Mojej córce Julii
…ZAMIAST WSTĘPU
List do Ciebie…
Może to akt odwagi, może brak rozsądku, a może jeszcze coś innego, czego określenie jest zbyt trudne, ale właśnie teraz na przekór temu, co niesie rzeczywistość do żadnej innej niepodobna, zdecydowałem, aby to, co przez kilkadziesiąt lat było tylko moje i w zasadzie nikomu niedostępne, trafiło do Ciebie. Ta rzeczywistość to czas pandemii, która zmieniła nasze funkcjonowanie, wyzwoliła lęki, pozbawiła nie tylko poczucia stabilności czy po prostu normalności, ale i odsunęła nas w dużej mierze od tego, co niematerialne, zawarte w sztuce jakkolwiek definiowanej. Czas, który obcowanie z estetyką w głębszym wymiarze zepchnął na margines naszych potrzeb. I właśnie to mnie — który w swojej naturze zawsze miał ukrytą negację tego, co aktualne, i wieczną tęsknotę za czymś innym — skłoniło do podzielenia się niejako sobą. Paradoksalnie ten właśnie okres pozwolił mi odnaleźć siłę do zmierzenia się z tym, co głęboko we mnie tkwiło i powracało co jakiś czas silnym pragnieniem podzielenia się z Tobą moim słowem. Jednak to pragnienie skutecznie przez długie lata przegrywało z czymś, co niejako było moją nieśmiałością i niechęcią dzielenia się sobą w sposób tak otwarty. Nigdy nie pisałem z myślą o upublicznianiu swoich tekstów, a raczej traktowałem to jako autobiograficzną narrację do własnych przeżyć, emocji, przemyśleń. Tak więc czas pandemii pobudził we mnie odwagę i siłę. Ale nie tylko ten czas. Również skończone właśnie pół wieku życia. To nic nadzwyczajnego, aby przy takiej rocznicy mieć refleksje, w których pełno podsumowań czy rachunków sumienia. Czas powrotów do przeszłości skłonił mnie do decyzji, aby część moich tekstów uwolnić z prywatnej szuflady, nadając im wydawniczą formę. Może to niejako prezent urodzinowy dla samego siebie?
Świadomie nie używam tu określenia „poezja”, bo mam w sobie wiele szacunku i pokory wobec prawdziwych poetów i poezji, która mocno wryła się w moją wrażliwość. To właśnie uciekanie od codzienności w świat poezji i innych form pięknego słowa to moja „emigracja poza własny wymiar”. To tworzenie własnej, często wyimaginowanej przestrzeni i przenikanie do niej z ograniczeń zwykłego życia.
Ta emigracja ma też wiele innych znaczeń. Ale to pozostawiam już Twojej interpretacji…
Nawet jeśli moje teksty przyjmują formę wiersza, to tak naprawdę nazywam je po prostu… tekstami bądź myślami. A myśli te to efekt wielu przenikających się sił sprawczych, które się we mnie zbiegają, mieszają, czasem wręcz kotłują. To faktyczne przeżycia, uczucia, emocje o przeróżnym wymiarze, ale też nieograniczona wyobraźnia i tworzona przez nią fikcyjna fabuła. Jest w nich też mnóstwo inspiracji myślami zawartymi m.in. w poezji mocno intelektualnej, ale też pełnej prostoty i bólu twórczości pokolenia poetów wyklętych. Inspiracją są też teksty wplecione w muzykę wielu artystów, zarówno polskich, jak i legend światowych scen. Czasem znowu ktoś zupełnie mi nieznany napisał słowa, które dawały mi iskrę zapalną do wskrzeszania własnych myśli.
Wiele z nich powstało w podróżach, zarówno tych najbliższych, jak i bardzo dalekich, gdzie inność miejsca czy ludzi dawały natchnienie i sprawiały, że miejsca te na zawsze pozostały we mnie. Właśnie podróże często stawały się inspiracją, ale i czasem niejako podarowanym dla tworzenia słów. Zresztą uciekanie w świat słów to jak uciekanie do innego kraju, na inny kontynent. Emigracja… Tak więc pisanie stało się jedną wielką podróżą.
