E-book
29.4
drukowana A5
46.15
Dziwnowiecze

Bezpłatny fragment - Dziwnowiecze

Tom 2: Gniew wilkarych

Objętość:
283 str.
ISBN:
978-83-8369-525-9
E-book
za 29.4
drukowana A5
za 46.15

Tę książkę dedykuję:


Marcelinie Frączek, która zawsze była i jest przy mnie, kiedy tylko jej potrzebuję i która zawsze potrafi powiedzieć lub zrobić coś, co mnie rozśmieszy. Twoje poczucie humoru, Twoja asertywność, charyzma i wyjątkowość są dla mnie nieustanną inspiracją do tworzenia tej historii. Dziękuję, że gdy zbyt mocno i zbyt długo bujam w obłokach, potrafisz sprowadzić mnie szybko na ziemię. Udało nam się stworzyć więź, której nic nie jest w stanie przerwać. Ta więź jest wieczna i jest jednym z najcudowniejszych darów życia, jakie było mi dane i nadal jest… doświadczać. Kocham Cię.


Jakubowi Pączkowskiemu, mojemu ukochanemu i mojej oazie spokoju wśród wiru nerwów, jakim często nas otaczam. Dzięki Tobie moje życie jest bardziej kolorowe. Uczysz mnie dobroci, delikatności i wytrwałości każdego dnia. Dziękuję, że wierzysz we mnie i w to, co robię. Kocham Cię.


Patrycji Makowieckiej — za bycie inspiracją do stworzenia wspaniałej postaci w II tomie „Dziwnowiecza”, Błelli. Za bycie osobą, z którą czuję mocne połączenie. Od pierwszego dnia, gdy się poznałyśmy wiedziałam, że to będzie niezwykła znajomość. Jesteś dla mnie bardzo ważna i jestem pewna, że czeka nas jeszcze wiele przygód w kolejnych wcieleniach, ale też wiele jest już za nami. Czasami, gdy się kogoś poznaje, odnosi się wrażenie, że już wcześniej się tę osobę znało. Czuję i wiem, że nasza relacja nigdy nie była kwestią przypadku. Kocham Cię.


Mojej Mamie. Jesteś wspaniałą kobietą i przepraszam, że dostrzegłam to tak późno. Wiem, ile dla mnie zrobiłaś. Nauczyłaś mnie, że miłość matki do dziecka jest niezastąpiona. Dzięki Tobie rozumiem, jak ważna jest rodzina i jak wiele czasami człowiek musi dla niej poświęcić. Dziękuję, że jak wracam do domu, to zawsze robisz mi te pyszne sałatki, które pochłaniam w ekspresowym tempie! Mamo, dzięki Twojej miłości jestem dzisiaj tym, kim jestem. Kocham Cię.


Wszystkim czytelnikom „Dziwnowiecza”. Dziękuję za czas poświęcony na przeczytanie moich książek. Piszę z czystej chęci tworzenia i zrobienia czegoś dobrego dla innych. Właśnie „to” mogę dać. I daję. Moja twórczość jest dla Was. Dziękuję, że jesteście.

Dziękuję

Marcelina Langowska

Rozdział I
Delonia i sporo znaków zapytania

— I jak wrażenia? Nie wystraszył cię?

Amaro wpatrywał się w swoją dziewczynę. Jej głowa spoczywała spokojnie na jego klatce piersiowej. Oboje leżeli na kocu, rozłożonym luźno na zielonej trawie z tyłu domu Klary. Słońce oświetlało każdy centymetr ich twarzy. Lato w tym roku było wyjątkowo upalne.

— Nie jest taki straszny, jak myślałem — przyznał. — Ale fakt, budzi respekt, mimo że to wyluzowany facet — dodał, wpatrując się w niebo, na którym nie dryfowała obecnie ani jedna chmura. Czysty błękit.

— Ma ciężki charakter.

— Jak ty. Jesteście bardzo podobni — droczył się chłopak, mierzwiąc Klarze włosy. Dopiero ostatnio dotarło do niego, jak bardzo są gęste. Miała ich na głowie naprawdę niesamowitą „burzę”. Mimo to lubił ją taką roztrzepaną. Uważał, że to do niej pasowało. Do jej charakteru. Była dość nieprzewidywalna, lubiła walczyć o swoje i co najważniejsze: wierzyła w to, że postępując dobrze, można wybrnąć z każdej sytuacji. Zależało mu na niej i kochał ją.

— Ej! Bez takich, kruczoczarny mądralo! — zbulwersowała się teatralnie, po czym rozbawienie zniknęło z jej twarzy. Posmutniała i przymknęła oczy, by stłumić łzy, które usilnie próbowały wypłynąć na jej blade policzki. — Nawet nie mogę się z nią zobaczyć.

— Wiem, że ci ciężko. Ale to dla jej dobra. Kiedy to wszystko się skończy, znowu będzie cię pamiętać.

Amaro próbował pocieszyć Klarę, ale na darmo. Dziewczyna wiedziała, że „to” może potrwać jeszcze bardzo długo.

— O ile w ogóle się skończy. War jest z dnia na dzień potężniejszy i nic nie wskazuje na to, by odpuścił. Skary wciąż milczy, a to, że przetrzymują go krystalicy, to tylko kwestia czasu. W końcu oni też się złamią. Król z pewnością zaproponuje im w zamian coś, czemu nie będą w stanie się oprzeć.

— Nie liczyłbym na to, że książę cokolwiek powie. Za bardzo boi się ojca. Stawiałbym bardziej na naszego szpiega. Od niego dowiemy się więcej. Niedługo powinien dostarczyć jakichś informacji. Celine na pewno się z nami nimi podzieli.

— Celine… Zauważyłeś, że zmarniała?

— Jak to?

— Sama nie wiem — westchnęła ciężko. Zachowanie owcy ją niepokoiło. Ostatnio prawie z nimi nie rozmawiała. Zupełnie jakby unikała kontaktu. — Wygląda słabiej. Jest taka zgaszona. Wydaje mi się…

— Co takiego Klarisso? — dopytywał, widząc zatroskaną minę ukochanej.

— Że coś straciła.

— Hm, może masz rację. Może faktycznie ostatnio wygląda gorzej. Ale wiem, że od dłuższego czasu szukają czegoś z Bernandtenem. Możliwe, że to ma z tym jakiś związek — zauważył błyskotliwie chłopak, który kilka razy z rzędu przyłapał ich na cichych spekulacjach dotyczących pewnej zguby.

— Musimy dowiedzieć się czego. Hm, twój dziadek na pewno coś wie.

— Szarpen nic nie powie. Darzy Celine dużym zaufaniem i z wzajemnością.

Wiatr zawiał delikatnie. Szelest ocierających o siebie w leniwym tempie liści jabłoni, których w ogrodzie rodziców Klary było naprawdę sporo, sprawił, że oboje na chwilę zamilkli.

Myśleli, co mogliby zrobić. Nie potrafili siedzieć bezczynnie i czekać aż wróg znów zaatakuje. To nie było w ich stylu. Co to to nie. Każdy dzień przybliżał ich do kolejnej bitwy. Nie było czasu, by teraz odpoczywać.

Klara dostała zgodę od Celine, by odwiedzić rodzinę. Miała na to jeden weekend. Stella podobnie. Jutro wracają na Arior. Amaro też jest tam potrzebny, ponieważ razem ze swoim dziadkiem patrolują planetę. Są, można by rzec, stróżami Arioru.

— Karkówka gotowa! Chodźcie! — krzyknął Lucjan przez okno.

— On chyba zapomniał, że nie jesz mięsa — zauważył chłopak.

— Tak, cały tata. Zjem coś innego.

— Tylko Klarisso, zjedz. Dobrze?

— Przecież wiem. Jem — odparła trochę zbyt ostro.

— Nie denerwuj się. Nie chciałem…

— Idziecie?! — zawołał ponownie Lucjan.

***

— Gdzie była Łucja? — spytała Stella kolejnego dnia swoją przyjaciółkę, trzymając się mocno grzbietu czarnego smoka, mknącego przez wszechświat.

— Wyjechała gdzieś z ciocią, dlatego wpadliśmy do taty — odparła Klara przez ramię.

— Okej. Moja mama mówi, że to bzdura. Wiesz, to całe usunięcie pamięci twojej mamie. To nie fair — przejęła się przyjaciółka, a na jej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia.

— Wiem, Stell. Ale to dla jej dobra — tłumaczyła, choć sama nie wierzyła we własne słowa. Nie chciała o tym myśleć. Bolało ją to. Tęskniła za Łucją, która nie miała zielonego pojęcia o istnieniu swojej córki. Jedynej córki.

— No, ale co z tobą? Cierpisz. To się nie liczy?

— To nie ma teraz żadnego znaczenia. Poza tym mamy aktualnie ważniejsze sprawy na głowie niż mózg mojej mamy. Ważne, że jest bezpieczna — zakończyła temat, na który nie bardzo miała teraz ochotę. Tak wiele się działo, a panująca cisza wokół nich nie zwiastowała niczego dobrego. Ostatnio w galaktyce było zdecydowanie za spokojnie.

— Masz na myśli Celine?

— Tak. Coś jest na rzeczy i czegoś nam z Bernandtenem nie mówią. Nie mam pojęcia, do jakiego źródła uderzyć, byśmy mogli czegokolwiek się dowiedzieć.

— A myślałaś o Grego? Gdzie on w ogóle jest?

— Yyy, Amaro? — przekierowała rozmowę w stronę chłopaka, który aktualnie skupiał się na przemierzaniu kosmosu w smoczej skórze.

— Stello, mój ojciec odszedł.

— Co? — ta aż nie dowierzała własnym uszom. — Jak to odszedł? Co? — ponowiła pytanie. Nie mogła w to uwierzyć. Grego, kochający ojciec, będący zawsze w gotowości, by spróbować porozmawiać ze swoim synem, który niegdyś tak mocno go nienawidził.

— Od jakiegoś czasu próbuję go odnaleźć. Na Ariorze go nie ma. Byłem też na Wenilu. Dom dosłownie świecił pustkami. Fusio, mój pies, również zniknął. Na czas nieobecności ojca i dziadka w domu doglądali go Rorowie, starzy znajomi. Oni również nie wiedzieli nic o niewyjaśnionym zaginięciu Fusia. Poprosiłem więc Klarissę, by odszukała ich za pomocą jakiegokolwiek zaklęcia i…

— Odrzuca mnie. Ktoś blokuje dostęp. Podejrzewam, że to Celine. I jakby tego było mało, nikt nie chce nam powiedzieć, co jest grane i gdzie podział się Grego. Szarpen też milczy — tłumaczyła, gdy jej włosy powiewały luźno pod wpływem szybkości, z jaką leciał smok. By nie spaść, pochylała się tak nisko, że swoim brzuchem dotykała grzbietu Niewłaściwego.

— Co tu się kurwa dzieje?! Odbiło im, czy co? — Stella, która z kolei trzymała się Klary, siedząc tuż za nią, nie miała już na to wszystko słów. Dlatego też postanowiła zmienić temat. — Czyli nadal nie wiemy też, czy to na pewno Grego uratował nas na Pomalii, czy jednak była to Celine?

— To był Grego…

— Klarisso, nie wiemy tego. Nie zdążyłem go zapytać.

— Nie chciałeś go zapytać. Miałeś dość dużo czasu zanim się ulotnił.

— Jak smok mógł uratować kogoś kto umiera?

— Grego nie jest zwyczajnym człowosmokiem. Jest wszechpotężny!

— Wy też jesteście — dodał Amaro. — Nadal nie rozumiem, jakim cudem trafiłyście na Arior tak niezwykłą drogą.

— Też nad tym myślałam. Gala na przykład pochodzi z Ziemi, a z tego, co mówiła, zwyczajnie położyła się spać, a gdy się ocknęła, zobaczyła przed sobą Celine. Królowa wyjaśniła jej, że lunatykowała i przeszła przez portal. Tutaj przyciąganie Arioru okazuje się tak mocne, że utrzymanie kierunku myślowego na celu przeniesienia przez „śpiącego” jest zbyteczne.

— Zgadzam się, Stell. Zaara miała podobną sytuację, gdy opuściła swoją planetę. Również nie kojarzyła drogi z Nirynu na Arior.

Nagle Amaro skręcił dość ostro w prawo, co sprawiło, że obie dziewczyny zachwiały się, omal z niego nie spadając. Tym razem dane im było dotrzeć na Arior w ten sposób, ale doskonale pamiętały, jak trafiły tam pierwszy raz. Ich wędrówki po kryształowych schodach nie dało się zapomnieć. I tak jak ostatnio, tak i teraz otoczenie wszechświata wprawiało je w zachwyt. W oddali świeciły nieznane im gwiazdy, jedne znajdowały się bliżej, a inne były tylko kropkami na tej ogromnej przestrzeni. W niektórych miejscach unosiły się chmury mieniącego się pyłu. Sprawiały wrażenie, jakby w każdej chwili mogły się rozproszyć. Patrząc na to wszystko, wydawało im się, jakby w galaktyce ciemność i światło bez problemu współgrały. Ale tylko z tej perspektywy, z perspektywy widza oglądającego z boku niezrozumiałą grę, jaką stworzył Bóg bądź inna istota o wszechmocy.

