E-book
31.5
drukowana A5
53.5
drukowana A5
Kolorowa
71.63
Edukacja finansowa w praktyce

Bezpłatny fragment - Edukacja finansowa w praktyce

czyli jak stworzyć wymarzony styl życia


1
Objętość:
136 str.
ISBN:
978-83-8221-570-0
E-book
za 31.5
drukowana A5
za 53.5
drukowana A5
Kolorowa
za 71.63

Wstęp — moja historia

Pracujesz w korporacji, na etacie, a może prowadzisz biznes? Powoli zdobywasz świadomość, że to pieniądze powinny pracować dla Ciebie, a nie Ty dla pieniędzy? Marzysz o wolności finansowej, która pozwoli Ci na samorealizację i większą swobodę? Masz w głowie wiele pomysłów, celów i marzeń, które w codziennej rzeczywistości ciężko zrealizować? Do stworzenia niezależności finansowej potrzebujesz sprawdzonego systemu działań oraz narzędzi wykorzystujących Twój potencjał. Musisz też być czujny na szereg zagrożeń i niepowodzeń, które mogą Ci się przytrafić. Czy możliwe jest uzyskanie niezależności finansowej w polskich warunkach dla przeciętnego człowieka? Zdecydowanie tak i o tym będzie ta książka.

Nazywam się Krzysztof Maszota i dziś jestem Ekspertem Edukacji Finansowej. Pisząc tę pozycję, mam 36 lat i 12 lat doświadczeń w biznesie i edukacji finansowej. Chcę przedstawić Ci wzloty i upadki, które towarzyszyły mi przez ten czas, i podzielić się konkretną wiedzą merytoryczną. Tą publikacją chcę podsumować całokształt mojej pracy i zostawić przestrzeń na przyszłość. Chcę też podziękować rodzinie, przyjaciołom, a także partnerom biznesowym, którzy towarzyszyli mi w doświadczaniu wspaniałych chwil i sukcesów.

Jak to się zaczęło?

Już w liceum moją pasją stało się myślenie o niezależności finansowej oraz realizacji swoich marzeń. Obserwowałem otaczającą mnie rzeczywistość i zadawałem sobie szereg pytań, głównie tych finansowych. Od zawsze lubiłem matematykę, zatem wymarzyłem sobie studiowanie w moim rodzimym Trójmieście na uczelni ekonomicznej. Wierzyłem mocno, że tam znajdę pierwsze inspiracje i zdobędę wiedzę o biznesie i budowaniu majątku. Miałem jasny cel — być jak najszybciej osobą niezależną finansowo. Podczas zajęć tzw. liczbowych, typu matematyka, statystyka czy ekonometria, chodziła mi po głowie myśl: jeśli te wzory na całą tablicę, dla większości niezrozumiałe, są istotne w biznesie, to wcale się nie dziwię, że tak mało ludzi osiąga sukces. Zastanawiałem się również, jak i gdzie mogę te wzory zastosować. Pytałem wielu wykładowców, gdzie je stosują w praktyce, jednak za każdym razem na ich twarzach pojawiało się zdziwienie i dawali oni wymijające odpowiedzi. Później zacząłem się przyglądać, jak wyglądają profesorowie i czym podjeżdżają na uczelnię. Zrozumiałem, że to specyficzna grupa, która ma za zadanie przedstawić wiedzę teoretyczną, a nie wykazać jej praktyczne zastosowanie. Były też zajęcia z przedsiębiorczości. Nauczyłem się kilku zasad biznesplanu i pisania CV, jednak na zajęcia nie został nigdy zaproszony wysokiej klasy przedsiębiorca czy biznesmen, któremu mógłbym zadać nurtujące mnie pytania.

Po trzech latach przyszło przebudzenie. Wraz z przyjacielem z roku wyjechaliśmy w ramach programu Sokrates Erasmus na dwa semestry na niemiecką uczelnię. Do dziś wspominamy tamte czasy, choć minęło już prawie 15 lat. Jednak z finansowego punktu widzenia dostałem mocno w kość. Pierwszy raz w życiu mogłem zobaczyć różnice mentalne między studentem z Polski, takim jak ja, który miał pięć euro grantu dziennie na wszystko, a studentem z Włoch, Francji czy Szwajcarii, który wydawał pięć euro przy okazji na żelki Haribo. Obserwowałem też niemieckich emerytów, którzy to potrafili po 2–3 razy w czasie tego roku iść do biura podróży i kupić zagraniczną wycieczkę. Dla studentów kierunku biznes międzynarodowy, na którym gościłem, przygotowany był pakiet możliwości co do wymian zagranicznych nie raz na pięć lat, a zdecydowanie częściej. Zrozumiałem, że poznaję rówieśników, przyszłych obywateli świata, dla których wiele spraw jest naturalnych. Dzięki temu wyjazdowi poczuliśmy się, jakbyśmy byli nominowani do lotu w kosmos. Obserwowałem tam też doktorantów, bo szybko poznałem jednego Polaka, który tam studiował inżynierię. Jako doktorant otrzymał trzech asystentów, niespełna magistrów, do pomocy. Ci ludzie mieli zdobywać materiały, analizować książki i pomagać przyszłemu doktorantowi stworzyć wyjątkową obronę. Byłem w szoku, jak to działa, i dzień po dniu budziła się we mnie pasja do nauki, edukacji finansowej i wyjątkowego stylu życia.

Po roku nauki w Dreźnie wróciliśmy do Trójmiasta. Obroniłem pracę magisterską i zapragnąłem dalszej edukacji, kończąc ostatecznie studia doktoranckie z ekonomii. Jednak rzeczywistość, w której żyłem, była odmienna od tej, której się naoglądałem za zachodnią granicą. Po latach napakowanych teorią założyłem swoją działalność i wszedłem na trudny rynek doradztwa finansowego, pracując wyłącznie na wyniki swojej pracy. Czułem, że w ten sposób zwiększę swoje szanse na nowe doświadczenia. Trudno było pogodzić ostatni rok studiów i popołudniowe spotkania z klientami. Często też musiałem pojawiać się w garniturze na uczelni i szybko otrzymałem ksywkę „Prezes”. Praktyka okazała się jednak przepaścią w stosunku do wiedzy, którą do tej pory zdobywałem. Po roku prowadzenia firmy moje finanse były przeciętne i musiałem posiłkować się pracą na etacie w bankowości. Planowałem wtedy ślub, więc każde pieniądze były na wagę złota. Podjąłem zatem wyzwanie pracy w korporacji. Stałem się specjalistą do spraw kredytów hipotecznych i rynku nieruchomości. To zajęcie dawało mi trochę swobody oraz po części zarobek prowizyjny, który lubiłem w wynagrodzeniu. Jednak głównym mankamentem był brak czasu na cokolwiek. Praca na etacie pochłaniała 8–10 godzin z dojazdami. Prowadziłem nadal swoją działalność, więc po pracy miałem dalsze spotkania i rozwijałem się także jako lider w jednej z firm marketingu sieciowego. Wracałem do domu późnym wieczorem. Miałem zaledwie godzinkę dla siebie i bliskich. Kładłem się spać i od rana to samo. Tak funkcjonowałem około trzy lata, zarabiając nieźle, jednak cały czas czułem niedosyt. Musiałem chodzić do pracy, wykonywać polecenia, walczyć o wyniki dla korporacji. Jedynym oddechem były weekendy, jednak już w niedziele myślałem o swojej pracy, odczuwając lekki stres w żołądku. Znasz to uczucie? Na szczęście zajeżdżał do banku bliski mi przyjaciel, wtedy już przedsiębiorca pełną parą, i motywował mnie, abym uwolnił się od ram czasowych i mojego szklanego akwarium. Miał na mnie dobry wpływ i brakowało już tylko kropki nad i, by wejść na głęboką wodę. Zacząłem kalkulować.

