Drogie Czytelniczki, Drodzy Czytelnicy!
Zapraszam Was do wspaniałej podróży po świecie lat 70., głównie Iranie, który był zupełnie inny niż teraz. Ten kraj to bogactwo widoków, zapachów oraz przeżyć. W podróż zabierze Was kobieta o egzotycznym imieniu — Jaśmina. Wspaniałej lektury!
Autor
P.S. Przepraszam z góry za błędy i nieścisłości — nie były one zamierzone
Konrad Knitter
Emma Bovary w krainie Tysiąca i jednej Nocy
Rozdział I
Jaśmina Zarif urodziła się w tych dniach, kiedy wielka trójka obradowała w Teheranie co do zakończenie ówcześnie trwającej wojny. Te narodziny to nie było nic szczególnego. Ot, kolejna dziewczynka urodzona w Persji, w Teheranie. W kraju zacofanym, rządzonym przez nieudolnego rozpieszczonego bachora, gdzie tak naprawdę realną władzę sprawują mułłowie. Jej mamą była Gulnar, rodowita Teheranka. Jej mąż, Mohammed, nie pochodził z Teheranu, ale z takiej dziury o nazwie Meszhed — jak nie wiecie, gdzie to jest, to sobie poszukajcie. Jaśmina nigdy nie była dzieckiem ponadprzeciętnym czy wyróżniającym się. Miała nawet opóźnienia, do rodziców odezwała się dopiero w czwartym roku życia, jakby ich nie lubiła. Chodzić też nie chciała, do drugiego roku życia cały czas jeździła w wózku. Uczyła się też dosyć przeciętnie, bez ekstrawagancji. Żeby nie przynudzać i dać dojść do głosu samej zainteresowanej, wspomnijmy na koniec, co było dla niej charakterystyczne. Zawsze słuchała oryginalnych, angielskich audycji BBC.
Rozdział II
Czerwiec roku 1962
Nie wiem jak to się stało, ale zdałam maturę. Po prostu nie wiem. Chyba mnie natchnęło. Pomyślałam sobie: You’ll do it! And I’ll do it. Tak, najlepiej poszła mi z angielskiego. Potem z perskiego. Najgorzej z matmy. Myślę jednak, że najważniejsze jest to, że zdałam. Teraz czeka mnie najważniejsze zadanie w moim życiu — a przynajmniej na razie. Muszę wybrać kierunek studiów. Zupełnie nie wiem, co wybrać. Pytałam się moich rodziców — oni tylko mówią, żebym podążała za głosem serca. Nie będę używać niecenzuralnych słów, ale niektórym to rodzice całe życie mówią na jakie studia muszą iść i już. Może będę się za 10 lat z tego cieszyć, ale na razie to po nic mi to jest.
No dobra. Muszę chwilę pomyśleć. Z czego ja jestem dobra? Z perskiego? A gdzie ja znajdę pracę po filologii perskiej? Chyba w spożywczaku. Z matmy jestem noga, na francuski chodziłam bo musiałam, jakieś pierdoły typu religia się nie liczą. Zostaje angielski. Tak, właściwie tylko on mi został. Ostałam się z nim jak normalnie tonący z brzytwą. On the other hand, lubię a nawet bardzo lubię angielski. Zawsze słuchałam tych z BBC. Dzięki naszemu oświeconemu szachowi możemy być na bieżąco. Podsumowując angielski. Ale nie wiem co potem. To już po studiach. Nie będę decydować teraz.
Rozdział III
Tak, wiem co sobie myślicie. Będzie tutaj przynudzać na 100 stron o swoich studiach filologicznych. Otóż powiem wam: nie! Opowiem, to co jest najważniejsze, to co się istotnego wydarzyło przez te pięć lat. Zaczynając od roku 1962: na uniwersytet w Teheranie poszłam całkiem w ciemno. Na wydziale było nas około 30 studentów, w tym nas 15 studentek. Pełne równouprawnienie. W liceum dość dobrze mówiłam po angielsku, tak mi się przynajmniej wydawało. Czasami lepiej nie wiedzieć. Na pierwszych zajęciach z anglikiem prawie mnie zamurowało. Mówił tak z dwa albo trzy razy szybciej niż w BBC. W tym momencie się obraziłam na BBC, bo pomyślałam, że robili z Irańczyków niedorozwojów intelektualnych, którzy nie mogą słuchać normalnych audycji BBC tylko ich irańskich odpowiedników mówionych w zwolnionym tempie. Ale nieważne. Po jakimś miesiącu przyzwyczaiłam się i już normalnie rozumiałam ok. 70% tego co mówił wykładowca. Bez problemu zdałam egzaminy. Przez kolejny rok tak samo. I kolejny. I kolejny. I nadszedł ten piąty rok, rok obrony pracy studenckiej. Musiałam wybrać jakiś temat. Musiał on dotyczyć krajów angielskojęzycznych. Zastanawiałam się długo, ponieważ miałam też dużo czasu, logiczne. Podsumowując, wybrałam taki temat: Miasta angielskie kontra Londyn — zrobiłam prezentację o Londynie i innych miastach angielskich i dokonałam ich analizy porównawczej. O Boże, zajeżdża erudycją. Tak czy siak, zdałam. W czerwcu 1967 ukończyłam studia. Moi rodzice byli ze mnie naprawdę dumni. Ja z siebie również.
