Tę książkę dedykuję:
Przede wszystkim mojemu dziadkowi Sławomirowi Pawłowskiemu, któremu zawdzięczam dzieciństwo pełne baśni i niesamowitą przygodę po ścieżce mojej wyobraźni. To ty, Dziadku, pomagałeś mi, gdy nie mogłam poradzić sobie z nauką czytania. To ty powiedziałeś kiedyś: „Tak myślałem, że zostaniesz pisarką”. I jak zwykle — nie myliłeś się.
Mojej najlepszej przyjaciółce Marcelinie Frączek, która była inspiracją do napisania tej powieści i siłą napędową, dzięki której chwyciłam w końcu za pióro. Marcela, jesteś światłem mojej duszy.
I oczywiście mojemu chłopakowi Jakubowi Pączkowskiemu, dzielnie wspierającemu mnie w najlepszych i najgorszych momentach tworzenia tego dzieła. Bez ciebie nie skończyłabym książki.
Powieść dedykuję również każdej osobie, która ją przeczyta. Mam nadzieję, że te strony i zapisana na nich historia pomogą Wam uwierzyć w siebie i wniosą trochę dobrej energii do waszego życia.
Dziękuję
Marcelina Langowska
Wstęp
Arior było niezwykłą planetą. Dobro, jakim emanowało, potrafiło rozświetlić najciemniejsze serca okrutników. Nie dało się oprzeć takiej magii. Magii miłości…
Raz dziennie, około szóstej rano, padał tu promień gefezu znad Sabriny. Sabrina to najmniejsza i najjaśniejsza ze wszystkich gwiazd. Jej promienne spojrzenie zwiastowało szczęście i pomyślność.
Prócz słodko-słonych wód na Ariorze znajdowało się jezioro kawy z mlekiem. Ziarna kawy, rosnące na dnie, zaparzały się w cieple sadzawki. Tuż przy brzegu można było dostrzec mlecznorusy, czyli białe kwiaty, z których pąków do jeziora skapywało mleko. Legenda głosiła, że gdy się weszło do tego zbiornika, uczucie ulgi i spokoju ogarniało kąpiącą się istotę.
Arior zamieszkiwały przeróżne stworzenia od syren, cyklopów, minotaurów, wszelkiego rodzaju hybryd aż po elfy i jednorożce. Jednak sporą część mieszkańców stanowiły owce. Wełna tych istot miała perłoworóżową barwę, a ich nienaturalnie duże oczy oplatały długie i gęste rzęsy, czarne jak smoła. Owce poruszały się w pozycji wyprostowanej. Wszystkie istoty z Arioru tworzyły rodzinę. Ta planeta stanowiła ich królestwo oraz dom. Mieszkańcy tego nadzwyczajnego miejsca mieli swoją królową — Celine. Była naprawdę piękna i nieco inna od pozostałych owiec. Jako jedyna posiadała krystalicznie białą wełnę i turkusowe oczy (tęczówki pozostałych cechowały jedynie różne odcienie brązu). U Celine dało się dostrzec brak lewego ucha. Jednak jej odmienność nie wynikała wyłącznie z wyglądu, ale także z jej wyjątkowego serca. Nikt się nigdy na niej nie zawiódł. Zawsze emanowała dobrą energią, ale przede wszystkim kochała tak, jak żadna inna istota kochać nie potrafiła. Nazywano ją często Angeliną, z połączenia imienia Celine i słowa angel.
Angelina została założycielką szkoły licealnej i policealnej o nazwie Lavender House. Oprócz stworzeń Arioru uczyli się w niej również ludzie. Do tej pory przybyła ich tu zaledwie garstka. Trafiali na nią samodzielnie, lecz nie wszystkim się to udawało. Na Arior docierali tylko ci, w których duszach pozostało jeszcze choć trochę dobra, empatii oraz wiary. Jednak przybywali. I… tak, to trochę dziwne i zwariowane, że ktoś mógłby ot tak przenieść się do innego świata. Ale dokładnie w ten sposób to działało. Podczas pobytu na Ziemi czy na jakiejś innej planecie wzywane istoty zaczynały odczuwać coś w rodzaju końca i równocześnie nowego początku. Miewały też niecodzienne objawy, jak np. wybuchanie niekontrolowanym śmiechem albo przewracanie się, mimo że tak naprawdę o nic się nie potknęły. Po jakimś czasie wiedziały, że już czas…
Rozdział I
Apsik!
— Jeszcze ciemno — pomyślała Klara, po czym dodała: — Och, jakby tak mogło być zawsze!
— A psik! — kichnęła Stella. — Ała!
Przyjaciółka rzuciła w nią poduszką.
— Kiedyś Ci za to oddam. Zobaczysz.
Gdyby nie to, że dziewczyny znały się praktycznie od zawsze, Klara po gniewnym spojrzeniu Stelli mogłaby uznać to za groźbę. Wiedziała jednak, że to żart.
— Ej, która godzina? — mina kichaczki stała się już bardziej łagodna.
— Dochodzi piąta.
— To niech nie dochodzi. Jest idealnie.
— Wiem. W ogóle to od kilku dni budzę się o tej samej godzinie i… cholera, znowu! — krzyknęła Klara.
— Co jest?
— Ciarki! Na całym ciele. Nie rozumiem — zastanawiała się.
— A psik! A psik! A psik! Kurde!
— Pierdziele, my jesteśmy jakieś inne. Ja mam ciarki, a ty kichasz.
— Ale dokucza mi to dopiero od niedawna. Chora nie będę, bo czuję się okej — stwierdziła Stella.
— Hm, to nie wiem, co z nami jest nie tak, ale w takiej sytuacji możemy zrobić tylko jedno! — rzekła entuzjastycznie Klara.
— Masz na myśli kawę, prawda?
— Pewnie, że tak! No, rusz tyłek! Szybko! Idziemy!
— O rany, nie chce mi się — westchnęła Stella, ale widząc nakręcone spojrzenie przyjaciółki, po chwili dodała: — Dobra, chodź.
Dziewczyny wyszły z pokoju Klary i skierowały się do kuchni, znajdującej się na parterze, tak samo jak pokój dziewczyny. Klara zrobiła kawę w dwóch wyjątkowych kubkach. Jeden z nich był ciemnozielony, w kształcie Yody, a drugi czarno-biały z wizerunkiem poszukiwaczki przygód Lary Croft. Stella ją po prostu ubóstwiała. A Klara kochała wygląd zielonego stwora z „Gwiezdnych wojen”, jego sposób bycia i mówienia. Podobało jej się, jak przestawiał kolejność wyrazów.
— A cukier?!?! I gdzie mleko?!?!
— Nie drzyj się tak, bo ci usta wybuchną! — odburknęła Klara, stawiając na blacie karton mleka i słodzik, bo cukru nie było.
— Kiedy wracają twoi rodzice? — spytała Stella, biorąc od przyjaciółki ciepły napój.
— Ugm… — Klara przełknęła łyk tego niebiańsko pysznego napoju. — A kto to wie? Nie no, pewnie jakoś wieczorem. Znaczy, tak myślę.
— Często zostawiają cię samą, nie?
— No, ale mi to pasuje.
Rodzice Klary nazywali się Łucja i Lucjan. Nie należeli do przeciętnych rodziców. Byli raczej szaleni, chaotyczni, czasem wybuchowi, sporo przeklinali i lubili poimprezować. Mama zdawała się nieco spokojniejsza od taty, ale też potrafiła się nieźle zabawić. Często robili sobie wypady poza miasto. Chcieli, by córka jeździła z nimi, ale Klara miała swoje powody, by jednak zostawać w domu.
— Jezu, podziwiam cię. Serio. Ja bym oszalała w tak ogromnym domu. Jeszcze te duże okna, zawsze odsłonięte.
Dom dziewczyny był naprawdę spory. Liczył pięć pokoi, dwie łazienki, dużą kuchnię, a nawet salę kinową. Na zewnątrz znajdował się basen. Jak na takie małe miasteczko, w którym mieszkali, robił on spore wrażenie. Rodzice Klary byli po prostu przy kasie, a właściwie to Lucjan był przy kasie jako szef firmy budowlanej. Zajmował się głównie budową mostów i dróg. Mama dziewczyny od wielu lat pracowała w opiece społecznej.
Klara jakoś nie czuła z tego powodu zadowolenia… W sensie cieszyła się, że ma materialnie wszystko zapewnione, ale nigdy nie czuła się przez to lepsza. Po pierwsze, to przecież nie ona zarabiała te pieniądze, a jej rodzice. Po drugie, pieniądze nie są wyznacznikiem wartości człowieka, tylko jego serce. Tak uważała.
— Ha, ha, weź! Jestem przyzwyczajona. Poza tym lubię swoje towarzystwo, a na zewnątrz jest Tango.
Tango to przepiękny, krótkowłosy owczarek niemiecki. Wcześniej był szkolony na psa policyjnego, ale zaczęło mu opadać uszko, więc właściciele postanowili znaleźć dla niego nowy, dobry dom. Rodzice Klary akurat szukali dużego psa na podwórko. Tango szybko się u nich zadomowił, a teraz jest częścią rodziny.
— Aaa! Szlag! Widziałaś to?!
— Yyy, no. Czemu eksplodował ci kubek? — odezwała się trochę osłupiała Stella, trzymająca w ręku słodzik, z którego nagle zaczęły wylatywać białe pastylki. Unosiły się aż do sufitu i jakby… tańczyły?
— Przywal mi z paczki najtwardszych krówek świata, jeśli to, co widzę, jest prawdą — wydusiła z siebie właścicielka już nieistniejącego kubka o kształcie mistrza jedi.
— Hm, a mogę z tego krzesła? — zapytała niemo dziewczyna, wskazując na siedzenie obok.
Przyjaciółki wpatrywały się w rozbrykane kapsułki, które zaczęły uciekać na zewnątrz przez uchylone okno. Chwilę potem zauważyły, że zbliża się do nich ogromna, jasna kula. Robiła się coraz większa i większa.
— Uciekajmy! — krzyknęły obie, po czym wybiegły z domu. Skręciły w przeciwną stronę dziwnego zjawiska i gdy obejrzały się za siebie… to coś już zniknęło.
— Cholera! Co to było?!
— Goniło nas! — stwierdziła Klara.
— Wracajmy.
Dziewczyny znalazły się z powrotem w domu. Stella zabrała się za dopijanie swojej i tak już zimnej kawy, a Klara nalała sobie wody do szklanki.
— Myślisz, że ktoś oprócz nas zdążył to jeszcze zobaczyć? — zastanawiała się dziewczyna siedząca na krześle obok swojej przyjaciółki.
— No… jeśli tak, to jutro będzie o tym głośno.
— A co, jeśli tylko my to widziałyśmy? Ej? — Stella szturchnęła nieco zamyśloną Klarę w ramię.
— To mamy przesrane w tym gównianym świecie — odparła miłośniczka kawy.
Rozdział II
Uderzenie o podłogę i Ariana Grande
Kolejne dni mijały przyjaciółkom dość nudno, bez żadnych niespodzianek. W piątkowe popołudnie wracały razem ze szkoły. Zresztą jak zawsze, ponieważ ich domy znajdowały się na tej samej ulicy. Stella mieszkała gdzieś w połowie ciągu budynków pnących się w górę, a Klara — na samym końcu. Śmieszne było też to, że dodatkowo mieszkali tutaj zarówno dziadkowie jednej, jak i drugiej z dziewczyn. Dom Stelli był podzielony. Miała oddzielne wejście, gdyż dolną część budynku zajmowali jej dziadkowie. Natomiast babcia i dziadek Klary mieszkali tuż za Stellą. Bywało, że gdy Klara ich odwiedzała, widziała zza płotu swoją przyjaciółkę i darła się wtedy do niej jak oszalała.
W drodze dziewczyny zaczęły rozmawiać o ostatnim dziwnym i niewyjaśnionym zjawisku.
— Nikt niczego nie zauważył. Jak to możliwe?! — burzyła się Stella. — Przecież nie dało się tego nie dostrzec!
— Spoko, tylko my jesteśmy jakieś inne i uciekamy przed wielką żarówką spadającą z nieba — droczyła się z nią Klara.
— Wkurzasz mnie, wiesz?! Ale chyba masz trochę racji w tym wszystkim. Oby to się więcej nie powtórzyło. Chociaż myślę, że będzie odwrotnie.
— Też mi się tak wydaje. Ej, co dziś robisz?
— Na pewno nie odrabiam lekcji i nie podejmuję żadnego wysiłku umysłowego. Mam dość tej szkoły.
— Ale co robisz dzisiaj?
— Jeszcze nie wiem. Chyba jedziemy z mamą na zakupy. Muszę zadzwonić do Chochlika. A ty?
Chochlik był bratem Stelli, młodszym o trzy lata. Nazywała go tak, ponieważ zawsze ją denerwował i śmieszyło ją to słowo.
— Będę śpiewała, a potem wskakuję do basenu. Te upały mnie wykończą.
— No jasne!
— Ty pewnie jeszcze pograsz przed wyjazdem — podejrzewała Klara.
Stella popołudniami jeździła do szkoły muzycznej, a dziś wyjątkowo miała wolne. Dużo ćwiczyła, by rozwijać swój talent. Zresztą, jak jej prawie cała rodzina. Jej mama śpiewała, starszy brat grał na fortepianie oraz posiadał słuch absolutny. Chochlik z kolei grał na perkusji i był geniuszem z harmonii. Instrumentem Stelli okazał się natomiast klarnet. Kochała grać. Naprawdę, bardzo to kochała. A Klara podziwiała jej zdolności od zawsze.
— Nie, to dopiero później. Po zakupach — wyjaśniła.
— Aha, no dobra. To pa! — krzyknęła Klara, gdy obie przyjaciółki znalazły się przed furtką domu Stelli. Bramka jak zwykle cała porośnięta była bluszczem i trudno się ją otwierało. Miało to natomiast swój urok.
— Paaa! — Stella zaczęła skakać i szalenie wymachiwać jedną ręką, tak jak to miała w zwyczaju. Klara oczywiście odpowiedziała jej tym samym. Tak się po prostu żegnały.
A po chwili…
— A psik! A psik! A psik! Kurdę, no! Głupie, zrąbane kichanie! — krzyczała Stella, wchodząc do salonu. Od razu rzuciła jej się w oko kanapa. Silne przyciąganie ze strony sofy wygrało. Jednak odpoczynek dziewczyny nie potrwał zbyt długo, ponieważ ni stąd, ni zowąd…
Białe światło, krzywe linie i dźwięk tłuczonego szkła.
Bum!
Stella spadła z łóżka i uderzyła głową o podłogę.
— Pieprzony sen! — wypaliła, próbując się podnieść.
***
Klara wlokła się jeszcze kawałek w górę ulicy. Mieszkała na samym szczycie wzniesienia. Wkrótce znalazła się przed domem i po długim poszukiwaniu kluczy w plecaku otworzyła drzwi. Jednak przechodząc przez próg, znów poczuła dreszcz.
— Nie zwracaj uwagi — powiedziała do siebie, a raczej sama siebie chciała do tego przekonać.
Skierowała się do swojego fioletowego pokoju, który bardzo lubiła. Na suficie wisiały lampy w kształcie kwiatów. Ich kryształowe płatki i metaliczne łodygi dawały zachwycający efekt, gdy włączyło się światło. Na ścianach pomieszczenia wisiało pełno plakatów Ariany Grande. Dziewczyna ją uwielbiała, wręcz — kochała. Wokalistka była jej największą inspiracją i wzorem. Ubóstwiała jej głos. Znała na pamięć każdą piosenkę artystki. Wiedziała o niej tak wiele i chyba przejrzała już wszystkie możliwe strony w internecie, z których mogła zebrać na temat gwiazdki jakieś dodatkowe informacje. Dziewczyna wyszperała nawet to, że Ari ma uczulenie na banany.
Zawsze pragnęła ją poznać. Podziwiała sposób, w jaki posługiwała się swoim głosem, wysoka skala jaką osiągała i to, jak genialnie prezentowała się w utworach Whitney Houston, to coś niesamowitego. Może Klara tak bardzo polubiła Arianę, bo podobnie do niej też kochała śpiewać?
***
Dryyyyyyn!
— Nie, błagam nie… nie szkoła. Nienawidzę tego gówna — bełkotała Stella pod swoją ciepłą kołdrą, gdy tylko usłyszała budzik. Ostatni tydzień zleciał jej tak szybko, że nawet nie była w stanie stwierdzić, kiedy dokładnie to minęło. Po południu głównie jeździła do muzycznej, a jeżeli nie, to zabierała się za ćwiczenie na klarnecie. I tak w kółko. Ten natłok zajęć sprawił, że dopadło ją już dość duże zmęczenie i gdy tylko usłyszała budzik, miała ochotę rozwalić go o ścianę.
Nie cierpiała wstawać tak wcześnie, a sen uważała za świętość! Zawsze czuła, jakby ktoś robił jej na złość tą powaloną edukacją. Jako jedyna ze swojej rodziny miała pokój na górze. Oprócz niego na drugim piętrze znajdował się jeszcze strych. Klara zawsze się śmiała, że w nim zamieszka.
Stella zeszła w końcu na dół, umyła głowę i włożyła na siebie swoje nowe jeansy i ulubioną, biało-czerwoną koszulę. Jej ciemnobrązowe włosy, sięgające do obojczyków, były nieco roztrzepane, ale nie miało to dla niej większego znaczenia. Ruszyła więc w stronę kuchni, by zrobić sobie jakieś szybkie śniadanie. Padło na tosty z dżemem truskawkowym.
