E-book
29.4
drukowana A5
53.67
Empty Gold

Bezpłatny fragment - Empty Gold


4.9
Objętość:
340 str.
ISBN:
978-83-8189-196-7
E-book
za 29.4
drukowana A5
za 53.67

Z dedykacją dla mnie. Bo mi się udało.

prolog

— Wygrałeś, wygrałeś! — ktoś krzyczy. Ludzie wydają z siebie nienaturalne dźwięki, niektórzy płaczą. Obserwujesz ich, nie będąc do końca pewnym, co tak naprawdę się zdarzyło. Stoisz, patrząc na bulę, na zeskok, potem na trybuny. Twoje serce niemiłosiernie kołacze, nogi uginają się pod ciężarem ciała, które z zimna i z emocji po prostu skamieniało. Twoja drużyna przybiega ci gratulować, ale ty wiesz, że coś jest nie tak, prawda? Gula w gardle rośnie niemiłosiernie, a do oczu cisną się łzy, na twarz wchodzi uśmiech, bo przecież wygrałeś, jesteś najlepszy! Szkoda, że jesteś zwykłym pustym złotem.

eins

— Niezaliczone? To chyba jakiś żart! — krzyczę i chowam twarz w dłonie. To już drugi raz, kiedy to się dzieje, cholera. Wzdycham głośno, odstawiając laptopa na stół, po czym wchodzę do kuchni, przypominając sobie, ile godzin spędziłam nad czytaniem notatek. Przecież nie robię nic innego oprócz siedzenia nad tym durnym zeszytem, nawet już zaczęłam obklejać dom fiszkami, żeby codziennie coś sobie powtarzać. Jestem bardzo ambitna, jeśli chodzi o mój kierunek, bo jakby nie patrzeć, był on moim wymarzonym, a nad dzisiejszym zestawem ćwiczeń i pytań siedziałam z jakieś trzydzieści minut, więc mówiąc szczerze, po prostu się poddałam. Może za szybko rezygnuję, a może to po prostu nie był mój dzień, tydzień, miesiąc, rok? Staram się jak najlepiej to wszystko ogarnąć, ale czasem już po prostu nie wytrzymuję, zwłaszcza że ze wszystkimi rachunkami i innymi sprawami, którymi zajmować się jeszcze nie powinnam, zostałam sama. Jest jeszcze oczywiście mój brat, ale mało mogę powiedzieć na temat jego obecności w domu. Biorę karton soku pomarańczowego i popełniam jeden podstawowy błąd — nawet nie sprawdzam daty przydatności.

— Gabriel, cholera jasna! — krzyczę, wcześniej wypluwając wszystko do zlewu i wręcz kipiąc ze złości i tupiąc nogami, wchodzę po schodach do pokoju mojego brata. — Zostawiam cię tylko na tydzień, a jedzenie w lodówce zaczyna swoje drugie życie! Ruszyłbyś tę dupę i się w końcu na coś przydał!

— Miałem treningi cały czas — wzrusza ramionami, odrywając się od ćwiczeń, które powiedzmy szczerze, nic mu nie dają. Raz człowiek wyjdzie z formy, to już koniec. — Trener kazał mi się przyłożyć, jeśli chcę wystąpić w Pucharze Świ…

— Mam to gdzieś. Te twoje narty nie są aż tak wymagające, żebyś nie mógł posprzątać, wiesz o tym? Dorośnij w końcu i znajdź sobie normalną pracę — mówię, może trochę za ostro. Wiem, że dla niego skoki dużo znaczą, ale błagam. Są ważniejsze rzeczy, normalniejsze i bezpieczniejsze.

— Wow, ktoś tu chyba ma zły dzień — prycha, mierząc mnie od góry do dołu. — Nie musisz się na wszystkich wyżywać, bo coś ci nie wyszło.

— Znowu oblałam — mówię po chwili, a on wzdycha. Zaczynam bawić się palcami, bo szczerze nie wiem, co zrobić. — Tak bardzo zależy mi na dyplomie, a już drugi raz nie zaliczyłam. Jestem beznadziejna.

— Nie jesteś, Nora. Może potrzebujesz po prostu trochę odpoczynku? — proponuje, a ja marszczę brwi. Czy on jest poważny? Nie mogę rzucić studiów, to najbardziej idiotyczny pomysł, na jaki mógł wpaść, po prostu muszę się bardziej postarać i tyle. Zero wypadów do miasta w weekendy i zero spotkań z dziewczynami, koniec z winem i filmami, nie mogę marnować więcej czasu..

— Nie, jutro mam kolejnego kolosa i zobaczysz, uda mi się — zapewniam, a on kręci głową, śmiejąc się cicho pod nosem. Wiem, że w to nie wierzy, ja też nie, ale czy nie o to chodzi, żeby udowodnić sobie, że się potrafi?

— Załóżmy się — mówi, oblizując usta. — Jeśli dostaniesz przynajmniej cztery, jesteś bezpieczna. Wszystko poniżej załatwia ci cały Puchar Świata spędzone ze mną i całą kadrą austriacką. Trochę odpoczniesz i po Planicy będziesz mogła znowu zacząć myśleć o studiach. Co ty na to?

— Padło ci na łeb — śmieję się nerwowo. Nienawidzę tych narciarzy i mówię to z największą pasją, to tak idiotyczny sport, a ludzie płacą za to, żeby przez dwie godziny patrzeć na to, jak ktoś skacze. Do tego ci wszyscy utalentowani „sportowcy”, to nadęte dupki, spójrzcie na mojego brata. — Tylko dlatego, że wiem, że wygram, zgadzam się.

•••

Śnieg sypał już trzecią godzinę i jestem pewna, że właśnie tyle, bo staram się przedłużyć powrót do domu, jak najbardziej się da. I to nie tak, że przez półtorej godziny siedziałam pod uniwersytetem, topiąc swoją rozpacz w jakiejś przypadkowej książce, którą znalazłam w bibliotece. I nie powiem, że tego żałuję, bo zimne schody, na których siedziałam, odmroziły mi tyłek oraz wszystkie moje dziesięć palców nadaje się do amputacji z powodu martwicy.

— Jak ci poszło? — pyta Gabriel od razu, kiedy tylko przekraczam próg domu. Stoi w kuchni z patelnią i w fartuchu, co trochę poprawia mi humor i gdyby nie fakt, że przez całą drogę do domu rozważałam skok z ósmego piętra, to pewnie bym się zaśmiała.

— Słuchaj, możemy spojrzeć na to racjonalnie? Nie powinnam lecieć z wami do Wisły i tak dalej, bo to równałoby się zwolnieniu się z pracy, a muszę jakoś zarabiać. Studia to studia, ale jestem dopiero na drugim roku i słabo by było po prostu wypaść. Myślę, że to nie najlepszy pomysł, abym w ogóle opuszczała kraj. Także, leć Gabriel, ciesz się karierą, wierzę w ciebie i będę ci kibicować z kanapy w salonie — kończę, a on patrzy na mnie z politowaniem, przynajmniej próbowałam.

— Pakuj się, Manuel będzie za godzinę.

•••

Skup się, po prostu się skoncentruj. Jesteś w stanie to zrobić, jesteś w stanie to wygrać. Skup się, Anthony. Po prostu się skoncentruj. Cztery zdania, które wirowały w mojej głowie całe czterdzieści minut, nie chciały na choćby chwilę mnie zostawić. Odbicie na progu, to kazali mi poćwiczyć, bo zbyt często je spóźniałem. Oczywiście, ich zdaniem i mam na myśli trenera, ale także resztę kadry A, która nagle znała się na wszystkim lepiej niż ja. Zacieram ręce oglądając skok Kubackiego. Beznadzieja, jest tyle rzeczy, które mógłby poprawić, ale przecież on nie ma sobie nic do zarzucenia, błagam. Operator kamery kręci się po całym pomieszczeniu, gdy nagle staje przede mną, także więc macham, uśmiechając się najlepiej jak potrafię. Niech się nacieszą.

Odbicie na progu, stabilizacja podczas lotu, wyciągasz najbardziej jak się da, telemark i wygrywasz, Anthony. Jak zawsze zresztą. Dzisiaj jest dobry dzień, w końcu jesteśmy w Wiśle, a tu co ciekawe, nigdy nie ma jakichś przerażających warunków, czego nie mogę powiedzieć o Kuusamo. Po dwudziestu minutach czekania w końcu siedzę na belce. Spoglądam na trybuny, nie powiedziałbym, że widzę tłumy. Jestem pewny, że gdybyśmy byli w Niemczech, to nie potrafiłbym nawet zliczyć ludzi, ale o atutach niemieckiej ziemi porozmawiajmy kiedy indziej. Zielone światło. Nie spóźnij, nie spóźnij. Nigdy nie spóźniasz. Po dosłownie siedmiu, czy tam ośmiu sekundach ląduję. Muszę być pierwszy, to nie była jakaś wybitna odległość, lecz też nie najgorsza. Sto trzydzieści pięć i pół metra. Wygrałem. I dlaczego do cholery Polacy się nie cieszą, taki ładny skok, czy oni są poważni? Przewracam oczami i macham do kamery przede mną. Pokazuję dwa kciuki w górę i zaraz potem wchodzę przez bramkę. Lider. Nikt mi tego nie odbierze.

— Brawo, Wellinger! — rzuca się na mnie Kris, a ja tylko posyłam mu krótki uśmiech. Pierwszy konkurs, pierwsze zwycięstwo. Dobrze rozpoczęty sezon i na co miałbym narzekać. Mark i Roscoe klepią mnie po plecach i już mam coś powiedzieć, gdy moje uszy przeszywa niesamowity gwar i krzyk. Odwracam się, aby zobaczyć telebim i… Cholera, zapomniałem o Stochu. Obserwuję, jak rośnie żółty wskaźnik, nie stresuję się za bardzo, ale niestety się przeliczam. Od kiedy tu się da skoczyć sto czterdzieści metrów.

— Spróbujesz w Ruce — mówi pocieszająco Freitag, a ja zaciskam pieści. No pewnie, że spróbuję. — Tak szczerze, to wydawało mi się, że trochę spóźniłeś na progu.

— Wydawało ci się — warczę i naciągam czapkę na uszy. Odchodzę trochę od drużyny i po prostu wciągam śląskie powietrze. Moją uwagę przykuwa jakaś dziewczyna, bardzo dynamicznie gestykulująca. Namiętnie się o coś kłóci ze sprzedawczynią i gdyby nie fakt, że mam dekorację do odbębnienia, to pewnie bym się z niej trochę pośmiał. Przyglądam się im jeszcze przez chwilę, ale kiedy słyszę moje imię od razu wracam do reszty. Wywołują podium, więc muszę udawać, że choć trochę mi zależy.

— Drugie miejsce, Anthony Wellinger! — więc wbiegam na skocznię, uśmiechając się do kamer i ludzi na trybunach. Mój wzrok błądzi gdzieś w ciemnym niebie, ale mój umysł nieświadomie wraca do Raw Air, gdzie tak niewiele brakowało. Przyjmuję gratulacje od prezydenta i mówię po polsku dziękuję. Jakoś straciłem zapał do całego konkursu. Trzeci, jak na złość jest Kubacki. Stoch pierwszy. Kiedyś to ja będę stał na pierwszym miejscu.Na Igrzyskach. Ze złotem.

•••

— Po co tu jesteśmy? — jęczę nad uchem Gabriela już kolejną minutę i podziwiam jego wytrwałość. Ja bym nie wytrzymała. — Nawet nie skaczesz dzisiaj, w Ruce też nie, w Niżnym też, zaczynasz dopiero w Titisee, a my przyjechaliśmy na inaugurację, czy ty jesteś normalny?

— Cieszę się, że zapamiętałaś miejscowości konkursowe, ale muszę cię zmartwić, bo jest ich znacznie więcej. Jeszcze do tego dochodzi Korea — zaczyna, a ja już mam dosyć. Uśmiecham się do niego pobłażliwie i idę w kierunku skoczni. Boże, co ja tu robię, myślę i zakładam ręce na piersi. Jesteśmy na terenie Wisły już jakąś dobrą godzinę, a nie zrobiliśmy nic, oprócz siedzenia w samochodzie i picia gorącej czekolady, o którą walczyłam z kobietą, która nie za bardzo chciała słuchać mojego lekko kaleczonego angielskiego.

— Patrz, Polak wygrał — mówię, a Gabriel podnosi głowę. Wzdycha cicho i wkłada ręce do kieszeni. Widzę, że mu tego brakuje i to cholernie, ale nie mogę pozwolić, żeby całe życie narażał siebie i swoje zdrowie tylko dla czegoś takiego. Jest moim bratem i moim obowiązkiem jest pokazać mu, że nie wszystkie jego pomysły muszą być dobre.

— Anthony nie wygląda na szczęśliwego — śmieje się, a ja marszczę brwi. Po pierwsze kto, po drugie dlaczego, po trzecie czemu go to śmieszy. Patrzę na podium, ale żaden nie wygląda na niepocieszonego, dlatego też po prostu ignoruję wypowiedź Gabriela. Rozglądam się dookoła, lecz oczywiście, nie dostrzegam za dużo, zważając na to, że jest już po osiemnastej i jest po prostu ciemno.

— Czy możemy już jechać do hotelu? — pytam, ale mój brat zaprzecza, nalegając abyśmy poczekali, aż kadra austriacka pojawi się w wiosce. Nie zostawił mi innego wyjścia, jak tylko znowu iść do stoiska i uzbroić się w coś gorącego do picia.

zwei

— Schlierenzauer! — ktoś krzyczy, więc szybko się rozglądam i następne, co widzę, to obrazek mojego brata, będącego okrutnie obleganym przez jakichś czterech facetów. Jeden z nich jest chyba niższy ode mnie, ale nawet nie mam szansy się przyjrzeć, gdy ktoś z impetem wpada na mnie, rozlewając na mojej bordowej kurtce gorącą czekoladę, którą sekundę temu jeszcze trzymałam. Krzywię się lekko, bo nie powiem że nie, ale trochę się poparzyłam. Sprawczyni całego zamieszania nawet na mnie nie patrzy, tylko biegnie dalej w kierunku domku niemieckich skoczków. Wzdycham cicho i wrzucam pusty kubeczek do kosza. Już odpuszczam wycieranie plamy, zostanie lub nie, zajmę się tym w hotelu. Obserwuję tłumy ludzi, wychodzących po zakończonym konkursie. Wszyscy są tacy uśmiechnięci, jakby nie wiem, co tu się odbyło. Śpiewają coś po polsku, ale nie przytoczę wam tego, bo najzwyczajniej w świecie, nie mam pojęcia, co oni mówią. I nagle, oślepia mnie lampa błyskowa, ktoś zaczyna rozpychać się łokciami, w tle lecą przekleństwa. Czy to prezydent? Boże, co za dzicz. Czemu nie możecie iść w jednej linii, Chryste. Reporterzy zebrali się pod bramkami wioski i cholera, nie mam pojęcia, jak się tam wedrę bez robienia większego show. Tak więc zaczynam się przedzierać przez tłum ludzi, którzy chcą jak najszybciej znaleźć się w samochodach.

— Przepraszam, uwaga, powiedziałam przepraszam! — mówię, kiedy przechodzę obok kamer i aparatów. Patrzę, jak Gabriel swobodnie odpowiada na pytania reportera i aż mi się ciepło robi na sercu, ale nie na długo.

Kabel. Czarny gruby kabel postanowił rozpocząć serię najbadziej niefortunnych zdarzeń w moim życiu. Co winić? Zrządzenie losu, może sam wszechświat? Nie, w tym przypadku winić będę moją własną głupotę. Gdybym nie mogła poczekać, aż wszyscy się rozejdą. Gdy moje buty zaczepiają o napięty sznur, ja lecę do przodu, wystawiając ręce w czarnych rękawiczkach przed siebie. I słyszę, jak jakaś kobieta wciągnęła szybko powietrze, ktoś powiedział „Uważaj!”, ale i też „O Matko!”, a ja nie czuję uderzenia. Czy moje modlitwy zostały wysłuchane? Czy już umarłam? Otwieram oczy, które najprawdopodobniej zamknęłam spadając i pierwsze, co widzę, to twarz chłopaka, który patrzy na mnie i marszczy brwi, jakby zastanawiał się, czy mną o tą ziemię nie pierdyknąć. Odchrząkuję i wyrwam się z uścisku.

— Dziękuję — mówię po angielsku, bo nie za bardzo wiem, jakiej narodowości jest. Otrzepuję się i uśmiecham do Gabriela, który stoi blady jak ściana.

— W porządku, ważne że nic ci nie jest — odpowiada, a ja tylko kiwam głową. Z zapewne twarzą czerwoną jak nie wiem co, wchodzę do domku austriackiego z nadzieją, że zaraz po prostu pojedziemy do hotelu i będę mogła się ukryć.

•••

— Chryste Jezu, Nora! Myślałem, że tam umrzesz! — budzi mnie znajomy głos. Nie za bardzo jeszcze wiem, gdzie jestem i co się dzieje. Wygląda na to, że zasnęłam na kanapie od razu, jak tylko tu przyszłam. Po chwili orientuję się, że obok Gabriela stoi jeszcze pięciu innych mężczyzn, do tego jest tu ten, który uratował mnie przed zmiażdżeniem kości czołowej.

— Poznaj Stefana, Clemensa, Michaela, Manuela już znasz i to jest Derek, kadra norweska — mówi, a ja bezczelnie gapię się na każdego z nich. Narciarze.

— Dziękuję ci jeszcze raz Derek i miło mi was wszystkich poznać — rzucam, a głos zabiera, jeśli dobrze pamiętam, Michael.

— Nie wierzę, młoda Schlierenzauer na terenie skoczni — prycha, co trochę zbija mnie z tropu. — Ile lat miałaś, kiedy ostatnio cię widziałem? Sześć?

— Dwanaście i zostaw ją już Michael — głos zabiera Stefan. — Dobra, to co, zwijamy się i lecimy do hotelu? — zaciera ręce, a ja udaję, że wcale nie marzyłam, aby to usłyszeć. Derek żegna się z nami i cholera, ten akcent.

Gdy wychodzimy na zewnątrz moją uwagę przykuwa ostra wymiana zdań, zachodząca w domku należącego do Niemców. Chłopcy powoli ładują się do busa, ale ja specjalnie spowalniam krok, przysłuchując się kłótni.

— Po co to wziąłeś?! — krzyk, ale to przeraźliwy. Łamiący się głos dziewczyny przyprawia mnie o dreszcze, nie zazdroszczę ofierze. — Pytam się, po co?! Jeżeli znowu się uzależnisz, do tego przed Igrzyskami, do jasnej cholery! Czy ty zdajesz sobie sprawę, jakie mogą być tego konsekwencje?

— Możesz w końcu przestać mi matkować?! Jedyne, co robisz, to tylko łazisz za mną i patrzysz na każdy mój ruch! Nie powinno cię obchodzić, co robię. Masa ludzi to bierze, a ja muszę być najlepszy, nie mogę przegrać, to po prostu nie wchodzi w grę — z transu wywołuje mnie Clemens, który lekko szturcha mnie w ramię.

— Żyjesz? — śmieje się. — Chodź, bo nas tu zostawią. Nie, że narzekam, czy coś, ale nie uśmiecha mi się spędzenie pod skocznią całej nocy — prycham cicho i idę za nim w kierunku busa.

— Jesteś obrzydliwą porażką, Anthony — to ostatnie zdanie, jakie słyszę, zanim odbiegam od drzwi i wchodzę do samochodu. Może nie będzie tak nudno.

•••

Wzrok zatrzymuję na butach, unikając spojrzenia trenera, ale chyba i też pytania, które tak przerażająco głośno odbija się w mojej głowie. Spoglądam za okno hotelowego pokoju na trzecim piętrze i śnieg tak ładnie prószy, że chciałbym tam teraz być. Chciałbym być wszędzie, tylko nie tutaj, nie z wkurzonym Wernonem.

— Tak, trenerze — szepczę, jak jakaś przestraszona dziewczynka. Cholera, weź się w garść.

— Nie słyszałem, Wellinger — prawie krzyczy, jakbym sobie na to zasłużył. Gdyby nie zależała od niego moja dalsza kariera, to pewnie bym mu to wszystko wygarnął. Ale niestety nie mogę i to chyba jeszcze bardziej podjudza całą i tak już napiętą atmosferę.

— Tak — warczę. — Chcę zostać w kadrze — on tylko wzdycha głośno i kręci głową, jakby zobaczył swoje największe niepowodzenie. Chowa na chwilę twarz w dłoniach, żeby potem tylko na mnie spojrzeć i tak szczerze, to nie wiem, jak mam to odebrać. Uważając, że rozmowa jest już skończona, po prostu się odwracam i siadam na białej pościeli, która mocno pachnie jakimś proszkiem do prania. Kładę się na plecach i wyjmuję telefon, sprawdzając czy Lena nie wysłała mi żadnych nowych informacji od sponsora, ale na głównym ekranie nie pojawia się żadna wiadomość.

