E-book
17.64
Enigma

Bezpłatny fragment - Enigma

Oczy, które widzą więcej


Objętość:
523 str.
ISBN:
978-83-8104-256-7

Rozdział 1 Marzenie moje

24 Listopada 2026 
— „Żaden dzień się nie powtórzy. 
Nie ma dwóch podobnych nocy.
Dwóch tych samych pocałunków.
Dwóch tych samych spojrzeń w oczy. (Wisław Szymborska) 
— Co powiesz Daniel? — Spytała Zosia, stojąc na scenie w pustej sali teatralnej. — Wspaniale! — Powiedział Daniel ze sztucznym uśmiechem. 
— A tak na serio? 
Co serio, co mam jej powiedzieć? — Pomyślał Daniel. — Że każdy człowiek nosi na sobie jakąś maskę? Że nie sztuką jest udawanie osoby w skórze, której czujesz się najlepiej! Że nasze marzenia i tak są niszczone przez nasze słabości. Tylko ja tu stoję nikt inny i co?! A nawet nie mogę jej tego powiedzieć. Nie chce ją zranić ani nawet stracić jest jedyną osobą, którą mogę nazwać przyjaciółką. — Pomyślał, po czym dodał z wymuszonym uśmiechem. 
— Serio! Myślisz, że mógłbym skłamać? 
— Tego nie wiem, ale „Na wędkę fałszu złowisz karpia prawdy” 
— Zapamiętam to sobie. — Powiedział Daniel możliwie najbardziej ponurym głosem, jaki mógł tego dnia z siebie wydusić, choć nie miał wcale zamiaru mścić się za nie dowierzanie. Po części był pod wrażeniem tych słów. Samo cytowanie Hamleta czy Wisławy Szymborskiej nie dziwiło go wcale, ale sam fakt, że gdzieś tam domyślała się, że nie mówi szczerze. Wiec potraktował to, jako ważną życiową lekcję, którą udzielała mu już nie raz. I znowuż to po raz kolejny jej słowa z przeszłości powróciły do niego echem niczym krzyki w starej studni. „Jeśli nie będziesz mówił to, co myślisz, to nigdy nie znajdziesz sobie dziewczyny” 
— Idziemy coś zjeść na mieście? — Spytała Zosia, schodząc ze sceny niczym prawdziwa gwiazda teatralna. 
— Nie dzisiaj. Ale dziękuje. 
— Powiedział to z uśmiechem i ze szczerością, co nie było źle odebrane przez Zosie. Dziewczyna spojrzała na zegarek i domyśliła się, że Daniel o tych godzinach spędza czas w domu, czytając serie książek Sherlocka Homlesa. 
— Rozumiem. — Powiedziała i pomachała mu na do widzenia. Przelotnie spojrzała mu w oczy i wyszeptała. — Widzisz? To chyba nie jest takie trudne. Daniel patrzył się na nią ze zdziwieniem. Spakował swoje rzeczy i ruszył do domu. Niebo wówczas przykryły szare niczym kurz na starych meblach chmury. Powoli zanosiło się na deszcz, przez co wszystkie, drony, które monitorują miasto i ludzi powoli znikały z pola widzenia, jakby bały się zła, które kryje się za gęstą mgłą i szarością tego dnia. Daniel nienawidził te kupy żelastwa latająca czasem nad jego głową. Czuł się wtedy jakoś dziwnie. W prognozie pogody wspominali o możliwej ulewie, która sparaliżuję te najbardziej ruchliwą drogę. Daniel obejrzał się w obie strony. Najbardziej rzucającym się w oczy był samochód. Czarny mercedes z nie polską rejestracją. Poszedł dalej w stronę przystanka autobusowego. Daniel uważnie obserwował rozkład jazdy, blokując przy tym dostęp do niego innym ludziom. Westchną z bezradność. Wiedząc, że kolejny autobus będzie dopiero za pół godziny. Postanowił wybrać się na piechotę. Podczas drogi kalkulował i oszacował, że ma siedemdziesiąt pięć procent szansy na to, że dojdzie do domu przed autobusem. Powietrze stawało się coraz wilgotne. Ciśnienie hektopaskali zniżyło się odrobinę, co z resztą dało się odczuć. Jesienna aura dobijała każdego wesołego cieszącego się życiem optymistę. Daniel zastanawiał się przez chwile czy Zocha, bo tak często do niej mówił (a przyjęło się to z czasów dzieciństwa, kiedy nie potrafił wymówić jej imienia) nadal cieszy się i skacze z radość. Jak to zwykle u niej bywa. Daniel przez całe swoje życie widział przeróżne osoby. Nigdy nie wychodził poza szereg, ale był swego rodzaju obserwatorem i analitykiem. Nie było ich zbyt wiele. Jednak do tej pory nie udało mu się znaleźć drugiej takiej jak Zocha, czyli osoby, której uśmiech z twarzy nigdy nie znika. Zarazem inteligentna i ambitna. Daniel przestał kontemplować na ten temat i zaczął rozmyślać o swoim życiu. Ciągłą jego frustracją była myśl, że nie potrafi powiedzieć byle komu co tak naprawdę myśli. Ten strach ograniczał go w jego marzeniu zostania najlepszym detektywem. Nawet ma tę inteligencję a jego zdolność dedukcji stała na wysokim poziomie to jednak, co by było, gdyby musiał stanąć naprzeciwko osoby winnej. Jak by wtedy się zachował? Daniel zawsze przyjmował postawę obronną. Wręcz bierną. Nigdy nie wyrażał swojego zdania, tylko przytakiwał. Przez co czuł się jak marionetka w teatrze lalek. To, dlatego też nie lubił teatrów, czego nie powiedział Zosi. Pierwsze grzmot uderzył lekko. Można powiedzieć, że sygnalizacyjne oznajmiając wszystkim, że rozpęta się piekło i tak też się stało. Kilka sekund po tym zaczął lać obfity deszczy, który zmył cały brud z chodnika, umył kilku żuli leżących na ławce, którzy zdawali się nie przejmować pogodą. A także zamaskował łzy kilku ludzi. Nie wspominając umytych aut, które za niedługo będą pływały na parkingach. Daniel nie oglądał pogody, przez co nie przygotował się na starcie z żywiołem, ale i tak go to nie obchodziło. Dziwił się tym ludziom, którzy w popłochu uciekali przed kroplami obfitego deszczu. Jakby palił im skórę, a to tylko przecież woda! Ale nawet taka błaha rzecz w nadmiarze szkodzi. Czy to woda, czy powietrze. Wszystko staje się niebezpieczne. Daniel przemókł do suchej nitki. Ubrania stały się odrobinę cięższe przez wsiąkniętą wodę. 
— Jeszcze z pięćset metrów i dom. — Pomyślał. Wiatr stopniowo przyśpieszał. Widać było, jakby kable starały się uwolnić ze słupów. Stare plakaty i ulotki leciały już po niebie, by następnie potem upaść i utonąć na mokrej ulicy. Tak właśnie znikały wszelkie stare modne techniki reklamowe, gdyż plakaty i ulotki zostały po część zastąpione elektronicznym obrazem. Woda strumieniem lała się do kanałów, które częściowo były już zalane. W oddali jakaś kobieta krzyczała, gdy kierowca przejechał po kałuży, co sprawiło, że fala wody poleciała wprost na nią. Woda docierała już prawie do kostek. Skarpety Daniela były już pełne wody. A w butach mógł otworzyć darmowy basen dla palców stóp. W końcu uchronił się w korytarzu. Jeszcze tylko pokonać dwa piętra i wejść do domu zdjąć ubranie, które przylegało do ciała, po czym założyć nowe i koniec! Jak powiedział, tak też zrobił. Daniel był już w swoim łóżku przykryty kocem. Na stole leżał kubek z gorąca kawą. Lampka nocna skierowana wprost na książkę. Oczy skanowały tekst. Palce, co jakiś czas przewracały strony. Mózg wkraczał w nowy świat. Lepszy świat! Aż w końcu oczy zamknęły się, by powitać nowy dzień. Lepszy dzień. 
— A ten Mongoł nawet się nie przywitał. — Powiedział karnie ojciec Daniela do swojej żony.

25 Listopada 2026
Daniela poranek zaczynał się podobnie jak u zwykłego nastolatka. Już chyba trzy razy powtarzał sobie powtarzane przez wielu o szóstej rano „Jeszcze pięć minut”.
Gdy jednak dotarło do niego, że się spóźni, jakimś cudem nabrał sił, choć nadal odczuwał niechęć do świata. Wstał i zaczął od posiłku. Jajecznica, bekon polany keczupem i chleb jasny świeżo wyciągnięty z chlebaka. Oczywiście, jakie byłoby śniadanie bez kawy czy herbaty. W tym wypadku Daniel pił raz to, raz to w zależności od tego, na co miał ochotę. Tym razem przez zupełny brak czasu nalał sobie zwykły sok pomarańczowy do szklanki i wypił takie dwie, po czym wytarł buzie o ramie i zjadł swoje śniadanie, a następnie zaczął się kąpać. Wszystko zajęło mu z grubsza dwadzieścia minut. Długo zaś wybierał, w co ma się ubrać, aż w końcu wybrał to, co pierwsze lepsze z szafy. Założył ubranie. Potem przepakował lekcje i ruszał dalej ku edukacji. Za wszelką cenę chciał uniknąć spojrzeń ojca. Zdziwiła go nieco pogoda. Było słonecznie i ciepło nie na tyle, by móc chodzić w krótkich spodniach, ale na tyle, by móc wytrzymać w samej bluzie, a to już jak na jesień straszny wyczyn zwłaszcza pod koniec gdzie pierwsze śniegi startują już z rozbiegu, by obdarować nas białym grudniem, a nawet i listopadem. Temperatura przekraczała szesnaście stopni a ciśnienie tysiąc szesnaście hPa. Ogólnie wszystko pomimo jesiennej aury i klimatu ożyło. Patki śpiewały, zamiast odlatywać do ciepłych krajów. Na ulicach było widać, jak ludzie w życzliwy sposób komunikowali się ze sobą. Byli nie tylko radośni, ale także i pełni życia. Zupełne przeciwieństwo wczorajszego wieczoru gdzie to każdy wzajemnie się przepychał, aby znaleźć się w bezpiecznym domu, gdzie jest kominek, piec czy nawet centralne ogrzewanie, które mogło ich szybko wysuszyć. 
— „Bo burzy zawsze świeci słońce” — Skomentował krótko Daniel, po czym dalej rozkoszował się pięknym widokiem, gdy nagle zdał sobie sprawę z tego, że Zocha nie da mu spokoju naładowana pozytywną energią płynącą prosto z ziemi. Daniel rozpatrywał już opcję niepójścia do szkoły. Stał już na przystanku, oczekując autobus. Minuty mijały. Elektroniczny rozkład wskazywał pięć minut opóźnienia. Widząc, że autobus jeszcze nie przyjechał. Podjął stanowczą decyzję, lecz nagle ogromny pojazd zatrzymał się na przystanku. Kierowca otworzył drzwi, do których Daniel wszedł z niechęcią. Drzwi powoli się zamknęły. Autobus ruszył, oddalając się od pięknego widoku okolicy. Daniel zajął pierwsze lepsze miejsce zraz po skasowaniu biletu miesięcznego. Usiadł na wybranym miejscu i rozglądał się, jak budynki oddalają się, a na ich miejsce pojawiają się nowe. Gdzieniegdzie zdołał zauważyć kilka latających maszyn, dronów, które obserwowały ludzi. Niektórzy zdążyli się już przyzwyczajać. Jednak znaleźli się też tacy, którzy wielokrotnie wysyłali skargi to obecnego rządu w sprawie ich wycofania. Daniel czuł się osaczony i bezbronny, choć widać było, że te maszyny nie mają rozumu, to jednak bliskość ich wprawiała w dyskomfort. Dwa kolejne przystanki wyglądały tak samo. Ludzi ubywało i przybywało. Daniel rozejrzał się dookoła. Z tyłu za nim nie było nikogo. Dopiero drugi rząd był zajęty przez starszą panią i łysego dresa. Daniel czuł strach, który mogła czuć starsza pani, bo kto wie, czy nie ukradnie jej torebki i ucieknie z autobusu, gdy kierowca zatrzyma się na przystanku. Nieco dalej na tak zwanych czwórkach siedziała matka z trojgiem dzieci. W jej oczach Daniel dostrzegł trud obowiązku macierzyńskiego. Podczas jazdy kilkukrotnie musiała wycierać buzię jednemu ze szkrabów, bo to ciągle śliniło się niemiłosiernie. Po prawej stronie autobusu było kilku uczniów gimnazjum, którzy pomimo irytującej rozmowy i głośnym puszczaniu muzyki w autobusie, nie denerwowały Daniela. On ze stoickim spokojem przyglądał się pasażerom znajdującym się przed nim. Wszystkich widział odwróconych tyłem, więc ciężko my było określić, kto jest, kim tak naprawdę. Jego wzrok znów powędrował za krajobrazem za oknem. Gdy nagle autobus zatrzymał się na przystanku na żądanie. Daniel zauważył, że nikt z pasażerów nie naciskał guzika, wiec w takim razie musiał być to ktoś z zewnątrz. Daniel zastanawiał się, po co stworzyli przystanki na żądanie. Przecież, jaka to różnica czy autobus się tam zatrzyma, czy też nie. A i tak z reguły każdy kierowca się tam zatrzymuje. Drzwi otworzyły się, a do autobusu weszła tajemnicza postać. Przez krótki czas Daniela nie interesowało, kto to. Jednak, gdy ujrzał aparycje owej postaci, zaczął bliżej się jej przyglądać. Była to dziewczyna wyjątkowo niska z grzywką przykrywającą czoło długimi czarnymi włosami. Niebieskie oczy, co dało się zauważyć, gdyż było one bardziej niebieskawe od oceanu. Twarz zupełnie bez wyrazu. Bez żadnej dosłownie żadnej emocji jakby była laka, co przerażało Daniela. Jasna karnacja, co tylko potwierdzało przypuszczenie owej lalki. I usta w zwyczajnej pozie nie eksponowały dużą ilością szminki, co Daniel uznał za normalne i przyjemne dla oczu. Daniela często odpychało u dziewczyn nadmierny makijaż, ale gdyby miał taką dziewczynę, to na pewno nie odważyłby się zwrócić na to uwagi, co dopiero wyrazić swoje zdanie na temat krzykliwego makijażu. Gapiąc się na nią, porzucił krajobraz za oknem, który w sposób ostentacyjny o tej porze, pogodzie i chwili próbował ukazać swoje piękno wiatrem, który poruszał liśćmi w taki delikatny sposób, że za oknem wyglądały jakby, leciały wolne niczym ptaki wypuszczone z klatki. Dziewczyna najwyraźniej czuła spojrzenie chłopaka i odwróciła głowę ze złą miną, jakby ją ośmieszył. Złość u tej dziewczyny była podkreślona wyraźniej niż jakiekolwiek inne emocje. Daniel, widząc jej zachowanie, odwrócił wzrok. Niestety przegapił przez to taniec liści, który wiedzieli inni pasażerowie. Daniel odwrócił się do tyłu i ujrzał trójkę dzieciaków, które wciąż patrzyły zafascynowane w okno. Było, czego żałować. Jednak dzieci nie interesowało piękno flory, lecz latające drony. Tak to już jest, że w świecie nowej technologii to, co naturalne ginie. Autobus zatrzymał się na przystanku. Daniel wysiadł z niego, oglądając się za pojazdem, który powoli odjeżdżał. Ujrzał jeszcze raz tę dziewczynę. Tym razem udało się nawiązać kontakt wzrokowy. Oczy miała pełne różnych emocji, ale twarz nadal była jakby wyrzeźbiona z kamienia. Jakby była manekinem, który wisi w centrum handlowym. Daniel spojrzał na zegarek. Zostało mu jeszcze pięć minut. Zaczął szacować. 
— Iście do szatni zajmie mi dwie minuty. Dzwonek zadzwoni za dwie plus trzy minuty spóźnienia nauczyciela, który będzie szedł po dziennik w takim razie mam dodatkowe sześć minut na to, by zapytać, co było zadane z matmy i zdążyć, przepisać jedno, chociaż zadanie. — Pomyślał.
Gdy wysiadł, z autobusu była siódma pięćdziesiąt pięć. Po drodze zaczepili go znajomi, pytając, czy ma papierosa. Szybko powiedział, że nie ma i w szatni znalazł się pięćdziesiąt sześć. Oddanie kurtki o dziwo zajęło mu minutę, ale nie ma, co się dziwić jesienne poranki potrafią być zimne, a rozebranie się z pełnego pancerzu trochę zajmuje. 
— Pięćdziesiąt siedem jak w zegarku. — Pomyślał Daniel, gdy zauważył pierwszego znajomego z klasy. 
— Kuba! 
— Co? — Odpowiedział kolega zaskoczony pojawieniem się tak nagle Daniela. 
— Było coś na matmę? 
— Tak pierwsze i trzecie ze strony siedemdziesiątej trzeciej. 
— Daj spisać! — Poprosił Daniel. 
— A zdążysz? — Mam z jakieś sześć minut. Uda się. Zapewniał autorytatywnie Daniel. Minęły trzy minuty. Kuba nerwowo patrzył na zegarek w telefonie. 
— Zaraz profesorka będzie. 
— Spoko jeszcze trzy minuty. Kuba poczekał jeszcze chwile, gdy zbliżała się godzina ósma trzy. Zaczął odliczać. Długopis Daniela prawie się palił. 
— 3. 
— Wykorzystać wzór na sumę ciągu geometrycznego. — Powtarzał, co ma zrobić na głos. 
— 2. — Jeszcze tylko odpowiedź. 
— 1. 
— Już.
Ósma trzy. 
— Proszę chłopcy. — Powiedziała profesorka.- Macie klucz i otwórzcie sale. Ja zaraz do was przyjdę. Kuba złapał klucz, będąc przy tym w szoku. Jak Daniel mógł to przewidzieć. 
— Jak ty to… 
— Nie pytaj. — Przerwał mu Daniel- Wchodź.
Obaj udali się w stronę klasy. Uczniowie, widząc, że dzierżą w dłoniach klucz, zrobili im przejście. Daniela nie unikną wzrok podekscytowanej Zochy. Która cieszyła się z pogody i dzisiejszego dnia. U tej dziewczyny radość tryska dwadzieścia cztery na dobę zupełne przeciwieństwo dziewczyny z autobusu, co Daniel już zdążył porównać. Zocha złapała go za rękę i zaczęła zadawać mu całą serię pytań, co było do niej podobne. 
— Jak tam u ciebie? 
— W porządku a u ciebie? 
— Tak samo. Wczoraj była niezła burza. A miała takie plany. 
— I co zrobiłaś? 
— Byłam na zakupach. 
— W taką pogodę! — Zdziwił się Daniel. 
— Czemu nie? Miałam ochotę, a jeśli czegoś chce, to nawet tornado mnie nie pokona.
Danielowi zawsze to w niej imponowało. Sam próbował się kilkukrotnie przełamać, lecz jego starania kończyły się poważną wadą wymowy i jąkaniem się ze strachu, co było negatywnie odebrane. Daniel kilkukrotnie zadawał sobie pytanie, co stanowi jej siłę i wytrwałość, a zwłaszcza wiarę w siebie. Niestety nigdy jej o to nie zapytał. A pytanie to mogłoby mu prawdopodobnie pomóc lub też bardziej przybliżyć jej życie. 
— Ja siedziałem w domu. Przemokłem do suchej nitki. 
— A jak podróż do szkoły? 
— Zwyczajna. 
— Co!? — Dziewczyna klepnęła go z niedowierzaniem, po czym przybiła go lekko do ściany i spojrzała mu w oczy. Daniel czuł się w tej sytuacji wyjątkowo niezręcznie. Widział wyraz twarzy Zochy, która wyrażała zdziwienie, jakby zrobił coś, co do niego niepodobne a przecież wyrażanie jedno słownie swojego zdania było dla niego chlebem powszechnym. Zocha zbliżyła się jeszcze bardziej. Jej oczy ostentacyjnie pokazywały swój piwny kolor. Jej brązowe włosy były już poza kadrem wzroku Daniela. Została jej tylko spąsowiała twarz, a zwłaszcza policzki. Zocha zebrała w sobie trzy oddechy, po czym dodała. 
— Jak mogłeś nie ujrzeć dzisiejszej panującej aury? Ptaszki śpiewały. Liście latały. Ciepło miło i jesienie zupełnie inaczej niż w stereotypowej jesieni gdzie wszystko zalega błotem gównem i jest zimno. Więc pytam się. Jak mogłeś tego nie zauważyć?! Jak?! — Mówiła tak szybko, że z trudem można by było ją zrozumieć. Daniel przez długi czas zastanawiał się nad odpowiedzią. I w chwili, kiedy to już miał po raz pierwszy powiedzieć swoje zdanie. Niekoniecznie zgodne ze słowami Zosi. Jakaś nieznana mu siła protestowała. Przez co dodał bez najmniejszych emocji. 
— Masz racje. Było pięknie. 
— Nie było, a jest! Gdy skończy się lekcja, to ci pokaże. Naglę, do klasy weszła profesorka. 
— Dzień dobry. Siadamy. Zadanie pokaże… — Jak mogła nie domyślić się tego, że nie mówię szczerze? Przecież zna już mnie na tyle, że powinna takie rzeczy wiedzieć. Czyżbym stracił przyjaźń? Czyżby męczyło ją to, że zadaje się ze mną. Czy muszę być taki beznadziejny? — Myślał w duchu Daniel, który zaprzątając sobie tym głowie, jednocześnie sobie szkodził, ale kiełkowało w nim coś nowego, o czym jeszcze nie miał pojęcia. Żył w przypuszczeniu, że „Czasem trzeba zniszczyć stare, by powstało nowe” 
— Zadanie pokaże Daniel. — Powiedziała profesorka, losując byle jakiego ucznia i przypadkiem natrafiła na Daniela. Chłopak odebrał to normalnie. Spojrzał na Kubę, który zapewne sądził, że profesorka go nakryła. Dla Daniela to przestało mieć sensy, dopóki nie zmieni swojego życia, nic nie będzie miało sensu. Daniel pokazał zeszyt i zrobił przykład na tablicy, co zadziwiło Kubę. 
— Jak on zapamiętał coś, co pisał tak szybko i w pośpiechu, że pewnie zerkną tylko raz? — Pomyślał Kuba. — A to jego zdolność w oszacowywaniu. Jak?
Daniel poszedł do ławki. Cudem unikną jedynki. Tak przynajmniej myślał. I nie zaprzątał sobie tym głowy. Zupełnie nieświadomy tego, że jego rówieśnik myślał o nim inaczej. Szkolny mordor zakończył dzwonek. Uczniowie wyszli z sali. Daniel podszedł do Zochy i spytał, czy pójdą teraz. Na co dziewczyna z entuzjazmem odparła, że tak. Spakowała książki, po czym prowadziła Daniela do wyjść na zewnątrz. Koło szkoły stał wieki potężny kasztanowiec. Na czubku jego gałęzi wisiały jeszcze z ledwością żółte liście. Na samym dole tego drzewa leżało pełno kasztanów wymieszanych z żółtymi, brązowymi i zielonymi liśćmi. Słońce idealnie padało na to drzewo, ukazując im swój majestat. Brakowało mu tylko krzyków aniołów z niebios, by to podkreślić. Nagle zawiał przyjemny dla ciała wietrzyk, który poruszał liśćmi tak samo, jak włosami Daniela i Zochy. Daniel wewnętrznie przyznał, że miejsce to jest naprawdę klimatyczne i piękne i byłoby to idealnym miejscem na randkę, gdyby nie to, że znajduje się koło szkoły. 
— Co powiesz? — Spojrzała pytająco Zosia. 
— Jest… Pięknie. — Powiedział, wahając, się nad odpowiedzą. Zosia spojrzała na niego z dumną, że w końcu powiedział szczerze, co myśli. Nagle jednak zobaczyła łzę w jego oku i to nie była łza wzruszenia. Daniel na należał do estetów takich jak Zosia, która rozpłakałaby się ze szczęścia na sam widok przepięknego drzewa. Zosia chciała już pytać, lecz zrezygnowała w momencie, gdy zobaczyła, że Daniel rękawem szybko wytarł łzę i udawał, że nic się nie stało. Nie mogła go rozgryźć, choć czuła, że gdyby go teraz spytała, to na pewno unikałby odpowiedzi. Długo na niego patrzyła i gdy już chciała jednak zadać to pytanie. Nagle zadzwonił dzwonek, po którym to Daniel od razu udał się do środka szkoły. Gdy już razem przekraczali drzwi nagle ni stąd, ni zowąd pojawił się Kuba. 
— Na chwile go porywam. — Powiedział do Zosi, ciągnąc Daniela na zewnątrz. 
— Ale lekcje… — Próbowała dokończyć Zosia, lecz przerwał jej Daniel, wyciągając prawa rękę w geście pauzy. 
— Spokojnie parę sekundy. — Powiedział Daniel. Kuba spojrzał na niego z niedowierzaniem. 
— Nie mówi mi, że przewidzisz to, ile będę rozmawiał. — Pomyślał. Razem udali się w stronę drzewa, które wygląda tak samo, jak wcześniej. 
— Co chciałeś mi po… — Przerwał mu Kuba. 
— Jak to robisz? 
— Co? 
— Pytam się. Jak ty to robisz? 
— No, ale co robię? 
— Stary przewidziałeś, co do sekundy, kiedy przyjdzie pani profesor i zapamiętałeś wszystko, co pisałeś w zeszycie praktycznie na szybko. Daniel długo zastanawiał się co powiedzieć. 
— Widzisz. Nie pierwszy dzień chodzę do tej szkoły. Zawsze, gdy mamy z nią pierwszą lekcje Grabowska jest niewyspana. Przyjeżdża autem, dlatego się nie spóźnia. A przypomnę, że tylko z nami ma na tak wczesną godzinę. 
— A no faktycznie, ale … — Przewał mu Daniel. 
— W szkole jest zawsze pięćdziesiąt osiem. W pokoju nauczycielskim zaparza sobie kawę, bo w domu nie ma na to czasu, co z resztą sam widzisz, gdy wchodzi do klasy z kubkiem. — Racja, ale… 
— Mamy trzy klasy, które mają tę samą nazwę profilu tylko numerki inne… rzymskie numery. Zawsze je myli. Teraz od nowa. Pięćdziesiąt osiem jest w szkole. Dojście zajmuje jedną minutę. Pięćdziesiąt dziewięć jest w pokoju nauczycielskim. Zaparza kawę i szuka dziennika. Dwie minuty na kawę. Ósma jeden kawa zrobiona szuka dziennika. Ósma trzy bierze klucz z dziennikiem, ale przypadkiem myli dziennik i daje nam klucz. I tak w kółko. 
— Jej cóż za kalkulacja, ale jak to robisz, że masz taką pamięć. 
— Nie wiem. Sądzisz, że gdyby nie ta pamięć do dałbym rade zapamiętać to wszystko? 
— Daniel zadał mu pytanie, choć nie chciał znać odpowiedzi, bo musiałby drążyć temat, a już samo wyjaśnienie spóźnienia profesorki było ciężkie. 
— Choć spóźnimy się na historie. 
— Kto wie, może profesor się spóźni? 
— Nie. On zawsze jest punktualnie. Chłopacy dotarli spóźnieni na historie, przez co musieli zrobić serie pięćdziesięciu pompek. Dla Daniela nie było to problemem. Jednak Kuba chłopak o umyśle ścisłowca nie dawał rady. Z wielkim trudem dobił do pięćdziesięciu. Przy ostatniej jego ręce zaczęły drżeć, nie dając rady utrzymać jego ciała. Padł na ziemie. Kończąc karną serię pompek. 
— No dobra chłopaki siadajcie do ławki mam wasze kartkówki. Kuba cztery, Daniel pięć.
Daniel nie był zdziwiony wynikiem tak samo i Kuba. Kartkówka była z dat, więc nic dziwnego, że Daniel dostał pięć. Obaj usiedli w osobnych ławkach naprzeciw siebie obaj skupieni na lekcji. Dzień mijał tak szybko, jak lekcje. Daniel nie widział nic niezwykłego w liceum, choć często słyszał od matki, jak z przyjemnością wspomina czasy liceum, jak i chęć cofnięcia się w czasie, by powrócić do starych lat. Nagle w klasie zrobiło się głośno przez sprawę studniówki. Zosia od tamtej pory męczyła Daniela pytaniami, z kim się wybiera i czy się wybiera, lecz od niego usłyszała stanowcze bez emocjonalne „Nie wiem”. Choć ciężko było usłyszeć w jego głosie stanowczy ton. Daniel bał się powiedzieć, że nie wybiera się na studniówkę, bo wie, że wiązałoby się to z dezaprobatą ze strony Zosi. Więc najlepszym dla niego rozwiązaniem było przekładać odpowiedź w nieskończoność. W ten sposób zadając sobie mękę na kolejne dni, w których sprawa studniówki znów zacznie wrzeć niczym woda w czajniku. Lekcje powoli zbliżały się końca. Uczniowie kurczowo trzymali się zegarka w oczekiwaniu na te ostatnie sekundy. Oczywiście czas dla Daniela strasznie się przedłużał, jakby to sekundy stały się minutami. Często patrzył na zegarek, później znowu. Wtedy Danielowi wydawało się, że minęło pięć minut. W rzeczywistości jednak wskazówka zegara wskazująca minuty ruszyła się o jedną kreskę. Daniel wówczas postanowił nie zwracać uwagi na zegarek. I choć czas wcale nie zmienił swojej prędkości to i tak prędzej czy później musiała nastąpić ta ubłagana godzina. Gdy już zadzwonił dzwonek. Wszyscy uczniowie wyszli z klasy z hukiem, choć to jeszcze nie był piątek. To euforią u młodzieży było ukończenie zajęć w tym jednym najcięższym dniu tygodnia. Daniel ze stoickim spokojem przyjął do wiadomości, że już koniec lekcji. Powoli jak tylko mógł. Włożył książki do torby, po czym wyszedł z sali. Gdy wyciągną z szatni kurtkę. Zauważył, że wszyscy uczniowie z jego klasy zabrali swoje kurtki. Daniel spojrzał na zegarek. Piętnasta trzydzieści to oznaczało, że wszyscy znajomi z jego klasy pojechali już do domu nie zależnie od tego, którą stroną jechali. Daniel wyszedł ze szkoły, po czym rozejrzał się w prawo i w lewo. Faktycznie nie było nikogo z jego klasy. Ani śladu Zosi i Kuby. Daniel poszedł sam i jak zwykle wybrał się na pieszo. Nie lubił czekać na autobusy ani kisić się w nim niczym ogórki w słoiku. Zwłaszcza że mógł znaleźć się na jednych z tych brudnych śmierdzących miejscach, gdzie czasem zdarzy się, że wpadnie kilku żuli i usiądzie taki koło ciebie. Daniel stał już na pasach. Naprzeciwko niego był przystanek, na którym stado ludzi oznaczało, że niebawem zjawi się ich oczekiwany autobus. Nawet ta pokusa nie przyciągnęła go do skorzystania z komunikacji miejskiej. Daniel lubił spacery. Gdy kulturalni kierowcy zatrzymali się, co było także ich obowiązkiem przed przejściem dla pierwszych. Daniel w spokoju mógł przejść na drugą stronę. Gdy jego noga stanęła już na krawężniku. Daniel zaczął myśleć o czymś zupełnie innym. Gdy znalazł się już całkiem po drugiej stronie. Daleko od szkoły. Z dala od Zosi i Kuby. Mógł w spokoju przeanalizować dzisiejszy dzień. Wrócił on do wspomnienia, kiedy to rozmawiał z Kubą. Daniel wtedy pomyślał o swoich zaletach. O swojej pamięci, łączeniu faktów i zmysłu obserwacji. Zaczął czuć się wielki. Jednak potem przypomniał sobie, co się działo koło wielkiego kasztanowca, który był widoczny nawet z tego miejsca, gdzie teraz znajduje się Daniel. Ta jego łza nie była wywołana wzruszeniem, co zdążyła zauważyć wtedy Zosia. Ta łza to było nic innego jak łza bólu, jaki nosi w sobie. 
— Dlaczego? Co jest ze mną kurwa nie tak!? Mam swój cel i marzenie! — Mówił sam do siebie zapłakany. — Czemu tak bardzo się ich boje? Czuje się jak w klatce. Jakby coś mnie blokowało i nie dało mi spokoju. Nie pozwalało być sobą … Kurwa. Czemu jestem taki beznadziejny? Żaden ze mnie mężczyzna, jeśli boje się powiedzieć, czego chce. Naprawdę chciałbym się zmienić… Proszę. Błagam Boże. Daj mi tę szansę, jeśli istniejesz. Nie chce dłużej być tchórzem!! Chce walczyć! Żyć w pełni szczęścia i tego, że nie muszę się chować. Chce nareszcie poczuć się sobą, a nie siebie ukrywać. Kurwa… Czy naprawdę muszę być taki beznadziejny! Moje marzenie nigdy się nie spełni! — Wciąż mówił to w myślach, podczas gdy łzy kapały z niego niczym krople na szybie po strasznej ulewie. Jego myśli przerwało trąbienie i śmiech. Daniel odwrócił się i widział, jak rozpędzone auto zmierza w stronę dziewczyny o czarny włosach. Ta odwróciła się lekko w jego stronę, pokazując twarz. 
— To ta sama z autobusu! — Pomyślał Daniel, po czym w ciągu sekundy głos w jego głowie krzykną. Pomóż jej!!. Jeśli tego nie zrobisz. Jeszcze bardziej się znienawidzisz!
Przez chwile stał sparaliżowany, lecz Daniel w końcu wyskoczył za nią. Szybkie obliczenie długości mówiło jasno samo za siebie. Daniel uratuje dziewczynę, ale poświęci siebie. Auto wjechało na chodnik. Rozbawiony kierowca ujrzał dziewczynę, a potem naglę dwie dodatkowe ręce, które pchnęły dziewczynę z dala od auta. Trzask!!

***

Pomimo, że dziewczyna była z dala od samochodu. To i tak coś w niego walnęło. Kierowca bez namysłu odjechał, czym prędko. Drony, które miały pilnować porządku. Nagle ześwirowały, jakby po raz pierwszy znalazły się w takiej sytuacji i nie wiedziały jak się zachować. Setka gapiów utworzyła krąg. Każdy patrzył na poturbowanego dzieciaka leżącego na chodniku, który został przejechany. Między obserwatorami zaczęła się rozmowa.

— Widzieliście, co się stało?

— Chłopak normalnie wpadł pod to auto. Uderzył głowa o szybę i to mocno.

— Zadzwońcie po pomoc! — Krzyknęła kobieta.

— Już dzwonie.

Jeden z mężczyzny przeprowadzał RKO. Podczas gdy inni albo się gapili, albo uspokajali resztę.

