E-book
26.78
drukowana A5
Kolorowa
59.9
Dżub i jego Ostatni Taniec

Bezpłatny fragment - Dżub i jego Ostatni Taniec

Komedia romanty... Tragiczna


4.7
Objętość:
163 str.
ISBN:
978-83-8324-426-6
E-book
za 26.78
drukowana A5
Kolorowa
za 59.9

Dedykuję tę powieść wszystkim, którzy zostali dotknięci przez Dżuba.

Część I

Etymologia Słowa „Dżub”

Drogi Czytelniku i Droga czytelniczko, Helikoptery i Łodzie Podwodne i inne osobistości, których w XXI wieku nie wolno mi obrazić. Przytrafiła mi się kiedyś taka historia, zagmatwana, śmieszna, smutna i jakże ciekawa. Mógłbym ją opowiedzieć wprost, mógłbym ją „przekalkować” na papier, przecież żyjemy w czasach odległych od Słowackiego, Mickiewicza i innych znakomitych poetów, którzy unikali cenzury pisząc o własnych doświadczeniach, przemyśleniach i apelach naokoło. I w ten oto sposób literatura, nie była by literaturą, gdybym ominął symbole, metafory, porównania etc. Mógłbym opowiedzieć ją wprost ale „nie chcem”. Opowiem tą historię wam wszystkim, ale nie wprost, a w postaci tego dzieła.

Zacznę od wydarzenia, które dzieje się gdzieś w przestrzeni tej powieści, jednak sam dokładnie nie pamiętam, w którym momencie, a przenosząc się do tego wydarzenia zrozumiecie czym jest ta opowieść.

Na tle słonecznego nieba, bezchmurnego, olśniewająco błękitnego wznosi się ogromny świerkowy las, każde drzewo zdaje się jakoby chciało prześcignąć swojego sąsiada i w piękności i w wysokości. Pomiędzy nimi usytuowany jest najdziwniejszy budynek na świecie. Pięciopiętrowy gmach wystający lekko nad czubkami świerków, jest inny, jest niepowtarzalny. Pierwsze dwa piętra to istny koszmar, oblatujący tynk ze ścian, widoczne gołe cegły, powybijane szyby w oknach, frywolnie unoszące się szczątki firan na wietrze, kruki wijące gniazda na parapetach, miejsce wprost okropne. Kolejne trzy piętra wyglądają kompletnie odwrotnie. Ciepłe ubarwienie tynku, żółte, pomarańczowe, czerwone kształty wymalowane wokoło okien nadają niepowtarzalny charakter. Okna wymyte, wypolerowane, parapety z różowego marmury, białe wykrochmalone firany w oknach. To inny świat.

Pod tym, jakże osobliwym budynkiem na ławeczce przy głównym wejściu rozmawia dwóch mężczyzn, wydają się być bardzo przejęci i wnikliwie polemizują nad jakąś zapewne ważną sprawą.

— Nie możemy po prostu wołać „zjeb”, gdy Zjeb idzie! — wykrzyczał jeden z nich

— Jeżeli nie możemy, to daj inny pomysł na hasło, które będzie na tyle oczywiste, aby On nie wiedział, że to o nim, a my będziemy od razu wiedzieć o kim mowa.

— No dobrze… więc słuchaj.

— Słucham, słucham

— Uważasz, że słowo „zjeb” będzie naszym punktem wyjścia, więc je wykorzystajmy. Jest ono synonimem od innego ciekawego to słowa, a mowa tu słowie „pojeb”, formalnie oznacza ono człowieka postępującego dla innych szkodliwie, człowieka niemądrego, głupiego, idiotę i zwykle debila (patrz: Stopień Upośledzenia umysłowego). Wszystko się zgadza, nasz kolega spełnia te wszystkie normy, jednak to za mało. Przezwisko nie może tylko obrażać ale musi koniecznie charakteryzować i to na tyle dobrze, aby nikt z naszego grona nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, o kim mowa, ale także aby było unikalne i niepowta…

— Skracaj ten wykład, bo się ściemni zaraz!

— No dobrze, dobrze, już tłumaczę. Wykorzystamy do stworzenia przezwiska oba te słowa. Rozbijemy „zjeba” na -zje- oraz -eb-, później wykorzystamy te sylaby, teraz „pojeb”, tutaj możemy wyciągnąć -poj- i -eb-.

— Co to ma do czego?

— Zaraz zobaczysz. Nasz kolega jak wszyscy dookoła wiedzą, jest osobą tak depresyjną, że użyjemy też słowa „depresja”.

— No to można jeszcze dać „tancerz”, „choroby psychiczne”, „heavy metal”, może jeszcze „rock”

— Tak! Widzę, że zaczynasz łapać o co mi chodzi. Tą „depresje” rozbijemy na takie fragmenty jak: „dep”, „sja” oraz „pre” i „epr”, coś może wykorzystamy. Daj kartkę i długopis! Dobra, teraz troszeczkę sobie to poprzestawiamy i stworzymy jakieś podstawowe zbitki sylabowe. Hmm… O! Niech będzie tak: „Pojdep”, „Preba” lub „Zjedep”

— To sensu nie ma.

— Poczekaj to początek. Wiemy jak nasz przyjaciel się na co dzień ubiera, co lubi i wykorzystamy tutaj twoje pomysły. Najpierw wykorzystamy słowo „Metal” i dopasujmy coś… Hm.. czekaj… O! „Mepreba” lub „Pojdeptal”

— Załamujesz mnie…

— Jeszcze nie skończyłem. Dodajmy teraz do całości słowo „rock” i mamy np. „Romepreba” albo z „Pojedeptala” zróbmy „Rojdeptala”.

— Matko jedyna! Ty jesteś chory!

— Chwileczkę! mamy za dużo głosek bezdźwięcznych.

— Głosek jakich?

— Bezdźwięcznych.. Eh, na przykład „p”, „t” Rozumiesz?

— Eeee?

— Dobra, więc w naszych słowach jest za dużo takich liter, a przezwisko musi mieć swoją moc, tak też zróbmy, że z „Romepreby” zrobimy „Romebrę” lub „Meprebrę”. Więc naszą wersją ostateczną bedą takie słowa jak: „Meprebra” lub „Rojdeptal”

— A może „czub”?

— To ja się tak napracowałem, a ty mi z „czubem” wyjeżdżasz!?

— No te Twoje dziwadła to trochę za długie są.

— Ale za to ten Twój „czub” się z Nim w ogóle nie kojarzy bo nikt tak nigdy na niego nie mówił!