— I co ja mam z tobą niby zrobić Anthony, co — mówi, jakby łamiącym się głosem. — Olewasz resztę, nie przychodzisz na treningi, masz po prostu gdzieś moje uwagi. Chłopie, cały sztab chce dla ciebie jak najlepiej, ale mógłbyś się w końcu odwdzięczyć, wiesz? Pokazać, że jednak nie jesteś chamskim dupkiem i może choć trochę podratować swoją reputację. Zachowujesz się jak jakiś rozpieszczony szczeniak i my wszyscy mamy tego już naprawdę dosyć — to nie tak, że go nie słuchałem, bo nagadał się chłopak, ale ciągle wykłada mi to samo. Ziewam, wracając do pozycji siedzącej i patrzę w oczy trenera. — Nic nie powiesz? — pyta, a ja wzruszam ramionami. On ponownie wzdycha ociężale i nawet już się nie odwracając, wychodzi. To nie pierwszy raz, kiedy próbuje do mnie „dotrzeć”, ale błagam. Jeśli mam na kogoś liczyć, to tylko na siebie. Freitag, Eisenbichler, oni już dawno mnie skreślili, widzę to za każdym razem, kiedy szykujemy się na jakiś konkurs. Nie boją się, że ich przeskoczę, jakby w ogóle przestali na mnie zwracać uwagę. A to ja jestem najsilniejszą jednostką w całej drużynie i to na mnie powinni liczyć, jeśli którykolwiek zawiedzie. Po upadku w Kuusamo, harowałem jak wariat po to, żeby wrócić do formy i niby też Lena nalegała, wręcz naciskała, żebym każdy dzień, gdy poczuję się lepiej, spędził na siłowni, ale moją aktualną sytuację zawdzięczam sobie i tylko sobie. Jestem w tym momencie tak sfrustrowany, że szczerze mówiąc bym coś rozwalił, ale może lepiej, jak po prostu się przewietrzę. Tak więc zakładam zieloną kurtkę reprezentacji i wychodzę z pokoju. Niby jutro drużynówka i po dwudziestej trzeciej powinienem już leżeć w łóżku, ale godzina mniej snu mnie nie zabije, prawda? Po pięciu minutach spędzonych w windzie znajduję się na placu przed hotelem, a zimne powietrze dociera do moich zatok, co daje mi nieskończone uczucie orzeźwienia. I mógłbym tak zostać, naprawdę, z dala od skoczni, od kadry, od trenera, od tych wszystkich nastoletnich pisków i pytań o autografy, o zdjęcia. Bez Leny, bez wymagań, bez problemów. Przełykam głośno ślinę i sięgam do kieszeni w moich czarnych spodniach, palcami macam małą foliową torebkę z proszkiem. Moje oczy delikatnie się szklą i pozwolę sobie wierzyć, że to przez ujemną temperaturę i okrutnie zimny wiatr. Po chwili stania i trzymania w dłoni mojej jedynej tak naprawdę deski ratunku, wracam do stanu sprzed minuty, wycierając swoje policzki i odchrząkując głośno. Czując się nieco spłoszonym, przyspieszonym krokiem okrążam budynek, aby znaleźć wejście, bo nie wiem kiedy i jak, znalazłem się po drugiej stronie hotelu. Prawie zaczynam biec i już widzę drzwi obrotowe, gdy coś odbija się od mojej klatki piersiowej z ogromną siłą, a ja słyszę tylko jak upadają jakieś torby i chyba jakieś ciało, nie jestem pewny.

— Cholera! — krzyczymy obydwoje, po czym orientuję się, że swoim sześćdziesięciokilogramowym ciałem wjechałem w jakąś dziewczynę. Na moje szczęście to Niemka, bo jakbym znowu musiał pitolić po angielsku, to bym się tu zabił. Podciągam swoją czapkę, która zjechała mi na oczy i szybko ocieram się z mokrego śniegu. Od razu patrzę, czy ów osobnika płci żeńskiej przypadkiem nie uszkodziłem. Już mam szukać jakiegoś badyla, żeby sprawdzić, jak tam jej funkcje życiowe, gdy ona podrywa się do góry, wyglądając jakby miała atakować.

— Już naprawdę, żeby nie można było na spokojnie po chodniku chodzić, to tylko Polska! — prycha, a ja się krzywię, bo słyszę austriacki akcent. Jeszcze mi powiedźcie, że to rodzina kurdupla z rekordem świata. — Kim ty w ogóle jesteś, przepraszam co? Myślisz, że jak jesteś narciarzem, to masz jakieś przywileje, żeby wpadać w ludzi, o nie kochany, o nie — nakręciła się, nie powiem. Poza tym, narciarzem? Mruczy coś tam jeszcze pod nosem, podnosząc swoje torby, ale robi to tak nieumiejętnie, że aż mi źle, jak na nią patrzę, więc jej pomagam.

— Zostaw — syczy, a ja tylko przewracam oczami i zabieram resztę tobołów z jej rąk. — Hej! — krzyczy i zaczyna za mną iść. Boże, przecież nie kradnę tego, tylko pomagam.

— Zamknij się i doceń — mówię i słyszę, jak wciąga szybko i głośno powietrze. Cholera, jak ona mnie irytuje. Ma bardzo jasne niebieskie oczy i ciemne włosy, w świetle latarni jej skóra wyglądała na stonowaną, jakby była świeżo po opalaniu, ale jest do cholery listopad, więc myślę, że raczej jest to jej naturalny odcień. Do tego jest prawie mojego wzrostu, co jest w sumie czymś nowym. Wchodzę z nią do holu, odstawiając trzy torby na czerwoną wykładzinę.

— Proszę bardzo — mówię i uśmiecham się najładniej, jak o dwudziestej trzeciej potrafię, a ona mierzy mnie morderczym spojrzeniem, następnie ładując na siebie swoje rzeczy. Mija mnie, nawet nie dziękując. Kiwam tylko do gościa na recepcji i postanawiam iść na górę schodami, bo chyba nie chcę z Austriaczką spędzać jazdy windą. Czuję pewną ulgę, kiedy z końca korytarza widzę białe wrota, za którymi są wszystkie moje pierdoły, ale mój humor rzednie, kiedy dostrzegam czarną torbę z białym znaczkiem znikającą w drzwiach cztery pokoje dalej. Spokojnie, od poniedziałku już jej więcej nie zobaczę. I właśnie z taką myślą walę się na łóżko, gratulując sobie, że jednak mam coś takiego jak sumienie, które nie pozwoliło mi zostawić brunetki przed hotelem.

— Nigdy więcej, co za irytująca dziewczyna.

drei

Dzień zaczynam od powolnego zejścia z trzeciego piętra na sam dół. Spałam chyba z osiem godzin, ale wciąż jedyne, o czym marzę, to szybki powrót pod kołdrę. Moje włosy są skołtunione, twarz jeszcze wczorajsza, a żeby nie zmarznąć, zarzuciłam na siebie jakąś bluzę Gabriela. Otwieram wielkie drzwi do sali, na której powinna być stołówka i się nie zawodzę. Pierwsze, co widzę, to po prostu wielki tabun facetów, którzy albo głośno o czymś dyskutują albo delektują się jedzeniem, na co wzdycham głośno, bo nawet na chwilę nie mogę od nich odpocząć i podchodzę do długiego stołu. Ziewając zabieram jeden talerz i idę na poszukiwania czegoś, co jestem w stanie szybko spałaszować i uciec do pokoju. Nie, że nie jestem skłonna do nawiązywania nowych znajomości, po prostu emocje związane z sytuacją z wczorajszego wieczoru jeszcze ze mnie mnie nie zeszły. Czy on myślał, że sama nie dam sobie rady? Błagam, byłabym w stanie unieść dwa razy więcej takich toreb i nawet bym się nie zachwiała. Bezczelnie we mnie wpadł, a potem udawał bohatera, żałosne. I myślę tak dalej, nakładając sobie jajecznicę, kiedy nagle ktoś trąca mnie ramieniem, wytrącając mnie z amoku.

— Nora, cześć — mówi, a ja mrużę oczy, próbując sobie przypomnieć, kim jest osoba naprzeciwko mnie i co takiego może ode mnie chcieć. Po chwili jednak wszystko staje się jasne, bo rejestruję norweski akcent i te śliczne oczy.

— Derek, co tam u ciebie? — pytam, może trochę za bardzo entuzjastycznie. — Znaczy, pewnie nie nie dużo się zmieniło od wczoraj, ale wypadało zapytać, rozumiesz. Przepraszam, że tyle gadam, ale jeszcze nic nie jadłam i po prostu nie wytrzymuję — nakręcam się, a on śmieje się cicho.

— Spokojnie, naleję sobie herbaty, usiądziemy sobie i dam ci zjeść — wow, łaskawy jesteś. Czy oni wszyscy mają się za panów życia, czy to może pojedyncze jednostki. Niemniej jednak zgadzam się na propozycję Norwega i po chwili siedzę przy okrągłym stole z białym obrusem. Podpieram głowę na dłoni, widelcem grzebiąc w tej cholernej jajecznicy, rozglądając się po sali. Gabriel ma mnie ewidentnie gdzieś, skoro nawet nie przyszedł rano, zobaczyć czy dotarłam do hotelu. Wciąż się zastanawiam, czy wybaczę mu, że zostawił mnie na tym parkingu samą, bo jak stwierdził „idzie posiedzieć z chłopakami”. Patrzę na niego, jak to cudownie bawi się w towarzystwie swoich znajomych, kiedy ja mogłabym robić to samo, będąc w Tyrolu. Po co mnie tu ze sobą wziął? Żebym tęskniła i płakała za domem, czy żeby odciąć mnie od studiów? Mój wzrok dalej skanuje salę, ale gdy zatrzymuje się przy wysokim jak Big Ben chłopaku, momentalnie staje mi serce. No nie, błagam tylko nie on. Pan daj-poniosę-ci-torby-ale-najpierw-cię-znokautuję także mnie zauważa, co podsyca atmosferę. Wpatrujemy się w siebie nawzajem, ja ze szczerą niechęcią, a on z oburzeniem. Przewracam oczami i powracam do jedzenia śniadania.

— Chryste, wybacz że tak długo, ale zepsuł się czajnik i musiałem iść na drugi koniec hotelu po drugi. Hej, wszystko w porządku, wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha — mówi, a ja uśmiecham się ironicznie.

— To tylko moja twarz, Derek — sarkam, bo Niemiec całkowicie popsuł mi humor. Sama jego obecność psuje mi humor. Kończę swój posiłek, czekając aż mój towarzysz zrobi to samo. Czuję się trochę źle z faktem, że je mniej ode mnie, ale widziałam dietę Gabriela i w sumie mnie to nie dziwi. — Jakie plany na dzisiaj?

— O czternastej zaczynamy trening — zaczyna, wycierając usta chusteczką. — Chyba o siedemnastej jest pierwsza seria drużynówki, około dziewiętnastej koniec konkursu, a potem kompletny chillout. Może potem pojedziemy na termy. Ale mi się marzy basen, nawet nie wiesz — śmieję się cicho, a on to odwzajemnia. Nawet miły gość, muszę przyznać, nie wydaje się takim bucem, jak Niemiec.

— Faktycznie, termy brzmią kusząco — naszą pogawędkę przerywa nie kto inny, jak mój brat, znienacka waląc dłońmi w stół. Odskakuję przerażona, bo czegoś takiego się nie spodziewałam. Zwraca tym uwagę wszystkich obecnych, a ja robię skwaszoną minę. — Czy ty się dobrze czujesz?

— Chciałem tylko powiedzieć, że ty — wskazuje na chłopaka. — Masz trening za jakieś cztery godziny, a ty — patrzy na mnie. — Albo zostajesz w hotelu albo idziesz na skocznię. Nie ma wychodzenia bez mojej wiedzy, zrozumiano? — mówi, a ja hamuję śmiech. On tak na serio?

— Dzięki za przypomnienie, tato, ale od takich rzeczy mam trenera i cały zespół szkoleniowy. Miło się rozmawiało Nora, mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy — żegna się Norweg, a ja zakładam ręce na piersi. Gabriel, jakby zadowolony z całego obrotu spraw, tylko prostuje się i wzrokiem odprowadza Dereka do wyjścia. Ja, wkurzona wstaję od stołu i swoje kroki kieruję w stronę drzwi, ale nie tylko mój brat postanawia zagrać mi na nerwach. Zostaję wręcz brutalnie szturchnięta przez chłopaka w szarej bluzie z trzema zielonymi paskami, na co dostaję tiku nerwowego w prawej powiece. Wytrzymałabym cały dzień pokoju bez schodzenia na to śniadanie, naprawdę.

•••

— Zachowujesz się jak jakaś natrętna niańka — sarkam, tupiąc nogami o śnieg. Nie chciałam zostawać sama w hotelowym pokoju, więc zgodziłam się na półtorej godziny tortur i oglądania jakichś samobójców, skaczących z urwiska. Gabriel prycha ostentacyjnie, co oznacza tyle, że dyskusję już zakończył. Stoi, przypatrując się jakiemuś Polakowi, który wylądował przed czerwoną linią, cokolwiek to znaczy. Rozglądam się dookoła i jestem po prostu zauroczona tym miejscem. Góry, cholera jak ja kocham góry. Wciągam głęboko powietrze i uśmiecham się do siebie. Taka wolna, bez żadnych zmartwień, po prostu egzystująca. Nagle moją twarz oblewa wręcz paraliżujące zimno, a ja od razu wiem, co to jest. Śnieg. Dostałam śniegiem w twarz. Zgarniam resztki zamarzniętej wody z moich powiek i szukam sprawcy, co długo mi nie zajmuje. Niemiec mało nie dławi się śmiechem, co jest wręcz idiotyczne, patrząc na to, że nie ma w tym nic śmiesznego.

— Palant! — krzyczę w jego stronę, a on odpowiada mi uśmiechem. Mój brat już nie stoi obok mnie, co wcale nie poprawia mi humoru, bo muszę się zmierzyć z ujemnym ilorazem inteligencji sama. Namierzam zieloną kurtkę i zbieram kulkę lodowatego śniegu. Tak chcesz się bawić? Rozpędzam się i dobrze wiem, że słyszy, jak biegnę. Mimo wszystko, rzucam się na niego i wcieram śnieżkę w twarz, w duchu śmiejąc się zwycięsko. I cieszę się tak, dopóki sytuacja nie wyrywa się spod kontroli i chłopak nie przewraca się do tyłu, zabierając mnie ze sobą. Słyszę jakieś „ohy” i „ahy”, ale bardziej koncentruję się na tym, jakim cudem, to on wylądował na plecach, a ja na nim.

— Czemu zawsze kończymy na ziemi? — pyta, śmiejąc się, a ja przewracam na niego oczami. Podnoszę się z gracją i nawet na niego nie patrzę, chciałam się tylko odegrać. Otrzepuję swoje zwłoki z wszystkiego, co się do mnie przykleiło lub przyczepiło i swoją uwagę kieruję na skocznię. Chłopak w kombinezonie z USA na udzie właśnie ląduje. Sto trzynaście metrów, nawet nie wiem, czy to dobrze.

— Anthony, szykuj się, zaraz wjeżdżasz! — krzyczy ktoś po niemiecku, a ja marszczę brwi, myśląc o co chodzi. Mój zamachowiec bierze do rąk narty i dosyć sporą torbę, od razu idąc w kierunku wyciągu. Więc tak się nazywa, Anthony.

•••

Mówimy wam, że tak naprawdę nie wychodzimy myślami poza skocznię. Perfidnie kłamiemy. Może są i przypadki, kiedy przez głowę przewijają się zdania, jak „Nie spieprz tego”, ale jest to tylko jedna trzecia tego, co w środku przeżywamy. Nie powiemy wam prawdy, bo tak jest profesjonalniej albo po prostu są tacy ludzie, jak Lena, którzy każą w wywiadach ograniczać się w wypowiedziach do „Zawsze skupiam się tylko na skoku.” Może i tak byłoby dla nas lepiej, ale błagam, jesteśmy tylko ludźmi. Karol nigdy nie powie wam, że zawsze przypomina sobie uśmiech swojej żony i przytacza ostatnie wypowiedziane przez nią słowa. Nie opowie o tym, jaki impakt ma na niego zwykłe spojrzenie jej oczu, jak uspokaja go sam jej widok przed konkursem. Jak bardzo by chciał, żeby była z nim właśnie w tym momencie, tu i teraz. Wszyscy wykuli się formułki „Tak naprawdę to o niczym się tam na górze nie myśli, nawet nie wiesz, co się dzieje na dole” i w sumie to tak jest, ale dopiero po wybiciu z progu. Nie masz pojęcia, kiedy lądujesz, widzisz tylko punkt K, słyszysz stłumione przez kask krzyki kibiców i tyle. Jestem też ja, za każdym razem, przypominający sobie o tym, jak bardzo moja matka będzie uciekać od każdego możliwego odbiornika, żeby nie wiedzieć, jak sobie poradziłem, czy w ogóle żyję. Stoję tak, przypatrując się ośnieżonym wierzchołkom gór w Wiśle. Mógłbym stąd nie schodzić, nie zeskakiwać, po prostu tu zostać, ale jest tu stanowczo za zimno, żeby sobie obozować. Swój wzrok kieruję na miniaturową postać dziewczyny w bordowej kurtce i białej czapce. Irytuje mnie, stężenie frustracji mi przy niej wywala poza skalę, dosłownie. Mimo to uśmiecham się delikatnie, kiedy zakłada ręce na piersi i przewraca oczami. Nie lubi tu być, na pewno nie jest tu z własnej woli, ale co ja poradzę, że ktoś ją ze sobą przyturlał. Kubacki siada na belce, więc schodzę schodek niżej. Stoch stoi dwa stopnie nade mną z zamkniętymi oczami, coś tam sobie mrucząc pod nosem. Po chwili zaczyna skakać w miejscu, rozgrzewa się. Ja pewnie też bym to robił, gdybym dzisiaj nie chciał się, że tak powiem, zabić. W nocy w ogóle nie spałem, moja głowa trzepała niemiłosiernie, chciało mi się pić i było mi przez cały czas gorąco. Nie mam siły, wydupczę jakieś sto trzynaście metrów i na tym skończy się moja cała dobra passa. I myślę tak dalej, dopóki na teren skoczni nie wjeżdża czarne Audi z tak dobrze znaną mi rejestracją. Gówno prawda, jesteś najlepszy, zawsze byłeś. Jakby natchniony siadam na belce i zniecierpliwiony czekam, aż Schuster machnie tą swoją chorągiewką. Wciągam głęboko zimne powietrze i kładę klatkę piersiową na kolanach. Widzę próg i gdy tylko się prostuję, nagle się odcinam. Nie wiem, ile lecę, nawet nie wiem, kiedy ląduję. Podjeżdżam pod górę i otrzepuję narty ze sztucznego śniegu. W Oberstdorfie leży prawdziwy. Sto dwadzieścia dziewięć metrów, przy wietrze pod narty. Mogłem wyciągnąć, mogłem dać z siebie więcej, skoro Karol skoczył tu wczoraj sto czterdzieści. Pierwsze, co widzę po zejściu na dół, to Lena, klaszcząca z udawaną aprobatą. Po Austriaczce nie ma nawet śladu, co trochę podnosi mnie na duchu. Może ten dzień nie będzie taki zły.

— Wow, postarałeś się — rzuca ironicznie, a ja przewracam na nią oczami. Staje przede mną i marszczy brwi. — Czy ty w ogóle spałeś? — pyta, dotykając moich sińców pod oczami, na co krzywię się i spycham jej dłonie ze swojej twarzy.

— Tak, nigdy się tak jeszcze nie wyspałem — sarkam, wymijając moją od siedmiu boleści menadżerkę. Oczywiście, że będzie zła, ale dzisiaj nie jest żaden dzień dobroci dla Leny, nie muszę traktować jej jakoś inaczej. Trochę podirytowany wchodzę do domku z plakietką GER i opieram żółte Fisherki o ścianę. Ziewam głośno, co nie uchodzi uwadze wszystkich zgromadzonych.

— Sory — mówię, przeciągając się i postanawiam przebrać się w czarne spodnie reprezentacji i jakąś koszulkę, którą rano zgarnąłem. Chcę spać, chcę do łóżka, czy naprawdę o tyle proszę? Z kieszeni wyjmuję czarnego Samsunga i od razu żałuję. Czy da się jakoś wyłączyć te powiadomienia? Pewnie się da, ale jestem tumanem. Postanawiam zająć się tym, kiedy moja głowa nie będzie tak bardzo mnie boleć i rzucam się na kanapę, stojącą naprzeciwko tej, na której siedzą moi koledzy. Nie mam, co robić, więc decyduję się posłuchać jakże ciekawej wymiany zdań między Roscoe a Markiem. Czasami zastanawiam się, co robi w kadrze A taki Leyhe albo Eisenbichler, gołym okiem widać, ile błędów robią, mogliby trochę nad sobą popracować, bo niedługo skończą jak Schlierenzauer, bez szans na poprawę formy. Śmieję się cicho na wspomnienie Gabriela. Nienawidzę go, przysięgam. Na stoliku obok zauważam pełną paczkę paluszków, więc od razu ją porywam. Uratowany.