— Dżem jest zarąbisty — pomyślała i skierowała się do salonu, gdzie zwykle zostawiała plecak. Spakowała do niego parę przypadkowych podręczników, które walały się gdzieś po podłodze. Umyła jeszcze w pośpiechu zęby, wysuszyła głowę, po czym wskoczyła w trampki i wybiegła przed dom, gdzie miała wyczekiwać swojej przyjaciółki.
— Siódma czterdzieści siedem! Znowu się spóźnia! — krzyczała do siebie Stella, wybierając w komórce numer Klary.
— Idę! Idę! Idę!
— Gdzie ty jesteś?! Mamy historię na pierwszej lekcji!
— Pędzę, ty świstlu! Minuta! — odpowiedziała Klara.
— Dawaj…
Chwilę później obie szły już do szkoły. Było tak wcześnie, a już o wiele za gorąco. Nie przepadały być w szkole, gdy na zewnątrz słońce nie dawało o sobie zapomnieć.
— Jezu, niech ten dzień się już skończy — wyrzuciła z siebie Stella. Po szkole jechała jeszcze do muzycznej, więc na samą myśl, że musi przetrwać siedem godzin w tej, aż ją mdliło. — Czemu nie mogę chodzić tylko do muzycznej? — pomyślała.
— Dzisiaj znowu nasz ukochany piątek. Szybko zleci. Zobaczysz — pocieszyła ją Klara.
Po dwudziestu minutach dziewczyny wbiegły do klasy, tłumacząc się długą kolejką w piekarni. Pominęły rzecz jasna fakt, iż wcale w niej nie były ani też nie wzięły ze sobą drugiego śniadania. Nauczyciel spojrzał na nie krzywo i — czego obie były pewne — wpisał im kolejne spóźnienie. Nic dziwnego. Dziewczynom zdarzało się to jakoś codziennie.
— To twoja wina! — syknęła Stella, siadając z brzegu przedostatniej ławki przy oknie.
— Zamknij się — odparła szeptem Klara.
— Nie, bo nie wzięłam piórnika i musisz mi dać długopis, ty debilu.
— Nie, spieprzaj — odmówiła stanowczo.
Stella dotknęła więc przyjaciółkę w jej czuły punkt, znajdujący się w zgięciu prawej ręki. Ta podskoczyła tak mocno, że prawie spadła z krzesła. Kilka osób odwróciło się w ich stronę, posyłając przy tym niezadowolone spojrzenia. Klara od razu wygrzebała jakiś cienkopis z piórnika i podała go Stelli. Musiała też sięgnąć po plecak, w którym zawsze miała coś dodatkowego do pisania. Z bocznej kieszeni wyjęła piękne, różowe pióro. Podkradła je mamie kilka dni temu.
Dziewczyny uśmiechnęły się do siebie. Szeroko. Wiedziały, że ciężko zrozumieć ich specyficzne poczucie humoru i nietuzinkowy sposób bycia.
Nauczyciel zabrał się wreszcie za rozdawanie próbnych arkuszy maturalnych, a ani Stella, ani Klara nie miały zielonego pojęcia, jak je wypełnić. Historia to zdecydowanie nie ich bajka.
***
— Jak ci poszło? — odezwała się Klara po lekcji.
— Źle! Prawie niczego nie wiedziałam! Ech, a tobie? — zapytała z rezygnacją w głosie.
— Też. Jak nie gorzej. Uczyłaś się w ogóle?
— No coś tam czytałam.
— Ja nie.
— A to czemu? — chciała wiedzieć Stella.
— Nie miałam czasu… — ciągnęła wymijająco.
— A co robiłaś? — dopytywała, doskonale wiedząc, że jej przyjaciółka coś kręci.
— Och, dobra! Oglądałam tv.
— Ha! Świstl! — krzyknęła rozbawiona Stella.
— Hej! Leciał „Harry Potter”!
— A, już kumam. Jasne, bo jak leci Hogwart, to już cię nie ma — nabijała się.
Klara była bardzo wierną fanką Harrego Pottera. Kochała serię tych książek oraz filmów. Jej ulubiona postać to Luna Lovegood. Ale bardzo dużą sympatię żywiła też do Hagrida czy Zgredka. Dziewczyna zawsze była przekonana, że pasuje do Gryffindoru, ale gdy na stronie pottermore.com zrobiła test, który został stworzony z udziałem samej J. K. Rowling, wyszło jej, że jest w Slytherinie. I, o dziwo, ucieszyła się. Pociągał ją mroczny klimat ich domu — wąż i ta piękna zieleń.
— A ty co robiłaś? — odbiła piłeczkę miłośniczka telewizji.
— Yyy… no, trochę spałam po szkole. Obudziłam się dopiero po dziewiątej wieczorem. Ale byłam zmęczona!
— Haha! Okej, zresztą, nie ważne. Przeżyjmy po prostu te pieprzone lekcje i już. O której mam dziś wpaść?
— Hm, jakoś wieczorem. Jak wrócę z muzycznej.
Po paru godzinach, kiedy przyjaciółki wyszły ze szkoły, były totalnie wyczerpane. Wróciły do swoich domów w milczeniu. Obie czuły się jakoś tak… niepewnie.
Rozdział III
Stary świerk i parę niezwykłych dźwięków
Miesiąc później, koniec kwietnia
Klara i Stella stały na dziedzińcu szkolnym i udawały, że słuchają przemówienia dyrektora. Mówił i mówił bez końca. Wreszcie, po prawie czterdziestu minutach monologu, postanowił pożyczyć uczniom bezpiecznych wakacji i wspomnieć oczywiście o tym, jak ważna jest edukacja.
— Tsa… akurat — pomyślały obie dziewczyny. Nauczyciele zawsze to powtarzają, aż na samą myśl o tym tekście chciało im się wymiotować.
I nagle zrobiło się zimno. Tak po prostu.
— Stella? — szepnęła dyskretnie Klara i spojrzała pytająco. Ta w odpowiedzi tylko kiwnęła głową i zamknęła oczy, a przyjaciółka poszła w jej ślady, robiąc dokładnie to samo. Chłód, który ogarnął ich ciała, był nie do zniesienia. Chciały krzyczeć, ale nie miały na to sił.
— Niech to się już skończy. Proszę… — błagała w myślach Klara. Zerknęła na Stellę, która zrobiła się już cała sina. Trzeba coś zrobić. Pustka. Jakby zmroziło jej mózg. — Myśl, ciemnoto! — skarciła się w duchu. Widok przyjaciółki zmieniającej barwy na twarzy nie pomagał jej wcale w skupieniu. Przemówienie potrwa jeszcze jakiś dobry kwadrans. Potem wszyscy opuszczą teren szkoły i ruszą oblewać najdłuższe wakacje życia, no pomijając fakt, że przed nimi były jeszcze do napisania matury. — Dawaj — ponaglała się.
Zaczęła już dygotać, ale Stella… z nią było dużo gorzej. Cała zesztywniała. Na szczęście obie stały na tyłach grona ludzi ze swojej klasy i z brzegu boiska szkolnego, więc nikt nie widział, co się z nimi dzieje. Obok boiska znajdował się mały park, gdzie uczniowie mogli sobie pospacerować w czasie przerwy między lekcjami. Klara, której siły już się kończyły, po cichu zaciągnęła swoją przyjaciółkę za stary świerk, rosnący przy wejściu na skwer. Był on na tyle duży, że spokojnie zasłonił obie dziewczyny. Gdy tylko się za nim ukryły, Stella padła na kolana i zaczęła ciężko oddychać. Klarze też się pogorszyło. Po chwili obie leżały już na suchej i trochę wypalonej od słońca trawie. Nie wiedziały, ile tkwiły za drzewem. Zimno przejmowało całe ich ciała.
Coś mignęło Klarze przed oczami. Coś białego. I ten śpiew. To śpiewało. Tak inaczej i wyjątkowo. Jeszcze nigdy nie słyszała takich dźwięków. Niezwykłe. Po prostu nie do opisania. Jakby melodia wydobywająca się z tego niezwykłego zjawiska wysysała chłód z ciał dziewczyn. Obie równocześnie otworzyły oczy i się podniosły. Nie było teraz czasu na myślenie o tym ani na rozmowę.
— Dyrektor już się chyba zamknął — odezwała się Stella, bardziej świadoma tego, co się wokół niej dzieje.
— Szybko — syknęła Klara, chwytając przyjaciółkę za rękę i pomagając jej wstać.
Obie wróciły więc ze swojej kryjówki tak samo, jak się oddaliły — niezauważone. Powoli podeszły do swojej grupy, jakby nigdy nic się nie stało. I chyba nikt nie zauważył w ich zachowaniu niczego dziwnego. Były nieco spięte, ale dobrze ukrywały przerażenie niedawno zaistniałą sytuacją.
Wszyscy z klasy żegnali już wychowawczynię. Dziewczyny wymieniły z nią kilka zdań i mocno ją przytuliły. To bardzo miła i ciepła kobieta. Niestety, tak jak kończy się każdy rozdział książki, tak i tutaj — nadszedł koniec ich nauki w liceum.
Powoli ludzie z ich grupy, a także inni uczniowie i nauczyciele zaczynali się rozchodzić. Przyjaciółki zrobiły podobnie. Skierowały się w stronę tłumu nastolatków zmierzających ku wyjściu poza teren szkoły.
Dziewczyny odwróciły się jeszcze do wychowawczyni i pomachały jej na pożegnanie. Klara odniosła wrażenie, że Pani Róża się wzruszyła. Mimo że dzieliła je już spora odległość, dziewczyna czuła, jakby kobiecie popłynęły łzy.
— Dziwne — pomyślała.
— Jeśli nadal tak będzie, to skończymy w wariatkowie! — rozgniewana Stella wytrąciła ją z zadumy.
— Zamkną nas i będą traktować jak króliki doświadczalne, testując leki przeczyszczające? — wyrzuciła Klara, nie zastanawiając się do końca nad tym, co za słowa wyszły z jej ust.
Stella tylko uderzyła się teatralnie w głowę i zaśmiała.
— Nie, to chyba tak nie działa — dodała po chwili z utrzymującym się bananem na twarzy.
— Może to dziwnie zabrzmi, ale mam dobre przeczucia. Wiesz, jeśli chodzi o to, co ostatnio się z nami dzieje… — wyznała wreszcie przyjaciółce, na co ta…
— Ała! — wrzasnęła.
Stella rzuciła szyszką (którą wytrzasnęła nie wiadomo skąd) w nogę Klary.
— No dzięki! — oburzyła się.
— Posłuchaj, ja się po prostu boję. Rozumiesz? Wcześniej zdarzały się już dziwne rzeczy. Pamiętasz? Jeszcze w drugiej klasie. Ale potem to ucichło. No więc… żyłyśmy normalnie, chodziłyśmy do szkoły. A teraz, za niedługo czekają nas matury– ciągnęła zrezygnowana, gdy nagle Klara wtrąciła się w jej wypowiedź:
— Wiem. Miałaś nadzieję, że to nie wróci. Ale jest trochę inaczej. Ja też się boję, Stell, jednak wiem, bo naprawdę… Mam w środku taką dziwną pewność, że poradzimy sobie z tym. Nie martw się — mówiła, starając się, by jej słowa brzmiały przekonująco. — A teraz muszę ci oddać za pieprzoną szyszkę! — krzyknęła, po czym odwróciła się do Stelli i wyjęła zza ucha maleńką tubkę brokatu, którą zawsze przy sobie nosiła, właśnie w tym miejscu. Wysypała całą jej zawartość na dłoń i dmuchnęła ślicznym pyłkiem prosto w zbrodniarkę szyszkową.
— No kurde! Dzięki! — darła się, jednocześnie próbując strzepnąć z siebie to coś, na punkcie czego Klara miała niestety obsesję. — Teraz będę musiała umyć głowę! Co za debil! Kurczę! — wściekła Stella jeszcze przez co najmniej dziesięć najbliższych minut drążyła temat swoich włosów. — Super odwet! Świiiiistl!
Dziewczyny zaczęły się śmiać. To wszystko, co się im niedawno przytrafiło, wydawało się w tej krótkiej chwili tak odległe, gdy żartowały i dokuczały sobie. Jak to one miały w zwyczaju.
Rozdział IV
Dwa nietypowe charaktery
Czas matur minął dziewczynom, jak z bicza strzelił i nic niepokojącego się nie wydarzyło. Czerwiec również okazał się spokojnym okresem. O dziwo.
Klara spojrzała w górę.
— Słońce to bezlitosna suka — pomyślała. Na zewnątrz grzało ono tak mocno, że wyjście z domu bez jakiegokolwiek nakrycia na głowę byłoby czystym samobójstwem.
— Zaaa cooo — odezwała się Stella głosem pełnym żalu. Leżała niczym płaszczka na bladozielonym, wiklinowym fotelu znajdującym się na jej balkonie.
Natomiast Klara zajęła się podpatrywaniem dwóch osób pracujących na sąsiedniej działce. Z ganku obserwowała, co takiego robią jej dziadkowie. Co chwila zmieniali wizję ogrodu, więc przesadzanie u nich kwiatów, krzewów i drzew stanowiło normę. Nie raz, nie dwa zdarzało się, że gdy wpadała do nich na kawę, w miejscu, gdzie udało jej się wcześniej zapamiętać jakąś roślinę, rosło coś innego.
— Za to, że po prostu jesteś. Człowiek ma przecież mózg! Potrafi myśleć, a i tak krzywdzi innych. Jesteśmy przereklamowaną, samolubną i niezasługującą na nic rasą potworów — odparła Klara ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy, poprawiając zalotnie swoje długie, gęste i falowane włosy w kolorze jasnego brązu.
Przyjaciółka zerknęła tylko w jej stronę ze znużoną miną, po czym stwierdziła:
— Jesteś porąbana, ale to, co mówisz, ma sens. — Stella poprawiła się nieco na fotelu i założyła ręce za głowę, biorąc przy tym głęboki wdech.
Klara się zaśmiała, patrząc jeszcze przez chwilę na Stellę. Bardzo ją kochała. Była dla niej jak siostra, której nigdy nie miała. Zresztą, nie miała żadnego rodzeństwa. A jej równie dziwna towarzyszka doskonale wypełniała tę pustkę. Klara mogła powiedzieć przyjaciółce wszystko — dziewczyny łączyła naprawdę wyjątkowa więź. Ta przyjaźń przeżywała wzloty i upadki, jednak przetrwała. Obie wciąż uczyły się wzajemnie akceptować, co nie było wcale takie łatwe, bo miały dość nietypowe charaktery.
Stella na przykład to nietypowa osobowość. Nie brała do siebie tego, co myślą na jej temat inni ludzie. Miała to gdzieś. Jej podstawowa zasada brzmiała: „Walić to”. Co nie oznaczało jednak, że nic się dla niej nie liczyło. Wręcz przeciwnie. Zależało jej na wielu rzeczach. Była też nieco gorliwą katoliczką. W każdą niedzielę i święta chodziła do kościoła. I nie rozumiała, gdy ktoś postępował inaczej, a robiła tak właśnie Klara. Ona nie przepadała za kościołem. Odwiedzała to miejsce, gdy musiała, np. kiedy nadeszła pora bierzmowania i dziewczyna potrzebowała wyrobić w parafii normę wizyt, za co Stella często gęsto ją opieprzała.
Raczej dystansowała sie do ludzi. Ciężko przełamywała pierwsze lody. Jeśli kogoś zbyt dobrze nie znała, to traktowała go z sympatią, ale na dystans. Jednak gdy kogoś polubiła, to okazywała to żartami — rozśmieszała tę osobę, by poczuła ona szczęście. Stella miała naprawdę ogromne serce, tylko na pierwszy rzut oka nie było tego po niej widać. Prawie zawsze wyglądała na zmęczoną, ale to dlatego, że ciągle ćwiczyła grę na klarnecie i nie tryskała niepotrzebnie energią. Z tego względu też rzadko wychodziła z domu. Ale wracając do jej psot, to nie wszyscy niestety je rozumieli. Jednak Klara rozumiała. Najbardziej.
Kiedyś podczas lekcji Klara rysowała babeczki w swoim zeszycie od chemii. Boże, jaką ona miała wtedy na nie ogromną ochotę! W tym samym czasie Stella podkradała jej kredki i wkładała w dziurki piórnika przyjaciółki, do czasu aż wyglądał on jak wściekły jeż. Jak wyciągnęła go z pod ławki… Klara, nie mogąc się wtedy powstrzymać, parsknęła głośnym śmiechem na całą klasę, a Stella poszła w jej ślady. Nauczycielka wtedy tak się poirytowała, że chyba ją zatkało i nawet nie zwróciła dziewczynom uwagi. I tak wyglądały właśnie psikusy tej mającej fioła, niesamowitej istoty. Ale jak każdy — posiadała też wady. Gdy Klara ją do siebie zapraszała, ta mówiła: „Nie, bo mi się nie chce”. Klarze trochę zajęło zaakceptowanie tego, że Stella często jej odmawiała, i zrozumienie, że przyjaciółka jej nie olewa. Ona po prostu taka była i zamiast szukać głupich wymówek, waliła prosto z mostu. Jednak mimo szkoły muzycznej i długich ćwiczeń znajdywała czas dla najbliższych.