— Za długie, lepszy „czub”

— No dobra, zrobimy kompromis. Skrócimy „Rojdeptala”

— A ten znowu swoje… ugh.

— Słuchaj, nie marudź. Skrócimy „Rodjdeptala” i zaakcentujemy Twoim „czubem”. Patrz, -Roj, -dep, -tal, -czu, i -ub. Pomieszajmy trochę, „Czuroj”, „Depub”, „depczu” i może „czudep”. Hmmm, najlepiej brzmi chyba „czudep”, no więc „cz” zmienimy na „dż”, żeby było słowo twardsze, „p” na „b” i wykreślimy… „de” i oto jest „Dżub” O! I co ty na to?

— Dżub?

— Dżub

— No to niech będzie Dżub.

— No i pięknie mamy Dżuba! — wykrzyczał uradowany, wstał z ławki i podniósł kartkę do góry i pobiegł prosto do wnętrza budynku.

Co w lesie słychać? Czyli krótko o tym jak kwiat sosny założył dom dla obłąkanych

Dom dla wariatów przy ulicy Szkolnej 8 to niezwykle osobliwe miejsce, nie tylko pod względem wyglądu ale także pod względem swojej struktury, organizacji i przede wszystkim historii.

Obecnie ośrodek posiada dwóch zarządców, pierwszymi dwoma piętrami włada Szyszka, kolejnymi zaś Kajmak. Szyszka to zarządca o tyle ciekawy, że wszedł w porozumienie z Wilkiem, Perliczką i Zającem, Kajmak zaś jest samowystarczalny.

Zając ukrył potężne nakłady pieniężne, pochodzące z kradzieży, włamań a także nielegalnych zbiórek wśród Mrówek. Zając dorobił się też na Królikach, sprzedając im pomalowaną pietruszkę na pomarańczowo jako marchewki, gdy obrodziły mu właśnie pietruszki. U Much wprowadził wysokie podatki, a u Dżdżownic zaś wprowadził bilety za wejście pod ziemię. Pewnego dnia wszystkie te grupy się zbuntowały, gdy wyszło jak to Zając narobił wielkich długów u Perliczki i postanowiono na swojego przywódcę wybrać Jaszczura, co prawda nic się nie zmieniło, las popadł w jeszcze większe długi, ale rząd się zmienił więc odgórnie uznano, że to zmiana na lepsze.

Po pewnym czasie Perliczka przejęła władzę w całości (nieoficjalnie), zastraszyła Zająca, podporządkowała sobie Jaszczura i przekupiła część Mrówek, Much i Dżdżownic. Perliczka zarządzała wszystkim, ustawiała w leśnym rządzie swoją rodzinę, przyjmowała łapówki od innych Leśnych Stworzeń. Dzicz totalna.

Wilk był jednym z pasożytów, dostawał dotacje, datki, dodatki socjalne i zapomogi. Tak też więc Wilkowi było bardzo wygodnie, jednak innym się to bardzo nie podobało, więc zwołano naradę. Na naradę przyszedł Wilk, Perliczka i Zając, stwierdzili, że jeśli nadal chcą utrzymać leśną kasę, muszą stworzyć coś, przez co kasę przepuszczą, a Mrówki, Muchy i Dżdżownice nie będą się buntowały.

— Załóżmy stowarzyszenie — zaproponował Wilk.

— Jakie niby? Co w nim mamy robić? — Zapytał Zając.

— Stwórzmy taki twór, do którego teoretycznie będzie mógł się zapisać każdy, zwiększy to jego wiarygodność, ale wpuszczać będziemy tylko swoich, Organizację, która pomaga innym w potrzebie, jednoczy i daje schronienie, ale także prężnie działa, rząd nasz potem fundusze na to przekaże, bo czyny społeczne trzeba wspierać, ale skarbami się już sami podzielimy.

— Nie możemy tego zrobić! — przerwała Perliczka z oburzeniem.

— Nie możemy tergo zrobić… bo… bo jak my założymy takie stowarzyszenie to będzie to podejrzane, i tak wszyscy już posądzają nas o kradzież wspólnych leśnych skarbów, musimy postawić słupa, ale takiego, który nie będzie przeszkadzał w niecnym planowaniu i odda wszystko co my mu damy.

— I kto to ma być? — wtrącił Perliczce Wilk

— Szyszka! — krzyknął Zając.

— Szyszka? — Odparł zaciekawiony Wilk.

— Szyszka, Szyszka, damy go pod publikę dla ludu, jak będzie przemawiał nikt go nie zrozumie, coś wybełkocze ale nie wiadomo co, trudnych pytań nie będą mu zadawać bo zacznie strzelać drewnem i się zatnie, to jest kandydat idealny, a jest na tyle głupi, że uda nam się nim dobrze manipulować…

I tak trwała ta niecna narada, gdzie postanowiono stworzyć pralnie dzikich jagód pod nazwą „Działanie w Zjednoczeniu”, a organizacja za ostatnie grosze wybudowała starą ruderę jako Dom dla Obłąkanych. Leśne stwory postanowiły, że całością zarządzać będzie Szyszka i Wilk, a w domu wariatów zamykać będą wszystkich buntujących się, twierdząc, że są chorzy i nie nadają się do życia społecznego. Jako miejsce na siedzibę główną wariatkowa wybrano środek lasu, przy ulicy Szkolnej 8, ponieważ mało kto się tam zapuszcza i nie będzie podglądał jak zarządzający rozdzielają pomiędzy sobą zdobyte jagody.


Po roku funkcjonowania fikcyjnej organizacji społecznej Lwy i Tygrysy z samej góry, zorientowały się, iż za rządów Jaszczura dzieją się rzeczy dość dziwne, więc na Szkolną 8 przysłali swojego człowieka — Kajmaka, wiernego sługę Królowej Kaczki i Kota Borysa. Kajmaka wyposażyli w ogromne pieniądze, a ten nad ówcześnie stojącym domem wariatów nadbudował drugą część budynku. Kajmak miał pilnować, czy Szyszka z Wilkiem za bardzo nie zapominają co dokładnie miała czynić ich organizacja i na nieszczęście leśnego gangu osiadł na Szkolnej 8 na stałe i rozpoczął zarządzanie nową częścią Domu wariatów.

Nowi Wychowankowie

Był to całkowicie spokojny dzień na pierwszym piętrze Domu wariatów, szczury biegały po korytarzu i wyszukiwały w śmietnikach coś co mogłyby sobie przywłaszczyć. Na drzewach siedziały wiewiórki i rzucały kasztanami w okno, aby zrobić kolejną dziurę po to aby wejść do środka. Istny spokój.