Potrzeby i wydatki zaczęły rosnąc. Pojawiło się pierwsze auto z salonu w leasingu czy działka inwestycyjna w kredycie hipotecznym. Przy nowych kosztach w budżecie domowym, sytuacja nie była już tak klarowna. Wiedziałem też, że nowe koszty zbliżą nasze wydatki do przychodów, co spowoduje życie od pierwszego do pierwszego, dając przeciętność, a od tego przecież cały czas uciekałem. Biłem się z myślami i analizowałem, co zrobić. Perspektyw na zwiększenie dochodów w obecnym trybie pracy nie miałem. Trzeba było zrobić coś innego.

Nowa perspektywa

Zaryzykowałem i podjąłem bardzo trudną decyzję oraz wyzwanie. Rzuciłem definitywnie pracę na etacie, stałe dochody i bezpieczeństwo. Miałem oszczędności na jeden miesiąc w przód. Nie miałem pewności zarobku na samej działalności. Nie miałem też odpowiednich kontaktów, poleceń oraz pomysłu na skuteczne działania. Miałem jednak wspierającego mnie przyjaciela, który został moim partnerem biznesowym i jest nim do dziś. Jednocześnie zyskałem czas. Mogłem teraz od rana swobodnie decydować o swoim działaniu. Postanowiłem spotykać się z ludźmi i rozmawiać o współpracy. Liczyłem, że z tych spotkań coś się wyklaruje, z kimś się porozumiem na tyle, żeby mieć sojusznika w działaniach.

Po kwartale działań konto świeciło pustkami. Wiedziałem już, że zaczyna brakować pieniędzy na podstawowe rzeczy typu swoboda zakupów, terminowość płacenia rachunków. Myślałem, co zrobić, aby to zmienić. Być może nie starczyło mi wtedy odwagi na trudną walkę i zaciskanie zębów. Postanowiłem posiłkować się kredytem płynnościowym w kwocie 100 000 zł. Wiedziałem, że ta kwota pozwoli mi na oddech, ale także da mi szansę na wejście w trudny rynek inwestycji. Ryzyko było ogromne. Rata kredytu wynosiła na starcie koło 2700 zł miesięcznie (tyle, ile moja średnia pensja na etacie). Wiedziałem, że te środki mogą mnie uratować, jeśli podjęte przeze mnie decyzje będą skuteczne, lub pogrążyć na kilka lat, generując większe długi. Jak myślicie, jaki scenariusz miał miejsce? Początkowo inwestycje, które wybrałem, szły dobrze. Poszedłem na łatwiznę i wybrałem kilka inwestycji internetowych o wysokim ryzyku, jednak dających w swoich założeniach ponadprzeciętne stopy zwrotu. A ja szukałem szybkich i prostych zysków. Nie znałem się wtedy na analizie, czy dana inwestycja ma sens, czy nie. Niestety nawet na studiach doktoranckich nie uczyli takiej praktyki. Kierowała mną ufność do ludzi, którzy oferowali różne rozwiązania. Wszystko szło dobrze, dopóki te inwestycje funkcjonowały. Ja zacząłem inkasować pierwsze zyski i nabierać pewności siebie. Pieniądze były łatwe, a ja myślałem, że trafiłem na biznesy życia. Dalej działałem także w doradztwie finansowym, jednak łatwe dochody z inwestycji mocno rozleniwiały.

W ciągu jednego tygodnia stało się coś, czego nie wyobrażałem sobie w żadnym koszmarze sennym. Większość moich inwestycji upadła, a firmy świadczące usługi IT z dnia na dzień wyłączyły swoje serwery. Biznesy po prostu zniknęły i ślad po nich zaginął. Nie tylko ja byłem w takiej sytuacji, więc spotykaliśmy się w większym gronie osób znajdujących się w tak zwanej czarnej dupie finansowej i dyskutowaliśmy często do nocy, co dalej.

Moje główne źródła dochodu przestały działać, jednak bank nie dawał o sobie zapomnieć, upominając się o swoją ratę. Był to pierwszy najgorszy moment w mojej karierze, który nauczył mnie dużej pokory. Mając już więcej doświadczenia w biznesie, mozolnie zacząłem odbudowywać swoją pozycję, łapiąc się przy tym wielu prac. Pamiętam jak dziś, kiedy to tworzyłem rozpiskę, jak łatać dziury kartami kredytowymi, by jako tako spinać budżet. Wierzyłem w pracę z ludźmi i budowanie zespołu. Jednocześnie usilnie szukałem ludzi, od których będę mógł się nauczyć zarabiać i dobrze oceniać inwestycje.

Wtedy trafiłem na branżę edukacji finansowej, którą tak w teorii uwielbiałem. Wcześniej prowadziłem swój klub inteligencji finansowej, czytałem mnóstwo książek znanych mentorów tej branży jak: Kiyosaki, Eker czy Schäfer. Branża edukacji finansowej w oprawie biznesowej i jakość eventów oraz ludzie, którzy ją wtedy reprezentowali, ogromnie mnie zafascynowali. Nie miałem nic do stracenia i rozpocząłem współpracę, zapraszając do niej grono najbliższych mi osób. Miałem możliwość budowania swojego zespołu biznesowego i średnio raz na dwa tygodnie zapraszaliśmy nowych zainteresowanych na Seminaria Biznesowo-Inwestycyjne, gdzie uznani prelegenci przekazywali wartościową wiedzę.

Powtarzanie tej wiedzy dało mi właściwe nawyki. Wpojenie podstawowych, lecz praktycznych zasad edukacji finansowej, dało mi także szkielet działania i podejmowania decyzji finansowych oraz inwestycyjnych. W tej branży zacząłem odnosić pierwsze sukcesy. Nawiązały się wspaniałe relacje i czułem, że tworzę zespół oddanych sobie ludzi. Sprzedawaliśmy rozwiązania ubezpieczeniowe na szeroką skalę. Mój zespół szybko się rozrastał, a ja stawałem się uznanym liderem w firmie. Zacząłem wreszcie zarabiać i odrabiać straty oraz stabilnie funkcjonować na bieżąco. Rozwijałem się także jako szkoleniowiec, mając możliwość pierwszych szlifów jako prelegent na scenie. Nabrałem pewności siebie, moja struktura i ludzie czuli ogromne zaangażowanie. Postawiłem sobie bardzo ambitny cel biznesowy, który dzień w dzień realizowałem. Narady, działania, wyjazdy — praca z ogromną pasją przysłaniała wszystko wokół. Pracowałem z wielką determinacją, czekając na nadchodzący sukces.

Miesiąc przed osiągnięciem wymarzonego w tamtym czasie celu biznesowego otrzymaliśmy w firmie dramatyczną informację. Produkt ubezpieczeniowy, który do tej pory był motorem napędowym naszego biznesu, przestał istnieć w formie, która dawała rację bytu temu przedsięwzięciu. Sukces na wyciągnięcie ręki zniknął. Nie mając produktu i rozwiązań dla przyszłych klientów, nie mogliśmy sprzedawać, a co za tym idzie zrealizować naszych celów. Co gorsza, wtedy sytuacja produktowa zachwiała całą branżą finansowo-ubezpieczeniową i wiele firm miało problem z dalszym funkcjonowaniem. Czas polisolokat minął. Nie mogłem w to uwierzyć. Edukacja finansowa była i jest moją pasją. Byłem uznanym liderem, miałem zaplanowane cele biznesowe, miałem autorytet wśród ludzi, miałem już ustabilizowane dochody i nagle sytuacja na rynku spowodowała, że to wszystko się skończyło.