Rozdział IV
To nie jest tak, że nie miałam wcześniej chłopaków. Oczywiście że miałam. W państwie Pahlavich (znaczy tak mi się wydaje, bo to państwo traktują jak swoją własność) panowały dosyć swobodne normy obyczajowe. Do Hamida miałam około pięciu różnych chłopaków. Mogliśmy się trzymać za ręce na ulicy, nawet całować. Mułłowie patrzyli na nas krzywym okiem, ale nie ważne. Nie mogli nic zrobić. Może i byłam religijna, jednak wybierałam z tej religii co mi się podobało. Po skończeniu studiów (a właściwie na ostatniej, pożegnalnej imprezie) w 1967r. gdy przeglądałam gazetę z nowymi trendami w modzie europejskiej, podszedł do mnie on. Powiedział mi, że wydawałam się taka smutna, a ja byłam po prostu zaczytana. Bardzo miło się nam rozmawiało, po czym wymieniliśmy się adresami. Wsiadłam do swojego samochodu i pojechałam prawie tam, gdzie on mieszka. Był to oczywiście północny Teheran, miejsce, gdzie mieszkają bogaci Irańczycy. Gdy jednak minutę później jego auto śmignęło mi tuż obok, odjechałam. Parę dni później znowu się spotkaliśmy. Było to w kawiarni w centrum miasta. Boże, jakie on miał oczy! A jakie usta! Podczas tej randki pocałowaliśmy się, powiedział, żebym pojechała z nim do niego. Zgodziłam się. Od razu zaczęliśmy z siebie ściągać ubrania. Dawno nie miałam tak dobrego seksu jak z nim. To był 20 lipca. Po tym razie zostaliśmy parą. W październiku, a dokładnie 16 października Hamid mi się oświadczył. Przyjęłam je oczywiście z wielką chęcią — chyba się tak nie mówi, by the way. Zaczęliśmy wspólnie planować ślub i wesele. Miał się odbyć w sierpniu. Miał być tradycyjny, muzułmański. Zgodziłam się. W sierpniu roku następnego, tak, dobrze liczycie, 1968 miałam ślub. Boże, ile było gości! A jaką miałam śliczną sukienkę! Zapamiętam ten ślub na zawsze jako ślub z bajki.
Rozdział V
Początki są zawsze trudne, jak mawiają. Nie wydaje mi się jednak, bo zaraz po skończeniu studiów mogłam zacząć uczyć w Liceum Żeńskim nr 2 w Teheranie, czyli tam, gdzie ja chodziłam. Nie chciałam uczyć w szkole koedukacyjnej, bo tam jest trochę dla mnie za głośno — przecież chodziłam pięć lat na Uniwersytet. Uczyłam w pierwszym roku swojej pracy tylko pierwsze i drugie klasy, dla mojej koleżanki zostały trzecie i czwarte. Poziom był tragiczny. Dziewczęta nie umiały nic powiedzieć po angielsku. Wkroczyłam do akcji w dobrym momencie. Zaczęłam od zmiany podręczników na Modern English. Kolorowe obrazki im się spodobały. Potem kupiłam trochę płyt z angielskimi znanymi ówcześnie przebojami i zaczęłam im to puszczać. Na końcu zaprosiłam kilku znajomych anglików z Teheranu oraz nawet raz udało mi się nie wiem jakim cudem zaprosić wice ambasadora Wielkiej Brytanii. Nie pytajcie! Przez ten rok szkolny moja praca była bardzo intensywna. W czerwcu 1968r. dowiedziałam się o pierwszej ciąży. Byłam bardzo szczęśliwa. Przynajmniej ten rok (68—69) mogę sobie darować, bo oprócz uczenia się angielskiego dla siebie nic więcej nie robiłam. Mam nadzieję, że ta młoda studentka na zastępstwo coś ich nauczy angielskiego.
W następnym roku szkolnym, czyli 1969/1970 znowu uczyłam, z tym że klasy trzecie i czwarte, czyli te same, które uczyłam dwa lata wcześniej. Bardzo się ucieszyli, że ich znowu uczę. Razem śpiewaliśmy piosenki na lekcjach angielskiego, z których dało się wyciągnąć trochę gramatyki. Nie minął nawet maj, jak dowiedziałam się, że znowu jestem w ciąży. Mój kochany Hamid. Miałam wtedy tylko 27 lat. We wrześniu 70 roku znowu poszłam na macierzyński. Mogłam się całkowicie skupić na życiu rodzinnym. Co jakiś czas jeździliśmy nad Morze Kaspijskie, rodzinnie, wypoczywać. Bardzo skąpe stroje, swobodne obyczaje, plaże dla naturystów. To wszystko w Iranie rodziny Pahlavich!
Po drugim porodzie (pierwszym dzieckiem była moja ukochana Amina) znowu wróciłam do szkoły. Dostałam klasę na wychowawstwo. Ucieszyłam się. Co prawda, Mohammed dawał w kość, ale dawałam radę. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam moją ukochaną nauczycielkę z czasów licealnych, panią Barbarę Rutkowską. Polka, Pani Basia, bo tak do niej mówiliśmy uczyła nas historii nie tylko perskiej ale przede wszystkim tej europejskiej i światowej. Zaczęła nas uczyć w roku 1958, kiedy byłam w pierwszej klasie liceum i pani Zahir (uczyła mnie w 3 i 4 klasie) się do nie nawet nie umywała! Chociaż miała wtedy niewielkie doświadczenie (a właściwie zerowe) to przez swoje doświadczenie bywania na obczyźnie (Rosja, Francja) potrafiła świetnie uczyć. Z wielkim smutkiem ją żegnaliśmy w roku 1960, w dniu ukończenia drugiej klasy. I to jeszcze do tego świetnie mówiła po persku, choć zaledwie mieszkała tu kilka lat. Przywitałam się z nią serdecznie. Ona również mnie poznała. I zaprosiła na kawę do centrum miasta. Mówiła, że po wyjeździe do Afganistanu w 1960r. nigdy nie doznała tak wielkiego szoku kulturowego. Prawie wszystkie dziewczyny chusty a faceci jak królowie. Na szczęście w szybkim tempie się to zmieniało. Tak bardzo, że w roku 1969 myślała, że Kabul to Warszawa w 1939. Niestety, krótkie zamieszki w 70 spowodowały że już od września zaczęła uczyć w naszej szkole. Przez cały rok 1971/1972 moje życie składało się z pilnowania dzieci, uczenia większych angielskiego oraz jako dziecko wspominanie wraz z moją byłą nauczycielką życia w Iranie w tamtych latach (50). I tak nastały wakacje roku 1972. Wyjechaliśmy wszyscy nad morze Kaspijskie (tzn. ja, moja rodzina i rodzina Hamida). Były cudowne. Mój mąż się trochę dziwnie zachowywał, ale uprawialiśmy seks tak z 4 razy w tygodniu więc spokojnie. Gdy wróciliśmy z wakacji we wrześniu roku 1972 znowu uczyłam już moją drugą klasę a przy okazji zajmowałam się dorastającymi dziećmi.
