Egzorcyzmy Opętania i Stygmaty
Opisy egzorcyzmów pochodzą, częściowo ze źródeł i publikacji pism religijnych a także publikacji biblijnych, oraz modlitw egzorcystycznych Kościoła Rzymskokatolickiego. Ilustracje pochodzą, z portalu Pixabey.
Ową dziwną nad wszystkie inne moje spisane do tej pory wersy księgę, spisałem na podstawie zaprawdę autentycznej historii widzianej własnymi ślepiami o pewnej niewieście, zwanej Kasią z Wieliczki wedle Krakowa, a opętaną złym duchem w samym opactwie na Tyńcu, tam też ową książkę napisałem a wydałem w samym królewskim mieście Krakowie, jako jej autor i skryba króla naszego Władysława Jagiełły z kolei drugiego.
Diabeł i szatan w Nowym Testamencie
Aby też objaśnić co się w owym opowiadaniu właściwie znajduje, potrzebujemy też chyba ale i niezbyt koniecznie, lub też w przypadku jakiej niewiedzy, uprzednio zasięgnąć niezbędnych informacji z naszego pisma świętego, zwanego Starym i Nowym Testamentem a zawartych w naszej księdze biblijnej która w każdej chałupie winna się znajdować. Ale że też że to i nie wszędzie się owa bardzo mądra księga znajduje, wobec czego spieszę jako skryba opata tynieckiego tymczasowo owemu wypożyczonemu z niezbędnym egzorcyzmów wyjaśnieniem,
Jako że było w naszej historii chrześcijańskiej od zawsze tak, iż od samego zarania chrześcijaństwa szatan czy diabeł, jak go byśmy nie nazywali. Jest od zawsze, nazywany księciem królestwa grzechu, i złym duchem tego świata. Całe to zmaterializowane i duchowe zło działa w synach buntu żyjących według doczesnego sposobu tego świata, oraz według sposobu władcy mocarstwa powietrza, to jest ducha, który działa teraz w synach buntu. Ma władzę nad śmiercią, i trzyma w niewoli ludzi, gdyż mają w sobie lęk przed śmiercią. Jest też nazwany bogiem tego świata, zaślepiającym umysły niewierzących. Chrześcijanie są wezwani, by walczyć z dominacją diabła w świecie, powiadają światli mężowie a uczeni w piśmie tak. Oto obleczcie pełną zbroję Bożą, byście mogli się ostać wobec podstępnych zakusów diabła. Nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw zwierzchnościom złego, głównie zaś, przeciw władzom piekieł, i przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich. Dlatego weźcie na siebie pełną zbroję Bożą, abyście w dzień zły zdołali się przeciwstawić i ostać, zwalczywszy wszystko. Stańcie więc do walki przepasawszy biodra wasze mieczem prawdy i oblókłszy pancerz, którym jest sprawiedliwość, a obuwszy nogi w gotowość głoszenia dobrej nowiny o pokoju. W każdym położeniu bierzcie wiarę jako tarczę, dzięki której zdołacie zgasić wszystkie rozżarzone pociski Złego. Weźcie też hełm zbawienia i miecz Ducha, a to jest słowo Boże, wśród wszelakiej modlitwy i błagania. Przy każdej sposobności módlcie się w Duchu Najświętszym! Nad tym właśnie takoż czuwajcie z całą waszą uwagą, zaś zważajcie bacznie na liczbę 666, bowiem pod tą cyfrą zawsze kryje się wszelkie zło i sam szatan.
Wierzenia
Wyjaśnienia i opisy zjawisk opętania, egzorcyzmów, oraz stygmatyzacji ciała i ducha
Na sam początek rzec trzeba tylko na to wszystko co tu opisałem tak. Po czym jedną jedną rzecz chyba należy dodać, jako że historia tu opisana jest najzupełniej prawdziwa jako i nieco albo i bardziej niż z pozoru by się mogło wydawać dziwna i niesamowita. Tak, jako że nic inaczej nie jest, a wszystko co opisałem jest zgodne z prawdą, widzianą własnymi zawsze ciekawskimi ślepiami. Powiadam wam że jest to czysta prawda a nie żaden tam mój kronikarski wymysł. Albowiem mamy w tej historii do czynienia po prostu ze zwykłym złem i samym szatanem oraz opętaniem przez siły nieczyste ducha i ciała. Które zwalczać nam trzeba w imieniu Pana naszego Jezusa Chrystusa. Zmówimy przeto wspólnie, przed spojrzeniem w niniejszy tekst. In nomine Patris et Filis et Spiritus Sanctus… Amen. Zaś po tym jako że i ja sam jestem niejako uczestnikiem tych egzorcyzmów i jako tako, już zabezpieczony od wszelkiego złego, ufam że mogę rozpocząć swoją opowieść. Jako że odbyło się dokładnie tak właśnie, jako, m opisał w tej tu księdze. Działo się to wszystko w królewskim od dawien dawna opactwie Benedyktyńskim na Tyńcu pod samym Krakowem, a miało to miejsce tuż po krwawej i okrutnej wojnie z Krzyżakami na polach Grunwaldu w 1410 roku, gdzie, m i ja był pod rozkazami obecnego księdza arcybiskupa Mikołaja Trąby. Jako kancelista owego i pisarz koronny króla naszego Jagiełły. W opactwie na Tyńcu byłem jakoś zaś na jesieni a że w miesiącu październiku pamiętam, ciepło jeszcze jako w lipcu, w onym roku 1411, w całej okolicy było.