Natomiast Klara… to kompletny chaos. Miała swój świat. Czasem myślała, że jej mózg funkcjonuje na opak. Była zagubiona i sama siebie nie rozumiała. Kochała przebywać w lesie, nad morzem czy po prostu w ogrodzie. Wolała towarzystwo zwierząt, roślin czy magicznych kryształów dużo bardziej niż ludzi. Wyjątkiem stała się tutaj właśnie Stella. Jedyna osoba, z którą potrafiła spędzić tak długi czas i nadal nie chcieć uciekać od niej na drugi koniec świata.
Klara nienawidziła wywyższania się. Gardziła nietolerancją. Uważała, że każdy ma prawo do własnych poglądów, o ile nie robi tym krzywdy drugiemu człowiekowi. Nie lubiła też nachalności. Od razu ulatniała się z towarzystwa takich osób.
Była indywidualistką i potrzebowała dużo przestrzeni, wręcz wolności. Robiła wszystko po swojemu, np. kiedy pisała test i znała poprawną odpowiedź, powiedzmy z internetu, a nie zgadzała się z nią, to dawała własną lub całkowicie omijała pytanie.
Jeżeli kogoś polubiła, to podobnie jak Stella okazywała to w dość nietypowy sposób, np. wrzucając tej osobie własnoręcznie wykonany rysunek do plecaka.
Ludzie zazwyczaj myśleli, że ich nie słucha. Często zdarzało jej się wyłączać podczas rozmowy z kimś. Po prostu myślała wtedy o tym, jakiej piosenki się dziś nauczy bądź czy wieczorem będzie ciepło i czy zdąży popływać. Kochała muzykę, ale równie mocno, a może nawet i mocniej, kochała świat natury i wodę. Bo odgłosy przyrody i dźwięk fal uderzających o brzeg stanowiły melodie jej serca.
Stella od czasu do czasu wkurzała się na Klarę, ponieważ gdy ta druga się nudziła, uważała, że inni też się nudzą i mają dla niej czas. Oczywiście pretensje dotyczyły głównie Stelli, bo była jej jedyną przyjaciółką. Ta z kolei nie miała takich problemów, tylko czasami wolała sobie pospać w dzień, na przykład w weekend, żeby trochę odespać szkołę muzyczną. Stella musiała być stale w gotowości, bo czasami Klara wpadała niespodziewanie do jej domu i wyjadała wszystkie orzechy z szafki. Chyba że znalazła tam masło orzechowe i marchewki w lodówce. Te produkty szybko znikały z kuchni Stelli po wizycie przyjaciółki, która była nieco nieokrzesana i zbyt nakręcona na niektóre rzeczy.
Jednak mimo swoich wad dziewczyny bardzo się lubiły, a czasu, jaki spędzały razem, nie dało się zastąpić. Obie stanowiły jakby rodzeństwo małych i ciągle gryzących się, lecz mocno kochających lwiątek.
Rozdział V
Balkon i gorące herbaty
Klara i Stella nie umiały już dłużej udawać, że nic się nie dzieje. Ciągłe drgawki i kichnięcia stały się nie do zniesienia. Wiedziały, że to bardzo dziwne i powinny coś z tym zrobić, ale równocześnie czuły, że powinny zachować to w tajemnicy. Więc milczały.
Lipiec był dla nich wyjątkowo niepokojącym miesiącem, nie mówiąc już nic o sierpniu. Przyjaciółki prawie nie spały. Klara po nocach rysowała albo słuchała Ariany Grande czy Miley Cyrus. Miała tak podkrążone oczy, jakby dostała od kogoś w twarz. Z łokcia. W prawe i lewe oko.
Stella nieco lepiej znosiła nękającą je obie bezsenność. Również słuchała muzyki, głównie swojej królowej — Lady Gagi. A gdy potrzebowała większego kopa, zakładała słuchawki i włączała playlistę niemieckiego zespołu Rammstein. Oprócz tego sporo grała, mimo skarg braci i mamy na późną porę, w jakiej to robiła. A jak serio nie miała już na nic siły, to po prostu leżała w łóżku z kołdrą na głowie, mając wszystko gdzieś. Ale i tak nie mogła zasnąć.
***
— Halo?
— Cześć.
— Coś nie tak? — zapytała zaniepokojona Klara.
— Czemu od razu myślisz, że coś się stało?
— Hmm, pomyślmy… Bo rzadko dzwonisz do mnie sama z siebie. A właściwie to prawie nigdy nie dzwonisz.
— Ej no, kurde! Czyli nie chcesz przyjść do mnie na noc? Będę sama w domu, mama ma służbowy wyjazd do Warszawy, a tata jak zwykle siedzi za granicą. No a chłopaki to tam wiesz.
Mama Stelli też wyjeżdżała od czasu do czasu z domu, jednak nie tak często, jak Łucja i Lucjan. Pani Gabriela (bo tak miała na imię mama Stelli) to prawdziwa kobieta do wszystkiego! Była prezesem dużej firmy kosmetycznej, znajdującej się w Trójmieście, więc dużo pracowała. Dodatkowo doskonale ogarniała dom i dzieci. Nie były co prawda już takie małe, ale liczył się sam fakt!
— Masz na myśli niespaną noc? Czy raczej aktywnonoc? A może chodzi ci o…
— Boże, Klara, cicho! Bądź u mnie o dwudziestej i nie spóźnij się, bo nie mam zamiaru znowu na ciebie czekać.
Dziewczyna niestety często przychodziła „po punktualnie”, a jej zachowanie już powoli zaczynało wyprowadzać Stellę z równowagi. Bo zawsze musiała na nią czekać!
— Dobra, to przyjdę. Żegnaj! — Klara teatralnie wypowiedziała ostatnie słowo.
— Co za debil — skomentowała Stella, po czym odłożyła słuchawkę.
Klara spojrzała w stronę okna i uśmiechnęła się. Deszcz. Prawie końcówka wakacji, a tu już pada! Super! Lubiła taką pogodę. Uważała, że było wtedy ciemniej i piękniej. Zerknęła na zegarek stojący na szafce nocnej, pokazujący od niedawna wciąż jedną godzinę.
— Ta, nieważne — Klara sięgnęła po swój telefon. Dochodziła czternasta. Nie spała do piątej rano. Całą noc miała dreszcze. Na chwilę zasnęła dopiero po okryciu się wszystkimi kocami, jakie tylko znalazła w domu. Dzisiaj znów była sama. Rodzice pojechali na jakieś wesele i wrócą… pewnie jakoś pojutrze? Tak przynajmniej podejrzewała.
— Mogliby chociaż zadzwonić — powiedziała do siebie. Chociaż z drugiej strony czasami tak bardzo ją wkurzali, że może lepiej, że nie dzwonią. Głównie to denerwowała ją mama, która posiadała jakiś dziwny i zupełnie niepotrzebny dar czepiania się o wszystko. — Ale dobra tam, kawa sama się nie wypije! Kawa! Kawa! Kaaaawaaaa! — krzyknęła i zerwała się z łóżka. To już tradycja jej porannego (w wakacje trochę jednak późniejszego) doładowywania się.
Dziewczyna wypiła więc kubek swojego świętego napoju, po czym zjadła pyszną owsiankę na mleku roślinnym z orzechami i jagodami goji.
— Mniaaaaam! — pomyślała, przeżuwając swoją nieziemsko dobrą papkę.
Po zjedzeniu ubrała się i zabrała za ćwiczenie jogi. Później wypiła trzy szklanki wody i obejrzała dwie pierwsze części Harrego Pottera: „Kamień filozoficzny” i „Komnata tajemnic”. Ale i tak jej ulubioną była część piąta pt. „Zakon Feniksa”, a to dlatego, że pojawiła się w niej Luna, którą Klara uwielbiała. Dziewczyna zdawała sobie sprawę z banalności swojej obsesji na punkcie książek i filmów z serii o Harrym Potterze. Ale coś w sobie miały i jej zdaniem J.K. Rowling doskonale pokazała, co to znaczy dobra książka i niesamowita wyobraźnia!
Po obejrzeniu swoich perełek Klara splotła włosy w warkocz. Założyła nieco już stare i lekko przetarte jeansy, ciemnofioletową bluzę i czarne trampki Converse za kostkę. Już w sumie szare, bo wyblakły od słońca. Zawsze zostawiała je na tarasie, gdzie promienie nie znały litości. Ale jej to nie przeszkadzało. Uznała, że takie też są całkiem okej.
***
Klara nacisnęła na klamkę i pchnęła drzwi domu Stelli. Do jej uszu dotarły wspaniałe dźwięki klarnetu. Stella grała u siebie w pokoju, na górze. Przyjaciółka nie chciała jej przeszkadzać, więc usiadła na schodach prowadzących do lokum Stelli i oczywiście… zasnęła.
***
— No świstl śpi na moich schodach! — wydarła się roześmiana Stella.
— Mm… ym, co? Omg — wybełkotała niewyraźnie Klara z na wpół zamkniętymi oczami.
— Czemu po prostu nie weszłaś?
— Wiem, jak to jest, gdy ktoś przerywa ci ćwiczenia. Uwierz mi, codzienne praktyki u boku mojej mamy nieźle mnie wyszkoliły!
— No dobra, ale spałaś! To dobry znak! — powiedziała entuzjastycznie.
— Hm, czy ja wiem…
— Jak to?
Klara opowiedziała o dreszczach, jakich dostała dzisiejszej nocy. Okazało się, że Stelli przytrafiło się to samo.
— Która godzina? — Klara zmieniła temat.
— Jest kwadrans po dwudziestej pierwszej.
— Okej. Co robimy?
— Tak myślałam, że może pójdziemy sobie na balkon? Chochlik zamówił…
— Ej! Nie mów tak na mnie, dobra?! — odezwał się z innego pomieszczenia nieco wściekły brat Stelli. Nie lubił, jak siostra go tak nazywała. Uważał, że to dziecinne, a sam przecież już nie był dzieckiem. A przynajmniej tak twierdził.
— Ech, więc! — Stella wzięła głośny oddech i uśmiechnęła się sztucznie, udając, że brat wcale jej nie wkurzył. — Stefan zamówił teleskop — poprawiła się. Zaakcentowała imię chłopaka.
— Dziękuję! — krzyknął z innego pomieszczenia, zadowolony. Chyba robił coś w kuchni.
— Więc!!! Stef zamówił teleskop, do jasnej cholery!!! — Klara pękała ze śmiechu. Uwielbiała, jak Stella i jej bracia toczyli te małe bitewki słowne. — Aleee… go nie używa. Weźmiemy poduszki, herbatę i coś do jedzenia, co? — dokończyła przedstawiać swój pomysł, już spokojniejsza.
— Będziemy oglądać gwiazdy! — Klara już zaczęła się nakręcać.
— A psik! A psik! A psik!
— Na zdrowie.
— Dzięki. Po raz setny chyba w tym tygodniu — oburzyła się Stella.
Minęło może pół godziny, a dziewczyny już kończyły składać teleskop na balkonie.
— Ja sprawdzę, czy działa, a ty idź po prowiant i pićku!
— Dobłaaaaa! — zgodziła się żartobliwie Klara i po chwili niosła już herbatę i miskę suszonych owoców.
— A gdzie moja herbata?! — spytała Stella tonem mogącym wystraszyć nawet wściekłego nosorożca, na co jej przyjaciółka zaśmiała się i pobiegła po drugi kubek gorącego napoju.
— Klara! Szybko! Chodź tu! Rusz się! — darła się wniebogłosy.
— Co?! Prawie bym się przez ciebie oparzyła! — burknęła.
— Zobacz, jak to super wygląda.
— Serio? I po to mnie wołałaś? Pokaż — Klara spojrzała przez teleskop. — Łooo, ej, rzeczywiście ten księżyc… Jaki on piękny!
— Saturn jest najlepszy — stwierdziła Stella, wyciągając gumkę z kieszeni spodni. Związała w kitka swoje rozczochrane włosy, po czym spojrzała na Klarę swoimi pięknymi, niebiesko-szarymi oczami, i podała jej kubek z herbatą.
— Czemu? — zapytała zaciekawiona, biorąc od przyjaciółki ciepły napój.
— Bo ma piękny pierścień. W sumie to ma ich dziewięć i składają się one głównie z cząsteczek lodu.
— Brzmi super — podsumowała Klara, zagryzając przy tym suszone mango.
— Ciekawe, jak to by było… wiesz, polecieć w kosmos.
— Chciałabyś?
— No pewnie. Skakałybyśmy po gwiazdach, pijąc czekoladowe mleko, do góry nogami! — zaśmiała się.
— Ha, ha! Ej, dobry żart. Podoba mi się! To by było coś! — zawtórowała jej Klara, po czym dodała: — A myślisz, że mleko by nie sfermentowało?
— Nie mam pojęcia, ale bałabym się wtedy, bo musiałabym szybko znaleźć toi toia! — odpowiedziała.
Świst!
Coś nagle przeleciało w górze z niezwykłą prędkością.
— Widziałaś?! — Stella była przerażona. Milczała jeszcze przez chwilę. Jej przyjaciółka podobnie. W końcu postanowiła znów zabrać głos: — To chyba znowu tu jest. Ta bańka, kula, to coś. Co teraz?! — spojrzała pytająco na Klarę.
Na twarzy dziewczyny malowały się lekkie napięcie i zmieszanie. Po chwili się jednak odezwała:
— Myślę, że powinnyśmy to sprawdzić. Ucieczka nie ma sensu, skoro to i tak wraca.
— Ech, nie wiem, Klar… Nie wiem, czy to dobry pomysł — Stella zbladła. Denerwowała się i głęboko nad czymś myślała. Pewnie próbowała znaleźć nieco inne, łatwiejsze rozwiązanie ich problemu, ale niestety nie znalazła. Przetarła tylko ręką czoło. — Dobra — zgodziła się.
Teraz wystarczyło tylko chwilę zaczekać…
Rozdział VI
Jeden krok
Przyjaciółki stały na balkonie. Ich wzrok utkwiony był w bańce, która powoli się do nich zbliżała. Klara wzięła Stellę za rękę i mocno ścisnęła.
Bały się, a strach w tej sytuacji wcale im nie pomagał.
— A psik! A psik! — kichała Stella.
— Ssss… — Klara wzdrygnęła się, gdy dreszcz ponownie postanowił zaskoczyć ją swoją obecnością. Znów poczuła dobrze jej znany chłód.
Dziewczyny nieco lepiej przyjrzały się tajemniczej kuli, która sprawiała wrażenie, jakby została wykonana ze szkła, ale wcześniej stłuczonego, a potem — na nowo posklejanego. Przedtem przyjaciółki tego nie dostrzegły, jednak z takiej niewielkiej odległości mogły dostrzec więcej szczegółów. Teraz dziwne zjawisko znajdowało się zaledwie sto metrów od nich.
— Dlaczego nikt tego nie widzi?! Dlaczego nikt nie reaguje?! — zaczęła krzyczeć Stella, najwyraźniej wyrwana z wcześniejszego osłupienia. Nie otrzymała niestety żadnej odpowiedzi.
Z balkonu — oprócz dziadków Klary, którzy już pewnie spali i śnili o przesadzaniu drzew w swoim ogrodzie — dostrzec można było zarysy jeszcze kilku postaci. Sąsiedzi z naprzeciwka rozpalili grilla, a ich goście bawili się w najlepsze. Nikogo nie obchodziła tajemnicza kula, unosząca się w powietrzu, która powoli zbliżała się w stronę dziewczyn. Zupełnie jakby nie istniała.
Jednak w pewnym momencie zatrzymała się, a powietrze wokół przyjaciółek zgęstniało. Nastała grobowa cisza.
Słychać było tylko, jak Stella głośno przełknęła ślinę. Nawet Klara zaczęła się bać.
— Spieprzajmy stąd — zasugerowała szeptem nastolatka, na której twarzy wyraźnie malowało się napięcie.
— Ani mi się waż. Sprawdzimy to — sprzeciwiła się Klara, też nieco przerażona.
Trzask. Coś pękło. Okropny dźwięk.
A Stella doskonale go rozpoznała.
Czy to nie było to samo, co usłyszałam, spadając jakiś czas temu z kanapy? — zastanawiała się. Ale nie mogła pogłówkować nad tym dłużej, ponieważ…
Nagle kula zaczęła rozsypywać się na kawałki, które zdawały się fruwać po całej ich ulicy. Dziewczyny nie były w stanie stwierdzić, ile dokładnie to trwało. Po jakimś czasie zauważyły jednak, że kryształki łączą się i formują w przeogromne schody, mieniące się w blasku księżyca, wiszącego wysoko na niebie.
Klara znów usłyszała tajemniczą melodię, która niedawno uratowała ją i Stellę z totalnego wyziębienia na szkolnym boisku.
— To ona! Słyszysz?!
Przyjaciółka kiwnęła tylko potwierdzająco głową. Melodii nie musiały się bać, miała ona bardzo dobrą energię. Nawet Stella to czuła.
Obie wpatrywały się w stopnie, które piętrzyły się aż do gwiazd i które znajdowały się zaledwie kilka kroków od nich.
Tego się nie da wyjaśnić, ale w tej samej chwili obie spojrzały sobie w oczy.
I wiedziały, co powinny zrobić.
A mianowicie… wejść po schodach.
Teraz.
— Raz pokręconym „mam wszystko gdzieś” dziewczynom śmierć, co? — odezwała się na zachętę Klara, chcąc tym samym trochę rozśmieszyć swoją przyjaciółkę.
