drukowana A5
30.45
Dziurki w durszlaku a pamięć wybiórcza

Bezpłatny fragment - Dziurki w durszlaku a pamięć wybiórcza


Objętość:
161 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
blok klejony
ISBN:
978-83-8189-881-2

Dedykuję:

Wszystkim ludziom świadomej woli.


Dziękuję wszystkim Dobrodziejkom — samym Kobietom(!), których łaskawość finansowa, okazała się jeszcze raz potwierdzeniem, że Mężczyźni wolą łowić w samotności rybki i… sami je zjadać.


Na zawsze w pamięci noszę obraz kobiety, która była najstarszą osobą w mym życiu. Gdy ja ich miałam tylko kilka — ona, lat miała pięćdziesiąt i w moim sercu gościła przez następnych trzydzieści. Nigdy do dzisiaj nie wspominam jej jako pani w średnim wieku, czyli takiej jak ja obecnie… nie wspominam Jej w jakimkolwiek wieku, tylko od zawsze jako najczulszą, najwyrozumialszą i najpiękniejszą osobę, którą miałam przywilej poznać w mym przeciętnym życiu.

Wiele lat później, mniej więcej od dwóch dekad chodzę regularnie na pogrzeby i im przybywa mi lat — tym czynię to co raz częściej… Tym bardziej czuję się co raz bardziej uprzywilejowana i wyróżniona że jeszcze żyję.

Również utwierdza mnie to w przeświadczeniu, że w pamięci zostają nam tylko ci wszyscy których mieliśmy przyjemność poznać, i Ci którzy mieli pośredni wpływ na kształtowanie naszych charakterów i empatii mam na myśli ludzi z naszego ścisłego otoczenia jak i też kultury, wychowawców, lekarzy, sportowców… także gdy ja umrę — umrze moja o nich pamięć i moja prawda jako świadka, o znaczeniu tych osób w moim i moich rówieśników życiu.

Za kilka — myślę że za trzy pokolenia, nie zagościmy już w niczyjej z żyjących pamięci i… tylko kilka cyfr nie startych jeszcze na kamiennych obeliskach… przypomni następnym generacjom, że była jakaś nowożytna era…

Dzisiaj spacerując między grobami… doznałam dojmującego uczucia, że jak nigdy dotąd w życiu, czynię to bardzo wolno, lekko dotykając ziemi przy każdym kroku, z wielką wrażliwością by nie naruszyć jej grudek, ciszy, nie zastukać w płytki cholewką, nie spłoszyć pamięci… tylko głębiej do niej sięgając — ożywić sytuacje z przeszłości, w której… dwadzieścia lat temu tańczyłam na wieczorku z najlepiej prowadzącym strażakiem — Krzysiem — spoczywa tutaj już od dziewiętnastu. Ze Stenią — piłyśmy kilka lat najlepszą kawę z ekspresu (jeszcze mało kto we wsi go miał), z dużą finezją obgadując przy niej, pół wsi i cały świat — oprócz biegunów, przy Gosi nie miałam żadnych masek na sobie, bo z rozbrajającą szczerością powodowała, że nawet nie byłam pewna jakiej jestem płci, a babcia Zosia była — jak dotychczas, jedyną osobą regularnie dla mnie smażącą jajecznicę w różnych postaciach.

Bożenka, moja imienniczka, zawsze po cichutku prosiła mnie bym skrycie — przed mężem i synem, kupowała dla niej papierosy, bo w śmiertelnej chorobie… jeszcze tylko parę sztachów sprawiało jej przyjemność, choć rodzina w trosce i malignie… twierdziła z przekonaniem, że to ją może zabić…

Na Wieśka polowałam wtedy gdy nie miałam co zapalić — nigdy mi nie odmówił, siadając w kącie łąki… popijając piwko, prowadząc debaty o ptakach których był miłośnikiem i naprawdę wiedząc, który ćwierka i o czym… Wypaliliśmy wspólnie wiele papierosów — choroba rozprawiła się z nim w pół roku… nawet nie dała mu rozwinąć skrzydeł, gdy już wyszedł na prostą z życiowego zakrętu.

Z Joasią mijałam się na ulicy dwadzieścia lat. Tak jak ja, była wolna — syn od lat dorosły wyszedł za żoną, stąd zazwyczaj miałyśmy czas na pogaduchy… a że była osobą bezkonfliktową… były one smaczne jak naleśniki, a wymiana zdań — pysznie bezkolizyjna, bez złośliwych podtekstów, bez obwiniania kogo i czegokolwiek, bo w swoim towarzystwie opuszczała nas frustracja, a wymiana uśmiechów zaprzeczała grawitacji… stąd radośnie unosiłyśmy się ciut nad ziemię, by… po którejś wymianie dobrych nastrojów… już na nią nie zstąpiła.

Ludzi, których przywołuję już tylko z pamięci — przybywa, a ubywa grono nowo poznawanych… żywych.

Jest w tym jakaś analogia, bo myśląc o tym, znów mam odczucie że spaceruję po kole i jestem w punkcie… na pewno już kilka lat temu przekraczając jego połowę… i wprost proporcjonalnie — jak pola wypełniające statystyki w sondażach, akurat w tym wypadku — weszłam już w tendencje spadkową i jestem bliżej pełnego zaliczenia obwodu drogi życia, by w końcu znicz przekazać żyjącym, może zostawią go na mojej mogiłce.

Jednak dzisiaj to jeszcze ja je zapalam… by ożywić profile przyjaciół, ich złote cienie, wolne od grymasów twarze…

Przechodzę w milczeniu i wyłapuję echa ich słów szemrzących między grobami… słów szepcących o łasce zaznawanej wolności, wolności największej bo… wiecznej, bezmiernej, nietykalnej i nieskończonej.


CÓŻ Z TEGO ŻE NIGDY NIE ZOBACZĘ NA WŁASNE OCZY MANHATTANU…

NIE BĘDĘ NA BIEGUNIE, ANI W AUSTRALII… BYŁAM W KILKU PIĘKNYCH ZAKĄTKACH, ALE… WSZĘDZIE NAJWAŻNIEJSZY JEST KONTAKT Z DRUGIM CZŁOWIEKIEM, WYMIANA Z NIM UŚMIECHU… TO WŁAŚNIE INNY CZŁOWIEK, ZA KAŻDYM RAZEM UTWIERDZA MNIE W PRZEKONANIU, ŻE SERDECZNE POROZUMIENIE JEST MOŻLIWE POD KAŻDĄ SZEROKOŚCIĄ GEOGRAFICZNĄ, A BYĆ MOŻE ŻE JEST TAAAKIE DZIĘKI TEMU, ŻE SIĘ NIE KOMUNIKUJEMY Z POMOCĄ SŁÓW… BO PRAWIE NATYCHMIAST WŁAŚNIE WTEDY WYŁUSKUJĄ SIĘ RÓŻNICE.

JEDNAK DO CZEGO ZMIERZAM… MIAŁAM NAPISAĆ O CZYMŚ INNYM, A MIANOWICIE:

KIEDYŚ — I TERAZ W OGÓLE, NIE INTERESUJE MNIE JAKIM RODZAJEM TRANSPORTU SIĘ PRZEMIESZCZAM — CZY PIESZO CZY ROWEREM, AUTOKAREM, BUSEM, DOROŻKĄ… NAWET MAŁO ISTOTNA JEST ODLEGŁOŚĆ, NAJWAŻNIEJSZY JEST RYTM DROGI W MOIM SERCU I MIJAJĄCY MNIE LUDZIE.


Dochodząc do finału tych dywagacji, mam życzenie by na moim grobie — urna z prochami była przykryta płytą kamienną o rozmiarach 55 cm na 55 cm, bezpośrednio na poziomie zakopanego dołka.

Natomiast epitafium postaram się wymyślić do końca pisania książki.


SIĘGNĘŁAM PO KUBEK Z KAWĄ I… STWIERDZIŁAM, ŻE NAJCZĘŚCIEJ DOTYKAMY WŁAŚNIE KUBECZKÓW, BANKNOTÓW, KART PŁATNICZYCH, SMART-FONÓW I… PRZYKRYCIA, GDY POD NIMI UKŁADAMY SIĘ DO SNÓW.


Obiło mi się ostatnio o uszy, że mózg człowieka waży około 1,2—1,4 kg, a mózg kobiecy jest lżejszy o około 200 gram. Naukowcy potrafią już wiele powiedzieć skąd się biorą te różnice, na przykład: na różnym u obu płci, rozmieszczeniu ośrodków odpowiadających za emocje.

I pomyślałam, że o tyle samo mężczyźni są być może od nas słabsi psychiczne… no bo jak inaczej tę różnicę zinterpretować? Oczywistym jest fakt, że są od nas zazwyczaj cięższy, więksi… jednak to nie przekłada się na większe walory intelektualne.

Mimo wielu badań, wciąż do końca nie wiadomo dlaczego różnice w interpretacji światów są tak różne u obojga płci. Jakie czynniki socjalne, kulturowe, jakie neurony, powodują tak wiele kontrastów, oprócz tej jedynej dziedziny, a mianowicie — gdy się w sobie zakochujemy?!

