E-book
7.35
drukowana A5
57
Egzekutor: na drugą stronę muru

Bezpłatny fragment - Egzekutor: na drugą stronę muru


Objętość:
278 str.
ISBN:
978-83-8245-054-5
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 57

Rozdział I

Pewność. To była jedna z tych cech, która zawsze mnie charakteryzowała. Działałem bez zawahania w czasie każdej misji i walki. Może dlatego mówią, że jestem bezlitosny. Nie zastanowię się, a już atakuję. Dzięki swojemu zdecydowaniu zawdzięczam pewnie wiele wygranych pojedynków. Jestem również pewny swoich decyzji i poglądów, choć życie różnie to później weryfikuje. Może to kwestia korzeni, a może mojego własnego postrzegania świata, ale zawierzyłem żywiołom w stu procentach. Jestem pewien, że kierują mnie właściwymi ścieżkami w życiu, a każdy cięższy okres ma mnie czegoś nauczyć. Nie jestem nieomylny i czasami mam swoją pewność, a później okazuje się, że się pomyliłem. Traktuję to jako porażkę, ale też kolejną lekcję od losu. Pewność mam również w stosunku do swoich przyjaciół. Nie tylko z powodu ich małej liczebności, ale i wielu lat przyjaźni, a także pewnego rodzaju oddania. Nie da się ukryć, że dla nich jestem w stanie walczyć do ostatniej kropli krwi, a ułatwia mi to zapewne świadomość, iż oni zrobiliby dla mnie to samo.

Z Nathanielem przebywam prawie codziennie, więc nasza przyjaźń w sumie nikogo nie dziwi. Justin to już zupełnie co innego. Widujemy się sporadycznie, ale nazwałbym go swoim przyjacielem, chociażby dlatego, że rozumiemy się bez słów. Nathanielowi się zwierzam jakoś automatycznie, ma coś w sobie, że łatwo wyciąga informacje, a mi chce się go niemal nimi zasypywać. Z Justinem jest inaczej, on mnie obserwuje, a ja nie muszę nic mówić, by wiedział wszystko. Może to ułatwiało nam zaliczanie testów sprawnościowych na szkoleniu. Zawsze nasza dwójka wychodziła na nich najlepiej, bo nie potrzebowaliśmy rozbudowanej komunikacji. Wiedzieliśmy, co, który zrobi. No i Luna, trzecia osoba, którą mogę nazwać przyjacielem. Znałem ją w dzieciństwie, często się widywaliśmy, zresztą Nathaniel też był w tej paczce i jeszcze jeden nieżyjący już przyjaciel, Garrett, który zginął w wypadku ponad dziesięć lat temu.

Z nikim tak nie rywalizowałem jak z nim, może dlatego że często chcieliśmy udowadniać, który jest lepszy. Byliśmy równie uparci, on był starszy ode mnie o trzy lata, a ja go podziwiałem. Poza tym traktowałem go jak brata, któremu chciałem dorównać. Nie umiałem się wtedy bić, ale on umiał mnie sprowokować, więc często pojedynkowaliśmy się. Temat Garretta jest dla mnie zbyt trudny, by się nad nim rozwodzić, więc wróćmy do Luny…

Zawsze była bardzo delikatna i przyjacielska, zabijcie mnie, ale nie mam pojęcia, czemu kilkuletni chłopcy chcieli mieć w swojej paczce dziewczynę i czemu czterolatka chciała do niej należeć. Bądź, co bądź traktowaliśmy ją jak równą sobie i nigdy nie śmialiśmy się z niej za jej większą od naszej wrażliwość, ba, nawet czasami bywaliśmy dżentelmenami, pomagając jej przełazić przez ogrodzenia lub wspinać się po drzewach. Nasza przyjaźń ma podłoże w dzieciństwie, choć zaniechaliśmy kontaktów, gdy zaczęły kształtować się ruchy buntownicze przeciwko Radzie. Jej rodzice od początku byli zaangażowani w tworzenie tzw. buntowników, a mój ojciec był oczywiście za obroną systemu i raczej głupio wyglądałyby nasze spotkania, dlatego przestaliśmy się spotykać. Trochę żałowałem, że tak się wszystko potoczyło, ale reguły naszego świata są bezlitosne, albo jesteś z Radą, albo przeciwko, czarne, białe, nie ma miejsca na szarość. Pewnie przez to nasza przyjaźń zostałaby uśmiercona, ale po dwunastu latach znajomości Nathaniel się obudził, że w sumie to z Luną mógłby kręcić. Zaczęli się spotykać i szybko okazało się, iż to nie żaden młodzieńczy, przelotny romans, tylko miłość na całe życie. Miałem dwa wyjścia, pierwsze to zgodnie z zasadami przestać zadawać się z Nathem, bo przez związek z Luną był z tzw. szarej strefy(ci co nie bardzo są za systemem, ale też i nie przeciwko), po drugie odnowić relacje z Luną, przymykając oko na to, że jej rodzinę uznano za zdrajców. Zrozumcie, straciłem Garretta, urwałem kontakt z Luną, nie mógłbym stracić jeszcze Nathaniela. Moje relacje z Luną zacieśniły się jeszcze bardziej, gdy stałem się posłańcem doręczającym korespondencję i obrońcą ich tajemnego związku. Justin, Luna i Nathaniel to ta trójka, do której miałem pewność. Ostatnio jednak poznałem zupełnie inny jej rodzaj. Powinienem zacząć od tego, że po paru mocnych rozczarowaniach, wyrobiłem w samym sobie nieufność wobec kobiet. Miałem idealnie sprawdzający się schemat. Dziewczyny dostawały to czego chciały, nie wchodziły mi w drogę, udawaliśmy, że jest zajebiście, później one się wynosiły. Niewielkie przejawy żalu się pojawiały, ale nic czym warto się na dłuższą metę przejmować. Wiem, że wiecie do czego zmierzam.

Tak, zmieniłem swoje nastawienie, gdy poznałem Leylę. Oczywiście, wściekłem się, bo mnie wykorzystała tak samo jak każda poprzednia, tyle że ona nie była jak każda. Robiła głupoty, irytowała mnie, ale to co mi dawała od siebie nie było udawane, a przecież do tego byłem przyzwyczajony przez każdą poprzednią. Potrafiła mnie też szczerze kochać, a to dopiero była dla mnie nowość. To że ja się zakochiwałem w różnych dziewczynach, to w sumie jakaś tam norma, jakby to powiedział Nathaniel (dopóki nie stwierdziłem, że tylko ja się angażuję). Przywożąc Leylę do mnie bałem się, że trochę mi zajmie przyzwyczajenie się do wspólnego mieszkania z nią, a jej do mnie i całej reszty. Obawy jednak szybko zniknęły. Leyla była tym, czego nie tylko ja potrzebowałem, ale też mój dom. Nigdy nie widziałem radośniejszej służby. Wszyscy uśmiechali się do niej, gawędzili, nawet ja nauczyłem się mówić służącym „dzień dobry”, co z początku przyjmowali z wielkim zdziwieniem. Tchnęła życie nie tylko we mnie. Teraz już wiedziałem, to ona. Nathaniel miał rację, że to jej szukałem. Może to trochę zbyt pochopne, bo jestem typem żyjącym chwilą, za każdym razem mogę wyjechać na misję, po której nie wrócę. Czuję jednak, że to ta dziewczyna, mimo iż do końca jej jeszcze nie znam. Chcę mieć ją przy sobie, dzielić z nią moje życie. Z każdym dniem bowiem uświadamiam sobie, że coraz trudniej przyszłoby mi pozwolić jej odejść. Byłem lodowatym draniem, niejednokrotnie zbyt chłodnym dla niej, ale kochałem ją, choć chyba nigdy nie będę w stanie jej tego udowodnić.

— Dorianie. — Weszła do mojego gabinetu Cynthia.

— Piszę. — Spojrzałem na nią przelotnie, kończąc zdanie w swoim dzienniku.

— Znalazłeś dziennik — rzuciła entuzjastycznie.

Leyla oddała mi go. Nawet nie wiecie jak bardzo się przestraszyłem, gdy mi go oddawała. Bałem się, że o coś zapyta lub skomentuje, ale nie zrobiła tego. Prawdziwą jednak ulgę poczułem, gdy przyznała, iż go nie czytała, bo w końcu przeżyłem, więc nie miała prawa. Chciałem się jej pokazać chyba od lepszej strony niżeli mogłem zaoferować to w tym dzienniku i po prostu go od niej odebrałem.

— Dalej to nie zmienia faktu, że przeszkadzasz. — Zamknąłem pióro w skórzanym etui.

— Już ci nie przeszkadzam. Chcę tylko poinformować, że jakiś kocmołuch chodzi po naszym ogrodzie. Rozleniwiłeś służbę, jeżeli pozwolili tu komuś wejść. — Wstała z fotela, kierując się do drzwi. — Wróciłam i się tym zajmę, zaraz ją wyrzucę.

— Nie — rzuciłem, zamykając dziennik i opasając go skórzanym paskiem z klamerką.

— Sam to zrobisz? — spytała wesoło.

— Nie, ona tu zostaje. — Otworzyłem szufladę, wrzucając do niej notatnik.

— Och, znowu kogoś zwolniłeś i musiałeś zatrudnić nową sprzątaczkę — mruknęła nagle. — Nie musi jednak łazić wszędzie…

— Nie jest nową sprzątaczką. — Spojrzałem na nią pewnie, wstając zza biurka i biorąc do ręki bluzę.

— To w jakim charakterze tu jest? Jej przeznaczenie tutaj jest tajemnicą? — wypytywała mnie zniecierpliwiona.

— Jest tu dla mnie — powiedziałem pewnie, zakładając bluzę.

— Och, rozumiem — przytaknęła zaskoczona. — Trochę odbiega od kanonu twoich utrzymanek, dlatego się zdziwiłam.

— Nie jest nią i nie wolno ci jej traktować jak tamtych — wyrzuciłem surowo.

Nie ukrywałem nigdy przed Cynthią, że poprzednie dziewczyny tu mieszkające, to nic poważnego. Nie przywiązywała się do nich i traktowała je raczej z wyższością, do czego miała prawo. Była od nich dużo mi bliższa i ważniejsza, ale Leyla już nie jest mi tak obojętna.

— Co to znaczy? Spotykasz się z nią na poważnie? — Zdziwienie mojej siostry nie miało granic.

— Oczywiście, a ty masz być miła — ostrzegłem ją. — Żadnego poniżania jej.

— Czy można poniżyć Nieczystą bardziej niż sama się poniża nią będąc? — burknęła niezadowolona.

Spodziewałem się tego. Sam wpajałem te głupoty Cynthii to teraz mam za swoje. Skąd jednak miałem wiedzieć, że mi to przejdzie? Dalej uznaję wyższość Czystych, ale nie do końca Nieczyści są dalej dla mnie podkategorią Wybrańców.

— Cynthia! — skarciłem ją gniewnie. Spokorniała w jednej chwili. — Jeżeli coś ci nie pasuje, pokaż mi swojego wybranka, a dam ci pozwolenie na ślub i zamieszkanie z nim.

— Na pewno się polubimy — powiedziała ironicznie. — Ma ona jakieś imię?

— Co ja mówię?! — warknąłem na nią. — Nie ma tu statusu niewolnika, nie służy nam i nikt nie będzie jej tutaj wyrzucał tego, że jest Nieczystą, jasne? Leyla jest ze mną i lepiej dla ciebie, jak się do tego przyzwyczaisz…

— W porządku, ale nie oczekuj, że staniemy się od razu przyjaciółkami. — Wyprostowała się wyniośle.

— Masz ją szanować, a pod moją nieobecność weź ją na zakupy, niech pokupuje sobie jakieś suknie — oświadczyłem, wychodząc z gabinetu.

— Zamierzasz ją gdzieś zabierać?! — niemal się oburzyła. Spojrzałem na nią chłodno. — Nic nie mówiłam. Uważaj na siebie i o nic się nie martw. — Uśmiechnęła się przeuroczo, by mnie bardziej nie irytować.

Obawiałem się o moją małą, co będzie, gdy zostanie tu sama z moją siostrą. Cynthii na pewno szybko nie przejdzie ta niechęć, poza tym wiem, że się boi. Nie chce stąd odchodzić, a obawia się, że nowa dziewczyna może do tego doprowadzić. Nie zamierzałem jednak jej nigdzie odsyłać lub nagle wydawać za mąż, ma się dogadać z Leylą i koniec. Moja… dziewczyna (dziwnie to brzmi) jest raczej otwartą istotą i nie mogła się przez te tygodnie doczekać aż pozna moją siostrę. Teraz gdy wiem, że dziś wyjeżdżam, boję się o te ich docieranie się ze względu na Cynthię i jej nastawienie. Nie chcę przecież, by Leyla czuła powinność latania i na siłę dogadzania mojej siostrze, bo nie pozwolę jej się w żaden sposób uniżać przed nią.

— Już jedziesz? — spytała mnie Leyla, gdy wyszedłem do ogrodu.

— Tak, ale chcę jeszcze z tobą o czymś pogadać. — Spojrzałem na nią z lekkim uśmiechem. — Wiem, że nie chcesz o tym słuchać, ale musisz wiedzieć…

— Wiem, mam się nie zabić — mruknęła w odpowiedzi, sama siląc się na uśmiech.

— To jest najważniejsze — przyznałem poważnie. — Gdybym nie wrócił, musisz wyjechać ze Stolicy. W trzeciej szufladzie mojego biurka są pieniądze. Masz je wziąć i nie chcę słyszeć sprzeciwu, bo mnie i tak się już nie przydadzą.

— Bardzo śmieszne. — Skwasiła się na moje słowa.

— Wiem, mam wybitne poczucie humoru — rzuciłem z łobuzerskim uśmiechem. — Weźmiesz pieniądze, pojedziesz na bramę trzecią, to bardzo ważne… Zażądaj spotkania z Justinem…

— Justinem? — Przyjrzała mi się jakoś dziwnie.

— Komendant wojska — wyrzuciłem zaciekawiony.

— Znam go, a raczej nie znam go, słyszałam tylko jego głos — zaczęła się tłumaczyć. — Po moim nienajlepszym występie na nielegalnych walkach, Nathaniel z nim rozmawiał, nie chciał mnie wtedy puścić.

— Świetnie, to go rozpoznasz — powiedziałem spokojnie. — Teraz cię puści, powołaj się na mnie. Uwierzy ci, nikt o zdrowych zmysłach, by tego nie robił. Leyla, to ważne. Musisz stąd wyjechać, gdy dowiesz się, że nie żyję…

— Rozumiem, to nie jest miejsce dla mnie. — Westchnęła smutno.

— Jest, tyle że niezbyt bezpieczne, gdy mnie zabraknie. — Dotknąłem jej policzka wierzchem dłoni. — Powiedź, że wszystko jest jasne, a już nigdy nie wrócimy do tego tematu.

— Poradzę sobie. — Uśmiechnęła się blado. — Ale nie żegnaj się ze mną…

— W takim razie, idę do Nathaniela, może mi się trochę zejść. — Znów zażartowałem, ale tym razem zaśmiała się.

Sukces, udało mi się ją rozbawić. Musi się do tego jakoś przyzwyczaić, rozumiem, nie jest jej łatwo. Ja mówię, że to jej dom, ale ona czuje się tu jeszcze obco, a zostaje tu w sumie całkiem sama. Chciałem jednak, by kiedyś przychodziły jej z większą łatwością te nasze rozstania. Wiem, będzie za mną tęskniła i martwiła się, ale pragnę, aby ta rozłąka była dla niej znośna. Nie chciałbym, aby spędzała całe dnie na rozmyślaniu o tym, że chłopak, którego kocha, właśnie ryzykuje swoje życie.

— Dobre, dziękuję — odpowiedziała łagodnie. — Dorian — zawołała mnie, gdy już kierowałem się w stronę głównej bramy.

— Tak? — Odwróciłem się do niej.

— Gdzie mogę chodzić? To wielka posiadłość, może są jakieś jej zakątki, których nie chcesz bym poznała — powiedziała, uroczo się pesząc.

— Możesz chodzić wszędzie — zapewniłem ją. — Unikaj parteru za kuchnią, tam jest Marika, nie lubi odwiedzin. Jeżeli moja siostra da ci za bardzo popalić i nie będziesz chciała jej widzieć to prawe skrzydło na drugim piętrze jest jej, zwykle z niego nie wychodzi.

— Dzięki za ściągawkę — odrzekła delikatnie.

— Dasz sobie radę, prawda? — spytałem ją spokojnie, choć bardzo się bałem.

Cynthia może być na tyle nieznośna, że Leyla, no nie wiem, na przykład nie będzie chciała tu mieszkać. Tak bardzo nie chciałem jej stracić, a już na pewno nie przez głupoty, które kładłem Cynthii do głowy przez tyle lat. Te rozstania i tak są dla niej ciężkie z mojego powodu, nie chcę, by jeszcze bała się ze względu na to, że musi zostać z moją siostrą.

— A ty? — odpowiedziała pytaniem.

— Znasz mnie — rzuciłem z nonszalancją, zostawiając ją w ogrodzie.

Dwa tygodnie to nie jest znowu tak długo, bo w końcu czasami nie widywaliśmy się dłużej, już nie mówiąc o trzymiesięcznym rozstaniu. Pewnie gdyby nie to, że pięciu skazańców jest na różnych kontynentach, to udałoby nam się to załatwić o wiele szybciej.

Zawitałem na bramę trzecią, gdzie umówiłem się z Czarnymi Krukami.

— Jak my damy radę, gdy wyjedziesz, gwiazdo? — spytał ironicznie Justin.

— Zastanawiam się nad tym zawsze, gdy wyjeżdżam — odparłem mu, podając jednocześnie rękę na przywitanie. — Pewnie byłbym spokojniejszy, gdyby komendant był bardziej kompetentny.

— To nie ja dałem się zasztyletować smarkaczowi ze szkoły — przypomniał mi okrutnie.

— Blizny mają tylko ci, co coś robią, a nie siedzą u siebie w ciepłym gabineciku — mruknąłem złośliwie.

— Niech cię diabli tam pochłoną — rzucił chłodno.

— Dogadałem się z nimi przed tobą — zacząłem, widząc Nathaniela i resztę mojej paczki. — W zamian za gnębienie ciebie, pozwalają mi tu za każdym razem wracać.

— Żywioły wynagrodzą mi jakoś to cierpienie, jeszcze zobaczysz — burknął. — Gotowi, panienki? — Spojrzał na moją ekipę.

— Widzę, że wprawiłeś w dobry humor Justina — mruknął do mnie Nathaniel.

— Wyszedł z wprawy, albo zrobił się obrażalski — mruknąłem do przyjaciela.

— Nie przeginaj, to ja otwieram bramę nie tylko przy wyjściu ale i przy wejściu — oznajmił Justin, gdy wyszliśmy poza mury Stolicy.

— Za bardzo byś za nim tęsknił — odezwała się Clara.

— Za tobą tęsknię, księżniczko, nie za tym łachudrą. — Uśmiechnął się do niej promiennie. Chyba naprawdę wierzył, że kiedyś mu ulegnie. Niezłomna wiara, godne podziwu, pomyślałem.