Utkwiło mi to zdarzenie szczególnie w pamięci. Byłem przeto świadkiem i obserwatorem opętania w całej pełni, przez złe moce i duchy pewnej w sumie bogobojnej, a pięknej jak anioł niewiasty, imieniem Katarzyna z wioski Wieliczki, nieopodal samego Krakowa położonej. Której to musiałem, albo i nie? Pomagać w wyzwoleniu się ze złego ducha, jako spisującego owe obrzędy ojcu egzorcyście, a opatowi tego świętego miejsca. Nie wiem wprawdzie po kiego grzyba mnie tam ksiądz Mikołaj Trąba wyekspediował. Nie mogę się jednakoż oprzeć wrażeniu że specjalnie to uczynił z obawy, abym to czasem nie wrósł w stołek przy swoim pulpicie w kancelarii króla, jako że owego księdza arcybiskupa na miejscu przecie nie było. Jednak co by nie chciał uczynić mój chlebo słabo dawca, zmylił się w kierunkach swojej operacji wojennej przeciwko swojemu własnemu pisarczykowi. Bowiem ja sam zawsze, bardzo chętnie przebywałem w towarzystwie niemal jak jakiegoś świętego inkwizytora, naszego nowego ojca opata, zakonu Benedyktynów na Tyńcu.
Wielce szlachetnego opata Tynieckiego Dzierżysława z za Lasa. W czym najbardziej mnie doprowadzał do wesołości, jego własny herb szlachecki i jego szlachetne zawołanie rycerskie. Bowiem zawsze widział ja, owego dobrotliwego księdza i zakonnika ze zgromadzenia Benedyktynów, jak oto samotrzeć i to sam jeden wyłazi z gromem w oczach, z za lasa owego co miał go w zawołaniu swoim. Jeno tylko że ów ksiądz był też zawsze w dość dobrym humorze. Wobec czego raz na jedną niedzielę, lubo dużo dużo, częściej ale też i zależnie od potrzeby. Zawsze dość chętnie jechałem z Krakowa do Tyńca, kiedy tylko byłem tam przez owego opata wezwany. Biorąc wprzódy swoją szkapę za pysk krótko jak trzeba, oraz wdziawszy moją starą czarną sukmanę akademicką. Jechałem co koń wyskoczy, przez jakieś, niecałe dwie litanie zmawiane w drodze, do owego Tyńca. Co też i czasu nie zajmowało przecież zbyt wiele, bo samo opactwo na Tyńcu niemal, na rzut kamieniem było od Krakowa położone od wielu wieków
Zaś nowy opat Tyniecki ów Ojciec Dzierżysław jako że wprzódy przepędziwszy na dobre cztery wiatry, swojego chyba niezbyt prawego poprzednika, opata Tynieckiego Mikołaja, a to pewnie z powodu jako król nasz zawsze powiadał, niezbyt świętego. Zaś dlatego też chyba powodu, objął we władanie opactwo Tynieckie jakoś w pierwszej połowie w 1411 roku. Oraz pewnikiem za tą przyczyną że od owego poprzednika swego opata Mikołaja, raczej Niemcem jechało na dobrą milę. Ojciec Dzierżysław wylazł przeto z za lasa do Tyńca, niemal jak by to rzec, zaraz po podpisaniu w lutym tego roku, niezbyt korzystnego pokoju z Krzyżakami przez naszego króla w Toruniu. Oraz niemal po rzezi, jaki ci zbójcy z czarnymi krzyżami na białych płaszczach, uczynili na polskich mieszkańcach Polskiego grodu Gdańska, pomimo zawartego z nimi pokoju, przez naszego dobrotliwego w sumie króla Władysława II z rodu Jagiełłów litewskich. Zwanego też w tajności wielkiej przez nas kancelistów Władkiem II z Jagiełłów.
Pewnie nie inaczej jak na rozkaz króla naszego Jagiełły to się stało, że mnie tam właśnie posłano, a że ojciec opat Dzierżysław, brał się bardzo ostro do wszelakiej trudnej roboty. Do jakiej był przeznaczony jako zakonnik, a w tym przecie do tej najtrudniejszej, jak przepędzania na cztery strony świata, przeróżnego rodzaju, złych duchów oraz wszelkiej niegodziwości z duszy ludzkiej. Ciekawił mnie i po swojemu przyciągał jakąś tajemną magią swojego ducha. Gonił przeto wszelkie przywary i złe duchy ze wszelakiego pospólstwa, czy to różnych nawiedzonych nieszczęśliwie cnotliwych i nie bardzo dziewek, albo i czasami jakiego chłopa pańszczyźnianego. Bywało że i ze szlachetnie urodzonych zdarzało mu się złego wypędzać nader skutecznie. O ile dużo wcześniej, już na stos płonący nie byli owi skazani przez świętą inkwizycję. W udziale naszego Piotra malarczyka i jego dzierżoną w tajności paskudną funkcją nadaną mu przez naszego króla w naszym Krakowie. Bo jakże to, gdzie indziej? Można napotkać byłoby takie dziwy, jeśli ktoś jest w miarę zdrowo i choć trochę trzeźwo myślący. Jak nie w okolicach samej stolicy królewskiej Krakowa, a tym bardziej naszego klasztoru owianego dobrą i starą legendą, od swego zarania na wzgórzu w Tyńcu.