— Co z policją? Trzeba ich zawiadomić.

— Zaraz będą. — Odpowiedział mężczyzna, chowając swój telefon.

— Co z dziewczyną?

— Nie ma jej. — Odpowiedziała kobieta.

— Może uciekła.

Po paru minutach przyjechała karetka pogotowia i zabrała poszkodowanego. Policja również przyjechała i przesłuchiwała świadków. Niestety żaden z nich nie zdążył zauważyć numerów rejestracyjnych. Jedyną poszlaką, jaka była to marka i kolor. Był to czarny mercedes. Detektyw Jakub Klimek, który był na miejscu wypadku. Zaczął oglądać miejsce zbrodni. Zawsze uważał, że potrafi znaleźć się we właściwym miejscu i we właściwym czasie. Zawłaszcza, kiedy nie ma nic do roboty.

— Atak musiał być przeprowadzony z premedytacją. — Detektyw spojrzał na chłopaka, który został przeniesiony szpitalnymi noszami. Gdzieś podświadomie detektyw znał chłopaka. Lecz nie wiedział skąd.

Drony natomiast powoli wracały do normalności. Detektyw obserwował te urządzenia. Miał skrytą nadzieję, że udało im się zarejestrować cokolwiek związane z samochodem. Detektyw podrapał brodę, patrząc się w niebo a dokładnie na chmury.

Daniel Kopeć został przetransportowany do Warszawskiego szpitala.

***

Była stosunkowo ciemna noc nic nadzwyczajnego dla tej pory roku. Do szpitala weszła młoda dziewczyna brunetka z bukietem kwiatów w rękach. Miała na sobie szpilki i czarną sukienkę jak na pogrzeb. Jej twarz nie wyrażała nic. Ani smutku, ani radość.

Strażnik spojrzał na nią. Przetarł oczy z niedowierzaniem i już jej nie widział. Znikała mu przed oczami niczym duch.

— Chyba jestem przemęczony. — Pomyślał strażnik, drapiąc się po swojej łysinie. Widać, że był stary. Z pewnością mógł już pójść na emeryturę. Jednak pewnie wolał sobie dorobić i pracować tam, gdzie nie potrzeba za bardzo siły. Bo kto by chciał włamywać się do szpitala?

Dziewczyna bez żadnego trudu udała się na oddział intensywnej terapii. Tam spotkała Doktora sprawdzającego wyniki. Dziewczyna zamieniła z nim parę zdań i dała mu zdjęcie, po czym zostawiła na stole kwiaty i wyszła jak gdyby nigdy nic. Gdy udała się głównym wyjściem. Strażnika już nie było. Leżał na swoim krześle, spiąć w dość niewygodnej pozycji.

Doktor z ciekawością oglądał zdjęcie, zapamiętując z niego każdy najmniejszy szczegół. Był już gotów do operacji. Tymczasem dziewczyna była już poza szpitalem. Rozglądała się nerwowo w każde strony zupełnie, jakby czegoś wypatrywała. Przez chwile dała się ponieść myślami, które dotyczyło okolicy. To, co zaobserwowała to fakt, że świat po wojnie się zmienił. Mimo iż wszystko wygląda jak wcześniej to jednak nie to samo. Nazwy ulic, jak i ich wygląd zostały zmienione. Te irytujące roboty latające praktycznie wszędzie również i ją denerwowały. I nie pasowały jak na te lata. Choć tak naprawdę, kto to wie? Dziewczyna wsiadła w końcu do czarnego mercedesa w miejsce pasażera i odjechała.


Trzy dni później.


28 listopada 2026


— Moja głowa. — Powiedział Daniel, masując się w źródło bólu.

— Widzę, że pan już wstał. Jak pan się czuje? — Spytała pielęgniarka zmieniająca pościel w sąsiednim łóżku.

— Jakby przed chwilą przejechał mnie tir.

— Raczej nie tir a samochód. — Zaśmiała się pielęgniarka. — Zaraz przyjdzie lekarz i panu wszystko opowie. Podać coś może?

— Nie dziękuję. — Odpowiedział Daniel, leżąc jeszcze w łóżku.- Samochód? — Pomyślał. — Więc to jednak nie był sen.

— Słyszałam o twoim wyczynie. Jestem naprawdę pod wrażeniem. — Powiedziała z uznaniem Pielęgniarka.

— Ja też. Choć myślałem, że umrę. — Odpowiedział krótko. Nie wierząc że żyje. — Który mam dzień? — Zapytał Daniel.

— Dwudziesty ósmy. Listopad.

— A rok?

— Haha.- Zaśmiała się pielęgniarka. — Dwa tysiące dwudziesty szósty. Spokojnie spałeś tylko trzy dni, co i tak lekarze uważają za cud. Ktoś u góry musi cię lubić.

— Miałem przez chwile wrażenie, że spałem tu wieki. I raczej wątpię, by mnie lubił. Sam powoli zaczynam wątpić w jego istnienie. — Powiedział. Przytaczając sobie w głowie wizje słów jeszcze przed wypadkiem, kiedy to błagał wręcz Boga o pomoc.

Nagle jednak próbował wstać, co było dla niego męczarnią. Nie był jeszcze na tyle wypoczęty i nie miał na tyle sił, by móc normalnie wstać jednak trochę mu się udało. Kątem lewego oka dostrzegł panią pielęgniarkę. Ta spojrzała na niego z uśmiechem. Wtedy głowa Daniela nieco się wyrównała, po czym otworzył swoje prawe oko, które wcześniej było zamknięte. To, co wtedy zobaczył. Przebiło jego oczekiwania. Pielęgniarka była młodą kobietą uśmiechniętą i radosną jednak Daniel w przeciągu jednej sekundy zobaczył całe jej życie. Jego prawe oko widziało dosłownie przyśpieszony film na podstawie całego jej życia, z którego był w stanie zapamiętać wszystko i pamiętał wszystko. Im dłużej się przyglądał. Tym nabierał coraz to większej wiedzy na jej temat. W przeciągu chwili widział jej strach, słabość, marzenie, co lubi, czego nie, gdzie mieszka ile ma lat. Czuł się przez tę chwile jakby grzebał jej w mózgu i naruszał także strefę podświadomość. Nagle kobieta zaczęła się źle czuć. Dostała ataków duszności, stała się sina, jakby powoli miała umierać. Daniel szybko odwrócił głowę i nasłuchiwał jej oddechu. Gdy już słyszał, że wrócił do normy. Zapytał.

— Wszystko w porządku? — Zapytał. Próbując unikać kontaktu wzrokowego.

— Tak. Źle się poczułam, ale już jest dobrze. — Powiedziała pielęgniarka z uśmiechem na twarzy, jakby odzyskała całą energię. Pielęgniarka nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, co zaszło. Daniel chciał sprawdzić, czy to, co widział, było prawdą.

— Była pani może trzy miesiące temu z mężem w Afryce?

— Tak z narzeczonym a czemu pytasz?

— Moi znajomi też byli i również się źle czuli. — Wymyślił na poczekaniu.

— O matko nie mówisz mi, że zaraziłam się jakąś chorobą?

— Nie, jeśli pani jadła w dzieciństwie żółtka jajek to nic pani nie będzie. — Powiedział poważnym głosem.

— Uff całe szczęście, że mieszkałam na wsi u babci, jak byłam mała i jadłam żółtka jajek. To były czas. Sporo się mówiło o GMO, ale to nic w porównaniu z tym, co jest teraz. — Powiedziała pielęgniarka, która uznała to za żart chłopaka. — Strasznie tego nie lubiłam. — Dodała.

Daniel nie potrzebował więcej informacji. Faktycznie miał wgląd na jej życie. Wszystko się zgadzało. Nawet to, że była na wsi, ale jak?

Daniel chwycił za lusterko, które było na stoliku i spojrzał na swoje odbicie. Gdy je zobaczył. Nie uwierzył, ale jego prawe oko różniło się od lewego. Lewe było nietknięte. Miało ten sam odcień niebieskiego jak wcześniej. Jednak prawe zmieniło swój kolor na żółte z lekkimi prawie widocznymi elementami czerwieni wtopionej gdzieś w całą żółci i brązu wokół źrenicy. Nagle zjawił się Doktor. Przedstawił szybko wyniki badań. Rentgen, tomografia. Sprawdzono krew. Zostało mu jeszcze mocz i kał, ale to dopiero jak przyjdzie do domu. Lekarz o dziwo zasłonił się kartką papieru, z której czytał. Było to podejrzane i gdy Daniel chciał o to zapytać. Nagle lekarz został wysłany do innego pacjenta w trybie Natychmiastowym.

— Zaraz przyjadą rodzice, by cię odebrać. — dorzucił szybko i wybiegł.

Daniel położył się na łóżku. Próbował zrozumieć, co się teraz dzieje. Spojrzał na okno, które ukazywały piękną pogodę i ptaki, które latały bez latających koło nich dronów. Co Daniel uznał za jeden z dawno niezaobserwowanych widoków. Krajobraz był naprawdę piękny. Jedynie w oddali było widać czarne chmury, które podążały w innym kierunku, co mogło zapowiadać, że była burza. Daniel podziwiał widok tak intensywnie, że nie zauważył, jak jego powieki powoli zamykają się ze zmęczenia. Zasnął.

Rozdział 2 Oko, które widzi więcej

— Jak tam nasza misja? — Zapytał napakowany łysy gość w czerni siedzący na krześle.

— Jeszcze nie mamy żadnych informacji. — Powiedział facet palący Marlboro. — Nasza informatorka powiedziała, że na tę chwilę ciężko o jakiekolwiek rokowania.

— Rozumiem, kiedy będzie coś wiadome?

— Najprawdopodobniej, kiedy nasz cel sam się ujawni. Spokojnie. — Dodał. — Na pewno nie potrwa to dłużej niż tydzień. Zapewniam.

— No mam nadzieje. Co prawda czas nas jeszcze nie goni, ale niebawem będzie. To tylko kwestia czasu.

— Rozumiem. Mam nadzieje, że dziewucha dokonała słusznego wyboru.

— Ja tam radze jej nie przeceniać. Skoro uznała, że się nadaje, to tak pewnie jest. — Powiedział Łysy mężczyzna. — A poza tym według doktora zabieg się udał.

Obaj znajdowali się w biurze pokrytym całą masą książek większością zakazanych przez rząd. Obaj mężczyźni wyglądali, jakby znali się od dawna. Nagle ten, który palił. Wyszedł.

— Idę na patrol. Kto wie, może już go wypuścili?

— Sądzisz, że od razu się ujawni.

— A co ty byś zrobił na jego miejscu?

— Wiesz… Sam nie wiem.

— On tym bardziej i my to wykorzystamy. Po dobroci albo po złość. — Powiedział palacz, wychodząc z biura, w którym narobił jedynie sporej ilości dymu, która zdawała się dusić łysego mężczyznę siedzącego naprzeciw niego.

***

Na szpitalnym parkingu zaparkował srebrny Fiat Punto. Z niego wyszła dwójka ludzi. Kobieta i mężczyzna. Obaj w średnim wieku wspólnie udali się do recepcji szpitala.

— Przepraszam czy jest tu mój syn? — Spytała kobieta. — Nazywa się Daniel.

— Zapewne państwo jesteście rodzicami chłopca?

— Tak- Odpowiedzieli wspólnie.

— Czyli obaj sprawujecie pełną opiekę nad synem?

— Tylko ja- Odpowiedziała kobieta.

— Nie na długo! — Odpowiedział opryskliwie mężczyzna.

Recepcjonista zauważyła napięte stosunki pomiędzy nimi. Wszystko było wypisane na ich twarzach, ale mieszanie się w sprawy dorosłych ludzi nie należało do jej obowiązku. Jednak była sceptyczna, co do mężczyzny, który wydaje się niezbyt przyjemny z twarzy i najwidoczniej przepitego głosu. Koniec końców obaj udali się do sali, w której był Daniel. Chłopak jeszcze przed wizytą rodziców poprosił pielęgniarkę, by ta przyniosła mu opaskę na oko. Tłumacząc, że razi go światło, a kurz lecący prosto na oko strasznie mu przeszkadza. Między czasie zdążył poznać życie kilku pracowników personelu, chodząc sobie po korytarzu. Wszystkie wizje wzbudziły w nim ogromne zmieszanie, jak i niechęć do ludzi. Choć zdarzały się przypadki lekarzy czy pielęgniarzy, którzy dokonywali cudów. Ratowali dzieci i matkę z zagrożonej ciąży, a nawet pomagali ludziom w oparzeniach. Każdy z lekarzy miał, czym się pochwalić, ale Daniel mógł wyróżnić tych dobrych i złych nie przez ich zasługi, ale intencje. Większość lekarzy czuła, że to jest ich obowiązek i byli z tego dumni często też poświęcali swoje życie i jego, jakość na cel pomocy innym. Jak to powiedział Einstein „Tylko życie poświęcone innym jest warte przeżycia” Inni z kolei szukali okazje na zysk. Często oszukiwali pacjentów i wymuszano od nich dużą kasę w zamian za leczenie, co niestety nie obiło się o uszy odpowiednim władzą, która można powiedzieć, że była ślepa na takie typu sytuacje.

— Jak się czujesz kochanie? — Spytała matka Daniela.

— Już lepiej cześć.

— Co jest kurwa młody? Zachciało ci się skakać pod auta- Powiedział ojciec w obcesowy sposób.

— To nie tak.

— To kurwa jak? My się tu z matką boimy o ciebie, a ty nawet nie napiszesz, gdzie jesteś.

— Przepraszam bardzo. — Wtrąciła pielęgniarka, widząc agresywny ton ojca. — Ale wasz syn był pod narkozą przez trzy dni. Co więcej, żaden z państwa nie odebrało telefony od lekarzy przez te trzy dni. — Pielęgniarka zaczęła mieć podejrzenia co do tej rodziny.

— No ja to w pracy byłem. — Powiedział facet z ironią w głosie. Jakby normalną i szanowaną rzeczą było to, że praca jest ważniejsza od dziecka. — A co ta moja była dziewucha robiła przez te trzy dni. To ja nie wiem.

— Milcz! — Powiedziała do niego kobieta stłumionym głosem.

Daniel chciał za wszelką cenę zobaczyć, co ukrywają jego rodzice, jednak gdy wychylił lekko opaskę z prawego oka. Zatrzymał go strach i pulsujący ból głowy wywołany tym, co widział przed ich wizytą.

— Rozumiem, że państwo są po rozwodzie? — Spytała pielęgniarka.

— Nie jeszcze nie, ale niedługo to tak i wtedy sąd orzeknie, z kim młody pójdzie na chatę. Ze mną on będzie miał dobrze. Nauczy się, co to znaczy być facetem.

— Wie Pan. To już orzeknie sąd. Powiem panu tyle, że to matki mają większe prawa rodzicielskie niż ojcowie.

— Jakim kurwa prawem!? Kim ty kurwa jesteś prawnikiem, by dawać takie osądy?

— Nie. Co więcej, gdy przyjdzie im zeznawać w sądzie. To nie zapomnę wspomnieć o pańskim zachowaniu w szpitalu. Rozumiemy się? — Pielęgniarka była stanowcza i przekonująca. Facet zamilkł i nie odezwał się.

Pielęgniarka puściła oczko Danielowi, dodając do tego swój pełen zrozumienia uśmiech.

Rodzice podpisali papiery i mogli zabrać syna. Pielęgniarka przed pójściem dała Danielowi karteczkę z napisanym numerem telefonu i napisem „Dzwoń, kiedy chcesz”

Pielęgniarka musiała polubić chłopaka i zdawać sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji on się znajduje. Nie do końca szczęśliwa rodzina wsiadła do samochodu, którym kierował niezrównoważony ojciec Daniela. Pierwsze kilometry były całkiem spokojne. Chłopak patrzył przez okno, jakby szukał tam czegoś ciekawego. Jego zmysł detektywa ciągle nakazywał mu obserwowania wszystkiego.

— Dobrze się czujesz? — Spytała matka.

— W porządku. — Powiedział Daniel bez emocji.

— Nie mów tak do niego! — Wrzasną ojciec.

— O co ci chodzi? — Spytała matka.

— Ten gówniarz najpierw skacze pod auto, a ty jeszcze się nad nim użalasz? To żałosne.

— To nie tak on wcale nie skoczył! — Wrzasnęła matka.

Kłótnia rodziców nie poruszała Danielem. W samochodzie był on zupełnie bez emocji jakby w innym świecie. Momentami przypominał sobie tę dziewczynę, którą właśnie uratował. Nie miał najmniejszego zamiaru chwalić się swoim czynem matce, która byłaby pod wrażeniem i ojcowi, który by i tak nie uwierzył. Daniel, widząc życie tych dobrych lekarzy, wiedział, jak czasami mieli ciężko, a pomimo tego pomagali innym, nie chwaląc się i nie oczekując u nikogo żadnej aprobaty czy uznania.

— E małolat a ty kurwa, co pirat jesteś? — Ojciec Daniela próbował wyrwać mu z oka opaskę, w rezultacie stracił on przez chwile panowanie nad kierownicą. Gdy z trudem opanował sytuacje na drodze. Cała dalsza podróż potoczyła się w zupełnej ciszy. W końcu dojechali do domu. Nie było on żadną meliną, ale czasem największa patologia kryje się w środku. Daniel bez słowa poszedł do swojego pokoju opanować burze swoich emocji. Zaczął zapisywać wszystkie pytanie na kartce, by móc mieć kontrole nad natłokiem myśli w jego głowie.

1. Co się ze mną dzieje? Czy naprawdę mam wgląd na przeszłość ludzi i nie tylko?

2. Jakim cudem potrafię takie rzeczy?

3. Czy ten lekarz maczał w tym palce? Dlaczego zakrywał twarz?

4. Czy długo muszę zakrywać oko?

5. Co się stało z ta pielęgniarka, kiedy na nią patrzyłem?

6. Jak teraz ma wyglądać moje życie?


Takie i inne pytanie zapisał, na swojej kartce. Daniel krążył nerwowo po pokoju, co nie umknęło uwadze ojca.

— Ucisz się tam! Ja teraz oglądam!

Daniel niczym posłuszny piesek usiadł na łóżku, zakrywając twarz dłonią. Myślał bardziej intensywnie niż zazwyczaj. Nie pojmował jeszcze dokładnie, jak jego zdolność działa, a na rodzicach nie chciał próbować. Postanowił wyjść z domu. Wziął ze sobą zeszyt, na którym jeszcze raz od nowa spisał wszystkie pytanie oraz przypuszczenia, oraz hipotezy. Wyszedł z domu, nie mówiąc praktycznie ani słowa rodzicom.

— Gdzie on znowu polazł? — W głosie matki było słychać więcej troski niż złości.

— Jak to gdzie? Pewnie auta szuka. — Powiedział ojciec z ironią w głosie i cynicznym śmiechem.

***

W centralnej sali bazy znajdowało się biurko, komputer stacjonarny i kilka papierów. Dalszą część pomieszczenia dekorowały wielkie kolumny. U góry były balkony często z nich oglądało pokazy naukowo eksperymentalne, które przy bliższym kontakcie mogły wyrządzić szkody. Pomieszczenie było całkiem białe, choć nie za dobrze wygłuszone momentami można było usłyszeć echo nie tylko swoich słów, ale także i kroków.

— I jak się nasz drogi króliczek eksperymentalny bawi? — Wskazał facet na mysz, która błądziła po labiryncie.

— Widać, że całkiem nieźle- Powiedział mężczyzna przebrany w strój lekarza z nazwiskiem Świątek na identyfikatorze.

— Wiesz, że nie o szczurze mówię?

— Domyślam się.

— A więc?! — Łysy mężczyzna zaczął się denerwować.

— Ponoć wyszedł ze szpitala a dalej…

— Co dalej?!

— Zobaczymy. — Rzekł i nagle jego głowa praktycznie eksplodowała od kuli wystrzelonej przez snajpera.

Świątek upadł na ziemie. Jego twarz nabrała wyraz zupełnego zaskoczenia, po czym upadł i zmarł. Krew trysnęła na białe kolumny, pozostawiając widoczne ślady. Łysy mężczyzna schował się za biurkiem. Kilka kul przeleciało mu przed twarzą, choć on zachował zimną krew. Nagle napastnik ze snajperki przerzucił się na G3A4 po czy wystrzelił dwa magazynki. Teren był cały w dziurach. Monitor, jak i wszystko, co znajdowało się na biurku, zostało zniszczone. Łysy facet wyciągnął zwykłe M9, które zawsze trzymał przy sobie. Patrząc na to, gdzie poszły pierwsze strzały. Oszacował mniej więcej, gdzie może być napastnik. Szansa, że dobrze oszacował i trafi, była praktycznie zerowe, ale musi kombinować. Strzały ucichły, co nie podobało się Łysemu. Nie było nawet słychać żadnego przeładowania broni ze strony antagonisty, co również trzymało w niepewności. Bo co jak poszedł sobie albo chciał, aby Łysy tak myślał? Mężczyzna długo się nie zastanawiał. Wystrzelił ze swojego M9 kilka pocisków, które celowo nie trawiły w cel. Choć prawdopodobnie były blisko. Znów zapadła cisza, która gwałtownie została przerwana krzykiem i to krzykiem osoby, której Łysy nie znał. Wyjrzał za biurka i zobaczył, jak ciało snajpera spada na dół z balkon. Łysy powoli podszedł do niego. W dalszym ciągu celując do niego bronią, gdy nagle ktoś wyskoczył przed nim.

— Kurwa! Nie strzelaj!

— Psychol?!… To ty?

— Nie duch najświętszy, co widzie, że ci włoski pospadały ze strachu. — Powiedział z uśmiechem człowiek z włosami postawionymi, które i tak były rozczochrane, jakby wpadły pod wiatrak lub silnik. Oprócz tego były jeszcze farbowane na kolor fioletowy. Na twarzy miał z kilka blizn, a pod długimi rękawami nosił kilka tatuaży motywami w czaszki, śmierć z kosa i płaszczem oraz macki ośmiornic. Wyglądał po prostu dziwnie jak typ spod ciemnej gwiazdy. Jego pseudonim idealnie wpasowywał się w jego tryb życia oraz aparycje.

— Bardzo śmieszne Psychol, co to za typ?

— Nie mam pojęcia. — Powiedział to, udając pijanego.

— Mówię poważnie. — Łysy zaczął się denerwować, co świadczyły jego zmarszczki na czole, które Psychol zaczął liczyć. — Psychol!!! — Wrzasnął łysy.

— No dobra. — Zaczął poważnie Psychol. Jego ton stał się zupełnie poważny. Cała jego Psychopatyczna radość zmieniła się, w zniosły poważny ton. — Człowiek ten nas śledził.

— Jest z rządu? — Spytał Łysy.

— Prawdopodobnie. Choć to Świeżak. Dobry snajper, ale nie wiedział, w co się pakuje.

— Rozumiem. Postrzelił Świątka.

— Uuu to widzie, że przed tobą żałoba dużo wódy i ciężka sprawa. Co?

— Oj, żebyś wiedział. Na szczęście wszystko ocalało. I co najważniejsze nie był to nasz Doktor.

— No w sumie racja. Napisz do Doktora, że ma dobry dzień. Na wszelki wypadek jednak może pójdę sprawdzić, co u niego. Prawdopodobnie to nie na ciebie polują, lecz na naszych doktorków. Wezmę Amandę. Ale najpierw siłownia.

— A co z chłopakiem?

— Dziewuchę daj na tę misję.

— Ją? — Zapytał Łysy z poważną i niedowierzającą miną na propozycje Psychola.

— No widzisz. Nie chciała się podjąć zdania i zrzuciła ją Świeżakowi, a wiesz, co myślę o młodych niedoświadczonych amatorach.

Łysy doskonale wiedział, co Psychol myśli o braku doświadczenia. Choć często jego zachowanie wskazywało, że to on nie posiada doświadczenia, a raczej jedynie zdolności destrukcyjne to pomimo to Psychol jest najbardziej doświadczonym i profesjonalnym agentem, jakiego świat nie widział.

— Mówiła, że go sprawdziła. — Ciągną łysy. — Bardzo dokładnie.

— Stary wiesz, jakie są kobiety?

— Jakie?

— Nieprzewidywalne i „Caldo”, czyli gorące po włosku.

Łysemu imponowała zdolność, Psychola do włoskiego nie raz ta umiejętność uratowała im dupę.

— Sam nie wiem. — Powiedział Łysy, spoglądając na zwłoki swojego przyjaciela.

— Twój wybór staruszku. — Psychol udał się w swoją stronę, zabierając ze sobą ciało martwego snajpera.

— Psychol!!

— Czego jeszcze?

— Dzięki za pomoc.

— Nie ma, za co… ale na naprawdę nie masz, za co. — Psychol przewrócił zwłoki i wskazał miejsce po kuli zadaną przez Łysego. Prawdopodobnie przeszła na wylot.- Zanim go zadźgałem, ktoś w niego trafił. Zgaduje, że to ty.

— Nie mylisz się.

— A więc nie masz mi, za co dziękować. Szkoda doktorka był całkiem spoko.

— Swój chłop. Na szczęście mamy jeszcze jednego. — Powiedział Łysy, zdając sobie sprawę z tego, ile jeszcze musi poświęcić. Póki, co był to jeden człowiek a w teorii dwóch, ale gdy zacznie się ta godzina wtedy ofiar może być więcej. Zanim przeszedł do całej filozofii swoich planów. Odwrócił się na moment, by pożegnać Psychola, lecz jego już nie było. Odszedł, w jednej ręce trzymając trupa uwieszonego na jego barku, a w drugiej ręce trzymając papierosa.

***

Okolica mieniła się pięknymi kolorami. Jesień stanowczo rozpieszczała mieszkańców swoją w miarę ciepłą aurą. Słońce widniało nad horyzontem, lekko ogrzewając budynki. Daniel miał dosyć krzyków i narzekań ojca. Również przez sytuacje rodzinną był nieszczęśliwy. Nie dość, że nie może realizować własnego celu to jeszcze te ciągłe upokorzenia. Jego matka jest szantażowana. Nie potrafi mu się przeciwstawić. Z pewnością jak syn ma problem z powiedzeniem tego, co sama myśli. Na całe szczęście z ledwością wywalczyła rozwód. Coś musiało ją do tego zmusić i tu pojawia się różnica pomiędzy synem a matką. Obaj się boją, leczy, gdy już trzeba to matka Daniela, potrafiła dopiąć swego. Tak przynajmniej zdawało się z początku. Daniel na wieść o rozwodzie rodziców nie zareagował jak typowy nastolatek. Przyjął to z pokorą bez żadnych emocji. Może to ze względu na wiek Daniela albo ze względu na jego strach, bo w końcu, co by powiedział? Tym razem jego myśli zaprzątała inna rzecz. Jego umiejętności. Nie skończyło się na jednej próbie tylko na kilkunastu próbach, które potwierdziły jedno, że jest coś z nim nie tak. Idąc tak prosto przed siebie, przyglądał się krajobrazowi. Gdy na moment zamykał oczy. To po chwili pojawiał się on w miejscach, które nie znał. Nagle przy pasach po drugiej stronie zauważył dziewczynę. Tą samą, którą widział w autobusie. Przyglądała mu się badawczo, choć jej spojrzenie było puste jak u lalki. Daniel czuł, jak ta postać wysysa mu dusze i wrzuca ją w otchłań. Autobus szkolny odwoził dzieciaki do domów. Przejeżdżając przez pasy, zasłonił Daniela i panią ponurą. Co prawda na krótko, ale na tyle by ta mogła zniknąć. Daniel patrzył na pustą przestrzeń. Przez chwile myślał, że ma halucynacje, jednak gdy tylko delikatny zimowo jesienny wiatr musną jego włosami. To zdał sobie sprawy, że to wszystko jest prawda. Ciągle szedł i ciągle myślał, choć to nie za wiele dawało. Nagle spotkał Zosie pijącą kawę z koleżankami w kafejce.

— Jak zwykle uśmiechnięta. — Pomyślał Daniel, zerkając na nią z okna.

Trwało to niecałe piec sekund, po czym odwrócił się i poszedł w swoją stronę, czyli tam, gdzie go wiatry poniosą. Daniel zawsze wybierał się na tak długie spacery. Zawsze, gdy wychodził, miał głupia nadzieje, że przez ten czas uda mu się coś, wymyślić jednak zawsze wracał do domu z tymi samymi problemami. Tym razem jednak coś zakłóciło jego rutynę. Daniel postanowił, że posprawdza jeszcze raz swoje umiejętności. Uchylił kawałek opaski i widział. Widział więcej o niektórych ludziach z pewnością nawet jeszcze więcej niż oni sami.

— Patrzenie prawdopodobnie może zabijać w momencie, gdy utrzymuje kontakt wzrokowy z ofiarą, lecz muszę zobaczyć twarz. Jeśli będzie odwrócona tyłem, nie będę mógł zobaczyć jej życia, a tym bardziej nie będę mógł jej zabić. To, że oko działa w taki sposób, może oznaczać, że jest ono portalem to świata życia i koszmaru innych. — Zapisał w zeszycie Daniel.

Chłopak nie zdawał sobie sprawę z tego, że taka moc przyciągnąć może kłopoty. W spokoju i beztrosce jednak spędzał ten czas, na obserwacji ludzi. Usiadł na ławce w parku, w który było pełno liści, po których tarzały się zwierzęta. Na ławkach widział kilku żuli, ale ci go nie interesowali. Daniel obserwował tylko tych, którzy z pozoru byli normalni i to właśnie na nich testował swoją umiejętność. Czasem śmiał się ze szczęścia, czasem jego twarz nabierała grymasu obrzydzenia i nie, kiedy to jego twarz pokrywały zmarszczki wywołane zdenerwowaniem wręcz oburzeniem. Patrząc na ludzi, jednocześnie robił notatki, by być na bieżąco. Co ciekawe udało mu się odkryć nową cechę swoich nowych umiejętności. Daniel, czym prędzej odwrócił stronę zeszytu i na nowej jeszcze niezapisanej kartce napisał.


„Wydaje mi się, ale mogę zobaczyć najbliższy zamiar osoby, na którą spojrzę”


Z początku wydawało się to dziwne, ale nabrało to rozpędu i potwierdzenia niebawem a dokładnie w chwili, gdy Daniel ujrzał pewnego mężczyznę. W ciągu kilku sekund wiedział o nim wszystko. Jego słabe i mocne strony a co najważniejsze najbliższy zamiar. Daniel gwałtownie wstał z ławki i przez kilka sekund stał nieruchomo. Zastanawiając się, co ma zrobić. Nie były to słowa wypowiedziane werbalnie do drugiej osoby, choć patrząc na to, to jednak perspektywa łapania przestępy przed lub w najgorszym wypadku w trakcie dokonywania czynu wydawała się jednak chcąc nie chcąc trudniejsza. Strach przed podjęciem decyzji dodawał mu siłę. I niczym koń wyścigowy pobiegł za mężczyzna, gdy ten wyrwał torebkę starszej pani. Daniel nie zdążył zareagować przed. Mężczyzna był szybszy od Daniela, lecz ten wiedział o jego słabych stronach. 
— Prędzej czy później popełnisz błąd. — Pomyślał Daniel, który nieustępliwie biegł za nim niczym gepard za antylopa.

Nogi wchodziły mu w odbyt, ale biegł dalej. Przestępca miał problem z wyrobieniem na zakrętach. Nie, kiedy jesienne liście na chodnikach stawały się śliskie, co utrudniało ucieczkę. Daniel miał problem z widocznością. Nadludzkie oko zostało przykryte opaska, aby ono nie wyłapało przypadkiem jakiegoś wspomnienia, przez co mógł zgubić uciekiniera. Obaj wybiegli na ruchomą drogę, gdzie przechodnie o tej porze pojawiają się częściej niż w swoich domach. Przestępca uważał, aby na nikogo nie wpaść. Omal, co nie wpadłby na matkę z dzieckiem na wózku. Jednak Daniel z ograniczoną widocznością był ostrożniejszy.

***

Dzień jeszcze nie dobiegł końca, choć dla poirytowanego Jakuba mógłby już się skończyć. Już trzeci dzień pracuje nad sprawą wypadku samochodowego, w którym to poszkodowany został młody chłopak ratujący dziewczynę.

— Co, jeśli chodzili ze sobą? — Pomyślał Jakub Klimek, opierając podbródek o rękę. — Gdyby tak było, to nie uciekłaby z miejsca zdarzenia. W tak razie się nie znali. Chłopak uratował zwykłą dziewczynę. Więc jaki motyw mieli sprawcy?. Zapewne chodzi o dziewczynę. — Jakub wciąż zajmował się tą sprawą. Zebrał już sporo dowodów. Choć jeszcze z nikim nie gadał. Skrawek maski samochodu miał pomóc ustalić, jakiego typu był to samochód. Dopytywał się o to kilkunastu producentów samochodów oraz rzeczoznawców. Nawet ci ludzie pracujący w zakładach, które kiedyś były zwykłymi szortami, nie wiedzieli, co to za marka. Były, ponieważ po wojnie i odbudowie miasta właśnie takie zakłady zyskały najwięcej. Setka części waląca się po ulicach, a także inicjatywa nowego rządu, która chciała odzyskać niektóre z tych część. W ten sposób zwykłe zakłady stały się mniejszymi magnatami w firmach nie tak kolosalne, jak rządowe firmy, ale jednak miały one wysoki poziom w tym przypadku akurat, jeśli chodzi o motoryzacje. Monitoringi z kamer, niczego nie dostrzegły. Wszystko działo się za szybko, by te mogły jakoś zareagować czy wyłapać cokolwiek. Nawet w spowolnionym tempie nie dało się nic zobaczyć. Zupełnie tak jakby samochód był nieuchwytny. Zostały monitoring z dronów, lecz na to trzeba mieć pozwolenie rządu. Klimek miał dziwne przeczucie, że ktoś musiał majstrować przy nagraniu. Na wszelki wypadek wziął je, skopiował i przerzucił na swój laptop. Po krótkim czasie Klimek miał dość siedzenia w biurze, dlatego też wyszedł na krótki spacer po zapewne przepełnionej ulicy ludźmi, gdzie jeden praktycznie wchodzi w drugiego. Klimek nie lubił takich spacerów, ale potrzebował wyjść teraz i choć wiedział, że o tej porze jest za dużo bydła ludzkiego to i tak wstał. Założył swoją jasnobrązową marynarkę i wyszedł. Gdy był już na zewnątrz. Zrobił jeden głęboki wdech. Powietrze zatrzymał w płucach na parę sekund, po czym wypuścił je i poszedł prosto przed siebie w stronę przeznaczenia. Nie raz takie spacery pomogły mu rozgryźć trudne kryminalne sprawy. Zawsze po takich spacerach wracał do biura, by zaskakiwać wszystkich zebranych swoją hipotezą, która po dogłębnej analizie stała się tezą, która wyjaśniała wszelakie okoliczności danego zajścia czy też działania. Tak też miało być i tym razem, choć Klimek wiedział, że cudów nie ma, bo dysponuję małą ilością dowodów to, jednak gdy tylko uda mu się coś uzbierać to z pewnością spacer ułoży wszystko do kupy. Obserwacje miejsca nic nie dały, więc i dedukcja w tym wypadku była zwykłym zgadywaniem. Łączeniem wybrakowanych puzzli bez obrazka. Klimek, spacerując tak przez dwadzieścia minut, starał się omijać ludzi, jak tylko może. Trudno nie było, ale dyskomfort przy zwykłym spacerze dało się znacznie odczuć.