— Tande mówił, że poznał jakąś nową laskę — rzuca Freitag, a ja oblizuję palce z soli. Kiedy Derek jakiejś nie poznaje, serio. Czasami mam wrażenie, że uczestniczy w Pucharze Świata tylko dla dziewczyn, co jest raczej absurdem. Nie wiem, jak dla niego, ale dla mnie najważniejsze są medale, ale może Norwegowie jakoś inaczej to wszystko wartościują. — Podobno niezła sztuka, ale brat ją kontroluje bardziej, niż Małysz Polaków — opowiada, a Mark i Kris wybuchają śmiechem. Kiedyś było inaczej, kiedyś razem cisnęliśmy z wkurzonego Artura, kiedyś rozmawiali także ze mną. Czy jest mi z tym źle? Nie, raczej nie, może nawet lepiej, bo nie muszę się nimi przejmować. Przynajmniej tak mówi Lena. Tak właściwie, to gdzie ona jest? Wychylam się, aby spojrzeć za okno, ale nigdzie blondynki nie zauważam.

— Trochę nieogarnięta ta dziewczyna, że tak się daje. Powinna się już dawno mu postawić i pewnie by się uspokoił, a nie daje się rozstawiać po kątach — prycha Eisenbichler, a Sebastien od razu zaczyna jej bronić. Mam ich już dosyć, więc podpieram się pięścią na skroni i cicho ziewam. Przymykam na chwilę oczy i po jakichś pięciu minutach odpływam.

Krew, pot i łzy. Te trzy rzeczy towarzyszą mi przez całe przeturlanie się po Rukatunturi. Zimny i ostry śnieg wbija się w mój lewy policzek. Mój bark niewyobrażalnie boli, moja głowa jeszcze nigdy nie była tak ciężka, nagle zapominam, jak się oddycha. Nabieram szybkie hausty powietrza, ale to nic nie daje. W końcu przestaję spadać, ale wciąż nie mam siły, aby się podnieść. Zaczynam płakać, nawet już się nie kontroluję. Spieprzyłem to, cholera, przegrałem, znowu przegrałem. Z ogromnym bólem w klatce piersiowej udaje mi się na chwilę usiąść. Obserwuję cały plac, nie ma na już nikogo. Jestem sam, kompletnie sam, w ciemną noc na skoczni w Kuusamo. Z moich ust wyrywa się cichy szloch i sam już nie wiem, czy to ten paraliżujący ból w prawej części ciała, czy to, że znowu zawiodłem. Padam na ziemię, jakbym nic nie ważył i tak leżę, lecz po chwili słyszę kroki. Kątem oka zauważam czarne szpilki, te czarne szpilki ze wszystkich bankietów. Lena staje nade mną, kręcąc głową z ogromnym rozczarowaniem w oczach. Rzuca we mnie przezroczystym woreczkiem z moim największym koszmarem, po czym kopie mnie w bok i czuję tylko ból. Przeszywający ból. — Jesteś moją największą porażką, słyszysz?

Wyrwany jak z jakiegoś amoku, szybko podrywam się z kanapy. Moja twarz jest mokra od łez, a ja cały się trzęsę i gdyby nie fakt, że wiem, gdzie się znajduję, to pewnie bym zwariował. Pozbyłem się tej mary, to już do mnie nie wracało. Miało nie wracać, obiecywałem sobie, że to już koniec. Oddycham szybko i łapię się za głowę, mocno ciągnąc za włosy. Wydaję z siebie głośny krzyk, po czym znowu zaczynam płakać. Walę pięściami w ścianę, nie panuję już nad niczym, daję upust wszystkiemu, co we mnie siedziało. Osuwam się na ziemię, a moja głowa znowu niemiłosiernie pulsuje. Czuję się bezsilny, wyczerpany. Przełykam głośno ślinę i zmęczonym wzrokiem wpatruję się w drzwi wejściowe do domku. Niebieskooka brunetka patrzy na mnie z prawdziwym przerażeniem, a ja? Mi jest po prostu wstyd.

vier

Stoję jakieś dziesięć minut, w myślach narzekając na całe moje życie, przy okazji umierając z zimna, bo pewien chłopak postanowił wrzucić mi śnieg za kołnierz kurtki. Tupię nogami i wpatruję się w skocznię. Kręcę głową i ziewam cicho, kiedy w powietrzu znajduje się facet w różowym kasku. Jaka jest logika tego sportu, sześćdziesięciu mężczyzn skacze z góry i ocenia ich pięciu ludzi i wszyscy przed telewizorami. Przewracam oczami, gdy nagle mój telefon zaczyna wibrować. Miliony wiadomości od Angeliki, dwa nieodebrane połączenia, również od Angeliki i zgadnijcie, kto dzwoni.

— No hej — mówię, jakbym wcale się nie bała jej rekacji. — Co tam? — pytam, opierając się o metalowe bramki parę metrów od wejścia na trybuny. Kątem oka obserwuję wszystkich biegających od domku do busa i z powrotem. Gdzieś przez chwilę zauważam Dereka, ale znika w tak szybkim tempie, że nawet nie mam ochoty go śledzić wzrokiem.

— Prosiłam cię Nora, jestem twoją matką, kto to widział, żeby mówić do rodzicielki po imieniu, toż to naprawdę! Powinnaś się wstydzić — i tak biadoli jakieś dwie minuty, a ja udaję, że słucham, tak naprawdę patrząc na Michała Kota, którego miałam okazję poznać jeszcze w hotelu. — Gdzie jesteś, Nora? Z tego, co wiem, to nie chodzisz na wykłady, wiesz że cię wykreślą, jak tak dalej pójdzie?

— Przedwczoraj wysłałam maila z prośbą o wypisanie mnie z kierunku — rzucam prawie od niechcenia. Po drugiej stronie jest tylko głucha cisza, której tak szczerze, to się spodziewałam. — Jestem z twoim synem na zawodach. Będę z nim w sumie do lutego, bo leci do Korei, a ja do Tyrolu. Potem może znowu z nim wrócę, ale to się zobaczy — Angelika nie odpowiada, słyszę tylko przyspieszony oddech i czekam na największy wybuch w jej życiu. W między czasie szanowny pan Tande w końcu mnie zauważa i z szerokim uśmiechem zbliża w moim kierunku.

— Nie pozwalam ci — sarka. — Nie, rozumiesz? Masz tu wrócić, jutro widzę cię w mieszkaniu! — marszczę brwi, a Derek wzrusza ramionami, jakby to wszystko słyszał. — Nie ma mowy, że tam zostaniesz. Masz skończyć studia, bo jak nie, to nawet sobie nie wyobrażasz, co się z tobą stanie — przewracam oczami i zaczynam bawić się suwakiem od kurtki Norwega, bo nie wiem, co ze sobą zrobić. Starsza Schlierenzauer jeszcze coś tam prawi, ale ja się w ogóle na niej nie skupiam. Derek bacznie mnie obserwuje, ale traci na uwadze, kiedy na teren skoczni wjeżdża czarne Audi. Jego ciało od razu się spina, a ja marszczę brwi, rozłączając się bez pożegnania.

— Kto to? — pytam, a on przytomnieje i odciąga mnie na bok. Z samochodu wychodzi bardzo ładna, wysoka i do tego szczupła blondynka. Przechodzi obok nas obojętnie, a ja otwieram szeroko oczy na widok jej butów. — Czy ona nosi szpile? W taką pogodę?

— To jest Lena, a Lena potrafi opatentować dosłownie wszystko — wzrusza ramionami i obydwoje odprowadzamy ów dziewczynę wzrokiem. — Chciałabyś się napić czegoś ciepłego? — pyta miło, zmieniając szybko temat, a ja nie mogę się nie uśmiechnąć. — Wyciągnąłbym cię na grzańca, ale to niestety dopiero w Zakopanem — śmieje się. — Jak na razie, to mogę ci zafundować gorącą czekoladę, kawę albo piwo, bo jakieś teraz Polacy promują — zgadzam się od razu i po chwili jesteśmy już w domku z wielką reklamą 4F na dachu. Czego Gabriel nie widzi, to go nie zaboli. W sumie, wypadałoby go w końcu poszukać, ale najpierw rzeczy przyjemne. Siadam z Derekem przy średnich rozmiarów drewnianym stoliku, w dłoni dzierżąc plastikowy kubek. W drzwiach na chwilę pojawia się jakiś człowiek z polskiego teamu, ale nie wygląda za spokojnie. Ewidentnie kogoś albo czegoś szuka i znowu wychodzi. Cztery miesiące, tyle muszę spędzić z dala od domu i od jako takich znajomych, w towarzystwie brata, który i tak ma mnie gdzieś i jego kumpli. Ale przeżyję, raczej. Nie rozmawiam z Tande za dużo, bo parę minut później musi biec, żeby przygotować się do konkursu, zostawiając mnie samą. Jaki on jest miły, czy tak się w ogóle da? Po zmarnowaniu już i tak wystarczającej ilości czasu, postanawiam wziąć się za poszukiwania Gabriela, którego nie widziałam od pierwszego treningu. Zaczynam od zadzwonienia, ale jedyne, co mi to daje, to informacja, że znajduje się poza zasięgiem sieci. Wzdycham głośno i wychodzę na dwór, wdychając zimne górskie powietrze. Kładę ręce na biodra i przeczesuję wzrokiem okolice, lecz na marne. Nie panikujmy, na pewno gdzieś tu jest. Staję przed drewnianymi domkami, ale widzę tylko cztery nacje, co jest po prostu absurdem, skoro powinno być ich o wiele więcej. Marszczę brwi i siadam na schodkach jednego z nich. Dlaczego ja tu w ogóle jestem? Chce mi się już trochę płakać z bezsilności, co chwilę tylko sprawdzam telefon, upewniając się, czy nic do mnie nie napisał lub nie zadzwonił, ale nic z tych rzeczy. Nie mija godzina, a wszyscy zaczynają się już zjeżdżać, a skoczkowie wychodzić, ja dalej użalam się nad całą zaistniałą sytuacją. Derek puszcza mi oczko, wyglądając po prostu idiotycznie w tym kasku i czarnym kombinezonie, ale co ja się będę wyrażać. Idzie w kierunku wyciągu, a mi już zaczyna być zimno. Zagryzam mocno wargę, bo nie tak sobie to wszystko wyobrażałam. Czy on serio myślał, że zajmę się tu sobą? Nie znając nikogo? Dzielę dom z prawdziwym palantem. Patrzę na te wszystkie rodziny, które przyjechały ich zobaczyć i w duchu się uśmiecham, że chociaż tak spędzają razem czas.

I nagle słyszę przeszywający wrzask, jakby krzyk mordowanego zwierzęcia, błagającego o pomoc. Otwieram szeroko oczy i przełykam głośno ślinę. Nikt się nawet nie rozgląda, a ja bym chętnie dowiedziała, co się dzieje. Sprawdź, co ci szkodzi, Gabriel i tak ma cię w dupie. Dźwięki nie ustają, przez co trochę łatwiej mi namierzyć źródło hałasu. Otwieram szybko drzwi od domku i pierwsze, co widzę, to skulone ciało, trzęsące się niemiłosiernie. Podnosi wzrok, a ja doznaję jeszcze większego szoku. Stoję sparaliżowana i mrugam dwa razy, dla upewnienia się, czy to, co właśnie zobaczyłam naprawdę się stało. Anthony siedzi na podłodze, cały czerwony, z mokrymi policzkami i przekrwawionymi oczami, a ja nie mam pojęcia, co powiedzieć. Uciec? Pogadać z nim? Cholera, co robić?

— Chryste, nic ci nie jest? — pytam i szybko do niego podbiegam, wcześniej zamykając drzwi. Klękam i podnoszę jego głowę, która jest nagle okrutnie ciężka. Palcami wycieram mokre stróżki łez chłopaka i czuję, jak sama zaczynam się trząść. Jest bardzo rozpalony, powiedziałabym, że wręcz parzy.

— Nie mów nikomu — rzuca, łamiącym się głosem, jakby wiedział, co chcę zrobić. Jest wycieńczony, jeszcze nie widziałam nikogo w takim stanie. Z dużego stołu chwytam wodę i podaję mu, na co prawie niezauważalnie kiwa głową i ją ode mnie zabiera. Patrzę na niego, jak jakaś idiotka, wciąż szukając adekwatnych do sytuacji słów. Atak paniki? Tak się na to mówiło? Jeszcze dwie godziny temu ten sam chłopak bawił się ze mną w śniegu, a teraz jest tu, całkowicie bezbronny. To naprawdę dziwne zobaczyć faceta w takim stanie, przynajmniej dla mnie. Spodziewałam się wszystkiego, ale na pewno w moich planach nie znajdowało się bycie świadkiem załamania nerwowego.

— Dzięki — mówi niepewnie. — Jest okej i gdybyś mogła o tym zapomnieć, byłoby cudownie — prosi, tym razem łapiąc mój wzrok. Opiera głowę o ścianę, oddychając głęboko, a ja tkwię w szoku. Co musiało się stać, aby doprowadzić takiego dupka do takiego stanu? Po dosłownie paru minutach ciężko się podnosi i otrzepuje ze wszystkiego, co się do niego przyczepiło, ja także wstaję.

— Jestem Nora, tak w ogóle — mówię szybko, a on zdaje się mnie ignorować, bo tak szczerze, to co go to w ogóle obchodzi. Odchrząkuję i zakluczam ręce na piersi, no tak, zrobiło się niezręcznie. Anthony zaczyna zbierać wszystkie swoje rzeczy i wchodzi z nimi do łazienki, więc uznaję, że tyle z naszego wieczorka zapoznawczego. Wycieram spocone dłonie o czarne spodnie i spłoszona wychodzę na dwór. Czy ja mam komuś o tym powiedzieć?

•••

Pokazuję lasce z FISu moją przepustkę i zaraz potem wchodzę na najwyższe trybuny, gdzie powinien czekać na mnie mój od siedmiu boleści brat. Najchętniej, to bym teraz pojechała do hotelu i trochę sobie popłakała i pomyślała na temat Wellingera, ale nie mogę. Nie mogę, bo się zgodziłam na ten pieprzony Puchar Świata. Widzę go, jak to rozanielony sobie siedzi i popija kawkę z tekturowego kubka, jakby wcale mnie nie zgubił. Siadam dwa krzesełka od Gabriela i kątem oka zauważam, jak się krzywi. Chyba dociera do niego, że nie chcę z nim rozmawiać, bo się już nie odzywa i tylko siedzi prosto, wpatrując się w skocznię, jak w jakieś arcydzieło. Niezaprzeczalnie Norwedzy i Polacy, to najbardziej urokliwi ludzie, jakich spotkałam. Cała ósemka mnie po prostu powaliła i nie mam słów na Dereka. Mówiąc o Tande, to właśnie czeka na klasyfikację, która dosłownie po chwili pokazuje, że jego team znajduje się na pierwszym miejscu. Uśmiecha się do mnie i coś tam krzyczy po swojemu, a ja tylko klaszczę, bo co innego mam zrobić.

Mój humor jednak szybko się chrzani, kiedy polski komentator wyczytuje imię niemieckiego skoczka. Zaraz po usłyszeniu jego nazwiska w mojej głowie pojawiają się obrazy sprzed dwudziestu minut i już nie siedzę tak spokojnie. Obserwuję każdy jego ruch po wylądowaniu i zdaje się, że on robi wszystko, aby mojego wzroku uniknąć. Nawet nie wiem, czy to dobrze, że skoczył sto trzydzieści dwa metry, ale po jego minie wnioskuję, że raczej zadowolony nie jest. W pierwszej serii było chyba sto trzydzieści, jeśli się nie mylę i wyglądał, jakby chciał kogoś po prostu zamordować. Po jego skoku Niemcy utrzymują prowadzenie, ale zaraz potem na belce siada Karol Stoch. Gabriel podrywa się z siedzenia i staje prosto, jak struna, co mnie trochę przeraża. Leci i ląduje o wiele dalej, niż Anthony, ale mimo to na skoczni zapanowała konsternacja, bo z tego, co zrozumiałam, liczą się teraz punkty. Za czerwoną bramką zauważam Wellingera, który z zaszklonymi oczami, przypatruje się, jak złoty wskaźnik pnie się do góry. Wygrali, Polacy wygrali. Wszyscy podrywają się z trybun, zaczynają wiwatować, jakaś kobieta obok mnie płacze, a Gabriel klaszcze i uśmiecha się na widok szczęśliwej drużyny. Patrzę z powrotem na prawo, ale po Niemcu nie ma śladu, przez co zaczynam się odrobinę denerwować. Nie chcę się nad nim litować, ale chciałabym mu pomóc, jeśli tego potrzebuje.

•••

Spieprzyłeś to, przez ciebie przegrali, wszystko przez ciebie. Nic nie potrafisz dobrze zrobić, zawsze coś zepsujesz. Nawet na człowieka się nie nadajesz, jesteś zwykłą chodzącą porażką. Nigdy niczego nie osiągniesz, jesteś niczym. Wchodzę do hotelowego pokoju, mało nie rozwalając drzwi wykonanych z ciemnego drewna. Łzy bezsilności leją się po moich policzkach, a ja nawet nie umiem nad nimi zapanować. Czuję, jak w bólu wykrzywia się moja twarz, kiedy ciskam torbą treningową gdzieś w kąt. Chcę krzyczeć, chcę wrzeszczeć, żeby wszyscy wiedzieli, że się mylą, że się starałem. Ale tak nie jest. Opuszczam głowę i przełykam głośno ślinę. Schuster będzie wściekły, będzie wkurzony tak, że nie umiem tego ubrać w słowa. Upadam bezsilnie na kolana, jest mi okropnie zimno, a zarazem czuję, jak po prostu płonę od wszystkiego, co się we mnie kłóci. Nabieram powietrza i powoli uspokajam oddech, gdy telefon w mojej torbie zaczyna dzwonić. Ignoruję sygnał i wyjmuję jedyną odskocznię z kieszeni moich spodni. Pociągam nosem i wstaję z podłogi, już trochę mniej się trzęsąc. Tylko jedna działka, obiecuję. I tak robię, wysypuję zawartość torebki na stolik nocny i schylam się, następnie wszystko wciągając w lewą dziurkę nosa. Kręcę głową i wycieram pozostałości, jednocześnie głośno wzdychając. Mój telefon dzwoni ponownie, dlatego jestem już skłonny odebrać.

— Co to miało być, Wellinger?! Markowi będą zakładać szwy, co ty sobie w ogóle myś… — to był błąd, myślę i się rozłączam. Rzucam wzrokiem na swoje knykcie, które są trochę starte, ale nie odczuwam zbyt dużego bólu, więc postanawiam to zignorować. W mojej głowie nagle pojawia się obraz Nory, która z jakąś wymuszoną litością patrzy się na mnie, co tylko mnie obrzydza. Może sobie myśleć, co chce, tak bardzo mnie to obchodzi. Jedyne, czym mogę się przejmować, to to, ile zobaczyła i w jakim stanie wtedy byłem. Mam nadzieję, że zapomni o tym tak szybko, jak ja o zeszłorocznym śniegu i zamknie buzię na kłódkę, bo inaczej się inaczej dogadamy. Kolejny raz słyszę refren mojej ulubionej piosenki i przewracam oczami, wyłączając dźwięk i rzucając urządzenie w cholerę. Nie będzie mnie nękał jakimś biadoleniem o Eisenbichlerze. Przeżył? Przeżył, po co to rozgrzebywać, to nie wiem. Z mojego poprzedniego ataku nie zostało nic, oprócz trzęsących się rąk i przyspieszonego oddechu, który i tak już przestał mi przeszkadzać.

Otwieram okno z widokiem na góry i wdycham zimne powietrze, delikatnie się uśmiechając. Wszystko przez ciebie. Potrząsam głową i staram się na niczym nie skupiać, żeby uwolnić umysł, ale przychodzi mi to ciężej, niż zwykle. Zjebałeś po całości. Odchrząkuję głośno i zagryzam policzek od środka. Przecieram mocno moje i tak już zahartowane oczy i trzaskam oknem, następnie zarzucając na siebie kurtkę. Nie mam zamiaru siedzieć w czterech ścianach z czymś takim we łbie. Dlatego też wychodzę szybko z hotelu, nie zwracając na siebie zbyt dużej uwagi, bo i tak większość zajęła się bolącą dupą Marka i w zadziwiająco szybkim tempie dochodzę do jakiegoś baru w głębi miasta. Podchodzę trochę pod górę i czuję, jak moja „jedna działka” zaczyna już działać. Na moją twarz wpada o wiele za szeroki uśmiech, a głowa staje się ciężka. Za ciężka. Wchodzę do środka budynku, w moich uszach dudni głośna muzyka. Obserwuję wszystkich zebranych, ale najbardziej interesuje mnie główne miejsce w pomieszczeniu.

