E-book
31.5
drukowana A5
80.52
Dzień za dniem i nie pytaj o jutro

Bezpłatny fragment - Dzień za dniem i nie pytaj o jutro


Objętość:
410 str.
ISBN:
978-83-8126-823-3
E-book
za 31.5
drukowana A5
za 80.52


ROZDZIAŁ 1
Wspomnienie

Zima. Styczeń 2002 roku. Wszystko zaczęło się od wspólnego wyjazdu z chłopakami do Wisły na narty. Pojechaliśmy całą paczką, czyli Krzysiek, Paweł, Robert i ja. Wyjechaliśmy na tydzień, licząc na dobrą zabawę, jak co roku z resztą. Wszyscy czworo znaliśmy się od liceum, a nasza przyjaźń przetrwała wszystkie próby młodzieńczych zawirowań z liceum i okres studiów, pomimo tego, że los rozrzucił nas po różnych uczelniach. Mimo upływającego czasu udało się nam utrzymać przyjaźń i dobre relacje. Dalej udawało nam się organizować wspólne wypady, prywatki, wyjazdy kilkudniowe w góry czy nawet wspólne wakacje gdzieś za granicą. Chociaż teraz, niestety, zorganizowanie wspólnego wyjazdu wymagało zgrania terminów nas wszystkich z powodu zobowiązań wobec naszych mocodawców, ale mimo wszystko jednak udawało nam się organizować wspólne wyjazdy. Niemniej jednak nie były one już tak częste jak kiedyś.

Najtrudniej z uzyskaniem urlopu miał Krzysiek — Krzysztof Polus — „Kujon”. Odkąd sięgam pamięcią Kujon zawsze grzebał przy komputerach, wyciągał części ze starych lub uszkodzonych telewizorów i tym podobnych gratów i skręcał z nich swoje pomysły. Nie zapomnę jak pewnego razu, kiedy wchodziłem do jego pokoju w akademiku, przywitał mnie przy drzwiach szczekaniem stalowy pies ciągnący za sobą splot kabli. Przy drugim końcu kabli siedział na fotelu obok komputera Krzysiek z widocznie zadowoloną miną. Ja skwitowałem jego wynalazek słowami: „Gdybyś wsadził tę kupę kabli w dupę swojego psa Asana, też by zrobił, co tylko zechcesz, żebyś tylko mu ją wyjął”. Po chwili spoważniał, wstał z fotela, wycelował we mnie końcem fajki, którą trzymał w ręce (jedyny chyba dwudziestolatek w całym Wrocławiu, który palił fajkę!) i powiedział do mnie: — „Rewelacyjny pomysł! To będzie przyszłość biotechnologii!”.

Zawsze uważaliśmy go za zdrowo rąbniętego. Jak się później jednak miało okazać, został genialnym naukowcem i wynalazcą. Jego stalowy pies z pamiętnego 1998 roku był jego pierwszym poważnym sukcesem, który otworzył mu drzwi do dalszej kariery i badań. Pewnie jego zabawka zrobiła duże wrażenie na profesorach, ponieważ dostał od razu stypendium i propozycję nawiązania współpracy po zakończeniu studiów z ośrodkiem badawczym PAN. Obecnie wiedzieliśmy tylko tyle, że pracuje gdzieś w jednym z wojskowych ośrodków laboratoryjnych.

Ja i Krzysiek studiowaliśmy razem na Politechnice Wrocławskiej. Studiowałem na wydziale budownictwa architekturę, a Krzysiek na wydziale informatyki kierunek: informatyka i robotyka. Mnie zawsze interesowało budowanie mostów i drapaczy chmur, Krzysiek z wiadomych powodów wybrał ten kierunek, a nie inny. Był po prostu w swoim żywiole.