— Ludzi pognało jak diabły. — Pomyślał Klimek. — Pójdę tą uliczką może i daleko do kawiarni, ale lepsze to niż czołganie się przez tłum. — Masując opuszkami palców skroń czoła, wydał się jeszcze starszy niż wyglądał. A to wszystko przez zmarszczki, które utworzyły się przez lata marszczenia czoła, co należało do jego zwyczajów podczas intensywnego myślenia. Oprócz tej małej cechy wszystko wskazywało, że wygląda on idealnie na swój wiek. Miał długie czarne włosy wystająca poza uszy. Odrobina zarostu oraz sylwetkę osoby ćwiczącej. Niektóre nawyki z dzieciństwa czy z czasów szalonej młodości zostały w nim do tej pory. Przez lata Klimek próbował tworzyć najbardziej przydatne nawyki. Takie jak wczesne stawanie czy regularna praca nad tężyzną fizyczną. Jego umysł również poddawany był setkami, żeby nie powiedzieć tysiącami przeróżnych ćwiczeń, by jego jasny umysł w latach starości nie zawiódł. Poza tym istotną cechą każdego detektywa oprócz zmysłu obserwacji i dedukcji jest też wiedza, lecz braki w niej zawsze można nadrobić. Klimek oprócz swoich dobrych dla ciała i umysłu nawyków posiadał również wyostrzone zmysły. Zwłaszcza słuchu, choć zasłonięte włosami to i tak robiły one wrażenie, zwłaszcza gdy udało mu się podsłuchać fragment czyjeś rozmowy.

— Jakieś baby. — Pomyślał Klimek. Jednak mały fragment rozmowy utkną mu w głowie.

— I jak wyszedł już Daniel? — Zapytała jedna ze wścibskich koleżanek Zosi.

— Chyba nie. Jeszcze go nie wiedziałam- Powiedziała ze zmartwiona Zosia. — Nawet nie zadzwonił.

— Typowy facet. — Rzekła kolejna z koleżanek Zosi, która z chłopakami nie ma za dobrych relacji. — Musisz go sobie wychować!

— Haha! — Zaśmiała się Zosia.- Czasami mnie wkurza i to ostro. Nie raz jestem na niego zła, ale to tylko przyjaciel. Nic więcej!

— Ta na pewno. Już my widzieliśmy cię podczas matematyki!

— To nie tak! — Zosia spąsowiała, podczas gdy koleżanki w dalszym ciągu zgrywały się z niej.

Klimek jedynie zapamiętał fragment rozmowy i zdał sobie sprawę, że jeśli chce rozwiązać zagadkę, musi najpierw porozmawiać z tym chłopakiem. Ta krótka rozmowa trójki dziewczyn dała mu kilka wskazówek, które zapisał.

1. Jest to uczeń.

2. Przebywał w szpitalu.

3. Prawdopodobnie ma dziewczynę, co oznacza, że nie był w żadnym stopniu związany z ofiarą.

4. Chodzi do liceum nieopodal miejsca wypadku. To oznacza, że spotkać go mogę jedynie po 15: 00 lub przed godziną 8:00.

5. Nazywa się Daniel.

Pomimo tego, że niektóre z tych rzeczy wiedział lub domyślał się wcześniej, to jednak Klimek wolał jasno zapisać, co wyniósł z rozmowy. Klimek wyszedł z uliczki. Tym razem kierował się na ulice, gdzie panował spory ruch. Odpuścił sobie kawę. Jego intuicja kazała mu zmienić kierunek. Klimek szedł powoli. Czuł, że za chwile nadejdzie kolejna wskazówka. Coś szarpnęło za strunę instynktu. Nie mylił się. Nagle z impetem wbiegł w niego mężczyzna, który od razu upadł, Klimek natomiast nie drgną. Stał sztywno i przyglądał się mężczyźnie, który leżał na chodniku, trzymając w rękach damską torebkę. Nagle z oddali Kilimek dostrzegł jakiegoś dzieciaka z dziwną opaską na oku, który biegnie w jego stronę. Na jego twarzy było widać zmęczenie, ale w tym jedynym niezakrytym oku była pewna iskra, która zaskoczyła Klimka.

— Ten chłopak biegnie z determinacją. Zapewne przez cały czas gonił tego, który teraz leży. — Pomyślał Klimek.

Nagle złodziej, widząc nadbiegającego Daniela, wstał i próbował uciec.

— Spierdalaj facet. — Powiedział do Klimka, nie zdając sobie sprawę, kim on jest.

Klimek połączył fakty, po czym od razu przeszkodził w ucieczce złodziejowi. Najpierw postawił mu nogę, lecz przestępca nie zdążył upaść, gdyż Klimek złapał go w locie za jego bluzę i wbił złodzieja w ścianę z taką siłą, że zawył z bólu i opuścił torebkę.

— EJ młody to jego ścigałeś? — Powiedział Klimek do Daniela, gdy ten podbiegł do sprawcy.

— T- tak. — Mówił zziajany i wyczerpany Daniel, który oprócz zmęczenia czuł jeszcze podniecenia. — Pan jest Jakub Klimek!

— Nie wiedziałem, że jestem taki sławny. — Uśmiechną się Klimek, trzymając przestępcę w uścisku, który będzie sprawiał mu ból, gdy ten będzie chciał się wydostać.

— Byłem na wszystkich pana wykładach dotyczące śledztw i kryminalistyki. „Wiedza i logiczne myślenie daje nam przewagę nad wrogiem, siła sprawia, że możemy spojrzeć mu w oczy, Ale to wytrwałość i upartość jest najważniejsza.”

— Widzę, że znasz niektóre z moich tekstów brawo! — Powiedział dumny Klimek.

— Znam jeszcze to. „Gdy stoisz przed swoim wrogiem i gdy już wiesz, że wygrałeś, to nie zapomni się uśmiechnąć”

— Haha to tez dobre. — Powiedział Klimek. — Słuchaj. To ty jesteś Daniel ten z tego wypadku?

— AAA! To boli fiucie! — Krzykną przestępca, który próbował się wyrwać, lecz skończyło się bólem.

— Posłuchaj. Odnieś torebkę pani, którą okradł tej pajac. Ja pójdę zanieść tę gnidę na posterunek. Spotkajmy się za godzinę. W tej nowej kafejce może być?

— P-pewnie. — Powiedział Daniel niepewnie. Pomimo że Jakub Klimek jest jego autorytetem. To nie może mu powiedzieć całej prawdy. Daniel nie musiał patrzeć na niego wszystko wiedzącym okiem, gdyż i tak wiedział, że rozmowa będzie dotyczyła wypadku. Na szczęście miał całą godzinę i oko, które widzi wszystko.

Daniel udał się w stronę parku, gdzie starszą pani rozmawiała z policją. Gdy staruszka zobaczyła Daniela podbiegła do niego z ekscytacją. Policja podeszła razem ze starszą panią do Daniela. Przez chwile funkcjonariusze próbowali zamknąć Daniela, nie słuchając żadnych wyjaśnień ani jego, ani starszej pani.

— No cyklop zabieram ci ze sobą!

— To nie on panowie!. Ten chłopak rzucił się w pogoń na tego złego. To naprawdę miły i grzeczny chłopiec.

Daniel również próbował się tłumaczyć, lecz był on w nerwach, co dla policji wydawało się podejrzane.

— To gdzie ten zły, o którym pani mówi? — Zapytał jeden z policjantów drwiącym głosem.

— Jest z Jakubem Klimkiem! — Powiedział Daniel.

— Jesteś pewien chłopcze. On nie angażuje się w takie błahostki jak kradzież torebki.

— Nie, jeśli dotyczy to sprawy, którą się zajmuje. — Powiedział Daniel, unikając kontaktu wzrokowego z policjantem.

— Masz mnie za debila?!

— Ej stary zadzwoń do Klimka i się spytaj, czy to prawdą. — Powiedział drugi policjant stający trochę z tyłu. Najwidoczniej był nowy w policji i jeszcze się uczył, ale widać było, że lepiej pojmuje wiadomość niż jego partner.

— Dobry pomysł junior! — Policjant wybrał telefon i gdy już próbował się odezwać. Pierwszy zrobił to Klimek.

— Gdzie ty kurwa gałganie jesteś? Ja tu bandytę z takim chłopakiem złapałem i potrzebuje transportu. A ty pewnie na pączkach tłuściochy byłeś co? Zapierdalaj w podskokach go od de mnie wziąć, bo mi ręce ścierpły!

— Haha. — Zaśmiał się Daniel. Jednocześnie myśląc, jakby to fajnie było być tak stanowczym i bezpośrednim jak Jakub Klimek.

— Z czego się śmiejesz młody?… Miałeś racje… Junior jedziemy!

Policjant trzasnął drzwiami w samochodzie. Zapiął pasy i miał już jechać, ale przed tym przekazał Danielowi, że spotkanie z Klimkiem będzie jednak za pół godziny, po czym włączył syreny i wyjechał z parku tak szybko, że po pięciu sekundach nikt go już nie wiedział.

Starsza Pani przez pięć minut pchała Danielowi kasę za pomoc, której Daniel nie chciał. Pobiegł szybko w stronę kawiarni, machając staruszce na do widzenia. Gdy Daniel był już tak blisko, że mógł w spokoju iść na piechotę. Zaczął rozmyślać.

— Skoro mogę zobaczyć również najbliższy zamiar człowieka. To znaczy, że mogę zobaczyć, o co Klimek chce mnie zapytać- Mówił sam do siebie w myślach. — Umiejętność ta przydałaby się przy odpowiedzi.

Daniel spojrzał przez okno kafejki, w której była wcześniej Zocha. Przypomniał sobie, że nawet do niej nie zadzwonił. A z pewnością się martwi. Zawsze się martwi.

— Widzę, że trafiłeś przed de mną. — Powiedział Klimek, stojąc za plecami Daniela.

— Musiałem uwolnić się od staruszki.

— Haha. — Roześmiał się Klimek. — A to było pewnie trudne.

— Oj i to jak. — Powiedział Daniel ze sztucznym uśmiechem.

Obaj siedzieli już na miejscach dokładnie tych, na których siedziała wcześniej Zosia i jej koleżanki. Dla Klimka były to przypadkowe miejsca, ale nie przypadkowa kafejka. Widział, że to dokładnie z niej wychodziły dziewczyny. Klimek miał przewagę. Jego intuicja podpowiadała mu, że Daniel musiał ją zobaczyć w tym miejscu. A wszystko obliczył w przestrzeni.

— Daniel był w parku, gdzie zdarzał się ta kradzież. Park jest niedaleko kawiarni, co oznacza, że musiał ją tu spotkać, ale nie podszedł do niej. Gdyby tak było, dziewczyna wiedziałaby, że wyszedł ze szpitala i widząc ją pierwszy raz, mogę stwierdzić, że w trosce o niego zamęczyłaby go pytaniami. A skoro wyszedł ze szpitala. To potrzebował pewnie spokoju. A co nie lepiej uspokaja niż park na świeżym powietrzu? — Myślał przez jakiś czas Klimek przed spotkaniem, dlatego wybrał to miejsce od razu, gdy spotkał Daniela.- Idealna przykrywka.

29 listopada 2026
Do małej kawiarni, do której o dziwo przychodzi ostatnio dużo klientów pomimo jej słabego początku z dochodami. Weszło dwóch ubranych w garnitury i słoneczne okulary ludzi. Koło kawiarni stał czarny pasat z obstawą kilkunastu ochroniarzy, którzy znajdowali się wokół samochodu. Większość paliła papierosy. Inna część gadała, a jeszcze inni stali w miejscu w pełnym skupieniu niczym posąg. Obaj mężczyźni z pewnością zajmujący poważne stanowiska usiedli na siedzeniach. Zamówili kawę, po czym rozmawiali niczym starzy kumple. 
— Ty widziałeś typa. — Powiedział jeden do drugiego. 
— Nie. 
— No tu we wczorajszej gazecie. 
— Ten chłopak? 
— Ta ponoć uratował laskę i jakąś babulkę. 
— No nieźle. 
— Kurwa, że też mu się chciało. 
— A tak właśnie, co z naszą sprawą? 
— Powiedział mężczyzna z siwymi włosami. 
— Wkład jest prosty. 
— Powiedział facet o czarnych włosach, który pierwszy zaczął rozmowę. Miał twarz pokerzysty zupełnie, jakby robił interes życia. Nie pozwolił swojemu towarzyszowi długo czekać na odpowiedź. 
— Trzydzieści milionów wkładu i mogę pomyśleć. 
— Jesteś tego pewien? 
— Kto ma pieniądze. Ten ma władzę mój drogi. A chyba chcesz się do nas przyłączyć. Dobrze ci radzie lepiej być z nami niż przeciwko nam. 
— Władze i tak już masz. Zobacz. Wasz rząd kontroluje większość państw. A ty chcesz jeszcze ode mnie pieniądze? 
— Posłuchaj. Pieniądze są ulotne, kto wie prędzej, czy później ich nie będzie. Surowce się skończyły i trzeba było wymyślić substytut. A kto wie, kiedy i on się skończy. Prawda jest inna. Powiedzmy, że potrzebuje tych pieniędzy do zajęcia o wiele lepszego stanowiska. 
— J-jak to. Rządzisz przecież całą Polską, czego jeszcze chcesz? 
— Powiedzmy, że zbić z tronu głównego szefa. Ten pajac inwigiluje wszystkich obywateli oprócz swoich pracowników. Ufa im bezgranicznie, ale to właśnie ich powinien się obawiać najbardziej. Ja go tylko ostrzegałem, ale nie chciał słuchać. Zatem zginie. 
— Słuchaj jeszcze przemyśle tę sprawę. Bądź co bądź dla mnie to sporo kasy jak sam pewnie wiesz. 
— Nie śpiesz się z namysłem. Potrzebuje ludzi z pewnej ręki. Kapujesz? 
— Tak jasne. Zapłacę za kawę. 
— Skoro jesteś taki dobry. To proszę cię bardzo. 
— Powiedział brunet. Po czym wyszedł z kawiarni. 
— Naiwny. — Pomyślał. I poszedł w swoją stronę. Kiwną głową do swoich ochroniarzy. Ci zrobili to samo na znak, że zrozumieli ukryty przekaz.

Usiadł dokładnie na tym samym miejscu, co Zocha. Czy to przypadek?

— Nie mogę użyć oka wiedzy. Mały dystans a kolor tęczówki rzuci mu się w oczy. Poza tym, czy bliższa odległość nie sprawi, że szybciej zginie?. Tyle pytań, ale cóż zrobię. Wiem, co mu powiedzieć! — Myślał Daniel w swojej głowie.

Obaj patrzyli na siebie, skupiając wzrok i myśli tylko i wyłącznie na sobie. Jakub Klimek myślał, że jest punktem gloryfikacji Daniela, co dawało mu jeszcze większą pewność siebie.

— Więc tak. Zapewne wiesz, o co chce cię spytać?

— Tak wiem o ten wypadek. — Powiedział bez emocji Daniel.

— Dokładnie. Wiesz, mam przeczucie, że to nie jest zwykły wypadek, tylko zamierzony atak.

— Przeczucie to panu powiedziało?

— Nie instynkt ten sam instynkt, który kazał mi przejść tam, gdzie cię spotkałem.

— Brzmi to dziwnie.

— Możliwe, ale w branży detektywistycznej każdy ma coś w sobie, co prowadzi go do rozwiązania zagadki. Jest to wiedza albo i przeczucie. Widzisz mój instynkt i przeczucie mówią mi, że ta sprawa to coś poważnego i to przez duże P. Zdaje sobie sprawę, że jesteś zwykłym licealistą, który od kilku dni w gazetach nazywany jest bohaterem, ale muszę mieć pewność czy coś wiesz. Jak to było?

— Nie znam tej dziewczyny. Widziałem ją parę razy przelotnie. Gdy zobaczyłem ją na pasach, a potem nagle to auto po prostu skoczyłem. Jej wzrok a dokładnie twarz był spokojny, jakby wiedziała, że to zrobię. — Powiedział Daniel. — Widzę twoją pewność siebie. Jak i to, że nie dasz mi spokoju. Muszę nakarmić cię jakąś ciekawostką małą, ale jeśli powiem to emocjonalnie. Wtedy to ja będę miał przewagę. — Powiedział w myślach Daniel.

— A co z twoim okiem? — Spytał Klimek, popijając kawę.

— Nie mam go. Zamiast niego mam szklane oko. Pokazać? — Powiedział Daniel, wpadając przy tym na genialny plan. Bo gdy pokaże mu to oko, minie sekunda i dowie się, czy może obawiać się faceta, czy dalej uważać go za wzór do naśladowania.

Choć Daniel nie czuł się niczym winny. To jednak wolał zachować dystans.

— Nie wiadomo, czego się dowiedział. — Pomyślał Daniel. — A lepiej by oko zostało w tajemnicy.

— Nie dziękuje. — Powiedział Klimek.
Po chwili zadzwonił telefon Klimka. 
— Tak słucham… Co kurwa … Zaraz będę… Cześć.

Daniel wziął łyka kawy, która zdążyła już wystygnąć.

— Słuchaj. Ja muszę lecieć. Masz tu moją wizytówkę i numer. Zadzwoń, gdybyś potrzebował pomocy. Jestem pewien, że się spotkamy. Zwłaszcza że mam parę innych pytań, których dzisiaj nie zdarzę ci zadać.

— Nie ma sprawy. I dziękuje panu za pomoc! Jest pan moim idolem.

— Ty moim również młody. — Powiedział Klimek z uśmiechem i wyszedł z kawiarni.

Daniel popijał swoją kawę. Gdy nagle zdał sobie sprawę ze swoich dokonań. W przeciągu jednego dnia wyszedł ze szpitala, gonił przestępcę i rozmawiał ze swoim idolem. I to wszystko jednego dnia. Daniel zapłacił za obie kawy i wyszedł. Nadmiar emocji nie pozwolił mu wysiedzieć. Chwycił za telefon i zastanawiał się, który numer wybrać. Kuby czy Zochy? Zastanawiając się, pomyślał przez chwile o Klimku, który powiedział, że to on jest jego idolem. Daniel czuł, że między nimi narasta jakaś specyficzna więź, ale nawet i to nie pozwalało mu zdradzić tajemnicy, którą zresztą sam niedawno, co odkrył.

***

Klimek wyłączył sztuczne połączenie, które uruchomił w swoim telefonie. Tak naprawdę nikt do niego nie dzwonił w kawiarni. Owy telefon, po którym Klimek musiał iść, był jedynie aplikacją, która nie raz uratowała go z opresji czy niewygodnych rozmów z ludźmi. Pytanie tylko, po co to zrobił? Klimek przez całą rozmowę z Danielem czuł się dziwnie i musiał pogadać z kimś bliskim z osobą, która nie tylko go wysłucha, ale wyświadczy mu przysługę. Klimem sam był zdziwiony swoim zachowaniem.

— To tylko zwykły nastolatek, a jednak coś w nim jest. — Powiedział w myślach, otwierając drzwi jednego z bloków.

Wsiadł do windy, w której czas umilała mu melodyjka. Czasem jednak Klimek spostrzegał wszystko inaczej. Nazywał to demonami przeszłości, które od czasu do czasu miotały i plątały jego życie w nicość, która nie przynosiła nic dobrego. I tak na przykład zwykła muzyczka w windzie była dla niego utworem wyjętym z najgorszego horroru. Ściany windy zaczynały się kurczyć. Z każdej strony słyszał krzyki. Cała winda trzęsła się, jakby ostatnie kable pękły i nagle zaczął spadać. Jednak Klimek stał spokojnie jak posąg. Jego wzrok skierowany był w stronę drzwi, choć on ich tam nie widział. Naglę, pojawił się potwór. Wielka wynaturzona postać bez oczu przypominająca długiego czarnego człowieka z zębami rekina. Coś podobnego do mieszanki Slendermena z Gollumem. Potwór obwąchiwał Klimka, który wciąż stał bez ruchu. Nie zważając na to, co się dzieje w jego głowie. Po prostu czekał. Z tego całego koszmaru obudził go dźwięk zatrzymującej się windy. Drzwi otworzyły się w tuzinkowy sposób jak wszystkie inne windy. Klimek wysiadł. Wytarł buty i zapukał do drzwi, ostatni raz widząc przed sobą swojego demona przeszłość.

— Tylko, dlaczego teraz? — Zapytał samego siebie, lecz odpowiedź nie przyszła.

Z drugiej strony otworzył mu mężczyzna z lekkim zarostem i okularami na czole jakby nosił je tylko do czytania.

— Siema detektywie. — Przywitał się mężczyzna.

— Siema redaktorze. — Zaśmiał się Klimek. — Kopę lat stary.

— Jestem zdziwiony, że pamiętasz jeszcze kumpli z liceum.

— Kto nie zna Miłosza Szydłowskiego? Stary twoje nazwisko jest jeszcze sławniejsze od mojego. Ale nie o sławie przyszedłem pogadać. No dobra po części nie.

— Ta przeczytałem twojego SMS. Naprawdę zajmujesz się sprawą tego chłopaka?

— No widzisz… Mam pewne przeczucie. Sprawa nie daje mi spokoju. Ta dziwna dziewczyna, która się nie odezwała w ogóle. Gdybyś komuś zawdzięczał życie to, co byś zrobił?

— Podziękował. — Powiedział Miłosz, jakby to było oczywiste.

— No właśnie. Mało tego ten chłopak…

— Co z nim? — Zapytał zaciekawiony Miłosz, który już po samych jego słowach, a raczej barwie głosy domyślił się, że to nie jest coś błahego.

— Widzisz. Przypomina mi mnie. To jak patrzył i badał mnie wzrokiem. Z pewnością myślał jakby tu mnie zmylić. Z pewnością coś ukrywa. Choć zadziwiam samego siebie. W końcu to była zwykła rozmowa. A ja zachowuje się, jakby była to walka o coś więcej.

— Może jest, ale przyszedłeś mi tylko o tym powiedzieć?

— No właśnie nie.

— Więc co byś chciał?

— Widzisz. Potrzebuje, abyś zrobił artykuł o bohaterskim chłopaku, który pomógł starszej pani.

— Czyżby zależało ci na tym, aby on był sławny?

— Cóż zbiorę wywiad ze staruszką i ci go prześle i wtedy podziałasz cuda. Każdy twój artykuł jest od razu emitowany. Dorobiłeś się takiej sławy, że nic tylko z tego korzystać. — Powiedział Klimek, ignorując pytanie Miłosza, jednak gdy zbliżał się do drzwi. Powiedział. — Możliwe, że pomoże mi to w odnalezieniu dziewczyny albo i sprawców. Poza tym mała sława nikomu nie zaszkodziła. Ty się przecież trzymasz.

— No powiedźmy. Wiesz, to była długa droga. Teraz najzwyczajniej już nie przejmuje się tym jak wcześniej. A było strasznie.

— Co masz na myśli? — Spytał zaskoczony Klimek.

— Nadzwyczajnej zacząłem mieć wyjebane. — Uśmiechną się Miłosz. — Jeszcze dzisiaj będzie artykuł. A co do tego strachu to uwierz ta praca to zbiór wiecznych wyrzeczeń i nie chodzi mi o licealne imprezki, na które często chodziliśmy razem.

— Dzięki Stary. — Klimek podał rękę i wyszedł. Tym razem jednak wybrał się schodami. Nie zagłębiając się w swoje wspomnienia ani w to, co w ostatnich słowach powiedział jego przyjaciel.

— Wyrzeczenia. — Powtórzył Klimek, schodząc ze schodów. — Ja również je dokonywałem.

Wychodząc na zewnątrz, Klimek zasalutował Miłoszowi. Ten w geście przyjacielskiej lojalności zrobił to samo, lecz nie było to widoczne z okna. Klimek jednak czuł, że odpowiedział.

Detektyw znowu wybrał się do parku, szukając starszej pani.

— Najwyraźniej poszła do domu. — Pomyślał Klimek, który zaczął rozważać myśli podrobienia jej wywiadu. Po alejce spacerowej na kijach do Spokey Nordic Walking podążały dwie starsze babcie. Klimek podszedł bliżej.

— Przepraszam, że przeszkadzam Panią w sporcie, ale nie widzieliście tej starszej Pani, której parę godzin temu ktoś ukradł torebkę.

— A tak widziałyśmy. Już ją odzyskała. Jakiś młodzieniec z opaską ją przyniósł. — Powiedziała skrzeczącą staruszka. — Jednak są na świecie jeszcze dobrzy ludzie.

— Dokładnie. — Odpowiedział Klimek. — A nie wiedzą Panie, gdzie może ona być teraz? W parku niestety jej nie widzę.

— Może poszła na pogaduchy do Korczakowej.

— Co ty? Mariola przecież Korczakowa wyjechała.

— Jak to wyjechała? — Zapytała zaszokowana staruszka.

— No normalnie. Gdzieś za granice z tym swoim nowym.

— Co ty gadasz? Naprawdę?

— Przeprasza Panie. — Przypomniał o swojej obecności Klimek, który za wszelką cenę chciał uniknąć paplania kobiet.

— A tak przepraszam Pana. Nie wiem niestety, gdzie ona jest.

— Ja też nie i dobrze w sumie. Nie chce mieć z nią nic wspólnego. Wie Pan, co ona w domu wyprawia?

— Ok. dziękuje Panią bardzo. — Powiedział zrezygnowany Klimek. Gdy nagle jednak ją zauważył. Kobiecina szykowała się najwyraźniej do domu, gdyż było widać, że nadmiar wrażeni nie pozwala jej ustać w miejscu.

— Przepraszam Panią. — Zawołał Klimek.

— Słucham słonko. — Powiedziała starsza pani.

— Prowadzę gazetę, w której chce opisać całe zdarzenie i bohaterski czyn tego młodego chłopaka nie sądzi pani, że potrzeba takie zachowania w szczególności propagować? — Powiedział Klimek, nie wierząc w to, że ta staruszka, pomimo że ktoś ją okradł, wciąż jest ufna w stosunku do ludzi.

— Ależ tak! I widzi Pan. Nawet nie wziął od de mnie złotówki!

— To naprawdę prawdziwy bohater. Proszę mówić dalej.

Klimek wszystko nagrał i wysłał Miłoszowi. Ten od razu napisał artykuł, który został przyjęty dalej. Został on podany w lokalnej gazecie a jako że jest on znanym redaktorem. Wystarczyło, by gazeta wyszła od razu. W formie i papierkowej, jak i tej elektronicznej. I jeszcze tego samego popołudnia znajdował się w sklepach. W autobusach, tramwajach, a także były rozdawane przez ludzi. Zocha wzięła gazetę od jednych z pani, która niedaleko przystanka męczyła się, mając kilkanaście egzemplarzy w rękach. Zosia nagle poczuła się jakby dostała obuchem w głowę, gdy na pierwszej stronie gazety zobaczyła twarz Daniela z napisem w tytule. „Tym razem bohater ratuje starszą panią i rzuca się w pogoń za złodziejem torebki. Czym jeszcze może zaskoczyć?”

***

— Ej ty widziałeś?! — Z końca siłowni dobiegł krzyk Łysego.

— Co? — Spytał, Psychol trzymający już w dłoniach hantle.

— Nasz królik doświadczalny stał się bohaterem. W gazetach o nim piszą.

— Pokaż. — Powiedział Psychol, rzucając sztangę byle gdzie.

— Ta sława to nic dobrego! Może mu tylko zaszkodzić. — Powiedziała czarnowłosa dziewczyna, której twarz nie wyrażała żadnych emocji.

— Skąd się tu wzięłaś to męska cześć apartamentu. — Powiedział Psychol.

— Nie ważne skąd tu jestem. Ważne jest to, że mam racje. Zgodzisz się ze mną. — Spojrzała na Łysego.

— Cóż z pewnością wiemy, że to nie chłopak umieścił swój czyn w gazecie. Po prostu miejmy nadzieje, że to chwilowa sława. Większe zainteresowanie nim mogłoby wszystko popsuć.

— Chwila. — Wtrącił Psychol. — Tu pokazane jest jego stare zdjęcie. Co oznacza, że nie musimy się tak do końca martwić. Gdyby gazeta powstała z jego wiedzy to pewnie zdjęcie byłoby aktualne lub nawet zrobione w parku.

— Sądzisz, że artykuł służy za list gończy? — Spytał Łysy.

— Nie. Sądzie, że artykuł powstał, aby złapać na to naszą panią poszkodowaną.

— Rozumiem, do czego pijesz. — Odpowiedziała dziewczyna.

— Problem w tym, jak możesz się do niego zbliżyć w odpowiedniej chwili? Tak, aby nikt cię nie złapał. — Zapytał Łysy — Przecież, kiedy cię namierzą, będziesz musiała zeznawać.

— Może poudawaj bezbronną niewinną dziewczynkę, która się boi.- Po pewnym czasie dadzą ci spokój z przesłuchaniem, a przy tym zbliżysz się do chłopaka.

— Nie mam zamiaru udawać przestraszonej kotki. — Powiedziała ze złością dziewczyna.

— I wcale nie musisz Sara. — Odpowiedziała jej inna starsza kobieta w czarnym stroju. Miała długie szatynowe włosy. A jej oczy i twarz wyrażały więcej emocji niż u młodszej. Z pewnością nie były one w żadnym stopniu spokrewnione. Nigdzie nie było podobieństwa.

— To, jaki masz plan złociutka? — Zapytał z ironią Psychol.

— Taki plan, że urwę ci jądra jak powiesz do mnie jeszcze raz złociutka kotku. A tak na serio to Sara niech na razie przestanie śledzić. Dopóki sprawa nie przycichnie.

— Jednak ktoś musi go mieć na oku. — Powiedział Łysy.

— Ja z Panem Psycholem to zrobię. — Powiedziała zdeterminowana kobieta.

— Chyba nie mam wyjścia. — Powiedział Łysy. — Musimy jeszcze sprawdzić skąd, wziął się artykuł. Może wydawać wam się to dziwne, ale musimy sprawdzać nawet jego najgłupszy post na portalach społecznościowych.

— Tym się chyba zajmie pana Sara. — Psychol puścił oko dziewczynie, lecz ta nie okazała żadnej emocji. — Ty się lepiej na tym znasz.

— Cóż artykuł powstał przez nie, jakiego Miłosza Szydłowskiego. — Powiedział Łysy.

— Pewnie gruba ryba w dziennikarstwie. — Rzucił Psychol. — Więc nie ma się, co martwić.

— Jak to? — Zapytał Łysy.

— Po prostu. Na kilometr śmierdzi to zwykłym brukowcem, a chłopak był jedynie zwykłą sensacją.

— Czy ja wiem. Artykuł powstał dosyć szybko.

— Bo jak już wcześniej wspomniałem. Artykuł powstał po to, by złapać dziewczynę. Uznali, że może będzie chciała spotkać się ze swoim rycerzem. Tym manewrem jedynie zrobiliśmy wokół chłopaka szum. Problem jest inny. Skoro wykorzystał moc po to, by pomóc staruszce. Może popierdolić mu się w głowie, że jest jakimś super bohaterem. Trzeba będzie też sprawdzić jego środowisko.

— Wiem, z kim się zadaje. — Powiedziała Sara.

— Ok. Jednak wolę się upewnić. Ja z Amandą pójdziemy go śledzić, na razie spotkanie z Doktorkiem przełożymy na inny dzień.

— Rozumiem. — Powiedział Łysy i odprowadził Psychola i Amandę do drzwi. Po czym odwrócił się do dziewczyny. — Jesteś pewna Sara, że to odpowiednia osoba?

— Nie mam wątpliwości. — Odpowiedziała dziewczyna.

***

Daniel udał się znaleźć miłe i przytulne miejsce, w którym mógł na spokojnie zadzwonić do Zosi. Już zdecydował, że to on wykona do niej telefon, biorąc pod uwagę za i przeciw.

— Z pewnością nie da mi spokoju i zacznie męczyć mnie pytaniami. Ale jeśli jej tego nie powiem i dowie się od kogoś innego. To będzie jeszcze gorzej… Ehhh wole to mieć za sobą. — Powiedział w myślach Daniel. Wybrał kontakt i zadzwonił. Przez kilka sekund słuchać było jedynie szukany i pojedynczy sygnał, który powtórzył się dwa razy.

— Daniel? — Odezwała się Zosia. — Wyszedłeś ze szpitala?

— Tak. — Powiedział krótko.

— To super. Co widziałeś pewnie siebie w gazecie i nie zdołałeś zachować powrotu do zdrowia w tajemnicy? Możemy się spotkać?

— Zaraz, jaka gazeta?!

— To o niczym nie wiesz? W takim razie opowiem ci w cztery oczy.

— Może być rynek?

— Pewnie. — Dziewczyna rozłączyła się, nie pozwalając dokończyć Danielowi słowa. Chłopak nie wiedział, o której godzinie mają się spotkać. Ponowę próby kontaktu spełzły na niczym. Daniel mógł się jedynie domyślać, że chodzi jej o teraz. Udał się, więc w stronę rynku. Jednak nie dostrzegł, że jest obserwowany i to od dłuższego czasu.

— I jak tam nasz cel słodziutka?

— Masz tak do mnie nie mówić. Psycholu.

— Ała no wiesz to trochę boli.

— Ciebie? I mam w to niby uwierzyć.

— Co więcej niż uwierzyć, ale i pocieszyć.

— Spadaj! Nasz cel właśnie udał się do rynku. Idziemy za nim.

— Ok. — Psychol i Amanda poszli za Danielem.

Przez większość czasu udawali zwykłych przechodniów, choć udawanie normalnego przez Psychola było niemożliwe i co najwięcej zabawne. Amanda łapała się za głowę, momentami strzelając mocnego face pama. Często też musiała hamować złość, do której doprowadzał ją Psychol. Amanda nigdy nie sądziła, że może się za kogoś tak bardzo wstydzić. Ale mogła się tego spodziewać. Psychol jest nieogarnięty, obcesowy i niezrównoważony na tle umysłowym. Jednak momentami musiała przyznać, że łeb ma nie od parady. Często ją ratował. Z pewnością więcej razy niż ilość jej palców na rękach i nogach.