W listopadzie powinno częściej się myśleć o miłości, wspominać minione, marzyć o nowych…


W drugiej książce napisałam akrostych:

Liście i Szarość

Trapi Opuszczenie

Pustość, Anachronizm,

Dławienie…


Obchody Wszystkich Świętych i Zaduszek, co roku wpisują się w dżdżystość listopadowych dni i po przeczytaniu… skłaniają do refleksji i smutku, jak tremy Jana Kochanowskiego.

Z upływem czasu smutek po stracie maleje, zadajemy pytania i znów dzięki przemijaniu… powolutku zyskujemy świadomość, że na kilka pytań po prostu nie ma odpowiedzi, że one po prostu nie istnieją.

Człowiek w swej naturze jest bardzo dociekliwy i od zarania dziejów, zazwyczaj próbuje wszystkiemu przypisać sens, swojemu życiu — też. O śmierci zaczynamy sobie dopiero przypominać, gdy umiera ktoś z naszego kręgu życia i jest to moment otwierający wrota do jej kontemplowania. I okazuje się że dla ludzi religijnych są to potrójne wrota: niebo, czyściec, piekło… tylko to ostatnie — nigdy nie dotyczy tychże wierzących!

Natomiast o dużo prościej rzecz się ma dla ateistów — życie kończy się i już, kamień w wodę, beton nad głową i nad kośćmi, nicość sina, przezroczystość kryształowa, nic…

Ci pierwsi — nadkładają, dodają sobie życia po życiu. Ich fantazje osiągają puszystość obłoków, po których skacząc w kręgu… trzymają się za ręce ci wszyscy, których miłości były odwzajemnione, ale… byłabym z tą pewnością ostrożna, bo… do końca — nawet za życia nie jest pewne, czy nasz obiekt kochania rzeczywiście szczerze odwzajemniał naszą miłość? Może się okazać, że w ogóle nie będzie chciał po śmierci, dalej trzymać nas za rękę, by w euforii nieskończonej brykać na tym puchowym baranku… aż do… no właśnie — dokąd?

Natomiast dla niewierzących, koniec jest tak oczywisty jak ostatniej przeczytanej kartki książki, po obwoluty definitywne zamknięcie... KROPKA


JAKŻE RAŻĄCE JEST DLA MNIE, GDY PADA STWIERDZENIE ŻE KTOŚ PRZEGRAŁ WALKĘ Z CHOROBĄ — TAKA INTERPRETACJA JEST ABSOLUTNIE NIE DO PRZYJĘCIA.

TO TAK JAKBY KAŻDY KTO UMARŁ… JEDNOZNACZNIE STAŁ SIĘ PRZEGRANYM, CZYLI ZNALAZŁ SIĘ NA TAK WIELCE NIC NIE WARTEJ POZYCJI, ŻE PO PIORUNA, W OGÓLE ŻYŁ?!

WSZYSTKO — WCZEŚNIEJ LUB PÓŹNIEJ, ALE ZAWSZE SIĘ KOŃCZY, I AŻ SIĘ PROSI TEN PIĘKNIE BRZMIĄCY WYRAZ, A MIANOWICIE: PRZEMIJA, PRZEMIJA NA ZAWSZE.

ŻYCIE LUDZKIE OD POCZĘCIA JEST PRZEMIJANIEM — JESTEŚMY JAK PYŁEK WE WSZECHŚWIECIE I PYK UNIESIENIE DO GÓRY I PYK… OPADANIE I CYK… JUŻ NAS NIE MA. NIE MA ŻYCIA PRZEGRANEGO.

NAWET MORDERCY DZIECI, MAJĄCY JAKIŚ DEFEKT W MÓZGU, WPISANY RÓWNIEŻ I W GENY POWODUJĄCE BESTIALSKIE ZACHOWANIA — NIE PRZEGRYWAJĄ ŻYCIA. W ICH WYPADKU — NIEPOWODZENIE DOTYCZY SPOŁECZEŃSTWA, ŚRODOWISKA, BRAKU EMPATII KILKU POKOLEŃ — TAK PO PROSTU SIĘ DZIEJE, ŻE JESTEŚMY EFEKTEM MILIARDÓW MUTACJI, KRZYŻÓWEK GENETYCZNYCH I NA PEWNE ZACHOWANIA NIE MAMY WPŁYWU, A JUŻ NA PEWNO NA TO, KOGO POKOCHAMY I KIEDY UMRZEMY.


Właściwie po to żyjemy, by bezustannie coś odgadywać, coś znajdywać — z tymi zachowaniami jest jak z otwieraniem lodówki… chwile się namyślamy… by w końcu sięgnąć po produkt, który do niej — kilka godzin wcześniej, po zakupie — sami żeśmy wsadzili.

Pisząc to porównanie, mam po prostu na myśli to, że cokolwiek czyniąc, myśląc, czując… jednak już od dekad, powielamy zachowania naszych przodków, przybyło tylko gadżetów, zmienił się zasięg, dynamizm i mobilność wykonywanych czynności. Choć często przypisujemy sobie tytuł wynalazcy czy pierwszego odkrywcy — to tylko jednostki spośród milionów, dokonują spektakularnych osiągnięć, a w dzisiejszej dobie — właściwie rzadko ktoś sam, raczej tylko zespoły ludzi.

Bardzo trudno jest wymyślić coś nowatorskiego. Ucieleśnieniem rozwoju ludzkości stało się na mój chłopski rozum, sprokurowanie ognia, a potem koła… i tak przez tysiąclecia ono się tocząc, doprowadziło nas do mechanizmów kół zębatych, napędu, a ludzkość co raz bardziej rozpędzona — wysyła już sondy na Marsa!

Strach pomyśleć co będzie na przykład za dwadzieścia pięć lat, a za dwieście pięćdziesiąt?!

Ja osobiście przy jakimś niespodziewanym wpadnięciu na jakiś pomysł, nie drę się: heureka, ale śmieję się od ucha do ucha, przez kilka sekund czując się jak archimedesowa, by po zstąpieniu na ziemię, jeszcze raz się uśmiać z własnej słodkiej naiwności!!!

Również w różnych dziedzinach artystycznych, pole do działania wyobraźni wydaje się nieskończone, bo mam wrażenie że skali przenikliwości rozumu nie widać nadal końca i ciągle jest wielkie parcie ludzkości, na chęć bezustannego upiększania wyglądu świata

Niemniej, świat jest już tak bardzo zapchany pięknymi rzeczami, że nie sposób nawet w kilku procentach ogarnąć zmysłami tych unikatów! Właściwie to znaczenie i tego słowa się zdewaluowało.

W dobie szerokiego dostępu do kultury wysokiej i równoczesnego obniżenia poprzeczki, przez dominującą rolę popkultury która powoli wchłania rarytasy, jak i zatraca umiejętność ich odróżniania od masówek — powolutku i zanika zmysł do wyławiania spośród ton kamieni… tych najpiękniejszych perełek.

Osobiście jestem przekonana, że najcenniejsze cacka mamy we własnych domach, czyli rzeczy które są uwieńczeniem naszych niecodziennych doznań, bo je nabywając, zdobywając, znajdując — jednocześnie stały się finalizacją, nagrodą i pamięcią dla nas samych, tylko dla nas… bo… ludzie przyjaciele kochankowie dzieci wnuki psy — wszyscy przemijają, wchodzą do naszego pokoju i… zawsze muszą jednak wyjść, a nasze trofea z nami zostają!

Fenomenem są aukcje. Nie mogę się nadziwić że bogaci ludzie potrafią wywindować niebotyczne ceny za coś… czego jeszcze nie mają na własność!? Wiem, wiem, oprócz bogactwa materialnego — są koneserami, zapaleńcami, często też licytowane rzeczy, są piękne według obowiązujących kanonów ustalonych przez innych koneserów, zapaleńców, krytyków, ale jednak cechą wspólną dla ich zabaw, jest snobizm i egoizm. Banksy — brytyjski artysta Street art, potrafi cudnie przebić szpilką, nadmuchane ego sal aukcyjnych i zagrać na nosie zarówno polityków, lobbystów, jak i tej całej woodyallenowskiej śmietance towarzyskiej.


OD PIĘCIU LAT, DWA RAZY W ROKU SPRZĄTAM U PANI, KTÓRA KILKA LAT TEMU SKOŃCZYŁA ICH DZIEWIĘĆDZIESIĄT I MA TROSZCZĄCĄ SIĘ O NIĄ RODZINĘ. SAMA NIE WYCHODZI JUŻ Z DOMU, ALE W TEJ SWOJEJ MAŁEJ, MIESZKANIOWEJ PRZESTRZENI, CAŁKIEM DOBRZE DAJE SOBIE RADĘ. GDY DZWONI DO MNIE DWA RAZY W ROKU, ZAWSZE ROZMOWĘ ZACZYNA SŁOWAMI:

— BOŻENKO, JESZCZE ŻYJĘ, CZY MOGŁABYM CIĘ PROSIĆ O UMYCIE OKIEN?