Ta cała niepewność, czy będzie wprowadzony inny produkt, czy nie, trwała około pół roku. Taki brak dynamizmu wykańcza każdą firmę i jej struktury. Ten moment zweryfikował wielu ludzi z biznesu, zwłaszcza mojego ówczesnego mentora. Rozstaliśmy się w niesmaku. Znowu zostałem z myślami, co dalej, z niestabilnością dochodu i niespełnionymi marzeniami. Jednak w tym trudnym okresie destabilizacji firmy poznałem osobę z drugiego krańca Polski. Widziałem, że biznes, w którym się spotkaliśmy, to dla tej osoby miły dodatek i urozmaicenie działań, ponieważ na co dzień prowadzi prężnie swoją kancelarię finansową. Złapaliśmy szybko kontakt, toczyliśmy rozmowy, podczas których wymienialiśmy się doświadczeniem. Usłyszałem wtedy jedno zdanie, które wyzwoliło ponowną chęć działania: „Jeśli będziesz miał problemy i chciałbyś coś zmienić, przyjedź do mojego biura — obgadamy, jak to zrobić”.

Faktycznie przyszedł moment, kiedy nie było dobrze. Pieniądze się kończyły, a ja znowu musiałem myśleć, co dalej. Przyznam się, że nie miałem skutecznego pomysłu. Nie miałem też dobrej energii. Czułem wypalenie i żal, że tyle spraw nie układa się po mojej myśli. Przypomniałem sobie jednak zdanie tej osoby.

Podróż, która wywróciła moje życie

Zadzwoniłem i umówiłem się na spotkanie. Dzieliło nas 550 kilometrów i około osiem godzin podróży w autobusie. Jechałem z myślą, że nie mam już nic do stracenia. Miałem w portfelu ostatnie pieniądze na takie decyzje w ciemno. Wierzyłem jednak, że może znajdzie się jakiś sposób na moje problemy. Po kilku godzinach rozmów z tą osobą przyszło rozwiązanie. Otrzymałem konkretną propozycję biznesowo-inwestycyjną. Było jednak małe ale… Musiałem w ciągu kilku dni zdobyć 40 000 zł. Otrzymałem gwarancję zysków, jednak w mojej głowie ciągle była niepewność. A co, jak stracę te pieniądze? Pogrąży mnie to całkowicie, będę musiał wrócić na etat i kolejne lata odrabiać całe straty. Z drugiej strony gdyby się udało, to po obliczeniach wyszło, że w dwa lata odmienię swoją sytuację finansową na dobre. Mój zaprzyjaźniony bank ułatwił mi decyzję, akceptując kredyt na 40 000 zł. Miałem już środki i pozostało tylko zaryzykować.

Postawiłem wtedy wszystko na jedną kartę i zainwestowałem swoje ostatnie możliwości we wspólne przedsięwzięcie. To była sytuacja z serii wóz albo przewóz. Szczęście w życiu trzeba mieć, jednak niegasnąca wiara i determinacja na pewno je wywołują. W tamtym momencie była to dobra decyzja, jedyna sensowna, która była do podjęcia. Biznes ułożył się bardzo dobrze. Rozwiązanie, które miałem w ręku, było oparte na transakcjach biznesowych z pomocą kapitału prywatnych inwestorów.

Wielu przedsiębiorców usilnie stara się o utrzymanie płynności finansowej w biznesie, by móc realizować swoje zlecenia, kontrakty, przetargi czy zakupywać większą ilość towaru z rabatami. Jeśli nie mają tych pieniędzy, a bank zwleka z finansowaniem, to rozwiązanie mojego nowego kontrahenta pasowało idealnie. Uwierzyłem w to, że pomagamy tym ludziom prowadzić ich biznesy. Miało to mocne podłoże w tym, że kontrahent prowadził jednocześnie biuro rachunkowe, które mocno się rozwijało, a biorcami kapitału były firmy, do których miał wgląd. Za pośrednictwo w takim obrocie mogłem zarabiać swoje prowizje. Potocznie można taki proces nazwać faktoringiem.

Z pełnym zaangażowaniem zacząłem sprawdzać biznes na sobie oraz naturalnie go polecać. Po roku działań miałem zdolność finansową i możliwość wzięcia w leasingu wymarzonego auta marki top premium oraz możliwość zmiany miejsca zamieszkania.

Ta stabilność, wiedza i pieniądze uwolniły moją kreatywność. W ciągu roku stworzyłem i współtworzyłem łącznie osiem marek produktowych i szkoleniowych. Wtedy poczułem ten powiew flow, który mają wielcy przedsiębiorcy na tym świecie. Pieniądze mnie nie ograniczały, a więc mogłem swobodnie urzeczywistniać swoje koncepcje i rozwijać zespół w branży szkoleniowej.

Nigdy wysokie dochody mnie nie rozleniwiły. Jestem człowiekiem czynu, a większa ilość pieniędzy sprawiała, że mogłem tworzyć na szerszą skalę. Zawsze w sercu miałem edukację finansową i realną pomoc innym. Wiele osób usiadłoby na kanapie w domu i nic nie robiła. Ale nie ja. Rosło we mnie marzenie bycia Trenerem Edukacji Finansowej. Już wcześniej jeden z moich mentalnych mentorów, Włoch z pochodzenia i postać obecnie medialna, mówił na mnie „polski Kiyosaki” i dopingował w działaniach. Ja czułem, że na taki zaszczyt muszę jeszcze mocno zapracować.

Dzień i noc przepełniała mnie pasja tworzenia własnych marek i projektów szkoleniowych, zdobywania wiedzy w inwestowaniu i dywersyfikacji dochodu. Przez kolejne 2,5 roku dotarliśmy już jako zespół z marką i rozwiązaniami biznesowo-inwestycyjnymi w każdy region Polski, czując niesłychaną dumę z uczenia ludzi właściwych zasad edukacji finansowej. Poza biznesem dawaliśmy ludziom sporo bezpłatnej wiedzy prowadząc fora finansowe w 12 miastach w Polsce. Fascynowało mnie życie w ciągłym ruchu, dobrze prowadzone prelekcje, uznanie ludzi czy spotkania z teamem. Udało mi się stworzyć wyjątkowy i ambitny zespół, który był zarządzany przez trzon dyrektorski stworzony z najbliższych mi przyjaciół — trzech prężnych liderów i liderki z niesamowitą odwagą.

Byliśmy w dużej mierze jednak nadal uzależnieni od współpracy z naszym głównym kontrahentem. W tamtym momencie dogadywaliśmy się świetnie, a więc nie widziałem żadnych zagrożeń. Zresztą też nie chciałem o nich myśleć, skoro wszystko się układało. Dochody miesięczne rosły. Pochodziły z pośrednictwa finansowego, obrotu nieruchomościami oraz zdobywających popularność projektów szkoleniowych.