Spokój ten przerwało ogromne zamieszenia, nagle z wszystkich pomieszczeń zaczęły nadciągać chmary wariatów w stronę klatki schodowej, był to bowiem 1 września 2020 roku. Jak co roku 1 września, trzydziestu najlepiej sprawujących się wariatów ma możliwość przeprowadzenia się do części zarządzanej przez Kajmaka. Dla Dżuba był to bardzo ważny dzień, gdyż starał się już o to od trzech lat, i dziś ma znów kolejną okazję na to, że przy wejściu do raju, Szyszka odczyta jego nazwisko.

— Wrona! — Krzyczy Szyszka,

— Jestem! — Wykrzyczał uradowany Wrona i biegnie co sił w nogach za drzwi na kolejne piętro, obładowany walizkami, tobołkami i zapasami przynajmniej na cały miesiąc.

— Przędnicka!

— Lecę! — Z tłumu wybiegła dziewczyna i ucieszona radosną nowiną, z wrażenia ucałowała Szyszkę w rękę na do widzenia.

— Spisała, Korczyńska, Grymkiewicz, Wietrzyńska, Jagiełło, Domorski, Zębska, Wychocka, Grom… — Szyszka dalej wymieniał nazwiska i zatrzymał się na trzydziestej osobie budując napięcie, pochylił się nad kartką i próbował wymówić nazwisko, które ktoś zalał wcześniej herbatą.

— Mu… My… Om… Hmmm … No ten z długimi włosami!

— Dżub! — Wykrzyczał Domorski.

— Tak, Dżub! Na górę! — Dodał na koniec Szyszka, odszedł i zamknął się w swoim gabinecie, w miejscu, które jest jedynym bez żadnego szczura w tej części budynku, gdyż szczury same unikają Szyszki i dobrze wiedzą gdzie spędza najwięcej czasu.

Dżub złapał za swoją torbę i ciągnąc ją po podłodze ruszył w stronę wejścia, reszta zwariowanego towarzystwa odsuwała się i robiła Dżubowi przejście, była kompletna cisza i słyszalne dały się tylko dźwięki suniętej po podłodze torby i stukot glanów o parkiet. Dżub szedł. I to właśnie z tego wszystkiego było największe widowisko dla stojących obok wariatów. Dwa kroki, na trzecim ukłon, dwa kroki, na trzecim ukłon, Czy to walc? Czy to Polonez? Czy inny taniec? Wątpliwości co do tego, że Dżub całe swoje życie tańczy nikt nie ma, ale jeszcze nikomu nie udało się rozszyfrować rytmu i naprowadzić na odpowiedni taniec.

Gdy Dżub doszedł już do drzwi na samej górze klatki schodowej, odłożył swoją torbę i próbował drzwi te otworzyć, złapał za klamkę i ciągnie, pcha, nie! Znowu ciągnie, sam nie wie co robi. Nie może ich otworzyć, zaczyna się z nimi szarpać, wszyscy patrzą, ktoś się śmieje, Dżub robi się cały czerwony, drapie się po głowie, robi krok w tył i… torba spada w dół. Dżub spojrzał się za siebie i patrzy jak jego cały wysiłek poszedł na marne. Torba, którą wciągał za sobą po schodach jest tam gdzie On był wcześniej, więc Dżub uruchomił w swojej głowie dogłębną analizę sytuacji co obecnie należałoby uczynić. Spoidła nerwowe zaczynają mu się gotować. To nie jest sytuacja na nerwy Dżuba, zbyt dużo bodźców odbiera z otoczenia i może się to skończyć katastrofą.

Dżub jednak ruszył w stronę swojej torby, a stado wariatów obserwujących walczącego Dżuba z klatką schodową znacząco się zwiększyło. Pilnie obserwowali to co On robi, a robił wiele, ponieważ schodząc po schodach dwa razy już szczotkował włosy, trzy razy się przewrócił, pięć razy zgubił buta i go wiązał w popłochu. Gdy doszedł już do swojej zagubionej torby nachylił się do osoby, która stała najbliżej i z ogromnym smutkiem i wyrzutami sumienia powiedział:

— Przepraszam — I złapał za swoją torbę i znów ciągnął ją ku górze. Co w tym było normalnego? Bo nic nie normalnego tu nie dostrzegamy. Dżub porostu przeprasza wszystkich i za wszystko, dosłownie.

Gdy Dżub doszedł już do drzwi, wszyscy na dole wytężyli wzrok, nachylili głowy w Jego stronę i… Koniec przestawienia, udało się, Dżub otworzył drzwi i wszedł do środka, a zrezygnowani wariaci rozeszli się po swoich pokojach.

Jak tylko Dżub otworzył drzwi zobaczył nowy świat. Na korytarzu lśniący parkiet, kwiaty w oknach, bielutkie firany i wyprasowane zasłony, ściany pomalowane, w oświetleniu wszystkie żarówki świecą. Zobaczył coś co na dole było nie wyobrażalne, budynek stoi i nie sprawia wrażenia że się zaraz rozleci. Na Dżuba czekał Pan Staszek, który zaprowadził go najpierw do jego pokoju, przekazał mu klucze i życzył miłego pobytu. Z pokoju zabrał go Pan Sławek i zaprowadził pod złote drzwi, powiadomił go, że czeka go rozmowa powitalna z Kajmakiem i odszedł. Dżub nie był zbyt zadowolony, że czeka go jakakolwiek rozmowa, a na pewno, że z zarządcą wariatkowa. Dżub znowu zrobił się czerwony, przestraszony i zaczął się trząś jak świąteczna galareta.

— Witamy — Otworzyły się złote drzwi, a w nich stanął Kajmak

— Witam — Niepewnie odpowiedział Dżub.

— Bardzo chętnie bym oprowadził Cię po naszym kompleksie, niestety jestem bardzo zajęty, dlatego możesz pozwiedzać sam, jeśli będziesz miał pytania, zapraszam do mojego gabinetu — Radośnie oznajmił Kajmak.

— Dobrze, dobrze, dziękuję — I odszedł do swojego pokoju. A odszedł tam, by zamknąć się na klucz od środka i nie pokazywać nikomu, bo znów zbyt dużo emocji napłynęło do jego szarych komórek, które nie mogą sobie z tym faktem poradzić.