Kiedy z upływem lat do nich sięgam, widzę, ile w nich lęku, niepokoju, niespokojnych myśli, ciągłego poszukiwania czegoś, czego sam często nie umiem określić… Gorycz i rozpacz, której tyle w moich słowach, to nic złego, bo życie czy miłość nie zawsze są szczęśliwe. A doświadczenie cierpienia pozwala uwrażliwić się na innych, sprawia, że stajemy się dojrzalsi. I tak chciałbym, aby były czytane te z pozoru ponure teksty. Czy samotność, o której piszę, nie jest funkcją miłości? Tak jak i cierpienie. A śmierć — a dużo jej u mnie! — nie jest tym, co zbliża do Wieczności?…
Tak więc miłość, samotność, przyjaźń, lęk, odrzucenie, śmierć, cierpienie są jak najbardziej naturalnymi stanami, wręcz nieobecnymi samoistnie, ale się przenikającymi. Tak naturalnymi jak relacja mężczyzny z kobietą i wynikające z niej emocje. Bardzo różne emocje. I nie ma w tym nic nienaturalnego — bez nich wszystko w życiu byłoby zbyt surowe, wręcz nijakie. I tych emocji jest u mnie sporo…
Tak jak i sporo w nich też Boga. Boga często ukazanego w krzywym zwierciadle, wyrażonego słowem pełnym cynizmu czy wręcz bluźnierstwa. Ale to mój sposób wyrażenia wiary, a nie buntu wobec Najwyższego. To tylko daleko idąca poetycka wyobraźnia, w której Bóg jest jednym z nas, wielce słaby i sfrustrowany niemocą wobec życia i ludzi. Ale ostatecznie Bóg i tak pozostanie dla mnie największym Poetą ze swoim arcypoematem — Krzyżem…
Czasem mnie przeraża, ile w moich tekstach mroczności, wręcz obrazów pełnych ponurych barw. To wyobraźnia człowieka… wesołego, a raczej żartobliwego. Dokładnie tak! Właśnie tu widać dwoistość natury i pozorną sprzeczność z codziennym funkcjonowaniem wśród ludzi, którzy często widzą u mnie przede wszystkim wrodzone poczucie humoru czy sytuacyjny żart jako formę komunikacji z nimi. A teksty takie niewesołe, poważne, czasem wręcz przerażające. Złożoność natury to również fakt łączenia przez kilkadziesiąt lat tej wrażliwości, tego spontanicznego sięgania po przysłowiowe pióro z płaszczyzną jakże racjonalną. Z naturą człowieka, który w związku z głównym wykształceniem i obraną drogą zawodową od lat z powodzeniem mierzy się z takimi obszarami jak finanse, sprzedaż, zarządzanie czy szkolenia… To niby nie ma nic wspólnego z naturą wrażliwego człowieka uciekającego w świat słów. A może jednak to się przenika? Niby człowiek samotnie zmaga się z kreowaniem słów, bez obecności innych, a jednak to zmaganie ma ścisły związek z relacjami z ludźmi wokół. Wspólnym mianownikiem pozostanie zawsze szeroko pojęty humanizm, tak bliski mi w pracy i w byciu sam na sam ze swoimi myślami. To właśnie ta emigracja w inny świat…
Może świat słów i myśli, zwłaszcza wyrażanych w wierszowanej formie, jest dziś postrzegany jako archaiczny czy wręcz naiwny, jestem jednak przekonany, że właśnie w nich tkwi autentyczność i dobro. I mimo że pisanie ma wydźwięk bardzo osobisty, a upublicznianie tego jest wręcz obnażaniem emocji, uczuć czy myśli, to warto znaleźć w sobie odwagę do dzielenia się tym z innymi. Czy wreszcie wiersz nie jest formą oczyszczenia siebie samego, ale i wznoszenia się na wyższy poziom bycia człowiekiem? A zatem i bycia bliżej Boga? Tak czuję i w to wierzę. I absolutnie bliżej ludzi… Nawet jeśli większość z nich nigdy moich słów nie przeczyta albo ich nie zrozumie…