— Przykro mi, jestem w pakiecie z nim i całą resztą. — Wzruszyła ramionami.

Wszyscy mieli jakoś dobre humory, a to nie zdarzało się zbyt często. Przed bramą czekał na nas samochód, do którego wszyscy się załadowaliśmy. Teo jak zwykle prowadził, chyba lubił to najbardziej z nas wszystkich. Zapieprzanie to mnie nawet czasami i cieszyło, ale tłuczenie się w piątkę przez wiele godzin nie było szczytem moich marzeń. Ja z Jackiem i Nathanielem zawsze zajmowaliśmy tył, by móc normalnie rozmawiać.

— Dobra, w puli mamy trzysta flodów — mruknął Nathaniel, po tym jak przeliczył kasę, którą miał w ręku.

— Mamy znów jakiś zakład? — spytałem zaciekawiony.

Hazard. Czasami nam się zdarzało. Zakładaliśmy się, ale zazwyczaj tak, by jedna osoba zbierała wszystko, tak było znacznie ciekawiej.

— Tak, a chcesz się dorzucić? — spytała Clara, dziwnie się uśmiechając.

— Przedmiot zakładu? — Przyjrzałem się jej uważnie, ale ona spojrzała na Nathaniela, po czym odwróciła się przodem do kierunku jazdy.

— Ile twojej siostrze zajmie zmuszenie Leyli do wyprowadzenia się do Luny? — odpowiedział na moje pytanie Nath.

— Co?! — warknąłem na nich.

Moje życie osobiste nigdy nie było przedmiotem zakładów, a nawet plotek! To nie do pomyślenia! Lepiej było, gdy nie znali moich dziewczyn, przynajmniej nie interesowali się tym, co się u mnie dzieje.

— Stawiam na tydzień — rzuciła Clara.

— Ja pięć dni — burknął Nath, więc spojrzałem na niego oburzony. — No co? Lubię Leylę, ale znam twoją siostrę.

— Dziesięć dni — wtrącił Jack. — Ale dałem tylko trzydzieści flodów, bo to zbyt duże ryzyko, by więcej stawiać — dodał, patrząc na mnie ze współczuciem.

Niech ich szlag trafi, pomyślałem.

— Daję dwieście, że sobie poradzi — dodałem, podając banknoty Nathanielowi.

Clara zagwizdała na palcach.

— Podzielimy się, jeżeli jej się uda. Widziałem ją, wtedy pod szpitalem… niezłomna. — Zaśmiał się Teo.

— Przegracie po całej linii… — oznajmił Nathaniel. — Jest niedoświadczona, a Cynthia to hetera, broniąca swojej niezależności i bezwzględnej władzy… Leyla polegnie — zapowiedział.

Twoje niedoczekanie, pomyślałem sobie. Znałem swoją małą. Jest uparta i wytrwała, choćby miała zaciskać zęby całe dwa tygodnie, to nie da się stłamsić mojej siostrze. Była wrażliwa, ale waleczna też potrafiła być. Jest moją dziewczyną i nie odpuszcza, tym się chociaż od siebie nie różniliśmy, walczyła do końca jak ja, dlatego to ja po powrocie będę się śmiał tak jak oni teraz.

*

— Iris… — Zaczepiłam kobietę, gdy schodziłam po schodach do ogrodu. Lubiłam tam spędzać czas. Był bardzo bogato ukwiecony, a dzięki drzewom zasłaniającym altankę, można było odnieść wrażenie, że świat poza tym miejscem nie istnieje. Mogłam godzinami czytać książki, które brałam od Doriana z regałów.

— Tak, proszę pani? — Uśmiechnęła się do mnie serdecznie, odstawiając na komodę wazon świeżych lilii, które właśnie układała.

— Dzisiaj piecze się ciasta, prawda? — spytałam ją.

W każdy piątek pieczono tu przynajmniej kilka ciast, tak żeby cały weekend można było się nimi raczyć. Borys mówił, że to ze względu na rachunek prawdopodobieństwa, bo tak zazwyczaj wracał Dorian. Henry natomiast mówił, iż to totalne bzdury, po prostu czasami Cynthia robiła weekendowe przyjęcia ze swoimi przyjaciółkami i bardzo się złościła jak nie było, co im dobrego podać. Miałam nadzieję, że w każdej z tych teorii jest trochę prawdy, bo już nie mogłam się doczekać jego powrotu.

— Oczywiście, ma pani jakieś szczególne życzenia? — mruknęła przyjaźnie.

Wszyscy byli tu mili, oprócz Cynthii, która albo mi docinała, albo traktowała jak powietrze. Próbowałam z nią rozmawiać, ale najlepszym wyjściem okazało się unikanie jej.

— Nie, chciałabym się nauczyć przygotowywania jakiegoś ciasta, jeżeli to nie kłopot — oznajmiłam pewnie.

— Jeżeli tylko ma pani na to ochotę. — Zdziwił ją mój pomysł, ale nie była z niego niezadowolona. — Jinny — zawołała jedną z dziewczyn, które odkurzały podłogę na dole.

— Dzień dobry, pani… — Skinęła młodziutka dziewczyna, miała może z szesnaście lat.

— Dzień dobry — rzuciłam radośnie.

— Dziś pani będzie piec ciasta z naszymi kucharzami, poinformuj ich — odrzekła, gdy na schodach pojawiła się Cynthia.

Musiałam przyznać, że jej suknie robiły wrażenie. Może były nieco przesadzone, biorąc pod uwagę, iż nieczęsto wychodziła z domu, ale nie dało się nie podziwiać jej strojów. Dziś miała na sobie koktajlową sukienkę nad kolano w kolorze beżowym. Kończyła się czarnym kołnierzykiem pod szyją, a na wysokości biustu znajdowało się wycięcie w kształcie łezki. Fantastyczny strój, zwłaszcza jak się porówna z moimi trampkami, jeansami i zwiewną kwiecistą bluzką.

— Ja już nie zasługuję na przywitanie? — powiedziała wyniośle spoglądając na Iris i Jinny.

— Zawsze panią to denerwowało — mruknęła w odpowiedzi Iris.

— Teraz rozkazuję mnie witać. Przekaż to służbie, albo będą konsekwencje — oświadczyła lodowato.

Rządziła tu w pełnym znaczeniu tego słowa. Przebywałam tutaj z Dorianem tyle czasu i wydawał każdemu polecenia. Bali się go, ale nie używał tak wyniosłego i pogardliwego tonu głosu przy zwracaniu się do służby. Był obojętny jak to on, ale jakoś tak psychicznie nie gnębił służących, jak potrafiła robić to Cynthia.

— A ty się zbieraj, mam zabrać cię do sklepów, żebyś pozbyła się tych łachów.

— Zapewne nie stać mnie na tak piękne ubrania — rzuciłam całkiem sympatycznie. Nie mogłam wchodzić z nią w zatargi, bo w końcu była siostrą Doriana. Będzie mu przykro jak będziemy darły koty, to już lepiej się unikać, byle tylko nasze stosunku wyglądały przy Dorianie na poprawne.

— Da się zauważyć — rzekła krótko i z drwiącym uśmiechem. — Mój brat kazał ci kupić coś bardziej stosownego…

— Nie chcę, dziękuję — odrzekłam cicho. Wystarczająco mi źle z tym, że tu mieszkałam, nie mając swoich pieniędzy, a jeszcze brać od niego na jakieś ciuchy to już w ogóle byłby szczyt bezczelności.

— To nie była propozycja, Dorian rozkazał — zaostrzyła głos.

— Nie wiem jak to wygląda między wami — zaczęłam spokojnie. — Ale mi Dorian nie rozkazuje i nie będę robiła czegoś, na co nie mam ochoty. Poza tym mam już plany na dzisiaj.

— Ty?! Plany?! Jakie? — Spojrzała na mnie oburzona. — Będziesz znów czytała w ogrodzie do wieczora?!

— Właściwe jest poinformowanie cię, że przyjdzie Luna i będziemy piekły dzisiaj ciasta — odpowiedziałam lekko. — Chcesz się przyłączyć? — spytałam ją, choć dobrze znalazłam odpowiedź.

— Tydzień temu sprzątanie kurzy, trzy dni temu pielenie ogrodu, wczoraj mycie okien, a dzisiaj pouchwalanie się z kuchnią — prychnęła kpiarsko. — Ten Dorian to na głowę upadł! Dziewczyna nieróżniąca się od służącej, a w dodatku zapraszająca zdrajczynię… Wszystko do niego dojdzie, bądź pewna.

— Nie mam nic do ukrycia. — Westchnęłam, gdy zaczęła schodzić na sam dół, chyba gdzieś się wybierała.

— Dzień dobry, pani. — Ukłonił się Henry.

— Żadna z niej pani! — warknęła na niego. — Jest tu tylko gościem i to chwilowym!

— Pan Dorian nakazał panienkę Leylę traktować… — zaczął nieśmiało.

— Dorian to chyba powiedział, że jak go nie ma, to ja tu rządzę! — oświadczyła lodowato. — I jak mówię, że nie jest panią, to nią nie jest! Jedyną panią tej posiadłości jestem ja!

— Oczywiście — przyznał jej rację, a ona oburzona wyszła zatrzaskując drzwi.

— Och, Cynthia ma chyba zły dzień. — Próbowałam rozluźnić atmosferę. — Zazwyczaj jest taka urocza i miła — dodałam, na co Iris zaśmiała się cicho.

— Przepraszam, nie powinnam. — Kobieta spojrzała na mnie przepraszająco. Nie miała za co przepraszać, każdemu tu się przyda trochę uśmiechu, nawet jeżeli ma się śmiać z kogoś tak majestatycznego jak pani tej prowincji.

Nagle rozległ się dzwonek, więc Henry chciał podejść i otworzyć drzwi.

— Ja to zrobię, ja… — Zbiegłam na dół po schodach. — Jestem młodsza, a to mój gość.

— Jestem tu od tego, by przyjmować gości. — Uśmiechnął się poczciwie.

— Robisz to już pewnie od ponad dwudziestu lat, odpocznij sobie. — Poklepałam go po ramieniu. — A ja zajmę się resztą — dodałam z uśmiechem.

— Dziewczyna skarb, co? — Borys przechodził górnym korytarzem. Dzięki temu, że schody znajdowały się na środku, część korytarzy wychodziła na hol główny, tuż przy drzwiach.

— Nie zawstydzaj mnie. — Uśmiechnęłam się do niego, po czym wpuściłam do środka Lunę.

— Jaka radosna. — Pocałowała mnie w policzek. — Zadomowiłaś się, co?

— Zadomowiłam tak, dogadałam się z Cynthią nie. — Zamknęłam za nią drzwi, a ona podała mi torebkę ozdobną.

— Prezent — odpowiedziała na moje nieme pytanie, po czym nachyliła się do mojego ucha. — Na powrót Doriana — wyszeptała, figlarnie przewracając oczami.

— Zaniosę do sypialni. — Podszedł do mnie Henry. — W końcu się pani do czegoś przydam — dodał uprzejmie, a ja mu oddałam prezent.

— W końcu? — Zdziwiła się Luna.

— Pani Leyla jest bardzo zaradna, gdyby nie pani Cynthia i jej potrzeby, balibyśmy się o swoje posady — wyjaśniła jej przyjaźnie Iris. — Nie będziemy paniom przeszkadzać. — Kobieta wraz z Jinny zniknęła za drzwiami, które prowadziły do części dworu należącego do naszego personelu. Mieli oni tam nie tylko sypialnie(oprócz Borysa, ten miał swój pokój na pierwszym piętrze na prawo), ale znajdowała się tam również kuchnia, pralnia, suszarnia i jeszcze wiele innych gospodarczych pomieszczeń.

— Cynthia bardzo daje ci popalić? — spytała mnie przyjaciółka. — Jejku, taka jesteś rozpromieniona… A już się bałam, że zastanę cię kompletnie załamaną. Przeżyłaś nie tylko trzy tygodnie z Dorianem, ale prawie dwa z Cynthią. Dziewczyno, gratulacje!

— Cynthia mnie nienawidzi — przyznałam szczerze. — A z Dorianem było jak zwykle, trochę się kłóciliśmy, trochę on się ze mnie śmiał… Tak normalnie.

— To bardzo dobrze. — Uśmiechnęła się delikatnie. — A Cynthią się nie przejmuj, boi się stracić swojego ukochanego braciszka i swoją wolność.

— Jak ja niby wpływam na jej wolność? — spytałam obojętnie, kierując nas do kuchni.

— Skończyła już dwudziestkę, a tu dziewczyna w tym wieku powinna być dawno zamężna. — Pokazała z kpiarskim uśmiechem na siebie. — Dorian jej jednak do niczego nie zmusza, nie szuka dla niej męża i pozwala jej dalej na wszystko w zamian za opiekę nad posiadłością i prowincją pod jego nieobecność. Cynthia teraz się boi, że jak będzie miał ciebie, to ona będzie mu zawadzać i ją w końcu zmusi do małżeństwa.

— Wiem, jaki jest Dorian, ale czy on mógłby tak? — Zdziwiłam się. — Kobiety nie mają praw w Stolicy?

— Mężatki mają, a za młódki odpowiedzialny jest ojciec lub gdy go brak to brat — odpowiedziała spokojnie. — Ale w głównej mierze chodzi tu o obyczaj, a nie o jakieś tam prawo. Na samotną kobietę patrzy się tu gorzej niż na mężatkę. Nieczyści mają łatwiej w tej kwestii, bo im nikt nie da ślubu.

— Nie mamy tu praw, wiem, rozumiem reguły — burknęłam cicho. — A jak jest para mieszana?

— Co? — Zdziwiła się nagle Luna. — Nie ma czegoś takiego…

— Jak to? — Spojrzałam na nią zaskoczona. — Nieczyści nie mogą wziąć ślubu z Czystymi?

— To karalne — spoważniała momentalnie. — W sensie prawnym nie jest to usankcjonowane, bo w końcu Czysty jest odpowiedzialny za Nieczystego, a w małżeństwie to się po prostu dalej uznaje. Problem pojawia się w dekrecie Rady, która to musi wydać zezwolenie na taki ślub, a jeszcze nigdy tego nie zrobiła, a próśb było trochę z tego, co wiem…

— Rada nie chce, by mieszać brudną krew z czystą — prychnęłam niezadowolona.

Budynek to oni mają chyba najpiękniejszy na świecie, ale nigdy nie chciałabym przekroczyć jego progu. Ludzie tam rządzący są tak zamknięci na poznawanie nowych horyzontów, że aż strach pomyśleć. Nie mają zapewne żadnej styczności z Nieczystymi, ale już nas ocenili i wyrobili sobie zdanie. Jak można rządzić Stolicą nie mając pojęcia o wielu aspektach życia? Zawsze zdawało mi się, że do władzy dochodzą ludzie wszechstronnie uzdolnieni i gotowi zdobywać coraz więcej wiedzy. Najwyraźniej się myliłam, choć w książkach Doriana jest to niejednokrotnie powielane zdanie.

— Nie przejmuj się tym. — Potarła pocieszycielsko moje ramię. — To co dziś zaplanowałaś?

— Będziemy uczyły się piec ciasto, chyba że potrafisz? — Uśmiechnęłam się do niej blado.

— Nie, też mam służbę u siebie, więc mam dwie lewe ręce — odpowiedziała radośnie i weszłyśmy do kuchni.

Dobrze się bawiłam z Luną cały dzień. Upiekłyśmy ciasta, ubrałyśmy je w piękne ozdoby, mając przy tym niezły ubaw. Kucharze też się z nas śmiali, gdy potwierdziły się ich obawy, że nie mamy bladego pojęcia o jakimkolwiek gotowaniu, a co dopiero pieczeniu. Później podano jak zwykle zbyt wystawny obiad, po którym myślałyśmy, że umrzemy z przejedzenia. Luna również zafascynowała się ogrodem, gdy pokazałam jej, gdzie najchętniej spędzam czas. Późnym wieczorem Borys odwiózł Lunę do domu i zrobiło mi się pierwszy raz naprawdę smutno. Dziś bardzo chciałam go już zobaczyć. Tęskniłam za nim i miałam nadzieję, że on za mną chociaż trochę też. Wiem, nie ma na takie rzeczy czasu, w końcu jest tam jakby w „pracy”, ale może zdarza mu się o mnie pomyśleć. W końcu nikt częściej nie słyszy „zabiję cię” jak ja, więc muszę być jego ulubioną ofiarą. Szkoda że nie mogę się w żaden sposób z nim komunikować. Chciałabym wiedzieć co tam u niego i czy wszystko jest w porządku. No cóż, zostaje mi jednak wierzyć, że wraz z Nathanielem dbają o siebie nawzajem. Zabawne, martwić się o być może najlepszego zabójcę na świecie… Miłość chyba naprawdę nie ma granic, skoro pozwala nam się zakochiwać w ludziach, którzy są dla nas zagrożeniem.

Rozdział II

Czwarta rano. Spodziewałem się, że podróż zajmie nam trochę dłużej, ale poszło nam o dziwo sprawniej niż założyłem. Dziś nie zapowiadało się na słoneczny dzień, jednak nie przeszkadzało mi to, bo lubiłem pochmurne niebo. Nie to że miałem jakiś światłowstręt, po prostu słońce przez cały dzień mnie strasznie męczyło.

Wszedłem do środka, gdzie czekał Henry jeszcze w szlafroku i piżamie.

— Dzień dobry — przywitałem się. — Nie musiałeś wstawać — mruknąłem, gdy brał ode mnie torbę z ciuchami.

— Dokładałem do pieca, gdy dostrzegłem pana przez okno — odrzekł nieco zaspany. — Ma pan jakieś życzenia?

— Nie, możesz odejść — rzuciłem krótko, skinął, idąc w swoją stronę. — Było… spokojnie pod moją nieobecność? — spytałem niby od niechcenia, gdy wchodziłem na górę po schodach.

Tak naprawdę o niczym innym nie myślałem przez cały ten wyjazd. Olać ten zakład, po prostu bałem się, że Leyla się rozmyśli i odejdzie. Ten mój wyjazd był pierwszym poważnym testem.

— Nie powiedziałbym. Pani Leyla jest bardzo żywiołowa, trudno za nią nadążyć — odpowiedział, a ja machnąłem tylko ręką.

Uff, wciąż tu była i mogłem przypuszczać, że nie załamał ją pobyt tutaj. Dzięki jej energii te kilkuwieczne mury zaczynają tętnić życiem. To dobrze, nie chciałem żeby ten dom był grobowcem, gdzie każdy snuje się po kątach. Jestem za chłodny i za mało towarzyski, by tworzyć tu poprawną atmosferę, ale gdybym umiał, na pewno bym do tego dążyć. Cieszyłem się, że Leyli to wychodziło.