To tu u nas właśnie w starym Krakowie, naprawdę czasami można było zabłądzić w jakiejś krętej uliczce, lubo nawet się zagubić całkiem z kretesem. Jeśli kto grodu na wylot nie poznał, lubo był po opróżnieniu antałka piwska czy miodu w karczmie, jakoż to mnie się nie raz zdarzało, ku zgrozie mojej własnej ślubnej niewiasty. Lubo można było znienacka dostać nagle i bez uprzedzenia po łbie jaką tęgą pałą, od jakiegoś złodziejaszka skradającego się częstokroć skrycie po ciemnicy. Jaka na ulicach naszego królewskiego grodu nocami przeważnie panowała. Gdzie wprawdzie straże grodowe chodziły z pochodniami, ku zachowania spokoju mieszczanom i królowi. Drąc swoje gęby na całe gardło co chwila, gasić światła gospodarze. Lubo zgasić światła, gospodarzu, jak się u kogo za długo łuczywa w chałupie paliły. Jeno że owe straże często bliżej karczem przy starym rynku chadzały, gdzie o piwsko było o wiele łatwiej, jak o złapanie tęgiego guza w ciemnych zaułkach już nieco mniej.
Zaś ja sam jako już się jakoś uporałem z drogą do opactwa na skale. W samym Tyńcu, jakom już rozdziawił furtę zakonną na oścież, przywaliwszy w nią wprzódy czymś twardym, bo akurat w dzwonku klasztornym sznurek nagle mi się urwał, co by odgłos na larum poszedł do opactwa, zaś do mnie brat odźwierny Tomasz przykłapał się niezwłocznie w drewniakach z wnętrza klasztoru i wpuścił mnie do środka za mury. Pytając wprzódy kto, m jest zacz? Po czym jako, m się mu opowiedział to odpowiadając z bladym uśmiechem na swoim chudym i zazwyczaj jak śmierć smutnym pysku, na moje powitanie bardzo treściwie i zgodnie z zakonnym obyczajem powiadał zawsze. Laudetur szlachetny bracie. A ja jemu z zawczasu, to jam jest pisarczyk arcybiskupa gnieźnieńskiego Trąby. Ten słowem bożym, Pax in dei, mnie zawsze odpowiadał. Zaś ja sam przeszedłszy przez brukowany dziedziniec, wchodziłem z wolna i majestatycznie do wnętrza klasztornej Clausury.
Po czym walnąłem zawszeć jeszcze raz, w drugie drzwi, głownią swojej własnej mizerykordii. Jako że były to już solidne dębowe odrzwia, od celi ojca opata Dzierżysława, jeszcze do przodu zawczasu powiadając głośno, Laudetur Jezus Chrystus, jestem pode drzwiami Pater mio. Zaś ojciec Dzierżysław odpowiadał zawsze, jak tylko drzwi swojej celi rozwarł na oścież. In Secula Saeculorum. Na co, m mu zaraz amen, na wszelki wypadek odpowiadał. Zaś dalej wszystko już szło po zwykłemu. Właź jeno z wolna i dostojnie, jako na skrybę króla Polskiego i księdza arcybiskupa przystało, powiadał tak zawszeć, i przytomnie bardzo opat. Ojciec Dzierżysław zawsze mnie witał jednakoż, bardzo uprzejmie, jako, m tylko się z Krakowa pojawił, wyprawiany tam regularnie przez mojego mocodawcę od dawna, jako, m już wspomniał na początku a obecnego naszego Arcybiskupa Gnieźnieńskiego księdza Mikołaja Trąbę. Przesłanym pismem przez posłańca wpierw do naszego miłościwego niezbyt króla, a jako ten nader szybko zgodę wydał, na ekspedycję mnie do Tyńca. Trza mnie objaśnić jako do tego w ogóle przypadku przyszło. Bowiem list księdza arcybiskupa Trąby, przylazł pewnego dnia, do kancelarii wawelskiej już od razu z podpisem króla. Oraz nim samym, z tym listem krzepko w łapie swojej dzierżącym. Jako że za bardzo Jagiełło nie dawał wiary, iż pojadę tam wedle swojej własnej dobrej i nieprzymuszonej woli. Oraz po temu że ksiądz Trąba jeszcze w Brześciu Kujawskim siedział pewnie pod kluczem zawarty, i skarby zdobyte na krzyżakach dla naszej korony oraz króla naszego zliczał. Ale wedle mojego mniemania sam Jagiełło go tam osadził z zemsty, za jego wymysły waleczne, których to niby ów pod samym Grunwaldem nawyczyniał. Które mu ja właśnie miałem przepisywać składnie. Król nasz jak już wlazł do kancelarii, siadłszy zaraz na ławie pod oknem, a my skryby jego, wręcz przeciwnie na stojąco, witaliśmy swego władcę i pana korony. To powiada mnie król Władek drugi z kolei, jako miał w insygniach królewskich i papierach rodowych zapisane coś takiego. Pan nasz wprzódy, w ślepia mi swoim zwyczajem bardzo bacznie i z udawaną powagą patrząc, po czym rzekł z powagą zaprawdę iście królewską. Pojedziesz mi raz w niedzielę albo i częściej, zależnie od potrzeby do opata Tynieckiego, przez pół roku czy tam ile czasu będzie potrzeba? Do opactwa w Tyńcu. Spisywać co ci nasz ojciec opat tam nakaże, jeno pamiętaj żebyś mi się tam przytomnie i porządnie na kancelistę króla swojego zachowywał. A biorąc pergamin księdza Trąby przed swoje własne królewskie stalowe ślepia. Przeczytał samotrzeć zaś, co tam kulfonami Trąbowymi napisane stało. Stało zaś jako zwykle, co gadał mnie zawsze mój pryncypał, bez byle powodu, że, m nierób i osioł nic nie robiący jest, oraz pijaczyna bez opamiętania co na niebo dla mojej własnej baby zasługuje, że jak strzymać z takim dziadem owa niewiasta może? Co oczywista prawdą było tylko w stanie szczątkowym. Ksiądz arcybiskup Trąba, pisał do naszego króla i do mnie samego jednocześnie dokładnie tak jak tam stało. Jako że i tak siedzisz częściej w chałupie swojej nadaremnie, panu naszemu nie usługując, i skoro mnie pisma świętego nie przepisujesz w ważnej dla katedry wawelskiej sprawie. Do uwolnienia od złego jednej nawiedzonej złym duchem, szlachcianki mi duchem do Tyńca pojedziesz. Jako że też mojej historii rycerskiej, o przewagach na Grunwaldzkiej bitwie, jakich ja tam dokonał, nie przepisujesz składnie jako, m ci to po potrzebie grunwaldzkiej nakazał. Na co, m se pomyślał zaraz tra tata, zagrała Trąba co jej się tam w malignie wojennej zwidziało. Jakoż przecie przepisuje owe bazgroły bitewne w mozole po nocach, jak durny jaki, świece mojej własnej babie marnując. Ale powiadam do króla Jagiełły, jako trza. Wasza królewska mość, jako mi Wasza królewska mość nakazuje zaraz tam pojadę.
