza tym nie mogłem poznać ich języka ponieważ spałem bez pobudki pięćset lat. Tak zaszokowała mnie ta wiadomość iż wpadłem w głębokie zamyślenie. Nikt mnie z niego nie próbował wybić.

Tutaj w jadalni ludzie byli w samych dresach z napisem PO, ROBAJTEC. Gdzieś ta nazwa mi świtała w pamięci. Widocznie do siebie całkiem nie doszedłem. Zacząłem też rozmyślać co z tą Polską? Nie ma jej? Jednak rozmyślania przerwało dziwne zjawisko. Do jadalni wszedł postawny Chińczyk. Przysiadł się do mnie i zagadał w całkiem nieznanym mi języku. Jego głos był miły, jak zresztą większości osób. Wpatrywanie się w niego powoduje jakieś zakłócenie w moim wzroku.

W moim dzieciństwie na Ślęży ustawiony był wysoki na ponad sto metrów maszt. Jego promieniowanie sięgało całe setki kilometrów dookoła i rozprowadzało sygnał telewizyjny. W okolicy Bardo ustawiono maszt przekaźnikowy, niektóre miejscowości były za górami i sygnał ze Ślęży nie docierał do nich. Chociaż w czasie złej pogody nawet z pobliskiego Bardo były zakłócenia. Na ekranie powstawało śnieżenie przysłaniające obraz lub pokraczne wykoślawienia obrazu. I takie właśnie jakieś wykoślawienie powstaje z lewej strony Chińczyka. Coś tam jest tylko zasmużone i koślawe w różne strony. Nie wiem co to i wolę tego nie wspominać, by jakichś badań mi nie zaordynowali. Po kilku minutach monologu Chińczyk z wolna przechodził na Polski. Uśmiecham się kiedy już rozumiem wszystko co mówi. Zaciekawia mnie to zakłócenie, ale już znikło. Niech tylko dla mojej wiedzy zostanie.

Po około godzinie posiłek zakończono, powiedziano, że było to śniadanie. Zaprowadzono mnie, właściwie zawieziono na wózku, do jakiejś auli niewielkiej. To znaczy wielkiej tylko z niewielką ilością ludzi. Jakieś tuzy się zebrały? Czuję się jeszcze taki pomieszany. Niby wszystko rozumie, kilka kroków samodzielnie zrobię, jednak z myśleniem nie za bardzo. Właśnie te dodatkowe funkcje, mi nieznane się włączające. Ten automatyczny tłumacz, którego działania nie pojmuję, jednak działa płynnie i to na razie pojedyncze zakłócenie obrazu obok sympatycznego Chińczyka.

Jak się okazuje moja osoba jest gwiazdą tego spotkania. Wszyscy są mili i prawie niezauważalnie natrętni i wszystkich rozumiem. Chwilę przed zajęciem miejsc przez widzów słyszę jakieś obco brzmiące słowa, jednak bliskie memu sercu lecz niemal nie zrozumiałe. Ktoś mówi po polsku. Kiedy człowiek ten zbliżył się do mnie i zaczął mówić, mój wewnętrzny tłumacz nie ma problemów ze zrozumieniem jego,,polskiej,, mowy. Jednak minęło pięćset lat i język się zmienił. Patrząc na tego człowieka ponownie widzę owo dziwne zakłócenie po jego lewej stronie, pomiędzy łokcie a barkiem obok ciała. Jednak za chwilę niknie i mogę spokojnie przejść do rozmowy. Jest tylko wymianą uprzejmości i kilkoma słowami podziwu, że ma możliwość rozmawiać, można powiedzieć z żywą skamieniałością, jest zadowolony jak archeolog. Musieliśmy kończyć bo zaczyna się przemówienie. Sympatyczny Polak siada w pierwszym rzędzie.

Całe spotkanie dotyczyło mojego dawnego życia i współczesnym mi wydarzeniom. Mojej wartości dla ludzkości, choć nie pojmuję jaka to wartość, ale goście chyba wiedzą. Pokazano film z tamtych czasów i poproszono mnie chociaż o parę słów komentarza. Na szczęście mogę mówić z miejsca w którym siedzę. Na zakończenie powiedziałem kilka frazesów. Przypomniało mi się jakieś przemówienie prezesa z jakiegoś spotkania przedwyborczego. Ton mojej końcowej wypowiedzi chyba trochę rozgrzał widownie. Byli uśmiechnięci i pełni emocji. Z łatwością przeszedłem w swoich ostatnich zdaniach w jego ton i retorykę więc nic dziwnego, że zareagowali współcześni widzowie, jak dawni emeryci na wieść o trzydziestej szóstej emeryturze. Kiedy słyszałem brawa w głowie pojawia się myśl. Chyba prezes siłą rozpędu bezwiednie dążył do dziewięćdziesiątej szóstej emerytury, ale to tyko domysł.

III — Wiem gdzie te góry

Mieszkam wraz z naukowcami w ośrodku na Alasce. Chyba tu zrobili ową lodówkę, bo na zewnątrz zimno, może też mają problemy z węglem. Pięćset lat minęło i to jest możliwe. W środku stopni dziewiętnaście w dzień, w nocy piętnaście. Pamiętam jakaś pani z rządu powiedziała, że to dobra temperatura dla zdrowia, ale jej nazwiska nie pamiętam. Widać jej słowa nawet po tylu latach są aktualne. I to gdzie? W Stanach. A! Od razu na myśl, przychodzą mi słowa wszelkich religijnych panikarzy o paruzji. Chociaż mogła nastąpić, a ja ją przespałem. Może jestem w piekle i ze mną są ci co uwielbiają ciepło. I to jest możliwe. Chyba to jednak nie piekło. Dają pojeść i to smacznie i dziewczyny urodziwe z gorącymi spojrzeniami. Po tylu latach lodówki da się to odczuć. Pierwsza od dawna normalna noc spędzona w łóżku, fajnie. Zasypiam w pewności iż paruzji nie było, co będzie jutro zobaczymy.

Ranek jest rześki, tylko dwanaście stopni. Podchodzę do okna i odsłaniam je. Nie zwróciłem na to uwagi, jest polarne lato z długim dniem. Przeciągam się i do łazienki.

Wychodzę na korytarz, idą nim cielaczek z kaczką i jakaś dziewczynka. Zauważają mnie i znikają. Wskakują właśnie w takie coś co wcześniej pokazało się poprzednio przy dwóch osobach. Tylko teraz te widziadełka wskoczyły w to zakłócenie. Znikają w nim a ono wraz z nimi. Na korytarzu pustki, wracam, jest piąta. To chyba zbyt wczesna godzina. Kładę się na chwilę jeszcze. Na chwilę. Jakie to piękne, te nasze komunijne dzieci. One są na pierwszej linii. One wrogowi zadają najboleśniejszy cios. To one pierwsze rzucą kamieniem bez grzechu. Zrywam się nagle, jest siódma. Jakiś cholerny sen, jakaś dziwna składnia. Co bez grzechu te dzieci zrobią? Pewnie przez tą paruzję.

Znowu wychodzę na korytarz. Teraz jest pełen ludzi. Od razu podchodzi chyba ktoś z obsługi. Prosi by pójść za nim. Prowadzi mnie do malutkiej jadalni. Tam wraz z kilkoma starszymi osobami jem śniadanie, czas na jakiś smakowity napój. Informują mnie jak bardzo ważnym jestem człowiekiem i mam niepowtarzalną szansę dwukrotnie zapisać się na kartach historii. Podejrzewam, że pierwszą kartą jest ten długi sen z którego nic nie pamiętam, co jest drugą?

Pytam się czy podawane są mi jakieś leki, bo po tak długim śnie czuję się znakomicie. Okazuje się, że moja krew była przetrzymywana osobno i na rok przed pobudką zbudzono ją i tak odżywiono, by napełniając me żyły wypełniła mnie swymi cudownymi właściwości. Już na zakończenie spytałem się tak, dla pewności czy nastąpiła paruzja. Nieco się zdziwili. Jedna pani nacisnęła jakiś guziczek w czymś jak telefon i odpowiedziała iż nie i nie nastąpi. A dlaczego pytam. Odpowiada jakoby nikogo to nie obchodzi. Widzi moje lekkie zaskoczenie i informuje mnie jakobym mógł pamiętać ostatniego papieża. Odpowiadam iż pamiętam lecz wiem tyle, że był ostatnim o którym słyszałem przed snem. Okazuje się ten sam. Powoduje to mój lekki zamęt i właściwie dalsze ich czynności zbytnio mnie nie ciekawią.

Ciekawi mnie ten świat w jakim się znajduję. Oni robią ze mną co chcą, a co ja mogę? Użyję tu życia jak pies w studni. Popytam później o zwiedzanie kraju czy coś podobnego. Pewnie chcą się pochwalić swą Ameryką. Akurat siedzę w jakimś fotelu z podoczepianymi do ciała czujniczkami i malutkimi ssawkami. Nikt nic mi nie tłumaczy. Nagle przy którymś z profesorów pojawia się to okienko z zakłóceniami. Wychodzi z niego jakiś ktoś z cyrku. Przebrany za kogoś mi nieznanego z profesji, ale pasującego do cyrkowca rozśmieszającego ludzi. Łazi tak sobie łazi, aż wreszcie znika w ścinie. Wszedł i nie ma go.

Jakaś starsza pani nagle odwraca się do mnie zdziwiona i pyta co się stało, bo na ekranie wszystkie wskaźniki poskoczyły. Czknęło mi się mówię, odpowiadam. I znowu wszyscy zatapiają się w swej pracy. Badania widocznie miały się ku końcowi, jakby lekkie rozprężenie się pojawia. Bardzo solidnie podchodzą do swej pracy, tylko nie wiem o co im chodzi. Nagle przez ścianę przechodzą kompletnie nieznane mi osoby i na końcu ten co był na początku. Obok każdego uczonego pojawia się okienko i każdy przybyły wchodzi w nie i tam znika. Ogromnie to mnie zaciekawia. Tu badają mnie jak jakiś eksponat, a sobą się nie zajmą. Czy to jakiś talent nie robiący już na nich wrażenia, czy co?

Podczas obiadu pytam jakie znaczenie mają badania i czy będę mógł wyjść na zewnątrz. Dowiedziałem się jakoby były ważne dla całej ludzkości, na dworze jest za zimno. Więc czy mogę porozmawiać z tym Polakiem…, ależ oczywiście. Tylko jutro bo dziś jest daleko. Umawiam się gdzieś w godzinach popołudniowych. Przyglądam się wszystkim ukradkiem. Właściwie to powinienem być ciekawy wszystkiego i pytać się o wszystko, a tu czuję się wtłoczony w to mikrospołeczeństwo. Żadnych pytań o historię o wydarzenia.

Przecież gdybyśmy w moich czasach znaleźli uczestnika bitwy pod Grunwaldem byłaby na cały świat sensacja. Poznanie historii owego czasu jak najbardziej z bliska. Nawet gdyby to był chłop niepiśmienny, to o jego życiu wywiedzieliby się naukowcy wszystkiego z wszystkich dziedzin. Choć pewnie też czułby się dziwnie. Inny rytm życia. No tak. Może jestem sensacją światową tylko zamknięty tu jestem, chroniony przed ciekawością świata. Może tylko tu wiedzą o moim istnieniu. Kto wie?

Była też tutaj jakby klubokawiarnia ze stołem bilardowym, poczułem lekkość, swobodę taką. Tu też zobaczyłem jak momentami przy każdym z ludzi otwierają się okienka. Tylko teraz zaskoczenie. Już wcześniej na korytarzu widziałem cielątko, kaczkę i dziewczynkę. Tu z dwóch osób wyskoczyły roślinki i sobie stały, z jednego okienka wyleciała pszczoła latała pomiędzy roślinkami i innymi cudakami. Bardzo zaskoczył mnie fakt, jak z jednej dziewczyny z okienka wylazła modliszka dość spora. Tak się temu ze zdziwieniem przyglądam i dziwię się jak ludzie wcale na to nie reagują. Dziwne to. I na podobnych obserwacjach mija dzień cały i nadchodzi następny.

Następnego dnia na korytarzy widzę pana mającego wbite w siebie kilka mieczy, szpad i nawet widły. Mijamy się i nic. Ani to go nie boli ani przeszkadza. Mijamy się i pozdrawiamy, bardziej na bok przechodzę by nie być zahaczony wystającym czymś.

Cały dzień chodzę w głębokim zamyśleniu. Ciągle trapią mnie te obrazy. Te postaci wyłażące z ludzi, nawet rośliny czy owady. Dziwne to, bardzo dziwne. Czy dla nich okienka i to wychodzące coś, to norma?

Nadszedł wreszcie czas spotkania z rodakiem. Zapraszam go do siebie. Jest uradowany. Tu w instytucie każdy mieszka w takim samym pokoju niezależnie od statusu. Jednak jak tłumaczy rodak, gdziekolwiek na świecie zaproszenie kogoś do siebie jest olbrzymią rzadkością. Już u mnie wspomniał słowo gościnność i właśnie setki lat wstecz o Polakach mówiono jako gościnni. Nie dziwi mnie to, bo byłem świadkiem ludzkiej gościnność.

Tylko już później ta gościnność przybladła. Ludzie stawali się sobie niechętni, zawistni. Nie chodzono już tak po domach jak za komuny. Im bliżej roku, w którym zamrożono mnie, wiele znajomości zrywano lub stały się chłodniejsze. To znaczy nadal się spotykano, ale właśnie w kawiarniach czy knajpkach lub wyjazdach. Z jednej strony wpływały na to przepisy. Nie wiadomo było tak do końca kto jest kto, szczególnie po zarazie ujawnili się konfidenci. I wielu ludzi uświadomiło sobie, że w czasie drugiej wojny światowej ci sami ludzie donieśliby władzom kto przechowuje Żydów lub jest w organizacji wolnościowej.

Opowiadałem to wszystko memu gościowi. Napomknąłem nawet o zakazie trzymania pamiątek z kości słoniowej lub czegoś zabytkowego. Zabierano ludziom i nawet stare garnki wyciągnięte z ziemi i instrumenty klawiszowe gdzie klawisze były zdobione kością słoniową. Już w czasie ukraińsko rosyjskiej wojny mówiono nam o wolności, a mniej jej było jak za komuny. Mój słuchacz nie przerywał mi tylko słuchał i miałem wrażenie jakbym miał do czynienia z pierwszym prawdziwym człowiekiem w tym instytucie. Jego zainteresowanie było pełne i całkowite. Rumieniec na twarzy pokazał, że nie często ma do czynienia z historią dawnych czasów.

Później okazało się, że ludzie często tylko rozmawiają na tematy oficjalne i niezbyt często poruszają coś ogólnospołecznego. My z dzisiejszych czasów być może nazwalibyśmy to wolnością i swobodą, bo stać ludzi było właściwie na wszystko. Mój gość był na marsie gdy poinformowano go o tym, że chętnie się z nim spotkam. I wyszło mu to na zdrowie. Z taką ilością historii i takim sposobem opowiadania tak żywego i pełnego emocji wśród swoich znajomych rzadko się spotykał. Wytłumaczyłem mu też, że to co opisuje słowem przyjaźń, nie ma tego pierwotnego znaczenia. Już w naszym świecie zatracało to słowo swe znaczenie. Później zdewaluowało się się jak wartość złotówki. Już wtedy tak zwany przyjaciel mógł bez bólu zadenuncjować o cokolwiek innego swego tzw przyjaciela, jeśli przyniosło mu to korzyści najlepiej w formie pieniędzy lub innych zysków.

Nie wiem jak przez tyle lat świat funkcjonował i się zmieniał, bo za mojego życia zmiany były spore, choćby takie telefony. Kiedyś jeden, dwa na wsi, później każdy miał co najmniej jeden i to nie stacjonarny. Kiedyś pamiętam za komuny z mównic sejmowych mówiono jakoby Polska na węglu leży, a po latach węgla w Polsce brak, mimo że nadal pokłady węgla ogromne. W kilkaset lat z pewnością zaszły zmiany niewyobrażalne. Chociażby, to życie tu na Alasce. Nie ma kaloryferów, a jest ciepło. Nie widać żarówek, a jest jasno. Nie ma gniazdek, a wszystko jest na prąd. Na pewno będę tu jeszcze nie raz zaskoczony i zdziwiony.