Rynek obwity był już w mniej życia niż centralne ulice. Mógł to zawdzięczać swoją powierzchnią, choć według przechodniów godziny szczytu już minęły. W rezultacie można było spokojnie odpocząć w towarzystwie fontanny, lecz nadal wokół latały irytujące maszyny. Pogoda dopisywała w dalszym ciągu. Jedyne, co to wiatr obniżył temperaturę, jednak ludzie nie odczuwali poważnych skutków ubocznych. Nikt nie narzekał na zimno, gdyż powolne obniżenie temperatury o jeden stopień był w rzeczywistości nieodczuwalne. Daniel wraz z Zosią usiedli na ławce, lecz tylko na krótką chwilę. Daniel obejrzał się w prawo i lewo. Po czym stwierdził, że jest tu za dużo ludzi. Dużo ich wcale nie było. Dwóch staruszków zapewne przygłuchych, by usłyszeć coś z odległości trzech metrów.

Jakaś Pani w średnim wieku karmiąca dziecko z butelki. I jakaś dziwna młoda para. Fontana zdawała się wręcz idealnie zagłuszyć rozmowę, co było dobre, ale stanowiło mankament, gdyż oprócz przechodniów to nawet sama Zosia nie słyszała Daniela.

Daniel zobaczył jak tłum ludzi, biegnie za nim, by opowiedział im te historie z wypadkiem. (Widać, że gazeta Miłosza robi furorę) Daniel złapał za rękę Zosie i obaj udali się w ślepy zaułek, gdzie nikt ich już tam nie szukał. Dokładnie w tym miejscy Daniel czuł się bezpiecznie i sam, choć był wciąż obserwowany. O dziwo nie latał za nim żaden dron.

— Jeju prawie by nam znikną sprzed oczu przez tych fanów. — Powiedział Psychol oparty o ścianę. — Swoją drogą, kto by się spodziewał, że zwykłe uratowanie babci przyniesie tyle sławy? — Zapytał.

— Było blisko. — Powiedziała Amanda. — Cicho włączę mikrofon. — Amanda wyciągnęła z torebki coś, co przypominało mikrofon. Po czym na słuchawkach podsłuchiwała rozmowę Daniela z Zosią. — Pilnuj, aby drony nie przeszkadzały.

— Spokojnie włączę naszą niewidkę.

— Niewidkę?

— Nie wiesz, co to? Urządzenie, które pozwala stać się nieuchwytnym przez te latające kupy żelastwa. Satelity również nas nie namierzą.

Rzeczywiście drony w spokoju unikały Amandę i Psychola.

— Więc teraz się tłumacz! Tu masz gazetę. — Powiedziała Zosia bardziej szczęśliwa niż zła.

— Naprawdę nie wiem, jak to się mogło stać, że ta gazeta powstała. Nikt nie chciał ze mną żadnego wywiadu, co więcej zgody na to. — Oznajmił Daniel.

— Każdy musi mieć swoje pięć minut. — Uśmiechnęła się Zosia. — W sumie nie powinieneś mieć o to pretensji. Może ta staruszka chciała się odwdzięczyć. Zrobiłeś dużo dobrego… Eee… Wszystko ok z okiem?

— Tak wszystko w porządku. — Uśmiechną się Daniel sztucznie.

— Mogę zobaczyć?

— Nie w dalszym ciągu szczypie, gdy jest blisko słońca może innym razem? — Spytał Daniel, mając nadzieje, że dla Zosi taka informacja wystarczy. Nie chciał wykorzystywać mocy na przyjaciół. Poza tym wygląd oka narzuciłby kolejne pytania, na które nie łatwo byłoby odpowiedzieć. A nie raz można zaplątać się w kłamstwach.

— Co o tym powiesz? — Spytała Amanda swojego partnera.

— Uważam, że chce swą zdolność zostawić w tajemnicy. Inaczej powiedziałby tej dziewczynie, zwłaszcza że mogą być ze sobą blisko. Chłopak wie, co się świeci. Czasem sądzie, że dostał za dużo tego genomu.

— Nie ważne ile by dostał. — Mówiła Amanda. — Nawet, po dużej ilość nic by mu nie było, a jego zdolność nie przekraczałaby żadnej normy.

— Ty tak sądzisz. „Na świecie i niebie dzieją się rzeczy, które nie śniły się naszym filozofom.” (Wiliam Szekspir — Hamlet)

— Może i masz racje. — Odpowiedziała Amanda, nie spuszczając wzroku z lornetki.

Psychol obserwował Daniela, coraz bardziej analizując jego zachowanie. Zwłaszcza mikro ekspresje. Oznaki zdenerwowanie czy coś innego. Nie ukrywając, Amandzie i Psycholowi zależało na tym, aby nikt nie dowiedział się o mocach chłopaka. Gdyby dziewczyna lub ktokolwiek wiedział, o zdolnościach Daniela. No musiałby zostać zabity, a tego już pierwszego dnia obserwacji by nie chcieli. Nadal w ciszy i spokoju przyglądali się i nasłuchiwali rozmowę.

— Opowiadaj. Jak to się stało?! — Krzyczała Zosia.

— Co mam ci mówić? Przecież gadali o tym w lokalnych wiadomości.

— No tak. — Powiedziała Zosia, przewracając oczami. — Ale mi chodzi o twoją relację. Co wtedy czułeś?

— Ból.

— A konkretnie?

— Czułem, że pojawiła się szansa, by komuś pomóc.

— Mówisz o tej dziewczynie?

— Tak.

— Jak ma na imię?

— Nie wiem! Nie przedstawiła mi się. Poza tym to mało istotne.

— Uuu. Panie kamienna twarz robi się smutno. — Powiedział Psychol, nasłuchując rozmowy.

— Zamknij się! — Upomniała go Amanda, starając się wrzasnąć szeptem.

Daniel spojrzał za siebie. Niczego nie dostrzegł, co upewniało go tylko w tym, że jest sam.

— Wtedy, kiedy ją ratowałem. Myślałem tylko o dwóch rzeczach. O tym, że jak mi się uda to albo zostanę kaleką, albo umrę. Po czym stwierdziłem, że ta druga wersja będzie najlepsza.

PLUCK!!!

Zosia strzeliła Danielowi w twarz siarczystego liścia, że aż dźwięk odbił się echem.

— Łooo twarda dziewucha. — Powiedział Psychol, będąc pod wrażeniem.

— Jak myślisz, dlaczego mu strzeliła? — Spytała z ciekawością Amanda.

— A bo ja wiem. Może go kocha? Ty, co byś zrobiła, gdyby ukochana osoba postanowiła się zabić? Lub chociażby o tym mówiła. Płakałabyś? Czy strzeliła mu raz i drugi, by się ogarną?

— Nic bym nie zrobiła. — Dodała zimno Amanda.

— Przy tobie i Sarze to Łysolec ma już lepsze poczucie humory a przypomnę, że wali on sucharami na kilometr.

— Tak bywa. — Dodała zimno Amanda.

— Ehhh… A gadacie, że ja jestem dziwny.

— Bo jesteś!

— Słucham! — Odparł z niedowierzaniem, Psychol.

— Myślimy, że jesteś dziwny, bo jako jedyny potrafisz się śmiać, wiedząc i widząc, co cię otacza. To całe kłamstwo i prawda zniszczyła wiele ludzi. A mimo tego ty wciąż się uśmiechasz.

Psychol spojrzał na Zosie. I powiedział.

— Czasem ci, którzy często się śmieją. Są tymi, którzy najwięcej cierpią. — Wciąż patrzył na dziewczynę, jakby właśnie zerkną w jej dusze i wyciągną coś, czego nikt nie wie. — Widzisz Danielu. Ja nie potrzebuje oka Enigmy, by móc widzieć niektóre rzeczy.

Amanda patrzyła na niego badawczo, gdy ten wypowiadał swój monolog, patrząc się na nich jak na szczury w labiryncie.

— Mam nadzieje Daniel, że gdy do nas dołączysz. Też będziesz lubił się śmiać. — Powiedział Psychol tajemniczo.

Zosia ledwo, co mogła złapać oddech. Zdążyła wyrzucić swoją złość na Daniela wciąż jednak czekała na jego reakcje.

— Może nie powinienem był ci tego mówić.- Powiedział Daniel, spuszczając głowę w dół.

— Jak możesz tak mówić?! — Krzyknęła Zosia, która trzęsła się tak, jakby miała epilepsje.

— Wybacz… Nie powinienem był…

— Zamknij się! — Przerwała mu Zosia. — Czemu nie pomyślisz o tych, którzy stracili życie? Myślisz, że oni chcieli umierać! — Krzyczała Zosia, która już nie mogła się uspokoić. — To, co ty mówisz, jest czystym egoizmem. Rozumiesz! Jak możesz patrzeć na siebie w lustrze? Zamiast dążyć do celów. To ty się poddajesz. Jakimś cudem przeżyłeś! Czyli Bóg ma dla siebie misje.

— Oj, żebyś wiedziała jeszcze, jaką. — Powiedział Psychol, który rozbawiony całą sytuacją nie mógł się powstrzymać od niepotrzebnych komentarzy, które irytowały skupioną w obserwacje Amandę. Ona jednak skupiła się bardziej na dziewczynie i jej emocjach niż na tym, co Daniel robi. On po prostu stał. Nie wiedząc, co powiedzieć. Widać było, że jej słowa dotarły do niego. Nie miał, co teraz naprawiać. Postanowił, że da Zosi czas. Przeprosił jeszcze raz i przytulił ją, aby mogła się uspokoić. Wtedy jej ramiona ścisnęły mocna Daniela, jakby bała się czegoś. Daniel w końcu uwolnił się z uścisku i poszedł.

— Pogadamy jutro w szkole… Dziękuje. — Powiedział.

— Będziesz jutro na bank?

— Obiecuje, że będę. — Powiedział i poszedł.

— Zaraz się popłacze. — Drwił z nich Psychol.

— Czasami dostajesz pierdolca. — Powiedziała Amanda do Psycha.

— Oj tak zwłaszcza, jak mam patrzeć na te ich grę emocjonalną.

— Mógłbyś wykazać się większym współczuciem!

— Może. — Powiedział Psychol, po czym spakował swoje rzeczy i uznał, że na dzisiaj skończył obserwacje.

— A ty gdzie?! — Spytała Amanda.

— Do domu. Resztą zajmą się kamery.

Amanda spakowała rzeczy i poszła z Psycholem. Daniel i Zosia poszli w zupełnie inną stronę. Zosia niezbyt zadowolona ze spotkania zniknęła gdzieś w tłumie ludzi. Daniel żałował, że nie spojrzał wszystko widzącym okiem na Zosie. Nie wiadomo, kiedy ta moc mogła się skończyć. On również udał się do domu.

— Na dzisiaj koniec wrażeń.

***

Psychol wraz z Amandą szli beztrosko po kafelkowej podłodze wielkiego białego korytarza. Podczas drogi nie zamienili ze sobą żadnego słowa, jakby limit ich rozmów się wyczerpał lub jakby doszło między nimi do ostrej wymiany zdani, po której woleli się do siebie nie odzywać. Słychać jedynie było stukanie obcasów Amandy o kafelkową podłogę. Stukot był bardzo wyraźny i sprawiał wrażenie, jakby w każdej chwili podłoga z białego szkła miała pęknąć niczym lodowiec pod ciężarem, a gdy pęknie, miał ich obu wciągnąć bezkresna ciemność. Pustka. Jednak ich miny były całkiem skupione na drodze docelowej. W każdej chwili byliby skłonni zabić, gdy pojawi się okazja lub gdy oponent wyskoczy niespodziewanie wprost na nich. Psychol przypomniał sobie sytuacje gdzie jeden z ludzi rządu. Amator. Włamał się do ich bazy. Nadal nie wiedział, jak do tego doszło. W końcu mają porządny system zabezpieczeń. Korytarz już się kończył a przed nimi stały opancerzone drzwi z tytanu. Amanda położyła rękę na skaner. Nagle kamera na szczycie drzwi przeskanowała wszystkich obu po dwa razy w górę i w dół. Na małym ekranie koło czytnika linii papilarnych dłoni zaświecił się na zielono ekran z białym napisem ACEEPT. Mocarne drzwi otwierały się mozolnie, ukazując po pewnym czasie wnętrze. Gdy rażące światło pomieszczenie stało się widoczne dla oczu Psychola i Amandy ukazała im się stacja badawcza i informatyczna. Pokój był wypełniony kilkoma komputerami. Dwa wielkie ekrany pokazujący ciąg jasnozielonych cyfr na czarnym ekranie robił wrażenie. Był on z pewnością wielkości ekranu kinowego. W niektórych biurkach było kilka klatek ze szczurami. Ogólnie całe pomieszczę oprócz zaawansowanej technologii, był również istną stajnią Augiasza. Wszędzie walały się kartony po pizzy i różnych słodzonych napojach nie wspominając o kilku puszkach po piwie. Pomieszczenie wyglądało tak, jakby mieszkali w nim sami mężczyźni bez kobiet, które szybko wzięłyby ich w obroty i zmusiły do posprzątania.

— Jaki tu syf!! — Powiedziała zniesmaczona widokiem Amanda

— Przesadzasz. — Parsknął Psychol, po czym rzucił się na swoje krzesło, na którym leżał stary kawałek pizzy.

— Nie sądzisz, że gdyby był tu porządek. To nie lepiej by się pracowało?

— Jak taka mądra jesteś to zamów sprzątaczkę. — Powiedział sarkastycznie Psychol. — Z resztą Łysolek przyjdzie. To z nim gadaj.

Nagle drzwi znów otworzyły się mozolnie, ukazały stojącego w pewnym skupieniu łysego mężczyznę.

— Widzisz o wilku mową. — Powiedział Psychol, po czym wraz z Amandą spojrzeli na Łysego.

— I jak wam poszło? — Spytał z troską Łysy.

— Póki, co wiemy, że chce to zatrzymać w tajemnicy. Nie powiedział nic swojej przyjaciółce. Jutro zrobi się dokładne dane, co do tego, z kim się zadaje. Osoba, z którą dzisiaj się spotkał. Podchodzi pod kategorie BBF, więc to chyba najwyższa.

— Najlepszy przyjaciel na świecie? Dziwne masz nazewnictwo, ale jak najbardziej jest to trafne. W końcu jest jeszcze w liceum. Musimy być spokojni i robić to stopniowo. Pośpiech może nas zgubić. — Powiedział Łysy, który wskazywał pewne zadowolenie z dzisiejszych wyników obserwacji. — A ma tam jakąś dziewczynę.

— Nie ma. — Powiedziała Sara bez żadnej emocji na jej twarzy.

— Widzie, że laska szukała wolnego kawalera. — Powiedział drwiąco Psychol.

— Wybrałam go, bo wiem, że się nada.

— A niby skąd wiesz, kto się do tego nada? — Spytał zdziwiony Psychol.

— Po prostu wiem.

— Ok. Mniejsza w to. Ja też sądzę, że chłopak się nada. Młoda krew i głupi nie jest. A resztę się dopracuje.

— Pff. — Parskną Psychol.

— Co Psychol czyżby zazdrość cię zaślepiła. Wiem, że wybranie ciebie mogłoby przyśpieszyć całą akcję, ale twoje zachowania w niektórym momencie mogłyby nam zagrozić. A my potrzebujemy żołnierza słuchającego rozkazów. Marionetki. Dlatego nie mogłeś otrzymać daru.

— Poza tym osoba musi być oczytana. — Dorzuciła Amanda do komentarza Łysego.

— Rozumiem. — Powiedział Psychol spokojnym głosem, co nie umknęło uwadze każdemu. — Nie potrzebuje tego oka. Sam bez niego sobie radze.

— Pff, co za skromność. — Parsknęła Amanda.

— Już dobrze dosyć rozmów. Powiedzcie jak tam satelity?

— Nasza spokojnie utrzymuje swój kurs jeszcze kilka poprawek i będziemy mogli śledzić chłopaka oczywiście w trybie maskującym. — Powiedziała Amanda.

— Dobra a co z rządowcami? — Łysy zmarszczył czoło.

— Obecnie ich technologia jest ciut lepsza. Może nie posiadają niewidek, ale z pewnością mają spore pole do popisu, jeśli chodzi o inwigilacje. Zastanawiają mnie te drony. Wygląda na to, jakby nie do końca były dopracowane. Nasz sprzęt wciąż jest w czasie ulepszania, ale spokojnie z tym, co mamy trzymamy ich na dystans od siebie i co najważniejsze od chłopaka. — Powiedział Psychol.

— Cóż całe państwo jest pod kontrolą tych śmieci. Nie zdziwię się, gdy na ciele tego chłopaka zajdziemy parę pluskw czy kamer. Póki, co jest dla nich zwykłym dzieciakiem i musimy to utrzymać do końca. Drony z tego, co wiem. To interesują się tylko tymi, którzy za bardzo się wychylają. Mam nadzieje, że to rozumiecie?

— Tak! — Odpowiedzieli wszyscy wraz z tajemniczym gościem opartym o ścianę, który przyglądał się rozmowie. Łysy spojrzał na niego. Kiwną porozumiewawczo głową, po czym udał się w jego stronę.

— Nareszcie jesteś.

***

Zosia szła pośpiesznym krokiem do domu. Pogoda przez chwile okazała się kapryśna, jak to bywa jesienią, która niespodziewanie zaatakowała przelotnymi opadami deszczu. Droga nie była całkiem mokra. Choć gdzieniegdzie pojawiały się miejsca, gdzie kałuże były trudne do przeskoczenia. Zosia jeszcze nie ochłonęła, wciąż myślała na temat dzisiejszej rozmowy z Danielem. Choć miała nadzieje, że zimny deszcz zmyje z niej cała złość. Z początku pomyślała, że była dla niego za surowa w końcu wyszedł niedawno ze szpitala. Jednak jego słowa za mocno uraziły Zosie, by ta mogła to znieść. Rozkojarzona dziewczyna wpadła w kałuże, przemaczając sobie spodnie. Stała na chwile w miejscu powstrzymując się od przekleństwa, jakie cisnęło się jej na ustach. Choć nie należała ona do osób, które często przeklina. Spojrzała przed siebie. Na drugiej stronie ulicy zauważyła dziewczynę z długimi czarnymi włosami do pleców. Oczy Zosi były lekko przymrużone, przez co z daleka nie mogła zobaczyć jej twarzy. Z kolei jej usta były, idealnie podkreślę czerwoną szminką. Miała na sobie biała suknie. Nie dało się ukryć, że przyciągała ona uwagę gapiów w tym również uwagę Zosi, choć nie to sprawiało, że czuła się w jej obecności dziwnie. Oczy dziewczyny, pomimo że również przymrużone to skupione na Zosi, przez co dziewczyna czuła się obserwowana. Zosia przyśpieszyła. Już nie obchodził jej stan swoich spodni. Zastanawiała się, czy tajemnicza dziewczyna pójdzie za nią. Kątem oka sprawdzała drugą stronę ulicy. Minęła kilka pobliskich sklepów z butami, do których miła się udać by, choć trochę poprawić sobie nastrój. Zosie dziwiło swoje zachowanie. Zawsze w takich chwilach dziewczyna z uśmiechem podchodzi do nieznajomych, zwłaszcza że to dziewczyna i zanim przechodzi to pyta. „Czy wszystko ok?” Później zaczyna od komplementu. Jednak dziewczyna była dziwna. Jej twarz była bez żadnych emocji zupełnie jakby była duchem, co Zosia zauważyła, gdy jej wzrok poprawił ostrość. Zosia nie bała się duchów, co więcej miała silną potrzebę, by z nimi pogadać, ale wie, że to niemożliwe. Bądź co bądź coś w tamtej dziewczynie było coś nie tak. Tę krótkie zdarzenie sprawiło, że przez chwile Zosia nie myślała o Danielu i jego słowach. Nagle dotarło do Zosi, że jest dalej, niż być powinna. A do domu ma spory kawał. Przemoczone buty wraz ze skarpetami mogą skutkować przeziębieniem. Poza tym nie chciała oddalać się za daleko od domu. Miało to być spotkanie, po którym Zosia będzie mogła pójść do domu i pouczyć się do matury. Jednak zachowanie Daniela sprawiło, że chciał ona pobyć sama. Z dala od świata.

Gdy Zosia obejrzała okolice. Udała się na najbliższy przystanek. Skąd potem pojechała do domu. W autobusie już było spokojnie. Zosia patrzyła przez okno. Gdy miała miejsce, gdzie stała zaledwie parę minut temu przemoczona od stóp po kolana jednocześnie będąc punktem obserwacji innych. Nie zauważyła już tej dziewczyny. Zosia odetchnęła z ulgą, po czym jej mózg na chłodno przeanalizował sytuacje. Zosi zrobiło się głupio na myśl, że owa tajemnicza dziewczyna zwyczajnie w świecie mogła patrzeć się na nią ze względu na to, że widziała, jak wpadła w kałuże. Na jej twarzy pojawił się uśmiech owocujący w cichy niezręczny śmiech. Zosia spojrzała na słońce, które było dosyć wyraźne. Chmury na niebie były bardziej białe niż zwykle, co dziwiło Zosie, bo przecież jest jesień, a pogoda zazwyczaj w takim okresie nie lubi rozpieszczać. Niebawem jednak ma się to zmienić. Synoptycy gadają, że już od następnego tygodnia pogoda, a raczej klimat strasznie się ochłodzi, a zimne i mocne wiatry staną się utrapieniem każdego. Nie tylko palaczy i posiadaczy telefonów, ale i zwykłych ludzi. Niektórzy wręcz się cieszyli słoneczną jesienną aurą. Większość osób mówi, że rok przed wojną zimy były słabe, przez co w ludziach narastał strach przed globalnym ociepleniem. Teraz widać, że pogoda jest taka, jaka powinna być lub taką się też wydaje. Nigdy do końca nie wiadomo, co przyniesie jutro. Zosia wysiada z autobusu. Do jej domu jeszcze dwa przystanki, ale postanowiła wpaść do sklepu i kupić rękawiczki. By już zabezpieczyć się przed mrozem, jaki ma niebawem nadejść.

Rozdział 3 Przełamanie bariery

29 listopada 2026
Do małej kawiarni, do której o dziwo przychodzi ostatnio dużo klientów pomimo jej słabego początku z dochodami. Weszło dwóch ubranych w garnitury i słoneczne okulary ludzi. Koło kawiarni stał czarny pasat z obstawą kilkunastu ochroniarzy, którzy znajdowali się wokół samochodu. Większość paliła papierosy. Inna część gadała, a jeszcze inni stali w miejscu w pełnym skupieniu niczym posąg. Obaj mężczyźni z pewnością zajmujący poważne stanowiska usiedli na siedzeniach. Zamówili kawę, po czym rozmawiali niczym starzy kumple. 
— Ty widziałeś typa. — Powiedział jeden do drugiego. 
— Nie. 
— No tu we wczorajszej gazecie. 
— Ten chłopak? 
— Ta ponoć uratował laskę i jakąś babulkę. 
— No nieźle. 
— Kurwa, że też mu się chciało. 
— A tak właśnie, co z naszą sprawą? 
— Powiedział mężczyzna z siwymi włosami. 
— Wkład jest prosty. 
— Powiedział facet o czarnych włosach, który pierwszy zaczął rozmowę. Miał twarz pokerzysty zupełnie, jakby robił interes życia. Nie pozwolił swojemu towarzyszowi długo czekać na odpowiedź. 
— Trzydzieści milionów wkładu i mogę pomyśleć. 
— Jesteś tego pewien? 
— Kto ma pieniądze. Ten ma władzę mój drogi. A chyba chcesz się do nas przyłączyć. Dobrze ci radzie lepiej być z nami niż przeciwko nam. 
— Władze i tak już masz. Zobacz. Wasz rząd kontroluje większość państw. A ty chcesz jeszcze ode mnie pieniądze? 
— Posłuchaj. Pieniądze są ulotne, kto wie prędzej, czy później ich nie będzie. Surowce się skończyły i trzeba było wymyślić substytut. A kto wie, kiedy i on się skończy. Prawda jest inna. Powiedzmy, że potrzebuje tych pieniędzy do zajęcia o wiele lepszego stanowiska. 
— J-jak to? Rządzisz przecież całą Polską. Czego jeszcze chcesz? 
— Powiedzmy, że zbić z tronu głównego szefa. Ten pajac inwigiluje wszystkich obywateli oprócz swoich pracowników. Ufa im bezgranicznie, ale to właśnie ich powinien się obawiać najbardziej. Ja go tylko ostrzegałem, ale nie chciał słuchać. Zatem zginie. 
— Słuchaj jeszcze przemyśle tę sprawę. Bądź co bądź dla mnie to sporo kasy jak sam pewnie wiesz. 
— Nie śpiesz się z namysłem. Potrzebuje ludzi z pewnej ręki. Kapujesz? 
— Tak jasne. Zapłacę za kawę. 
— Skoro jesteś taki dobry. To proszę cię bardzo. 
— Powiedział brunet. Po czym wyszedł z kawiarni. 
— Naiwny. — Pomyślał. I poszedł w swoją stronę. Kiwną głową do swoich ochroniarzy. Ci zrobili to samo na znak, że zrozumieli ukryty przekaz.

***

Dzień zapowiadał się na jeden z takich, na które Daniel zawsze czekał. Jedynym dniem, na który Daniel czekał równie tak samo, jak ten była zazwyczaj gwiazdka lub spotkanie ze swój pierwszą miłością, która okazała się niespełnioną. Owianą w ból i nieszczęście, a to za sprawą tego, że nie był w stanie powiedzieć jej tego, co tak naprawdę myśli. Gdy pozornie myślał, że da radę. Ktoś niestety go obiegł i zapewne do tej pory żyją sobie długo i szczęśliwe. Po kilku miesiącach Daniel uznał, że tak będzie lepiej. Jednak czas mija i pewne wydarzenia przestają mieć znaczenia. Przyczyną niepowodzenia był strach Daniela. W związku należy być szczerym jednak trudno o szczerość gościa, który boi się powiedzieć, co tak naprawdę myśli. Słonice podobnie jak wczoraj obdarzyło ludzi swą aurą i mocą, która jak na tę porę była ogromna. Jedyne, co ludziom pozostaje to cieszyć się z takiej pogody, gdyż synoptycy i meteorolodzy informują, że od następnego tygodnia pojawia się porywiste podmuchy zimnego wiatru, gwałtowne ulewy A czasami przelotne opady śniegu. Słonice od następnego tygodnia będzie przykryte chmurami, co obniży temperaturę. Zostało jeszcze cztery dni rewelacyjnej pogody, która nakłania mieszkańców miast do aktywnego spędzania czasu na świeżym powietrzu. Staruszki już od siódmej rano wyciągają swoje kijki do biegania i ruszają w swoją wyprawę wraz z towarzyszem wędrówki, z którym to będzie mogła wymienić się osiedlowymi plotkami. Ci, którzy wzięli wolne od pracy. Urozmaicili sobie dzień porannym bieganiem tylko, że bez kija i towarzyszy. Jedynie słuchawki na uszach stanowiły pewną formę udogodnienia sobie podróży w nieznane im rejony, co jeszcze bardziej urozmaicał aktywny początek dnia. Daniel, wiedząc to wszystko, był zły, że musi iść do szkoły, bo gdyby nie musiał. To mógłby zająć się czymś przyjemnym, na co ostatnio nie ma czasu. Przygotowania do matury idą pełną parą, choć wczorajszego dnia to nie nauka zajęła jego głowę. Daniel wstał, jakby pokopał go prąd. Wyciągnął lustro. Zdjął opaskę i spojrzał. Jego prawe oko wciąż miało ta samom barwę, co wtedy. Ciężko było określić, jaka mieszanka kolorów w nim występuje, ale z pewnością ogromna żółć w tęczowce rzuca się w oczy. Opaska idealnie zasłania ten mankament, ale jak na długo? Daniel nie miał pewności czy oko nadal działa w swój specjalny sposób. Nie miał pomysłu jednak jak to sprawdzić. Nie chciał oglądać życia rodziców, zwłaszcza że ujrzałby, w jakości HD dosłowne początki swojego poczęcia.

— Nada się inna okazja. — Pomyślał i włączył telewizor.
Z początku przełączał kanały. Aż natrafił na kanał muzyczny, który idealnie nadaje się do pracy z muzyką w tle, tak by zagłuszyć poranną ciszę. Nagle transmisja kanału muzycznego została przerwana. Głos w telewizji zabrała dziennikarka, która zaczęła relacjonować straty wywołane kolejnym atakiem terrorystycznym.
W dalszym ciągu trwa wojną z terrorystami, którzy nie chce przyjąć naszych żądań dotyczące naszego wspólnego dobra…

Rząd postanowił wcielić swój plan w życie dotyczący opasek, które miałby za zadanie pełnej ochrony obywateli. Opaski miałby zostać noszone przez ludzi. A wbudowana w nie sztuczna inteligencja miałaby monitorować i zapobiegać popełnianiu przestępstwa przez ludzi. Czy taka forma radzenia sobie z narastającą agresją jest odpowiednia? O to zapytaliśmy naszych ekspertów. Choć zdania na ten temat są podzielone.

— Proszę wypowiedzieć się na ten temat. — Powiedziała dziennikarka do swojego gościa.

— Uważam, że ta forma powiedzmy w cudzysłowie „Ochrony”. Jest według mnie przegięciem. Powiedzmy sobie szczerze, kto chciałby, aby jego całe życie było pod ścisłym okiem rządu. Sądzę, że istnieją inne formy radzenia sobie z terrorem, jaki obecnie panuje na świecie. Pragnę podkreślić, że nie wszyscy ludzie pogodzili się ze skutkami wojny. Poza tym uważam, że te latające wokół drony to już sama przesada.

— Rozumiem. To był nasz ekspert w dziedzinie socjologii. Teraz czas na zdanie jednego z przedstawicieli obecnego rządu.

— Tu się z Panem nie zgodzie. Nasz projekt z tego, co mi obecnie wiadomo. Nie ma skupiać się na inwigilowaniu ludzi, a zapewnieniu im bezpieczeństwa. Znamy przyczyny wojen, gdzie główną jej przyczyną była zła ideologia. Zna pan przysłowie „Lepiej zapobiegać niż leczyć” Prawda?

— Mówi Pan, że obecna wojna, która się skończyła, była spowodowana ideologią? — Zapytał Socjolog.

— Ależ nie. Tu powodem były kryzys społeczno-gospodarczy i naturalny. Kraje łapały się deski ratunku i dopuszczały się strasznych czynów. Z pewnością jak każdy z nas myślał. Wojna zapoczątkowana jedynie w sieci zwana „Cyber wojną” zostanie w cybernetycznym świecie. Jednak nikt się nie spodziewał, że dosięgnie ona cywilów. Przed naszymi oczami powstał nowy rodzaj Wojny, o której jeszcze nikt nigdy nie słyszał. Całe szczęście, że uniknęło się starć za pomocom broń atomowej. Dlatego rząd wprowadził jedną wspólną walutę dla całego świata.

— Sądzi Pan, że wzrost emigracji na świecie przyczynił się do konfliktów gospodarczo, religijno-naturalnych?

— Nie wiedzę tu zależność między naturą a człowiekiem. Prawda jest taka, że sił natury nie da się powstrzymać a co dopiero przewidzieć. Zagrożenie ze strony globalnego ocieplenia nadal jest realne i poważne. Przechodząc do rzeczy, Tak imigracja była poważnym problemem dziesięć lat temu. Teraz jednak ten problem został zażegnany. Właśnie, dlatego rząd chce wprowadzić bransoletki nie dla śledzenia pana Kowalskiego, co robi wieczorami. Ale po to, by zapobiec terroru. Obecnie imigranci już nam nie zagrożą. Niemicy dzięki naszej pomocy stały się wolne od terroru. W zamian za to stały się równe z innymi krajami. Nikt nie stanowi już potęgi. Każdy jest równy. A zagrożenie terroru nie pada ze stron imigrantów, lecz ze strony przeciwników rządu.

— Bardzo dziękuję. — Powiedziała dziennikarka. Mam jeszcze jedno pytanie do Pana.

— Słucham? — Odpowiedział członek rządu.- Jak Pan sądzi? Po rozpadzie Unii Europejskiej organizacja o nazwie Global Elit wytrzyma dłużej niż wcześniejsza unia?

— Proszę Pani. Każdy z rządzących swoim krajem zajmuje się tylko i wyłącznie nim. Dbamy o interesy samych siebie. Oczywiście nawiązujemy stałą współpracę w walce z terrorystami. Gdyż ataki nie pojawiają się tylko i wyłącznie w Polsce, lecz na całym świecie.