— Klar, a jak idzie praca z Perłą Duszną? — zapytała Stella.

— Wczuwam się, ale nie widzę żadnych rezultatów. W żadnej książce nie ma nawet małej wzmianki o Perłach Dusznych — Klara i tak już prawie się poddała w kwestii perły. — Ile można ślęczeć nad jedną rzeczą? Żałosne.

— Może przerób ją na medalion. Próbowałaś użyć na niej jakiegoś zaklęcia? — podsunęła pomysł Stella.

— Tak, nawet wkładałam ją do wody. Myślałam, że to może wzmocni czar. Bezskutecznie.

Stella wyczuła w głosie przyjaciółki ogromne przygnębienie. Martwiła się o nią. Ostatnio schudła i najwyraźniej nie miała najmniejszego zamiaru z nikim o tym rozmawiać. Nawet z nią, której jeszcze niedawno uratowała życie, sama prawie umierając. Stella wiedziała, że ten temat był u Klary tematem tabu i za nic w świecie nie należało go poruszać. Przynajmniej na razie.

***

Dolecieli na miejsce bezpiecznie. Żadnych niespodziewanych ataków harfalów, którzy najwyraźniej zniknęli gdzieś w gwiezdnych zakątkach galaktyki.

— Ale było spokojnie –Stella podsumowała całą podróż z lekkim zdziwieniem.

— Aż niewiarygodne. Pamiętam, jak musiałem wyruszyć z Arioru na Wenil po dziadka i ojca. Nie mogłem wtedy zamienić się w smoka i zwyczajnie tam dotrzeć. Musiałem w człowieczej postaci, w której przecież nie umiem latać, przedostać się okrężną i tym samym dłuższą drogą na Wenil. Dobrze, że miałem Archanioła. Bez niego zeszłoby pewnie dłużej. Ale harfale i tak mnie zaatakowały. Podobnie stało się, gdy razem z dziadkiem i Grego zabraliśmy się na koniach, by dotrzeć na Pomalię niezauważeni. Nie chcieliśmy przyciągać uwagi jako smoki. Element zaskoczenia doskonale się udał, ale nas również zaskoczono. Nikt nie spodziewał się harfalów w Mrokodołach. Strzegły portalu. Zmieniliśmy się w smoki jak najszybciej, ojciec jedynie odczekał, by dać nam na to czas i by zająć się tymi okropnymi stworami. Zraniły go, ale i tak dzięki swojej, jak to Klarissa nazywa, wszechpotężności, dał radę również zmienić postać.

— Co zrobiliście z końmi? — zaciekawiła się Klara.

— Uciekły. Po wszystkim Szarpen poleciał na Mrokodoły je odnaleźć. Okazało się to banalnie proste, bo te wierne zwierzęta wciąż krążyły blisko portalu.

Amaro wylądował na plaży, ponieważ było tam dla niego wystarczająco dużo miejsca. Piach uniósł się na wysokość paru metrów, gdy postanowił finalnie złożyć swoje skrzydła. Jego drobinki wpadły Klarze do oczu, sprawiając, że obraz, jaki widziała, stał się zamazany. Odniosła wrażenie, jakby oglądała urywek z jakiegoś swojego dziwacznego snu. To było dosłownie jak śnienie.

— Widzimy się później! — pożegnała się Stella, która schowana wcześniej za Klarą, uniknęła piasku w oczach. Zeskoczyła z ogromnego stworzenia, po czym pomknęła na spotkanie z Galamateną, uroczą motylicą, z którą spędzała ostatnio bardzo dużo czasu.

— Ach, tak! — Klara prawie by zapomniała. Dzisiaj z całą paczką organizują noc pod namiotami, niedaleko internatu Lavender, aktualnego domu obu przyjaciółek. Amaro ma się trochę spóźnić, ponieważ dzisiaj pełni kilkugodzinną wartę jako stróż. Jego dziadek cały weekend patrolował okolice Arioru i należy mu się nieco odpoczynku. Poza tym, Szarpen ma już swoje lata. — Do zoba, świstlu! — odparła ich żartobliwym przezwiskiem.

— Wyrzucisz mnie w Refizji? — poprosiła, gdy wpatrywała się, jak Stella odbija się stopami od ziemi i wzbija wysoko w powietrze. Niebo było dziś zachmurzone. Miała nadzieję, że w nocy nie złapie ich deszcz albo jakaś dzika ulewa.

— Oczywiście, Klarisso. Rozumiem, że do Zaary?

— Tak. Muszę z nią pilnie porozmawiać — przyznała, po czym pieszczotliwie pogłaskała grzbiet bestii.

Lubiła dotyk jego łusek. Były śliskie i jednocześnie takie gładkie. Głęboka czerń, jaką się charakteryzowały, była niemal identyczna, jak czerń jej włosów.

— Trzymaj się, bo nie będę się hamował — dodał zaczepnie Amaro.

Rozdział II
Refizja

— Zaaro! — wrzeszczała Klara, waląc w drzwi drewnianej chatki elfki. — Wiem, że tam jesteś! Wyczuwam cię!

Elfka mieszkała kawałek za internatem przyjaciółek, w małej wiosce o nazwie Refizja. Elfy lubiły mieć prywatność, swój azyl. Stacjonowały tu właściwie wszystkie stworzenia tego gatunku, jakie przybyły na Arior. Było ich niewiele, ale wystarczająco dużo, by zająć taką okolicę.

Stało tu sporo małych domków, ale nie takich zwyczajnych. Elfy to istoty niezwykle specyficzne i lubiące inność. Ich chatki kształtem przypominały klasyczne ziemskie lody — świderki. Rzecz jasna te „zawijasy” były o wiele większe od zimnych przysmaków. Okna nie miały określonego kształtu. Gdy Klara pierwszy raz lepiej przyjrzała się otworom, skojarzyły jej się z rozlaną, lekko przezroczystą plamą. Ich rozmieszczenie również charakteryzowało się nieregularnością.

Natomiast główna droga w Refizji została wyłożona kostkami, zrobionymi (jak podejrzewała dziewczyna) z verdelitu, czyli zielonego turmalinu, pewnego rodzaju krzemianu, przyjmującego zazwyczaj barwę zieloną, zielono-niebieską bądź zielono-żółtą. Nie było to też przypadkowe, ponieważ jedna z właściwości emocjonalnych tego kamienia uczyła przezwyciężania silnej zazdrości, a elfy miały z nią dość duży problem. Więc całkiem nieźle to wykombinowały, żeby poradzić sobie z tym w naturalny sposób.

Kolejną niesamowitością tej wioski okazały się niby-lampy, umieszczone w takich samych odstępach wzdłuż drogi. Gdy czarofilia się im przyglądała, nie mogła wyjść z podziwu, jak zachowywał się wosk. Duże świece zdawały się być przyklejone do góry nogami do pochylonych delikatnie ku ziemi lamp. A wosk wcale nie kapał na drogę, ale wzbijał ku górze, owijając pokrzywiony kij lampy.

Dlatego też największe wrażenie to miejsce robiło nocą, gdy płomienie magicznych świec odbijały się w drogowych kostkach z verdelitu. Elfy uwielbiały też wywieszać wszelkiego rodzaju świecidełka na swoich podwórkach, od lampionów po coś przypominającego lampki świąteczne. Więc mimo późnej pory w Refizji zawsze panowała jasność.

Nie można też pominąć rzucanych na ogrodowe kwiaty zaklęć miętowego ognia. Paliły się, ale nie spalały, same płatki i pąki kwiatów, a dziwny ogień w kolorze miętowym wzmacniał dziesięciokrotnie zapach. Elfy miały więc wyjątkowo wyszukany gust, jeśli chodziło o aranżacje ogrodów.

Klara uwielbiała tu przychodzić, wszędzie było pełno zaskakujących i nieziemskich nowości fantastycznych.

Drzwi Zaary, w które aktualnie waliła czarofilia, porastały czerwone róże, rzecz jasna — płonące. Dlatego też dziewczyna musiała uważać, by przypadkiem nie nadziać się na ich kolce bądź nie poparzyć się ogniem. Jednak, gdy odważyła się go dotknąć, okazało się, że był chłodnawy, a gdy powąchała kwiaty, poczuła intensywny zapach mięty i oczywiście róż. Zaskoczona tym dziwem, nie ustępowała we wpraszaniu się do środka.

— Co?! — krzyknęła rozzłoszczona elfka, otwierając drzwi. — Może jeszcze użyjesz na mnie jakiegoś głupiego zaklęcia?! Nie zapominaj Wężowa, że ja też potrafię czarować!

Cała Zaara. Atak, złośliwości, przytyki. Klara tylko westchnęła. Czyli dziś jest w złym humorze. Zresztą… jak zawsze ostatnio. Od czasu bitwy pomalarońskiej była bardziej drażliwa. Ale aktualnie to już chyba osiągnęła apogeum swojej nerwowości.

Jej blada i drobna twarz wyrażała zmartwienie i tęsknotę. Tylko znając mniej więcej przeszłość Zaary, Klara nie mogła doszukać się sensu, w tym, co ta odczuwała. Bo przecież nie cierpiała swojego dawnego domu, więc za czym tu tęsknić?

— Pogadaj ze mną wreszcie! Ile razy będziesz udawać, że nic się nie dzieje?!

— Bo nic się nie dzieje! Chcę być sama, to źle?! Idź do swojego smoka, bo masz do kogo. Zostaw mnie! — nakazała.

— Nie. Nie zostawię cię. Nie w takim stanie.

Załzawione oczy Zaary aż wołały o pomoc, a Klara jako osoba parająca się magią wody, symbolizującej emocje oraz empatka, nie potrafiła tego zlekceważyć.

— Wkurza mnie, że… że zawsze musisz wszystko wiedzieć! — wydusiła wreszcie.

— Tak mówiąc szczerze, to mnie też — zgodziła się, dopiero teraz zdając sobie sprawę z dziwnego zapachu. Podejrzewała, że wydobywał się on z wnętrza chatki. Po chwili za nieco wymuszoną zgodą od Zaary, weszła do środka i usiadła razem z nią na podłodze.

— Ile jeszcze razy mam cię prosić. Powiedz, co się dzieje. Nie mogę patrzeć, jak się zamykasz. Prawie już z nami nie rozmawiasz.

— Nic nie wiesz — spuściła głowę w dół, drapiąc się po swoim prawym, dużym i szpiczastym uchu. Zielony koczek, który zrobiła sobie na czubku głowy, opadł jej delikatnie na prawą stronę. — Nie mogę nic powiedzieć. Nie mogę!

— Wiem, jakie masz o mnie zdanie, Zaaro, ale mimo tego, że ciągle mi dowalasz, ja mam o tobie bardzo dobrą… opinię. Jeśli można tak to nazwać. Nie przyszłabym tu, gdybym miała złe zamiary. Myślałam, że po tym, co razem przeszłyśmy, darzymy się nawzajem zaufaniem.

— Nie chodzi o zaufanie, Wężowa. Jeżeli pisnę chociaż słowo, zaryzykuję zbyt wiele — mówiła już spokojniej, tonem w ogóle do niej niepodobnym i całkowicie pozbawionym złowieszczej ekspresji.

Klara bardzo chciała jej pomóc. Czuła i widziała, że coś tu nie gra. Ale elfka kompletnie jej do siebie nie dopuszczała. Dziewczyna nie wiedziała już, co robić.

— Będziesz wieczorem? — zagadnęła, mając nadzieję na uzyskanie twierdzącej odpowiedzi.

Rozdział III
Wodolla

Klara po powrocie od Zaary postanowiła jeszcze wskoczyć do wody. Musiała ponurkować i odciąć się od otaczającej ją zewsząd niezrozumiałej rzeczywistości. Chodziło głównie o zachowanie jej niektórych przyjaciół oraz Celine, Bernandtena, Szarpena… pomijając już niewyjaśniony brak obecności Gregoriana na Ariorze.

Wszystko przy plaży było już gotowe. Jedzenie przygotowane, namioty rozstawione. Za niedługo, gdy zjawi się Stella, pewnie rozpalą ognisko.

A tymczasem Klara postanowiła załatwić coś jeszcze. Zostawiła swoje ubrania na brzegu i w stroju kąpielowym zanurzyła się w oceanie.

Kierowała się do królestwa Bernandtena. Do Wodolli, w której przeważnie przebywał król Podwodnego Świata. Płynęła, nawet nie robiąc przerw na zaczerpnięcie oddechu. Już w zasadzie go nie potrzebowała, gdy znajdowała się pod taflą wody. W jej głowie myśli szalały, wychodząc poza normę logiczności. A ona sama była w nich zagubiona. Wyobrażała sobie niestworzone rzeczy, że na przykład wilkare czyhają gdzieś za rogiem na nią i Stellę, że w ramach zemsty zaatakują Ziemię, że skrzywdzą kogoś, na kim bardzo jej zależy, że Gregorian już nigdy nie wróci i żadne z nich nie będzie wiedziało, co się z nim stało. Miała też wątpliwości, co do rozmowy z syrenem. Czy Bernandten zdradzi jej cokolwiek o zniknięciu Gregoriana albo czy powie, dlaczego Celine jest w takim, a nie innym stanie? Czy wspomni coś o tym, czego właściwie szukają? I czy mają jakieś wieści od szpiega?