— No, zrobimy to teraz albo nigdy nie napiję się w kosmosie tego czekoladowego mleka. To… razem.
Wdrapały się na poręcz balkonu i ponownie chwyciły za ręce. Miały wątpliwości co do tego, co właściwie robiły, ale jednocześnie czuły, że to jedyne rozwiązanie.
— Nie wahaj się — przekonywała samą siebie Klara, mająca niestety lęk wysokości.
— Po prosu to zróbmy. Jak mówiłaś. Na trzy, dobra? Raz…
Klara ni stąd, ni zowąd nagle pociągnęła za sobą Stellę, nie czekając nawet, aż ta skończy odliczać do trzech. Zrobiła to, ponieważ wiedziała, że jak będzie się za długo zastanawiać, to stchórzy. Zadziałała więc po swojemu.
***
Dziewczyny stały na pierwszym stopniu, znajdującym się zaledwie metr od poręczy balkonu, wciąż trzymając się za ręce i przysłuchując cudownie brzmiącej melodii. Coś ciągnęło je w górę. Jakaś dziwna siła, o której nie miały zielonego pojęcia.
Ruszyły.
Wspinały się po kryształowych schodach, zmierzając ku nieznanemu. Pod ich stopami widoczne były światła samochodów i sąsiadujące ze sobą małe budynki. Ale one nie patrzyły w dół. Ich oczy skierowane były ku górze, ku czemuś, czego nawet nie potrafiły sobie wyobrazić…
Rozdział VII
Kryształowe schody
Dziewczyny znajdowały się już tak wysoko nad ziemią, że gdy patrzyły w dół, były w stanie dostrzec zaledwie małe, mieniące się kropki. Znak, że ich miasto żyje.
Obie odczuwały przerażenie obecną sytuacją.
Czy to sen? Czy naprawdę idą po magicznej ścieżce? O co w tym wszystkim chodzi? Do ich głów napływało sporo pytań.
Ale szły dalej.
Temperatura wciąż spadała i robiło się coraz zimniej. Po około godzinie wspinania się po stopniach Klara dostała okropnie mocnych drgawek i zemdlała.
Stella, która szła jako pierwsza, z początku nie zauważyła złego stanu przyjaciółki. Gdy się obejrzała, w mgnieniu oka znalazła się tuż przy leżącej Klarze, gorączkowo próbując przywrócić ją do przytomności.
— Obudź się! Proszę! Nie teraz! Nie tutaj! — krzyczała, już zrozpaczona. Podjęła się nawet udzielenia przyjaciółce pierwszej pomocy, ale nic to nie dało. Sprawdziła jej czoło, było zimne. Aż za zimne, policzki także. Stella wiedziała, że musi się uspokoić, ale w tej sytuacji okazało się to nadzwyczaj trudne. Nie mogła pozwolić, by Klarze coś się stało. Chwilę później zauważyła, że wrócił jej oddech. Nie miała pojęcia, jakim cudem, ale dobrze, że tak się stało. — Co jest? — powiedziała nagle do siebie, zdziwiona.
Ku jej zdumieniu ciało Klary zaczynał pokrywać delikatny puch. A może bardziej meszek? I było go coraz to więcej. Stopniowo pojawiał się on na dłoniach, ramionach, szyi, karku i twarzy dziewczyny. Uszy śpiącej nastolatki powoli zmieniały kształt, do momentu, aż stały się podobne do kocich.
Niezależnie, co działo się Klarze, Stella po prostu ją przytulała.
— Nie zostawię cię — powiedziała przez łzy.
Stella martwiła się, że jej przyjaciółka nadal nie otwierała oczu. Jeszcze przez dobrą godzinę trzymała ją w objęciach, nie wiedząc, co dokładnie dzieje się wokół nich. Miała wrażenie, że to po prostu jakiś dziwny sen. Dziewczyna płakała, jednak gdy jej zmęczenie w końcu sięgnęło zenitu, zasnęła.
A po prawie dwóch godzinach…
— Jezu!!! — krzyknęła Stella i zerwała się na równe nogi tak szybko, jak tylko potrafiła. Serce waliło jej jak oszalałe. Pociła się. Czuła, że plecy ma już całe mokre. Zobaczyła przed sobą ogromnego kota, a raczej… geparda. Tak, zdecydowanie to był gepard.
Jednak najbardziej zastanawiało ją to, jakim cudem mogła leżeć obok tego drapieżnika i nadal żyć?
Dopiero teraz dostrzegła jego delikatnie muskularną i jednocześnie smukłą budowę ciała oraz zaskakująco długie łapy. Sprawiał wrażenie zabójcy jednocześnie silnego, jak i lekkiego. Odstawał on jednak od klasycznego wyglądu geparda, głównie przez futro, które nie posiadało charakterystycznych dla tego kota czarnych plamek. Jego sierść mieniła się na złoto niczym piasek pustyni. A samo zwierzę było po prostu przepiękne. Nieziemskie.
Stella po dokładniejszym przyjrzeniu się śpiącemu drapieżnikowi dostrzegła również jego jasnobrązowe i grube rzęsy. Zupełnie jak u Klary.
— Chwila moment! — już wiedziała. To dlatego ciało jej przyjaciółki porastały wcześniej złote włoski. To ona! Ale jak ją obudzić? Czy ona wciąż jest sobą? Czy myśli jak człowiek? Nie… bardziej: czy myśli jak Klara?
Stella uśmiechnęła się pod nosem, ale też równie szybko zdążyła się opanować. Przed nią spało dzikie zwierzę. Nie pora teraz na żarty.
— Co, jeśli mnie zaatakuje? — wizja wkurzonego kota rozszarpującego jej ciało niezbyt przemawiała do dziewczyny. Nie, to niemożliwe. Przyjaciółka nigdy by jej nie skrzywdziła.
Gepard poruszył się i rozciągnął z jeszcze zamkniętymi oczami, jednak po krótkiej chwili podniósł swoje powieki, a jego wzrok powędrował wprost na Stellę. Drapieżnik przez moment wpatrywał się w nią intensywnie, po czym przemówił, a właściwie to… ona przemówiła. Zupełnie tak, jak to podejrzewała Stella.
— Co jest? Gapisz się jakbyś… — Klara nagle urwała, gdy zobaczyła swoje łapy, ogon i całą resztę. — Cholera! Czy to jest jakiś pieprzony żart?!
Stella odetchnęła z ulgą. Klara na szczęście ogarnia rzeczywistość, a ona sama nie zostanie obiadem. Ucieszyła się z tej chorej wiadomości. Postanowiła teraz wyjaśnić jej co nieco.
— Straciłaś przytomność. Nie mogłam cię dobudzić. Później wrócił ci oddech. Spałyśmy. Jak się obudziłam, ty już byłaś… no, tym… — Stella szukała odpowiedniego słowa — tym kotem. — dokończyła.
Klara westchnęła. Już zaczynała mieć wątpliwości, czy to wszystko nie jest przypadkiem głupim wymysłem jej dziwnego mózgu. Czy nie walnęła się gdzieś na mieście w głowę i nie leży teraz w szpitalu, słuchając myśli, które płatają jej figle?
Dziewczyna milczała jeszcze przez chwilę, po czym podniosła się z kryształowego stopnia i znów przeciągnęła leniwie w swoim nowym ciele.
— No trudno. Chodźmy dalej — powiedziała bez większej ekscytacji.
— Co?!?! Przecież zmieniłaś się w zwierzę!! Ziemia do Klary!! Nic cię to nie obchodzi?! — darła się Stella. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Klara z tak dużym spokojem i obojętnością podeszła do aktualnej sytuacji, która rzekomo nigdy nie powinna mieć miejsca. Dobrze, że były daleko od ludzi, bo nastolatka dosłownie wpadła w szał, a widok wnerwionej Stelli, która drze się na geparda, mógłby przestraszyć niejedną osobę.
— Ej! Uspokój się, bo cię zagryzę! Obchodzi mnie! Ale co możemy teraz i tutaj z tym zrobić?! Co nam da zadawanie pytań?! NIC! Dlatego nie wydzieraj się na mnie łaskawie, dobra?! Nie możemy tkwić ciągle na tych schodach! Mogą zniknąć w każdej chwili! Nie pomyślałaś o tym?! Musimy się pospieszyć. — Ostatnie zdanie gepardzica wypowiedziała już nieco spokojniej.
— Jesteś porąbana — burknęła Stella, która czasami nie mogła zrozumieć dziwnego pojmowania świata (a w tym momencie też i wszechświata) przez Klarę. Ale wiedziała, że jej przyjaciółka miała rację. Trzeba iść naprzód. W górę.
Wkurzona, patrzyła więc, jak drapieżnik powoli zaczyna wspinać się po schodach. Mimo swojego zdenerwowania podążyła za nim.
***
Jeden dzień później Klara i Stella ledwo żyły. Wciąż szły (z przerwami na krótkie drzemki) i — jakby to ująć — opuściły już Ziemię. Minęły atmosferę. Dziewczyny były totalnie wyczerpane, a droga zdawała się nie mieć końca. Klara zaczęła śpiewać refren piosenki „Lean On” Majora Lazera i DJ-a Snake’a. Często żartowały ze Stellą, że jest to „ich” piosenka. Zawsze, gdy leciała w radiu, przyjaciółki tańczyły do niej i robiły głupie miny.
Stella dołączyła do Klary i obie wspólnie nuciły ten kawałek, mimo tego że już dawno temu zaschło im w ustach.
Po jakimś czasie postanowiły zrobić sobie przerwę. Szły już około doby, oczywiście przysiadały co jakiś czas, by odetchnąć. Ale tym razem coś znów miało je zaskoczyć.
Stella dostrzegła w oddali jakiś przedmiot. Ostatkiem sił podbiegła bliżej, by lepiej się temu przyjrzeć.
— Hej! Zaczekaj! Błagam, powiedz, że to coś do jedzenia! — krzyczała za nią Klara, która już umierała z głodu, i z pragnienia zresztą też. Oddałaby naprawdę dużo za choćby jedną szklankę soku grejpfrutowego, którego nie cierpiała.
— To nie jest żadne jedzenie, ale chyba lód. Ale czarny lód? — zastanawiała się Stella, po czym spojrzała na gepardzicę, która raz-dwa i znalazła się przy niej.
— A sprawdzałaś, czy to w ogóle jest zimne? — spytała Klara i wysunęła łapę w stronę tego czegoś.
Stella błyskawicznie się na nią rzuciła. Obie wylądowały o parę stopni niżej.
— Co ty odwalasz?! Nie wiemy, co to jest! Chcesz nas pozabijać?! Musimy pomyśleć, co z tym dalej zrobić!
— Okej, okej. Czaję już i nie krzycz. — Klara przyznała jej rację, po czym dodała: — Odpocznijmy i prześpijmy się z tym. Padam na pysk. Dosłownieeeee.
Stella kiwnęła głową. Obie położyły się kilka metrów od „czarnego lodu” i podziwiały kosmos.
— Tu jest naprawdę bajecznie — stwierdziła Klara. — Nawet nie obchodzi mnie, jakim cudem jeszcze oddychamy i że jestem w ciele kota. To wszystko jest takie magiczne…
— No — wydukała Stella, która również była oszołomiona całą sytuacją, a także otaczającym je pięknem wszechświata. To nie przypominało widoków z filmów czy zdjęć umieszczonych w książkach. To coś więcej. Czarnogranatowa przestrzeń z gwiazdami zdawała się nie mieć końca.
— Ludzki umysł chyba nie jest w stanie tego ogarnąć — pomyślała Klara.
— NIESKOŃCZONOŚĆ — odezwały się równocześnie przyjaciółki, po czym na ich twarzach zagościły uśmiechy pełne zmęczenia, ale i radości.
— Jesteśmy jak Harry i Ron! — stwierdziła nagle gepardzica.
— Serio? Nawet w kosmosie musisz gadać o Harrym Potterze? Hm, nie. Jesteśmy raczej jak Mulan i Mushu! Ja jestem, rzecz jasna, Mulan! — powiedziała Stella z pełnym zadowoleniem w głosie.
— Ha, ha, ha, skoro tak mówisz!
— Masz jakieś wątpliwości?
— Ależ skąd, Mulan — dodała Klara, przezywając żartobliwie przyjaciółkę.
Tej nocy dziewczyny nie czuły strachu. Miały siebie nawzajem i były za to bardzo wdzięczne losowi.
Rozdział VIII
Żyletka
Klara otworzyła oczy. Przespała chyba parę dobrych godzin. Przeciągnęła się leniwie i po chwili spojrzała na swoją przyjaciółkę, którą też powoli opuszczał sen.
Wreszcie odpoczęły.
Od dawna, a właściwie to nigdy nie widziały piękniejszego miejsca niż to, w którym się obecnie znajdowały. Atmosfera w kosmosie była niesamowita, zupełnie inna niż na Ziemi. W końcu dreszcze i innego typu dolegliwości przestały męczyć przyjaciółki.
Teraz czuły się już dobrze i były gotowe wyruszyć w dalszą drogę.
Brakowało im tylko jedzenia i wody. W ustach miały już totalnie sucho.
Nie wiedziały, jakim cudem jeszcze żyją i jak wytrzymały tak długo bez picia. Ale tutaj wszystko okazywało się dziwne.
— Lecimy dalej? — spytała nieco ochryple Klara, na co Stella przytaknęła i podniosła się z kryształowego stopnia.
Nagle wzrok dziewczyn utknął w miejscu, gdzie wcześniej znajdowała się czarna bryłka. Teraz leżała tam duża żyletka tego samego koloru.
— Czyżby jakaś pieprzona aluzja do tego, że mamy się pociąć? — zażartowała Klara, którą i tak już chyba nic nie mogło zaskoczyć.
— Nie wiem — zaśmiała się Stella, po czym szybko spoważniała. — Dobra, weźmy to ogarnijmy, bo serio zaczynam mieć dosyć — stwierdziła, po czym schyliła się i sięgnęła ręką po żyletę. Zauważyła przypiętą do niej małą karteczkę. Wcześniej jej nie widziała, ponieważ podobnie jak ostre narzędzie, była czarna. Rozwinęła ją.
— To wskazówka — odezwała się ponownie.
— Czytaj, no! — pospieszała ją gepardzica.
— Zamknij się i słuchaj! — krzyknęła i już normalnym tonem głosu odczytała słowa zapisane na ciemnym świstku. — „Przetniecie, co się kończy, i wejdziecie do świata, który Was wyczekuje. Wtedy odmienicie WSZYSTKO”.
— Wielbiciele?
— Klara, kurde!
— Żartuję.
Stella ukucnęła.
— Nie teraz! Ogarnij się, to nie jest śmieszne — zirytowała się. — Co to w ogóle znaczy? — myślała, na darmo próbując rozwikłać tę zagadkę.
— Słowa są proste. Mają głęboki sens, ale myślę, że mówią bez ogródek.
— Ech, nie wiem. Może masz rację. Ale co przeciąć? Jaki świat? Odmienić wszystko? Jakie wszystko? Przecież to nie ma najmniejszego sensu.
— Więc teraz musimy tylko dojść do końca i… wyciąć drzwi? Tak mi się wydaje.
— Jezu, dobra. Ja i tak już nic nie wiem. Ale jak się mylisz, to obetnę ci tym czymś ogon — zagroziła Stella.
— Ha! Tsa, jak mnie złapiesz! Powodzenia! — Klara błyskawicznie się odwróciła i zaczęła uciekać. Skąd miała jeszcze siły na taki bieg? Na to pytanie nie znała niestety odpowiedzi.
— Ej! Nie wygłupiaj się! Debil! — Stella biegła co sił, jednak w gonitwie z gepardem nie miała żadnych szans. Poza tym była osłabiona.
Klara znajdowała się już bardzo daleko. Na szczęście złotawa sierść zwierzęcia zdradzała Stelli jego położenie.
— Chyba się zatrzymała. No, wreszcie — powiedziała do siebie, ledwie dysząc. Po paru minutach zmęczona dziewczyna znalazła się w końcu obok drapieżnika.
— To tu — stwierdziła Klara.
— Yyy, skąd wiesz?
— Czuję.
— Czujesz? AAAAA! — sarkastycznie droczyła się Stella. — Ale droga się nie kończy! Halo!
— Ja wiem, ale to tutaj.
Tak dużej pewności w głosie Klary Stella nie słyszała naprawdę długo. Poza tym była na maksa wyczerpana i nie chciało jej się tracić resztek energii oraz czasu na kolejną sprzeczkę. Wyciągnęła więc żyletkę z prawej kieszeni spodni.
Usiadła, a jej przyjaciółka zrobiła to samo. Obie patrzyły na siebie. Stella podała Klarze kawałek ostrego narzędzia, a ta złapała je na tyle, na ile mogła swoją kocią łapką. Nie musiały nawet szukać miejsca, w którym wytną drzwi. Wiedziały już, gdzie się znajdowało. Tak po prostu. I nawet Stella to poczuła. Dokładnie w momencie, gdy swoją dłonią musnęła niechcący sierść Klary. Poczuła tę niezachwianą pewność, bezpieczeństwo i… przyciąganie.
Dziewczyny przecięły więc kawałek wszechświata znajdujący się między nimi. Chwilę po tym fioletowy dym zaczął wydobywać się z kawałka przeciętej przestrzeni i pochłonął dwie postacie, będące połączone niewidzialną nicią przyjaźni, której poza nimi nikt nie pojmował.