Ciężko spośród kilkuset tekstów wybrać te, które powinny znaleźć się w tym pierwszym, mającym przekrojowy charakter, zbiorze. Stąd wybór mocno subiektywny i intuicyjny. To historia słów na przestrzeni ponad 30 lat, z przewagą tych, które powstały w duszy młodego, pełnego pasji i emocji człowieka, a nie dojrzałego mężczyzny z siwizną na skroni. Najstarszy tekst pochodzi z 1988 roku, ale są tu też myśli z ostatnich miesięcy. I proszę o wyrozumiałość wobec tego, co przeczytasz, ale też nie próbuj wszystkiego zrozumieć. Tak jak i ja nawet nie próbuję pojąć tego, co w pełni wyrażają słowa innych, być może też Twoje słowa. Bo tak jak ja nigdy nie będę Tobą, tak Ty też nigdy nie będziesz mną…
W słowach i przestrzeni przez nie tworzonej czuję prawdziwą wolność, prawdziwą niezależność. To prawdziwie tylko moje. Wierzę jednak, że z moich słów pozostanie w Tobie jakaś myśl, jakiś niepokój, może jakaś nieokreślona emocja… A może pojawi się w Tobie chęć… emigracji poza własny wymiar?
Mariusz Zygmunt
Nowy Sącz, 12.02.2021 r.
PS Myśli moje szczególnie dedykuję Julii, wkraczającej w dorosłość — by miała w nich wsparcie na drodze w poszukiwaniu własnego przeznaczenia…
WYSZEDŁEM SZUKAĆ SIEBIE
Jest ktoś
Rafałowi W.
Jest ktoś kogo znam kto zawładnął
Mną: moim życiem śmiercią tą kartką
* * *
Od bramy do bramy
biegam by odnaleźć
pierwsze słowa podarowanej księgi
jak przepowiednie bogactwa
drogowskazy poniżenia
dojrzałej męskości
i tylko kwiat skulony w pięść
szydzi ze mnie otwartą raną
Moja filozofia
Nigdy nie mogłem pojąć
filozofii swojego postępowania
by to co mam nie mieć
by to czego jestem już tak blisko
odrzucić jeszcze dalej
a wciąż uparcie dążyć do tego
na co naprawdę nie zasłużyłem
doszedłem dziś do tej mądrości
która zapewne wyda ci się
pospolitą głupotą
Jestem człowiekiem
Rodząc się wybrałem:
jestem człowiekiem
Jestem człowiekiem
i mam serce
Choć dziś wolałbym
nie mieć serca
Nie wiedzieć
co znaczy miłość
wspomnienie i ból
Czy zawsze moje serce
będzie miało kształt krzyża
wbitego w Golgotę
własnego pragnienia?
Rodząc się skazałem:
jestem człowiekiem
Wybór wzgardy
Wy mnie nazwiecie prochem snów
zbyt wcześnie ściętym kwiatem
I tylko grób z waszych słów
z których każde będzie katem —
zapachnie zielenią liści chwał
I wzgardzi!… oto czegom chciał
Dla was moje imię zamilknie —
umrze bez koron!… w błocie
Stoczone w głąb szyderstwa… Nie!
Kroczyć będzie — choć nie w złocie —
przez pogardy zimną dłoń
Nie ulegnie — przeminie wiek…
Choć bez gwiazd moja skroń
jednak Bóg się o niej dowie…
Gdy odejdę ktoś z was powie:
Ach! Umarł tylko… Człowiek
Bruk
Cyprianowi N.
Jakby na bruk zrzucili krzyż!…
Serce rozdzielili więzienną kratą…
Skazali!… przerwali pragnienie.
Ból wskrzesili ręką tak łagodną…
…a może niebo kazało?
I zgasł ostatni płomień…
Szedł już szwadron trupów… coraz bliżej!
Głuszony niepokój krzykiem drzewa
ranionego gwoździem bijącym trumnę
bladł… I bladł zdumiony kamień.
Przyjął mnie przyjaciel — Bruk
w swoje chłodne dłonie. Tu
zastygłem jako krzepnąca krew
w znowu rozdartej ranie…
Dnia już nie będzie… Noc.
