Prolog
Zobaczyłam krew.
Chłód przenikał moje ciało.
Z każdą sekundą moje serce biło coraz szybciej.
Ktoś do mnie krzyczał, ale słowa docierały do mnie
jak przez bardzo gęstą mgłę. Słyszałam,
ale nie rozumiałam wyrazów.
Dotykał mnie.
Mówił do mnie.
A ja oddychałam. Jeszcze.
Żyłam. Jeszcze.
Chciałam coś powiedzieć, ale przyłożył mi palec do ust
i kazał milczeć.
W jego czekoladowych oczach widziałam tylko strach.
Włosy opadły mu na czoło, a ja bardzo chciałam je
odgarnąć, lecz nie mogłam podnieść ręki.
Moje dwudziestopięcioletnie życie przeleciało mi przed
oczami.
Rozbłysły światła.
A potem była już tylko ciemność.
Rozdział 1
Mknęłam swoją dziesięcioletnią hondą city w kolorze kawy z mlekiem, wyciskając z niej tyle, ile mogłam. Silnik ryczał na pełnych obrotach, a ja sunęłam do przodu, by jak najszybciej dotrzeć do celu. Moje auto było stare, ale jare, jak to powiadają. Wnętrze tego małego cudeńka nie powalało. Skórzana kierownica, manualna skrzynia biegów, welurowa tapicerka. Szału nie było, ale i tak uwielbiałam to auto. Pierwsze, kupione za własne pieniądze.
Pamiętam dzień, kiedy brat pojechał ze mną do komisu i powiedział, że z tego, co sobie upatrzyłam, ten rzęch jest w najlepszym stanie. Wcale mnie tym nie zraził. Daniel pomógł mi wynegocjować dobrą cenę i — jak przystało na mechanika — doprowadził mój pojazd do stanu używalności. Potem wręczył mi kluczyki z nowym breloczkiem i dopiero wtedy pozwolił nim jeździć.
Teraz cieszyłam się, że mogę sama deptać w pedał gazu i mknąć po drodze.
Mój telefon pokazywał, że do celu podróży zostało mi dwadzieścia minut. Całe szczęście, bo potwornie chciało mi się siku. Minęłam właśnie znak „Koprzywnica wita” i…
— O kurwa! — wrzasnęłam na całe gardło, kiedy rozbłysły za mną niebieskie światła.
W tym samym momencie mój telefon zaczął dzwonić, a na ekranie pojawiła się uśmiechnięta twarz Darii. — Kurwa! — powtórzyłam i szybko odebrałam.
— Cześć, kuzynka, kiedy będziesz? — zapytała na wstępie.
— Za jakieś dwadzieścia minut, ale mam…
— Co u ciebie tak głośno? — dopytywała.
— Policja mnie goni.
— No to się zatrzymaj! — wydarła się na mnie.
— Ale ja się boję i nie wiem gdzie — odpowiedziałam spanikowana.
— Obojętnie. Stań, bo zaczną do ciebie strzelać i nie rozłączaj się, dobrze? Może pomogę.
Użyłam prawego kierunkowskazu i zjechałam na pas zieleni na poboczu, włączyłam światła awaryjne i czekałam na ciąg dalszy wydarzeń.
— Trzymaj ręce na kierownicy, żeby się nie doczepili — poradziła kuzynka przez telefon.
— Racja. — Szybko ułożyłam ręce tak, jak na egzaminie na prawo jazdy i patrzyłam przed siebie, myśląc, że jeśli nie spojrzę w tę samą stronę co policjant, to jakimś magicznym sposobem zniknę.
Harry Potterze, gdzie jesteś? — zawyłam w myślach. — I, kurczę, peleryna niewidka została w domu, ech — zaśmiałam się do siebie.
Delikatnie stuknięcie w bok pojazdu wyrwało mnie z letargu i momentalnie przyprawiło o zawrót głowy. Pospiesznie opuściłam szybę, która po jednym kliknięciu samoczynnie zjechała na dół. Nieśmiało uśmiechnęłam się, próbując robić dobrą minę do złej gry. Wiem, że nie jestem brzydka. Mam jakieś metr sześćdziesiąt pięć wzrostu, czyli nie za dużo, nie za mało. Rozjaśnione włosy, które dzisiaj związałam w luźnego koka, do tego seledynowe oczy, odziedziczone po ciotce. Moja skóra, lekko opalona przez czerwcowe promienie słoneczne, idealnie kontrastowała z białą sukienką na szerokich ramiączkach z koronkową górą, a na nogach miałam czerwone sandałki, których szanowny policjant raczej nie mógł dostrzec.
— Długo musieliśmy za panią jechać. — Na dźwięk jego głosu po moim ciele przebiegł dreszcz. — Michał Wenarski, aspirant policji w Koprzywnicy. Proszę o pani prawo jazdy.
Szlag!
Torebkę zostawiłam na tylnym siedzeniu. Gdzieś między tymi wszystkimi walizkami, torbami i reklamówkami.
— Coś nie tak? — zapytał, zdejmując okulary przeciwsłoneczne i przyglądając mi się uważnie, a ja próbowałam, naprawdę próbowałam, nie patrzeć w nie. Ale to było niemożliwe. Były tak mocno czekoladowe… jak gorzka, pyszna i aromatyczna czekoladka. Do tego jego głos, jakby wydobywający się z wnętrza studni, sprawiał, że od razu zrobiło mi się gorąco i wcale nie było to wynikiem ciepłego powietrza z zewnątrz.
— Yyy…
No inteligentnie, dziewczyno.
— Michał, to ty?
No jeszcze tej mi tu brakowało.
Zamknij się, Daria. — Próbowałam wysłać jej wiadomość siłą umysłu, ale wątpiłam, że to się uda.
— Rozmawia pani teraz przez telefon? — dopytywał, zerkając na mnie i na mój smartfon umieszczony w uchwycie na szybie.
— Yyy…
— To ja, Daria Mazur. Michał, odpuść Luizie. Jest tutaj nowa. Dopiero co przyjechała. Co ona mogła nawyrabiać w tak krótkim czasie?
Noo, właśnie, co ja takiego zrobiłam?
— Wie pani, jaka prędkość obowiązuje na terenie zabudowanym?
Czy on mnie brał za idiotkę? Może mam blond włosy, ale z moim IQ jest wszystko w porządku.
— Wiem — odpowiedziałam, nie bawiąc się w wielkie tłumaczenie.
— A ile miała pani na liczniku?
— Yyy… — Znów mnie zagiął. — Nieszczególnie patrzyłam na prędkościomierz. Skupiłam się na krajobrazach. Koprzywnica to bardzo malownicze miasto. Już zapomniałam, jakie ono jest piękne.
Daria, oczywiście, musiała prychnąć. Policjant, Michał jakiś tam, spojrzał na mnie tak, że miałam ochotę spłonąć i czułam, że się pocę. Dobra, niech już da mi te punkty, mandat i spadam stąd. Oparłam się wygodniej o fotel mojej hondy i czekałam na werdykt.
— Daria, to jakaś twoja znajoma? — powiedział policjant na tyle głośno, by usłyszała.
— Najbliższa rodzina. Prawie siostra.
— Pani Luizo, w takim razie daję pani pouczenie. I proszę je wziąć sobie do serca. Następnym razem siostra pani nie wybroni.
Chciałam sprostować, że to moja kuzynka, ale olać to.
— W sensie, że… nie dostanę mandatu? — Spojrzałam na niego szeroko otwartymi oczami. Zapewne usta również otworzyłam i przypominałam Zgredka.
— W sensie, że nie dostanie pani mandatu. A przynajmniej nie dziś. — Uśmiechnął się do mnie i odszedł, po czym założył na nos okulary.
— Och, w mordę jeża! — powiedziałam na głos.
— Niezłe ciacho, co?
— Co? Kto? — Zmarszczyłam brwi.
— Tylko nie mów, że nie zauważyłaś.
Szybko zerknęłam w tylne lusterko. Mężczyzna pakował się do radiowozu od strony pasażera. Jakoś nie miałam odwagi, by go sobie obejrzeć. Zapamiętałam tylko, że miał ciemne oczy, od których mój mózg zmieniał się w papkę. Biła od niego pewność siebie i miał męski, mocny i ciepły głos, od którego po moim ciele przeszły przyjemne ciarki.
— Wiesz, nie przyjrzałam się — odpowiedziałam od niechcenia i włączyłam się do ruchu, choć wciąż drżały mi ręce. — Daria, oni jadą za mną. — Nerwowo spoglądałam we wsteczne lusterko i czułam, że panikuję.
— To się pilnuj.
— Zaraz dostanę zawału — oznajmiłam, wciąż zerkając na licznik.
— Wdech, wydech. — Śmiała się do słuchawki.
Co za żmija.
— Wjeżdżam na Cichą.
— To już kawałek. Tylko nie zapomnij skręcić przy sklepie motoryzacyjnym.
— Wiem, wiem.
Do domu Mazurów trafiłam bez większych problemów. Co prawda pierwszy raz jechałam sama, osobiście prowadząc auto, ale trasę znałam dość dobrze. Miałam wrodzony talent topograficzny, a przynajmniej tak to sobie tłumaczyłam.
Gdy zaparkowałam, tuż przy krawężniku, przed szarym domem z brązową dachówką, mignął mi radiowóz policyjny.
Ach tak, czyli grzecznie odstawili mnie na miejsce. Dobrze wiedzieć.
Postanowiłam to olać. Przyjechałam do Koprzywnicy, by rozpocząć nowy rozdział w życiu, by pozbyć się smutków i… zacząć nową pracę.
Wyciągnęłam tylko czarną sportową torbę i ruszyłam do wejścia. Nim zdążyłam wejść na pierwszy stopień betonowych schodów, drzwi się otworzyły i stanęła w nich Daria w pięknej, długiej, kwiecistej sukience. Moja kuzynka jest moim całkowitym przeciwieństwem. Jest wysoka, ma prawie metr osiemdziesiąt wzrostu, do tego jest szczupła, z wyraźnie zarysowanym biustem, przy którym mój wygląda jak niewyrośnięte mandarynki. Jej ciemne, jak atrament, włosy opadały falami na plecy, dodając jej uroku.
Daria kusiła mężczyzn swoim szerokim uśmiechem i ciemnymi oczami jak u Hinduski, okolonymi długimi, gęstymi rzęsami. Naprawdę śliczna z niej dziewczyna i nic dziwnego, że niejeden facet zwracał na nią uwagę.
— No w końcu. Myślałam, że z Krakowa uwiniesz się w dwie godziny, a nie trzy z haczykiem — oznajmiła i wciągnęła mnie do środka, gdzie było przyjemnie chłodno. Upał na zewnątrz nie pozwalał oddychać. W powietrzu można było wyczuć kurz i suchość.
— To Luiza? — Usłyszałam głos wujka Jurka i od razu pobiegłam do kuchni.
— Cześć, wujku.
— Witaj. — Uściskał mnie mocno i wrócił do robienia kanapek.
Ja wykorzystałam okazję i skoczyłam do łazienki. Musiałam się szybko odświeżyć. Trzy godziny w upalny dzień w aucie, nawet z klimatyzacją, sprawiły, że topiłam się jak lody na
patyku.
— Przyjechałaś z jedną torbą? — spytał wujek, pakując kanapki do plecaka i wkładając mokasyny na nogi.
— Nie. — Zaśmiałam się. — To tylko bagaż podręczny. Jakaś bluzka, sukienka, szorty, kosmetyki. Tak dla odświeżenia. Resztę mam w aucie, ale walizki wypakuję wieczorem, gdy zrobi się znacznie chłodniej.
— Dobrze. Wybacz, że wychodzę, ale praca…
— Spokojnie, wujku. Mamy cały weekend dla siebie.
— Do zobaczenia, dziewczyny.
Wujek pracował od lat w pobliskiej cegielni. To jedyna, większa firma w tym mieście. I jak nieraz mówił, ma szczęście, że jeszcze go nie zwolnili jako pięćdziesięcioparolatka. Trzymałam kciuki, by do emerytury nie musiał już szukać nowej pracy. Dużo przeszedł. Ponad dwa lata temu pożegnał swoją największą miłość, ciocię Hanię. Po długiej batalii przegrała walkę z rakiem piersi. Była cudowną kobietą. Zawsze służyła mi dobrym słowem i poradą. Czasem przyjeżdżałam pociągiem tylko po to, by móc z nią porozmawiać. Była wspaniała. Jako pielęgniarka emanowała wielką empatią do człowieka. Pacjenci ja uwielbiali.
Cała rodzina bardzo odczuła jej śmierć. Pamiętam, jak mama płakała godzinami, nie mogąc pogodzić się z wczesnym odejściem młodszej siostry.
— Pokażę ci twój pokój — oznajmiła Daria i zabrała mnie na górę.
Były tutaj dwie sypialnie i mała łazienka z prysznicem. Pierwszy pokój należał do Darii. Drugi, jak się domyślałam, miałam zająć ja. Weszłyśmy razem do pokoju, w którym nieraz sypiałam, kiedy wpadałam do Koprzywnicy na wakacje. Niewiele się tutaj zmieniło. Lawendowe ściany, biały sufit. Centralną część pokoju zajmowało łóżko zaścielone granatową narzutą w białe gwiazdki. Co prawda łóżko nie było w rozmiarze king size, ale mój tyłek z pewnością się tam zmieści. Miałam również dwudrzwiową szafę i komodę w mahoniowym kolorze. Obok łóżka stał niewielki stoliczek, a na nim nocna lampka.
— Roleta się zacięła. Lepiej jej nie szarp, bo spadnie ci na głowę. W najbliższym czasie pojadę do sklepu i kupię nową.
— Dobra. Zresztą za dnia będę pracowała, a wieczorem kładła się spać, więc jakoś mnie to nie rusza — powiedziałam i rzuciłam się na łóżko. Daria po chwili do mnie dołączyła i tak leżałyśmy wpatrzone w sufit, w całkowitej ciszy.
— Nie mogłaś go wcześniej zostawić?
Dobre pytanie. Gdybym wiedziała, że Kacper okaże się takim gnojem, zostawiłabym go dużo wcześniej, ale niczego nie przeczuwałam.
— Byłam debilką. Myślałam, że jakoś się ułoży, że tylko ja mam jakieś paranoje.
No cóż, Kacper nie należał do osób, którym się odmawia.
I sama się o tym przekonałam. Jeszcze dwa miesiące temu pracowałam jako spedytorka zagraniczna w dobrze prosperującej firmie. Kacper był tam dyrektorem.
Tego dnia miałam mieć wolne, ale moja wizyta u dentysty została odwołana, więc przyszłam do pracy. Zdziwiło mnie, że mojej koleżanki nie było przy jej stanowisku, a z gabinetu dyrektora dobiegały dziwne śmiechy. Cicho zapukałam, ale przez oszklone drzwi widziałam wyraźnie, że Kaśka siedziała na jego biurku z rozstawionymi nogami, a on dobrze się z nią bawił.
Zrobiło mi się niedobrze. Chciałam wybiec i więcej tam nie wracać, ale stwierdziłam, że czas zakończyć tę naszą dziwną relację. Wparowałam do biura i nawrzeszczałam na niego. Oczywiście poleciałam ostrymi epitetami, a na koniec trzasnęłam drzwiami i wyszłam z nadzieją, że więcej go nie spotkam. Ależ ja byłam głupia.
Mimo, iż Kacper okazał się draniem, płakałam całą noc. Wiedziałam, że między nami zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Kacper miał dla mnie mniej czasu, a kiedy gdzieś wychodziliśmy, był chorobliwie zazdrosny. Chciał nawet pobić Daniela, a to przecież mój brat, gdy powiedział, że ślicznie wyglądam w obcisłej sukience.
Po tym nieszczęsnym wydarzeniu, w sobotni wieczór, przyjechał do mojego domu z kwiatami, czekoladkami i dobrą whisky. Mama zrobiła kawę i zawołała mnie. Miałam ochotę rzucić się na niego z pazurami, ale postanowiłam się opanować. Wiedziałam, że matka zacznie lamentować, ojciec wyciągnie piwo z lodówki, a Daniel… Daniel mu ostro przywali. A mój brat nie potrzebował kłopotów.
Sytuacja nabrała tempa, gdy Kacper, tuż po zjedzeniu sernika mojej mamy, klęknął przede mną i mi się oświadczył…
— Ty jesteś pojebany — powiedziałam całkiem opanowana.
— Luiza! — zgromiła mnie matka.
— Kochanie… — Złapał mnie za rękę, ale od razu mu ją wyszarpnęłam. — Kocham cię.
Zaczęłam się śmiać na całe gardło. Moja rodzina patrzyła na mnie jak na wariatkę.
— Dobre sobie. Jej też to mówisz? — spytałam spoglądając w jego spłoszone, błękitne oczy.
— O czym ty mówisz? — dopytywał Daniel.
— Kochanie, to… — Przeczesał dłonią jasnobrązowe, idealnie ułożone włosy. — To była chwila słabości. Ja taki nie jestem.
— Ach, tak. Czyli podsumowując: po prostu miałeś chwilę słabości i pieprzyłeś się z moją koleżanką, a twoją pracownicą, na swoim biurku w gabinecie. Tak mam to rozumieć?
Nie odpowiedział. Nie musiał. Zresztą w pomieszczeniu panowała taka cisza, że słyszałam rytmiczne uderzanie własnego serca.
— Zabieraj ten pierścionek, kwiaty, alkohol i wypierdalaj z mojego życia! — Wstałam, próbując wcisnąć mu to wszystko
w ręce, ale nie udało mi się.
Kacper złapał mnie za nadgarstki i mocno przyciągnął do siebie, całując prosto w usta. Nie czekałam na ciąg dalszy. Uderzyłam go otwartą ręką w twarz i kopnęłam w krocze. Aż zaklął.
— Ty suko! Ty dziwko…
— Hamuj się, bo ci poprawię! — Daniel stał już obok mnie. — Nic ci nie jest, siostra?
— Nie, dzięki.
— Zobaczysz, jesteś skończona. Zobaczysz…
Chciał coś jeszcze wybełkotać, ale zawinął się szybciej niż błyskawica, jak tylko Daniel ruszył w jego stronę.