Nie można jednak powiedzieć, że przyjaciółki się nie bały. Były wręcz przerażone. Ale czy miały inne wyjście niż poddanie się temu szaleństwu? Poza tym czuły coś dziwnego w związku z tym, co im się ostatnio przydarzyło. Zupełnie, jakby tak właśnie miało być.
Powoli obie stawały się magicznym pyłem. Ciała dziewczyn zmieniły stan skupienia. Teraz materia zmieniała się w gaz…
Leciały i leciały. Przed siebie. Aż w końcu straciły poczucie czasu. Bo tak właściwie, to znajdowały się już poza czasem. Najbardziej niesamowitym uczuciem była ogarniająca je w tym całym szaleństwie błogość. I ciekawość. Ciekawość, która dotyczyła tego, gdzie dolecą, a także tego… co to wszystko dokładnie oznacza.
Rozdział IX
Arior
Były prawie na miejscu. Zaczęły się materializować i wracać do swojej naturalnej postaci. No… tak jakby, bo Klara nadal była gepardzicą. Bardzo wolno zbliżały się do niedużego kawałka łąki. Stopy Stelli i łapki Klary delikatnie dotknęły trawniczka. Dziewczyny nawet nie zdążyły dobrze złapać równowagi, gdy ten uniósł się niczym zielony, latający dywan. Obie dostrzegły, że na jego końcu rósł przepiękny, jasnoróżowy tulipan. Przyjaciółki w miarę możliwości trzymały się magicznego trawnika, by nie zlecieć w przepaść, ponieważ z każdej strony otaczała je srebrna poświata. Nie wiedziały, co może się za nią znajdować, i wolały raczej nie ryzykować sprawdzeniem tego.
Ich wzrok skupiony był jednak na kwiecie. Wpatrywały się w niego z oczekiwaniem. Po paru minutach roślinka poruszyła się lekko, a jej płatki zaczęły się rozwijać w niebywale finezyjny sposób. W końcu blade światełko wydobyło się z niej na zewnątrz, a prócz blasku przyjaciółkom ukazała się również pewna bardzo nietypowa postać, a mianowicie: duch jednorożca. Posiadał on lekko przezroczystą głowę i szyję, a za jego mały tułów robił dymek. Stworzenie postanowiło wreszcie przemówić do dziewczyn swoim spokojnym głosem.
— Witajcie, gotowe?
— Czy to jest jakiś bajkowy hipis? — szepnęła dyskretnie gepardzica do swojej przyjaciółki, a ta w odpowiedzi dała jej już niedyskretnego kuksańca w brzuch.
— Przecież cię słyszy! — syknęła do Klary z lekkim poirytowaniem w głosie.
Obie jednak dostrzegły cień rozbawienia w spojrzeniu, no właśnie… kogo?
— Cześć, jestem Klara, a to jest Stella. Wiesz, nie bardzo do nas dochodzi, co się tutaj dzieje. Jesteśmy totalnie zjechane. Czy mogłabyś… ym, mógłbyś nam cokolwiek wyjaśnić?
— Ani mogłabyś, ani mógłbyś. Tak. Jestem Atlanta. Jestem dżinnem. Zaprowadzę was do domu. Ona wam wyjaśni — odpowiedziało tajemnicze stworzenie, po czym odwróciło od nich głowę.
Stella wyczuła jednak w głosie Atlanty, choć z pozoru spokojnym, nutę irytacji.
— Ani mogłabyś, ani mógłbyś? — zapytała po cichu Klarę, na co ta tylko wzruszyła swoimi kocimi ramionami. Niespecjalnie się tym przejęła, ponieważ była zachwycona wyglądem tej ślicznej istoty.
— Jest po prostu przeeeemajestatyczne! — wykrzyknęła podekscytowana gepardzica.
— Trudno się nie zgodzić — dodała sarkastycznie Stella.
***
Obie siedziały teraz na dywanopolance w milczeniu. Nie było sensu dopytywać Atlanty o cokolwiek. Zresztą i tak wydawała się nieobecna.
Leciały tak już z dobrą godzinę, gdy duch wreszcie się odezwał.
— Przygotujcie się.
— Na co? — odezwały się jednocześnie Klara i Stella.
Przeleciały przez okrągły otwór w kolorze błękitu. Okazało się, że znajdowały się w tunelu, składającym się z różnokolorowych wiązek światła, które szaleńczo tańczyły wokół siebie. Tam poczuły się troszkę nieswojo, zupełnie jakby przenosiły się do nowego wymiaru.
Po chwili opuściły tunel. Nie był zbyt długi. Albo tylko tak im się wydawało. I nagle ujrzały najpiękniejsze niebo w swoim życiu. Gwiazdy znajdowały się jakby bliżej niż te otaczające Ziemię. Zdawały się bardziej widoczne. Wyraźniejsze.
— Z lewej strony, ta jasna, to jest Sabrina — rzekł zamyślony duch.
Bajeczna. Biała. Czysta. Świeciła tak mocnym światłem, że można by oślepnąć, gdyby dłużej się jej poprzyglądać. Jednak mimo swojego blasku Sabrina nie posiadała dużych rozmiarów, wręcz przeciwnie, była dość małą gwiazdą.
Dziewczyny wpadły w ogromny zachwyt. Wokół nich mieniła się zorza polarna. Panowała tu cisza, a nocna aura nadawała spokoju atmosferze.
Pierwszy raz w życiu obie czuły się… na miejscu.
Czuły, że pasują.
***
Przyjaciółki stały na niewielkiej wysepce, która wypełniona była biało-różowymi kryształami. Emanowała od nich dobra energia.
Klara od razu rozpoznała, co to za magiczne kamienie, a mianowicie: kryształy górskie oraz kwarce różowe. Te kryształy należały do jednej z jej obsesji, zaraz po brokacie i Arianie Grande. Uwielbiała o nich czytać. U siebie na Ziemi miała ich sporo. Po jej pokoju co rusz walały się tego typu bryłki.
— A właśnie — szepnęła do siebie Klara i dotknęła łapką swojego kociego ucha. — Cholera jasna! — jej tubka brokatu najwyraźniej dryfowała aktualnie gdzieś w galaktyce. — Tak zmarnować dobry proszek — pomyślała, zawiedziona. Potem z zadumy wyrwało ją Atlanta, które poderwało się w górę i zaczęło odlatywać. Bez słowa.
— Najwyraźniej postanowiło się stąd zmyć — podejrzewała Klara.
Niespodziewanie przed dziewczynami ukazały się trzy ogromne i otwarte muszle naśladujące fotele. Wszystkie ustawione zostały w trójkącie, przodem do siebie.
Szczególną uwagę dziewcząt przykuło jednak to siedzenie, na którym zaczęła materializować się jakaś postać.
Złote światło rozbłysło tak mocno, że Klarę i Stellę odrzuciło do tyłu.
Po chwili oczom przyjaciółek ukazała się najpiękniejsza istota, jaką kiedykolwiek widziały.
Była to owca o wyprostowanej postawie, lśniącym i białym futerku, bardzo smukła. Klara i Stella wpatrywały się w jej duże i hipnotyzujące, turkusowe oczy. Uśmiechała się.
— Jak dobrze was widzieć. Kochane, proszę, usiądźcie — odezwała się melodyjnym głosem tajemnicza postać, wskazując na dwa pozostałe, puste fotele. Dziewczyny w milczeniu wykonały prośbę.
— My… nie za bardzo rozumiemy. To… — tym razem o wyjaśnienia zaczęła walczyć Stella, której dziwnie minęła senność.
— Tak, kochane, wiem. Pozwólcie, że wszystko wam wytłumaczę. Potem odpoczniecie. Musicie nabrać sił — mówiąc to, owca odwróciła się i podniosła swoją racicę. Dwie nieco inne istoty niż pani, która wreszcie postanowiła im cokolwiek o tym wszystkim powiedzieć, postawiły na stoliczku znajdującym się pomiędzy siedzeniami dwa talerze gorącej zupy oraz dwie szklanki z wodą. I oddaliły się. Dziewczyny podejrzewały, że były to stworzenia tego samego gatunku, jednak różniły się nieco od białej owcy.
Nowo przybyłe zaczęły jeść. Polewka smakowała trochę jak zupa cebulowa, ale z jakimś dziwnym i jednocześnie smacznym dodatkiem.
Gdy obie skończyły i odstawiły talerze, owca kontynuowała swoją wypowiedź.
— Przybyłyście na planetę zwaną Arior. Żyją na niej przeróżne i, jak to się mówi u was na Ziemi, fantastyczne stworzenia. Mieszkańcy Arioru przybywają na nią sami, ponieważ są wzywani nie tylko przez samą planetę, ale także i Siły Wyższe. Możecie nazwać je Bogiem. Jak według siebie uważacie. I właśnie ta oto siła was tu ściągnęła.
— Ale dlaczego? — zapytała Stella, na której twarzy widniało lekkie napięcie.
— Ponieważ wszechświat was potrzebuje.
Stella opadła na oparcie fotela. Westchnęła i spojrzała na Klarę.
— Mówiłam ci przecież wiele razy, że jesteśmy wyjątkowe — przemówiła dumnie Klara.
— Nadal nie wiem, o co tu chodzi — drążyła temat, nie zwracając uwagi na przyjaciółkę, której żarty najwyraźniej trzymały się doskonale.
— Wszyscy tworzymy tu rodzinę — ciągnęła owca. — Wszystkie rasy. Uczymy się wspólnoty, dobra i wiary. Ale przede wszystkim uczymy się odczuwania prawdziwej miłości, ponieważ właśnie takowa jest Kluczem Wielkiego Planu.
— Co to za plan?? — spytały obie w tym samym momencie.
— Nie teraz, skarby. Na to przyjdzie odpowiedni czas. Teraz musicie skupić się na poznawaniu siebie, swojej własnej głębi. To bardzo ważne. Każda istota obdarzona jest darami. I wy te dary musicie odkryć, rozwijać i nauczyć się z nich właściwie korzystać.
— To my mamy jakiś dar?
— Co ty się taka rozmowna zrobiłaś? — zaśmiała się Klara, zarzucając swoimi długimi włosami, gdy odwróciła się w stronę przyjaciółki. Nawet nie zauważyła, kiedy z powrotem stała się człowiekiem, tyle się wokół nich działo.
Stella przewróciła oczami.
— Tak, posiadacie dary. I akurat wy, moje kochane, macie ich wiele. Ja na przykład jestem trydionorfirą. Oznacza to, że czuję, wiem i widzę to, co niedostrzegalne. Param się również białą magią, chociaż według mnie magia tak naprawdę jest neutralna. Jestem w znacznym stopniu połączona z Wyższą Mocą. Chcę, byście tutaj zamieszkały, uczyły się, trenowały i spełniały.
— Do czego niby trenować?
— Do obrony i walki, Stello. W galaktyce żyje rasa wilkarych. Są złem w najczystszej postaci. Niszczą wszystko, w czym wyczują dobro. Nie znamy dokładnie powodu, dla którego to robią. Więc musimy się bronić. I nie tylko siebie. Pomagamy też innym światom. Chronimy między innymi waszą Ziemię już od setek lat. Od jakiegoś czasu potrzebujemy pomocy. Inne planety i inne światy potrzebują pomocy. Przybyłyście jako ostatnie. Dziękuję, że jesteście. I muszę was zapytać, czy chcecie przyłączyć się do nas i stanąć w obronie wielu światów, w tym też i waszego? Czy chcecie chronić to, co kochamy, i to, co wy kochacie? Czy zgadzacie się rozwijać w sobie miłość i poznawać siebie w sposób, jakiego wcześniej nie znałyście? I czy zgadzacie się na ryzyko z tym wszystkim związane? — spytała owca bez zbędnych ogródek.
Wystarczyło, że przyjaciółki na siebie popatrzyły. To, co im się ostatnio przytrafiło… Tego… tego nie da się po prostu wytłumaczyć. Czyste szaleństwo. Ale czym jest prawdziwe szaleństwo? Stało się coś, czego się nie spodziewały. I to w tak krótkim czasie. Nie wiedziały, czy robią dobrze.
— Zgadzamy się — odezwały się obie. Czuły, że tak trzeba. Miały wątpliwości, ale równocześnie chciały tego.
— Bardzo się cieszę — zadowolona owca klasnęła racicami. — Jestem Celine, królowa Arioru. Witajcie w domu.
Rozdział X
Wspólny balkon i zwiedzanie okolicy
Klara spała tej nocy bardzo dobrze. Dopiero nad ranem obudził ją głośny szum fal uderzających o brzeg. Nie otwierała oczu. Bała się, że to wszystko było tylko snem i że leży teraz w swoim starym łóżku na Ziemi. Jeszcze chociaż przez kilka minut chciała pomarzyć, że jest na Ariorze. Śniło jej się, że dotarły tu razem ze Stellą, poznały Celine, która po ich przybyciu zaprowadziła je w milczeniu do internatu. Gdy dotarły na miejsce, kazała im się położyć. Przyjaciółki wykonały jej polecenie. Zasnęły niemalże od razu.
Gepardzica (a właściwie to już Klara w swojej naturalnej postaci) przez chwilę zastanawiała się, kiedy wróciła do bycia człowiekiem. Nie mogła sobie tego przypomnieć. W końcu postanowiła otworzyć oczy i zmierzyć się z szarą rzeczywistością.
— OMG! — pomyślała tylko, gdy dotarło do niej, że znajduje się w najpiękniejszym pokoju na świecie. — To się dzieje naprawdę! — krzyknęła.
Rozmiarem pomieszczenie przypominało jej poprzednie lokum. Ściany były posrebrzane, a na podłodze znajdował się duży, puchaty dywan w kolorze królewskiej purpury. Mebli było tutaj mało, jedynie drewniane, białe biurko, komoda i szafa na ubrania. Na biurku stała mała, siwa lampka, a żyrandol zrobiono ze szklanych kryształków. Oprócz tego w rogu pokoju stało cudowne lustro, kształtem przypominające półksiężyc. Jego rama wykonana została z białej masy perłowej. W pomieszczeniu znajdowały się również trzy duże okna, a pod jednym z nich, tuż przy ścianie, dość gruby materac (robiący za łóżko), na którym aktualnie wylegiwała się Klara. Okna ozdobiono pięknymi, lekko przezroczystymi zasłonami w białym kolorze. Kiedy dziewczyna się im przyglądała, miała wrażenie, jakby się ze sobą zlewały. Na końcu znajdowało się wyjście na balkon, który łączył się z pokojem Stelli.
Klara postanowiła skierować się właśnie w tę stronę. Przy drzwiach swojego nowego pokoju, które znajdowały się zaraz przy oknie balkonowym, zauważyła jeszcze dwie walizki. Jednak nie miała zamiaru teraz ich rozpakowywać. Nietrudno było się domyślić, że dostarczenie bagaży to sprawka Celine.
Dziewczyna wyszła na taras. Świeże, ciepłe powietrze otuliło jej policzki, a lekki wiatr nieco rozwiał i potargał długie włosy.
Ujrzała przed sobą gigantyczny ocean.
Bezkres — przyszło jej na myśl.
Klarze zrobiło się trochę słabo i sama do końca nie wiedziała dlaczego. Odniosła wrażenie, jakby przez dosłownie sekundę straciła kontrolę nad swoim ciałem. Poczuła coś w rodzaju przyciągania ze strony wody. Zupełnie jakby ocean ją wołał.
Po chwili otrząsnęła się. Wzięła powolny wdech i spokojnie wypuściła powietrze. Uśmiechnęła się. Nie miała się czym martwić. To pewnie przez okropnie małą ilość snu, jaką ostatnio zafundowały sobie ze Stellą.
— Klara!
— Jestem na zewnątrz! — odkrzyknęła, wyrwana z głębokiej zadumy.
Drzwi prowadzące z pokoju Stelli na balkon otworzyły się, a ona przeszła przez próg, drapiąc się po głowie.
— Jesteśmy na innej planecie!
— Wiem, tylko jeszcze nie do końca to ogarniam. Wczoraj Celine mówiła, że na dniach powinnyśmy zrozumieć trochę więcej i że mamy się o nic nie martwić. A ja się martwię, na przykład, co z rodzicami? Czy wiedzą cokolwiek? Czemu nas nie ma? — zastanawiała się Stella.
— Hmm, masz rację. Nie zdążyłam o tym pomyśleć z tego wszystkiego. Poczekaj — Klarę olśniło.
— Co?
Złapała Stellę za rękę i pociągnęła za sobą do pokoju.
— Jezu, wczoraj widziałam twój pokój. Jest super, ale ja mówię serio!
— Nie o to chodzi! Zobacz! — wskazała na dwie walizki stojące pod drzwiami, które już wcześniej tam zauważyła.
— Bagaże, i co? Jezu, one są różowe, fuj!
— Ach, przestań! Skup się! Nie dziwi cię to? Pomyśl! Czemu nasi rodzice zniknęli, gdy byłaś u mnie na noc i wybiegłyśmy na zewnątrz, uciekając przed dziwnym zjawiskiem? Czemu jak pojawiły się kryształowe schody, twojej mamy akurat nie było w domu?
— Zbieg okoliczności.
— Aha, dupa kocia — skwitowała Klara. — Stello, oni musieli coś wiedzieć.
— Wątpię, niby jak i skąd? Niemożliwe — zastanawiała się dziewczyna. — Dobra, otwórz wreszcie te walizki.
Klara zaczęła rozpakowywać swoje rzeczy, szukając czegokolwiek, co dałoby jej jakiś znak, że Łucja i Lucjan nie zadręczają się teraz z powodu zaginięcia jedynej córki. Stella pobiegła do siebie i zrobiła to samo.