Nacisnąłem łagodnie klamkę drzwi, za którymi znajdowała się moja sypialni, choć właściwiej byłoby określić ją jako „naszą”. W pokoju paliła się mała nocna lampka, sam zostawiałem zawsze zapalone niewielkie światło, gdy mieszkałem na uczelni. Najwyraźniej przeniosła ten zwyczaj i tu. Leżała na łóżku w bardzo interesującej satynowej koszulce nocnej. Nie widziałem tego nigdy, ale w sumie nie spędziliśmy jeszcze aż tylu nocy razem, a już na pewno nie tylu, ilu bym chciał. Podobało mi się połączenie czarnej koronki z zimną, błękitną barwą satyny. Zdjąłem bluzę, rzucając ją na fotel, po czym podszedłem do niej bliżej. Przykryłem ją lekko kołdrą, bo przez okno wpadało mało przyjemne poranne powietrze. Usiadłem na łóżku, przyglądając się jej z czułością. Piękna i taka urocza, dopóki się nie obudzi i nie stanie się irytująca. Uwielbiałem ją jednak w każdej odsłonie i cholernie za nią tęskniłem, w sumie dopiero sobie to uświadomiłem. Nie miałem czasu na „wyjeździe” nad takimi rzeczami się pochylać, ale teraz chciałbym znowu mieć przynajmniej tydzień dla niej. Chciałem dać jej jeszcze pospać, lecz równie mocno pragnąłem dotknąć jej miękkiej skóry. Delikatnie pogłaskałem ją po policzku, ona jednak momentalnie otworzyła oczy. Westchnąłem ciężko. Brawo, geniuszu, skarciłem sam siebie za to, że ją obudziłem.

— Dorian. — Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Była jeszcze tak słodko zaspana.

— Niestety, ciemiężyciel wrócił — mruknąłem do niej, gdy siadając przecierała oczy.

Była tu i wygrała dla mnie zakład, niech ja to tylko powiem Nathanielowi, będzie jeszcze przepraszał, że w nią zwątpił.

— Nic ci nie jest, czy tylko udajesz? — spytała niepewnie.

— Nic mi nie jest. — Uśmiechnąłem się.

Nigdy się chyba nie przyzwyczaję do tej jej troski o mnie. Nie sądziłem, że jest to coś, czego potrzebuję w swoim życiu. Walczenie i ryzykowanie życia stało się dla mnie czymś naturalnym, a powroty wiecznie poranionym oraz zbolałym moją codziennością. Moje jakby to powiedziała Cynthia „utrzymanki” szybko się do tego przyzwyczajały i mało je mój stan obchodził. Nie liczyłem nigdy od nikogo na troskę, zwłaszcza że moja matka nigdy nie przekonała mnie, iż wart jestem tego, by ktoś się o mnie martwić. Leyli chyba się uda zmienić moje myślenie.

— Jesteś zmęczony? Czegoś potrzebujesz? — dopytywała coraz bardziej rozbudzona.

— Przespałem się w samolocie — odpowiedziałem łagodnie. — Poza tym jak czegoś potrzebuję, mam od tego służbę.

— Nie, bo ja się nauczyłam korzystać z ekspresu — zaczęła żywiołowo, wstając z łóżka. — Napijesz się kawy?

— Tak, chętnie — rzuciłem, patrząc na nią z uśmiechem. Nienawidziłem kawy, ale wiedząc, ile sprawi jej to przyjemności, nie umiałem jej odmówić.

— Świetnie, zaraz wracam. — Założyła kapcie.

— Leyla — zatrzymałem ją, gdy otworzyła drzwi. — Bardzo ładnie wyglądasz, ale może coś założysz na ten strój? — spytałem, przyglądając się jej koszulce.

— Masz rację. — Odchrząknęła trochę zmieszana, wyciągając z szafy jedną z moich bluz.

To nie tak, że wątpiłem w jej umiejętności techniczno-manualne, ale miałem wystarczająco czasu na prysznic. Z szafy losowo wyjąłem jakąś koszulkę i spodnie, po czym poszedłem do łazienki. Och, lodowata woda, uwielbiałem orzeźwienie, które mi przynosiła. Nie byłem strasznie śpiący, ale lubiłem ten moment, bo niejako pozwalało mi to na wrócenie do bycia sobą. Tak, nie da się ot tak oddzielić siebie od bycia katem, starałem się jednak to robić, a teraz miałem nawet dla kogo. Nie chciałem, by zbyt często doświadczała mojego gorszego oblicza, zwłaszcza że i to lepsze zostawiało dużo do życzenia.

— Dorian! — powitał mnie ostry głos siostry, gdy wyszedłem z łazienki. — Ona chodzi półnago…

— Po moim domu — przypomniałem jej. — Jest przed piątą, nie za wcześnie na wizytę rodzinną?

— Ty nawet nie wiesz, co tu się działo pod twoją nieobecność!

Usiadłem na łóżku, wycierając mokre włosy w ręcznik. Nie powiem, ciekawiło mnie to, co się tu działo, ale wolałbym znać wersję Leyli, to na jej zdaniu mi teraz najbardziej zależało.

— Ona się tu nie nadaje!

— Ja o tym decyduję, kto tu się do czego nadaje… — Spojrzałem na nią chłodno.

— Ona obcuje ze służbą! — Oburzyła się.

— Co z tego? — Wzruszyłem ramionami. — Chce, to z nimi gada, a co ma robić?

— Gada? — wymamrotała, krzyżując ręce pod biustem. — Ona tu sprząta, brudzi się w ogrodzie, pomagając ogrodnikowi… Myje okna! To jakaś kpina… Zwolnijmy całą służbę, skoro ona chętnie to robi za darmo.

— Cynthia — syknąłem na nią niezadowolony.

Nathaniel miał rację w jednym, moja siostra umie być bardzo bezlitosna i spodziewałem się, że kilka razy sprawiła Leyli przykrość, co mi się ani trochę nie podobało.

— Robi, co chce, nie masz prawa jej rozkazywać.

— Ty najwyraźniej też jesteś słabym autorytetem — odpysknęła, a ja raptownie wstałem z łóżka, patrząc na nią chłodno. — Mówię prawdę, nie pojechała na zakupy, bo jak to uznała, nie możesz jej rozkazywać… Powiedziała to przy prawie całej służbie! Była przy tym strasznie ostentacyjna!

— Chcesz nas pokłócić, ale możesz sobie darować — powiedziałem stanowczo. — Mogę się na nią wściekać i krzyczeć, nic to jednak nie zmieni.

— Dorian… — jęknęła, wzdychając.

— Nie! — Podniosłem momentalnie rękę, by się zamknęła. — Przestań tą nagonkę, bo ja do niej nie dołączę.

— Ona cię nie słucha… — wyrzuciła z miną zbitego psa.

— Trudno — odrzekłem lekko, więc moja siostra podniosła na mnie swoje zdziwione spojrzenie. — Ona nie jest niewolnicą, ani służącą, nie musi więc mnie słuchać… A już to że czegoś nie chce lub ma swoje zdanie nie sprawi, iż ją stąd wyrzucę — oświadczyłem na tyle dobitnie, by naprawdę porzuciła jakąkolwiek nadzieję. Ciszę między nami przerwało dopiero wejście Leyli, która trzymała w rękach dwa kubki.

— Coś się stało? — spytała nieśmiało.

— Nie, Cynthia przyszła się przywitać — odpowiedziałem obojętnie.

— Właśnie, a mój brat nienawidzi kawy — rzuciła do niej wrednie, po czym wyszła, zamykając za sobą drzwi.

— Nie lubisz? — wyszeptała smutno.

Uduszę tą Cynthię kiedyś, przysięgam. Oddam ją w stanowcze ręce jakiegoś chłopaka i niech ją temperuje, bo czasami mi już sił brakuje na tą dziewczynę.

— Chcę się napić z tobą kawy — mruknąłem pewnie, a ona podała mi jeden z kubków.

— Całkiem się dogadujemy — rzuciła dmuchając, aby ostudzić trochę kawę.

— Nie ściemniaj. — Spojrzałem na nią surowo. Chyba jeszcze trochę jej zajmie zanim zrozumie, że ja zawsze będę wiedział, kiedy kłamie. Poza tym nie musi chronić mojej siostry, Cynthia sama przy mnie sobie grabi i to jawnie, nawet nie uciekając się do swoich sztuczek.

— To moja wina, przyszłam nie wiadomo skąd, jestem dziwaczna, biedna, a ty mnie lubisz… — Posmutniała, pijąc kawę.

— Nie broń jej! To nie powinno ją obchodzić — oznajmiłem pewnie. — Moja siostra, mój problem.

— Spójrz tylko na nas. — Westchnęła ciężko.

Nie zwiastowało to nic dobrego, więc przyjrzałem jej się uważniej, szukając w jej oczach zrezygnowania. Na moje szczęście nie wyglądało na to, żeby się chciała poddać, przynajmniej na razie.

— Tak bardzo się bałeś, że nie będę miała przy tobie normalnego życia…

— I nie masz — wtrąciłem lekko.

— Jestem jednak szczęśliwa, pomijając czekanie na ciebie, a nawet docinki twojej siostry. Uwielbiam spędzać z tobą czas, nawet jak jesteś bardzo złośliwy. — Uśmiechnęła się blado.

Lubiła przebywać w moim towarzystwie. Mówiła to tak lekko, a jednocześnie tak pewnie, jakby to była oczywistość. Zadziwiała mnie.

— Czyli ciągle… — skwitowałem. — Gdybym nie chciał, żebyś tu była, to bym cię nie przywiózł.

— Tak, wiem — przytaknęła, spuszczając wzrok i ładując się na łóżko. Usiadła po turecku, obiema rękoma ściskając kubek. — Po prostu boję się, że związek ze mną narobi ci problemów. Zawsze ktoś może się dowiedzieć…

— To nic nie zmieni, Leyla — wyrzuciłem cicho.

— Wszyscy będą mieli takie podejście jak twoja siostra — wyszeptała.

Odstawiłem swój i jej kubek na szafkę nocną. Dokładnie wiem już, co miała w głowie, ale to stek bzdur, który muszę jej z niej wybić. Jeżeli pozwolę jej na kumulację tych bredni i rozmyślanie nad nimi, to wyjdzie z tego jakaś awantura, a na to nie miałem ochoty.

— Nie jestem idiotą, zakładam, że może to wyjść na jaw, dlatego powiedziałem, co masz zrobić, gdybym miał nie wrócić z któreś z misji — zacząłem stanowczo, podnosząc jej głowę tak, by na mnie patrzyła. — Nie jesteś cholerną zabawką. Mimo że nie powinno nikogo interesować to z kim jestem, to nawet jeżeli tak będzie, to mam to w dupie. Nie pozwolę cię skrzywdzić.

— W porządku. — Zarumieniła się.

Dobry znak. Kochałem ją i choćbym miał ją bronić przed całą armią Stolicy, to zrobię to. Poświęciła dla mnie swoją szansę na normalne, spokojne życie, darzyła mnie miłością, troską i mnie uszczęśliwiała, to dziewczyna mojego życia (niezależnie od jego długości) i jedynie żywioły mogłyby mnie zmusić, bym ją zostawił. Przyszłoby mi to najpewniej z trudem i musiałbym pierwszy raz błagać swoje Bóstwo o zamianę decyzji, bo naprawdę mi na niej zależało. Bałem się tylko tego, że któregoś dnia zapragnie odejść, a ja nie będę umiał się z tym pogodzić. Tylko tego. Sam nigdy z niej nie zrezygnuję i przyjmę na siebie wszelkie konsekwencje z tego tytułu.

— Krzywdę mogę ci zrobić ja — powiedziałem, bacznie się jej przyglądając. Tym razem sama na mnie spojrzała pytająco. — Nie każdy musi wiedzieć, że robisz wszystko po swojemu i nie mam nad tobą żadnej władzy…

— Ale… — urwała spanikowana.

— Mówiłem: nie broń Cynthii? Ona ci nie pomoże. — Oparłem się o oparcie łóżka. — Nie mogę ci rozkazywać… Hm, może powinienem cię spytać, czy jeszcze w ogóle mogę coś robić? — drażniłem się z nią trochę, udając poważnego.

— Nie to dokładnie miałam na myśli. Nie chodziło mi o to, że nie mam ochoty cię słuchać. Po prostu Cynthia powiedziała to w formie polecenia służbowego… — zaczęła się bronić.

— Psujesz mój wizerunek stanowczego i okrutnego człowieka — skwitowałem krótko. — Jeżeli daję ci pieniądze to znaczy, że chcę byś je wydała. Roztrwonienie majątku na siostrę jest dużo większym obciachem niż na dziewczynę.

— Nie mogę. — Pokręciła głową, zaciskając usta w wąską linię. Zawsze tak robiła, gdy czuła się skrępowana. — Cynthia ma rację, i tak jestem na twoi utrzymaniu…

— Chodź za mną. — Złapałem ją za rękę, wyprowadzając z pokoju.

Słowem się nie odezwała, grzecznie drepcząc za mną. Zszedłem na sam dół, później przez część należącą do Mariki doszedłem do jednego pokoju, przechodzącego w drugi. Leyla przyglądała mi się uważnie, gdy w graciarni odrzuciłem róg dywanu i otworzyłem wejście do piekieł, choć Cynthia nazywała je pewnie bramą do raju. Puściłem ją przodem, więc niepewnie zaczęła schodzić schodkami w dół. Ostrożnie, trochę za wolno, ale niech będzie. Po zbyt wielu zmarnowanych sekundach doszliśmy na sam dół, a ja wcisnąłem włącznik po prawej stronie, który rozświetlił całe pomieszczenie, a raczej dawne lochy.

— Zamkniesz mnie tu? — spytała cichutko, gdy pozbierałem dwa klucze, pierwszy spod lampki na stoliku, drugi sięgając za obszerny regał, gdzie wisiał na niewielkim gwoździku.

— Czy ty jesteś poważna? — Skrzywiłem się na sam pomysł.

Otworzyłem pierwszą i drugą kłódkę z ostatnich już drzwi. Przywołałem ją delikatnie gestem dłoni, podeszła do mnie nieśmiało. Otworzyłem drzwi, tym razem wchodząc pierwszy i zapalając nieco stłumione światło. Musiałem ją niemal wciągnąć do środka, bo stała jak wryta.

— Dlatego nie musisz się martwić pieniędzmi — dodałem, gdy rozglądała się nieco przerażona po skarbcu.

No trochę tutaj tego było, w końcu ja tu dorzucałem, niewiele brałem, a zasobów z poprzednich pokoleń też było sporo. Moja rodzina należała chyba do tych mniej rozrzutnych. Kupowaliśmy sobie co chcieliśmy, ale nie mieliśmy zbyt wygórowanych oczekiwań. Chciałem samochód, szybki i pasujący do mojego charakteru, no i mam, cała reszta niewiele mnie interesowała.

— Ale to chyba dalej nic nie zmienia — wyszeptała smutno. — Czuję się niezręcznie…

— Dobra, załatwmy to inaczej. — Wypuściłem powietrze z płuc. — Dwa tygodnie pracy, mycie okien, prace ogrodowe… Moja siostra nawet uznała, że jesteś w stanie zastąpić całą służbę. Ja ciężko pracowałem i dostanę za to wypłatę, żeby było sprawiedliwie muszę wynagrodzić i twoją pracę. — Podszedłem do jednej z otwartych skrzyń i wyjąłem dwa rulony banknotów (nie wiem, kto je tak zwijał, ale pewnie Borys, on się chyba u mnie zajmuje finansami. „Chyba”, bo nie byłem do końca pewien). Nie sprawdzałem oczywiście, ile tego jest, cenię ją w swojej skali i nawet cały skarbiec to za mało, abym mógł się wypłacić jej za to, co dla mnie robiła… Ale podejrzewałem, że już to, co jej zamierzałem dać, onieśmieli ją.

— I uważasz, że to wszystko załatwia? — spytała mnie niezadowolona, gdy włożyłem jej pieniądze do kieszeni bluzy i zgasiłem światło, wychodząc, z powiedźmy, skarbca.

— Oczywiście, nie lubię mieć długów. — Wzruszyłem lekko ramionami. — Kupuj sobie, co tylko chcesz. Jeżeli nie podoba ci się towarzystwo Cynthii, to pojedź sobie z Luną, byle tylko Borys cię pilnował.

— To chyba zły układ — wyrzuciła, gdy wracaliśmy do sypialni. — Ja to wszystko robię z przyjemności.

— Tym lepiej, robić coś, co lubisz i dostawać za to zapłatę — mruknąłem w odpowiedzi. — Leyla, wszystko co mam jest do twojego użytku, wszystko. Nie mam czasu na to, by cię oprowadzić po każdym z dwudziestu kilku pomieszczeń w tym domu, pokazać ci wszystko, co bym chciał… Ale nie musisz pytać o nic, po prostu bierz.

— Jesteś kochany. — Przytuliła się do mojego boku, gdy szliśmy przez korytarz do głównego holu.

— Bez przesady — burknąłem zażenowany. — Pobędę kilka dni i będziesz błagała, bym znów wyjechał.

— Mów sobie, co chcesz. — Objęła moje ramię swoimi rękoma. — Bardzo się cieszę, że wróciłeś — wyszeptała, patrząc na mnie figlarnie.

Przewróciłem na nią oczami.

Bycie egoistą ma swoje zalety, Nathaniel znów miał rację. Spieprzę jej życie, gdy zginę, ale teraz nie chciałem z jej bliskości rezygnować. Leyla powtarza, że mnie potrzebuje, obawiałem się, że niedługo ja będę potrzebował jej znacznie bardziej niż ona mnie teraz. Bądź racjonalistą i nie napalaj się, powtarzałem sobie w głowie. W końcu z każdą zaczynało się równie zajebiście mieszkanie razem, a później wychodziło do dupy. Niby wiedziałem to, ale kurde, z nią jest inaczej, ona jest inna. Była oddana, cholernie oddana i tak bardzo błagająca o moją uwagę. To aż niepoprawne, jakby wyzbywała się całej godności, jeżeli to ma zapewnić jej moją sympatię. Ciężko nie wchodzić w relację z nią całym sobą, gdy dostaje się w zamian tyle pozytywnych uczuć. Och, Dorian, jeżeli tak dalej pójdzie, zakochasz się na wieki, pomyślałem nieco zażenowany swoim optymizmem.

*

— Jadę do Luny.

Zajrzałam do Doriana, który siedział nad jakąś książką w swoim gabinecie. Podniósł na mnie swoje nieobecne spojrzenie. Wyglądał tak kusząco, że w jednej chwili pożałowałam, iż umówiłam się z przyjaciółką. Szara cienka bluzka na długi rękaw, opinająca jego fantastycznie wyrzeźbione ciało. Brązowo-popielate włosy w lekkim nieładzie z zmierzwioną grzywką. Lodowate błękitne oczy patrzące na mnie, mimo pochylonej nad książką głową. Wisienką są dwa krótkie rzemyki, kończące się zaraz przy szyi oraz trzeci dłuższy, sięgający mostku. No i na koniec srebrny wisiorek. Przyglądałam się jemu ostatnio ukradkiem i musiałam stwierdzić, że do końca nie mam pojęcia, co to jest. Kształt nieregularny, strzępiony, można byłoby go jednak wpisać w kwadrat, bo chyba najbliżej mu właśnie do tej figury. Na rogach znajdowały się cztery symbole, tworzące razem na środku piąty. Znaki te wygrawerowano i nadano kolory, odpowiednio czerwony, niebieski, zielony i biały. Dużo pomogłoby mi, gdybym rozumiała te symbole, ale zakładałam, że symbolizują one cztery żywioły. Tak właśnie przedstawiał się wizerunek mojego chłopaka. Cały on. Nic dodać, nic ująć.

