E-book
23.52
drukowana A5
40.88
Dziwowisko tom 2: Goń białego królika

Bezpłatny fragment - Dziwowisko tom 2: Goń białego królika


5
Objętość:
203 str.
ISBN:
978-83-8324-793-9
E-book
za 23.52
drukowana A5
za 40.88

Rozprawa o rzeczach w rzeczy samej niedorzecznych

„Wariacje redaktorskie” —

Beata Wojtkowska.

Patronaty

Nim mi skrzydła opadną, a myśli owładną codzienne sprawy

Nim na ustach odłożę gdzieś o świcie w pośpiechu pogubiony smak kawy

Nim ucichną w zwykłości te radości, co jeszcze wczoraj w zapomnieniu się śmiały

Wyrażę swą wdzięczność….


Patronaty:

Wojskowa Biblioteka Oświatowa w Bielsku — Białej.

Pracownia Ceramiki Artystycznej „Chochole”.

Moora.pl — Biżuteria, która inspiruje.

Autorska fantazja bez granic…

Opowiadania z dupy wzięte, czyli autorska fantazja be granic. Z tego wnioskować należy, że wszystkie opisane postaci, realia ich życia oraz zdarzenia z rzeczywistością nie mają nic wspólnego.

Autorska dedykacja

Ze specjalną dedykacją dla wszelkich przejawów kobiecej kreatywności i chwil codziennych, wolnych od złości na otaczający świat…

Zamiast wstępu

A co, jeśli przekwitnę, zanim w pełni rozkwitnę?

Jeśli się nie otworzę, płatków swych nie rozłożę i nie dowiem się, co we mnie tkwi?


Kiedy wchodzisz w mój świat, czynisz to na własną odpowiedzialność. Wszystko, czego dotkniesz, stanie się od tej chwili częścią Twojej rzeczywistości. Wszystko, czego nie zdołasz pojąć od razu, zrozumiesz w stosownym momencie.

Może teraz to nie Twój czas ani Twoje miejsce?

Skoro jednak trzymasz moją chorą duszę w rękach, nie staraj się, proszę, zrozumieć za wszelką cenę.

Bo?

Bo świat właśnie taki jest.

I nie warto próbować na siłę zrozumieć to, co w nim nieoczywiste.

Jak emocje, które pojawiają się zupełnie nieproszone, a jednak mamy możliwość, aby sobie z nimi poradzić.

Na własną potrzebę lub dla zaspokojenia potrzeb innych ludzi.

Bo jest różnica między tym, co w tej chwili robimy dla siebie, a tym, co robimy z myślą o najbliższych.

Nawet w sytuacji, kiedy wydaje Ci się to całkowicie niedorzeczne, to we wszystkich Twoich życiowych wyborach jest sens.

Jedni żyją dla siebie.

Drudzy żyją dla innych.

I są tacy, którzy żyją życiem innych.

I nie ma w tym niczego niestosownego, że próbujemy żyć z dala od bólu.

Ale to wcale nie oznacza, że poprzez moje słowa tego bólu nie dotniesz.

A potem przyjdzie upragniona ulga.

Ale nic już nie będzie takie samo…

W Tobie.

Bo?

Bo świat się nie zmieni…

Tak, jak wątroba wydziela żółć, mózg wydziela myśli

Paul Henri Thiry

Rozdział 1. Biały królik

Tyle wokół mnie ciebie,

a ja wciąż jeszcze nie wiem, co we mnie się tli…


Może wydać się to dość zaskakującym posunięciem, kiedy ustępuje się miejsca innej kobiecie. Załóżmy czysto hipotetycznie, że jest osobą o nader pokrętnej przeszłości, owładniętą wizją drobiazgowo skonstruowanej przyszłości.

Co skłoniło ją do tego, by zaistnieć właśnie teraz?

Moje, wciąż pojawiające się, dylematy.

Czas.

Pędzi do utraty tchu, a ja — niczym monument — tkwię w tym, co dawno temu powinno być, tak po prostu, zapomniane.

Tylko, że moja pamięć okazuje się być nieograniczonym magazynem wspomnień. Ląduję więc z impetem w objęciach zdarzeń, które przecież już nigdy nie zmienią swojego kolorytu. Jeżeli coś jest czarne, to jest czarne. Biel nie zaistnieje.

Wygląda na to, że pogodziłam się z miejscem, w którym przyszło mi być. A może sama sobie to miejsce stworzyłam?

Mentalnie.

Fizycznie.

Już od spojrzenia na siebie z drugiej strony lustra.

Już niczego nie udaję.

Już nawet nie podnoszę głosu, aby zawołać: „hej, ja też tu jestem”.

Ogarnęła mnie cisza, która potrwa jeszcze kilka miesięcy, zanim na dobre pożegnam się z tym miejscem.

Dlaczego przy powitaniu pojawia się rozstanie?

Bo taki jest cel mojej rekonwalescencji.

A przecież nie raz wyraźnie sygnalizowałam, że nie daję sobie z tym wszystkim rady. Kręciłam się po dobrze znanych tematach, jak kot po życiu.

Wylądowałam w kuwecie, raz taplając się w ziarenkach piasku, przywodzących na myśl chwile normalnego życia, raz brodząc w odchodach, kojarzących mi się ze stertą gówna, do którego zrównane zostało moje jestestwo.


Duży szpitalny hol.

Wszędobylska lamperia i odrapane ściany. Typowy PRL.

Siedzę na krześle i wpatruję się w drzwi, które, zapewne, za chwilę ktoś otworzy.

Chwila.

Przywodzi na myśl oczekiwanie na lepsze jutro.

Może uśmiech i dobre słowo?

Dużo tych dobrych słów było przy pożegnaniu, zanim zatrzasnęły się za mną drzwi wejściowe.

Jak życzenia urodzinowe ukierunkowane przede wszystkim na to, aby zdrowie nadpisywało szczęście.

Wypijemy za błędy?

Podziękuję. Może innym razem.

Najważniejsze to przyznać się do życiowych błędów i naiwnie oczekiwać rozgrzeszenia.

Prosiłam, błagałam, nie poskutkowało.

A przecież mogło być już całkiem przyzwoicie.

Mogłoby, gdybym nie wyraziła zgody na leczenie.

To nie był błąd.

Nie warto wznosić za to toastu.


Uśmiechnęłam się i w tej samej chwili otworzyły się drzwi.

Zimna w swej aurze kobieta odwzajemniła uśmiech i wykonała ręką zapraszający gest.

Uniosłam się z krzesła, ale przysięgam, że mój wyszczerz wcale nie był jej dedykowany.


— Zapraszam panią — ośmieliła mnie pielęgniarka.

Wejść czy wyjść?

Oto jest pytanie, które zastępuje mi każdego dnia śniadanie.

Odwieczny dylemat na rozpoczęcie dnia.


Kilka kroków i znalazłam się w przestrzeni, gdzie świrują zaburzenia psychiczne. Zdać by się mogło, że moja depresja jest w tym miejscu najmniejszym problemem.

Dlaczego w gabinetach lekarskich dominują przeraźliwie wielkie i ciężkie meble?