— DZIEŃ DOBRY PANI, PONIEWAŻ JA TEŻ JESZCZE ŻYJĘ I MIEWAM SIĘ FAJNIE, Z PRZYJEMNOŚCIĄ TO ZROBIĘ.

I TYMI SŁOWAMI ZACZYNAMY NASZĄ ROZMOWĘ, A GDY JUŻ PO WYSPRZĄTANIU — SIĘ ŻEGNAMY, STARSZA PANI MÓWI:

— KOCHANE DZIECKO, PONIEWAŻ SAMA JESTEM ZDZIWIONA ŻE JESZCZE ŻYJĘ… WIĘC JEDNOCZEŚNIE, JUŻ NIC NIE JEST W STANIE MNIE ZASKOCZYĆ — NAWET ŚMIERĆ.

I TAK OD KILKU LAT OBYDWIE BARDZO CIESZYMY SIĘ ŻE ŻYJEMY!


W moim pokoju, mam taką unikatową rzecz. Swego czasu rąbiąc drzewo, wpadłam na pomysł takiego rąbania klocków, by ładne sęki wyłuskać w całości, a następnie poprzecinać wzdłuż na kilku milimetrowe listeweczki z dziurą w środku. Następnie, z pomocą ostrego scyzoryka, wyłuskać z tego coś w kształcie oka, wygładzić drobnym papierem ściernym, pomalować lakierem i z pomocą rzemyka — połączyć ich kilka, by następnie je tak umocować, by zwisały wzdłuż do podłoża i prowokowały wpatrujących do zastanowienia: właściwie co to jest? Pisząc o moim absolutnie awangardowym pomyśle, stwierdzam ze szczerością, że poza tą ozdobą, kompletnie na niczym się nie wzorując — niczego więcej w postaci materii nie stworzyłam, ale… też wszyscy wiemy że w XXI wieku, nie jest łatwo coś całkiem pionierskiego wymyślić! Za zwyczaj obecnie, wszystkie pomysły są kontynuacją poprzednich, tylko ulegają po prostu modyfikacji.

Za to większe pole do popisu mam gdy piszę.

Dzięki wyobraźni, wymyśliłam i spisałam kilkadziesiąt wierszy.

Po osobistej lustracji, opublikowałam ich tylko kilkanaście… bo wraz z upływem czasu okazało się, że w treści niektórych z nich, są puste jak pestki słonecznika i trzeba je odrzucić(ach — nie mogę się oprzeć, muszę napisać…) i wypluć jak Bronka — pestki czereśni!

Spośród wszystkich wspomnianych wierszy, tylko jeden znam na pamięć, bo po prostu najbardziej go lubię. Zakończyłam nim swoją pierwszą książkę, ale ponieważ przy składzie i łamaniu niefortunnie wylądował na ostatniej stronie — do dzisiaj mam wrażenie, że większość czytelników go nie doczytuje. Dlatego pozwolę sobie na powtórkę tylko dlatego, że gdy go umieszczę w tym właśnie miejscu — to będę miała stu procentową pewność, że uważny Czytelniku go nie ominiesz, a być nawet może skłoni Cię on do przeczytania wspomnianej, bardzo cieniutkiej książeczki, w której został umieszczony (treść zawiera lokowanie produktu):

Czas siadł na bujanym fotelu,

huśtają się i nieme słowa…

po cichutku urągają zeru,

zastane na nim wskazówka i doba.


Do tył, do tył do przodu…

od czubka do czubka bieguna,

z powodem i bez powodu…

buja w miejscu zaduma.


Do niewypowiedzenia uciekły myśli…

zabrały się z nimi głosy…

a zabujani? — przegrywają wyścig…

by po cichutku zwymyślać losy.


Ruch symuluje w bez — ruchu

posuwisto — zwrotne istnienie…

do tył, do przodu duchu…

kołysz bez wydarzenia — zdarzenie.

Jak sami czytacie — w tym wierszu zawiesiłam się jak komputer… w czasie gdy w Polsce jeszcze ich w powszechnym użytku nie było.

Wiersz jest z 1985 roku, rzeczywiście miałam wtedy w pokoiku fotel bujany i piszę wam że kiedy… cokolwiek i o czymkolwiek się pisze… wtedy zawsze zawieszeniu ulega teraźniejszość, ta chwila — zawsze, z wyjątkiem tego jedynego wiersza!!!

Strofy są zwykle bardzo intymnym opisem przestrzeni znajdującej się pomiędzy słowami, są przeładowane ciszą i krzykiem… są słowami otulane… ale w czasie przeszłym, przyszłym lub w figurze retorycznej. W tym utworze nie ulałam ani jednej łzy, nie parsknęłam śmiechem, nie wyraziłam ani milimetra emocji… po prostu zabujałam się w nicości.

Tęsknię za tym bujaniem, lecz taka emocjonalna beztroska jest możliwa, ale najbardziej wtedy gdy jest się młodym. Później wszystko poddajemy rewizji, rozbieramy do naga każdą sekundę istnienia… a resztę — zamiatamy pod dywany, upychamy w suterynach, na stryszkach, po kątach mózgu, albo tak jak ja — spisuję na kartkach papieru i właściwie nie wiem — po co?

Treści obecnie przez was odczytywane nie są tworzone, jak choćby układanie płytek w łazience za duże pieniądze.., są jak światło od nich się odbijające — za darmo, a ponieważ są moją własnością — mogę sobie pisać co i jak chcę… mogę decydować o szyku wyrazów, zdań… i na szczęście to tworzenie jest możliwe w nieskończoność, bo tyleż istnieje kombinacji — póki starczy chęci, weny i życia!

Jednakże przede wszystkim warto zadbać by treść była smaczna, a jeżeli komuś nie posmakuje — i to jest definicja w czystej postaci wolności wyboru… ot, najzwyczajniej nie musi tego trawić!

Ktoś po przeczytaniu mojej ostatniej książki, powiedział, że niepotrzebnie wspominam o polityce i Bogu…

— A dlaczego tak sądzisz?

Ja dokonuję wyboru, jak Ty wybierając dla siebie nową parę butów.

Powierzchownie zda się wydawać, że to niefortunne porównanie, chcę tylko napisać by uzmysłowić wszystkim jak bezcenna jest wolność wyborów, i gdy możemy wybierać spośród wielu propozycji!!!


— ALEŻ PIĘKNY POGRZEB! PAMIĘTAM JAK DŁUGO TAK MÓWIONO O POGRZEBIE KSIĘŻNEJ DIANY.

CEREMONIAŁ POGRZEBOWY JEST PRZEDE WSZYSTKIM DLA ŻYWYCH…

JA TEŻ OSOBIŚCIE BYŁAM NA NIEZWYKŁYM POCHÓWKU MŁODEGO STRAŻAKA. ONE ZAZWYCZAJ TAKIE SĄ, GDY CHOWANI LUDZIE NIE DOŻYWAJĄ CZTERDZIESTU LAT…

POCHOWANY… POCHOWANA… TAK JAKBYŚMY LUDZI UMARŁYCH… SKRYWALI W NIEDOSTĘPNYCH OBSZARACH, ALBO W TAJEMNICY PRZED WSZYSTKIMI… A ONI WSZYSCY… JAKBY WYJECHALI NA WYCIECZKĘ DO PATAGONII, CZY NA WYSPY CHATHAM… LUB GDZIEKOLWIEK… GDZIE PRAGNĘLI WĘDROWAĆ CAŁE ŻYCIE… TYLKO TYM RAZEM… CZYNIĄ TO TYLKO NOCĄ…


Od samego dzieciństwa jesteśmy szturmowani dekretami, w co mamy wierzyć, co ma się nam podobać. Opinii na różne tematy jest tyle ile ludzi.

W miarę upływu czasu zacierają się zdarzenia, które miały bezpośredni wpływ na kształtowanie naszego światopoglądu, oprócz — w moim przypadku, niezachwianej do dziesiątego roku życia, wiary w Świętego Mikołaja…

Poza tym jedynym baśniowym incydencie, jednak w większości jesteśmy odlewem środowiska, z którego się wywodzimy.

Wyjątki stanowią autsajderzy i mniejszość.

Zawsze się irytuję, gdy osoba wierząca przekonuje mnie że wierzę, tylko jeszcze o tym nie wiem, bo przecież postępuję jak osoba wierząca. I dalej przekonuje… że najwięksi mędrcy od zarania świata też byli, są przekonani o istnieniu sił wyższych, bo dokonujących cudów, wykraczających poza wszelką logikę! I perorują, perswadują… ale nikt, nigdy nie spyta mnie, dlaczego ja sądzę inaczej? Nie dopuszczają do swojej świadomości innych wariantów i sposobów na uczciwe życie, ale przede wszystkim, moim oponentom brakuje delikatności by nie ciągnąć tematu jak gumy w procy, bo nie istnieją namacalne argumenty na jakikolwiek udział Stworzenia w życiu doczesnym…?!

Ja nie peroruję i nie namawiam do zmiany stanowiska. Jeżeli czyjaś wiara stanowi dla niego podstawy istnienia — w żadnej mierze nigdy nie było i nie będzie moim zamiarem nakłanianie kogokolwiek do wątpienia, a tym bardziej — do odstąpienia od swojej Wiary.