W poniedziałkowy ranek Daniel pojechał ze mną do firmy. Zabrałam swoje rzeczy. Położyłam na biurku Kacpra wypowiedzenie, które on podarł i zaczął się śmiać. Miałam to gdzieś. Kopia została już wysłana do prezesa i księgowej, więc miałam podkładkę. Tylko co z tego, skoro ten dupek postarał się, żebym nigdzie nie dostała pracy. W spedycji byłam spalona. Nie wiem, co on gadał, kiedy dopytywano o moje referencje, ale kiedy tylko miałam możliwość rozpoczęcia pracy, dzwonili do mnie i odmawiali współpracy.
I w ten sposób znalazłam się tutaj, w Koprzywnicy. Daria, w moim imieniu i za moimi plecami, załatwiła mi pracę na stanowisku specjalistki do spraw obsługi klienta. Nie mam pojęcia, czym dokładnie będę się zajmować, ale mam to gdzieś.
Firma proponowała dobre pieniądze. Warunkiem koniecznym była znajomość angielskiego, więc spełniałam te wymagania.
Daria wspominała również, że w pobliskiej szkole potrzebują nauczyciela angielskiego na pół etatu, ale raczej się nie skuszę. Wiedziałam, że to nie moja bajka.
— Opowiesz mi coś o pracy, którą zaczynam w poniedziałek?
— A co mam ci opowiadać? Masz odbierać telefony, odpisywać na e-maile i być miła. Tyle. I za to płacą ci trzy i pół tysiąca za miesiąc.
— A czym zajmuje się firma? Jak ona w ogóle się nazywa?
— To mała firma. Zatrudniają ponad sto osób i robią bajeczne słodycze. Od niedawna szukają kogoś kompetentnego na stanowisko zagranicznego specjalisty do spraw obsługi klienta. Poleciłam ciebie.
— I ot tak dostałam tę pracę? Przecież ja nawet nie byłam na rozmowie kwalifikacyjnej — oburzyłam się.
— A czy to ważne?
Wzruszyłam tylko ramionami. Faktycznie, czy to ważne?
— Dzięki za ratunek przed policją — dodałam.
— Nie ma sprawy. Jutro zabieram cię na drinka.
— Coś czuję, że ten twój drink sprawi, że w poniedziałek będę miała kaca.
Rozdział 2
— Laska, nie gadaj, że idziesz w tym habicie! — Daria spiorunowała mnie wzrokiem i dokładnie przyjrzała się mojej czarnej sukience do samych kostek.
— A co ci się nie podoba? Ma wstawki z koronki, jest zwiewna i…
— I nikt cię nie przeleci. O to ci chodziło? Dziewczyno, idziemy na imprezę, nie do kościoła!
Kuzynka zaciągnęła mnie z powrotem do pokoju i zaczęła grzebać w szafie. Przyniosłam i w pełni rozpakowałam tylko dwie z sześciu walizek. Na resztę nie miałam siły. A może podświadomie marzyłam, by jakaś firma zadzwoniła i powiedziała, że potrzebują mnie w Krakowie. Bardzo mi brakowało uroków miasta. No i brata, i mamy, i jej orzechowych ciasteczek.
— Bez sensu, że tu przyjechałam. — Klapnęłam głośno na łóżko i włożyłam głowę między dłonie.
— Masz tylko to? — Daria widocznie mnie nie słuchała.
— Nie, reszta jest w aucie.
— Dobra, twoimi ciuchami zajmiemy się jutro, a teraz… — Usiadła obok mnie i mocno mnie przytuliła. — Ej, przecież nikt nie każe ci tu zostać na zawsze. Kacper w końcu odpuści albo go wywalą na zbity pysk i wtedy ty wskoczysz na jego miejsce niczym gepard.
Musiałam się zaśmiać. Daria i te jej porównania.
— A teraz pozwól, że się tobą zajmę. W takim stanie nie wyjdziesz z domu.
— To może pojadę po wino i zostaniemy…?
— Dziewczyno! — Potrząsnęła mną jak szmacianą lalką. — Nie po to zamykałam salon kosmetyczny wcześniej i namówiłam Anitę, by z nami wyszła, żebyś mi teraz wymyślała. Najpierw zrobimy makijaż, szybką fryzurę, a potem wbijesz się w jedną z moich kiecek.
— Ale…
— Cicho!
****
Godzinę później wyglądałam… ładnie, ale całkiem jak nie ja. Daria skręciła mi włosy na prawdziwego barana. Przewiązała je granatową opaską w białe grochy w stylu pin up. W tym samym deseniu miałam sukienkę wiązaną na szyi, z dekoltem w serce i sterczącą spódnicą. I choć dziewczyna w lustrze patrzyła na mnie promiennym wzrokiem, podkreślonym grubą, czarną kreską, i wcale nie przypominała mnie, to jednak podobała mi się. Do całości dobrałam czarne szpilki i czerwoną szminkę, bez której się nie ruszałam. Uwielbiam ją. Ma idealnie wyważony odcień, pasujący do mojej karnacji i jasnych oczu.
— Jesteś śliczna. — Daria podeszła do mnie i teraz mogłam przyjrzeć się też jej odbiciu w lustrze.
Ona wyglądała znakomicie w czarno-czerwonej sukience z czerwoną, koronkową górą, mocnym dekoltem, który uwypuklał jej jędrny biust. Spódnica sukienki była czarna, z trzema falbanami, i sprawiała, że jej pupa wyglądała na wyrazistszą. Długie, opalone nogi ubrane w czerwone szpileczki, włosy związane w luźny kok. Daria nawet nie musiała się specjalnie starać, by świetnie wyglądać.
— Jesteśmy gotowe — oznajmiłam.
Wsiadłyśmy do mojej hondy. Postanowiłyśmy, że na dyskotekę jedziemy autem, a z powrotem się zobaczy. Najwyżej wrócimy na piechotę.
Anita czekała na nas przed klubem ubrana w małą czarną na cieniutkich ramiączkach, mocno przylegającą do jej ciała. Dziewczyna była klasycznym przykładem piękna: zielone oczy, drobna buzia, zgrabna pupa i krótka fryzura z pazurem. Platynowy blond plus fioletowe pasemka przyciągały wzrok mężczyzn.
Ze środka słychać było już dudnienie muzyki, na zewnątrz stali ludzie z piwem i palili papierosy, wyginając się ze śmiechu. Niewiele się to różniło od krakowskich klubów, do których chętnie chodziłam.
Obie musiały znać dwóch napakowanych ochroniarzy ubranych na czarno, bo tylko puściły im oko i weszłyśmy do środka bez okazywania dowodów. Po przekroczeniu bramki kupiłyśmy wejściówki, a mnie od razu poraziły jasne światła w kolorach tęczy. Było parno, duszno, a w powietrzu unosił się dym z maszyny.
Na parkiecie kilku mężczyzn pokazywało swoje akrobacje. Z pewnością byli już wstawieni, bo dawno nie widziałam takiego czyszczenia parkietu koszulą. Nie wiem, co to miało być, ale do tańca nie było to podobne.
— Shoty?! — krzyknęła mi do ucha Daria. Potaknęłam głową.
— Tęczowe — dodała Anita.
Daria nie musiała mi jej przedstawiać. Poznałyśmy się jakiś czas temu. Razem z Darią prowadzą salon piękności. Anita zajmuje się włosami, Daria paznokciami i makijażem. W swoim fachu są naprawdę dobre. Wiem, bo właśnie mam na sobie próbkę talentu Darii, która dopiero co przepchnęła się przez tłum i widziałam, jak nachylała się do barmana, by wykrzyczeć mu nasze zamówienie. Po chwili machnęła w naszym kierunku. Tęczowe shoty wyglądały uroczo, ale nie byłam pewna, czy mam ochotę je wypić. Anita i Daria skończyły już dwa kieliszki, a ja zastygłam z tym jednym przy ustach.
— Lu-i-za, Lu-i-za! — dopingowała mnie Daria. Po chwili dołączyła Anita i tak właśnie skończyłam swoją pierwszą rundę.
Umówiłyśmy się, że każdą kolejkę stawia następna osoba. Teraz przyszła moja tura, ale już po pierwszej czułam się weselsza. Bałam się, co wydarzy się po trzeciej kolejce.
— Dziewczyny, nie za szybko? — dopytywałam.
— Nie! — odpowiedziały zgodnie.
Zamówiłam kolejne shoty, a barman puścił do mnie oczko. Byłam na tyle głupia, że obejrzałam się za siebie, szukając tej łani, do której mrugał. Dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie, że tylko ja stałam w zasięgu jego wzroku.
— Co robisz jutro? — zagadał do mnie.
— Eee…
No super.
— Mój numer, zadzwoń. — Wcisnął mi karteczkę w dłoń, gdy wydawał mi resztę.
Ożeż ty w mordę, właśnie koleś z baru próbował się ze mną umówić na randkę?! Nim dziewczyny dorwały się do swoich kieliszków, ja kończyłam drugi.
— To rozumiem, dziewczyno — zapiszczała Anita.
— Idziemy tańczyć? — spytałam po chwili, czując, że alkohol dotarł już do nóg.
— Najpierw drinki.
— Laski, ja zaraz zrobię wam obciach i padnę przy barze. Zatańczmy, a potem się napijemy.
— Daria, ona ma rację. Zaraz nas zetnie i koniec imprezy.
Dobrze, że Anita mnie poparła, bo sama nie mogłabym przemówić Darii do rozumu. Ona uwielbia alkohol i świetną zabawę.
— Dobra. — Kuzynka zrobiła naburmuszoną minę, wypiła ostatni kieliszek i pierwsza ruszyła na parkiet.
Muzyka była taka sobie, ale co zrobić. Jeden DJ nie zagra tak, by pasowało każdemu. Grunt, że mogłyśmy poskakać i wypocić większą część alkoholu, tym bardziej, że na parkiecie było sporo miejsca. Nawet zapytałam o to Darię, bo w Krakowie często nie szło palca wcisnąć, nie mówiąc już o zamaszystym tańcu. Daria odpowiedziała, że jesteśmy o dość wczesnej porze. Nim zbierze się cała hołota, my zdążymy świetnie się zabawić. I to mi się bardzo podobało, bo nie chciałam, by jakiś natarczywy kogucik dzisiaj się do mnie lepił. Przy Savannah trochę się pobujałyśmy, poskakałyśmy i do tego całkiem nieźle mi się śpiewało. Znałam cały tekst. Zresztą nie był zbyt trudny. Na nasze nieszczęście zaraz po tej całkiem udanej nucie włączyła się jakaś wolna, przytulana melodia. Och… Nie miałam zamiaru obściskiwać się z dziewczynami. Zresztą one również zrobiły zniesmaczone miny i to był dobry pretekst, by Anita postawiła kolejkę.
Nim zeszłyśmy z parkietu, dokleił się do mnie jakiś misiowaty gość, złapał za tyłek, jakbym była jego i tylko jego, obrócił mnie do siebie i chuchnął alkoholowym oddechem wprost w moje usta. Ohyda!
— Mógłbyś mnie puścić? — spytałam grzecznie, ale ten tylko przylgnął do mnie niczym druga skóra i macał mnie po ciele, próbując bujać się ze mną w rytm muzyki.
— Ej, puść ją! — Daria szybko zareagowała, ale koleś zupełnie nic sobie z tego nie robił.
— Ej, dupku, mówi się! — warknęła Anita.
Potem już nie bardzo nadążałam za tym, co się dzieje. Odepchnęłam kolesia, ale wrócił do mnie niczym bumerang. Daria uderzyła go w twarz, a przynajmniej próbowała, bo jej cios przeleciał tuż obok mojej twarzy, a moja kuzynka wpadła na jakąś tańczącą parę. Misiowaty gość tylko głupio się uśmiechnął, Anita coś krzyknęła, a potem ja złapałam za pustą butelkę po piwie i łup… facet leżał z zakrwawioną głową, a my… stałyśmy jak trzy sieroty.
Muzyka od razu ucichła. Usłyszałam jakieś piski kobiet, szybkie O Boże. I naprawdę chciałam już sobie stąd iść, ale bałam się zrobić chociażby krok, patrząc na pokerowe twarze ochroniarzy. Gdy usłyszałam, że ktoś dzwoni na policję, próbowałam złapać Darię i uciekać gdzie pieprz rośnie, ale dwóch goryli w czarnych garniakach, którzy wcześniej kręcili się po lokalu, zagrodziło nam drogę.
Teraz to ochroniarze się znaleźli, ale trzy minuty wcześniej, to niby gdzie byli, co?
Przysunęłam do siebie Darię, z drugiej strony stanęła Anita. Miałam wrażenie, że to będzie bardzo nieprzyjemna noc.
— Może uciekniemy? — szepnęła mi na ucho Anita.
— Ja w tych szpilkach nie dotrę nawet do pierwszego kibla! — odburknęłam.
— Dajcie spokój, broniłyśmy się — dodała Daria, a ja miałam ochotę walnąć ją w łeb, by się uciszyła.
Zamkną nas jak nic.
— Chyba… zabiłyśmy tego… — Czułam, że robi mi się niedobrze, gdy wypowiedziałam te słowa.
— Auć.
— Uff, żyje. — Odetchnęłyśmy z ulgą.
Nie zmniejszyło to jednak mojego zdenerwowania, które wraz z dźwiękiem nadjeżdżającego radiowozu policyjnego natychmiast się spotęgowało. Jako pierwszy wszedł niski blondyn, może w moim wzroście, w służbowym uniformie. Mimo że gość nie grzeszył wzrostem, to jego mięśnie wypełniały sporą część ciała. Hmm, miał całkiem fajne ciałko.
Odetchnęłam z ulgą, że ten policjant to nie Michał. Pewnie się doigrałam i dostanę mandat, karę czy coś podobnego. Widocznie wczorajszy wybryk na drodze nie mógł obejść się bez echa. Czekałam po prostu na ciąg dalszy, rozluźniłam ramiona i uniosłam wyżej głowę. Nie chciałam dać po sobie poznać, że jestem jakąś ofiarą. Jakby nie patrzeć, faktycznie się broniłyśmy. Facet przykleił się do mnie i moje stanowcze NIE nie robiło na nim wrażenia. Teraz siedział na podłodze, stękał i trzymał się za głowę, na której rozbiłam butelkę.
Policjant patrzył na nas, na faceta i na ochroniarzy. Zrobił zniesmaczoną minę i wyjął notes z kieszeni.
— Ktoś mi opowie, co tutaj się wydarzyło?
— Ten facet mnie obmacywał! — krzyknęłam.
— Nie chciał jej puścić, szarpał ją i…
— I ta idiotka przywaliła mi butelką. Krwawię! — skarżył się poszkodowany.
— Jak chcesz, to ci poprawię! — syknęła Anita gotowa do boju.
— Okej… — sapnął policjant, całkiem niewzruszony poszkodowanym.
— Co tutaj mamy?
No nie. Czy ja jestem jakaś pechowa?! Kurwa!
Nie miałam pojęcia, czy mam omamy słuchowe, czy faktycznie to ten sam gość, dopóki nie wszedł do środka. Szedł wolnym, majestatycznym krokiem jakby panował na tych włościach. Barman szepnął mu coś na ucho. Kabel. Miałam chwilę, by mu się przyjrzeć. I musiałam przyznać, że Daria miała rację. Całkiem niezłe z niego ciacho. Wysoki, opalony, z ciemnymi kędziorkami na głowie, z idealnie przystrzyżoną brodą i te oczy, które właśnie na mnie patrzą.
Ja pierdolę! Luizka, weź się nie gap!
— Mamy przesrane — powiedziałam cicho, ale wiedziałam, że dziewczyny i tak to usłyszały.
— To Michał, damy radę — dodała Daria, a ja miałam ochotę parsknąć śmiechem.
— Patryk, co się dzieje? — Podszedł do niskiego, muskularnego policjanta.
— Mała bitka. Facet dostawiał się do tej pani. — Wskazał na mnie. — A te panie poszły w obronę. Tylko… trochę za bardzo zaszalały. — Podrapał się po brodzie. — Musimy je zgarnąć, a tego tam zabrać na pogotowie.
No super. Pierwszy weekend w tej dziurze spędzę na posterunku. Po prostu zajebiście!
Widziałam, jak cień uśmiechu przeszedł przez twarz umięśnionego ciacha. Co za arogancki dupek.
Dobra, Luiza, ogarnij się. Nie jesteś ofiarą! Masz dyplom z angielskiego i francuskiego, wykształcenie wyższe i boskie ciało. Jesteś zajebista!
Tylko czemu czuję się zupełnie odwrotnie?
— Michał, weź przestań. My na dołek? — zaskomlała moja kuzynka.
Daria, zamknij się. — Gdyby wzrok mógł zamrażać i zamykać gęby. — Czy ja znam jakieś skuteczne zaklęcie?
— Daria… — Upomniałam ją, ale niewiele to dało.
— Pani Luizo, widzę panią już drugi raz w tym tygodniu i znów pani narozrabiała.
Słucham?!
— Och, daj spokój, może nas trochę poniosło… — powiedziała Daria.
— Trochę? — krzyknął, a my podskoczyłyśmy na dźwięk jego głosu. — Facet ma rozbitą głowę. — Wskazał na skomlącego mężczyznę.
— Ale że się do mnie dostawiał, to już nie problem?! — wrzasnęłam, czując, że przez długi czas nie przekonam się do facetów. Albo zakłamane dupki, albo aroganccy palanci, albo obmacujący debile.
— Halo, ja tu krwawię — odezwał się poszkodowany, a policjant zmierzył go szybkim, nerwowym wzrokiem i wrócił do nas.
— Taa, widzę, ale nie pierwszy raz dotyka pan kobiet w niewłaściwy sposób — oznajmił Michał takim tonem, że tamten od razu się zamknął. — Patryk, opatrz pana i zawieź do szpitala. Niech zrobią mu prześwietlenie głowy.
— A ty?
— Poradzę sobie. Zresztą… — Michał zerknął na zegarek. — Właśnie skończyłem pracę.