Czy faktycznie coś jeszcze mnie zdziwiło w tym świecie? Okaże się, jeśli nie w kolejnej części to w dalszym ciągu zdarzeń na pewno. Ponieważ ten nowy świat zaskakuje.

IV — Dalszy ciąg pobudki

Ponownie któryś tam dzień zaczynam bardzo wcześnie i zaskoczenie. Kiedy siadam na łóżku do moich nóg zaczyna się łasić kot, choć raczej kotka. Jednak jest jakaś inna. Ma kolczyk w uchu i ładną obróżkę, kiedy chcę ją pogłaskać odsuwa się, ale za moment wraca. Właściwie nie czuję jej dotyku. Za chwilę kotka po prostu znika. Zwid? Narkotyk? Może eksperymentują? Może to efekt długiego snu? Może w czasie kiedy ciało leżało mózg produkował sobie obrazy dla rozrywki i teraz zajęty przetwarzaniem obrazów rzeczywistych nie ma czasu na senne zabawy. Kurcze a może jakieś leki mi podają na ograniczenie seksualnych działań. W wojsku jak byłem dawali bor nie, brom. Zaglądam do majtek, jednak wszystko w porządku. To ważna myśl, tyle tutaj urodziwych osób i nikt nikogo nie podszczypuje, nie zagaduje i nie rzuca ukradkowych spojrzeń. Kurde, cnota i porządek. Marzenie przeora każdego klasztoru chrześcijańskiego czy buddyjskiego. Właśnie jak to mają tu poustawiane. Wchodzę do łazienki pod prysznic, woda jest przyjemna i odświeżająca.

Wychodzę na korytarz. Pusty jak zwykle o tej godzinie. Zwiedzam pomieszczenia uważnie im się przyglądając. Warto się zadomowić, chociaż nie wiadomo jak długo będą mnie tutaj trzymać. Chodzę spokojnie, okazuje się, że nawet siłownia tutaj jest. Niewielka i oprócz urządzeń mi znanych jest kilka takich nieco dziwnych. Może odkryli jakieś mięśniowe warstwy. Oglądam i wychodzę. Nie ma żadnych zamków przepustek wszystko pootwierane. Wchodzę do jadalni. No właśnie, a kuchnia? Jak to wygląda. Jednak za stołówką absolutne zaskoczenie.

Otwieram drzwi i wchodzę do lasu. Uderza mnie aromat traw i żywicy choć po drzewach liściastych widać, że one wiedzą iż dla nich właściwą porą jest jesień. Cudna i kolorowa jak dawno temu w Polsce. Czuję jak zeschłe liścia szeleszczą przy każdym kroku. Drzewa nie są wysokie, ale niesłychanie proporcjonalne. Tulę się do jednego z nich i dzieje się coś absolutnie zaskakującego. Po policzkach spływa mi kilka łez. Wspomnienia barwnych górskich lasów porośniętych buczyną i dębami. Chyba teraz dopiero budzi się człowiek. Dlaczego wcześniej mi tego nie pokazali, nie przyprowadzili. Na niczym się nie znają. Nawet zauważam ścieżynkę przez las. Nie jest on duży jednak mądrze zaprojektowany. Ma kilka malutkich pagórków, strumyczek i czasem w liściach przemknie myszka i ptaszek przeleci. Naprawdę im się to udało.

Niespodziewanie zza jakiegoś drzewa wychodzi ta właśnie kotka. Ociera się o nie, patrzy na mnie podchodzi i ociera się o nogi. Schylam się by wziąć ją na ręce, odskakuje idzie do drzewa zza którego wyszła. Idę za nią. Ona nieśpiesznie po kociemu idzie przede mną i nie pozwala się mi zbliżyć, ale i nie oddala się nazbyt. Za jakimś krzaczkiem zauważam dziewczynę siedzącą nad strumykiem. Zatrzymuję się. Przy dziewczynie pojawia się owo okienko i kotka w nie wskakuje. Dziewczyna jakby się ocknęła i obraca się w moją stronę, zaraz też wstaje. Na twarzy pojawia się ładny uśmiech. Podchodzi do mnie, przytula się. Rozglądam się czy jakiś szpicel nas nie szpieguje, zobaczymy. Niższa jest ode mnie o głowę.

Stoimy tak chwilę. Za moment bierze mnie za rękę. Wchodzimy na ścieżynkę i po kilku chwilach dochodzimy do drzwi. Koniec lasu. Obraca się w moją stronę. Pyta czy chcę tu wejść. Odpowiadam jak najbardziej, więc otwiera drzwi, wystrój za nimi zmienia się całkowicie. Pomieszczenie rozległe, natychmiast kojarzy ze sklepem z odpowiednimi zabawkami dla dorosłych. Dziewczyna mówi, że czekała na kogoś, ale mnie się nie spodziewała. Odpowiadam, że nie kojarzę jej i nie po to tu przez las szedłem. Coś mi nie dowierza, bo w to miejsce nie ma innej drogi. Co prawda jest kilka ścieżek jednak wszystkie prowadzą do tych drzwi. Czuję się głupio bo pyta co mnie interesuje. Bez namysłu odpowiadam, że ona.

Chyba wpiszę się na kolejną kartę historii. W tak krótkim czasie to chyba też jakiś rekord. Zresztą cokolwiek będę jeszcze robił, to i tak pisał będę nową historię i jeśli są tu jakieś szkoły, to z pewnością będą o mnie tam uczyli. Może nawet jakaś zyska mój patronat.

Za moich czasów było tysiąc szkół na tysiąclecie Polski. Były szkoły pod patronatem jakiegoś planu i jakichś nazwisk i patronów nieznanych np. nieznanego żołnierza. Każde dziesięciolecie miało swych patronów i jakby nie patrząc panowała tu zasada jing-jang, od Bieruta, do papieża i każdy patron podczas danych rządów był tym najwłaściwszym, idealnym i godnym naśladowania. Co prawda Bierut w swoich czasach był różnie nazywany, z kolei papież reprezentował wszelkie możliwe cnoty, jakie młodzieży do głowy nie potrafiły przyjść. Rządzący chcieli wtłoczyć młodzieży właśnie je, sami oczywiście czasem mieli problemy np. z mówieniem prawdy.

A z dziewczyną poszło jak po maśle jeśli ktoś oglądał,,Ostatnie tango w Paryżu,, to wie o co chodzi. Nie miała żadnych zahamowań dawała wszystko i wszystko chciała otrzymać, była uczciwa w braniu i dawaniu i czułem się zobowiązany do tego samego wobec niej. Po dłuższym czasie wchodzimy do lasu, idziemy w ciszy. Kiedy jesteś poza nim, pytam dziewczynę, czy jeszcze się spotkamy. Ona pyta jak to między kochankami było za moich czasów? Tu mogłem puścić wodzę fantazji i powiedzieć cokolwiek, a jeśli pracowała w archiwum i dogrzebie do zwyczajów z moich czasów. Zawsze mogłem powiedzieć, że to jakieś przekłamania bo pamiętam. Jednak potrzebuję uczciwości, po co kombinować. Chciałem jej wytłumaczyć, jednak zdaję sobie sprawę, po co mieszać je jw głowie. Ona tego nie pojmie.

Jakieś śluby, przysięgi, a najbardziej zbędne mi samemu zdały się nauki przedmałżeńskie, udzielane przez kogoś kto sam przysięgał wstrzemięźliwość i w ogóle nie miał prawa się na tym znać. To jakby w szkole gdzie uczą mechaniki pojazdowej nauczał listonosz bez przygotowania. Tego zdrowy człowiek z dwa tysiące sześćsetnego roku nie pojmie. Dodatkowo biskupi dawali ślub trzystu kobietom z facetem nieżyjącym dwa tysiące lat i nie trzeba było tych kobiet zmuszać ni namawiać. I oni wszyscy mówili o sobie normalni i żądają by inni byli im posłuszni. Nie, dziewczyna tego nie pojmie. Nawet gdyby miała papiery filozofa. Szybciej zrozumie mając papiery psychiatry.

Chociaż podobno Sziwa miał wiele tysięcy żon i słyszałem o jakiejś indyjskiej bogini mającej pięć tysięcy kochanków, a inna miała wiele piersi by wierni mogli się do nich tulić. Lecz porzucam te rozważania, dziewczyna godzi się chętnie spotkać jeszcze w tym tygodniu. Czule całuję ją w policzek co ją całkowicie zaskakuje, aż sobie siada. Nie wiem co się dzieje, szczęściem nikogo nie ma, choć może są kamery? Dziewczyna czuje się lekko oszołomiona i jeszcze rumiana odchodzi.

Ja też idę w swoją stronę i dopiero na stołówce spotykam kilkanaście osób i kilkadziesiąt mi nieznanych stworków. Ludzi, zwierząt i roślin, a nawet jest kilka kamieni. Teraz dopiero sobie uświadamiam, że kiedy widzę jakąś osobę wychodzącą czy wracającą do okienka i wiem, że tą osobę i inne obok których pojawiają się okienka, to do okienek wchodzą inne osoby niż widziałem kilka dni wcześniej, Wychodzą i wchodzą jakie wyszły, ale jak weszła taka, to po paru godzinach mogła wyjść inna i taka sama wracała. Zastanawiające.

Nagle pośród ciżby następuje ruch i jakby panika. Do jadalni wchodzi ktoś lub coś. Jakby zakonnik jeszcze ze średniowiecza. Czuję przez skórę, to jakiś inkwizytor. Te niektóre istotki wpadły w popłoch, inne nie zareagowały. I po chwili weszła jakaś kobieta, jak na tutejsze warunki z ostrymi rysami. Przypomina mi się kotka w lesie, jakby zaprowadziła mnie do dziewczyny, a tutaj postać wcześniej się pojawia, powoduje panikę i ludzie, tak Ludzie do których szybko wróciły istotki, by się schować, ci ludzie jakby stali się prawie niezauważalnie napięci. Co to może być, co to jest i co to znaczy. W każdym razie kobieta jest spokojna i bardzo życzliwie rozmawia z innymi. Jak się okazuje po obiedzie mam spotkać się z nią i kilkoma innymi osobami.

Tak też się stało. Zanim poszedłem na spotkanie stwierdzam iż czuję jakąś antypatię do kobiety. Pierwsza osoba jakoś mnie irytująca i nie wiem czym, nic jej zarzucić nie mogę.

I plany po raz pierwszy się zmieniają. Spotkanie ma być jutro po śniadaniu, ten Polak ma dołączyć. A dziś jeszcze mam niebywałą okazję wyjścia na zewnątrz. Dzięki temu poznaję drogę do wyjścia, na pewno nie jedynego. Zapewniono mi odpowiedni strój, obowiązkowe dla mnie mocno przyciemnione gogle. Wszystko ciepłe i niesamowicie wygodne. Wychodzimy w kilka osób. Nie jest to moja obstawa tylko chętni na spacer ze mną. Jak zawsze w życiu spotyka się ludzi bliższych sobie. Mają sporo pytań do mnie o zwykłe życie w moich czasach. Wychodzimy. Jest zimno około minus jedenaście, schylam się by wziąć śnieg. Robię to gołymi rękami. Zimny jest jak kiedyś. Rozglądam się po sinym świecie lekko zachmurzonym. Tu wysoko jednak ciągłe zima mimo lata.

Ośrodek położony jest na sporym wypłaszczeniu naturalnym? Dookoła szczyty, od strony południowej poniżej nas. Wysokość na jakiej jesteśmy to ponad siedemset metrów. Strome zbocze jest tylko w jednym miejscu i tam jest stok zjazdowy i wyciąg trochę chyba staromodny. Tłumaczą znajomi jakoby wyciąg miał dwieście lat i dość sprawnie działa. Jest jeszcze nie tak staromodny, jednak do nowoczesności podobno wiele mu brak. Najstarszy wyciąg ma trzysta lat. Naprawdę jest staromodny, wszyscy potwierdzają i nieustannie jest oblegany. Każdy chce poczuć jak kiedyś jechało się orczykiem.

Naprawdę okolica piękna i surowa. Podoba mi się. Pytają mnie o dawne zimy. Odpowiadam, właściwie opowiadam. Sam też dowiaduję się iż żadnego ocieplenia klimatu nie było, natura też poradziła sobie z efektem tej jednej bombki, bo więcej nie było. No właśnie, a jaki był końcowy efekt?

Jak zwykle, tym razem bez jakiejkolwiek walki wygrali Niemcy. Putin ocalał skazany na Syberię. Dostał terytorium dwieście na dwieście kilometrów i miał sobie radzić sam. Rosja zapłaciła kontrybucje Ukrainie co wykorzystali ci co chętnie wspierali Ukrainę w dostarczaniu broni i odbudowie. Oczywiście jak zwykle Polski rząd z jakiejkolwiek strony by nie był zachowałby się tak samo. I tak się zachował. Mocniej skłócił ludzi aż do wrzenia, więc państwa silne w obawie by znowu coś się nie wydarzyło, podzielili Polskę tym razem zgodnie z wolą samych Polaków. Na lewo od Gdańska po nieco na wschód od Wrocławia powstało coś pod nazwą Strefa Wolności i Swobody. Na prawo od Wrocławia patrząc w stronę morza powstało coś co również miało swoją nazwę. Kraina Praworządności i Porządnych Ludzi. Udało się zachować Bieszczady z okoliczną krainą no i Sudety ze Śląskiem. Po kilku latach Polacy zreflektowali się. Niedługo potem papież wprowadził rewolucyjne zmiany, ale o tym w innej części Piątej lub dalszej.

V — Czas na wyjazd

Ten Polak był już wieczorem, zaprosił mnie do siebie. Chciałem wiedzieć więcej co właściwe się stało z naszą ojczyzną. Nie potrafił tak całkiem dokładnie powiedzieć, bo to go nie interesuje. A co w takim razie? Życie po prostu. To gdzie pracuje? Nigdzie bo nie musi. Czyli paniczyk. Nie pojmował tego określenia, trzeba tłumaczyć. Nie paniczyk. To nie jest społeczeństwo jakie znam z tamtych lat. Tutaj ci którzy w tym miejscu są, pracują bo lubią, coś ich w takie miejsce ciągnie. Dlatego uczą się togo interesującego. Mają możliwość dogłębnego poznania. To są ci najbardziej oddani temu właśnie. Inni robią coś co ich interesuje i co mają we krwi. Dodatkowo automatyzacja. A nagrody, kary? Ci co pracują tak aby aby, mogą sobie podróżować po ziemi gdzie chcą. Pieniędzy nie ma. Człowiek coś robi i to ma jakąś wartość i to dużą. Właściwie może za to mieć wszystko. Jeszcze czterysta lat temu drukowano coś jak pieniądze lecz za dużo tego było, później plastikowe karty. Więc było coś jak pieniądze.

Za młodu, do dwudziestego roku życia szkolenia. W takich szkołach nauczyciele potrafili wyłapać jakie dzieci mają talenty i przeważnie się nie mylili. Jeśli ktoś ma do czegoś talent to nauka idzie łatwo. Przede wszystkim innowacyjność, współpraca i pomysły. A nauczyciele wszyscy z powołania.

System nauki inny więc i szkoły inne. A polityka, religia? …!? Tacy średni mogli podróżować na księżyc. Bardzo zdolni latali po układzie słonecznym. Spytałem o geniuszy. W obrębie układu słonecznego wszędzie. Jednak niewielu to robi. Kochają robić to co robią i cieszą się, że mają takie możliwości jakich dwieście lat temu nie było. Tak więc niewiele dowiedziałem się na temat przeszłości Polski i ludzkości. Cóż trzeba się z tym przespać.