***

Wiatr zaczął szaleć, a woda mocniej uderzać o brzeg, na który wyrzuciła już sporą ilość muszelek, oczywiście niezwyczajnych. Tu, na Ariorze mało co było przeciętne, chociaż… planeta ta pod pewnymi względami wydawać się mogła podobna do Ziemi. Muszelki kształtem nie przypominały tych ziemskich, a raczej kojarzyły się z gęstymi chmurami. Ciężko nawet opisać ich wygląd, ponieważ niektóre z nich, grube i twarde mogły udawać figurki, z kolei inne, bardzo cienkie i chropowate — podstawki np. do biżuterii. To były jednak tylko i wyłącznie spostrzeżenia Klary, jakie na szybko pojawiły się w jej głowie. I tak prędko, jak się tam zrodziły, tak i prędko zniknęły, ponieważ większą część jej myśli zajmował teraz Bernandten i to, co aktualnie działo się na zewnątrz.

Wychodząc z wody, poczuła, że temperatura spadła zadziwiająco nisko. Dostała gęsiej skórki na całym ciele. Za pomocą swojej magii ściągnęła ze stroju wodę i mały strumień skierowała do oceanu. Szybko nałożyła na siebie czarną koszulkę, lekko otrzepując ją z piachu i krótkie spodenki. Wiedziała, że zimno o tej porze roku nie było normalne. Zupełnie, jakby ktoś rzucił czar na planetę Arioru albo jakby sam Arior znów przed czymś ostrzegał. Tak było dawniej, gdy pojawiły się niepokojące zjawiska pogodowe. Planeta dawała znaki o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Ostrzegała mieszkańców przed zbliżającymi się siłami zła. Wilkare zawitały na Arior, wprowadzając zamęt i śmierć. Jednak to była tylko zmyłka. Psikus od Wara, najbardziej obrzydliwego i pozbawionego honoru wilkarego, który przerażał wiele istot galaktyki. Prawdziwą napaść, jak się później okazało, zaplanował na królestwo Pomalaronii.

Czyżby znowu coś szykował? Tylko tym razem bardzo prawdopodobne było, a może raczej pewne, że ofiarą padnie Arior. War od dawna pragnie zniszczyć świat Celine, która niegdyś próbowała powstrzymać go od zdobycia władzy nad wszechświatem. Nie zgodził się na zawarcie pokoju. Owca błagała, by przestał niszczyć wszystko, co stanie mu na drodze do zrealizowania planu. Jej gest i ofiara, jaką była jedna z najbardziej żyznych planet… To nie wystarczyło. Nic nie wystarczyło.

A jej trzej bracia zostali zamordowani.

War nie miał granic. Chciał, to brał, nie chciał… a nie, zawsze chciał. Był zachłanny i żądny krwi. I nic ani nikt nie mogło go powstrzymać. Nawet potężna Celine.

A jednak król się bał. Bo krótko po bitwie pomalarońskiej doszły go słuchy o dwóch istotach noszących czarne płaszcze. Z tego, co mówili jego poddani, którzy wcześniej brali udział w walce, dziewczyny były nie do pokonania. Do czasu. Do czasu, aż jedna z nich została ugryziona przez harfala, gnijącego stwora, który ją zajadowił. Wtedy się wydało, a król wiedział już, jaka jest słabość jednej z tych ariorskich suk, jak śmiał je nazywać. I był pewien, że zemsta na jednej z nich sprawi, że Arior pogrąży się w chaosie. Nieodwracalnie. A Celine ma na to wszystko patrzeć, bo drugiego pęknięcia jej serce nie wytrzyma.

***

Ten wieczór, w którym przyjaciele mieli spędzić miło czas, nie zapowiadał się zbyt dobrze. Pogoda definitywnie im nie dopisywała. Prócz deszczu, zaczęło jeszcze dość mocno wiać, co nie było zbyt pomocne w zwijaniu namiotów przez grupkę Ariorczyków.

— Stello, nie możesz nic z tym zrobić?! Przecież powietrze to twoja działka! — zawołał Salamander, jaszczur i właściciel Baśniowych Salamander, najlepszego lokalu w okolicy. Pakował właśnie jedzenie do koszyków, by móc jak najszybciej się stąd zmyć. Nie lubił deszczu.

— Nie! Nic nie działa! To nie jest zwyczajny wiatr! — odparła poirytowana.

Ostatnio jaszczur zaczął ostro działać jej na nerwy. Z początku taki nie był, ale od pewnego czasu coraz częściej się wymądrzał. Normalnie nie mogła go słuchać. Nie chciała też, by towarzyszył im dzisiejszego wieczoru, ale Klara się uparła. Poparła swoją prośbę argumentem, że „Na pewno to tylko tymczasowe i niedługo mu przejdzie.” Ale najwyraźniej nic na to nie wskazywało. Właściwie to jaszczur zachowywał się coraz gorzej.

— Dobra, ja uciekam. Dla mnie już za mokro. Na razie brygado! — odezwał się po zapakowaniu do pełna dwóch koszy. Odchodząc, nawet się nie obejrzał. Chyba go nie obchodziło, czy reszta da sobie bez niego radę.

Nagle podłogę od namiotu, którą zwijał Amaro, wyrwał niespodziewanie wściekły wiatr. Mężczyzna machnął tylko ręką, nie próbując nawet odzyskać płachty, która odleciała gdzieś w siną dal. Ale bardziej niż to, zirytowało go zachowanie Salamandra.

— Ej stary! Żartujesz sobie?! — Amaro stracił już resztki cierpliwości. — Ostatnio jest dziwny, nie uważacie? — powiedział to, co wszyscy chyba już od dawna myśleli.

— Nie poznaję go — dodała Galamatena.

Skrzydła motylicy, duże i wyglądem identyczne jak u pazia królowej były już całkowicie przemoczone. Makijaż, przed paroma chwilami idealnie podkreślający lekko szarawe oczy Galamateny, teraz spływał po jej policzkach. Szybko podbiegła do Amaro, by pomóc mu w zwijaniu kolejnego namiotu, którego również chciała pozbawić ich wichura. Klara i Stella zebrały już wszystkie stelaże walające się wokół na przemoczonym piasku i próbowały włożyć je do jakiejś cienkiej, ale za to dość dużej torby.

Zaara natomiast się nie pojawiła. Żółty też nie przyszedł, co było dość dziwne, bo ten mały krasnal jeszcze nigdy nie odpuścił spotkania z nimi. Możliwe, że nie chciał przemoczyć swoich skrzydełek.

Gdy wszyscy uporali się już z rzeczami, powoli rozeszli się do swoich domów. Klara i Stella pobiegły migiem do internatu, a Amaro zobowiązał się podrzucić po drodze motylicę, by ta nie zmokła jeszcze bardziej w deszczu. W końcu podrzucenie dziewczyny, gdy mężczyzna przemieni się w smoka, zajmie mu może z trzy minuty. Gala mieszkała tak daleko, że na pieszo wlokłaby się pewnie do domu z dobrą godzinę, jak nie dłużej.

***

— I co? Dowiedziałaś się czegoś konkretnego, czy cię zlał? — zapytała Stella, wycierając ręcznikiem swoje włosy, z których i tak wciąż ściekała woda.

— Daj spokój. Nikt nam nic nie powie. Zachowują się, jakbyśmy były dzieciakami. Poza tym myślałam, że dowiodłyśmy im, że mogą nam ufać — stwierdziła poddenerwowana Klara, która nalewała sobie i przyjaciółce whisky do szklanki. — Podasz colę?

Tak, cola była nawet na Ariorze, gdzie można było odwiedzić parę sklepów z ziemskimi produktami spożywczymi, chemicznymi itp.

Po zawinięciu włosów w turban, Stella wykonała prośbę, po czym po głębszym zastanowieniu odezwała się:

— Czułaś coś, jak rozmawiałaś z Bernem?

— Nie. I myślałam, że szlag mnie trafi! Celine blokuje moje moce na każdym możliwym kroku. Wkurza mnie to — przyznała.

— Dziwne, nie? Niby próbują nas chronić, ale równocześnie nic nie chcą nam powiedzieć. Przecież… dobra wiem, nie jesteśmy jakieś nie wiadomo jakie, ale do cholery! Uratowałyśmy w Mrokodołach całą grupę! Dałyśmy czadu w bitwie pomalarońskiej! Zasługujemy na to, by znać sytuację. A! I jeszcze przecież ty z Amaro schwytaliście księcia Skarego! Czy to za mało? Co się tu dzieje?!

— Stella ma rację — odezwał się niespodziewanie męski głos.

Amaro stał w wejściu do kuchni dziewczyn. Opierał się o framugę drzwi. Miał przemoczone ubranie i mocno roztrzepane włosy. Jego kruczoczarne, bujne loki stały się oklapnięte i pozbawione blasku. Zawsze wchodził balkonem po zwisającej drabince. Tak jak zresztą i obie przyjaciółki. Główne wejście było przereklamowane i nikt z ich trójki z niego nie korzystał. Tylko raz dziewczyny przez nie weszły, w dniu gdy poznały Celine i w zasadzie nawet zbytnio nie pamiętały, jak ono wyglądało. Minus był taki, że drzwi balkonowe do ich pokoi były zawsze otwarte.

— Odstawiłeś ją bezpiecznie do domu?

— Jest cała i zdrowa, Klarisso.

— Dobra, to co robimy? — zapytała Stella, owinięta po szyję puchatym kocem w kolorze khaki, po czym wzięła duży łyk drinka. Sięgnęła jeszcze do szafki po czystą szklankę i nalała Amaro do połowy samej whisky, bo jak to on twierdził: „Nie lubił rozcieńczać”.

— Potrzebujemy wiedzieć, gdzie podziewa się teraz Grego. Na Wenilu go nie ma, to już sprawdzone. Ale… — Klara na chwilę zamilkła, intensywnie się nad czymś zastanawiając. — Ale musiał tam być, bo przecież Fusio zniknął, nie? Na bank zabrał go ze sobą. Może zostawił jakiś znak? Wskazówkę? Amo, on by nie odszedł ot tak. Wiesz to.

— Klarisso, ja… ja czuję się, jakbym nie znał własnego ojca. To, co ostatnio mi powiedziałaś… Nie wiem, co o nim myśleć. Prawie całe życie uważałem go za potwora. I nadal uważam, bo dokonał niewybaczalnych czynów.

— Amaro, on nie dopuścił się nigdy zbrodni, jeżeli o to ci chodzi. Grego jest…

— Niewinny? — wszedł w słowo swojej dziewczynie. — Nie. Nie rozumiem cię. Mówiłaś, że nikogo w swoim życiu nie zabił. A podczas bitwy pomalarońskiej? Poczułaś to, gdy uratował ciebie i Stellę na Pomalaronii, wiem. Będę mu za to wdzięczny do końca moich dni. Dlatego jeszcze z nim rozmawiam, ale… widziałem na własne oczy. Grego pozbawił życia kogoś bardzo dla mnie ważnego.

— To ty i Szarpen zabijaliście. Twój ojciec ich unieszkodliwiał, wyrządzając krzywdę, ale na tyle, by wyszli z tego cało. Rozmawiałam o tym z Celine.

— Nie wierz we wszystko, co mówią. Znam go i wiem, do czego jest zdolny. Ale i tak zamierzam z nim porozmawiać.

— Jeżeli Grego podjął się czegoś niebezpiecznego, to możesz już nie mieć okazji — wtrąciła Stella, bawiąc się już pustą szklanką. Zawsze piła szybko i miała mocną głowę. Klara nigdy nie mogła jej dorównać, bo ta przeważnie była kilka drinków do przodu.

— O czym ty mówisz?

Ta westchnęła.

— Nie jest już tajemnicą, że Grego to niezwykle silna istota. Tacy jak on nie znikają bez powodu. Pomyślcie. Musiał mieć coś ważnego do zrobienia. Coś, co zmusiło go do opuszczenia Arioru i niepożegnania się z własnym synem oraz ojcem.

— Ale…

— Nie „ale” Amo, tylko musimy go odszukać, zanim będzie za późno — dokończyła Klara myśl swojej przyjaciółki.

***

Syren trzymał w dłoni swoje berło, na którego końcu znajdowała się złota, lekko pofałdowana i okrągła muszla. Przedmiot był jednocześnie symbolem władzy oraz bronią. Złote ostrze umieszczone na czubku muszli, potrafiło przebić niejedną gruboskórną rybę.

Jego twarz emanowała zmęczeniem, szczególnie oczy, zmarnowane i smutne, zupełnie jak u Celine. Jednak król starał się stwarzać pozory, by nie dać poznać po sobie niczego niepokojącego. Siedział na dnie oceanu, na dużej skale, tuż przed bramą, za którą znajdował się przyzamkowy teren. Mury utworzone z jasnobłękitnych skał piętrzyły się tak wysoko, że nie sposób było dostrzec, co tak naprawdę jest poza nimi. Sięgały aż nad taflę wody. Zupełnie jakby coś wewnątrz musiało być strzeżone.