Trzeci z nas, Paweł „Mrozio” Mroziński, przyjeżdżał do nas z jednostki wojskowej w Rembertowie. Mówił, że jest „cichociemnym spadochroniarzem”. Czasami żartowaliśmy sobie, kiedy zbliżał się do naszego stolika w jakiejś knajpce, udając, że mówimy o nim za jego plecami, ale tak, żeby dobrze słyszał: „Uwaga! Desant nad Wrocławiem z Rembertowa!”. Mrozio zazwyczaj mógł przyjeżdżać tylko na weekendy, i to jak dobrze poszło, był raz na kwartał. Nigdy też na poważnie nie opowiadał nam, co robi i czym się zajmuje. Prawdą było, że przyjeżdżał rzadko, ale nie zapomnę, jak pewnego razu powiedział nam, że jak pójdziemy na imprezę bez niego, to nam łby pourywa. Wszystko niby w żartach, bo żadnemu z nas nie przyszłoby do głowy ruszać któregoś z naszej paczki, ale tamtego wieczoru w jednym z lokali w centrum Wrocka nabrało to zupełnie nowego wymiaru. Bawiliśmy się bardzo dobrze, wypijając trochę pod dobry humor. Wszystko było okej do momentu, kiedy do lokalu weszło sześciu gości: czterech łysych, barczystych nad wyraz, i dwóch facetów ubranych z klasą, w drogich ciuchach. Mrozio z minuty na minutę poważniał, jak widział ich zaczepiających dziewczyny. Nie oszczędzili nawet sympatycznej barmanki, która nas obsługiwała. Grupka mężczyzn najwyraźniej chciała dać do zrozumienia, że oni tu rządzą. Ni stąd, ni zowąd Mrozio na głos, pewnie tak, żeby tamci faceci słyszeli, skwitował ich zachowanie: „Pedały i dupki przyszły na imprezę”. Dwóch spośród łysych „dupków” podeszło zaraz do Mrozia z pytaniem, czy ma jakiś problem. Mrozio odpowiedział, że jak się nie uspokoją, to za chwilę wyrzuci ich za drzwi.

Kultura Mrozia najwidoczniej rozbawiła krewkich łysoli, ale to był ostatni śmiech, jaki wydali z siebie tamtego wieczoru. Kiedy Paweł wstał, zaraz do nich doskoczyli pozostali. Cała akcja trwała może trzy, cztery minuty. Nigdy nie widzieliśmy czegoś podobnego! No, może na filmach z Jetem Li. W rzeczywistości taka bijatyka wygląda zupełnie inaczej, kiedy widzi się i słyszy łamane nosy, słyszy szczęk pękających kości. Nie zapomnę ostatniego faceta, który rozwalił krzesło na plecach Mrozia. Paweł odwrócił się powoli, łysol zamarł w bezruchu z paniką w oczach, a po chwili kilkoma ciosami powalił łysola z wybitymi przednimi zębami i złamaną ręką na podłogę. Kiedy skończył, odwrócił się do nas i powiedział:

— To była krav maga. A teraz wstawać, chłopaki, sprzątamy.

Podnieśliśmy się bez pytania, pozostając dalej w szoku, jak zresztą pozostali uczestnicy imprezy, czyli około setki ludzi. Po chwili ktoś z tego tłumu zaczął bić brawo, a za moment klaskali już wszyscy na sali. Paweł ukłonił się w iście wschodnim stylu i skinął na nas, żebyśmy pomogli wyciągnąć jęczących gości za drzwi. Do pomocy doskoczyło od razu kilku chłopaków z sali i wyrzuciliśmy ścierwo za drzwi za jednym razem. Plus był taki, że mieliśmy VIP-owską lożę i wszystkie trunki gratis od właściciela, kiedy tylko chcemy.

Od tamtego momentu kiedy Mrozio do nas mówił, że jak pójdziemy na imprezę bez niego, to nam łby pourywa, nabrało to zupełnie nowego znaczenia. Nam z całą pewnością nie było do śmiechu.

Ostatni z naszej paczki, Robert „Robson” Wielowieyski, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale politologii, kierunku: stosunki międzynarodowe i specjalizacji: kraje wschodnie i dalekowschodnie. Robson dysponował zupełnie inną siłą: znajomości i koneksje były jego atutem. Nie było rzeczy nie do załatwienia dla niego. Znajomości, jakie nawiązywał poprzez pracę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, otwierały mu, jak to on nam mówił, „sprawnie działający business po zakończeniu kariery politycznej”. Ukraina, Białoruś, Rosja, Indie i oczywiście Chiny były jego oczkiem w głowie.

Skład naszej paczki był dość specyficzny i jak się później miało okazać, bardzo pomocny dla mnie w przyszłości.