Noc była spokojna. Dobrze się tu śpi. Zaskoczyło mnie śniadanie. Znam dziewczynę oraz Polaka i tę kobietę, inni są mi obcy. Siedzę razem z Polakiem i tą kobietą, oraz jakimś czarnoskórym wiekowym jegomościem. Poprosiłem by mówił do mnie w swoim języku. Po dziesięciu minutach już dość dobrze się rozumiemy w pierwszych wymianach zdań. Ciekawy gość. Jakaś lekkość szczególna emanuje od tego człowieka. Teraz dopiero na jego tle widzę jak naprawdę coś irytuje mnie w tej kobiecie.

Najwyraźniej kieruje naszą grupą i może jeszcze czymś większym. Zauważam też jak trzy osoby podpadają mi pod wspólne z tą panią szefową denerwowanie mnie. Dziwne to. Po wspólnych pośniadaniowych pogaduchach ruszamy tam gdzie mamy iść. I tu zaskoczenie. Jednak nie znam jeszcze tak całkiem miejsca w którym żyję. Pani szefowa podchodzi do jednego z luster i okazuje się ono drzwiami dokądś.

Kilka kroków za drzwiami schody rozchodzące się w paru kierunkach i na kilku poziomach. Schodzimy trzy piętra w dól. To chyba niżej się nie da, tak to wygląda. Wchodzimy do pomieszczenia i to bardzo przytulnego i całkiem inaczej wygląda jego wystrój, od wszystkiego co do tej pory tu widziałem. Po prostu małe kino i obok salka chyba dyskusyjna, wszystko przypomina tu dwudziesty wiek. Zajmujemy miejsca w fotelach. Prowadzącym jest młody człowiek. Coś oględnie mówi, wprowadza do tematu i podkreśla jak bardzo ponadczasowe to wydarzenie, właśnie to.

Spytał czy coś bym dodał. Dodałem, że z tego co mówi mamy przed sobą wielki krok naprzód w dziedzinie historii. Coś z czym ludzie nie mieli do czynienia. Zaczyna się projekcja. Od razu wciska mnie w fotel. Fragmenty filmów, reportaży z lat 1997—2022. Zaczyna się od powodzi. Wrocław, Kłodzko i Pilce! Przecież tam byłem. Widziałem, pamiętam tę powódź. Później jakieś koncerty, fragmenty. Jest! Lady Pank i Autobiografia. Kopalnie, żniwa. Później dwie wieże i Polscy żołnierze w Afganistanie, Iraku. No tak. I papież Polak. Dochodzimy i do kwietnia 2010. Od tego czasu następuje ogromny podział społeczeństwa i o dziwo fragmenty filmów ułożone są tak, by nieco bardziej wybielić jedną ze stron. Może to tylko moje złudzenie?

Jestem tu kilka dni, z długą przerwą podczas której mnie nie było, nie istniałem. Ci dzisiejsi ludzie, dla nich to prehistoria. Dla mnie dosłownie to parędziesiąt dni wstecz. Pokazują tu moją teraźniejszość. Jak się skupię to pamiętam ostatnie kadry filmu, parę dni temu widziałem to na własne oczy. I dlatego jest tak cenne. Dla nich i dla mnie. Oni widzą na ekranie absolutnie coś innego niż ja. Ja czuję ten czas, pamiętam zapachy i odgłosy. Ten rytm życia jest mój i na całym świecie tylko ja go rozumiem, coś o tym mogę powiedzieć. Dodatkowo z każdym na tym świecie mogę się dogadać.

Tym mnie zaskoczyli. Wiem, jak wyjdę z salki wszystko z pamięci uleci. Wtedy pojmę, że to już koniec, ułuda. Ale teraz jestem tam i odczuwam to, poznaję tych wszystkich ludzi, bo ich kiedyś widziałem. Widzę tę grę i to, że nic z tego nie zostało. O co ci nasi wielcy się tak gryźli w tym sejmie. Teraz widać jacy byli puści. I po co? Tylko, tylko po to, by na jeszcze głupszych i mniej sprytnych zrobić wrażenie. By wszyscy ci porządni lecz naiwni wzięli ich na plecy i wszystko oddali co mają najcenniejszego. I po co. Dla chwili satysfakcji jakiegoś spryciarza. Dotąd nikt mi nie potrafi wytłumaczyć dlaczego to wszystko się rozleciało. Chyba dlatego, że nie można już było z tego ciągnąć zysków, oszukiwać i mamić.

Czy to jak żyją dzisiejsi ludzie jest efektem wypracowanym przez zachód czy wschód, lub środkową Europę? A Polska? Ktoś powiedział kiedyś. Polska nie ważne czy biedna czy bogata, ale ma być katolicka. I co? Nie ma jej. A świat dalej hula. Podobno bez zaborów i wojen. To dlatego nie ma mojego narodu. Nikt o nic nie musi tu walczyć, judzić, podpuszczać więc tacy jak Polacy przestają istnieć. Gdzieś się wmieszali. Na pewno sobie poradzili.

A jak poradzili sobie czekający na sąd ostateczny. Oni rozsypali się już dawno i nigdy nie powstaną. Karmiono ich, ale i tych na zachodzie taką samą papką, tylko dopasowaną do apetytów. Projekcja skończyła się. Poproszono mnie o parę słów refleksji. Nie mówiłem długo, jednak doceniłem pracę archiwistów. Na pewno wiele materiałów mają do dyspozycji z całego świata i różną tematykę. Na salce rozgorzała nawet dyskusja na temat tamtych czasów. Tłumaczyłem, naprowadzałem, wyjaśniałem niewiadome. Po wyjściu dowiaduję się jak to przez trzy dni będą badali mi mózg, informuje mnie ta sama kobieta i ciągle czuję jakąś antypatię do niej. Pytam się czy zostanę uśpiony. Oczywiście nie jest to konieczne. Lękam się czy mi jakiejś elektrody do głowy nie włożą. Odpowiada, że nie. Mogli ją włożyć przed obudzeniem mnie, albo nawet uśpić, jakiegokolwiek dnia włożyć ją i wybudzić mnie i nawet bym o tym nie wiedział. Co zrobić. To może tak zrobili, oni to lepiej ode mnie wiedzą.

Całymi dniami byłem poddawany próbom najróżniejszym i nie wiem czemu spytałem czy mają tu zwierzęta. Odpowiedziano, są tylko nie tu. Ludzie w domach mieszkają ze zwierzętami. Nawet wśród uczonych także widzę istoty ludzkie i zwierzęce, a nawet roślinne wychodzące tymi okienkami. Nic jednak nie powiedziałem, w ogóle udaję jakby nie istniały. Pewnie kamerują moją mimikę i ruchy gałek ocznych. Staram się nie zdradzić i niemal ciągle na myśl przychodzi ta kobieta. Jest miła, elokwentna, niemal przebojowa, lecz także bywa sucha, raczej oschła i niemiło konkretna. Niech sobie taka jest.

Na takich rozmyślaniach mija mi kolejny dzień, w którym nic nie odkryto. O centymetr nie posunięto się w rozpracowaniu tego fenomenu, o którym i ja sam nic nie wiem. Taki wyszedłem z lodówki i już taki jestem. Jakichś więcej zmian nie widzę. Ta jest niebywale fascynujące. Ktoś nawet wpadł na pomysł bym wysłuchiwał nagrań języków martwych i po wsłuchaniu się, jeśli głosy wypowiadały odpowiednio dużą ilość słów, dość szybko je pojmowałem. Składni czy gramatyki raczej słabo, za mała ilość danych.

Tego wieczoru po zakończeniu badań otrzymuję wiadomość. Pojawia się holograficznie. Mam się przygotować. Za dwa dni ruszam do byłej Polski. Jestem w autentycznym szoku. Co prawda widziałem ją kilkadziesiąt dni temu nie licząc przerwy, jednak to ona wszystko zmieniła.

Kiedy tylko odebrałem wiadomość przez ściany zaczynają wchodzić najróżniejsze istotki znane mi już wcześniej. Otaczają mnie, pojawia się także ów inkwizytor. Istotki robią mu miejsce, jednak wyczuwam nie szacunek do niego, tylko przestrach i nieufność. Przyglądam się mu. Zasłania twarz ramieniem. Więc nie chce się ujawnić. Kiedy wchodził miał odsłoniętą twarz, pomiędzy istotkami chadza bez zasłony, więc nie chce być rozpoznany przeze mnie. Czyżby się obawiał mnie. Nie wiem co to znaczy. Okrąża tylko łóżko. Kiedy pierwszy raz go zobaczyłem miał kaptur na głowie. To nie budziło podejrzeń, lecz to każe nań uważać. Co za zjawa. Nie wiem co tu się wyprawia, ale to nie w porządku. Jestem tak zaaferowany i nie wiem co robić aż krzyknąłem wypierdalać!!! Szok. Po prostu znikają. Słyszą mnie? Rozumieją? Może gdyby tak zagadać spokojnie? Ale czy się nie wystraszyli albo mogli się obrazić. Też bym się obraził.

Kiedy już uspokoiłem się, pomyślałem o dziewczynie z lasu. Chyba nie spotkamy się. Nie ma jej w instytucie. Zacząłem myśleć w jaki sposób się stąd wydostaniemy, ile czasu zajmie dostanie się na lotnisko. Jak długi będzie lot? Tak. Jak wygląda miejsce które opuściłem. Jakoś nie dociera do mnie ta kilkusetletnia przerwa. Jak wyglądają stawy na Pilcach, Przyłęk, Dzbanów, Janowiec. Wieża na Kłodzkiej Górze. W ogóle Kłodzko. A twierdza w Srebrnej Górze? Czy coś się zmieniło tam, albo czy pozostało coś co poznam? Jutro spytam się o piramidy. I nawet nie wiem kiedy zasypiam. Sen przychodzi równie niespodziewanie jak ten pod narkozą, jaką tyle lat temu mnie uśpili.

To co spotyka mnie w nocy jest niespodzianką wielką. Nie wiem jakim cudem znajduję się w tej salce za lasem. I to z dziewczyną tą samą. Jest nawet wspanialej jak za pierwszym razem, a rano nie wierzę, to był sen. Tak realny. Pamiętam wszystko. Jak to możliwe?

VI — Wiadomość

Śniadanie tego dnia odmienia moje spojrzenie na świat. Ogromnie dużo wyjaśnia pokazując, że ludzie i nauka są jeszcze w sporych powijakach i jak ogromna ilość spraw czeka na rozświetlenie. Czuję, że ten świat jeszcze mnie zadziwi. Jestem podekscytowany.

Tym razem śniadanie jem w towarzystwie kilku osób już mi dobrze znanych. I jednej nieznanej, znanej tylko z widzenia. Podczas posiłków chętnie prowadzimy rozmowy dzieląc się ciekawostkami i spostrzeżeniami. Jak zwykle po stołówce i innych pomieszczeniach kręcą się najróżniejsze istotki. Przy tej nieznanej mi osobie pojawia się okienko jakie już widziałem przy innych. Wychodzi z niego on sam. Po prostu czysta replika. I ma zamiar podejść do mnie. Opieram się o oparcie. Podchodzi do mnie. Rozwija przede mną kartkę na której napisane jest.,,Zachowaj spokój. Po wejściu do pokoju zajrzyj do łazienki. Masz list.,, Spojrzałem replikantowi w oczy i na oryginał, uśmiecha się i delikatnie kiwa głową. Posłaniec odchodzi do okienka by się ukryć.

Nikt przy stoliku nic nie zauważa. Do jednego ze znajomych mówię iż znam tu wszystkich, tylko z tym jednym kolegą nie rozmawiałem jeszcze. Przedstawiona nam siebie. Replikant wyszedł z okienka i z okienek osób przy stole wyszły istotki. Replikant zagadał je po swojemu i wszyscy prócz nowego towarzysza odeszli. Przysiada się do mnie. Mówi spokojnie bym przesyłki nie wynosił z łazienki i bym dokładnie przeczytał i zrozumiał bardzo dokładnie. I bym od chwili otwarcia nawet na moment jej nie odkładał. Pytam się o co chodzi. Pyta o papieża czy go pamiętam. No oczywiście. Odpowiada, że tego co mi powie nie musi mówić, ale że jest możliwość to czemu nie. Więc słucham. Poradził byśmy jednak wyszli na spacer.

Wychodzimy na mroźny ranek. Okazuje się, że nawet jakby mieli mnie badać, to spaceru na świeżym powietrzu mi nie przerwą, on za to ma dziś pracę po południu. Musiałem się we wszystkim połapać. Jego opowieść zaczęła się, właściwie to on zaczął opowieść od 2017 roku. Miała przecież swój początek dużo wcześniej. Wtedy, w tym roku 2017 jechał pociąg, któremu przydarzyła się awaria. To były dawne czasy i awaria zatrzymała setki osób w szczerym polu na niemal dobę. Dla wielu osób stał się dramat. Nie było takiej łączności jak obecnie. Dokładnie wiem o czym mówi. Jego historia nie dotyczy wszystkich podróżnych lecz tylko kilku. Księdza, chłopaka z dziewczyną, Cygana z żoną Polką oraz kobiety z synkiem jedenastoletnim. Opowiadający historię jest potomkiem owego chłopca.

Coś co zapowiadało się na ot taką sobie opowiastkę, zmienia się w historię niesamowitą i niewiarygodną. Jej częścią i to bardzo istotną jestem ja sam obecnie. Coś co nigdy nie mogło się pomieścić w mojej głowie. Jego przodkowi na imię było Grześ. Tyle setek lat mija. Ta część historii jaką opowiada zaczyna się w Polsce, lecz rozgałęzia w sposób nieopisany na wątki i epoki. Podobno ktoś ją opisał w jakiejś książce. Ludzi myśleli, że to bujda, a to się zdarzyło.

I teraz ja mam dopisać ciąg dalszy tych niewiarygodnych wydarzeń. Nie chciało się wracać do pomieszczeń. Chętnie bym się jeszcze czegoś dowiedział. Poprosił bym spytał. Nie zastanawiam się zbytnio. Co to są za istotki wychodzące z tych okienek i czy je widzi? Odpowiedź nie pasuje mi, no cóż nikt innej nie udzieli.

Te istotki to ludzkie dusze. Trudno w to uwierzyć, tak trudno. Wracamy do środka i siadamy w czymś w rodzaju rozmównicy, gdzie kilka innych osób rozmawia jeszcze od śniadania. Rozglądam się czy można mówić otwarcie. Tak. Nie ma się czego obawiać. Jedynie w moim pokoju są urządzenia robiące nieustanne pomiary i tylko w łazience ich nie ma. Siadamy. O! Czy można z nimi rozmawiać, z tymi duszami? Tak, można nawet przywoływać, ale przywoływać nie próbuj. Czasem porozmawiać mogę jednak ostrożnie. A czy mogę swoją zobaczyć. Pokazuje się okienko, a z niego wychodzi młody ja. Pytam się dlaczego dopiero teraz wychodzi, pytam nie siebie. Kolega odpowiada iż wychodzi tak samo jak inne dusze. Nie miałem wiedzy na temat duszy i nie wiedziałem, że można ją zobaczyć.

Cieszy mnie to jak moja dusza reaguje. Kręci się i tańczy, nawet robi salto, czego sam nie potrafię. Jestem w sposób trudny do opisania podekscytowany. Czuję jak robię się rumiany na twarzy. Pytam kolegi dlaczego taki młody jest. I tu zyskuję pierwszą wiedzę na temat duszy. Jej zachowanie wynika z radości, że o niej wiem. A czy mogę się z nią jakoś porozumiewać??? Jak każdy. Tylko teraz wiem, że mam duszę. No to jak? Mów do niej jak do wiedzącej o tym. Powiedziałem kilka słów powitania. Akurat chodził przy innym stoliku zadając się z inną duszą. Spojrzał na mnie i skinął głową. Usłyszał!

Ogarnia mnie radość i takie dziwne ciepło. Kolega mówi, że to jego doznanie czyli nasze, tak odpowiedział. Spytałem się duszy czy podejdzie do mnie. Słyszę głos w głowie mówiący. Nie muszę i chętnie to zrobię. W tej sekundzie jest przy nas. Pytam się go czy zawsze tak wygląda. W kilkanaście sekund zamienia się w niemowlę potem w starca, by za moment zmienić się w kundla i podsikać sąsiednie krzesło i po chwili znów być tym, który wyszedł przez okienko.