Dzień w domu wariatów mijał zazwyczaj spokojnie, rano śniadanie, wieczorem kolacja, pomiędzy czas wolny. Wiele wariatów często się spotykało, czy to przed budynkiem w parku, czy to w salonie, rozmawiali, oglądali telewizję, tylko sam Dżub siedział zamknięty w swoim pokoju i rozmyślał, albo pisał wiersze, które i tak potem wyrzucał do kosza. Czasami pobrzdąkał na gitarze elektrycznej i bawił się w rockmana, albo udawał mądrego i czytał filozoficzne traktaty, których i tak nie rozumiał, albo rozumiał po swojemu. I tak mijał każdy kolejny dzień, aż do pamiętnego dnia dla wszystkich.

Miłość od pierwszego wejrzenia

Z samego ranka Pan Staszek z Panem Sławkiem wybrali się na spacer korytarzami domu wariatów. Spokojnie szli i gawędzili, jednak jedna rzecz nie dawała im spokoju. Na korytarzu była kompletna cisza i nie było widać ani jednej żywej duszy. Nie było to normalne, a wręcz anormalne, zazwyczaj wariaci od samego rana przelewali się jak woda między pokojami, był gwar, słyszalne były głośne rozmowy, śmiechy bardziej normalne i te bardziej wariackie, a tu cisza. Zaintrygowani stwierdzili, że pójdą w stronę salonu, przecież tam ktoś musi być, a już na pewno grupa shishowców.

Oboje stanąwszy pod zamkniętymi drzwiami usłyszeli, że w salonie toczą się jakieś burzliwe rozmowy, i gdy już Staszek sięgał ręką w stronę klamki z całym impetem prosto w dwóch staruszków uderzyło stado rozwścieczonych stu słoni. Cała chmara wariatów ruszyła w stronę gabinetu Kajmaka generując przy tym, wrzaski nie z tej ziemi. Panowie dozorcy starali się dogonić wściekły tłum i uspokoić, jednak siła i tempo wariatów była nie do pokonania dla dwóch biednych dozorców.

Gdy tylko stado wściekłych słoni, przebiegło środkową część korytarza na ostatnim piętrze, ze swojej komnaty wstydu wychylił się Dżub i z nutą zaciekawienia, ale i strachu tanecznym krokiem ruszył za tłumem.

Jak tylko wariaci dotarli pod gabinet Kajmaka, zaczęli wykrzykiwać różne hasła, żądania, prośby i błagania, co w takiej liczebności ludzi było kompletnie nie do rozczytania. Co poniektórzy zadzierali pięści ku górze, inni rzucali w drzwi kamieniami. Po krótkiej chwili z gabinetu wyszedł i Kajmak, a zza rogu korytarza wszystkiemu przyglądał się przestraszony Dżub.

— Spokojnie! Spokojnie! Uspokójcie się! Nie wszyscy naraz! — przemówił Kajmak

— Mamy żądania! — to powiedziawszy z tłumu wystąpiła Korczyńska — Zamknięto nas tutaj wiele lat temu, nie dano możliwości rozwijania się, pogłębiania pasji, a przede wszystkim nauki!

— Rozumiem, spokojnie moja droga

— Nie! Nie rozumiesz! Nie rozumiecie tego wszyscy! Mało kto z nas jest tak naprawdę chory, ci najgorsi siedzą tam! — Pokazała palcem na podłogę — U Szyszki, tam jest prawdziwe wariatkowo! Jesteśmy wyrzutkami bez wykształcenia, nie będziemy przecież siedzieć tutaj wiecznie, w końcu musicie nas wypuścić, ale potem co? Co z nami będzie? Skończymy albo pod mostem albo na stryczku! Żądamy przygotowania do Matury!

— Do matury? — Z zdziwieniem ale i przerażeniem zareagował Kajmak.

— Dokładnie! Do matury?

— Ale jak wy sobie to wyobrażacie? Nie ma tutaj nawet pół nauczyciela, albo innej kompetentnej osoby, która mogłaby to zrobić.

— To zatrudnij! Mało masz funduszy?

— Załóżmy, że nawet jeśli zgodzę się na to, to co Ja z tego będę miał?

— Zadowoloną Kaczkę i Borysa, a może nawet awans — odpowiedziała motywująco Korczyńska.

Kajmak popatrzył się na tłum i myśląc o tym, co ten właśnie tłum mógłby zaraz zrobić z całym ośrodkiem, a co mogłoby się stać gdyby wieść o jego dokonaniu doszło do najwyższej władzy powiedział:

— Zgoda. Zatrudnię Nauczycieli!

Tłum zaczął wiwatować — Niech Żyje Kajmak! — Wszyscy się cieszyli, skakali z radości, śmiali się, płakali, tylko Dżub wyglądał zza rogu i jakby zahipnotyzowany patrzył się w jedno miejsce, zdawał się jakby nie interesowało go w ogóle co dzieje się pod gabinetem, a może bardziej konkretna osoba.

Dżub wychylił się i już było widać spod gabinetu całą jego osobę, stanął na środku i z wielkim podziwem nadal spoglądał w jedno miejsce.

Ubrany w ciemną koszulę, na której wymalowane były uschnięte róże, czarne spodnie z doczepianymi niklowymi łańcuchami, skórzaną kurtkę, i wysokie czarne, ciężkie glany. Długie rozpuszczone, ciemnobrązowe, wchodzące w czerń włosy, zarzucił do tyłu, przeczesał swoim różowym grzebieniem, poprawił wisior na koszuli zwisający na rzemyku z szyi, i począł iść. Szedł w stronę tłumu i był to niezwykle rytmiczny krok, za każdym razem po wykonaniu dwóch kroków skłaniał się całym swoim ciałem, uginając jednocześnie oba kolana, a następnie wyrzucając je z całą siłą do góry, prostując kolana, co trzeci taki krok, jego włosy podskakiwały do góry razem z nim, a nawet jeszcze wyżej, rozpięta krótka kurtka razem z wiatrem generowanym przez szybki chód zawiewała do tyłu, łańcuchy przy spodniach odbijały się od siebie i brzęczały na pół korytarza.