Biurko, za którym siedzi mój „wybawca”, też jest ponadwymiarowe.

Specjalista.

Mężczyzna.

Bez pytania o jego wiek mogę stwierdzić, że ma za sobą co najmniej połowę życia.

Swojego i innych, którzy mieli odwagę przekroczyć próg tego gabinetu.

Czy to normalne, że na pierwszej randce patrzy się bez zażenowania drugiej osobie prosto w oczy?

Jedyne, co właśnie w tej chwili sprowokował swoim zachowaniem, to moje speszenie.


— Mam się przedstawić, czy woli pani jeszcze chwilę pozostać w stanie zawieszenia? — wysilił się na żarcik.

Zero arogancji.

Przemyślana strategia dotarcia do mojej świadomości miejsca, czasu i tego, co ja tutaj robię.

— Przecież to cynizm. Obydwoje wiemy, z kim mamy do czynienia, panie doktorze.

Uśmiechnął się w dość wyrafinowany sposób, a ja podążyłam za tym grymasem, jak za białym królikiem.

— Widzę, że nie grzeszy pani inteligencją — stwierdził bezceremonialnie.

— Czy to nie objaw osobowości, która charakteryzuje psychopatów?

— A jest pani psychopatką?

Zamilkłam.

Nie mam żadnych kompetencji, które mogą pomóc w dokonaniu diagnozy.

— Skoro już wyjaśniliśmy sobie sprawę wzajemnego położenia, to może przejdźmy od razu do pytania: co panią skłoniło do tego, aby poddać się leczeniu?

— Życie.

— Okrutne, prawda?

— Jakby pan zgadł. Okrutne.

— Rozwinie pani myśl, czy pozostajemy w stanie domniemania niewinności?

— A to zakład psychiatryczny czy karny?

— Żadna różnica, biorąc pod uwagę fakt ograniczenia swobód.

— A na jakie swobody mogę tutaj liczyć?

— Wypowiedzi.


Odetchnęłam z ulgą, ponieważ w stresujących sytuacjach jedynym, co mnie ratuje, jest to, że mogę uruchomić swój ukochany słowotok.


— Przyjmijmy, że nie chcę już więcej rozdrapywać starych ran.

— Czyżby wchodziło w panią zaprzeczenie, że kiedyś wydarzyło się coś takiego, co w tym momencie zaburza pani normalne funkcjonowanie?

— Ani coś, ani kiedyś. Te dwa określenia zupełnie nie pasują do opisu mojej sytuacji.

— Jednak jest przyczyna, która nie pozwala na normalność — stwierdził.

— Nie jest to jedna przyczyna. To tak dla ścisłości.

— Porozmawiamy o tym?

— Nie.

— Nie, bo nie?

— Nie, bo nie.


Gdybym opowiedziała mu to, co przez ostatnie cztery lata spadło na moją głowę, to czy on zrozumiałby?


— Rozumiem. Zbyt ciężko, zbyt traumatycznie.

— A wie pan, że są ludzie, którzy ścigają się ze mną na wagę przeżytych traum?

— Niesamowite.

— A jednak.

— Coś więcej?

— I są też tacy, którzy potrafią wykazać się zazdrością.

— Bo więcej pani przeżyła przez te kilka lat niż oni przez całe swoje życie?

— Zgadł pan. Tylko, że ja tego nie jestem w stanie zrozumieć. Nie można być zazdrosnym o cierpienie. Brak w tym logiki.

— Zdziwiłaby się pani.

— Może. W końcu nie jestem odosobnionym przypadkiem, który pan diagnozuje.

— Nie jest pani tutaj dla sprecyzowania diagnozy.

— Nie potrafi pan kłamać. Zanim rozpocznie się leczenie, niezbędna jest ku temu diagnoza.

— Czym jest dla pani kłamstwo?


Poczułam się niezręcznie, ponieważ przez większość mojego życia byłam wręcz zmuszana do kłamstwa.

Czyżby pierwsza trafiona opinia na mój temat?


— Niezręcznie jest przyznać się do tego, że jest się kłamcą.

— Nie oczekuję tego. Postawiłem zgoła inne pytanie, które wywołało u pani, jak sądzę, reakcję na krytykę. Choć przyznaję, że nie taki był mój cel.

— Pięknie jest na dworze, jak sypie śnieg.


Odwrócił głowę w kierunku okna, a ja miałam nadzieję, że odwróciłam jego uwagę.

Sprytne posunięcie i jeszcze sprytniejszy unik.

Osobowość unikająca. To już o sobie wiem.


— Gdybym teraz powiedział, że nie odpuszczę i będę drążył temat, to zablokuje mi się pani na amen.

— Jest pan katolikiem?

— Wierzę.

— Ja też. Wierzę, że wiara czyni cuda.

— Doświadczyła już pani tego?

— Cudów? Nie.

— Zwykło się mawiać, że cudem jest szczęście w nieszczęściu.

— I chyba to akurat mogę potwierdzić. Dużo w moim życiu tego rodzaju cudów.

— Pojawił się zalążek optymizmu. Nie wszystko jednak jest jednym i wielkim obrazem zła.

— Nie traktuję życia jako zło konieczne, choć przyznaję, że miałam kilka razy ochotę pożegnać się z tym światem.

— Nie musi pani wracać do tego tematu.

— Nie zaskakuje to pana?

— Nie, nie zaskakuje.

— Czyli nie z tego powodu zostałam tutaj zamknięta?

— Nie jestem jasnowidzem tylko lekarzem.

— Czy to czasem nie jest szantaż?

— Emocjonalny? Absolutnie nie.

— To dobrze. Nienawidzę ludzi, którzy w relacjach z drugim człowiekiem dopuszczają się szantażu.

— Emocjonalnego?

— No, tak. Emocjonalnego.

— Jakich jeszcze ludzkich zachowań pani nienawidzi?


Śnieg za oknem nie przestaje padać, a ja nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie.


— Czym jest dla pani nienawiść?

— Emocja taka sama jak inne, z którymi mi nie za pan brat.

— Czuje pani emocjonalną pustkę?

— Czuję pustkę w każdej praktycznie dziedzinie życia.

— To smutne. To bardzo smutne.

— Mnie to nie smuci. Raczej chroni przed tym, co jest trudne w relacjach.

— Mechanizm obronny.

— Wiem.

— Dużo pani wie. Skąd ta wiedza?

— Z książek?

— No tak. Z tym, że coś nas pcha po tę wiedzę.

— Życie. Już panu powiedziałam.


Zamilkł jakby od niechcenia. Czyżbym przejęła kontrolę nad rozmową? W sumie nie mam w tym żadnego celu.


— Myślę, że na dziś już skończymy.

— I co takiego wyczytał pan z moich wypowiedzi?

— Gorzką tajemnicę ukrytą na szczycie góry lodowej.


I w tym momencie naszło mnie wspomnienie. Na środku drogi ktoś potrącił kota. Nakazałam mężowi, aby zatrzymał samochód i ruszyłam w kierunku puszystych zwłok.

Znałam tego kota. Przychodził do nas.