— Jednego Danielsa z Colą — rzucam po angielsku, a barman od razu przytakuje. Dobrze, że zostawiłem telefon w pokoju, bo przecież jakby się dowiedzieli, gdzie jestem, to by była gorsza afera, niż z kombinezonami Norwegów. Czekając, aż dostanę whisky, przypatruję się ludziom, ale nie widzę nikogo, kogo bym znał. Rozluźniam się, gdy przede mną staje szklanka z drinkiem. Wyciągam się na wysokim krześle i zamykam oczy, biorąc łyka alkoholu, tonąc w dźwiękach baru; rozmów, muzyki, krzyków. Krzyków?

— Anthony! — stoi nade mną i wygląda jakoś inaczej. Jakby mniej wyraźna, jakaś taka mizerniejsza, jak nie ona. Mówi do mnie, wrzeszczy na mnie, nawet mną potrząsa, ale ja tego nie rejestruję. Po prostu siedzę dalej, zagłuszony wszystkim dookoła, w mojej głowie chaos, przecież to normalne. Lena, Klaudia, Julia lub ewentualnie Nora, wciąż próbuje do mnie dotrzeć, ale ja czuję się jak po znieczuleniu. Patrzę się w jej oczy, kompletnie rozanielony i ogarnia mnie beztroska, jakbym wcale zaraz nie miał wykitować. Dotykam jej ciemnych włosów, jak delikatne są i uśmiechając się kącikiem ust zamykam oczy, kompletnie tracąc kontakt z rzeczywistością.

•••

Gdy się budzę, znajduję się wśród śnieżnobiałej pościeli hotelu, w którym jesteśmy zakwaterowani. Okropnie ciśnie mnie łeb i jedyne, o czym marzę, to lodowata woda. Moje oczy są sklejone przez ropę, a usta całkowicie spierzchnięte, jakby prosiły się o ratunek. Przeciągam się, ale nawet to mnie irytuje, więc marszczę brwi w frustracji. Po dokładnym przyjrzeniu się bordowym ścianom stwierdziłem, że to jest mój pokój, ale pojęcia, jak tu się znalazłem, wciąż nie mam. Wyrywając się spod cieplej kołdry, stawiam stopy na miękkim dywanie i próbuję przypomnieć sobie cokolwiek z wczorajszej nocy, ale nie potrafię. To musiała być Lena, bo kogo innego by obchodził mój wizerunek. Na zegarze naściennym sprawdzam godzinę, bo telefon oczywiście gdzieś posiałem i dowiaduję się, że przegapiłem porę śniadaniową. Obiadową także.

Drapię się po karku i idę w kierunku torby, w której powinny znajdować się moje ciuchy. Wyjmuję czarne spodnie i szarą koszulkę, pamiętając jeszcze o skarpetkach i pumach, żeby mieć, co na tyłek założyć i idę do łazienki. Odkręcam zimną wodę i stoję tak pod natryskiem z jakieś pięć minut, myśląc o wszystkim, tak naprawdę. Czy to już dzień, kiedy zostanę wywalony z kadry, czy może jeszcze trochę poczekają, a no i czy dopiłem to whisky? Gdy zaczynają łapać mnie już dreszcze, zakręcam strumień i uprzednio się wycierając, ubieram się w to, co wcześniej zgarnąłem. Po umyciu zębów i osuszeniu włosów ręcznikiem, biorę się za poszukiwania telefonu i kiedy go znajduję, wcale nie jest mi lepiej. Rozwaliłem ekran, a do tego powiadomienia nie chcą przestać przychodzić.

Rzucam się na łóżko, nieumiejętnie próbując cokolwiek rozczytać. Lena, Lena, Lena, Schuster, Lena, jakiś niezapisany numer i miliardy powiadomień z Instagrama. Kładę ręce za głowę i leżę tak, wsłuchując się w ciszę, przysypiając na moment, aż do osiemnastej, kiedy to zaczyna się kolacja. Zachowując się, jakbym wczoraj nie zaliczył wpadki, po prostu wchodzę na wielką salę, gdzie wszyscy latają od minibaru po stoliki. Staram się nie łapać niczyjego wzroku, po prostu biorąc ze stołu wszystko, co mi do zaprojektowania talerza potrzebne, ale moje plany krzyżuje Wank, który jakby zrzucony z nieba się przede mną pojawia.

— Co ty odwaliłeś, Wellinger? — szepcze, a ja jestem trochę zszokowany, bo chyba z miesiąc nie słyszałem, żeby coś do mnie powiedział. Prawie udaje mi się go ignorować, ale nagle łapie mnie za łokieć, już trochę grając mi na nerwach. — Czy ty jesteś w ogóle poważny?

— Radzę ci mnie puścić, zanim ci przywalę — sarkam okrutnie zachrypniętym głosem, jakbym darł mordę conajmniej z dwie godziny. Odchrząkuję cicho i powracam do nakładania sobie parówek, kiedy on znowu zaczyna.

— Lena jest wściekła, trener dostał białej gorączki, a o Marku już nie wspomnę — śmieje się bez krzty radości. — Niedługo naprawdę cię wywalą na zbity pysk — rzuca, a ja gryzę się w język, żeby tylko mu nie powiedzieć, kto tu naprawdę zasłużył sobie na wylot z kadry A. Odwracam się do niego z najsztuczniejszym uśmiechem, jaki udało mi się z siebie wydusić i już mam coś odpowiedzieć, ale cała moja uwaga skupia się na dziewczynie przy stoliku pod oknem. Nora patrzy na mnie z zawodem, mógłbym powiedzieć, że jej oczy się szklą, ale pewnie mam omamy. Z wyraźnym zniesmaczeniem wstaje, podsuwając krzesło, a następnie podchodzi do Dereka, coś mu szepcząc. Obserwuję każdy jej ruch i ona dobrze o tym wie. Wychodzi, tylko na chwilę łapiąc mój wzrok, a Tande idzie w kierunku Austriaków, co już nie jest takie interesujące.

— Ogarnij się, niedługo może być za późno — mówi Andreas, a ja przewracam oczami, zostawiając go bez słowa. Z Markiem na pewno nie jest tak źle, przecież to tylko parę szwów, poza tym nie dostał tak mocno. Wszyscy wychodzą, dosłownie. Każdy sztab, całe kadry, nawet te laski, co trzymają nam parasole, aż w końcu zostaję tylko z jakimiś gośćmi spoza dyscypliny. Znowu sam, ale jak to się mówiło „cel uświęca środki”, a ja nie po to opuszczałem edeński ogród, aby marnować swój czas i zdrowie na jakieś niepotrzebne relacje i przyjaźnie. Bo nie są mi do niczego potrzebne, prawda?

•••

Po skończonym jedzeniu, wchodzę po schodach na to nieszczęsne piąte piętro, po drodze mijając się z paroma hotkami i chłopakami z fińskiego teamu. Już myślę, że to koniec przygód na dzień dzisiejszy, ale za rogiem korytarza wita mnie nie kto inny, jak moja ulubiona Austriaczka. Stoi z zakluczonymi rękami na piersi pod swoimi drzwiami i tak szczerze, to nie wiem, czy na kogoś czeka, czy jest po prostu wkurzona. Staram się ją ominąć, ale ona szybko mnie zauważa i staje pod ścianą. Patrzymy się na siebie, bez słowa i żeby nie było, że narzekam, to nawet lepiej. Nie czuję się źle, kiedy mierzy mnie od góry do dołu i przełyka głośno ślinę, jakby się mnie bała, bo tak nie jest. Rozsiewa aurę bardzo pewnej siebie kobiety i chyba tym mi zaimponowała. Nawet nie wiem, ile tak stoję, dopóki nie zaczyna do mnie mówić.

— Na co się gapisz? — pyta, a ja nie wiem, co powiedzieć. — No? Dobrze się czujesz? — zajebiście, wczoraj zaliczyłem zgona, naćpałem się, stłukłem Marka na kwaśne jabłko, trener chce mnie wyjebać z drużyny, a ty ewidentnie chcesz, abym miał cię na sumieniu, dzięki, że pytasz.

Prycham na jej pytanie i przewracam oczami, wkładając ręce do kieszeni spodni. Nie mija chwila, a jej twarz promienieje, na co się krzywię, bo co ja takiego właściwie zrobiłem? Tylko, że ona nie patrzy na mnie. Odwracam się i oczywiście, za mną stoi Derek, uśmiechnięty od ucha do ucha, jakby wygrał złoto podczas Mistrzostw Świata w Lotach. Nora podchodzi do niego, znowu coś tam mówiąc pod nosem, więc nie jest mi dane usłyszeć nawet kawałka ich rozmowy.

— Miło się gadało, Wellinger — rzuca, a mnie przechodzi niemiły dreszcz, gdy Tande łapie ją w talii.

— Pewnie — sarkam i z zaciśniętymi pięściami odwracam się na pięcie, obierając kierunek pokój. Szczerze, to co ona mnie obchodzi.

fünf

— Dziękuję, że tak szybko przyszedłeś i przepraszam, że cię oderwałam od chłopaków — mówię, uśmiechając się delikatnie, a Derek, jak to Derek, tylko macha na to ręką.

— To ty mi wybacz, że przerwałem ci w rozmowie z Anthonym — burczy, a ja unoszę brew do góry. Przewracam oczami, bo nie wiem, jaki był w ogóle cel naszej wymiany zdań. Nie rozumiem tego człowieka, naprawdę. — Co się stało? Byłaś jakaś przerażona przez telefon.

— Umm, jakby to powiedzieć — zaczynam i wypuszczam głośno powietrze. — Dziękuję, że mi wczoraj pomogłeś, prawdopodobnie bym musiała narobić jeszcze większego szumu i… Po prostu dziękuję, Derek — mówię i zakańczam wywód delikatnym uśmiechem, który on, jak zawsze odwzajemnia.

— Nie ma za co, Nora. Nikt nie ma prawa robić czegoś takiego — odpowiada i patrzy mi tak głęboko w oczy, że cała się spinam. Mogłabym stać tak godzinami i tak, trochę przesadzam, ale co z tym zrobię. Derek wydaje się jedyną bezproblemową osobą i poza tym mam u niego ogromny dług wdzięczności. Odchrząkuję cicho i zagryzam wargę, nie radząc sobie z niezręcznością sytuacji.

Nasz moment przerywa głośne trzaśnięcie drzwiami i dosłownie sekundę potem, obok nas przebiega istnie wkurwiony Wellinger. Otwieram szeroko oczy, bo ponownie widzę go w takim stanie i naprawdę już trochę mi się to nudzi, czy ten człowiek nie może być choć na chwilę spokojny. Na schodach pojawia się też kolejna sylwetka i jest nią tym razem mój brat, który odprowadza Anthony’ego wzrokiem aż zejdzie z piętra. Wygląda na zestresowanego i podirytowanego, dlatego też odsuwam się od Dereka na bezpieczną odległość.

— To ja już może pójdę — szepcze Tande, a ja kiwam głową. Gdy odchodzi puszcza mi oczko, na co lekko się rumienię. Co on ze mną robi, cholera jasna. Marszczę brwi, gdy Gabriel staje ze mną twarzą w twarz, bacznie obserwując schodzącego na dół blondyna. Zaciskam usta w prostą linię, bo wiem, że zaraz powie, że nie powinnam się z nim spotykać, ale tak szczerze, to nie jest to nic, czego jeszcze nie słyszałam.

— Gdzie byłaś wczoraj? — pyta, ale spokojnym tonem. Przełykam ślinę i nabieram powietrza, a w mojej głowie trwa chaos. Wszystko miesza się ze sobą, wspomnienia wczorajszego dnia także się rozmazują, widzę tylko twarze i próbuję przypomnieć sobie rozmowy. To był naprawdę dziwny wieczór.

— Z Derekiem — mówię. — Byłam z Derekem na mieście — przewraca oczami i szuka czegoś w telefonie. Wiem, co chce mi pokazać i wiem, że będzie tak samo zadowolony, jak ja ze swoich wyników na studiach. Przystawia mi ekran pod sam nos, a ja się krzywię, kiedy widzę siebie na zdjęciu. Jest mi trochę wstyd, ale tylko odrobinę, bo zrobiliśmy coś dobrego, a to, że trochę mnie poharatało, to szczegół. Wzdycham głośno i spuszczam głowę. — To było bardzo nieodpowiedzialne i przepraszam, to się więcej nie powtórzy — sarkam, mając nadzieję, że to go przekona. Gabriel kręci głową, a jego spojrzenie łagodnieje. Wiem, że się martwi i że najlepiej, to trzymałby mnie u siebie w pokoju, do tego zawsze przy nim, żeby mieć nade mną kontrolę, ale czasami po prostu nie wytrzymuję. Chciałabym być w końcu niezależna, ale wszystkiemu, co robię, przypatruje się albo mój brat albo Angelika.

— Przepraszam, że cię tak zostawiłem — burczy, a ja uśmiecham się szeroko. Miód na serce. Przytula mnie szybko, co uznaję za akt zgody. Nie potrafiłabym długo być na niego zła, już nie patrząc na to, że jesteśmy rodzeństwem. — Obiecaj mi, że nie odstawisz nigdy więcej takiej szopki — prosi, a ja kiwam głową na zatwierdzenie jego słów. Najgorsze jest to, że ja wcale nie żałuję, że wtedy z Derekem pomogliśmy. Nawet, jeśli zaczął mnie wyzywać i szarpać, to wciąż jest tylko człowiekiem. Tylko trochę zagubionym.

Chwilę później Gabriel idzie ze mną do pokoju, abym dokończyła się pakować. Właściwie, to nie wyjmowałam prawie niczego, oprócz piżamy i kosmetyków, ale wciąż to coś, co do walizki wrzucić muszę. Samolot do Oslo mamy o trzeciej, przynajmniej tak mówi Gabriel, a potem już prosto do Finlandii. Siadam na łóżku obok mojego brata, a on obejmuje mnie ramieniem. Uśmiecham się lekko i wzdycham, wsłuchując się w wszechobecną ciszę. Rozmawiamy o wszystkim i o niczym, wymieniając parę zdań na temat matki, za co zostaję przez Gabriela skarcona. Żegna się ze mną i przypomina o godzinach wyjazdu z Wisły, a ja zaraz po jego wyjściu walę się na łóżko z niepewnością wyjmując telefon. Czy naprawdę znowu chcę czytać te wszystkie wiadomości? Ponownie moje myśli przerywa jakże urocza wymiana zdań na korytarzu. Mam na myśli okrutnie głośną i nieprzyzwoitą, jak na tę godzinę.

— Wróć tu i ze mną porozmawiaj! Ty wiesz, co ty w ogóle zrobiłeś?! Gdzie twoja godność?! Och, no tak, żadnej już nie masz, zapomniałam! Zgniotą cię jak śmiecia, jak mrówkę, jesteś niedopowiedzianym, rozpieszczonym, egoistycznym idiotą! — zszokowana otwieram oczy i kładę dłoń na ustach. Już kiedyś słyszałam tę dziewczynę, ale nie mam pojęcia gdzie. Gdzie w takich momentach jest ochrona?

— Odwal się ode mnie, sama nie jesteś lepsza! Myślisz, że nikt się nie domyśla, jak w ogóle się dostałaś do FIS’u? Wszyscy wiedzą, jaką dziwką jesteś, wszyscy Lena! — jego słowa ociekają nienawiścią, ale sam jego głos jest tak zachrypnięty, że w którymś momencie się załamuje. — Nikt ci nie kazał dla mnie pracować cholera, nawet ja tego nie chciałem. Przestań odstawiać jakieś scenki i wracaj do domu, a nie będziesz ludzi budzić! — czyli nie tylko mi się dostało za wczoraj. Wstaję i podchodzę do drzwi, a następnie je otwieram, nie zważając na ostrzeżenia, które pojawiają się w mojej głowie. Nikt nie będzie mi drzemki przerywał. Anthony stoi z domniemaną Leną na środku korytarza, a ja swój wzrok kieruję na jego zaciśnięte pieści, co od razu przywołuje mi obrazy z wczoraj. Wellinger szybko mnie zauważa, na co trochę się krzywi, co rejestruje dziewczyna i także spogląda w moim kierunku.

— No proszę, mamy stalkera — robi sztucznie smutną minę, a ja staram się nie wybuchnąć śmiechem. Prostuję się i wychodzę przed nich, od razu czując napięcie między nimi. Idealnie się dobrali, naprawdę. Jedno nie lepsze od drugiego. Łapię się za biodra i uśmiecham do Leny, jakbym wcale nie czuła się przy niej gorsza. Bo właśnie tak jest.

— Nie dziw mi się, drzecie mordy o nic, a nie jesteście tutaj sami. Nie sądzisz, że jako przedstawicielka firmy powinnaś się nie wiem, szanować? Albo przynajmniej jakoś zachowywać, bo to, co teraz sobą reprezentujesz, to jakiś kabaret. W ogóle jestem zaskoczona, że sobie nie połamałaś nóg na tych szczudłach — mówię i wskazuję na jej czarne szpilki. — Szczerze, byłabym dozgonnie wdzięczna, jakbyście się łaskawie zamknęli i takie sprawy załatwiali między sobą, bo naprawdę nikt o zdrowym umyśle nie chce tego słuchać. Dobranoc — mrugam do Anthony’ego, który wygląda, jakby rozpierała go duma, po czym wchodzę do pokoju, głośno wypuszczając powietrze. W duchu przybijam sobie piątkę, jeszcze nie wiedząc, jak okropne konsekwencje będzie to za sobą ciągnęło. Reszta wieczoru mija już bez żadnych problemów.

•••

Mój budzik dzwoni w punkt dwudziesta trzecia, na co cicho jęczę i podrywam się z poduszki, co jest bardzo złym pomysłem, bo moja głowa nie była na to przygotowana. Trzepie mnie okrutnie i nie wiem, na co to zwalić. Niechętnie wstaję i ziewam, zakładając na stopy skarpetki. Jeśli mam tak wyglądać każdego dnia po zakończeniu weekendu konkursowego, to skończę tę szopkę szybciej, niż się zaczęła. Przeciągam się i ścielę hotelowe łóżko, zaraz potem kierując się w stronę moich toreb, które znowu niezdarnie dzierżę. Jak mi wypadną, to się zastrzelę, przysięgam.

Wychodzę z pokoju, zostawiając klucz w drzwiach, bo o to mnie prosiła pani w recepcji i z trzema tobołami ładuję się do windy. Myślę, czy nie zapomniałam o czym jeszcze, niż sprawdzenie, jak wyglądam, ale wychodzi na to, że wszystko mam. Gdy metalowe drzwi mają się już zamykać, pomiędzy nimi staje stopa, na co lekko odskakuję, bo czegoś takiego się nie spodziewałam. I jak zawsze, jest to pan Anthony, bo czemu by nie. Przesuwam się trochę w lewo, żeby zrobić mu miejsce, na co kiwa głową, chyba dziękując, ale nie wiem, czy zna takie słowo. Czemu on ma tylko jedną torbę, a ja się do trzech nie zmieściłam, nie wytrzymam. Odchrząkuje głośno i stawia swoje rzeczy na podłogę, patrząc na mnie kątem oka, co jest trochę przerażające i chce mi się śmiać. Dlatego też spuszczam głowę i uśmiecham się do siebie, żeby trochę rozluźnić atmosferę.

— Dzięki — mówi niepewnie, ale mi to wystarcza. Odwracam się do niego twarzą i już mam coś odpowiedzieć, kiedy znajdujemy się na parterze. — Za wczoraj i za dzisiaj — dopowiada, a ja jestem na tyle sfrustrowana, że nie zauważam, kiedy bierze moje dwie torby i wychodzi z pomieszczenia. Szybko się jednak budzę i biorę tą jedną białą, starając się dotrzymać mu kroku.

Na dworze ślicznie pada śnieg, co mnie wzrusza, nie wiadomo dlaczego. Chciałabym być teraz w Tyrolu, a najlepiej to siedzieć u dziewczyn, rozmawiając o studiach i o tym, co chcemy robić w przyszłości. Narzekając na kolokwia, na sesje, tak w sumie beztrosko sobie egzystować, pijąc wino, zagryzając chipsami. Stoję tak, patrząc jak debil w niebo, gdy z transu wybudza mnie zdanie, które kompletnie zwala z nóg.

— I przepraszam, że użyłem na tobie siły. Nie byłem świadom — mówi i mogłabym powiedzieć, że posłał mi uśmiech, ale nie jestem pewna. Trochę w szoku, trochę jeszcze nieprzytomna, tylko kiwam głową i odprowadzam go wzrokiem do busa Niemców. Obserwuję tak jego plecy, dopóki ktoś nie łapie mnie w tali, podnosząc do góry. Moja torba upada, co tylko mnie frustruje, ale gdy zostaję odstawiona na ziemię, szybko o niej zapominam.