Dżub upatrzył sobie piękną dziewczynę, niziutką, w długich ciemnobrązowych włosach, z lekko różowawymi zakończeniami, była to Zębska, stała pośród tłumu i wiwatowała razem z innymi, a obok niej stali Wrona i Przędnicka, którzy jako pierwsi odwrócili się w kierunku nadciągającego Dżuba i już wiedzieli, że nadciąga w ich stronę, już wiedzieli, że od nich coś chce. Przędnicka delikatnie szturchnęła Zębską i pokazała, aby ta odwróciła się w kierunku Dżuba, gdy tylko Zębska zrozumiała o co chodzi Przędnickiej, bardzo powoli odwróciła głowę, przerzucając włosy, za ramiona i z lekkim uśmiechem spojrzała na Dżuba, i jak już miała grzecznie zapytać, czego to sobie od niej życzy, Dżub spojrzał najpierw z przerażeniem, myśli mu się zagotowały, usta otworzyły i dokładnie w kierunku, w którym zmierzał padł jak kłoda na ziemię. Wydało się przy tym wydarzeniu tak ogromne tupnięcie, że wiwatujący dotąd tłum, przestał krzyczeć i się śmiać, a wszyscy w milczeniu spojrzeli na leżącego Dżuba. Ze wzgląd na to, że Zębska była najbliżej wypadkowicza, najpierw szybko, obróciła się w kierunku tłumu, upewniając się, że nikt inny nie śpieszy Dżubowi z pomocą, i sunęła do niezdary.

— Nic ci się nie stało? — Zapytała Zębska z troską.

— Nie, nie, nic mi nie jest, przepraszam — to powiedziawszy Dżub, podniósł się, otarł z siebie podłogowy kurz — przepraszam — dopowiedział jeszcze nieco ciszej i odszedł w stronę swojego pokoju.

Zębska spojrzała się na swoich przyjaciół, z nadzieją na komentarz, ale Wrona jedynie wzruszył ramionami, a Przędnicka zrobiła kwaśną minę kompletnie nic nie mówiąc.

Jesteście Upośledzeni

Pewnego październikowego dnia z samego rana, do głównych drzwi wariatkowa zapukała starsza kobieta, w siwych włosach związanych w kucyk, niebieskim swetrze i opierając się o kosz na śmieci, czekała aż ktoś otworzy jej drzwi. Po kilku chwilach drzwi otworzył Pan Staszek i zaprosił kobietę do środka.

— Gdzie gnoje? — zapytała oschle bez przywitania.

— Przepraszam, ale nie wiem o co Pani chodzi? — zapytał przestraszony Staszek

— No pytam się! Gdzie te gnoje? — Ponowiła swoje pytanie zdenerwowana.

— To może ja zapytam zarządcy? — Przestraszony Staszek to powiedziawszy pobiegł do Kajmaka zostawiają niecodziennego gościa przy drzwiach. Po może pięciu minutach do Kobiety przybiegł Kajmak, a zaraz za nim przestraszony Staszek.

— Bardzo Panią, przepraszam, powiedziano nam, że przyjedzie Pani dwunastego października — Tak Kajmak przywitał swojego gościa, a Staszek stał trzy kroki z tyłu i przyglądał się Kobiecie z przerażeniem.

— Ale jestem dziś! — znów oschle odpowiedziała tajemnicza Kobieta.

— Haha to pięć dni przed czasem… — z niepewnością kontynuował Kajmak.

— Tak, bardzo tu jesteście spostrzegawczy, dokładnie pięć dni — Z pogardą skomentowała kobieta.

— Pozwoli Pani, że zaprowadzę Panią do pokoju, co prawda nie jest wszystko jeszcze gotowe, ale…

— Profesor.

— Słucham?

— Pani Profesor, Jestem Profesorem.

— A, tak, bardzo Panią Profesor przepraszam — z uniżeniem odparł Kajmak i przepuszczając przodem gościa zaprowadził do jego pokoju.

— Co to ma znaczyć?! — z oburzeniem zapytała Kobieta, widząc swój pokój.

— No jak mówiłem, nie wszystko zostało przygotowane…

— Chlew! — Znów z wielkim oburzeniem wykrzyczała starucha.

Kajmak, nie wiedział już co powiedzieć, spojrzał tylko na kobietę i oczekiwał kolejnych komunikatów.

— Chlew! Chlew! To się nie godzi tak mnie przyjmować! Mnie?! Nie może być! — I wyzywała tak dalej, a gdy już skończyła kazała wszystkim opuścić pokój — Niech wszyscy stąd wyjdą! Ale już! — i postanowiła urządzić się sama.

Po godzinie do pokoju znów przyszedł Kajmak, zapraszając kobietę do salonu, gdzie czekali już na nią wariaci, którym to Kajmak miał przedstawić ów Kobietę.

— Witam was wszystkich na tym niecodzienny spotkaniu — rozpoczął Kajmak, a obok stała Starucha i groźną miną spoglądała na twarze zaintrygowanych wariatów. — Mam zaszczyt przedstawić wam wszystkim Panią Profesor Helenę Patelkę, która pozytywnie odpowiedziała na moje zaproszenie i zgodziła się wykładać dla was Chemię, w ramach przygotowania was do Egzaminu Dojrzałości. — Po tych słowach, Kajmak ustąpił Helenie miejsca na mównicy i Ta podeszła do niej i oschłym głosem powiedziała:

— Witam — szybko urywając powitanie.

— Dzień Dobry — odpowiedział chór wariatów siedzących w salonie.

— Jestem Helena Patelka — Znów krótko zabełkotała, jednak każde kolejne słowo, które wypowiadała było dla wariatów istnym horrorem. Świst, gwizd i każdy temu podobny dźwięk wydawał się razem z każdą sylabą wypowiadaną przez Helenę, tarcie górnych zębów o dolne i dolnych o górne było nie do zniesienia dla każdego ucha. — Ukończyłam studia na Wyższej Akademii Antyhumanistycznej w Pacanowie w 1917 roku…

I gdy tak opowiadała wariaci tylko spoglądali na siebie z niedowierzaniem i pełni zdumienia szeptem zadawali sobie pytania:

— Co ona bredzi? — Zapytał Domorski

— Nie wiem, słuchaj dalej, będzie śmiesznie. — Grymkiewicz nie pozostał mu dłużny odpowiedzi.

— Jestem Profesorem Chemii i Biotechnologii Antyhumanistycznej od trzydziestu lat, moje hobby to nienawiść do Humanistów i Horoskopów.

Wariaci siedzący w salonie patrzyli na Helenę pełni zdumienia, a tymczasem do mównicy podszedł Kajmak, delikatnie odsunął niewydarzoną Panią Profesor i powiedział:

— Pani Profesor tak tylko, żartuje… he, he… Wykłady zaczynamy od jutra, widzimy się w auli na ostatnim piętrze… Do widzenia — I wyprowadził Helenę z salonu.

Następnego dnia, po korytarzu od pokoju do pokoju, chodzili Pan Sławek i Pan Staszek z różnymi notatkami, listami, formularzami, oboje wyglądali jak Świadkowie Jehowy na polu manewrowym. Zbierali bowiem oni zapisy na zajęcia mające przygotować wariatów do Matury.