Niebezpiecznie zaczyna dopiero być, jak wiara staje się pretekstem do wystrzelenia kamienia, do ferowania jedynie słusznej linii wiary!

A by zamknąć temat raz na zawsze: wolność wyznawania wiary też ma swoje granice i są one tam, gdzie wzrok wierzącego mimo że sięga drugiego brzegu rzeki, jednak przez samo patrzenie nie doprowadzi nikogo na tamtą stronę, a ktoś kto stoi na tym drugim — też nie przejdzie na przeciwległy brzeg… a rzeka płynie z nurtem dalej, wyłącznie dzięki obydwóm przybrzeżom.


TECHNIK POCHÓWKU ZMARŁYCH, OD ZARANIA BYŁO BARDZO WIELE…

I IM WIĘKSZA PERSONA — MIEJSCA TE BYŁY OBSZERNIEJSZE, WIĘKSZE, WYŻSZE, GŁĘBSZE…

DOCZEKALIŚMY WRESZCIE CZASÓW, ŻE SAMI ZAINTERESOWANI MAJĄ COŚ DO POWIEDZENIA… GDZIE CO I JAK.

RODZINY ZAZWYCZAJ MAJĄ GROBY RODZINNE I TAM TEŻ JEJ CZŁONKOWIE, A RACZEJ — ICH SZCZĄTKI SIĘ ZNAJDĄ, A GDY MIEJSCA BRAKNIE — WYKUPIĄ NASTĘPNY DOŁEK… OBECNIE NAD DOŁKAMI DOMINUJE KICZ I… NIE DOCIEKAM SKĄD ON SIĘ BIERZE, NAJPEWNIEJ — OT, JEST DZIEDZICZNY, BO NAGROBKA NIE DA SIĘ WYMIENIĆ JAK ZASŁON W OKNIE… ALE I TUTAJ ZAGOŚCIŁA TEŻ POPKULTURA… KOSZTY SAMEGO POGRZEBU — MAM NA MYŚLI CHOWANIA ZWYKŁEGO CZŁEKA, SĄ BARDZO DROGIE, W STOSUNKU DO DOCHODU KRAJOWEGO W SKALI ROCZNEJ…

GDY WSPOMNIANY DELIKWENT JESZCZE ŻYŁ I PRACOWAŁ: WYKOPANIE DZIURA W ZIEMI — 2800 ZŁ + OKOŁO 5000 ZŁ, RAZEM OKOŁO 7000 ZŁOTY. A ZARABIAŁ DO RĘKI OK. 1500 ZŁ. MIESIĘCZNIE, CO W SKALI ROCZNEJ DAJE 18000 ZŁ, CZYLI TRZEBA BYŁOBY PRACOWAĆ OKOŁO PÓŁ ROKU, BY POKRYĆ KOSZTA WŁASNEGO POGRZEBU!

NO CÓŻ, TAK SIĘ DZIEJE… NA NASZYCH RODZIN I KSIĘŻY ŻYCZENIE!

MYŚLĘ ŻE KOSZTY DLATEGO SĄ TAK WYSOKIE, BO JAKBY NA TO NIE SPOJRZEĆ — PONOSIMY JE I RODZINA, OSTATNI RAZ I NA ZAWSZE!

JEDNO JEST PEWNE — ZA KILKADZIESIĄT LAT PO KAMIENNYCH NAGROBKACH ZOSTANĄ WYKOPALISKA… I KUPA KAMIENI… NAWET PO TYCH NAJZNAMIENITSZYCH NA STARYCH POWĄZKACH.

NAJWIĘKSZE SZANSE NA DŁUGOWIECZNE PRZETRWANIE, BĘDĄ MIAŁY ZWŁOKI SKŁADOWANE W ZBIORNIKACH DO KRIOPREZERWACJI, CZYLI DO PRZECHOWYWANIA MARTWEGO CIAŁA W CIEKŁYM AZOCIE…


ALEŻ JA JESTEM W KOMFORTOWEJ SYTUACJI — MOIMI SZCZĄTKAMI ZAOPIEKUJE SIĘ GMINA I… BĘDĘ MIAŁA PAŃSTWOWY POGRZEB — HUUURRRAAA!!!


Przeciętny człowiek… kim jest przeciętny człek? Jakie cechy powinny definiować przeciętnego osobnika!

Przede wszystkim przeciętni ludzie, nie mają dużo pieniędzy i żyją… no może nie z dnia na dzień, ale — z miesiąca na miesiąc. Nieumiejętność dorobienia się przez kilkanaście lat pracy — majątku, czyli na dzisiejsze czasy — własnego apartamentu, stabilnej pozycji zawodowej — jakiejś małej, ale dochodowej firmy, dającej profity na wygodne i godne życie… zamyka ich byt w ramach — gabarytowo rzecz ujmując — najmniejszych; bo od zarania klasyfikujemy ludzi nie wedle poziomu intelektu, wrażliwości, wiedzy, tylko najsampierw — podług dorobku materialnego.

A ponieważ pieniądz — jak mistrz poprzeczkę, jest w stanie przeskoczyć każdą wysokość, najczęściej to właśnie ich posiadacze regulują wysokość zarobków szarych ludzi, do których i ja się zaliczam.

I między innymi nigdy, żadną miarą nie oceniam ludzi po ich statusie społecznym, bo ról nam przepisywanych jest tyle ile o nas opinii, a prawdę znamy tylko wyłącznie sami!

Oceniamy siebie nawzajem nieustannie i wciąż, ale prawie nigdy nie czynimy tego na głos. Słowa zjeżdżają jak po ślizgawce wodnej i… plum plum plum… i nur!

W moim wypadku, najmniej istotnym czynnikiem w dokonywaniu jakichkolwiek ocen, jest dorobek materialny! I bum po plum!

Wedle mnie wszyscy jesteśmy szarymi ludźmi, tylko my sami, indywidualnie uważamy się za niezwykłych; i jakby się na chwilkę zastanowić — ma to sens, bo każdy z nas osobna jest niezwykły!

Ta różnorodność w liczbie około siedmiu i pół miliarda istnień, decyduje o tym, że jesteśmy często przekonani o naszej sile sprawczej i że to my — ludzie, ustalamy zasady funkcjonowania świata… bo przecież żadne inne myślące istnienia, nie występują w podobnej liczbie, ale… czy zastanowiliście się… ile rybek, żółwi, małży żyje całkowicie niezależnie od nas i to żyje dłużej!

Ja dożyłam wieku szympansa i mam nadzieję, że jeszcze osiągnę choć wiek słonicy indyjskiej, a jeżeli nie ogarnie mego mózgu demencja — to będę rada dożyć wieku orki!


PO KILKU DNIACH LISTOPADA, NASZE KOCHANE MEDIA, RACZĄ BEZUSTANNIE NAM PRZYPOMINAĆ… JAKBYŚMY BYLI W STANIE NARODOWEJ DEMENCJI… ŻE IDĄ ŚWIĘTA.

MAM NADZIEJĘ ŻE PÓŹNIEJ, TAK SAMO CZĘSTO BĘDĄ MI PRZYPOMINAĆ, ŻE JUŻ DAWNO SIĘ SKOŃCZYŁY… A NA DOLE EKRANU BĘDZIE NAPIS: ABY DO WIOSNY!


Gdy jesteśmy zdrowi, pragniemy wygód choć powierzchownie podobnych i zbliżonych do tych preferowanych przez bogatych.

Gdy nasze potrzeby są proporcjonalne do naszych zarobków — zachowujemy równowagę bytu — bogatym czuje się dosłownie i ten bardzo, bardzo bogaty i skromna praczka, ale największą niezwykłość przepisuję ludziom, którzy w bardzo skrajnych sytuacjach potrafią zachować się odważnie i szczerze — i to jest największe bogactwo!

W latach pokoju, nasze postępowania nie są narażone na podejmowanie skrajnych decyzji. Jeżeli ktoś bardzo, bardzo bogaty potrafi nie być wyniosłym i aroganckim w stosunku między innymi do mnie, jest również przeciętnym człowiekiem, i właśnie to postępowanie stanowi o jego wielkości. Ale bywa… że często udajemy kogoś, kim nie jesteśmy — podrabiamy samych siebie…

Sprawne oko dostrzeże i wyłapie podróbki, ale trzeba przyznać, że w dzisiejszym świecie, jest to co raz trudniejsze do zauważenia, bo — zmieniam obiekt opisu: współczesna konsumpcja jest wiecznie nienażarta i po wielokroć tworzy powtórki podróbek, imitacje klonów, kalki kiczu, a ponieważ przy współczesnej technologi — powielanie kopi jest łatwe jak kliknięcie w klawiaturę laptopa — każdy może wyglądać, na przykład jak prezydent czy król Maroka!

Jednak na bycie nieprzeciętnym człowiekiem, wpływ ma wiele różnych i… przeciętnych czynników!

Dopiero konglomerat klocków z różnych zestawów, różnorodność doświadczeń i składanie tego wszystkiego latami w zamierzoną całości, może uczynić kogoś nieprzeciętnym — pod warunkiem że delikwent, będzie cały czas schodzić z piedestału swej wielkości i będzie konfrontował się bezpośrednio z rzeczywistością… aż do śmierci.