— Palant — rzucam żartobliwie, a Derek śmieje się głośno, następnie przewracając oczami. Przytulam go i szybko uciekam do austriackiego busa, będąc zawołaną przez Gabriela, który jeszcze chwilę mierzy wzrokiem Tandego, a ja zakładam słuchawki, włączając sobie Bad Suns. Pan daj-poniosę-ci-torby-ale-najpierw-cię-znokautuję, myślę i uśmiecham się pod nosem.

•••

Uśmiecham się do siebie, kiedy przypominam sobie wyraz twarzy Tande, kiedy rozmawiałem z Norą, która nie powiem, ale zaimponowała mi. Wciąż odtwarzam sobie sytuację na korytarzu i za każdym razem śmieję się na wspomnienie zaskoczonej miny Leny, ale cóż, sama się o to prosiła. Wyciągam się na siedzeniu i zakładam słuchawki, włączając sobie The Lumineers. Jesteśmy właśnie w samolocie do Oslo i jeszcze nigdy nie cieszyłem się tak na lot. Chciałem uciec od tego wszystkiego, co zostawiłem w hotelu w Wiśle. Każdy mój krzyk i zadany sobie ból i każdą niemęską łzę, którą wylałem pod zbyt dużym wpływem emocji. Wszystko to chciałem porzucić i nigdy do tego nie wracać. Powiedziałem sobie, że to koniec z tym, że będę lepszy, że będę się starał być dobry, że będę takim człowiekiem, jakim powinienem być od początku. A potem wytrzeźwiałem.

Na fotelu obok mnie siedzi Roscoe, który nad czymś gorączkowo myśli, co chwile palcem przeczesując swojego wąsa, który tak bardzo mnie śmieszy. Jego pierwszym idolem był Małysz, huh? Mruży oczy, a ja staram się nie zaśmiać i dalej obserwuję jego poczynania. Jeśli zastanawiacie się, co go tak pochłonęło, to odpowiedź jest prosta; jest to beżowa karta, którą raczej nazywamy „Menu”. Freitag od dwudziestu minut ciągle wpatruje się w rubrykę z ciepłymi kanapkami, na co tylko kręcę głową i zajmuję się znowu sobą. Spoglądam na mój poharatany telefon i go odblokowuję, sprawdzając centrum powiadomień. Po dwóch dniach wchodzę na Instagrama i dostaję zawału, kiedy widzę tysiąc dwadzieścia sześć oznaczeń i osiemset polubień, ale zaraz potem przypominam sobie, co odwaliłem w niedzielę. Wchodzę w ikonę serca i upewniam się w założeniu, że będą to zdjęcia z baru w Polsce. Na fotce jestem ja, ale w stanie całkowitego zgonu, podtrzymywany przez Dereka i Norę, co mnie w sumie nie zaskakuje, bo Lena dobitnie streściła mi cały ten wieczór. Następny jest film, na którym potrząsam Norą, jakby była jakąś szmacianką, a zaraz potem Tande staje między nami. Trwa to kilka sekund, a ja gdzieś głęboko w środku odczuwam uczucie wstydu. Byłem na takim haju, cholera jasna. Z natłoku myśli wybija mnie Roscoe, który szturcha mnie łokciem.

— Chcesz coś? — pyta.

— Umm, nie dzięki — odpowiadam i uśmiecham się do niego, co jest tak okrutnie niezręczne, że odwracam twarz w stronę okna. Ja pierdole, tyle lat w tej samej kadrze, a kończy się czymś takim, co za żenada. Wzdycham cicho i zamykam oczy, wsłuchując się w refren, po chwili tracąc kontakt z rzeczywistością.

•••

Na lotnisku w Oslo wszyscy wyglądają, jakby dopiero co wstali i zaraz mieli zdechnąć. Mimo wszystko najbardziej śmieszy mnie Paweł Żyła, który targa ze sobą dwa słoiki papryki, którą dostali w Wiśle, a za nim czołga się Kot. Patrzę na to, jak Prevc wyciąga się na ławce, co niestety skutkuje naprawdę groźnymi wyzwiskami ze strony staruszki, którą niechcący pacnął w łeb, kiedy się przeciągał. Widzę też Forfanga, który pomimo ogólnego zmęczenia śmieje się jak natchniony z klapków Dereka. Stary, wszyscy już się przyzwyczaili. Jest też i Nora, która kompletnie nie wzruszona stoi ze swoimi pamiętnymi torbami na marmurowej posadce, oceniając wszystkich wzrokiem. Jest wkurzona, bo jest niewyspana, a to, że nieświadomie tupie nogą tylko to potwierdza.

Moją chwilę przerywa Schuster, który ogłasza wszem i wobec, że nasz samolot ma opóźnienie i na odprawę będziemy musieli czekać jeszcze godzinę. Przewracam oczami i walę się na metalową ławkę, specjalnie uważając, żeby nikogo nie trzepnąć, jak Patrik. Wernon jednak każe mi wstać, czym wywołuje u mnie frustracje. Mimo to wstaję jak posłuszna mu dziewczynka i staję przed nim, czekając na rozkazy. Zauważam też Marka, który no nie oszukujmy się, nie wygląda za dobrze ze szwami na opuchniętej powiece.

— O, widzę że sumienie cię złapało — sarka trener, a ja powstrzymuję się przed rzuceniem jakiejś obelgi. Robię jednak jeden wdech i dalej czekam na to, co mi powie. — Posłuchaj Anthony, umm… Nie wiem, co mam z tobą po tym zrobić, zwłaszcza że już jedno ostrzeżenie ci dawałem. Nie toleruję przemocy w kadrze, nie ważne, czy chodzi o fizyczną, czy o tę psychiczną — mówiąc to, spogląda na mnie, jakby doskonale o wszystkim wiedział, ale to nie prawda. Chociaż nigdy niewiadomo, może jego Lena też przeleciała. — Dlatego to jest twoje ostatnie pouczenie, rozumiesz? Jesteś potrzebny, bo jesteś silną jednostką teamu, ale jeśli jeszcze raz odwalisz coś takiego, to nigdy więcej twoja noga w kadrze A nie powstanie, zrozumiano? — kiwam głową, bo kamień spadł mi z serca. Bałem się najgorszego, ale nie jest źle. — Teraz powinieneś przeprosić Marka, ale chyba jesteś na tyle już dorosły, że sam o tym wiesz — prycha, a ja gryzę się w język, żeby nie powiedzieć, że sam się o to prosił. Po skończonym wykładzie, odwracam się od niego i już mam wracać na swoje miejsce, kiedy on znowu się odzywa. — Chyba jest też ktoś, komu należą się podziękowania — żebym ja ci zaraz krzesłem w mordę nie podziękował.

— Pewnie — cedzę ze sztucznym uśmiechem na ustach i kiedy już nie ma na linii wzroku mojej twarzy, przewracam oczami. Jestem w kadrze? Jestem, co więcej mi potrzebne.

Już kompletnie wyluzowany chcę usiąść na swoje poprzednie miejsce, ale jest ono zajęte. Siadam obok małej dziewczynki, która ewidentnie chciała zepsuć mi humor. Udając że wcale tam nie było mi lepiej, wyjmuję słuchawki z torby. Od razu włączam sobie moją playlistę i zsuwam się trochę, przyjmując wygodniejszą pozycję i przymykam oczy. Zaczynam tupać nogą w rytm muzyki, co zawsze jakoś mnie satysfakcjonowało i podśpiewuję sobie refren, stukając palcami o podłokietniki. I nagle moje serce staje. Finlandia, Ruka, Kuusamo. Przełykam cicho ślinę i czuję, jak moje dłonie się pocą, a ciało spina. Nabieram głośno powietrza i kręcę głową, próbując pozbyć się nurtujących myśli, które ponownie mnie atakują. Gdybym nie był wśród ludzi, to bym się teraz naćpał, ale jestem cholera na lotnisku. Przeklinam w duchu całą sytuację, wciąż nie mogąc uspokoić swojego ciała, pomimo że umysł już opanowałem.

Nagle na mojej ręce ląduje o wiele wiele mniejsza, przez co znowu doznaję szoku. Szybko spoglądam na chudziutką dłoń, będąc w połowie przerażonym, a w dwudziestu pięciu procentach obrzydzonym. Nie cierpię dzieci. Nie patrzy na mnie, tylko bawi się moimi palcami, jakby były najlepszą zabawką, która mogła jej się trafić. Nie będąc za bardzo pewnym, co mam zrobić, rozglądam się w poszukiwaniu pomocy, ale wszyscy albo śpią albo zajmują się telefonami. Niemniej jednak moje wybawienie pojawia się szybciej, niż się tego spodziewałem. Nora uśmiecha się szeroko na widok małej blondynki i podchodzi do mnie, całkowicie na luzie. Czy ona jest normalna w ogóle?

— Hej, zgubiłaś się? — pyta, a ja krzywię się na wysoki ton głosu, który obrała. Dziecko kręci głową, szczerząc się nieludzko, co jeszcze bardziej mnie odstrasza. Siedzę tak, na wpół skulony na wpół siedząc, kompletnie nie wiedząc, jak się zachować. — A jak masz na imię, słonko? — jesteś tępa, jeśli myślisz, że ona ci odpowie. Nora kuca przy niej, a dziewczynka szybko zabiera swoją rękę z mojej, co daje mi pole do manewru i zwykłej ucieczki. Już mam wstawać, kiedy okazuje się, że dziecko jednak umie mówić.

— Bianka — rzuca niewyraźnie, a ja unoszę jedną brew, bo naprawdę trzeba nienawidzić dziecka, żeby tak je nazwać. Tego nawet zdrobnić bardziej nie można, poza tym pasuje bardziej do psa niż do płodu.

— Ale ślicznie! Chodź, Anthony nie jest za bardzo chętny do zabawy, więc może poszukamy twojej mamusi, hmm? — Bianka szybko podrywa się z krzesła i pędzi z Norą, trzymającą ją za rękę. Na mojej twarzy znajduje się istny szok, co niestety zauważa starsza pani, wcześniej znokautowana przez Prevca, która bezczelnie ze mnie chichocze. Nora odchodząc puszcza mi tylko oczko, na co przewracam oczami i wracam do słuchania muzyki, uśmiechając się lekko. Nienawidzę jej. Ani razu więcej nie pojawia się strach przed Kuusamo.

sechs

Jestem zmęczona, ale nawet to nie przeszkadza mi w tworzeniu chaosu w mojej głowie. Patrzę się głupio w wyświetlacz z gulą w gardle, która znajduje się tam od jakichś już pięciu minut i staram się nie zwracać niczyjej uwagi na siebie. Rozważam, czy jestem bardziej wkurwiona, czy jednak jest mi niemiłosiernie przykro. Nabieram głośno powietrza i łapię się palcami w kącikach oczu, przymykając powieki. Rok, tylko tyle mi zostało do dyplomu, dlaczego ja to w ogóle zrobiłam. Wkładam telefon do kieszeni, próbując się nie rozpłakać, bo przekreśliłam i swój staż, ale i jakikolwiek szacunek u Angeliki, jeśli takowy w ogóle był. E-mail z uczelni zabił mój dobry humor, który utrzymywał się od lotniska w Oslo, kiedy to w końcu udało mi się znaleźć matkę Bianki. Nie, że narzekam, bo to, że potem poszłyśmy we trzy do lotniskowej kawiarni i spędziłam naprawdę dobrze czas z jej matką, było najlepszym, co mi się wtedy przydarzyło. Kiedy zaczęła mi opowiadać o tym, że urodziła Biankę mając siedemnaście lat sprawiło, że poczułam z nią jakąś więź wsparcia i całą godzinę rozmawiałyśmy o tym, jak okrutnie potraktował ją ojciec dziecka. Facet zostawił ją, kiedy dziewczynka miała dwa lata i od tamtego czasu musi radzić sobie sama, co dało mi dużego kopa, że tak się wyrażę. Teraz zostało mi tylko powiadomić Gabriela, że zostałam oficjalnie skreślona z kierunku, ale najpierw muszę to przeboleć.

Skocznia Rukatunturi, na której aktualnie trwają treningi wygląda istnie przerażająco, a ja stoję na dole. Co dopiero ma się dziać tam na górze, kiedy wszędzie ciemno, zimno i cicho. Wiercę się niespokojnie na trybunach, a w mojej głowie wirują wszystkie pojęcia, które wkuwałam przez całe dwa lata. Wszystko zaprzepaściłam decyzją podjętą pod wpływem impulsu, czy ja jestem normalna. Nagle ktoś siada obok mnie i może gdybym nie przeżywała właśnie histerii, to obchodziło by mnie, kto to. Gdy podnoszę wzrok, czuję się bardziej zdezorientowana, niż byłam, bo tego człowieka to ja nie znam. Wiem, że jest z polskiego teamu i że gdzieś go już widziałam, ale za cholerę nie wiem gdzie.

— Wszystko w porządku? — zagaduje po angielsku z tak ciepłym uśmiechem, że od razu czuję się swobodniej. Kiwam głową i ponownie spuszczam głowę, na znak mojego przytłoczenia. On jednak nie daje za wygraną. — Wybacz mi, jeśli to prywatna sprawa, ale siedziałaś wpatrzona w skocznię, jak jakaś sparaliżowana i chciałem się upewnić.

— Kim pan jest? — wyrzucam nagle, przez co szybko się karcę, bo on od razu jakby przytomnieje i dusi chichot. Czyli ja powinnam go znać, tak? Cholera.

— Michał Kot, miło mi panią poznać, znowu — mówi, wyciągając do mnie dłoń, a ja czerwienię się z zażenowania, bo przecież parę godzin temu jeszcze z nim rozmawiałam. Przewracam oczami i podaję mu rękę, śmiejąc się cicho. To prawda, odgonił mnie od myśli o uczelni, ale w środku wciąż czuję ścisk na samo wspomnienie. Po paru minutach Michał musi iść, a ja nie mam zamiaru ponownie zostawać ze swoimi problemami i schodzę z trybun, uważając aby przy okazji nie poślizgnąć się na lodzie i wychodzę idealnie przed bramę wyjazdową. Wychodzę na ulicę i idąc chodnikiem rozciągniętym wzdłuż drogi, kieruję się w lewo. Jak różne są krajobrazy Austrii, Polski i teraz Finlandii, to mało powiedziane, jestem w szoku. Przede mną rozciąga się sosnowy las, który cały przykryty jest śniegiem. Panuje całkowita cisza, co uspokaja mnie, jak i moją głowę. Staję w miejscu i uśmiecham się do siebie, nabierając głęboko powietrza. My niedoszli, ale i też dyplomowani psycholodzy mówimy na to ukojenie, ucieczka. Stan melancholii, który chciałabym, aby trwał wieczność. Ale przecież wszystko, co dobre kiedyś się kończy. Moją chwilę spokoju przerywa mój telefon. Wzdycham ze zrezygnowaniem i wyjmuję go z prawej kieszeni. Angelika.

— Co to ma znaczyć, że nie jesteś na liście?! — krzyczy, a ja krzywię się, siadając na jakiejś skarpie, czy co to właściwie jest, to nie wiem. — Odcinam cię od wszystkich środków, do mieszkania nie masz co wracać! — i tak za wszystko płacił Gabriel. Znaczy, może prawie wszystko. Kiedy go nie było, to ja zazwyczaj ogarniałam rachunki za prąd, gaz i wodę, ale takich dni jest coraz mniej, patrząc na jego kontuzję. I to też nie tak, że jakoś mnie sponsorowała, bo przez większość czasu nawet nie zastanawiała się, czy czegoś potrzebuję. Tylko, czy Gabriel się dobrze czuje.

— Mam cię dosyć — szepczę z nadzieją, że jednak to usłyszała. — Nienawidzę cię i nigdy przenigdy nie nazwę cię swoją matką rozumiesz — cedzę, chociaż wiem, że to, co robię przyniesie mi okropne konsekwencje. Moje dłonie zaczynają odmarzać, a ja i tak trzęsę się z powodu tej wymiany zdań. — Jesteś dla mnie nikim tak, jak ja dla ciebie byłam przez całe moje życie. Mam nadzieję, że jesteś dumna ze swojego syna, bo ze mnie już nigdy nie będziesz. Nie mam zamiaru kończyć psychologii, chciałabym w końcu zacząć żyć na moich warunkach, a nie spełniać twoje marzenia. A teraz cię żegnam i nie dzwoń do mnie więcej — zmuszam się do nie rzucenia telefonem o ziemię i rozłączam się, nabierając ogromną ilość tlenu, bo czuję, jak powoli słabnę. Trzy lata się z tym trudziłam, a kiedy w końcu jej to powiedziałam jest jeszcze gorzej. Niebo zaczyna przybierać kolor granatu, dlatego też postanawiam zakończyć swoją nie tak jednak melancholijną podróż i wracam na teren Ruki. Kiedy spotykam Gabriela jeszcze wszystko jest w porządku, normalnie się do mnie uśmiecha, nawet coś tam sobie żartujemy z Prevcem i Koudelką, ale ja wiem, że to nie potrwa długo. Aż Angelika o wszystkim mu powie.

•••

Trzecia trzydzieści, a ja nie mogę spać. Opatulona w przepięknie pachnącą pościel fińskiego hotelu leżę, wpatrując się w ekran telefonu. Jestem na wpół przytomna, bo chce mi się polecieć w kimę, jak nigdy przedtem, ale jednocześnie nie potrafię. Na moim timeline na Instagramie wciąż szaleją zdjęcia z pijanym Anthonym w Wiśle i gdybym tylko nie znała historii tych fotek, to pewnie bym się nad nimi jakoś rozkładała. Nagle mój wzrok ląduje na drzwiach, przypominam sobie słowa recepcjonistki i pana, który pokazywał mi wszystkie pomieszczenia, które mogłyby mi jakoś posłużyć. Myślę jakieś pięć sekund, czy to dobry pomysł, ale w końcu uznaję, że i tak bym nie zasnęła i ociężale wstaję z materaca. Wychodzę na korytarz, oblizując usta, po czym zgrabnie wydostaję się z pokoju w czarnych legginsach i szarej o wiele za dużej bluzie. Staram się jak najciszej zejść na dół, po czym ogarniam, że tu wszystko jest całodobowe i że ludzie wciąż pracują. Prycham tylko na tę myśl i po chwili już jestem w pomieszczeniu z trunkami. Uśmiecham się do siebie, kiedy widzę różane Carlo Rossi i szybko zabieram dwie butelki, bo jak szaleć, to szaleć.

I już mam wychodzić, kiedy drzwi znowu się otwierają, a ja szybko chowam się między barkiem, a ścianą. Otwieram szeroko oczy, no bo jakim cudem, to znowu on i staram się nie wydać żadnego dźwięku, bo jedyne, czego mi teraz potrzeba, to przypał. Anthony podchodzi do półek i szuka czegoś, ale z taką pasją, że gdybym nie bała się o wytrącenie wina z rąk, to pewnie bym się zaśmiała. I dosłownie sekundę potem moje dłonie zaczynają się pocić, a ja oddychać trochę za głośno, księżyc świecić, a Gabriel chrapać, no a spojrzenie Wellingera pada idealnie na mnie. Odskakuje przerażony, no bo w sumie też bym się przestraszyła człowieka w szczelinie i mogłabym się założyć, że nawet cicho pisnął. Nie mija chwila, a on tylko się śmieje, kręcąc głową, więc wychodzę z nieudolnej kryjówki.

— Zawaliłaś mi moje ulubione wino — skomle i odbiera ode mnie jedną butelkę. — I to do tego pełne, co ty tam robisz za imprezę?

— Nie mogłam spać — rzucam i stawiam szkło na stole. — I raczej mam swoje powody, skoro wzięłam dwie całe — obruszam się, a on idzie do szafek za nami, co trochę mnie dezorientuje. — Co ty robisz?

— Nie uśmiecha mi się picie z gwinta — mówi i stawia przede mną dwa kieliszki, na co unoszę wysoko brew. Że co, słucham? Otwiera butelkę i nalewa nam obojgu, a ja mrużę oczy, bo tu musi być jakiś haczyk. Nie rozmawiał ze mną od dwóch dni, od kiedy tu jesteśmy. Nawet zbytnio też nie zwracałam na niego uwagi, bo Derek nie dawał mi czasu wolnego. Wiem, że są bardzo zajęci przygotowywaniami do weekendowego konkursu i to może dlatego. Poza tym za bardzo mi na naszym kontakcie nie zależy. I kiedy biorę pierwszy łyk, a on chwali smak mandarynkowy kalifornijskiego półwytrawnego wina, nawet się nie waham. Niestety z jednego kieliszka robią się trzy, a potem cztery i już nawet nie wiem, kiedy jesteśmy w połowie drugiej butelki, a moje nogi znajdują się na jego udach, a on pokazuje mi jakieś zdjęcia w swoim potłuczonym jak cholera telefonie. Śmieję się, kiedy widzę Roscoe, który ogląda, jak jego proces zapuszczania wąsów, a potem Marka i Sebastiena, grających w coś na Xboxie. Pierwszy raz słyszę, jak głośno i szczerze śmieje się ten człowiek i jak beztroski potrafi być, kiedy nikt na niego nie patrzy. Moja głowa robi się niemiłosiernie ciężka, ale kiedy widzę zdjęcie jakiegoś blondyna z dziewczyną o ciemnych włosach od razu się podrywam.