Rozdział VI
The Day has come, jak uczę moje dziewczyny w szkole. Nastał 13 października 1972 roku. Niby nic się nie zapowiadało, normalnie wstałam. Zrobiłam sobie na początek włosy. Nie robię makijażu, bo nie zakrywam włosów, nie będę przesadzać, szkoła to nie jakiś park czy kawiarnia. Włączyłam radio, a tam leciała jakaś piosenka Googoosh. Robiłam sobie śniadanie, chleb, nie wiem dlaczego z Nutellą. Wszedł Hamid, przywitaliśmy się. Zawsze zaspany. Zrobiłam sobie też kanapki do pracy i siódma trzydzieści wyszłam z domu. Na chodniku pod blokiem wsiadłam w samochód i pojechałam przez korki do pracy. Odstałam w tych korkach dobre piętnaście minut, więc w klasie dokładnie byłam o 7.59. Prawie byłam too late, czego bardzo nie lubię. Pierwsza była moja klasa i sprawdzian. Mogłam uporządkować myśli. Na drugiej tłumaczyłam niesfornym pierwszoklasistkom, na czym polega czas Present Simple. Na trzeciej miałam okienko, na czwartej z czwartoklasistkami przerabiałyśmy materiał do matury. Na piątej lekcji znowu okienko a na szóstej z trzecioklasistkami próbowałyśmy mówić w mowie zależnej, śmiesznie wyszło. Około wpół do drugiej wyszłam ze szkoły, przy okazji gawędząc sobie chwilę z panią Barbarą Rutkowską. Wybierała się na weekend z mężem i córką nad Morze Kaspijskie. Zazdroszczę jej. Mogła sobie tak po prostu jechać, w sumie jej córka to już była już duża dziewczyna, dwunastoletnia. Zrobiłam jeszcze małe zakupy na targu, kupując towary od kobiet w czadorach. Po drugiej byłam w domu, aż zdziwiłam się, że tak szybko, zważając na to, że do pracy mam ponad dziesięć kilometrów. Zrobiłam obiad, jak wrócił Hamid czyli około godziny 16.00, podałam. Dzieci też jadły, oczywiście zmniejszone porcje. Dobra, nie będzie takich wstawek, bo nawet w Ameryce pewnie o takich rzeczach nie piszą. Wyprałam pranie. Zaczęłam sprawdzanie klasówek moich podopiecznych. Pierwsza praca i pała. Druga tak samo. Trzecia lepiej, trójka. Byłam przy sprawdzaniu trzynastej pracy, kiedy to usłyszałam krzyk męża. Przyszłam do łazienki. Był wściekły. Strasznie się darł, że kolejną białą koszulę zrobiłam mu różową. No nie jestem mistrzynią prania, trudno. Parę razy się tak zdarzyło, pokrzyczał sobie i wszystko było OK. Zabrałam mu tą koszulę, a on zrobił coś takiego, że po prostu mnie zatkało. Uderzył mnie. Po prostu stałam jak wryta, on się dalej na mnie darł, ja potem też zaczęłam. Spoliczkował mnie i szybko uciekł z łazienki. Nie odzywaliśmy się do siebie do końca dnia. Nie mogłam uwierzyć po prostu w to, że coś takiego się stało. To po prostu jest nie możliwe. Przewidziało mi się.
Rozdział VII
Jednak mi się nie przywidziało. Od tego dnia, 13 października 1972 roku Hamid bił mnie coraz regularniej. Na początku było to mniej więcej raz w tygodniu. Później co kilka dni. Około grudnia zaczął mnie lać codziennie. To było dla mnie straszne doświadczenie, uwierzcie. Zresztą nie muszę mówić tym udręczonym żonom jak to jest kiedy je bije mąż. Najgorsze jest to, że zostałam sama. Moje przyjaciółki za piątkę nie chciały rozmawiać o tym, moja rodzina również a tym bardziej męża. Czułam się All alone in danger zone, wszyscy mnie opuścili. W czerwcu następnego roku, czyli 1973 spytałam się pewnego razu męża — dlaczego mnie bije. Odpowiedział mi w sposób następujący: Muszę Cię bić, ponieważ w islamie jest wymagane, aby mąż bił żonę, musi zaznaczyć swój autorytet. Mężczyzna w islamie będzie zawsze dominujący nad kobietą. Odpowiedziałam mu: ale tu, w Iranie mogę dostać rozwód i zabiorę dzieci, a ty, nie będziesz miał nic do gadania! On na to: no i co? Zabieraj sobie dzieci, a ja sobie znajdę nową żonę. Naprawdę myślałaś, że przez całe życie będę znosił, jak chodzisz bez chusty i jak obcy faceci się gapią na Ciebie? Myślałem, że się choć trochę zmienisz, ale widzę, że w ogóle nie chciałaś tego zrobić. Masz teraz dwa wyjścia: albo założysz chustę i będziesz posłuszną, skromną żoną albo dalej Cię będę lał. To koniec naszej rozmowy. Nie miałam wyjścia. Od wakacji zaczęłam nosić lekką chustę, ale ona była naprawdę niewygodna. Nosiłam ją chyba przez dwa tygodnie i rzeczywiście mnie nie lał. Gdy przestałam, zaczął na nowo. Przez cały sierpień, wrzesień, październik, listopad byłam przygnębiona. Hamid cały czas mnie bił, coraz silniej, coraz mocniej. W grudniu poczułam przebudzenie mocy, postanowiłam udać się do prawniczki, która by mnie obroniła przed nim w sądzie. Udało się. W styczniu 1974 zaczęła się pierwsza rozprawa. Hamid miał na swoją obronę fakt, że rodzina zachowała milczenie. Na drugiej rozprawie miesiąc później pokazywałam siniaki. Na trzeciej w kwietniu dokładnie przesłuchiwano każdego członka rodziny. Na ostatecznej, czwartej sprawie w czerwcu 1974 sąd orzekł, że rzeczywiście doświadczałam przemocy domowej. Nasze małżeństwo zostało rozwiązane, a do dzieci mieliśmy równy dostęp.