— Chcesz samochód, czy umówiłaś się z Borysem? — spytał mnie, wciąż pochłonięty lekturą. Spojrzałam na niego zaskoczona tym pytaniem. — Co się tak gapisz?

— Dałbyś mi swój samochód? — mruknęłam cicho.

— Co w tym dziwnego?

Tym razem podniósł głowę znad książki. Nie rozumiałam jednak, czemu on się mi dziwi. Nie miałam nigdy chłopaka z samochodem (może dlatego, że wszyscy byli ze szkoły, nie mogli wychodzić z niej i jeszcze znajdowali się w grupie wiekowej do szesnastu lat), ale wydawało mi się, iż faceci nie dają swoich samochodów prowadzić komukolwiek, a co dopiero dziewczynie.

Byłam zaskoczona łatwością, z jaką chciał mi dawać różne rzeczy, które należały do niego. Wiem, różnimy się, poza tym on jest ode mnie sporo starszy, pewnie myśli innymi kategoriami niż ja. Było to jednak bardzo miłe, czułam się wyjątkowo, z trudem powstrzymywałam się, by nikt nie zauważył jak dumnie się prężę z tytułu bycia jego dziewczyną. Od początku mi się to w nim podobało. Niby był arogancki i nieprzyjemny, ale umiał traktować cię z taką delikatnością i troską, jakiej nikt, by się po nim nie spodziewał. Może właśnie przez to, jaki bywał na co dzień, tak ceniłam sobie chwile, gdy pokazywał się z innej strony. Zawsze było mi tego mało i wydawało się, że te chwile trwają zbyt krótko. Za każdym razem trzeba się doszukiwać w jego zachowaniu, słowie czy geście tej milszej strony, ale warto. Mogłabym oddać wszystko, za to jak się przy nim czuję… Uzależniłam się już na samym początku.

Całe życie byłam kimś gorszym, rodzice mnie porzucili, nie umiałam odnaleźć się wśród rówieśników, bo rodzina zastępcza trzymała mnie pod kluczem, bo bali się Martina. Później trafiłam do szkoły, Stolicy, gdzie takich jak ja, mają za podludzi. Zawsze czułam się gorsza od innych, mimo że próbowałam grać kogoś ważnego i ludzie zapewniali mnie o tym, iż jestem kimś wyjątkowym. Nigdy jednak nie udało mi się do tego zdania dojść samej. Teraz jestem przy Dorianie. Każdy w Stolicy wie, kim on jest, w prostej linii jest spadkobiercą pierwszego Guru, członkiem tutejszego niejako rządu i szanowaną osobą. To za małe słowo, ale jest zaradny, radzi sobie w życiu, nie wpada co chwila w nowe problemy jak ja. Kontrast między nami jest nazbyt widoczny i to jest najzabawniejsze, bo mimo to czuję się przy nim lepiej niż kiedykolwiek wcześniej, a moja pozytywna samoocena zaskakuje mnie samą.

— Jest twój — wyszeptałam, widząc że patrzy na mnie wyczekująco.

— Ile razy wrócimy jeszcze do tego tematu? — Zmarszczył niezadowolony brwi. — Wiem, do czego zmierzasz, spędzimy godzinę na głupotach. Ja będę mówił, że to nic wielkiego, mam mnóstwo pieniędzy, a ty będziesz gadała swoje o tym, że nie powinnaś i takie tam… Nie mam na to ochoty, więc nawet nie zaczynaj.

— Chodziło mi tylko o to, że chłopaki nie pożyczają swoich samochodów. — Uśmiechnęłam się lekko.

Na początku myślałam, iż to ze mną jest coś nie tak, ale nie… to on jest bardzo nerwowy. Może spowodowane jest to tym, czym się zajmuje, tak czy siak łatwo jest go zdenerwować. Nie przywykł też do tego, że ktoś ma inne zdanie niż on. Mój fuks polega na tym, iż mogę mieć swoje zdanie, on to toleruje, nawet jeżeli czasem się o to pokłócimy lub na mnie nakrzyczy.

— Nie możesz mówić pełnymi, logicznymi zdaniami? — spytał obojętnie. — Na wyjaśnianiu tego, co miałaś na myśli tracisz cenny czas, a Luna musi na ciebie czekać — dodał, kręcąc lekko głową.

— Jeżeli chcesz się mnie pozbyć, to powiedź — powiedziałam ze złośliwym uśmiechem.

— Powiem, powiem, bez obaw. — Wrócił do czytania książki. — Nie odpowiedziałaś na pytanie, głupia pałko — mruknął, gdy otworzyłam drzwi.

— Jakie? — Spojrzałam na niego, ale jego załamane spojrzenie, szybko odświeżyło mi pamięć. — Borys mnie zawozi, ale dziękuję za propozycję — rzuciłam przyjaźnie.

— Świetnie. — Podniósł na mnie wzrok. — W domu będzie trochę cicho — dodał.

Można byłoby odebrać to jako kolejną złośliwość, ale tak naprawdę wcale nie sprawiało mu to ogromnej przyjemności. W jego języku było to coś pomiędzy „baw się dobrze”, a „dziwnie mi z tym, że to ty wyjeżdżasz, a ja zostaję”.

— Wrócę niedługo — pożegnałam się z nim, ale on nic nie odpowiedział. Nie lubił słodkich scen i dlatego bardzo łatwo było go zawstydzić, choć nigdy się do tego nie przyzna.

— Gotowa? — przywitał mnie Borys, gdy wyszłam z domu. Tak łatwo było mi nazwać tą posiadłością czymś tak bliskim jak dom.

Uśmiechnęłam się na samą myśl.

— Tak. — Skinęłam głową, zajmując miejsce obok niego w samochodzie.

Kierował nas w kolejny odległy kraniec Stolicy i tak się zastanawiałam, że wszystkie wielkie posiadłości znajdowały się na obrzeżach, zarówno Doriana jak i Luny, ale również i szkoła. Ziemie dookoła uczelni przynależały do niej i władał nimi dyrektor, w to wchodził niewielki sklep, ale przede wszystkim spory szpital, świątynia, targ, tartak i kilka mniejszych domów. Mogłam zakładać, że gdy rodzina Luny była w lepszych relacjach z Radą, musiała władać też ziemiami dookoła posiadłości. Może kiedyś do każdego z potomków sześciu rodów należała jakaś prowincja? To byłoby nawet logiczne, biorąc pod uwagę, że żywioły wszystkich założycieli Stolicy traktowały na równi.

— Jest zadowolony — zagadał nagle Borys, gdy ja zachwycałam się centrum miasta. Wszystkie budynki miały ornamenty symbolizujące jakiś żywioł. Wyglądało to tak magicznie, aż ciężko uwierzyć, że za murami Stolicy jest zupełnie inne życie, takie zwyczajne.

— Umiesz to stwierdzić? — Spojrzałam na niego z uśmiechem.

— Tak, znam go już prawie dziesięć lat — odpowiedział łagodnie. — Zawsze jak jest zadowolony to jest bardzo spokojny, nawet jak się denerwuje, to tylko coś pomruczy pod nosem i tyle. I właśnie teraz tak jest. Spaceruje sobie po posiadłości, niczego się nie czepia, a już witanie się z napotkaną służbą to nowość. Oni też dzięki temu są spokojniejsi.

— W takim razie cieszę się, że mogłam pomóc — skwitowałam.

Chciałabym jeszcze, żeby Cynthia mi odpuściła, wtedy byłoby już idealnie. Nie wiem jak mogę do niej dotrzeć, by nie postrzegała mnie tak negatywnie. Może po prostu potrzebuje czasu, aby się do tej sytuacji przyzwyczaić?

— Borys, a mógłbyś mi pomóc?

— We wszystkim — odrzekł spokojnie.

— Nauczyłbyś mnie walczyć? — spytałam ostrożnie. — Chciałabym umieć chociaż się obronić…

— Czemu nie spytasz Doriana? On jest dużo bardziej uzdolniony. — Zaśmiał się.

— Właśnie między innymi z tego powodu, że jest w to tak dobry. Poza tym będzie dla mnie pobłażliwy, nie umiałby ze mną walczyć, wrzuciłby mnie do sadzawki czy coś… Tak czy siak nie miałoby to nic wspólnego z pojedynkiem — oznajmiła pewnie.

Oczywiście, że Dorian to ekspert w tej dziedzinie, ale te „zajęcia” z nim do niczego, by nie prowadziły. Wręcz nie nauczy mnie walczyć, bo wiem, że po prostu nie umiałby wymierzać ciosów w moją stronę. Może dlatego, iż mnie bardzo lubi, a może bałby się zrobić mi krzywdę. Za to dar kontroluje tak wybitnie, że zanim pomyślałabym o jakimś ataku, to on już zrobiłby piętnaście innych rzeczy, w tym ciągle nabijając lub bawiąc się ze mną. Potrzebowałam więc innego nauczyciela i Borys wydawał się idealnym kandydatem.

— Chciałabym mu zaimponować, Borysie. Pokazać, że się uczę i chcę potrafić i wiedzieć więcej.

— Zdziwisz go już samym tym, że będziesz umiała czytać praktycznie wymarły język. Wiesz, że jeden na dwudziestu Wybrańców zna nasz pradawny język? Myślę, że nie ma drugiego Nieczystego, który by się go uczył — przyznał lekko. — Jesteś młodziutka, mogłabyś robić mnóstwo ciekawszych rzeczy, ale ty chcesz zdobywać wiedzę. To duży atut, Dorian ceni ambicję.

— Wiem, ale chcę umieć się obronić… Na pewno go to ucieszy — rzuciłam z entuzjazmem.

Borys milczał, zatrzymując samochód pod jaśniutki, niemal biały budynkiem, przypominający pałacyk. Nie wiem czemu, ale od razu skojarzył mi się z właścicielką, Luną.

— Jego dziewczyna powinna umieć się walczyć… Nie daj się prosić…

— Okej… Szykuje mu się życie pełne niespodzianek. — Pokręcił głową. — Nauczę cię walczyć, ale spróbuj płakać…

— Nie będę, przysięgam. — Ucieszyłam się, wysiadając z samochodu.

Luna czekała na mnie już w progu swojego domu, gdy ja wesoło do niej podeszłam.

— Będę świetną wojowniczką. Borys mnie nauczy walczyć — powiedziałam dumnie.

— To niech Dorian uważa, konkurencja mu rośnie niepostrzeżenie. — Zachichotała, przytulając mnie.

Dom Luny był przytulniejszy od posiadłości Doriana, pewnie dlatego że rządziła w nim dziewczyna. Wszędzie poustawiane były kwiaty, a sufitu nie było widać spod gęstych liści jakiejś rośliny, której łodyżki szły po całym sklepieniu, schodząc w jednym miejscu w olbrzymią donicę. W życiu czegoś równie pięknego nie widziałam, zwłaszcza że między liśćmi widać było niewielkie białe kwiaty.

— Przepięknie tu — wyrzuciłam oczarowana tym miejscem.

— Rodzice zawsze mówili, że każdy żywioł powinien być przez nas zaproszony w progi tego domu — mruknęła, idąc po schodach na górę, więc poszłam w jej ślady. — Na środkowym dziecińcu stoi natomiast fontanna i spore palenisko, w którym nieustanie pali się ogień. Pokażę ci później, jeżeli chcesz.

— Masz za złe rodzicom, za to co się stało? — spytałam niepewnie, bo w sumie nie wiem, czy powinnam zadać to pytanie.

— Odpowiedź dla Doriana to tak, mam za złe — odpowiedziała, otwierając pierwsze drzwi z prawej, na pierwszym piętrze. Był to piękny pokój z małym stolikiem i obszernymi, miękkimi fotelami. Cały salon utrzymany został w fiolecie i odcieniach szarości. — Nieoficjalnie uważam, że mieli rację. Aaron to uzurpator, który chce Stolicę na własność, a ona należy do Wybrańców, każdego, którego jedno z czterech Bóstw uznało za godnego ich daru.

— Aaron jest z rodziny założycielskiej? — spytałam, siadając w fotelu, a Luna ponalewała nam cudownie pachnącej herbaty do fikuśnych filiżanek.

— Tak, miał kierować, wskazywać drogę, a skończyło się tak, że stał się władcą absolutnym, Rada się go bezwarunkowo słucha. — Usiadła naprzeciwko mnie.

— Zgłoście to Guru — wyszeptałam cicho.

— Guru wydaje się być z nim w zmowie. — Wzruszyła ramionami. — Nie ma co teraz wszystkiego roztrząsać. Powiedź lepiej, jak ci idzie zadomawianie się.

— Pomijając temat Cynthii, to świetnie — przyznałam szczerze. — On jest taki… nie wiem jak to nawet określić.

— Dobry — rzuciła krótko. — Jeżeli doszłaś do tego, to jesteście na dobrej drodze. Znam go od dziecka i choć zawsze wydawał się być obojętny na wszystko, to tak naprawdę nie był. No i jest cholerykiem, największym jakie znam, dlatego ciężko dostrzec w nim cokolwiek miłego, ale udało ci się.

— Czasami jest wredny, niekiedy nie rozumiem powodów jego niezadowolenia, ale mam wrażenie, jakby on się cieszył z mojej obecności. Nie umiem tego wyjaśnić, bo nic takiego nigdy nie powiedział… ale mam takie przeczucie. — Zawstydziłam się.

— Przyzwyczaj się do tego, Leyla — nagle spoważniała. — Dorian taki już jest. Musisz być pewna, że chcesz się w to wpakować. Nie chcę, żeby któreś z was się rozczarowało. Czasami jest ciężko i pojawia się myśl, by to skończyć… Zaufaj mi, teraz jest super, ale to rzadkość.

— Tamto pobicie miało związek z Nathanielem? — spytałam ponuro. Teraz mi nawet głupio, że wcześniej oskarżałam o to wszystko Doriana.

— Nathaniel jest bardzo niewygodny dla Rady, docieka, interesuje się różnymi aspektami, które Aaron chce zostawić dla siebie — zaczęła ściszonym głosem, nachylając się lekko w moją stronę. — Przyjaźń jego z Dorianem, z jednej strony go chroni, a z drugiej jest przekleństwem, bo szukają czegoś, co albo skłóci go z Dorianem, albo co mogłoby oskarżyć go o brak lojalności wobec Stolicy.

— Nie rozumiem. — Potrząsnęłam głową. — Co ma do tego wasz związek i potrzeba ukrywania go?

— Rada ci powie, że nie ma na ich ocenę wpływu, co robią twoi rodzice, ale tak naprawdę traktują cię jak współwinną zdrady — wyszeptała cicho. — Jeżeli powiązaliby mnie z Nathanielem, to znaleźliby dowody na moją zdradę, nawet jeżeli sami musieliby je stworzyć.

— Wielu ludzi pewnie ma odmienne od władzy poglądy… — zaczęłam poważnie.

— Nie każdy jest jednak tak blisko z Dorianem — wtrąciła, więc momentalnie zamilkłam. — Aaron potrzebuje go bardziej niż kogokolwiek innego, dlatego się boi, że Nathaniel zasieje w nim zwątpienie.

— Dorian nie służy Radzie, a żywiołom, powtórzył mi to już wielokrotnie — przyznałam chłodno. — Poza tym jest jej członkiem…

— Ani on się nie czuje jednym z nich, ani oni jego nie uważają za swojego.

To co mówiła było dla mnie nie do pomyślenia, ale słuchałam jej jak zaklęta, by jak najwięcej się dowiedzieć o tym miejscu.

— Trzymają go jednak blisko siebie, bo Dorian to najskuteczniejszy zabójca, nie chcą go stracić — wyznała swobodnie. — Poza tym jest Ulubieńcem Wody i ma olbrzymi szacunek wśród mieszkańców Stolicy, zabicie go może skutkować buntem, na co Rada i Aaron nie mają ochoty. Jest naprawdę nietykalny… Nie musisz się o niego bać. Ja obawiam się o Nathaniela, bo wiem, że Rada wolałaby, by Dorian nie miał kontaktów z ludźmi, którzy są nie do końca za ówczesną władzą i nie podzielają jej poglądów.

— Mówisz mi to… — wymamrotałam, przełykając gulę, która momentalnie pojawiła się w moim gardle. — Bo jak nasz związek wyjdzie na jaw, będą chcieli się mnie pozbyć.

— Doświadczałam tortur i bólu z powodu mojej miłości… Jestem w stanie wycierpieć sto razy więcej, gdybym musiała, ale czy ty jesteś w stanie cierpieć z powodu swojej miłości? — Spojrzała na mnie ze smutnym uśmiechem. — Wiem że go kochasz, tylko to bardzo bolesny rodzaj miłości, nie tylko z powodu tego, iż może zginąć, a ty musisz akceptować jego decyzję i ewentualnie być gotowa go stracić w każdej chwili… Ujawnienie waszego związku może być dla ciebie bolesne fizycznie. Z każdym jego wyjazdem będziesz musiała się pilnować, by nie mogli cię nigdy zaskoczyć, bo jeżeli im się uda, to cię zabiją. Ja mam łatwiej, mają podejrzenia, ale nie wiedzą, czy w dobrą stronę idą. U was będzie wszystko oczywiste, jesteś gotowa na strach i ból, który będzie ci codziennie towarzyszył?

— On by powiedział, że to teorie spiskowe. — Odchrząknęłam, na co Luna uśmiechnęła się blado. — Wiem jednak, że oni są okrutni, skazują na śmierć trzynastolatków, więc czemu nie mieliby zabić mnie… Potrzebuję go jednak, a on na pewno w jakimś stopniu mnie. Nie umiem z niego zrezygnować, nawet jak przyjdzie mi za to zapłacić najwyższą cenę.

— W takim razie witaj w klubie kobiet wyklętych przez Radę — powiedziała w dużo zabawniejszym tonie. — Wiesz co? Cieszę się, że jesteście razem… Jakoś paradoksalnie do siebie pasujecie, nie umiem powiedzieć w jaki sposób, ale pasujecie…

— Z pewnością byłby teraz zażenowany tą uwagą. — Zachichotałam, na co i ona się roześmiała. — Twój chłopak powiedział, że nie jestem dla Doriana.

— Co? Nathaniel? — Szczerze się zdziwiła. — Musiało to być albo dawno, albo był na ciebie zły…

— To było po mojej nieudanej walce — przyznałam trochę zawstydzona. Miałam szczęście, że był tam Nathaniel z Jackiem, bo inaczej dziś, by mnie tu już nie było.