— O, a to jest Ansel — rechocze, a ja unoszę brwi, na co on szybko zaczyna, oczywiście bełkocząc, wszystko tłumaczyć. — Ansel Fannemel i jego ofiara w postaci żony — chce mi się śmiać, ale nie umiem, bo jestem już tak wstawiona. Moja prawa ręka, na której się opieram, leży na jego ramieniu, a w lewej dzielnie dzierżę kieliszek.

— Fajnie mieć kogoś, co nie — sarkam, a on nagle poważnieje i w sumie, to nawet nie wiem, co powiedziałam źle. Odchrząkuje cicho i zagryza policzek od środka, następnie zamaczając usta w winie. — Coś nie tak?

— Lepiej być samemu, niż zrzucać na kogoś swoje codziennie problemy — odpowiada, na co trochę się rozbudzam.

— Błagam, jakie ty możesz mieć problemy. Anthony Wellinger, bożyszcze nastoletnich fanek skoków, pan idealny. W twoim życiu są tylko treningi i wysiłek fizyczny, o czym ty pieprzysz — krzywię się, a on zaciska pięści i nabiera głośno powietrza. Wstaje z krzesła, przez co tracę równowagę, ale udaje mi się postawić ciało do pionu. Zmienia swoje miejsce na to przede mną i kładzie dłonie na stole, jakby chciał robić mi wykład. Jego oczy momentalnie się szklą, na co robi mi się okropnie smutno, bo to przeze mnie.

— Nie znajduję w życiu nic, co mogłoby mnie tu zatrzymać — szepcze, a ja nawet nie myślę o jego słowach, tylko jaki bezbronny teraz jest. — Z każdym dniem coraz bardziej siebie nienawidzę — mam wrażenie, że zaraz zacznie szlochać więc trochę chwiejnie łapię go za dłoń, patrząc mu się w źrenice, jak w jakiś obraz.

— Nie mam matki — mówię niejasno, co po chwili do mnie dochodzi. — To znaczy mam, ale tylko na papierze. Nawet nie wiem, gdzie ta prawdziwa jest. Byłam na studiach, które kiedyś sobie wymarzyłam albo przynajmniej tak mi wmówiono, rozumiesz? W moim życiu nie ma żadnej przyszłości, do tego dzisiaj jeszcze wywalili mnie z uczelni na moje życzenie — i w tym momencie ja zaczynam płakać, przez co ryczymy razem. Nie wiem, ile będę z tego pamiętać rano, ale uścisk, jakim następnie mnie obdarował i uczucie, jakie mi przy tym towarzyszyło powinno zostać przy mnie już na zawsze. A przynajmniej do momentu, kiedy wytrzeźwieję.

•••

Gdyby ktoś mi powiedział, że swoje pierwsze tygodnie Pucharu Świata spędzę na chlaniu, to bym w sumie się nie zdziwił, ale nie sądziłem, że mam aż tak słabą głowę. Budzi mnie ostry ból gdzieś w okolicy skroni oraz coś, co wżyna mi się w żebra. Syczę cicho i unoszę wzrok, czego od razu żałuję, bo ostre światło dnia wręcz mnie razi. Ku mojemu zdziwieniu jestem sam, chociaż dobrze pamiętam jej niebieskie oczy, wtedy pełne żalu i te ciemne włosy, które łaskotały mnie po twarzy, a mi to nie przeszkadzało. Pamiętam, co mi mówiła, pamiętam jak płakała, jak sama prosiła, abym ją utrzymał, bo czuje, że dłużej nie wytrzyma. Ale pamiętam też, czym ja się popisałem. Przewracam oczami, bo powiedziałem za dużo, jak zawsze, kurwa za dużo. Odsuwam krzesło i wstaję od stołu, który jest pusty, chociaż jeszcze parę godzin temu stały na nim dwa kieliszki i butelki oraz siedziała przy nim dwójka młodych ludzi, całkowicie zagubionych.

Następne dni mijają mi szybko, o wiele za szybko. Wpadam w beznadziejny wir treningów, ćwiczeń, wyjazdów na skocznię, szlugów z Leną, dwugodzinnego snu, aż w końcu tracę całą kontrolę. Nie jestem pewny, jaki jest dzisiaj dzień i kiedy ostatnio ją widziałem i nie jestem przekonany, czy chcę wiedzieć. Na początku ignorowałem fakt, że nie schodziła na śniadanie oraz obiad. I wisiało mi, że nie dawała znaku życia i nie pojawiała się na naszych treningach. Niemniej jednak, kiedy Derek zaczął się na wszystkich rzucać, można stwierdzić, że za nic i gdy nawet Lena zaczęła się nią interesować wiedziałem, że coś przegapiłem. Może to były ułamki sekund, a może trwało to dłużej, a ja po prostu byłem za bardzo pijany, żeby wtedy dostrzec, że coś jest nie tak.

Dzisiaj jest piątek, godzina piętnasta, a ja siedzę w hotelowym pokoju, nie do końca wiedząc, co ze sobą zrobić, w dłoniach przewracając czarnym rozbitym telefonem. Nie wiem, jak opisać uczucie chaosu, które niemiłosiernie uwiera, nie potrafię też znaleźć wytłumaczenia na wszystko, co się we mnie aktualnie tli. Powiedziałem, wylałem swoje brudy komuś, kto nawet nie został w moim życiu. Czy popełniłem błąd? Czy naprawdę jest ze mną aż tak źle, czy to wszystko jest tego warte? I czemu jest mi tak nieswojo z faktem, że nie ma jej tu, abym mógł powiedzieć więcej.Dzisiaj jest już sobota, dzień konkursowy, co tylko przyprawia mnie o zawrót głowy i pierwszy raz marzę o odwołaniu konkursu. Oddycham tak głośno, że przez chwilę nawet nie słyszę swoich myśli, moje ręce pocą się okrutnie, gdy wyglądam za okno wysokiej wieży. Mało się tu nie zabiłem, a i tak co roku wracam, to już można nazwać masochizmem. Lena wie, jak nienawidzę tego miejsca i zawsze wie, jak mnie uspokoić, dlatego też, gdy zamykam oczy, wyobrażam sobie ją, całą moją, bezbronną.

— Anthony — ktoś rzuca, a ja się budzę. Czuję się słabo, jakby ktoś wyssał ze mnie całą energię, nie chcę tam wychodzić. Michał staje przede mną z tym swoim firmowym uśmiechem i nie wiem, jak mam to rozumieć. Wyciąga do mnie rękę, a ja szybko marszczę brwi. — Powodzenia — mówi radośnie, co jeszcze bardziej zbija mnie z tropu.

— Dzięki, tobie również — odpowiadam, chociaż przychodzi mi to z trudem, bo wciąż walczę z chrypą. Oni wszyscy wiedzą, jak zajebiście się boję. Doskonale wiedzą.

Wychodzę na zewnątrz i dostaję od razu chłodnym powietrzem po mordzie, co zazwyczaj mi nie przeszkadza, ale teraz nie potrafię sobie z tym poradzić. Łapiąc narty w jedną rękę, przecieram wolną dłonią oczy i schodzę na dół. Moje serce bije jak oszalałe, czuję jakbym spadał, ale to tylko sztuczka mojego umysłu, próbującego przekonać mnie do powrotu. Wszyscy wykonują swój skok lub się rozgrzewają, a ja stoję jak słup, słuchając stłumionego wiatru, bo widownia w Finlandii jest nikła.

— Wszystko w porządku? — pyta po angielsku Karol, a ja nawet na niego nie patrząc, tylko kiwam głową. Jest zajebiście. Siadam na belce, ale moje dłonie trzęsą się tak mocno, że nie jestem pewien, czy dopnę buty do nart. I nagle w moich uszach pojawia się głucha cisza, przerywana wspomnieniem jej słów. Bożyszcze nastoletnich fanek skoków. Pan idealny. O czym ty pieprzysz? Wzdrygam się i szybko spoglądam na Schustera, który wygląda na porządnie wkurwionego. Przegapiłem chorągiewkę? Kurwa, przegapiłem. Szybko układam się do pozycji najazdowej, ale nie jestem w ogóle skupiony na tym, co robię. Wiem, że wybijam się z progu, wiem że mam wiatr pod narty. Rejestruję sam moment lądowania i wykonania telemarku, ale nawet nie interesuję się telebimem, który powinien powiedzieć mi, który jestem. Od razu przechodzę przez bramkę i się przebieram. Weźcie mnie daleko od Kussamo. Konkurs ostatecznie kończę na miejscu czternastym, na co nawet nie mam siły narzekać. Wygrał Roscoe, któremu zrobiono na tę okazję huczną imprezę w hotelu, ale jak to się mówi, po prostu mu się poszczęściło.

— Ile dla mnie pracujesz? — pytam Leny, na co ona odrywa się od białej kreski, którą sobie usypała na stoliku balkonowym. Kręci głową i wciąga całe siedem miligramów kokainy, wycierając następnie nozdrza. Wziąłbym, naprawdę mnie kusi, ale wiem, że Schuster mnie obserwuje, a po ostatniej sytuacji wolę nie przesadzać.

— Trzy lata — odpowiada, a ja kiwam głową i wyciągam się na krześle, obserwując gwieździste niebo, jednocześnie przysłuchując się pojedynczym odgłosom ulicy. No i kaszlowi Leny. — Weź się kopsnij po Carlo Rossi nasze.

— Nie ma — odpowiadam krótko, a ona zaczyna coś tam bełkotać na temat zaopatrzenia hotelu, co tylko mnie jeszcze bardziej irytuje. Jak to jest, że chcąc nie znać uczuć, oddalając je od siebie z każdym dniem, to za nimi teraz tęsknię i to je chcę znowu poczuć. Chcę, żeby po mojej twarzy leciały prawdziwe łzy, chcę śmiać się z Fannemela i jego dziewczyny, chcę obgadywać Krafta i jego rozjaśniane włosy, chcę żyć. Przełykam głośno ślinę, a ból głowy nie chce ustąpić. Kątem oka spoglądam na Stein, ale ona już jest w swoim świecie, już dawno na haju. Przykładam sobie dłoń do czoła i wychodzę z balkonu, z którego i tak wyraźnie było słychać, jak dobrze bawi się kadra niemiecka na cześć Freitaga. Chcę iść spać, ale odzwyczaiłem swoje ciało od tej najprostszej czynności, więc po prostu walę się na łóżko i zamykam oczy, starając się o niej nie myśleć. Czuję pustkę, chociaż jej nie znam, ale przynajmniej raz poczułem się, jakby ktoś dolał mi paliwa.

sieben

Dni mijały i mijały, czas leciał aż za szybko, dzięki czemu skupiłem się tylko i wyłącznie na sporcie. Dziwnie czułem się z myślą, że dałem komuś tak mało znaczącemu zawładnąć swoim umysłem i całą jej sylwetkę najzwyczajniej z głowy wymazałem. Niemniej jednak czułem cichy wewnętrzny niepokój tylko z powodu bezsilności, jaka pojawiała się, kiedy nie było nikogo, z kim mógłbym szczerze porozmawiać. Ale szybko się tego pozbywałem zwłaszcza, kiedy odbywały się treningi w Niżnym Tagile, a ja pojawiałem się na belce, jak nowonarodzony. No może prawie.

Moje sińce przyjęły już kolor purpury, tak samo jak powiększyły się doły i zmarchy pod oczami. Nie wiem, czy to przez to, że śpię co najwyżej dwie godziny, czy dlatego, że myślę o wiele za dużo. Trudno mi mrugać, zawłaszcza kiedy już po prostu mnie to piecze, ale nie mogę sobie dać odpoczynku, dopóki nie przyjdzie czas Igrzysk. Jestem właśnie na całkowicie spontanicznej przebieżce w towarzystwie moich słuchawek i rosyjskiego krajobrazu, oczywiście mając włączone w tle Google Maps, bo raczej bym się tu z nikim nie dogadał, jeśli chodzi o drogę. Moja głowa jest całkowicie oczyszczona, co bardzo mi się podoba, bo jestem już wyczerpany nadmiernym dumaniem nad całą zaistniałą sytuacją.

Po dwudziestu minutach drogi powrotnej jestem już w lobby, strącając z siebie pozostałości śniegu. Przecieram lewą stronę szyi, bo ewidentnie dzisiaj źle spałem i Lena śpiąca na mojej ręce wcale mi tego nie ułatwiła. Tak samo bolą mnie plecy, ale do tego zdążyłem się już przyzwyczaić. Z windy przede mną wychodzi Horngacher razem z Kraftem, co jest dosyć niecodziennym widokiem, zwłaszcza jak tak zawzięcie dyskutują. Wiedząc, że kierują się na obiad, od razu idę do pokoju i przebieram się w coś, co nie jest przepocone i mokre. Gdy znajduję się już na stołówce, nie widzę żadnego wolnego stołu, który mógłbym zagarnąć dla siebie, a to oznacza, że będę musiał się do kogoś podczepić. Skanuję wzrokiem salę i do wyboru mam albo rodaków albo Austriaków, co raczej jest łatwym wyborem. Geiger łapie mój wzrok i szturcha Wanka, który porusza brwiami do Leyhe, a ten otwiera szeroko oczy i kopie Eisenbichlera pod stołem i nie, wcale mnie to nie rozśmieszyło. Freitag jedynie wygląda na najbardziej neutralnego, bo delikatnie się uśmiecha, następnie popijając jedzenie herbatą. Zaciskam usta w prostą kreskę i staję przy wolnym krześle, dając im trochę mnie poobserwować, jak już tak bardzo chcą.

— Mógłbym? — pytam, a Mark opuszcza wzrok i ładuje widelec z jedzeniem do buzi, prawdopodobnie po prostu nie chcąc ze mną rozmawiać. Roscoe marszczy brwi, jakby intensywnie rozważał moją prośbę, ale po chwili kiwa głową i nie zostało mi nic innego, jak tylko zająć się jedzeniem. Patrzę się na wszystko, tylko nie na nich, to najbardziej niezręczne chwile mojego życia. Nawet ten kotlet wydaje się ciekawszy. — Jak tam? — wyrywa mi się i na chwilę mam nadzieję, że któryś jednak mi odpowie.

— Okej — mówi Kris, przez co szybko tracę zapał i tylko wzdycham. Od kiedy jest między nami tak źle? Od dwóch lat dokładnie, ostatni raz będąc zgraną grupą rozmawialiśmy w Zakopanem i nie powiem, że to ja to zacząłem, bo wszyscy jesteśmy winni. Zazwyczaj w drużynówkach dobrze współpracowaliśmy, ale ta była jakaś inna. Z góry skazana na porażkę. Tego dnia i wiatr inaczej wiał, Polscy kibice byli jacyś przygaszeni, co jest w ogóle jakimś skandalem, a do tego stery nad zarządzaniem przejęła Lena, w której wyborach tylko ja ją wspierałem. Gdy spokojnie popijam sobie herbatę, a chłopaki dyskutują o nowym Mercedesie, drzwi na salę otwierają się z wielkim hukiem. Wkurwiony Małysz? Nie, to wkurwiony Tande, a za nim Schlierenzauer, który wygląda, jakby ktoś zadźgał mu kota. Obydwaj są czerwoni na twarzach, przez co cicho się śmieję, skupiając na sobie uwagę Roscoe. Czasami naprawdę wydaje mi się, że tylko on myśli racjonalnie. Derek i Gabriel patrzą na siebie przez chwilę, jakby mieli się pozabijać, przez co jestem jeszcze bardziej zaciekawiony, po czym rozchodzą się do swoich teamów, wciąż emanując złością. Wiem, że musiało pójść o coś większego niż przegrany mecz w Fifie i jak najbardziej chciałbym się dowiedzieć o co.

— Niedługo mamy nagrać jakąś reklamę dla sponsorów — ciszę przerywa Sebastien, co jest lekko zaskakujące. Mój wzrok szybko leci na powiekę Marka, która wygląda coraz lepiej, ale i tak nie jest dobrze. Może trochę za mocno mu przyłożyłem. Odrobinę. — Pomyślałem, że dobrze by było się dogadać w sprawie terminu, najlepiej wypada w Oberstdorfie, najwcześniej to w Titisee.

— Dla mnie to Titisee dobrze brz… — zaczynam, ale nie jest dane mi dokończyć, bo Eisenbichler nagle podskakuje.

— Titisee to bardzo dobry pomysł — mówi, a ja unoszę brwi. — Według mnie najlepsze wyjście — nawet na mnie nie patrzy, jakby mnie tu w ogóle nie było. Człowieku, co ja ci niby takiego zrobiłem.

— Im szybciej to załatwimy, to będz… — tracę powoli cierpliwość, przysięgam.

— Im wcześniej, tym lepiej. Igrzyska niedługo, trzeba się skupić na treningach — przewracam oczami i wracam do owocowej herbaty, która już powoli stygnie. I właśnie dlatego nie spędzam z nimi czasu, dlatego Lena mówi, że to dla mojego dobra. Nawet jak próbowałem coś odratować, to kończyło się tym samym. Niezależnie, czy jesteś dla nich miły, czy obrabiasz im dupę, nigdy nie będą cię szanować. Każdy by się poczuł źle, na pewno nie jestem jakimś wyjątkiem. Wiedząc, że nigdzie mnie ta konwersacja nie zaprowadzi, po prostu odnoszę talerz i wychodzę na główny hol. Gdy wciskam przycisk windy, zastanawiając się, co ja będę robił przez te parę godzin, dopóki nie dopadnie mnie sen, moją uwagę przykuwa wymiana zdań, która raczej miała być prowadzona szeptem. Udając, że wcale mnie tu nie ma, przysłuchuję się rozmowie, wyłapując pojedyncze słowa, ale i jak rozpoznając głosy Norwega i Austriaka. Kiedy wyszli z sali? Nie wiem, ale ich kłótnia jest o wiele ciekawsza, niż zastanawianie się nad tym.

— Tylko z tobą ma tak dobry kontakt, musiałeś z nią wtedy być, Tande. Nie żartuję w tym momencie albo się przyznasz albo pogadamy inaczej — zaraz się tu przekręcę.

— Nie mam pojęcia, co się stało w Finlandii, rozumiesz? Nie widziałem się z Norą tamtej nocy, byłem u siebie z Anselem, może to potwierdzić — marszczę brwi, ponownie wciskając strzałkę w górę, kiedy Gabriel wypowiada zdanie, które mrozi mi krew w żyłach.

— A ty rozumiesz, że nie daje znaku życia od wieczoru, kiedy znalazłem ją totalnie pijaną? — syczy, a ja przełykam głośno ślinę i szybko wchodzę do windy. O nie, nie, nie. Nie pamiętam nic z tamtej nocy, tylko te cholerne zdjęcia z mojego telefonu. Opieram się o ścianę i dosłownie dwie minuty później ze spoconymi dłońmi wychodzę na korytarz. Ze złości uderzam w drzwi od mojego pokoju, które szybko się otwierają. Lena unosi wysoko brew, stojąc przede mną w samym szlafroku i z już dawno zmytym makijażem, ale to nie jest to, czego chciałem teraz doznać. Chcę pomyśleć, błagam cię. Mijam ją i z krzesła zbieram dresy, które po chwili zakładam. Dziewczyna przebiera się w satynową koszulę nocną, na czym w ogóle się nie skupiam, bo wyrzuty sumienia zaczynają mnie dopadać.

— Wszystko w porządku? — pyta, ale sam jej głos mnie irytuje. Nawet nie wiem, czego szukam w tej swojej torbie, jestem po prostu sfrustrowany. Cholera, cokolwiek co się wtedy działo, Anthony cokolwiek. Faktycznie, nie było jej ani widu, ani słychu od tygodnia, mam nadzieję, że jej w Kuusamo nie zostawiliśmy. Przykładam dłoń do ust i wzdycham ciężko, siadając na łóżku. Po chwili czuję rękę Leny na swojej klatce piersiowej, ale w środku cały krzyczę, bo nienawidzę bezsilności, jak i niedopowiedzeń. Skąd Schlierenzauer wie o Norze i czemu to z nim miałby mieć kontakt? Czemu nie mogę sobie nic przypomnieć? Siedzę tak, dopóki Lena nie gasi świateł, a w mojej głowie pojawiają się zdania z tamtej nocy, które najbardziej utkwiły mi w pamięci. Nawet jeśli nie potrafisz znaleźć już radości z życia, to musisz pamiętać, że gdzieś tam jest twoje miejsce i twoi ludzie. Tego nauczyłam się przez te wszystkie lata, będąc zupełnie sama. I nagle mnie olśniewa.