Rozdział IX
Nie wiem, dlaczego nadałam tak pompatyczną nazwę temu artykułowi, oddaje on jednak istotę mojego życia, które po prostu było nowe. Ile zmian zaszło w moim życiu w tych kilku miesiącach! Muszę zacząć od rodziny. Rodzina mojego męża nie odzywała się do mnie, moja również przestała to robić. Jedynie z mamą czasami rozmawiałam przez telefon. Z dziećmi mogłam się widywać przez 3 dni w tygodniu, mój były mąż przez 4. Dobrze mu tak. Zostawmy rodzinę, bo to jest najbardziej smutny aspekt mojego życia, oprócz dzieci oczywiście. A teraz czas na przyziemne rzeczy: mieszkałam w nowym, dwupokojowym wynajmowanym mieszkaniu w północnej części miasta. Stać mnie było na nie, to pokazuje jak mnie cenią. A propos, teraz przejdźmy do pracy. Przez ostatnie dwa lata wykonywałam swoją podstawową pracę, bez angażowania się ani w pracę wychowawczą ani nauczycielską. Na szczęście 90% uczennic zdało maturę, więc mnie nie wylali. Od roku 1974/1975 mogłam się na nowo, pełna pasji zabrać za nauczanie moich dziewczynek. Czekała ich maturalna klasa. Ciężki czas. Tyle jeśli chodzi o pracę, nic tu się za wiele nie zmieniło. Przejdźmy do moich znajomości. Dobrze było powrócić do moich pogaduszek przy kawie, z nowymi przyjaciółkami, Aminą i Taji, dobrze było powrócić do moich pogaduszek przy kawie z panią Barbarą Rutkowską. Bardzo ich mi brakowało przez te ostatnie 2 lata, były one bardzo rzadko. Do mojego życia powróciła pełna harmonia. Po dwóch latach batalii o godność znowu mogłam powiedzieć — jestem wolna i szczęśliwa.
Rozdział X
Nastał rok 1975. Moje życie nabrało rozpędu. Na początku stycznia leżąc w łóżku z Ebim… Zaraz, zaraz, pomyślicie sobie, co to za suka tu się puszcza. Nie jestem żadną suką. Po prostu znalazłam miłość. I to nie byle gdzie, nie w jakimś klubie tylko na spotkaniu klubu języka angielskiego. Tak, uczęszczam do takiego klubu na rozmowy angielskie. Tam poznałam Ebiego. Był bardzo miły i przystojny. Po trzech randkach poszliśmy do łóżka. Wracając, w styczniu 1975, to był chyba 7, czytam sobie gazetę, a tam oferty z Paryża i Londyna. Iran Air obniża loty o 1/3! Powiedzieliśmy sobie, że pojedziemy tam w lipcu. Zaczęłam udzielać korepetycji, ograniczać wydatki i oszczędzać na wszystkim. Nie ukrywam, że było to dla mnie drogie, ale czego nie zrobi się do pojechania do kraju anglojęzycznego. Co tydzień kupowałam sobie gazety w języku angielskim. Czytałam je bardzo chętnie. Mój angielski się ożywił. Zaczęłam kupować zagraniczne płyty, które przynosiłam na imprezy. Chodziłam tam oczywiście razem z Ebim. Bardzo się kochaliśmy, wtedy, na wiosnę 1975r. Chodziliśmy razem, trzymaliśmy się za ręce i całowaliśmy się i to wszystko w kraju, gdzie większość społeczeństwa to otwarci muzułmanie, a większość kobiet jest co najmniej w hidżabach. Niech żyje państwo Pahlavich! W kwietniu pożegnałam moje maturzystki, powiedziały, że będą tęsknić, ja powiedziałam, że również. Naprawdę, te dziewczyny były wspaniałe. W maju prawie się zajechałam sprawdzaniem matur i odpytywaniem zestresowanych dziewczyn i to jeszcze wszystko w nieznanym im języku! Nie, żartuję, przez te 4 lata postarałam się, żeby ten język nie był im obcy. W czerwcu nareszcie skończył się rok szkolny i mogłam zacząć myśleć o wakacjach. Paszport miałam wyrobiony, bilet zarezerwowany, miejsce noclegu wykupione, atrakcje wyszukane. Nic tylko jechać! 17 lipca udaliśmy się na lotnisko Mehrabad. Szczerze mówiąc, spodziewałam się, że będzie więcej osób. Do Londynu leciał wtedy tylko 1 samolot dziennie, ale to nieważne. Ważne jest to, że polubiłam latanie samolotami. Ebi chyba też. Obsługa była wyśmienita, jedzenie smakowite. Iran Air robi dobrą robotę. Kilka godzin później wylądowaliśmy na lotnisku London-Heathrow. Wszystko nas oszołomiło: było tu tyle ludzi, dziesięć więcej razy niż w Teheranie. Witano nas, Irańczyków bardzo serdecznie. Mówiono nam, że miło się rozmawia z Irańczykami, na co tylko się uśmiechnęliśmy. Tak minęła kontrola. Chwilę jazdy pociągiem i już byliśmy pod Big Benem. Boże! Czekałam na tę chwilę. Zapytałam się o drogę do naszego hotelu. Mogłam choć przez chwilę od nie wiem kiedy porozmawiać z prawdziwym anglikiem. Jak ryba w wodzie! Po kolacji w hotelu udaliśmy się na krótką aklimatyzacyjną przechadzkę po mieście. Na drugi dzień mieliśmy zaplanowanie zwiedzania najważniejszych atrakcji, m.in. Pałacu Królewskiego. Ile tam było ludzi! Całe tłumy. Zobaczyliśmy też zmianę warty. Ten równy szyk, naprawdę zachwycający. Super. Na trzeci dzień byliśmy w muzeach. Trzeba by mieć gust, żeby rozumieć te dzieła. Nie wszystko jest dla motłochu, więc szybko się znudziłam. Czwarty dzień mieliśmy zaplanowane zwiedzanie