Król Wód wiedział, że dziewczyna się zbliża. Jego wierny towarzysz od czasu do czasu sprawdzający tereny okołozamkowe, od razu poinformował władcę o jej przybyciu. Żółw króla był niezastąpiony w takich sprawach.

— Widzę, że coś cię niepokoi, prawda? — zadał pytanie Bernandten, na które i tak znał już odpowiedź.

Klara dopiero teraz zwróciła uwagę na wygląd syrena. Jego miedziany ogon i płetwa poruszały się delikatnie wraz z ruchem wody. Twarz była cała w długoletnich bliznach, a falowane i kasztanowe włosy sięgały mu aż do łokci. Jasnobrązowe oczy Bernandtena wpatrywały się w czarofilię.

— Królu… muszę to tłumaczyć? — odparła zirytowana Klara, zapominając o szacunku, z jakim powinna zwracać się do tak wysoko postawionego syrena. Ale z drugiej strony była wściekła i miała gdzieś zasraną poprawność hierarchiczną. Wszyscy kłamali albo nie mówili prawdy. Ile można znosić coś takiego?

Bernandten spoglądał na nią z zaciekawieniem. Klara dobrze wiedziała, co chodziło królowi po głowie, ponieważ ostatnio sama intensywnie nad tym rozmyślała.

Od jakiegoś czasu wykształciło się u niej mówienie w wodzie. Nie potrafiła wyjaśnić, jak to jest możliwe. Pewnego wieczoru, gdy zatraciła się w pływaniu, zaczepiła ją jedna ryba i dziewczyna wdała się z nią w zawziętą dyskusję pod wodą. Dopiero później zorientowała się, co właściwie się wydarzyło.

— Rozumiem cię, ale aktualnie razem z Celine i Niewłaściwymi panujemy nad sytuacją. Nie ma się czym martwić. Na ten czas wszystko jest pod kontrolą — zapewnił ją.

— W takim razie inaczej — Klara się zezłościła. — Gdzie jest Grego?

Ale na to pytanie nie uzyskała już odpowiedzi.

Rozdział IV
Tajemnicza fotografia

Klara siedziała w swoim pokoju. Po raz kolejny czytała książkę, którą w zeszłym roku dostała od Amaro, a właściwie to wypożyczyła z bibliotekoczytelni jego ciotki. Napisała ją Omega Delirenum, jedna z największych czarownic pradziejów. Ta lektura pomogła dziewczynie lepiej zrozumieć siebie i swoje moce. W zasadzie to Klara znała już na pamięć wszystkie zaklęcia, jakie tylko w niej znalazła. Śmiało mogła stwierdzić, że jeżeli chodziło o magię, ta pozycja była zdecydowanie jej ulubioną.

— O której lecisz? — zapytała Stella, ubrana w białą, długą koszulę, przewiązywaną w pasie oraz srebrne botki. Makijaż również miała niczego sobie. Na powieki nałożyła srebrny cień, podkreśliła tuszem swoje długie rzęsy i dodała jeszcze trochę rozświetlacza na kości policzkowe. Jej proste włosy mieniły się w promieniach Mikjuany, przebijających się przez szybę w oknie pokoju Klary. Stella wyglądała jak anioł, a przynajmniej czarofilia odniosła takie wrażenie.

— Zaraz. Oby to miało jakikolwiek sens.

— Oby nie wpadła w szał, bo jak się wkurzy… Sama nie wiem, ale jak widzę wściekłą Zaarę, to mam ochotę przywalić jej w twarz. Jest taka złośliwa — mówiła, zapinając u dołu ostatni guzik koszuli. — Znaczy lubię ją, ale mogłaby czasami być nieco milsza, szczególnie, gdy ktoś chce jej pomóc.

— Nawet mi ciężko ją rozgryźć. To chodząca… emocjonalna burza. Jest coraz gorsza. Od powrotu z Pomalaronii jakby nie była sobą. Nie uważasz? — dywagowała Klara, wpinając w swoje luźno puszczone pasma włosów spinki z muszelek, które parę dni temu dostała od Galamateny.

Miała na sobie długą, zwiewną sukienkę w krwistoczerwonym kolorze. Nałożyła na rzęsy tusz i zdecydowała się podsycić cały efekt kreską na powiekach. Usta pomalowała na bladą czerwień. Czarny lakier, jaki nałożyła na swoje paznokcie, dodał jeszcze większej ostrości do całej kreacji.

— Chyba masz rację. Zmieniła się, to fakt. I to jej wymykanie się z każdej imprezy. No, ale dziś się przekonamy, co kombinuje. Mówiłaś coś Gali?

— Nic. Wie tylko Amo i ty. Gala mogłaby puścić parę z ust. Wiesz, że są z Zaarą bardzo blisko — zauważyła, podnosząc się z dywanu i pakując niezbędne rzeczy do swojego boho plecaka, który prawie zawsze ze sobą nosiła. Nie obchodziło ją to, że nie pasuje do całej kreacji. Uwielbiała plecaki. — Sal się odzywał?

— Nie. Od tamtego wieczoru nie daje znaku życia.

— Czy oni wszyscy powariowali? — rozmyślała o tym przez chwilę Klara, po czym stwierdziła, że to bez sensu. I tak nie miała za dużego wpływu na to, co ostatnio się wokół nich działo.

— Nie żebyśmy my były normalne, ale tak. Odbija im. Wszystko wzięłaś?

— Tak, o której dokładnie zaczynają się urodziny?

— O osiemnastej. Mamy jeszcze godzinę.

— No to zaczynamy. Widzimy się na miejscu.

Stella poszła spotkać się z Galamateną jeszcze przed imprezą, by razem zapakować prezent od ich całej czwórki (Klary, Stelli, Amaro i Galamateny). Klara zaś pobiegła na Starówkę po Amaro, by razem z nim pojawić się na miejscu. Chłopak chciał po nią przylecieć, ale dziś pracował do godziny siedemnastej trzydzieści, a musiał koniecznie po tym wziąć kąpiel i zwyczajnie by się nie wyrobił. Klara zaproponowała, że wpadnie po niego. Nie był to dla niej żaden problem.

Gdy się zjawiła, Amaro był już gotowy, nieziemsko przystojny, a na dodatek ubrany jeszcze w białą koszulę i skórzaną, bordową marynarkę sprawiał, że Klara nie mogła oderwać od niego wzroku. Swoje gęste loki związał w kitka z tyłu głowy, przez co jeszcze bardziej widoczne były jego mocne i zaostrzone kości policzkowe.

— Ale wyglądasz! — wykrzyknęła i niemal od razu rzuciła się w jego ramiona. Nie widziała go jedynie dwa dni i już bardzo się za nim stęskniła. Amaro udając poważnego, odsunął się na moment i poprawił marynarkę.

— Ej! — oburzyła się.

Zaraz potem posłał Klarze zalotny uśmiech, zbliżył się i złożył na jej ustach namiętny pocałunek.

— Tak tylko się droczę. I tak nigdy nie dorównam ci wyglądem. Jesteś olśniewająca — wyznał, równocześnie muskając swoją dłonią jej podbródek. Za każdym razem, gdy się widzieli, cieszył się coraz bardziej. Uwielbiał spędzać z nią czas, patrzeć jak czyta albo pływa. Obserwować to, z jaką precyzją i skupieniem ćwiczy magię i pracuje nad zaklęciami. Intrygowała go pod każdym względem.

— Dzięki — powiedziała lekko zawstydzona. — Amo, czy to dobry pomysł? Może trochę przesadzamy? — zaczęła powątpiewać, stojąc w mieszkaniu człowosmoka, które znajdowało się na tyłach Cieni, czyli bibliotekoczytelni jego ciotki.

Pokój chłopaka był dość ciemny. Jedno okno o niewielkim rozmiarze wpuszczało do środka bardzo mało światła. Wnętrze jednak miało swój klimat. Ściany z cegieł, duże i wygodne łóżko wodne, na którym Klara uwielbiała się wylegiwać, włochaty, pomarańczowy dywan zakrywający prawie w całości drewnianą podłogę, na ścianach powywieszane stare zdjęcia rodzinne, głównie z Szarpenem. Jednak jedna z fotografii bardzo ciekawiła czarofilię, ponieważ prócz Amaro, jego ojca i dziadka, znajdował się tam jeszcze jeden chłopak, starszy od najmłodszego człowosmoka. Na pewno był już nastolatkiem. Ale dziewczyna bała się o to zapytać i tę rozmowę notorycznie przekładała na kiedy indziej. Mężczyzna nie miał też w pomieszczeniu prądu, więc korzystał ze świec, porozstawianych na półkach oraz na stole, przy którym umieszczone zostały dwa stare, ciemnobrązowe krzesła. Po podłodze walały się książki, głównie kucharskie i historyczne, z tego, co Klara zdążyła dojrzeć po ich tytułach: „Dania dla łuskowatych” Goerta Wala, „Rzeź i krew. Wspomnienia.” Suzanne Mariotii albo „Struktura zemsty” Kawaletiego Perikato”.

— Według mnie postępujecie ze Stellą jak prawdziwe przyjaciółki. Chcecie dalej przyglądać się, jak ona cierpi? Wiesz przecież, że niepokojąco to wygląda.

— Wiem. Dobra, zróbmy to. Gala i Stella pewnie już są w drodze. Idziemy? — Klara podała rękę swojemu ukochanemu.

— Idziemy — ten posłał jej szarmancki uśmiech, po czym w szybkim tempie zbiegli po schodach bibliotekoczytelni na dół. Mężczyzna zamknął główne drzwi na klucz. — Fajnie tak czasem dla odmiany pochodzić.

— To ona! Bohaterka, która załatwiła wilkarych na Pomalii! Babciu patrz! — usłyszeli za plecami cieniutki głos.

— Mówiłam ci, że to ona — odparła staruszka, pakując ze straganu ręcznie robioną biżuterię z kamieni i sznurków, jednocześnie nie spuszczając wzroku z Klary.

Jednak czarofilia nie wiedziała, jak powinna się w tej sytuacji zachować. Udała, że tego nie słyszała i razem z Amaro ruszyli w drogę.

Rozdział V
Zielone łzy

— Myślisz, że się ucieszy? — zapytał Amaro, idąc po Grającej Łące, gdzie kwiaty wydawały niezwykłe dźwięki, naśladujące instrumenty smyczkowe.

— Pewnie. Uwielbia to miejsce, a Indianie nie mieli nic przeciwko. Oni zresztą kochają Żółtego, mimo tego, że nazywa ich w ten sposób. Gdy kiedyś pokazywał nam Arior, też tak się o nich wyraził. Potem dowiedziałam się, że za tym nie przepadają. W sumie wolę mówić na nich Łąkownicy, a wracając do Żółtego, ha! Kto go nie kocha?

— Masz rację. Nie sposób oprzeć się urokowi tego malca — przyznał. — Nawet Zaara czasem ma przebłysk dobroci w jego obecności. W sensie… nie krzyczy — zauważył.

— Bywa i tak. Zaraz powinni być. Fajnie, że Pardeon się pojawi. Trochę się obawiałam, że król Solmin go nie puści. Wiesz, jacy są Pomalarończycy i te ich zasady.

— Ja byłem pewien, że pastelny nie przybędzie. Widać Solmin ma do niego słabość. I do Lumy. Tak myślę.

— Idą! Chodź, schowajmy się! — krzyknęła Klara, gdy zobaczyła nadchodzącego malca wraz z niedźwiedziem pastelnym, którego futro w pastelowych kolorach od razu rzucało się w oczy. Był to ten sam pastelny, który został zaklęty w dziwnego stwora bez kształtu i którego Klara odczarowała w Mrokodołach.

Pociągnęła Amaro za rękę. Ukryli się za pagórkiem, razem z resztą gości, którzy zostali zaproszeni na imprezę niespodziankę z okazji ósmych urodzin Żółtego. Klara i Amaro przyszli na styk, więc nawet nie zdążyli się z nimi przywitać.

Rozstawiono na trawie duży stół, na którym znajdowały się dzbanki z ulubionym sokiem krasnala — bananowym oraz pełno przekąsek typu: chipsy, żelki, ciastka i tak dalej. Oczywiście nie zapomniano o torcie cytrynowym w kształcie kostki Rubika, bo tak się składa, że Żółty uwielbiał ją układać. No i też prezenty umieszczone obok stołu na drewnianej ławce, którą podobnie jak stół i krzesła zgodzili się pożyczyć Łąkownicy. Poprosili wcześniej gości, by wyrzucili po sobie wszystkie śmieci. Nie było to żadne zaskoczenie, ponieważ Łąkownicy byli znani z dbania o łąki, więc zależało im na ich czystości. Łąka jak zwykle rozbrzmiewała niesamowitymi dźwiękami muzyki klasycznej. Nastrój był wręcz idealny. Teraz wystarczyło tylko zaskoczyć Żółtego.

— Niespodzianka! — wykrzyknęli wszyscy chórem, wyskakując z kryjówki.