Dotknęłam dłonią jego sierści i poczułam śmierć. Jednym ruchem przeniosłam Rudego na pobocze, aby uchronić go przed wprasowaniem w asfalt przez kolejnych nadjeżdżających bezmyślnych kierowców.

Mąż powiedział, że kot stanie się teraz pożywieniem dla lisów.

Rozpłakałam się.


— A jednak pojawiają się emocje — skwitował wyraz mojej twarzy wybawca.

— Skurwiele i mordercy.

— Metafora?

— Życie.


Westchnęłam.

Dlaczego oczekuję od lekarza, aby odgadywał, co właśnie autor ma na myśli? Ludzie mają tendencję do wymagania od innych jasnowidzenia.


— Nie prościej byłoby opisać zdarzenie?

— Nie ma o czym mówić. Przejdźmy do następnego punktu naszego spotkania — zaproponowałam wyjście z niezręcznej dla mnie sytuacji.

— Apodyktycznie.

— To tylko propozycja, która ma zakończyć nasze wzajemne torturowanie się.

— Aż tak bardzo bolało? Ta nasza rozmowa była dla pani nieprzyjemna?

— Z wielką przyjemnością oddaliłabym się do miejsca odosobnienia.

— Nie jest pani przypadkiem, który należy poddać tego typu zabiegowi.

— A to oznacza, że będę cieszyła się obecnością sublokatorki w celi?

— Nie nazwałbym sali chorych „celą”.

— Bo to nie zakład karny tylko psychiatryczny?


Roześmiał się w taki sposób, jakbym to miejsce napełniła szczęściem.


— A teraz proszę dać mi chwilę na wypełnienie kwestionariusza. W końcu jest to wizyta powitalna, a ja, niestety, zmuszony jestem do wypełnienia biurokratycznych fanaberii.

— Proszę bardzo. Mam wyjść?

— Może pani zostać. Będę potrzebował kilku podpisów.


Zajął się, jak to określił, biurokratyczną fanaberią z wielką powagą na twarzy. Ostre rysy i czoło poszatkowane zmarszczkami. W końcu ma na swoich barkach niejedno ludzkie zmartwienie. Włosy zaczesane do tyłu. Siwizna, do której — nie wiedzieć czemu — czuję miętę. Szczupłe palce, szczupła sylwetka. Zdrowie fizyczne równa się zdrowiu psychicznemu?

Dopiero teraz zorientowałam się, że nie ma na sobie białego fartucha.

Kitel, który z reguły wywołuje mrożący efekt, pozostał w szafie?


— Mam jeszcze jedno pytanie.

— Proszę pytać.

— Czy ma pani swoje preferencje co do diety?

— Ja całe swoje dojrzałe życie jestem na diecie. Ale nie. Nie mam preferencji.

— Czy jest pani na coś uczulona?

— Pan tak na serio?

— A co dziwnego w tym pytaniu?

— A to, że są ludzie, na widok których dostaję atopowego zapalenia skóry.


Chyba go zamurowało, bo nie padło już żadne inne pytanie. Nawet to doprecyzowujące.


— Wyjaśni to sobie pani z naszą kucharką. Wpisałem dietę lekkostrawną.

— Uchroni mnie to przed zaparciami. W końcu ktoś tutaj myśli.

— Po to jestem.


Ruszyła drukarka.

Po chwili trzymałam w dłoni kwestionariusz przyjęcia na oddział i długopis.


— Proszę na spokojnie zaznajomić się z naszym regulaminem, sprawdzić swoje dane i podpisać.

— Mam panu zwrócić ten kwestionariusz?

— Nie. Tym już zajmuje się oddziałowa. Proszę jednak nie szukać jej na oddziale. Sama się do pani zgłosi.


Otworzył drzwi.

Wysoki, szczupły, zadbany.

Mój wybawca.

Przede mną schody. Oby nie do nieba i oby nie do piekła.

Zaczynam się z tym miejscem zaprzyjaźniać, ale traktuję je jako formę czyśćca.

Czy mogę zaufać?

Temu miejscu?

Tym ludziom?

Jemu?

Niektórzy ludzie mówią, że jestem zbyt naiwna. Zbyt dużo we mnie ufności, a ta w prostej linii prowadzi do rozczarowania.

Nie mam jednak wyjścia.

Skoro zrobiłam pierwszy krok w kierunku uzdrowienia zarówno duszy, jak i ciała, to muszę teraz konsekwentnie trzymać byka za rogi.


— Witam na oddziale.

— Dzień dobry.


Czy zawsze jest tak, że krągłe kobiety otacza aura dobrodziejstwa?


— Zapraszam do sali. Mam nadzieję, że będzie pani u nas jak w domu.

— Nie sądzę.

— To tylko stres pierwszego dnia. Wszystko teraz jest nowe i nieprzewidywalne. Wpadnie pani jednak w rytm tego miejsca i spraw się w nim toczących.

— To są jakieś sprawy?

— A nie dla załatwienia jakichś spraw znalazła się pani tutaj?

— Nikt za mnie moich problemów nie rozwiąże.

— Westchnęłam.

— Prawidłowe podejście. Cieszy mnie to.

— Po części podzielam pani radość.

— Pani walizkę dostarczę za chwilę. A teraz niech się pani rozgości.

— Dziękuję.

— Nie ma za co dziękować. Ważne, że jest już pani w dobrych rękach. Na łóżku ma pani godzinową rozpiskę stałych zajęć i posiłków.


Już nie podziękowałam.

Oddziałowa zamknęła za sobą drzwi, a ja stanęłam przy łóżku, nie bardzo wiedząc, co mam ze sobą teraz zrobić.

Zbyt dużo pustej przestrzeni.

Dwa łóżka, stół z czterema krzesłami.

Dwie szafki nocne i jedna duża szafa.

Za oknem śnieg już nie śnieży. Przytłaczająca pogoda i przytłaczająca pustka.

Typowa sala szpitalna dla chorych z dużym oknem i bielą na ścianach.

Ściągnęłam buty i ułożyłam się na łóżku. Zamknęłam oczy i zdawało mi się, że tylko dopełniam początek dnia refleksją. Ze snu wyrwało mnie mocne trzaśnięcie drzwiami. Walizka stanęła w miejscu, z którego najwygodniej będzie można ją rozpakować.

Zanim z moich ust wydostało się podziękowanie, nikogo już nie było.

Z trudem zwlekłam się z łóżka, aby poczynić starania o względną organizację.

To, że nie mam teraz na to ochoty, nie oznacza, że tej ochoty w przyszłości nabiorę.

Otworzyłam walizkę i pochyliłam się nad ciuchami.

Pachną domem.

Pachną moimi perfumami.

Pachną światem, za którym jeszcze nie tęsknię.

Czy ten świat zaczął już tęsknić za mną?

Przełożyłam ciuchy do szafy i sięgnęłam po telefon.


— Już zostałam przyjęta na oddział — poinformowałam z dumą męża.

— I jak? Wszystko w porządku?

— Jeżeli mam opisać to miejsce, to niczym nie różni się od innych szpitali. Może tylko personel jest milszy.

— Mają w tym interes.

— Żeby być miłym lub miłą?

— Pozwiedzałaś już?