— Rozumiem. To by było na tyle. Chce jeszcze…

Daniel wyłączył telewizor. Jednak cisza wydawała się lepsza niż słuchanie tym pierdoł. — A co jeśli jestem w stanie odkryć wszelkie tajemnice? — Pomyślał Daniel. — Raz na zawsze skończyłyby się te kłamstwa, które nam wpajają. Walka o dobro… Wolne żarty. Jak inwigilacje i indoktrynacje można nazwać czynnikami, które dążą do dobra? Wojna się już skończyła. A ja mam wrażenie, jakbyśmy dalej brali w niej potajemny udział. Każdy obywatel, a raczej człowiek na ziemi jest traktowany niczym marionetki przez obecny rząd. Tak przynajmniej słyszałem. Wiele osób mówi o tym, że wszystko oparte jest pełnej kontroli, a coś takiego jak prywatność zupełnie nie istnieje. Rząd obecnych Stanów Zjednoczonych na dostęp do wszystkich baz danych. Widzą o nas wszystko, co robimy, co lubimy gdzie i jak chodzimy. Mają dostęp do naszych zakupów, wyciągów z terminali. Wszystko. Aż się włos jeżył na głowie, jak to słyszałem i z reguły nigdy bym w to nie uwierzył, gdyby nie fakt, że już nigdy nie spotkałem tych ludzi, którzy mi to opowiadali. To byli moi znajomi sąsiedzi. Co prawda każde zniknięcie miało jakąś przyczynę. Kiedyś usłyszałem od jednego sąsiada, że mogą sprawić wszystko. Nawet to, że ludzie znikają i nikt o nich nie pamięta a może i nie chce pamiętać. Albo boi się pamiętać. Jednak, gdy przechodzi się ulicą widać wszystko normalne. Sam nie wiem, czy mam wierzyć w owe plotki. W końcu ludzie ciągle coś zmyślają. Czasami jednak rozważam pewne opcje, ale nie mówię je nikomu. Większość ludzi nastawiona jest na czysty konsumpcjonizm. Szukają to coraz nowszych dóbr, coraz bardziej niszcząc się zmodyfikowanym jedzeniem, którym nas faszerują. — Daniel przypomniał sobie słowa swojego dziadka, który znikną. Ponoć zostawił rodzinę i wyjechał na wieś, by spędzić spokojnie starość, gdzie potem zmarł. Dwa dni później żona staruszka dowiedziała się o jego śmierci męża w pobliskiej wsi. Denat znał tę wieś. Jednak Daniel wiedział, że to nie w jego stylu zostawiać rodzinę. Obiecał jego babci, że zostanie z nią do końca swoich dni. A był to człowiek, może i szalony, ale jak powiedział. Tak robił. Starzec powiedział Danielowi pewną rzeczy, która teraz odbija się echem w jego głowie. Zupełnie jakby mówił to sam dziadek zza światów. 
— „Pamiętaj wnuczku, że w naszych myślach nie czytają. Boją się tego, bo są ludzie, którzy widzą więcej niż oni”
Daniel na moment zamarł w bez ruchu. — „Są ludzie, którzy widzą więcej niż oni” — Powtórzył w myślach Daniel. — Ale co dziadek miał na myśli. Nagle rozległy się krzyki. Daniel ujrzał przez okno i zobaczył szarpaninę dziewczyny z chłopakiem. Dziewczyna miała na sobie czarne legginsy, niebieską bluzę i skórzaną kurtkę. Długie szatynowe włosy z ciemnoczerwonymi pasemkami. Ciężko było zobaczyć jej twarz. Jednak w oczy rzucały się jej kaprawe oczy, z których można było dostrzec kilka świeżych łez, które tylko czekają, by móc się uwolnić z oczu i przebyć drogę przez policzki aż na sam dół na nowe buty. Chłopak dziewczyny mocno ściskał jej rękę, szarpiąc i jednocześnie krzycząc. Był łysy i miał na sobie niebieski dres z białymi paskami. Średnio umięśniony jednak z pewnością był szybki. Dla Daniela była to okazja, by sprawdzić, czy jego oko nadal posiada w sobie zdolność widzenia, bo kto wie może ta moc zanikła albo, co najgorsze cały wczorajszy dzień mógł być tylko snem? Daniel mógł to sprawdzić w jeden sposób. Jego prawe oko spojrzało na chłopaka i dosłownie tak samo, jak we większości przypadków w przeciągu chwili zobaczył całe jego życie, które polegało na upijaniu dziewczyn i uprawianie z nimi seksu. W wolnych chwilach ćpał z kolegami w bunkrach. Kasę na to wszystko ma od bogatych rodziców. Nie na tyle, by jeździć limuzynami, lecz na tyle by nie musieli bać się, że nie starczy na cały miesiąc. Ba nawet z ich jednej wypłaty to zwykły człowiek dawał rade wytrzymać dwa miesiące. Niestety jednak praca obojga rodziców sprawiła, że ich synek musiał wychowywać się sam, przez co rodzice nie mając wpływu na jego wychowanie, za bardzo go rozpieścili. Dając mu wszystko, co chciał, aby ukryć ich brak czasu a teraz są tego skutki. Daniela bardziej niż życie chłopaka przeraził jego najbliższy zamiar, którym było zadanie kolejnego mocnego ciosu swojej dziewczynie, którą traktował jak zabawkę.

— A i tak każda na niego leci. — Pomyślał z ironią Daniel, który nie spojrzał okiem na dziewczynę, tylko przez parę sekund myślał, co zrobić. Daniel nie musiał patrzeć na nią wszystko widzącym okiem. Jej wszystkie emocje, to co czuła w tej i w każdej innych chwili było wypisane na twarzy. Daniel dobrze ją znał i uważał, że ona to za dobra dziewczyna jak dla takiego dupka. Powoli kończył się czas. Daniel ubrał szybko bluzę i spodnie i wybiegł na korytarz. Biegł tak szybko, że pokonywał cztery stopnie schodów, jednocześnie skacząc od czasu do czasu. Odgłosy kłótni z każdym metrem wydawały się coraz wyraźniejsze, co przy tym idzie bardziej groźne niż niewinne, co z początku wydawało mu się, patrząc z okna.

Drzwi otworzyły się gwałtownie, dekoncentrując dresa, który miał już zadać cios. Daniel, wiedząc, co za chwile się stanie. Krzykną.

— Zostaw ją!

— A ty tu kurwa czego? Problemu szukasz?

— Tak. Te wszystkie zdrady, do których się dopuściłeś i ty jeszcze ją tak traktujesz!

Dziewczyna spojrzała badawczo. Nie wierząc, co się dzieje. Daniel zacisnął pięść. Jego oczy patrzyły się na dresa. Zanim jednak ten poczuł na sobie moc spojrzenia. Podbiegł szybko do Daniela, ładując mu na twarzy kilka sztuk z pięści. Daniel wciąż stał. Lekko oszołomiony próbował zadać mu cios, jednak nie dawał rady. Dziewczyna bezradnie patrzyła się, jak jej chłopak w brutalny sposób rzuca Daniela na ziemie i okłada go pięściami. Jej krzyk nic nie wnosi. Jedynie bardziej podkręca dresa do ataku. Daniel próbował chronić przede wszystkim twarz, choć wydzielona adrenalina sprawiała, że nie czuł za bardzo bólu. To mimo to wolał nie mieć nic uszkodzonego, zwłaszcza że wyszedł nie dawno ze szpitala.

Całej sytuacji z okna przyglądał się ojciec Daniela, który sącząc piwo. Nie przejął się losem swojego syna. Można rzec, że nawet kibicował dresowi.

— E matka zobacz chłopaka ci leją.

— Co?! — Matka Daniela rzuciła talerzami i biegła do okna. Krople wody z jej mokrych dłoni kapały na podłogę. W tym samym czasie rozbiły się talerze.

— Chyba nieźle się bawi. — Powiedział z ironią ojciec. — E a ty, dokąd?

— Ratować syna.

— Co kurwa nie widzisz, że twój synalek sam zaczął?

Mama Daniela już go nie słuchała. Wybiegła z domu prosto na korytarz. Gdy już otworzyła drzwi. Wrzasnęła niczym niedźwiedzica chroniąca swoje młode.

— Zostaw go!

Dres posłuchał. Wstał od Daniela. Spluną mu na twarz, po czym szukał swojej dziewczyny, która gdzieś uciekła.

— Coś mu zrobił? Zadzwonię na policje!

Chłopak spojrzał na Daniela i uciekł. Jego twarz była prawie cała we krwi. Matka Daniela sprawdzała, czy jest przytomny. Na szczęście nic mu nie było i kontaktował w miarę dobrze. Otworzył tylko lewe oko, by prawym nie musieć widzieć chwili, kiedy został stworzony. Według niego. To wydawało się, gorszę od samego pobicia. Daniel może i pobijany, ale wydawał się szczęśliwy. Wstał z pomocą matki i wrócił z nią do domu by, choć trochę doprowadzić się do ładu.

— Widziałaś herosa? — Spojrzał Psychol na Amandę, spoglądając przez lornetkę na Daniela noszonego do domu przez jego matkę.

Amanda i Psychol wynajęli sobie mieszkanie koło Daniela, by mieć na niego oko przez dłuższa chwile. Kawalerka była oddalona o jeden budynek. Piętro niżej niż Daniel.

— Widziałam.

— No właśnie i co niczego nie zauważyłaś?

— Co miałam zauważyć? Został pobity.

— Czytaj między wierszami. Widzisz tamto okno?

— Tak.

— Tam właśnie jest jego pokój. Musiał zauważyć z okna tą młodą parę gołębi, która skakała sobie do gardeł i przy pomocy oka dostrzegł, co ten typ planuje, po czym zszedł na dół.

— No tak no i… — Zaczęła Amanda. Gdy naglę, przerwał jej Psychol. Widać było, że odkrył coś niezwykłego. Choć we większość przypadków znaczące i niezwykłe dla niego a dla misji nieistotne.

— Gdy już był na, zewnątrz co przykuło twoją uwagę?

— Wtedy to nic po prostu patrzyłam, jak to się potoczy.

— Jego wzrok skierowany był wprost na tego typa. I to celowo.

— Jak to?

— Widziałem, jak patrzył na niego z premedytacją. To musiało być wywołane przez strach, czyli dobrze tez dla nas.

— Jak to niby dla nas?

— Och ależ ty głupia. — Powiedział głośno Psychol. — Pewnie się domyśla, że dłuższy kontakt wzrokowy może zabić i pewnie chciał to przetestować na nim a jako że bał się to zrobić. Zapewne chciał zyskać przewagę, osłabić go nie chciał go zabić. Ale z pewnością się tego nauczy.

— Działał w strachu i z premedytacją?

— Dokładnie, czyli jednak będą z niego ludzie. Tylko musi dojrzeć.

— Nie wiem, czy jest na to czas.

— Spokojnie po wczorajszych akcjach terrorystycznych mam wolne na całe dwa miesiące o, ile że nie przyśpieszymy całej akcji, a na to się zanosi. — Powiedział Psychol z dumą.

— Wiem, wiem. Masz jeszcze coś?

— A mam. Widzisz, ile ciosów dostał?

— No z dużo i to silnych. — Powiedziała Amanda.

— Jego reakcja była obojętna. Nie tylko poruszał się normalnie jak gdyby nigdy nic. To jeszcze był na tyle przytomny i trzeźwo myślący, że zamkną prawe oko, gdy podnosiła go jego matka. Co oznaczałoby strach… strach przed tym, że ją zabije. — Skończył Psychol. Przestał obserwować okno. Usiadał na sofie, popijając kawę i sapiąc głośno. Oglądając swoją filiżankę, a w niej kawę dodał. — Ten koleś coraz bardziej mi się podoba. Widzę, że nasza mroczna laska dokonała dobrego wyboru. Jest jeden problem, który już wcześniej zauważyłem. Daniel za bardzo bawi się w bohatera. Haha. Danielu Koperze, skoro tak bardzo kręci cię pomaganie ludziom niedługo będziesz mógł uratować nasz świat. Matka Daniela zabrała go obitego do domu. Na lewym oku pojawił się siniak. Z kolei prawe oko było nienaruszone, jakby chroniło je jakieś pole siłowe, co prawda dres tego nie odczuł, ale widok twarzy Daniela nie podsuwał innych wniosków. Jego skronie były przecięte niczym żyletką. Widać było, że nadają się one do szycia i to bez dwóch zdań. Ojciec Daniela nie przejął się wyglądem syna. Wciąż popijał piwo, oglądając to, co Daniel uważał za głupoty. Widok ojca nie wzruszył mamę i Danielem. Oboje udali się do kuchni, w której światło było tak idealne, że bez problemu można było wypatrzeć dosłownie wszystko w ranach. Dodatkowo okno oświetlało całe pomieszczenie.

— O matko jak Ty wyglądasz?… Dziecko. Po co tyś wdawał się w tę bójkę. — Mówiła matka, trzymając Daniela za podbródek i obracając głowa w każdą stronę, by dokładnie sprawdzić każde miejsce na głowie.

— Ałł. — zasyczał przez zęby Daniel.

Jego mama nie była zbyt delikatna w oględzinach.

— Ja rozumiem, że mogła Ci się spodobać ta dziewczyna, ale prawda jest taka, że gdyby miała mózg. To od razu by go rzuciła.

— Nie o to chodzi. — powiedział Daniel w momencie, gdy jego matka zdejmowała mu koszule, by sprawdzić żebra.

— To, o co chodzi? — Spytała przejęta. — Po tym wypadku stałeś się bardziej zamknięty.

— Dopiero wczoraj wróciłem. — Powiedział neutralnym głosem bez emocji.

— Możliwie, że nie przeznaczałam Ci wcześniej czasu, ale chce to zmienić… Naprawdę chce być dobrą matką.

Daniel patrzył na nią, lustrując jej emocje. Wtedy pierwszy raz pojawiła się pokusa spojrzenia na nią wszystko widzącym okiem, by dowiedzieć się, czy to, co mówi, jest prawdą. Atmosfera w kuchni się ucieszyła. Gdy matka skończyła przegląd ciało. Zaczęła wybierać numer to lekarza.

— Poczekaj. Ja mam numer do swojej lekarki. — Daniel poszedł do swojego pokoju.

Gdy już był w środku. Spojrzał za okno, by sprawdzić, co się dzieje na zewnątrz. Nikogo tam nie został. Kolejna dziewczyna, którą ocalił. Olała go. Aura za oknem była wciąż taka sama. Telefon, który był na biurku, zaświecił. SMS od Zosi.

Hej Danielu. Jak się czujesz? Mam nadzieję, że będziesz w szkole. Co do wczoraj to chciałam przeprosić za to, że tak wybuchłam, ale sam rozumiesz? Mam nadzieję, że rozumiesz?

Daniel odczytał SMS, ale nie odpisał. Wziął swój telefon wraz z kartką numeru pielęgniarki. I opaską, którą zostawił. Założył ją, a następnie poszedł do kuchni i zadzwonił przy matce.

— Tak słucham? — Dobiegł głos z drugiej strony słuchawki. Głos ten sam, który słyszał jako pierwszy, gdy tylko wstał z trzy dniowej śpiączki.

— Tu ja Daniel. — Powiedział krótko, czekając na odpowiedź.

— A to tu ty Danielu. — Chłopak się zdziwił, choć przypomniał sobie, że minął zaledwie dzień od wyjścia ze szpitala. — Co się stało?

— Potrzebuje lekarza.

— Co się stało? Coś z okiem?

— Nie… — Daniel nieco przyciszył swój głosy jakby to, co miał powiedzieć, było ważnym sekretem. — Wdarłem się w bójkę. Potrzebuje kilku szwów.

— Rozumiem. Jeśli chcesz. To osobiście się tym zajmę. — Powiedziała pielęgniarka z troską i ciepłem, co można było wyczuć przez telefon.

Matka Daniela była zdziwiona i szukała dziury w całym, choć nie miała na to czasu. Spakowała dokumenty. Wzięła klucze od samochodu razem z płaszczem i wyszła z Danielem, gdy ten skończył gadać z pielęgniarką. Surowym okiem spojrzała na męża, który nawet nie zareagował. Grymas na jej twarz sugerował jakby dopiero teraz zrozumiała, że dla niego liczy się tylko piwo i mecze. Z żalem opuściła mieszkanie, po czym wraz z synem udali się do samochodu. Daniel usiadł z tyłu i przyglądał się otoczeniu jak to zawsze w jego zwyczaju. Matka z kolei zajęła miejsce kierowcy i ruszyła z piskiem opon, zupełnie tak jakby Daniel miał za chwile umrzeć. Matka Daniela była skupiona na jeździe. Daniel zaś lustrował okolice, choć jego myśli były gdzie indziej. Daniel rozmyślał nad swoimi poczynaniami. Nigdy w życiu nie był on skłonny do ryzyka, a ostatnie jego wyczyny stawiały go w zupełnie innym świetle. Pokazywały, że jest to inny człowiek, niż jak każdy go opisuję.

— Jeszcze tego by brakowało, żeby gazety i o tym napisały. — Powiedział Daniel półgłosem, w dalszym ciągu obserwując okolice, choć myślami nadal szukając odpowiedzi na swoje pytania. Oprócz szoku i dumy z siebie czuł również przygnębienie. Poświęcił się dla kolejnej osoby, która go olała. Daniel nie pomyślał ani razu, by robić coś dla rozgłosu. Sam uważał umieszczenie jego na gazetach za niepotrzebne. Jednak pomimo tego chciał jedynie wiedzieć, czy jego działania do czegoś doprowadziły. Czy dziewczyna z dziecięcych lat zerwała z łysym dresem, który się nad nią znęcał? Czy ta tajemnicza dziewczyna nadal żyje i czy cieszy się z życia? Daniel, zadając sobie w myślach to pytanie, przypomniał sobie kłótnie ze Zosią. Rozumiał ją teraz całkowicie. Sam zaczął być na siebie zły. Daniel wyjął komórkę. Przypomniał sobie SMS-a, którego dostał. Nie chciał trzymać Zosi w niepewność, dlatego napisał:


Hej przepraszam, że się nie odzywałem. Rozumiem cię i nie jestem zły na ciebie, lecz na samego siebie. To, co powiedziałem, było głupotą i teraz to zrozumiałem. Dlatego to ja przepraszam, być może teraz wszystko się zmieni… zasadniczo już się zmieniło. W szkole będę, choć mogę się spóźnić, bo jadę do szpitala.


Wysłał. Daniel wiedział, że to tylko kwestia czasu, zanim Zosia odpiszę z mnóstwem pytań. Był
świadomy, że od tej chwili Zosia nie da mu życia, ale sprawiało mu to cichy ubaw. Kiedy był mały. Bez przerwy dokuczał Zosi. Jak to mały chłopiec małej dziewczynce. W sumie to Daniel zaczął się dziwić, dlaczego Zosia z nim została już tak długo. — Kto normalny by tyle wytrzymał? — Zapytał sam siebie, po czym zaśmiał się delikatnie w myślach. — No tak przecież Zocha nie należy do tych nudnych normalnych ludzi.- Powiedział półgłosem. — Skoro nie należy to tych normalnych. To może zrozumie moją inność.

***

Zaskakujące dla Amandy było to, jak Psychol ominął te wszystkie korki na ulicy. Z samego rana ludzie jadą do pracy i szkół. Ci najmniej sprytni i zwinni kierowcy często spóźniają się do pracy. Po raz kolejny przed Amandą ukazała się inna część Psychola. Sam Psychol czuł się jak ryba we wodzie. Często się śmiał a jego zimny łokieć, trzymanie jedną ręką kierownicy druga papierosa dodawała mu męskość i pewnego siebie.

— Nie brałeś może udziału w nielegalnych wyścigach? — Spytała podejrzliwie Amanda.

— Ze dwa razy! — Krzyknął Psychol, gdyż wiatr wywołany prędkością zagłuszał mu rozmowę.

— Lepiej zwolni! — Krzyczała Amanda.

— A chcesz dojechać przed Cyklopem?

— No tak.

— A więc właśnie.

— To może postaw dach

— Czemu?

— Nie lubię auto z odsłoniętym dachem!

Przez chwile była cisza. Psychol zrobił to, co kazała mu Amanda. Aż w końcu ona znów zapytała.

— Wiesz, co mogło ci grozić na tych wyścigach?

— Co? — Spytał zaciekawiony odpowiedzią Psychol.

— Mogli Cię złapać i musiał być pokarm rurką przez dupę zasysać. — Odpowiedziała Amanda z pewnością siebie, próbując przekonać go do drobnego zwolnienia z gazu.

Starania Amandy nieco rozśmieszyły Psychola.

— Genialne porównanie mała.

— Nie mów do mnie mała.

— Widzisz skarbie. W tym chorym świecie za złe podtarcie dupy można siedzieć. Dlatego chcemy to zmienić… Rewolucja a wiesz, czym rządzi się rewolucja?

— Czym? — Spytała zażenowana.

— Własnymi prawami!!! — Mówiąc te słowa, Psychol jeszcze bardziej przyśpieszył.

Wszyscy z ledwością dostrzegli tuningowane Alfa Romeo 159, któremu po nadaniu jeszcze większej mocy niż w klasyczny model jechał tak szybko, że Amanda wbiła się w swoje siedzenie. Umiejętności Psychola były wręcz fenomenalne. Amanda z początku myślała, że to tylko, popisówa jednak prawdziwe umiejętności Psychola dały o sobie znać przy jeszcze większej prędkość, gdzie trzeba już było nadludzkiego skupienia, by omijać i wyprzedzać inne samochody. Amanda patrzyła na Psychola już nie, co inaczej, ale to tylko kwestia czasu, zanim Psychol dowali jakimś tekstem, który na nowo przywróci ład jej światu, w którym to w harmonii i ze spokojnym sumieniem będzie mogła obrażać go w myślach. Póki, co w jej głowie pojawił się podziw dla tego człowieka z nutką ciekawość i chęci poznania go bliżej.

— Czy naprawdę każde dziewczyny łącznie ze mną muszą interesować się palantami. — Powiedziała do siebie pół głosem, co nie umknęło uwadze Psychola.

— A tobie, co mucha do zębów wlazła?

— Mógłbyś się inaczej wyrażać.

— A co mówiłaś?!… Nie słyszę!… Chcesz, bym przyśpieszył?

— NIE!!!

***

Pielęgniarka zaskoczona telefonem biegała po całym zakładzie, jakby ją piorun strzelił. Kobieta o rudych włosach zwiniętych w kok przykładała się do swoich obowiązków bardziej niż nie jeden lekarz. Inspiracje czerpała z książki „Ludzie bezdomni” W chwili, gdy poznała głównego bohatera Judyma, który poświęcił się leczeniu ludzi nawet tych biednych, co było negowane przez innych lekarzy. Sprawiło, że Beata, bo tak miała na imię. Zmieniła plany dotyczące studiów prawniczych, do których została zmuszona przez rodziców na studia medyczne. Było to wówczas trudna decyzja, która z perspektywy czasu opłaciła się jej. Dobrze napisała maturę z biologii. Pomimo dezaprobaty rodziców chodziła na całą masę szkoleni. Jej upór owocował w spełnienie jej marzeń, przez co może być przykładem postępowania dla innych. Oczywiście Beata nie uważała siebie za wzór. Po prostu wykonywała swoją pracę, która była sensem jej życia. W Afryce widziała nie tylko piękne widoki puszczy czy też była goszczona w bardzo ekskluzywnym hotelu, ale także dla pewnego kontrastu odwiedziła slumsy. Warunki tam były ciężkie, a stan zdrowia mieszkańców łamał serce. Widząc, co tam się dzieje. Nabrała jeszcze większej motywacji, by pomagać. Co prawda nie może zrobić nic dla Afryki, ale również w Europie są ludzie, którzy potrzebują pomocy. Pielęgniarka po długim szukaniu znalazła przełożonego i spytała się, czy może zaszyć kilka szwów pacjentowi osobiście. Lekarz z początku odmawiał.

— Rząd ma ścisłe procedury do tego, kto kogo leczy. Muszą być prowadzone ścisłe dane opisujące, kogo Pani leczy, nawet jeśli miałaby Pani. Wytrzeć komuś nos z krwi musi być to zapisane a myśli pani, że mi się chce to wszystko wypełniać.

— Ale ja się tym pacjentem zajmowałam. — Powiedziała z pewnością siebie, bo wiedziała, że taka informacja z pewnością ułatwi mu papierkową robotę, czyniąc go przychylnym.

— A kim on jest?

— Daniel Kopeć. — Powiedziała z normalnym głosem.

Lekarz z kolei zachowywał się dziwnie.

Jak to? — Pomyślał. — Czyżby…

Nagle przerwała mu pielęgniarka

— To jak mogę?

— Eee tak, tak. — Powiedział, jakby był zaszokowany, ale widać było po jego twarzy, że to rozwiązanie po część jest mu na rękę.

Beata uśmiechnęła się, po czym odeszła od lekarza oczekując nadejście Daniela.

— Nie martw się Beato.

***

Para ciężkich butów stanęła przed automatycznymi drzwiami. Pogoda na zewnątrz była umiarkowana nie za ciepło nie za zimno. Ludzie na zewnątrz byli ubrani w to, w czym lepiej się czują. Można było znaleźć osoby z krótkimi rękawami, jak i osoby chodzące w kurtkach zimowych. Tego dnia kwestia ochrony przed temperaturą była zależna od gustu. Ptaki toczyły koło wokół dwójki ludzi, którzy wchodzili do szpitala niczym podniebny monitoring, choć wiadome było, że to aura Psychola przyciąga do siebie nie tylko uwagę kobiet, ale i również zwierząt, o czym sam Psychol wiedział. Wraz z Amandą udali się do recepcji. Szczególną uwagę personelu zwrócił na siebie Psychol. Jego widok był wręcz odrażający. Wyglądał niczym abnegat, choć zdaniem pielęgniarek pomimo wyglądu to miał coś w sobie, co odwraca uwagę od wyglądu, ale nie wiedziały, co to jest. Kobieta mu towarzysząca wyglądała jak jego przeciwieństwo. Nie tylko pod kontekst płci, ale i również aparycji, ubioru czy też postawy. Obydwoje byli już przy recepcji.

— W czym mogę pomóc? — Spytała uprzejmie recepcjonistka.

— Szukamy chłopaka o imieniu Daniel Kopeć.

— A państwo to jego rodzina?

— Nie, ale wujkowie. — Polną Psychol.

— Mhm. Wujkowie… tak no cóż, przykro mi, ale nie ma kogoś takiego. Wyszedł wczoraj ze szpitala. A mogłabym prosić o państwa godność.

— Godność osobista. — Zażartował Psychol. Po czym dostał łokciem w żebra od Amandy.

— Przepraszam bardzo za mojego męża.

— Męża? — Powtórzył w myślach Psychol, nie kryjąc z tego powodu lekkiego drwiącego tonu.

— Przepraszam Panią. — Powiedział sztucznie zawstydzony Psychol.

Amanda zdawała sobie sprawę z tego, że Psychol udaje skruchę i wstyd jednak była pod wrażeniem jego zdolność aktorskich.

— Moglibyśmy pogadać z Panem Doktorem Sienkiewicza.

— Przykro mi, ale bez państwa godność nie powiem nic.

Psychol zaczął się denerwować. Przybliżył się do recepcjonistki i powtórzył powoli, spokojnie to, co chciał.

— W takim razie niech Pani wykona telefon do Pana doktora, a on słysząc mój głos. Z pewnością potwierdzi moją godność, jakakolwiek ona by nie była. Rozumiesz?

— Recepcjonistka chwyciła za telefon. Była przerażona. Wiadome jej było, że psychopaci z reguły są mili, mówią spokojnym głosem, ale także nie mają hamulców w swoim zachowaniu. Gdyby tylko Amanda słyszała jej myśli. Z pewnością przyznałaby jej racje.

— Słucham? — Dobiegł głos po drugiej stronie słuchawki.

— Eee mmm… Jacyś ludzie do Pana.

— Co jacy?! — Spytał wkurzony Doktor.

— P-proszę. — Recepcjonistka podała telefon.

— Słuchał?! — Powtórzył doktor w nerwach.

— Witaj. — Odpowiedział Psychol spokojnym głosem. — Mam nadzieje, że nie zapomniałeś o swoich starych kumplach.

— Nie… Daj telefon recepcjonistce. Wszystko jej wyjaśnię… Pokój numer osiem.

— Proszę to do Pani. — Psychol podał telefon.

— Tak?

— Spokojnie znam ich. Mogą wejść.

— Ale Doktorze procedury…

— Tym zajmę się osobiście. Proszę ich wpuścić. — Dziewczyna odłożyła słuchawkę.

— Proszę. Zapraszam pokój numer…

— Osiem tak wiemy. — Przerwał jej Psychol, po czym wraz z Amandą udał się do wskazanego pokoju.

Korytarz był długi. Jednak sala numer osiem znajdowała się w odległości jednej czwartej całego korytarza.

— I jak żonko. — Spytał drwiąco Psychol.

— Srak tępaku! Co to miało być?!

— Co znowu niby?

— Te twoje wymówki. To, że jesteśmy jego wujkami, ciotkami, co jeszcze byś wymyślił?!.

— Haha nie chcesz znać mojego planu, B. — Powiedział Psychol.

— Oj chyba bym nie chciała.

— Spokojna twoja rozczochrana. Nasz doktorek wszystko załatwi- Powiedział Psychol z pewnością siebie, jak i również pewnością za Doktora.

Obaj stanęli przy drzwiach sali numer osiem.

Gabinet nr.8
Dr. Bartka Sienkiewicz

Amanda zapukała.

— Wejdźcie! — Zawołał Doktor.

Obaj weszli do środka. Gabinet wyglądał klasycznie jak większość gabinetów lekarskich. Na burku znajdywały się drewniane patyczki sprawdzające gardło i język. Na środku biurka leżał stetoskop, który naturalnie powinien znajdować się na szyi Doktora, jednak spotkanie ich trojga jest czystko formalne. Nikt nie wymagał leczenia, co dla doktora było jasne. Jedyne, po co ci dwaj się zjawili to informacje.

— Zjebałem! — Powiedział Doktor.

— Eee co? — Powiedziała Amanda z Psycholem równocześnie, co irytowało Amandę.

— Chłopak tu będzie. Pewnie coś nie wyszło z okiem.

— Mordo kochana. — Powiedział Psychol. — Wyszło i to znakomicie, że nie wiem, w który policzek cię wycałować. Tak szef kazał powiedzieć, a co do chłopaka to idzie on tutaj, bo ktoś mu mordę obił.

— Jakiś słabeusz. — Powiedział uspokojony tą informacją Doktor.

— Cóż razem z Psycholem uważamy, że chłopak ma naprawdę potencjał. Jest ogarnięty sprytny.

— Co najważniejsze pokazał, że ma jaja. A co do siły to można go wyszkolić. Uważam, że dziewucha wybrała dobrego kandydata.

— Rozumiem. — Rzekł Doktor, drapiąc się po podbródku.

— W ogóle musisz wykasować nasze dane. Psychol przedstawił nas, jako wujkowie Daniela. — Powiedziała Amanda oskarżycielskim tonem.

— Coś ty zrobił, Psychol? — Powiedział z zażenowaniem Doktor.

— Czepiacie się! A przecież mogłem użyć planu B. Poza tym wiem doskonale doktorku, że możesz to wykasować co nie?

— W sumie masz racje w obu przypadkach.

— Czym jest ten plan B? — Spytała w końcu zaciekawiona Amanda.

— Oj nie chcesz wiedzieć. — Odpowiedział Doktor.

— Nie możemy go jeszcze zwerbować. — Powiedział Psychol. — Czas nam się kończy, ale on jeszcze nie jest gotowy, choć ma potencjał. Niech jeszcze przyzwyczai się do swoich zdolności. Poza tym lepiej będzie, jeśli w jego życiu powstanie lekki zamęt wtedy nie będzie miał wyboru.

— Jest pod ścisłą kontrolą? — Zapytał Doktor.

— Tak aktualnie jedzie z matką do was. — Odpowiedziała Amanda.

— To dobrze. — Już uspokoił się Doktor. — Na szczęście nie ja leczę jego rany.

Nagle okno rozbiło się na tysiąc kawałków, a z niego wyskoczył człowiek w czarnym kombinezonie. Prawdopodobnie żołnierz lub komandos. Psychol i Amanda schowali się pod stołem, wyjmując M9 z tłumikami, by nie narobić hałasu. Czekali na moment. Na szczęście mężczyzna nie zdążył się odpowiednio przygotować po wylądowaniu, co ułatwiło sprawę. Doktor odskoczył z krzesła w prawą stronę, by odsunąć się od linii strzału. Amanda wraz z Psycholem wyszli z kryjówki, po czym równocześnie zadali strzał, a obie kule trawiły w płuca. Amandy kula w lewe a Psychola w prawe. Po raz kolejny idealnie się zgrali. Jeszcze dwa strzały powędrowały w głowę napastnika, co sprawiło szybki zgon. Jednak oboje nie zauważyli w oknie sąsiedniego budynku snajpera, który wymierzył kule w ramie Doktora.

— Aaa mają nas! Mają nas! — Krzyczał Doktor, trzymając się kurczowo ręki.

Mając przy sobie zaledwie dwa pistolety, nie mieli szans ze snajperem. Psychol złapał za nogi opartego na ścianę doktora, po czym przyciągną do siebie. Amanda sprawdzała sytuacje na zewnątrz, uchylając lekko drzwi gabinetu. Przez mały otwór zobaczyła istne piekło. Szpital zamienił się w istną rzeźnię, gdzie poszkodowanymi były same młode pary.

— Z pewnością nas szukają. — Powiedziała po ciuchy Amanda.

Psychol za pomocą lornetki, którą sprytnie ukrywał. Zauważył, że snajper w drugim budynku kontaktuje się z kimś.

— Co teraz? — Spytał Amanda.

— Improwizujemy. — Psychol podniósł doktora, po czym wziął go na plecy i wyskoczył z okna.

Amanda zrobiła to samo, ufając mu w takich sprawach bezgranicznie. Lina, z której wyskoczył pierwszy napastnik, była przyczepiona do helikoptera, do którego bez trudu pomimo ciężaru na plecach dostał się Psychol. Amanda zdążyła zauważyć, jak pilot spada na ziemie. Równie szybko, co Psychol spięła się na górę i wlazła do helikoptera.

— Umiesz tym latać? — Spytała Psychola zdziwiona Amanda.

— Na wyścigach nie takie rzeczy się robiło. — Powiedział Psychol z dumą, po czym odleciał maszyną w przestworza.

— Zanim zaczną nas gonić, trochę minie. Mam nadzieje, że zdążymy się schować. — Powiedział Psychol.

— Myślisz, że odkryli moją tożsamość? — Spytał Doktor.

— Prawdopodobnie na pięćdziesiąt procent, choć jak Amanda zauważyła. Strzelali głównie do par. Mógłbyś być zwykłym świadkiem. Choć dla dobra misji musimy upozorować twoje porwanie.

— Jak to? — Spytał z niedowierzaniem Doktor.

— Już chyba rozumiem. — Zaczęła Amanda. — Gdyby wyszło na jaw, że jesteś z nami w zmowie. Mogliby sprawdzić, nad czym pracowałeś i dostać się do chłopaka.

— O to bym się nie martwił. Prawdopodobnie nie ma już żadnych danych na jego temat. Mam tylko nadzieje, że ten chłopak ma więcej rozumu i szczęścia. — Powiedział sceptyczny, co do niego Doktor.

— Psychol włącz lepiej niewidkę. — Powiedziała Amanda.

— Już się robi!

— Mieliście niewidkę? Czemu nie skorzystaliście z niej, jak weszliście?!

— Bo taka była część planu mój drogi. — Powiedział Psychol.

Odlecieli.

***

Ulica, jak i parking koło szpitala przestała być pusta przez jakiś czas. Po dosłownie pięciu minutach spokojnej jazdy nagle na ulicach zaczęły pojawiać się patrole służb porządkowych, karetki pogotowia oraz specjalny wywiad zajmującą się sprawami terrorystycznymi. Daniela zaciekawił ten widok, gdyż radiowozów było, co niemiara. Daniel zauważył, że wszystkie te patrole jadą wprost do szpitala, do którego on sam jedzie.

— Czyżby już wiedzieli o mojej zdolność? — Zapytał się wewnętrznie Daniel, czekając na odpowiedź, która nie nadeszła. Matka wraz z synem znaleźli się już koło bramy wjazdowej do szpitala. Jednak była ona zablokowana.

— Dokąd to się wybieramy Panienko? — Spytał człowiek z zakrytą twarzą pracujący, jako komandos zajmujący się sprawami terrorystycznymi.

— Chce zawiść moje dziecko to szpitala.- tłumaczyła się Matka Daniela z głosem tak przejętym, jakby nie chodziło o kilka siniaków, lecz o sprawę życia i śmierci.

Człowiek w dość obcesowy sposób zmierzył Daniela wzrokiem. W jego ocenie chłopak wyglądał normalnie z wyjątkiem kilku siniaków i zakrytego oka.

— Ale to chyba nie jest sprawa życia i śmierć. Może on poczekać do jutra.