Krasnal wpatrywał się przez dłuższą chwilę w grupę swoich przyjaciół, po czym, gdy już dotarło do niego, co się dzieje, zaczął skakać i wydobywać z siebie najróżniejsze okrzyki radości, jakie tylko był w stanie wykrzesać ze swojego małego ciałka.

— Ojej! To ja się nie spodziewałem! Ja cię kręcę! Jupi! Łi! Juhu! — cieszył się Żółty, zaczynając po kolei przytulać każdego z paczki. — Wiedziałeś o tym? — rzekł jeszcze do Pardeona, na co niedźwiedź tylko zarechotał, widząc, w jak ogromne wzruszenie wpadł malec.

Wszyscy zasiedli do stołu i rozpoczęli ucztę. Każdy dostał po dużym kawałku tortu. Był bardzo słodki, aż za bardzo. Ale Żółty uwielbiał słodkości. Połączenie cytryny, cukru i śmietankowej warstwy, która dosłownie rozpływała się w buzi, budząc kubki smakowe, sprawiało, że poziom endorfin u każdego wzrastał niebywale szybko.

— Gdzie jest Zaara? Może odłożymy dla niej kawałek, zanim nic nie zostanie — zagadnął po chwili Żółty, szturchając Klarę w łokieć. Zauważył, że kawałek tortu dziewczyny jest cały rozmemłany na talerzu, a ona jakby w nim dłubała. — Nie smakuje ci? — przejął się.

— Och, nie! Jest przepyszny! Po prostu trochę się zamyśliłam. Yyy, Zaara? Powinna już tu być… — nienawidziła kłamać, a zwłaszcza swoim przyjaciołom, ale nie chciała sprawić zawodu krasnalowi. Wiedziała, jak mocno przepadał on za elfką i jak ważna była dla niego jej obecność. — Wiesz co, Żółty? Proszę, zjedz jeszcze jeden kawałek, a ja do niej zadzwonię. Na pewno coś ją zatrzymało. — Klara wybrnęła jakoś z sytuacji, nakładając malcowi kolejną porcję „cukru” na talerz, z której najwyraźniej był bardzo zadowolony. Chwycił swoimi małymi rączkami papierowy talerzyk z tortem i zaczął szybko ładować kęsy ciacha do buzi. Dziewczyna oddaliła się od stołu, prędzej wyciągając komórkę z plecaka. Wybrała numer do Zaary. O dziwo odebrała.

— Halo?

— Hej. Będziesz dziś?

— Ja…

— Słuchaj, Żółty pyta o ciebie, a ja nie wiem, co mam mu powiedzieć. Wiesz dobrze, jak ważna jest twoja obecność dla niego. Uwielbia cię. Proszę, nie rób mu tego i wpadnij chociaż na piętnaście minut. Kazał nawet schować dla ciebie kawałek tortu.

— Wiem. Dobra, Wężowa, ale piętnaście minut i ani minuty dłużej.

— Jasne, Amo zaraz…

— Nie potrzebuję transportu! Jestem elfką, inteligencie — zirytowała się. — Powinnaś to rozumieć.

Klara westchnęła. Uszczypliwość Zaary była jej dobrze znana, jak i też jej dziwne poczucie humoru, które z czasem zaczęła rozumieć. Czasami, gdy dziewczyny razem gadały, Klara zupełnie zapominała, że elfka jest złośliwa. Jakby jej uszy od czasu do czasu wyciszały te dogryzki.

— Zaraz będzie — szepnęła Żółtemu do ucha, gdy wróciła do stołu, na co ten w reakcji wytrzeszczył swoje białe zęby. — Tylko jej nie zagadaj, bo szybko nam ucieknie — uprzedziła go.

***

— Nie będzie chciała rozmawiać — wypaliła Stella. — Miałyśmy ją dziś ostro przycisnąć do gadania, ale sama wiesz, jaka jest. No… trudna — nieco ściszyła głos, by nikt, kto siedział z nimi przy stole jej nie usłyszał.

— Nie sposób nie zauważyć — zgodziła się Klara. — Mam wrażenie, jakby coś przed nami ukrywała. Coś, co definitywnie zżera ją od środka.

Klara siedziała obok Amaro, a z jego drugiej strony siedziała Stella.

— Ja bym odpuścił — wyznał Pardeon, wychylając się zza Stelli, którego przed chwilą dziewczyna zapoznała z całą sytuacją. — Słuchajcie, ja wiem, że chcecie dla niej jak najlepiej, ale może ona nie potrzebuje, by ktokolwiek wtrącał się w jej sprawy. Może musi sobie poukładać pewne rzeczy, a wy wywieracie na niej presję.

— Wywieramy presję?! Nie widziałeś ostatnio jej twarzy. Coś jest nie tak! — Klara dotknęła ręką czoła. Zrobiło jej się słabo. Podejrzewała, że to od tych wszystkich nerwów.

— Klarisso, jadłaś coś? — zapytał delikatnie Amaro, obejmujący ją w pasie.

— Tort i kawę — odparła nieco zamroczona.

— Tortu nie zjadła, widziałam. A kawa i to na dodatek czarna, to nie jest jedzenie — sprostowała Stella, która najwyraźniej była zła. — Miałaś nie zaczynać znowu. Mówiłam ci to już milion razy — zwróciła uwagę przyjaciółce i popiła sokiem już zjedzony kawałek tortu.

— Zjem w domu. O! Zaara! Widzieliście, jak przyszła? — zdziwiła się. — Muszę z nią porozmawiać — dodała, zupełnie lekceważąc uwagę dotyczącą jedzenia, a może bardziej niejedzenia. Poczuła się już trochę lepiej. Szturchnęła więc elfkę, omijając ręką Żółtego. Ten układał swoją kostkę Rubika, którą od ostatniej Wigilii zawsze przy sobie nosił. Zaara, która nie wiedzieć kiedy i jak się tu znalazła, czując ukłucie w plecy, wychyliła się.

— Czego?

— Nie „czego”, tylko za mną elfia złośnico — wyszeptała Klara i bez czekania na odpowiedź, pociągnęła ją za sobą. — Zaraz wracamy, Żółty. Babskie sprawy, sam rozumiesz — dodała do malca.

Zaara wyglądała dziś ślicznie. Swoje długie włosy związała w ciasnego kitka, ale nie miała makijażu. Mimo to jej blada twarz była urocza. Duże, zielone oczy i brzoskwiniowy odcień warg dodawały słodkości do niezbyt miłego usposobienia elfki. Dziewczyna zarzuciła na siebie ręcznie robioną, jasnobrązową sukienkę ze sznurka. Klara podejrzewała, że Zaara zrobiła ją sama. W końcu umiała świetnie szyć. Kiedy mieszkała na Nirynie, po liceum pracowała jakiś czas w szwalni. Trafiła tu przed Klarą i Stellą, ale była od nich nieco starsza.

— Puszczaj mnie! — wyrwała swoją dłoń z uścisku Klary, gdy obie znalazły się już wystarczająco daleko od reszty. — Co ty sobie myślisz?! — Zaara była wściekła. Tupnęła nawet nogą, co dla jej złoszczenia się było bardzo charakterystyczne. — Nudzi ci się, że tak mnie prześladujesz?!

— Nie działają na mnie twoje gierki, Zaaro, więc skończ ten cyrk! — Klara była już na skraju wytrzymałości. Chciała jej pomóc i nie mogła zrozumieć, dlaczego ta w ostatnim czasie odsunęła się od nich wszystkich. — I mów, co jest grane.

— Nie zrozumiesz! Żadne z was nie zrozumie! — krzyknęła i nie wytrzymała. Z jej oczu zaczęły kapać zielone łzy, które starała się ukryć za przegubem dłoni, ocierając nim policzki.

— A co, jeśli zrozumiem? — podeszła bliżej i delikatnie dotykając jej ramienia, spojrzała Zaarze w jej szkliste i zaczerwienione oczy. I wtedy…

Obie znalazły się w chatce elfki.

Plan śledzenia i „przyciśnięcia” Zaary najwyraźniej się nie powiedzie. Klara podejrzewała, że ta zjawi się i zaraz ucieknie. Miała zamiar za nią pójść i sprawdzić, co kombinuje. Jednak sprawa rozwiązała się sama.

— Jak to zrobiłaś?! — Klara była zdumiona. Nigdy by się nie spodziewała po elfce takiego „skoku” magicznego. — Nie wiedziałam, że potrafisz się teleportować!

— Dużo rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz, Wężowa. Siadaj — poprosiła z mieszanką smutku i irytacji w głosie, a może bardziej i rezygnacji?

— Dlaczego w Mrokodołach nie użyłaś tego czaru? I podczas bitwy pomalarońskiej?

— W Mrokodołach byłam jeszcze za słaba, a bitwa… tyle się działo, że nie mogłabym się skupić na teleportacji. Poza tym, dopiero od niedawna zaczęło mi to w pełni wychodzić. Ale nieważne, siadaj wreszcie.

Klara wykonała prośbę albo rozkaz, ciężko było wyczuć. Usiadła na dywanie, a Zaara przyniosła jej gorącą, zieloną herbatę w starym, glinianym kubeczku. Dopiero teraz dostrzegła dużą torbę podróżną, stojąca tuż przy drzwiach wejściowych.

— Powiesz mi wreszcie, o co chodzi? — zachęciła ją, biorąc łyk napoju. Zrobiła to niestety zbyt gwałtownie, bo poparzyła sobie przy tym czubek języka.

— Dziś odchodzę. Opuszczam na stałe Arior.

— Co?

Dźwięk tłuczonego kubka rozniósł się po całym pomieszczeniu.

Rozdział VI
Pierwszy zwiastun

Klara połączyła już kropki w swojej głowie. Idealnie dobrane prezenty od Pomalarończyków, tuż po zakończeniu bitwy. Zaara, która nie chciała zdradzić, co właściwie dostała. Jej dziwne zniknięcia z Pardeonem w czasie zewów, dobrze znany Klarze zapach piór w jej chatce. Ból i tęsknota Zaary. Czarofilia się pomyliła. Elfka nie tęskniła za domem, ale za… aż dziwnie było jej o tym pomyśleć. I jeszcze te słowa: „Idź do swojego smoka, bo masz do kogo.”.

Zaara nawet nie musiała jej nic tłumaczyć. Widziała, że Klara się zorientowała. Po prostu nie chciała mówić tego na głos. Wstydziła się. Nie miała pojęcia, w jak sposób podzielić się tą kontrowersyjną wiadomością ze swoimi przyjaciółmi. Przerażał ją fakt, że mogą ją odtrącić. Dlatego sama zaczęła odtrącać ich. To okazało się o wiele łatwiejsze, ale i nie mniej bolesne. Nigdy wcześniej nie miała nikogo aż tak bliskiego, a oni byli dla niej jak rodzina, chociaż elfka ze wszystkich sił starała się nie dać tego po sobie poznać. I gdy okazywała złość, w rzeczywistości wołała o pomoc. Nikt prócz Klary jeszcze nie przycisnął Zaary tak, aż ta się złamała. Klara była z nią szczera od samego początku, nawet gdy elfka dawała jej mocno w kość. I może właśnie dlatego Zaara postanowiła wreszcie komuś zaufać. Zaufać Klarze.

— On chce wszystkim o nas powiedzieć, ale ja nie mogę się na to zgodzić. Wężowa, mam dopiero dwadzieścia lat! Wiesz, jak to wygląda? — opierała się o kanapę i płakała w poduszkę, którą z całych sił przyciskała do twarzy.

Materiał, z jakiego zrobiona została poszewka, nie był Klarze znany, jakby grubo oplatająca, siwa pajęczyna, na której zielone łzy elfki pozostawiały wyraźne ślady.

— Zaaro, czego ty się wstydzisz? Przecież to jest coś pięknego. Coś wyjątkowego!

— Twoje zdanie nie do końca się liczy. Czujesz moje emocje, przez co łatwiej mnie rozumiesz. Pomyśl o innych. Co powie Sal, Stella, Amaro, Szarpen czy nawet sama Celine? W jakim świetle to stawia jego? On nie chce tego ukrywać, ale według mnie to zagraża jego wysokiej pozycji. Nie mam już na to siły. Przed świętami mamy wziąć ślub…

— Wychodzisz za mąż?! — Klara chyba trochę za bardzo się podekscytowała, ujmując w przejęciu dłonie Zaary. — Jezu! Przecież to jest najcudowniejsza wiadomość, jaką słyszałam od pojawienia się na Ariorze!

Elfka o dziwo też zaczęła się śmiać. Co prawda przez łzy, ale jednak. Widać było, że chce tego związku, bardziej niż czegokolwiek innego.

— Pamiętasz, jak milczałam, gdy próbowaliście dowiedzieć się, co wtedy dostałam?

— Pierścionek — nie mogła posiąść się z radości. Jasne, uważała, że trochę za bardzo się śpieszyli z tą decyzją. Ale Zaara po prostu się zakochała! To było piękne. — Nawet nie wiesz, jak bardzo cieszę się twoim szczęściem, ale… — zastanowiła się nad czymś przez chwilę — zostań jeszcze z nami. Do końca szkoły. Potem możesz z nim zamieszkać. Wiesz, niczego ci nie nakazuję, ale chociaż to przemyśl. Nie uciekaj od nas i nie zostawiaj nas. Zwłaszcza teraz.