— Nie odważyłam się jeszcze wyjść z pokoju.

— Masz sąsiadkę?

— Mam, ale jeszcze jej nie poznałam.

— Zdzwonimy się wieczorem, jak poogarniasz przestrzeń.

— Dobrze.


Koniec rozmowy.

Nie lubię ciszy.

W domu zawsze miałam towarzysza w formie włączonego telewizora. Wtedy samotność była nawet do zniesienia.

Rozejrzałam się.

Pozostaje mi telefon, aby móc normalnie tutaj funkcjonować.


Obiad o dwunastej.

Kolacja o szesnastej.

Śniadanie o ósmej.

Muzykoterapia — 30 minut.

Trening autogenny — 15 minut.

Trening relaksacji — 15 minut.

Indywidualne zajęcia z psychoanalizą — 30 minut.

Indywidualne zajęcia z terapeutą od uzależnień — 30 minut.

Indywidualne zajęcia z terapeutą od zaburzeń odżywiania — 30 minut.

Grupowe zajęcia terapeutyczne — 45 minut.


Wychodzi na to, że na sam koniec dnia będę miała wątpliwą przyjemność przebywania w towarzystwie ćpunów, alkoholików, seksoholików, zakupoholiczek, anorektyczek, bulimiczek, psychopatów, narcyzów i jeden Bóg wie w czyim jeszcze.


— Obczajaj, obczajaj.

Wyrwało mnie z objęć moich domysłów.

— Obczajam. Powinnam się w tym wszystkim połapać.

— To najmniejszy z twoich problemów.

— Jestem bezproblemowa.

— Nikt, kto znalazł się w tym miejscu, nie jest bezproblemowy. Po coś przecież tutaj jesteśmy.


Zdałam sobie sprawę z tego, że właśnie rozpoczęłam rozmowę ze współlokatorką. Do głowy wchodzi mi jedno pytanie za drugim, które mam ochotę zadać tej kobiecie.

Młodszej, ładniejszej, szczuplejszej.

Przyparła mnie do ściany tą swoją pewnością siebie.

Kiedyś też taka byłam.

Młodsza, ładniejsza, szczuplejsza.

Kiedyś i we mnie dominowała pewność siebie.

Ile czasu już tutaj jest, że wygląda na zdrową?


— Jestem Polka. Mam zaburzenia. Osobowość lękliwa. Wychodzę z alko i jestem tutaj siódmy miesiąc.

Wyciągnęłam do niej rękę na powitanie, jednocześnie wyrzucając z siebie:

— Mam zaburzenia. Osobowość unikająca, bordeline, schizoidalna, anankastyczna. Bez uzależnień od alko. Lekkie zaburzenia odżywiania, co i tak absolutnie nie ma żadnego wpływu na wciąż pojawiającą się nadwagę.

— Szybko cię zdiagnozował nasz doktorek.

— Sama się zdiagnozowałam po tym, jak ktoś wcześniej zarzucił mi, że mam dwubiegunówkę.

— Więcej krzywdy niż pożytku, bo, jak sądzę, to od tego rozpoczęła się twoja przygoda z zafiksowaniem na psyche.

— Chyba właśnie zrealizowałam czyjś plan.

— Wyjdziesz z tego i jeszcze pokażesz, na co cię stać.

— Nie zamierzam się mścić za czyjeś słowa po tym, jak sama przyczyniłam się do ich wypowiedzenia.

— Obwiniasz się za głupotę innych? Niepotrzebnie.

— Gdybym tego nie robiła, to uznałabym siebie za arogancką sukę.

— A tak jesteś jedynie suką?


Roześmiałam się, bo w pewnym sensie miała rację.

Jestem suką.

Dużo w życiu narobiłam ludziom złego.

Czy czuję wstyd?

Najtrudniej przyznać się do własnego błędu.

A ja jeszcze tego nie zrobiłam.

Przed nikim.

Zawsze oczekiwałam od najbliższych mi ludzi, aby to oni biczowali się na moich oczach.

Może samokrzywdzenie było swego rodzaju pokutą na krzywdzenie katowanie innych?

Co było pierwsze? Kura czy jajo?


— Często się tak zawieszasz?

— Tylko wtedy, kiedy dopadają mnie życiowe dylematy.

— Rozmowa z samą sobą jest ok. Tak tutaj mówią.

— Chyba do czasu, jak nie uznają tego za schizofrenię.

— Wiele godzin przed tobą, abyś zrozumiała, że nie wszystko w tobie jest nienormalne.

— Dziękuję.

— Napijemy się kawy przed obiadem, czy wolisz pozwiedzać?

— Wybieram kawę.

— Boisz się?

— Czego?

— A może kogo?

— Przyznam, że mam mały stres przed poznaniem tutejszych pacjentów.

— Przyjęliśmy, że nie będziemy mówili o sobie „pacjenci”.

— A jak?

— Lokatorzy. Jak w budynku dwupiętrowym.

— Żeby było normalniej?

— A pokażesz mi kiedyś budynek wielorodzinny, w którym jest normalnie?


Odwróciła się na pięcie i skierowała swoje kroki w kierunku elektrycznego dzbanka.


— Jaką pijesz?

— Wszystko jedno.

— Fusiasta może być?

— Jak najbardziej. Zrób mocniejszą, jak możesz.

— Bierzesz jakieś psychotropy?

— Jeszcze nie.

— Jakbyś czegoś potrzebowała, to daj znać. Załatwię z pierwszej ręki.


Polka dilerka. I to jeszcze z pierwszej ręki. Uczynna dziewczyna i taka pomocna.

Ja jednak podziękuję.

A może do czasu?

W powietrzu uniósł się zapach świeżo zaparzonej kawy.


— Niestety, nie ma mleka. Chyba, że mam szybko pobiec do sklepu?

— A na terenie szpitala jest sklep?

— Taki mały, ale jest. No i, oczywiście, nie ze wszystkim.

— Pójdę z Tobą, a kawa niech się parzy.


Podstęp.

Wstrętny podstęp, aby wyciągnąć mnie z pokoju na korytarz.

Teraz czeka mnie przejście koło tych wszystkich drzwi, za którymi mieszkają chore umysły.


— Nie bój się. Nasz sklep jest zaraz za schodami.

— Idź sama. Ja muszę się jeszcze oswoić.

— Jak chcesz. Pamiętaj tylko, że o dwunastej podają obiad i lepiej siedzieć już przy stole.

— Przecież za chwilę wrócisz z mlekiem do kawy.

— Już mi się odechciało. Wypij sama. Mleko doniosę po obiedzie.


I zniknęła.

Słyszałam, jak zbiega po schodach, a następnie trzaska drzwiami.

Wejść czy wyjść?

Oto jest pytanie i choć minęło już śniadanie, to nie wiem, co robić, mój drogi panie.


— Czy w czymś pani pomóc? — usłyszałam za sobą głos pielęgniarki.

— A napije się pani ze mną kawy?

— W sumie to właśnie rozpoczęłam przerwę. Z miłą chęcią.

— U mnie czy w dyżurce?

— Proponuję w neutralnym miejscu. Na końcu korytarza jest miejsce do wypoczynku. Zapraszam.