Natomiast sam akt śmierci, jest w najczyściejszej postaci, aktem sprawiedliwszym od doczesnych poczynań całej ludzkości od zarania świadomości, jest jak pęknięcie bańki mydlanej… tylko zwłoki lub ich prochy… trzeba jeszcze pogrzebać w dołku.

Bez względu na naszą nieprzeciętność — jednak wszyscy umieramy na zawsze… tylko dni i noce nieustannie się przeplatając — wraz ze słońcem zarządzają wiecznie ruchomymi i zmiennymi cieniami na Ziemi… bo nie ma nic stałego w świecie… wszystko kruszy się, zwala, gnije, opada, wsiąka, przesuwa, zanika, i przemija, przemija na zawsze.

Najdłuższą żywotność mają mity, ale one również za kilka stuleci ulegną zapomnieniu, znikną w sensie tym, że za kilka setek lat — tamta mityczna przeszłość nie będzie odczytywana jak kolejne baśnie!

Z nadmiaru ich spisywania w ostatnich dwóch wiekach — ilościowo, w żadnej mierze nikt nie będzie w stanie tych spisywanych historii ogarnąć!

W czasach nowożytnych napisano około 130 milionów książek, w Polsce, rocznie wydaje się ich 27 tysięcy… ja piszę następną… także właściwie, teraz książki tworzy się nie do… czytania!

Tę — którą czytacie, będzie czytana tylko przez kilku znajomych i kilkoro z Was.

Moim zdaniem… za kilka lat, tradycyjne wydania umrą śmiercią naturalną i słowa będą do odczytywania, wyłącznie w formie elektronicznej albo do odsłuchania.

Kiedyś pisano mało. Kiedyś tam, tylko nieliczni posiedli wykształcenie, by jego rezultatem stawała się między innymi zdolność pisania.

Dzisiaj książkę może napisać każdy, a z racji — często nieskromnemu wrażeniu o niezwykłości swojego istnienia, spisywanych jest tysiące biografii…


SPOŚRÓD MILIONÓW SŁÓW… SPOŚRÓD SETEK KTÓRYCH ZNACZENIE ZNAM, CHOĆ W SAMYM BRZMIENIU WYDAWAĆ SIĘ MOGĄ BARDZO SKOMPLIKOWANE, ALE FAKTYCZNIE OKAZUJĄ SIĘ PROSTE… NAJBARDZIEJ POKOCHAŁAM SŁOWO: SZUM, PO PROSTU SZUM…

I TAK NIEUSTANNIE SZUMIĄ W MYM ŻYCIU SŁOWA… NIE RAZ JAK BRYZA, NIE RAZ JAK PASAT… MONSUN… ALE NAJBARDZIEJ DO TEGO SZUMU SZELEŚCI SERCE, I STUKA… SZUM — SZUM, SZUM — SZUM, SZUM — SZUM, SZUM — SZUM…


Ja — jak wiele przede mną pisarzy, piszę sama o sobie, bo w żadnej mierze nie chciałabym udzielić wywiadu rzeki, by jakiś dziennikarz grzebał w mojej głowie i swoimi środkami wyrazu obnażał, życia mojego sekwencje i zawirowania!

I rzeczywiście są życiorysy wyjątkowe, warte utrwalenia na papierze, ale osobiście jestem zwolenniczką czytania biografii, ale osób nie żyjących chociaż od dekady, ludzi których życiorys i dorobek, miał wpływ na moje życie — oczywiście pośrednio, jakbym dzięki nim, stała się wewnątrz bardziej lśniąca, a z zewnątrz — gustowniej ubrana.

Inaczej rzecz się ma gdy piszemy sami o sobie. W treść każdej książki jest wpisana cząstka z serca i duszy autora.

Natomiast do końca sama nie wiem dlaczego piszę? Z nadmiaru myśli, wyobraźni?

Dlaczego się mądrzę? Bo mam czas, bo pragnę udowodnić wam że jestem mądra, bo cały czas sama w to wątpię, a może z przekorności, z potrzeby odczuwania absolutnej w głowie wolności, bo sam proces takiego uprawiania słowa, jakby samowolnie i cudownie odgradza mnie od myślowych stereotypów, bo chcę, ba — bo potrafię całkowicie po swojemu, zrobić mielone kotlety?!

A może pragnę przedłużyć swoje życie dla kilku ludzi, którzy mnie przeżyją?! Bez sensu.

Czytając książki innych autorów, tylko kilkadziesiąt spośród nich, wywołało wstrząs mych szarych komórek.

Gdy byłam młodziutka zakochałam się w „Karolci” Marii Kruger, jako nastolatka objawieniem były opowiadania Edwarda Stachury, poezje Kamila Baczyńskiego i Marii Pawlikowskiej — Jasnorzewskiej.

Kolejnym wstrząsem był Gogol, Czechow i Gombrowicz. Na czas obecny: Joanna Bator. Ale do czego zmierzam — poznając ich twórczość, z automatu byłam ciekawa ich życiorysów, a przede wszystkim, tła historycznego w którym tworzyli… dzięki temu, mimowolnie rozszerza się zakres wiedzy, która znowuż stanowi kolaż moich interpretacji tego, co spostrzegam dookoła siebie i co usilnie pragnę wyrzucić z pamięci — takie wieczne przeciąganie liny… tylko z tą różnicą, że za obydwa końce ciągnie ta sama osoba!

— Bożena, odpuść bo ja jestem silniejsza!

— Może Bożeno przez chwilę, ale to ja jestem wytrwalsza!

I tak całymi latami człowiek się szarpie sam ze sobą.

Szarpię się też czasami z innymi — oddalonymi od mojej wrażliwości, by wyszarpać inny punkt widzenia od własnego punktu siedzenia!

Najpewniej im starsze są historie, tym bardziej ich wielowiekowy przekaz ulega naturalnej koloryzacji.

Mimowolna konfabulacja leży w naturze ludzkiej, jest jej elementem jak poszczególne składniki sałatek, także jeżeli deformacji ulega wydarzenie sprzed trzydziestu lat mego własnego życia, no to jak do tego mają się inne, historyczne okoliczności z bardzo odległej przeszłości?!

Wszyscy troszkę fantazjujemy. Właściwie nie jesteśmy w stanie przekalkować z pamięci, dosłownie żadnego wydarzenia i później stają się one tylko rekonstrukcjami. Przy odtwarzaniu z głowy przeżyć, zarówno pięknych czy smutnych — mamy z automatu prawa autorskie na dokonywanie poprawek we własnych scenariuszach, ba — od początku do końca — sami ten film reżyserujemy!

Jest w tym jakaś pioruńska przekorność losu — wszak na żywo rzadko mamy możliwość podporządkowania sobie życia w takim stopniu, by móc go uznać za zupełnie własne, a gdy wspominamy jakieś okoliczności — możemy przeżywanym emocjom dodać albo ująć temperatury, albo te niechciane — na zawsze wyprzeć?!

Najtrwalszym składnikiem w świadomości, są fotografie zalążków rodzących się w nas uczuć do przyjaciół, kochanków, ale także — z mniejszą częstotliwością — do miejsc, na przykład: plaży, Kościelca, brzeziny, wąwozu… czy rodzaju sztuki: współczesnych bohomazów lub klasyki… zresztą dotyczy to sztuki w najszerszym słowa znaczeniu, które wyzwalają w nas odczucia zachwytu czy euforii.

Później do końca życia wracamy do tych kadr… i albo blakną, albo nabierają kontrastu… i bum — każdy z nas staje się kronikarzem własnej historii aż do śmierci!


STARCZE OTĘPIENIE, DEMENCJA — WPROWADZA NIE KTÓRYCH LUDZI, W CIEMNĄ OTCHŁAŃ BEZ OKIEN I ŚWIATŁA, I BEZ WĄTPIENIA JEST NIEPRZEWIDZIANYM I NAJSMUTNIEJSZYM EPILOGIEM PRZED ŚMIERCIĄ.

LUDZIE NIĄ DOTKNIĘCI, UMIERAJĄ JAKBY DWA RAZY… I BŁĄDZĄ PO PRZESTWORZACH KOSMOSU, SZWENDAJĄ SIĘ BEZ PUNKTU ODNIESIENIA… NIEŚWIADOMI WŁASNEGO JESTESTWA… ALE CZY JEST TAK NA PEWNO…

A MOŻE GDY JUŻ DRUGI RAZ UMRĄ, OFICJALNIE POCHOWANI… MOŻE JEDNAK NIE BŁĄDZĄ, TYLKO SPACERUJĄ PO NIEZMATERIALIZOWANEJ PRZESTRZENI… I NAS OBSERWUJĄ, WIEDZĄC, KIEDY I MY PRZEJDZIEMY NA TAMTA STRONĘ — SĄ O TĘ WIEDZĘ, O KROK PRZED NAMI, A PONIEWAŻ WSZYSCY KRĘCIMY SIĘ WOKÓŁ SŁOŃCA…

TAM GDZIE SĄ ONI — MIEJSCA STARCZA DLA KAŻDEGO, BEZ WZGLĘDU NA KOLOR SKÓRY WIEK POCHODZENIE BIEDĘ BOGACTWO ORIENTACJĘ SEKSUALNĄ ROZUM CZY JEGO BRAK — ZAPRASZAM WSZYSTKICH DO RAJU MOICH WYOBRAŻEŃ!