— Przemyślę to, Wężowa. I… dziękuję — zapłakana szepnęła pod nosem. Po chwili wstała, wzięła zmiotkę i zaczęła powoli zamiatać z podłogi i dywanu kawałki stłuczonego wcześniej kubka. Potem usiadła obok Klary i dotknęła jej ramienia.

Obraz Zaary zaczął się lekko rozmazywać i oddalać. Przez moment do uszu dziewczyny nie dochodziły żadne dźwięki, aż wreszcie znalazła się z powrotem na Grającej Łące. W ciele miała dziwne uczucie mrowienia. To samo, gdy elfka przeniosła ją do siebie.

Gdy Stella ujrzała swoją przyjaciółkę, szybko do niej podbiegła.

— I jak poszło? Zniknęłyście gdzieś.

— Chyba okej. Ale…

— Ale co? Co z nią? Powiedziała coś? — dopytywała zaniepokojona.

— Zdradziła, co ją tak dręczy? — Amaro dołączył do rozmowy.

— Ja… — zawahała się. — Ja nie mogę wam nic konkretnego powiedzieć. Może tylko tyle, że nic jej nie grozi i nikt jej nie szantażuje, czego się obawiałam.

— Co?! Mi nie powiesz?! — oburzyła się Stella. — Ja mówię ci wszystko! Zawsze!

— Stello, nie mogę…

Ale ta już tego nie słyszała. W nerwach wzbiła się w powietrze, najwyżej jak tylko potrafiła i odleciała gdzieś hen daleko w ciemną nicość, która aktualnie zapadła już na ich planecie. Sylwetka Stelli szybko zniknęła z zasięgu wzroku Klary, która była zaskoczona tak gwałtowną reakcją ze strony przyjaciółki.

— Dobrze, że nic jej nie jest — wyszeptał Amaro, czule przytulając Klarę. — A Stellą się nie przejmuj. Ochłonie niedługo, zobaczysz. Chodź, pomożemy ogarnąć po urodzinach i może ugotujemy dziś jakąś pyszną kolację? Co ty na to?

— Jestem za — odparła, lecz trochę się zawahała. Nie była głodna i po tym wszystkim nie chciało jej się nic jeść. Chociaż tak właściwie było zupełnie odwrotnie. — Kocham cię, Amo. I dzięki, że rozumiesz.

— Rozumiem. Ja też cię kocham, Klarisso.

***

Oboje kierowali się po kamiennej dróżce do mieszkania mężczyzny. Mikjuana już dawno zaszła. Z miejsca, w którym aktualnie znajdowała się para, Sabrina — najjaśniejsza i najmniejsza z gwiazd wydawała się unosić wysoko na Mikją. Gdy się za długo na nią patrzyło, bywało, że niejednego gapia mogła rozboleć od tego głowa. Klara uwielbiała, gdy o świcie padał od niej promień gefezu, jasny i przechodzący przez Arior z niesamowitą prędkością. Dosłownie, jakby Sabrina w ten sposób chciała obudzić mieszkańców.

— Amaro, czujesz… — Klara z wrażenia aż puściła dłoń swojego chłopaka. — Nie. To się nie dzieje naprawdę.

— Nic nie czuję. Mów, o co chodzi — nakazał, dostrzegając zanurzenie magiczne, w jakie wpadła. Jej włosy znów zaczęły wić się po plecach niczym węże, skóra świeciła, a oczy rozbłysły na wiśniowo. Niestety, ale to nie wróżyło niczego dobrego i Amaro bardzo dobrze o tym wiedział. — Klarisso!

W tym samym momencie oboje w oszołomieniu zatkali uszy, nie mogąc znieść huku. Padli na kolana, co było bardzo bolesne, ponieważ wybrukowana droga okazała się niebywale twarda. Fala idąca od wybuchu miała zaraz ich dosięgnąć. Jednak Amaro, najszybciej jak tylko zdołał, przemienił się. Klara, którą straszliwie bolały kolana po upadku, wskoczyła na jego grzbiet i oboje pognali w stronę Doliny Księżycowego Blasku, gdzie mieszkała królowa. Amaro nie mógł pozwolić sobie na lot, ponieważ nadchodziły kolejne fale uderzeniowe, przez co mógł nie dać rady utrzymać kierunku lotu ani też wzbić się wyżej w powietrze.

Smok biegł przez kilka minut tak szybko, że gdy dotarli na miejsce, padł niczym kawka. Jego głowa spoczywała bezwładnie na ziemi. Potrzebował chwili na złapanie oddechu. Wbrew pozorom bieganie męczyło te stworzenia o wiele bardziej niż sam lot i zionięcie ogniem. Co prawda na Pomalaronii też podjął się biegu, ale nie był to aż tak duży dystans, jak teraz. Chodziło o skrzydła, które rwały się do rozłożenia. Bardzo dużo siły trzeba było włożyć w to, by utrzymać je przy ciele.

— Ostatnio straciłem kondycję — tłumaczył się. — Klarisso, daj mi parę minut. Idź do niej — poprosił zdyszany.

Ta w mgnieniu oka wbiegła do lasku, omijając drzewa, których błękitne pnie i srebrne liście mieniły się w blasku księżyca. Przeskoczyła jakiś duży kryształ, leżący na ziemi i sięgający jej do kolan. Przypominał on dziewczynie kryształ górski, który także występował na jej rodzinnej planecie. Jednak nie był identyczny, a korzenie drzewa oplotły go, jakby bryła należała tylko i wyłącznie do tego miejsca.

Po chwili znalazła się przed domkiem Celine, do którego nie dało się niestety wejść. Rzecz jasna owca zabezpieczyła go chyba każdym możliwym zaklęciem. Obiegła wokół chatkę, co zajęło jej dosłownie chwilę. Przy okazji powaliła głośno w boki wszystkich okien, które nie posiadały szyb. Nawet starała się zajrzeć przez kilka z nich, ale w środku unosiła się gęsta mgła, a utworzona przez owcę bariera nie pozwalała dziewczynie na wsunięcie do środka ręki.

— Spryciara z niej — pomyślała, cofając dłoń, która i tak nie przeszła przez „ochronę”, tylko jakby się od niej odbiła.

***

— Nie ma jej! — oznajmiła po powrocie do smoka, który najwyraźniej już doszedł do siebie.

— Tak myślałem — Amaro wzdychając, podniósł się z ziemi.

Kolejny wybuch.

— Mikjuana dostała! — krzyknął jakiś bladoróżowy jednorożec z cienką, poplątaną, białą grzywą, akurat przebiegający obok nich. Był cały w piasku, musiał więc uciekać z plaży. Bał się, o czym świadczyły dźwięki, jakie wydawał zgrzytając zębami.

— Co?! — oboje spojrzeli w górę na unoszącą się chmurę czarnego pyłu. Mikjuana była teraz niewidoczna, poza tym żadne z nich nie chciałoby przyglądać się jej cierpieniom.

— Patrzcie!!! — krzyknęło po raz kolejny różowe stworzenie, dostrzegając pędzące na nich tsunami.

Fala wody nadchodząca ze sporej odległości, była widoczna ponad małymi laskami i wzniesieniami. Na razie była daleko, ale zbliżała się z zadziwiającą prędkością i przeraziła nawet Amaro, który nie wiadomo dlaczego wrócił do swojej człowieczej postaci. Wcale tego nie chciał, a nawet opierał się, by zostać smokiem. Jednak pierwszy raz w życiu nie miał wpływu na przemianę.

Czasu było mało. Za mało.

— Moje moce nie działają! — krzyczała spanikowana Klara, gdy próbowała sprawdzić, co kieruje falą. — Nie działają, Amaro! — W tym samym momencie zorientowała się, że jego też. Ziemia zaczęła się trząść. Kilka drzew upadło obok nich, o mały włos nie przygniatając bladoróżowego znajomego. Na szczęście ten zdążył w porę odskoczyć. — Jak ci na imię?! — spytała jednorożca.

— Elpi! — odparł głośno, wpatrując się z przerażeniem w górę.

— Jestem Klara. Elpi dasz radę wziąć na grzbiet mnie i Amaro?

— Oj, ja… — zawahał się. — Jedną osobę tak, ale dwie nie wiem. Spróbuję! — ziemia zatrzęsła się lekko i jednorożec prawie się przewrócił, jednak w porę udało mu się odzyskać równowagę.

— To nie będzie konieczne. Dobra, po kolei! — cała trójka odwróciła się nieco skołowana, słysząc głos Zaary za swoimi plecami. — Najpierw Wężowa!

***

Zaara przeniosła całą trójkę pod portal, przez który docierali na Arior wybrani. Klara poznała wysepkę od razu, pamiętając doskonale, jak pierwszy raz znalazła się tu ze Stellą. Nad nią wirowało błękitne skupisko energii. Portal. Był dość spory. Spokojnie mogły do niego wejść równocześnie trzy osoby.

Teraz każdy z tu zebranych miał udać się w bezpieczne miejsce. Na jakiś czas, jak to wyjaśniła Celine Atlancie, które pilnowało, by na Arior nie przedostali się tędy nieproszeni goście. Klara zauważyła, że doczarowany do wysepki został spory kawał placu, bo inaczej wszyscy tu zgromadzeni by się na niej nie pomieścili. Kolejka była długa i jakoś nikt nie protestował, żeby zostać.

Serce waliło jej tak szybko, że nie była w stanie nad sobą zapanować. Zaczęła się mocno pocić. Brak jakiejkolwiek chęci walki u innych oraz niebezpieczeństwo, w jakim wszyscy się znaleźli, sprawił, że jej ciało zaczęło panikować. Amaro cały czas był przy niej, podobnie jak Elpi, ale brakowało Stelli i Galamateny. Żółty pomagał Atlancie. Odnotowywał stworzenia, które przechodziły przez portal, siedząc na niedużym czymś, przypominającym jakby dziwne siedzisko z wosku. Jego żółte ubranko było zabrudzone, a malec zamaszystymi ruchami swojej drobnej rączki zapisywał, co trzeba.

— Co tu się do cholery dzieje?! Czemu nikt nie walczy?! — wściekała się Klara, zupełnie pozbawiona kontroli nad swoimi emocjami. — Czemu Zaara nas tu przeniosła? Gdzie Stella?!

Elpi zaczął przeciskać się przez tłum, by dostać się do Atlanty i uzyskać jakieś konkretne informacje.

Nagle Klara dostrzegła kłócące się w oddali dziewczyny i pędem ruszyła w ich stronę. Zaara szarpała się ze Stellą, a biedna motylica próbowała je poskromić. Jednak słowa Galamateny nie miały w tym starciu żadnej siły przebicia. Dobrze, że żadna z nich nie mogła użyć magii, bo wtedy zrobiłoby się naprawdę gorąco. Chociaż… Zaara przed chwilą się teleportowała. Dlaczego? To bardzo ciekawiło Klarę, która nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń, postanowiła zadziałać. Wyjęła zza ucha tubkę brokatu i dmuchnęła w obie dziewczyny tak, że małe, błyszczące płatki dostały się do ich oczu, które po chwili zaczęły łzawić.

— Klara, kurde! Powaliło cię?! — Stella się zdenerwowała, pochylając się lekko w dół i wkładając sobie palec do oka. Nadaremnie próbowała wyjąć głęboko schowany w nim brokat.

Ta natomiast kompletnie zlekceważyła czepianie się przyjaciółki. Zaara pozbyła się tego bez większego problemu. Prawdopodobnie użyła jakiegoś elfickiego zaklęcia, mającego na celu obmycie oczu albo zwyczajnie przeteleportowała brokat na zewnątrz. Po chwili razem z jej zielonymi łzami, zaczął wypływać brokat. Oczywiście Zaara zastosowała czar tylko na sobie.

Dopiero teraz Klara dostrzegła szramy na prawym ramieniu elfki. Musiała jakiś czas temu z kimś walczyć. Wyglądało to na delikatne ślady pazurów, ale już zagojone.

— Zaara mów, co się tu dzieje! — nakazała w gniewie.

— Nie jest dobrze. Wilkare wycelowały w Mikjuanę, a skaleczone gwiazdy często ulegają samozniszczeniu z własnej woli.

— Trzeba znaleźć Celine — wpadła na pomysł. — W chatce jej nie ma. Nie mogłam się tam dostać. Zabezpieczyła ją.

— To już i tak bez znaczenia. Wężowa… zaklęcia ochronne padły wraz albo chwilę po wycelowaniu w Mikjuanę. A Celine… do niej wyruszyła. Oby zdążyła zapobiec samozniszczeniu, bo inaczej Mikja umrze.

— Ale czemu wszystkich teleportujesz? Czemu nikt nie chce z nimi walczyć?