— Wezmę tylko kubki z kawą i dołączę. Z tym, że uprzedzam, niestety, zabrakło nam mleka.

— Nam?

— No mnie i Polce. Co prawda pobiegła do sklepu, ale po drodze rozmyśliła się i podziękowała za kawę.

— To jest dopiero wariatka. Okłamała panią. U nas nie ma żadnego sklepu, a mleko dostępne jest praktycznie w każdej lodówce wystawionej na korytarzu.

— Przykro mi.

— Przykro, że mleko jest dostępne?

— Przykre jest to, że ludzie potrafią tak kłamać.


Zasiadłyśmy w wygodnych fotelach przysuniętych do ławy i zaraz po pierwszym łyku rozpoczęłyśmy babskie pogaduchy.


— I jak się pani u nas podoba?

— Jeszcze nie wiem. Zdążyłam się rozpakować, popatrzeć przez okno, zaliczyć drzemkę i poznać Polkę.

— Dziewczyna jest u nas od dwóch miesięcy i zdążyła skopiować już niejedną tożsamość.


Chyba wiem, dlaczego to robi.

Nie raz i nie dwa zdarzyło mi się skopiować czyjeś zachowanie do tego stopnia, że udało mi się wywołać pomiędzy mną a moim mężem efekt świeżości. Dobrze nam było. Dobrze było poznawać siebie na nowo i najprawdopodobniej właśnie to spowodowało, że przestaliśmy czuć umykający czas.

Czy to zło?

Czy to było chore?

Bardzo możliwe, skoro Polka wylądowała na leczeniu.

Psychiatrycznym leczeniu.

Zastanawiam się, dlaczego przydzielono mnie właśnie do niej.


— Będzie miała pani więcej spokoju, bo Polka przez większość dnia gości w pokojach innych pacjentów.

— Myślałam, że się poznamy. Może nawet zaprzyjaźnimy.

— Nie stawiałabym w tym przypadku na przyjaźń. To byłoby groźne posunięcie.

— Można przecież nad tym zapanować i nie dopuścić do sytuacji, w której ona stanie się mną.

— Ma niesamowitą umiejętność wyciągania informacji.

— A ja mam niesamowitą umiejętność okrywania siebie tajemnicą.

— Z tego, co zdążyłam już zaobserwować, to Polka takich ludzi traktuje z wrogością. To też stanowi pewien rodzaj niebezpieczeństwa.

— To jaką strategię mam obrać?

— Jeżeli pyta mnie pani o to, w jaki sposób traktować Polkę, to nie mam odpowiedzi. Będzie miała pani od jutra indywidualne spotkania z naszym doktorkiem, to proszę poruszyć z nim tę kwestię. Może on udzieli pani odpowiedzi lub wskazówek.

— Ma tendencję do zadawania pytań a nie udzielania podpowiedzi.

— Warto spróbować. Dla pani dobra.


Spojrzała na zegarek. Jej przerwa została zmarnowana na podtrzymanie towarzystwa mojej skromnej osobie. Szkoda, bo pewnie miała ochotę, tak po prostu, odpocząć.

Wróciłam do pokoju, w którym panowała już wyczuwalna władza Polki.


— Dobrze się wam rozmawiało? — zapytała.

— Tak. To wspaniała i otwarta kobieta.

— Ja tak nie sądzę. Jest w niej coś irytującego.

— Co masz na myśli?

— Lubi wsadzać nos w nieswoje sprawy, a potem rozpuszcza ploty.

— To chyba całkiem normalne, gdy przebywa się w kobiecym gronie?

— Uwierz mi na słowo. Trzeba na nią uważać.

— Czy po obiedzie dotrzymasz mi towarzystwa?

— Nie może być inaczej. Nie mam innych planów. Może nawet rozpoczniemy piękną przygodę pod nazwą „przyjaźń”.


Nie mogę do tego dopuścić. Chyba nie mogę, bo zupełnie pogubiłam się w tym, kto tutaj mówi prawdę.

Przetrwać do jutra z należytą ostrożnością.

Ot i powstał plan do końca dnia.

Stół nakryty do obiadu. Nie wiem, dlaczego, ale miałam nadzieję, że posiłki serwowane będą w miejscu do tego przeznaczonym.


— Nie idziemy do jadalni?

— Wszystkie posiłki są przynoszone do pokoju. To upraszcza sprawę. Mają większą kontrolę nad tym, ile znika z talerza.


Dla chcącego nic trudnego, biorąc pod uwagę fakt umiejscowienia budynku tuż przy polach. Niejeden kot połasi się na to, co może wylądować na trawniku.


— Myślisz o wyrzucaniu jedzenia przez okno?

— Nie tylko ja wpadłam na ten pomysł?

— Nie radzę. Wszędzie są kamery.

— Tego się spodziewałam, ale przecież nie mogą zmusić mnie do jedzenia.

— Ależ mogą.

— Wątpię, że aż taki rygor tutaj panuje.

— Nikt nad tobą i twoim talerzem nie będzie tutaj stał, ale karę otrzymasz.

— Wychowanie przez karanie?

— A lubisz kontakt ze światem zewnętrznym?


Spojrzałam na telefon, z którym nie rozstaję się praktycznie wcale. Przykro by było nie usłyszeć głosu męża na powitanie dnia i na jego pożegnanie.


— Właśnie. Dlatego będziesz jadła to, co przyniosą.


I zapachniało rosołem. Spodziewałam się raczej pomidorowej, biorąc pod uwagę fakt, że wczoraj była niedziela.


— Zapraszam do stołu, moje drogie panie, i życzę smacznego — zaintonowała z wesołością w głosie pomoc kuchenna.

— Dziękujemy.

— Podziękujecie, jak odbiorę puste talerze, a na waszych twarzach zobaczę uśmiech.


I poszła.


— Szamanko — stwierdziła Polka.

— Szamanko — zawtórowałam.


A tak niedawno swoje życie porównałam do rosołu.


— Co jeszcze lubisz jeść? — zapytała z niekłamaną ciekawością.

— Nie jest to poprawnie postawione pytanie. Lepiej jakbyś zapytała o to, co lubi jeść mój mąż.

— I wszystko jasne. Masz w domu konsumpcyjnego terrorystę.

— Nigdy w ten sposób na nasz związek nie spojrzałam.

— Nic dziwnego, skoro byłaś pod jego wpływem.

— Lubię być pod jego wpływem, a tobie chyba nic do tego.

— Nie obrażaj się.

— Nie potrafię się obrażać. I może właśnie dlatego nie uważam, aby zachowanie mojego męża miało w sobie cokolwiek z pogranicza przemocy domowej.

— A uderzył cię kiedyś?

— Nie.

— A słowem?

— Nie.

— Może, po prostu, nie poczułaś. Za bardzo mu zaufałaś, a teraz on cię wykorzystuje.

— Mylisz się.

— Może, ale to się jeszcze okaże. Dlaczego aż tak bardzo mu ufasz?

— Bo kocham?

— To najgłupsza odpowiedź, jaką usłyszałam. Biorąc pod uwagę to, w jaki sposób go bronisz, to wasza znajomość trwa już trochę czasu.