— Słucham? Jak Pan śmie? Dziecko potrzebuje pomocy a Pan, co? Czy pan ma dzieci?

— Słucham?

— Czy pan ma dzieci? — Powtórzyła po raz drugi Matka Daniela tym razem jednak mniej łagodnym głosem, a raczej głosem zażenowania.

— No mam.

— Więc co by Pan zrobił?

— Mamo wystarczy. — Powiedział do niej Daniel. — Widzie, jakie to dla ciebie ważne, dlatego ci dziękuje, ale nic mi nie jest. Poza tym widzę Beatę. Tam jest. — Chłopak wskazał palcem machającą do nich kobietę ubraną w strój pielęgniarki.

Matka Daniela była zdziwiona. Skąd on zna jej imię? Uznała po chwili, że pewnie mu je podała, gdy wstał i razem rozmawiali. Kobieta podjechała bliżej pielęgniarki.

— Witaj Danielu, Dzień dobry Pani. — Przywitała się z uśmiechem Beata.

— Dzień dobry. — Odpowiedziała Matka chłodno i ze zdziwieniem.

— Mogłabym wejść do samochodu. Tu w środku nic nie zrobię. Podobno terroryści włamali się do środka… Straszne. Mam w swoim domu potrzebne rzeczy, którymi mogę oczyścić i zaszyć rany.

— Proszę. Niech Pani wsiada.

I tak we trójkę odjechali razem. Komandos spojrzał na odjeżdżający samochód.

***

Sprawa ataku terrorystycznego szybko okrążyły wszystkie media, a także trafili do mniejszych jednostek. Do biura detektywistycznego nieustannie dzwoniły telefony, ale tylko jednej osobie chcieli dać to zlecenie.

— Jakub Klimek?! On tego nie wykona. — Powiedział szef biura detektywistycznego.

— Czyżby Pan podważał moją wolę? — Spytał tajemniczy głos w słuchawce.

— A-ależ nie…

— To dlaczego śmiesz się nie zgadzać. Pamiętaj, że jestem wpływowym człowiekiem.

— Ależ tak pamiętam. — Szef biura z trudem połknął ślinę. Przyszło mu gadać z grubą szychą z Ameryki na szczęście, jednak mówił doskonale po polsku. — Chodzi o to, że on już zajmuje się jedną sprawą. Jak dobrze wiecie. On musi skończyć jedno, by zacząć drugie.

— Rozumiem, a więc proszę mu przekazać wiadomość. Że sprawa, którą on się zajmuje. Dotyczy również naszej sprawy z terrorystami. I niech lepiej ma to na uwadze. Rozumie Pan?

— Ależ tak… Przekaże!

— Wspaniale. Bez odbioru. — Po drugiej stronie słuchawki tajemniczy człowiek pstryknął palcem. Po czym do jego pokoju przyszedł jego osobisty kelner z najdroższym winem na świecie. Pokój był cały brązowy ozdobiony kilkoma obrazami znanych artystów z każdej epoki, które cudem udało się uratować od zniszczeń wywołane wojną. Na ścianach przy krawędziach były wywieszone skóry prawdziwych zwierząt zdobytych podczas polowań. Gruby pomarańczowy skórzany fotel idealnie pasował do kominka, który palił się, dając odrobinę ciepła i klimatu pokoju. Na półkach sama literatura okresów pozytywizmu i romantyzmu, choć nie gardził poezja starożytnych. Kelner otworzył butelkę i wlał ją, do wielkiego pokala. Ten z kolei podniósł go. Spojrzał jeszcze pod kielich, pomieszał lekko i powąchał, a potem wypił. Po czym, gdy kielich był pusty, oglądał przebieg całego włamania.

— Prawdopodobnie terroryści są już u siebie.

— Skąd ta pewność Panie.

— Z nagrania zostały usunięte twarze. Z terminali też się wszystkiego pozbyli. Cóż albo Doktorek, który znikną. Posłuży im za zakładnika albo ten pracuje dla nich. Na szczęście to robota dla Klimka ten Polski detektyw naprawdę jest niezły.

Nagle ktoś zapukał do drzwi.

— Proszę. — Powiedziała tajemnicza postać.

— Witam władco. — Odpowiedział człowiek w garniturze, który był w kawiarni z drugą podobnie do siebie ubraną osobą.

— Widzę, że Jango namówił cię na współprace.

— Tak.

— Widzę, że długo zajął ci lot.

— Trochę tak. Ale miło jest popatrzeć na nową Amerykę. Większość rzeczy jest taka jak wcześniej. Zupełnie jak u nas, aczkolwiek coś tu się pozmieniało.

— Masz pieniądze?

— Tak. Tak jak się umawialiśmy.

— Świetnie. W takim razie połóż te pieniądze na blat… O tak… właśnie.

— A teraz?

— A teraz...Giń. — Kula trafiła prosto w serce. Jedyne co tajemniczy człowiek mógł zrobić to przez te parę sekund czuć ból i złość na samego siebie, że dał się oszukać złym ludziom i to bardzo złym. Tajemniczy facet, który go postrzelił, wstał i podszedł do walizki z pieniędzmi.

— Zapamiętaj sobie „Pieniądze to władza za nie kupisz dosłownie wszystko”

— T-ty g-gnido. — Padł.

— Nie schlebiaj mi. To dla dobra przyszłych pokoleń.- Powiedział do niego, gdy ten już zamykał oczy. — Niebawem stworze lepszy świat. Niestety ty już w nim nie pożyjesz. Ale z pewnością zapiszesz się w historii budowy nowego świata. — Powiedział tak, jakby uznał to za nagrodę.

***

Daniel wraz z matką dojechali na miejsce wskazane przez pielęgniarkę. Daniel wysiadł, jako pierwszy, po czym zaczął podziwiać okolice. Budynek, w którym mieszkała pielęgniarka, był zadbany od większości budynków znajdujących się obok. A to, dlatego że głównie to Beata się nim zajmowała. W wolnych chwilach sprzątała posesję. Często była zmuszona dokładać do flaszki dla miejscowych żuli, by ci mogli odejść. Jednak po pewnym czasie zaczęli wykorzystywać jej dobroć, co nie umknęło uwadze sąsiadów, którzy ostro krytykowali jej naiwność.

— Nie widzi Pani, że ta hołota Panią wykorzystuje. Gdzie Pani ma oczy?! — Powiedziała sąsiadka pewnego dnia.

— Ktoś musi się poświęcać, jeśli Pani się nie chce ruszyć dupy to już Pani sprawa, ale proszę się nie mieszać w moje działania. — Powiedziała Beata z uśmiechem na twarzy.

Życie nauczyło ją tego i owego, a zwłaszcza jak odpowiadać na pytania niektórych ludzi przy okazji zachowując klasę. Tego wszystkiego Daniel dowiedział się już przy pierwszym kontakcie wzrokowym. W jednej chwili widział to, jak i inne sytuacje z jej życia i po tym, co zobaczył był w stanie jej zaufać. Nagle zawiał zimny wiatr, który zaczął wypierać presję dla miłośników krótkich rękawów, by Ci jednak ubrali coś cieplejszego. Powoli małymi krokami zbliżała się zima. Z samochodu wysiada Pielęgniarka wraz z Matką Daniela.

— Proszę. Zapraszam. — Powiedziała pielęgniarka, wpisując kod do domofonu.

Domofon wydały swój klasyczny dźwięk, co oznaczało, że można otworzyć drzwi. Wszyscy weszli do środka. Korytarz był również zadbany, co nie umknęło uwadze Matki Daniela. Ściany miały kolor jasnego błękitu. Oprócz zdumiewającego koloru kolejnym szukającym faktem było to, że ściany nie miały żadnej nawet najmniejszej plamki. Przez moment wyglądało, jakby ludzie chodzili we worku, by tylko nie naruszyć stanu budynku. Daniel doskonale wiedział, że to zasługa remontu, który był dwa tygodnie temu. Wcześniej wnętrze budynku nie zaskakiwało jak teraz, ale też nie było wcale takie złe. Zresztą liczy się to, co w środku a w tym wypadku były to mieszkania. Daniel, widząc całe życie pielęgniarki, widział także jej mieszkanie, a także mieszkania jej sąsiadek, do których czasem przychodziła na pogaduchy. To z jednej strony zabawne jak wiele można się dowiedzieć od jednej osoby. Myśląc o tym, zdał sobie sprawę ze swoich zdolność. Widząc jedną osobę, jest w stanie zobaczyć więcej szczegółów nie tylko z życia obserwowanej osoby, ale także osób jej znanych. Sam Daniel nie jest w stanie określić, jak się teraz czuję. Cała sprawa jest o tyle skomplikowana, że chłopak w każdej chwili ma przeczucie, że obudzi się ze śpiączki. A cała obecna sytuacja jest tylko jednym wielkim i bardzo realnym snem. Prowadzony przez Beatę do jej mieszkania wiedział, że ma jeszcze trochę czasu na przemyślenia. Zdziwił się, że idealnie pamięta każdy centymetr korytarza i to też budziło jego obawy.

— Co, jeśli każde życie, na które spojrzę. Zabierze mi część moich wspomnień? Jak duży jest limit mojej pamięci? — Pytał siebie w myślach do momentu, w którym odpowiedział sobie pewną teorią, która mówiła o tym, że człowiek z amnezją jest w stanie stopniowo przypominać sobie wydarzenia z przeszłość, jednak proces ten może być krótki lub długi i zajmować nawet całe życie. Mało pocieszające perspektywa, ale zawsze coś. Daniel, by mieć pewność, że nie grozi mu utrata wspomnień. Musiałby poznać genezę swoich nowych możliwość. Niestety jest on w kropce, gdyż nawet nie wie, od czego zacząć. Póki, co musi on roztropnie podejmować każdą decyzję. Daniel musiał zostawić dalsze przemyślenia na potem, gdyż doszli już do drzwi mieszkalnych pielęgniarki. Ta otworzyła im drzwi i przepuściła ich, jako pierwszych. Kiedy pielęgniarka zamykała drzwi. Daniel wraz z matką obserwowali otoczenie. Mieszkanie było schludne i zadbane. Świeżo pomyte okna i meble, co nieco dziwiło Daniela. Pomimo że wiedział, jak wygląda mieszkanie. Według niego tak posprzątać mieszkanie można tylko i wyłącznie na wiosenne czy zimowe porządki. Dosłownie wszystko w tym domu wyglądało jak świeżo wyciągnięte z folii. Przedpokój był mały ledwo, co mieścił zebrane w nim trzy osoby, które i należały do kategorii szczupłych. Salon z kolei był wielkim kontrastem przedpokoju. Był wielki. Mieściły się tam dwie duże sofy. Olbrzymi plazmowy telewizor znajdował się przy ścianie idealnie na środku, choć był nieco pochylony. Zapewne tak lepiej się ogląda. Fioletowe firanki idealnie zgrały się z brązowym otoczeniem. Czarnymi meblami i czerwonym wielkim i okrągłym dywanem. Po lewej stronie przedpokoju była kuchnia wyposażona od stup do głów. Meble i akcesoria kuchenne również wyglądały na nowe. W środku przedpokoju znajdowała się łazienka a po prawej stronie wspomniany wcześniej salon, który powalał wyglądem. Wyglądało, jakby nikt tu praktycznie nie mieszkał. Na końcu salony po prawej stronie były jeszcze jedne drzwi, w którym był mały pokoik, który mógł służyć za pokoik dla dziecka z kolei dla samotnej osoby, jako prywatny gabinet.

— W porządku. Pani niech się rozgości, a ja zabiorę Daniela do drugiego pokoju. — Rzekła Beata, po czym zabrała Daniela ze sobą.

Matka usiadła, czekając w ciszy. Z kolei Daniel rozgości się w małym pokoju. Usiadł na fotelu i czekał, aż Beata przygotuje się do szycia i oględzin.

— Widzę, że mama dokładnie opatrzyła twoje rany. Niestety kilka z nich trzeba zaszyć, by nie wdało się w nie zakażenie. — Pielęgniarka wlała do gazy trochę wody utlenionej i alkoholu. — Będzie piekło.

— Sss. — Daniel zasyczał z bólu, który szybko miną.

Pielęgniarka nawlekła nić po czy w sposób delikatny zaczęła zabieg. Odwracając uwagę Daniela, by ten za bardzo się nie ruszał. Zaczęła z nim rozmawiać.

— Jak to się stało? — Spytała zaciekawiona.

— Widziałem przez okno, jak jakiś nieprzyjemny typ źle traktuje swoją dziewczynę.

— I ty postanowiłeś być jej rycerzem na białym koniu. Uroczę. A ta dziewczyna podziękowała ci, chociaż.

— No właśnie nie. Ale nie zależy mi na tym.

— Naprawdę? — Spytała zdziwiona. — Wiesz. Czasem miło jest usłyszeć jakiś komplement. Zwłaszcza jak zrobiło się coś dobrego.

— Jeśli ona go rzuci i będzie szczęśliwa. Będzie to dla mnie powodem do dumy.

— Dumę to możesz nawet i teraz czuć, co z tego, że z nim przegrałeś, ale odważyłeś się stanąć do walki pomimo pewnej przegranej. Bóg ci za to wynagrodzi.

Daniel już wcześniej zauważył, że Beata jest inteligentną i ciepłą osobą. A jej słowa z pewnością do niego dotarły.

— Dumny z siebie. — Powtórzył po niej zupełnie nieświadomie, jakby dochodził do jakichś wniosków.

— A no właśnie dostałeś kwiat. — Przypomniała sobie pielęgniarka, po czym położyła je koło niego.

— Kwiaty? — Spojrzał na nią zdziwiony.

— Od jakieś dziewczyny. Pielęgniarki mówił, że od jakieś brunetki o dziwnym spojrzeniu. Zapamiętały ją dokładnie, bo gdy miały mocną zmianę mówiły, że w ciemności wyglądała strasznie w dodatku jeszcze ten czarne ubrania. Ochroniarz praktycznie się jej wystraszył. Podobają ci się takie?

— Nie wiem. — Wzruszył ramionami, choć po twarzy było widać nutkę ciekawość. — Czy to faktycznie może być ona? … — Pomyślał, lecz ta myśl została przerwana pytaniem.

— Widzie, że z twoją rodziną niezbyt ciekawie, co? — Spytała zainteresowana.

— Planują rozwód. I sądzie, że to najlepsze wyjście. Ojciec ma mnie gdzieś, a matka no stara się być dobrą matką, ale nie wychodzi jej to najlepiej.

— Przyjechała tu z tobą, troszcząc się o ciebie. Powinieneś być nieco dla niej łaskawszy. Zwłaszcza patrząc na to, co przechodzi z twoim ojcem. — Kolejna mądra sugestia Beaty na trwałe znalazła swoje miejsce w mózgu limbicznym Daniela odpowiedzialnym za doświadczenia życiowe i wspomnienia.

— Może i masz racje. — Odpowiedział niepewnie.

— Pewnie, że mam! — Powiedziała Beata z pewnością siebie.- Jedno już zaszyte. — Poinformowała.

— Czemu mi tak bardzo pomagasz? — Spytał zaciekawiony.

— Widzisz, kiedy leżałeś tak na łóżku. Przypominałeś biednego chłopaka. Wiesz bezradnego i w ogóle. Cały ten widok przypomniał mi, jak odwiedziłam slamsy w Afryce. Poza tym znam twoją historię i czemu trafiłeś do szpitala. Wybacz, ale trochę to zabawne, że przez kobiety trafiasz do szpitala. — Powiedziała z uśmiechem tak ciepły, że roztopiłby nie jeden lodowiec. — Powinieneś troszeczkę przystopować z ratowaniem niewiast w opałach. Rycerzu.

— Coś w tym jest. Dziękuje Beata. — Powiedział Daniel, który nie zdawał sobie sprawę z tego, że pielęgniarka nie podawała mu imienia.

— Skąd znasz moje imię? — Spytała zdziwiona.

Daniel, słysząc to pytanie, przypomniał sobie, że otrzymał tylko numer bez imienia. Musiał szybko coś wymyślić i wymyślił.

— Widziałem twoje imię na identyfikatorze czy jak to się tam nazywa.

— Aaa no tak śmieszne są, ale za to przydatne czasami. Choć dużo przez to roboty. Wiesz każdą osobę, która leczę, muszę zapisać w bazie danych. Akurat ty jesteś wyjątkiem, dlatego że nikt oprócz dr. Sienkiewicza nie wie, że cię teraz operuje.

— Rozumiem. Czyli mogę uznać, że jestem wyjątkowy? — Spytał, choć uznał, że nie ważne, jaka będzie odpowiedź to nie może uznać się za wyjątkowego od innych, bo w przeciwieństwo od niego. Inni ludzie cieszą się z życia i nie narzekają.

— Po tym, co robiłeś. To powinieneś! Nie każdego stać na takie poświęcenia. — Powiedziała Beata z pełnym szacunkiem, jakby faktycznie miała przed sobą wyjątkową osobę. — Widzisz. Lubię cię Dan. Mogę tak na ciebie mówić?

— Tak. Nie ma problemu. — Uśmiechną się chłopak.

— No, więc widzisz. Dan lubię cię, ale nie chce, byś myślał, że to coś więcej. Wiesz. Nie raz miałam z tym kłopot, że mężczyźnie źle interpretowali to, gdy byłam dla nich miła.

— W porządku wiem to. — Powiedział, po czym resztę dopowiedział w myślach. — Wiem to, bo nie widziałem tego byś coś do mnie czuła.

— I jak chcesz iść dzisiaj do szkoły? Mogę napisać ci zwolnienie lekarskie…

— Muszę. — Odpowiedział niechętnie. — Jestem przecież w klasie maturalnej.

— Na serio? — Spytała zaskoczona. — Pamiętam czasy, gdy byłam w twoim wieku i musiałam podjąć ważną decyzję, co chce robić. W ostatniej chwili zmieniłam deklaracje mojego rozszerzenia. I wiesz, co?

— Tak… N-nie. — Daniel przez chwile się zawahał.

— Zdałam Biologie na osiemdziesiąt dziewięć procent. — Powiedziała z dumą.

— Łał to niezły wynik.

— A ty, co zamierzasz po maturze.

— Ja… Chciałem zostać detektywem no, ale chyba nic z tego.

— Co ty gadasz?! — Spytała w szoku, że prawie by igłą trafiła, co innego. — Założę się, że za parę lat będziesz jak Jakub Klimek. Oj zobaczysz! — Powiedziała to z taką pewnością, że przez moment Danielowi wydawało się, że jej oko widzi przyszłość.

— A jak tam oko? Widzę, że jeszcze nadal nosisz opaskę. — Spytała. — Mogę je obejrzeć?

— Nie!!! — Daniel kategorycznie zabronił. Widząc wyraz twarzy Beaty, musiał szybko wymyślić powód, dlaczego nie. — Światło jest za ostre. — Powiedział, nie dowierzając, że przez ten czas mógł wymyślić tak beznadziejnie łatwą do ominięcia wymówkę. Beata przestała o to pytać. Pewnie uznała, że to jedno z tych delikatnych pytani. Pielęgniarka nie jest typem osoby, która koniecznie musi zdobyć jakąś informacje, co jednocześnie czyni ją idealnym powiernikiem tajemnic z racji tego, iż uważa, że nie wszyscy muszą o wszystkim wiedzieć. Lecz to właśnie chęć nawiązania kontaktu z ludzi, zadawanie im różnych pytań sprawiało, że ludzie brali ją za zbyt ciekawską.

— Rozumiem. — Powiedziała, kończąc przedostatni szew.

— Gdzie twój chłopak? — Spytał Daniel, zmieniając temat na taki, który na sto procent odwróci uwagę. Przy okazji uważałby nie użyć słowa narzeczony.

— A skąd wiesz, że nie jestem sama? — Spytała, drocząc się z nim. — A no tak przecież ci o nim wspominałam.

— A poza tym po prostu nie wyglądasz na samotną osobę. — Powiedział Daniel przygotowaną już wcześniej odpowiedzią.

— Mój narzeczony wyjechał w podróż służbową. Za trzy miesiące wraca i bierzemy ślub.

— Pięknie! — Krzykną, udając zaskoczenie. — A co potem?

— Pewnie gdzieś wyjedziemy może za granice.

— Dalej będziesz pielęgniarką?

— Może i nawet lekarzem, kto wiem. — Powiedziała uśmiechnięta.

— To fajnie.

— Gotowe! — Oznajmiła pielęgniarka. — Tu ci dam moją maść na siniaki, gdyby ci już zeszły to chciałabym ją z powrotem. Wiesz, gdzie mieszkam. No, chyba że masz już w planach kolejną misję ratunkową. To wtedy mogę ci ją dać na zawsze. — Powiedziała, śmiejąc się czule.

Daniel nie mógł inaczej zareagować, jak również wydobyć z siebie szczery i zdrowy śmiech. Gdy wyszedł z pokoju. Wraz z Beatą poszedł do swojej mamy, po czym podziękował jej za to, że mu pomogła, bo gdyby nie ona to pewnie nadal by leżał pobijany na podwórku.

— Dziękuje. — Powiedział, tuląc się do niej.

Matka Daniela była w szoku. Kątem oka zerknęła na pielęgniarkę, która obserwowała ich z pełną radością. Obecna scena polepszenia się stosunku między matką a dzieckiem sprawiła, że rozpłakała się ze szczęścia. Beata, widząc ich szczęśliwych, poczuła w sercu miłe ukłucie, ale i smutek, gdyż od czasu studiów nie miała z rodziną żadnego kontaktu. Postanowiła, że gdy Daniel opuści jej mieszkanie wraz z jego mamą. Ona wykona pewną rzeczy, której nie robiła od dawna. Daniel wciąż tulił się do swojej mamy, gdy otworzył oczy. Zobaczył zdjęcie w ramce znajdujące się na szafie. Zdjęcie przedstawiało Beata wraz z Doktorem prawdopodobnie Sienkiewiczem.

— Co to za zdjęcie? — Spytał Daniel Beaty.

— A to. To jestem ja wraz z doktorem. Zrobiono je nam w chwili, gdy skończyłam praktyki. Nie tylko stanowi ono genialną pamiątkę, ale również służyło do identyfikacji do bazy danych. Trochę tęsknie za czasami, kiedy to zdjęcia były tylko zdjęciami, a nie formą podglądu dla wyżej postawionych osób w rządzie. Człowiek wtedy czuje się taki…

— Śledzony. — Dokończył Daniel, zastanawiając się. Ile jeszcze zwykłych rzeczy służy do inwigilacji obywateli.

— My już będziemy się zbierać. Dziękuje najmocniej Pani za pomoc. — Powiedziała Matka Daniela, idąc do przedpokoju.

— Ależ nie ma, za co. I proszę mówić mi po imieniu. Nazywam się Beata.

— Dorota. Miło mi.

— A właśnie Daniel. — Beata na chwile zniknęła z pola widzenia, lecz nagle znowu wróciła. — Nie zapomnij swoich kwiatów, które dostałeś.

Obydwoje wszyli z domu i udali się podziwiać piękny i zadbany korytarz. Beata z kolei zamknęła drzwi na zamek, po czym złapała za telefon i wykonała numer, którego nie wykonywała przez kilka lat.

— Halo? — Odpowiedział głos po drugiej stronie.

— Mama? — Spytała Beata, nie będąc pewna czy to rzeczywiście głos matki. — Mamusiu… Co tam u ciebie?

***

Telefon służbowy Jakuba Klimka zadzwonił po raz setny. Klimek nie odbierał telefony. Jego uwagę skupiało rozwiązanie sprawy, której zresztą był świadkiem, a dotyczy tajemniczego wypadku niedaleko szkoły. Klimek ustal, że musiał być to celowy atak. Ślady opon zostawione na drodze wyraźnie wskazywały na to, że osoba działająca z przypadku nie rozpędzałaby się tak do takiego stopnia przy tak krótkim odcinku jezdni. Nagle do drzwi wparował wkurzony szef.

— Co ty sobie do cholery myślisz?! Z tysiące raz do ciebie dzwonie!

Klimek ze stoickim spokojem odpowiedział.

— Jestem zajęty nie widać?

— Widać, widać. Ale jak się jest głodnym informacji. To się powinno odbierać. Powiem krótko. Jeden Amerykanin pracujący, jako elita rządowa chce, byś zajął się jego sprawą. Mówi, że ma to powiązanie z twoim zleceniem.

— Jak to? — Spytał zdziwiony? — I kto to zlecił?

— Saper a tak przynajmniej na niego mówią w Polsce. W każdym kraju ma inny pseudonim. Nie pytaj, dlaczego po prostu tak jest. A co do sprawy to był to atak terrorystyczny na miejscowy szpital.

— Widzisz w tym jakieś powiązanie?

— To ja czy ty jesteś specjalistą w tej dziedzinie? Ja tylko przyjmuje zlecenia.

— Sądzę, że chce, bym zajął się jego robotą. No cóż, zobaczę. Jeśli nie znajdę powiązania. To walić to do momentu aż nie rozwiąże swojej sprawy.

— Chyba inaczej cię nie przekonam? — Spytał bezsilnie szef. — Wiem, jak bardzo się starasz. W końcu chyba pierwszy raz jesteś również świadkiem zdarzenia.

— Drugi i tak masz racje. Nie przekonasz mnie inaczej. -Odpowiedział Klimek stanowczo. — Tak jak mówiłem, jeśli ta sprawa nie będzie miała powiązania z moją. To zostawiam ją do momentu, aż nie rozwiąże swojej sprawy.

— W takim razie działaj. I spróbuj coś znaleźć.

— Postaram się. — Dopowiedział, po czym mógł się w spokoju skupić, gdy zauważył, że szefa nie ma.

Klimek włączył telewizor. Sprawa ataku w dalszym ciągu była nagłaśniana. W Internecie pojawiło się mnóstwo artykułów na ten temat. Klimek w ciągu godziny wiedział tyle, co ci, którzy oglądali telewizje wcześniej. Trochę mu to zajęło, zwłaszcza że w telewizji trąbią bez przerwy o tym samy, ale Klimek to człowiek sprawdzający wszystko po kilkanaście razy jednego dnia. Klimek zaczął rozpisywać plan.

Atak terrorystyczny.

Godzina 8: 00 wchodzą do środka.

Godzina 8: 10 terroryści zostają namierzeni.

— Bez wątpienia Saper chce, bym zajął się jego sprawą. Próbuje mnie wykorzystać, mówiąc, że ta sprawa ma coś wspólnego z moją. Nawet jeśli przypisać moją sprawę do ataku terrorystycznego to musiałbym powiązać to z dziewczyną, którą próbowano przejechać, a jeśli tak to mam tylko jedyną poszlakę i jest ten chłopak. No, chyba że to o niego chodzi, co jest bardzo wątpliwe. Z drugiej strony auto, które osiąga taką prędkość? Przy tak małym odcinku drogi nie może być to auto byle kogo. — Rozmyślał Klimek, po czym wykonał telefon.

— Masz coś? — Zapytał szef po drugiej stronie telefonu.

— Nie, ale czy dałoby się załatwić kilka rzeczy?

— O jakich rzeczach mówisz? — Spytał zaciekawiony czy podoła zapewne kosmicznym żądaniom Klimka.

— Pierwsze. Zdjęcia z fotoradarów czy choćby z satelitów i dronów między godziną siódmą trzydzieści a ósmą na wszystkich ulicach kierujących do szpitala. Drugie. Rejestry wszystkich pacjentów zapisanych na badanie między godziną ósmą trzydzieści a dziesiątą.

— To wszystko? — Zapytał szef, masując opuszkami palców czoło, szukając w ten sposób zmarszczek. Które w jego przypadku są oznaką podenerwowania lub ogromnej wściekłość. Jednak złość mu nie towarzyszyła, lecz ulga, że Klimek postanowił się tym zająć. Telefon do Sapera powinien być już prosty.

— Tak. — Odpowiedział Klimek.

— Zobaczymy, co da się zrobić.

Szef zakończył rozmowę, po czym wybrał szybko numer do Sapera. W telefonie słychać było jedynie dźwięki oczekiwania na połączenie. Zanim Saper odebrał telefon, trochę minęło. Jednak po kilku sekundach Szef agencji detektywistycznej usłyszał głos, który momentami przyprawiał go o dreszcze. A mówimy o facecie, który ma dosyć ciekawe przeżycia, jako były detektyw. Nie raz musiał mierzyć się z psychopatami. Ale o dziwo to właśnie swojego rozmówcy bał się bardziej niż tych wszystkich Psycholi.

— Tak?! — Odezwał się Saper.

— Mam pytanie. Czy możemy użyczyć kilku materiałów dowodowych?

— Zgaduje, że twój kumpel Klimek się zgodził?

— Szuka powiązania ze swoją sprawą, jeśli uda mu się je znaleźć to automatycznie stanie się to i jego sprawą.

— Rozumiem. Niech bierze, co chce- Powiedział krótko Saper. — Ale warunek jest jeden.

— Jaki? — Zapytał podenerwowany Szef.

— Żadnej policji. Niech napiszę emalia do mojego kamerdynera. A on przekaże informacje. Bez odbioru.

Saper rozłączył się. Szef w tym czasie poinformował o wszystkim Klimka.

— Co zamierzasz zrobić najpierw? — Zapytał szef.

— Pooglądam sobie zdjęcia. — Powiedział krótko.

Klimek wyłączył telefon. Nie chciał, aby ktokolwiek przeszkadzał mu w transie odkrywania tajemnic. Usiadł wygodnie na swoim siedzeniu i czekał na dokumenty.

***

— Panie. Czy na pewno mam wysłać te zdjęcia temu Polakowi?

— Czemu nie? Jestem ciekaw, na co wpadnie. Ogólnie rzecz biorąc. Najwięcej ataków terrorystycznych na nasz rząd jest właśnie w Polsce, ale o tej sprawie będę musiał pogadać osobiście z Jango.

— Rozumiem mój Panie. Dolać jeszcze wina?

— Ależ naturalnie proszę. A pozbyłeś się zwłok?

— Oczywiście. Usunąłem go także z baz danych. Nigdzie nie występuje żadna informacja dotycząca tego człowieka.

— Pozbyłeś się wszystkiego. Nawet danych szkolnych, przedszkolnych.

— Tak nawet pozbyłem się jego aktu urodzenia. I kilku jego znajomych. Nikt się nie dowie, że taka osoba kiedyś istniała.

— Wspaniale. Wyobrażasz to sobie Stuart. Niedługo stworzymy nowy świat wraz z naszą elitą czterdziestu sześciu państw a do dopiero początek Stuart.

— Rozumiem mój Panie.

— Pozostaje jeszcze tylko pytanie, co z tymi Polakami. Stuart wychodzę na spotkanie. Przelecę się trochę naszym nowym samolotem.

— Tak jest mój Panie. Przygotuje wszystko do lotu.

Saper założył swoją marynarkę, po czym wyszedł z pokoju na korytarz, który był ogromny. Czerwone firanki na brązowych ścianach oświetlone setkami świec a pod nim czerwony dywan. Każdy jego krok przedstawiał majestat. Jak siadać to tylko w pozycji, która umożliwia bycie pewnym siebie, co wykorzystuje do wywyższania się nad innymi. Naglę. Organista zaczął grać, a jego kroki idealnie pasowały do rytmu a wszystko po to, by poczuć się pewniejszym nawet przed samym sobą. Spojrzał przez okno i ujrzał olbrzymi samolot, który był gotowy. Wokół samolotu zjawiło się pełno ludzi, którzy przygotowywali go do lotu. Widząc, jaki jest ogromny, był pod wrażeniem.

— Za pieniądze można kupić wszystko. Nawet władze. — Pomyślał.

***

Klimek przeglądał wszystkie dokumenty i zdjęcia, które otrzymał od Sapera. Na liście osób zarejestrowanych na ten dzień między godziną ósmą trzydzieści a dziesiątą nie było nikogo podejrzanego. Choć Klimek skupił się na dwóch osobie. Dziewczynie, która próbowano przejechać i na Danielu. Według jego obliczeń i wyciągniętych wniosków, jeśli ta sprawa ma związek z jego sprawą to. Terroryści mogli szukać tylko ich.

— A co jeśli chcieli sprawdzić, czy chłopak tam jest? — Klimek zadał sobie pytanie, które przybliżyło go bardziej to jedynego dowodu w sprawie, na razie żywego dowodu. — Chłopaka nie ma zarejestrowanego. Służby specjalne zostały przywołane przez jakąś niezgodność, choć kto wzywa służby specjalne z takiego powodu? I jeszcze ten lekarz, który został porwany. Musiałbym wiedzieć, kto leczył chłopaka po wypadku. Jeśli nazwiska będą te same to mamy trop. Z kolei na zdjęciach z fotoradaru widać jak jakieś auto jest szybsze od innych i to znacznie. — Klimek uważnie obserwował jedno zdjęcie. Widać na nim było, że trzy auta jadą, nie przekraczając dozwolonej prędkość. Z kolei jedna Alfa Romeo jadąca przeciwnym pasem przyśpieszyła o tyle, że na zdjęciu wyszła kompletnie zamazana. Jednak dało się rozpoznać markę. To zdjęcie musiało zostać wykonane cudem, bo spośród kilkunastu zdjęci tylko to pokazuje tego ścigacza. — Prawdopodobnie to te samo auto, które próbowało przejechać dziewczynę, choć mogę się mylić. Chłopak przeszkodził im w wykonaniu zadania, przez co próbują go zabić albo złapać. Jeśli to z lekarzem się sprawdzi. Wtedy będę miał pewność. — Klimek wstał z fotela, rozwalając przy tym kilka zdjęć na podłogę. Nie przejmując się tym, włożył swój brązowy płaszcz i czapkę, która towarzyszyła mu od zawsze. Jak na starego detektywa przystało. Brakuje mu jeszcze tylko fajki albo cygara, ale i to znajdzie swoje miejsce, gdy tylko wyjdzie na zewnątrz. Gdy już się znalazł na świeżym, choć nieco zimnym powietrzu, które z kolei było zaskoczeniem dla innych. Wyją z paczki papierosa i zapalił go, żegnając na jakiś czas świeże powietrze.

***

Daniel wraz z matką podjechali do szkoły. Matka Daniela telefonicznie usprawiedliwiła nieobecność syna na pierwszych lekcjach. Daniel wysiadł z samochodu, żegnając się z matką.

— Ej a kwiaty? — Spytała.

— Weź je. To za twoją pomoc.

Daniel spojrzał na teren szkoły, po czym cofnęło go jak każdego ucznia, który z niechęcią idzie do szkoły. Jednak musiał iść. Nauczyciel wjeżdżający na teren szkoły zauważył Daniela. Teraz każda forma opuszczenia lekcji nieważne jak argumentowana będzie traktowana, jako ucieczka. Zmuszony tym nieprzyjemnym faktem Daniel udał się w kierunku drzwi wejściowych. Na szczęście trwała jeszcze przerwa. Daniel kątem oka obserwował korytarz w poszukiwaniu Zosi. Udał się do sali, w której miał lekcje. Między czasie słyszał rozmowy uczniów.