Oksfordu. Średniowieczny uniwersytet. Tak byli rozwinięci, nie to co my, Irańczycy. Dopiero w latach 30. Tego wieku uniwersytet! Co za kraj. Ale to przeszłość. W piątek zwiedzaliśmy Cambridge. W sobotę udaliśmy się do klubu na imprezę. Super było. Ebiemu oczywiście też się podobało. W niedzielę kupiliśmy jakieś fajne souveniry i spakowaliśmy się. Mieliśmy o 9.00 prom do Francji. Nastał nowy tydzień. Gare du Nord przywitał nas chłodno, w końcu to Paryż. Wysmakowane miasto. Chodziliśmy sobie po mieście cały dzień, delektując się widokami i nie delektując się nieprzyjaznymi Paryżanami. Siadywaliśmy sobie raz co raz w kawiarence i delektowaliśmy się kawą i rozmową z przypadkową panią z sąsiedniego stolika, angielką. Po prostu sobie usiedliśmy i rozmawialiśmy po persku, a ona się zapytała czy jesteśmy z Iranu. Odpowiedzieliśmy, że tak. Powiedziała, że jej siostra mieszka w Iranie, wyszła za mąż za Irańczyka. Była dla nas bardzo miła, świetnie się z nią rozmawiało. Złożyła nam nietypową propozycję. Zdziwiło nas to, ale przystaliśmy na to, że oprowadzi nas jutro po najpiękniejszych kawiarniach Paryża. Nazajutrz tak się stało, ale nie będę tutaj przytaczać nazw, bo i tak nie napiszę ich poprawnie. Kawa za to była przepyszna, tyle mogę powiedzieć. Nawet się jakoś tak ociepliło, w końcu Paryż leży troszkę bardziej na południe niż Londyn. Bardzo podziękowaliśmy pani za spędzony z nią czas, a ona powiedziała, że jest trochę obywatelką świata i pomieszkuje trochę tu, trochę tam, więc ma kąt u rodziców w Londynie, swoje mieszkanie w Paryżu, kąt u siostry w Iranie. Gdybyśmy się wybierali z większym wyprzedzeniem do Paryża lub Londynu, to żeby do niej zadzwonić pod podane przez nią numery. Przyjedzie i nam pomoże. Boże, jaka to była cudownie miła i towarzyska kobieta! A była troszkę starsza ode mnie. Środę spędziliśmy zwykle, na zwiedzaniu muzeów i wieży Eiffla. Tutaj kolejna ciekawa historia. Staliśmy sobie w kolejce do windy i rozmawialiśmy sobie po persku, mężczyzna przed nami obrócił się w naszą stronę i zapytał się, czy my jesteśmy z Iranu. Odpowiedzieliśmy, że tak. Ucieszył się. Porozmawialiśmy sobie o najlepszych klubach w północnym Teheranie, filmach amerykańskich i o tej strasznej kolejce do wieży Eiffla. Dał nam swój numer i adres i powiedział, że we wrześniu wraca do Teheranu na uczelnię (ukończył I rok architektury). Powiedział, że jeśli chcemy możemy się kiedyś jeszcze spotkać. Był młody, ale bardzo dojrzały. Byliśmy zdziwieni, ale także zachwyceni, że poznawaliśmy tylu wspaniałych ludzi w jednym mieście — Paryżu. Czwartek — dzień rejsu po Sekwanie. Chwilka przerwy od spotkań towarzyskich. Piątek — dzielnica łacińska. Pełno studentów, takich jak Reza. Sobota — dzień kupowania pamiątek. Sunday — it’s time to buy a souvenir. Lubię angielski, co poradzić. Po tym kupowaniu udaliśmy się na lotnisko — tak, wylatywaliśmy z Paryża. Gdy dojechaliśmy na lotnisko, byliśmy zaskoczeni jak wielu francuskich turystów udaje się do Iranu. Chyba przez to, że nasz kraj jest teraz tak łatwo dostępny. W kolejce do odprawy przed nami stała para, w naszym wieku. Rozmawiali po persku. Zapytałam się, czy są z Iranu. Odpowiedzieli, że tak, mieszkają w Zachodnim Teheranie. Powiedziałam im, że chyba lecimy tym samym lotem. Zaczęliśmy rozmawiać o codziennych irańskich bolączkach — korupcji, przepaści społecznych, biedzie i blichtrze. Zajęło nam to całą odprawę i połowę lotu. Pod koniec tegoż samego lotu dali nam swój adres i powiedzieli, że możemy się kiedyś jeszcze spotkać. Ucieszyliśmy się. Pożegnaliśmy się po wylądowaniu w Teheranie. Nakarmieni przez Iran Air pojechaliśmy do domu. Po dwóch tygodniach nareszcie we własnym domu! Home, sweet Home, jak to się mówi. Tyle ludzi poznaliśmy! Ebi był zachwycony, on oczywiście też brał czynny udział w dyskusjach. Tyle zdjęć, świat zachodni, kolorowy, podobny do świata zachodnio-irańskiego ale jednak lepszy. Zawsze chciałam tam pojechać, to było moje marzenie zobaczyć zagranicę. Świetny wyjazd. We wrześniu otrzymałam kolejną klasę, kolejne uczennice. Niezbyt fajne, ale na pewno wszystko się ułoży. W listopadzie moje relacje z Ebim zaczęły się psuć. Oskarżył mnie, że nie spędzam z nim tyle czasu, ile by chciał. Po prostu byłam zajęta pracą. W końcu, w grudniu przyznał mi się, że od kilku tygodni ma kochankę. Rozstaliśmy się bez słowa, lecz w końcu się przeprosiliśmy. W końcu grudnia byłam już wolną osobą, bez żadnych zobowiązań. Wtedy też wymyśliłam sobie nowy cel podróży, bo rzeczywiście, polubiłam podróżowanie. To była wtedy moja nowa pasja. Wracając, ten nowy cel podróży musiał leżeć gdzieś dalej niż Europa. Chwila zastanowienia i pomysł gotowy. Nowy Jork.