Słyszymy z tyłu głos. To jedna z koleżanek. Komentuje naszą wesołość. Kolega odpowiada. Dziewczyna przysiada się na moment. Zaczyna się krótka rozmowa, lecz ktoś ją wzywa przez głośnik na ścianie. Widzę wiele dusz tylko nie swoją. Kolega tłumaczy mi czego się spodziewać. Naprawdę dopiero teraz czeka cię solidna porcja nauki. Nie tej jak w szkole. Zaczynam się przysłuchiwać ze zdwojoną uwagą. Najważniejsza dla ciebie i każdego człowieka uwaga. Jeśli to pojmiesz to już sporo będziesz wiedział.

Podobno w dawnych czasach, nawet dawniejszych z których pochodzisz wiedzę tą zwano tajemną i wiele osób ściganych było i nienawidzonych i nawet zabijanych za wiedzę jaką posiadło. Gwarantuję, że także w naszych czasach nikt nie posłucha cię i nie da ci wiary. Nic żadnej krzywdy raczej nikt ci nie zrobi. Jeśli według niektórych nie posuniesz się za daleko. Za moment do tego przejdę. Co nieco znam pewne interesujące mnie historyczne fakty, efekt drążenia historii. W twoich czasach na terenach dawnej Polski, główną siła napędową dla ludzi tam właśnie była tak zwana religia lub wyznanie.

Twoi rodacy głosili niebywale szczytne wyznanie promujące pokój i równość wszystkich istot. Bóg główny posługiwał się całą rzeszą półbogów, ale desygnowali ich pośród ludzi, ludzie równi pośród równych. Oni posiedli najgłębszą wiedzę na temat Boga, oraz jego wymagań i potrzeb. On pełen wiary w ich oddanie pozwolił się zamknąć w pudełkach, otwieranych każdego dnia na wspólnotowych wiecach. Na nich następowało coś niebywale tajemniczego, coś nad czym nasi naukowcy łamią sobie głowy do teraz. Ów Bóg pozwalał codziennie po kawałeczku się zjadać, tylko przed zjedzeniem zmieniał swoje ciało w jakiś chleb o tajemnych właściwościach. Podobno kto z większym smakiem i oddaniem raczył się tym posiłkiem, tym więcej boskich właściwości posiadał, które znakomicie wpływały na życie.

Każdy też chciał się wpasować w ideał Boga i półbogów, którym okazało się cierpienie. Jeśli ktoś za życia poddawał się cierpieniu większemu, kiedy bardziej od siebie samego znienawidził rodziców pierwszego i drugiego, tym obfitszą nagrodę otrzymywał. To wynikało z nauki jednego z półbogów. Trudno zrozumieć to wyznanie jednak na całym świecie zrzeszało miliony ludzi. Ale najgorszym znanym nam i naszej nauce wyznań to religia polegająca na maltretowaniu ciała. Wykręcaniu go w każdą możliwą i niemożliwą stronę, a nawet stawało się na głowie i kładło na łożach z wystającymi gwoźdźmi, zakopywaniu żywcem i ćwiartowaniem zwłok na skalnych półkach by zwłoki zjadały zwierzęta.

Nie ma pewnych danych o zjadaniu zwłok przez ludzi. Dość dobrze opisany jest upadek tamtych wszystkich mitów, wyznań i religii. Pomyślałem sobie jak bardzo tym dzisiejszym ludziom ktoś nasrał do głowy. Chociaż to nie takie znowu pewne. Już z moich czasów ludzie daliby się pokroić za to, że święto trzech króli, ich wizytę w stajence jest świętem jednym ważniejszych i wzniosłych, a tak naprawdę sfałszowanym, bo nigdzie w nowym testamencie nie występuje Kasper, Melchior i Baltazar jak i nie ma wzmianki o jakichś królach.

Za moich czasów do tych opisywanych w nowym testamencie minęło dwa tysiące lat i już za mnie takie kwiatki były znane. Tutaj doszło jeszcze pięćset lat, chrześcijaństwo zastało jakoś, jak mi mówiono skasowane. Obecni naukowcy pisali teraz o nim właśnie tak.

Kogo coś z przeszłości interesuje to studiuje daną wiedzę. Jest ona przechowywana w archiwach i wykładana przez najprawdziwszych pasjonatów swej ukochanej dziedziny. Spytałem więc o piramidy. Okazuje się, że zbudowali je sami Egipcjanie. Trwało to dużo dłużej niż sądzona za naszych czasów. A wykopaliska czy są? Są zbędne, bo ilość artefaktów jest gigantyczna to nowe są zbędne. Zaciemnić mogą już zdobytą wiedzę i raczej są zbędne. No chyba jakby ktoś coś przypadkiem odkrył. Wtedy odpowiednie ekipa uczonych pojawią się i dopasują eksponaty do wiedzy i jeśli nie będą pasować do żadnej z dziedzin, teorii i epok, teoria żadna nowa nie powstanie. To taki cudowny świat. Mają niby wszystko. Technicznie i społecznie są rozwinięci.

Gdyby za moich czasów tak podchodzono du ludzi, to to co mają teraz, my mielibyśmy w dwa tysiące dwudziestym piątym, gdyby nie pojeb jeden. Tyle, że politruki w każdym państwie za ryj trzymali myślących i wrażliwych. Na zachodzie popierali narkomanię i różne dewiacje, w Polsce zaciemnienie religijne i zacietrzewienie dla inności, jakakolwiek była. Jednak z takim podejściem jakie opisał, to nie dziwi mnie wiedza ich o moich czasach. Spytałem się skąd posiadł taką wiedzę? Ze wszystkiego co jest dostępne. To chyba niewiele jest.

A ile ludzi jest na ziemi? O to dopiero pytanie. Trzeba będzie sprawdzić. A tak na oko? Kilka miliardów i z tego część na księżycu mieszka. Co za świat. Gostek opowiada takie rzeczy o duszy i widzi to, bo ja też. Trudne do uwierzenia. Trzy miliardy? Tak, tyle mieszka aktualnie. Nie no jak to? Tylko trzy, pytam sam siebie. Tak jest i tyle, trzeba to zaakceptować. Wiedzę na temat zaludnienia wziął z komputerka — zegarka na ręce. Świat jest całkowicie inny niż przypuszczali futuryści i wizjonerzy moich czasów. Tyle, że tak naprawdę widzę mikro fragmencik tego świata. Każdy robi co chce lub to co lubi. Za moich czasów to by było. Kupa leserów na garnuszku państwa by siedziała. A system szkolnictwa. Przecież tyle od niego zależy. I właśnie o to chodzi. Może wystarczy zmienić podejście i wszystko się zmienia? Te obiboki zafajdane też mają jakiś cel, choćby dogadzanie sobie, a na państwowym garnuszku to co można osiągnąć?

Co prawda setki lat temu rozdawano emerytom krocie, jednak to było coś jak rodzaj uzbrojenia przeciw opozycji. Zawsze można było powiedzieć my dajemy, jednak kiedy ich do władzy dopuścicie odbiorą wam. Tak, nie można dać ludziom karabinów by bronili jednej ze stron, ale to coś więcej. To karabiny ekonomiczne i emocjonalne. Przekupstwo ludzi. A jak tutaj jest. Niee. Trzeba tu pobyć, by lepiej zrozumieć.

Gdybym w moich czasach był takim wynalazkiem, to tłumy dziennikarzy, jakieś wywiady i mnóstwo różnych badań. A mnie co. Pobadali skąd wiem jak się uczyć języków i do niczego nie doszli. Nieco popytali o historię. Pewnie moja naoczna wersja prawdy nie pasuje do ich wydedukowanej. Jak budują swą przyszłość? I kto tu rządzi? Czy są wybory i jak wyborców się przekupuje. Jak smakuje kiełbasa wyborcza. I co moja dusza na to? Nie ma kogo pytać, trzeba obserwować, słuchać i wyciągać wnioski. Jednak koniecznie trzeba powrócić do tematu rozmowy.

Więc kolega kontynuuje od razu wyciągając najcięższe działa mówi. Ty nie masz duszy, to dusza ma ciebie. Co to znaczy, nie pojmuję? I to musisz poznać i zrozumieć. Dalej ciemna ze mnie masa. Uwierzyłem w duszę, bo ją widzę, muszę jeszcze nauczyć się ją odczuwać i wzywać oraz wydawać polecenia. Wpadłem nie pierwszy raz w czasie pobytu tutaj w zamyślenie trwające naprawdę nie wiem jak długo. Dopiero ktoś dosiadając się przywrócił mnie światu.

Ten ktoś ma sprawę do mego towarzysza rozmowy, zapowiadającej się na długą, żegnamy się, trzeba odejść. I tak dowiedziałem się sporo. Idę więc spokojnym krokiem spoglądając za okna rozmównicy i miejscami w korytarzu. Krajobraz powoli się zmienia. Pierwsza tutaj moja nadciągająca śnieżna burza. Dopiero w pokoju dociera do mnie wiadomość iż z powodu gwałtownej zamieci nasz odlot przełożony jest do chwili wypogodzenia. Po przemyśleniu tej wiadomości zamykam drzwi i wyłączam do nich dzwonek. Idę do łazienki zapoznać się z wiadomością.

Znajduję ją za muszlą. Owinięta w nieprzezroczystą folią, odpakowuję i oglądam z dwóch stron. Na jednej wiadomość.,,Po rozdarciu tej warstwy otwarciu zeszytu będzie on czytelny do czasu trzymania go w ręku. Kiedy go odłożysz po minucie zeszyt zniknie.,, Kurcze, nie ma na czym notować. Co zrobić, zabieram się za czytanie.

„Czołem. Wiesz kim jestem jednak nie masz pojęcia o naszym niegdysiejszym spotkaniu. Muszę być uczciwy wobec ciebie dlatego uprzedzam cię. To zdanie zakończone dwukropkiem jest granicą i jeśli ją przekroczysz twoje życie odmieni się, musisz zdecydować teraz, albo kończysz na dwukropku odkładasz zeszyt i żyjesz sobie dalej lub dalej czytasz podejmując się ryzyka iż życie twe z pewnością dramatycznie lecz być może nie tragicznie się odmieni tak całkowicie i nieodwracalnie jak odmieniło się to którym żyjesz, wybieraj: {czytam dalej} Najważniejszą rzeczą jaką musisz zrobić to uświadomić sobie zagrożenia czyhające na ciebie i sposób radzenia z nimi. Najpierw zajmiesz się skuteczną ochroną. Ona jest najważniejsza. Nie ważne co teraz sobie pomyślisz, ważne jest byś spróbował to zaakceptować. Ta ochrona zabezpieczy cię przed działaniem wszelkich jaszczurów astralnych jak i wcielonych w ludzkie ciała, zabezpieczy cię przed wszelkimi, istotami których serce bije lub jest martwe.

Zapamiętaj jedną sprawę istotną pozwalającą ci rozeznać się w otoczeniu ludzi. Każdy system wierzeń i każda religia i polityczny system. Jej głowa obstawia się nie armią czy policją lecz cierpiętnikami — fanatykami. Cierpiętnicy wszystko uczynią dla obrony ideałów im wszczepionych. Im wcześniej tym lepiej i najlepiej jeszcze przed narodzinami i zapłodnieniem…,,

Czytanie zajęło mi sporo czasu. Jakieś przemyślenia przewalają się przez głowę i trafia myśl o przeogromnej samotności jaka ogarnia mnie od wielu dni i zauważam ją z wolna. Treść tego pisma nakierowała moje myślenie w tym kierunku, bo to odczucie już jakiś czas spokoju nie daje. Ciągle maskując się jak słowo na końcu języka będące, a niemożliwe do wypowiedzenia, nawet dla kilku osób myślących o tym samym. Teraz słowa kończącego swą władzę człowieka, wyciągają ją na wierzch. Przerażającą samotność.

Ci tutaj to całkowicie inni ludzie. Wiedzą, niby coś wiedzą, a żadnego ciepła. Kiedyś zwykły człowiek na wsi jak zagadało się, to wykazywał jakiekolwiek zainteresowanie w porównaniu z tym co tutaj jest w ludziach. Co w nich jest właściwie. A co we mnie jest, że tak mało mną się interesują. Może to ja jestem byle jaki. Może profesor historii lub polityk wybitny, możliwy do odnalezienia w ich teraźniejszych encyklopediach. On by zaświecił i pokazał fałsz i obłudę lub mając możliwość drugiego życia, by próbował być porządnym człowiekiem lub dokończył badań, wyciągnął wnioski właściwe, zrozumiał w czym mylił się. A co z dawnymi wypowiedziami. Rzekłby jak wiele czasu miał na przemyślenia i niejeden by mu uwierzył. Co prawda jestem w jakimś tam laboratorium i prawdziwy świat może być inny. Teraz wiem, dosłownie wiem, że nic nie wiem.

I tyle samo wiedziałem jako niemowlak po narodzinach. Przecież wtedy nawet wysłowić się nie umiałem. A teraz? Czy to co mówię jakoś dociera do tych ludzi. Przecież za moich czasów znaleziony w lodzie, leżący w nim, powodował by tyle domysłów i badań. Może mówią i o mnie tam gdzieś na dole. Jedyny luksus to odczuwanie. To co czuję boli i to w tej chwili, w tym momencie mogę to opisać bo czuję to. A jak w pewnej chwili zechcą mnie zutylizować, bo jakiemuś naukowcowi moja obecność zburzy jego naukowe założenia. Latami tyrał, pisał prace i szukał wydawców, a tu zjawia się facet który wie nawet jak smakował chleb w tamtych czasach. Mogę zagrozić jego pozycji, bo zwykły nieuk ma więcej wiedzy od tylu uczonych i potrafi im powiedzieć: To nie tak!

Niespodziewanie dusza ze mnie wychodzi, na mnie uwagi nie zwracając. Staje do mnie tyłem, wtem przez ścianę przechodzi kotka. Podbiega do duszy mej i łasi się zapamiętale. A co mi tam. I co z tego, że widzę. Dobrze, że nie wydałem się z tym widzeniem, bo w pokoju bez klamek bym siedział, co mi to daje, to widzenie kiedy może mi zagrozić. Dusze łasząc się odwracają się w moją stronę i patrzą jakoś tak wymownie. Siedzą i milczą. Rozglądam się dookoła. Tu wszędzie kamery i czujniki. Ta kotka to przecież dusza tamtej dziewczyny. Zapraszałem ją do siebie, a przylazła dusza. Czy ona orientuje się. Czy inni ludzie orientują się, że mają coś takiego jak dusze i co one robią. Kotka odwraca się tyłem zadzierając ogonek, idzie w stronę ściany. Moja dusza idzie za kotką. Przed ścianą obracają swe twarze w moją stronę i wchodzą ścianę.

W głowie nagle pojawia się myśl której nie pomyślałem, dziewczyna chętnie by przyszła. No tak! Pewnie, że jest chętna i wie dokładnie jakie będą tego skutki. Tam z drugiej strony przed monitorami podniecali się będą wszyscy widząc co wyprawiamy. Podnoszę się i wsuwam stopy w tenisówki i niby tak nonszalancko wychodzę. No nieźle, na korytarzu jest więcej dusz rozmawiających z kotką i moją duszą. Widząc mnie rozpierzchają się. Podchodzę do okna. Zadymka, świata nie widać. Idę powoli za moimi przewodnikami. Czy papież na zakończenie swego rządzenia też tak samotny był. Może bał się, że wszyscy święci przeciw niemu powstaną, bo kto będzie im modlitewne hołdy zanosił. A co z milionami wiernych pokładających zaufanie w…?