Rosła nieodparta pokusa pokazania sobie i innym swojej wartości poprzez dobra materialne. Ta pokusa zamieniała się w coraz to większe koszty stałe. Dobre hotele, wyjątkowy samochód, wycieczki zagraniczne, niepatrzenie na bieżące wydatki budżetu domowego. Nie widziałem tego, że małymi krokami odchodzę od zasad, których uczyłem. Obsesja co do zarabiania coraz większych pieniędzy zaczęła wkradać się do moich codziennych nawyków. Świat widziałem już przez pryzmat zysków.

Jednak, pracując ze świetnym zespołem, który był bardzo zaangażowany, cały czas czułem, że robię to nie tylko dla siebie. Chciałem w ten sposób dawać przykład, jak żyć na wysokim poziomie, swoim liderom i klientom. Chciałem na siłę udowodnić, że w Polsce dojście do niezależności finansowej może być błyskawiczne i trwałe. Chciałem udowodnić, że nie jest trudne i że ja mam tę słuszną receptę, z której mogą korzystać wszyscy. To był ten moment, kiedy moja czujność i analiza miejsca w rozwoju biznesu nie dochodziła do głosu. Chodziło o więcej i więcej kosztem swojego zdrowia, niektórych relacji czy przede wszystkim rodziny, która nie widywała mnie czasami przez dwa tygodnie w miesiącu. Zaślepiony pieniędzmi, o które przecież od wielu lat mi chodziło, nie rozumiałem, że tak intensywny rozwój odbywa się kosztem rozsądku i innych ważnych obszarów życia. Myślałem, że żyję w harmonii, i po części była to harmonia moja i mojego ego, nie zaś najbliższych.

Nic, co brzmi jak bajka, nie trwa wiecznie

Tuż po powrocie z Teneryfy z moim kluczowym zespołem zaczęły się komplikacje w biznesie. Jeszcze wtedy to do nas nie docierało, bo żyliśmy wspomnieniami z super wypadu, wspólnego czasu i wielkich planów biznesowych. Jednak nasz główny kontrahent zaczął, mówiąc krótko, nawalać z terminami realizacji obsługi naszych klientów. Nie będąc świadomym sytuacji, realizowałem obsługę klientów organizując finansowanie z moich środków prywatnych i niestety kredytów firmowych wziętych krótko przed na rozwój swoich projektów. Zawsze najważniejszy dla mnie był zadowolony klient i mój team, więc postawiłem swoje prywatne zasoby do dyspozycji wierząc, że to chwilowe kłopoty. Za wszelką cenę chciałem utrzymać płynność naszego biznesu, który, jak pisałem wcześniej, generował niemałe koszty.

Ten okres prawie sześciomiesięcznych przepychanek i nieszczerych deklaracji to drugi najgorszy okres w biznesie, jaki przeżyłem. Okazało się, że pracowałem z osobą, która okazała się na dłuższą metę niegodna zaufania. Początek był dobry, ale najwidoczniej zbyt duże pieniądze wywróciły w trakcie wartości do góry nogami. Nie mnie to dziś oceniać. Dopóki wszystko szło dobrze, nikt nie wnikał w szczegóły. Jak przestało to funkcjonować, każdy przejrzał nagle na oczy. Okazało się że przynajmniej ostatnie 12 miesięcy żyliśmy w pewnym biznesowym matriksie, po części zaplanowanym do destrukcji. Byliśmy naiwni, bowiem do końca wierzyliśmy w dobre intencje.

Przypomniały mi się słowa innego przyjaciela, którego intuicja nie zawodziła i dziś jest bardzo szanowanym przedsiębiorcą. Nie był wtedy związany z moimi metodami pracy, ale wspierał mnie przez cały ten czas i robi to do dziś. Zawsze mi mówił, że nie ma dróg na skróty i wszystko dzieje się krok po kroku. Na szczęście dziś już intensywnie współpracujemy i mogę liczyć na jego świetną ocenę sytuacji.

Wracając jednak do tamtej chwili, nie mogłem uwierzyć w to, co się działo. Kontrahent po naciskach klientów i firm windykacyjnych wyparował z kraju, zostawiając wszystkich na lodzie — bez biznesu i z długami. Czy tak miał wyglądać finał tej bajki? Czy tak kończą się marzenia, by stworzyć wokół siebie wyjątkowy styl życia i pomóc jak największej liczbie osób zmienić na lepsze ich życie? Trzeba jasno powiedzieć — nie zdaliśmy tego egzaminu, ja jako lider i my jako zespół. Ratowaliśmy sytuację, powołując kolejnych detektywów i firmy windykacyjne. Niestety te działania były nieskuteczne i generowały tylko dodatkowe koszty.

Pierwszy raz w życiu zmierzyłem się wtedy z widmem bankructwa. Praktycznie stało ono tuż za rogiem. Biznes był wtedy rozpędzony, naszpikowany kosztami i rozpoczętymi inwestycjami na rynku nieruchomości. Klienci szukali informacji. Jako pośrednik nie miałem wielu manewrów ratowania całej tej sytuacji. Zacząłem rozumieć swoje błędy, jednak było już za późno, by cofnąć czas. Niezadowoleni klienci, zespół, który zaczął iść we własne strony w poszukiwaniu stabilizacji, i ja patrzący na to wszystko pełen złości i frustracji.

Pamiętam, jak świszczały mi wtedy mądre zdania z książek, że w każdym biznesie tworzy się Plan B. Tworzy się też strategie scenariuszowe na złe czasy, zwłaszcza jeśli linia współpracy jest oparta na relacjach, a nie na mocno formalnych zapisach. Tak, to wszystko powinienem wiedzieć jako doktorant ekonomii. Przyznaję ponownie, że byłem naiwny, zaliczając największą porażkę biznesową w życiu po trzech latach życia na bardzo wysokim poziomie. Musiałem rozpocząć proces zamykania firm i poszukać do współpracy specjalistów. Była to dla mnie zupełnie nowa sytuacja. Bez nich byłbym jak spłoszona zwierzyna w lesie pełnym kłusowników. Chciałem pozamykać swoje sprawy. Potrzebowałem merytorycznej wiedzy jak i mentalnego wsparcia.

Niestety straty i tak były zbyt duże. Moje osobiste zadłużenie w dużej mierze zostało wygenerowane poprzez wzięcie na swoje barki finansowania przez sześć miesięcy obsługi klientów za mojego kontrahenta. To były zbyt duże kwoty i cała sytuacja mnie przerosła. Nie byłem w stanie być wtedy już wiarygodny dla banków, które mnie finansowały. Ciężko wsiadało się do luksusowego auta i jechało kilometr na pocztę, by odebrać pisma z windykacji czy banków. Innych powodów do wsiadania za kółko wtedy nie miałem. Samochód marki top premium stał pod domem i w ogóle mnie nie cieszył. Coraz częściej pojawiało się widmo konieczności ogłoszenia upadłości gospodarczej. Uwierz, że dla trenera edukacji finansowej to cios poniżej pasa. To najgorszy scenariusz z finansowego punktu widzenia.

Jednocześnie miałem wolę dalszego życia, funkcjonowania i odbudowywania mocno nadszarpniętego wizerunku. Miałem wrażenie, że żyję w kolejnym matriksie spraw z przeszłości oraz pragnień przyszłości bez skupiania się na teraźniejszości. Byłem w zawieszeniu. Funkcjonowałem z dnia na dzień, szukając rozwiązań, bez dobrego flow, bez tych wspaniałych relacji z ludźmi, które budowałem miesiącami. Coś się skończyło, ale nie widziałem jeszcze niczego, co mogłoby zacząć nową historię. Pamiętam fatalną energię, którą miałem. Moje nastawienie przyciągało niestety też różnych ludzi, którzy mieli pomóc mi wrócić do gry w biznesie, a sprawiali, że było jeszcze gorzej. Doświadczałem tego, że jeśli ja byłem słaby od środka, to i nowi partnerzy biznesowi byli słabi. Jakoś w tym świecie wszystko jest energetycznie powiązane. Wtedy jeszcze tego nie rozumiałem.