— To wszystko wyjaśnia — przytaknęła zadowolona. — Nikt się bardziej z tego związku nie cieszy jak on. Mówię świętą prawdę, rozmawiałam z nim całkiem niedawno o tobie i Dorianie. Wygadam się trochę wyznając, że uważa cię za mądrą i uczuciową dziewczynę, której potrzebuje jego kumpel, nawet jak jeszcze nie do końca zdaje sobie z tego sprawę.

— To miłe. — Wzięłam do ręki filiżankę herbaty. — Tyle że to nie ode mnie wszystko zależy.

— Jest wierny, niemal do przesady. — Spoważniała nagle. — I stara się, choć zapewne trudno to dostrzec. Nigdy nie słyszałam, by zerwał z którąkolwiek ze swoich dziewczyn, to one odchodziły od niego. Jest z tobą, mimo swoich uprzedzeń do Nieczystych, więc już z ciebie nie zrezygnuje, przykro mi. — Wzruszyła ramionami, a po chwili obie się roześmiałyśmy.

Cieszyłam się z tego, co mi powiedziała. Poznawanie Doriana to żmudny proces, bo on nie lubi o sobie mówić, o tym, co myśli i czuje, dlatego tak ważna jest opinia na jego temat kogoś z jego otoczenia, takiego jak Luna. Ona zna go dwadzieścia lat, nauczyła się czytać z jego zachowania, więc wierzę jej ślepo w każde słowo. Mam nadzieję, że uda mi się go kiedyś tak dobrze poznać jak zna go Nathaniel czy Luna, a nawet Borys… Jeżeli już teraz wiem, że jest fascynującą osobą, to ile jeszcze musi w sobie kryć ciekawych myśli czy uczuć…

Rozdział III

Głupie szczeniaki nic nie potrafią. Człowiek ma odbębnić jakieś durne godziny w sztabie szkoleniowym i jeszcze nie ma z kim współpracować. Dobra, sam sobie to zgotowałem, mogłem się domyślić, że Justin za darmo to mi informacji nie przekazuje. Jeszcze większym idiotą byłem mówiąc: „Jeżeli coś, wiesz gdzie mnie szukać”. Mogłem sobie zastrzec jakieś punkty, albo do umowy dołączyć aneks z dopiskami pisanymi małym druczkiem. Nie, ja jak naiwniak kazałem mu walić do mnie ze wszystkim. Tak więc Justin bawi się ze swoimi panienkami, a ja dwa razy w tygodniu zajmuję się za niego rekrutacją żółtodziobów na nowych wojowników. Naprawdę się do tego nie nadaję, jestem chyba zbyt surowy, od razu wymagam, by potrafili wszystko… Pewnie sam siebie bym odsiał na samym początku, gdybym sam się miał oceniać. Ledwo wytrzymuję z moimi patałachami, a co dopiero jakieś obce żółtodzioby. Czarnym Krukom zawsze cisnę, że się do niczego nie nadają, to wyobrażacie sobie jak bardzo rekruci nienawidzą zajęć ze mną? Dziesięć lat to w sumie tak niewiele. Patrząc w przeszłość i krytycznie się oceniając, jestem oszołomiony tym, ile teraz potrafię i jaką prezentuję formę. Rewelacyjnie radziłem sobie z kontrolowaniem wody od dziecka, ale tu, na szkoleniu nauczyłem się wykorzystywać dar do walki, walczyć w ręcz, używać swoich zabawek i zabijać… W tak krótkim czasie osiągnąłem wysoki poziom w różnych, nie wiem jak to nazwać, może najbardziej adekwatnie… dziedzinach walk. Zapewne to mnie zdemoralizowało już do końca. Bezczelny, pyskaty, wybuchowy i chłodny szczeniak, któremu pozwolono nauczyć się walczyć, to musiało skończyć się źle. Prawdę mówiąc nie wiem, skąd u mnie samodyscyplina, biorąc pod uwagę moje uwarunkowania charakteru i pozycję, którą zajmuję. Czasami ganię sam siebie za bycie wyniosłym i mającym się za „boga”. Walczę z tym jednak, by nie obrazić swoim wygórowanym ego Bóstw. Ale czy mi to wychodzi? Nie wiem, chyba nie mi oceniać.

Wracałem wściekły do domu, bo zmarnowałem wiele godzin, tak naprawdę irytując się na poziom, który prezentowali przyszli wojownicy. Chyba za każdym razem, gdy tam idę, mam ochotę z kimś powalczyć, sprawdzić się, tyle że nie ma z kim. Ogarnij się, zaraz będziesz dyrektorem, przypomniałem sobie, wchodząc do głównego holu w mojej posiadłości.

— Nie chcę słyszeć żadnych żali. — Spojrzałem na Cynthię, która schodziła po schodach.

— Wychodzę do koleżanki — powiedziała obojętnie. — Nie mam nawet siły opowiadać ci o głupotach, jakie wpadają jej do głowy.

— Świetnie. — Otworzyłem jej teatralnie drzwi, a ona wyszła nieco urażona.

W gruncie rzeczy byłem zadowolony, Cynthia chyba łapie, że Leyla zostanie tu na stałe. Może się ogarnie wcześniej niż przypuszczałem.

— Gdzie jest Leyla? — Spojrzałem na mojego lokaja.

— Z Borysem w ogrodzie — odpowiedział mi Henry. — Czy życzy pan sobie coś do picia lub jedzenia?

— Nie, pójdę do Sento — mruknąłem, idąc na tyły domu.

— Jak pan sobie życzy. — Skinął lekko.

Mam tego orła od wielu lat, jego imię w jednym z ludzkich języków oznacza tyle co „westchnienie”. Metaforycznie zdycha z braku wolności tak jak ja.

Otworzyłem klatkę, patrzył na mnie przez ułamek sekundy, po czym wyleciał, rozpościerając skrzydła. Ten długi lot, który zdarza się raczej rzadko to właśnie oddech wolności, o który prosi zapewne każdego dnia. Czuję się tak samo uwięziony, choć pozornie mam więcej wolności niż ktokolwiek inny. Nikt mnie nie zatrzyma, nie odmówi mi niczego, ale tak naprawdę jestem więźniem tego, co robię, systemu, swojego oddania żywiołom. Powiedźmy, że jestem człowiekiem wyjętym spod prawa, zniewolonym jednak bardziej przez nie niż inni Wybrańcy. Nie rzucę nagle tego, co robię, po pierwszy chyba bym nie umiał, po drugie nie mogę, takie mam zadanie. Jestem niewolnikiem mieszkańców Stolicy, skuty ich wiarą we mnie i szacunkiem, którym mnie darzą. Nie mogę nagle im powiedzieć, że już ich nie ochronię, bo chcę robić coś innego. Jestem więźniem swojej sławy, a moją celą jest presja, która na mnie przez to spoczywa.

W jednej chwili możesz się obudzić i powiedzieć, że nie chcesz prowadzić sklepu warzywnego, bo zawsze marzyłeś o byciu mechanikiem. Wolno ci to zrobić, masz władzę nad swoim losem. Ja oddałem ten przywilej, gdy stałem się wojownikiem, muszę chronić mieszkańców, bo zapewniam im bezpieczeństwo, a oni są przez to spokojni o swoje życie. Każdy podejmuje decyzje, które gdzieś go zaprowadzą… Moje przeznaczenie nie zależy ode mnie, od momentu, gdy Bóstwo Wody ogłosiło mnie swoim Ulubieńcem. To olbrzymi zaszczyt i powód do dumy, ale nagle to, co ty chcesz, przestaje mieć znaczenie. Zrobisz to, czego chce żywioł, bo po to cię wybrał, byś wypełnił jego wolę, nawet za cenę swojego szczęścia czy życia.

Nagle orzeł zapiszczał gdzieś nad moją głową, robiąc kolejne okrążenie. Wyrwało mnie to z zadumy. Rozejrzałem się dookoła. Ładny mi wyszedł ten ogród. Może i miałem skłonności artystyczne, ale estetyka nie była moją mocną stroną, z całą pewnością nie nadawałem się na architekta krajobrazu. Ogród wyszedł mi jednak całkiem spójny, niby dużo kwiatów, jednak wszystko wyglądało jakby rosło całkiem dziko, swoim życiem. Oczywiście to w dużej mierze zasługa ogrodnika (nie pamiętam imienia, zresztą z całej służby znam Iris, bo jest upierdliwa, Henry, bo pracuje najdłużej, jeszcze za czasów, gdy byłem szczeniakiem i Borysa, jest mi najbliższy z ludzi, którzy tu pracują).

Podniosłem głowę, patrząc na szybującego orła. Cholerne słońce. Nie mogłem się doczekać już jesieni. W ogrodzie, pewnie z powodu jego niebotycznych rozmiarów, a może z mojego uwielbienia wody od najmłodszych lat, stworzono staw. Duży, porośnięty dookoła wierzbami, a równo przez jego środek szedł drewniany mostek. Obejście stawu dookoła, tak by przejść na drugą stronę ogrodu, zajęłoby pewnie z dziesięć minut, więc nie zamierzając się włóczyć tak długo po słońcu, wszedłem na drewniany mostek. Ogród zajmował około hektara. Część bliżej posiadłości wyglądała dużo mniej dziko, trawnik, idealnie przycięte krzewy różane, jednak ta za jeziorem to nieco bardziej uporządkowany las. Znajdowała się tam altanka, a cały mój park lub las, kończył się na murze, tym samym co otaczał całą Stolicę. Stojąc po środku mostu, zagwizdałem. Wystawiłem rękę ubraną w skórzaną rękawiczkę. Sento miał ostre szpony, które przecięłyby skórę na tyle, by potrzebne były szwy. Ptak zniżył lot, pięknie prezentując się, leciał tuż nad taflą wody. Wylądował mi na ręku, trzepocząc trochę chaotycznie skrzydłami, po czym schował je, dumnie się prężąc.

— Też lubię jak latasz. — Pogładziłem go po klatce piersiowej, po czym podrzuciłem go do góry, a on machając swoimi olbrzymimi skrzydłami, zniknął mi znów z pola widzenia. Dostrzegłem jednak równie interesujący widok.

Leyla w parku, przy altanie, walczyła z Borysem. Oparłem się o barierki, zostając dalej na moście. Najpierw jej poczynania strasznie mnie bawiły, później chyba poczułem coś na kształt dumy. Leyla upadała za każdym ciosem Borysa, ale też zawsze wstawała i atakowała ponownie. Uparta bestia, pomyślałem.

Nagle Borys uderzył ją z całą pewnością za mocno (skoro nawet ja byłem w stanie to stwierdzić). Zdenerwowało mnie to zajście, bo aż się cały wyprostowałem. Podszedł do niej, zapewne pytając, czy wszystko w porządku. Przyglądałem się temu uważnie, ale widzą jej uśmiech, uspokoiłem się. Dziwnie było obserwować jak uczy się walczyć, co oczywiście nie znaczy, że nie chciałbym, by umiała się bronić. Powinna. Mam dużo wrogów, dlatego nauczyłem Cynthię dawać sobie radę, Leylę też powinienem. Dziwi mnie tylko, że sama się za to wzięła, choć to łobuz, więc można byłoby się spodziewać tego po niej. Przyjrzyjmy się z bliska, pomyślałem, idąc przez mostek na drugą stronę stawu. Dochodziłem już do altanki, gdy nagle Leyla uderzyła Borysa w klatkę piersiową. Może nie byłoby to nic dziwnego, ale wraz z siłą uderzenia pojawił się silny podmuch wiatru, który wywrócił mężczyznę.

— Przepraszam, przepraszam. — Podeszła do niego, nachylając się nad nim z zatroskaną miną.

— W porządku, świetne uderzenie. — Wstawał, rozcierając miejsce, w które go uderzyła.

Nagle nasze spojrzenia się spotkały.

— Chyba muszę zmienić szefa ochrony, moja delikatna dziewczyna go pobiła — odezwałem się, a duma w moim głosie musiała być słyszalna.

Byłem oczywiście zdziwiony, bo Rada utrzymywała zawsze, że nigdy Nieczyści nie będą umieli kontrolować daru tak jak my. Patrząc na to, co potrafiła teraz Leyla, mogłaby jednak osiągnąć pułap niejednego Czystego. To przeczyło słowom Rady i ich teorii.

— Powiedziałeś mu! — rzuciła oskarżycielsko Leyla, która wydała się spanikowana moją obecnością.

— Wyprowadzałem swoje zwierzę na spacer — zacząłem lekko. — I tu nagle takie widowisko.

— Zadziorna wojowniczka mogłaby z niej być. — Uśmiechał się Borys. — Może znajdzie się etacik u ciebie?

— Nie wiem, nie wiem, musiałbym przeprowadzić rozmowę kwalifikacyjną, jakiś test sprawnościowy — mruknąłem, śmiejąc się.

— Idę do domu — wyrzuciła Leyla, jakby nie tyle była zła co smutna.

— Czekaj, Leyla! — zawołałem ją, gdy szybkim krokiem maszerowała przez las.

Nie będę jej przecież ganiał jak chce, to niech idzie, pomyślałem.

— Co ja takiego powiedziałem? — Spojrzałem zdziwiony na Borysa.

Śmiałem się, ale przecież nie z niej, tylko z tej sytuacji. Przewrażliwiona jest dzisiaj.

— Nic. — Wzruszył ramionami. — Zawstydziła się.

— Nie skomentowałem ani jednego jej ciosu — broniłem się, jakbym był winny jej obrażaniu się i jeszcze czuł powinność się z tego wytłumaczyć.

Borys uśmiechnął się dziwacznie i również poszedł w stronę posiadłości.

— Czemu się śmiejesz? — rzuciłem, idąc z nim, przecież nie będę tu siedział sam.

— Szuka sposobu jak ci zaimponować. — Wzruszył lekko ramionami. — Speszyła się, że zobaczyłeś jak się uczy, to wszystko.

— Robi problem z niczego — burknąłem zirytowany. — Byłem z niej dumny, widząc jaka jest waleczna…

— Bardzo jej zależy, żeby pasować do twojego świata, a nie żebyś widział jak się dostosowuje do niego, chce cię zaskoczyć — odpowiedział swobodnie. — Uczy się czytać w naszym języku, ale nie żebyś teraz to widział, tylko kiedyś chce ci zaimponować jego znajomością, gdy nadarzy się okazja. Boi się, że będzie dla ciebie nudna, dlatego szuka sposobów na zaskoczenie cię czymś. To głupie, ale takie są dziewczyny, a ty odkryłeś jej sekret przed czasem.

— A ty skąd takie rzeczy wiesz, co? — rzuciłem oschle.

Nie byłem na niego zły, raczej zażenowany, iż więcej wie o Leyli ode mnie. Tak jak ona musi przywyknąć do częstej samotności, tak ja do tego, że ktoś zna lepiej jej zachowania, przynajmniej na razie… Z Borysem widzi się codziennie, ja jestem jakby od święta. Chciałbym nauczyć się jej na pamięć, patrzeć na nią i już wiedzieć, co myśli. Nigdy nie wpadłbym, że tak przemożnie pragnie pasować do mojego świata, bo ja tego wcale nie chciałem. Tak bardzo mi się podobało jak kiedyś powiedziała, byśmy zbudowali swój własny świat, to był bardzo dobry pomysł. Ten mój jest taki brutalny… nie chcę by go poznawała, bo chyba nie chciałem, by mnie takiego znała. Ona jest ta dobra, nie może zauważyć, że nie jestem jej dobroci godzien, ponieważ wtedy odejdzie… Za każdym razem tak to się kończyło, bo choćby nie wiem, jak chłodne były moje dziewczyny, to orientowały się, iż zasługują na więcej… To co dopiero Leyla…

— Chcesz się ze mnie ponabijać? — spytała mnie, stojąc w ręczniku w sypialni. — Przecież wiem, że nie będę nigdy umiała walczyć, ale mogę się chyba uczyć, co? — rzuciła urażona, a ja podszedłem do niej, całując ją.

Zdziwiła się, bo chwilę stała oszołomiona, po czym rozchyliła lekko usta. Położyłem jej dłoń na policzku, jej krótkie mokre włosy dotknęły mojej skóry. Tak bardzo pachniała lawendą. Kurczowo trzymała ręcznik, łapczywie swoim językiem szukając mojego. Ognista to ona była, jakby wstyd nagle gdzieś ginął, gdy tylko nasze usta się do siebie zbliżały.

— Nie śmiałem się z ciebie. — Odsunąłem się od niej odrobinę, wciąż dysząc jej w usta. — Zaskakujesz mnie i czasami nie wiem, jak się zachować. — Tym razem spojrzałem prosto w jej czarne oczy. Policzki momentalnie jej się zaróżowiły.

— Jestem histeryczką. — Uśmiechnęła się blado, a ja ją znów pocałowałem. — Powinieneś zaprzeczyć — mruknęła między pocałunkami, zaśmiałem się tylko.

Czasami była przewrażliwiona, jakbym w jednej chwili miał zmienić zdanie o niej. Bywa tak, nie zaprzeczę, ale to jest najczęściej spowodowane chwilową złością, która mi mija i wciąż myślę to co wcześniej. Niełatwo mi kogoś polubić, a jak już to zrobię, to zazwyczaj jestem tego pewien.

Nagle spojrzała na mnie spod wachlarza swoich pięknych, długich rzęs. Patrzyłem na nią z zainteresowaniem, gdy puściła ręcznik, przestając oddychać, mimo że przed chwilą jeszcze wydawała się ledwo łapać oddech. Złapałem jej twarz w obie ręce, miała cholernie aksamitną skórę, nie dotykałem nigdy równie delikatnego materiału. Musnąłem swoimi ustami jej gorące wargi. Odetchnęła głęboko, powstrzymałem się przed roześmianiem. Wsadziłem dłoń w jej wilgotne włosy, całując ją mocniej. Przysunęła się bliżej, podwijając mi koszulkę i dotykając swoim ciałem mojego. Od razu na jej skórze pojawiły się ciarki. Zdjąłem T-shirt, znów ją do siebie przyciągając.

Już mi przestało przeszkadzać, że błądzi palcami po moich bliznach. Czasem wręcz odnosiłem wrażenie, jakby się jej podobały. Może to nawet lepiej, bo mało było takich skrawków skóry, gdzie ich nie posiadałem. Jeszcze trochę i będę wyglądał jak pozszywane zombie.

Położyłem ją na łóżku, muskając jej brzuch i piersi, zaciskając mocniej usta na jej sutkach. Widziałem jak zatrzymywała dłużej powietrze w płucach. Sam ściągnąłem w międzyczasie spodnie, wchodząc do niej na łóżko.

— Oddychaj. — Uśmiechnąłem się do niej czule, a ona zakryła rękami oczy.

Pocałowałem ją, więc szybko przestała się wstydzić, przedłużając pocałunek. Podciągnęła się na łóżku, układając wygodnie, po czym ciągnąc mnie subtelnie za włosy, przyciągnęła bliżej siebie.

— Dorian. — Gładziła mnie po policzku, więc na nią spojrzałem pytająco. — Cieszę się, że posłuchałeś mojego histerycznego błagania i nie odwiozłeś mnie wtedy pod tą bramę — wyznała, odwracając co chwilę wzrok.