Właśnie. Z całego tego listu do mnie wynikało, że wierni już od ponad wieku zanosili hołdy zwykłym pustakom nie posiadającym ciała. To wierni im to ciało budowali. Papież zdał sobie sprawę iż to co nazywa się katolicyzmem lub chrześcijaństwem, jest od dawna martwe i siły zła budowały na nim swą potęgę. Wspominał również o Islamie. Islam oraz religia Mojżeszowa faktycznie były religiami objawionymi, lecz nie chrześcijaństwo. Islam ma do czasów papieża, jedną główną cechę określającą właściwy kierunek. Jest to nie wyobrażanie sobie Boga. Wielkim błędem i obłędem jest mordowanie ludzi. Na koniec ów papież krótko wspomniał o nowej religii, której podstawy zbudowali politycy. Jest to Chryslam.

Nikt z silnie wierzących muzułmanów ni chrześcijan nie przejdzie na to nowe wyznanie, ale młodzi? Po kilku dziesięcioleciach wszystko się rozwodni i nikt już żadnych hamulców przed złem nie zbuduje w ludziach. To dlatego, że zło długo już pracowało by rozsadzić je od środka.

VII — Nowa wiedza

{Tutaj już zaczynają się dialogi. Są ponieważ coraz bardziej przypominam sobie tamten czas, swoje reakcje. Pamiętam co do mnie mówiono i jak odpowiadałem. Uznałem je za coś naturalnego.}

***


Idę korytarzem za tą parą i nie wiem kiedy kotka zmienia się w ową dziewczynę. Biorą się za ręce nie zwracając na nic uwagi. Gdyby ktoś z zewnątrz mnie obserwował, by sobie pomyślał ot, wałęsa się z nudów. A ja rzeczywiście zerkam przez okna nie przysypane śniegiem. Jesteśmy tu naprawdę odcięci od świata. Na ile starczy jedzenia? O, a w ogóle czy mięso jest wytworem sztucznym jak planowano za moich czasów. Podczas tych rozmyślań umyka mi gdzieś fakt, kiedy moi przewodnicy pozbawili się ubrań? Czyli oni dokładnie wiedzą po co tam mnie prowadzą. Przeglądam się swojej duszy i duszy dziewczyny. Jakoś pasują do siebie.

Wchodzą w ścianę. Podchodzę do drzwi naciskając przycisk dzwonka. Otwiera dziewczyna. Zauważam w jej pokoju mnóstwo ludzi i zwierzaków. Bez nas jest z piętnaście. Dziewczyna zachowuje się absolutnie swobodnie, jest zadowolona i mówi spokojnie. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że tłum ludzi i istot widoczny jest tylko dla mnie i ich, ona widzi tylko mnie. Jakoś udaje mi się zawęzić uwagę, jesteśmy już tylko my. Widzi, że jestem nieco rozkojarzony.

— Myślałam o tobie. Kto ci powiedział gdzie teraz zamieszkałam?

— Ńnie. Nie. Po prostu rozmowę słyszałem i ktoś coś o tobie wspomniał.

— No dobrze. Nie chcesz to nie mów. Jestem od wczoraj. Jakoś dotarliśmy pieszo. No i po wielu wysiłkach jesteśmy. Wiesz już cztery dni myślę ciągle o tobie. Nawet chciałam pójść do ciebie, ale te kamery i mikrofony.

Nagle wzrok mi znowu przeskoczył na szersze widzenie. To co zobaczyłem zdziwiło mnie i conieco świtać mi w głowie zaczęło. W pokoju oprócz nas wszyscy nawzajem uprawiają seks. Tylko swojej duszy nie potrafiłem w tym wszystkim odnaleźć. Po chwili stało się jasne. W pokoju prócz innych istot są tylko dwa koty, Reszta to ludzie i inne zwierzaki, no i tak nikt się nie krępuje nikogo, a nas to nawet nikt nie patrzy. Siłą woli powracam do zawężonego widzenia. Znowu jesteśmy sami.

— Ależ dziś jesteś rozproszony.

— Nie, no oczywiście jestem bardzo zadowolony z bycia tutaj i ze spotkania z tobą. Mogę jeszcze zostać?

— Co ty. Przyszedłeś dopiero i uciekać będziesz.

— To znaczy nie uciekał będę tylko czy w porę? No wiesz.

Ogólnie to w pokoju ciepło jest bardziej niż termometr wskazuje. To pewnie ta reszta podgrzewa tak atmosferę. No i po chwili uspakajam się na tyle by zobaczyć, to jej spojrzenie nie karzące mi czekać. Zbliżyłem się do jej ust. Przegradza nas jej palec.

— Wiesz, pierwszy raz w ośrodku, to w pokoju robię. — lekko zbaraniałem, bo jak wyznanie to zabrzmiało?

— No a tak normalnie to gdzie?

— Tutaj to tylko za laskiem. Każdy obiekt ma miejsce gdzie się to robi.

— Z kim popadnie?

— Jak z kim popadnie?

— No wtedy. Gdybym się nie zjawił, to następny przychodzący by cię wziął.

— Jak wziął? Tu nikt nikogo nie bierze. Czuję jak kogoś widzę i kiedy on widzi to samo w sobie, to albo od razu idziemy do lasku, czy w inne miejsce w jakimś innym ośrodku.

— A jak jeszcze komuś innemu też się spodobasz, to znaczy ten ktoś poczuje to w sobie, no a ty już z pierwszym jesteś?…

— To kiedy to nie przeszkadza pierwszemu, to czemu nie. Czasem jest tak, że ten drugi wybiera pierwszego i jeśli mi to nie przeszkadza…

— To niezłą komunę tutaj macie. A małżeństwa.

— Małżeństwa, co to?

Aż rozdziawiam usta. To niemożliwe chyba.

— No wiesz… Jak w ogóle ci na imię. Ja jestem Jakub.

— Ty jesteś Jakub. Ja. — uśmiecha się w zaskoczeniu — W ogóle masz nazwę, wiesz.

— No coś tam, jakiś numer.

— Tak. Później jak większej grupie ludzi z czymś się kojarzysz, to cię zaczynają tak nazywać.

— Średniowiecze normalnie.

— Jak?

— Z przezwisk powstawały późniejsze nazwiska.

— Jakie?

— Kowal, Kowalczyk, Kowalski.

— Naprawdę. To wielce interesujące.

— A tobie, jak na imię.

— Entaya.

— To coś znaczy?

— Nic. Tak się rodzicom podobało.

— A mówiłaś, że nie ma małżeństw. Ślub w urzędzie, wesele, noc poślubna.

— Ciekawe zwyczaje w twoich czasach były. To się z czymś łączyło? Jak byś to wytłumaczył?

O Boże. Całe godziny o tym trzeba mówić. To tak jak ja opisuję co mnie spotkało, bo gdybym to robił dokładnie, to ogrom czasu zajęłoby opisywanie samych międzyludzkich stosunków, zwyczajów i zachowań, a kronikarzem nie jestem. No cóż, postarałem jakoś przybliżyć choć trochę Entayi wygląd mojego świata, z którego pozostałem tylko ja. Nic, no zobaczymy później jak to wygląda. Kurcze, po Troi coś zostało. Co po moich czasach? Zaginione pendraiwy, płyty CD. Może by coś zostało, bez pamięci jednak.

Entaya lekko zaskoczona jest naszymi zwyczajami. To całkiem inne czasy i ludzie. Nasza rozmowa schodzi na całkiem inne tematy i nagle w głowie i sercu zagrała mi piosenka,,Lubię wracać tam…,,. Jakby nie minęło pięć wieków, ale cofnąłem się do czasów gdy byłem młodszy od Entayi. Łzy się zakręciły w oczach i poczułem się już nie tak samotny. Jakieś ciepło powstaje pomiędzy nami.

Już długo u dziewczyny jestem, kilka godzin i tyle czasu spędziliśmy na rozmowie i teraz to ciepło można powiedzieć przeszywające. Czuję jak obojgu nam jest przyjemnie, ale Entaya robi coś zaskakującego, odwraca się do mnie tyłem i chce bym ją przytulił. I w takiej pozycji w ubraniach leżymy szepcząc do siebie. Aż budzimy się rano.

Patrzę, w pomieszczeniu jest pusto. Entaya powoli wstaje, idzie do łazienki. Mi po głowie chodzą myśli gdzie podziało się całe towarzystwo. Niespodziewanie pojawia się ten inkwizytor, na łańcuchu trzyma psa. Podchodzi do mnie i pies mnie gryzie w rękę, jedno kłapniecie i czuję to. Jestem zaskoczony absolutnie, a oni odwracają się i wychodzą. Humor mi zepsuli. Kiedy dziewczyna wychodzi z łazienki żegnam się z nią nie tłumacząc co się stało. Czuje się lekko zagubiona, ale na pożegnanie tuli się do mnie. Nie wiem co powiedzieć, idiota ze mnie.

Idąc do siebie zastanawiam się gdzie jest moja dusza. Dokąd polazła. Będąc blisko pokoju zauważam tego psa. Nikogo przy nim nie ma, nawet łańcucha. Spoglądam na niego wrogo i tego się nie spodziewałem. W moją stronę z psiego pyska poszła taka wiązanka, że aż rzygać się chciało. Nie dość, że cham ugryzł mnie, to jeszcze wyzywa. Mijam podleca licząc się z tym, że może ugryźć. Głupio by to wyglądało, bo akuratnie idzie ta właśnie kobieta, której od teraz nie cierpię i nie wiem czy widzi to co ja, czy nie, a pies gdyby chciał mnie ugryźć musiałbym odskoczyć, bo teraz nie dam się zaskoczyć i gdyby kobieta jednak nie widziała, to wyglądałbym jak idiota skacząc po pustym korytarzu. W ostatnim momencie robię eksperyment i odskakuję od psa. Kobieta odzywa się.

— Widzę iż nasz gość już znakomicie u nas się czuje. To dobrze. Podobno burza jutro ma ustąpić, więc jest pan przygotowany do lotu, należy być spakowany.

— Czy Entaya może mi towarzyszyć. — co mi do głowy strzeliło, chciałem tylko odburknąć, a wdaję się w dyskusje, czy dziewczyna zechce?

— Dowiem się czy nie ma zajęć. Co prawda liczba osób z nami lecących jest ustalona.

— Nie nalegam oczywiście. — teraz jestem pewien, że to powiedziałem ponieważ chciałem się nie wychylać, ale trzeba teraz już ciągnąć co się zaczęło.

— Proszę zaczekać moment.

Wyjęła z kieszeni coś jak telefon i komputer w jednym. Mniejsze jak tablet i większe od telefonu.

— Tak. Oo, coś panu pokażę. Oto moja córeczka. Ma nie cały roczek. To nowy obywatel naszej społeczności. — zaśmiała się jak sztacheta od płotu kiedy przesuwało się kiedyś kijem po drewnianym płocie, rechot żaby przy jej śmiechu byłby cudnym koncertem, w dodatku jej sztywność jest dla mnie nie do zniesienia -By tylko szybko zasymilowało się dzieciątko ze społeczeństwem, och by stała się się ważną cegiełką, istotnym elementem tworzącym ciągle aktualne podstawy prawne dla ludzi.

Ja pierdole, co za cymbał. Nagle myśl sama podsuwająca się na myśl. To jest mi skądś znane, ta baba jest groźna, ale jak? Mam wrażenie jakbym to kiedyś słyszał, ale gdzie, kto? Kto jej pozwolił dzieci rodzić. Ale kto w ogóle miał ochotę z nią się zadawać??? Zauważam jak pomiędzy nami stoi pies tyłem do mnie i macha ogonem wpatrując się w zołzę, on na pewno by chciał.

— Och, to dzięki profesorowi Maldonsiemu maleństwa zamrożone od setek lat zyskują życie. Jakże cenię odpowiedzialne kobiety, ach ci faceci. Tylko tryskaliby marnując taki potencjał. Sam chłopcze byłeś zamrożony, ach, ach. Jesteś mym duchowym synem, niczym te plemniczki uwięzione w lodówkach, które wraz z oddanymi sprawie kobietami, poprzez in vitro przywracamy życiu. I jak teraz się czujesz, wyzwolony z lodowatych okowów, no jak?

— Jakże szczęśliwy. — jakbym nie ja wypowiadał te słowa, jakby coś mnie do tego zmusiło.

— Ach. Wiedziałam. In vitro to wolność. Namawiam kobiety by dawały wolność tym nieszczęsnym zmarzniętym istotkom. Te u facetów mają ciepło i mogą się poruszać i ci mężczyźni co jakiś czas porzucają te istotki. Pół biedy jeśli lądują w ustach dziewcząt lub na skórze. Ale na dywanie lub w odbycie. Fe. A ty młodzieńcze szanujesz to życie noszone przez siebie w jądrach. Och jak bym chciała by moja ciążą trwała jak u słonia lub jeszcze dłużej. Nosić w sobie nowe życie. Och wy mężczyźni nawet nie wiecie jakie szczęście posiedliście. Tylko czy potraficie to docenić.

— Trudno jest, dlatego zawsze staram się znaleźć im, tym plemniczkom, najwłaściwsze miejsce dalszego pobytu.

Jeśli takie dziwolągi zastąpią kobiety, co to będzie?!

— To do odlotu. Moje dziecko.

Pożegnałem się i czym prędzej wszedłem do siebie. Co za babsko. Idę pod prysznic, a tam Entaya. Zaskoczenie pełne, aż krzyknąłem.

— Lecisz ze mną do Polski!

Zamurowało mnie gdy po sekundzie znika. Orientuję się, że to jej dusza. Ach, nie potrzebnie tak ją wystraszyłem, bo może by została. Zaczynam się kąpać rozmyślając, że może to ze mną coś nie tak. Powiedziano mi jakobym miał zdolność widzenia dusz ludzkich, ale czy to są dusze? Jaką mam pewność. Nikomu innemu nie mogę się wygadać, bo nie wiem jaki wpływ na innych ma ten babol, a na pewno wiele może. Jak się z owymi duszami porozumiewać, czy pojmą o co mi chodzi. I ważniejsze, jak ja mam je zrozumieć. Jak do nich zagadać, jak zmusić do słuchania mnie i czy zechcą? Pies ugryzł mnie i nic z tego nie wynikło, czułem to i tyle i to wszystko. Poczułem, że mnie ugryzł, taka autosugestia. Nic innego nie jest z tym związane. I jeszcze ta baba. Jak dobrze było być blisko swoich drzwi, pozwoliło mi to skończyć z nią rozmawiać.

Po kąpieli kręcąc się po pomieszczeniu usłyszałem telefon, coś takiego mają. Jest cienkie i przezroczyste. Kiedy chce się skorzystać wystarczy dotknąć i wyświetla się co trzeba. Zauważam dwa nieodebrane połączenia w czasie kąpieli. To Entaya.

— Słucham, co się stało?

— Wiesz Jakub. Nie powiedziałam ci tego. Ta nasza noc była piękna. Bycie wtulonymi w siebie tak długo, tyle czasu, nigdy tego nie doświadczyłam. Tyle zrozumiałam wtedy. Jak kiedyś dawno ludzie potrafili z siebie tyla dać. Zazdroszczę ci tamtych czasów. Jaki mężczyzna teraz potrafi tyle dać kobiecie. Wiesz. Mam tyle planów, słuchasz…

— Oczywiście.

— Tyle spraw zaplanowałam i tyle do zrobienia jeszcze, ale. Ale gdyby można było, to chętnie zobaczę twoją ojczyznę.

— To nie ma problemu. Spakuj się i bądź gotowa nawet jutro. Dam sygnał i lecimy.

— Naprawdę? Zgadzasz się.

— Jasne. Co za problem.

VIII — Pantomima

Minęło z pół godziny od naszej rozmowy i ponownie jakaś informacja. Ta już na ścianie. To ta,,piękna,, pani Glend. Czyżby chciała się pochwalić kolejnymi uratowanymi plemniczkami.

— Kancelaria, pani kierownik trzeciego laboratorium,,K,,. Informujemy w tym samym momencie panią Entayę i pana Jakuba o odlocie pojutrze w godzinach pomiędzy szóstą i ósmą, zbiórka przy wyjściu F o czwartej pięćdziesiąt pięć. Proszę zabrać bagaż podręczny. Pan Jakub dziś otrzyma swój bagaż.