— Jesteśmy za słabi. Arior jest — tłumaczyła. — Celine podjęła decyzję o tymczasowej ewakuacji, póki jeszcze jest czas. Rozejrzyj się, nikt nie może walczyć. Magowie poblokowali wasze moce. Bez nich ciężko będzie stawić czoła wilkarym, dlatego musicie jak najszybciej wejść do portalu i zniknąć.

— A ty? Czemu ty masz moc? — odezwała się Stella, której złość już najwyraźniej przechodziła. Była brudna od pyłu i ziemi. Gala tak samo. Obie miały trochę poszarpane ubrania.

— Celine wezwała mnie wczoraj do siebie. Zabezpieczyła na wszelki wypadek moje moce, mając wcześniej podejrzenia, że wróg coś kombinuje. To był środek ostrożności i okazał się on bardzo słuszny. Wybrała mnie, bo tylko ja potrafię przenosić teleportem najróżniejsze istoty. Przeniosłam już chyba wszystkich — zamyśliła się Zaara.

— Zostawiłaś nas na koniec?! — zezłościła się Stella. — Cała ty!

— Ej! — elfka się już poirytowała, a i tak dziś była wyjątkowo spokojna. — Zostawiłam was na koniec, bo wiedziałam, że sobie poradzicie! Poza tym spróbuj uganiać się za wystraszonym jednorożcem, wtedy pogadamy!

— Ale czemu nie zabezpieczyła naszych mocy?! — do rozmowy dołączyła rozdrażniona Klara. — Ile razy musimy udowadniać komuś, że możemy pomóc?!

— I co byście zrobili? Zanim Amaro przeniósłby wszystkich Ariorczyków, już dawno większość z nich byłaby martwa. Wasze moce powstrzymałyby wilkare na chwilę. Potrzebny był ktoś, kto szybko i bez większego ryzyka może przenieść innych w bezpieczne miejsce. Poza tym zabezpieczenie mocy nie jest takie proste. Czerpię energię z Celine. Wyobraźcie sobie, co by było, gdybyśmy wszyscy zaczęli wyciskać z niej magiczne soki?! Sama przemiana Amaro w smoka byłaby dla Celine dość wykańczająca! Przecież jest staromagiczny! To nie jest takie proste!

— Hej! Atlanta mówiło, że to napaść! Oni już tu…

— Wiemy, Elpi — odparli chórem.

Rozdział VII
Chwilowa kryjówka

Część Ariorczyków przeniosła się na Pomalaronię, część do krystalików, niektórzy na stałe opuścili świat Celine, powracając do swoich rodzinnych stron. Jednak wiele istot zostało we wszechświecie, za wszelką cenę będąc w gotowości na wezwanie Celine i nie chcąc zostawiać jej samej z całym bałaganem.

Do portalu nie weszli (nawet mimo usilnych próśb Zaary) Klara, Stella i Amaro. Galamatena i Elpi zdecydowali się na krystalików, oferujących ponoć dobrą ochronę. Przed ich zniknięciem wszyscy próbowali znaleźć Salamandra, ale nie było po nim ani śladu. Zaara wcześniej zawitała do Baśniowych Salamander, ale nikogo w lokalu nie zastała. Dopiero później zrozumiała coś bardzo ważnego, ale jak na razie wolała sprawę przemilczeć.

Po nieudanych namowach, by przyjaciele jednak opuścili Arior, Zaara przeniosła całą czwórkę do swojej chatki, by tam opracować nowy plan działania. Na szczęście Refizja (na razie) została oszczędzona. Jednak wszyscy wiedzieli, że to tylko kwestia czasu aż wróg tutaj zawita.

Celine nie dawała znaku życia, a Atlanta zniknęło zaraz po wejściu do portalu „ostatniego” stworzenia i zamknęło przejście. Nie wiadomo też, gdzie zawędrował Żółty, ale wszyscy podejrzewali, że prawdopodobnie jest z Galą. Celine była na Mikjuanie, próbując nadal powstrzymać ją od samozniszczenia, co potwierdzały blade, lekko szarawe światła, jakimi jeszcze dzieliła się z Ariorem Mikja. Jednak były one bardzo dziwnie rozmieszczone po ariorskim niebie, kawałki smug, pętle, jakby oderwane od gwiazdy za pomocą czarów…

W tle słychać było wybuchy, walące się drzewa i świszczący wiatr za oknem. Po wszystkim, co już przeszli, zwłaszcza na Pomalaronii, te dźwięki ich nie przerażały. Ale odgłosy wyjących wilkarych owszem. Pozostawiały po sobie coś, co jakby wchodziło w ciała grupy Ariorczyków, sprawiając, że niepokój wśród nich wzrastał.

Przerażenie, śmierć, cierpienie, podłość — z tym kojarzyli dochodzące do ich uszu, okropne odgłosy.

Zamiast rozmawiać o tym, co się działo, wszyscy dziwnie milczeli. Dopiero Klara wreszcie wybuchła, bo miała już serdecznie dość. Dość czekania, aż wróg zrobi z nich miazgę i zabierze wszystko, co kochają i na czym im zależy.

— Dobra — zaczęła niepewnie, ale z nutą determinacji w głosie. Wstała, po czym otrzepała swoją już poszarpaną sukienkę z prochu. Podeszła do okna i po chwili milczenia wylała z siebie to, o czym od dawna myślała. — Nie możemy dłużej czekać. War nie przestanie nas niszczyć, a jeżeli mu się to uda, zajmie się innymi światami. Nigdy nie będzie końca jego mordów. I wiem, że Celine coś robi i ma plan. Wiem, że nie powinnam go w żaden sposób podważać, ale… ja nie mogę czekać, aż wilkare rozerwą nas na strzępy. War chce Celine, to pewne. Możliwe, że zna też szczegóły bitwy pomalarońskiej, co dla mnie i Stelli nie wróży niczego dobrego. — W tym momencie spojrzała na swoją przyjaciółkę. Nie chcąc się jednak rozkleić, szybko odwróciła wzrok.

— Do czego zmierzasz, Klarisso? — zapytał Amaro. Czuł, co chce powiedzieć, ale nie mógł uwierzyć, że jest na to gotowa. Że oni wszyscy są.

— Myślę, że powinniśmy złożyć wizytę Warowi i zakończyć to raz na zawsze. Król przeważnie nie opuszcza zamku, to jego twierdza chroniona czarnymi zaklęciami. Wiele razy tłumaczyli nam to na zajęciach. Moja magia może nie wystarczyć, żeby je złamać, ale magia kogoś, kto włada powietrzem i ogniem, elfki, potrafiącej posługiwać się czarem teleportu oraz światła i smoka, zionącego ogniem, który pochłania wszystko, co stanie mu na drodze, może pomóc w przedostaniu się do jego komnaty. Tylko — tu zrobiła krótką przerwę — Zaaro, kiedy odzyskamy nasze moce?

— Po opuszczeniu Arioru wasze zdolności magiczne powinny wrócić.

— Chcesz go zabić? — wtrąciła się zdziwiona Stella. Przecież to do Klary niepodobne, a właśnie w tym momencie planowała zamach na najsilniejszego potwora galaktyki.

— Nie. Chcę go schwytać. Resztą zajmie się Celine, gdy dostarczymy jej Wara pod same drzwi. Ale to nie jest takie proste. Musimy się dobrze do tego przygotować i dowiedzieć się, czego szukają z Bernem oraz odnaleźć Grego.

— Ja… Wężowa, ja chyba coś wiem — przyznała wreszcie elfka. I widząc jednocześnie zaciekawione i spięte miny przyjaciół, stojących w napięciu naprzeciwko siebie na środku jej pokoju, postanowiła im co nieco wyjaśnić. — Gdy ostatnim razem wybrałam się do Celine… był tam Szarpen i najwyraźniej na kogoś czekał. Siedział w kuchni, a my w salonie. Cel za pomocą jakiejś tajemniczej runy, którą no, wypaliła mi na ramieniu, zwiększyła moją odporność na magię, jaką parają się czarnosierscy. Tym samym pozwoliła mi czerpać z siebie siłę, by moja moc działała, jak trzeba.

Zaara, siadając na dywanie, wyciągnęła do przodu rękę i pokazała im runę. To nie były dawne draśnięcia, jak podejrzewała Klara, tylko coś w rodzaju amuletu ochronnego na ciele.

Klara przyjrzała się bliżej tajemniczemu skryptowi. W połowie ramienia Zaary został umieszczony prostokąt, a w środku niego coś w rodzaju zawijasa. We wnętrzu prostokąta, nad, pod oraz z prawej i lewej strony symbolu wyraźnie dostrzegalne były kropki.

— Gdy Celine kończyła wypalać znak, do jej domu ktoś zapukał. Otworzyła dopiero, gdy odesłała mnie na górę. Musiałam siedzieć tam przez jakieś pół godziny, by potem mogła sprawdzić, czy runa przyjęła się do ciała. Jak wychodziłam z salonu, dyskretnie położyłam na komodzie swoją spinkę. Wiedziałam, że z poddasza wiele nie usłyszę. Przecież Cel wie, że mam świetny słuch. Utworzyła barierę, bym nie mogła usłyszeć, co mówią. Ale dzięki mojej magicznej spince, złapałam połączenie. Słyszałam wszystko. Była mowa o jakiejś muszli. Bernandten został wysłany przez Celine do krainy o nazwie… — tu zrobiła przerwę, gdyż na moment nazwa miejsca gdzieś jej umknęła. — Cirikja. Ponoć nie ma tam lądów, kiedyś o niej czytałam, tylko woda i niebezpieczne głębiny. Ponoć żyją tam największe oceaniczne potwory w całej galaktyce. Takie, o jakich nigdy nam się nie śniło.

— Po co Celine miałaby wysyłać tam Bernandtena? — zastanawiała się Klara. — Czyli wiemy, że to coś, możliwe, że muszla, może być ukryte w wodzie.

— Może tak być, Wężowa. Ale to nie wszystko — w tym momencie wzrok Zaary padł na Amaro, który wcześniej cofnął się od nich, by móc chyba coś ważnego przemyśleć. Jednak teraz mężczyzna opierał się o ścianę i wsłuchiwał uważnie w każde jej słowo. — Twój dziadek wspominał coś o tym, że „ona zniszczyła mu życie”.

— Co? — mężczyzna aż się zaśmiał, doskonale wiedząc o kim mowa. — Jeżeli ktokolwiek komuś zniszczył życie, to on mnie i Szarpenowi.

— Amo — upomniała go Klara z niezadowoloną miną.

— Tak. Chodziło o Grego. Ale ta osoba czy coś tam innego, która przyszła… nic nie mówiła, tylko skrzypiała, a ja jej w ogóle nie rozumiałam. Odczułam, może i mylnie, że jest zła. Celine starała się ją albo jego uspokoić. Tłumaczyła, że niebawem załatwi sprawę z wilkarymi. Szarpen dodał też, że to nie jej wina, ale gość był niezadowolony. Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że War chce… — tu przerwała. Nie mogło jej to przejść przez gardło. Zakryła twarz jedną ręką, po czym szybko ją opuściła, lekko uderzając o swoje udo. Musiała dokończyć wypowiedź. — War chce dorwać Stellę.

Wśród przyjaciół zapadła głęboka cisza, która trwała z dobrą minutę, nie licząc oczywiście tego, co działo się aktualnie na zewnątrz. Nikt się tego nie spodziewał. Każdy z nich żywił nadzieję, że jakimś cudem król nie dowie się o tym, co zaszło na Pomalaronii i w jej mrocznym miejscu — Mrokodołach. Naiwnie myśleli, że dojdzie do niego plotka o odwadze Ariorczyków, którzy stanęli twarzą w twarz z oddziałami zła, ale… niestety. Klara i Stella zbyt mocno się wyróżniły, pokazując, na co je stać. Teraz wszystko stało się jasne.

War wie.

Już wie.

O nich.

— Po moim trupie — powiedziała stanowczo Klara.

Rozdział VIII
Portal

Wilkare jednak nie poprzestały na Mijkuanie. To był zaledwie początek. Poza tym chciały odwrócić uwagę królowej od ich głównego celu. Władca planety Herdylo doskonale wiedział, jak osłabić Arior i wygonić jego mieszkańców. Znał Celine i jej słabe punkty, bo tak się składa, że nawet ona je miała.

Ale równocześnie się bał. Wiedział, że w bezpośrednim starciu nie ma szans z królową. Dlatego działał z daleka, za pomocą swoich długich łap. Dopóki nie dostanie od niej tego, czego chce, dopóki owca nie stanie się bezbronna, dopóty ukrywanie się przed nią jest wręcz wskazane.

I tak doszło do kolejnego wybuchu w pobliżu Arioru, który odczuł cios niesamowicie mocno. Trzęsienie ziemi, w jakie wpadł, okazało się oszałamiająco potężne. To wszystko dlatego, że wybuch dotyczył jednej z pobliskich gwiazd, z którą świat dobra był połączony. Światło gwiazdy było pokarmem dla wielu roślin, dla ziemi i dla samej magii.

Najpierw próba zniszczenia Mikjuany, która jeszcze jakoś się trzymała, a teraz…

Sabrina została zlikwidowana.

Bezlitośnie i szybko.