— Ej słyszałeś o tym ataku terrorystycznym? — Powiedział znajomy do znajomego.

— Dziewczyny piliście już nowy napój Aqua Zubi? — Pytała dziewczyna swoje koleżanki.

— Nie. Daj spróbować. — Powiedziała jedna, zabierając jej z ręki napój.

— CHCESZ MIEĆ SIłĘ? CHCESZ MIEĆ MOC? WYPIŁ AQUA ZUBI BĘDZIESZ KOKS! — Darło się kilku napakowanych gości, ignorując uwagi nauczycieli.

Daniel, widząc ich, pokiwał głową z zażenowania.

— Jeszcze jeden rok w tej szkole i będę musiał mieć na sobie kaftan. — Pomyślał. Nagle usłyszał wołający go głos i to znajomy głos. Na drugim końcu korytarza wołała go Zosia, która była wzruszona jego widokiem. Koło niej stał Kuba, który jak tylko zobaczył Daniela. Zrobił tak zdziwioną minę, że Daniel próbujący się nie śmiać przegrał. Zosia podbiegła do niego i uściskała go. Kuba poszedł za nią, lecz jego formą przywitania był męski uścisk ręki. Przez krótką chwile Daniel zapomniał o swym oku, co sprawiło, że poczuł się normalnie. Jednak o takich rzeczach ciężko się zapomina i gdy tylko świadomość tego, co posiada, wróciła. Nagle zaczął czuć się nieco dziwnie i nieswojo. Z jednej strony czuł się lepszy od innych, a zarazem bardziej tajemniczy z drugiej strony czuły się dziwakiem, którego ludzie niebawem zaczną wytykać palcami. A szaleni naukowcy zaczną przeprowadzać na nim dziwne i szalone eksperymenty, których zapewne chciałby uniknąć.

— Może pokażesz, co tam chowasz? — Spytała Zosia, dotykając opaski.

Daniel odsunął się stanowczo. Tłumacząc, że boli go to miejsce. Gdy tylko ta informacja dotarła do Zosi od razu przestała. Zmartwiła się lekko. Zwłaszcza gdy zobaczyła zamyśloną minę Daniela.

— Jak długo zamierzasz chodzić w tej opasce? — Spytał Kuba, podsuwając przy tym Danielowi pewien pomysł.

— Aż wszystko będzie jak dawniej. — Odpowiedział.

— Coś w tobie się zmieniło? — Powiedziała Zosia, obserwując go z każdej strony.

— On pewnie tego nie widzi. — Powiedział Kuba żartobliwym tonem.

— Haha. Powiedział czterooki. — Skontrował Daniel, co dziwiło Kubę i Zosie.

Zosia patrzyła na niego jeszcze bardziej badawczo niż zwykle. Pewna rzecz nie dawała jej spokoju. Wiedziała, że coś się w nim zmieniło i na dobro i na zło. Z jednej strony Daniel stał się pewniejszy siebie. Z drugiej strony momentami wydawał się, być w zupełnie innym świecie. Ciężko było jej wyrazić to słowami. Dlatego postanowiła go bacznie obserwować. Zosia lubi tajemnice, więc w pełnym stopniu podziela zainteresowania Daniela związane z kryminalistyką, lecz może nie w takim stopniu. Zosie bardziej kręciły tajemnice behawioralne ludzi. Nagle zadzwonił dzwonek na lekcje.

— Co się w ogóle stało? Dlaczego masz te szwy? — Spytała Zosia.

— Długa historia. A właśnie zadzwonił dzwonek. — Powiedział Daniel, usprawiedliwiając brak opowieści. W rzeczywistości nie chciał opowiadać o tym, co było. Dla Zosi jedna odpowiedź to za mało. Na pewno znalazłaby setki albo raczej tysiące pytani, które tylko wymęczyłyby Daniela.

— To jak mistrzu? Przewidzisz nam, kiedy profesor Wiślak przyjdzie do klasy? — Spytał Kuba z prowokacyjnym uśmiechem.

Daniel przyjął wyzwanie i zaczął obmyślać plan. Czas mu nie służył, bo lekcja się zaczęła. Ale założył się z Kubą, że dowie się, o której przyjdzie na następnej godzinie, gdyż mieli z nim dwie lekcje z rzędu. Kuba przyjął zakład z czystej ciekawość, na jaką koncepcje wpadnie Daniela.

— Ma teraz czterdzieści pięć minut na to, by rozgryźć Profesora. — Pomyślał Kuba, który nie zdawał sobie sprawy z tego, że mu wystarczy zaledwie sekunda.

***

Samolot Sapera należał do jednych z najszybszych samolotów świata. Bez problemu prześcigał on najszybszy samolot stworzony przez Amerykę Lockeheed samolot SR- 71. A to za sprawą znacznego rozwoju technologii, która momentami szła w złą stronę, lecz nikt o tym głośno nie mówił. Nikt nie spodziewał się wizyty tego niespodziewanego gościa. Z reguły to ludzie przelatywali do niego. Sprawa musiała być arcypoważna. Saper wysiadł z samolotu, po czym zadzwonił z polskiego numeru na komórkę Jango. Ten zupełnie nieświadom odebrał telefon w dosyć arogancki sposób.

— Co jest kurwa? Zajęty jestem.

— Mam nadzieje, że sprawami związanymi z naszą misją. Jango.

Jango przez długi czas milczał. Głos rozmówcy wydawał mu się znajomy.

— Saper? — Zapytał głośno, przełykając ślinę.

— A kto? Jak wy to mówicie w zwyczaju… kurwa?

— Czego Pan chce?… Pieniądze przecież przyszły

— Tak przyszły, ale chodzi mi o ten wasz bajzel w Polsce. Może spotkamy się gdzieś?

— Pewnie. Już do Pana jadę. A gdzie Pan jest?

— W Warszawie.

— Już jadę na lotnisko. Potem pójdziemy w ustronne miejsce.

— Mam taką nadzieję. — Powiedział Saper, rozłączając połączenie.

***

Klimek dotarł do szpitala, który w dalszym ciągu był zabezpieczony. Pokazując swoją wizytówkę, dostał możliwość zajrzenia do środka, a to pewnie wszystko za sprawą Sapera, który dał możliwość Klimkowi na działanie praktycznie na sto procent. Wszędzie gdzie Klimek chciał być. Musiał zostać puszczony. Centralna część szpitala była zmasakrowana. Ciężko było sobie wyobrazić, że do całego zamieszania przyczyniło się dwoje ludzi.

— Witam. Nazywam się Jakub Klimek. Prowadzę sprawę związaną z atakiem terrorystycznym.

— Witam. Dopowiedziała recepcjonistka, która z przyczyn ataku musiała przyjść na popołudniową zmianę.

— Chciałbym się dowiedzieć, co tu zaszło. — Powiedział spokojnie i stanowczo Klimek.

— Bardzo mi przykro, ale niczego nie wiem. Jestem tu na zastępstwie. Koleżanki pracujące podczas ataku są już przesłuchiwane. Ja zostałam wyciągnięta z domu na popołudniową zmianę, by szpital pomimo ataku mógł funkcjonować w miarę normalnie.

— Rozumiem. W takim razie chciałbym tylko otrzymać kilka informacji. Z tym chyba nie będzie problemu, jeśli pracuje w sprawie, do której zlecił mnie Saper?

— Ależ nie. Czego pan potrzebuje?

— Chciałbym się dowiedzieć czy w przeciągu ostatnich pięciu dniu tu w szpitalu nie pojawił się chłopak o imieniu Daniel Kopeć?

— Już sprawdzam… Tak jest. To znaczy, był. Dwa dni temu wyszedł.

— A mógłbym się dowiedzieć, kto go operował? Chłopak został przejechany przez auto.

— Już sprawdzam. — Powiedziała recepcjonistka, która zdziwiła się w momencie, gdy przesunęła kursor myszki na Daniela, po czym wyskoczył error. — Jedną chwilkę… Przykro mi, ale nie mamy takich danych.

— Słucham?

— Nie mamy danych. Wiem, że tu się leczył, ale nie mamy pojęcia, kto go operował.

— Dziękuje to cenna informacja. Do zobaczenia. — Pożegnał się Klimek, zdejmując swój kapelusz.

Klimek wyszedł ze szpitala, jak i z terenu będącemu jeszcze pod ścisłą obserwacją.

— Dane dotyczące lekarza zniknęły…, Mhm słyszałem o zabiegach egzekucji, po których ofiara nie tylko umiera, ale i także znikają wszystkie informacje o niej. Jednak to może mieć powiązanie ze sprawą. Istotnymi faktami jest kilka spraw. Lekarz robiący mu zabieg zostaje porwany i znika z bazy danych. Wtedy nikt nie wie nic o chłopaku. Albo to jakaś przykrywka, albo… albo- Klimek nie dokończył tej myśli. Znów trop opiera się na Danielu. Natomiast nie ma tego złego, co na dobre by nie wyszło, co prawda w głowie Klimka nie pojawiła się odpowiedzi tylko masę pytań, ale te pytania są tak ułożone, że zawierają klucz. Klimek wziął kartkę i zaczął zapisywać swoje postrzeżenia.

1. Cały wypadek koło szkoły mógł służyć mistyfikacji, która pchnęła część chorego planu do przodu.

Chłopak pojawił się w szpitalu. Zostaje mu zrobiony zabieg. Później zostaje porwany lekarz. Trop się urywa.

2. Może to media za pośrednictwem Sapera próbują zrzucić winę na terrorystów za kare, którą dokonał rząd.

3. Ktoś planuje zemstę na chłopaku, który przeszkodził w zabiciu dziewczyny.

— Jedno jest pewne. Muszę pogadać z Danielem. Cóż, gdy powiem mu, że jego życie jest zagrożone. Może bardziej będzie skłonny do rozmów. — Pomyślał Klimek, łapiąc się możliwie jedynej deski na oceanie.

***

Minęło kilka minut czekania Sapera na lotnisku. Po pięciu minutach dojechała limuzyna.

— Długo jeszcze musiałem czekać?

— Nie narzekaj. — Powiedział Jango. — Chce ci coś pokazać.

— No proszę. Już jestem ciekaw. — Saper wsiadł do limuzyny, po czym ta od razu ruszyła.

— Wiem już, po co tu przyjechałeś. — Kontynuował Jango.

— Macie tu problem z buntem wśród waszych Jango. Jeśli nic z tym nie zrobisz. Będę zmuszony wjechać na ciebie i Polskę z czołgami, co będzie stanowić idealny przykład dla innych słabszych państw. Nasza elita musi być silna. Zapamiętaj to.

— Pamiętam to. Mam rozwiązanie tego problemu. Wyjawię ci wszystko, jak już będziemy na miejscu.

Minęło kilka minut jazdy. W końcu dotarli na miejsce. Jango pokazał budynek, w którym pracował, do którego udał się tylnymi drzwiami. Skaner dłoni i oczu otworzył je, po czym Jango zaprosił Sapera do środka. Saper niczego nieświadomy wszedł do środka, myśląc, że jego siedziba to stara rudera, która tylko na zewnątrz wygląda jak wielka korporacja. Jednak w środku okazała się wielką stacją badawczą.

— Widzisz Saper. Tu znajduje się odpowiedź na twoje troski.

— Może jaśniej?!

— Widzisz. Moi naukowcy stworzyli roztwór, który zmniejsza prace mózgu. Dzięki czemu ludzie pijący tę substancję stają się głupsi. Póki, co jest to popularne w szkołach, ale tylko czekamy, aż rozpowszechni się to dalej. Niczego nieświadomi ludzie będą to pić. Przez co staną się idiotami. Nie będzie wtedy żadnych aktów terrorystycznych w naszą stronę. Ludzie staną się bardziej przychylni naszym rządom. Bo kto głupi będzie się sprzeciwiał.

— Pomysł jest genialny Jango. Będziesz mógł żyć. Mam tylko nadzieje, że wszystko idzie jak po maśle.

— Ależ tak.

— W porządku. — Powiedział Saper w pełni zadowolony. — Co do terrorystów?

— Tak?

— Gdzie oni są?

— Według moich informacji porwali nasz helikopter, lecz muszą mieć jakiś system kamuflujący. Włączyli go i odlecieli.

— Rozumiem. W takim razie mam nadzieje, że twój pomysł zadziała.

— Póki, co działa. Próbujemy na razie stworzyć jakiś chwyt marketingowy, który zachęci również tych w średnim wieku do próbowania napoju. Jest on wysoce uzależniający, więc wystarczy, że raz go spróbują.

— Sprytnie. — Powiedział usatysfakcjonowany Saper. — Więcej mi do szczęścia nie potrzeba. Raportuj, jak przebiegają sytuacje.

— Tak jest. — Powiedział Jango do odchodzącego Sapera.

— Żeby była jasność. Zostanę tu na trochę. Dopilnuje, aby wszystko dobrze poszło.

***

Uczniowie zebrali się pod klasą, czekając, aż Wiślak się zjawi. Między czasie Daniel, Zosia i Kuba doszli do klasy. Widząc, że nie ma jeszcze Wiślaka. Odetchnęli z ulgą. Człowiek miał w zwyczaju pytać każdą osobę, która się spóźni i z reguły zadawał takie pytania, na które ciężko było odpowiedzieć. Nagle profesor schodził ze schodów, trzymając kurczowo dziennik. Wyraz twarzy miał taki sam jak zawsze, choć gdy zobaczył klasę. Wyraz twarzy był już nieco inny. Przez moment wyglądał jakby czegoś lub kogoś szukał. Na czole pojawiły się zmarszczki, po którym spłynęły krople poty. Było to bardzo dziwne, gdyż z reguły to on siał postrach wśród uczniów, a nie na odwrót sugerując oczywiście, że pot ten był wyrazem strachy. Na jego lekcji pojawiała się tylko garstka uczniów. Większość z nich, gdy miała okazje, nie przychodziła na jego lekcje. Kuba przyglądał się Danielowi. Był ciekaw, jak go rozgryzie. Daniel, czując na sobie wzrok Kuby, zrezygnował z planu ściągnięcia lekko opaski z oka. Kuba był nieustępliwy w obserwacjach, więc nie mógł jeszcze jej ściągnąć. Daniel czuł podniecenie. Musiał być ostrożny jeden błąd i Kuba dowiedziałby się o oku. Wiedział, że Kuba będzie go obserwować.

— Ten człowiek nie da za wygraną, gdy coś go zaciekawi to koniec. — Pomyślał. — Ale z drugiej strony podsunął mi pomysł. Długo nie mogę mieć tej opaski. Ludzie zaczęliby pytać, a niektóre sytuacje wymusiłyby na mnie presje. A w rezultacie musiałbym ją ściągnąć. Muszę kupić jakieś kolorowe soczewki, ale to potem najpierw zakład.

Wiślak otworzył sale i wpuścił uczniów do klasy, przyglądając się każdemu z osobna. Jakby miał przeczucie, że jeden z uczniów nosi broń. Gdy już wszyscy weszli. Sprawdził na korytarzu czy nikogo jeszcze nie ma, co było dziwne, gdyż tak dużej ilości osób jeszcze nigdy nie było na jego lekcji. Oczywiście mówię tu o tej garstce, co została. Sala nie zmieniła się nic a nic. Ściany były w kolorze akwamaryny z brzoskwiniowymi drewnianymi ławkami. Na ścianach wisiało kilka plakatów z Albertem Esteinem i jego cytatami tymi prawdziwymi i tymi przypisanymi jemu. Każdy zajął swoje stałe miejsce. Dopiero wtedy Daniel zauważył, że nie ma jednej z uczennic i nie byłoby w tym nic dziwnego. W końcu każdego dnia nie ma przynajmniej z pięciu do piętnastu osób, ale ta uczennica przez trzy lata nie opuściła ani jednego dnia. Nawet w czasie klasowych wagarów, jako jedyna była na lekcjach, przez co klasa mocno oberwała od wychowawcy. Potrafiła przyjść, nawet będąc chorą. Nie tylko Daniel był w szoku, ale i całą klasą, ale wiadomo, jak to bywa najlepiej w trakcie zajęć zrobić trochę szumu, by trochę skrócić czas nauki. Później dochodzi sprawdzenie obecności i inne sprawy i tak czasami lekcje trwają nie, czterdzieści pięć, ale trzydzieści minut. 
— Cisza już siadać na miejsca. — Powiedział podenerwowany Wiślak.

Danielowi nie umknęło to uwadze tak samo, jak i Kubie, który na zmianie przeglądała się Wiślakowi i Danielowi. Badał i czekał na jego reakcje. Pod swoim zeszytem miał osobną kartkę, w której to zapisywać będzie wszystko to, co zobaczy.

— Wiślak dziwnie zareagował, gdy klasa zrobiła szum spowodowany nieobecnością dziewczyny. –Pomyślał Daniel. — On musi coś ukrywać. Niestety nic nie wskóram przez tego gołębia. — Daniel spojrzał na Kubę.

— No dobra zadanie macie?!

— A obecność Profesorze? — Zapytała Zosia w szoku. — Poza tym zadania nie było.

Wiślak zamilkł i powstrzymał się od komentarza, który widać było, że cisnął mu się na usta. Otworzył dziennik. Zaczął czytać nazwiska od pierwszego numeru. Dziewczyna, której nie było, miała numer szósty. Nazywała się Wiktoria. Wiślak zrobił długą przerwę, zanim wypowiedział jej imię. Zrobił kilka głębokich wdechów. Na jego twarzy pojawiły się nowe krople potu. Na odsłoniętych ramionach widać było gęsią skórkę, jak i nieliczne włosy na ramieniu, które stały dęba. Uśmiech, który wcześniej był frasobliwy. Teraz zaczął skrywać, coś innego. Klasa z niedowierzaniem patrzyła na jego szyderczy uśmiech, który był mieszaniną szczęścia i ulgi, a także satysfakcji za zrobienie czegoś podajże złego.

— Widziałeś? Uśmiechną się.

— Co ty gadasz? Przecież roboty się nie śmieją. — Do uszów Daniela dobiegły szepty kolegów.

— Cybulska! — Krzykną nieświadomie Wiślak, co różniło się od sposobu czytania poprzednich uczniów.

Daniel zgadzał się z uwagami klasy. Coś musiało być na rzeczy. Daniel zaczął myśleć i rozpisywać coś na kartce, co Kuba zauważył.

— Zanim wszedł do klasy. To patrzył na nas ze schodów. Na początku był prawdopodobnie przestraszony. — Czas reakcji dwie, trzy sekundy.

— Obserwował także wchodzących do klasy. Również się przyglądał. — Zdążył uspokoić emocje.

— Na górze przyglądał się głównie dziewczyną.

— Dziwne zachowanie podczas rozmów o Wiktorii. — Rozkojarzenie, Napięcie.

— Podczas czytania imienia. — Strach zamieniony na spokój wręcz odprężenie. Gdy zauważył, że dziewczyny nie ma.

— Prawdopodobnie bał się Wiktorii. — Pomyślał Daniel.- Musi ona wiedzieć coś, czego boi się Wiślak. Może to romans. — Daniel układał hipotezę, podczas gdy Kuba zdał sobie sprawę, że siedzenie w ostatniej ławce nie było najlepszym pomysłem na śledzenie Daniela. Z drugiej jednak strony każdy już na początku roku zajął swoje stałe miejsca. Zosia z kolej również obserwowała zachowanie Wiślaka. Była ciekawa, co wymyśli Daniel. Po chwili zawibrował jej telefon. Wibracja była jedna dokładnie jedno sekundowa, co oznaczało, że dostała, SMS-a. Zosia obserwowała Wiślaka, jedną ręką wyciągając telefon. Spojrzała na swój wyświetlacz. Na szczęście SMS był krótki, dzięki czemu mogła go zobaczyć bez odblokowywania telefonu i klikania w wiadomość.

Odwróć uwagę Kuby. Daniel.

Ciekawość Zosi jeszcze bardziej urosła, ale coś w środku kazało jej pomóc Danielowi. Z początku, gdy jeszcze Wiślak nie skończył sprawdzania obecności. Zosia zaszeptała coś do Kuby. Jednak ciężko było go rozproszyć. Wszelkie próby zagadania do niego kończyły się na niczym, gdyż on jak zahipnotyzowany obserwował Daniela. Ten z kolei czuł się jeszcze bardziej nieswojo. Zosia w końcu nie wytrzymała i zaczęła nim szarpać. Wiślak, który już dawno skończył sprawdzać obecność i obecnie tłumaczył pewien wzór. Zauważył zachowanie Zosi i kazał się jej przesiąść. Oczywiście wstawił jej jedynkę, co oburzyło Daniela. 
— Albo teraz, albo nigdy. — Pomyślał. Widząc, że Kuba odwrócił na chwile wzrok od niego. Daniel, poprawiając opaskę, wystawił na światło dzienne swoje prawe oko, które odrazy, gdy ujrzało Wiślaka. Zobaczyło wszystko. Dosłownie wszystko. Daniel szybko zasłonił je opaską. Jego serce zaczęło bić szybko, a ręce trzęsły się, jakby znajdowały się na Syberii. Daniel szybko opanował emocje. Starał się wyglądać jak minutę wcześniej. Kuba spojrzał na Daniela. Z samego końca ławki ciężko było zobaczyć jakąkolwiek mikro ekspresje Daniela. Wiślak wkurzył się na Zosie. Daniel widział jego przyszły zamiar, który strasznie mu się nie spodobał. Musiał działać szybko. Przypomniał sobie jednak słowa Beaty o rycerzu, a także o braku wdzięczności ze strony dziewczyn, którym pomógł. Daniel wiele razy powtarzał, że nie chodziło mu o wdzięczność. Chciał tylko mieć pewność, że tym, którym pomógł zmienić bądź uratować życie będą z tego korzystać. Teraz była jego kolej, by zmienić swoje. Daniel musiał stać twarzą w twarz ze swoim lękiem. Chodziło o dobro Zosi. Chodziło też o niego. Daniel chwycił za telefon. Napisał do Wiktorii. Na szczęście dziewczyna była dostępna na portalu społecznościowym.


Daniel: Hej

Wiktoria: Hej.

Daniel: Czemu cię nie ma, w szkolę?

Wiktoria: Nie miałam ochoty przyjść…

Czemu pytasz?

Daniel: Słuchaj. Wiem, co się wydarzyło wczoraj.

Wiem, że jest ci ciężko o tym rozmawiać.

Ten drań musi za to zapłacić. Martwię się, bo zaczął

krzyczeć na Zosie.

Nie możesz tak tego zostawić! On musi pójść siedzieć.

Wiktoria: Poczekaj. Proszę…

Mój ojciec jest policjantem.

Tak strasznie się boje mu o tym powiedzieć.

Daniel: Twój tata na pewno zrozumie i wykona

odpowiednie kroki.

Wiktoria: Ja nie mogę tego zrobić boje się!

Daniel: Podaj mi numer do twojego ojca. Napiszę do niego.

Wiktoria: Nie!

Daniel: Proszę! Jeśli tego nie zrobimy. Inne dziewczyny

też będą cierpiały.

Wiktoria: Skąd o tym wiesz?

Daniel: Nie uwierzyłabyś mi, gdybym ci powiedział. To jak dasz?


Wiktoria wysłała numer telefonu do jej ojca. Wiślak zaczął drzeć się na Zosie. Ta z kolei wdała się z nim w dyskusje. Wiślak zaczął być nieobliczalny. Wyrzucał wszystko z biurka. Nagle wszyscy uczniowie wstali. I odsunęli się od niego. Wiślak zamkną klasę razem z uczniami. Większość wpadła w panikę. Daniel z kolei musiał zachować spokój. Jego ręce się trzęsły ze strachu, bo jedno nieodpowiednie słowo i cały plan pójdzie na marne.


Witam. Nazywam się Daniel Kopeć i chciałbym złożyć doniesienie, niestety obecnie nie mogę się zjawić na komisariacie ani tym bardziej zadzwonić. Wraz z klasą, do której chodzi Pana córka, jesteśmy przetrzymywani przez nauczyciela. Który zgwałcił Pana córkę. Proszę nie traktować tego, jako żart! Pańska córka jest w domu. Potwierdzi wszystko. Strasznie się boi, dlatego nie poszła do szkoły.


Daniel wysłał SMS-a.

***

Po rozwiązanej sprawie z atakiem terrorystycznym większość policjantów była wykończona. Ci z popołudniowej zmiany mogli wcześniej pójść do domu. W tym ojciec Wiktorii. Zakładając na sobie cywilne ubranie, Cebulowski spojrzał na telefon.

— Mhm SMS? — Spojrzał zdziwiony. Odczytał go, po czym wybuch wściekłością. — Kurwa!!!

— Co się stało?! — Zapytali koledzy z pracy.

— Jakiś gówniarz robi sobie ze mnie jaja!

— Pokaż. — Powiedział jeden z jego najlepszych przyjaciół z pracy.

— Zobacz. Normalnie gówniarza zabije! Wsadzę go do pierdla.

— Szymon poczekaj. — Uspokoił go przyjaciel. — Nie sądzisz, że SMS jest prawdziwy. Widzisz. Chłopak się przedstawił i podał argument, dlaczego nie może złożyć doniesienia osobiście. Sądzie, że powinieneś zrobić tak, jak ci pisze, czyli pogadać z córką.

— Daj mi telefon. — Szymon Cebulowski wybrał numer swojej córki. Przerywany sygnał połączenia przerwał nagły płacz dziecka.

— Kochanie wszystko w porządku?

— Nie tato… Muszę ci coś powiedzieć…

***

W sali nadal panował chaos. Nagle Daniel otrzymał SMS-a.

Będę za pięć minut. Dziękuje

W tym ostatnim słowie dało się poczuć ciężar, z jakim ojciec Wiktorii musiał się mierzyć.

Daniel postanowił grać na zwłokę i zbudować element zaskoczenia.

— Ej ty uspokój się! — Krzykną Daniel do Wiślaka.

Wszyscy patrzyli jak wryci na Daniela.

— Zostaw ją! Przestań się na nią wydzierać, co kolejną chcesz zgwałcić. — Powiedział stanowczy Daniel. Co go dziwiło. Daniela ogromną strach jednak musiał go jakoś opanować.

Klasa spojrzała na niego zaskoczona.

— O czym szczylu do mnie mówisz?!

— O tym, co zrobiłeś Wiktorii Cebulowskiej.

— A jest ktoś taki w ogóle? — Wiślak udawał głupiego. Myśląc, że się wywinie. — To ona sama się pchała! Ale czy masz jakieś dowody chłopcze.

— Mam! Twoje ramiona. Na prawym znajduje się mały siniak od ciosu, który ci zadała, kiedy próbowała się wyrwać. Mało tego twój dziennik.

— Co z nim?!

— A może nam go pokażesz? Pochwalisz się swoimi. Jak to określasz zdobyczami. Podnieca cię to, jak kobiety próbują od ciebie uciec. Walczą? Czujesz się wtedy męski? To, że kilka dziewczyn cię olało i teraz jesteś sam. Nie daje ci powodu do gwałcenia niewinnych dziewczyn!

Wiślak słuchał to, co mówi Daniel. Nagle złapał za swój dziennik, po czym zaczął wyrywać i zjadać wszystkie kartki.

— I co nie ma dowodów! — Mówił z pełnymi ustami. W dzienniku były kilka adnotacji do kilku dziewczyn, którym zaoferował korepetycje. Specjalnie dawał im złe oceny, by następnie mógł zwabić je do siebie.

— A co z twoim mieszkaniem. Ołtarze i w ogóle. A filmy, które nagrywałeś. Choć i tak ostatecznym dowodem jest dziewięć dziewczyn z innych szkół, które wykorzystałeś!

— BĘDZIESZ MI GROZIŁ …TY BĘDZIESZ MI GROZIŁ?! — Krzyczał Wiślak, który oszalał. A jego krzyki było słychać wszędzie.

— Wiślak otwieraj drzwi! — Krzyczała dyrektorka.

— NIGDY!

— Trochę mi cię żal Wiślak. Byłeś sam. A jedyną kobietą w twoim życiu to była twoja matka, która się nad tobą znęcała. — Powiedział Daniel spokojnym stanowczym głosem i udawanym żalem.

— ZAMKNIJ SIĘ!

— Nie dziwie ci się, że ci odbiło. Zresztą od zawsze byłeś psycholem. Już dawno powinieneś zdechnąć. — Daniel nie zawahał się użyć tego słowa. Wszyscy byli zdziwieni, ale nie tak bardzo, jak Zosia i Kuba. Ich szczęki opadły, a oczy powiększyły się ze zdumienia. Zresztą sam Daniel w to nie wierzył.

— Naprawdę to robie… Ja… — Pomyślał Daniel.

— ZABIJE CIĘ!!! — Wydarł się Wiślak, rzucając się na chłopaka. Ten nie wiedząc, jak ma się bronić. Zasłonił twarz.

Nagle drzwi zostały wyważone, a do sali wkroczyła policja. Szymon Cybulski wszedł do sali, jako pierwszy rzucając się od razu na Wiślaka. Policjant dwoma chwytami połamał mu ręce. Gdy gwałciciel klęczał na podłodze. Dostał jeszcze serię kopów prosto w twarz ciężkimi wojskowymi butami. Zęby wylatywały jedno po drugim. Wiślak położył się na ziemi. Dopiero wtedy założyli mu kajdanki. Wiślak był tak obity, że albo nie czuł już bólu, albo nie był już w stanie krzyczeć. Policjanci zanieśli go do radiowozu. W tym czasie Szymon Cybulski podał rękę Danielowi. Drony, które obserwowały teren. Ujrzały wszystko przez okno sali. Nagle masa reporterów weszła do klasy, robiąc zdjęcia wszystkiemu. Drony poinformowały o wszystkim rząd, jak i masę reporterów, którzy na specjalne życzenie rządu mieli wszystko udokumentować.

— Pięknie. — Pomyślał Daniel, wiedząc, że po raz kolejny znajdzie się w gazecie. — Jak oni tak szybko przyjechali? — Zastanawiał się przez chwile.

Naglę. Dziennikarze ruszyli z wywiadem na żywo.

— Joanna Gaduła z tej strony z wywiadem na żywo. Dzisiaj chciałabym Państwu przedstawić prawdziwego bohatera. Człowieka, który nie boi się walczyć o sprawiedliwość. Jak się nazywasz? –Spytała reporterka po krótkiej prezentacji.

— Eee Daniel. — Powiedział speszony.

— Jakim cudem dowiedziałeś się o tym, że dziewczyna została zgwałcona?

— Co? — Pomyślał Daniel. — Jak oni mogli się tego tak szybko dowiedzieć.

Daniela wzrok był tak długo wpity w kamerę, że reporterka powtórzyła pytanie. Na szczęście Daniel przypomniał sobie o swoich notatkach.

— Tu mniej więcej zapisałem przebieg moich myśli sugestii. Ostatnich tutaj nie zapisywałem. Postanowiłem, że napiszę do dziewczyny i upewnię się, czy to nie prawda.

— Mhm, czyli mówisz Danielu, że posiadasz coś takiego jak szósty zmysł?

— Nie nic z tych rzeczy! Takie coś nie istnieje. Ja opieram się czystej logice. — Powiedział, dokładnie dobierając słowa, co było trudne.

— Pff. — Po słowach Daniela Psychol pijący kawę w bazie terrorystów i oglądając telewizor, wypluł ją na ekran. — Osz ty widzieliście skurczybyka?

— Tak, ale co w związku z tym? — Spytała Amanda.

— Dwie rzeczy. Po pierwsze mamy przykład tego, że ten chłopak pomimo bycia amatorem w tych sprawach nieźle sobie radzi. Lepszego kandydata nie mogliśmy sobie znaleźć co dopiero wymarzyć. Widzieliście, jak zaprzeczył istnieniu szóstego zmysłu.

— A po drugie?

— Mamy teraz przesrane. Chłopak ma rozgłos. A za niedługo zaczną się nim zajmować źli ludzie. Uwierzcie. Połączą fakty i po nas, jak i po nim. Drony pewnie mają już go na celowniku.

— Zadzwonię po Łysego. — Powiedziała Amanda.

— Ok. — Psychol rzucił jej spojrzenie, po czym zwrócił się do Doktora. — Ej Doktorku zobacz, coś my stworzyli. Normalnie bohater czterdzieści i cztery.

— Czytałeś dziady? — Spytał Doktor.

— Kiedyś w liceum. — Odpowiedział Psychol, po czym zapalił Chesterfielda i kontynuował oglądanie.

— A gdzie twoje Malboro? — Zapytał Doktor.

— Cóż czasami mała zmiana jest konieczna.

— Sugerowałbym ci rzucić, ale i tak wiem, że nie posłuchasz.

— I tu się nie mylisz. — Powiedział Psychol, zaciągając się po raz kolejny.

Międzyczasie reporterka zadała trzy mało znaczące pytania, a następnie powiedziała mowę końcową. Która wyjaśniała oglądającym przebieg całej sytuacji.

***

W liceum, w którym to nieopodal doszło do wypadku stała masa dziennikarzy i policji, co było wielkim zaskoczeniem dla Klimka. Jego instynkt go nie zawiódł, radząc mu zjawić się w szkole Daniela wcześniej. Uczniowie zostali zwolnieni z dalszych lekcji, by mogli na spokojnie otrząsnąć się z wydarzenia. Klimek zauważył Daniela i dwójkę towarzyszących mu uczniów. Klimek zauważył szwy na twarzy Daniela.

— Bingo! — Powiedział półgłosem, po czym zawołał chłopaka na stronę. Daniel, widząc detektywa, przeprosił na moment przyjaciół, po czym udał się w jego stronę. Obaj poszli nieco dalej z dala od całego zamieszania, jakie zrobiło się wokół szkoły.

— Witaj Daniel. — Przywitał się Klimek.

— Dzień dobry. — Odpowiedział. Nie będąc pewnym czy rozmowę może zacząć na ty.

— Mów mi na ty.

— To, czego chcesz? — Zapytał niepewny. Zastanawiając się, czy nie powinien użyć słowa Pan.

— Co się tutaj stało? — Zapytał zaciekawiony

— Złapano człowieka odpowiedzialnego za molestowanie i zgwałcenie uczennicy. — Powiedział zwyczajnie, jakby takie rzeczy należały do normalności.

— Słuchaj. Chciałem cię ostrzec. — Powiedział poważnym tonem.

— Ostrzec, przed czym? — Zapytał zaszokowany.

— To nie rozmowa na tę chwilę. Widzę, że jesteś teraz z przyjaciółmi. Spotkajmy się gdzieś.

— Tam, gdzie wtedy w kawiarni? — Zaproponował Daniel.

— W porządku, a kiedy?

— Za dwie godziny. — Powiedział Daniel, pamiętając o sprawach do załatwienia.

— W porządku. — Powiedział Klimek, żegnając się z chłopakiem.