I nie będzie już więcej nadziei…
Omegą… i trupem na bruku!
Po trzykroć pytam
Czy naprawdę moja planeta
jest tak mała
że trzema krokami mogę ją okrążyć?
Czy naprawdę mój dzień
będzie trwał
tak długo jak długo zechcę?
Czy naprawdę słońce
nade mną
nigdy nie zgaśnie?
Najdłuższy dzień
Ten najdłuższy dzień
zaczął się gwałtownym
szarpnięciem serca
i wzburzona krew
zalała ramiona krzyża
I długo szarpało się
męczone bólem
odtrąceniem i wspomnieniem
Chrystusowej twarzy
Aż zasnęło w piersi…
...by obudzić się
dygocąc we łzach…
A potem tak cicho
kołysało się w wyznaniach
i uspokoiło się drgając
w zawieszonej łzie
Łzy
Są łzy które może otrzeć tylko jeden człowiek
Nieotarte stają się po czasie kryształami
które wbijają się głęboko w serce
Kamienie
Gadulstwo czyni ludzi głupimi
Kamienie są od nas mądrzejsze —
potrafią milczeć
Cisza
Cisza to tylko pragnienie nieskończoności
To cud — nikt nie mówi
a można najwięcej usłyszeć
Nieobecny
W tej ciszy
mnie nie ma
Jest tylko abstrakcja
szukająca chłodu
W tej ciszy
są tylko wspomnienia
poza nią szukam
szczęścia…
I dusza się błąka
po szlakach milczenia…
Biedne złudzenia…
Rzeka
Płynie zawsze
w życiu każdego
Czasem głęboko ukryta
ledwo drąży swoje koryto
to znowu wezbrana
nagłym uczuciem
zalewa całe ciało
Czasem płynie w sercu
to znowu serce w niej płynie
Musi płynąć
Jej brak oznacza
śmierć duszy
a wszystko poza nią
to egoizm
Zmęczenie
Jestem już zmęczony
Dłonie już nie tak czułe
Twarz już nie tak radosna
Oczy już nie tak bystre
Usta też już powolniejsze
Myśli już nie tak skrzydlate
ale zdradzone i ciemniejsze
Tylko serce wciąż to samo
* * *
Nie ma nic nieśmiertelnego
skoro tyle razy widziałem
miłość umierającą w moich dłoniach
Jeśli wciąż ktoś decyduje o moim losie
zabierając mi to jedyne szczęście
to czy warto pragnąć nieskończoności?
Autobiografia
Urodziłem się w ciekawej chwili:
zbyt późno by być bohaterem
zbyt wcześnie by być szczęśliwym
Kiedy wiosna kwiaty odkrywała
deptałem je stopą lekką
A widząc słońce letniego blasku
zrywałem je dłońmi snów
i składałem na progu serc
które nie raz mój cień
układały w kształty krzyża
Nie znam jeszcze koloru liści
które zasypią moją skroń
Ani chłodu śniegu
który będzie ziębił serce
i tajał aż po ostatnią chwilę
Moje włosy głaszczą usta strof
które szepczą nadzieję i zwątpienie
Kocham i znam
wszystkie ludzkie pragnienia
ale nie doniosłem jeszcze
poezji na moją Golgotę
Włóczęga
Pozwól mi zostać włóczęgą
nie mającym ni domu ni celu
Pozwól mi zostać włóczęgą
nie mającym niczego prócz kija
Pozwól mi odchodzić daleko
między górami słońcem i troską
Pozwól mi zostawić wszystko
i być wolnym jak on
Samotne podróże
Samotne podróże
wciąż trwają i trwają
Choć łez coraz mniej
i mniej skradzionego żalu
Mniej odtrąconych dłoni
i wypowiedzianych słów
Samotne podróże
wciąż trwają i trwają
i każą wciąż tonąć
z połamaną różą
i nieotartymi łzami
Wciąż wierzę w człowieka
Stojąc w wielkim tłumie
o kamiennej twarzy
i zaciśniętych dłoniach —