— Nie posłuchałem — odpowiedziałem jej pewnie, przestała mnie głaskać. — Wiedziałem, że cię tam nie odwiozę, gdy zobaczyłem cię pod gabinetem Martina — przyznałem się.

Wyszło to na jakiś romantyczny bełkot, ale to szczera prawda. Zasugerowała mi wtedy, że wszystko zależy od mojej decyzji… Była gotowa zaakceptować wszystko, co postanowię, a jednocześnie pękało jej serce, gdy myślała, że naprawdę chcę ją odwieźć. Tyle razy chciałem pojechać do niej, zobaczyć ją, a gdy ją spotkałem, nie umiałem wypuścić jej znów z rąk.

Tym razem to ona mnie pocałowała, bardzo namiętnie i łapczywie, jak to tylko ona potrafiła. Pragnęła mnie całą sobą, dosłownie.

— Telefon — wydyszała, gdy całowałem ją po szyi.

— Pieprzyć telefon — burknąłem, słysząc jak dzwoni w kieszeni moich spodni.

Zawsze ktoś musi w takich momentach coś ode mnie chcieć. Tym razem jej nie zostawię, by dowiedzieć się co się komu znowu stało… A już na pewno nie w tym stanie.

Patrzyła na mnie już tak bardzo nieobecnym spojrzeniem. Czułem jej ciepły oddech na swoich policzkach, gdy powoli w nią wchodziłem. Przymknęła oczy, wyglądając przy tym tak zmysłowo. W takich chwilach nie przypominała i nie zachowywała się jak małolatka. Czułem jej paznokcie, które z każdym pchnięciem, mocniej wbijały się w moją skórę. Lubiłem to, nawet gdy zaczynało boleć. To chyba ból nie tylko do zaakceptowania, ale jedyny który sprawiał mi przyjemność.

Schyliłem głowę, by ją pocałować, oddała mi cały pocałunek. Jeżeli to w ogóle możliwe, to stawała się jeszcze bardziej bezbronna w moich ramionach. To tylko uświadamiało mi, jaka na mnie spoczywa odpowiedzialność za tą kruchą istotkę. Czułem jej zaciskające się mięśnie. Jej słodkie jęczenie przerywał tylko ten pieprzony telefon, którego ona już nie słyszała.

Pamiętam jak pierwszy raz ze sobą spaliśmy. Tamtej nocy było dużo seksu i ani jednego słowa. Patrzyłem na nią, ona na mnie i chcieliśmy tego, wiedząc że to nie powinno się zdarzyć. Nie znałem jej, a ona mnie nienawidziła. Nie rozumiałem wtedy, czemu się ze mną przespała, choć lepiej byłoby to określić jako spędzenie nocy. Także nie wiedziałem, czemu spędziła ze mną tamtą noc. Dopiero później załapałem, że dałem jej coś, czego nikt wcześniej jej nie ofiarował. Opiekę w najczystszej formie, bez jakichkolwiek podtekstów, sugestii że powinna się odwdzięczyć. Dowiedziała się o bójce z Olafem, ukróciłem jej koszmar i jako jedyny przejąłem się tym, co jej zrobił. Poczuła ode mnie troskę, sam nie miałem tego w zamyśle, choć Nathaniel mówił, że nie pobiłbym się tak z tym szczeniakiem, gdyby nie to, iż poruszył mnie stan, w jakim zastałem Leylę. Nie umiałem, wtedy temu zaprzeczyć, a tym bardziej teraz. Nazajutrz po tamtej nocy uznałem to za błąd. To nie powinno się wydarzyć, bo absolutnie do siebie nie pasujemy, tak myślałem. Ta różnica między nami okazała się powodem, dla którego jednak jesteśmy razem. Fascynowała mnie jej inność, tak bardzo odróżniająca się od tego, do czego byłem przyzwyczajony, a ją ciekawiłem ja, dlatego bojąc się, dalej do mnie lgnęła. Teraz patrząc jak z rozkoszy zagryza dolną wargę, cieszę się, że wszystko potoczyło się inaczej niż ustaliliśmy po tamtej nocy.

Nagle znieruchomiała, a na jej skórze pojawiła się gęsia skórka. Poruszyłem biodrami jeszcze kilka razy, sam oddając się rozkoszy. Zanim opadłem na poduszki, musnąłem lekko jej rozgrzane usta. Po chwili przytuliła się do mnie, opierając głowę na mojej szybko podnoszącej się i opadającej klatce piersiowej.

— Teraz przynajmniej jesteś ciepły — wyszeptała cicho, a ja się roześmiałem szczerym i ciepłym śmiechem. Spojrzała na mnie figlarnie z łobuzerskim uśmiechem. — Odbierz — mruknęła, gdy telefon nie dawał za wygraną.

Nic jej nie odpowiedziałem, więc sama sięgnęła na podłogę, prezentując mi przy tym swoje jędrne pośladki. Szybko jednak wróciła na łóżko obok mnie, podając telefon. Z niechęcią spojrzałem na wyświetlacz. Nathaniela to coś popieprzyło. 9 razy! Oszalał, jakbym chciał, to bym odebrał, nie musiał mnie napastować. Odczytałem wiadomość, która ani trochę mi się nie podobała. „Zbieraj się, będę za pół godziny”.

— Cholera! — warknąłem niepocieszony.

Zdziwiłem się. Sam siebie. Pierwszy raz miałem w głowie sprzeciw wobec tego, co musiałem robić. Poczułem oczywiście wstyd przed żywiołami, że bardziej od wypełniania ich woli wolałem zostać tu z Leylą. Byłem jednak niezadowolony i ciężko było mi pokornie schylić łeb i przyjąć na siebie kolejną misję.

— Musisz iść — mruknęła trochę smutno, ale bardzo nie chciała tak zabrzmieć. — Ale to nie było pożegnanie…

— Nie, skądże, wrócę po więcej. — Uśmiechnąłem się do niej łobuzersko, wstając i się ubierając. — Nie będę się z tobą żegnać, bo za każdym razem chcę wrócić — dodałem, patrząc na nią przelotnie.

— To dobrze, bo ja za każdym razem na ciebie czekam. — Usiadła, przykrywając się kołdrą.

Wyjąłem materiałową torbę, wrzucając parę koszulek i jedną parę spodni. Przyglądała mi się w milczeniu.

— Żywioły to szczęściarze, mają cię na wyłączność — dodała, gdy znów do niej podszedłem.

— Niektórych rzeczy nie przeskoczysz, małolatko. — Pocałowałem ją w czubek głowy, wychodząc do gabinetu, by zabrać noże i sztylet.

Szkoda. Teraz pewnie byłem rozgoryczony, dlatego tak mówiłem, ale miałem nadzieję, że jak zacznie się rok na uczelni, to będę rzadziej potrzebny. Mógłbym wtedy poświęcać jej więcej czasu. Z drugiej strony, gdyby któryś z moich Czarnych Kruków stracił życie, a mnie przy tym, by nie było, to obwiniałbym się za to bardziej niż gdybym po prostu zawiódł lub nie potrafił kogoś obronić. Rozdarty, to było najlepsze słowo opisujące mój stan, gdy wsiadałem do samochodu Nathaniela.

*

— Borys.

Spojrzałam na blondyna, gdy otworzył przede mną drzwi. Najczęściej kierowałam kroki właśnie do jego pokoju. Po pierwsze był osobą, z którą nawiązałam jakikolwiek kontakt, a poza tym on chyba też mnie lubił. Cynthia albo mi dopiekała, albo ignorowała, Marika patrzyła na mnie jakoś dziwacznie, ciarki mnie przechodziły, mimo że nigdy się nie odezwała.

— Jest wcześnie. — Spojrzał na zegarek, który wisiał tuż przy drzwiach.

— Jeżeli jest zbyt wcześnie, to ja przyjdę później — rzuciłam pośpiesznie. Było mi trochę głupio, że zawracam mu głowę tak rano, ale wpadł mi genialny (tak myślę) pomysł i nie chciałam zwlekać ani minuty dłużej.

— Dziwi mnie, że tak wcześnie wstajesz, wejdź. — Otworzył szerzej drzwi, a ja nieśmiało weszłam do środka.

Pierwszy raz byłam u niego w pokoju. Brązy i beże, to się rzucało od razu w oczy. No i wielki obraz tuż nad niewielkim biurkiem, przedstawiający jakieś zaśnieżone pole, gdzie na horyzoncie widniały dwie lub trzy chałupy.

— Rosja — wyznał, zamykając za mną drzwi.

— Jesteś Rosjaninem? — Spojrzałam na niego zaciekawiona.

— Kiedyś byłem, moja matka była opiekunką na tamtym terenie, skończyłem piętnaście lat i postanowiłem wrócić do Stolicy — zaczął spokojnie, zaplatając ręce na lędźwiach. — No i jestem tu już od dwudziestu lat, dziesięć pracując dla Doriana.

— Chciałeś… — Zamyśliłam się na chwilę, by jakoś dobrze to ująć, ale Borys mnie wyprzedził.

— Pracować dla innego Wybrańca? — Uśmiechnął się do mnie lekko. — Nie, w żadnym wypadku, ale gdy proponuje ci to jeden z potomków rodzin założycielskich, to odbierasz to jako zaszczyt. Zresztą gdyby nie Dorian wciąż spędzałbym tylko czas na nielegalnych walkach, nie mając nawet własnego kąta.

— Znacie się z walk. — Zdziwił mnie ten fakt z ich znajomości. — Dorian jest związany z tamtym miejscem…

— Tak, wylał tam więcej swojej krwi niż gdziekolwiek indziej — odpowiedział ze złośliwym uśmiechem. — Pewnie dlatego dziś tak wiele potrafi. Wiedział po prostu, że nie nauczy się walczyć na żadnym szkoleniu, potrzebował mniej ustawiane warunki, gdzie nikt na słowo trenera nie przestanie.

— To koszmarne — wymamrotałam ponuro, sama pamiętając swoje „zmagania” tam.

— „Lekcja, która nie sprawia bólu, niczego nie uczy” — powiedział łagodnie.

— Żałuję, że tyle umie, bo to miara jego cierpienia — odrzekłam z żalem. — To chyba zbyt dużo jak na jednego człowieka.

— Być może, ale Marika ma w zwyczaju mawiać, że wszystko, co go spotyka, ma go przygotować na zadanie, które powierzą mu niebawem żywioły — spoważniał nagle. — Nikt nie wie, co to dokładnie będzie, ale odmieni to życie wszystkich… Ile w tym bełkocie zjaranej siedemdziesięciolatki jest prawdy też nie wiadomo…

— A czy nie każdy Ulubieniec ma jakieś zadanie? — spytałam cicho. — Bo przecież z jakiegoś powodu Bóstwa wybierają tego Wybrańca, a nie innego…

— Ciekawe spostrzeżenie. — Skinął z uznaniem. — Dorian miał kiedyś przyjaciela… Tamten był pierwszym ogłoszonym Ulubieńcem od dłuższego czasu. Zginął jednak w wypadku… Czy gdyby żywioły wybierały rozsądnie swoich Ulubieńców do jakieś szczególnie ważnej misji, pozwoliłyby mu umrzeć w tak idiotyczny sposób?

— Nie wiem, nie znam się zbyt dobrze na Bóstwach. — Wzruszyłam ramionami. — Ale teraz rozumiem, czemu tak bardzo się załamał, gdy myślał że Nathaniel umrze.

— Dorian jest wiernym przyjacielem, choć rzadko to okazuje — oznajmił pewnie. — Justin i Nathaniel to ludzie, za których oddałby życie. Znasz Natha. Chroni go przed szaleństwem, czasami Dorian ginie w swoich własnych myślach, a tamten umie je uporządkować, choć rzadko te porządki się mu podobają. Znają się tak długo, że są jak bracia, wątpię, by jakakolwiek awantura była w stanie ich poróżnić. Czasami nawet zdaje mi się, iż mogliby nie gadać ze sobą kilka lat i nic by to nie zmieniło.

— Z Justinem nie łączy go aż tyle? — dopytywałam.

Borys okazywał się obok Luny najlepszym źródłem informacji o Dorianie, bo ten nigdy nic o sobie nie mówił, a przecież musiałam go jakoś poznawać.

— Powierzchownie nie — przyznał po chwili. — Znają się krócej, ale to nie znaczy, że są mniej w stanie dla siebie zrobić. Justin nigdy nie pozwoliłby go skrzywdzić, ich relacje są szorstkie, bo lubią się nawzajem drażnić. Z Nathanielem mu się nie udaje, bo chłopak albo odpuszcza tą zabawę, albo po prostu nie daje się w nią wciągnąć. Justin jest złośliwy i ze względu na stanowisko, które piastuje, nie przywykł do obrażania go.

— Ale nie polubiłby mnie… Nathaniel to co innego, znał mnie i nie ma takich uprzedzeń — zaczęłam cicho. — Justin jest komendantem…

— I ma gdzieś całą tą Radę. Udaje szacunek, by pełnić rolę, którą pełni — dokończył za mnie. — Z Justinem problem jest taki, że jest lojalny wobec Doriana i na tym koniec listy. Poza tym gra tak jak mu się opłaca. Otacza się mnóstwem znajomych, ale nie ma przyjaciół, gdy będzie mu na rękę cię wydać, to zrobi to bez mrugnięcia okiem. Nie polubi cię i nie będzie miał skrupułów, by ci zaszkodzić… Chyba że udowodnisz, iż znaczysz coś dla Doriana, a on dla ciebie… Jeżeli kiedykolwiek będziesz musiała go prosić o pomoc, to im szczerzej będziesz odpowiadała na jego pytania, tym większe prawdopodobieństwo dostania jej od niego.

— Jest dużo bardziej podobny do Doriana niżeli Nathaniel — podsumowałam, wciąż zamyślona.

— Owszem, różnica polega na tym, że Dorian coś do ciebie czuje, a Justin będzie traktował cię tak jak na początku Dorian, bez najmniejszych sentymentów czy litości… Zapamiętaj to i nigdy o tym nie zapomnij, musisz mu udowodnić, że Dorian jest dla ciebie wszystkim, bo dla jakiejś tam jego panienki, nic nie poświęci. — Przyjrzał mi się uważnie, a ja pokiwałam twierdząco głową.

Nie było to dla mnie jakieś arcytrudne zadanie. Kochałam Doriana szczerze i nie wstydziłam się tego. Był dla mnie wszystkim i z całą pewnością nie umiałam tego ukrywać, a skoro ten Justin jest taki przenikliwy, to tym bardziej szybko to odkryje.

— Dużo wiesz o Dorianie. — Uśmiechnęłam się blado.

— Dziesięć lat to szmat czasu, by się czegoś o nim dowiedzieć. Zostań przy nim, a gwarantuję, że dużo szybciej powyciągasz od niego ważne informacje — oznajmił lekko.

— Właśnie, co do zostawania tutaj — mruknęłam, przypominając sobie, co mnie tu do niego sprowadziło. — Czy ja mam jakiś limit… w związku z pieniędzmi?

— Ja ich tu tylko pilnuję, nie rozdysponowuję — odpowiedział trochę rozbawiony.

— Wiem, wiem, ale może Dorian coś ci mówił w tym temacie — powiedziałam zakłopotana, bo nie chciałam wyjść na babę, która poczuła zapach kasy i chce oddać się przyjemności roztrwaniania majątku Lenasów.

— Powiedział, że masz brać, ile chcesz i na co chcesz — przyznał przyjaźnie. — Masz w planach zakupy?

— To zależy, czy jest jakaś sypialnia, którą mogłabym zająć… — Spojrzałam na niego nieśmiało. — Taka nieużywana, całkiem spora, z łazienką…

— Jest, na trzecim piętrze, ze sporym balkonem i pięknym widokiem… Z całą pewnością możesz z niej skorzystać — odparł rzeczowo.

— Doskonale… — Uśmiechnęłam się lekko. — Chcę kupić farby…

— Och, znam jeden sklep dla malarzy. — Zamyślił się na chwilę. — Zrobimy ci tam piękną pracownię.

— Nie, nie… — Pokręciłam przecząco głową. — Potrzebuję farb do ścian.

— Będziesz malowała ściany? — spytał mnie zaskoczony. — Chodzi ci o sklep budowlany?

— Tak, i meblarski też, by się przydał… — Spojrzałam na niego nieśmiało. — Mam pewien pomysł…

— Nie chcę być brutalny, ale przewinęło się tu mnóstwo dziewcząt — mruknął, przyglądając mi się z szelmowskim uśmiechem. — Ty jednak jesteś dziewczyno intrygująca… Może nie popełnię dużego błędu, mówiąc że jestem oczarowany twoim charakterem i pomysłowością.

— Czyli zawieziesz mnie do sklepu? — spytałam zawstydzona komplementem.

W świecie, który wydawałby się być sceptycznie do mnie nastawiony słyszę częściej dobre słowa niż mogłabym przypuszczać. Nikt nigdy mnie nie doceniał, nawet wśród własnych pobratymców, od Nieczystych rzadko dostawałam komplementy, a tu rodowici Czyści, Borys, Luna, Nathaniel, a także Dorian często mnie krępowali, okazując mi sympatię. Nie przywykłam do tego przez osiemnaście lat swojego życia.

— Pomogę ci w realizacji całego projektu, jeżeli się zgodzisz — zaproponował i za niecałą godzinę chodziłam po największym sklepie, jaki widziałam w życiu.

Sześciopoziomowy budynek, w którym można było znaleźć dosłownie wszystko, co jest potrzebne przy dekorowaniu domu. Najtrudniejszy okazał się wybór mebli, ilość stylów i ich rodzaje mnie totalnie przytłoczyły. Wiedziałam tylko, że chcę coś wpadającego w szarość, Borys okazał się świetnym doradcą, proponując brzozę. Przyglądałam się komodom, szafkom nocnym, szafom i łóżkom, które tak pięknie pachniały prawdziwym drewnem. Podobały mi się, może mogłyby się wydawać zbyt romantyczne ze względu na rzeźbienia przypominające motyw bluszczu, ale wiedziałam, że będą idealnie się komponowały w nowej sypialni.

Bałam się tego projektu, może mu się to w ogóle nie spodobać, chciałam jednak zaryzykować. Trudno, najwyżej wszystko pozostanie po staremu, a jeżeli się uda będziemy mieli coś wspólnego… Bo postaram się połączyć w tej sypialni mnie i jego… żebyśmy oboje czuli się tam dobrze.

— Sama nie wiem. — Zamyśliłam się, stojąc przy fotelach o szmaragdowej barwie tapicerki.

— Będą dobre, ale nie zapominaj o fiolecie. — Podszedł do mnie Borys.

— Lubi fiolet? — Spojrzałam na niego zaskoczona.

— Lubi lawendę. — Uśmiechnął się złośliwie, a ja poczułam jak płoną mi policzki. — Wszystko jest ciemnozielone, szare i fioletowe…

— To źle? — Przestraszyłam się, czekając w napięciu na jego odpowiedź.

— Nie, tylko nie zadecydowałaś, na jaki kolor pomalujemy ściany — odpowiedział spokojnie.