Asię poznałem właśnie tamtej zimy, w styczniu 2002 roku, na stoku, zaraz pierwszego dnia po przyjeździe do Wisły. Wpadliśmy na siebie. Dosłownie! Zjeżdżała machając rozpaczliwie kijami na wszystkie strony, krzycząc i piszcząc: „Ludzie! Uwaga!” Dzisiaj, kiedy wspominam tamto wydarzenie, potrafię się już śmiać, ale wtedy… Koszmar!

Zjeżdżałem szlakiem obok i właśnie wtedy zauważyłem kątem oka dziewczynę dziwnie machającą kijami, jakby machała do kogoś, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Muszę przyznać, że z całą pewnością zwróciła moją uwagę. Nietrudno było też zgadnąć, że jazda czarnym szlakiem dla wprawionych narciarzy nie odzwierciedlała jej umiejętności. Groza sytuacji dość szybko się rozwijała, ponieważ zaczęła niebezpiecznie nabierać prędkości i za chwilę powinno wydarzyć się jakieś nieszczęście dla niej lub kogoś innego na stoku. Ratrak, który oczyszczał stok z nadmiaru śniegu na mojej trasie, usypał nieopodal, przy bandach oddzielających obie trasy, na tyle dużo śniegu, że bez trudu mogłem przeskoczyć na sąsiedni tor. Odepchnąłem się mocniej kilkakrotnie kijami, żeby nabrać prędkości i przeskoczyłem. Dystans między nami szybko się zmniejszał a po chwili miałem ją już w zasięgu ręki. Niestety. W momencie, kiedy miałem ją sprowadzić na ziemię, nagle oberwałem od niej dwa potężne ciosy kijami. Jednym prosto w przyrodzenie, a drugim kijem w tył głowy. Udało mi się w ostatniej chwili bezpiecznie ją wywrócić, zanim ból w podbrzuszu stał się tak silny, że po chwili leżałem obok niej w pozycji embrionalnej, licząc ciemne plamy przed oczami.

— Bardzo… ci… dziękuję… — mówiła zdyszanym głosem poprawiając czapkę na głowie, bo zsunęła się i zasłoniła jej jedno oko podczas tych cyrkowych akrobacji. — Pomyliłam trasy… Powinnam jechać tą… — Zapewne pokazywała wyciągniętą ręką sąsiedni tor, dla amatorów, ale ja nie zwróciłem wtedy na to żadnej uwagi, bo przez ból ledwie łapałem oddech. Jednego w tamtym momencie byłem tylko pewien: że nachyliła się nade mną z zaciekawieniem.

— Nic ci się nie stało? — Poprawiła ponownie czapkę na czole i jeszcze raz spytała, łapiąc głęboki wdech i wydech: — Czy wszystko w porządku? Jeśli to moja wina, to bardzo przepraszam. Mogę ci jakoś pomóc?

Tym razem w głosie dało się wyczuć nutę przejęcia swoim wybawcą z opresji. Ja za to z bólu patrzyłem na nią pustym wzrokiem i nie byłem w stanie nawet słowa wydobyć. Dopiero po kilku minutach wydałem z siebie oznaki życia w postaci nieartykułowanych dźwięków „yyy… oooh…” i z wielkim trudem przewróciłem się na bok, później powoli na brzuch i znów powoli oparłem się łokciami na śniegu i podciągnąłem kolana pod siebie.

— Złamałeś sobie coś? Odezwij się, na litość boską!

Słychać było w jej głosie lekkie zaniepokojenie. Brak reakcji z mojej strony dodawał z sekundy na sekundę dramaturgii całej sytuacji. Napięcie rosło, a wybawca zamiast triumfalnie odebrać od dziewczyny słodkie uściski za ratunek z tragikomicznej sytuacji, leży teraz u jej stóp na wpół przytomny. Koszmar! Z pewnością żaden facet w marzeniach nie wyobraża sobie takiej sceny, tylko oczywiście ja mogłem ją zmaterializować, z najgorszych snów! Wiedziałem też, że jak zaraz się nie odezwę albo nie wykonam jakiegoś ruchu ręką, to za chwilę spanikowana dziewczyna zacznie wzywać wszystkich świętych z przerażenia. No i oczywiście nie pomyliłem się…

— Matko boska! Może wezwać pogotowie?! Co się stało, u licha?! Odezwij się, błagam!