wciąż wierzę w człowieka…
I idąc odrzucony
z ledwie zwiędłą różą w dłoni
i zranionym pragnieniem —
wciąż wierzę w człowieka…
I choć wciąż odchodzi
z kawałkiem mojej twarzy,
zostawiając ból i krew —
wciąż wierzę w człowieka…
Choć ponad rzekami
nie wznosi mostów,
aby mnie spotkać —
wciąż wierzę w człowieka…
I nawet gdy gasi
zmęczonym oczom
ostatni płomyk nadziei —
wciąż wierzę w człowieka…
W drodze
Choćbyś i ogień zapalił na kamieniach
po których idę swoją drogą —
nic mnie nie zatrzyma
Nawet gdybyś szarpnął moje ramię
i krzykiem przeszył moją twarz —
nadal szedł będę niewzruszony
I nawet gdybym ujrzał wbite w ziemię
twoje dłonie w geście błagania —
ominę je idąc bez żalu
Gdybyś jednak przede mną postawił swoje serce
i wzruszył mnie szeptem mojego imienia — …
Przed końcem
I nagle urwała się droga
której kierunek wyznaczyć sam chciałem
I sen straszny
uderzył w zamiary
i bladość narzucił na twarz
I stworzyłem przekleństwo
I nastała ciemność
jak dnia szóstego przed końcem…
Przyjaciel Niepokój
Moją drogą — z przeciwnej strony —
szedł Niepokój
Stanął przede mną i prosił
abym został jego przyjacielem
Od tej chwili wciąż go czuję
a on mnie nie opuszcza —
jako wierny przyjaciel
Przeznaczenie
Nie witają nas otwarte ramiona
i nikt nie śpiewa nam uwielbienia
Przechodzimy obok nich nieświęci
z ręką w kieszeni sercem z kamienia
Ani nie ptaki dla nas latają
ani nie słońce nas co dzień budzi
tylko wspomnienie krwi nas zrywa
i głośne łkanie zmęczonego anioła
co przysiadł na przydrożnym kamieniu
I niebo nas drażni swoim błękitem
bo nie pragniemy go witać co dzień
lecz noc kochamy noc ciemną
I wciąż w wielkim pochodzie
idziemy w głębokim milczeniu
z pięścią w kieszeni ciałem z kamienia
jako wielcy więźniowie swojej krwi
płynącej aż do chwili stracenia
I mówimy o sobie: człowiek
a szatan się śmieje: z ręką Kaina…
Mały człowiek, wielkie serce
Nie dłoń mordercy mi dałeś
ani nie głowę wielkiego mędrca
Nie kazałeś mi zbawiać narodów
ani walk krwawych staczać
Nic nie mówiłeś o pieniądzach
ani o śmierci czy ukrzyżowanych słowach
Uczyniłeś mnie jednym z najmniejszych:
małym człowiekiem z olbrzymim sercem
Teraz zabijam swoje ideały
i jestem mędrcem zamyślonym w fotelu
zbawiam własne myśli
i walczę z bólem odrzucenia
Ze stołu zwisają pieniądze
i kartka co przyjmuje ode mnie
ostatni poemat — nie śmierci —
ale zwątpienia i żalu
Nie Bóg rządzi
Bóg tylko stwarza
Serce rządzi
Niepotrzebny
Ja nie żyję iluzją
wiem gdzie zostałem postawiony —
w szeregu ludzi niepotrzebnych
Trwam uzbrojony w cierpliwość
i największą z broni — nadzieję
Ona mi każe walczyć
lecz gdy mi ją odbiorą…
Stanę w tłumie znienawidzonych
Ból
Jeśli mnie tylko będziecie chcieć
powiedzcie jedno ciche słowo
Przyjdę ogarnę nie zostawię —
bywam zawsze wierny
Nie jestem zimną skorupą
we mnie się miłość doskonali
Boi się mnie największy król
ale pierwsze ogarniam małe dziecię
Gdyby nie ja nie wiedzielibyście
co znaczy prawdziwe szczęście
Gdyby nie ja —
wasz Ból
Domek