— Bo mam pomysł na tapetę, którą widziałam na piętrze trzecim — powiedziałam dumnie. — I sowa w klatce, koniecznie.

— Pańska partnerka świetnie ze sobą wszystko łączy, tworząc spójną koncepcję. — Podszedł do nas staruszek, który wszystko skrzętnie notował w notatniku.

— To moja szefowa, ale faktycznie, dobrze wie, czego chce — odparł mu przyjaźnie Borys.

— W takim razie pański szef musi mieć szczęście — skwitował mężczyzna.

Kolejny komplement. Och, czuję się niemal rozpieszczana, oby tylko Dorianowi spodobało się to, co wymyśliłam. To w końcu jego dom i może mroczna, ciemna sypialnia mu odpowiadała… Nie wiem, ale chcę się tego dowiedzieć. Może chociaż doceni moje zaangażowanie, choć trzymałam kciuki za to, by niespodzianka, którą szykuję mu na przywitanie, spodobała mu się w całości.

— Borys, ale będziemy potrzebowali kogoś wynająć, bo sami nie damy rady — mruknęłam, gdy czekaliśmy aż mężczyzna podliczy nas za te olbrzymie zakupy.

— Nie ma takiej potrzeby. Czterech ochroniarzy, którzy rzadko kiedy mają co robić, chętnie nam pomoże — odrzekł spokojnie.

— Oby mu się spodobało — wyszeptałam, patrząc jak Borys zapoznaje się z rachunkiem. Nie znałam dokładnie wartości flodów, ale liczba sama w sobie była olbrzymia, więc miałam powody do obaw. — Opustoszę skarbiec na taką głupotę… Wścieknie się.

— Musiałabyś zrobić takie zakupy przynajmniej dwadzieścia razy, by to odczuł — rzucił do mnie, podpisując rachunek i podając staruszkowi osiem rulonów banknotów.

Mężczyzna spojrzał na niego jakby pytająco, a Borys skinął na niego. Staruszek zaczął przeliczać pieniądze.

— To że się nie spodziewa zmian, nie oznacza, iż mu się nie spodobają.

— Nie chcę, by zaakceptował to, tylko po to, by mi nie zrobić przykrości. — Westchnęłam ciężko.

— Zaczął się z tobą spotykać, to była nowość, biorąc pod uwagę jego wcześniejsze zachowanie — zaczął swobodnie. — Nie spodziewał się takiej zmiany w życiu, ale podoba mu się ona. Znasz go, mimo że wydaje ci się inaczej. Nie umiesz go rozszyfrowywać, ale wyczuwasz go lepiej niż ktokolwiek inny. Zaufaj tej nietypowej umiejętności, a wszystko będzie dobrze.

— W takim razie nie zostaje mi nic innego, jak wziąć się do pracy. — Uśmiechnęłam się szeroko.

— Wszystko się zgadza — odezwał się mężczyzna. — Pojutrze dostarczymy…

— Dopiero? — Zdziwiłam się rozczarowana.

Borys podsunął mu mniejszy rulon banknotów.

— Dzisiaj, dzisiaj na pewno będą. — Odchrząknął mężczyzna, a my wyszliśmy ze sklepu.

Faktycznie, zdążyliśmy wrócić do domu, a za jakieś dwie godziny przyjechało dokładnie wszystko to, co zamówiliśmy. Każdy karton był poopisywany, więc nie mieliśmy żadnych kłopotów z rozszyfrowaniem, co czym było.

— Co to wszystko znaczy? — spytała mnie Cynthia, gdy Borys wraz ze swoimi ludźmi wnosił na trzecie piętro zamówione przeze mnie rzeczy. — Wprowadziłaś się tutaj i swoje rządy zaczynasz?

— Mieszkam tu już od ponad dwóch miesięcy — przypomniałam jej delikatnie. — Nie rządzę tutaj, zajęłam jeden pokój…

— Tu wszystko należy do mojej rodziny, nie do ciebie, nie możesz zajmować tu pokoi — rzuciła lodowato. — Poza tym mój brat nie lubi zmian…

— Przekonamy się — powiedziałam pewna siebie, bo Borys naprawdę podtrzymał mnie na duchu i pojawił się we mnie dodatkowy entuzjazm.

— O nie! Żadnych śmierdzących kwiatów! — warknęła, widząc jak jeden z mężczyzn niesie w rękach koszyczki lawendy. — Cały dom niedługo będzie nimi śmierdział!

— Cóż mamy zrobić, skoro Dorian tak je polubił? — spytał Borys, stając na schodach. — Poza tym twój brat pozwolił jej robić tu, co się jej tylko podoba.

— Borys. — Podeszła do niego z niezadowoloną miną. — Ty lepiej pamiętaj, po czyjej stronie powinieneś stać.

— Dokładnie wiem, co mam robić, Dorian mi to bardzo szczegółowo nakreślił — odpowiedział jej lekko.

Uniosła wyniośle głowę i poszła do siebie.

— To co? Bierzemy się do pracy? — rzucił do mnie ochoczo, a ja przytaknęłam energicznie.

To będzie bardzo pracowity tydzień, który umęczy mnie i pokaleczy pewnie też, ale nie szkodzi. Wiem, że jak już skończę to efekt mnie oczaruje i jego też, przynajmniej mam taką nadzieję. Bo wróci, bo zawsze wraca… Chciałabym jednak, by tym razem przyszedł w dzień, bym mogła mu wszystko wyjaśnić, zanim pokażę mu być może naszą nową sypialnię. Bardzo będę się denerwowała, ale mieliśmy tworzyć swój oddzielny świat i właśnie to próbuję zrobić.

Wyszłam na balkon. Trzecie piętro to świetny pomysł. Widok był przepiękny, jakby u podnóża tej posiadłości leżała cała Stolica. Dorian lubił obserwować świat z tej perspektywy. Jeszcze gdy byliśmy w szkole, często zastawałam go właśnie stojącego na balkonie. Był wtedy taki zamyślony i spokojny, mam nadzieję, że ten widok mu się również spodoba. Pierwsze piętro to stanowczo za nisko dla niego. Miałam przeczucie, że lubi duże wysokości, bo w końcu przepadał za wszystkim, co ekstremalne. Borys kazał mi się kierować intuicją i to właśnie zamierzałam robić przez ten tydzień. Podświadomie świetnie go znasz, dasz radę, motywowałam się w myślach.

Rozdział IV

— Sieroto, ty.

Justin spojrzał na mnie z politowaniem i rozbawieniem, gdy wpuszczał nas z powrotem do Stolicy. Całą lewą łapę miałem poharataną szkłem i w sumie miałem pewnie z kilkanaście odłamków jeszcze utkwionych w skórze. Mimo to Marika się tym szybko zajmie, bo nie wyglądało na to, bym potrzebował szwów.

— Zamienimy się kiedyś, ja posiedzę sobie w marynarce i koszuli tutaj, a ty pójdziesz za mnie — mruknąłem do niego złośliwie.

— Nie każdy jest stworzony do tak wymagającej funkcji jak moja, przykro mi. Bałbym się, czy zostanie mi jakikolwiek żołnierz, gdybyś ty się zajmował wojskiem. — Uśmiechnął się kpiarsko. — Wybiłbyś mi wszystkich z błahych powodów, nerwusie.

— Tchórzysz, rozumiem. Nie wszyscy dostali od żywiołów wystarczająco dużo odwagi — rzuciłem z wyższością.

— W twojej krwi nie ma brawury, a wściekłość — oświadczył pewnie. — Jak sobie rozwaliłeś tą łapę, co?

— Wpadł w szybę — odpowiedział za mnie Nathaniel. — Bo się pobił z przypadkowym gościem, który nie znając naszego chodzącego majestatu, powyzywał go od nadętych dupków.

— Poważna zniewaga. — Roześmiał się Justin. — Mało ci było po dwóch tygodniach uganiania się za skazańcami? Trzeba było jeszcze wracając się pobić?

— Godność się ma, albo nie — burknąłem w odpowiedzi. — Spadam do domu odpocząć… — rzuciłem, idąc do swojego samochodu, gdy Justin podał mi kluczyki. Zawsze się nim opiekował, gdy ja wyjeżdżałem.

— Jasne, do małej lecisz. — Zaśmiał się Teo.

— Jakiej małej? — podłapał od razu Justin.

Niech go szlag, pomyślałem. Muszę pamiętać, by udusić Teo za długi język.

— No jak to jaka? Doriana mała, a czyja? — Clara oparła się o samochód Teo.

— A nie chciałabyś być moją małą? — Justin znów używał swojego uroku. Niepoprawny marzyciel.

— Jak dorośniesz to pomyślę — odrzekła mu wrednie.

— Uuu, to bolało, nie? — Poklepał go po plecach Nathaniel, ale chłopak odepchnął jego rękę.

— Bujasz się z tą małolatą dalej? — spytał mnie, gdy wsiadałem do samochodu. — Mówiłem ci, że masz ją olać! Dorian, nie skończyłem z tobą!

— Ciebie olewam, trzymaj się. — Pokręciłem rozbawiony głową.

Mnie było łatwo wyprowadzić z równowagi?! To Justinowi wystarczyło bardziej pocisnąć, a zaraz się wściekał na wszystkich. Nie przywykł do wyśmiewania się z niego, ale moja ekipa to lubiła, zwłaszcza w temacie Clary. Dziewczyna sama wydawała się go lubić, jednak jego sposób życia chyba jej po prostu przeszkadzał. Justin musiałby najpierw zrezygnować ze swoich zabaw z pięknymi kociakami każdej nocy, a później mógłby się odezwać dopiero do Clary. Nie wiadomo tylko, kiedy on na tyle dojrzeje, by do tego dojść. Już pewnie dawno temu odkochała się w Nathanielu, ale nie jest desperatką, aby się bawić w gry Justina. Jest pewna siebie, zna swoją wartość i z całą pewnością nie zamierza być jego kolejną zabawką. Poza tym Clara była o rok młodsza od Leyli, a to znaczyło że ponad dziesięć lat od Justina. Pewnie nie chce wyjść na naiwniaczkę wierząc, że ktoś taki jak on, jest nią na tyle oczarowany, by chcieć czegoś więcej niż chwilowej zabawy. Sam jeszcze dokładnie nie rozpracowałem Justina, ale nie sądzę, aby zajęło mi to strasznie dużo czasu. Znosi jej złośliwości, to już prawie dwa lata, więc może naprawdę mu się podoba. Z drugiej jednak strony Justin lubi zdobywać, a później fascynacja szybko mu mija, wolałbym, by Clara sobie takiego czegoś oszczędziła, choć nie zamierzałem w to się w żaden sposób mieszać. Sam miałem wystarczająco duży mętlik w głowie w związku z Leylą. Nie w kwestii tego, że mi się kiedyś znudzi, raczej opracowywałem kolejne strategie pozwalające mi ją zatrzymać.

— Panie Dorianie — usłyszałem przerażony głos Iris, gdy zdążyłem tylko wejść do domu.

— Nie krzycz, podaj mi jakąś ścierę i zawołaj Marikę — rzuciłem do niej.

Szybko zniknęła za drzwiami, by zaraz przynieść białą szmatę.

— Mariki nie ma, poszła do lasu — odpowiedziała mi, gdy zawiązywałem sobie ścierkę na ręku, by nie uwalić krwią całej podłogi.

— Świetnie — burknąłem niezadowolony. — Gdzie jest Leyla?

— Nie wiem, ale mogę ją znaleźć. — Z pokoju wyszedł Borys.

— Jak jej pilnujesz jak nie wiesz, gdzie jest? — spytałem, podnosząc głowę.

Stał oparty niedbale o barierki.

— Jest bardzo zapracowana, więc wiem, że nie opuszcza posiadłości — odpowiedział spokojnie.

— Sprząta znowu czy zajmuje się ogrodem? — mruknąłem, wchodząc do niego na górę.

Od razu zaznaczam, że ani trochę mi żadna z tych czynności nie przeszkadzała. Może gdybym miał więcej czasu też bym przycinał krzewy albo odświeżał drewniane kładki na moście. Cieszyłem się, że znajdowała sobie zajęcia, nieważne jakie, ważne, że miała co robić i nie siedziała całe dnie w pokoju umartwiając się.

— Znacznie lepiej. — Uśmiechał się złośliwie, zadowolony z tego, że ja nie wiem, tego co on. — Mógłbym powiedzieć ci, że trzecie piętro nie wygląda jak wyglądało, ale nie wiem, czy by cię to zainteresowało…

— Jesteś złym człowiekiem. — Pokręciłem głową, wchodząc wyżej.

— Ej! Nie idź tam teraz, bo wszystko pobrudzisz! — krzyknął na mnie.

Zatrzymałem się patrząc na niego surowo.

— Starała się, a ty zakrwawisz pół pokoju.

— Bez obaw — rzuciłem zaintrygowany jego słowami. — Znajdź mi Marikę — poleciłem mu, sam wspinając się na górę. Byłem ciekawy, co wykombinowała pod moją nieobecność.

— Panie Dorianie. — Schyliła głowę jedna ze sprzątaczek.

— Co powinienem zobaczyć? — spytałem ją obojętnie, wskazała ręką na pierwsze drzwi po prawej stronie. Machnąłem na nią, a ona poszła do swoim zajęć. Otworzyłem pewnie drzwi, ale zatrzymałem się w samym progu. Oniemiałem, to bardzo dobre określenie.

Moje serce na chwilę przestało bić, ale gdy już się otrząsnąłem z szoku, wszedłem do środka, cicho zamykając za sobą drzwi. Stałem jednak pod ścianą, lustrując dokładnie każdy centymetr pokoju. Zapach lawendy roznosił się po całym pomieszczeniu, pewnie za sprawą powietrza, które wpadało do środka przez otwarte drzwi balkonowe. Wiatr delikatnie poruszał cienkie jak pajęczyna firanki i fioletowe zasłonki. Naprzeciwko drzwi znajdowało się łóżko z mnóstwem poduszek powleczonych tak jak kołdra ciemnozieloną pościelą, która teraz przykryta była szarą narzutą. Na ścianie za nim znajdowała się tapeta obrazująca zamglony las, wyglądała niesamowicie realistycznie. Niepewnie zrobiłem kilka kroków do przodu, stając obok dużej, zdobionej, szarej szafy. Przy oknie, po przeciwległej stronie, znajdował się mały stolik z dwoma ciemnozielonymi fotelami. Tym razem tam skierowałem swoje kroki, delikatnie dotykając pikowanego obicia. Na parapecie stała w podłużnych fioletowych doniczkach lawenda. Na prawo od drzwi znajdował się niewysoki regał z książkami, a pod nim włochata, szara pufa. Obok niej stała niewielka szafeczka, na której ustawiono niesamowitą lampkę. Włączyłem ją, nie mogąc się jej nadziwić. Czarna klatka, a w jej środku znajdowała się porcelanowa lampka w kształcie sowy. Przeszedłem po fioletowym dywanie z powrotem na drugą stronę pokoju. Na podłużnej komodzie znajdowały się szklane kule, w których rosły kompozycje z kaktusów. Misterna robota. Na samym dnie były czarne kamienie, następnie ciemna ziemia, szary żwir, a na samej górze biały jak śnieg piasek. Każda kompozycja tworzyła jakby las… Nie widziałem chyba piękniejszej rzeczy. Po lewej stronie od łóżka, zaraz przy drzwiach balkonowych, znajdowała się niewielka toaletka z lustrem w drewnianej białej ramie. Na jej blacie poustawiano parę szkatułek i dwa flakoniki perfum. Prawą ręką odsunąłem firanki, wychodząc na balkon.

Nigdy nie spodziewałbym się, że z któregokolwiek okna może rozpościerać się tak piękny widok. Tak niewiele wiedziałem o tym miejscu, a żyłem w nim od prawie trzydziestu lat. Wróciłem do pokoju, tym razem zwracając uwagę na obrazy w ciemnozielonych, prawie czarnych ramkach. Tu musiał łapy maczać Borys, bo przedstawiały cztery różne żywioły. Cudownie. Czuło się tutaj taką ciepłą atmosferę, nawet ja się tu dobrze czułem, a nie lubiłem zmian… Byłem nieco zagubiony, ale to miejsce było takie magiczne. Nie mogłem uwierzyć, że smętny, nieużywany pokój może przejść taką metamorfozę. Jeżeli jednak dłużej się nad tym zastanowić, to ręce Leyli działają cuda nie tylko z rzeczami, ale także z tak niereformowalnym człowiekiem jak ja.

Nagle do środka weszła Leyla, mająca słuchawki na uszach. Słuchała muzyki i nawet mnie nie zauważyła. Trzymała w rękach szklany dzbanek z wodą, ale gdy mnie zobaczyła, podskoczyła przestraszona, rozbijając go o podłogę. Szybko ściągnęła słuchawki.

— Dorian… — wyrzuciła przerażona, biorąc się za sprzątanie szkła.

— Czekaj, zostaw. — Podszedłem do niej, łapiąc jej dłonie swoją prawą ręką. Pociągnąłem ją do góry, żeby wstała z podłogi. — Wystarczy, że ja mam rozwaloną łapę — mruknąłem z krzywym uśmiechem.

— Nie wiedziałam, że wróciłeś — rzuciła nieśmiało. — Wiem, trochę za dużo sobie pozwoliłam… Nie miałam jednak co robić… Jeżeli ci się tu nie podoba, to możesz traktować tak, jakby ten pokój dalej był kompletnie zamknięty… Chciałam spróbować zrobić nam wspólne miejsce, które podobałoby się nam obojgu, ale zrozumiem, jeżeli tobie coś tu przeszkadza…

— Jest fantastycznie — przerwałem jej, bo gadałaby tak bez końca. Zawsze gdy się stresowała dużo paplała, nie dając nikomu dojść do słowa.

— Naprawdę? — Jej oczy od razu rozbłysły.

— Skąd ten pomysł? — spytałem ją niepewnie. — Tyle pracy…

— To była przyjemność — wyszeptała cichutko. — Jest tu piękny widok, a ty lubisz oglądać świat z wysoka. Sporo wydawałam, ale…

— To najlepiej rozdysponowane pieniądze — dokończyłem za nią.

— Książki… przyniosłam parę twoich, zobacz. — Podeszła w podskokach do regału.

— Zajmę się ręką, a później wszystko mi pokażesz — powiedziałem, wciąż nie mogąc wyjść z podziwu.

— Marika będzie dopiero za jakieś pół godziny, słyszałam jak niechętnie udzielała odpowiedzi Borysowi. — Posmutniała momentalnie. — Co ci się stało?

— Trochę szkła, nic wielkiego — mruknąłem obojętnie.

— Zajmę się tym. — Uśmiechnęła się blado.

Spojrzałem na nią pytająco.

— Zrobię to, tylko musisz mi powiedzieć, co i gdzie jest u Mariki. — Wyszła z pokoju. Niepewnie poszedłem za nią.

— Jesteś pewna? — spytałem, gdy byliśmy w pokoju u Mariki. Usiadłem przy niewielkim stole, gdy Leyla zapaliła lampkę.

— Boisz się? — Spojrzała na mnie, trzymając w ręku pęsetę.