— Masz coś?
— Nie, nic! A ty?!
— Też. A nie, czekaj. Mam!
Klara w mgnieniu oka znalazła się obok przyjaciółki, omal na nią nie wpadając.
— No dawaj! Pokaż mi, pokaż!
Kartka. Z podpisem „Mama”.
— Otwórz! — nalegała Klara.
Stella rozchyliła ostrożnie papierek i przeczytała: „Córeczko, jakiś czas temu była u mnie Celine. Rozmawiałyśmy długo. Nie martw się niczym. Pracuj. Mama”.
— Tylko tyle? — rozczarowania na jej twarzy nie dało się przeoczyć.
— Ej, nie przejmuj się. Trzeba będzie dowiedzieć się więcej. Spoko.
— A ty?
Klara tylko pokręciła głową. U niej nie było żadnego listu.
— Na pewno wiedzą — Stella próbowała ją pocieszyć.
Ale dziewczyna nie była tym faktem jakoś specjalnie załamana. Jej myśli krążyły teraz wokół czegoś zupełnie innego.
— Pamiętasz wczorajsze spotkanie z Celine?
— Tak — odparła.
— Też miałaś wrażenie, jakbyś czuła jej moc?
— Yyy, jakoś nie. Hmm, dziwne. Ale ostatnio dużo się dzieje wokół nas. Wiesz, nietypowych rzeczy. To wszystko jest zbyt pokręcone. Poza tym jutro znowu zaczynamy szkołę. Bleee. A póki co, to dziś mamy wolne. Chcesz coś porobić? Nie wiem, może pójdziemy na spacer? Głowa mi pęka — zaproponowała.
— O, dobry pomysł. Wyjdźmy gdzieś — zgodziła się Klara.
***
Kilka minut później przyjaciółki przebrały się w czyste ciuchy i wyszły na zewnątrz. Gwiazda pełniąca funkcję słońca i oświetlająca Arior błyszczała wszystkimi możliwymi kolorami. Przeważała w nich jednak biel. Robiło to niesamowite wrażenie, szczególnie gdy jakaś pula kolorów padała na taflę wody. Promienie te były ruchome i bardzo delikatne. Gdy się ich dotknęło, wracały do koloru bieli.
— Niesamowite, co? — zagadnęła Klara, uśmiechając się od ucha do ucha. Miała zamknięte oczy. Relaksowała się, łapiąc całą sobą tę spokojną chwilę, jaką mogły spędzić razem ze Stellą.
Dziewczyna wpatrywała się w tym czasie w ogromny masyw, który najwyraźniej ją zaciekawił.
— Ej, może zobaczymy, co jest po tamtej stronie góry? — zapytała wreszcie.
— Jasne — zgodziła się Klara.
— Będę pierwsza — powiedziawszy to, Stella wystartowała jak strzała w stronę ogromnego wzniesienia.
Jej przyjaciółka tylko przewróciła oczami i zrobiła to samo. Niestety, Klara nie była tak szybka, jak mogłoby się wydawać. To dość dziwne, ponieważ ostatnio zmieniła się w jedno z najszybszych zwierząt świata! Bez sensu. W każdym razie Stella wygrała bezapelacyjnie.
Gdy obie znalazły się na szczycie wzgórza, ich oczom ukazała się rozległa łąka, którą porastały nieznane Ziemiankom gatunki kwiatów. Większość z nich miała kształt jednokolorowych i nieco poszarpanych trójkątów. Nawet łodyżki posiadały ten sam kolor, co płatki i pąki roślin. Wiele z nich wirowało i wydawało urokliwe dźwięki, przypominające…
— Dosłownie jakbym słyszała instrumenty smyczkowe! — Stella była wniebowzięta, słuchając koncertu magicznych kwiatów.
Na polance unosił się słodkawy zapach. Nie pochodził on jednak wyłącznie od kwiatów, ale od krzewów malin posadzonych niedaleko łąki. Najbardziej ciekawe w tym miejscu wydały się dziewczynom namioty. Każdy z nich oddzielono od siebie o kilka metrów.
— Hej! Ej! Hej!
Cienki głosik doszedł do uszu przyjaciółek. Spojrzały w dół.
— Co wy?! Gonie was od internatu Lavender! Krzyczę, macham, skaczę, a wy nic! Jak to tak?! No jak?! — burzyło się małe stworzonko, sięgające im do kolan i wyglądem przypominające człowieka, a dokładniej chłopca. Nosił żółty, jasny płaszczyk z kapturem, a na głowie miał czapkę, która sięgała mu aż do ziemi. Mały ciągle skakał i szczebiotał coś. Dziewczyny podczas jego szaleństw dostrzegły, że nosił on żółte kalosze. Twarzyczkę miał bladą, a oczka? Nie było chyba trudno domyśleć się ich barwy.
— Jaki ty jesteś słodki! — Klara przykucnęła, by być bliżej nowego znajomego. — Mogę cię przytulić?
— Ooo tak, tak! — odparł energicznie malec, najwyraźniej ucieszony z takiego ciepłego powitania.
Dziewczyna uściskała go, a Stella przywaliła sobie ręką w czoło.
— Nie, ja nie — również się zniżyła i podała rękę miniczłowieczkowi. Stworzenie zdziwiło się nieco.
— Różnica charakterów — wyjaśniły obie.
— Inne, choć podobne — szepnął cicho.
— Co? — dziewczyny kolejny raz odezwały się równocześnie, nie będąc pewne, czy dobrze usłyszały słowa szkraba.
— Yyy, niiiic, nic! To ja się przedstawię! Nazywam się Żółty! — mówiąc to, wyszczerzył zęby w tak szerokim uśmiechu, że Klara miała ochotę znów go uściskać.
Stella zrobiła krok w tył. Żółty trochę ją przerażał.
— Jestem leopedroidem. Nie wiecie, wieeeem. Już wyjaśniam! Leopedroidzi to rasa krasnoludów, bardzo rzadka, potrafiąca tworzyć gwiazdy. Rodzi się tylko jeden na 999 lat. Ja mam już siedem! — pochwalił się malec, znów pokazując swój zgryz. — Moją rolą jest dziś przewodnictwo. Zlecono mi oprowadzenie was. Więc na co czekamy?
— Ale czadowo! — pisnęła podekscytowana Klara.
— Nie mogę się nie zgodzić — zawtórowała Stella, jednak w przeciwieństwie do Klary zrobiła to stanowczo. W jej głosie nie dało się niestety nie usłyszeć nutki sarkazmu.
— Tak, tak, tak, tak! A teraz jesteśmy na Grającej Łące — mówiąc to, rozłożył swoje (rzecz jasna żółte) skrzydła, których dziewczyny wcześniej nie dostrzegły. Miał nawet w płaszczyku specjalne otwory, by swobodnie mógł nimi operować. Uniósł się wyżej, by przyjaciółki lepiej go słyszały, po czym kontynuował swoją wypowiedź. — Można tu spotkać Indian. Żyją w namiotach i zajmują się dbaniem o łąki. Pilnują, by były zawsze w dobrej formie, by nikt ich nie zaśmiecał, rozmawiają oni z roślinami i takie tam. Teraz pewnie powędrowali do strumyka na poranną kąpiel. Powinni wrócić niebawem. Ale chyba nie zdążymy już ich zobaczyć. Czyściochy! No cóż, szkoda — podsumował.
Po półgodzinnym spacerze wśród dźwięków instrumentów smyczkowych cała trójka mogła już opuścić polanę. Dziewczynom spodobało się takie specyficzne obcowanie z muzyką.
— Dobrze, teraz chciałbym…
— Żółty, mam pytanie — odezwała się Klara.
— Tak?
— O co chodzi z tą gwiazdą? — wskazała ręką na wielobarwną gwiazdę Arioru.
— Tak myślałem, że wreszcie któraś z was pęknie i mnie o to zapyta! — ucieszył się. — To Mikjuana. Dostarcza nam ciepła i witamin.
— Witamin? Yy, co? — do rozmowy włączyła się zaciekawiona Stella.
— Tak, tak, nazywamy ją tu żartobliwie multiwitaminą albo mikjuwitaminą, booo… hm, jakby wam to wyjaśnić? O! Już wiem! U was na Ziemi te… Słońce? Tak, chyba Słońce. Ono dostarcza witaminy D, prawda?
— Prawda — zgodziły się obie.
— Mikjuana dostarcza wszystkich witamin.
— Nieźle.
— Ekstra! — Klara jak zwykle się już nakręciła. — Atlanta! — krzyknęła wesoło, nie spodziewając się tutaj dżinna. — Jak miło cię widzieć!
Żółty spojrzał w górę. Nie zdziwiła go obecność dobrze znajomej mu istoty.
— Więc teraz chciałbym pokazać wam ogół terenów, w jakich znajduje się Lavender House, z pomocą… — Powiedziawszy to, wskazał swoją malutką rączką na Atlantę, które wylądowało blisko przyjaciółek.
Dziewczyny nie protestowały.
Wszyscy po chwili siedzieli już na dywanopolance i oglądali ten wspaniały i pełen niespodzianek świat z góry.
***
— Ale było! — krzyknęła entuzjastycznie Klara.
— No, bez kitu — przytaknęła Stella.
Przyjaciółki były zachwycone. To, co widziały, i to, co usłyszały z ust Atlanty, było po prostu nadzwyczajne. I piękne. Zastanawiały się, dlaczego na Ziemi tak nie jest. Czemu wszyscy nie tworzą rodziny? Czemu nie uczą się akceptacji? Czemu duszą się w nienawiści i zazdrości? Czemu. Czemu. Czemu…
Obie wciąż miały w głowach słowa dżinna: „Ludzie po prostu zapomnieli. Zapomnieli o wdzięczności i miłości, jaką powinni obdarzać siebie, innych i świat, który ich kocha. Ale są dobrzy. Przyjdzie czas, że otworzą swoje oczy i swoje serca. Wszechświat czeka. I tylko Bóg wie, kiedy to się stanie. Mimo wszystko, mimo że tak mało z was tu przybywa, to ważne, że przybywacie. To znak, że jest nadzieja. Zawsze jest nadzieja. Wierzę, że z wami się uda. Majfrentrachones” — mówiąc to, jednym okiem wpatrywała się intensywnie w Klarę, a drugim w Stellę.
Dziewczyny odniosły wrażenie, jakby dżinn wkradł się do ich głów. Jakby czegoś tam szukał.
— A to ostatnie słowo to? — zapytała dyskretnie małego stworka Stella.
— W języku koni dżinnów oznacza to, ym… ach, już wiem! „Krystaliczne dusze” — wyjaśnił Żółty.
— No i co jeszcze?! — nastolatka wzniosła ręce ku górze, już nic z tego nie rozumiejąc.
Klara również nie miała pojęcia, o co chodziło Atlancie.
Rozdział XI
Zakamarek i herbata z czerwonokrzewu
— Jutro do szkoły. Nieee, ja pierdziele — jęczała Stella, opierając się o krzesło stojące w kuchni. Można powiedzieć, że była to raczej wnęka znajdująca się pomiędzy pokojami dziewczyn. Pomieszczenie przypominało trochę zakamarek z lodówką, zlewem, kawałkiem blatu (z tylko jednym podgrzewaczem na garnek) oraz małym stoliczkiem. Nad blatem wisiały dwie szafeczki, którymi przyjaciółki postanowiły się podzielić. W rogu zakamarka stał minitaboret z elektrycznym czajniczkiem. — Na samą myśl o szkole chcę zapaść się pod ziemię.
— Ha, ha, ha, no tak. W końcu to szkoła. Ale w tej chyba będzie inaczej niż u nas, na Ziemi.
— Oby tak było! Ej, co to? — dziwne odgłosy dotarły do uszu jednej z dziewczyn.
— Mój brzuch. Nic jeszcze nie jadłam.
— To przez twoje dawne wybryki, wiesz o tym — Stella zwróciła przyjaciółce uwagę. — Ale nieważne. Kolacja? — zaproponowała, śmiejąc się z numerów, jakie odwalał żołądek jej współlokatorki.
— Byłoby czadowo!
O dziwo, w kuchni znalazło się trochę jedzenia. Celine najwyraźniej pomyślała o wszystkim.
Klara wyciągnęła z lodówki avocado, obrała je, podziabała, po czym włożyła do miseczki i zaczęła przeżuwać.
— Serio, ty to zjesz? — Stella wcale nie ukrywała swojego zdziwienia tym, co właśnie odwalała jej przyjaciółka. — Przecież to nie ma smaku.
— Dla mnie ma! A jak posolisz, to już w ogóle pycha!
— O matko — zaśmiała się po raz kolejny. — Najciekawsze jest to, że ty jesz zdrowo, bo ci to naprawdę smakuje. I ten twój wegetarianizm! Kto tak robi?
— Ej! Odwal się od moich warzywnych upodobań! — Klara również się rozweseliła. Przywykła do żartów przyjaciółki z jej diety. Jadła w ten sposób już trzy lata i nie czuła potrzeby, by sięgnąć na przykład po schabowego. Wolała płatki z mlekiem. To było jej ulubione danie. Ale uwielbiała też sałatki, szpinak, łososia, tofu i takie tam.
— A ty? Co będziesz jadła?
— Jaaa, to co zawsze jem.
— Haha! Niech zgadnę, tosty z dżemem!
— Jak ty mnie dobrze znasz.
Dziewczyny zjadły razem kolację. Klara zaparzyła też dla nich herbatę z czerwonokrzewu, którą znalazła w szafce, i gdy obie rozgrzały się już tym ciepłym napojem, dopadła je senność.
— Idziemy spać? — mówiąc to, Stella ziewnęła, a Klara poszła w jej ślady.
— Jak ty mnie dobrze znasz — dokończyła zadziornie fanka avocado.
Rozdział XII
Diamentowa piwnica
Klara kierowała się w stronę diamentowej piwnicy. Była trochę zdenerwowana, a może raczej zestresowana pierwszym dniem w szkole. Chciała odebrać swój nowy plan zajęć. Celine na ich ostatnim spotkaniu wspomniała, że dziewczyna ma się stawić w sekretariacie jeszcze przed lekcjami..
Pomieszczenie znajdowało się pod budynkiem Uniwersytetu Lavender House. Prowadziły do niego kręte, niedługie, ale za to dość strome schody. Dziewczyna musiała trzymać się poręczy, bo zaczęło jej się kręcić w głowie.
Klara zastanawiała się również, co dziś rano stało się z jej przyjaciółką. Gdy wstała, Stelli nie było już w internacie i nie zostawiła też żadnej wiadomości.
Gdy dotarła na miejsce, poczuła zapach perfum swojej mamy. Jak dobrze pamiętała, woda nazywała się „Angel”, a buteleczka miała kształt gwiazdy.
— Dziwne — wyszeptała do siebie, schodząc z ostatniego stopnia. Podziemie, w jakim się znalazła, było niesamowite. Jego ściany i wszelakie meble wypełniały kryształy o wielorakich rozmiarach (od drobnych bryłek po giganty sięgające aż do sufitu). Jednak to nie kamienie, jakie znała Klara i jakie widziała tu wcześniej. Nie sposób było określić ich koloru, ponieważ przybierały różne barwy, w zależności od nastroju osoby znajdującej się w ich pobliżu. Teraz przybrały barwę niebiesko-zieloną.
Dziewczyna rozejrzała się po piwnicy, ale nie dostrzegła w niej żywej duszy.
— Dzień dobry! — przywitała się głośno, mając nadzieję, że ktoś zaraz się tu pojawi. — Przyszłam po plan. Ym, plan zajęć. Jestem tu nowa.
Nagle…
Ten dziwny i dobrze znajomy Klarze dźwięk.
Jakby pękające szkło.
Już to słyszała.
Po chwili z lewej strony dziewczyna dostrzegła jakiś ruch. Ze ściany zaczął odrywać się i formować pewien kształt.
— Uwielbiam to miejsce — pomyślała, jakoś nie bojąc się nietypowego zachowania kryształów, które wykreowały postać baletnicy.
Kobieta odczepiła się od ściany.
— Witaj. Jestem Diada — przemówiła śpiewnym głosem. Była bardzo wysoka, smukła i przezroczysta, jej kości policzkowe zostały idealnie podkreślone. Na czubku jej głowy widniał słodki koczek z kokardką. Wykonując jakikolwiek ruch, trochę skrzypiała. Jej spódniczka zdawała się doskonale połączona z ciałem, tak samo jak i baletki.
Balerina splotła dłonie razem, po czym znów je otworzyła.
— Proszę. Oto twój plan i Perła Duszna — dokończyła brylantowa pani, podając rzeczy dziewczynie.
— Celine mówiła, że mam odebrać plan. Nie wspominała nic o…
I znów ten dźwięk.
Gdy Klara podniosła wzrok, Diady już nie było.
— Cholera. No nic. Dziękuję, pani balerino! Do widzenia! — Dziewczyna pożegnała się i popędziła na swoje pierwsze zajęcia.
***
— Medytacja: ogród pyłkowy. Super!
Klara była mocno podekscytowana dzisiejszym dniem. Po wyjściu z piwnicy przyglądała się budynkowi Lavender House, wokół którego rozchodził się przepiękny (rzecz jasna) zapach lawendy. Wyglądem przypominał on trochę dom szalonego elfa, ale w rozmiarze XXL. Miał duże okna, zrobione z szarego drewna. Tak samo drzwi wejściowe. Dopiero teraz Klara dostrzegła, że wszystkie ściany i zadaszenie to tak naprawdę fioletowe korzenie, przeplatające się ze sobą na różnorakie strony. Zupełnie jakby nikt tego nie budował. Jakby uniwersytet sam…
Dziewczyna zastanawiała się nad tym przez chwilę.