Daniel powrócił do swoich przyjaciół.

— Co za dzień. — Powiedziała Zosia, patrząc na niebo.

— Skąd ty to wszystko wiedziałeś? — Zapytał zaciekawiony Kuba do nadchodzącego z oddali Daniela.

— Czytałem kiedyś książkę na ten temat. Po prostu strzelałem. — Odpowiedział bez emocji. — Postanowiłem sprawdzić moje przepuszczenia. Mówiąc Wiktorii, że wszystko wiem. Miałem poważny dylemat, ponieważ mogłem źle wyciągnąć swoje wnioski. Wiktoria mogła być chora.

— Tak, ale sam dobrze wierz, że ona nawet będąc chorą, przychodzi do szkoły. — Powiedział Kuba.

Daniel ucieszył się z wniosków Kuby, które były trafne. Dzięki niemu jego rzekome domysły zostały jeszcze bardziej autentyczne.

— Czytasz takie książki? — Spytała Zosia.

— Czasami.

— Rozumiem. — Uśmiechnęła się Zosia.- Widzie, że jesteś wykończony. Powinieneś wypocząć. Dziękuje ci za to, że mnie obroniłeś! — W głosie Zosi pojawiła się troska, ale i ogromna wdzięczność.

— Nie ma, za co. — Powiedział Daniel cieszący się faktem, że jego starania przyniosły rezultaty.

Reakcja Kuby była dosyć obojętna.

— Też bym tak postąpił. Jednak byłem zajęty patrzeniem na ciebie. — Powiedział do Daniela.

Reszta uczniów po przesłuchaniu wychodził z terenu szkoły prosto do sklepu po Aqua Zubi.

Daniel, widząc, to wszystko widział, że dzisiaj będzie miał spokój, gdy tylko jeszcze wysłucha Klimka, ale jutro lub pojutrze czekać go będzie masa przesłuchań.

— Idę muszę jeszcze coś załatwić. — Powiedział Daniel, żegnając się z przyjaciółmi. Kuba i Zosia udali się w przeciwnym kierunku. Daniel z kolei poszedł na autobus, który jechał w przeciwnym kierunku niż jego dom. Spojrzał jeszcze raz na miejsce, w którym doszło do wypadku. Daniel zaczął myśleć, o czym głębszym. W chwili, gdy stał się świadomy swoich możliwości. Zrozumiał swoją moc, jak i to, czego dokonał przed chwilą.

— Co, jeśli ta moc to nie przypadek? Skoro potrawie widzieć w ludziach wszystko. Wyjawić każde sekrety i odkrywać tajemnice. Wiedzieć o nich więcej niż sami o sobie wiedzą. Mógłbym rozwiązywać zagadki kryminalne i trudne do wyjaśnienia sprawy, przy których tylko jedno spojrzenie rozwiązywałoby sprawę. Dostałem od losu szanse, dar to, czemu miałbym go zmarnować. Stanę się lepszym człowiekiem. Naprawie cały ten chory świat. Zacznę jednak do tego wypadku. Dowiem się, kto próbował zabić tamtą dziewczynę. To będzie moja sprawa, którą rozwiąże ja! — Powiedział Daniel w swej wielkiej myślowej improwizacji, która zmieniła jego nastawienie do życia. Dostał zastrzyku motywacji i pewności siebie. Czuł, że jest w stanie podjąć się wielkich wyzwań. Dopiero teraz zrozumiał, co to znaczy tak naprawdę żyć. Wszystkie obawy, które rozwijał na trzeźwo znikły, a raczej ich świadomość znikła, a to może doprowadzić do innych problemów wielkiej wagi. Póki, co Daniel wsiadł do autobusu. Pamiętają o tym, co miał do zrobienia.

***

Saper wynajął mały pokoik hotelowy w Polsce. Na jego życzenie pokój został specjalnie zaciemniony. Rolety zasłaniały dopływ światła z okien. Jedyne światło dobijało się z monitora laptopa, na którym to Saper prowadził wideo rozmowę. Na ekranie jego monitora pojawiło się kilka mniejszych ekranów przedstawiające jakieś czarne sylwetki na równie czarnym tle.

— Zastanawialiście się, po co urządziłem tą całą wideo rozmowę- Powiedział Saper do ludzi na czacie po angielsku, który znają wszyscy rozmówcy.

— Saper czy ty kiedykolwiek śpisz? — Spytał jeden z ludzi na czacie w żartobliwym tonie. Jego akcent był bardzo podobny do Hiszpańskiego.

— Pewne sytuacje wymuszają mój brak snu. A mianowicie są nimi liczne bunty w kilku państwach. Chce tylko jednej rzeczy, aby każdy z was zdał mi raporty. Stuart będzie czekał na wasze maile.

— Rozumiem. — Powiedział jeden. Naglę. Dyskusja zmieniła się w szum.

— Jakie będą następne kroki?

— Dobre pytanie. — Powiedział Saper. — W dalszym ciągu konturujemy operacje propaganda. Liczę też na to, że uda nam się wprowadzić tę obrożę.

— Rozumiem. — Odpowiedział ktoś z włoskim akcentem.

— Jakieś pytania? Bo chciałbym się położyć. — Powiedział zmęczony Saper, który od dawna nie czuł przemęczenia ani stresu. Teraz za wszelką cenę walczy, by sytuacja wróciła do normy. Choć prawda jest taka, że nawet gdyby wszystko szło po jego myśli to i tak nie czułby się lepiej.

— Ja mam pytanie. — Powiedział mężczyzna donośnym Niemieckim akcentem.

— Jakie pytanie? — Spytał poirytowany Saper.

— Chodzi o tego polaka, którego często pokazują w telewizji. Jak na zwykłego człowieka to często komuś pomaga. Moi wywiad po części również zajmuje się sprawą Polski. Mamy tam duży wpływ medialny, co nie zmieniło się przez ostatnie dziesięć lat.

— Racja nawet Holenderskie wiadomości o nim gadają. — Powiedział Holender.

— Poczekajcie chwile. Sprawdzę, co jest grane. — Saper włączył wiadomość i rzeczywiście ku jego zdziwieniu każda stacja telewizyjna mówiła wciąż o nim. Saper przełączał kanały informacyjne. Na każdym widniała ta sama osoba.

— Dziennikarze dostali jasne wymogi. — Pomyślał Saper- Mają oni relacjonować wszystko, co nietypowe w obywatelach nie w rządzie. Widać spełniali swoje zadanie. Świat musi być strasznie nudny. Skoro w kółko gadają o jednym chłopaku.

— Nie sądzie by jeden Polak wszystko zmienił. Argument wyciągnięty znikąd. — Powiedział prawdopodobnie Francuz

— Ten jeden Polak jak żeś to powiedział. Uratował dziewczynę przed pędzącym samochodem, uratował babcie, łapiąc złodzieja i odzyskał jej torebkę oraz odkrył, że nauczyciel molestował dziewczyny. Usprawiedliwieniem ostatniego uczynku było, że się tak wyrażę. Cytuje „Tu zapisałem przebieg moich myśli”

— To jeszcze nic nie znaczy. — Powiedział Saper. — Znam jeszcze jednego Polaka, który potrafi nieźle wyciągać wnioski, a jego sposób wnioskowania nie ma zarzutów. Pracuje, jako detektyw i zajmuje się obecnie sprawą terrorystów. Chłopak zaś, o którym mówicie do Daniel Kopeć. Zwykły maturzysta. Z jego rozmów wynika, że jego marzeniem jest zostać detektywem. Chodził na różne wykłady z dziedziny psychologii kryminalnej i samej kryminalistyki. A także nie oddał jeszcze kilku kryminałów do biblioteki.

— Sprawdziłeś go? — Zapytał Hiszpan.

— Kiedyś go sprawdzaliśmy. Jego dziadek był podejrzany o współprace z terrorystami.

— Był?

— Już nie żyje.

— Mam pewną teorię… — Powiedział Hiszpan. — Teorie, która ci się nie spodoba Saper.

Saper dwoma palcami wygładzał zmarszczki.

— Kontynuuj. — Powiedział.

— Chodzi o jego opaskę. Może to trochę absurdalne, ale czy on nie należy do Enigmy? Kiedy aktualizowałeś jego dane?

Znów pomiędzy rozmówcami zrobił się szum. Każdy próbował coś powiedzieć.

— Cisza! Skąd ta pewność?! — Zapytał Saper zdenerwowany.

— Widzisz. Jakim cudem udałoby mu się dowiedzieć o tym, że nauczyciel od kilku lat molestuje dziewczyny?

— Z jego tłumaczeń wynika, że nauczyciel zachowywał się dziwnie, gdy uczennicy nie było. A reszta to był po prostu strzał. Poza tym tylko jedno oko ma zakryte. — Wtrącił Ukrainiec.

— Aktualnie jestem w Polsce. Pogadam o tym z Jango. On wyśle swoich ludzi i to sprawdzi. Tak dla świętego spokoju. Ale uważam, że samo podejrzenie jest absurdalne. — Powiedział zmęczony Saper.

— Nawet jeśli okaże się zwykłym dzieciakiem. To może przyda się do przekonania Polaków, co do złudnych obietnic. — Powiedział Hiszpan.

— Przesądzone. — Powiedział wykończony Saper. — Zamykam posiedzenia. Jutro się połączymy. Dzisiaj pogadam z Jango, który nie mógł się teraz zjawić na wideo konferencji. Póki, co proszę jeszcze dzisiaj o raporty.

— Zrozumiano. — Powiedzieli wszyscy nowo powstałym językiem, który powstał specjalnie dla tych konferencji. Choć jeszcze jest on w czasie tworzenia. To niebawem zostanie on wprowadzony na cały świat. Oczywiście na tej konferencji każdy mówił po angielsku, ale Saper miał nadzieje, że to się wkrótce zmienić. Możliwość, że ktoś włamie się na serwer i wykradnie dane, było mało prawdopodobna. Rząd ma wysokiej, jakość zabezpieczenia, ale szansa jest jednak możliwa. Przewidując scenariusz włamania się na serwer, rada Elity postanowiła stworzyć język, którego złamanie będzie już niemożliwe. Saper wstał. Wyprostował swoje kości, po czym rozwiną rolety, dopuszczając do ciemnego pokoju trochę światła. Saper, będąc przez chwile w ciemność, myślał, że już jest noc. Jednak słonice ukryte za chmurami oznajmiło, że w dalszym ciągu jest dzień. Dzień dający jeszcze możliwość działania. Co prawda Saper jest człowiekiem, który dopiero w nocy staje się bardziej aktywy. Jednak nie wszyscy mają tę zdolność, o czym Saper wiedział. By móc spokojnie spać. Musiał załatwić sprawy teraz. Nie mógł tego przełożyć, czego był świadomy. Postanowił jednak położyć się na chwile, by nabrać nieco sił. Zapalił w pokoju światło, po czym telefonicznie zamówił do swojego pokoju czerwone wino. Gdy kelner przyszedł. Dał mu swoisty rachunek. Po czym pozwolił sobie na chwile relaksu. Telewizor w dalszym ciągu relacjonował zdarzenie ze szkoły. Saper przejrzał dokładnie na pokazanego w telewizji Daniela. Wpatrywał się długo. Licząc, że odpowiedz na jego pytania, objawi się nagle samo. Położył się na łóżku, po czym zgasił telewizor.

***

Łysy jak zawsze popołudnie spędzał na siłowni. Było to formą relaksu i ćwiczeni, które były potrzebne. Wieczory Łysy spędzał przy książkach, co było idealną równowagą dla ciała i rozumu. Jedyne, co ucierpiało to jego dusza, która była zamęczona ciągłymi pytaniami i myślami „jak to będzie?” Tym razem Łysy trenował sztuki walki, gdy nagle zadzwonił telefon.

— Przerwa Wiktorze. — Powiedział do swojego pomocnika.

Łysy wziął ręcznik i wytarł pot z twarzy. Następnie chwycił za komórkę.

— Halo?

— Tu Amanda. — Dziewczyna przedstawiła mu dokładnie wszystko to, co się dowiedziała w wiadomościach, a także zdanie Psychola i Doktora na temat Daniela. Łysy był w tym czasie dalej na siłowni, więc nie miał jak się o tym dowiedzieć.

— Rozumiem. Przekaż Psycholowi, że się spóźnia — Rozłączył się.

— Czy coś się stało? — Spytała Sara, która niedawno, co przyszła na siłownie.

— Tak. — Powiedział ponuro. — Mamy poważny problem.

— Jaki? — Spytała zaciekawiona.

— Chłopak użył swojej zdolność i dowiedział się o tym, że nauczyciel molestował uczennice. Teraz Wokół niego jest duży rozgłos, co może popsuć nasze plany.

— Rozumiem, co zamierzasz zrobić?

— Psychol jest zdania, aby jeszcze poczekać, ale wiem doskonale, że nie możemy sobie na to pozwolić. Psychol chce grać na zwłokę. Przetrzymać go do momentu aż będzie bezradny. Możemy pozwolić sobie na to ryzyko. Musimy już wkroczyć w drugą fazę planu.

— Co masz na myśli? — Spytała.

— Musisz mu się ujawnić. Nie możesz jednak zdradzić wszystkiego. Po prostu go pilnuj. Tym razem nie możesz działać w ukryciu.

— Rozumiem. Jak mam to zrobić?

— Jesteś dziewczyną, której uratował życie. Jeśli nikt nie badał tej sprawy to dobrze dla nas. Jednak gdyby ktoś zadawał pytania dotyczące wypadku. Wiesz, co mówić.

— Tak wiem. — Odpowiedziała bez emocji.

— Po prostu podejdź do niego i pogadaj. Powiedz, że jesteś wdzięczna. Postaraj się z nim zaprzyjaźnić. Musisz być blisko niego. Rozumiesz?

— Tak rozumiem. To znaczy, że?

— Że będziesz musiała chodzić do budy. — Powiedział Psychol, wchodząc na siłownie.

— Spóźniłeś się. — Wypomną Łysy z uśmiechem.

— Wybacz… srałem. — Powiedział Psychol również z uśmiechem, podając rękę Łysemu.

— Mam nadzieje, że rączki umyte? — Spytał Łysy.

— Nigdy nie myje. — Powiedział Psychol, puszczając rękę Łysego.

Łysy zaśmiał się głośno i wyraźnie. Należał on do jedynych z osób, które rozumieją żarty Psychola.

— Jutro załatwimy sprawę ze szkołą. Może być problem, bo to jednak klasa maturalna, ale z drugiej strony wątpię, by były jakieś problemy. — Zwrócił się do Sary. — Mam racje Psychol?

— Żaden problem. — Odpowiedział, pokazując kciuk w górę.

— Skoro wszystko ustalone to możemy już wrócić do naszych ćwiczeń, co wy na to?

— Ja pójdę się przejść. — Powiedziała Sara.

Gdy dziewczyna wszyła i była już kompletnie niewidoczna Psychol zapytał Łysego.

— Ty, a nie sądzisz, że ona go przestraszy?

— Cóż ona tak samo, jak i ty dużo przeszła. Każdy reaguje inaczej. Ty pokazujesz swoje emocje i pozbyłeś się wszelkich hamulców.

— Racja. — Przyznał Psychol.

— Ona z kolei wszystko ukrywa. Tworzy maskę. Zapewne czuje, jak jej dusza uwięziona jest w klatce, z której nie wydobywają się żadne emocje.

— Spoko luz pewnie nasz ziomeczek ją zlustruje, modląc się o drugie oko z rentgenem. A jeśli go nie dostanie. To przynajmniej dowie się, jaka jest naprawdę.

— Wiesz, co zastanawia mnie to, czemu ty się na to nie zgodziłeś?

— Nie potrzebuje takiego oka, by widzieć, co dziewczyna ma pod stanikiem.

— Nie o rentgenie mówię baranie. — Zaśmiał się Łysy.

— Wiem. — Uśmiechną się Psychol. — Tak naprawdę to nie potrzebuje takiego oka, by dowiedzieć się czegoś o ludziach. Racja może dzięki temu sprawy poszłyby o wiele szybciej. Poza tym Doktor ci tego chyba nie wspominał.

— Czego?

— O tym, że przeszczep musiał być przeprowadzony na osobie zgodnej z DNA dawcy. Nie wiem, jakim cudem ten chłopak był zgodny. Ale mleko się wylało. Musimy iść z tym do przodu.

— Rozumiem, ale zdajesz sobie sprawę z tego, że byłoby już po wszystkim.

— Zapewne tak, ale uwierz mi- Psychol zszedł na poważniejszy ton.- Ten chłopak bardziej się nada.

— Wierze ci. — Odpowiedział Łysy, kończąc dyskusje i powracając do sztuk walki. — Wybacz Wiktor, że tyle czekałeś. Jak myślisz? Będziesz w stanie wyszkolić licealistę?

— Każdego nauczę. — Powiedział Wiktor, zadając cios Łysemu, którego się nie spodziewał.

Łysy padł na ziemie.

— Jeśli będzie mnie słuchał. Nauczę go wszystkiego. — Powiedział Wiktor, podając rękę Łysemu.

***

Autobus zatrzymał się na przystanku, na którym Daniel wysiadał. Z autobusu wysiadła tylko garstka ludzi w tym również kobieta z dzieckiem. Dziecko mające zaledwie osiem miesięcy spoglądało na Daniela. Daniel uśmiechnął się do małego. — Ciekawe ile bym zobaczył z jego życia.- Pomyślał. — Kto wie może poprzednie wcielenie?
Zaledwie pięćset metrów dzieliło chłopaka od najbliższego optyka. Daniel nie zwracał uwagi na przechodniów. Miał swój własny cel, który musiał zostać zrealizowany. Miał jeszcze kupę czasu, zanim spotka się z Klimkiem. Musiał się przygotować. Daniel był ciekaw czy przez soczewki będzie mógł korzystać ze swojej zdolność.

— Na wszelki wypadek wezmę zerówki. — Pomyślał. Zostało jeszcze z dwieście metrów. Daniel zaczął rozmyślać nad słowami Klimka. Czuł strach. Jednak jeszcze nie wiedział, czego ma się spodziewać. Najbardziej uważał na samochody, od których co prawda oddzielała go spora część chodnika. To jednak wypadek, który zmienił też jego życie. Zaczął tworzyć obawy w jego psychice. Daniel zatrzymał się koło optyka. Nie tylko czuł ulgę, że udało mu się tam dotrzeć bez problemu, ale także miał świadomość, że podczas zakupów żadna myśl nie będzie mu przeszkadzała. Wszedł do środka. Automatycznie uruchomił się dzwonek oznajmujący nadejście klienta.

— Dzień dobry. — Odpowiedział. — Szukam soczewek zerówek tylko z innym kolorem.

— Rozumiem, jakie by Pana interesował?

— Niebieskie.

— Jakieś wzory czy zwykłe?

— Zwykłe.

— No cóż, ma pan trochę szczęścia.

— Dlaczego? — Spytał zaciekawiony.

— Z reguły trzeba na takie czekać, ale klient, który zamówił właśnie takie soczewki. Zrezygnował. Właśnie miała zamiar je odesłać, ale jeśli Pan jest chętny. To mogę je sprzedać. Proszę o to one. — Sprzedawczyni pokazała soczewki.

— Dziwnym trafem ktoś je zamówił i nie wziął. Czy to zbieg okoliczności a może…?

— I jak mogą być?

— Biorę. — Powiedział Daniel bez namysłu.

— W porządku. Są one dwutygodniowe. Będzie je Pan zakładał na miejscu? Jeśli tak to służę pomocą.

— Nie dziękuje.

— Wychodzi wraz z rabatem dziewięćdziesiąt złotych.

Daniel z bólem serca wyją pieniądze, które zarobił w weekend. Miały być przeznaczone na kolejny wykład z dziedziny kryminalistyki organizowany we Wrocławiu. Część pieniędzy miał jeszcze dorobić przez kilka weekendów. Najlepszą opcją na oszczędzenie byłoby schowanie pieniędzy. Jednak Daniel wolał mieć je przy sobie zwłaszcza wtedy, gdy ojciec był w domu.

— Dziękuje za zakup. W razie problemu proszę przychodzić.

— Dziękuję. — Powiedział Daniel.

— A przepraszam, ale czy mogę o coś zapytać?

— Proszę. — Powiedział zdziwiony Daniel.

— Z reguły to dziewczyny przychodzą po kolorowe soczewki. Po co są one panu potrzebne.

— Miałem wypadek i moje prawe oko jest całkowicie przekrwione. Nie wiem, ile to potrwa. A nie chce, by dziewczyna oglądała mnie w takim stanie. — Skłamał.

— Rozumiem. Ale wie Pan. Nie można okłamywać swojej dziewczyny. Sądzę, że gdyby Pan jej to pokazał. Nie byłoby żadnego problemu.

— Może ma Pani racje. Ale chociaż trochę je ponoszę. Zresztą znam ją. Na pewno będzie ciągle się o to martwiła i mi współczuła. A ja nie potrzebuje współczucia.

— W porządku. Miłego dnia.

— Nawzajem. — Powiedział Daniel, po czym wyszedł.

Wychodząc z optyka, szukał idealnego miejsca, w którym mógłby je założyć. Daniel wszedł do pierwszego lepszego bloku. Wyją telefon, który służył mu za lusterko. Lewą ręką trzymał komórkę. Poluzował opaskę, która wisiała mu na szyi. Nałożył soczewkę na palce, po czym delikatnie przysuwał ją w stronę oka. Ręką zaczęła mu się trząść. Bał się, że źle włoży. Nie miał jeszcze w tym wprawy. Nigdy nie podejrzewał, że któregoś dnia będzie schowany w bloku, maskując swoje paranormalne zdolności. W końcu po długiej męczarni udało mu się włożyć soczewkę. To samo musiał zrobić z drugim okiem. By nie było widać różnicy pomiędzy kolorami tęczówek. Lewe oko poszło szybko. Daniel założył opaskę, po czym wyszedł na ulice. Teraz musiał sprawdzić, czy nadal może widzieć w ten wyjątkowy sposób. Szukał miejsca, gdzie jest najmniej ludzi. Pomimo że oko nie stanowiło już problemu to jednak żył w silnym przeświadczeniu, że ludzie go obserwują. W rzeczywistości tak było, ale o wy śledzący go wzrok by niczym innym niż wzrokiem ludzi, którzy z niedowierzaniem parzyli na niego, zadając sobie pytanie „, Czy to nie ten sam chłopak z telewizji?” Odsetek gapiących się ludzi był mały, gdyż większość dopiero, co kończyła prace. A w pracy z reguły nie ogląda się telewizji. Większą częścią gapiów stanowiła iluzje Daniela. Chłopak udał się do parku. Znów wróciły wspomnienia wczorajszego dnia. Tym razem Daniel modlił się do Boga, by nie spotkać osoby, która będzie miała złe zamiary. Usiadł tym razem na innej ławce i wypatrywał kogoś, kto będzie sam. Daniel zauważył samotnego pijaka leżącego na ławce. Inni ludzie byli oddaleni o spory dystans. Daniel na początku chciał sprawdzić, czy nadal działa. Dopiero później zajmie się eksperymentowaniem z odległością. Daniel zdjął opaskę, udając, że ją poprawia. Gdy prawe oko ujrzało świat pierwsze, co zobaczyło to życie, wspomnienia, leki i głębie leżącego na ławce alkoholika. Ten sam czas, to samo uczucie. Wszystko gra. Jednak Daniel nie czuł radość z tego powodu. Na jego lewym oku pojawiła się łza. Z ulitowaniem patrzył na cierpiącego człowieka. Z początku wydawało mu się, że to zwykły menel, ochlaptus, który szuka okazji, by się napić. „Nie można oceniać książki po okładce”. Jeśli Daniel miałby zapisywać nauki płynące z posiadania takiej zdolność. To z pewnością ten cytat byłby na pierwszym miejscu lub nawet na okładce książki, którą sam by napisał. Daniel wyszedł z parku. Przed tym jednak założył opaskę. Nie bał się pijanego człowieka, gdyż wiedział, że nie jest on groźny. Po drodze zauważył sklep. Wszedł do niego.

— Dzień doby. — Powiedziała sprzedawczyni.

— Dzień Dobry. Proszę dziesięć bułek kajzerek i pół kilo kiełbasy. — Powiedział Daniel.

Kasjerka nabiła zakupy. Podała cenę i wydała resztę. Daniel wrócił do parku. Tym razem modlił się, by leżący na ławce facet nadal tam leżał. Modlitwy jego zostały wysłuchane. Mężczyzna praktycznie nie ruszył się z miejsca. Daniel podszedł do niego, delikatnie go budząc. Mężczyzna obudził się, nie rozumiejąc z początku niczego. Dopiero ciepły uśmiech Daniela sprawił, że człowiek przestał się bać. Mężczyzna był brudny jego cichy prawdopodobnie wyciągnięte były z jakiegoś kontenera. Miał szarą brodę i małe zapadnięte oczy. Daniel dał mu bułki i kiełbasę. Starzec był zdziwiony. Patrzył się na Daniela jak wryty i gdy zrozumiał, o co już chodzi. Nie wiedział, co ma zrobić. Jego oczy oblały się łzami. Przytulił mocno chłopaka, płacząc przy tym, jak dziecko. Pomimo smrodu, jaki facet wydzielał. Daniel zignorował to. Jako jedyny widział, co ten Pan przeżył w życiu i nie mógł zachować się inaczej niż w taki właśnie sposób. Mężczyzna skończył przytulać chłopaka i zaczął jeść. Daniel w tym czasie próbował do niego przemówić.

— Wiem dokładnie, co Pan czuje. — Powiedział ze spuszczoną głowa. — Spotkała Pana tyle zła. A mimo to wciąż pan żyje. Z początku tego nie rozumiałem, ale teraz już tak.

Mężczyzna gapił się na niego, przeżuwając kiełbasę.

— Jak się Pan nazywa? — Spytał Daniel, pomimo że znał już jego imię.

— Ryszard. — Powiedział, przeżuwając jedzenie.

Ludzie gapili się zdziwieni na Daniela, że rozmawia z tym pijakiem. Jednak Daniel wyglądał na całkiem nieporuszonego cichymi szeptami ludzi.

— Widzisz Ryszard. Próbujesz zatopić smutek w alkoholu, ale on doprowadza cię do takiego stanu. Wiem, że ciężko będzie zrezygnować, ale wiesz, co zrób. Na sam początek pójdź do klubu AA przedstaw im się. Poszukaj też pomocy w kwestii mieszkania. Jeśli chcesz? Mogę iść z tobą.

— Dlaczego mi pomagasz? — Spytał Ryszard.

— Bo widzę, jakim jesteś człowiekiem. Ilu ludziom pomogłeś. A teraz przyszła kolej dla ciebie. Wystarczy, że pójdziesz w tę miejsce i się przedstawisz

— Nie mogę tego zrobić

— Dlaczego? Czyżby twoje nazwisko było już znane? — Spytał, udając, że nic nie wie.

— Widzisz. Robiłem kiedyś w życiu dużo rzeczy. Pomogłem dzieciom z domów dziecka, bo sam się w nim wychowałem. Przelewałem im cześć moich wygranych na giełdach czy nawet zysków z wygranej. Jednak parę lat temu przestałem to robić. Jakimś cudem zaczęły mi znikać pieniądze z konta. Żona mnie opuściła. Dzieci olały. Zostałem sam na bruku. Nie mogę prosić o pomoc ludzi, którym sam pomagałem. Rozumiesz?

— Rozumiem. W takim razie muszę się pożegnać — Daniel odszedł od Ryszarda. Widać było, że Mężczyźnie zrobiło się przykro. Daniel czuł ten sam ból. Jednak nic w tej sytuacji sam nie wskóra. Idąc tak dalej prosto przed siebie, zastanawiał się nieco nad życiem Ryszarda.

— Jego wygrana rzeczywiście zaczęła znikać. — W oczach Daniela pojawił się błysk. Teraz miał szanse wykazać się swoją siłą dedukcji oraz swoją umiejętnością widzenia, ale zanim jednak to zrobi. Musiał zrobić coś innego.

***

Na parkingu obok wielkiej korporacji Jango nie stał już prawie żaden samochód z wyjątkiem jego czarnego Pasata. Saper stał właśnie obok auta i przyglądał się wielkiemu budynkowi. Kończył powoli palić papierosa. Spojrzał na zegarek, po czym wyrzucił kiepa i udał się w stronę budynku. W recepcji podał swoje imię recepcjonistce, a ta od razu wskazała mu pokój, w którym pracuje Jango. Saper, idąc powoli, miał setki ludzi ubranych w garnitury trzymających neseser. Saper stanął koło drzwi pokoju, po czym delikatnie zapukał delikatnie w sposób charakterystyczny tylko dla niego, przez co Jango wiedział od razu, kto stoi pod drzwiami. Otworzył drzwi, spoglądając zdziwiony na Sapera.

— Kopę lat! — Powiedział Saper z ironią.

— Właź. — Powiedział krótko Jango.

— Widzę kolego, żeś się nieźle ustawił.

— Czego tym razem chcesz?

— Oglądasz czasem wiadomość? — Zapytał Saper.

— Tak.

— To pewnie słyszałeś o tym chłopaku?

— Coś mi się o uszy obiło. Ponoć uratował jakąś dziewczyny i babcie.

— No, ale nie tylko to. Większość członków Elity uważa, że to Enigma.

— CO!? — Zapytał zdziwiony.

— Chce, byś to sprawdził. Wziął swoich najlepszych ludzi i zadał mu parę pytań. Bez rozlewu krwi… póki, co. Ludzie zaczęliby coś podejrzewać.

— Rozumiem. Łatwo pójdzie. — Powiedział pewny siebie.

— Ja bym to jednak potraktował poważnie. — Powiedział Saper, po czym udał się w stronę drzwi- Nadal czekam na twój raport. Pamiętaj.

Wyszedł.

***

Daniel wszedł do środka wielkiej placówki znajdująca się niedaleko parku, w którym spotkał Ryszarda. Korytarz był wielkim, ale mało rozległy. Budynek musiał liczyć z kilka pięter. Ściany miały jasnozielony kolor, lecz większa część ściany pokrywały dziecięce rysunki, które prawdopodobnie przedstawiały marzenia młodych mieszkańców placówki. Na większości z tych obrazków widniały portrety czterech osób i psa lub dowolnego zwierzęcia a nad głowami ludzi widniał kolorowy napis „Rodzina”. Z kolei inne przedstawiały różne zawody jak na przykład Strażaka lub Lekarza. A na jeszcze innych były narysowane rzeczy materialne jak samochód czy robot. Pierwszym skojarzeniem Daniela było jaskinia pradawnych ludzi, na której widniało setki malowideł instruujące głównie prehistoryczne zwierzęta, jak i schemat polowania naszych odległych przodków.

— Dziwne skojarzenie. — Przyznał Daniel, po czym udał się do dyżurnej, która pilnowała korytarza przed stadem biegających dzieciaków.

— Dzień dobry. — Powiedział Daniel, przechodząc do konkretów z braku czasu. — Mam do Pani pytanie. Zna może Pani Ryszarda Malinowskiego. Ja nazywam się Danielowi Kopeć. Przepraszam, że się nie przedstawiłem, ale sprawa jest poważna.

— Coś kojarzę. Musisz zapytać dyrektora.

— A gdzie go znajdę? — Zapytał

— Na górze.

— Dziękuję.

Daniel wchodził po schodach na samą górę. Tak jak widział we wspomnieniach Ryszarda dom dziecka, któremu regularnie przelewamy część pieniędzy, miał trzy piętra. Wokół Daniela rosło zainteresowanie dzieci. A najbardziej sprawiało to jego zakryte oko. Daniel nie spostrzegł małego chłopca w wieku ośmiu lat, który złapał go za nogawkę. Szarpania nie było końca, do momentu aż Daniel zaczął, odczuwając lekki dyskomfort. Odwrócił się w jego stronę.

— Słucham. — Powiedział Daniel z uśmiechem, gdy tylko zobaczył chłopca.

— A...no… — Kim jesteś?

— Witaj. Jestem Daniel. A ty?

— Michał.

— Fajne imię. — Znowu się uśmiechną.

— Co się panu stało z okiem?

— A to… miałem wypadek, ale nic mi nie jest.

— To, dlaczego nosisz przepaskę?

— Cóż… — Zastanawiał się przez chwile, co odpowiedzieć. — Moje oko musi odpoczywać. Nie mogę patrzeć się na ostre światła. — Skłamał.

— Aaa rozumiem. Myślałem, że jesteś piratem, który obiecał dać nam cukierki. — Chłopiec zrobił smutną minę, jakby stracił część nadziei.

Daniel przypomniał sobie tego chłopca. Widział go we wspomnieniach Ryszarda, który obiecał mu, że przyjdzie ubrany, jako pirat i da im cukierki. To ile Ryszard wniósł do tego domu dziecka. Było widać już po samych dzieciach. Im wcale nie chodziło o pieniądze. To było sprawą dorosłych, pracowników ośrodka. To, co Ryszard dał tym dzieciom to radość, szczęście oraz nadzieje. Nie jedną, lecz dostarczał tę nadzieję każdego dnia, kiedy przychodził. Stał się wręcz ich patronem, aniołem stróżem. Jednak jedna rzecz nie dawała spokoju. Daniel widział we wspomnieniach Ryszarda informacje, która jest bardzo ważna. A przede wszystkim dotyczy chłopca.

— Zaraz! — Myślał Daniel. — Pamiętam, jak Ryszard wykrył coś niepokojącego u chłopca. Sam nie wiedział, co to jest. Wielokrotnie gadał z Dyrektorem, ale ten mu nie wierzył, gdyż Ryszard sam nie wiedział, co to. Muszę spojrzeć na chłopca i sprawdzić, co to.

— Nie będę panu przeszkadzał. Widzę, że jest pan zajęty. — Powiedział chłopiec ze spuszczoną głową. Zapewne by ukryć swoje rozczarowanie.

— Poczekaj chwile. — Zawołał Daniel. — Wiesz ja właśnie w tej sprawie. Może nie jestem piratem, który miał dać wam cukierki. Ale jestem jego prawą ręką i pomagam mu w tym, by was odwiedził.

— Znasz wujka Ryszarda?

— Oczywiście, że znam. Gadałem z nim.

— I jak się czuje? Co z nim?! — Powiedział podekscytowany chłopiec.

— Ma się dobrze. Jego okręt zwany życie prawie zatoną, ale z naszą pomocą na pewno wróci na ster.

— Tak naprawdę… Nie zależy nam na tych cukierkach. Tylko na tym by do nas wrócił. — Powiedział chłopiec, przemawiając za całą grupą dzieci, która jedynie obserwowała ich rozmowę.

— Nie martw się. Jestem pewien, że wróci, ale musicie mi w tym pomóc. Mogę na was liczyć?

— TAAAK! — Wszystkie dzieci krzyknęły, podnosząc swoje rączki ku górze.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.