— Znamy się dwadzieścia dwa lata, ale małżeństwem jesteśmy osiem.

— To takie stare dobre małżeństwo?

— Stare i dobre. Dobrze powiedziane.

— Nie ma idealnych małżeństw. Przecież jesteśmy tylko ludźmi.

— Kto mówi o ideale? Powiedziałam „stare i dobre”.

— No tak.


Wbiłam wzrok w talerz, w którym pływały duże oka tłuszczu.


— Często się zawieszasz?

— Tylko w sytuacjach, kiedy muszę coś sama ze sobą ustalić.

— I co ustaliłaś?

— Zastanawiam się nad tym, ile jeszcze zniesie mój mąż.

— Może warto, abyś teraz skupiła się na sobie?

— Ja i on to jedno.

— Ładnie powiedziane. Z tym, że on jest teraz tam, a ty jesteś tu.

— Myślisz, że po moim powrocie to może się zmienić?

— Że nie będzie tej jedności? Może.

— Przerobiłaś już to na sobie?

— Tylko w marzeniach. Bo, od czasu do czasu, pływam w marzeniach. A ty masz marzenia?

— Żyję z dnia na dzień.

— Szczęściara i leń. Bo co dzień przyniesie, to masz?

— Nie inaczej.


Teraz Polka wbiła wzrok w talerz.


— Ten rosół zupełnie nie ma smaku — podsumowała naszą rozmowę o marzeniach.

— Zjadliwy. Mój mąż robi wyśmienite zupy.

— Z pewnością z dużą ilością mięsnej wkładki?

— Jakbyś zgadła.

— Tego tutaj nie dostaniesz. Doktorek zapisuje dietę lekkostrawną praktycznie każdemu lokatorowi.

— To na kolację chleb z masłem i jednym plasterkiem sera?

— I do tego ogórek lub pomidor.

— Szpitalne jedzenie, to szpitalne jedzenie.


Otworzyły się drzwi, a w nich pojawił się uśmiech.


— Smakowało? — zapytała, wyraźnie dumna z siebie, pomoc kuchenna.

— Może być — odpowiedziała bez zastanowienia Polka.

— Najważniejsze, że odbieram puste talerze. Reszta mnie nie obchodzi.

— Puste, bo większość zupy wylądowała w kibelku — odgryzła się moja współlokatorka.


Zapomniałam o sikaniu.

Warto by było opróżnić pęcherz, zanim wpadnę w poobiednią drzemkę.


— A, właśnie. Gdzie tutaj jest toaleta?

— A za tymi drzwiami — wskazała Polka.

— Mamy własną łazienkę?

— A cóż jest w tym takiego dziwnego?

— To przecież luksus.

— Tobie się już w tej główce mocno powywracało.

— W szpitalach, w których bywałam, łazienki były na korytarzu.

— Współczuję. Przegadamy temat, jak wrócisz.


Łazienka, jak łazienka. Zamykana toaleta i kabina prysznicowa. Nad umywalką lustro, które ktoś przetarł szmatą, pozostawiając smugi.

Uśmiechnęłam się do siebie, bo mam kilka tygodni spokoju od mycia okien.

Nienawidzę smug.

Nienawidzę brudnych okien.

Polka, stojąc za zamkniętymi drzwiami, próbowała rozwinąć temat moich pobytów w szpitalach.

Stawiała pytanie za pytaniem, które z premedytacją pozostawiałam bez odpowiedzi.


— Nic nie słyszę, co do mnie mówisz. Biorę prysznic — skłamałam.


Puściłam wodę, aby zagłuszyć niechęć udzielania Polce odpowiedzi.

Jest niesamowicie dociekliwa.


— Przynieść ci ręczniki? — zapytała.


Wiedziałam już, że przyłapała mnie na kłamstwie, bo ręczniki zostawiłam na łóżku.

W pośpiechu ściągnęłam z siebie ciuchy i weszłam pod gorącą wodę.


— Jak możesz, to poproszę.

Otworzyły się drzwi i zobaczyłam Polkę w pełnym negliżu.

— Skoro ty bierzesz prysznic o tej porze, to ja też się wykąpię.

— Przecież nie musisz.

— Ale chcę. Może dla lepszego samopoczucia.


Wyszłam spod prysznica, ona weszła pod prysznic.

Odwróciłam się, aby nie wpaść w podziw, który już zdążyła wywołać we mnie jej sylwetka.

Trzeba przyznać, że piękna z niej kobieta.


— Masz ciągoty do kobiet? — zapytała bez cienia zażenowania.

— Mam tendencję do podziwiania kobiet.

— A to się czymś różni?

— Nie przekraczam linii.

— Uprawiałaś seks z kobietą?

— A cóż to za pytanie?

— Chyba normalne, skoro mówisz o zachwycie.

— Nie, nie uprawiałam. I, zapewne, nigdy do tego nie dojdzie.

— Czasami warto spróbować dla zaspokojenia czystej ciekawości.

— Moja ciekawość raczej krąży wokół płci męskiej.

— Zdradziłaś kiedyś męża?

— Nie, nie zdradziłam i on mnie też nie zdradził.

— Skąd masz taką pewność?

— Nie potrzebujemy dodatkowych bodźców, aby urozmaicić małżeńskie pożycie.

— Nie układa się wam?

— Skąd ten wniosek?

— Bo skoro nie potrzebujecie dodatkowych bodźców, to jednak jakieś rysy, które niszczą wasze małżeństwo, już są.


Stanęłam przed szafą z poukładanymi ubraniami. Niezależnie od tego, co włożę na siebie, to i tak nie dorównam Polce.


— Włóżmy na siebie wygodne dresy. Będzie nam się lżej rozmawiało.

— Nie mam ochoty na rozmowę. Zrobię sobie drzemkę.

— Nie żartuj, że aż tak się zestarzałaś. Tylko stare kobiety śpią popołudniami.

— Stare kobiety i mój mąż.


Uśmiechnęłam się na samą myśl o tym, w jaki sposób i jak szybko zasypia przed telewizorem.

Teraz dopiero zauważyłam, że wśród swoich rzeczy nie mam niczego, co nie jest dresem.

Czyżby Polka zdążyła zrobić przegląd mojej szafy?


— Siadamy na moim czy twoim łóżku? A może wolisz usiąść przy stole?

— Mówiłam już, że teraz zafunduję sobie drzemkę.

— Jak chcesz. Ty śpisz, ja wychodzę.

— Często tak masz? Często wychodzisz do innych?

— Przecież nie będę przyglądała się starej kobiecie, która, zapewne, za chwilę obarczy moje uszy chrapaniem.

— Skąd wiesz, że chrapię?


Nie odpowiedziała.

Włożyła na siebie dres i wyszła z pokoju.

Upragniona cisza.

Upragniony spokój.

I oby tak pozostało do jutra.

Jeszcze tylko przegadanie wrażeń z mężem i można będzie zakończyć pierwszy dzień mojego leczenia.

Czyżby właśnie zrodziła się sytuacja wszechogarniającego mnie bałaganu, który kiedyś posprzątam?