Po paru minutach siedziała już w pyłgrodzie i, czekając na nauczyciela, czytała ulotkę dołączoną do planu jej zajęć. Dotyczyła ona szczegółów tego, na jakiej podstawie został ułożony plan. Klara dowiedziała się, że kryształy wyczuwały najgłębsze pragnienia serca i na ich podstawie dopasowywały zajęcia do określonej istoty. Wiedziały o talentach, zdolnościach i słabych stronach danego osobnika.
Dziewczynę mocno ciekawił plan Stelli. Miała pewne przypuszczenia dotyczące walki, pracy z bronią i tym podobnych rzeczy Ale najpierw musi ogarnąć swój plan. Patrzyła na niego, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha.
— Jest fenomenalny — rzekła do siebie.
Wcześniej (jeszcze na Ziemi) ciężko było Klarze odnaleźć się w liceum. Zawsze czuła się taka „odrębna”, może nawet i odizolowana. Próbowała zapisywać się na różne dodatkowe zajęcia typu aikido, jazda konna i tak dalej. I wszystko zawsze szlag trafiał.
Jednak tutaj widziała szansę na coś więcej. Na coś, czego jeszcze nie potrafiła nazwać. Teraz była ciekawa swoich zajęć.
A plan, z którego Klara tak bardzo się cieszyła, wyglądał następująco:
Plan Klary:
Poniedziałek i Środa
8:00–10:00 Medytacja (ogród pyłkowy)
10:30–12:00 Biologia wodna (sala nr 5)
12:15–13:00 Wodoznawstwo (sala numer 8)
13:15–14:00 Legendy Mórz i Oceanów (ogród pyłkowy)
14:15–15:00 Zioła lecznicze (sala numer 5)
Wtorek i Czwartek
8:00–10:00 Żywioły — Woda, Ziemia (sala numer 3)
10:15–12:00 Napary (sala numer 5)
12:15–13:00 Czarownictwo — teoria (sala numer 10)
13:30–15:00 Pływanie (we własnym zakresie, co 2–3 tygodnie pod okiem trenera) (basen lavenderski)
Piątek
8:00–10:00 Czarownictwo — praktyka (ogród pyłkowy)
10:15–12:00 Uzdrawianie: teoria — I semestr, praktyka — II semestr (sala numer 3)
12:15–13:00 Magia i emisja głosu (sala numer 3)
13:15–15:00 Wolontariat
Rozdział XIII
Najlepszy dzień
To był jeden z najlepszych dni w życiu Stelli. O świcie, kiedy miała zamiar smacznie pospać, obudziło ją głośne stukanie w szybę.
Otworzenie oczu wymagało od niej sporo wysiłku. Jednak ktoś, kto ewidentnie dobijał się do jej pokoju przez okno, nie dawał za wygraną.
Gdy dziewczyna w końcu podniosła swoje ciężkie powieki, ujrzała…
— Atlanta? — zdziwiła się, widząc dżinna jednorożca, próbujące zrobić jej niezbyt dyskretny wjazd na chatę.
Stella przewróciła oczami, po czym wstała, by wpuścić niecierpliwego gościa do środka.
— Hej, no co jest? — zagadnęła dżinna, który wpatrywał się w nią jak w najsłodszego cukierka. Ale to stworzenie chyba nie miało na celu jej zjeść. Zresztą nie chciałaby zostać pożarta przez to „coś”. Już by wolała, żeby zrobiła to Klara.
— Witaj, Stello. Celine cię prosi. Ubierz się i lecimy na polanę. No hop! — Atlanta „trąciło” dziewczynę w ramię swoim pyszczkiem, by ta się nieco pośpieszyła.
Dwadzieścia minut później oboje byli już w drodze do wskazanego przez owce miejsca. Stella nawet nie próbowała pytać Atlanty, po co królowa ją wezwała. Chciało jej się spać, a na dodatek przez to całe zamieszanie dziewczyna wiedziała, że nie zdąży już odebrać swojego planu zajęć i — co gorsza — nie zdąży też na same zajęcia!
— Ale w sumie może to i lepiej? — zastanawiała się przez chwilę, po czym westchnęła. — Świetny początek — dodała cicho pod nosem.
***
— Dzień dobry, Celine — przywitała się Stella, kiedy tylko znalazła się na łące i ujrzała tam czekającą na nią bajkową i jak zwykle olśniewającą królową Arioru. Cel naprawdę robiła wrażenie. Było w niej coś niezwykłego i nie chodziło tu wcale o wygląd. Chyba o tym wspominała wcześniej Klara. O mocy, jaką emanowała ta nadzwyczajna owca. — Wzywałaś mnie. Coś… coś się stało?
— Dzień dobry, skarbie. Dzisiaj chcę, byś przeszła kilka testów. Potrzebuję sprawdzić, na jakim poziomie jesteś, żeby wiedzieć, od czego zacząć.
Dziewczyna otworzyła szerzej oczy.
— Kuźwa, jak zwykle nic nie umiem — pomyślała.
— Spokojnie, to będzie praktyka — powiedziała Celine, która dostrzegła niepewność i zmieszanie goszczące na twarzy Stelli. — Zaczynajmy! — krzyknęła, uśmiechając się nie tylko swoimi owczymi ustami, ale również i turkusowymi oczami.
***
Pierwsza próba polegała na uniknięciu bądź odbiciu tarczą „promieni lawicznych”. Oczywiście dziewczyna została wyposażona w kombinezon ochronny i kask, by w razie wypadku nie poniosła żadnych obrażeń. Stała pod skalistą ścianą. Nie wiedziała skąd ona się tu wzięła. Wolała już nie pytać.
Kilkanaście metrów dalej naprzeciwko dziewczyny umieszczona została wyrzutnia promieni. Cel podeszła do urządzenia, by — jak podejrzewała nastolatka — wcisnąć start.
— Gotowa? — zapytała królowa przed rozpoczęciem próby.
Przestraszona Stella kiwnęła lekko głową.
Tak naprawdę ani trochę nie czuła się gotowa, ale nie miała też najmniejszego zamiaru tego okazać.
Po krótkiej chwili smugi lawy o długości około metra leciały wprost na nią. Cios za ciosem. Jednak ona sprytnie ich unikała. Schylała się, skakała, robiła obroty i czasem używała tarczy. Jeden promień przeleciał tak blisko jej policzka, że aż poczuła gorąco na twarzy.
— Tak, mała! Świetnie! — kibicowała jej Celine.
Dziewczyna była w szoku. Gdy wyrzutnia wypluła już całą zawartość umieszczonych w niej wcześniej pocisków, Stella dosłownie zamarła.
— Jak ja to zrobiłam? — mówiąc to, spojrzała pytająco na owcę.
Ale ta tylko znów się uśmiechnęła.
Druga próba była nieco dziwniejsza. Stella miała za zadanie wejść w błoto i odpierać ataki dzikich aligatorów (również w kombinezonie ochronnym).
W mgnieniu oka dziesięć małych, ale za to bardzo zawziętych potworków otoczyło ją. Gdy stworzonka otwierały pyszczki, dostrzec można było ich drobne i równocześnie ostre kiełki.
— Teraz! — rozległ się melodyjny głos owcy.
Aligatory zaczęły atakować.
Z każdej strony.
— Ała! — wydarła się dziewczyna, gdy jeden z nich dziabnął ją w nogę. Miał tak ostre zęby, że czuła je mimo dodatkowej warstwy ubrania. Za chwilę kolejny wskoczył jej na ramię, ale tym razem dziewczyna zrzuciła go szybkim ruchem.
Wszystkie warczały.
— Gdyby tylko Klara to widziała, pewnie zaczęłaby je głaskać — pomyślała. — Ej! — Stella wpadła na pewien pomysł. Wyprostowała się i przestała ruszać. Po chwili ukucnęła i najwolniej, jak tylko potrafiła, wyciągnęła rękę do jednego z minidzikusów. Przywódca, bo największy z małych w grupie, zaczął trochę niepewnie zbliżać się do dziewczyny. Powąchał jej dłoń, po czym spojrzał na stado.
I nagle wszystkie aligatory rozbiegły się po różnych stronach łąki.
Celine uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
— Widzę, że załapałaś. Pięknie, kochana. A teraz Paj-ko! — oznajmiła entuzjastycznie.
— Że jak? — zapytała zdziwiona, ściągając kombinezon. — Co za Paj-ko?
***
Stella miała zmierzyć się z mistrzem brazylijskiej sztuki walki capoeira, skupiającej się w dużej mierze na rytmie i płynności ruchów.
Miała co do tego mieszane uczucia. Przecież nie znała się na walce. Dawne zabawy na podwórku, kiedy jako mała dziewczynka wyobrażała sobie, że jest dzielnym wojownikiem, to nie to samo co profesjonalne treningi.
Wiedziała, że nie ma szans. I faktycznie. Mężczyzna w podeszłym wieku zbliżył się do niej bardzo szybko i z taką zwinnością, że ta nie zdążyła nawet zareagować. Nim się obejrzała, leżała już na ziemi ze zblokowanymi rękami.
— To było ustawione — wyrzuciła z siebie, wpatrując się w Celine, na co ta puściła jej tylko oczko.
— Poznaj, kochanie swojego nowego nauczyciela oraz mentora — powiedziała radośnie królowa Arioru, patrząc w stronę Paj-ko, który ukłonił się serdecznie i oddalił, najwyraźniej zadowolony z poznania nowej uczennicy.
Stella dawała mu lekko ponad siedemdziesiąt lat. Mimo wieku jego sprawność fizyczna i refleks ją zadziwiły. Mało mówił. A tak właściwie to nie powiedział ani jednego słowa.
Ciekawe, jak będą wyglądały te zajęcia — zastanawiała się w duchu.
— Jak się czujesz, słoneczko?
— Chyba okej. Ja… nie jestem pewna, czy się nadaję. Rozwalił mnie.
Celine położyła racicę na ramieniu dziewczyny i rzekła:
— Masz duszę prawdziwej wojowniczki. Nigdy nie trać wiary w to, do czego zawsze ciągnęło twoje serce. Pamiętasz?
Owca zaczęła się powoli oddalać, zostawiając Stellę samą z jej myślami.
Nic więcej nie trzeba było mówić.
***
Stella podczas drogi do internatu (do którego odstawiało ją Atlanta) myślała o tym, jak za dzieciaka bawiła się zawsze w misje, walki i różne strzelaniny. Nigdy nie bała się ubrudzić. W sumie to często wracała do domu cała umorusana, a jej ciuchów nie dało się doprać nawet szalonymi sposobami mamy. Interesowała ją broń, a nie lalki, nie jakieś idiotyczne bajki o księżniczkach. Tylko coś, co rozpalało ją od wewnątrz.
Już jako nastolatka z wszelkiego rodzaju zabaw bitewnych przerzuciła się na gry komputerowe. Często wybierała te w konwencji fantasy. Najbardziej uwielbiała Wiedźmina 1 oraz The Last of Us.
Kiedy przypominała sobie to wszystko, powoli zaczynało do niej docierać, że… zawsze to czuła.
— To wszystko jest takie dziwne. Tak szybko się dzieje — stwierdziła Stella, stojąc już w swoim pokoju i żegnając Atlantę, które przed odlotem dało jej kopertę z dołączoną do niej ulotką.
A był to plan.
Plan zajęć.
— No dobra — powiedziała do siebie dziewczyna. — Tylko błagam, mało przedmiotów.
Plan Stelli
Poniedziałek i Środa
8:00–10:00 Medytacja (ogród pyłkowy)
10:30–12:00 Nauka latania (ogród pyłkowy)
12:15–13:00 Wiedza o sztukach walki (sala numer 2)
13:15–14:00 Broń w walce (sala numer 2)
Wtorek i Czwartek
9:00–10:30 Nauka posługiwania się bronią (plac lavenderski)
11:00–12:30 Samoobrona — z prof. Paj–ko (plac lavenderski)
12:45–13:30 Składanie i tworzenie broni (sala numer 7)
13:30–15:00 Żywioły — Powietrze, Ogień (sala numer 3)
Piątek
9:00–10:30 Klarnet (sala numer 9)
11:00–12:30 Ognizowanie, metody posługiwania się ogniem (plac lavenderski)
13:00–14:00 Wolontariat
Rozdział XIV
Nieudana przemiana i Jarmark Dusz
Zapadł zmrok. Niebo zrobiło się granatowe, a ciemność rozświetlały jedynie gwiazdy. Tego wieczoru księżyc, który zadziwiająco przypominał ziemskiego satelitę, pozostał na niebie niewidoczny.
Celine siedziała przy ognisku niedaleko plaży, na której Klara próbowała opanować przemianę w geparda. Owca nic nie mówiła. Obserwowała dziewczynę z bezpiecznej odległości tak, by ta się nie zorientowała, a na ogień rzuciła czar niewidzialności.
Królowa zauważyła, że gdy Klara zaczynała wchodzić w „stan zwierzęcia”, a w jej przypadku w stan tego niezwykłego, dzikiego kota, przemiana się cofała. Zupełnie, jakby jej ciało ją odrzucało i nie chciało tego.
Było w tym coś nienaturalnego, czego owca jeszcze nie potrafiła nazwać.
Bo według Celine gepard wcale nie pasował do Klary. Czuła, że jest tu coś na rzeczy. Miała nawet pewną teorię, ale na to jeszcze za wcześnie. Najpierw musi się upewnić. Wtedy wiedziałaby, jak jej pomóc.
Królowej podobała się niebywała zawziętość nastolatki co do ćwiczeń. Mimo ogromnego stresu, jaki odczuwała i jaki Celine odbierała aż tutaj, przy ognisku, ta nie dawała za wygraną. Co prawda do ucha owcy dochodziły przekleństwa, jakimi od czasu do czasu rzucała nowo przybyła, ale bardziej ją to bawiło, niż martwiło.
Minęły już dwa tygodnie odkąd ostatni dotarli na Arior. Ostatni, ale i jakże potrzebni.
Klara była wyjątkowa.
Stella także.
One obie.
Celine rozpoznawała potęgę ich mocy. Silnie nią emanowały. Dlatego wiedziała, kiedy się zjawią. Jeszcze nigdy wcześniej nie miała do czynienia z tak czystą mocą. Nigdy. Najciekawsze jednak w tym wszystkim było to, że oddzielnie są słabsze. Razem — silniejsze. A to dzięki więzi, jaką tworzą. Dzięki miłości, jaką darzą siebie nawzajem.
***
W tym samym czasie Stella wdrapywała się na swój balkon. Robiła to już niestety ostatkiem sił, ponieważ po szkole podjęła się jeszcze ostrego, dodatkowego treningu, co dało jej mocno w kość.
Postawiła plecak na krześle biurowym i wyciągnęła z niego plan zajęć, by sprawdzić, co ją jutro czeka i o której godzinie zaczynają się lekcje.
— Zbyt rano. Ech, dobra. Idę spać — stwierdziła i gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki, od razu odleciała w krainę snów.
Godzinę później wróciła Klara, która postanowiła natychmiast wskoczyć pod prysznic. Łazienka dziewczyn nie robiła szału. Pomieszczenie było jeszcze mniejsze niż kuchnia. W środku znajdowała się ubikacja, obok niej zlew, a nad nim przymocowane nieduże lusterko. W rogu wisiała rura robiąca za brauzę, a nad nią zawieszona została kotara, mająca na celu osłonić resztę łazienki od zachlapania. Pranie przyjaciółki musiały robić na korytarzu, ponieważ całe piętro internatu, na którym znajdowało się ich lokum, posiadało wspólną pralkę.
Dziewczyna opłukiwała się gorącą wodą. Wróciła niedawno z plaży i musiała zmyć z siebie cały piasek. Nie, żeby jej to przeszkadzało. Po prostu chyba tak trzeba. Poza tym nie chciała, by Stelli chrupało coś pod nogami, gdy będzie robiła sobie śniadaniowy wjazd na kuchnię, do której Klara miała zamiar zaraz zawitać.
Podczas kąpieli myślała o przemianie. Ćwiczyła i ćwiczyła, a rezultatów wciąż nie było widać. Nie mogła tego poczuć, a jedyne, co czuła, to nacisk, sprzeczność i rozczarowanie.
Coś robię źle, ale nie wiem co — myślała, mocno zagryzając przy tym zęby.
— Dobra, nie. Nie martw się i nie bądź taką cipą. To dopiero początek. Dopiero początek. Daj sobie czas. Spoko. Wyluzuj — próbowała się jakoś pocieszyć i uspokoić. Wiedziała, że musi być twarda i że zadanie dotyczące przekształcenia ciała nie należy do najłatwiejszych. Szczególnie na starcie.
Kiedy skończyła się myć, usłyszała ciche chrapanie. Szybko pobiegła do miejsca, z którego dochodziły dźwięki. Jej serce zalała ciepła fala, gdy tylko przekroczyła próg pokoju Stelli. Leżała cała i zdrowa w łóżku.
— Jest bezpieczna — wyszeptała Klara, lekko przymykając oczy. — Niepotrzebnie się martwiłam.