— Szczęściarz — odburknął niski i zabrał poszkodowanego z klubu.
— A nas pan zaaresztuje. Mam przygotować nadgarstki
— powiedziałam pewnie, czując, że to alkohol przejął nade mną kontrolę.
Policjant zmierzył mnie wzorkiem od stóp do głów i to dwukrotnie, czym zbił mnie z pantałyku, po czym szeroko się uśmiechnął.
Co, gacie mi widać? — Jakoś nie miałam zamiaru tego sprawdzać. Zresztą nie mam się czego wstydzić. Ładna, zgrabna, okrągła pupa, trochę w stylu J. Lo.
— Przyjechałyście autem? — Skierował pytanie do Darii, ale to na mnie się gapił.
— Tak — odpowiedziała szybko moja kuzynka.
— Daj kluczyki, odwiozę was. — Wyciągnął w jej stronę dłoń.
— Kluczyki mam ja i nie zamierzam oddawać panu własnego auta.
— Chce pani nim jechać w takim stanie?
Tak.
— Nie. Wrócimy na piechotę.
Zrobiłam krok. Aż jeden. I wpadłam na jego ciepłe, umięśnione ciało, a miałam wrażenie, jakbym właśnie zderzyła się ze ścianą.
— Nalegam — powiedział to tak blisko mojego ucha, że aż się wzdrygnęłam, ale nie podniosłam oczu.
Nie, nie patrz, bo zginiesz…
— Dobra, Luizka, daj te kluczyki, stopy mnie bolą w tych szpilkach — Daria sapnęła z rezygnacją.
— Ale ślicznie wyglądają na twoich nogach — powiedział policjant.
Serio? Aż przewróciłam oczami z zażenowania, ale najgorsze jest to, że Darii ten komplement się spodobał. Wyraźnie zachichotała i stała się malutką dziewczynką, która właśnie dostała ulubionego lizaka. Poważnie, to na nią działało?
— Okej. — Wyciągnęłam kluczyki, które złapała moja kuzynka, i tyle miałam do powiedzenia w tym temacie.
— Świetnie — skomentował Michał, a dziewczyny aż zapiszczały. Co za debilki. Może i jest przystojny, ale bez przesady… facet jak facet.
Daria z Anitą poszły przodem, trajkocąc po drodze. Złapały się pod ręce i nawet nie zauważyły, że nie ma mnie obok nich.
— Idzie pani?
Założyłam dłonie na biodra i odsunęłam się od policjanta na cały, duży krok.
— Tak.
Wyszliśmy z klubu i… Co za żmije! Obie już siedziały na tylnych siedzeniach i chichotały jak licealistki. Michał wyprzedził mnie o kilka kroków i otworzył dla mnie drzwi pasażera. Uniosłam lekko brwi ze zdziwienia.
— Nie jestem kaleką, wiem, jak się otwiera drzwi.
— Chciałem być miły. — Błysnął szerokim uśmiechem, a ja miałam ochotę walnąć go torebką, by ten uśmieszek zszedł z jego twarzy.
— Spoko. — Wgramoliłam się do środka. Myślałam, że wyjdzie mi to zgrabniej, ale nie w tej sukience i nie w tych szpilkach.
Matko, co za żenada. Chcę do domu.
Gdy tylko Michał wyjechał z parkingu, zacisnęłam mocniej palce na torebce i wciskałam nieistniejący hamulec. Rzadko siedziałam na innym miejscu niż kierowcy i nie czułam się z tym komfortowo.
— Delikatnie, to bardzo wrażliwe auto — powiedziałam stanowczo.
— To tylko samochód. — Wzruszył ramionami.
— Może dla ciebie, koleś!
— Oj, widzę, że pani szybko przechodzi na ty.
— Okej, ujmę to inaczej. Może dla pana, panie Michale. Lepiej? — spytałam wkurzona.
— Sorry, ale zrobiłem coś pani?
Spłoń, zgiń, przepadnij. Dlaczego, kiedy w myślach krzyczę „incendio”, nic nie płonie? Czy ja nie mam talentu Hermiony?!
— Nie!
— Nie lubi pani mężczyzn?
Zmrużyłam tylko oczy i patrzyłam na niego przez szparki w oczach.
— Skąd ten pomysł?
— Tylko to przyszło mi na myśl albo…
Czekałam aż dokończy zdanie, ale jakoś się nie fatygował. Spoglądał przed siebie, ja siedziałam bokiem i mogłam bez przeszkód na niego patrzeć. Czarny zegarek na nadgarstku wyglądał na sportowy i dość drogi. Granatowa koszula zapięta pod samą szyję mocno opinała jego umięśnione ramiona. Ciekawe, czy ma jakieś tatuaże na bickach.
— Może pani tak na mnie nie patrzeć? — spytał, kierując wzrok na przednią szybę.
— Niby jak? — skomentowałam naburmuszona.
— Jakby chciała mnie pani zjeść.
Słucham?!
Miałam zamiar coś odpowiedzieć, ale wtedy policjant spojrzał na mnie tak, że mogłam jedynie pilnować, czy oddycham.
A i z tym miałam pewne trudności. Zmierzył mnie czekoladowym wzrokiem i… czułam, że jestem mokra tam, gdzie bardzo bym nie chciała.
— Dobra, weźcie z tym paniowaniem — powiedziała Daria, zapierając się o przednie zagłówki, a ja czułam, że właśnie płonę purpurą. Zupełnie zapomniałam, że moja kuzynka i Anita siedzą na tylnych siedzeniach i wszystko słyszą.
— Co? — zapytałam, nie rozumiejąc jej słów.
— Michał, to Luiza. Luiza to Michał. Proszę, oficjalna prezentacja. Nie musicie dziękować.
Nie zamierzałam.
Więcej się nie odezwałam. Gdy tylko podjechaliśmy pod dom przy ulicy Sportowej, wyskoczyłam z auta jak oparzona, trzasnęłam drzwiami pojazdu i wróciłam do swojego pokoju. Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi. Daria wślizgnęła się do środka ze zmartwioną miną.
— Wszystko okej?
— Mogłyśmy zabić tego gościa i trafić za kratki — fuknęłam.
— Przesadzasz… — Zmierzyłam ją wzrokiem. — No dobra, trochę nam odwaliło. Ale wyszło w porządku.
Usiadła obok i mocno mnie przytuliła.
— Hej, o co chodzi?
Gdybym ja to wiedziała. Nie odpowiedziałam jej na pytanie, po prostu się w nią wtuliłam. Może to nerwy, może adrenalina w końcu puściła, a może ten ociekający seksem policjant, od którego wariuję, tak mnie rozstroił. Może to przez Kacpra, bo chociaż nie uważałam go za miłość swojego życia, to mógł to lepiej rozegrać. Przecież wiedziałam, że między nami nie kleiło się od… chyba od samego początku, ale jakoś mnie do siebie przekonał. Był przystojny, ale nie tak jak Michał. Był miły, zabierał mnie na kolacje, odwoził do domu, całował, przytulał, ale… Gdzie ta magiczna iskra, od której miałabym ciarki na całym ciele? Gdzie to przyspieszone bicie serca, urywany oddech, chęć ciągłej bliskości.
No właśnie, gdzie się to podziało?
— Wiesz, że nie każdy facet to Kacper?
Z głośnym sapnięciem położyłam się na łóżku.
— Wiem.
Tylko co z tego, że wiem, skoro inaczej czuję?
Rozdział 3
— Wstajemy! Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje! — Głośne walenie do drzwi od razu mnie zbudziło. Podniosłam się z poduszek, czując, że mięśnie brzucha potwornie mnie bolą. Musiałam całą noc przespać na brzuchu. Głupia ja!
— Przecież mój budzik… — Właśnie zaczął dzwonić. — Już nic.
Gdy tylko dotarłam do łazienki i zobaczyłam swoje odbicie w lustrze, przeraziłam się. Włosy sterczały na wszystkie strony, miałam jeszcze szare smugi pod oczami, choć byłam pewna, że zmyłam cały makijaż. W nocy nie mogłam zasnąć. Denerwowałam się pracą, do tego nowe miejsce, inna poduszka, brak szumu miasta, do którego jestem przyzwyczajona, i brak moich tabletek na sen sprawiły, że zasnęłam po drugiej.
Wyczesałam włosy, podpięłam je kilkoma wsuwkami i pozwoliłam, by delikatnie opadły na moje ramiona. Nie było czasu na ich kręcenie ani prostowanie. Zrobiłam delikatny makijaż, założyłam granatowe spodnie z wysokim stanem, buty na szerokim korku z odkrytymi palcami i kwiecistą koszulę z krótkim rękawem. Prosto, elegancko i całkiem w moim stylu.
— No proszę, proszę… — Daria zmierzyła mnie wzrokiem.
— Jakiś problem? — Obejrzałam siebie jeszcze raz w lustrze.
— I ty się dziwisz, że dostałaś tę pracę? — Zaśmiała się pod
nosem.
— Daj mi adres i jadę.
— Przecież masz jeszcze czas. Zjedz śniadanie.
— Nic nie przełknę. Jakiś sklep po drodze?
— Jak chcesz, to cię zawiozę — dodała szybko.
— A masz po drodze? — dopytywałam.
— Nie, ale to nie problem.
— To nie chcę. Daj adres i spadam.
Dwadzieścia pięć minut później parkowałam przed niewielką fabryką cukierków Karmelówki.
Wzięłam kilka głębszych wdechów, zabrałam swoje CV, list motywacyjny i podanie o pracę. Wiedziałam, że pracę mam już załatwioną, ale wolałam mieć wszystko przy sobie. Przezorny zawsze ubezpieczony.
Przy wejściu zatrzymał mnie ochroniarz.
— Mogę w czymś pomóc?
— Ja w sprawie pracy — odpowiedziałam automatycznie.
— Była pani umówiona? — dopytywał mężczyzna, chwytając za jakąś listę.
— Właściwie to dzisiaj mam zacząć o ósmej na stanowisku specjalistki do spraw obsługi klienta.
— Pani godność?
— Luiza Skowrońska.
— Proszę usiąść. Dyrektor przyjdzie za jakieś pół godziny. Jest pani dużo przed czasem.
— Nie szkodzi, poczekam.
Miałam okazję, by wyszukać firmę w internecie. Prowadzili stronę internetową oraz mieli link przerzucający na Facebooka, czyli standard w dzisiejszym świecie. Fabryka cieszy się dużym zainteresowaniem. Wyrabia lizaki i cukierki tradycyjną metodą, czyli ręczną, i używa wyłącznie naturalnych barwników. Przejrzałam komentarze i nie znalazłam żadnego, który mówił o nich źle.
Moje przeglądanie strony zostało przerwane przez głośne chrząknięcie.
— Dyrektor Marlewski. Będzie pani dla mnie pracowała —
powiedział wysoki facet około trzydziestki ze schludnie przylizanymi włosami, w szarym, sportowym garniturze, który dobrze kontrastował z jego jasną karnacją.
— Luiza Skowrońska. — Przedstawiłam się i automatycznie wstałam, po czym podałam mu dłoń. Szybko ją uścisnął i ręką wskazał mi drogę.
Jego gabinet był tak mały, że równie dobrze mógłby być schowkiem na miotły. Najważniejsze, że zmieściły się biurko, fotel, który wyglądał na wygodny, oraz regał z dokumentami. Czego więcej potrzeba?
Z torby wyął laptop i od razu go uruchomił. Mnie wskazał miejsce naprzeciwko siebie, a sam zasiadł w skórzanym, czarnym fotelu.
— Daria opowiadała, czym będzie się pani zajmowała? —
spytał po chwili.
— Podobno mam odbierać telefony, e-maile i być miła dla klientów — odpowiedziałam, czując, że zaczynam się denerwować. — Mam swoje CV i…
— Nie trzeba. Daria mi wszystko wysłała. — Spojrzał na mnie oczami w kolorze pochmurnego nieba. — Ma pani zbyt wysokie kwalifikacje do tej pracy. Jest pani pewna, że chce tutaj pracować?
Daria, w co ty mnie wpakowałaś?
— A może mi pan przedstawić pełną ofertę, bo Daria chyba nie wszystko mi powiedziała. — Czułam się zażenowana. Obawiałam się, że za chwilę będę musiała szukać czegoś nowego, a naprawdę nie miałam na to ochoty.
— Jesteśmy małą firmą produkującą słodycze w tradycyjny sposób. Niedawno otworzyliśmy się na rynek zagraniczny i potrzebuję kompetentnej osoby, która będzie w stałym kontakcie
z odbiorcami zarówno krajowymi, jak i zagranicznymi. Będzie pani pełniła funkcję specjalisty, bardziej asystentki. Widzę, że robiła pani coś zupełnie innego…
— Pracowałam również na recepcji przez pół roku. Czy jest osoba, która mnie wprowadzi? — dodałam szybko, by nie zmienił zdania i dał mi tę pracę.
— Właściwie to…
— Rozumiem, że nie.
— Powiem szczerze, że w sprawie e-maili prosiłem o pomoc tutejszą nauczycielkę angielskiego, a na stanowisku mojej asystentki zatrudniłem kuzynkę, ale zaszła w ciążę i…
— A czy ona może pokazać mi program, system i klientów, z którymi mieliście w ostatnim czasie kontakt? To zajmie parę dni.
Facet podrapał się po brodzie i chwilę pomyślał. Złapał za telefon i od razu zaczął rozmawiać.
— Kamila, musisz tutaj przyjechać. Wiem, że masz chorobowe, ale to awaryjna sytuacja. Pokażesz pani…
— Luizie — podpowiedziałam.
— …Luizie system. — Chwila ciszy. — Tak, tak. Czekam.
Odłożył telefon i zaczął pocierać czoło. Najwyraźniej nad czymś intensywnie myślał, a mnie nasuwało się jedno pytanie, od którego nie mogłam uciec. Postanowiłam je zadać, najwyżej mi nie odpowie albo wskaże mi drzwi i każe spadać.
— Muszę pana o coś zapytać. — Uniósł oczy i spojrzał na mnie z wyczekiwaniem. — Czy pana i Darię łączą jakieś… — zaczęłam szukać dobrego określenia w głowie — zażyłe stosunki?
Uśmiechnął się kącikiem ust nim mi odpowiedział, a ja czekałam z niecierpliwością. Jeśli załatwiła mi pracę, sypiając z dyrektorem, to zaraz wracam do Krakowa i biorę pierwszą, lepszą ofertę. Mama coś wspominała, że w piekarni, blisko naszego domu, potrzebują ekspedientki.
— Daria to dobra znajoma Kamili, mojej kuzynki. Kamila chętnie chodzi do jej salonu. Pewnego dnia wychlapała, że jest w ciąży i na jej stanowisko będę szukał kogoś na zastępstwo.
I w ten sposób Daria zadzwoniła do mnie i poleciła mi panią.
Odetchnęłam z ulgą. Naprawdę nie miałam zamiaru brać udziału w love story Koprzywnicy.
— W takim razie, gdzie znajduje się moje stanowisko pracy?
Dyrektor wyraźnie się uśmiechnął. Wstał i podał mi swoją szeroką, męską dłoń.
— Witamy na pokładzie, pani Luizo.
Rozdział 4
Po całym tygodniu pracy miałam ochotę na kalorycznego pączka, dobre wino i jakąś komedię romantyczną.
Kamila nie była zadowolona, że musi wprowadzić mnie w sprawy firmy. Tłumaczyła mi wszystko takim tempem, że musiałam mocno się skupić, by przyswoić nową wiedzę. Do tego przychodziła i wychodziła o takiej porze, jaka jej pasowała. Tłumaczyłam to hormonami ciążowymi i dość pokaźnym już brzuszkiem, jak na szósty miesiąc. Przez cały tydzień było potwornie ciepło, a Kamila narzekała na puchnące nogi, chętnie chodziła na boso albo wkładała klapki, które wydawały irytujący dźwięk przy każdym jej kroku.
W piątkowe popołudnie omówiłam z dyrektorem plan na następny tydzień oraz jego spotkania, a on na pożegnanie wręczył mi segregator, bym zapoznała się z produktami jakie są wytwarzane w firmie, uśmiechnął się i życzył mi udanego weekendu.
Będzie po prostu bombowy. Z wkuwaniem cukierkowej listy do głowy, rewelacja. Wrzuciłam segregator do torby i wsiadłam do auta. Nim odpaliłam pojazd, usłyszałam dźwięk SMS’a. Wygrzebałam telefon z torebki i od razu zerknęłam na wyświetlacz. Gdy ostatnim razem olałam przychodzącą wiadomość, okazało się, że nie ma świeżego pieczywa w domu i musiałyśmy z Darią zasuwać na miasto, objechać połowę marketów, by znaleźć przestarzałe bułki, zapewne robione rankiem, więc postanowiłam zmarnować kilka sekund na odczytanie wiadomości.
Szybko odblokowałam telefon i… wkurzona rzuciłam urządzenie na fotel.
I tak cię znajdę! — Tak brzmiała wiadomość od Kacpra.
Nawet nie pofatygował się, by zmienić numer telefonu.
O co mu chodzi? Przecież zerwaliśmy, a raczej rozstaliśmy się z głośnym hukiem. Czy faceci naprawdę muszą być tacy skomplikowani?
Na podwórko wjechałam z piskiem opon. Zabrałam swoje rzeczy i wpadłam, do środka, jak burza, głośno trzaskając drzwiami.
— Wilki cię gonią? — Z kuchni wyjrzała Daria. W różowym fartuszku wyglądała naprawdę uroczo.
— Nie. Patrz, co mi Kacper przystał. — Odblokowałam telefon i pokazałam kuzynce wiadomość.
— A to sukinsyn! — krzyknęła wymachując drewnianą łopatką — Wie, że tutaj jesteś?
— Wątpię. Ciebie nigdy nie poznał, nigdy mu nie mówiłam
o tym miejscu. A przynajmniej nie przypominam sobie.
— To znaczy tylko tyle, że byłaś niepewna względem niego. Żeby własnej kuzynce nie przedstawić chłopaka. — Udawała urażoną.