•••

Zawsze zazdrościłem ptakom tego, jak wolne są. Każdej minuty, którą spędzały, będąc w locie i obserwując nas wszystkich z góry. Zazdrościłem im tego, nawet jeśli sam też na parę sekund znajdowałem się w powietrzu. Ale to nie to samo. To nigdy nie będzie ta sama wolność. Na większość rzeczy zapewne łatwo jest narzekać, a tym bardziej na ludzi, czy na ich czyny i właśnie to, wychodzi mi aż za dobrze. Jesteś idiotą, skoro myślisz o jakimś ptactwie o czwartej rano. Umiarkowany oddech Leny uspokaja mnie, pomimo tego, że siedzę, wpatrując się w księżyc za oknem. Nie umiem określić tego, co się dzieje ze mną w środku, co ten jeden wieczór z tamtą dziewczyną ze mną zrobił. Czy kiedykolwiek ośmieliłbym się stwierdzić, że potrzebuję zwykłej rozmowy? Nigdy. Można stwierdzić, że to było nic, że my się tylko upiliśmy, śmialiśmy z najgłupszych rzeczy, ale ja jeszcze nigdy nie czułem się tak swobodnie. Tamtej nocy chciałem się tylko upić, po to zszedłem na dół, chciałem utopić strach w kieliszku, pływać po powierzchni sennej mary, którą stworzyłyby w mojej głowie procenty, chciałem zapomnieć o lęku. A mimo to, dałem się omotać jakiejś dwudziestodwuletniej dziewczynie i tak, ma dokładnie tyle, bo to już dałem radę sobie przypomnieć.

Lena w głębokim śnie łapie mnie za dłoń, przez co lekko się spinam, ale potem głośno wzdycham i już jestem spokojniejszy. Na tym etapie nie wiem, co mam robić dalej, co powinienem. Jak można zatęsknić za paroma zwykłymi zdaniami? Ja wiem, że ona nie odeszła daleko, że na pewno jest tam, gdzie są jej ludzie, cokolwiek to znaczy. Może być nawet tu gdzieś z nami, ale myślę, że bym ją zauważył, prawda? Moje oczy szklą się z bezsilności i jestem wdzięczny, że nikt mnie w takim stanie nie widzi. I tak mijają moje noce, przy dziewczynie, która trzyma moje życie w garści, lecz myśląc o kobiecie, której mogę już więcej nie zobaczyć. Czuję się winny. Mogłem temu zapobiec. Teraz zostały tylko wyrzuty sumienia.

•••

Kiedy wstaję z budzikiem, jakieś dwie godziny później, moja głowa dosłownie pęka. Chciałbym w końcu się kiedyś wyspać i to tak naprawdę, a nie jedynie urządzać sobie prowizoryczne drzemki. Lena coś tam jęczy i odwraca się do mnie plecami, a ja zrywam się materaca i już stojąc, przeciągam się. Wcześniej zabierając swoje rzeczy, idę pod prysznic, ciesząc się, że zimna woda choć na chwilę ukoi moją gonitwę myśli. Co jeśli znalazłem kogoś, kto mógłby mnie z tego bagna uratować?

— Cholera — syczę, bo miałem się od tego oderwać. Spłukuję szampon z głowy i wychodzę z kabiny, już trochę się spiesząc. Na telefonie sprawdzam stan pogodowy i stwierdzając, że minus pięć nie jest jakieś drastyczne, wychodzę na zewnątrz bez kurtki. Gdy stoję już na dworze w ciemnościach rozpoznaję Roscoe, który macha do mnie oraz rozmawiającego z trenerem Marka. Grunt to punktualność. Czuję, że moje wory pod oczami powiększyły się jeszcze bardziej, na co nie mogę nic poradzić, bo sen jest mi obcy. Gdy tylko zamknę powieki pierwsze, co widzę, to ten koszmar o pustej skoczni, o tych nietrafionych czarnych szpilkach. Przechodzi mnie niemiły dreszcz i kiedy już w szóstkę stoimy na ośnieżonym parkingu, Schuster zaczyna wydawać polecenia. Gdy biegam okrążenia, wydaje mi się, że na chwilę tracę czucie w prawej ręce, a w lewej pojawia się mrowienie. Wszystko ustaje parę minut później, więc zostaje mi tylko to zignorować. Pierwszy raz od dość długiego czasu wykonuję wszystkie, można powiedzieć, że rozkazy trenera, przez co czuję się, jak podczas pierwszych treningów.

Gdy jest już jasno, a niebo zaczyna przyjmować kolor bladego różu, zostajemy odprawieni na śniadanie. Jedyne, o czym marzę, to jakaś ciepła herbata albo najlepiej tosty. Uśmiecham się do siebie, na myśl o ciągnącym się serze i w towarzystwie Freitaga wchodzę na jeszcze trochę pustą salę. Niemniej jednak mój wzrok łapie Derek, który już od paru dni wygląda na wściekłego. Walczę ze sobą przez chwilę, ale po nałożeniu sobie jedzenia, od razu kieruję się w jego stronę. Będziesz tego żałował. I to srogo.

— Hej — chcę wiedzieć więcej o Norze. — Co tam? — pytam, a on marszczy brwi, jakbym skądś się urwał. Gdy siadam na przeciwko niego, Tande jedynie się odsuwa i wciąż patrzy się na mnie, jak na idiotę.

— Pomóc ci w czymś? — rzuca, a ja mrugam i uśmiecham się trochę nieszczerze. Tak szczerze, to gdyby nie Schuster, siedzący mi na ogonie, to pewnie bym go po prostu przycisnął i by mi wszystko wyśpiewał, ale wiadomo. — Z tego, co wiem, to Niemcy siedzą na drugim końcu sali, więc…

— Przyszedłem do ciebie, co ty — jesteś chory. — Uznałem, że skoro zaczyna się nowy sezon, to czemu nie zacząć nowych znajomości — wypluj to, Anthony. Wiem, że to, co mówię go nie przekonuje, ale przynajmniej się staram. Derek już nie odpowiada, tylko bierze się za smarowanie chleba masłem, a ja popijam herbatę, bacznie go obserwując. Jak to zrobić, po prostu go zapytać? Unoszę wzrok na sufit i zaciskam usta, dalej intensywnie myśląc. — Umm, słyszałeś o tej dziewczynie, która nagle zniknęła w Finlandii? Śmieszna sprawa.

— Co cię to niby obchodzi? — czy on mnie testuje, ja naprawdę zaraz nie wytrzymam. Mruży oczy, ale zapewne widząc moją minę zmienia ton. — To znaczy, czy ja wiem, czy taka śmieszna. Nora jest serio fajna i mi po prostu szkoda.

— No tak, tak. Bardzo inteligentna — marszczy brwi na moją wypowiedź, a ja szybko się poprawiam. — To znaczy, tak słyszałem — zagryzam swoje słowa tostem i zaczynam tupać nogą. Musi coś wiedzieć, cokolwiek co pozwoli mi ją znaleźć. — Ty, a ona nie ma tu żadnej rodziny? Znaczy w FISie, czy coś — wzrusza ramionami. Kłamie. Przecieram oczy i kładę dłonie na udach. Niczego się od niego nie dowiem i tylko tracę czas, cholera jasna.

— Jest bardzo młoda, ale sobie poradzi, gdziekolwiek jest. Nie zostawiłaby mnie bez słowa, nie jest taka. Lubi się bawić w tego typu zagadki, pewnie jeszcze ma ubaw z tego, jak się o nią martwię — i może zrobiłoby mi się go szkoda, gdyby nie sprzedał mi czegoś ważnego. — Coś musiało się wtedy stać, że postanowiła tak postąpić. Coś, do czego nie chciała się przyznać — przełykam głośno ślinę i zabieram swój talerz, bo tu już przestało być ciekawie, jedynie przerażająco. W dość szybkim tempie wbiegam po schodach do pokoju i przeprowadzam głośną hiperwentylację. Próbuję się uspokoić, ale czuję się dokładnie, jak wtedy, kiedy Nora znalazła mnie w Wiśle. Moje dłonie zaczynają się trząść, mrugam o wiele za szybko. Staram się opanować oddech, ale sam siebie stresuję. Zaciskam ręce na włosach i zagryzam dolną wargę, niech to się skończy. Co, jeśli to ja jej coś zrobiłem, a nawet o tym nie wiem? Co, jeśli ją skrzywdziłem? Gdy siedzę pod ścianą, patrząc się na wskazówki zegara, dopadają mnie myśli, czy to przypadkiem nie karma. Karma, za wszystko, co zrobiłem Markowi, własnej rodzinie, nawet głupiemu Schlierenzauerowi. I wszystko zaczyna się walić, kiedy słyszę pukanie do drzwi i je otwieram. I gdy Derek jest czerwony, jak dojrzały pomidor, a jego dłoń zaciska się w pięść.

— To ty z nią wtedy byłeś, ty skurwielu — warczy, a ja już nawet nie przetwarzam informacji. Daję mu się na mnie wyżyć, chociaż powiem, że trochę mu zajęło połączenie kropek. — Wszystko potrafisz tylko zepsuć, Wellinger — i w tym momencie już się budzę. Biorę go za kołnierz koszulki, wyprowadzając na korytarz, popełniam pierwszy błąd.

— Odszczekaj to — cedzę. Gdy uderzam go w twarz popełniam drugi, ostateczny błąd, bo nawet nie pamiętam o rozejrzeniu się. Zostajemy rozdzieleni i powinienem się cieszyć, że żaden nie skończy na ostrym dyżurze, ale na pewno nie chciałem być przyłapanym przez Schustera.

— Oddalony od kadry. W trybie natychmiastowym.

acht

Zegar tyka o wiele za głośno, czym irytuje mnie po prostu niewyobrażalnie. Patrzę, jak wskazówki powoli biegną po tarczy i tupię nogą, jednocześnie próbując uspokoić spocone dłonie. To nie tak, że boję się tego, co zaraz ma mi być oznajmione, wyłożone, cokolwiek. Po prostu, kiedy zostałem odciągnięty od Dereka przez Roscoe za kołnierz mojej koszulki, to naprawdę wzburzył się we mnie huragan. Wzdycham głośno, na co Tande prycha i dalej siedzi z rękoma zakluczonymi na piersi, pan najbardziej pokrzywdzony. Podciągam się na krześle i swój wzrok kieruję na drzwi, przez które wchodzi, nie no może bardziej wpada, wkurzony Schuster wraz z Stoecklem i Hoferem u boku. Ale będzie impreza

— Mówiłem ci, że to twoje ostatnie ostrzeżenie? Mówiłem, więc nawet nie masz, o czym dyskutować, wypadasz z kadry, gadałem z Ljøkelsøy’em, nie ma opcji, że tu zostaniesz, Anthony — przełykam głośno ślinę i czuję, jak moja twarz robi się czerwona

— To koniec, dzieciaku — zaczyna Wictor. — Plamisz dobre imię sportu oraz swojej drużyny

— Nie możesz mnie wyrzucić! — krzyczę, ale Schuster rzuca mi takie spojrzenie, że momentalnie kurczę się w sobie. — To znaczy, trener… Nie może mnie pan wyrzucić! Mam najlepsze wyniki z nich wszystkich, to ja jestem faworytem na medale olimpijskie, to ja jestem trzeci w Pucharze Świata, który dopiero się zaczął, nie może pan tego od tak przekreślić, bo Norweg dostał w zęby! — gestykuluję może trochę za mocno, ale staram się wyrażać w miarę spokojnie, jak na mój aktualny stan. Hofer wciąga szybko powietrze i obrusza się, jakby usłyszał największą obrazę w swoim życiu. Chyba w takim razie nie wie, jakie ploty się pojawiły o nim i Lenie

— Czy ty siebie widziałeś, Wellinger? Anthony człowieku, ty wyglądasz na iście martwego, te twoje sińce pod oczami, to się niedługo czarne zaczną robić! Nie mówię już o wadze, bo twoje badania mówią same za siebie. Masz ogromne niedobory potasu, nie mam pojęcia, jak ty jeszcze w ogóle żyjesz. Możesz sobie skakać, pobijać rekordy, ale dopóki nie zaczniesz walczyć o samego siebie, nie dopuszczę cię do konkursu. Albo o siebie zadbasz, albo to tak, jak już powiedział dyrektor, koniec. Przykro mi, ale musisz ponieść konsekwencje — Schuster wygląda, jakby było mu przykro, ale wszyscy wiemy, że zaraz i tak znajdzie kogoś na moje miejsce. Może nie lepszego, lecz znajdzie. Głos niespodziewanie zabiera Stoeckl, który do tej pory tylko siedział obok Dereka, pocieszając go, jak bezbronną dziewczynkę

— Będziemy domagać się odszkodowania — cedzi, a ja przewracam oczami. Błagam, nic mu nie jest, poza tym, to nie ja zacząłem ten cyrk, a Tande powinien zacząć mówić sam za siebie

— Jakoś się to potem ogarnie, na razie muszę się nim zająć — mówi Wernon. — Czy ktoś może zadzwonić po Lenę? Trzeba podpisać papiery

— Jakie papiery? — marszczę brwi. Przecież wszyscy wiemy, że wrócę do kadry za jakieś dwa dni, kiedy to zacznę wszystkich przytulać i miłować. Nie zabiorą mi szansy na triumf, nie ma mowy. W każdym razie, Lena przychodzi do konferencyjnej dziesięć minut później, jakby umowę miała już dawno przygotowaną. Nawet na mnie nie patrzy, ale ja wyczuwam jej złość i ponowne rozczarowanie

Kładę dłoń na czole, bo nie mam pojęcia, co tu się w ogóle dzieje. Czemu nie zapomnimy o tym, jak o Markowi? Przecież to jest tak samo nie ważne, a za około dziewięćdziesięciu dni zaczynają się Igrzyska, na tym powinniśmy się skupić. Zagryzam dolną wargę, kiedy Schuster i Wictor podpisują moją kadrową dymisję. Lena kiwa głową, zabierając cztery kartki i wychodzi bez słowa, stukając swoimi obcasami. Trener rozkłada ręce i wzrusza ramionami, patrząc na mnie z prawdziwym żalem i gdybym nie wiedział, że tak naprawdę ma mnie w dupie, to może bym się wkurzył. Poza rozbitym łukiem brwiowym nic mi nie jest, Tande też będzie raczej żył, bo ucierpiał jedynie jego nos i usta, ale to nie on został wyrzucony. Drapię się z tyłu głowy i wstaję z miejsca, nie za bardzo wiedząc, czy pójście do pokoju jest dobrym pomysłem, skoro mogę tam zastać wkurwioną Stein. Tylko nie powiedz nic głupiego

— Dziękuję za nic — rzucam i wychodzę, czując jedynie gorycz. Kiedy otwieram drzwi od pokoju, pierwsze co mnie atakuje, to kosmetyczka, która wbija się w mój brzuch. Zginam się w pół i łapię przedmiot, przez chwilę w ogóle nie rozumując, co się dzieje. Lena położyła na sypialnym łóżku obydwie moje torby i ładuje w nie wszystko, co popadnie, dlatego też staram się dyskretnie wycofać, ale ona dobrze wie, że tu jestem. W końcu mało mnie nie zabiła pianką do golenia. Zaczyna coś sobie mruczeć pod nosem, prawdopodobnie zostałem zjechany i zwyzywany we wszystkich językach świata, ale nie to mnie teraz martwi

— Najpierw wyrzucę cię stąd, potem z CV, a na końcu z życia — mówi ze sztucznym uśmiechem, a ja unoszę brew. — Proszę — podaje mi rzeczy, a jej rozwścieczony wzrok lata po całej mojej twarzy. Co mam niby zrobić, przeprosić?

— Przecież nikt cię nie zwolnił, to mnie wypieprzyli, Lena — przypominam, a ona prycha ironicznie. No tak, dużo zrozumiałem. Opada na łóżko, następnie zdejmując buty, które na pewno cisnęły ją cały dzień. Zaczyna się nerwowo śmiać, wkładając palce we włosy, co wygląda naprawdę przerażająco

— Nie, ale to ja się z tego wypisuję. Nie obchodzi mnie, co ze sobą zrobisz, ale zabieram dom w Monachium, chociaż i tak jest na mnie, więc nic ci do tego — sztywnieję, kiedy kończy mówić, po czym otwieram szeroko oczy i mrugam kilka razy. Czy ona jest poważna?

— W takim razie, gdzie mam teraz mieszkać? — sarkam, a ona wzrusza ramionami. Zaraz się wkurzę i nie będzie ani trochę kolorowo

— Nie wiem, zacznij najpierw kimś być, kimkolwiek, żebym przynamniej mogła z tobą rozmawiać, bo jak na razie, wciąż pozostajesz zwykłą ściemą, porażką, nonsensem — kiedy ona się nakręca, mi robi się słabo. Ja pierdole nie mam, gdzie spać. Zamykam na chwilę oczy i staram się opanować, ale zaczynam ściskać oparcie krzesła, które stoi najbliżej mnie, coraz mocniej. I w tym momencie tracę grunt pod nogami, bo wszystko, co było pewne, nie znaczy już nic

•••

Odkąd zostałem „uprzejmie” wyproszony z pokoju, zdążyłem już dwa razy walnąć w ścianę, kopnąć w jakieś drzewo, nakrzyczeć na zwykle ptactwo i się bezsilnie, jak jakaś baba popłakać. Teraz siedzę na ławce przed hotelem i analizuję wszystko od początku, wciąż nie za bardzo dowierzając, że już nie istnieję w grupie. Najbardziej przeraża mnie wizja bezdomności, chociaż zawsze da się coś załatwić. Siedem lat z nimi spędziłem i przez głupiego Tande to wszystko jest skończone. Moja kryształowa kula jest już dawno poza zasięgiem, stracę pozycję, zaprzepaściłem wszystko. Ściskam się palcami w kącikach oczu i wzdycham cicho, kręcąc głową. Co ja teraz zrobię, czym się zajmę, kto będzie kierował moją karierą, gdzie ja będę mieszkać? Bezsilność dzisiaj chce mnie zabić, a ja nie mam na kogo tego zwalić. Przecieram twarz i wyjmuję telefon, kiedy trafia we mnie dość ryzykowna i może trochę głupia myśl. Jakby w amoku wchodzę w kontakty i szukam jej numeru, w głowie wciąż rozważając za i przeciw. W ostateczności dzwonię i kiedy słyszę „Halo” od razu mnie paraliżuje

— Jest matka? — pytam, jakby to było najważniejsze, czego chciałbym się dowiedzieć. Wkładam dłonie do kieszeni i przełykam gulę w gardle. — Julia?

— T-tak, jestem i wyjeżdża jutro, czemu pytasz? W ogóle, czemu dzwonisz? — obiera groźniejszy ton, przez co przestaję być aż tak pewny swojego wyboru. Drapię się po brwi i zaczynam bawić suwakiem od kurtki. Uspokójmy się wszyscy

— Mogę przyjechać? — nie odpowiada, boi się. Moje serce bije niewyobrażalnie szybko, kiedy słyszę, jak nabiera powietrza, szykując się do wypowiedzenia zdania

— Możesz. Tylko, po szesnastej. Nie chcę kolejnej rodzinnej katastrofy u mnie w domu — czuję niepohamowaną ulgę i kiedy tylko cicho jej dziękuję, od razu poprawia mi się humor. Nie zajmuje mi to długo, a kupuję bilet lotniczy w jedną stronę do ojczyzny. Nie wiem, czy wyjdzie mi to na dobre, ale jeżeli mam coś przemyśleć, to najlepiej, jeśli pomoże mi w tym rodzina.