Lecę więc. Pobudka taka pełna z mojego zimowego snu następuje chyba właściwie teraz dopiero. Tak to czuję i jednocześnie jestem obcy im i sobie sam. Jakże trudno znosi się świadomość bycia i dalszego życia, istnienia bez jakiegokolwiek bliskiego znajomego. Bezwiednie może natknę się na jakiegoś potomka znajomych. Nawet gdyby coś słyszał o mnie w opowieści rodziców to przez tyle pokoleń opowieść mojego życia może w dzisiejszych czasach być odmieniona przez pokolenia i być równie wybujała jak opowieści biblijne.

Miałem znajomych i to dobrych. Mogli opowiadać o mnie swym dzieciom. I jak w nowym testamencie i czy będzie tyle przekłamań, dominują wybrane przez kogoś warianty historii, tak moja historia może być różna tylko, bo opisywana przez różnych znajomych. Z wrażenia wychodzę na korytarz. Chodzę bez celu, postanawiam znaleźć to wyjście F, by potem nie błądzić. Po jakimś czasie i kilku pytaniach znajduję. Wejście jest dość daleko od mojego pokoju i dzięki temu poznaję rozległość owego założenia. Dziwi mnie dlaczego na takim odludziu wybudowane zostało.

Postanawiam pójść do stołówki. Gdzieś po drodze widzę grupkę osób. Wśród nich jest Entaya. Jakoś nikt na mnie uwagi nie zwraca, wszyscy są zaaferowani słuchaniem jakiejś historii. Entaya odwrócona do mnie tyłem. Podchodzę, delikatnie chwytam ją w talii i całuję w prawy policzek. Reakcja obecnych jest dla mnie całkowitym zaskoczeniem. Przede wszystkim prawie wszystkie dziewczyny robią się czerwone i prawie każda otwiera usta, faceci zamilkli wpatrując się w nas niby zahipnotyzowani. Entaya odwraca się do mnie twarzą. Jest purpurowa z oczami szklistymi i jakimś niewypowiedzianym pytaniem. Reakcja wszystkich osób i mnie zaskakuje, ale zachowuję całkowitą przytomność. Dziewczyna z wrażenia jest niemal nieprzytomna.

— Słyszałaś o odlocie? Zaprowadzisz mnie do tego wyjścia?

Kilkanaście sekund czekam na odpowiedź, całe otoczenie jakby z wolna dochodzi do siebie. Entaya obejmuje mnie za szyję mówiąc na ucho.

— Wiem. Muszę iść do laboratorium.

Odchodzi bez słowa. Wśród nich teraz dopiero zauważam tego Polaka. Uśmiecham się do niego, podchodzę i witam biorąc nieco na bok. Wtedy dopiero wszyscy ożywają.

— Wiesz, dotąd nie znam twojego imienia i dla ciebie jestem może jakimś numerem. Mam na imię Jakub. Czemu wszyscy są tacy skołowani?

— Wiem. Deko.- przedstawia się.

— Co się stało?

— Takich rzeczy publicznie się nie robi. Tylko w miejscach wyznaczonych.

— Acha. Ale nie będziemy mieć przez to problemów?

— Myślę, że nie. Wiesz już o odlocie.

— Tak. Lecisz z nami?

Widać było na jego twarzy ślad niezdecydowania.

— Mam inne zadania. Dziwi mnie wylot z wami Entayi.

— Czemu?

— Ma sporo innych zajęć i to ważnych. Pewnie ma zastępstwo. Zauważam wasze zżycie.

— No tak. Tego nie rozumiem. Jestem jednak skamieliną. W lasku można się dobierać dowolnie od płci i wieku z każdym, by na drugi dzień lub na wieczór z taką samą ochotą być z kim innym. Nawet jak ktoś nam się spodoba i pójdzie z kim innym to nie ma zazdrości, złości czy żalu.

— A czemuż miałby być. Choć z twojego tonu wnioskuję, że kiedyś było inaczej.

— Było inaczej i wielu by pasowało. Kim jest Glend czy Glenda?

Tu Deko trochę waha się.

— Jest koordynatorką. Na razie nie chcę o tym mówić. To na razie.

Wracałem do swego lokum. Czy po wizycie w ojczyźnie wrócę tutaj? Chyba nie. Czy pozwolą mi odwiedzić rodzinną miejscowość, jak to teraz wygląda? Tutaj raczej nie wrócę. Przecież to placówka naukowa, nie dom. Nie mam domu. Ale chyba nie porzucą mnie ot tak. Choć patrząc z obecnej perspektywy to jest możliwe. Pracują ci co chcą i co jakoś się sprawdzili. Czy ja się sprawdziłem. Nie badają, nie zadają pytań. Dają żyć, a ta wizyta. Jako takiej ojczyzny, właściwie państwa nie ma. Ojczyzna zawsze istnieje. Chyba, że dziura po upadku meteorytu wymiatającego wszystko została. Zobaczymy. Muszę sobie przypomnieć futurystów, jak sobie to wszystko wyobrażali. Wiem, że mógłbym pójść do kina i zamówić jakikolwiek film i mógłby to być dokument czy reportaż lub program publicystyczny z tamtego okresu i jakiegokolwiek państwa dotyczący. Zrezygnowałem jakiś czas temu z tego, mimo propozycji.

Nie chcę się nurzać w nieistniejącym świecie. Mam szanse na absolutnie inne życie i doznania. Tak idąc w całkowitym zamyśleniu zauważam jak jestem obiektem obserwowanym przez większość kobiet. Już podchodząc do drzwi pokoju postanawiam wykąpać się i pójść do lasku. Bez Entayi.

Byłem i długo będę pamiętał. Warto było być zamrożonym kilkaset lat i obudzić się w takim świecie, gdzie nikt nie każe kobietom gotować, harować i rodzić dzieci, a facetom wmawiać, że są z lepszej spermy. Dało mi też do myślenia, co mogło spowodować takie zachowanie kobiet. Na zastanawianie się nie ma czasu. Trzeba było się solidnie wyspać bo lada chwila życie się zmieni.

Po przebudzeniu natłok myśli i wspomnienia dnia poprzedniego. Dzwonek.

— Otwórz! — mówię do automatu.

Wchodzi Entaya z dwiema koleżankami. Są rozbawione i jak to dziewczyny w takich sytuacjach śmiesznie zagadują. Podnoszę kołdrę zapraszając pod nakrycie. Dziewczyny wchodzą i łaszą się tuląc. Czuję się jak gwóźdź programu. Po chwili wszystko się uspokaja.

— Przytul nas. — ton głosu Entai był proszący jak o najbardziej wyrafinowaną pieszczotę.

Przylgnęły do mnie tak by każdym kawałkiem nagich ciał stykać się ze mną. Leżymy tak i czuję jak bardzo dziewczynom jest przyjemnie. Po chwili zauważam jak wszystkie popadają w drzemkę. Wszystkie są bardziej niż ładne i czuję, że jest im po prostu dobrze. Nawet i ja się zdrzemnąłem.

Budzę się. Entaya wpatruje się we mnie. Dziewczyny gdzieś kręcą się w pomieszczeniu. Widząc moje przebudzenie uśmiecha się.

— Dziewczyny. Zbudził się.

Podbiegły jak młode ufne sarenki do turysty spacerującego leśnymi zagajnikami. Ufne i bez lęku. Mają to czego brak mi było setki lat temu. Zastraszano młodzież na lekcjach religii co to będzie jak będą żyły z chłopcami przed ślubem i za co nie będzie rozgrzeszenia. Pozbawione są tych hamulców. Siadają obok nas i zaczynają babskie rozgawory. To chyba nigdy się nie zmieni. Po kilkunastu minutach Entaya prosi by już sobie poszły. Każda obdarowuje mnie pocałunkiem, także Entayę. Kiedy wychodzą dziewczyna wręcz wtula się we mnie jakby chciała wejść mi pod skórę.

— Jakub jak dobrze.

— Jak mi jest dobrze. Jutro odlatujemy.

— Wiem. Podczas pobytu mam stworzyć dokumentację z twoich reakcji na zdarzenia. Wiesz gdzie lecimy. Zatrzymamy się nad morzem. Kiedyś Gdańsk.

— Dziś?

— Trójmiasto. Mówili, że miałeś możliwość widzieć te trzy różne miasta.

— Tak. Za moich czasów by dostać się z Wrocławia do Sopotu czasem dużą część drogi w pociągu trzeba było przeleżeć na korytarzu, taki był tłok.

— Opowiedz coś o tym. — pierwszy raz tak normalnie po ludzku poprosiła mnie bym coś ze swego życia opowiedział, myślała, że nie chce mówić -Czy to wiąże się z czymś bolesnym dla ciebie?

— Skądże. Tylko bym chciał w pełni oddać nastrój tamtych czasów.

Całują jej policzek. Zaczynam opowiadać. Po czasie zauważam jak słucha z uwagą. Obserwuję jej oddech, uśmiech i zamyślenie, chwilami i zdziwienie. O pewnych sprawach nie mają pojęcia. Opowiadając ważyłem słowa by nie wprowadzać jakiegoś koszmarnego zamieszania. Z jednej strony widzę nieopisaną wolność i swobodę, ale nadal nie wiem na czym to wszystko się opiera. Dopóki nie będę miał szerszego widnokręgu, to każda opinia może być złudzeniem. Jednak w kilku momentach wprowadziłem się w nastrój tak silnie emocjonalny i wspominkowy aż kilka łez uroniłem. Dla Entayi było to z jakiegoś powodu mocne doświadczenie. Po zakończeniu swych wywodów mówi do mnie.

— Płacz nie jest zdrowy. Pójdź do lekarza. Przypisze ci pigułkę po której nigdy nie zapłaczesz.

Mocno mnie to zdziwiło, aż na moment brakuje mi słów.

— No wiesz? Łzy są potrzebne i w niektórych momentach konieczne.

— Nie pojmuję.

— A jak wam żyje się bez płaczu, wzruszeń. Macie jakąś kinematografie i ona właśnie opiera się na wzruszeniach. Niektóre filmy czy tematy nie zaistnieją bez łez. A utrata bliskich czy ludzka krzywda. Płacz dziecka. Najprostsza empatia. Kiedy nie pojmiesz odczuć drugiego człowieka jak go zrozumiesz?

Patrzy na mnie pytająco.

— To chyba dlatego jesteś taki wartościowy. Jesteś pod dyskretną obserwacją i sprawdza się jak wpływasz na otoczenie. Są też jakieś plany wobec ciebie, jednak to jakaś ogromna tajemnica. Nic o niej nie wiem.

— To skąd wiesz? Też zdawało mi się, że muszą mnie obserwować. Jestem reliktem niemal z epoki kamienia. A jak wpływam, coś wiesz? Może ciebie mi podesłali?

Popatrzyła ze zdziwieniem.

— Po co by to robili. Coś co dzieje się naturalnie jest prawdziwe.

— Dlatego góry i odludzie. Nawet jakbym się wydostał to dokąd mam iść, śmierć przez zamarznięcie.

— Dla nauki jesteś cenny jak nieznany szczep wirusa. To tu robisz to jak posiew i musi być jak najbardziej naturalny. Musisz mieć swobodę. Tak się stało, że spotkaliśmy się. Teraz jesteśmy razem. — uśmiecha się zalotnie -I ta różnica wieku, nie licząc tych lat w lodzie.

— I co? Sprawdzam się.

— Jesteś inny. Nawet nie wiesz jak bardzo. I twój talent do języków. Nie potrafimy tego wyjaśnić.

— Czyli ty też mnie badasz.

— Tak.

— Czyli dla ciebie jestem eksponatem i może napiszesz doktorat o mnie. Jaki temat?

— Nie ma tematu. Pisze inna osoba.

— I co, nie szkoda ci. Za kilka lat na nią spadną laury, Ona będzie wykładać o takim jednym. Za moich czasów był taki film z Luisem, nie ważne. I jak się sprawuję według obserwatorów.

— Czy to ważne. Przytul mnie.

Chwilkę pomyślałem. Co mi tam, przytulę ją bo kogo innego nie mam. Chociaż mógłbym pójść do lasku i już inaczej będzie. Jednak podoba mi się jej naturalność i niekiedy naiwność. Tulimy się i jest naprawdę miło. Prawdziwy kociak i jak się łasi.

— Komunikat w sprawie odlotu. — głośniki niosą wieści pewnie ważne, innych się nie podejmują przenieść…

Więc jednak jeden dzień przedłuży się mój pobyt. Lato a pogoda taka niesforna.

— Entaya idź do siebie.

— Co się stało?

— Połażę, Chce pomyśleć.

— O czym.

— Kilka setek lat tego nie robiłem i teraz mam natłok czekających… Czy też macie na to tabletki.

— Właściwie to nie wiem. Mi jest dobrze.

— To idź. Oczywiście nie wyganiam. O, jak chcesz zostań tutaj jak chcesz. Później się potulimy.

— Jednak pójdę, kiedy wrócisz?

— Dam znać.

Wychodzimy razem i każde w swoją stronę. Pójdę, może warto zapamiętać miejsce, może spotkam kogoś ciekawego. Po kilku minutach tak naprawdę bezcelowego kręcenia się po obiekcie zauważam grupkę osób idących gdzieś i wśród nich Entaya. Jednak już bardziej strojem nie mogła się odróżnić od reszty. Jest w dresie Polsportu i to jeszcze w kroju lat osiemdziesiątych. Widać jaką klasę w tamtych latach miały Polskie ciuchy. Skręcam w ich stronę tak, że jestem na końcu grupki. Podejdę i obejmę Entayę z tyłu i tak robię. Moje ręce trafiają w pustkę. Na szczęście nikt na mnie nie zważa. Stanąłem zamurowany. Po chwili odwracam się i widzę kotkę łaszącą mi się do nogi, w jednej chwili zmienia się w tą Entayę w dresie. Teraz dopiero pytam siebie gdzie jest moja dusza. W tym momencie Entaya cofa się i rozpływa w powietrzu. Jak szybko mogę idę do siebie. Wchodzę. Czuję się jakoś pobudzony. Obok łóżka leży jak rzucone byle jak foliowe ponczo przeciwdeszczowe, koloru musztardy i na pewno coś pod nim jest. Podchodzę by zobaczyć. Folia delikatna i nieprzezroczysta, wyciągam rękę by sprawdzić co jest pod. I kiedy mam już ją dotknąć coś pod nią ruszyło się i jakby prychnęło, nie chciało być odsłonięte i ręce, tak myślę, bardziej szczelnie okryte folią i miejsca gdzie chyba są nogi też. Jakiś człowiek? Kto to? Zaraz kamery to nagrają, już nagrywają, działać.

— Jesteś u mnie w pokoju. Rozumiesz? Wszystko jest na kamerach. Mój pokój jest filmowany non stop. Ktoś zaraz może przyjść i sprawdzić kto ty.

Pod folią ktoś, musiał być, to ktoś nie coś, bo wyraźnie odpowiedział tam gdzie jest głowa ruchem przeczącym. Nie pojmuje?

— Mam kogoś wezwać? Nigdy tego jeszcze nie robiłem, więc nie wiem jak to wygląda, czy cię wyproszą czy wyniosą. Rozumiesz co mówię?

Ktoś pokiwał przytakująco.

— I nie będzie ci wstyd? Mogą cię potraktować jak złodziejaszka. Zakrywanie się nic nie da, rozumiesz. Choćby na korytarzu, albo zaraz za drzwiami byłeś odsłonięty. Nikt w czymś takim tutaj nie chodzi.

I teraz zdałem sobie sprawę, że nie o to chodzi, bo to materiał i ponczo z moich czasów.

— Ej. Ktoś ty? Znasz mnie. — potaknięcie głową było aż nadto wyraźne -A ja. Czy cię znam.