***

Amaro nie próbował nawet przyjąć smoczej postaci, ponieważ czuł w sobie coś w rodzaju dziwnego zacisku, kłódki, co najwyraźniej mu na to nie pozwalało. Klara wyciągnęła ręce do przodu, by uspokoić chociażby w ich pobliżu drżenie ziemi, mające za chwilę przerodzić się w potężne trzęsienie, ale nic z tego.

Cała trójka spojrzała po sobie. Byli przerażeni i bezradni. Zaara kartkowała szybko jakiś zeszyt w rogu pokoju, najwyraźniej czegoś w nim szukając. Zgarbiona nad nim, jakby wcale nie zauważyła paniki w oczach swoich przyjaciół.

Rzeczy, jakie miała poustawiane na półkach, powoli zaczynały zbliżać się do ich krawędzi, aż wreszcie pospadały. Sporo hałasu narobiła duża figurka ze szkła w kształcie serca, którą dostała na urodziny od swoich rodziców. Gdy uderzyła o podłogę, rozpadła się na kawałki, a na twarzy elfki pojawił się wyraźny grymas niezadowolenia.

— Jakim cudem oni się tu znaleźli? Jak przeszli? Do jasnej cholery! Jak War zablokował nam moce?! Musiał użyć do tego naprawdę potężnego maga! — bulwersowała się wściekła Stella, nie mogąc znieść swojej bezradności.

— Aa! — krzyknęli wszyscy.

Znów coś wybuchło. Na szczęście coś mniejszego, bo wybuch nie był tak głośny, jak poprzedni. Na dodatek tsunami wywołane wcześniejszymi wybuchami już pewnie dawno zalało większość domów Ariorczyków. Internat, umieszczony blisko oceanu, też z pewnością już cały pływał.

— Albo czerpał z jakiegoś innego źródła mocy — wpadła na pomysł Klara, która widząc zdziwione miny reszty, zaczęła tłumaczyć im całą teorię. — Zastanówcie się. Magowie nie są z natury magiczni, co nie? Więc czerpią moc, gdy pozbawiają życia jakąś czarodziejską istotę. Ale blokada działań magicznych na całym Ariorze? To już jest grubsza sprawa. Podejrzewam, że korzysta on z czegoś innego albo…

— Pomaga mu ktoś bardzo silny — dokończyła za nią Zaara.

— Właśnie — Klara myślała, podtrzymując się ściany, gdyż trzęsienie zaczynało nabierać coraz to większego rozpędu. Nawet meble powoli przesuwały się po pomieszczeniu. Fotel najpierw przewrócił się na bok, a potem powędrował w stronę kuchni i nie mieszcząc się w drzwiach, zablokował do niej wejście.

Mieli mało czasu.

— Co robimy?! Zaraz nas stąd zmiecie! — Stella była coraz bardziej wściekła. — Zaaro, nie możesz nas gdzieś teleportować?!

— Jest! — krzyknęła zadowolona elfka, która najwyraźniej znalazła to, czego szukała i jakby nie usłyszała pytania. — Chodźcie szybko!

Cała trójka podbiegła do niej w mgnieniu oka, omijając kawałki szkła po stłuczonej figurce. Ta rozłożyła swój zeszyt, pokazując drogę, jaką muszą przebyć, by móc się przeteleportować z Arioru gdzieś indziej.

— Istnieje drugi portal. Każda planeta ma ten „zapasowy”, ukryty, przeznaczony wyłącznie dla wtajemniczonych — wyznała, a przyjaciele wpatrywali się w nią oszołomieni. — Musimy kierować się w stronę Gorących Źródeł. O ile jeszcze istnieją.

— Skąd wiesz o drugim portalu? — zapytała podejrzliwie Stella. — I czemu wcześniej nam o nim nie powiedziałaś?

— Wiem więcej, niż myślisz, ty powietrzna latawico! — elfka nie miała sił i chęci do tłumaczenia się ze swojej wiedzy. Po prostu chciała pomóc, a Stella jak zwykle musiała dodać swoje trzy grosze do jej pomysłu.

— Zaraz ci wyrwę te zielone kłaki, jeśli jeszcze raz mnie tak nazwiesz!

— Ej, spokój! — krzyknęła Klara, która dopiero teraz zauważyła zniknięcie swojego chłopaka. — Gdzie on jest? Przecież przed chwilą tu był. Widziałyście, jak wychodził?

— Tak, poszedł na zewnątrz, jak zaczęłyśmy się kłócić — powiedziała Zaara.

W tym samym momencie do uszu trzech dziewczyn dotarły wycia. Jednak tym razem dochodziły one z bliska.

— Amaro! — Klara wyrwała jak poparzona w stronę drzwi.

***

Jednak prócz wycia, doskonale słyszalne były jeszcze inne dźwięki, a mianowicie ryk. Ryk smoka, czarnego potwora, nieznającego litości dla herdylońskich żołnierzy, pędzących wprost na niego.

Kiedy Klara znalazła się przed chatką, owiał ją silny wiatr, roztrzepując przy okazji jej włosy. Smok odwrócił się w jej stronę. Miał duże oczy, które emanowały chęcią uśmiercenia wilkarych. Silne pragnienie smoka dotyczące śmierci wroga zawsze budziło w czarofilii niezrozumienie. Chwilę później odwrócił się i ruszył na stado wrogich im istot, biegnących, by doprowadzić do kolejnych cierpień.

Wszędzie unosiło się pełno pyłu i kurzu. Na dodatek na Ariorze panowała szarość przez brak światła, wcześniej rzucanego przez Mikjuanę. Dlatego ciężko było Klarze dostrzec cokolwiek prócz konturów potworów. Jednak jej wzrok padł na jednego z nich, tego, którego nie powinno tutaj być. Tego, którego niegdyś złapali i pozbawili wolności w imię dobra Ariorczyków. Rozpoznała go, mimo słabej widoczności oraz odległości, jaka ich dzieliła. Biegł, otoczony przez resztę swoich wiernych towarzyszy. Biało-szary i przerośnięty wilk o ciemnoniebieskich oczach, które błyszczały nawet z tak daleka.

Książę Skary.

— To niemożliwe! — zawołała Zaara, która nie wiadomo kiedy znalazła się tuż za Klarą. — Przecież więzili go krystalicy! Nie mógł uciec!

— Biegnijcie do portalu! Dogonię was! — nakazał Amaro, na co Klara chciała zaprotestować, ale Stella, która najwidoczniej też „wyrosła spod ziemi” już pociągnęła ją za sobą, nie uznając żadnej odmowy.

Dziewczyny ruszyły na tył, za chatkę i skierowały się biegiem do Gorących Źródeł. Nie było szans na dotarcie do portalu, którym uciekła reszta Ariorczyków. Atlanta zamknęło przejście. Do wszystkich już dotarło, że pozostanie na Ariorze w tym momencie… to wyrok śmierci. Ucieczka stanowiła jedyne wyjście.

***

— Nie rozumiem, jak Amaro dał radę się przemienić? — Stella tuż po tym, jak się na chwilę zatrzymały, próbowała złapać oddech. — Adrenalina, czy co?

— Stawiam na fart. Albo na jakąś dziwną kombinację Wężowej — podejrzewała Zaara, wciąż trzymając zeszyt. — Dobra, jesteśmy niedaleko — wskazała gestem głowy na górę, do której udało im się dotrzeć. — Tylko rzecz jasna, musimy wdrapać się na sam szczyt, żeby było śmiesznie.

— Nic nie zrobiłam! — zaprzeczyła.

— Czemu mnie to nie dziwi — sarkastycznie dogryzła Stella, gdy przyjrzała się dystansowi, jaki będą musiały jeszcze pokonać. — Utrudnienia przede wszystkim! Ej, stop! — spojrzała na elfkę. — Nie możesz nas tam teleportować?

— Słuchaj — zaczęła wściekła — przeniosłam tyle Ariorczyków, że nie byłabyś ich nawet w stanie policzyć, omijając ostatnie dwa teleportowania z kimś, kto posiada wewnętrznego smoka, co mnie wykończyło! Proszę cię bardzo, ale jak z braku sił coś nie wypali, a my spadniemy, to będzie twoja wina!

— Ponoć czerpiesz moc z Celine!

— Ona jest na skraju wyczerpania!

— Dobra, skończcie! To już się robi nudne! — upomniała je znowu Klara.

— Sorry, nie wiedziałam — przeprosiła Stella, której zrobiło się trochę głupio, że tak naskoczyła na Zaarę. — Czego właściwie szukałaś w tym zeszycie?

— No przecież drogi do portalu! Przeważnie się tam teleportowałam.

— Po co? — drążyła Stella, ale Zaara tylko przewróciła oczami.

Gdy dziewczyny kierowały się w stronę Gorących Źródeł, trzęsienia na moment ustały. Ale teraz wzmogły się tak mocno, że każda z nich upadła na twardą ziemię. Coś strzyknęło Zaarze w kostce. Czuła palący ból i nie mogła się podnieść o własnych siłach.

I wtedy nastąpił.

Potężny wybuch, którego nikt się nie spodziewał i który miał pokazać królowej, że Ariorczycy są niczym dla wilkarych. Ale Celine i tak nikt nie widział.

Z nieba zaczęły spadać większe i mniejsze kawałki spalonej gwiazdy, gwiazdy jakże ważnej dla mieszkańców Arioru. Takiego okrucieństwa mógł dopuścić się tylko sam War, bo któżby inny?

— Uważaj! — krzyknęła Klara.

Stella dzięki ostrzeżeniu przyjaciółki uniknęła oberwania kamienną materią, mogącą bez większych problemów ją roztrzaskać. Rzuciła się bez zastanowienia do przodu, obijając sobie przy tym łokcie i lewe biodro. Czuła sączącą się krew ze zdartego boku. Na szczęście rana okazała się powierzchowna i niegroźna.

— Nie! Co oni robią?! — Klara poczuła silny ucisk w środku. Mimo, że chwilowo nie działała „jak trzeba”, to poczuła to. Ból gwiazdy albo chociaż jego namiastkę, bo całego chyba by nie zniosła. — Sabrina! — bezradność i żal w jej głosie sprawiły, że Zaara i Stella również poczuły się totalnie bezsilne.

Mimo że pragnęły zrobić coś, co w jakiś sposób przegoniłoby wilkarych, w tym momencie było to niemożliwe. Musiały uciekać. Czas naglił i niestety nie było już ani chwili na żałobę, ponieważ góra bombardowana materią Sabriny, mogła zacząć się rozsypywać. Trzęsienia znów się wzmogły. Nie trwoniąc już czasu, Klara i Stella wspólnymi siłami wzięły Zaarę pod ramię i pociągnęły ją do przodu, ku górze. Na szczęście była leciutka. Mimo to wszystkie dziewczyny traciły powoli swoje siły. Ruszyły wspinać się po skałach, co okazało się o wiele trudniejsze z cierpiącą elfką pod pachą. Normalnie Klara w mgnieniu oka uzdrowiłaby jej kostkę. Czarofilię mocno wkurzał brak mocy.

***

— Zastanawia mnie, skąd wziął się Skary? Jak uciekł ze Stone-noble-sphere? Siedziba krystalików jest przecież bardzo dobrze strzeżona — mówiła Klara przez łzy.

— Serio ty się jeszcze nad tym zastanawiasz? Chyba obecność tu ścierwa Skarego wszystko tłumaczy! — Zaara nie ukrywała swojego zdziwienia. Jednak również tłumiła rozpacz, spowodowaną zniszczoną Sabriną.– Przecież to oczywiste, Wężowa! — powiedziała, razem z nią idąc po półkach skalnych, oplatających górę. Z pomocą Stelli udało się całej trójce na nie dostać, bo… chyba nie dałyby rady we dwie wdrapać się aż tak wysoko po samych, chropowatych ścianach masywu. Mimo blokady mocy, siła Stelli nie zawodziła. Jednak dalszą część drogi do portalu musiały pokonać same. — Słuchałaś mnie, gdy mówiłam ostatnio o dziwnym gościu w domu Celine?

— Tak, ale…

I znów kolejne uderzenia kawałków materii o górę. Tym razem silniejsze niż poprzednie, bo kilka kroków za dziewczynami, spora część półki skalnej oderwała się i runęła bezwładnie w dół. Obie spróbowały więc nieco przyśpieszyć kroku.

— Chyba nietrudno się domyślić! Ał! — zajęczała z bólu, gdy kuśtykając zapomniała o kostce i postawiła ją bezmyślnie na ziemię. — Dobra, ruchy. Stella już pewnie czeka na miejscu.

Umówiły się, że od czasu, kiedy znalazły się na półkach, Stella ma iść pierwsza, by sprawdzić, czy portal rzeczywiście istnieje. Jeżeli tak, miała tam przy nim zaczekać. I czekała, bo gdy wreszcie Klara i Zaara znalazły się na górze, zobaczyły, jak Stella wpatruje się w dal. Stała na brzegu szczytu góry.

Przejście wyglądało bardzo podobnie do tego, którym uciekła reszta Ariorczyków. Było tylko o połowę mniejsze. Wirowało, unosząc się kawałek nad ziemią.

— Wraca.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 29.4
drukowana A5
za 46.15