Rozdział XI
Nastał ten rok — 1976, dokładnie 2535 rok według nowego kalendarza irańskiego, wprowadzonego przez Szacha, nie wiem czy to dobrze, ale ta konserwatywno-religijna hołota na pewno to odrzuci. Tymczasem jest styczeń a ja za bardzo nie mam celu w swoim życiu. Moje dzieci — mieszkają ze mną tylko kilka dni w tygodniu. Nie mam męża. W szkole angażuję się, ale bez przesady. Właśnie znalazłam! Nie ma nikogo przy mnie. Kogoś, kto mógłby mnie otulić ramieniem podczas niepogody. Albo w kinie. Udaję się na poszukiwania. Pomogą mi na pewno moje przyjaciółki, Amina i Taji. To musi być ciężkie dla czytelnika tekst bez dialogów, ale trudno. W marcu miałam już nowego partnera, Mahmuda. Poznałam go na imprezie w jednym z klubów w północnym Teheranie. Student Reza, z którym rozmawiałam w Paryżu miał rację. Nie ma klubu, w którym kogoś nie poznasz. Zawsze znajdzie się miły mężczyzna tudzież kobieta do rozmowy. I do dalszej znajomości, która w przypadku mnie i Mahmuda zakończyła się w łóżku. Byliśmy w sobie zakochani w marcu, kwietniu… Byłam wtedy szczęśliwa, ponieważ w szkole również mi się powodziło — dostałam od uczennic nagrodę dla najlepszego nauczyciela maturzystów roku 1976. Ucieszyłam się i jednocześnie zasmuciłam, bo wiedziałam że pomagając kilku w zdobyciu dokumentów potrzebnych do studiów w USA stracę z nimi kontakt. Na szczęście moja klasa skończyła dopiero pierwszą klasę, więc nie miałam się w sumie czego bać. Teraz wam opowiem historię, która mnie naprawdę rozwścieczyła i zakończyła mój związek z Mahmudem w czerwcu 1976 roku. A zaczęło się od tego, że coraz częściej zaczęliśmy chodzić do klubów. Pomyślałam, że to nic takiego. Nie zaskoczyło mnie to w ogóle. Jednak kiedy znikał w toalecie na coraz dłuższy czas zaczęłam się zastanawiać, co się dzieje, czy on mnie czasami nie zdradza. 22 czerwca poszliśmy znowu do klubu, po raz drugi w tym tygodniu. Mahmud zamówił mi drinka i poszedł do toalety. Po pół godzinie nadal nie wracał. Po godzinie poszłam sprawdzić, co się dzieje. Weszłam do męskiej toalety — nic, do damskiej — podobnie. Żadnego śladu Mahmuda. Kilka dni wcześniej zauważyłam, jak się uśmiecha do jednej z pracownic baru (wracali razem z jakiegoś miejsca), co mnie bardzo zaniepokoiło. Wracając, zapytałam się kelnerki o to, gdzie przebywa teraz jej koleżanka, powiedziała, że ma przerwę. Zaprowadziła mnie jednak na górę do pokoju obsługi i tam odkryłam szokującą prawdę. Nakryłam leżącą, nagą parę — kelnerkę i mojego chłopaka, Mahmuda. Stałam jak wryta, ale nic nie powiedziałam. W ciągu 10 sekund wyszłam z pokoju, a on za mną. Nieważne, że się upokorzył, biegł nagi przez cały klub. Wsiadłam do samochodu i minutę od zdarzenia byłam już daleko od miejsca zbrodni. Zbrodni na miłości dwojga ludzi. Nie pojechałam jednak do przyjaciółek, a do kogoś, kto był ode mnie starszy i bardziej doświadczony. Skręciłam na najbliższym skrzyżowaniu i dziesięć minut później wchodziłam do mieszkania na Bulwarze Afrykańskim. Pani Basia przywitała mnie tradycyjną polską herbatą — inną niż ta perska, ale i tak pyszną. Wyżaliłam się jej i wypłakałam, ale powiedziała mi, że nie był mnie wart i że jest wiele mężczyzn, którzy byliby mną zainteresowani. Podziękowałam jej za te słowa. Ona była szczęściarą, miała kochającego i troskliwego męża oraz inteligentną i dojrzałą, choć tylko 16-letnią, córkę. Nie mogła mi za bardzo pomóc w sprawach uczuciowych, ale za to, była osobą bardzo doświadczoną i mogła mi udzielić cennych porad na przyszłość. Z tej wizyty wyszłam bardzo wzmocniona. Na duchu przede wszystkim. Tymczasem, w domu zabrałam się do pracy papierkowej bo był wtorek a w piątek było już zakończenie i chcąc nie chcąc musiałam dać świadectwa moim dziewczynom. Ta praca mnie uspokoiła, wpadając w ten wir mogłam na chwilę zapomnieć o upokorzeniu ze strony kochanka. W piątek pożegnałam się z uczennicami, choć miałam jeszcze trochę papierów do powypisywania. Ale musiałam się szybko przestać nad sobą użalać, bo to, co zobaczyłam trochę mną wstrząsnęło. Pojechałam mianowicie do pani Rutkowskiej. Cała rodzina patrzyła się w telewizor jak zaczarowani. Nie wiedziałam o co chodzi, przywitałam się i poszłam skorzystać z łazienki. Gdy wróciłam, rodzinka dalej była wpatrzona w telewizor, tylko ciche wzdychania roznosiły się po pokoju niczym letni wietrzyk. Dopiero gdy stałam chwilę nad nimi, zauważyli, że przybyłam. Przywitali się i zaprosili na kanapę. Pani Basia powiedziała mi, że oglądając angielskie media co chwilę wzmiankują o wydarzeniach w Polsce. Trwają protesty. Przypomniałam sobie wtedy, jak pani Rutkowska z pasją tłumaczyła nam historię Polski od roku 1939 — najpierw dwie okupacje, potem tylko sowiecka i w końcu powstanie państwa PRL. Strajki w latach 1956 (1968 — przeczytałam w gazecie, 1970 — powiedziała mi o tym na jednym ze spotkań) a teraz 1976 budzą Polskę z komunistycznego letargu. Dlatego tak się patrzyli w ten telewizor. Myślałam wtedy o strajkach w Iranie z powodu ustanowienia jakiegoś święta związanego z tradycjami Persji. Mimo wszystko, nie był to powód do strajkowania. W Iranie większość ludzi była biedna ale mogła kupić wszystko, wyjechać za granicę. W Polsce nie było niczego i nie za bardzo można było jeździć za granicę, podobnie jak w innych krajach bloku podległego