Kto szuka, ten znajdzie

W między czasie otrzymałem propozycję powrotu do biznesu w branży finansowej, opartego o produkty ubezpieczeniowe, które miałem okazje już sprzedawać na wspomnianych wcześniej dwudniowych Seminariach Biznesowo-Inwestycyjnych. Los cofnął mnie do korzeni, by coś jeszcze mi pokazać i udowodnić. Ta lekcja stworzyła nowego mnie.

W ciągu sześciu miesięcy dzięki umiejętnościom sprzedażowym, wiedzy i starym relacjom stałem się kierownikiem w moim mieście. Otworzyłem biuro przy wsparciu mojego nowego mentora. Stworzyłem zespół liczący kilkanaście osób w trzech miastach, odkopując niektóre kontakty z przeszłości. Zapowiadało się, że wracam na właściwe tory, stabilizuję dochody, zarządzam regionem, buduję zespół i mam do dyspozycji gamę wartościowych produktów zabezpieczających dochody moich klientów. Jak feniks z popiołu, który jak dostaje szansę i dobre warunki na działanie oraz odrobinę wsparcia, to zwiera szyki i działa. Taki jestem. Zawsze idę do przodu, zawsze szukam możliwości, zawsze szukam rozwiązań, mimo że za mną płonie to, co kiedyś stworzyłem.

A gdzie ta niezależność finansowa, do której dążyłem? Ona cały czas jest ze mną w sercu i moim umyśle. W życiu nie zawsze wszystko idzie tak, jak chcemy. Ale dopóki mamy cele i chcemy od życia coraz więcej, to pieniądze są naszym sługą i pozwalają nam na rozwój. Pojawiają się nieoczekiwanie, by wspierać myśl. W tej całej sytuacji nie skupiałem się na pieniądzach, bo były już czasy, że miałem ich sporo. Ale nadal mocno wierzyłem, że są dla mnie ważne i zasługuję na to, by były przy mnie, pozwalały mi funkcjonować bez gwarancji, bez etatu, bez dotacji. I to jest element tej niezależności finansowej, którą miałem w sercu. Nie sprzedałem się, nie zrezygnowałem z marzeń, nie porzuciłem pragnienia bycia przedsiębiorcą. Wiem, że byłoby łatwiej i stabilniej, gdybym tak zrobił. Ale ja jestem uparty i walka o wymarzony styl życia napędzała moje myślenie. A pieniądze to energia. Czasami odchodzą na chwilę, ale jak widzą dobrego gracza, to nie pozwalają mu zginąć. I to jest w pieniądzach piękne. Zawsze trzeba mieć je w sercu i o nie dbać, bo są dosyć kapryśne. Niezależność finansowa to nie jest stan, który uzyskujesz raz na zawsze jak tytuł magistra. To płynna sfera jak zdrowie czy miłość. Musisz o te sfery dbać codziennie, mimo że czasem zachorujesz czy pokłócisz się z najbliższą Ci osobą. Mierz najwyżej, jak się da, bo każdy wynik pośredni jest i tak lepszy niż przeciętność, w której żyje na własne życzenie większość Polaków. Ja tego nie chciałem i los mi mimo wszystko pomagał, choć miał czasami bardzo brutalne zagrywki.

Życie to najlepszy nauczyciel i mentor

Niestety w tamtym okresie nie wszyscy w biznesie dobrze mi życzyli. Gdy tylko pokazałem, że wracam z pierwszymi sukcesami, ktoś mający wpływy podzielił się nieprzychylną opinią na mój temat z obecnym kontrahentem — europejskim brokerem finansowo-ubezpieczeniowym. Moje tłumaczenia oraz dokumenty, które świadczyły o moim poszkodowaniu w ciągnącej się sprawie z byłym kontrahentem nic nie dały. Otrzymałem huczne wypowiedzenie umowy współpracy z dnia na dzień, tracąc prawie kolejny rok pracy, zbierania myśli, stanowisko kierownicze i zespół.

Najbardziej wtedy ucierpiało moje ego, być może też wizerunek i finansowe perspektywy rozwoju. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia i świąteczny czas. Postanowiłem wszystko i wszystkich odpuścić, usiąść na kanapie i nic nie robić oraz o niczym nie myśleć. Totalny mentalny bunt. To nie byłem ja, kanapa była ostatnim miejscem do przemyśleń o życiu. Potrzebowałem ruchu, ale nic mi się nie chciało. Jedynym zajęciem była troska o moich bliskich.

To trwało dobry miesiąc. Totalna cisza, pustka, brak oceny, czy to, co się stało, jest dobre, czy złe. I wtedy, pamiętam jak dziś, siedząc w saunie na wyjeździe rodzinnym w jednym z hoteli na Helu, dostałem olśnienia. Był to rodzaj energii, który odblokował mój wyższy poziom świadomości. Odniosłem nagle wrażenie, jakbym rozumiał więcej i czuł bardziej. Tak, jakbym na nowo znał kierunek swojego działania.

Myślę, że ogromny wpływ miała czytana wtedy przeze mnie książka Proś, a będzie ci dane Esther i Jerry’ego Hicks. Jest to jedyna książka, którą Ci polecę, bo jeśli ją przeczytasz z pełnym zaangażowaniem, to reszta powinna zacząć się układać. W życiu przeczytałem z 200 książek, ale ta w moim życiu jest na pierwszym miejscu.

Jak Ci pisałem, wstąpiło we mnie nowe myślenie i rozumowanie. Po tym poczułem, że muszę zmienić styl aktywności ruchowej. Kiedyś przemieszczałem się miedzy miastami, dużo podróżowałem i najlepsze pomysły przychodziły bez trudu. Znam siebie i wiem, że najlepiej funkcjonuję właśnie w ruchu. Zapisałem się na poważnie na siłownię. Codziennie w tygodniu motywowałem się do tego, by być na treningu a w weekend biegałem po trójmiejskich lasach całkiem spore dystanse jak dla amatora. Piszę to dlatego, żeby pokazać Ci, że w trudnych momentach warto wsłuchać się w siebie i swój organizm. On Ci podpowie, czego chce, aby przetrawić to wszystko, co masz w głowie. A ja miałem sporo przeplatających się myśli. Cieszę się, bo te nawyki zostały do dziś i wprowadziło mnie to w większą harmonię i edukację w temacie zdrowia.

Oświecenie przychodzi w największym kryzysie

Od dawna wiedziałem, że największą pracą, jaką można wykonać, jest myślenie. To, jak myślimy, ma wpływ na wszystko, co mamy w życiu. W tym momencie potrafiłem zrozumieć, że moje kłopoty rozpoczęły się poprzez pogarszające się myślenie, idące z pasji w obsesje. To ono zniszczyło tak mocno mój biznes i sposób, w jaki go zakończyłem. Zrozumiałem też, że nie musiało skończyć się aż tak źle, gdybym podjął mądrzejsze i rozsądniejsze decyzje. Nie w momencie, jak zaczęło się walić, a dużo wcześniej, jak budowałem swoją pozycję. Zrozumiałem też, że czasu nie cofnę i rozlane mleko trzeba będzie wcześniej czy później posprzątać, przełknąć w takiej czy innej formie naważone piwo.