Ktoś zwrócił mi uwagę, że nie powinnam podejmować niektórych tematów, że nie powinnam w swoich tekstach wymieniać nazwisk, bo…

— Bo co?!

— Bo po co?!

— To co, mam kwiczeć, rżeć, bełkotać, szczekać, beczeć, czy dołączyć do innego stada??!

Nie raz jak coś ktoś palnie — zresztą ja też, to nie mogę uwierzyć że tak nagle… jak na lodowisku bęc na dupę, można tak bezmyślnie pacnąć, mimo tego że bardzo dobrze jeździmy na łyżwach?!

Akurat teraz nie potrafię sobie przypomnieć, jaką ostatnio wyprodukowałam głupotkę, ale obiecuję że jak to nastąpi, to się nią podzielę — niech kartki też się zaśmieją.

Były w życiu momenty, że liczba produkowanych przeze mnie anegdot, ujmowała powagi mojej osobie do tego stopnia, że nikt nie traktował mnie serio… tylko pół żartem. Ale… mnie było śmieszno tylko na kilka chwil… by po nich, pod maską uśmiechu, skryć wciąż gotujące się na piekielnym ogniu, bulgocące jak w horrorach — bagniska, wszystkie fatalne wizje, wskazujące na rychły koniec świata i ludzkości!

Skąd tak podgotowywany mózg, cały czas podtapiany oparami wyobrażeń o zagładzie… a jednak… się nie topi — nie topi!?

Nie dawno, komuś w esemesie odpisałam, że nauczyłam się żyć w symbiozie ze zmorami na tyle, że liczba mych rozczarowań, tylko dzięki upływowi czasu, jest mniejsza od liczby oczarowań, i to utrzymuje mnie na powierzchni życia od świąt Bożego Narodzenia, do świąt Zmarłych — dwa miesiące przed końcem roku, mam wakacje i może nie są za bardzo nasłonecznione, ale sam wydźwięk słowa: wakacje, czyni je w głowie na tyle świetliste, że dość z nieprzeciętna mocą, jak na końcówkę roku — przeżywam je po sam Sylwester!

Natomiast jeśli chodzi o ostatni tydzień tych moich wakacji, jego przebieg jest dla mnie od kilku dekad absolutnie nie zrozumiały, a mianowicie: skąd ich tak do obrzydzenia, rok po roku rutynowe, konwencjonalne i jakże powierzchownie przeżywanie?!

Czy traktować to zjawisko jako przejaw fenomenu na skalę całego chrześcijańskiego świata, czy jako przeżycia duchowego na miarę masowej hipnozy!?

Chyba najbardziej trafnym stwierdzeniem, będzie jednak uznanie ich, jako przejaw chęci nadania niektórym dniom w roku, iście pięknej, świetlistej jakże z natury — w najkrótszych dniach w roku, oprawy, jednocześnie wyrażając w ten sposób, tęsknotę za przeżywaniem czegoś nieprzeciętnego, wspólnego, a także z ambicji globalnego wyróżnienia tych świąt, od obchodów i celebracji innych religii czy kultur.

W różnych domach — różny jest sztafaż świątecznych dni.

W wigiliach, w których uczestniczyłam na szczere zaproszenia mych znajomych… powielały się zachowania współbiesiadników, z ustalonym od dekad rytuałem jak… czynności które powtarzamy codziennie o świcie.

Im jesteśmy starsi tym automatyczność naszych chwil po przebudzeniu staje się najbardziej szablonowym postępowaniem z całego życia, tylko tempo naszego ciała spowalnia jak dym z komina, gdy nie ma wiatru…

Całości dopełniają choinki, wszędzie choinki — nawet trafiłam na nią w publicznej toalecie, choinki w przejściu podziemnym i na balkonie budynku do wyburzenia!


SZTAMPOWOŚĆ W POSTĘPOWANIU, DOTYCZY WIĘKSZOŚCI CZYNNOŚCI JAKICH DOKONUJEMY W DOJRZAŁYM OKRESIE ŻYCIA.

TA SAMA POWTARZALNOŚĆ DOTYCZY DZIEDZICZENIA UPRZEDZEŃ, WYZNAWANIE JEDYNEJ SŁUSZNEJ WIARY, CZY UZNAWANIE WEDLE JEDNEGO KANONU — IDEAŁU PIĘKNA…

NA SZCZĘŚCIE KAŻDY Z NAS BYŁ DZIECKIEM — A WTEDY NIE MA POTRZEBY NA UKŁADANIE SIĘ Z KIM, CZY CZYMKOLWIEK. JEST TYLKO NIEUSTANNA DOTYKALNA POTRZEBA BYCIA TULONYM, BY PÓŹNIEJ MÓC ZAWSZE ROZPOZNAĆ KTO NAS KOCHA, A KOMU JESTEŚMY OBOJĘTNI LUB… KTO NAS JEDNAK IGNORUJE…


Dlatego tak samo i ja śmiem twierdzić, że okres dni świątecznych — bożonarodzeniowych, wpisuje się od dzieciństwa jako najczarowniejszy ze wszystkich, jeśli chodzi o nakład środków i odblasków wszystkich świecących gadżetów — z całego roku, jest to co roku największa kumulacja iluminacji!

Osobiście podobne odczucie piękności przeżywam na szlaku, gdy zaczyna wschodzić słońce i jego promienie po kolei oświetlają wzniesienia… jak czarodziej swą różdżką… czary mary i gwiazdka promienista zawisa na Małołączniaku.. i w ciągu kilkunastu sekund… następne szczyty… po zachodnie pasmo Gubałówki i Butorowy Wierch. I takich świąt do przeżycia mam kilkanaście w roku, a osiąganie kolejnych szczytów, za każdym razem budzi dosłownie odświętne emocje!


WIELKA ORKIESTRA ŚWIĄTECZNEJ POMOCY, O MOCY SKUMULOWANEJ PRZEZ WSZYSTKICH POLAKÓW, A NAGROMADZONEJ PRZEZ DWADZIEŚCIA SIEDEM LAT…

WCZORAJ PO RAZ PIERWSZY ZAMILKŁA NA KILKA MINUT, BO KTOŚ MAŁY ODCIĄŁ PO TRZYKROĆ NOŻEM LINKI PODTRZYMUJĄCE NIEBO NAD ORKIESTRĄ I ROZPOSTARTA PŁACHTA SKŁONU, RUNĘŁA NA CAŁĄ POLSKĘ.

DZISIAJ JESTEM PRZERAŻONA SWOJĄ NIEMOCĄ, OSOBIŚCIE MAM UCZUCIE, ŻE JUŻ NIGDY SPOD TEJ PŁACHTY SIĘ NIE WYKARASKAM… A JEŻELI NAWET… TO BEZPOWROTNIE W INNYM, TĘPYM ŚWIECIE…

ROZPOSTARŁA SIĘ PRZEDE MNĄ LUDZKA NIKCZEMNOŚĆ.


Trudno, bardzo trudno podnieś głowę i dostrzec niebo…


Śniegu napadało jakby miał szansę przykryć wszystkie śmieci wywlekane nocami i dniami… a podrzucane na skraje naszych podwórek, lasów, brzegów…

I rzeczywiście o poranku było pięknie jak w białym raju…

Ależ my ludzie jesteśmy durnymi istotami — dosłownie obsrywamy własne dzieci, sąsiadów, własnego Boga. A ile wściekłości towarzyszy nam przy odśnieżaniu!

Kiedyś wystarczyło odgarnąć kilkanaście centymetrów dróżki, by mógł człek dojść do sklepu po chleb… Dzisiaj trzeba od kidać kilka metrów i w szerz i wzdłuż, by przejechał samochód i dojechał po chleb do tego samego sklepu… by objechać wszystkie przystanki życia z tą samą płynnością i częstotliwością, jak na przykład w środku wiosny. Kiedyś zimą życia spowalniały; należało ją po prostu przetrzymać, odpocząć po ciężkiej pracy na roli i przygotować się do kolejnego cyklu przyrody, by wraz z nią sadzić, pielęgnować, zbierać…

Obecnie w zimie, chodzimy na kryte baseny, do solarium, a narciarstwo stało się sportem masowym jak bieganie.

Najpewniej w nie długim czasie będzie uprawiane masowo w środku lata na narto — rolkach, albo na sztucznym igliwie…

Ach — i pory roku zmieniły od kilku lat, swoje dotychczasowe oblicze.

Praktycznie już nie ma przedwiośnia czy babiego lata — jest miks pogód zmiennych jak kadry w filmach akcji… dokąd ta cywilizacja tak się śpieszy? Jej technologie nadały, wprost wymogły tempo życia, jak bieg olimpijski na sto metrów, ale… co później, co po osiągnięciu mety?!