Przewróciłam oczami. Ale faktycznie coś musiało w tym być. Poprzednich facetów jej przedstawiłam, a Kacper… Może trochę się wstydziłam, że sypiam z dyrektorem. Sama nie wiem. A może już na początku założyłam, że to co jest między nami to nie miłość, tylko chwilowa zabawa.
— Pomożesz mi? — spytała, po chwili odrywając mnie od rozmyślania.
— A co robisz?
— Spaghetti. Makaron leży tam. — Wskazała palcem szafkę obok lodówki. — Woda powinna być już gorąca.
— Masz dla mnie fartuszek? Nie chce pochlapać mojej sukienki. — Daria zmierzyła wzrokiem mój strój i rzuciła mi czerwony fartuszek w białe serduszka.
— Nie musisz stroić się do pracy. Jak włożysz dżinsy, to nikt ci nic nie powie.
— Jakoś tam nie umiem. Jak idę do biura, to chcę wyglądać dobrze, ale… — sama zaśmiałam się pod nosem — męczą mnie te szpilki.
— To załóż baleriny, trampki albo płaskie sandały. Znajdziesz w swojej szafie? Chyba że wolisz zakupy?
— Nie, nie! — Zlękłam się. Zakupy z moją kuzynką to horror. Ona musi wejść do każdego sklepu i to czasem dwukrotnie, by jednak zdecydować, że dana rzecz totalnie do niej nie pasuje. — Daria jest potwornie gorąco, nie mam zamiaru biegać po sklepach. Mam ochotę na zimną lemoniadę albo wino, komedię i ewentualnie kawałek mocno kalorycznego ciasta. A właśnie… — klasnęłam dłońmi — może upieczemy pączki. Mam na nie wielką ochotę…
— Nie lepiej kupić?
— Ale ja na jednym nie skończę. Myślę, że zjem co najmniej cztery.
— Oj, dziewczyno i jakim cudem ty masz taki świetny tyłek?
— Chyba chcesz powiedzieć, że przypomina pączka. — Zaśmiałam się — Ale dzisiaj mam to gdzieś, będę martwić się tym później. Mam nadzieję, że macie tutaj jakiś klub fitness, siłownię czy coś podobnego.
— Coś się znajdzie. A teraz zobacz, czy mamy wszystkie składniki w lodówce. Powidła i inne dżemy znajdziesz w spiżarce.
W tej spiżarce można było odkryć naprawdę wielkie skarby. Jak byłyśmy małe to miałyśmy wrażenie, że to kraina cudów. Ciocia zawsze miała pełno zapasów w słoikach. Ogórki, dżemy, powidła, sałatki, zupki, śledziki, grzybki… Ach, czego tam nie było.
Do piwniczki schodziło się z kuchni, po kilku schodkach, gdzie panował przyjemny chłód. Znalazłam to, czego potrzebowałam, po czym wróciłam do Darii, wyłożyłam składniki na blat, w między czasie sprawdzając gotujący się makaron. Obie nie lubiłyśmy rozgotowanej papki makaronowej.
Nim Daria skończyła spaghetti, ja zdążyłam już zagnieść ciasto na pączki. Przykryłam je ściereczką i teraz pozostało czekać aż dobrze wyrośnie.
— Mam nadzieję, że nie miewasz często takich zachcianek. — Daria uśmiechnęła się do mnie zza talerza ze swoją porcją makaronu.
— Nie miewam. — Wciągnęłam kawałek makaronu, który zatańczył przy moim nosie i z pewnością go ubrudził. — A wujka nie ma?
Daria pokręciła głową. Zanim mi odpowiedziała, przeżuła i przełknęła dużą porcję.
— Jest jakiś mecz i siedzi z panem Stasiem w pubie. Wiesz piwo, chipsy i faceci w krótkich gaciach biegający za piłką.
— Jasne.
Gdy pączkowy aromat unosił się w całym domu, przeniosłyśmy się na taras, gdzie promienie słońca przyjemnie ogrzewały nasze ciała. Pączka popijałam świeżą lemoniadą z miętą, czując się w pełni odprężona. Nawet udało mi się zapomnieć o Kacprze i jego głupiej wiadomości. Postanowiłam jednak zadzwonić do Daniela i powiedzieć, by uważali na tego kretyna. Nigdy nie wiadomo, co strzeli mu do głowy.
— Masz jakiś strój kąpielowy? — Wypaliła Daria.
— Niejeden — odpowiedziałam. — Dlaczego pytasz? –dociekałam.
— A co chcesz robić w sobotni dzień? — wzruszyłam
ramionami.
— Spać — odpowiedziałam całkiem szczerze.
— No jasne, już ci pozwolę. Mam jutro trzy klientki, więc do dwunastej będę z powrotem w domu, a potem pojedziemy na plażę. Zrobisz kanapki, możesz też kupić napoje, przekąski i wszystko spakować do koszyka. Ja zajmę się leżakami.
— A coś z nimi nie tak? — spytałam wystawiając twarz ku słońcu.
— W tym roku jeszcze ich nie wyciągałam. Trzeba je odświeżyć i będą nadawały się do użytku.
— W takim razie, mam nadzieję, że jutro będzie padać. — Zrobiłam krzywy uśmiech, a Daria zaśmiała się na głos.
— Gdzie się podziała ta dziewczyna, która dzwoniła do mnie w piątkowy wieczór, czy pojadę z nią do Warszawy na targi książki w sobotni ranek.
— Hej, jeśli chodzi o książki to zawsze jestem chętna i gotowa. — Od zawsze uwielbiałam powieści. Najbardziej ciekawiły mnie te z gatunku fantasy, a od niedawna zaczęłam czytać romanse i obyczajówki.
— No i dobrze. Weźmiesz sobie tego Harr’ego Pottera, którego żeś przytachała ze sobą i pojedziemy jutro plażę.
— Idę na plaże, na plaże, na plaże. — Zaśpiewałam w nutę
Video i zaciągnęłam się swoją lemoniadą.
Zapowiada się kolejny, ciekawy weekend.
Rozdział 5
Na moje nieszczęście dzień okazał się jeszcze bardziej upalny niż poprzedni. Nie było szans na deszcz. Wstałam już po ósmej, czując, że od samego leżenia włosy lepią mi się do czoła. Po szybkim prysznicu, zarzuciłam na siebie bladożółtą sukienkę, na nogi wsunęłam kremowe sandałki i po chwili jechałam do pobliskiego marketu, by zrealizować listę zakupów, którą zrobiła dla mnie Daria. Nie było tego wiele. Wszystko, co mogło zmieścić się do koszyka piknikowego. Zaraz po powrocie zajęłam się przygotowywaniem kanapek i nim się obejrzałam, Daria zdążyła wrócić z pracy. Ogłosiła to głośnym Jestem i pognała do garażu po leżaki.
— Jesteś gotowa? — spytała zziajana, jakieś pół godziny później. — Ale gorąco — sapnęła.
— Muszę tylko założyć strój kąpielowy — oznajmiłam.
— Dobra, to ty się przebierz, a ja zapakuję wszystko do auta.
— Pojedźmy moim autem — powiedziałam, stając na pierwszym stopniu schodów.
— Czemu? — spytała całkiem zdezorientowana.
Lubiłam jej toyotę, ale jakoś pewniej czułam się w swoim aucie.
— Pewnie będziesz miała ochotę na piwko, a ja nie przepadam. Sprawdzałam na stronie, że ten zbiornik wodny Koprzywianka to całkiem przyjemne centrum rozrywki.
— A ty myślałaś, że co, nad rzekę cię zabiorę i rozłożymy się na jakimś starym pomoście? Ej, no Luizka, za kogo ty mnie masz.
Wiedziałam, że żartuje. Zawsze ze mną tak pogrywała.
— Dobra, tym piwkiem mnie przekonałaś. Przebieraj się, a ja pakuję nasze tobołki.
****
Dwadzieścia minut później parkowałyśmy przy plaży. W sumie mogłyśmy przyjść piechotą albo jechać autobusem, przynajmniej nie musiałybyśmy martwić się o auto, ale Daria zabrała dwie torby, leżaki, parasol wielki koc i tak było wygodniej. Zaparkowałyśmy między dwoma drzewami. Ja wysiadłam bez trudu, ale Daria musiała mocno się przeciskać. Cóż, mistrzem parkowania nie byłam.
Rozłożyłyśmy się dość blisko wody. Miałam tylko nadzieję, że moja książka nie zostanie ochlapana przez przypadkowego dzieciaka biegnącego z wiaderkiem wody.
Obie zrzuciłyśmy z siebie sukienki i usiadłyśmy wygodnie na leżakach. Daria miała na sobie czerwony komplecik stylizowany na hiszpankę, który idealnie do niej pasował. Ja zdecydowałam się na granatowe bikini z wiązaniem pod biustem. Granatowe majtki miały przyszyte kokardki po bokach w jasnym odcieniu zieleni, które przykuły moją uwagę już przy zakupie.
— Posmaruj mnie olejkiem. — Daria wcisnęła mi w rękę tubkę z kremem przyspieszającym opalanie.
Pomogłam kuzynce, ale nie przewidziałam, że jej paskudztwo będzie strasznie śliskie, a ja nie zabrałam żelu antybakteryjnego, którym mogłabym to zmyć. Do kąpieliska miałam kilka kroków, więc podniosłam się z leżaka i podeszłam do wody. Ukucnęłam
i zmyłam olejek z dłoni. Gdy tylko podniosłam się z powrotem, najpierw poczułam uderzenie, a potem usłyszałam dźwięczne Uwaga!
Na co mi to ostrzeżenie, skoro kolorowa piłka zdążyła uderzyć z hukiem w moją głowę, a ja z pluskiem poleciałam do tyłu, zanurzając swój tyłek w wodzie.
— Auć! –Potarłam lewą stronę głowy, nadal tkwiąc w jeziorze.
— Och, przepraszam panią bardzo…
Szybko podniosłam wzrok na faceta mówiącego do mnie. Już czułam w kościach, że wiem kto to jest. Osłoniłam oczy dłońmi, bo patrzyłam wprost pod słońce i mimo okularów przeciwsłonecznych, raziło mnie w oczy. W tym świetle mężczyzna wyglądał jak prawdziwy gladiator. Opalona skóra, włosy zmierzwione, jakby dopiero co wyszedł z łóżka. Szerokie ramiona, wyraźnie zarysowane mięśnie, kaloryfer, na widok którego opadła mi szczęka. Szkoda tylko, że nie mogłam zajrzeć w jego oczy, również zasłonięte przez okulary słoneczne.
— Luiza, cześć — Michał wyciągnął w moją stronę dłoń, a ja dopiero po jakiś trzech sekundach zarejestrowałam, że całkiem nachalnie się w niego wgapiam, leżąc tyłkiem we wodzie.
— Dzień dobry — odpowiedziałam, próbując jakoś zgrabnie wstać, ale… Czy mi kiedykolwiek wyszło coś zgrabnie?!
— Pomogę. — Złapał mnie za łokieć i pociągnął do siebie, nie czekając na moją odpowiedź.
— Dzięki — odpowiedziałam i od razu odsunęłam się o krok. Chciałam odejść, ale złapał mnie za nadgarstek.
— Wybacz. Martin za mocno wybił piłkę i…
— I dostałam nią w głowę. No cóż, zdarza się. — Dokończyłam za niego zdanie, mówiąc to sarkastycznie, jednocześnie zakładając ręce na piersi.
Staliśmy tak przez chwilę mierząc się wzrokiem. Dopiero, kiedy Michał podrapał się po brodzie, subtelnie zerknęłam na swój stanik. W tej pozycji moje cycki krzyczały dotknij mnie.
Od razu rozprostowałam ręce. Czułam jak rumieniec wstydu ślizga się po mojej twarzy.
— Nie gap mi się w cycki! — krzyknęłam.
— To mi ich nie wystawiaj.
— Słuchaj no, ty… — Szukałam odpowiedniego określenia. — Palancie. — Stanęłam w bojowej pozycji z wyciągniętym w jego stronę palcem. — Myślisz, że jak masz ładną buźkę i umięśnione ciało, to możesz kiwnąć palcem i każda laska jest twoja? Otóż nie. Nie każda leci na bicki i opalone ciało. — Dyszałam jak smoczyca.
— Czyli chcesz powiedzieć, że ci się podobam? — Zaczął falować brwiami, co mnie jedynie zirytowało.
No, idiota. Po prostu idiota.
— Michał, no dalej, czekamy! — krzyknął facet całkiem podobny do Michała. Może jakaś rodzina czy coś. Wolałam nie wnikać.
— Nie — odpowiedziałam pospiesznie na jego wcześniej zadane pytanie.
— Idę! — odkrzyknął.
Michał złapał piłkę i poszedł grać w siatkówkę ze znajomymi, a ja z mokrym tyłkiem i paskudnym humorem usiadłam na leżaku, próbując skupić się na książce. Miałam ze sobą piątą część przygód Harr’ego Pottera. I mimo, iż znałam powieść niemal na pamięć, lubiłam do niej wracać. Oczywiście czytam również nowości wydawnicze, ale czasem bierze mnie taka nostalgia i lubię poczuć się jak w magicznym świecie prosto z Hogwartu.
— Dobra, zagrzałam się. Chcesz coś do picia? — Daria spytała mnie podnosząc się po jakieś godzinie ze swojego leżaka.
— Nie.
— To może gofra albo frytki? — dopytywała.
— Daria, jeśli będę coś chciała, to wstanę i sama podejdę do baru. — Zaśmiałam się. Lubiłam, jak mi matkowała, ale to zupełnie zbyteczne.
— Dobra, tylko głowy sobie nie przegrzej tymi literkami.
Ile razy można czytać tą samą powieść?
— Pozwól, że nie skomentuję — odpowiedziałam i zagłębiłam się w powieści.
Byłam w połowie przygód Harr’ego, kiedy pojawił się nade mną ogromny cień, przysłaniający mi tekst. Próbowałam przesunąć książkę, myśląc, że to rozstawiony parasol przysłonił słońce, ale kiedy spojrzałam w górę, zauważyłam Michała i szeroki uśmiech na jego twarzy. Od razu przytuliłam książkę do siebie, jakbym chciałam się nią zasłonić. Nie miałam zamiaru znów pokazywać mu swoich mandarynek.
— Czego? — spytałam, czując się dziwnie, kiedy on patrzył na mnie z góry.
— Zagrasz z nami?
— Że co? — dociekałam, bo nie byłam pewna, czy myślimy
o tym samym.
— No, w siatkówkę. Daria się zgodziła i brakuje nam…
— Jednej idiotki. Nie, dzięki. — Dokończyłam za niego zdanie.
— Właściwie to chciałem powiedzieć, że jednego chętnego — powiedział to miękkim, lekko namiętnym głosem. Myślał, że to na mnie działa? Otóż, nie.
— A czy ja wyglądam na chętną? — spytałam, a gdy nie otrzymałam odpowiedzi, zaczęłam czytać kolejne zdanie w powieści. Jednak, nim zdążyłam dojść do kropki, wyszarpnął mi książkę z rąk.
Od razu poderwałam się, by odzyskać swoją własność.
Michał szybko zerknął na okładkę i uśmiechnął się szeroko.
— A to nie dla dzieci? — Słyszałam w jego głosie kpiarskie nuty, ale je zlekceważyłam. O gustach się nie dyskutuje.
— Może jestem dużym dzieckiem. Oddawaj!
— Oddam, jeśli z nami zagrasz. — Miał czelność ze mną negocjować.
— Nie ma mowy. I.… wiesz co, weź ją sobie. Takiemu mugolowi jak tobie przyda się trochę magii, kupię sobie nową.
— Luizka, Michał, no dalej, bo zaczniemy bez was — nawoływała nas Daria.
— Daria, ja nie gram! — odkrzyknęłam.
— Chodź i nie marudź. — Kuzynka nie uznała mojego sprzeciwu za wiarygodny.
— Wiesz, że…
— No chodź! — przerwała mi.
Byłam na przegranej pozycji.
A najgorsze było to, że musiałam grać w bikini. Cudownie. Marzyłam o piasku w cyckach i majtkach.
Ja byłam w drużynie z Michałem, Daria z Martinem — starszym o rok bratem Michała.
— Tylko ostrzegam, jestem w tym słaba — oznajmiłam Michałowi, gdy tylko zajęliśmy pozycje na boisku. Nie chciałam, by miał do mnie pretensje, gdy przegra ze starszym bratem.
— Nie szkodzi, tutaj chodzi o zabawę.
No jasne. Który facet nie lubi wygrywać?!
Gra się rozpoczęła. Chłopacy liczyli punkty na głos. Ja i tak nie łapałam o co chodzi. Jeśli piłka leciała w moją stronę, to ją odbijałam. Zwykle przyjmowałam pozycję do odbicia sposobem dolnym. Tak było mi łatwiej. Zresztą kilka razy piłka przeleciała mi przez palce, kiedy serwował Martin i to strasznie bolało. Nie wiem jak, ale zwykle Michał stał tuż za mną, krzycząc MOJA i przebijał piłkę przez siatkę. Nie wiem do czego byłam mu potrzebna na tym prowizorycznym boisku, skoro i tak większość piłek sam odbierał, przebijał i zbijał. Ja nawet nie potrafiłam wysoko wyskoczyć, a co dopiero zrobić jeszcze zamach i walnąć w piłkę tak, by odrzuciło Martina do tyłu. Nierealne.
— Ostatnie trzy punkty i kończymy — krzyknął Michał i zaserwował, a ja w duchu ucieszyłam się, że w końcu będę mogła wygodnie ułożyć się na leżaczku.
Piłka była na polu przeciwnika. Martin, Daria i przebicie. Odbiłam piłkę palcami, Michał mocno pchnął ją na pole brata. Daria odbiła piłkę, przewracając się, ale Martin zdążył przepchnąć ją na nasze pole. Ja rzuciłam się po nią, jak ostatnia debilka. Michał miał może jakiś krok bliżej do tej piłki i, bez większego wysiłku, przebił piłkę na drugą stronę, a ja zaryłam twarzą w piasek. Pierwsze co usłyszałam, to głośny śmiech Darii. Z pewnością wyglądało to komicznie. Miałam tylko nadzieję, że przy okazji nie zgubiłam stanika ani majtek. To dopiero byłby przypał.