Dziś zaraz nie musisz pędzić tam na złamanie karku, jutro pojedziesz jako pisarczyk mój i księdza Trąby, z samego rana i wywiesz się od ojca opata, do czego mu tam Twoja gęba nieposłuszna potrzebna będzie? Ale co już uprzednio wiem, dla naszej biblioteki, księgę o egzorcyzmach tam składnie spiszesz. To powiadam, wedle rozkazu waszej królewskiej mości. Na co Jagiełło, spojrzał na mnie spode ślepia swego bardzo podejrzliwie, i jak zwykle, i powiada łapą prawą uniesioną do góry kręcąc nią raz w lewo, raz w prawo. Jakoś coś, mi to dziwne jest bardzo. Muszę cię przepytać, zaraz o to. Coś to się mnie, jakiś taki posłuszny, od zaraz zrobił? Gadaj coś mi w swojej chałupie? Albo tu w kancelarii przeskrobał? Ja? Nic, wasza królewska mość, zawsze, m posłuszny był tobie panie, i babie swojej, i będę słuchał woli waszej królewskiej mości zawsze. Na co ten ręką machnął jak zwykle, kiedy miał dość gadki ze mną, wprzódy jednak chyba. Zrezygnowawszy z dochodzenia prawdy jaką posłyszał, odwrócił się i poszedł do siebie na komnaty, mrucząc w drodze jednak tak głośno, abym dosłyszał co ma na myśli. Tak, tak, taki ty mi posłuszny jesteś, jak twój koń tobie czasami. Jak go ostrogami nie dźgniesz w zadek lezie sobie, tam gdzie chce. Tak samo z tobą mam od zawsze.
Na co, jak tylko nasz król umiłowany zniknął za drzwiami, powiadam do mojego kumotra Marcina, drugiego pisarczyka. Widział i słyszał Ty? Ten wzruszył ramionami jakby strachem na wróble był i powiada wedle gadki Piotra Malarczyka. No. Na co, m z kolei ja machnął łapą, i powiadam owemu. Zaś z bogiem ostań się i siedź na dupie, wedle rozkazów naszego pana i króla, to ja pojadę do tego Tyńca, bo co mnie innego czynić? Kiedy mi nakaz wyraźny król nasz dał. Marcin wzruszył ramionami i gębę sobie przy okazji inkaustem ochlapał. Na co mnie z kolei śmiech ogarnął. Po czym szybko drzwi od kancelarii zamknąłem za sobą raczej po cichu, aby mnie Jagiełło na powrót nie wezwał czasem. Zaś zniknąłem z Wawelu na parę dobrych niedziel. Pojechałem w, pierwej jednak do swojej własnej chałupy, gdziem już od dawna mieszkał na Floriańskiej pod numerem zapisanym w rejestrze chałup Krakowskich, numer nomen omen 6. Wedle wieczerzy co to komtur tucholski, a moja własna paskudna baba zawsze czyniła. A mnie do ucieczki w końcu od owej przyspieszało. Jeno że gadania żadnego, z ową kumoterką od ptaszysków króla nie było, chcąc nie chcąc musiałem jechać.
I tak prawie co każdego ranka, w drogę do Tyńca przeważnie z samego rana ruszałem, dopiero niemal na noc do chałupy swojej wracając. Zaś nic nie pożałowałem jakoż się to później okazało. Bowiem, towarzystwo ojca opata jako i zakonników Tynieckich było zawsze bardzo przednie. Głównie z uwagi na bardzo dobre w smaku ciemne, ich nie piwko Tynieckie. Chociaż robota właściwie tam, była nieco więcej niż paskudna. Jako zaś za nagrodę przyjmowałem zawsze chętnie, jakom już gadał uprzednio, głównie ciemne piwo z Tynieckich piwnic, smakowało mnie zawsze jak żadne inne. No a jak już wszedłem, jako, m wspominał na początku owej opowieści do środka opactwa, na ścianie zaraz przy wejściu do tego starego klasztoru. W sieni wisiał wielki obraz szacownego świętego Benedykta, wobec czego zawsze, u klękałem, wprzódy i składałem pokłon i Uszanowanie temu wielkiemu świętemu.