Ważniejsze jednak wtedy było zrozumienie kluczowej zasady. Jeśli od tego momentu zmienię myślenie i wrócę swoim wewnętrznym JA na właściwe tory z pokorą i właściwą intencją odbudowy własnej marki, to wszystko inne się ułoży, a duże pieniądze wrócą.

Chcę, żebyś też wiedział, że w okresie tych wszystkich zdarzeń budowałem nową relacje z pieniędzmi. Odrzuciłem materialny styl ich rozumowania i pogoni za nimi za wszelką cenę. Zrozumiałem też, co w moim życiu jest mi naprawdę potrzebne, a co było zbędnym wymysłem obsesji posiadania. Uczyłem się na nowo i krok po kroku odbudowywałem ponowne zdolności zarabiania na poziomie mnie satysfakcjonującym. Czułem się jak podczas rehabilitacji po jakiejś ciężkiej chorobie.

Muszę Ci też wyjaśnić, że czym innym jest prywatna sytuacja finansowa, a czym innym bankructwo biznesowe. Można te dwie rzeczy prowadzić jednocześnie, co jednak wymaga sporej wiedzy i odwagi. Po prostu wiedziałem, jak dzięki latom spędzonym na studiowaniu edukacji finansowej zachować zimną krew w tych najgorszych momentach. Wyjaśnię Ci to bardziej obrazowo. Mam nadzieję, że zrozumiesz tę metaforę.

Wyobraź sobie, że widzisz mnie lecącego samolotem bojowym na akcję. W tym samolocie jestem ja i moja zaufana ekipa oraz pilot. Samolot nie jest mój. Jest kupiony za środki od naszych klientów, którzy uwierzyli w naszą misję. Parędziesiąt kilometrów od celu ten samolot dostaje potężne uderzenie w kadłub. Zaczyna się panika i dezinformacja. Nasza główna wieża kontrolna mówi, że prawdopodobnie to tylko zderzenie z większym ptakiem i że parametry lotu utrzymują się stabilnie. Przyjmuję to do wiadomości, ale widzę, że pojawił się dym. Lecimy w lekkiej panice i wieża nadal mi potwierdza, że wszystko w porządku. Ja z kolei widzę płomienie przy lewym silniku. Zgłaszam to wieży. Wieża nie odpowiada dłuższy czas. Patrzę, a tu już po prawej stronie widać dym. Zgłaszam się do wieży. Dostaję komunikat, że samolot ma drobne problemy i trwa zdalna diagnoza parametrów technicznych. Nagle zapala się drugi silnik, wieża nie odbiera, tracimy sygnał z bazą, a samolot zaczyna powoli pikować. Każdy ma inne przygotowanie do takiej ekstremalnej sytuacji. Jedni są przerażeni i krzyczą, jedni się modlą, jedni panikują, jedni wyskakują, zapominając w nerwach o spadochronie. Ja natomiast należałem wtedy do osób, które miały dar intuicji zachowawczej. Nie wiedziałem, czy wyprowadzimy maszynę z turbulencji i wylądujemy bezpiecznie, więc zacząłem zakładać cały potrzebny ekwipunek do skoku. Założyłem maskę tlenową i obserwowałem, co się dzieje, uspokajając innych, pomagając im się również przygotować. Szukałem jednocześnie jak największej liczby informacji o tym, czy przeżyjemy. Zakładając spadochron, miałem świadomość, że muszę wyczuć moment skoku i podjąć najważniejszą dla mnie decyzję. Decyzję, która przesądzi, czy przeżyję, czy nie. Wiedziałem też, że muszę spakować do dodatkowego plecaka wszystko, co mam wartościowe, bo będzie mi to potrzebne do przeżycia, jak wyląduję.

Skoczyłem w momencie, który pozwolił mi na bezpieczne otwarcie spadochronu. Lot był pełen nerwów, strachu, podczas burzy i deszczu. Lądować musiałem w lesie, w wyniku czego odniosłem bardzo silne stłuczenia i obrażenia wewnętrzne. Na szczęście zadziałało walkie-talkie i odnaleziono mnie żywego. Z plecaka mogłem wyjąć te wartościowe i potrzebne mi rzeczy, które zabrałem z samolotu. One utrzymały mnie przy życiu. Rehabilitacja trwała prawie dwa lata w ciszy i skupieniu.

A teraz wróćmy z powrotem do mojej historii. Zrozumiałem, że pieniądze to energia, która przychodzi i odchodzi. Zabierz bogatemu wszystko, a odrobi to z nawiązką. Oczywiście, żeby była jasność, w czasie mojej „rehabilitacji biznesowej’’ nie była to skala działań jak kiedyś, ale chcę żebyś wiedział, że nie musiała taka być. Dlaczego? Ponieważ zrozumiałem i odkryłem najważniejszą rzecz — jak uprościć swoje życie, zwłaszcza to finansowe.

Ciężko jest przejść do tego etapu, jeśli człowiek jest nadal głodny sukcesu i dużych pieniędzy. Być może nie do końca będziesz rozumiał ten fragment książki i moje przemyślenia. Wszystko zależy od tego, co w życiu przeżyłeś i na jakim etapie relacji z pieniędzmi obecnie jesteś. Ja byłem na takim etapie, że byłem niezależny finansowo, zarabiałem satysfakcjonująco, jeździłem autem top premium i odbywałem wiele podróży. Byłem też na etapie, że zatracałem relacje z bliskimi i prawdziwe wartości, bo liczył się głównie biznes i pieniądze. Myślałem, że w ten sposób zaimponuję otoczeniu. Musiałem dojrzeć i zrozumieć, że osoby za które jestem odpowiedzialny chcą mnie, a nie moich pieniędzy, chcą bliskości i miłości, a nie telefonów z drugiego końca Polski czy z zagranicy.

Zatem moim głównym celem stało się to, by stworzyć wreszcie taki styl życia, w którym nie martwimy się o pieniądze, jesteśmy razem i czujemy względny spokój każdego dnia. Dlatego wymagało to uproszczenia życia i weryfikacji mocno materialnych planów. Miesiąc po miesiącu pozbywałem się kosztownych miesięcznych zobowiązań. Gdy uprościsz swoje życie, odzyskujesz wolność i spokój, bo tak naprawdę okazuje się, że wystarczy niewiele, aby godnie żyć. Pisząc „niewiele”, mam na myśli moją skalę działania i zarabiania. Każdy ma inną i każdy inaczej to odniesie do siebie.

Zrozumiałem też, że los pakował mnie w pewne relacje biznesowe, w których byłem uzależniony finansowo, produktowo czy decyzyjnie. Dotyczy to ostatnich 10 lat. Były sukcesy, były pieniądze, była zbyt materialna niezależność finansowa, a koszty tych statusów były ukryte. Zapewne tak jak ja i Ty nie lubisz ukrytych kosztów, prawda? Te ukryte koszty to brak kontroli, który w nieoczekiwanym momencie może przejąć stery tak jak to było za każdym razem w moim przypadku. Bez braku kontroli nigdy nie wiesz, co Cię czeka. Osoba nieświadoma o tym nie myśli tak jak ja kiedyś. Jednak brak świadomości nie zwalnia z konsekwencji. A te bywają bardzo bolesne.