Michał próbował mi pomóc, ale standardowo odrzuciłam jego starania. Kretyn. Otrzepałam się, ale piasek miałam nie tylko na ciele i na wilgotnych majtkach, ale także w ustach, we włosach, w oczach. Próbowałam całość wygarnąć, ale nie było szans. Daria po chwili do mnie podbiegła.
— Wszystko dobrze?
— Mam piasek w ustach. — Wyplułam trochę piasku, ale nadal zgrzytało mi w zębach. Zamrugałam kilka razy oczami, ale nie mogłam ich szeroko otworzyć. Strasznie mi łzawiło lewe oko, a prawe mocno szczypało. — Daria, wszystko mi wleciało w oczy, pod soczewki. Kurczę, ale piecze. — Próbowałam wygrzebać piasek z oczu, ale bez lustra i czystej wody niewiele zdziałałam.
— Nie grzeb w oczach, bo sobie zatrzesz — upomniała mnie Daria.
— A ty co, okulistą jesteś — fuknęłam do niej.
— Dziewczyny, co jest? — Martin podszedł do nas bliżej.
— Luiza, okej? — dopytywał Michał.
— Piasek ma w oczach. Nosi soczewki i wszystko ma
w oczach.
— Chodź, przemyjemy te oczy. — Michał podszedł do mnie, złapał za rękę i gdzieś poprowadził. — Usiądź, zaraz sprawdzę co i jak, dobrze?
Chciałam się jakoś odgryźć, ale prawe oko potwornie mnie piekło, więc po prostu przytaknęłam głową. Po chwili poczułam ciepłą ciecz pod oczami.
— Co to? — spytałam.
— Czysta woda, tylko to mam. Pozwolisz, że zajrzę ci w oczy?
— Chyba nie mam wyjścia — odpowiedziałam. Gdy dotknął mojej lewej powieki, zesztywniałam. Z tym okiem było dużo lepiej, za to prawe bardzo mnie piekło.
— Prawe oko masz całe zaczerwienione. Wydaje mi się, że bez wizyty u okulisty się nie obejdzie.
— Obejdzie się. Muszę zdjąć tylko soczewki i zakropić oczy.
Chciałam wstać, ale Michał mnie powstrzymał. Widziałam na jedno oko, ale nie byłam idiotką. Czegoś ode mnie chciał.
— Słuchaj, Martin dobrze bawi się z Darią. — Podrapał się po brodzie. Chyba robił to zawsze, gdy był zakłopotany. — Odwiozę cię, a Martin przywiezie później Darię.
Zmrużyłam zdrowe oko. Czy on właśnie próbuje mi powiedzieć, że moja kuzynka i jego brat mają się ku sobie?
Spojrzałam w kierunku kuzynki. Faktycznie dobrze się bawiła. Nie było sensu zabierać jej z plaży.
— Dobra, wezmę swoje rzeczy i zostawię Darii kluczyki od auta.
****
Z prawym, przymkniętym okiem wsiadłam do terenowego, czarnego bmw. Skórzana tapicerka przylepiała mi się do ramion. Dobrze, że sukienka kończyła się za kolanami, bo moje uda również całkiem chętnie, by się do niej przykleiły.
— Twoje auto, czy brata? — spytałam, czując, że nie wytrzymam jazdy w całkowitej ciszy.
— Moje.
— Fajne.
— Wiem.
Tośmy się nagadali. Bębniłam palcem o kolano, trzymając swoją torbę między nogami. Dobrze, że mieszkamy niedaleko. Zaraz wysiądę i będę robić wszystko, by więcej tego gościa nie spotkać.
Widząc, że zbliżamy się do domu, zaczęłam grzebać w torebce, by znaleźć klucze. Chwilę mi to zajęło, więc nie zdziwiłam się, że Michał zdążył zajechać pod bramę.
— No to dzięki, cześć. — Wysiadłam, całkiem zwinnie z auta.
Dopiero, gdy usłyszałam trzask drzwi, zorientowałam się, że Michał również wyszedł z samochodu. Zrobiłam zdziwioną minę.
— Poczekam aż zdejmiesz soczewki. Być może będzie potrzebna pomoc specjalisty to cię zawiozę — oznajmił.
— Nie trzeba.
— Trzeba.
Nie chciało mi się kłócić, więc po prostu przeszłam obok niego, włożyłam klucz do zamka i weszłam do środka. Torbę rzuciłam w kąt i od razu pobiegłam na górę. Cały zestaw do pielęgnacji oczu i soczewek trzymałam w nocnej szafce. Tam również miałam okulary, za którymi nie przepadałam. Ale dzisiaj bezpieczniej będzie, jeśli je założę. Nie będę bardziej podrażniała oczu.
Złapałam wszystko i popędziłam do łazienki. Lewą soczewkę zdjęłam z łatwością, ale prawa jakoś tak się zawinęła pod powieką, że nie mogłam jej złapać palcami, przy czym głośno sapnęłam.
— Pomóc ci?
— O Boże! — Podskoczyłam przestraszona. — No jasne, pozwolę ci grzebać w moim oku. Nie, dzięki.
Chwilę jeszcze pomajstrowałam i jakoś udało mi się wyciągnąć soczewkę. Nie nadawała się już do niczego, więc spuściłam ją w toalecie. Oczy przemyłam ciepłą wodą, zakropiłam kropelkami i założyłam moje paskudne okulary w niebieskiej oprawce, o których istnieniu już całkiem zapomniałam.
— Ładnie ci. — Usłyszałam i tylko zrobiłam zniesmaczoną minę. — No co?
— Wiem, jak wyglądam w okularach. Nic ciekawego.
— Nieprawda.
No jasne. Moje oprawki są najbardziej nietwarzowe jakie mogłam sobie wybrać, ale co zrobić, skoro taka moda i kobieta tak mocno zachwalała je w sklepie, że się skusiłam. Jednak w codziennym życiu, wygodniej i ładniej jest mi w soczewkach.
— Jak oko? — dopytywał wyraźnie zaniepokojony.
— Będę żyła. Wszystko dobrze. Delikatnie mnie szczypie i jest zaczerwienione, ale do jutra powinno być lepiej. Nie musisz się martwić. Możesz już iść.
— Michał, może kawy? Bardzo chętnie — powiedział dwoma różnymi głosami.
— Yyy… Co?
— Właśnie ułatwiłem tobie sprawę. Chętnie wypiję z tobą kawę.
Nie wiedziałam, że ten facet może mnie jeszcze bardziej zadziwić. Widocznie się pomyliłam. Ale z drugiej strony powinnam mu podziękować. Gdyby nie on, to siedziałabym na plaży z bolącym okiem albo słuchałabym narzekania Darii, że musiałyśmy wcześniej wrócić do domu.
— Dobra, kawa mnie nie zabije, chodź.
Weszliśmy do kuchni, a ja zaczęłam grzebać w szafkach i wyciągać to, co mogłam mu zaproponować do picia.
— Sypana, rozpuszczalna, mrożona? — spytałam zalewając czajnik czystą wodą.
— A ty jaką będziesz piła? — Michał opierał się o framugę drzwi i wyglądał przy tym naprawdę seksowanie, tym bardziej, że miał lekko zwilżone włosy, zaczerwienioną skórę od słońca i opięty podkoszulek, który idealnie zaznaczał jego silne ręce.
Luiza, opanuj się, zaraz ci ślina skapnie z buzi.
— Mrożoną — odpowiedziałam zażenowana własną postawą. Po prostu dawno się nie bzykałam i to wszystko.
— To dla mnie też.
— Jak chcesz inną to nie problem — dodałam pospiesznie.
— Chętnie wypiję z tobą kawę mrożoną.
Przyjrzałam się uważniej jego twarzy. Nie błąkał się na niej złowieszczy uśmiech czy cień drwiny. Mówił całkiem serio.
A może przez te szkła lepiej widziałam. Cholera wie. Wzruszyłam ramionami i stanęłam na palcach, by sięgnąć dwie wysokie szklanki. Opuszkami palców już prawie, prawie…
— Pomogę. — Nim zdążyłam zareagować, Michał podszedł bliżej, złapał szklankę, muskając mnie wierzchem dłoni, a ja miałam wrażenie, że jakiś dziwny prąd przebiega mi po ciele.
— Nie prosiłam o pomoc. — Uniósł ręce w geście kapitulacji. — Idź na taras. Przygotuję kawę i przyjdę do ciebie.
Nie protestował, po prostu wyszedł z kuchni, a ja miałam chwilę, by opanować emocje.
Co jest, kurwa?!
No nie powiem, jest fajny. Z twarzy przystojny, ma zajebiste ciało, boski uśmiech, ale… Kobieto, ogarnij się. Dopiero cię taki jeden, umięśniony goguś zdradził z koleżanką z pracy.
Przygotowałam kawę, którą udekorowałam śmietaną w sprayu. Przełożyłam resztę pączków na czysty talerzyk. Całość ułożyłam na tacy i poszłam na taras, gdzie Michał wygodnie rozsiadł się w ratanowym fotelu. Jak dla mnie, zbyt wygodnie.
— Mam nadzieję, że będzie ci smakować — powiedziałam stawiając przed nim pączki i kawę.
Michał wgryzł się w pączka i zamruczał. Poważnie?
— Pyszne. Gdzie kupiłaś?
— Sama upiekłam. — Wzięłam swoją kawę i upiłam łyk. Była dokładnie taka jak lubię. Dość mocna, chłodna, lekko słodka.
— Ty nie jesz? — Przesunął talerzyk w moją stronę.
— Nie, wczoraj zjadłam chyba z osiem. — Jego oczy wyraźnie się rozszerzyły. Co, zaskoczyłam? — Co?
— Nie wyglądasz na taką co lubi słodkie.
— To chyba dobrze, nie? — odgryzłam się.
— Nie chciałem cię urazić. Po prostu jesteś bardzo szczupła i założyłem, że od pączka wolisz sałatę.
— Nie jadam codziennie takich bomb kalorycznych. Na co dzień odżywiam się zdrowo. Miałam ochotę na pączki, więc zakasałam rękawy i je upiekłam, ot co.
Chyba nie wiedział co powiedzieć, bo zajął się kolejnym pączkiem, a ja patrzyłam w przestrzeń, by nie musieć patrzeć w jego oczy. Z zakłopotania kręciłam pierścionkiem na palcu.
— Zaręczynowy? — spytał wyrywając mnie z mojej ciszy.
Powoli uniosłam wzrok w jego stronę. W jego czekoladowych oczach widziałam szczere zainteresowanie.
— Nie — odpowiedziałam całkiem łagodnie. — Kupiłam go kiedyś na poprawę humoru. Czasem lubię go zakładać.
Potaknął głową i wrzucił resztę pączka do buzi.
— Przyjechałaś tutaj na wakacje?
— Do pracy. — Nie chciałam, by drążył dalej.
— Tutaj? — Zaśmiał się. — To skąd jesteś?
— Z Krakowa.
— I przyjechałaś tutaj do pracy? — Znów zobaczyłam ten drwiący uśmieszek na jego twarzy.
— A co, masz z tym problem? — odparłam buńczucznie.
— Nie. — Zaprzeczył szybko, a mnie zrobiło się głupio, że chwilę temu mocno się uniosłam. — Po prostu się dziwię, że przywiało cię z Krakowa. Nie ma tutaj zbyt wiele możliwości, a ty nie wyglądasz na kogoś, kto pracuje w cegielni.
— Dojeżdżam kilka kilometrów do firmy Karmelówki. Zajmuje się zagranicznymi klientami i takie tam. — Wzruszyłam ramionami i zajęłam się swoją kawą.
— Czyli, że dobrze znasz angielki.
— Francuski i niemiecki — dodałam.
— I w Krakowie nie mogłaś znaleźć pracy? Dziwne. — Zmarszczył brwi.
— To trochę skomplikowane — oznajmiłam, nie zamierzając się tłumaczyć.
— Chętnie posłucham. — Przyglądał mi się ciemnymi oczami
i zachęcał nimi do rozmowy.
— A ja chętnie o tym nie będę mówiła. — Posłałam mu lodowate spojrzenie, ale raczej niewiele wskórałam.
— Nie lubisz mnie? — Zaczynała mnie denerwować ta rozmowa. — Dlaczego?
— Bo nie lubię aroganckich, pewnych siebie kolesi, którzy myślą, że jak machną ręką to każda wskoczy im do łóżka. Ja taka nie jestem.
Patrzył na mnie ogniście czekoladowym wzrokiem, zanurzając usta w szklance, a ja miałam wrażenie, że właśnie stanęło mi serce, po chwili zabębniło dwa razy i sprawiło, że wróciłam do rzeczywistości.
— Chyba ktoś cię mocno skrzywdził, co? — Spięłam się od razu.
— Ja cię nie skrzywdzę. –Zapewnił, mówiąc do mnie łagodnie.
Chciałam dodać, jasne, ale wtem wpadła Daria z Martinem i na cały głos się rozdarła:
— Luiza, robimy grilla!
— Jestem na tarasie, nie wydzieraj się. — Daria wypadła na taras z wielką siatką przewieszona przez ramię.
— Ooo! I jest Michał. Super. Martin pomoże mi przy jedzeniu, a ty i ty — wskazała na nas dwoje — ogarniecie grilla. Z pewnością trzeba przemyć ruszt. W tym roku to będzie pierwszy grill dla tego murowanego staruszka.
Muszę zapamiętać, że jeśli Daria organizuje dla nas weekend, to on z pewnością nie skończy się najlepiej.
Nim wyszła, zerknęła jeszcze w moją stronę.
— Już dawno nie widziałam cię w okularach, ładnie ci w nich.
Zatkało mnie, a wyraz twarzy Michała sprawił, że poczerwieniałam po same uszy. Miałam wrażenie, że właśnie chciał mi powiedzieć a nie mówiłem.
Rozdział 6
W środowe popołudnie, zaraz po powrocie z pracy, zmieniłam sukienkę na dres, a potem przebiegłam, wyznaczoną sobie wcześniej trasą do zbiornika wodnego i wróciłam do domu. Później zajęłam się przygotowaniem obiadu na kolejny dzień.
Z Darią dzieliłyśmy się obowiązkami domowymi. Wujek, jak to facet, nie wtrącał się w nasz grafik i zapewne było mu na rękę, że nie musi prać, sprzątać i gotować. Ja natomiast musiałam uwzględnić fakt, że w tym tygodniu wujek pracuje od czternastej i obiad musi być mało skomplikowany, by mógł odgrzać go na gazie albo w mikrofalówce. Zdecydowałam się na chłopski garnek z ziemniakami. Mamie zwykle smakował, więc miałam nadzieję, że i wujkowi przypadnie do gustu.
Skończyłam gotować tuż przed dwudziestą. Za oknem usłyszałam odgłos silnika. Domyśliłam się, że Daria wróciła z pracy. Chwilę później usłyszałam jej głośne Cześć i śmiech na całe gardło.
— A tobie co tak wesoło? — spytałam, wstawiając garnek do zlewu z zimną wodą, by szybciej się schłodził.
— Ach, przypomniał mi się żart, który opowiedziała mi ostatnia klientka.
— Opowiesz?
— Co ty, ja jestem w tym kiepska. — I znów zaśmiała się pod nosem. Sama również szerzej się uśmiechnęłam. Daria potrafiła zarażać śmiechem. Po chwili obie głośno się rechotałyśmy, choć nie miałam pojęcia z czego wynikała ta radość.
— Już dawno nie widziałam tego dołeczka. — Podeszła do mnie i mocno przytuliła. — Uwielbiam go. — Przesunęła palcem po moim policzku.
Los obdarował mnie tylko jednym dołeczkiem, który ujawniał się, kiedy szeroko się uśmiechałam. Faktycznie, ja również dawno go nie widziałam i cieszyłam się, że kuzynka go wywołała.
— Powieszę jeszcze pranie i kładę się spać — oznajmiłam, kierując się do łazienki na dole.
— Ja to zrobię. Weź prysznic i połóż się, pewnie jesteś zmęczona.
— Dzięki. — Puściłam jej jeszcze całuska i weszłam na górę.
Nie czułam się szczególnie zmęczona. Postanowiłam, że po ciepłym prysznicu zacznę czytać książkę, którą kilka dni temu wypożyczyłam w tutejszej bibliotece. Nazwisko autorki niewiele mi mówi, ale spodobał mi się opis. Lekki romans na wieczór. Postanowiłam spróbować.
****
Ranek zastał mnie szybciej, niż myślałam. Zerwałam się z łóżka wraz z pierwszym dźwiękiem budzika. Później zrobiłam szybki makijaż, fryzurę i narzuciłam na siebie sukienkę z krótkim rękawem. Awaryjnie zabrałam żakiecik w kolorze śliwkowym, który dobrze komponował się z chabrową, prostą sukienką. Małe śniadanie, kawa i już byłam gotowa na nowy dzień w pracy.
Od ósmej zwykle mało się dzieje. Sprawdzam wtedy pocztę i odpisuję na wiadomości, sprawdzam zamówienia, a ewentualne przestoje czy niedomówienia staram się wyjaśnić. Praktycznie do godziny dziesiątej mam to wszystko załatwione, robię kawę i zajadam się drugim śniadaniem. Tak też było i tym razem. Dyrektor wyraźnie był zadowolony z mojej pracy. W ostatnim czasie weszło wiele zleceń, dzięki którym firma przez najbliższe miesiące nie będzie musiała martwić się o pracę. Mnie to cieszyło i motywowało do dalszego działania. Prowadziłam również Facebooka firmowego, co bardzo mi się spodobało. W takim krótkim czasie wprowadziłam możliwość stworzenia własnego projektu słodyczy, a to narodziło się z projektu Belgów, którym bardzo zależało na lizakach w kształcie ich flagi narodowej. Zdziwiło mnie, że produkty zamawiają aż z Polski, ale nie mnie jest to oceniać. Przedstawiłam projekt dyrektorowi, a on zlecił jego realizację. Belgowie byli zadowoleni i pełna naczepa słodkości pojechała wprost do nich.