A zaś jako, m już szkapę swoją rozkulbaczył i w stajni zakonnej zostawił z pachnącym sianem i obrokiem przy pysku. Chętniej już właziłem, w chłodne i nieco ciemnawe a przepastne jak lochy korytarze opactwa, zaś zaraz później kierowałem się do skromnej celi, z ogromnym krucyfiksem na ścianie ojca Dzierżysława. Ojciec opat gadał zawsze za każdym niemal razem, mnie tak samo. Dawaj nieco bliżej obwiesiu krakowski z Frankonii pochodzący. A ja mu na to odpowiadałem. Chociaż, em jest szlachcic z pochodzenia francuskiego. Ale nie moja to jest wina, jeno pradziada mojego hrabiego Guizota, powiadałem za pierwszym razem owemu. Ojciec opat po tym powiedział zaraz. Nie bój się, pod moją mocą jako przeora czy jak wolisz sobie opata, tego świętego miejsca jesteś, puki co. Pójdziemy zaś modlitwą wpierw swoje grzeszne dusze oczyścić, zaś aby z czystym sumieniem do egzorcyzmowania nawiedzonej dziewki się brać. Przy czym popatrzył mi w ślepia prosto, a pewnie za grzesznika wielkiego mnie mając. Co pewnie prawdą po jakiejś części tam było, ale o tym lepiej nie opowiadam, bo nie o tym jest rzecz niniejsza. Słuchaj no, pojmujesz mnie Trąbo jedna? Jakoś to jest pisarczyk, naszego księdza Arcybiskupa Mikołaja Trąby, mam prawo na ciebie powiadać Trąbo, pojmujesz?
Nie za bardzo, wasza miłość mój ojcze opacie, pojmuję w czym rzecz? Ale postaram się ogarnąć wszystko i zadzierżyć w pamięci jako i na piśmie, wedle woli ojca opata, powiadam owemu. Odciąwszy się szybko jako że i ksiądz opat na potyczki w języku łacińskim i polskim był łakomy bardzo mocno. Bo przecie obecnie, m delegowany jest niemal jak jaki banita wyklęty z własnej ziemi i z chałupy swojej. Bez wątpliwości żadnej, i raczej nie bardzo ku zmartwieniu okrutnym mojej własnej ślubnej niewiasty zwanej pisarczyk, ową niewiastą. Nie inaczej jak do dzierżenia mnie w garści, przez ojca opata przybywam powiadam ojcu opatowi. Zważywszy na imię jakie ojciec od chrztu świętego nosi. Powiadam zrazu, osiągając niejaką małą wprawdzie przewagę nad językiem obrotnego opata tynieckiego. Przez co i tak wprowadzał mnie zaraz w lepszy humor, bowiem my sami, w kancelarii kanclerzy koronnych powiadali zawsze cichcem, jak by dla porównania na księdza arcybiskupa, nie inaczej jak Trąba jerychońska. Powiadam przeto ojcu opatowi arkana sztuki wytrawnej konwersacji mu objawiając. Ojciec opat wprawdzie na to nie rzekł nic, jako, m mu o tym opowiedział, jeno w, pierwej ślepia rozwarł szeroko jak sowa ze zdumienia, z jakim obrotnym i światłym, to pisarczykiem ma do czynienia. Zaś zaraz głośno obśmiał się na swojej szczerej i miłej gębie. I powiada dobra, dobra. Chodź, lepiej chyba pójdziemy, do roboty miast na słowa się siłować. Zaś habit uniósł nieco wyżej, co by się na schodach nie obalić i łbem kudłatym z przodu a z tyłu ubogim we włosie z uwagi na tonsurę we włosach wygoloną. Co w powałę by czasem nie wyrżnąć, jako po wypiciu beczki okowity bywa czasami. Zaś powiada mnie zaraz. Bo to i czasu szkoda na gadki szmatki, a roboty mamy wiele. Czasami zdało mi się że może natychmiast, lepiej? Zareagować takimi słowami. Gdzie? Do piekła pójdziemy? Czy do nieba raczej? Bo skąd w Krakowie, czy Tyńcu jakieś takie dziwy? Godne wypędzania złych duchów? Na co uprzedzając nieco fakty, ksiądz Trąba pisał w liście do mnie a wpierw do króla naszego kierowanym, tak a nic inaczej.
Jako, m już wspomniał w mojej opowieści, chociaż nudami to zalatuje muszę to rzec raz jeszcze. Pisał arcybiskup nasz tak. Jedź mi do Tyńca jeno szybko, bo wprawdzie mają tam skrybów i pisarzy wielu, ale król nasz dokumentację egzorcyzmu mieć musi dla biblioteki na Wawelu. Więc jak napiszesz sprawozdanie z owych obrzędów, oczyszczania duszy i ciała, to dasz do oprawy i oddasz królowi, albo sam spisane egzorcyzmy odbiorę, jako już wrócę z obrachowania łupów co my na Krzyżakach w Radzyniu Chełmińskim wzięli, za naszą turbację z tymi kmiotami bezbożnymi z brodami. A jak by cię czasem ojciec Dzierżysław już nie zdzierżył, z powodów twojej wielkiej głupoty wrodzonej, to możesz wracać do naszej kancelarii jako zawsze bezpiecznie. Póki ja w Brześciu Kujawskim siedział będę, zaś po moim powrocie do spowiedzi świętej do mnie samego zaraz gamoniu jeden przystąpisz. Chyba że Cię pierwej ojciec Dzierżysław rózgą dobrze jako mój kumoter prześwięci. Tak mnie napisał nieco wrednie mój pryncypał, ale że byłem zwyczajny jego uszczypliwości, zawsze mu słowem na jego słowo, odpalałem jak salwą z armaty, wedle niemal każdego jego wysłanego do mnie tematu.