Zrozumiałem, że pełną kontrolę będę miał, biorąc pełną odpowiedzialność za rozwój mojej marki osobistej, tworząc własny brand i produkty. Postanowiłem też uprościć to wszystko i przenieść się z biznesem w 100% do środowiska online.

Nowy ja

Miałem wrażenie, że zaczynam biznes od nowa. Bycie trochę online, a bycie w 100% online to zupełnie inna sprawa. Życie się uprościło: mniej jeżdżenia autem i mniej spalanych litrów benzyny, mniej kaw na mieście i mniej obiadków poza domem, mniej spotkań, na które trzeba czekać, bo inne się wysypały, mniej pędzenia od sprawy do sprawy, zanim zjedzie się do domu.

Praca online dała mi wolność i prostotę, która stała się moim celem. Choć zawsze byłem online, to nigdy na taką skalę. Teraz to się zmieniło. Moje komunikaty były wcześniej informujące, a nie dające jakąś większą wartość. Tę wartość dawałem na salach szkoleniowych. Jednak wiedziałem, że tamten kierunek od tego momentu będzie dodatkiem, zwłaszcza że świat zaskoczyła pandemia. Moim celem stało się maksymalne zarabianie przy minimalnych kosztach i niemarnotrawieniu czasu. Właściwe decyzje w życiu tworzą ponadprzeciętne rezultaty, a czas weryfikuje, które były dobre, a które nie. Jednak, podejmując decyzje w spokoju i harmonii z pełną świadomością siebie, swoich możliwości, ale też i ograniczeń, możesz poczuć wewnętrznie, że kolejny dobry okres dopiero się zaczyna.

Ponownie wróciłem do swojej twórczości, szkoleń, kursów i co dla mnie najważniejsze — z nowej perspektywy rozwoju, bez sprzedawania się czyimś gotowym wizjom czy produktom. Byłem też motywowany do tej decyzji przez kilka bardzo życzliwych mi osób, które nadal we mnie wierzyły. Znają mój potencjał. Już nie wynajmuję hotelów na szkolenia w dwunastu miastach w Polsce, wydając tysiące miesięcznie na sale i marketing wraz z podróżami i noclegami. Już nie wydaję na ratę leasingową super auta i paliwo kolejnych tysięcy miesięcznie, by dojechać do tych hotelów. Już nie jestem uzależniony finansowo od kontrahenta czy korporacji, która daje produkt lub kontroluje rozliczenia. Dlatego niezależność finansowa nabrała dla mnie niematerialnego znaczenia, przechodząc do tworzenia wyjątkowego stylu życia prowadzonego na moich zasadach, w zgodzie z naturą, rodziną i swoimi marzeniami.

Nie oznacza to, że nie chodzi mi o pieniądze. Nadal są bardzo ważne w moim życiu, ale nie są jedynym celem. Nie wiem, czy mnie rozumiesz, bo oboje wiemy, jak ważne w życiu są pieniądze. Poszedłem jednak krok dalej. Przeanalizowałem, jak chciałbym te pieniądze zarabiać, by dzięki temu być niezależny finansowo.

Musisz wiedzieć, że dróg do uzyskania niezależności finansowej jest wiele, pytanie tylko jest jedno — jakie koszty po drodze musisz ponieść i w jakiej jakości życia chcesz je zarabiać. Mnie chodzi o to, by ponieść je jak najmniejsze w stosunku do najbliższych i prawdziwych wartości. Zależy mi też na tym, aby te pieniądze płynęły w spokoju i harmonii dnia codziennego. Czy to możliwe? Oczywiście, że tak.

Jednak musiałem stworzyć siebie na nowo. Zerwać z poprzednimi mocno eksploatacyjnymi działaniami, musiałem zmienić przeświadczenie, że muszę mieć czyjś produkt, że muszę być pod znanym brandem, że musi być ktoś nade mną, kto w moim założeniu jest mądrzejszy i będzie moim mentorem prowadzącym w biznesie. Uwierzyłem, że to ja mogę być brandem, własnym mentorem, twórcą, który ma własne usługi i produkty oraz zaufany zespół freelancerów do współpracy, którzy rozumieją pracę za wyniki. Zrozumiałem, że niezależność osobista z łatwością stworzy nową jakość niezależności finansowej. Był tylko jeden warunek — nigdy przenigdy nie odpuszczę codziennego rozwoju osobistego, tak jak to było w czasie gonitwy za pieniędzmi.

Ta decyzja dała mi kontrolę nad moim życiem. Nie musiałem już dalej być trybem w czyjejś wizji, uzależnioną jednostką, ciągnącą zaufany zespół w hierarchicznym systemie — czy to kontrahenta, czy korporacji, czy networkmarketingu. Zrozumiałem że mogę współpracować biznesowo na równych zasadach. Zamieniłem słowo hierarchia na heterarchia, która oparta jest o synergie i współdziałanie na równych prawach. Kolejnym krokiem było stworzenie produktów i usług online oraz praca nad rozpoznawalnością i nową jakością marki Krzysztof Maszota.

Kiedy zaczynasz nowy etap w życiu, nic nie jest pewne, nic nie jest zagwarantowane. I chcę wyprowadzić Cię z błędu, że niezależność finansowa jest jakimś gwarantem i niezmiennym statusem. Twoim głównym zadaniem jest zawsze czuć się niezależnym finansowo, a sprawy się tak ułożą, że pieniądze, jeśli wyszły, to wrócą.

Ponownie przywołam przykład zdrowia. Człowiek, mimo że ma chwilowy katar, zapalenie płuc czy musi walczyć z nowotworem przez lata, to nadal może być zdrowy. Jeśli pragnienie zdrowia masz w sercu i umyśle, to choroba i tak nie wygra. Z kolei w finansach nie możesz zakładać, że zawsze będzie kolorowo i nic się złego nie wydarzy. W tym momencie czułem się jak podczas rehabilitacji po nowotworze. Mimo iż nie brakowało mi środków finansowych na bieżące sprawy to miałem świadomość, że mam do wyleczenia kilka ran z przeszłości i zamknięcia ich grubą klamrą. Uświadomiłem sobie, że moja ścieżka może pójść dwutorowo.

Najważniejsza decyzja finansowa

Musiałem przede wszystkim zająć się swoim zadłużeniem, które wygenerowałem ratując tamten mocno materialny biznes. Restrukturyzacja, rozmowy z windykacją, negocjacje, odraczanie rat, serie telefonów od instytucji finansowych. Musiałem to wszystko wytrzymać i realizować swoją strategie. Uwierz mi, że po kilku telefonach dziennie z windykacji można się załamać, jednak ja trzymałem się twardo mając w głowie swoje marzenia. Przypominałem sobie zdanie, że nic co trudne nie trwa wiecznie. Kiedyś się to skończy i wygram. Los dał mi w tych trudnych momentach dwóch znakomitych ludzi, którzy zapanowali nad moimi emocjami i przez dwa lata wspierali. Lepszej księgowości nie mogłem sobie wymarzyć. Mogłem ze spokojem prowadzić swoje sprawy i dzięki konsultacjom nadążać za zmieniającymi się przepisami. Co do prawnika, to polecił mi go mój dobry kolega z branży szkoleniowej, mistrz wystąpień publicznych, który też przechodził swoje w życiu. Jestem mu ogromnie wdzięczny, że pewnego razu zadzwonił z troską o mnie i przekazał bardzo wartościowy kontakt.