Przeglądałam zapiski na kolejne dni w kalendarzu, stukając długopisem w papier tak długo, aż ten sprytnie wysmyknął mi się z palców i poturlał pod moje biurko. Skubany. Próbowałam dosięgnąć go butem na niewielkim obcasie (Daria miała rację, nikt nie zwracał uwagi, czy chodzę w szpilkach, czy też nie), ale miałam za krótką nogę. Z głośnym westchnieniem, dość zamaszystym ruchem odsunęłam swoje krzesło, które przez kółka od razu podjechało pod ścianę, a jak „zanurkowałam” pod biurko.
— Dzień dobry! — Na dźwięk mocnego, męskiego głos od razu podskoczyłam do góry, waląc głową w blat.
— Auć! — syknęłam, trąc obolałe miejsce na głowie.
— Luiza, co ty tam robisz? — Najpierw zobaczyłam jego buty. Czyste, zadbane, sportowe.
Czułam się idiotycznie. Zapewne spod biurka wystawał mój krągły tyłeczek owinięty w granatową, dość obcisłą sukienkę, a teraz materiał jeszcze mocniej się na nim naciągnął. Do tego miałam spłoszony wzrok i całkowitą pustkę w głowie.
Jak na ironię, właśnie kucnął naprzeciwko mnie i wgapiał się we mnie tymi czekoladowymi oczami, od których robiło mi się dziwnie ciepło.
— Pomóc ci? — Wyciągnął rękę w moją stronę, ale nie skorzystałam.
Od razu wyszłam spod stołu, podniosłam się i poprawiłam sukienkę.
— Długopis. Mi. Spadł. — Wypowiedziałam każde słowo osobno, długo myśląc, jak sklecić pełne zdanie. Co ten facet ze mną robił?! Luiza, ogarnij się! — W czym mogę pomóc? — spytałam z pełnym opanowaniem.
Michał podszedł bliżej i…
— Co robisz? — Zareagowałam, gdy ten podniósł rękę, stojąc niebezpiecznie blisko mnie.
— Włosy ci sterczą. Poprawię.
Włosy miałam gładko uczesane, spięte na karku, więc kiedy moje biurko mnie potarmosiło, z pewnością kilka kosmyków wypadło z gumki.
— Nie trzeba. Później to naprawię. — Lekko się uśmiechnęłam, czując jego ciepłe palce tuż przy swoim policzku. Miałam wrażenie, że ta chwila jest niemal magiczna. — W czym mogę ci pomóc? — Powtórzyłam.
— Chciałbym zamówić kilka kilogramów lizaków. Widziałem na stronie, że możecie stworzyć dowolny projekt, a za kilka tygodni organizujemy festyn policyjny.
— Festyn policyjny? — Zaciekawiłam się.
— Tak, co roku, w połowie wakacji urządzamy taką akcję. Staramy się, by każdego roku były inne atrakcje, ale głównie chodzi o to, że dzieciaki wracają do szkół, no i chcemy bardziej zadbać o ich bezpieczeństwo.
— Och, rozumiem. To bardzo ciekawe. — Uśmiechnęłam się do siebie. To faktycznie bardzo ciekawy projekt. — No dobrze, co by to miało być?
— Nie mam pełnego projektu, ale coś co kojarzy się z policją. Znak drogowy, czapka policjanta, może odznaka.
Od razu usiadłam przy biurku, a Michałowi wskazałam miejsce naprzeciwko mnie. Samodzielnie nie mogłam podjąć takiej decyzji, ale mogłam ją przyspieszyć. Skoro to dla miasteczka, czułam, że ludzie chętnie wezmą się do pracy.
— Na kiedy dokładnie będziesz potrzebował słodkości?
— Na siódmego sierpnia.
Od razu wpisałam datę w dokument tekstowy. Wpisałam również proponowane wzory. Miałam problem co do ilości sztuk, więc musiałam go o to dopytać.
— Pięćset sztuk wystarczy?
— Tak.
Szybko wydrukowałam formularz i podałam mu jeden egzemplarz do podpisania.
— To jest tylko wstępna umowa. Do niczego nie zobowiązuje. Ja w ciągu dwóch dni zorientuję się jaki wzór możemy wykonać i czy zdążymy na czas oraz jaką cenę mogę wtedy zaproponować. Myślę, że będzie ona niższa niż na stronie.
— Świetnie. — Michał zamaszyście postawił parafkę na jednym egzemplarzu, drugi podałam mu do ręki.
— Tutaj są dane kontaktowe do firmowego e-maila oraz podany numer telefonu. Gdybyś chciał o coś dopytać albo zmienić cokolwiek w projekcie, to dzwoń. Poproszę cię jeszcze o numer telefonu, zadzwonię, gdy tylko dowiem się co i jak.
Michał od razu wyjął portfel, wysunął biały kartonik i mi go podał. Zerknęłam na wizytówkę. Michał Wenarski, aspirant policji w Koprzywnicy.
— To twój numer prywatny czy służbowy?
— I taki i taki. Możesz śmiało dzwonić. — Zrobił krótką pauzę i posłał mi figlarny uśmieszek. — Gdybyś chciała umówić się na kawę, też.
Zaśmiałam się pod nosem i przypięłam wizytówkę do formularza.
— Z pewnością — powiedziałam z irytacją w głosie. — Zadzwonię za kilka dni.
— Obiecujesz? — Miałam wrażenie, że nie mówimy o tym samym, ale w tym momencie nie miałam, jak wybrnąć z tej sytuacji, więc potaknęłam.
— Obiecuję.
Jeszcze długo po jego wizycie myślałam o jego oczach, uśmiechu, męskim, ale jednocześnie miękkim głosie. Mimo, że wyglądał jak napakowany goryl, do którego strach podejść, to po chwili rozmowy człowiek nabierał zupełnie innego wrażenia.
Może pomyliłam się co do oceny na samym początku?
Ale z drugiej strony to facet. Wysoki, przystojny, umięśniony. Taki, za którym kobiety aż się ślinią by tylko móc spędzić z nim kilka minut. A mnie nie są potrzebne kolejne palpitacje serca.
Rozdział 7
Zaspałam.
No, nie do końca.
Miałam całe trzydzieści minut, by zdążyć do pracy. O śniadaniu mogłam zapomnieć. Szybki makijaż, włosy wygładziłam szczotką, wcisnęłam się w kremową sukienkę i już byłam gotowa.
Odpaliłam auto, zjechałam powoli z krawężnika.
— Co jest? — Auto zaczęło dziwnie drżeć, podskakiwać, a ja naprawdę nie miałam czasu na takie rzeczy.
Zatrzymałam się, wysiadłam pospiesznie, ale niewiele mogłam zrobić. Złapałam kapcia i to w dwóch oponach. Szlag by to!
Obeszłam auto, sprawdzając czy może wszystkie moje opony są sflaczałe, ale tylko te dwie okazały się moją zmorą. Z jedną bym sobie poradziła. W warsztacie Daniela nie raz wymieniałam koło. Zapewne trochę by mi to zajęło, ale w końcu dałabym radę. Ale z dwiema, co miałam niby zrobić?
Pospiesznie rozejrzałam się, ale auta Darii nigdzie nie było. Wujek znów miał poranną zmianę. Daria mi tłumaczyła, że w okresie letnim, gdy każdy chce skorzystać z urlopu, wujek pracuje zwykle na jedną zmianę, czasem na nocną. Byłam
w totalnej dupie.
Złapałam za telefon i nim dobrze to przemyślałam, zadzwoniłam do jedynej osoby, która wiele razy ofiarowywała mi pomoc.
— Halo? — powiedział to tak słabym głosem, że sprawdziłam jeszcze raz czy wybrałam odpowiedni numer. — Halo?
— Luiza Skowrońska, dodzwoniłam się do Michała Wenarskiego?
— Tak. Stało coś?
Stało się. Katastrofa roku.
— Yyy… Wiesz, chyba źle zrobiłam, że zadzwoniłam, chyba cię obudziłam i…
— Nie szkodzi. — A jednak spał. Fuck! Rozłącz się, idiotko.
— Dobra, nieważne. Cześć. — Już miałam się rozłączyć, ale Michał zabrał głos.
— Luiza, skoro i tak mnie obudziłaś, to mów co się dzieje.
Czułam się potwornie zażenowana. W planach miałam go unikać, a nie dzwonić z rana i prosić o pomoc.
— Złapałam kapcia.
— Nie wiesz, jak zmienić koło? — W jego ustach te słowa brzmiały Kobiece problemy z autem. I naprawdę chciałam się już rozłączyć.
— Umiem zmienić koło! — warknęłam. — Ale mam dwie przebite opony, jedną zapasówkę. Ale wiesz, co? Nieważne, wybacz, że cię obudziłam. Poradzę sobie.
— Zaczekaj!
— Po co?
— Przyjadę po ciebie. Gdzie jesteś?
— Pod domem.
— Daj mi dziesięć minut. Czekaj na mnie.
I się rozłączył.
****
— Dziękuję ci bardzo za pomoc. Nie wiem jak ci się odwdzięczę — powiedziałam mocując się z pasem bezpieczeństwa w jego aucie, gdy Michał zatrzymał się na parkingu pracowniczym.
— A ja wiem jak. — Uniosłam pospiesznie oczy i wpatrzyłam się w jego twarz. Błysk w oku i figlarny uśmieszek od razu zbił mnie z tropu.
— To znaczy? — Przekręciłam głowę w lewą stronę i czekałam aż dokończy zdanie. I tak byłam spóźniona do pracy, więc dwie minuty w tą czy w tamtą nie robiły mi dużej różnicy.
Przysunął się do mnie i mimo, że serce zaczęło mi mocniej walić, próbowałam pokazać jaka jestem niezainteresowana.
Michał głupio się uśmiechnął i stuknął się kilka razy w policzek. Wiedziałam, że czeka na moją reakcję. Zresztą od jednego całusa w policzek nie umrę. Chciałam zrobić to szybko i wyskoczyć z auta, nim ktoś nas zauważy. Przybliżyłam usta. Skubany, odwrócił się i trafiłam wprost w jego wargi. Chciałam od razu się odsunąć, ale nie potrafiłam. Miałam usta przyciśnięte do jego warg. To był słodki, trzysekundowy pocałunek na miarę licealistów, a mimo to, czułam, że czerwienieją mi policzki.
Odsunęłam się urażona. Nie tak miało to się skończyć. Złapałam za klamkę, ale jego ciepłe palce mnie zatrzymały.
— Daj kluczyki, to zajmę się twoim autem.
— Nie trzeba! — warknęłam i wyrwałam mu swoją dłoń.
— Kończysz o szesnastej? — przytaknęłam. — Przyjadę po
ciebie.
— Nie, dziękuję. Cześć.
Mimo tego, że przez cały dzień czułam ten całus na własnych ustach i uśmiechałam się sama do siebie, to wolałam by się nie zdarzył. Nie potrzebowałam romansu z tutejszym policjantem. Zresztą z żadnym innym facetem również nie. Przyjechałam do Koprzywnicy za pracą i by uciec od faceta, a nie szukać nowego.
Ale…
No właśnie, tutaj wkrada się małe ale, które burzy mój normalny tok myślenia, a mój mózg zamienia się w papkę, z której niewiele można zrobić. Mój analityczny umysł włącza STOP i nie ma opcji, by ruszył PLAY. A to dziwne, bo jeszcze nigdy się tak nie czułam.
****
Wychodząc z pracy miałam jednak nadzieję natknąć się na jego czarne, terenowe auto. Wiem, byłam pełna sprzeczności.
Z jednej strony Michał bardzo mi się podobał. Miał ciekawy głos, wyglądał jak współczesny gladiator, a do tego był miły. Ale czasem wychodził z niego arogancki dupek, z którym nie chciałam mieć nic do czynienia. Z drugiej strony bałam się angażować. Nie chciałam koprzywnickiej przygody, a nie byłam pewna, czy jestem gotowa na nowy związek.
Wróciłam do domu na piechotę, moje auto stało już w pełni gotowe do jazdy. Zadzwoniłam w porze lunchu do wujka i opowiedziałam, co mi się przytrafiło. Kluczyki zapasowe trzymałam w komodzie, w białej kopercie, więc wujek mógł zdjąć opony i zawieźć je do wulkanizatora, a potem założyć je ponownie. A ja cieszyłam się, że nie musiałam ponownie prosić o pomoc Michała.
Rozdział 8
Drugi tydzień lipca był dość chłodny i pochmurny. Wciąż miałam wrażenie, że zbiera się na deszcz, ale nie padało. Daria pracowała do piętnastej w ten sobotni dzień, wujek wylegiwał się na kanapie, a mnie potwornie się nudziło. Myślałam, by pojechać do Krakowa, ale Daniel przekazał mi przez telefon, że tylko on jest w domu i to tak nie do końca. Mama miała weekendowy dyżur w szpitalu, tata również wyjeżdżał. Jako konduktor często spędzał dnie poza domem. A Daniel pracował dzisiaj do późna, a niedziele z pewnością chciał spędzić z Anią, swoją dziewczyną.
I wcale się nie dziwię. Nawet nie chciało mi się czytać. Tutejsza biblioteka dziś była zamknięta, a w księgarni nie było żadnej książki, którą byłam zainteresowana. Musiałabym poszperać w internecie, a jakoś nieszczególnie miałam na to ochotę.
Wiem, miałam totalnego lenia.
Założyłam więc obcisłe legginsy, luźną koszulkę, włosy spięłam wysoko na głowie, wsunęłam słuchawki w uszy i starałam się zrelaksować przy popołudniowym bieganiu. Trasy nie zmieniałam. Planowałam w najbliższym czasie wybrać się na siłownię, ale Daria była antysportowcem, a sama nie chciałam się tam iść. A przynajmniej nie pierwszy raz. Pozostało mi bieganie.
Biegłam najpierw ulicą, skręcając w stronę zalewu Koprzywianka. Obiegałam zalew, robiłam krótki przystanek na pomoście i wracałam. Całość, razem z krótkim przystankiem zajmowała mi jakąś godzinę. Nie byłam wyczynowcem, ani nie biegałam niczym gepard, więc po prostu dawałam sobie czas.
Muzyka leciała w tle i naprawdę nie zauważyłam, kiedy obok mnie zjawił się znajomy, ciemnowłosy, masywny facet w obcisłej koszulce i bardzo, ale to bardzo krótkich spodenkach. Dopiero kiedy dotknął mojego ramienia, krzyknęłam zaskoczona.
— Zwariowałeś?! Chcesz żebym zawału dostała?! — wrzasnęłam łapiąc się za serce.
— Krzyczałem za tobą, ale nie słyszałaś, więc cię dogoniłem.
— Ale co ty tutaj w ogóle robisz? — Wyrwałam słuchawki z uszu i bezczelnie mu się przyglądałam. On, nawet kiedy się spocił, wyglądał idealnie, a ja zapewne miałam zaczerwienioną twarz. Żenada.
— A więc? — Ponagliłam go, gdy nie doczekałam się odpowiedzi.
— W podobnym czasie co ty wyszedłem z domu pobiegać. Zauważyłem cię, więc zrezygnowałem z własnej trasy i postanowiłem dołączyć.
— Ale po co? — spytałam wcześniej niż pomyślałam.
— Bo cię lubię? — On mi zadał pytanie, czy tylko mi się zdaje? Moja uniesiona brew musiała sugerować zakłopotanie, bo po chwili dodał. – Dokąd biegniesz?
— Nad zalew, potem zawracam.
— Krótki ten dystans — oznajmił.
— Zawsze możesz zrobić dwa kółka — powiedziałam i zaczęłam truchtać, tym razem bez muzyki. Miałam wrażenie, że to taki gość, który umie biec, mówić i jeszcze się przy tym nie zmęczyć.
— Często biegasz? — spytał po chwili milczenia.
— Nie.
— Lubisz to?
— Tak.
Chwila ciszy. Wiedziałam, że nie potrwa wiecznie.
— Co u ciebie?
Nie wytrzymałam, stanęłam i zaczęłam się śmiać.
— W porządku — odpowiedziałam między jednym chichotem, a drugim.
— Powiedziałem coś śmiesznego?
— Michał, ja próbuję się skupić na bieganiu. Nie potrafię rozmawiać i biec.
— To może później kawa?
Poważnie?
— Nie pójdę na kawę w legginsach — oznajmiłam idąc dalej. Nie było szans bym zaczęła biec. I dlaczego ja właściwie brałam pod uwagę kawę z nim?
Podobał mi się. Był miły i zwyczajny, Daria go lubiła i zachwalała. Jest facetem i… I to sprawia, że mam pewne obawy.
— To zapraszam do siebie.
Automatycznie się zatrzymałam i odwróciłam w jego stronę, czując jak gotuje się we mnie.
— I co, mam od razu zostać na śniadanie? Nie, dzięki. — Nim zdążył zareagować, odeszłam szybko przebierając nogami.
— Luiza, ale o co ty się na mnie złościsz? Zaprosiłem cię na kawę. To wszystko.
No jasne, a ja właśnie zaczynałam się zastanawiać, czy on i ja… W sensie, że ja i on… Dobra, to już nieważne.
— Znam takich jak ty. Byle tylko wykorzystać okazję. Gonić króliczka. A jak tylko wpadnie do norki, to hyc i czas na nową zdobycz.
— Eee… — Zmarszczył mocno swoje ciemne, grube brwi. Musiałam przyznać, że robił to w tak piękny i uroczy sposób, że byłabym w stanie go pocałować.
Masz rozdwojenie jaźni — podpowiadała moja intuicja i chyba miała rację.
— No właśnie — dodałam i wróciłam do marszu.
Szlag trafił moje bieganie. A myślałam, że się trochę odprężę.
Przez kilka ostatnich dni miałam duże problemy z zasypianiem, ale nie pojechałam do apteki po środki nasenne, myśląc, że zaparzona melisa mi pomoże. Nie pomogła. W tydzień wypiłam prawie wszystkie saszetki. Myślałam, że bieganie i krótka medytacja przyniosą ukojenie, ale przy Michale nie mogłam nawet zebrać myśli, nie mówiąc już o odprężeniu i zrelaksowaniu.