Zamknęłam oczy. W głowie dziwna pustka. I tęsknota za dawnym życiem.

Może i było popieprzone, ale w pełni moje.

Otworzyłam oczy i poczułam przeraźliwy lęk, że już nigdy nie będzie tak samo.

Może wyjść z pokoju i poszukać Polki?

Tego też się boję.

Boję się nawiązać relację z tymi wszystkimi ludzkimi ułomnościami.

Zaparzyłam kawę i stanęłam przy otwartym oknie.


— Zamykaj to okno, bo się przeziębisz! — krzyknęła Polka, która właśnie weszła do pokoju, trzymając w ręce reklamówkę.

— Chciałam zapalić.

— Do tego jest miejsce na zewnątrz — skarciła mnie.

— Nie chcę jeszcze wychodzić.

— To nie będziesz paliła. Będziesz zdrowsza.

— Mąż też tak mówi. Nienawidzi, jak palę.

— Jak mniemam, on nie pali.

— Nie, nie pali.

— Bo to głupi nałóg. W tym się z nim zgadzam.

— Mam wrażenie, że nie tylko w tym temacie możecie się zgadzać.

— Opowiesz mi o nim? Masz jakieś zdjęcia?

— A co byś chciała wiedzieć?

— Jaki jest. Jakie są jego przyzwyczajenia, które ciebie wkurzają.

— W pewnym momencie to wszystko zaczyna denerwować.

— Nawet zupy z mięsną wkładką?

— Nawet.

— Mężczyźni są prości. Żeby nie powiedzieć — prostolinijni.

— Oj, to byś się zdziwiła.

— Mnie nic nie jest w stanie zdziwić.

— Nawet mieszanka łagodności i pasywnej agresji?

— Jak u każdego ceniącego się faceta.

— Trafne spostrzeżenie, ale w przypadku mojego męża jest to coś innego.

— Nie potrafisz tego dookreślić, bo za bardzo w nim jesteś.

— W nim czy z nim?

— Ma swój rytm dnia i tego się trzyma. Można by rzec, że jest przewidywalny, ale nie do końca. Potrafi zaskakiwać.

— Lubi zmiany?

— Jak są po jego myśli, to i owszem.

— Czyli to nie są twoje ale jego zmiany.

— Moich zmian praktycznie nie zauważa.

— Zauważa, ale nie docenia.

— I to jest przerażające.

— Te wszystkie twoje starania?

— Tak.

— To przestań się starać.

— To też nie działa.

— Nawet jak on przejmuje inicjatywę?

— Dlaczego rozmawiamy o moim mężu?

— Bo widzę, że chcesz.

— A chcę?


Nie tylko chcę, ale pragnę, aby w końcu ktoś mnie wysłuchał. A Polka słucha.

Polka nie tylko słyszy, ale potrafi odpowiednio reagować.

Dziwi mnie tylko brak głębszej empatii. Jakby ktoś doprowadził ją do wniosku, że nie należy nikogo karmić swoimi rodzącymi się emocjami.


— Nie musisz pokazywać zdjęć. Jutro go zobaczę, jak stanie na progu naszego pokoju.

— Skąd wiesz, że jutro pojawi się tutaj?

— Jak brałaś prysznic, to był łaskaw zapytać, czego potrzebujesz. To odpowiedziałam mu, że praktycznie wszystkiego. Odpisał, że jeszcze dziś zrobi zakupy i jutro podrzuci. Uczynny jest ten twój mąż.

— Nie miałaś prawa ruszać mojego telefonu!

— Ależ miałam. Jesteśmy na siebie skazane, a skoro zapytał, to możemy z tego obydwie skorzystać.

— Posunęłaś się za daleko.

— Ja tylko zleciłam mu zrobienie zakupów. Jeszcze będziesz mi wdzięczna.


Zajęła się rozpakowywaniem reklamówki.

Przekąski. Słone, słodkie.

Skąd?


— Miałaś gości?

— Nie. Już mówiłam, że pod schodami mamy tutaj sklep.

— Czyżby?

— Nie wierzysz?

— Nie, nie wierzę. Wiem, że na terenie ośrodka nie ma żadnego sklepu.

— Ciekawa jestem, kto ci takich bzdur nagadał.

— Ciekawa jestem, skąd masz te wszystkie łakocie.

— Jutro.

— Co jutro?

— Jutro, jak wyjdziesz z tego zamknięcia na terapię, to pokażę ci skąd.

— Może jeszcze dzisiaj odwiedzimy to urocze miejsce?

— Jaka odwaga. No, proszę.

— Jednak chcę wyjść i zapalić.

— Możesz otworzyć okno i zapalić tutaj.

— Przecież mam zakaz palenia w pokoju.

— Twoje papierosy nie śmierdzą. Możesz zapalić.


Temat sklepu umarł śmiercią naturalną.

Przede mną już sama przyjemność.

Czy lubię?

Chyba już nie, ale w życiu czymś trzeba delektować się.

Tak zapchałyśmy się łakociami i tematami niekończącej się rozmowy, że żadna z nas nie ruszyła kolacji.

O dziwo nikt nie zapytał, dlaczego nie zniknęły z talerzy przygotowane, z wielką starannością, kanapki.

O dziwo nikt nawet nie zająknął się na temat kary grożącej za niejedzenie.

O dziwo nikt do końca dnia nas nie odwiedził, by choć zapytać o nasze samopoczucie.

O dziwo zapomniałam o kamerach, o których wspomniała Polka.

Z tego „o dziwo” wytrącił mnie dzwoniący telefon.

Za chwilę koniec dnia, a ja nawet nie pomyślałam o tym, aby zadzwonić do męża.


— Aż tak bardzo jesteś zajęta, że nie możesz dryndnąć?

— Staram się ułożyć sobie tutaj życie.

— I jak jest?

— Normalnie. Jak w szpitalu. Tylko bez fizycznego bólu.

— Ale za to jest ten psychiczny. Nie wiem, co gorsze.

— Choruje psyche, to i ciało szwankuje.

— No tak. Masz kogoś w pokoju?

— Mam i powiem więcej. Nawet miałeś przyjemność z nią porozmawiać.

— Wkręcasz mnie?

— A wysłałeś do mnie sms’a z pytaniem, czego potrzebuję?

— Wysłałem.

— No, to odpowiedziała na niego Polka.

— Byłaś aż tak zajęta, że wyręczyła cię inna baba?

— Żadna baba. Piękna kobieta.

— Tylko się nie zakochaj.

— Nie żartuj sobie. Wiesz dobrze, że kocham tylko ciebie.

— Dobrze. Zostawmy już ten temat.

— Co dziś porabiałeś?

— Ogarniałem nowe życie. W końcu nie będzie cię kilka tygodni.

— Powinieneś był już do tego przywyknąć.

— Do tego nie można przywyknąć. W końcu po coś mam żonę.

— Masz i nie masz. Widocznie tak już musi być.

— Wyleczą cię. Staniesz mocno na ziemi obiema nogami i zaczniesz normalnie żyć.

— Normalnie żyć?

— Może warto pomyśleć o jakieś pracy?