Kajmak zamawiał już w swoim gabinecie różnego rodzaju szkolne przybory, tablice, zestawy do chemii, mikroskopy na biologię, wahadła na fizykę, kredy, książki, encyklopedie, wszystko to co było niezbędne do nauki.

Do domu wariatów zjeżdżali się coraz to nowsi i różniejsi nauczyciele, wykładowcy i inne osoby, mające na celu wyedukowanie wariatów. Temu wszystkiemu przyglądał się Szyszka z Wilkiem, zdumieni tym co robi ostatnio Kajmak, więc postanowili, że nie będą od niego gorsi i również zatrudnili kadrę pedagogiczną do swojej części wariatkowa, co prawda jeden był dziwniejszy od drugiego i każdy nauczyciel z innej bajki, ale był. Legenda głosi, iż jeden z nich nawet znęcał się nad wariatami, rzucał w nich krzesłami, a gdy ktoś pomylił liczby to zmieniał się w zielonego potwora, lecz to inna historia.

Gdy Staszek z Sławkiem dotarli już do Dżuba, ten nieco niechętny był nauce, jednak poprosił o pokazanie listy, przeleciał po niej oczami i widzi — Zębska, już coś sobie obmyślał i:

— No to może ja się zapiszę — Powiedział Dżub

— No to dobrze, zapraszamy od poniedziałku na zajęcia — Odpowiedział Staszek, zamknął kajet, zabrał Sławka i poszli dalej, Dżub zamknął się z powrotem w swoim pokoju i coś zaczął bazgrać w swoim notesie.

W poniedziałek wariaci zebrali się w auli i oczekiwali na przybycie Pani Profesor Heleny. Panował ogromny harmider, część osób przepychała się z miejsca na miejsce, ktoś rzucił butem, i taki bałagan panował, aż do wejścia Heleny, która niespodziewanie weszła do auli kilka minut przed planowanym rozpoczęciem wykładu. Stanęła zaraz przy drzwiach wejściowych popatrzyła na wszystkich, wariaci patrzyli się głęboko w oczy Helenie, gdy Ta postanowiła nagle wyjść i zamknąć za sobą drzwi. Wariaci pełni zdziwienia dalej patrzyli się w miejsce, z którego to Helena zniknęła. Po chwili, drzwi znów się otworzyły, Helena znowu stanęła zaraz przy wejściu i popatrzyła się na wariatów.

— Proszę Państwa! Jak profesor wchodzi to się chyba wstaje! — Oznajmiła groźnie Helena. Wariaci posłusznie wstali i powiedzieli Dzień Dobry jak w przedszkolu, i usiedli z powrotem na swoich miejscach. Helena znów popatrzyła się wymownie na wariatów i znów groźnie oznajmiła.

— Siada się jak profesor pozwoli! Proszę wstać!

I wariaci posłusznie znów podnieśli się z miejsc i oczekiwali na dalsze instrukcje. Helena rozstawiła swoje torby wokoło biurka, postawiła komputer i dziwną skrzynię z piaskiem. Gdy upewniła się, że wszystko jest jak się należy usiadła w fotelu, a wariaci odebrali to jako sygnał do zajęcia miejsc i usiedli razem z profesorką.

— Ale czy Ja pozwoliłam Państwu zająć miejsca?! — Tym razem mówiąc to, podniosła ton głosu, i uderzyła pięścią w biurko — Proszę natychmiast wstać! — Na co wariaci podnieśli się i już poddenerwowani zachowaniem profesorki zaczęli między sobą wydawać na jej temat coraz to różniejsze opinie. — Teraz proszę usiąść — I wariaci zajęli swoje miejsca. — Na moich zajęciach panują pewne zasady, trzeba ich przestrzegać, nie rozmawiamy, nie przeszkadzamy, nie wstajemy z miejsca bez pozwolenia ani go nie zajmujemy bez pozwolenia. Czy to jest jasne?

— Tak — niepewnie odpowiedzieli niektórzy z auli.

— Czy Ja pozwoliłam się odzywać?! — Helena wykrzyczała prosto w niewinne twarze wystraszonych wariatów, a następnie zapanowała głucha cisza.

Po tym Helena zaczęła prowadzić swój wykład, jednak pewne było to, że słuchali jej tak naprawdę nieliczni. Domorski zwrócił się do Grymkiewicza i śmiejąc się pod nosem wymyślał przezwiska dla profesorki z piekła rodem.

— Helka Patelka, co to za nazwisko? Helka od węgla! Helka kupiła węgiel tak mało kaloryczny, że mokra szmata lepiej pali się w piecu!

— Uspokój się, chory jesteś! — odpowiadał mu Grymkiewicz.

Ktoś inny w tym czasie, czytał jakąś książkę, na ostatnich miejscach był bufet z ciepłymi tostami i frytkami, jeszcze w innej części auli ktoś grał w ping ponga. Jednak Dżub w tym czasie nie chciał z nikim rozmawiać, udać się do bufetu, czy zagrać w ping ponga. Siedział i wpatrywał się siedzącą kilka rzędów dalej Zębską, rozmyślał, marzył, był kompletnie nieobecny, jego ciało tu było, lecz dusza udała się do krainy marzeń i fantazji.

— Czyż nie jest Ona piękna? Czyż nie jest to anioł niebiański, który zszedł do mnie na ziemię? — Rozmyślania te przerwał mu jednak koniec wykładu, spojrzał tylko w stronę Helki Patelki, czy aby na pewno już wyszła i ruszył w stronę Zębskiej, zbierającej się do wyjścia z auli.

— Metan, Etan, Propan, Butan, Hela to jest orangutan — Wyśmiał Domorski do Grymkiewicz wstając z miejsca.

— Pozwól, że pomogę ci z tymi rzeczami — Powiedział Dżub, podchodząc do Zębskiej.

— Nie, nie trzeba poradzę sobie, naprawdę, ale dzięki wielkie za pomoc.

— Ale ja Ci pomogę, daj to — I wyrwał jej z ręki torbę z książkami.

— No dobrze… Jak tak bardzo chcesz. — Zgodziła się Zębska, jednak z dużą dozą niepewności Dżubowego zachowania.

Kolejnego dnia zaraz po rozpoczęciu wykładu, Helka z swojej torby wyciągnęła stos zadrukowanych kartek.