ZSRR. Chyba że ten strajk to po prostu było niezadowolenie okazywane Szachowi. Tylko tyle i aż tyle. W lipcu cały miesiąc starałam się o wizę — udało się! Pracownicy byli bardzo przyjaźnie nastawieni. W sierpniu kupiłam bilety, jako że były to najtańsze bilety do Nowego Jorku — bo kupowane z rocznym wyprzedzeniem! Kupiłam trzy bilety, dla mnie oraz moich dwóch przyjaciółek. Powiedziałam sobie, że nie będę leciała z kochankiem bo Ci zmieniają się trochę jak w kalejdoskopie. Przy okazji, w lipcu poznałam nowego mężczyznę, Dariusha. Podobnie jak mojego pierwszego byłego, poznałam go w klubie angielskim. Był bardzo przystojny i czarujący, a w łóżku dawno nie miałam tak dobrego seksu jak z nim. Mogłabym nawet powiedzieć, że nawet z Ebim nie było mi tak dobrze. Ktoś mógłby mi teraz zarzucić, że jestem zachodnią lalką albo bezmyślnym manekinem, ale wcale tak nie jest. Troszczę się również o dzieci, przebywają ze mną od poniedziałku do środy włącznie — opiekuję się wtedy nimi dosyć dobrze, naprawdę je kocham. Co prawda mój były mąż zarzuca mi, że nie dosyć dobrze i dzieci czasem chodzą głodne ale to wcale nieprawda. Nadszedł wrzesień, czas nowego roku szkolnego. Moje uczennice zaczęły drugą klasę. Powodziło mi się dosyć dobrze, w październiku dostałam podwyżkę. Moje życie w roku 1976 było w jednej wielkiej stagnacji, no może oprócz nowego kochanka i podwyżki. W Iranie się nic nie działo — bynajmniej nic szczególnego. Nie było od miesięcy żadnych protestów. Było dosyć spokojnie. W listopadzie oglądałam z zaciekawieniem wybory prezydenckie. Kto wygra — Gerald Ford czy Jimmy Carter. Polityka amerykańska nie bardzo mnie interesowała, ale wtedy — w listopadzie 1976 roku nie miałam nic szczególnego do roboty — mój związek z Dariushem nie układał się zbyt dobrze. Chyba po prostu do siebie nie pasowaliśmy. Jeszcze ze mną nie zerwał, więc mogłam spokojnie oglądać w irańskiej telewizji relacje z wyborów w USA. Potem reklamy jakiś gównianych produktów, czyli butów na obcasach reklamowanych przez modelki — jednak mniej znane, a kiedyś zdarzyło się, że jakąś markę odzieżową reklamowała była gwiazda irańskich filmów erotycznych. Albo romantycznych. Zresztą to nie ma znaczenia, bo i tak wszystko ta religijno-konserwatywna hołota zamieszkująca południe Teheranu uważa, że to wszystko zepsuta pornografia dla dekadenckich ludzi. Na szczęście nie muszę tam jeździć, w sumie kilka razy w życiu musiałam pojechać przez południowy Teheran — na przykład kiedy w 1961r. jechałam na wycieczkę klasową do Kom. Okropny smród, brud, bieda i ubóstwo. Ostatnio byłam tam dwa lata temu, w sumie nudziło mi się i postanowiłam sobie zrobić challenge — przejść w wyzywających ciuchach i bez nawet odrobiny hidżabu przez najbardziej konserwatywną część Teheranu. Oczywiście dojechałam tam autobusem, nie ryzykowałabym życia mojego cadillaka. W sumie parę kobiet zwróciło mi uwagę, że nie powinnam się tak ubierać, nie wszystkie były w czadorach ale tylko jedna (na 100 spotkanych) była bez hidżabu, mężczyźni odwracali ode mnie wzrok jakbym była jakąś prostytutką. Potem, jak wróciłam do domu, uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem arogancka i samolubna. W Iranie na razie panuje wolność religijna i skoro nie muszę wyznawać islamu to nie powinnam też obrażać ich wyznawców wyzywającym strojem i wyglądem. To była nauczka dla mnie, pomyślałam też sobie (ale dopiero w roku 1976), że staję się powoli zachodnią lalką lub bezmyślnym manekinem. Grudzień — nic szczególnego, niestety po 10 grudnia moje życie zmieniło się przynajmniej na jakiś czas — tego dnia Dariush oświadczył mi, że nie pasujemy do siebie i powinniśmy się rozstać. Przyjęłam to z pokorą. Poszłam tego dnia do salonu piękności żeby się zrobić i móc za niedługo poznać czarującego mężczyznę. Miałam już 33 lata i nie byłam już taka młoda (ale wyglądałam na mniej więcej 30). Wracając, był to jeden z ekskluzywnych salonów piękności w stolicy i wydałam niemałą sumkę na zabieg upiększający. Następnego dnia otrzymałam wezwanie do banku. Przestraszyłam się, pomyślałam, że wpadłam w długi czy coś podobnego. Z drżącym sercem poszłam do banku. Przedstawiciel powiedział mi, że mam lekkie zadłużenie i że nie powinnam więcej obciążać się wydatkami. Powiedziałam, że nie będę. Niestety, tak powiedziałam i tak musiałam zrobić. Pomyślałam sobie wtedy, że bilet do Nowego Jorku w dwie strony kosztował mnie z 3000 dolarów a wiza z 500. Musiałam oszczędzać, jeśli nie chciałam skończyć jak menel i zamiast w hotelu spać pod Mostem na Brooklynie. Zresztą nie wiedziałam, czy dobrze zrobiłam, że chciałam jechać do Nowego Jorku. Były głosy, że było tam dosyć niebezpiecznie i brudno. Jednak żadne miasto w Ameryce oprócz Los Angeles — które było dla samotnej nauczycielki finansowo nieosiągalne miało dużą ilość atrakcji oraz ciekawą mieszankę kulturową. Postanowiłam, że po prostu będę uważać jak będę w Nowym Jorku — a to będzie dopiero za pół roku — w sumie nie mam ustalonych żadnych atrakcji, w ogóle nie wiem co tam będę zwiedzać — nie ważne. Poza tym, nie leciałam sama — moje przyjaciółki będą mi pomagać. Mam nadzieję, że mnie nie okradną ani nie zabiją, że nic się nie stanie. Tak mi dopomóż Bóg — zaraz, co ja powiedziałam? Czy to była modlitwa? Co to właściwie było?