Prychnąłem rozbawiony, rozwijając rękę ze szmaty. Przyjrzała się uważnie, biorąc w dłoń buteleczkę ze spirytusem.

— Zaboli… — mruknęła z politowaniem.

— Dam sobie radę, nie przejmuj się. — Uśmiechnąłem się do niej złośliwie.

Pieczenie to z pewnością nie jest nic czego nie umiałbym przetrwać. Nalała sobie na wacik trochę spirytusu, po czym zaczęła czyścić nim moją skórę. Jasne że piekło, ale wydawało mi się, iż więcej bólu sprawia to Leyli niż mnie. Robiła to z takim skupieniem, jakby wymagało to niewiarygodnej precyzji. Po chwili wyczyściła rękę na tyle, by wszystko widzieć. Powoli wyciągała każdy odłamek szkła, ale robiła to bardzo pewnie, jakby nie pierwszy raz. Nie mogłem się na nią napatrzeć.

— Teraz ty wgapiasz się we mnie. — Podniosła na mnie na chwilę spojrzenie.

— Zaskakujesz mnie tak bardzo, że nie mogę się doczekać, co będzie gdy wrócę kolejnym razem — mruknąłem, gdy odkładała do miseczki całkiem spory kawałek szkła.

— Wracaj za każdym razem, a się przekonasz. — Patrzyła na mnie z lekkim uśmiechem.

Zapanowała cisza, a później dało się wyczuć między nami narastające napięcie. Nachyliłem się, by ją pocałować, ale do środka weszła Marika. Psiakrew, miała być za pół godziny, burknąłem w myślach.

— Jeszcze trochę i będę niepotrzebna — rzuciła złośliwie staruszka, odstawiając kosz z jakimś zielskiem na stół.

— Dobrze że pani jest. — Leyla wstała pośpiesznie.

— Nie, nie, działaj sobie, dziecko — mruknęła, siadając na kanapie i przyglądając się jej.

Zdziwił mnie jej ton głosu, ale nic nie skomentowałem. Leyla usiadła z powrotem na krześle, kontynuując wyciąganiem szkła z mojej ręki. Marika nie spuszczała z niej wzroku i wcale nie skupiała się na tym, co robi, a po prostu na niej.

— Znałaś swoich rodziców, zanim trafiłaś do sierocińca? — nagle spytała Leylę.

— Nie znałam, proszę pani — odparła jej, skupiając się na oczyszczaniu kolejnej rany.

— Oddali cię jak byłaś niemowlęciem, czy dopiero gdy dowiedzieli się, że jesteś Brudaską? — mruknęła, wstając z kanapy.

— Marika! Co to za pytania? — warknąłem na nią momentalnie.

— Nie miałam nic złego na myśli. — Spojrzała na mnie gniewnie staruszka, podchodząc do jednej z szafek.

— Podobno moja mama była bardzo młoda i oddała mnie do adopcji. — Wzruszyła ramionami Leyla. — Nie sądzę, by wiedziała. Pierwszy raz pamiętam użycie mocy na podwórku. Zobaczyłam wtedy Martina, a on postanowił się mną zająć.

— Martin cię widział, dziwny zbieg okoliczności — wyszeptała cicho, podając Leyli słoiczek z maścią, gazę i bandaż.

— Miałam szczęście — rzuciła Leyla, przecierając nowym wacikiem jeszcze raz każde z rozcięć.

— Dobrze, będzie z ciebie pożytek — rzuciła Marika, patrząc na moją rękę. — Jeżeli nie jestem potrzebna, to pójdę zająć się czymś ciekawszym — dodała, wychodząc do szklarni.

— Nie przejmuj się nią — zwróciłem się do Leyli, gdy smarowała mi rękę maścią.

Bóstwa, z jakimi ja wrednymi babami muszę ją tu zostawiać!

— Jest dla mnie całkiem sympatyczna, patrzy się na mnie dziwacznie, ale nie obraża mnie — przyznała lekko. — Spodziewałam się większej niechęci z jej strony — dodała spokojnie.

W sumie ja też, pomyślałem sobie. Teraz patrząc na nią, tak chciałem powiedzieć jej, że ją kocham. Nie wiem tylko, czemu nie umiało to przejść przez moje usta, skoro to była szczera prawda.

Przypomniało mi się, gdy pierwszy raz chciała mi pomóc przy opatrywaniu ran po tej bójce z Olafem. Najpierw jej zabroniłem, ale to chyba był instynkt obronny. Nie wiedziałem jak zareagować na tą propozycję, ale później gdy opatrywała mi tamtą ranę, chyba wstydziłem się. Nie pamiętam, by kiedykolwiek ktoś inny niż Marika, zajmował się moimi obrażeniami. Leyla wtedy była mi taka obca, ale mimo wszystko jej dotyk sprawiał mi ulgę i przyjemność. Teraz zresztą było tak samo, działała na mnie… kojąco.

— Częściej będę coś sobie rozwalał, żebyś miała, co robić. — Odchrząknąłem.

— Podnieść rękę — poprosiła delikatnie, gdy poukładała gazę na ręku.

Posłuchałem jej, a ona swobodnie zaczęła obwiązywać mi przedramię bandażem.

— Chciałabym, by to było najgorsze, co może cię spotkać — dodała, rozcinając koniec bandaża i zawiązując go na supełek.

— Panienko! — Wróciła nagle Marika z białą wstążką.

Leyla odwróciła się w jej stronę, a kobieta złapała ją za rękę, po czym rozcięła jej lekko skórę na palcu wskazującym. Owinęła na nim wstążkę, w którą wsiąknęła krew.

— Oszalałaś?! — syknąłem na nią wrogo, podrywając się z miejsca.

— Jakbyś nie wiedział, do czego mi to potrzebne. — Skrzywiła się obojętnie, znów wychodząc.

— Co to miało znaczyć? — spytała mnie cicho Leyla, ssąc palec.

— Oprócz znachorstwa, trudni się w rozmowie z żywiołami — odpowiedziałem jej pewnie, przyglądając się swojej zabandażowanej ręce. — Chciała przygotować wstążkę, by dowiedzieć się czegoś więcej o tobie, ale nie musiała robić tego w taki sposób! Kiedyś nie wytrzymam i uduszę starą babę, przysięgam!

— Nic się nie stało… Uspokój się. — Leyla uśmiechnęła się zaskoczona. — Powiedź lepiej, czemu chce wypytywać o mnie żywioły.

— Nie wiem, zaintrygowałaś ją i chyba wątpi, że pojawiłaś się tu przez przypadek. — Wzruszyłem ramionami. — Dobrze ci poszło — pochwaliłem jej umiejętności pielęgniarskie.

— Tak, nie musisz dziękować. — Pocałowała mnie w policzek. — Zjedzmy coś. — Zachichotała, widząc moją zdziwioną minę.

Dzisiaj byłem dla niej i nie zamierzałem psuć jej humoru, mówiąc że za kilka dni znów muszę wyjechać. Zadomowiła się tutaj. Zaakceptowała w pełni zasady, jakie kierują moim życiem. Chciało mi się wracać, dzięki niej do domu. Czasami te kilka dni spędzałem kątem u Nathaniela, posiadłość traktowałem raczej jak hotel, gdy już musiałem gdzieś się przekimać. Teraz spędzałbym tu każdą wolną chwilę. Lubiłem świadomość, że ktoś na mnie czeka… Ona naprawdę mnie kochała. Układała nam życie, wspólne życie całkiem sama, bo mnie ciągle nie było. Nie miała jednak pretensji z tego powodu. Kiedyś od innych dziewczyn słyszałem beznamiętne: „…wróciłeś”, Leyla była inna, zawsze z przejęciem mi się przyglądała i pytała: „Nic ci nie jest?”. Zrobię wszystko, by została na zawsze, bo lubię myśl, że może mnie jeszcze nauczyć wielu przyjemnych uczuć. Jest moim drogowskazem, który wciąż wskazuje mi drogę do człowieczeństwa. Dzięki niej jestem człowiekiem, a jej uśmiech nie pozwala mi sprzedać duszy byciu wiecznym zabójcą. Nigdy nie było mi łatwo przechodzić z roli mordercy do roli zwykłego Wybrańca. Wciąż przekraczałem próg tego samego domu, ale działało na mnie to w zupełnie inny sposób niż kiedyś. Dawniej nic to nie zmieniało, powoli wracałem do normalnego życia, nawet i kilka dni, a teraz dzieje się to jakby automatycznie. Zanim ją zobaczę, już jestem wystarczająco spokojny, by móc ją normalnie przywitać. Chyba przyda mi się zajrzeć do dziennika, by wyrzucić z siebie te nowe uczucia, które mnie zaczynają zalewać… Nie mogę się jednak im poddać, muszę pamiętać o byciu bezlitosnym i okrutnym, by móc tu wracać… Miłość do Leyli ma jeden minus, rozprasza mnie, a ja muszę wyłączać emocje, wyjeżdżając poza Stolicę, bo inaczej przepadnę. Nie mogę tego zrobić, bo mam dla kogo wracać…

*

Wracałam z ogrodu do domu, bo już robiło się ciemno. Dorian znów musiał wyjechać. Ciężko mi było przez jakieś trzy dni po jego wyjeździe, później jakoś się przyzwyczajałam. Smutno mi się robiło natomiast za każdym razem, gdy zasypiałam. Uwielbiałam czuć jego obecność obok mnie, gdy mnie obejmował, a pościel pachniała jego perfumami.

— Przepraszam, mogę dostać coś do picia! — Usłyszałam chłodny kobiecy głos, gdy tylko weszłam do domu. Nie zareagowałam jednak, spokojnie idąc schodami na górę. Dzisiaj chyba Cynthia zaprosiła koleżanki do siebie, więc tym bardziej wolałam się ulotnić. — Ty, nie słyszałaś?! — burknęła.

Spojrzałam na nią i musiałam stwierdzić, że dziewczyna stojąca przy wejściu mówiła do mnie.

— Może i możesz, ale ja nie jestem tu służącą — rzuciłam w odpowiedzi.

— A przepraszam kim? — Patrzyła na mnie oburzona.

— Nie muszę ci się tłumaczyć. Cynthia zapewne zaraz przyjdzie i się wami zajmie. — Spojrzałam na towarzyszącą jej rudowłosą dziewczynę.

— Bezczelna dziewucha, jestem przyjaciółką pani tego domu! — syknęła. — Jesteś zobligowana do zajęcia się mną! Nie wiem jak to możliwe, że Dorian zatrudnił taką niegrzeczną dziewczynę.

— Nie jestem tu służącą! — zaostrzyłam głos.

— Pani Leylo. — Podeszła do mnie Jinny. — Coś się stało?

— Pani? — Spojrzała na mnie kpiarsko brunetka. — A niby co to za obyczaj, by jakąś łachudrę nazywać panią?

— Na pani miejscu uważałbym na słowa. Obraża pani kobietę pana tego domu — wtrącił się Borys. On zawsze wiedział, kiedy należy wyjść z pokoju.

— To „coś” spotyka się z Dorianem? — Roześmiała się rudowłosa. — Chyba to jakaś jego kara…

— Co tu się dzieje? — Ze schodów zbiegła Cynthia. — Czego tu? — Spojrzała na mnie chłodno.

— Nic, właśnie idę do siebie — odrzekłam jej cicho.

— To jest dziewczyna Doriana? — spytała ją brunetka.

— To jest tylko jego przybłęda, dzisiaj jest, jutro jej nie ma. — Uśmiechnęła się zakłopotana, jakby fakt, że spotykam się z jej bratem, był dla niej wstydem.

Nie uważałam się za najlepszą dziewczynę, na jaką było go stać, ale nie byłam najgorszym, co mogło go spotkać. Byłam zmęczona i tym razem nie zniosłabym już ani jednej obelgi. Miałam dość!

— Leyla! — zawołał za mną Borys, ale ja już wyszłam z domu.

Przejdę się trochę, dobrze mi to zrobi, a przy okazji te paniusie może zdążą pójść, zanim wrócę, pomyślałam. Może powinnam wrócić tam, powiedzieć im, że nie jestem od nich gorsza, ale naprawdę nie miałam siły na konfrontację. Spacer do miasta dobrze mi zrobi, albo nie, pójdę do Luny, spędzę tam noc, niech się pomartwi trochę. Wydawało się, że to niezły plan, ale łatwiej było powiedzieć, trudniej zrobić. Ledwo doczłapałam się do centrum Stolicy. Posiadłość Luny znajdowała się jeszcze jakieś dziewięć kilometrów stąd, jak tam dojdę, to padnę chyba na progu.

— Proszę pani! — zawołał ktoś, więc jakoś instynktownie się odwróciłam. Za mną stało dwóch chłopaków, może ze cztery lata starszych ode mnie, ubranych w granatowo-bordowe mundury. — Jest już późno, a pani tak sama — odezwał się ten wyższy brunet.

— Lubię spacerować — wyznałam nieśmiało.

— Szkoda by było, gdyby coś się pani stało. — Uśmiechnął się rozbrajająco ten drugi.

— Z pewnością żołnierze tacy jak panowie, zapewniają tu porządek — oznajmiłam pewnie, na co obaj się uśmiechnęli.

— Obawiamy się o nasze piękne mieszkanki — rzucił pewnie wysoki chłopak, a kolega szturchnął go, po czym odchrząknął znacząco.

— Jak już panią tak zaczepiliśmy, to sprawdzimy dokumenty — powiedział ten wyższy chłopak, a ja wiedziałam, że wpadłam jak śliwka w kompot.

Co to do cholery są dokumenty?! Poza tym Dorian nie powiedział nigdy, że potrzebuję czegoś takiego. Obu uśmiechy zeszły z twarzy, momentalnie przybierając bardzo poważne miny. Cholera, nie wyplączę się, bo przecież nie mogę się powołać na Doriana… A może tak? Nie wiedziałam tego i nie mogłam ryzykować, że narobię mu problemów.

— Chyba mam kłopoty. — Przełknęłam głośno ślinę.

Nic nie powiedzieli, ale zasugerowali znacząco, że muszę z nimi pójść. Utknę w jakimś karcerze i ciekawe jak się z tego wyplączę, zastanawiałam się. Strach mnie jednak obleciał, gdy weszłam na teren Kapitolu. Okrutni ludzie, pomyślałam, przypominając sobie, że to Rada tu urzędująca skazuje co kilka dni moim pobratymców na śmierć. Zabiją mnie jak nic, bo przecież nie mogę wyskoczyć, że mieszkam u Doriana.

— Nieczysta bez papierów — rzucił pewnie ten wyższy, przekazując informację umięśnionemu blondynkowi, który wszedł na górę.

Po kilku minutach pojawił się z innym chłopakiem. Ci którzy mnie pilnowali, stanęli na baczność, popychając moją głowę tak, bym ją spuściła. Posłusznie to uczyniłam. Ten blondyn zszedł z balkonu sam, otwierając potężne drzwi. Znów minęło trochę czasu, a ja wiedziałam, że tamten drugi chłopak, to musi być ktoś ważny, skoro ci obok mnie tak się spięli. Zastanawiałam się nawet, czy przed Dorianem też tak się zachowują, pewnie jest tam jakimś odpowiednikiem naszych wyższych rangą oficerów, więc pewnie tak. Czarnowłosy chłopak oparł się o barierki, po czym machnął ręką, a obaj żołnierze rozluźnili się. Zerknęłam na niego, przyglądał mi się w dziwnym zamyśleniu. Ciekawe, ile takich sierot łapią jak ja? Pewnie w ogóle, tylko ja jestem na tyle gapowata! Trzeba było powiedzieć Borysowi, żeby mnie zawiózł do Luny, ale nie… sama chciałam się wybrać, no i mam za swoje.

Nagle otworzyły się złocone drzwi i wyjrzał zza nich tamten blondyn, więc żołnierze związali mi sznurem ręce (żebym niby nie zabiła kogoś?) i pchnęli mnie, bym szła w tamtą stronę. Grzecznie posłuchałam ich „subtelnej” sugestii. Szłam przez korytarz, czując na sobie spojrzenie tego chłopaka nad nami.

Weszłam na wielką aulę, gdzie na podwyższeniu siedziało mnóstwo ludzi teraz z utkwionym we mnie wzrokiem. Zaczęłam się denerwować. Serce waliło mi jak oszalałe. Tak wygląda ta wielka Rada, która z taką łatwością skazuje nas na śmierć, pomyślałam.

— Znaleźliśmy ją pod murami Kapitolu — mruknął jeden z chłopaków, którzy mnie zatrzymali.

— Nieprawda. — Spojrzałam na niego gniewnie.

— Milcz! — skarcił mnie blondyn. — Stoisz przed wielką Radą! — huknął na mnie.

Nad całym pomieszczeniem szedł wąski balkon, z którego przypuszczałam, że można było oglądać obrady „szanownej Rady”. Dostrzegłam znów tego ważniaka o kruczoczarnych włosach, niedbale opierał się o barierki.

— Szpiegowałaś? — spytał mnie facet ubrany w garnitur. Miał może ze czterdzieści lat i chyba tu przewodził, bo siedział po środku i wydawał się najbardziej zainteresowany moją odpowiedzią. Musiał to być Aaron, potomek Magnusa.

— Teraz już mogę się odezwać? — burknęłam sceptycznie.

Czarnowłosy chłopak na balkonie pokręcił pobłażliwie głową, uśmiechając się złośliwie.

— Czy ty sobie robisz kpiny z Rady? — Tym razem to Aaron się zdenerwował.

— Nie znam obyczajów tu panujących — zaczęłam łagodnie. — Nie wiedziałam, że muszę posiadać dokumenty…

— Albo jesteś niewydarzona, albo szpiegujesz i chcesz nas zmylić swoim idiotycznym zachowaniem — warknął na mnie mężczyzna.

— Z całą pewnością to pierwsze… — przyznałam łagodnie, tym razem chłopak z balkonów prychnął z rozbawienia, więc Aaron zaszczycić go krótki karcącym spojrzeniem.

— Jak przeszłaś przez bramę? — spytał mnie blondyn, to zaciekawiło i „obserwatora”.

— Uczyłam się w szkole przez kilka ostatnich lat — odparłam spokojnie.

— Czemu nie wyjechałaś z końcem roku? Co tu robiłaś? — wypytywał mnie dalej jasnowłosy chłopak.

— Nie mogę powiedzieć. — Westchnęłam ciężko, co zszokowało „obserwatora” jak i całą Radę, która zaczęła szeptać między sobą.

— Co to niby znaczy?! — wycedził lodowato Aaron. — Jesteśmy najwyższą instytucją tutaj! Masz obowiązek nam udzielać odpowiedzi, niewolnico! Jeżeli nie szpiegujesz, to natychmiast masz podać dane swojego właściciela! — dodał. W jednej chwili zrównał mnie z ziemią. Potraktował mnie jak jakąś rzecz, a to zabolało, nie powiem.

— Nie mam właściciela. — Próbowałam przełknąć gulę w gardle.

— Gdzie mieszkasz? Ostatni raz pytam — syknął rozzłoszczony Aaron.

— Nie powiem — rzuciłam cicho.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 57