— Może warto pomyśleć, by wyjść do ludzi?

— O tym właśnie mówię.

— Zostawmy ten temat. Przyjdzie jeszcze na niego pora.

— To co masz w planach na najbliższe dni?

— Jakbyś nie wiedział.

— Nigdy nie byłem w takim miejscu, więc nie wiem.

— W planach mam powrót do sensu życia.

— Jak nie chcesz ze mną rozmawiać, to nie musimy.

— Obraziłam cię?

— Nie.

— To może teraz powiedzmy sobie „dobrej nocy” i — już w lepszym humorze — zdzwonimy się jutro?

— O której mam podjechać?

— Możesz po pracy. Zapewne po szesnastej już będę wolna.

— Wpuszczą mnie?

— Polka mówi, że tak. W końcu to nie jest zakład zamknięty.

— To do jutra?

— Do jutra.


Zapomniałam zapytać, co u niego. Zupełnie uleciało mi pytanie o jego dzień.

Czy był dobry?

Czy w pracy wszystko w porządku? Jak się czuje?

Jutro nadrobię.

Wychodzi ze mnie egocentryzm.

Nienawidzę tego stanu, po którym pojawiają się wyrzuty sumienia.

Noc w pełnej ciszy, co mnie cholernie ucieszyło. Polka nie chrapie. Zdarza się jej mówienie przez sen, ale to tylko epizody.

W dodatku wyciszono nas różowymi tabletkami, co dało efekt w postaci szybkiego zaśnięcia i głębokiego snu.

Co przyniesie jutro?

Męża z zakupami. To pewne.


Wtorek rozpoczął się od tego, że otworzyłam oczy, a nade mną pochylała się Polka.


— Wstaniesz, księżniczko, na śniadanie, czy mam podać ci je do łóżka?

— Która godzina?

— Dochodzi dziewiąta.

— O, matko! Miałam rano zadzwonić do męża!

— Nic straconego, to wręcz zbędne. Już nie potrzebujesz dzwonić. Wytłumaczyłam mu, że błogo śpisz i że nie będę cię budziła tylko dlatego, że on tego chce.

— I jak zareagował?

— Na co?

— Na to, że rozmawia z obcą kobietą.

— Nie odczułam, aby w ten sposób mnie odebrał. Zbliżyliśmy się do siebie. Masz bardzo miłego męża.


Zupełnie mnie zamurowało.

Mam jednak Polkę pod kontrolą i nie może się spod tej kontroli wydostać.

Ona jest tutaj, a on jest tam.


— Wiem, że jest miły. To jego przodujące oblicze. A za śniadanie podziękuję.

— Kawa?

— Jej nigdy za wiele.


Po wypiciu kawy ogarnęłam to, co miałam do ogarnięcia przed wyjściem z pokoju i ruszyłam zdobywać góry, pokonując po drodze własne doły.

Przyszło mi podążać za białym królikiem…

Przestawianek

Budziła się w mgłach takich, co świat przysłaniały.

Nie dostrzegała granic między niebem a ziemią, na której stała.

Gdyby tylko zechciała, mogłaby wykonać krok ku górze, ale w jej żyłach burze wywoływały sztormy, by ją na ścieżki znane zawrócić.

Pragnęła nie kłócić się ze swą naturą i dać się ponieść wichrom, co targały jej duszę.

Mrużąc oczy, szepnęła: „Dziś jedyne, co muszę, to być sobą…”

Rozdział 2. Polka

Jej postać ubrana w marzenie w niebo posłała westchnienie, które stopiło lody…


Kiedy zaistniała w świecie ludzi uważanych za mocno pierdolniętych i takich, którym nie po drodze z normalnym życiem, wydawała się być dla mnie kobietą mocno stąpającą po ziemi.

Stałam przy schodach i przyglądałam się jej z niedowierzaniem, że ktoś taki jak ona szuka szczęścia właśnie w tym miejscu.

Otoczył ją ramieniem i pocałował w usta bez namiętności, jakby chciał powiedzieć: „do zobaczenia za kilka godzin”. A potem zamknął za sobą drzwi, a ona usiadła naprzeciwko gabinetu naszego doktorka.

Skulona w wyczekującej pozie i we własnych myślach.

Czego, kobieto, tutaj szukasz?

Po co odwiedzasz to miejsce, w którym dominuje ból istnienia?

Duża walizka świadczy o tym, że nie przyjechała jedynie na konsultację. Zanosi się na dłuższy pobyt. Biedna.


— Polka, możesz udać się do swojego pokoju? — zapytała pielęgniarka, która, akurat teraz, musiała wejść w mój tok przemyśleń.

— Czyżby nowa lokatorka?

— Tak. Dzisiaj ma przyjęcie na oddział i dla poprawy twojego nastroju dodam, że zamieszka w twoim pokoju.

— Żadna tam poprawa nastroju. Dobrze mi było samej.

— Przecież nie byłaś sama. Mam ci przypomnieć?

— Wolę nie pamiętać tej wariatki, która podniosła larum u doktorka tylko dlatego, że próbowałam podarować jej namiastkę normalności.

— Z tą namiastką normalności to ja bym nie przesadzała. Cóż za skromność. Przewróciłaś jej życie do góry nogami i jeszcze doprowadziłaś ją do stanu rozstroju nerwowego. O emocjonalnym już nie wspomnę.

— Czy to moja wina, że wszystko tak mocno brała do siebie? Żadnego dystansu.

— Powinni cię zamknąć w izolatce i wypuścić w momencie, kiedy zdasz sobie sprawę z tego, co robisz innym ludziom.

— Powiedziała, co wiedziała. Doktorek wie lepiej, co jest dla mnie dobre.

— Czekaj, aż dopadnie nas dobra zmiana i tego „twojego” doktorka wymienią na innego.

— Masz takie przecieki?

— A mam.

— Smutne.

— Może dla ciebie tak, ale dla innych pacjentów będzie to lepsza alternatywa.

— Nikt tak dobrze nie rozumie lokatorów jak nasz doktorek.

— Nikt tak dobrze nie rozumie ciebie jak twój zakichany doktorek.

— Jesteś zła.

— A ty może dobra?

— Nie chcę już z tobą dłużej rozmawiać.

— To nie rozmawiaj. Idź do pokoju i przygotuj się na przyjęcie współlokatorki.


Doktorek ma odejść? Nic w jego zachowaniu nie świadczy o tym, że ma taką wiedzę. Może nie chce się przede mną ujawnić, żeby nie zrobić mi przykrości? W końcu znamy się od przeszło siedmiu miesięcy.

Chyba straciłam rachubę czasu.

Chyba straciłam dla niego głowę.

Stara jędza nie wie, co mówi.

Doktorek zostanie ze mną już na zawsze.

Żywy lub martwy.

Płatki śniegu rozbijają się o parapet.

Przed wyjściem z pokoju zostawiłam okno otwarte na oścież. Swoistego rodzaju zaproszenie do tego, by przez to okno wyskoczyć. A w naszym ośrodku samobójców nie brakuje. W końcu coś by się zadziało.

A tak — nuda. Wszechogarniająca.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 23.52
drukowana A5
za 40.88