To tu stało napisane jednak jak byk. Ale że nie gadał mi tego ksiądz arcybiskup Trąba teraz i w chwili obecnej patrząc mi zazwyczaj prosto w ślepia i wprost w moją gębę, a jeno w nieco wrednym piśmie od niego samego wymyślonym. Pominąłem milczeniem owe naukowe wywody, zgoła, poczułem się jakbym to ja sam miał być egzorcyzmowany, a nie tam dziewka jakaś. Toteż jako, m powiadał jestem właśnie w owym Tyńcu, i szedłem, za ojcem Dzierżysławem z za Lasa, zgodnie z nakazem owego księdza arcybiskupa. W sumie dobrego szlachcica, jeno że nic na to poradzić nie szło, jako że był ten ksiądz herbu Trąba. Tak też idąc za ojcem Dzierżysławem nagle pomyślałem sobie, jako że gorąc z dworu szła, pomimo że już dość późna jesień nastała. Nie tyle wprawdzie z obawy, przed obiciem mi łba za pokutę. Ale w nadziei na kufel pełny Tynieckiego piwka, po tej ciężkiej robocie zasłużonego. Jedno przy tym nie uszło mojej uwagi, iż Tyniec świetną oprawą gotycko romańską sam w sobie stanowił. Ale i z drugiej strony, co, m sobie pomyślał jako ojciec opat imię nosi najbardziej mnie śmieszyło owe imię szlachetnego opata niźli, bym miał dobry humor, po całej wypitej beczce owego Tynieckiego piwa.
Już chciałem owemu opatowi znowu rzec. Czy nie idzie tu w Tyńcu zdzierżyć, bez jakiś tam dusz nawiedzonych? Albo zapytać, czy dość mocno dzierży twardą łapą swoich podległych mu jako opatowi zakonników? Ale, m zrezygnował jednak z wycieczek do imienia ojca opata, co by mnie czasem, za prawdę nie zdzielił bez łeb, swoim sznurem grubym od habitu. To jak jest tam z owymi nawiedzonymi duszami? Pytam się odstępując od wszelakiego bzdurstwa, a idąc z boku wedle ojca opata. Myśląc wprawdzie cichaczem, bardziej o owej pięknej dziewce, jako że przecie wolną panną jeszczeć była, jako, m się wywiedział wprzódy swoim sposobem zręcznie, niźli miał bym myśleć o jakiś tam szatanach i całym tym wstrętnym piekle, mnie nade wszystko nienawistnym. Dla przykładu, powiedziałem sobie w duchu, jak by czasem, udało mi się po oczyszczeniu ze złego, ową dziewkę powziąć i wykraść sobie, a przed siebie na koń posadzić. Po czym z wichrem w grzywie, popędzić z ową ślicznością, a już czystą od szatańskiego nawiedzenia panną gdzieś na jakieś oddalone od ślepiów ludzkich ustronie, i napaść się owej urodą do syta. Za co pewnie zaraz by mnie to, owi szatani porwali za uwiedzenie tak pięknej dziewki, żywcem i do piekła powlekli? Ale sobie myślę, pal ich samych wszyscy diabli, i całe to przeklęte piekło, oraz diabły w nim wszystkie razem siedzące, porwę ową ku swojej i pewnie owej radości, powiadam sobie w myśli. Jeno gdzie? Z taką dla przykładu, porwaną dziewką chociaż na jaką chwilę spokojną osiądę? W jakiej pustelni w boru czy gdzie? Lepiej pójdę do spowiedzi z grzesznych myśli się chyba zaraz oczyścić. Niźli zamyślać o niebieskich migdałach, których u nas w królestwie Polskim jest brak zupełny.
Tyle że na pewno nie polezę ku spowiedzi do ojca opata Dzierżysława, ani tym bardziej do księdza kanclerza koronnego Trąby. Tfu, na psa urok. Pomyślałem sobie nagle. Ale mnie ta dziewka jakaś, we łbie i wyobraźni chyba zaszumiała? Jak po dobrym miodzie, albo raczej targał mną i rozumem moim, sam szatan przy okazji owej opętania, tego nie jest właściwie wiadomo. Za czym na wszelki wypadek, splunąłem za siebie co by ojca opata, nie opluć czasami i na szwank jego godności ani swojej nie narazić. Jeno że ojciec Dzierżysław, akurat zaczął wykładać mi, o złych duchach odstąpiłem na jedną chwilę myślami od owej, panny nawiedzonej złym duchem. A ów opat powiada mnie taką wykładnie mi stosując. Ano są owe złe moce i demony, a mają się, na naszym ziemskim padole całkiem dobrze. Bo jako że nie mają się mieć dobrze? Jako wokoło, tylko sam jeden grzech powszechnie panuje? A świętości jeno co, ledwo, ledwo, wokoło ludziom nastarcza. Wszędy grzech i rozpusta wszeteczna siedzi. Powiadał mnie. Jeno nie bądź zbytnio ciekaw owych nawiedzonych, bo jako cię czasem powezmą w obroty, kupa będzie z ich wypędzaniem roboty. To ja powiadam ojcu. Nie lepiej ojcu opatowi było, zostać wierszokletą?
