Czy to nie straszne, zapytał mnie kiedyś Gaustyn, że zawsze umierają inni, a my sami — nigdy?
Georgi Gospodinov
czarny kocioł jagniątkowski
gdybym był dżezmenem
znalazłbym te dźwięki
stamtąd
znad ciszy
zgubionego w bieli po kolana
szlaku
gdybym był wspinaczem
chwyciłbym
ten obłok
i zawisł zbawczo
gdybym był poetą
odnalazłbym
sto słów
w jednym spojrzeniu
samotnej arniki
gdybym mógł trwać
byłbym
szumem jagodzin
granitem
mgłą
czeska zadyszka
robię ze sobą wywiady odkąd pamiętam
na każdy temat
obiadu
polityki
poglądów na wszystko
jestem wewnętrznym celebrytą
mam własne
telewizję i radio
internet jest mój
jestem prowadzącym
i gościem dnia każdego
bohaterem skandali
największych
mam duże
piękne piersi
na ludnej plaży
i goły tyłek
jak trzeba
a trzeba
a wzwód mój
rocco siffredi
jestem też łysym
mędrcem wyrokującym
grubym ekspertem
jeśli chcę się dowiedzieć
włączam w sobie
wiadomości
prowadzący
ja
zapraszam siebie
ale najchętniej jestem
pogodynką
zapowiadającą
nago
słońce
w kotlinach
na każde jutro
z wysokich do chmur
obcasów
lubię wtedy
obracać się tyłem
to długa jest prognoza
po której zawsze oklaski
i sport
ja rambo
przebiegam
maraton
w grubo poniżej
dwóch godzin
o jezus!
a jak ja tańczę!
jak śpiewam!
jak piszę!
wszystkie frazy
bruna
wiesława
olgi czy franza
są moje
rzadko dostaję
zadyszki
tylko
gdy sobie przypomnę
że tak naprawdę
czechem chciałbym
być
elegia sznurówkowa
rano wiązałem buty wychodząc
i wtedy dotknęło mnie nic
siedziałem na stołku
schylony przed lustrem
i przyszło nic
i przyszło nic
nic beze ja
czy są jogurty w lodówce
i czy kurki kuchenki
na zero
czy świeża bazylia
i czosnek i płatki migdałów na obiad
gdzie dłoń co wsuwa się głodna
i szepcze tajemnie
smakołyku dźwięk o miskę psa
rekompensaty za chwilową samotność na zawsze
klamki sprawdzanej z półpiętra
odgłosu kostki brukowej na placu
telefon milczy:
odbierz mnie z dworca we czwartek
i przyszło nic
i przyszło nic
wyrzeźbiony w powietrzu ślad
przytuleń
kto nie użyje słów
wiem gdzie czają się łzy na odejście
jak jakiś mojżesz liter
wysuszyć je mogę zawczasu
tylko tu
i co z tym cezannem
bez moich oczu i myśli
a co z ciężkim żwirkiem dla kota cyklopa
który mamie sierść gubi w nadmiarze
„can’t stop” w słuchawkach bez uszu
i amy winehouse samotna w moim łóżku
pogoda na weekend i jutro
w komórce bez wiary
niezasapane podejście do czarnego jagniątkowskiego
plecak pod biurkiem z brudnym termosem
kotły za oknem bez spojrzeń co chwilkę
co z pewnym kelnerem w pradze bez
kąta wstydliwego oka
znad duszkiem pilznera w upale
troski wszak chcą
góry trawnik polska zimowe opony i temat lekcji
schylony na stołku
schylony na stołku
rano wiązałem buty wychodząc
rano wiązałem buty wychodząc
i wtedy dotknęło mnie nic
i wtedy dotknęło mnie nic
jak trąd
streptease
naga jest śmierć
rozebrać się
z ubrań i protez
powoli
niech zjeżdża
po udzie
pragnienie
wyżej i wyżej
potem
ze skóry
jak marsjasz
kochanek apolla
w najwyższym oddaniu
ekstazie wnętrzności
zdjąć wreszcie człowieka
z siebie w naturę
zamknąć
co było oczami
w cieknące powoli
gęste i lepkie
pachnące
resztkami nozdrzy
nic