Tym razem potwierdzenie jest jeszcze wyraźniejsze. Co tu robić. Nie chcę być chamski, ale któż to być może. Siadam na łóżku by się przyjrzeć. Na pewno kamery widzą wszystko, tylko czemu nikt nie reaguje. A Entaya, jaką rolę tu ma w tym wszystkim. I ni stąd ni zowąd przy nodze staje mi kotka chętnie łasząc się. Po chwili Podchodzi do poncza. Noskiem podnosi kawałek i wchodzi pod nie. Patrzę co to będzie. I po kilkunastu sekundach wysuwa się nosek koci zmieniający się w Entayę stojącą przede mną. Coś tu nie gra. Dziewczyna patrzy na mnie jakby szukając w mym spojrzeniu zrozumienia.

Jakoś nie potrafię zrozumieć. Pochyla się lekko odsuwając ponczo, tak by tylko odsłonić głowę. To moja dusza. Co ona. Natłok myśli staje się tak wielki, że nawet nie próbuję nic powiedzieć. Entaya zdejmuje ponczo i układa się tak by przytulić moją duszę. Gładzi ją po głowie i coś szepcze bezgłośnie. Po jakiejś minucie moja dusza siada na podłodze, ale nie patrzy mi w oczy, jest taka chyba zawstydzona. Wyciąga do mnie rękę podwijając rękaw koszuli. Na ręce ślad pogryzienia. To w to ramię użarł mnie ten kundel od Glen. Mnie nic nie dolega, ale, nie. Moja dusza cierpi, widzę to wyraźnie.

— Czemu nie pokazałeś się od tamtego czasu. Czemu nic nie powiedziałeś. Jej. Pokaż. — paskudnie wygląda, jakieś zakażenie czy co -Jakbyś wcześniej dał znać. Nie możesz powiedzieć.

Wtem w głowie odzywa się głos.

— Nidy ze mną nie rozmawiasz, słowa nie wypowiadasz. Już tyle lat. Więc jestem cicho.

— Co!? Czyżbym słyszał twój głos w mojej głowie. — odpowiedzi nie ma i być nie mogło bo powiedziałem to tak jakbym sam siebie oskarżał o szaleństwo -Nie, to znaczy tak, mów. Jestem zaskoczony. Widzę, że potrzebna ci pomoc tylko jaka? No odezwij się. — co ja robię, może to efekty dekompresji czy jak to się nazywa, sen na jawie, już nie wiem, psychika siada -Kim jesteś, zwidem jakimś czy duszą?

Wystraszyłem się teraz na dobre. Jakiś list od papieża i ten co mi go podrzucił. Ani jego, ani listu. To zwidy jakieś. Nikt mi tego sensownie nie wytłumaczy. Czy można swoją własną duszę zobaczyć i czy coś takiego jak dusza istnieje. W religii coś księża wspominali o duszy. Religii nie ma i ludzie sobie radzą lepiej. Może jestem jeszcze w lodówce i to taki sen jakiś, no miewałem takie sny. Były bardziej realne od rzeczywistości i kiedy się budziłem byłem pewien… Czego? No tego, że to było. Może to już jakiś kres możliwości zamrażania i to koniec… Boże pomóż. Nie no, co ja robię czy to już szaleństwo. Zauważam jak tego czegoś nie ma, zniknęło. Poszło sobie i nie ma, ale jakiś smutek pozostał, współczucie jakieś. Ten jego smutny wzrok, zrezygnowany i proszący. Wiem,,Korkociąg,,. Tak oglądałem dawno temu taki film Koterski? Piwowarski? Nie wiem, ale film zrobił masakryczne na mnie wrażenie i powinni byli go puszczać każdemu młodemu człowiekowi, powinni go dołączać do jego pierwszego piwa czy flaszki i ja mam to samo. A jaki był koniec. AGONIA!!! Czy to już, ale ja myślę logicznie. A alkoholicy na filmie. Też logicznie mówili, opowiadali co widzą i czują czego się boją, żaden nie bał się śmierci.

— Witam. Czy mógłby pan przyjść do laboratorium. — aż się wystraszyłem.

To głos z głośnika. Wyskakuję z pokoju jak się da szybko i maszeruje raźnie tam gdzie wzywają. Co, po co? Drogę znam, co teraz będzie badane, może film jakiś pokażą.

Doszedłem szybko i cały roztrzęsiony. Już wewnątrz witają mnie jak zwykle. Ekipa tutaj pracująca i zajmująca się mną to czterech mężczyzn po czterdziestce, trzy nieco młodsze kobiety, teraz jeszcze doszli dwaj młodsi naukowcy, w kitlach białych na dresy założone.

— Oczywiście my się znamy, a to nasi analitycy. W twoim pokoju prócz łazienki jest podgląd, masz tego świadomość?

— Zacząłem się domyślać. W moich czasach było podobnie. Mówiło się na tych podglądających,,Wielki brat,, i była to realizacja i udoskonalenie wszelkich marzeń Stalina i Hitlera. Podglądano kogo się dało…

Jeden z tych młodszych mi nieznanych analityków wszedł mi w słowo.

— Nie nie. Tu oczywiście chodzi o obserwację ciebie jako obiektu, kogoś niezwykle wartościowego. Chcemy wiedzieć o tobie jak najwięcej. I nie chodzi tylko o samopoczucie ciała, ale działanie psychiki. Naprawdę jesteś nieprawdopodobnie cenny dla nauki jako całości. Tu obecne nasza dwójka i jeszcze dwie osoby nieobecne, tworzymy zespół monitorujący stale twoje zachowanie. Je nazywam się Art to jest Xsen i jeszcze Moks i koleżanka Matrela. Konsultujemy się z profesorem Rollem i panią Azdreiwt. Zauważamy od jakiegoś czasu, a dzisiaj było to bardzo mocno widoczne, twoje dziwne zachowania. Podejdźmy do naszego pomieszczenia do monitorów.

Już nie jestem taki roztelepany i przeczuwam o co chodzi. Pokazują mi fotel gdzie mam się rozsiąść by dobrze widzieć monitor. Puszczają kilka filmików z różnych sytuacji, ostatni jest dzisiejszy. Na tych pierwszych wyglądałem chwilami naprawdę dość dziwnie, ale teraz nie potrafiłem od dobrej chwili powstrzymać się od śmiechu. Rechoczę jak ogłupiały.

Kiedy byłem w pokoju i widziałem dusze do których się jakoś odzywałem i one jakoś na mnie reagowały, to wyglądało naturalnie. lecz kiedy na ekranie jestem tylko ja sam, wygląda to jak spektakl jednego aktora i to jeszcze nieporadnego. Gestykulacje, łapanie się za głowę wykonywane rękami gesty rozpaczy, nie wiedziałem jak naturalnie reaguję na wydarzenia, które teraz bawią mnie i jednocześnie uspokajają. Jeszcze jako tako, kiedy podszedłem i wpatrywałem się w ponczo. Od pewnej chwili to wygląda jak pijak wpatrujący się białe myszki, które tylko on widzi. Kiedy na miejscu pojawia się dusza Entayi to już wygląda jak mistrzowska pantomima. Moja gestykulacja i mimika są tak wyraziste i szczere jakbym naprawdę mówił do kogoś tam będącego, a byłem przy tym tak poważny skupiony i pełen emocji, że sam z siebie rechotałem.

Naprawdę ktoś kto nie wie o co chodzi może zawezwać w sprawie psychiatrę i się go poradzić. Wiem, nie mam się co martwić. Wcisnąłem im bajeczkę o budzących się wspomnieniach, duchach przeszłości o przyjaciołach za którymi tęsknie i rozmawiam z cieniami przeszłości. Poradzono mi bym poprosił o pigułkę jeśli wspomnienia staną się zbyt natarczywe. Odpowiedziałem, że nie chce uśmiercać wspomnień, bo tylko one zostały ze mną z tamtych dni. Wszyscy okazali zrozumienie i szczęściem nie nagrywano dźwięku. A nawet gdyby. Moje monologi byłyby prawdziwie frapujące. A niech tam, mogą sobie nagrywać co chcą. Uczeni ucieszyli się dowiadując się o powodzie mego bardzo dziwnego momentami zachowania, bo ja też zdziwiłbym się mocno widząc jakiegoś znajomego grającego takie role.

Dzień przed wylotem melduję się w laboratorium gdzie pod czymś co nazwałbym moskitierą nasycany jestem tym wszystkim czego mogłem nie mieć w organizmie, czyli powietrze z bakteriami i wszelkimi drobnoustrojami obecnymi w powietrzu ojczyzny, które mogły osłabnąć we mnie poprzez sen i być częściowo osłabione przez aurę miejsca. Te zabiegi zajęły niemal dobę. Okazało się, że nie mam z tym problemów, naszprycowano mnie różnymi witaminami i solami. Zapewniono iż w czasie lotu będę w kabinie która przygotuje mnie do swobodnego funkcjonowania w tamtym rejonie, czyli coś jak dekompresja w nurkowaniu tylko szybko. Psychicznie z nowym światem sam będę musiał sobie poradzić. Nie chciałem by mnie jakoś do tego przygotowywano.

IX — Westerplatte

Nadszedł ten dzień kiedy żegnam się z mieszkańcami owej dziwnie praktycznej budowli. Okazało się, że nie znają, nie kultywują momentów rozstań. Ot, podają dłoń czy mówią kilka słów. Mnie jednocześnie żegna niemal cały personel, nawet kucharze. I nie wiem czy wylegli by rozstać się z żywą skamieniałością, czy dla mnie. Byłem zadowolony, ponieważ wygląda to na szczere pożegnanie. Idziemy w dwadzieścia osób wypłaszczeniem terenu i za chwilę teren stromo opada. W dół prowadzi droga, zima czy lato zaśnieżona tyle tylko, latem mniej jest śniegu. Lądowisko jest dwieście metrów poniżej, przedstawia sobą obraz dla mnie nie do uwierzenia.

Kilka malutkich chyba warsztatów, bo na hangary nie wyglądają. Na powierzchni może czterech boisk piłkarskich stoją pojazdy latające, nie będące samolotami. Ktoś kto czegoś innego jak samolot nie widział nie uwierzy, że to lata. Nie ma to skrzydeł, długie jest na ponad siedemdziesiąt metrów, szerokie na ponad dziesięć. Opisuję jak to widzę z drogi, powoli zbliżamy się. Takie pojazdy na lądowisku są trzy, nasz jest odśnieżony. Im bliżej jesteśmy tym bardzie pojazd przypomina mi coś co narysowano na podstawie biblijnych opisów, ale jeszcze inne, sporo w tym szkła czy czegoś przezroczystego.

Z kadłuba wystają silniki, po cztery z każdego boku, są umieszczone od boków kabiny pilotów i co ileś tam metrów aż do końca kadłuba, trzy z tyłu w górnej części, dwa na poziomie podłogi. Z przodu na dachu kabiny pilotów jeden. Dwa z przodu, po pięć niedużych na dachu i pod podłogą części pasażerskiej. Na jakiej zasadzie to lata? Później powiedziano mi na jakiej zasadzie szybuje się w przestworzach. Tak najprościej. Wyobraźmy sobie podwodną łódź bez śruby tylko z tyłu, z tak ułożonymi,,śrubami,,. Powodują one po włączeniu odsunięcie czy odepchnięcie wody od kadłuba na odległość ponad sześćdziesiąt metrów po bokach łodzi, trzydziestu metrów pod i nad łodzią i około trzydziestu metrów z przodu. Tak właśnie dzieje się z powietrzem i obiekt latający porusza się niemal w próżni, w takim bąblu i pozostaje tylko grawitacja. Z alaski do europy dzięki takiemu wynalazkowi lot zajął nam dwadzieścia minut, widać naprawdę przyłożyli się do pracy.

Pasażerów na pokładzie w tym modelu jest nas ponad dwudziestu, jest sporo wolnych miejsc, członków załogi trzech pilotów. Nie ma stiuardes. Lot jest zbyt krótki. Start pionowy do wysokości dwustu metrów i później lotem skośnym do wysokości dziesięć do piętnastu tysięcy metrów. Szybkość maksymalną uzyskuje się po po trzydziestu sekundach, z poziomu tych stu metrów. Co wiąże się ze sporymi przeciążeniami, ktoś kto dłużej jak miesiąc nie latał, przed odlotem jest skanowany na obecność niedomagań związanych z przeciążeniami. Lecą tacy ludzie innymi powietrznymi statkami sporo wolniejszymi, ale szybszymi od znanych z naszych czasów. Jest też żegluga oceaniczna raz na miesiąc na każdy z kontynentów.

Lot szybki nieprawdopodobnie, bez turbulencji i perturbacji, szybki i cichy tak niespodzianie dla mnie iż dopiero nad Francji zorientowałem się gdzie jesteśmy i poprosiłem o obniżenie lotu i zwolnienie. Tak, że reszta lotu trwała dwa razy dłużej niż lot przez ocean. Jakiś kilometr nad ziemią lecieć możemy, to nisko, bardzo nisko dla zwykłych lotów kontynentalnych. Pod nami dość spory ruch latających jednostek. Okazuje się te latające nad miastami kierowane są nie autopilotem, a centralnym pilotem nad danym miastem. Wpisuje się koordynaty i komputer bezbłędnie określa trasę, szybkość i wysokość. Nawet jak pół kilometra leci się do sklepu.

Na granicach miasta, jeśli ktoś chce lecieć do innego, leci się najkrótszą drogą chyba, że według życzenia wzdłuż dawnych autostrad, dróg szybkiego ruchu, dróg gminnych z ich prawej strony i powrót z lewej. Można lecieć do wysokości czterdziestu metrów nad ziemią i nieco wyżej. Nad miastami od trzystu do pięćset, tylko do sklepu, lekarza itp. powoli między blokami, z miasta do miasta oddalonego o przynajmniej trzydzieści kilometrów sześćset metrów. Transportowce osiemset metrów do kilometra, my lecimy na wysokości kilometr sto metrów. Poinformowany jest o tym komputer kierujący ruchem na danym terytorium itd. Czyli nie ma lotów takich jakich się chce, chyba, że komputer się zgodzi i to eliminuje wszelkie kolizje i daje jednocześnie dużą dowolność. Obecny jest ruch kołowy, widzę to z wysokość, to mikronowa wielkość porównując do dawnych czasów.

Lecimy sobie tak i zauważam jak niewiele jest zamieszkałych małych wiosek, nie przypominają tych z dawnych czasów. Zresztą lecimy wzdłuż wybrzeża, to ciekawe doświadczenie. Mimo lato plaże nie są zapełnione nawet w jednej trzeciej dawnych lat, a pogoda piękna.

Wreszcie jesteśmy. Niewiarygodne, ale dawne byłe zabudowania dworca w Gdańsku są lądowiskiem zajmującym dość sporo miejsca. Takich sporych lądowisk w mieście jest kilka i kilkanaście malutkich. Wiele zabytków Gdańska jest widoczne i pobliska zabudowa, także znana mi i tu bym się nie zgubił, reszta zmieniła charakter. Inny świat i nie ma się co dziwić. Lądujemy na terenie dworca PKS. Piszę tak ponieważ kilka miesięcy temu jechałem z niego do Elbląga. Tu mogę spokojnie nie wierzyć w tak gigantyczny postęp. Jednak to kilkaset lat i tu dostaję zakrętu w głowie.

To nie Alaska nigdy mi nieznana, tamto brałem za normę, nawet gdyby na szczycie góry na jakiej mieszkałem stał wigwam, obok drapacz chmur, normalne. Tak było i tyle. Tu prócz kilku zabytków wszystko inne. Tu wszystko jest inne. A jak będzie kiedy wysiądę? Przeskok ciśnienia, temperatura? Przy wysiadaniu uderza upał, a mi nic, tyle że gorąco. Jedna ze znajomych przed odlotem powiedziała bym żadnych sensacji przy wysiadaniu w innym miejscu i tak wielkiej różnicy jakości powietrza i ciśnień się nie obawiał. Korba w głowie tylko, bo wrażenie niedawnego pobytu i obecnej zmiany powoduje zastępowanie myślowe, starego nowym. To jak wyjechać z Ząbkowic na wakacje i powrócić do miasta gdzie jest krzywa wieża, kościół św Anny, dwór Kaufunga i zamek, reszta miasta jest kompletnie czymś nieznanym. Nie chce się wtedy wierzyć własnym oczom.