Jeżeli coś się zaczyna, musi się skończyć. I tak samo jest z każdym życiem… przynajmniej tu na ziemi.

Tym bardziej w pewnych etapach powinniśmy dokonywać dywersji we własnym polu działania, czyli troszkę oszukać — nie tyle czas, co znajomych z najbliższej, naszej sfery czasowej.

Oto konkretny tego przykład: odmowa szybkiego działania, bo co się okazuje — przez tę odmowę lub przez spowolnienie, nic się nie zawala!

Natomiast nadmiar: czy to obowiązków, wykonywanych czynności czy też myślenia, sprawia, że jakość i bystrość ulegają dewaluacji, tracąc tym samym na wartości, dowcipie i zmyślności — nasze życie nabiera cech ściśle rutynowych i przypomina plan morderczych treningów, ułożonych dla sportowca przygotowującego się do olimpiady… a przecież, nie każdy z nas nim jest, a i szczyt formy też mija… jak wszystko — oprócz… chyba nieba…


GDZIEKOLWIEK, KIEDYKOLWIEK NIE SPOJRZEĆ — KRAJOBRAZY W PRZESTRZENI WOKOŁO NAS, ULEGAJĄ CIĄGŁEJ PRZEMIANIE — NAWET W MAŁYM POKOIKU NIGDY NIE ODSTAWIE POD TYM SAMYM KĄTEM, W TO SAMIUTKIE MIEJSCE, TEGO SAMEGO KUBKA, W KTÓRYM OD KILKU LAT PIJĘ KAWĘ.

STAŁE JEST MIEJSCE POKOJU I WYGLĄD KUBKA, ALE CAŁA RESZTA ULEGA CIĄGŁEJ ROTACJI… OPRÓCZ NIEBA, STANOWIĄCEGO BYĆ MOŻE ATOM WSZECH — I ACH — ŚWIATA!!!


Gdy zachodzę do babci Stasi, spokojnie i wygodnie siedzi na krześle i patrzy na ptaszki za oknem, które w dwóch karmikach śniadaniują przez cały zimowy dzień. Oczy ma jeszcze bardzo bystre.

O wiele gorzej jest ze słuchem, dlatego nasza wymiana zdań bywa krzykliwa jak na meczu siatkówki — sama babcia wymyśliła to porównanie, stawiając siebie w roli sędziny bez gwizdka, za to z mocnym głosem, usadowionej na sędziowskim stołku. Mnie jest przepisana rola wycierającej parkiet.

— Dziecko, czy ty o mnie nie zapomnisz, czy ty mnie nie opuścisz?!

— Szybciej sama ogłuchnę Pani Stasiu!

Babcia za każdym razem gdy u niej jestem, zadaje retoryczne pytanie, a mianowicie:

— Dziecko, po co ja jeszcze żyję? A po co pada śnieg, a dlaczego piszę książki, jaki ma sens istnienie wiewiórki, dlaczego boimy się myszy a nie reagujemy na widok krowy, kochamy psy i konie, a wzdrygamy się na widok salamandry, po co budujemy z klocków — baszty i dlaczego kochamy drugiego człowieka, a inni — są nam całkowicie obojętni?!

Taka forma pytań otwiera puszkę pandory, jak taką współczesną… falę hejtu…

Jeśli chodzi o mnie, to częstokroć czuję się niewidzialna…

Złożoność zachodzących wokół zjawisk, już od dłuższego czasu mnie przeraża. Dzielenie wszystkiego równiutko na pół np. jak książkę — gilotyną, sprowadza się do tego, że staje się ona makulaturą i choćby nie wiem jak mądry był w treści jej przekaz — jest on, ot — nieczytelny…

Podobnie rzecz się ma z podziałem społeczeństwa. Jeżeli stanowimy dość gęstą mozaikę przenikających się struktur — taka różnorodność wzbogaca nasze istnienie o dodatkowe walory wzajemnie się i uzupełniające i współegzystujące. Ale jeżeli jesteśmy równiutko podzieleni na pół jak nożem — jabłko… wtedy albo sami się pożremy, albo zrobi to ktoś trzeci… dlatego… część z nas staje się niewidzialna.


GDY CZYTAM LUB OGLĄDAM KRYMINAŁY, ZACZYNAM BARDZIEJ DOCENIAĆ FAKT, ŻE JA SAMA ZNAJDUJĘ SIĘ W PULI LUDZI REPREZENTUJĄCYCH ŻYCIE BANALNIE OBYCZAJOWE.

SMUTKIEM NAPAWAJĄ MNIE WYDARZENIA… INNYMI SŁOWY,

ŻE NAJBARDZIEJ MEDIALNE, BUDZĄCE NAJWIĘKSZE EMOCJE SĄ HISTORIE O PRZEMOCY FIZYCZNEJ, PSYCHICZNEJ — JEŻELI SĄ ONE FAKTAMI… CÓŻ, TAK SIĘ DZIEJE — PRZEMOC JEST WPISANA W RELACJE MIĘDZY LUDZKIE OD PRACZŁOWIEKA, ALE JEŻELI DOCHODZI DO PROPAGOWANIA SKRAJNYCH ZACHOWAŃ, SZCZEGÓLNIE W TELEWIZJI PUBLICZNEJ, A BOHATERAMI SERIALI STAJĄ SIĘ LUDZIE BEZUSTANNIE SPISKUJĄCY, MANIPULUJĄCY I ICH ROLE SĄ ROZPISANE NA KILKA TOMÓW KRYMINAŁÓW…

— PRZERAŻA MNIE BEZMYŚLNOŚĆ LUDZI TWORZĄCYCH TAKIE FABUŁY, KREUJĄCY ZA WŁASNĄ ZGODĄ A NASZE PIENIĄDZE, TE BUTAPRENOWE ODTWÓRSTWO… BO NA MOICH OCZACH DOKONUJE SIĘ PROPAGOWANIE WARTOŚCI OPAKOWANIA, A NIE TREŚCI.

BYĆ MOŻE W REALU TAK JEST, ŻE IM WYŻEJ SĄ PIASTOWANE STANOWISKA, TYM ILOŚĆ INTRYG MA PROPORCJONALNĄ DO NICH TENDENCJĘ WZROSTOWĄ (SZCZEGÓLNIE TO WIDAĆ W SEJMIE), ALE…

TU U MNIE WE WSI, ŻYJEMY SOBIE DOŚĆ SPOKOJNIE. OD CZASU KTOŚ KOMUŚ DA W MORDĘ, KTOŚ SIĘ ZATOCZY WRACAJĄC DO DOMU, ALE TEŻ… WIELE LUDZI DBA, BY RELACJE MIĘDZY NAMI BYŁY PRZYZWOITE.

GŁÓWNYM NARZĘDZIEM ICH BUDOWANIA JEST KULTURA, KULTURA W JEJ SZEROKIM SŁOWA ZNACZENIU.

JEJ ANIMATORZY POWODUJĄ, ŻE UCZESTNICZĄC W PRZEDSTAWIENIU — STAJEMY SIĘ WIDOWNIĄ, NA CHWILĘ NIE MYŚLĄCĄ WYŁĄCZNIE O SOBIE… LECZ ASYMILUJĄCĄ SIĘ Z ESTETYKĄ, POBUDZAJĄCĄ NASZE ZMYSŁY NA POZIOM PRZEDSTAWIANEJ OFERTY I IM ONA BARDZIEJ WYSUBLIMOWANA, TYM NASZE OCZAROWANIE MA WIĘKSZE SZANSE NA PRZENIESIENIE OWYCH DOZNAŃ I REFLEKSJI PO ZA SCENĘ.

NIE DOBRZE SIĘ DZIEJE, GDY IDOLAMI STAJĄ SIĘ FULL BAYERY… BYLLE SZLAGIERY… STYLLE FUSZERY I TYM PODOBNIE I TAK DALEJ…

OJJOJOJJOJ — BARDZO NIEDOBRZE! BRAK GUSTU TO BRAK ŚWIATŁA NA SCENIE ŻYCIA.


Niewidzialność? Kto, co może być niewidzialne, czy to może materia lub byt… jak mniejsza góra za Giewontem — której z mojej pozycji nie widzę, czy jak krety pod ziemią?

Czy może też niewidzialność ma odniesienie do własnych uczuć, bo na przykład co raz częściej mam wrażenie, że to mnie nikt nie zauważa… a może za mało się staram?

Z perspektywy kilkudziesięciu lat — dziś już wiem prawie na pewno, że na dłuższy dystans, nikt nie potrafi dotrzymać mi kroku i nie dlatego że ktoś nie chce, lecz raczej że nie dostrzega sensu współistnienia na podobnych zasadach do moich, bo te ostatnie — stanowczo odbiegają od ogólnie przyjętych wymogów.

Przejawem tych różnic nie są tak skrajne czynniki jak na przykład moja świeckość, czy to że nie mam bliskiej rodziny…

Po prostu, po jakimś czasie znajomości, mój rytm istnienia dla obcujących ze mną, staje się fałszywym akordem i nikt nie chce, nie ma cierpliwości, ochoty, możliwości i predyspozycji by starać się wsłuchać w moje tempo… a i mniej mi na tym zależy.