— Proszę Państwa, zobaczymy ile pamiętacie z wczoraj, proszę o wyciągnięcie swoich kartek i na nich proszę odpowiadać na pytania. Na tych kartkach, które wam za chwilę rozdam, proszę nic nie pisać.

Wariaci z przerażeniem spoglądali po sobie i szukali ratunku z tej sytuacji, Helka rozdawała testy, ktoś już płakał, a w ten czas Domorski szturchnął Grymkiewicz i mówi:

— Czujesz to? Czujesz kurde? Patrz! Czujesz to?

— Grymkiewicz tylko z przerażeniem w oczach spojrzał na Domorskiego i odwrócił głowę.

Wariaci pisali niezapowiedziany test i wylewali nad nim swoje ostatnie poty lub łzy. Po pół godziny pisania, część osób zaczęła już oddawać testy. Helka Patelka, była wyjątkowo uśmiechnięta tego dnia, i przyjmowała kartki do każdego głupio się szczerząc. Spojrzała na pierwszy test i nie była już taka zadowolona, przełożyła kartkę, patrzy na kolejny, kolejny i kolejny, nikt z piszących nie zastosował się do polecenia i wszyscy pozaznaczali odpowiedzi na kartkach Helki. Helka wstała z miejsca i popadła w furię, dostała białej gorączki.

— Co ja mam teraz z tym zrobić?! Co to jest?! Do kosza z tym! Co ja do was mówiłam? — Do wyzywającej Heleny podeszła Korczyńska, aby oddać jeszcze swój test, Helka spojrzała na niego i wykrzyczała co sił w płucach — Czy wy jesteście upośledzeni?! Czy wy jesteście upośledzeni?! Wynocha mi stąd! Ale to już! — I w tym momencie wszyscy w popłochu uciekali z auli do swoich pokoi.

Korowód marzeń. Z pamiętnika zakochanego Dżuba

Gdy Dżub był w zaciszu swojego pokoju, usiadł przy biurku i spojrzał na swoją szkatułkę, jak tylko ją otworzył, wziął do ręki pióro i zaczął pisać w swoim notesie.

Drogi muj ukohany pamiętniczku… Tak jest mi cienrzko, tak mi źle, patrzę na nią, a Ona na mnie nie, ja chcę jej pomuc, ona mnie odtrąca, ale jest taka piękna, ja jom chce. Koham jej zapach, koham ten aromat, unosi się za nią w powietrzu, ale to nie wszystko. Patrzę na ten cud jaki ma… oj ma… stopy… stopy… ahhhh. Ich zapach, to miud. Jak bardzo bym chciał, by ta kobieta, dała mi je, oj tak, stopy… stopy… ahhhh. Śnię, Śnię, Nocami śnię o nich, śnię o tych i o tych innych, oj jak bardzo bym je chciał. Jak śnię, jest tak mi przyjemnie, tak błogo, oj jak bardzo bym je chciał, lecz gdy jurz się obudzę, ich widok mnie nie cieszy, oj jurz nie, stopy… stopy… ahhhh. Całowałbym paluszki, palce i paluhy, z ochotą, ochotą, taką wielką ochotą ahhhhh. Tak bym się znirzył, tak nisko, tak bardzo, do roli sługi, słurzki. Bym je macał, wąhał i smakował, cały dzień, smakował, stopy… stopy… ahhhh. Przecierz jest to rzecz nie nowa, nie nowa, stara, taka stara, od wiekuw znana i nie doceniana. Zobaczcie, Zobaczcie, kto je zobaczy ten je pokoha i potem potajemnie w nocy do poduszki szlocha, szlocha, szlocha. Oj stopy… stopy… ahhhhh, lubię je wszystkie, wszystkie, ale takie max 38, większe niee, niee, ledwo znoszę. Lubię, Lubię oj tak bardzo lubię i piersi i pupę, ale stopy… stopy… ahhhh, ale stopy doprowadzają mnie do zguby, zguby, zguby. Świat wiruje wokół mnie, wiruje, wiruje, widzę stopy, stopy, więcej stup. Kolory, kolory, takie piękne te kolory, nie! O nie! Gdzie są stopy? Gdzie stopy? Nie widzę ich! Siedzę na kamieniu, takim czarnym i zimnym, O nie! Gdzie te stopy? Gdzie jestem ja? Widzę księrzyc, tak to pełnia, jego jasny blask oświetla moją tważ. To kraniec świata, przepaść, tam nic nie ma, siedzę pod rurzowym drzewem, wiśnia, wiśnia, kwitnie wiśnia, co za obłęd, co za atrakcje, z przepaści bije mnie chłód, oj jak zimno! O jak bardzo zimno! To śnieg! To zaspa! Gdzie księrzyc? Gdzie drzewo? Gdzie przepaść? To las, zimny las, śnieg, mróz! To zima! Gdzie jestem? Gdzie jestem? Co się dzieje? Widzę dom, drewniany, oświetlony, tak delikatnie, co to za dom? Co to za chata? Gdzie ja jestem? Jest mi zimno! Zobaczę! Tak zobaczę, co tam jest, może, może ktoś mnie nakarmi, da otulenie, może… Sięgam już za klamkę, ale… ale jej nie ma! Gdzie ten dom? Gdzie śnieg? Gdzie chłód? Gdzie las? Jestem wolny! Jestem łodzią i płynę na przestwór oceanu. Płynę, pomijam czarne skały, ogromne bałwany! Jestem wolny i płynę! Jestem białą łodzią! Jestem wielki! Ogromny! Wspaniały! Świat jest nisko, ja wysoko, wysoko, głaskam hmury, mgłę, i gwiazdy! Jestem górą! Masywną, olbrzymią Górą! Rządze światem, jestem ponad nim! Jestem nad wszystkimi! Jestem Królem! Władcą! Jestem Bo….

Dżub nie dopisał już ostatniego słowa, kreślił, piórem po kartce, która zaczęła mu się rozmywać, tracił kontrolę nad swoim ciałem, pióro wypadło mu z ręki, a sam przechylił się na bok, spadł z krzesła i spadając z niego próbował złapać jeszcze za swoją szkatułkę, jednak całkowicie stracił przytomność i upadł pod biurko.

Dżubowe przygody w Centrum Handlowym

Pewnego grudniowego dnia, pod gabinetem Kajmaka panował ogromny gwar. Wielu wariatów, jak nie wszyscy zebrali się dziś, ponieważ Kajmak miał coś ważnego do ogłoszenia. Tłum zbierał się już od samego rana i oczekiwał na wiadomość od zarządcy. Około godziny dziewiątej rano pod gabinet przyszli Pan Staszek i Sławek, przynieśli z auli mównicę i postawili przed drzwiami do gabinetu, zmietli kurze i rozwiesili świąteczne ozdoby.