Znalazłem się w niesamowitym punkcie życia — mam czas dla bliskich, rozwijam biznes online i uprościłem koszty życia i ze spokojem i kontrolą restrukturyzuje swoje długi. Właściwi ludzie natomiast pracują ze mną, dbając o mój zrównoważony powrót do znakomitej formy. Czyż to nie jest prawdziwa niezależność osobista? Powiesz, że jestem szalony, skoro tak mówię. Wrócę jednak do tego, że dziś największą walutą jest spokój, harmonia, kontrola obszarów życiowych i posiadanie tyle zasobów, by żyć pełnią życia. Nie muszę dziś już zarabiać w stresie i pośpiechu, nie muszę gonić za wynikiem dla kogoś, nie muszę ogarniać tysięcy kosztów. Bo zawsze finalnie chodzi o to, aby poprzez edukację finansową wspierać to, co przyniesie zysk, a odcinać to, co generuje stratę. I tak właśnie działam — dwutorowo. Dzięki wewnętrznej harmonii mogę pogodzić oba procesy i koncentrować się wreszcie na „tu i teraz”. Żyję pełnią życia dziś delektując się chociażby pięknym zachodem słońca nad trójmiejskimi plażami, który mam przecież za darmo. Nie wszystko co piękne i wartościowe jest wyrażone w pieniądzu. To ogromna lekcja którą wyniosłem.

Uważam też, że niezależność finansowa ma różne oblicza i nie jest jednostajna. Może przybierać różne formy i trzeba to zaakceptować. Narastająca harmonia i spokój dały mi odwagę do napisania tej książki i podzielenia się z Tobą tymi refleksjami. Wiem, że to, co najgorsze, jest za mną, to, co dziś, jest wspaniałe, a to, co przyjdzie, będzie najlepsze, co może mnie spotkać. Pisząc tę książkę, mam pełną wiarę co do swoich umiejętności. Zawsze po kryzysie czy bankructwie przychodzi oczyszczenie i wyzwolenie. Czytając biografie milionerów, mam wrażenie, że jestem w idealnym punkcie wyjścia. Oni też mieli swoje „palące się samoloty”, prawda?

Dziś możesz obserwować moją aktywność w czterech mediach społecznościowych. Praca online daje mi też możliwość tworzenia produktów online, maksymalne marże na usługach finansowych z własnym „know how”, które mogę poprowadzić na odległość. Koszty? Oczywiście są, ale tylko te marketingowe, sięgające maksymalnie 30% ceny usługi, a często nie przekraczające 10%. Marżowość? Nawet 90%. Dochód pasywny? Zdecydowanie tak, bo sprzedaż usług online trwa całą dobę, nawet kiedy śpię. Tworzymy kampanie, zbieramy chętnych i realizujemy przez pewien czas usługi. Tak cykl się powtarza. Być może to, co piszę, to nic odkrywczego, bo wielu ludzi tak robi. Jednak dla mnie było to odkrycie mentalne, że mogę inaczej, że mogę prościej, że mogę po swojemu. Po prostu wróciłem z innej, dalekiej podróży, gdzie z kilkudziesięciu tysięcy kosztów miesięcznych zszedłem do kilku tysięcy. Czy powtórzę wyniki finansowe, które osiągałem wcześniej, zarabiając ponadprzeciętnie? Oczywiście, że tak, lecz pod jednym warunkiem. Muszę stać się naprawdę wyjątkową, szanowaną osobą w oczach innych. A na to się pracuje latami, tu nie ma dróg na skróty.

Jak widzisz, do tej pory moja droga biznesowa i finansowa była wyzwaniem. Była trudna i miała wiele zakrętów. Nadal zresztą trwa. Jednak jeśli idzie się na najwyższy szczyt to przez bardzo długi czas jest pod górę. Nie wiem, w jakiej sytuacji Ty dziś jesteś. Być może to, co opisuję, to dla Ciebie błahostka i z takimi sytuacjami zmagasz się na co dzień. Być może jednak moja historia wywołała w Tobie myśli i zwątpienie, czy dałbyś radę w tej samej sytuacji.

Kwoty i liczby, które wymieniłem, nie mają aż takiego znaczenia. Istotna jest walka mentalna o swoje cele i marzenia. Mnie przyszło walczyć z zadłużeniem na łącznym poziomie 1,5 miliona zł. I wiesz co? Okazuje się, że tak wysoki dług nie jest największym problem. Problemem może być to, czy masz lub możesz zdobyć te kilkadziesiąt tysięcy luzem na najważniejsze ruchy, kiedy zorientujesz się, że „rozbicie samolotu” jest nieuniknione. To tak, jakby Twoja super bryka odmówiła jazdy na autostradzie. Stajesz, nie ma pobocza, właśnie zaszło słońce i zrobiło się ciemno. W aucie nie działa elektryka. Jeśli w takiej sytuacji nie masz odpowiedniego zabezpieczenia w postaci trójkąta ostrzegawczego i odblasków, bardzo szybko jakiś rozpędzony tir jadący tym samym prawym pasem może Cię wgnieść w barierki. Jeśli natomiast w porę się oznakujesz i poczekasz na lawetę, masz prawie 100% szans, że nic złego się nie stanie. Mam nadzieję, że rozumiesz tę metaforę.

Znasz powiedzenia o odkładaniu na czarną godzinę. Może w czasie wojen to dobrze brzmiało, dziś jednak wolę określenie „nieprzewidziane sytuacje”. W biznesie może się palić, lecz prywatnie musisz mieć odłożone trochę kasy lub mieć takich przyjaciół którzy Ci pomogą. Jak to mówią, prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie.  Inaczej spalisz się psychicznie i popadniesz w depresję, nie wiedząc, co robić. Jedni wychodzą z milionowych opresji, a jeszcze innych przerażają kwoty do 10 000 zł. W tym wszystkim najważniejszy jest jednak proces zmian mentalnych. Wygrana walka o każdą kwotę to ogromny sukces. Stworzenie wymarzonego stylu życia, bezpieczeństwa finansowego i związanych z tym dochodów pasywnych daje uczucie ogromnego spełnienia. Mając twardy grunt pod nogami, można wyzwolić swój potencjał i tworzyć niesamowite rzeczy.

Dziś moje usługi i rozwiązania zdobywają w sieci coraz większą popularność. Ogrom wiedzy daje dziś ludziom bezpłatnie umacniając pierwotną pasje uczenia edukacji finansowej. W tym wszystkim istotna jest poukładana wiedza i świadomość. To, co ja zrozumiałem doskonale, musisz zrozumieć i Ty. Bez odpowiedniej pomocy przychylnych ludzi trudno jest dziś iść po udeptanych ścieżkach. Czasy są takie, że błędy sporo kosztują i zabierają cenny czas. Najlepsi fachowcy też nie pracują za darmo. Musisz być tego świadom. Dziś można łatwiej. Jest dostęp do wiedzy i ludzi, którzy chcą pomóc. Wystarczy intensywnie szukać, słuchać i pragnąć sukcesu bez obrażania się na cały świat. Mój wewnętrzny sukces na pewno też wynika z tego, że zawsze słuchałem ludzi i nie podważałem ich sposobów działania do momentu weryfikacji wyników. To spowodowało, że chłonąłem wiedzę jak gąbka. W przypadku trafienia na odpowiednią osobę i współpracę bardzo szybko można zmienić swoje życie na lepsze. Prawdziwym jednak kluczem było odnalezienie siebie i wsłuchanie w to, czego naprawdę pragnę. Przejęcia kontroli nad własnym życiem.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 31.5
drukowana A5
za 53.5
drukowana A5
Kolorowa
za 71.63