Rozdział XII
Dokładnie o północy, pierwszego stycznia 1977 roku na placu Azadi przy tej świetnej budowli w Teheranie przywitaliśmy z Cyrusem nowy rok. Znowu się puszcza — myślicie. Nie prawda, po prostu znalazła kolejnego czarującego mężczyznę w parku, podczas zimowego spaceru w połowie grudnia. Ta zimowa aura i potrzeba ciepła chyba nas zbliżyła. Mam nadzieję, że to coś więcej niż miłość na pół roku. Zobaczymy. Dwadzieścia dni później oglądałam zaprzysiężenie 39. Prezydenta Stanów Zjednoczonych — Jimmiego Cartera. Świetne widowisko nadawane w irańskiej telewizji. Poczułam wtedy taki wind of change, zaczęłam więcej się udzielać w szkole i uczyć moje dzielne dziewczyny angielskiego. Znowu zapraszałam pracowników ambasady amerykańskiej i angielskiej, robiłam własne lekcje, tworzyłam pozytywną atmosferę. Po przyznaniu mi nagrody dla najlepszej nauczycielki maturzystów pomyślałam sobie — dlaczego nie zdobyć jej ponownie. Uczyłam wtedy oprócz mojej klasy jeszcze trzy inne, z każdego rocznika, także z tego maturalnego. Miesiące mijały a one umiały coraz lepiej angielski. Cały luty na przykład ćwiczyłyśmy gramatykę i słownictwo, potem cały marzec umiejętności. Szło nam dobrze, mnie uczenie, im uczenie się. Całkowicie zapomniałam wtedy jakby o Cyrusie, który zostawił mnie dla innej w marcu 1977r. Nie przejęłam się za bardzo tym, bo byliśmy naprawdę blisko właściwie zaraz po zapoznaniu, przez jakieś półtorej miesiąca. To była moja wina, my fault. Kiedyś dowiedziałam się że jest coś takiego jak biosinusoida — jak np. życie uczuciowe góruje to intelektualne jest w dołku. Teraz było na odwrót i właśnie tego doświadczyłam. Zorganizowałam babski wieczór — Pani Rutkowska i jej córka, moje przyjaciółki z córeczkami. Popijaliśmy tradycyjną, przepyszną perską herbatę z samowaru. Nie wiem dlaczego do przyrządzenia perskiej wersji napoju używa się rosyjskiego urządzenia, ale mniejsza z tym. Rozmawiałyśmy do dwunastej w nocy siedziałyśmy i słuchałyśmy piosenek Googosh. Wygadałyśmy się po wszystkie czasy. Bardzo miło wspominam ten wieczór, w marcu 1977r. Na samym początku kwietnia, kiedy świat obchodzi święto żartu — Prima Aprilis, poznałam Mohammeda. Był bardzo miły, poznaliśmy się na dyskotece. Szybko, bo już dwa dni później wylądowaliśmy w łóżku. Zaczynała się pełną parą wiosna, moje życie uczuciowe rozwijało się podobnie, niestety, zgodnie z prawem biosinusoidy gdy życie uczuciowe jest w górze, intelektualne jest w dole. Na szczęście dziewczyny miały tylko kilka tygodni nauki i robiłam i głównie szybkie powtórki. No cóż, nauczyciel w szkole jest tylko do pomocy. Pod koniec kwietnia byłam zakochana po uszy w Momedzie — bo tak chciał, żebym do niego mówiła a i tak dostałam nagrodę dla najlepszej nauczycielki maturzystów roku 1977. Wzruszyłam się naprawdę po raz kolejny. W maju zaczęłam planować wyjazd dzień po dniu co będziemy robić. Dwie atrakcje dziennie — to jest do zrobienia — w sumie około 30 różnych atrakcji — część na szczęście będziemy tylko oglądać z zewnątrz — jak np. Chrisler Building, część jest bezpłatna — jak np. Central Park, a część wymaga poświęcenia niewielkiej ilości czasu na zwiedzanie — np. punkt widokowy na Empire State Building. Nie będę narzekać, bo od 1975 roku, czyli od pamiętnego wyjazdu do Europy marzę o wyjeździe do Stanów Zjednoczonych i posłuchaniu amerykańskiej muzyki, mowy czy filmów. Zamierzam też pójść z moimi przyjaciółkami na Broadway, nie wiadomo w sumie kiedy tam będę znów. Dopiero chyba wtedy, kiedy by upadła by monarchia i musiałabym wyjechać z Iranu — ale to się chyba nigdy nie zdarzy, w Iranie jest wyjątkowo spokojnie i chcę, żeby tak zostało do końca mojego życia. Tak mi dopomóż Bóg — chwila — co jak się tak co chwilę modlę. Muszę przestać być tak religijna. W czerwcu 1977 roku moje ukochane uczennice skończyły drugą klasę liceum. Jeszcze przed nimi dwa lata ciężkiej nauki do matury. Musiałam powiedzieć Momedowi, że nie będzie mógł ze mną jechać do USA, a on tylko mnie na to pocałował. On jest kochany. Dawno nie byłam tak kochana — chyba wcześniej Ebi mnie tak kochał jak teraz Mohammed. Dni mijały, a ja miałam coraz mniej czasu na planowanie. W końcu nadszedł 1 lipca 1977 roku, miesiąc w którym my, trzy przyjaciółki miałyśmy wyjechać do Nowego Jorku, na terytorium Stanów Zjednoczonych Ameryki.
Rozdział XIII