W tym czasie do Dżuba podeszła nieco dziwna dziewczyna, była to Asia, Asia Spisała. Niektórzy nazywają ją Asią co się nie popisała, a nie popisała się kilka tygodni wcześniej u jakże osobliwej Doris Góry, nauczycielki geografii. Jak mówią plotki Asia pisała u niej test zaliczeniowy piętnaście razy, a to dlatego, że ściągała i za każdym razem nie fortunnie ściąga jej upadła zaraz przed oddaniem pracy. Asia jest osobą dosyć specyficzną, jej wysokie czoło, wytrzeszcz oczu oraz nie uczesane długie ciemne włosy odstraszają potencjalnych zalotników, dlatego Asia musi o mężczyzn walczyć sama.

— Hej — zalotnie przywitała się Asia z Dżubem.

— Hej — odpowiedział jej nieco speszony.

— Co tam u ciebie? Hihi! — To powiedziawszy szeroko się uśmiechnęła, pokazała swoje połamane zęby, podniosła brwi do góry i w takiej to pozycji została.

— W sumie wszystko dobrze? — Niepewnie odpowiadał jej Dżub, przyglądając się żywemu dziwactwu. — Masz ładny płaszczyk…

— No wiem, hihi, taki różowiutki, hihi — praktycznie śmiejąc się skomentowała komplement Dżuba. — Masz może pożyczyć długopis? Chciałam sobie coś zanotować.

— A co konkretnie? Co chcesz teraz notować? — Zapytał zdziwiony Dżub

— Twój numer telefonu, hihi — Znów zaśmiała się Asia

— Ee, Yy, to chyba nie będzie możliwe…

Tą jakże interesującą rozmowę przerwały otwierające się drzwi gabinetu Kajmaka. Zarządca stanął przy mównicy i oznajmił zebranym wariatom.

— Mam dla was wszystkich ważne ogłoszenie. Już za trzy dni obchodzić będziemy Mikołajki i w ramach tego święta, każdy będzie mógł ten dzień spędzić poza murami naszego ośrodka na ulicy Szkolnej 8. Wszyscy otrzymujecie świąteczną przepustkę!

Zadowoleni wariaci, zaczęli klaskać, wiwatować na cześć Kajmaka, dziękować za ten przecudowny prezent. Kajmak podziękował jeszcze za wysłuchanie ogłoszenia i znów schował się w swoim gabinecie. Panowie Sławek i Staszek zmietli z korytarza ozdoby i wynieśli mównicę.

Gdy nadszedł dzień przepustki Grymkiewicz zapukał do pokoju Domorskiego i zapytał:

— Idziesz na przepustkę?

— Nie, nigdzie nie idę, mam gorączkę, przeziębiłem się gdzieś, idź z kimś innym.

Grymkiewicz, posnuł się trochę korytarzami wariatkowa, poodbijał się od ścian i spotkał na swojej drodze Zębską, Przędnicką i Wronę, którzy zaproponowali mu wspólny wypad do Centrum Handlowego. Gdy już zbliżali się do wyjścia zatrzymał ich Dżub.

— Mogę się do was dołączyć? — Zapytał się Dżub. Wrona i Przędnicka spojrzeli po sobie, Grymkiewicz odwrócił wzrok i podziwiał sufit, Zębska najpierw spojrzała na Wronę i Przędnicką z nadzieją na jakąś odpowiedź, Ci jednak wymownym spojrzeniem przekazali ostateczną decyzję właśnie jej.

— Taak… — odpowiedziała Zębska — Jasne…

Aby dojść do centrum handlowego należało najpierw iść ulicą Szkolną do jej samego początku, aby wyjść z lasu. Stamtąd należało kierować się na najdłuższą aleję w mieście, u której początku stała olbrzymia gotycka katedra. Za katedrą, jeszcze kilka kroków i jest ogromny gmach handlowy, w którym znajduje się dosłownie wszystko.

Gdy dotarli już do centrum, Dżub bardzo nachalnie i męcząco oferował pomoc Zębskiej. Że to jej poniesie torebkę, że to pomoże wybrać ubrania w sklepie, a gdy ta odrzucała jego pomoc, argumentując tym, że sama sobie poradzi ten poprzez obrażanie się i opowiadanie o tym, jak to czuje się niepotrzebny i jak to mu w życiu jest źle wymuszał zgodę Zębskiej na pomoc. Wrona, Przędnicka i Grymkiewicz znużeni jego zdurniałymi zalotami postanowili oddzielić się od Dżuba i Zębskiej i chodzić po sklepach w własnym rytmie w zupełnie innym kierunku.

Po kilku godzinach wydziwionych zalotów, Dżub postanowił oddalić się w kierunku toalety. Do kabiny jednym susem wciągnął swój plecak po podłodze, wyciągnął z niego kartkę i długopis i zaczął pisać. Pisać wiersz, bardzo się przy tym fakcie uśmiechając. Jak tylko skończył swoje wielkie dzieło pobiegł do sklepu, w którym po raz ostatni widział Zębską i wręczył jej swój poemat.

Zębska popatrzyła najpierw na Dżuba i z uśmiechem schyliła głowę ku kartce. Po przeczytaniu dwóch wersów nie miała już z czego się uśmiechać. Gdy zagłębiała się w cudowną lekturę coraz to bardziej nerwowo i niespokojnie kręciła głową. Dżub patrzył na to z niezwykłą radością i sam względem czasu zaczynał opuszczać swoją głowę ku niższym partiom ciała Zębskiej. Ta, gdy zakończyła już lekturę wiersza, z przerażeniem spojrzała na Dżuba i co sił w nogach uciekła do swoich przyjaciół.

— Co się stało? — Zapytał Wrona, jak tylko dobiegła do nich zdyszana Zębska.

— Czytaj! Patrz! — Odpowiedziała będąc nadal w szoku i wręczając Wronie kartkę, którą dostała od Dżuba.

Wrona zagłębiał się z przerażeniem w sens wiersza i głośnym parsknięciem oznajmił, że jego treść jest wysoce nie przyzwoita.

— Idziemy stąd! Ale to już! — Krzyknęła Zębska i pokazała palcem na drzwi.


— Bo wiesz… Miłość to okropna wojna. — skomentował jeszcze Wrona.

Podążając tanecznym krokiem… Ostatnia nadzieja

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 26.78
drukowana A5
Kolorowa
za 59.9