Przepraszam za moją obojętność, ale po prostu przestało mi zależeć na udowadnianiu że jestem Bożeną Kamionką — bytem osobnym jak mały kamyczek spośród trylionów innych kamieni. Zresztą dla kogo mamy znaczenie — raptem dla kilku zaledwie bliskich osób, które nas kochają.

Więź związana pokrewieństwem krwi, właściwie nie ma jakiegoś dominującego znaczenia — przywiązujemy się do ludzi, bo na przykład latami jesteśmy sąsiadami, albo latami obdarowując się dobrocią i lojalnością — tworzymy tak silną zażyłość, że nawet śmierć jednej strony, nie powoduje śmierci pamięci o fizycznie pogrzebanym… tylko potwierdza, że jesteśmy przemijalni jak obłoki na niebie i jesteśmy jak one — samotni.

Śmiem twierdzić, że najtrwalsze związki między ludzkie, to te, zawarte w latach młodości i jeżeli uda się je podtrzymywać i pielęgnować przez kilka dekad — są one wartością trwalszą ponad wszystko, bo scalają naszą pamięć gdy różne przeżycia czy ich nadmiar, powodują chwilową jej utratę. Wtedy wyciągamy — jak króliki z kapelusza, przeżycia sprzed lat, które były w naszym odczuwaniu — niezwykle wyjątkowymi… a to przecież napiszę wprost: gówno prawda!

Skąd bierze się ta tendencja pamiętania incydentów z zamierzchłych lat młodości i nadawania im wielkości większych niż były w rzeczywistości, a skąd bierze się skłonność nadawania incydentom istotniejszym — lecz późniejszym, proporcjonalnie mniejszego znaczenia?!

Mam wrażenie, że sposób interpretacji przebiegu różnych zdarzeń, jest ściśle związany z tym, że w miarę upływu lat, popadamy w rutynę, a także że obojętniejemy na wiele aspektów życia, by ot — nie zwariować!


OD ZAWSZE… JEST SPORY PROCENT LUDZI PATOLOGICZNIE GARDZĄCY INNYMI TYLKO ZA TO, ŻE SĄ INNI OD NICH SAMYCH! TAKIE LUDZISKA ZAWSZE BYLI, SĄ I BĘDĄ!

JEDNAK W DZISIEJSZEJ DOBIE, MAJĄ TECHNICZNE MOŻLIWOŚCI EPATOWANIA SWOJĄ NIENAWIŚCIĄ W SZERSZYM — BO W MEDIALNYM ZAKRESIE, CO RESZCIE CZYTAJĄCYCH — UŚWIADAMIA JAK JEST TYCH MŚCICIELI DUŻO, A KTÓRYCH JEDYNĄ ZDOLNOŚCIĄ UMYSŁOWĄ, JEST NIEMOŻLIWOŚĆ ZAPOMINANIA KOGO NIENAWIDZĄ I ZAPAMIĘTYWANIA… NA KOGO ZA CHWILĘ BĘDĄ PLUĆ, BLUŹNIĆ I KOGO OBLEWAĆ FEKALIAMI SŁÓW!


Oczywiście starzejemy się, a pokolenia młodsze — myślą już inaczej. Mają inne punkty odniesienia, inne priorytety, autorytety…

Moim standardowym algorytmem w latach młodości, była częstochowska wieża Jasnej Góry, bo w tym mieście się urodziłam i dorastałam, i na przykład Pałac Kultury, ale dla dzisiejszej młodzieży tych „pałaców kultury” jest o wiele więcej i tych wirtualnych — również!

Sądzę że jednak nie zmieniły się ambicje. Młodości przywilejem jest wiara w spełnianie misji i po ich uformowaniu — dążenia do ich realizacji na różnych poziomach. Obawę moją budzi mała ilość autorytetów. Ludzi mądrych nadal nie brakuje, ale… ale w obecnym czasie promowane są przeciętne jednostki — zawłaszczają one przestrzenie wyobraźni… spłycając ją do poziomu wyłącznie dwóch nieskończonych, do siebie w bardzo małym odstępie — równoległych prostych… Cała reszta nas — włącznie ze mną, jest pomiędzy nimi stłamszona, ścieśniona jak w imadle…

Jestem przeświadczona, że wiele dekad będziemy ponosić konsekwencje dzisiejszej polityki, ale nie mnie być tu wyrocznią; ot, wiem swoje i przeraża mnie poziom agresji, ignorancji i kołtuństwa klasy rządzącej!

Jest mi najzwyczajniej wstyd za dorosłych i starszych ode mnie i za moje pokolenie. Jestem zażenowana wstecznictwem myślowym młodszego pokolenia… Ale przecież te postawy nie wzięły się znikąd.

Jestem przekonana analogicznie do własnego wieku, że winę za to ponoszą zawsze trzy pokolenia: czterdziestolatkowie + sześćdziesięcio i osiemdziesięciolatkowie. Wszyscy, o liczbie lat ze skrajów życia, czyli dzieci i starcy — oni, i jeszcze i już — nie mają na nic wpływu, oprócz w różnej skali, przywiązania do siebie osób trzecich…

Jestem zasmucona głębiej od Wielkiej Śnieżnej, że przez brak wrażliwości na dostrzeganie różnych niuansów między zdarzeniami społecznymi, część z nas pędzi na krechę, używając do tego dupy, a nie głowy.

A ja? Mam szczęście, przeżyłam na przykład wiek Baczyńskiego, Poświatowskiej…

Nie wiem dlaczego pomyślałam właśnie o tych poetach… zostawiam tę kwestię po trzech kropkach?!

W obecnej dobie, mierzenie czasowi — czasu, jest nieadekwatne do osobistego odczuwania jego przebiegu. Jednak jeszcze trzy dekady temu, nasze życia miały o dużo wolniejszy przebieg…


STAJEMY SIĘ NA PÓŁ ZAUTOMATYZOWANI. DZIĘKI KLIKANIU W KLAWISZE LAPTOPÓW, SMART-FONÓW, ŚLEDZĄC, KONTROLUJĄC, SPRAWDZAJĄC ILOŚĆ LAJKÓW POD POSTAMI, GŁOWĘ MAMY ZWIESZONĄ W DÓŁ, MÓZG UŚPIONY… I TAK ZOMBO-WATA RZECZYWISTOŚĆ JEST ZAMKNIĘTA W MECHANICZNYCH PUDEŁKACH, A ROZUM ZAMIENIONY NA SSAWKĘ KONSUMUJĄCĄ WSZYSTKO!!!!! WSZYSTKO… OPRÓCZ ZAPACHÓW, SZTUKI MILCZENIA, UMIEJĘTNOŚCI OCZEKIWANIA, SMAKÓW BABCINYCH PIEROGÓW, WSCHODÓW SŁOŃCA, CZY PRZYTULENIA DZIECKA KOCHANKA PRZYJACIÓŁKI I NIEBA. Lecz czy na pewno?

Swego czasu, dziesiątki godzin przestałam w kolejkach.

Będąc kolejnym ogniwem w ich niekończących się łańcuchach — nie zawsze było towarzysko, a będąc świadkiem różnego rodzaju przepychań, dość szybko skonstatowałam, że rodzaj ludzki jest rasą niezwykle utalentowaną do różnego rodzaju bezustannego rozpychania się i… tak jest od zawsze do dzisiaj, przepychania się za chęcią dominacji w obszarach swego działania, czy to na polu rodzinnym, czy to wykraczającym za opłotki tegoż gospodarstwa.

Pół życia przepycham się sama ze sobą, przepisując drugorzędną rolę innym planowaniom i inicjatywom, stąd też pierwszą książeczkę wydałam dopiero po pięćdziesiątym roku życia.

Właściwie to dopiero od kilu ostatnich lat… nie stoję za niczym w kolejce. Będąc opieszałą — w charakterystyczny sposób dla ludzi nie potrafiących się rozpychać, paradoksalnie doprowadziłam do tego, że na przykład kupując dopiero niedawno telewizor plazmowy — mam jego najnowszą wersję. W ten sposób bez przepychania, wyprzedziłam znajomych, których odbiorniki są stare bo mają już po pięć lat, ale są za młode do wymiany na nowszy model!

Bez specjalnego działania, mimo kilku razowego zdublowania… wreszcie zaczęłam wyprzedzać tych, którzy albo już osiągnęli pełen zakres swych starań, albo umęczeni bezustanną rywalizacją zaczynają zwalniać!

Myślę że czas biegnie tak, jakie sami nadajemy mu tempo.

W tym samym czasie, jedynie możemy na przykład siedzieć w klasie na lekcji szkolnej, w kinie na tym samym filmie, maszerować z grupą przyjaciół po turystycznym szlaku, czy też leżeć na łóżku szpitalnym dzieląc salę z innymi chorymi…

Całą resztę, całe spektrum przeżywania dokonuje się w bardzo indywidualnym tempie, można by rzec… że nieomalże nasza przestrzeń ma — wbrew pozorom, bardzo intymny wymiar… Jeżeli czujemy inaczej, stajemy się niewolnikami w dosłownym słowa znaczeniu, stajemy się niewolnikami terminów i dat.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.