— Luiza, już mówiłem, że ja taki nie jestem. Ej, poczekaj — krzyknął za mną, a ja od razu złapałam wiatr w płuca i pobiegłam najszybciej, jak potrafiłam.
Wiedziałam, że i tak mu nie ucieknę, ale mogłam przynajmniej zmobilizować płuca do wzmożonej pracy. Tak mi tego brakowało. Moja kitka podskakiwała w rytm uderzeń stóp o nawierzchnię, mięśnie ud mocno napinały się przy każdy szybkim kroku a w płucach aż świszczało od świeżego powietrza, ale miałam to gdzieś. Mój cel — pomost. Wpadłam na niego pospiesznie, jeden krok, drugi, trzeci, czwarty i…
— O kurwa! — wrzasnęłam na całe gardło.
— Luiza? Luiza! — Jego zdenerwowany głos wkurzył mnie jeszcze bardziej.
Siedziałam jedną nogą w miejscu, gdzie chwilę temu była drewniana deska. Próbowałam sama się stąd wygrzebać, ale wpadłam po same udo i chyba zahaczyłam materiałem o jakiś kawałek drewna.
Czy ja jestem jakaś pechowa, czy jak? W Krakowie nie miałam takich niemiłych niespodzianek.
— Wszystko w porządku?
Poważnie? W porządku? I co ja miałam mu odpowiedzieć.
— A wyglądam jakby było w porządku? — odpowiedziałam pytaniem, próbując wygramolić się z dziury. Nie udało mi się.
— Luiza nie ruszaj się, dobrze? — Potaknęłam i spojrzałam na niego. Uklęknął obok mnie i przyjrzał się całej sytuacji z bliska. A mnie coraz bardziej cisnęły się łzy do oczu. Cholernie to bolało. I zapewne wyglądało komicznie, kiedy zrobiłam prawie szpagat, zostając jedną nogą na pomoście, drugą wpadając w jego środek.
— Złapię cię w pasie i wyciągnę, dobrze?
— Legginsy mi się chyba zaczepiły, nie mogę się ruszyć.
— Bardzo je lubisz? — Zaprzeczyłam. — Dobra, damy radę.
Złapał mnie tuż pod biustem, ja objęłam dłońmi jego szyję.
I w ten sposób, po kilku chwilach, zostałam wciągnięta na pomost, lądując plecami na jego klatce piersiowej. Gdy tylko mój oddech się uspokoił, spróbowałam się podnieść, ale lewa noga potwornie mnie bolała. Jakoś, w końcu, udało mi się podnieść. Czułam jak noga mi pulsuje z bólu, moje legginsy podarły się od kolana w dół, musiałam zahaczyć o gwóźdź, bo miałam niewielką szramę na całej łydce. Na szczęście to tylko zadrapanie.
— Dzięki Michał. To ja już pójdę — oznajmiłam robiąc pierwszy krok, a w oczach już wyciskały mi się łzy. Idź sobie, idź.
Myślałam, że moje pobożne prośby spełnią się i będę mogła płakać sobie, kuśtykając do domu. Ewentualnie mogłam zadzwonić do wujka i usiąść gdzieś na krawężniku, czekając na jego przyjazd.
— Pomogę ci. — Pokręciłam głową. — Przecież widzę, że cię boli.
— Naprawdę, nie trzeba. Auć. — Michał zdążył mnie złapać, nim upadłam plackiem na piaszczystym brzegu.
— No jasne, Zosia Samosia. Chodź tutaj.
— Ale? Co?
I nim zdążyłam mu zagrozić, wziął mnie na ręce, jak jakąś księżniczkę w opałach. Próbowałam sobie przypomnieć, czy któryś z moich facetów zdobył się na taki gest, ale nikt nie przychodził mi do głowy. Nawet Dominik, z którym byłam najdłużej, kiedy tylko byłam chora, nawet nie pofatygował się by mnie odwiedzić. Twierdził, że nienawidzi zarazków i nie może chorować, bo jako dentysta jest prawdziwym ratunkiem dla naszej planety. No jasne, szkoda, że od razu nie zauważyłam, że to samolubny gnojek. Ten chociaż mnie nie zdradził, powiedział tylko — Luiza, nie obraź się, ale ty i ja to jakaś pomyłka. Jesteś fajna, ale nie na tyle byśmy byli razem. W taki właśnie sposób zakończył nasz półtoraroczny związek.
— Nie musisz mnie nieść, nie jestem kaleką.
— Jesteś. — Zaśmiał się, przysunął mnie do siebie jeszcze bliżej, tak, że twarz miałam wciśniętą w jego rozgrzaną klatkę piersiową, a ramiona zarzuciłam na jego szyję. Nie powiem, było mi bardzo przyjemnie.
— Jestem ciężka, naprawdę nie musisz mnie nosić. Wystarczy, jak pomożesz mi dojść do domu.
— Do mnie jest bliżej. Zobaczymy, czy to tylko zbicie i kilka siniaków, czy coś poważnego. Najwyżej zawiozę cię do szpitala. — Już miałam zareagować, ale przystanął i spojrzał na mnie tak, że nie odważyłam się nawet otworzyć ust. — I nie chcę słyszeć odmowy. Rozumiesz? — Potaknęłam głową. — I dobrze. Za kilka minut będziemy na miejscu.
Faktycznie nie mieszkał daleko. Zaledwie ulicę dalej, w starym bliźniaku z czerwonym dachem.
Postawił mnie na podłodze, dopiero kiedy weszliśmy do środka. Wąski korytarz znajdował się między malutkim salonem a kuchnią. Michał pomógł mi doczołgać się do narożnika ustawionego w centralnej części salonu, a sam poszedł na górę. Miałam chwilę, by się rozejrzeć. Salon był jasny. Ściany w kremowych barwach. Szary, skórzany narożnik, ława w jasnym kolorze, naprzeciwko komoda, na której stał telewizor. Nawet zmieścił się okrągły stolik i cztery krzesełka. Pomieszczenie łączyło się z kuchnią, w której królowały białe szafki, oddzieloną niewielką, drewnianą wyspą, przy której znajdowały się dwa stołki w tym samym kolorze co meble salonowe. Z salonu wychodziło się na drewniany taras.
Nie wyczułam tutaj żadnej kobiecej ręki i.… chyba mi ulżyło, choć sama nie wiedziałam czemu.
Z salonu przechodziło się na górny poziom idąc drewnianymi schodami, które robiły wrażenie jakby wisiały w powietrzu. Muszę przyznać, że takiego rozmieszczenia jeszcze nigdy nie widziałam. W kuchni zauważałam drzwi i wydaje mi się, że prowadziły one do łazienki, ale nie miałam więcej czasu, by główkować, bo szybki, rytmiczny tupot stóp sprawił, że od razu zerknęłam na schody, po których zbiegał Michał.
— Musisz zdjąć spodnie. — Oznajmił, kładąc na stoliku apteczkę. Nic nie odpowiedziałam, nawet się nie ruszyłam. — Coś nie tak?
— Nie będę paradować u ciebie w domu w samej bieliźnie.
Skrzyżował ręce na piersi i zapatrzył się na mnie, a ja czułam, że z każdym oddechem poddaje mu się coraz bardziej. Zaczęło robić mi się znacznie cieplej, widząc, jak jego bicepsy się napinają. Miał bardzo apetyczne ciało, działające jak wabik na kobiety.
— Wierz mi, nie jestem ciekaw twojej bielizny. Po prostu opatrzę twoje udo. Nie ma innego sposobu. Chyba, że od razu szpital.
— Nie, szpital odpada — odpowiedziałam zrezygnowana.
Wstałam powolutku, niczym stara babcia, zsunęłam poszarpane spodnie i wyciągnęłam lewą nogę z legginsów, a Michał od razu zaczął opatrywać moje udo. Nie miałam zamiaru patrzeć na niego, ale ciekawość wygrała. Przyglądałam się więc uważnie wszystkim jego czynnościom. Lekko syknęłam, kiedy polał zadrapania wodą utlenioną. Całą nogę pokrył dość dużą ilością jakiejś żółtej maści i zabandażował obolałe udo.
— Pozostaną siniaki — powiedział podnosząc głowę, a głupia ja, zamiast odwrócić twarz, patrzyłam swoimi seledynowymi gałami wprost w jego.
Miałam wrażenie, że przestałam oddychać, myśleć i mrugać. Wszystkie moje funkcje życiowe zostały zagrożone. Jego oczy, jego uśmiech, jego fikuśny loczek wystający z całej wystylizowanej fryzury, jego prosty nos, jego malutka blizna przy prawej brwi, której wcześniej nie zauważyłam. Wszystko to miałam na wyciągnięcie dłoni. Gdybym przybliżyła się o parę centymetrów, poczułabym jego miękkie usta na…
Stop! Luiza!
Skarciłam się szybko w duchu, chciałam się odsunąć, ale Michał był szybszy. Przejechał dłonią po moim policzku, sprawiając tym samym, że po moim ciele przeszedł dreszcz. Cicho sapnęłam, czując przyjemne wibracje w ciele.
— Dobrze, to… Yyy… Ja już pójdę, dziękuje. — Przesunęłam się na kanapie, która paskudnie zapiszczała. Dlatego właśnie nie lubiłam skórzanych mebli. Nim podciągnęłam spodnie, wstałam i wiedziałam, że Michał widzi mój tyłek. Trudno.
— Ciekawy napis masz tam z tyłu.
— Co? — Wskazał na moje pośladki.
Zupełnie zapomniałam, że założyłam czarne majki z małym misiem z przodu i wielkim napisem Kiss Me z tyłu.
— To co, kawa? — Michał od razu przeszedł do kuchni i włączył czajnik elektryczny, a ja byłam wdzięczna, że nie drąży na temat mojej bielizny. I tak czułam się zażenowana.
Zaczęłam kręcić nosem, chciałam się jakoś wymigać. Mogłam powiedzieć, że pies na mnie czeka, mam dziecko albo mój samochód się zepsuł. Ale to wszystko było potworną ściemą i on o tym wiedział. Ale kanał.
— Potem odwiozę cię do domu, więc siadaj i czekaj aż ci ją podam.
Czy miałam jakiś wybór?
No nie bardzo.
Parzenie kawy zajęło mu zaledwie kilka minut. Przyniósł do stolika pięknie pachnący napar, wraz ze śmietanką i cukrem oraz ciasteczkami z wiśniowym środkiem. Grzecznie usiadłam, dolałam śmietanki do kubka, wsypałam trzy łyżeczki cukru i poczęstowałam się ciasteczkiem.
— Jesteś spięta. Dlaczego? — Podniosłam wzrok i zauważyłam, że on nawet pijąc kawę wwierca się we mnie czekoladowym wzrokiem. Cholera, od razu zrobiło mi się cieplej.
— Nie jestem spięta. Po prostu trochę mnie boli noga i tyle. — Wzruszyłam ramionami i zaczęłam szybciej pić kawę, ale w ten sposób poparzyłam sobie jedynie język.
Michał zaśmiał się, a ja niemal krzyczałam Co?
— Zabawna jesteś. Już dawno nie spotkałem takiej zaskakującej dziewczyny. Z jednej strony niedostępna, z drugiej…
— Dostępna? — spytałam z krzywym uśmieszkiem.
— Chciałem powiedzieć zadziorna. Lubię cię. — Mrugnął do mnie oczkiem.
A mnie aż zatkało. Właściwie to chciałam powiedzieć, że też go lubię, ale zamiast tego, skupiłam się na piciu kawy. Ukradkiem spojrzałam na zegarek i udawałam spanikowaną.
— Ojej, to już ta godzina. Będą się o mnie martwić. To co, możesz mnie odwieźć? — Nie odezwał się. — Jeśli masz inne plany, to zamów mi taksówkę. Poradzę sobie.
— Powiedziałem, że cię odwiozę, to tak zrobię. Ale myślałem, że porozmawiamy, poznamy się lepiej.
— Wybacz, ale powinnam już wracać. — Pospiesznie wstałam i musiałam zagryźć zęby, żeby nie krzyknąć z bólu. Pieprzona noga! — To co, jedziemy?
Uśmiechnął się, potaknął głową i wskazał wyjście. Chciał mi pomóc, ale mimo kontuzji, byłam szybsza.
Gdy tylko usłyszałam klik otwieranych drzwi auta, wsunęłam się na siedzenie i czekałam aż przyjdzie. Chciałam jak najszybciej dotrzeć do domu.
****
Podziękowałam za podwózkę i ruszyłam do domu lekko kuśtykając. Oczywiście Michał chciał mnie dostarczyć do środka, niosąc na rękach, ale stanowczo odmówiłam. Myślałam, że wejdę niepostrzeżenie do domu, ale drzwi otworzyła Daria i wydarła się na cały głos.
— Lui, co ci się stało?
Rozśmieszyło mnie to zdrobnienie. Pamiętam, jak była mała i po prostu nie potrafiła powtórzyć w całości mojego imienia. Między nami jest niewielka różnica wieku, bo tylko dwa lata, ale to ja mam tę satysfakcję, że pamiętam jej śmieszne słowa z dzieciństwa. Dziwne, że mając dwadzieścia trzy lata wypowiedziała to zdrobnienie.
— Nic. Michał mi pomógł — odpowiedziałam i weszłam do środka.
— Dobrze, że był w pobliżu.
— No — fuknęłam i planowałam wejść na górę, ale Daria złapała mnie pod rękę i zaprowadziła do salonu. Posadziła na wygodnej, welurowej, ostro pomarańczowej kanapie, nogę ułożyła mi na miękkiej poduszce ustawionej na ławie.
— Daria, nie jestem kaleką.
— Opowiadaj.
Przysiadła na końcu ławy i czekała na moją opowieść. Nie miałam wyjścia musiałam jej wszystko, i to ze szczegółami, opowiedzieć. Daria dodała jakieś wtrącenia od siebie, czasem się uśmiechała, ale głównie słuchała mnie, nie przerywając, a to była rzadkość.
— Michał leci na ciebie — oznajmiła po chwili i rzuciła się na wolne miejsce na kanapie.
— Wątpię. Jest przystojny i może mieć każdą, a ja po prostu od razu nie wskoczyłam mu do łóżka, więc stwierdził, że warto gonić za króliczkiem. Jeszcze chwila i się znudzi.
Gdy dokończyłam zdanie, Daria mocno walnęła mnie w ramię na co głośno syknęłam.
— Za co to?
— Michał taki nie jest. — Przewróciłam oczami. Taaa, jasne. — Mówię serio. Gdybyś mu się nie spodobała, to by się nie narzucał. Wpadłaś mu w oko.
— Daria, na jakim świecie ty żyjesz. On jest wysoki, przystojny, do tego ma boskie ciało i wiem, jak kobiety na niego patrzą. No i jest policjantem. A jak wiadomo za mundurem… — Daria miała takie spojrzenie, jakby chciała mnie zabić, więc nie dokończyłam powiedzenia. — Myślisz, że nie wykorzystuje okazji, by móc sobie poużywać?
— Lui, nie każdy facet to Kacper czy inny kretyn, który cię rzucił. — Widziałam, że mówi szczerze. — Wierz mi, gdyby mu nie zależało, nie przychodziłby co tydzień do naszego salonu. Anicie nawet było ostatnio głupio wziąć od niego pieniądze, bo mówiła, że nie miała co podciąć z tych jego loczków. Ale się uparł. Raz broda, raz włosy. Nawet poprosił o jakiś zabieg dla mężczyzn na dłonie, byle tylko wypytać o ciebie.
— O mnie? — zdziwiłam się. — Ale co on mógł o mnie chcieć wiedzieć? I co mu powiedziałaś?
— Spokojnie, kuzynkami jesteśmy. Pytał tak ogólnie o ciebie.
— No dobra.
— Zresztą zaczął mnie już męczyć, więc powiedziałam mu, że jak będziesz chciała, to sama mu powiesz. — Spojrzałam na nią lekko przekrzywiając głowę. — No co, on by zrozumiał, przez co przechodzisz.
— A co, jakaś laska go wystawiła? — zadrwiłam, ale Daria zrobiła minę zbitego psa, wzięła duży wdech i jeszcze większy wydech i zaczęła mówić.
— Jakieś cztery lata temu zostawiła go taka jedna tandeciara.
Zaciekawiła mnie. Więcej poproszę.
— Nie patrz tak, nie opowiem ci o Poli.
— Poli?
— Szlag! I tak już za dużo chlapnęłam. Nie powinnam.
— No weź, jesteśmy kuzynkami. I nie wygadam się. — Zrobiłam słodką minkę, próbując wywołać w niej współczucie. — Może dzięki temu zmienię o nim zdanie…
Potrząsnęła głową, ale wiedziałam, że nie może się doczekać, by mi opowiedzieć tą zachwycającą historię, a ja niemal zaklasnęłam w ręce, kiedy kontynuowała.
— Pola była jego narzeczoną. Nie powiem, ładna, ale… — Lekko zmarszczyła nosek. — Taka sztucznie ładna. Wiesz, usta jak glonojad, cycki wiecznie napompowane, porobione paznokcie, włosy, makijaż. Jakby codziennie miała wyjść na wybieg. — Zrobiła króciutką pauzę. — Odwaliło jej po tym, jak dostała się to Top Model. — Daria wyraźnie przewróciła oczami i głośno sapnęła. Czułam, że ta opowieść nabiera tempa. — Kiedy wróciła do domu po programie, nie była tą samą osobą. Wciąż gdzieś wyjeżdżała, wrzucała na Instagrama swoje roznegliżowane zdjęcia.
— No, ale co się stało. Zerwali ze sobą? — Chciałam konkretów, a nie jakieś pitu -pitu.
— Michał przypadkiem dowiedział się, że była w ciąży. — Chyba chciała żebym zawału dostała. — Usunęła ją zaraz jak się o niej dowiedziała. Wkurzył się i to bardzo. Potem z nią zerwał.
— Ale co, nie chciała dziecka? A może, to nie było jego dziecko? — W głowie już tworzyła mi się telenowela.