•••

Wciągam powietrze, wydając z siebie cichy świst, kiedy Lena ciska we mnie wyzwiskami, jednocześnie prowadząc ze sobą jakże przyjemny dla ucha monolog. Wycieram nos, bo zaczęła mi z niego lecieć istna woda i przewracam oczami, na chwilę skupiając się na taksówkarzu, pakującym moje rzeczy

— Skończyłaś? — pytam, a ona otwiera szeroko powieki i prycha w taki sposób, że mało sam się nie śmieję. Stoimy przed hotelem, chociaż tak właściwie, to ona wybiegła w samym szlafroku, zaczynając odwalać jakąś chorą manianę, przez cały czas nawijając o tym, że jeśli wyjadę, to już tu nie wrócę. W sumie, to i tak nic mnie tu nie trzyma, więc co za różnica

— Nie mam zamiaru być kojarzona z człowiekiem, który nie potrafi zahamować agresji i do tego skończy na jakiejś dziurawej wsi w Niemczech! — no i tu się niestety muszę zgodzić. Büchel jakoś bardzo rozwiniętym miastem nie jest, można stwierdzić, że faktycznie jest to zwykłe zadupie, ale to tam mieści się dom należący do Julii, więc co poradzę. Oblizuję usta i kiedy pan Leonid, bo tak się przedstawił, rzuca krótkie „okej”, od razu odwracam się na pięcie i podążam do granatowej Toyoty. — Powodzenia na pastwisku

— Oh, dziękuję kochanie — mówię i puszczając jej oczko, otwieram drzwi, aby po chwili znaleźć się w środku. Śmierdzi. Marszczę brwi, ale postanawiam nie zwracać mu uwagi, bo i tak za bardzo byśmy się nie zrozumieli i tylko czekam, aż znajdę się na lotnisku. Przez całą drogę powiedzieliśmy sobie „okej” z jakieś pięć razy, najwięcej po prostu gestykulując, ale już takie realia, co zrobić. Ani ja angielskim się nie będę męczyć, a tym bardziej wydaje mi się, że pan Leonid to w językach się nie specjalizuje

Gdy wyciągam swoje rzeczy z bagażnika, oczywiście wcześniej płacąc za przejazd w euro, bo tylko to wziąłem, zaczynam mieć niemałe wątpliwości. Kiwając do siebie głową, szybko zabieram torby i zamykam klapę, przez chwilę będąc przerażonym, że ją rozwaliłem. Nie przedłużając, wchodzę do w miarę dużej hali, szukając mojego lotu. Uśmiecham się do siebie, kiedy już znajduję numer samolotu i uradowany podchodzę do pani za ladą

— Dzień dobry? — bardziej pytam, niż mówię, zwłaszcza że tak za rano to nie jest, ale ona szczerzy się szerzej, niż sobie wyobrażałem, że się da. Moja konwersacja znowu opiera się w większości na gestach, torby zostają zważone, a ja przez chwilę mam zawał, bo nie pamiętam, czy wszystko wziąłem. Po wszystkich formalnościach zostaje mi tylko czekać na odprawę, więc chodzę sobie po budynku, wdychając zapachy, słuchając rozmów, krzyków, pisków, płaczów, modlitw, śmiechów i wszystkiego, co można spotkać na lotniskach. Ile jej nie widziałem? Pięć lat. Matki tak samo, ale jakoś nie narzekam, będąc szczerym. Już naprawdę wolałbym dzień ze Schlierenzauerem, co też jest cholera koszmarem, niż stanąć twarzą w twarz z moją rodzicielką. To jest jakiś żart, a nie człowiek, naprawdę. Rozkładam się na metalowym krześle i wzdycham sobie głośno, kładąc ręce za głowę. Najbardziej beztroski moment, to właśnie ten, kiedy się tak siedzi, bez jakiegokolwiek stresu, do tego z muzyką. Słuchawki, zapomniałem słuchawek

— Cholera jasna — syczę i kładę sobie dłoń na czole. Trzy godziny w powietrzu i do tego bez jakiejkolwiek rozrywki, no czy ja jestem normalny. Do tego jeszcze Lena ma wszystkie działki z kokainą, co oznacza, że znowu będę musiał coś sobie załatwiać na miejscu, a jakoś mi się to nie uśmiecha. Drapię się po brodzie i zaczynam tupać nogą, coraz bardziej się niecierpliwiąc

•••

Dzieciństwo, całe moje dzieciństwo miga mi przed oczami, kiedy gapię się na blade światła latarni. To tu wyjeżdżaliśmy na ferie, wakacje, Święta. To tu wszystko się zaczęło, każda kłótnia, a nawet nastoletnie zauroczenia. Mógłbym nawet pokusić się o stwierdzenie, że to właśnie w Büchel poznałem Lenę, lecz jest to jak najbardziej drażliwy temat, dlatego może pomińmy tę kwestię. Przełykam głośno ślinę i jeszcze trochę obserwuję śpiące miasto, zaraz potem odpalając Ubera. Przewracam oczami kolejny już raz, gdy okazuje się, że nikt już nie jeździ, jednocześnie prowadząc wewnętrzną walkę ze sobą, czy czekać na autobus, którym kiedyś jeździłem nad jezioro, czy jednak iść z buta całe trzydzieści trzy kilometry. Śmieję się pod nosem, akurat to mi się udało. Przechodzę przez pasy, stając pod dachem przystanku i czuję, jak powoli łapie mnie senność. Jeszcze trochę i dotrę tam o świcie, Chryste. Zagryzam dolną wargę i sprawdzam telefon, ale oprócz przerażająco późnej godziny, nic ciekawego się tam nie znajduje. Lot przeżyłem w miarę spokojnie, nie było żadnych wrzeszczących bachorów, ani śliniących się w śnie facetów. Po prostu poleciałem w kimę, mało pamiętam. Moje prośby zostają wysłuchane i po chwili przede mną staje zielony pojazd

— Dobry wieczór — dukam, przeciskając się przez drzwi, ale moje toboły nie chcą współpracować. Kierowca patrzy się na mnie, mrużąc oczy, po czym nagle unosi brwi, przez co stoję w osłupieniu

— Adrian? — pyta, a ja cicho jęczę i go poprawiam, ale on wciąż jakby próbował mnie sobie przypomnieć, lecz nie za dobrze mu to wychodzi

— Proszę zapytać mojej matki w takim razie — sarkam i przechodzę w głąb siedzeń, starając się stracić natarczywego kolesia z pola widzenia. Siadam na czerwonym krześle i łącze ze sobą dłonie, jednocześnie wpatrując się w sufit. Nic się nie zmieniło, wszystko jest takie samo, nawet właz jest wciąż rozwalony, a nie było mnie tu pięć lat. Jest już prawie że szaro, a ja nigdy nie byłem tak wdzięczny, że komunikacja miejska działa całodobowo. Kolejny raz już jestem zmuszony wydmuchać nos, przez co łapie mnie nie mała irytacja. Po jakichś czterdziestu minutach pełnych melodyjek, których pozazdrościł by sam Paul Mauriat oraz rozmów z bardzo pobożną staruszką, w końcu jest mój przystanek. Nawet już nie patrzę na przewoźnika i wychodzę na zewnątrz, wciągając ten charakterystyczny zapach… No właśnie, czego to jest zapach? Krów, pastwisk, kompostu? Przypominam sobie, aby przypadkiem nie wpaść do rowu, tuż pomiędzy bramą wjazdową, a podjazdem i staję przed furtką, która jak zawsze jest otwarta, no bo po co się tutaj martwić o włamywaczy. Korzystając z okazji, łapię się jeszcze na naprawdę niesamowity, ale też nikły wschód słońca i otwierając drzwi kluczem, którego bardzo dawno nie używałem, wchodzę do domu

Zimne kafelki od razu mnie paraliżują, kiedy zdejmuję buty, a ja już czuję, że jestem w domu, bo właśnie na to narzekałem prawie całe moje życie. Moim pierwszym odruchem jest zapalenie światła, ale potem ogarniam, że tego właśnie Julia w sionce nie chciała i się delikatnie irytuję, bo bardzo by się teraz przydało. Drapię się z tyłu głowy, nie za bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić, kiedy nagle całe pomieszczenie rozbłyska, a ja szybko się wycofuję

— Co do kurw… — zaczynam, a moja starsza siostra schodzi ospale z drewnianych schodów, przecierając swoje oczy. Zmieniła się, cholernie się zmieniła. Wygląda na o wiele bardziej przemęczoną, ale i też pojawiły się głębsze dołki pod oczami z czym się solidaryzuję

— Czy ty wiesz która jest godzina? — syczy, a ja tylko wzdycham i ją wymijam, kierując się do salonu. — Anthony, mówię do ciebie. Miałeś być trochę po szesnastej, jest czwarta. Mogłeś chociaż zadzwonić

— Lot mi się opóźnił — kłamię, bo co mam powiedzieć? Lena nie chciała mnie wypuścić, Roscoe napisał chyba list pożegnalny, a do tego bardziej pasowała mi późniejsza pora? Rozkładam się na szarej kanapie i wzdycham głośno, bo w końcu mogę się wyspać. — Jest coś do jedzenia?

— Nie wiem, zrób sobie, wiesz co gdzie jest — rzuca i wraca do siebie, denerwując mnie już na początku. Nie no zajebiście się zapowiada

neun

Uśmiecham się do siebie, kiedy nastolatek podaje mi tego samego drinka już drugi raz. Dziękuję mu zwykłym skinieniem głowy, ale zaraz potem, gdy już biorę dużego łyka, od razu przestaję udawać. Skanuję pomieszczenie wzrokiem, jednocześnie czując, jak wykrzywia mi się twarz. W ostateczności siadam na kanapie, a obok mnie siedzi para, na którą nawet nie patrzę, bo jakoś nie mam ochoty na darmowe porno. Drapię się po brwi i poprawiam ubranie, ponownie sącząc spirytus z niebieskiego plastikowego kubka. Kto pozwolił puszczać tu taki chłam, co to jest w ogóle za muzyka. Patrzę z obrzydzeniem na wszystkich, którzy tańczą po środku dużego pokoju i zakładam nogę na nogę, jednocześnie oblizując usta po napoju. Zajebiście się bawię, przecież widać.

Kiedy chłopak obok wbija mi łokieć w żebra, wciąż macając swoją laskę, od razu wstaję i przewracam oczami, bo już chcę im coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymuję. W końcu, wręcz wybawiając się z opresji, wychodzę na dwór, na chłodne powietrze. Jest mi niesamowicie zimno w nogi, do tego kurtki brak, ale staram się nie narzekać. Stukam butami o chodnik, idąc w kierunku tak właściwie to jeszcze nie wiem jakim, ale przed siebie, a moja głowa jest jak najbardziej uniesiona. Mijają mnie samochody, wszędzie wokół leży śnieg, a gdyby tego było mało, to ten drink wcale nie był mocny i teraz został mi niedosyt. Burczę jakieś przekleństwa pod nosem i w tym momencie zauważam cień. Ktoś za mną idzie. Szczerze mówiąc, mam gdzieś, czy mnie zabije, zgwałci, okradnie, bo i tak nie będzie to nic, czego nie dane mi było jeszcze przeżyć i jedynie idę dalej, nie przejmując się towarzyszem.

Ale kiedy mija dziesięć minut, a on wciąż za mną idzie, zaczynam się już trochę stresować. W głowie obmyślam plan i z bijącym sercem trochę przyspieszam. I on też. Klnę cicho i próbuję biec, ale mi nie wychodzi. Nie wiem, czy bardziej wkurza mnie bezradność, czy że w ogóle taka sytuacja zaistniała. W końcu spowalniam krok i modlę się w duchu, żeby to nie skończyło się jakoś tragicznie, bo testament przecież jeszcze niespisany. Zamykam na chwilę oczy, wykrzywiając się w grymasie, po czym zostaję brutalnie złapana za szyję i odkręcona w kierunku napastnika.

— Gadaj! — krzyczy, popychając mnie na ścianę, wciąż podduszając. Zaczynam się kręcić, wyrywać, ale to na nic. Pomimo tego, że bardzo dobrze znam jego oczy i wiem do czego jest zdolny, jedynie wypuszczam z siebie prowizoryczny śmiech, na co on mocniej zaciska palce. — Gadaj wszystko, co wiesz!

— Nic ci nie powiem — dukam i bardzo chętnie bym teraz splunęła, ale moje nogi wiszą w powietrzu, a cegły kamienicy za mną, wbijają mi się w kręgosłup. Widzę, jak rośnie jego złość i wiem już, że zaraz znowu mnie uderzy. Zrobi to, tak jak robił to wcześniej.

— Dlaczego to ty się podpisałaś pod jej dokumentami, jakim prawem w ogóle wiedziałaś, kim ona jest. To ty ją uprowadziłaś? W czym ci przeszkadzała? — ciska pytaniami, a ja patrzę na niego kątem oka i zaciskam usta, starając się skupić całą swoją siłę na nogach.

— Nic ci nie powiem, słyszysz? Nie jesteś osobą, która powinna cokolwiek na ten temat wiedzieć — rzucam, a Gabriel mruży oczy, przez co w mojej głowie migają wspomnienia. I ból.

— Jest moją siostrą, do cholery! — warczy, a ja śmieję mu się w twarz, kręcąc głową na tyle, ile mi jego zacisk pozwala.

— Nie, nie jest twoją rodziną. Nigdy nie była. I tego mi nie odbierzesz, przynajmniej tego — w końcu biorę mocny zamach i kopię go między nogi, przez co na ulicy rozbrzmiewa głośny jęk bólu, a ja zrywam się do biegu. Przy okazji zdejmuję szpilki, które nie pomogły mi wcześniej i uciekam najszybciej, jak potrafię.

— Kiedyś jeszcze za to zapłacisz, Lena! — wrzeszczy, a ja nie mogę oddychać przez moment. Dosłownie zaczynam się dusić, w moim gardle robi się przeraźliwie sucho, a ja dalej biegnę, czując jak wszystko z chodnika wbija mi się w stopy. Adrenalina ze mnie schodzi i łzy strachu pojawiają się na mojej twarzy. Skąd on wiedział, gdzie jestem? Przypomniał sobie o siostrzyczce tak nagle, cóż za hojność. Nie wiem, ile zajmuje mi dostanie się do hotelu i co tak naprawdę musieli sobie o mnie ludzie pomyśleć, ale to mam szczerze w dupie. Wbiegam do lobby, recepcjonistka coś do mnie mówi, ale ja ją zlewam i wbiegam na górę, w ekspresowym tempie otwierając drzwi. Zaciągam rolety i zamykam pokój od środka. Przekopuję łóżko w poszukiwaniu telefonu, jednocześnie zdejmując z siebie krótką sukienkę, następnie pozostając w białej bieliźnie. Sprawdzam wszystkie wiadomości, ale nie widzę niż ważnego, co trochę mnie niepokoi, bo byłam pewna, że czegoś się jeszcze dzisiaj dowiem. Z pokojowej lodówki wyjmuję schłodzoną wódkę i biorę wielkiego łyka, mocno się wykrzywiając.

— O ja pierdole — wyrywa mi się i ze szklaną butelką idę do łazienki, odkręcając wodę w wannie. Muszę się odstresować, a myśl, że on może tu wejść w każdej chwili albo dopaść mnie jutro, czy pojutrze, kiedy znowu wyjdę na miasto, jeszcze bardziej mnie dołuje. W końcu wchodzę do ukropu, wzdychając głośno i rozpuszczając jasne włosy. Delektuję się zapewne chwilową ciszą i spokojem, zauważając że moje ciało dalej się trzęsie po sytuacji z Gabrielem. Tak, podpisałam młodej papiery o wykwaterowanie i nic więcej, więc niech cholera nie cwaniakuje, bo on dobrze wie, o co tu chodzi. Do tego ma szczelność nazywać ją swoją siostrą, co jest już w ogóle jakimś absurdem. Nie mija pół godziny, a ja już kończę butelkę, bawiąc się telefonem. I jakże ogromne jest moje zaskoczenie, gdy na ekranie pojawia się zdjęcie tego debila z Büchel. W ostateczności decyduję się odebrać, bo co mi szkodzi.

— Gdzie tu załatwię sobie działki? — pyta od razu, gdy naciskam zieloną słuchawkę. Prycham i wychodzę z zimnej wody, jedną ręką owijając się ręcznikiem. — Julii nie ma akurat, więc mogę sobie coś załatwić.

— Przy domu Freitaga zawsze się kręcił mój znajomy, on powinien ci pomóc — dobrze wiem, że teraz próbuje sobie przypomnieć, gdzie stoi dom rodzinny Roscoe. Co jak co, ale Anthony to łba nie ma żadnego, jedynie do dup, whisky i kokainy, inteligencją naprawdę nie grzeszy. O sporcie już nie wspomnę, czy ktokolwiek widział, jak on skacze? Jeśli kogokolwiek satysfakcjonuje jego druga pozycja na podium, to ja się chyba wypisuję z życia. Porażka.

— Dobra, już wiem, dzięki — mówi, a ja namierzam już prawie wybrakowaną paczkę Marlboro. Wzdycham do siebie i czołgam się po papierosy, wciąż ubrana w biały ręcznik. — Widzimy się niedługo, chyba nie? Schuster pewnie już się trzęsie, że stracił tak dobrego zawodnika.

— Chuja prawda — cedzę trochę niewyraźnie, bo właśnie zapalam rolkę tytoniu. — Właściwie to Claudius wszedł na twoje miejsce i zajebiście mu wychodzi. Jest lepszy od ciebie, o wiele — puszczam bucha i rzucam się na materac, czekając aż alarm przeciwpożarowy wykryje dym. Anthony zaraz zacznie płakać nad sobą, a to chyba mój ulubiony widok. Nie mija nawet minuta, a on się rozłącza, cóż za przyjemne doświadczenie. Jestem całkowicie nawalona, mogę to przyznać. I wiem, że kiedy ktoś uderza pięściami w moje drzwi jestem też skończona. Ale mimo to otwieram i uśmiecham się, kiedy dostaję w twarz. Przecież nie zrobił tego pierwszy raz.

zehn

Podrzucam jakąś głupią pomarańczą, czekając aż woda w czajniku w końcu się zagotuje. Nie wiem, czym zgrzeszyłem, że obudziłem się już o siódmej, ale moja szyja tak niemiłosiernie szarpie, że już mam dość tego dnia. Może nie powinienem spać tej nocy na kanapie, ale to była ostateczność, po schodach bym się nie wczołgał. Badam całą powierzchnię parceli i nie mogę wyjść z szoku, że tu się naprawdę nic nie zmieniło. Te same ściany, te same meble. No dobra, może i kanapa jest nowa, kuchnia też, bo cała biała, ale ogromne okna, które znajdują się prostopadle do wejścia były tam od początku. Pamiętam, jak razem z Roscoe udawaliśmy, że to portal do eteru i jak nasze matki tego nienawidziły, bo potrafiliśmy się tak bawić nawet w nocy.

Odchrząkuję cicho, starając się nie uśmiechnąć, bo nie potrzebuję tego jakże wspominkowego nastroju i idę zaparzyć sobie herbatę. Julia z przeszłości postanowiła mnie jeszcze bardziej zirytować, bo kiedy otwieram szufladę, w której powinien się znajdować chociażby Lipton, znajduję wszystkie rodzaje naparów. W końcu decyduję się na „Uspokajającą ziołową melisę z lawendą” i bawiąc się palcami, czekam aż się zrobi. Nie wiem, czy moja siostra już wstała, czy w ogóle jeszcze tu jest, ale nie dała żadnego znaku życia i zastanawiam się, czy aż tak ją wkurzyłem, czy po prostu tyle śpi. Słodzę dwie łyżeczki i uradowany odwracam się, żeby donieść kubek do stołu, kiedy przede mną staje już całkowicie ubrana, uczesana i pomalowana Julia. Zręcznie mnie wymija, ale ja i tak się wzdrygam i wylewa mi się trochę na dłoń i podłogę.

— Cholera — syczę, a ona przysięgam, warczy na mnie, przez co chcę się zaśmiać.

— Nie przeklinasz tutaj — marszczę brwi i już mam coś powiedzieć, kiedy ona znowu zaczyna. — Mam nadzieję, że już zrobiłeś sobie śniadanie, bo ja po pierwsze nie mam na to czasu, a po drugie nie ma mowy, że będę ci usługiwać — i ponownie chcę jej wyjaśnić, że od czegoś tu chyba jest, ale zostaję uciszony. Znowu. — I nie dotykaj niczego, co jest w czwartej szufladzie, tam są rzeczy na święta i jubileusz, rozumiemy się? — już nawet nie próbuję, tylko kiwam głową, chociaż i tak ją otworzę. Julia wzdycha i zalewa sobie herbatę, tym razem lipę z rumiankiem i uśmiecha się do mnie, jakby wcale nie zrobiła mi przed chwilą wywodu życia. — To co tam u ciebie? — pyta, a ja biorę łyka gorącego napoju, ogrzewając się okrutnie gorącym kubkiem, który kiedyś dostałem na Święta.

— No, w sumie to nie narzekam. W kadrze fajnie, z Leną też, chociaż teraz mi nie odpisuje — Julia na jej imię trochę się wzdryga, bo wiem, że najlepszej przeszłości to one nie mają. Mimo to nie będę tego przytaczał, bo to jest bardziej pokręcone, niż moje właściwe życie.

— A, bo wy nadal razem? — pyta jakby od niechcenia i siada na blacie kuchennym, wzrokiem wiercąc we mnie dziurę. Przecież dobrze wie, jak moja próba z Leną się skończyła.

— Nie. Znaczy wiesz co, to skompilowane i na pewno nie jest to twoja sprawa — sarkam i wychodzę z kuchni, jednocześnie trochę żałując, że tak szybko przerwałem rozmowę. Chciałbym mieć kontakt z drugim człowiekiem, ale bez takich pytań, bez powracania do dennej przeszłości, po prostu żeby ktoś mnie zrozumiał. Zrozumiał tak, jak zrobiła to Nora. Uśmiecham się do siebie, po czym siadam na szarej kanapie, słysząc jak moja siostra wchodzi po schodach.

— Do pokoju z niebieskimi drzwiami też ci nie wolno wchodzić — słyszę i przewracam oczami, bo tam też wejdę. Tu nawet nie ma zegara, który mógłby mnie wkurzać, tu nic nie ma. Nawet telewizora, który idealnie by się wpasował między dwoma regałami. Chwytam swój telefon, w głowie rozważając, czy dzwonić do Leny, czy też nie. W końcu jednak wybieram jej numer i pierwsze, o co pytam, to miejscowi dilerzy, bo muszę uzupełnić braki.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 29.4
drukowana A5
za 53.67