Miast księdzem i jeszcze opatem Tynieckim w dodatku? Może i lepiej by mnie to było. Powiadał mnie ojciec Dzierżysław. Powiem ci tak po prawdzie, że życie tu w Tyńcu, naszym monastycznym klasztorze, napełnia moją duszę takim nieziemskim uniesieniem, jakiego nigdzie indziej na ziemi naszej nie doznasz. Weźmij pod wzgląd, taki choćby nasz śpiewany chorał gregoriański. Niemal zaraz po tym jak się weń wsłuchasz, i w brzmienie każdego chorału. Niby są do siebie podobne, ale zawsze każdy z nich jest zupełnie inny. Każdy z nich jest przepiękny i ku, samemu bogu skierowany i wznosi duszę, aż do samego nieba. Dla przykładu weźmy, właśnie wspólny śpiew chorałem gregoriańskim, choćby codzienny, Pater noster, a taki wprawia, w takie uniesienie ducha i ciała, że zalać można się łzami, zaraz po wejściu do naszego kościoła. Jako tylko ów chorał posłyszysz. Spróbujesz posłuchać sam, nie zapomnisz nigdy, powiadam ci, mój ty skrybo tymczasowy.
Powiadam ci to ja jako ksiądz i zakonnik. Nie zamieniłbym tego miejsca na żadne inne w świecie. Wprawdzie wszędzie po świecie diabeł rozpościera, swoje skrzydła czarne jak u anioła. I udaje świętego czasami, jak na tym obrazku w księdze o demonach. No i po za tym, jedzie się na tym wozie, jaki się ma. Choćby cię wytrzęsło na wyboistej drodze, trza nam jechać do przodu jak nasz król Jagiełło z Krzyżakami pod Grunwaldem pojechał. Powiadał ojciec Dzierżysław i pyta mnie z nagła. Ty żeś tam był, ponoć ów czas? No. Powiadam swoim zwyczajem i malarczyka krótko. Bo to mnie ksiądz biskup Trąba, powiadał w piśmie do mnie, żeś tam swoją własną osobą był. Jeno za rękaw go ciągałeś do tyłu, i do ataku na wrogich krzyżaków iść wzbraniałeś bratku mój za mocno, czytałem w piśmie od księdza Trąby. Powiada ojciec Dzierżysław. Jeno ksiądz Trąba mnie powiadał w owym liście, żeś stał przy nim, zawsze dość wiernie. Dodał po chwili. To ja owemu dla własnej bezpieczności na wszelki wypadek, co by mnie nie brał zbyt ostro do pisarskiej roboty. Ale, m za to przy oblężeniu Malborka, zaraz pierwszego dnia chyba? Nie pomnę zaś dokładnie którego dnia oblężenia to było, wraz z Malarczykiem Piotrem nie świętym, przez łeb pałą krzyżacką dostał. Przez co nieraz na umyśle mi szwankuje. No i nas obu i drugich z ranami po bitwie, nasz kumoter a medyk Jagiełło, wy Jakubek Kuna a kumoter mój, z niemocy ciała i ducha w trudzie wielkim uleczał.
Ojciec Dzierżysław wprawdzie nie gadał nic, na to. Jeno rzekł mi tak. Dobrze że cię całkiem tam nie utłukli, a jeno wstrząsnęli zdrowo. Jakoś, cie stanęli popasem w Tyńcu po powrocie z rozprawy z krzyżakami słyszałem ja, że ci czasem gębę wykrzywiało w prawo. Mówili mi bracia jakom objął opactwo w tym tu, a obecnym 1411 roku. Jako posłyszeli owi, że do spisywania obrzędów masz swoją personą tu stanąć. Objął ojciec opactwo, czy też za, dzierżył raczej w garści mocno? Powiadam złośliwie jednak. Nie bądź taki zgryźliwy jak twój mocodawca ksiądz biskup Trąba, powiada ojciec opat, bo Cię ową dziewką opętaną zaraz postraszę. Na co, m se pomyślał zaraz. Tak się ja, boję dziewek wszelakich, opętanych czy nie opętanych? Pewnie jak wilk owcy się obawia. Nic takiego opatowi jednak nie powiadałem, mówię owemu jednak głośno. Bo tak po prawdzie. Dziewki mnie żadne nie są straszne, opętane czy nie, jeno szatana i potępienia wiecznego się wzdragam, powiadam. I słusznie, i sprawiedliwie czynisz, powiada opat. To mu gadam dla odwrócenia zupełnie uwagi, od owych dziewek nawiedzonych czy nie nawiedzonych. Ale teraz czasami, po tym całym Malborku, wykrzywia mnie gębę na lewo.
A cha, to i pewnikiem nie zbyt dobrze z tobą mój skrybo jest, rzekł ojciec Dzierżysław zgodnie z prawdą. Dam ja ci driakwi na zapobieganie od wykrzywiania gęby, to ci pewnikiem całkiem odejdzie. To powiadam ojcu opatowi cały czas za nim wytrwale leząc. I mu powiadam na odczepne.Na samo wspomnienie o jakiś tam driakwiach, mnie już od razu gębę wykrzywia. Na co ojciec Dzierżysław powiada. Jako cię krzyżaki z razu w Malborku nie utłukli, żyw będziesz aż do śmierci samej. To ja owego na to z innej beczki, pytam. A tamten obrazek to wizerunek owej Katarzyny opętanej, co ma ojciec na stole leżący? Ano, bo i co? A nic, jeno urodziwa z niej dziewka bardzo, i widać po stroju że majętna to dziewka i szlachcianka do tego, powiadam. Zerknąłem jeszcze na ową w celi ojca jakoś, my tam byli. Bóg opłać ojca przeora za driakwie leczące, chętnie owych chyba zażyję. Powiadamia ów mnie na to. Tobie pewnikiem więcej we łbie owe dziewki, niźli moje driakwie na słabości głowy są, jeno pomnij sobie na jedno, żeś to żonaty kmiotek jest. Nie kmiotek ja żaden, jeno szlachcic prawy z urodzenia. Powiadam opatowi na obronę swojego szlachectwa. A to co mi rzekł wcześniej o kmiotkach z wioski, pewnikiem za to, że na jego imieniu się co chwila zadzierżam. To powiadam całkiem w innym kierunku, ku zachowania sztuki dyplomacji i jako takiej bezpieczności w owej. Mam ja w Krakowie, po prawdzie też jednego kumotra co takoż samo, jak ojciec opat, driakwie różne czyni. Ów osioł medyczny po akademii naszej w Krakowie jest, jako i ja sam, powiadam..Jakubek Kuna się ów kmiotek zowie, ale ojciec i tak nie zna owego, bo nie widział jego, jak my spod Grunwaldu wracali. Popasem z królem naszym tu po bitewnym zgiełku stając. Jeszcze ów ojciec opat Mikołaj, tu w ten czas był. No może, i co? Powiada ojciec opat. Nic, a co ma być? Przeto pytam dalej. To mnie ojciec opat objaśnił, swoje arkana? Co z księdzem naszym arcybiskupem Trąbą pogaduje? Ano i juści, ludzie my przecie takie same jako i wy, chociaż z powołania duchowni, to i pogadujemy sobie takoż samo jako i wy, zwykli ludzie czasami.