— Nie wiem, czy było jego, czy nie jego, ale Pola miała podpisane jakieś kontrakty i nie zamierzała przerywać kariery, która na dobrą sprawę dopiero się zaczęła.
— A Michał nie wiedział o ciąży?
— Nie. — Pokręciła głową. — I pewnie nigdy by się nie dowiedział, ale Pola zaczęła krwawić, zasłabła i Michał zawiózł ją do szpitala. A tam powiedzieli mu, że wzięła jakieś tabletki wywołujące poronienie.
— Co za suka! — Wymsknęło mi się.
— Zgadzam się i… — Kuzynka spojrzała na mnie spod przymrużonych oczu. — Wydaje mi się, że to by im nie wyszło. Pola mocno zmieniła się przez ten program i prędzej czy później zerwałaby z nim.
Zamyśliłam się. Może faktycznie Daria miała rację, że Michał nie jest taki jak myślę. Może powinnam dać mu szansę i być milsza.
Postanowiłam, że to przemyślę. Nie chcę rzucać się na głęboką wodę, ale nie chcę również przegapić czegoś naprawdę fajnego. Stwierdziłam, że czas pokaże, co z tego wyniknie. Na razie Michał zaprząta moje myśli znacznie częściej niż bym tego chciała. I sama nie wiem czy dobry, czy zły znak.
Rozdział 9
W poniedziałkowy ranek czułam się jak z krzyża zdjęta. Źle spałam. Noga dawała o sobie znać i nawet tabletki przeciwbólowe nie działały. Jedyny plus był taki, że w końcu dojechałam do apteki i kupiłam środki nasenne. Ale te również niewiele mi dały. Nie mogłam nawet rzucać się po łóżku, bo to cholernie bolało. Wpatrywałam się więc przez większość nocy w biały sufit i próbowałam liczyć owce. Gdy doliczyłam do stu, zaczynałam od nowa. Później od końca, ale się irytowałam, bo wciąż się myliłam. Próbowałam nawet tabliczki mnożenia, ale to za długo trwało. Musiałabym to robić z kalkulatorem w ręce.
Daria próbowała namówić mnie na urlop albo wizytę u lekarza i chorobowe, ale ja czułam, że za krótko pracuje, by czegokolwiek oczekiwać od pracodawcy. Tak więc, mimo bólu, niewyspania i ogólnego złego samopoczucia, założyłam czarną, klasyczną sukienkę z białym kołnierzykiem, a zamiast wyższych butów, po prostu białe trampki. Czułam się i wyglądałam źle. Zabrałam kolejne opakowanie tabletek przeciwbólowych, butelkę wody i powoli dotarłam do auta.
Do firmy dojechałam dokładnie dwie minuty przed czasem, przybliżyłam swoją kartę dostępu do czytnika i weszłam na teren firmy. Gdy tylko zajęłam swoje miejsce przy biurku, wzięłam pierwszą tabletkę i na chwilę zamknęłam oczy, a potem zajęłam się swoimi obowiązkami.
Przed dziesiątą noga znów przypomniała o sobie, więc powtórzyłam rytuał z tabletką. Sprawdziłam ponownie pocztę elektroniczną firmy. Po chwili podszedł do mojego biurka dyrektor z podpisanymi papierami. Wiem, że to ja powinnam pofatygować się do niego, ale totalnie o tym zapomniałam.
— Dobrze się pani czuje? — spytał, kładąc papiery na moim biurku.
— Tak. Czemu pan pyta?
— Jest pani bardzo blada i…
— Och… Po prostu miałam mały wypadek w weekend i trochę boli mnie noga. — Uśmiechnęłam się, by nie widział mojej zbolałej miny.
— Może pani wziąć wolne na resztę dnia. — Zasugerował.
— Nie trzeba. Mam sporo pracy.
— Proszę dokończyć te zadania, które pani zaczęła i wracać do domu. I jutro również może pani wziąć wolne. Proszę do mnie zadzwonić, jeśli pani urlop potrwa dłużej. Dobrze?
— Dobrze. — Przytaknęłam, a w duchu mu podziękowałam. Sama nie poszłabym prosić go o urlop, miałam swoją godność.
Szybko odpisałam na resztą wiadomości. Przejrzałam dokumenty i zapatrzyłam się na nazwisko Michała. Jego projekt został przyjęty. Musiałam jedynie potwierdzić zlecenie i mogłam przekazać je na produkcję. Zrobiłam kilka głębszych wdechów. Po sobotnich wydarzeniach i rewelacjach, o których opowiedziała mi Daria, nie bardzo wiedziałam jak do niego zagadać, ale musiałam wykazać się profesjonalizmem. Może okazać się, że przez dwa dni nie pojawię się w firmie, a to zlecenie było dla niego ważne i nie miałam wyjścia, musiałam do niego zadzwonić.
Złapałam za swój prywatny telefon, wyszukałam jego numer i czekałam. Nie odebrał.
Przejrzałam kolejne papiery. Wszystkie projekty zostały zatwierdzone, wycenione oraz wyznaczone daty wysyłki. Musiałam jedynie przekazać informację do klienta i słodycze mogły już zostać realizowane.
Postukałam kilkakrotnie w ekran telefonu. Chciałam iść już do domu, ale musiałam jeszcze załatwić sprawę Michała. Wybrałam ponownie numer i znów nie odebrał. Gdy miałam do niego napisać wiadomość, telefon zaczął wibrować mi w ręce.
— Halo.
— Dzwonił ktoś do mnie z tego numeru.
Nie zapisał sobie mojego kontaktu, gdy dzwoniłam ostatnim razem? Hmmm, ciekawe.
— Tak, cześć Michał. Z tej strony Luiza.
— Luiza, hej. Wybacz, nie słyszałem telefonu. Jak noga?
— W porządku. Dzwonię w sprawie twojego zlecenia. Zostało zaakceptowane, więc muszę jedynie wiedzieć, czy się na nie decydujesz czy nie. Potrzebuję również twojego podpisu, ale możemy umówić się za kilka dni, ja właśnie jadę do domu.
— Stało się coś? — dopytywał z wyraźną troską w głosie.
— Szef powiedział, że strasznie wyglądam i mam iść do domu. — Zaśmiałam się pod nosem. Myślałam, że wyjdzie to bardziej zabawnie, ale najwidoczniej żart był śmieszny tylko w mojej głowie.
— Powinnaś iść z tym do lekarza.
— Och, Michał, nie zgrywaj mojej mamy. Naprawdę nic mi nie będzie. Zresztą, ona wie o moim stłuczeniu, kazała kupić maść i środki przeciwbólowe. Kilka dni poboli i mi przejdzie. Nie martw się. — Zaimponowało mi to, że się o mnie zamartwia. Przecież znaliśmy się od kilku tygodni, a ja za każdym razem próbowałam go odtrącić, a mimo to przejął się moim stanem.
— To co, chcesz te lizaki?
O Boże, miałam wrażenie, że to zdanie wybrzmiało bardziej dwuznacznie niż myślałam. Dobrze, że nie sprzedaję lodów.
Nim odpowiedział, wyraźnie usłyszałam, że się szeroko uśmiecha. Naprawdę, o tym wiedziałam. Może mam zmysł baby jagi, ale tak właśnie czułam. Szczerzył się jak głupi do sera, a ja cała spurpurowiałam.
— Tak. Mam przyjechać i coś podpisać?
— To może poczekać. Wystarczy mi twoje słowne poświadczenie. W takim razie zaniosę tylko zlecenie na produkcję i wracam do domu.
— Jedź ostrożnie. — Jasne, mamciu.
— Dobrze, pa.
Ze wszystkim uwinęłam się w jakieś dwadzieścia minut. Oczywiście ludzie z produkcji musieli dopytywać, co mi się stało, kiedy kuśtykałam między stołami ze słodyczami. Nic na to nie poradzę, że mnie bolało. Próbowałam zbyć to żartem, ale mało kto się śmiał. Musiałam sobie uświadomić, że wcale nie byłam taka zabawna, jakbym chciała.
Nim pojawiłam się na parkingu, otworzyłam zdalnie moje auto, ale…
— Co ty tutaj robisz? — wykrzyknęłam zaraz po wyjściu z budynku.
Michał opierał się o maskę mojego auta i wyglądał jak połączenie bad boya z chodzącym seksem. Czarne spodnie, dżinsowa koszula z podwiniętymi rękawami aż do łokci, na oczach ciemne okulary. Jego brązowe loki lekko opadały na czoło, a broda aż lśniła w blasku słońca. A ja musiałam przystanąć, by złapać oddech.
— Pomyślałem, że cię podwiozę.
— Też masz wolne?
— Nie, ale pracę zaczynam wieczorem, więc mam dla ciebie czas.
Nie potrafiłam odmówić. Albo nie chciałam. Sama nie wiem.
Nie tylko opowieść o Poli sprawiła, że zupełnie inaczej na niego spojrzałam. Schlebiała mi jego troska o mnie. To nie był tani podryw, a szczere zainteresowanie moją osobą. I czułam się z tym całkiem dobrze.
— Okej.
Zdjął okulary i przyjrzał mi się uważnie.
— Tak po prostu? — Wzruszyłam tylko ramionami. — A ja już przygotowałem cały wykład o tym, że powinnaś ze mną jechać.
— No to chyba cię zaskoczyłam, co? — Uśmiechnęłam się i ruszyłam w kierunku jego auta, lekko kuśtykając. Cholerna noga.
Gdy tylko wyjechaliśmy z parkingu, Michał się odezwał, zupełnie nie patrząc w moją stronę.
— Wiem, że Daria opowiedziała ci o Poli.
Zrobiłam wielki0,e zdziwione oczy. Poważnie?! Skąd? Miał podsłuch, czy jak?
— Była u Martina i po prostu mi powiedziała.
— Och…
— Rozumiem, że stąd wzięło się to milsze nastawienie do mnie? — Tym razem zerknął w moim kierunku, a ja czułam jak moja twarz z bladej staje się purpurowa. — Nie musisz niczego robić na siłę. Jeśli nie chcesz się ze mną spotykać…
— Chcę! — Poważnie, ja to powiedziałam?
— To dobrze. — Widziałam szeroki uśmiech na jego twarzy. Lubiłam ten uśmiech. W kącikach ust pojawiały mu się zmarszczki. Marszczył przy tym również oczy i… Wcale nie wyglądał jak jakiś Zgredek, tylko było to tak urocze i cudowne, że aż serce przyspieszało swój rytm.
— Dokąd jedziemy? — spytałam po chwili, rozglądając się po nieznanej mi okolicy.
— Do mnie. — Od razu spanikowałam. Jak to do niego? — Spokojnie, nic z mojej strony ci nie grozi. Wiem, że twój wujek jest w pracy, Darii również nie ma, a tobie nikt nawet nie zrobi herbaty. Odwiozę cię do domu, gdy będę jechał do pracy.
Nic nie odpowiedziałam. Nie musiałam, nawet nie chciałam. Pozwoliłam sobie pomóc.
****
Michał zabrał mnie na taras, gdzie było przyjemnie ciepło, ale nie gorąco. Sam poszedł do kuchni, by zrobić dla nas herbatę. Kilka minut później pojawił się z dwoma parującymi kubkami i drożdżówkami z owocem i kruszonką. W myślach mu podziękowałam, bo nie miałam czasu na śniadanie w pracy, a teraz burczało mi w brzuchu. Od razu zajęłam się pałaszowaniem swojej porcji, kątem oka widząc, że Michał mi się przygląda.
— Coś nie tak?
— Jesteś piękna.
Przez chwilę po prostu na niego patrzyłam, zapominając zupełnie, że w ustach mam kawałek drożdżówki. Miałam wrażenie, że powietrze między nami jest naelektryzowane emocjami i wystarczy iskra, by wszystko zapłonęło.
— Wiem, że przyjechałaś tutaj, by przed kimś uciec. Nie jestem głupi. Nie chcę naciskać, ale… — Szybko znalazł się blisko mnie i dotknął mojej dłoni. — Jeśli będziesz chciała pogadać, albo będziesz potrzebowała pomocy, to jestem do twojej dyspozycji.
Byłam oczarowana tą chwilą. Nie wiedziałam co powiedzieć. Nie wiedziałam, jak zareagować. Zamurowało mnie. Dobrze, że Michał po chwili wrócił na swoje miejsce, bo chyba bym padła z niedotlenienia. Dopiero po chwili uzmysłowiłam sobie, że przy nim znacznie rzadziej oddychałam. Albo oddychałam szybciej, czując pulsowanie własnego serca. To nie było zdrowe.
— Byłeś kiedyś zakochany? — spytałam nieoczekiwanie.
— Myślałem, że kocham Polę, ale… Nie wiem, to chyba nie była miłość.
Czułam, że musi mówić, więc mu nie przerywałam.
— Oświadczyłem się jej po pół roku związku. Była śliczną, zabawną dziewczyną. Miała swoje marzenia i ja jej chyba w nich przeszkadzałem. — Upił łyk herbaty i kontynuował. — Gdyby nie zaczęła wtedy krwawić, to nawet nie wiedziałbym, że mogłem zostać ojcem. Ucieszyłbym się na taką wiadomość.
Atmosfera między nami zrobiła się nagle gęstsza. Rozumiałam, że on dość mocno przeżył to rozstanie. Może nie byli sobie do końca pisani z Polą, ale dziecko czasem wiele zmienia. Mogło coś zmienić w ich życiu. A sam fakt, że Michał mówił o dziecku z jakąś troską w głosie, sprawiło, że serce mi zmiękło. Ja do tej pory nie myślałam o dzieciach.
— A ty? — spytał, patrząc na mnie. — Byłaś kiedyś zakochana?
Hmm, trudne pytanie. Ja zwykle byłam kimś zauroczona, ale to wychodziło po fakcie. Ja chyba nigdy nie chciałam być sama. Tego obawiałam się najbardziej.
— Szczerze, to nie wiem.
— Ale miałaś jakiegoś faceta? — dopytywał.
— Tak — zaśmiałam się. — Było ich kilku.
— Kilku, to znaczy ilu?
Poważnie, pytał mnie o moich byłych.
— Pięciu — oznajmiłam i zaśmiałam się pod nosem. — Pierwszego poznałam w liceum. Bartek dobrze pływał w szkolnej drużynie pływackiej. Nie wiedziałam wtedy, że gdy tylko dostanie to, co chce udaje, że cię nie zna.
— A to łajdak.
— O tak, trzy miesiące się o mnie starał. — Wzruszyłam tylko ramionami — Potem było różnie. Najdłuższy związek miałam z Dominikiem. Był dentystą i zadufanym w sobie snobem.
— I to przed nim uciekłaś z Krakowa? — Zrobiłam ponurą minę i zaprzeczyłam ruchem głowy. Dominika wspominałam dość miło. Fajnie było obracać się w wyższych sferach. Jego mama zajmowała się nieruchomościami, ojciec miał sklep z biżuterią, a sam Dominik grzebiąc w zębach zarabiał naprawdę sporą kasę. Zabierał mnie na wystawne przyjęcia, kolacje, ale… Jakoś nigdy nie miał czasu na krótkie wakacje. Kino go nudziło, a zwykły spacer go męczył.
— Nie. Tutaj chodzi o Kacpra.
Opowiedziałam mu po krótce o tym jak przyłapałam go z koleżanką z pracy i w jaki sposób wysłał mi wilczy bilet. Byłam totalnie spalona w Krakowie. Zapewne, gdyby nie Daria, to tutaj również nie dostałabym pracy.
— Wie, że tutaj jesteś? — spytał, gdy skończyłam opowiadać.
— Nie, ale czasem pisze mi wiadomości, że i tak mnie znajdzie. Dodaje oczywiście jakieś epitety. Potem pisze, że mnie kocha i będzie o mnie walczył. Takie tam. — Machnęłam tylko ręką. — Brat mówił, że pytał kilka razy o mnie, ale chyba już dał sobie spokój.
— Wiesz, że możesz to zgłosić. To jest nękanie.
— Przesadzasz. Kacper nie jest kryminalistą. To facet, który nie dostał tego, czego chciał. Myślał, że przekupi mnie złotym pierścionkiem. Idiota!
— Ale jakby co…
— Wiem. Jesteś tutaj. Dzięki.
****
Siedziałam u Michała przez pół dnia i było naprawdę miło. Nawet nie zauważyłam, kiedy minęło kilka godzin. Chciałam się już zbierać, ale Michał zaskoczył mnie swoją propozycją.
— Lubisz pizzę? — Potaknęłam i jak na zawołanie mój brzuch wydał z siebie donośne burczenie. Oboje zaczęliśmy się śmiać.
Pizza dojechała jakieś pół godziny później. Michał przygotował słodką lemoniadę i podał ją do kolacji. Miło było spędzić tak resztę dnia. Siedzieliśmy w jego salonie i oglądaliśmy film na dużym ekranie. Żebym ja chociaż pamiętała co to jest. Nie miałam głowy do tytułów, a szczególnie do takich, w których są jakieś skomplikowane wyrazy. W filmie chodziło o to, że był jakiś facet, pełno aut robotów i… No właśnie, o co kurna, chodzi? Już nie chciałam mówić, że ten film jest beznadziejny, nudny i że po tak wyczerpującym dniu, powieki same mi opadały. Nawet nie wiedziałam, kiedy oparłam głowę o jego ramię. Poczułam, że zesztywniał na kilka sekund, wstrzymując oddech, ale nie przejęłam się tym.
Chciałam się przytulić. Po chwili jego ramię mocniej mnie objęło i czułam się jak na kanapowej randce, jaką zaliczyłam na początku studiów. Było naprawdę miło, ciepło, przytulnie i…
Uroczyście przysięgam, że reszty nie pamiętam.
Rozdział 10
Obudziłam się w ciepłej, pachnącej pościeli, a słońce bezczelnie raziło mnie w oczy. Pewnie roleta spadła, a ja nie zauważyłam — przeszło mi przez myśl i mocniej potarłam oczy, by się rozbudzić. Ale kiedy usiadłam wygodnie na materacu, uświadomiłam sobie, że to nie mój lawendowy pokój, tylko jakiś zupełnie mi obcy.