Jeszcze przed wyjściem dostrzegam psiura co ugryzł mnie i duszę. Przechodząc obok uniósł wargi pokazując zębiska, Glendy nie ma. Wciągam powietrze. Jakie szczęście, że nie ma we mnie śladu patryjotycznego patosu każącego chociaż myśleć, układać podniosłe sentencje dotyczące sytuacji i miejsca.

Na zewnątrz poza lądowiskiem już w mieście zaskakuje mnie różnorodność rasowa, chociaż to mylna nazwa. To co za moich czasów nazywano rasami, tutaj uległo emulgacji chyba całkowitej. Z pewnością nie ma rasy białej, już nie mówiąc o słowianach, ale nie ma rasy czarnej, germańskiej i innych. Nie ma czystej rasy. Zdarzają się absolutnie czarnoskórzy jak papa, jednak z blond włosami z pewnością nie farbowanymi, prostymi oraz zielonymi oczami. Szukałem jakichkolwiek podobieństw mogących określić jak najbardziej czystą rasę, do jakiejkolwiek i zauważam najbardziej podobnych do siebie w dawnych czasach, kilku chińczyków z pewnością nie pochodzących z chin. Natura jakoś chyba najtrudniej miała z pomieszaniem murzyna, germańca i słowianina z rysami żółtymi. W pewnej chwili zdaję sobie sprawę, że to ja tutaj jestem inny. Tutaj jestem chyba najczystszy rasowo.

Noc spędzamy w hoteliku. Tam dopiero uświadamiam sobie jak dużo znaczę dla współczesnej nauki. Co prawda w świecie ludzie wiedzą, że znaleziono hibernatusa i jest on na Alasce nie tutaj właśnie. Niektórzy z przechodniów mi się przyglądali, ale chyba to była autosugestia. Sam sobie wkroiłem nadwrażliwość. Entaya próbuje mnie uspokoić i częściowo przemawia mi do rozsądku, no i znowu widzę jej dusze, moja gdzieś się zapodziała.

Nad ranem nachodzi mnie natrętna myśl. Westerplatte. Zobaczyć jak dziś wygląda. Zmiany jakie zaszły. Miejsce to ważne dla każdego Polaka. Kiedy Entaya jest całkiem obudzona, mówię/.

— Chcę dziś odwiedzić Westerplatte.

Leży chwilę i odpowiada.

— Co to?

No tak. Dla tych ludzi to ekstremalna nazwa, jak dla nas Snefels. To było dawno i nikogo to nie interesuje. Popytać trzeba będzie o muzea, kulturę i to jak żyją ludzie na prowincji.

— Tam zaczęła się jakaś wojna. Znalazłam w kalendarium. Możemy tam podejść.

I tak się stało. Po śniadaniu ogłoszono czas wolny do kolacji. Nie dla mnie, dla mnie cały dzień laboratorium. Tam nowy personel i spore zainteresowanie mną. Tym razem zdawały się te badania dogłębne i mogłem zaobserwować kolejne dusze i nie tylko. I nikt dokładnie nie potrafi określić czym jest Westerplatte. Cóż. Może szczęśliwi ludzie tu żyją. Tu też, już po kolacji w laboratorium poszedłem na miasto i zobaczyłem osobę z którą szła jej dusza w rozchełstanej koszuli flanelowej, podziurawionej, zakrwawionej z przodu twarz posiniaczona. Wystawał jej odłamek nie, kawałek bagnetu spod obojczyka, widok straszny. Człowiek idzie spokojnie w zamyśleniu, ani śladu cierpienia czy zagubienia.

Przychodzi mi na myśl moje dusza, pojawia się, skąd nie wiem. Nie wyszła przez okienko więc gdzieś była? Szwenda się. Ja nic o świecie dusz nie wiem, nic w ogóle nie wiem i nawet nie wiem nic o tym miejscu w którym byłem kilkakrotnie i jest mi obce całkowicie, co znaczy te kilka zabytków, gdzie te czasy, tamte. Solidarność, Okrągły Stół, te wszystkie zawieruchy z podziałem narodu. Wreszcie ktoś to ukrócił i cały świat zmienił się. Sprowadzić tu teraz kilku polityków z PIS i PO, umieliby wprowadzić nienawiść na nowo i komu by to pasowało, kto na tym wygrałby. Zasłaniali się bożkami, no a gdzie był Bóg ten prawdziwy!? Jak było naprawdę? Jak naprawdę jest?

Niby jestem cenny i wartościowy dla nauki, a i tak zagubiony. Ci ludzie teraz na ulicach też czują się zagubieni. Bo ja jestem zagubiony i o tym wiem, co oni wiedzą? Czy to ważne? Setki lat temu też niektórzy byli pewni i wiedzieli, i co? Gdzie ich pewność teraz, gdzie oni są ślepcy. Jebani zakłamani ślepcy. Staję nagle i szczęka mi opada. Moja dusza stoi przede mną wyglądając upiornie. Ma rogi proste, ale prążkowane jak antylopa, oczy zamglone nieprzytomne i nie wiadomo gdzie patrzące i jęzor wywalony jak u zarżniętej kozy. Nad rogami jakieś przedziwne dwa miecze ze sobą skrzyżowane oraz kilka innych wbitych w serce. Podchodzę do niej, ona wyjmuje serce trzyma je w dłoni i pokazuje mi jeszcze kilka wbitych w nie sztyletów i zauważam teraz jak cała jest, dusza, obezwładniona narzuconą na nią siecią i pokazuje mi ją. Sieć czarna jak sadza lecz kiedy dusza ją nieco podnosi, od jej strony sieć jest wytworzona ze złota. Jaka różnica patrzeć na duszę z zewnątrz i z wnętrza sieci. Rozglądam się przerażony, tylko żeby teraz mnie sfilmowali, to w żadną już bajkę nie uwierzą. Widzę coś nigdy nie widzianego w żadnym horrorze, nawet takim najbardziej chorym. Zerkam jeszcze w dół chcąc sprawdzić czy dusza ma kopyta. Zauważam, że nie i znika.

***

— Cheej! — Entaya, o jak dobrze. Dobrze jest już ciemno

— Gdzie byłeś?

— Spaceruje drogami jakich kilka miesięcy temu nie było. Nikomu nawet się nie śniły. Kilkaset lat temu zginął w tym mieście prezydent Gdańska. Coś wiesz o tym. Może twoja przypominajka wie. Nie sprawdzaj, nie ważne. — zdaję sobie sprawę iż trochę dziewczęcej ciekawości może zmienić jej życie w niewłaściwym kierunku.

Podchodzi, tulę ją mocno jak tylko potrafię czując jak dobrze byłoby być jednym w tej dwoistości. Lubi to i chyba nawet uwielbia. Taka prosta sprawa, robię to z serca i ona to czuje, mimo że chyba nic na temat takich doznań…, choć kto wie. Jest kobietą i uczyć jej tego nie trzeba chyba, że oduczyć, w to wiele sił musiano by włożyć i coś mi się wydaje włożono je. Około dwa tysiące lat tresowano ludzkość, starczyło kilka setek gdy oprawca znika i jest całkiem inaczej. Bóg do istnienia nie potrzebuje podlizujących mu się Polaków, jak widać może istnieć bez nich. Nadal ptaki ćwierkają i morze szumi i czy wiedzą coś o zmianach na ziemi, tam w gwiazdach. Teraz się łasi i takie to miłe, czy któregoś dnia nie powie o innym przytulniejszym facecie, co będzie umiał dodatkowo mruczeć?

Pół nocy zastanawiam się co widziałem i co moja dusza być może chciała mi pokazać? Czy coś mam zrozumieć. Rano lekko nie wyspany wyciągam się na łóżku, jest już ciepły napój nie będący kawą, coś mile ziołowego.

— Słuchaj, czy w takim hotelu możemy kochać się w pokoju? Bo nie wiem.

— Jak nie ma specjalnych ku temu pomieszczeń to można, nawet na świeżym powietrzu, trzeba wiedzieć gdzie.

— I gdzie?

— Pokażę ci jak wyjdziemy.

— Zaprowadź mnie na Westerplatte.

— Dokładnie patrzyłam gdzie to. Spacerem nieco nam to zajmie, tam też można się kochać.

Aż drgnąłem. A skąd miałem w młodości wiedzieć czy w jakimś lasku nie było dawnej osady czy cmentarza. Oni też tego nie muszą wiedzieć.

Idziemy ponad dwadzieścia minut. Zaczynają się jakieś chaszcze w których jest wiele dróżek, krzyżują się wąskie z szerszymi. Stajemy przed niewielkim wzniesieniem terenu.

— To tu. Na tym sporym kawałku można dokazywać. Gdzie byś chciał? Upalny dzień się szykuje.

Po jej słowach jakichś zawrotów głowy dostaję. Przecież tu stał pomnik. Nie, to coś nieprawdopodobnego. Oddycham głęboko. Morze odsunęło się dość znacznie. Nie mogę pojąć zmian jakie nastąpiły. Nie, tam na Alasce wszystko zdawało się takie normalne i bliskie, naukowcy wzbudzali we mnie uśmiech politowania, jednak teraz dopiero widzę ogrom zmian. Tego świata nie mogłoby być kultywując ten jaki pamiętam. Wszystko mi znane uległo rozsypce. Ten świat funkcjonuje na innych zasadach i mimo talentu językowego nie pojmuję zmian świadomościowych w ludziach. Przecież był jeszcze czas kiedy pomnik stał. Mógł być poukruszany, teren mógł zarastać, ale w ludziach ich pamięć nie zarasta. Kilka setek lat to ile pokoleń? Ilu było po drodze dziadków kultywujących rodzinne wspomnienia wojen, powstań. To nie ludzie zapomnieli, a aparat państwowy, ale co z nim się stało. Historycy, nauczyciele, księżą, uniwersytety, muzea, tradycja, ludzka pamięć. Co się stało? Co prawda ludzie żyją jak chciała większość setki lat temu, czyżby ówczesny styl życia i przywiązanie do tradycji były tak potwornym hamulcem.

— Entaya. Idź sobie połaź. Ja muszę się przejść.

— To co, nie chcesz.

— Nastrój. Powiem ci w wolnej chwili. Pospaceruj sobie. Znam to miejsce, znałem kiedy dbano o nie.

— Włączmy namierzania bo się nie znajdziemy.

— Bądź gdzieś nad morzem.

Dróżek ni alejek czy pozostałości ruin. Szukając jakichś najmniejszych pamiątek, wpadam w najdziwniejszy nastrój od przebudzenia. Boże pomóż bo nie wiem o co tu chodzi. Ale nawet Bóg milczy. Może godzi się na brak wyznawców, przecież świat istnieje. Nagle!

Trwa to kilka sekund. Tu jestem w środku natarcia po stronie atakujących. Widzę i słyszę, wszystko dokładnie i wyraziście w takich króciutkich jak filmowe ujęciach, czasem oczami żołnierza chwilami widzę siebie i otoczenie i przeskok. Sprawdzam nieżywych, przeskok, czasy powojenne. Nadal wojna tylko inna. Jestem okrutny i bezwzględny jednocześnie dumny z wykonywanej misji, tylko nie wiem jaka to misja. Pewność życia w NRD, ucieczka na zachód, olbrzymia zmiana jakościowa w życiu. Rok sześćdziesiąty czwarty, skądś bierze się ta pewność, śmierć w spokoju pośród rodziny. Ponownie jestem, gorący dzień, ruszam w kszaczory tam widzę jakieś resztki, kawałek muru wystający z ziemi, przechodząc cały teren nie znajduję już nic ani też wizji. Co to było? Idę w stronę morza przechodząc obok wzniesienia wchodzę, tu też prócz roślinności zero śladu, nawet Schliemann resztek żadnych nie odkopie, bo tu nic nie zostało zasypane. Zniknęło, ludzkie zapomnienie tak działa, teren wygląda jak dzieło natury.

X — Nowa edukacja

Dwa pełne dni to badania dosłownie wszystkiego, a mi z głowy nie chce uciec wspomnienie wizji. Nawet Entaya nie zaprząta mych myśli i wreszcie po badaniach czas wolny. W pokoju zapragnąłem zobaczyć swoją duszę. Udało się, lecz jej obraz był przerażający. W niemieckim hełmie w kolczudze, bez stopy, w dłoni jednej trzyma pęczek głów w drugiej włócznię z nadzianym na nią dzieciątkiem. Pokazała się tylko na moment w takiej postaci, wiem nie było to przywidzenie. Entaya w ogóle nie rozumie co się dzieje.

— Taki piękny dzień, pójdziemy na spacer?

— Sama idź. — odpowiadam jak najdelikatniej.

— Nie rozumiem. Wszelkie wyniki są prawidłowe łącznie z testami psychologicznymi. Nie pojmuję.

— Często ci się to zdarza?

— Co???

— Że czegoś nie pojmujesz.

— Kiedyś jako dziecku… Teraz wcale.

— A kiedyś, jako dziewczynka, czego nie pojmowałaś.

— Nie pamiętam za bardzo. Dawno to było.

— Ja ze swoim naturalnym wiekiem bez lodówki mogę powiedzieć o czymś co było dawno. Ile masz lat.

— Siedemnaście.

— Zaskakująco niewiele. To czym się zajmujesz.

— Potrafię niemal bezbłędnie ocenić jak dany człowiek zachowa się w konkretnej sytuacji. Nawet nie umiejące jeszcze chodzić dziecko.

— Czyli zostałaś mi podstawiona by mnie obserwować i donosić przełożonym.

— Nie.

— To jak spotkaliśmy się w lasku. Podłożyłaś się by nie było jakichś niespodzianek.

— Wcale bo nie. Przypadkowe spotkanie. Miałam obserwować badających cię ludzi, czy oni będą pewnie i lojalnie pracować przy tobie. Jesteś naprawdę niezwykle istotny. Nie tylko jako, jak siebie nazywasz żywa skamieniałość, ale właśnie przede wszystkim jak inni naukowcy się będą przy tobie zachowywać i czy jakiegoś zagrożenia dla ciebie nie stworzą.

— Czyli dla ciebie byłem mało istotny. Ważniejsze było otoczenie.

— Tak.

— To jak to się stało, że jesteśmy razem. Może teraz mnie obserwujesz.

— Tak, bo po co ma to robić ktoś z boku, kiedy jestem przy tobie w sposób naturalny.

— Czyli…

— Nie rozumiem.

— Czyli wykonujesz swoją pracę i jednocześnie zadowalasz się.

— Tak. Takie to dziwne?

— To co meldujesz przełożonym. O czym im mówisz.

— Nie wiedzą jak ważny dla mnie jesteś, bo o to nie pytają. Ich ty interesujesz. Jak się aklimatyzujesz, czy godzisz się na to co zastajesz w nowym dla ciebie świecie, oraz jak bardzo nieobliczalny jest twój wpływ na otaczających cie ludzi.

— I jak mnie przedstawiasz.

— Całkowicie inny i wprowadzasz jakiś taki dziwny nastrój, taką atmosferę. Ludzie lubią być przy tobie, tak trudno to określić. Mi jest dobrze z tobą. Jesteś tak inny. Muszę uważać by nie przylgnęły do ciebie, inne dziewczyny pytają o ciebie i wiele chciałoby się z tobą spotkać.

— To dlatego tak skwaszoną minę miałaś na Westerplatte kiedy powiedziałem żebyś poszła nad morze?

— Tak.

— Westerplatte to ważne miejsce, ale wy nie pojmujecie jak ważne i nie dowiaduj się dlaczego.

Podszedłem do niej i przytuliłem. Długo jesteśmy tak przy sobie. Kiedy kończymy pada pytanie.

— Czy poszedłbyś na spacer pod wieczór. Nie widziałeś jeszcze miasta.

— Nno dobrze. O której? O! Jaki mamy miesiąc.

— Połowa czerwca. O dwudziestej.

— To idziemy.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 58.99