Podeszła bliżej swojej śpiącej współlokatorki. Na jej twarzy widać było zmęczenie. Klara dała jej buziaka w policzek i okryła kocem, bo w sumie przyjaciółka zasnęła w ubraniach, nie mając zapewne sił na zrobienie czegokolwiek wokół siebie.
— Cieszę się, że cię mam — dodała jeszcze cicho.
Przed opuszczeniem pokoju Stelli, Klara rozejrzała się po nim uważniej niż wcześniej. Również był niezwykły i tak odmienny od jej lokum.
Ściany miały granatowy kolor, a łóżko — ciemnoszary. Na tym legowisku spokojnie mogły się zmieścić dwie osoby. Wszystkie meble wykonane zostały z białej płyty wiórowej. Biurko stało tuż przy oknie, szafa i komoda — kawałek dalej, na pustej ścianie. Łóżko umieszczone było niedaleko szafy. Na środku pokoju postawiono jeszcze dwa czarne fotele i mały stoliczek. Jednak najbardziej spodobało się Klarze krzesło biurowe, czerwone, z symbolem ognia na tylnym oparciu. Robiło wrażenie. Ciekawy był również dywan w kształcie pandy.
***
Klara, siedząc w swoim pokoju po długim i relaksującym prysznicu oraz po małej kolacji, zajęła się czytaniem niedawno zakupionej książki. Zaraz po zajęciach dziewczyna postanowiła wybrać się na Jarmark Dusz, nazywany czasem przez mieszkańców tej planety Dobrodusznym. Była to specjalna uroczystość odbywająca się raz do roku na Ariorze. Dusze, które błąkały się po świecie, by odpłacić za swoje winy, gromadziły rzeczy znalezione, by potem sprzedać je za uśmiechy. A dlaczego właśnie za nie? Ponieważ stanowiły dobro i dawały ukojenie. Z każdym nowo zdobytym uśmiechem dusze zbliżały się do Nieba czy Źródła. Do samego Boga. Jednak takiego wyzwania podejmowały się tylko niektóre dusze. To nie było łatwe. Większość duchów przerażała perspektywa pójścia „dalej”. Bały się chyba, że nic tam nie ma. Bały się pustki. Ten ich pewnego rodzaju zastój pomiędzy światem żywych a nieznanym nie stanowił kary. Dostali oni po prostu dodatkowy czas, by zrozumieć coś, czego nie zdążyli pojąć wcześniej jako żywe istoty. Czasami chodziło o poczucie miłości i akceptacji, ale częściej o wybaczenie, nie tylko komuś, ale przede wszystkim sobie.
Dziewczyna nie mogła napatrzeć się na nową książkę. Miała czarny kolor i dziwne plamki oraz rysy na okładce, jakby została wcześniej zaatakowana przez jakiegoś drapacza okładek. Jednak plamki te, jak przed chwilą odkryła, czytając przy oknie, rozbłyskiwały niczym gwiazdy.
Klara czuła, że to nie jest zwyczajna lektura, a na dodatek nie posiadała ona ani tytułu, ani autora. Zawarte w niej były legendy dotyczące oceanów, syrenie pieśni i zaklęcia. Księga ta posiadała również wiele zagadek. Jedną z nich była ogromna kula, zajmująca całą stronę A4. Pod nią umieszczono napis: „Przemiana jest częścią ewolucji. Otwarcie jest częścią przemiany. Ale by nastąpiło, potrzebne jest czyste serce”.
Nie rozumiała tylko kuli, albo może raczej koła, które — narysowane na całej stronie cienką linią — nie miało w środku niczego.
— Dziwne — wyszeptała. Ale coś w tej lekturze ją poruszyło, dlatego ją wzięła. Kiedy ujrzała ten egzemplarz na jednym ze straganów, od razu wiedziała, że musi go zdobyć. Podeszła wtedy do ducha dorosłego mężczyzny i spytała o ocenę tajemniczej rzeczy, uśmiechając się przy tym.
— Jeden uśmiech — wydukał pod nosem i podał jej książkę do ręki. — Czyli już jest twoja, dziewczyno.
Klara nawet nie zauważyła, kiedy duch rozpłynął się w powietrzu. Zrobił to błyskawicznie. I nie tylko mężczyzna się ulotnił, ale całe jego stoisko także zniknęło.
Wrzuciła więc swój nowy nabytek do plecaka i — widząc, że się ściemnia — pobiegła na plażę, gdzie trenowała przemianę w geparda. Później trochę popływała i postanowiła wrócić do internatu.
Kiedy siedziała tak na łóżku, znajdującym się tuż przy oknie, zaczął ją ogarniać sen. To był długi dzień i przyszła najwyższa pora na odpoczynek. Dziewczyna zasnęła.
Rozdział XV
Baśniowe Salamandry
Ten tydzień zleciał Klarze i Stelli bardzo szybko. Uczęszczały na zajęcia, jadły razem posiłki i uczyły się w swoich pokojach. Wieczorami zwykle ćwiczyły. Klara pracowała nad magią wody, którą właśnie przerabiali na czarownictwie, oraz starała się opanować przemianę w geparda. Stella z kolei skupiała się głównie na samoobronie, żywiołach i lataniu.
W weekend udało im się oderwać trochę od książek i ćwiczeń. W sobotę obie poszły do klubu barowego o nazwie „Baśniowe Salamandry”. Przypominał on bardziej karczmę i znajdował się nad pięknym jeziorem. W środku na ścianach wisiało pełno najdziwniejszych obrazów salamander. Na zewnątrz wystawione zostały stoliki dla osób nieprzepadających za muzyką pop, połączoną z odgłosami natury.
Dziewczyny uznały jednak, że wewnątrz będzie ciekawiej. Siedziały razem przy barze, pijąc korsykańskiego płaza.
— Niezły ten drink — powiedziała Stella. — Smakuje jak coś z miodem. Ale co?
— Orzech?
— Niee, kurde — zaprzeczyła zamyślona.
— Kasztankiiiii, drogieee panieee! Kasztankiii! — odezwał się zza lady duży jaszczur obsługujący klientów.
— Nigdy nie jadłam kasztanów. Może faktycznie. Najlepsze jest to, że nawet nie dopiłam do końca, a już mam ochotę na kolejnego!
— Przecież ty nie przepadasz za miodem.
— Ej! Akurat to mi smakuje! Kufa!
Klara roześmiała się, słysząc odpowiedź przyjaciółki. Bawiło ją, jak przekręcała wulgarne słowo „kurwa” w tak zwaną „kufę”.
Dziewczyny spędziły w Baśniowych Salamandrach jeszcze dobre dwie godziny i cały ten czas rozmawiały. Tematy nigdy im się nie kończyły. Kiedy w lokalu zrobiło się luźniej, przyłączył się do nich pan Salamander barista. Przyciągały go do dwóch istot niebywałe otwartość i dobro.
Okazało się, że właściciel lokalu był bardzo radosnym stworzeniem. Resztę wieczoru rozśmieszał on przyjaciółki do łez, opowiadając zabawne historię ze swojego nastoletniego życia. Na przykład jak spalił sąsiadowi stodołę, mając zaledwie 12 lat, podpuszczony przez swojego starszego kuzyna. Rodzice za karę kazali mu sprzątać kurniki w całej wiosce przez tydzień. Historia ta nie byłaby tak ciekawa, gdyby nie rzeczy, jakie miał szczęście w tych kurnikach znaleźć. Jedną z nich była, dajmy na to, złota podkowa, którą później sprzedał i zrobił sobie za to studium baristowe. Po kilku latach postanowił otworzyć swój własny bar. Tutaj, na Ariorze. Bar, w którym aktualnie zabawa szła w najlepsze.
***
Piątkowy wieczór był zdecydowanie jednym z najlepszych wypadów w ich życiu. Wróciły bezpiecznie do internatu gdzieś około trzeciej nad ranem. Kiedy zasypiały, czuły na policzkach zakwasy, spowodowane wesołością właściciela dość nietypowego klubu.
Klara przebudziła się dopiero około godziny jedenastej. Zerwała się z łóżka jak najszybciej, by (rzecz jasna) szybko wypić kawę. Ale tym razem nie ze zwykłym mlekiem, a z biowaniliową śmietanką! Dla Stelli oczywiście też przygotowała kubek tego niezwykłego płynu. Jednak najpierw musiała ją obudzić. Skierowała się więc z tacą do jej pokoju i uchyliła delikatnie drzwi.
Ta jednak nie spała, tylko wpatrywała się nieprzytomnie w sufit. Klarę trochę to zaniepokoiło i postanowiła zapytać, co jest grane.
— O czym myślisz? Wszystko w porządku? — zagadnęła, siadając obok na łóżku.
Stella od razu sięgnęła po gorący napój.
— Mmm, ale pycha. Robisz najlepszą kawę. Naprawdę, zawsze ci wychodzi.
— Dzięki — odpowiedziała zadowolona. — To o czym tak myślałaś?
— O Atlancie.
— O Atlancie? Czemu? — zdziwiła się.
— Wcześniej trochę nie kumałam, jak mam się do tej istoty zwracać. No przecież ma żeńskie imię. Jak poszłaś wczoraj do łazienki, zapytałam o to Sala. Wszystko mi wytłumaczył.
— I?
— Dżinny nie mają płci. W sumie to on i ona w jednym. Albo równocześnie ani on, ani ona. Najlepiej zwracać się do nich po prostu po imieniu. Czaisz?
— No, czaję. To chociaż to jest już jasne. Coś jeszcze?
Stella chwilę milczała. Chyba zastanawiała się, czy na pewno chce to powiedzieć.
— Podoba mi się tu, wiesz? — wyznała wreszcie. — A ostatni tydzień to najfajniejszy tydzień w szkole, jaki kiedykolwiek miałam.
— O rany, to ekstra! — ucieszyła się Klara. — Co ci się najbardziej podobało? No, mów!
— Yyy, no chyba latanie. Czuję się w tym dobrze. Znaczy wiesz, to dopiero początek, ale na pierwszych zajęciach uniosłam się już na parę centymetrów! Ogarniasz? Jestem super! — cieszyła się.
— Ha, ha, tak, to prawda! — przyznała Klara, która nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Lubiła, jak jej przyjaciółka tak o sobie myślała, bo nie było w jej słowach pychy, a czysta radość.
— Głodna jestem — stwierdziła. — Zamawiamy jakiś obiad? Może łososia?
— Albo…
— Kurka! Co może być lepsze niż osoś?! — zażartowała Stella, bawiąc się słowem.
— Albo naleśniki ze szpinakiem? — zaproponowała Klara.
— Ooo, dobra, to jest myśl!
Rozdział XVI
Latarnia i dzwony
Niedziela mijała dość spokojnie. Przyjaciółki uczyły się i ćwiczyły, bo wczoraj po śniadaniowym obiedzie zrobiły sobie maraton ulubionych filmów, więc trochę się poobijały.
Dziś postanowiły zafundować sobie trening na świeżym powietrzu, niedaleko internatu. Niestety nie zdążyły się nawet dobrze rozgrzać, ponieważ dziwnie szybko niebo zaczęło ciemnieć i mrocznieć. Wiatr stał się silniejszy, a fale mocniej uderzały o brzeg. I zupełnie niespodziewanie… grzmot, huk i trzask.
Gdzieś walnęło.
Po uderzeniu w całej okolicy rozległ się jeszcze jeden dźwięk.
Alarm ogłaszający zebranie.
Dziewczyny spojrzały na siebie nawzajem. Były trochę przestraszone i zaniepokojone.
— Ruszajmy — powiedziała z powagą Klara.
Po chwili razem ze Stellą skierowały się w stronę latarni. Bijące z niej dzwony usłyszały już chyba wszystkie stworzenia tej planety.
Biegły chyba z pół godziny, a kiedy wreszcie dotarły na miejsce (oczywiście jako jedne z ostatnich), nie miały nawet gdzie usiąść. Cały plac pod latarnią się zapełnił. Niektóre zwierzęta i hybrydy zajęły skały, wiele owiec rozwaliło się na dość sporym kawałku plaży, z której miały całkiem niezły widok. Wodne stworzenia, stada syren, delfinów, żółwi i tym podobnych oraz ich przywódca trzymali się blisko pomostu, na którym stała…
Ona.
— Celine — szepnęła Klara.
Usiadły pod dużym dębem, rosnącym kilka metrów od zapchanej innymi istotami plaży. Po kwadransie, kiedy usłyszeć można było już tylko i wyłącznie szum fal, królowa Arioru się odezwała.
Jej głos unosił się wszędzie. Sprawiało to wrażenie, jakby wydobywał się on z jakiegoś magicznego i niewidzialnego głośnika.
— Kochani, mam dla was niezbyt dobre wieści. Zanim jednak przejdę do rzeczy, chciałabym, żebyście pamiętali, że jestem dumna z każdego, bez wyjątku. Zwołałam was tu, ponieważ dotarła do mnie wiadomość od naszego szpiega. Prawdopodobnie wróg zaatakuje szybciej, niż przewidywaliśmy.
— Ile czasu zostało?! — wyrwał się ktoś z tłumu, nie ukrywając swojego przerażenia, które poznać można było po jego mocno drgającym głosie.
— Rok, a przy odrobinie szczęścia może dwa — odpowiedziała szczerze i ze smutkiem owca. — Wiem, co myślicie. Ale ja w was wierzę. Pamiętajcie, że nie ma rzeczy niemożliwych. Po prostu nie ma. Dlatego proszę, moi kochani, wykorzystajcie ten czas, jak najlepiej możecie. Skupcie się. To bardzo ważne. Pierwszy rok nie ma jeszcze doświadczenia, ale nie martwcie się tym. Wszystko da się zrobić, jeśli uwierzycie i użyjecie do tego waszej wewnętrznej mocy. Ciężka praca, nauka i starania, połączone z odpoczynkiem oraz dbaniem o siebie, przyniosą efekty. Zaufajcie temu, czego chcą wasze serca, i temu, w którą stronę popchnęły was kryształy. Dziękuję za uwagę.
Dziwny zgrzyt dotarł do każdego ucha Arioru, jakby ktoś przerwał połączenie, wyciągając wtyczkę z gniazdka.
***
Kolejny tydzień okazał się dla dziewczyn dość wyczerpujący. Prawie cały czas trenowały. Klara pływała kilka godzin dziennie, do tego dochodziły praca nad przemianą w geparda i — oczywiście — zajęcia.
Stella natomiast poświęciła się samoobronie i lataniu w takim stopniu, że przysypiała na prawie każdej lekcji.
Obie ledwo co miały czas na jakikolwiek odpoczynek w ciągu dnia. Klara była tak zmęczona pod koniec tygodnia, że mimo wypicia trzech mocnych kaw nadal czuła senność. I jeszcze jakby tego było mało, dorzucili wszystkim lavenderom dodatkowe ćwiczenia z samoobrony w piątek po południu. Dziewczyny wróciły więc do internatu bardzo późno i nawet olały prysznic, mimo że były mocno spocone. Po prostu wyczerpanie organizmu wzięło górę.
W piątkową noc księżyc znajdował się w pełni, a Klara niestety od zawsze miała problemy ze snem, gdy ich satelita osiągał swoją kulminacyjną fazę. Obudziła się jednak dopiero po czwartej rano, pospała więc kilka dobrych godzin. Podniosła się lekko z materaca, odsłoniła zasłonę i wyjrzała przez okno.
Na zewnątrz było jeszcze szarawo, a w oddali blady księżyc zaczął już powoli zanikać.
— Ciekawe, czy to ten sam, co na Ziemi. Wygląda prawie identycznie, ale jak to możliwe? — głowiła się dziewczyna.
Woda wyglądała obłędnie, a Klara nie mogła oderwać od niej wzroku. To było jak hipnoza.
Postanowiła zrobić dziś to, co potrzebne, a potem ruszyć ku oceanowi.
Usiadła więc w siadzie skrzyżnym i rozpoczęła medytację. Uwielbiała to uczucie. Uwielbiała wchodzenie w odmienny stan świadomości. Była bardzo wdzięczna za uczucie błogości i bezpieczeństwa, jakie dzięki temu odczuwała.
Po godzinie, kiedy już wróciła do rzeczywistości, postanowiła pouczyć się z wodoznawstwa. Niedługo czekał ją duży sprawdzian z całego działu. Jednak najbardziej interesujące dla Klary było poznawanie nowych gatunków zwierząt wodnych oraz sposobów porozumiewania się z nimi.
Nagle zaburczało jej w brzuchu. Wrzuciła książki za łóżko, wzięła szybki prysznic i ubrała się. Dziś miała na sobie jasne, lekko podarte, jeansowe spodenki. Dobrała do nich jedną ze swoich ulubionych bluzek. Był to delikatny, bladoróżowy, lejący się pięknie top na ramiączka z koronką przy dekolcie. Do całej kreacji dodała ciemnobrązowe sandałki w stylu boho. Nałożyła też kolczyki z pereł morskich oraz wisiorek z tak zwanym kamieniem piasku pustyni. Swoje długie, falowane włosy rozczesała i splotła w pięknego kłosa. Dziewczyna spojrzała w lustro i dostrzegła w nim, a raczej w sobie, coś dziwnego.
Włosy.
Ich kolor.
Jakby nieco ściemniały.
— Ach, nieważne! — pomyślała. — Pewnie to wina światła, chociaż przeważnie na lato jaśniały.
Bardzo podobał się Klarze jej dzisiejszy outfit. Dobrze się w nim czuła. A nawet bardzo dobrze.
— Okej, pora na śniadanie, bo umrę z głodu!