A po Grunwaldzkiej potrzebie, pisujemy do siebie jeno tylko i to takoż nie nazbyt często, bo nie masz przecie swoją osobą arcybiskupa Trąby, w Krakowie. Chciałem mu rzec, a to i chwała Bogu. Niech siedzi w niewoli, jak najdłużej, wolnym będę do tego czasu, pomijając babę swoją i króla naszego niejako. Ale, m się ugryzł w język zaraz, na wypadek co by owej Trąbie opat, czasem nie doniósł czegoś w tej sprawie. To powiadam ojcu dzierżącemu opactwo Tynieckie inaczej. No pewnie, wprawdzie bez konkretniej określonego celu. Jednak co by odwrócić sprawy ze mnie czym prędzej, na ową dziewkę biedną nawiedzoną. Com to był ciekaw, tak po prawdzie, jak ta? Czymś strasznym opętana, owa dziewka zaprawdę wyglądać może. No i czy aby, na pewno owa dziewka urodziwa jest? Co też i w myśli sobie to odnotowałem. Zaś pytam głośno opata zaraz, jakby z obowiązku.
A owa nawiedzona przez demona gdzie zaś siedzi? Wedle dzwonnicy, mam ku temu zawartą małą komorę. Z siostrą naszego zakonu, do opieki nad nią przeznaczoną. Powiada ojciec opat. To leziemy, jako leźć mamy powiadam. Bo to niby leziemy, a stajemy co chwila i gadamy. Jako przekupy jakie, powiada na te dyskursy ojciec Dzierżysław. Przed tym musimy, jednakoż iść do kościoła i pomodlimy się wspólnie. Pater Noster i Zdrowa, ś Maryjo. Czy Credo? Potrafisz to, aby składnie powiadać? Bo, m Cię nigdy do tej pory o to nie pytał. Bo i nie było jak i kiedy. A to koniecznie trza umieć dobrze i składnie powiadać, jako przy egzorcyzmach zwyczajnie. Powiada mnie znowu ojciec Dzierżysław.
To ja owemu opatowi co mi do gustu mocno przypadł, tak powiadam. Bo to mi się zaraz przypomniała podobna moja stara historia. Przeto mu powiadam o tym zaraz. To tak samo jak nasz król Jagiełło, ojciec mnie teraz pyta? Jeszcze przed śmiercią, naszej królowej Jadwigi jakoś latem w 1399 roku nieszczęsnym. Zapytał mnie król, z nagła w kancelarii naszej, onczas na Wawelu. Przecie jeszcze sam ksiądz, świętej pamięci arcybiskup gnieźnieński, Mikołaj Kurowski przy tym był, nim pomarł w obecnym roku, siódmego września z konia na zbity łeb zleciawszy w Ropczycach, na wezwanie naszego króla pośpiechem zbytnim pod rozkazy nadane mu jadąc. Jako i ów obecny mój od śmierci kanclerza koronnego ksiądz Trąba. To już przecie niemal dwa miesiące jak go nie masz z nami między żywymi. Wieczny odpoczynek racz mu dać panie. A ojciec opat dodał. A światłość wiekuista niechaj mu świeci. Amen, powiadam. Szkoda mi owego i brak jest na dworze, księdza Kurowskiego. Ja sam po stypie na cześć jego, ze szkapy swojej na zbity łeb z turbacji po nim spadłem. Jeno, m się nie utłukł z miejsca, jako ów ksiądz nasz umiłowany.
Zaś i świadkiem owej gadki królewskiej, był chwilowo nie obecny w Krakowie, mój obecny w miejsce arcybiskupa Kurowskiego, pryncypał ksiądz Mikołaj Trąba. Bo to właśnie jako pomnę nic inaczej właśnie, jak mnie nasz król powiadał wówczas niemal tak samo, jak ojciec opat teraz mnie powiada.Pytał mnie przeto król nasz tak. Umiesz ty Pater Noster i zdrowa, ś Maryjo? Powiadasz takie coś aby składnie? Jeno mnie tak śmiać się zaraz on czas zachciało, że myślałem iż mu w ślepia z owego śmiechu parsknę, jak moja szkapa własna. Ale, m zamilczał zważywszy na kata, którym mnie Jagiełło cięgiem od dawna straszy. Tobie król nasz, się pytał takie coś? Ano, ano, jako żywo, że nic inaczej. Powiadam bystro.