Teraz już trzymała mnie bardziej zdecydowanie za ramię. Pewnie nie zdawała sobie sprawy, że potrząsanie mną nie przyniesie rezultatu. Robiła to zapewne bardziej instynktownie niż na podstawie nabytego doświadczenia w udzielaniu pierwszej pomocy. Nachylona nade mną, coraz głośniej próbowała wymóc na mnie jakąś reakcję i koniecznie dowiedzieć się, czy wszystko jest w porządku. Ja z kolei nie mogłem jej powiedzieć, że dostałem cios z taką siłą w przyrodzenie, że odebrało mi wręcz mowę lub mogło sprawić, że od dnia dzisiejszego mógłbym zaśpiewać altem w chórze chłopięcym!

— Będzie dobrze… — wystękałem z ogromnym wysiłkiem, wypuszczając słowa na jednym wydechu. — Już jest lepiej… Zaraz mi przejdzie… Jeszcze minutkę. Tylko tak nie krzycz…, bo się ludzie zaraz zlecą… — mówiłem urywanymi słowami, z trudem łapiąc oddech. Nie chciałem, żeby wszyscy na stoku dowiedzieli się, jaki cios zwalił mnie z nóg.

— Wystraszyłam się… że się przewróciłeś i coś sobie zrobiłeś… — wydukała wystraszona.

No tak, wyszło jeszcze na to, że to ja sam sobie zrobiłem krzywdę. Po prostu się przewróciłem. Pięknie!

— Nie… Twoje kije były… cholernie szybkie… — Uświadomiłem „królowej stoku”, że nie ja jechałem jak ostatnia ofiara losu.

Była pewnie trochę zdezorientowana obrotem sytuacji, ale chyba też uspokojona, że mimo wszystko ciosy nie były śmiertelne. Pewnie ze swojej strony również wolała podziękować i mieć całe zdarzenie za sobą. Ja w tym czasie, obracając się w żółwim tempie, usiadłem na śniegu. Dobrze, że przy upadku narty same się wypięły i wylądowały w pobliskich krzakach. Dzięki temu mogłem podciągnąć zdrowe nogi i schować obolałą głowę między kolanami. Jedyne co wtedy zaczęło mi przeszkadzać, to ciągły monolog z jej strony. Nie przestawała mówić, mówić i mówić, odkąd zdała sobie sprawę, że jednak mimo wszystko coś mi się stało. Pewnie myślała, że potok słów łagodnie spływający do mojej głowy ukoi ból i zaleczy rany. W innych okolicznościach być może zachwyciłbym się jej słodziutkim kobiecym głosikiem. Może zachwyciłbym się też jej niesamowitą zdolnością zapełniania ciszy… Jednak w obecnej sytuacji ciągły monolog prowadzony przez moją niedoszłą zabójczynię był nie do zaakceptowania z powodu pulsującego bólu głowy. Ból stanowił barierę nie do przebicia się przez jakiekolwiek słowo z jej strony, potęgował jedynie moje rozdrażnienie. Podniosłem głowę, przystawiłem palec do jej ust i powiedziałem:

— Ciiiiii… Błagam — poprosiłem z grymasem litości na twarzy.

— Przepraszam… Już będę cicho… Ja tylko bardzo się wystraszyłam… dlatego tyle gadam. Cholera. Zawstydzona zamilkła, co chwilę jednak zerkając na mnie. Zapewne po wyglądzie uczyła się rozpoznawać, czy jest mi lepiej, czy gorzej.

Siedzieliśmy tak chyba jeszcze z pięć minut, w idealnej, błogiej ciszy. Dotrzymała słowa. Nic się nie odezwała przez cały czas! Po dziesięciu minutach ból jakby się przeniósł się na tył mojej głowy. Zsunąłem ręką czapkę i dotknąłem obolałego miejsca. Był tam ogromny guz! Mój ruch oczywiście zaraz zauważyła „królowa stoku” i nie pozostawiła niezauważonego przed chwilą guza na mojej głowie bez komentarza.

— Boże święty, ale wielki! Nieźle cię urządziłam! — zrobiła grymas, jakby ją coś oparzyło.

Spojrzałem wtedy na nią tak inaczej. Była naprawdę przejęta, już na pierwszy rzut oka.

— Niedaleko jest punkt medyczny. Trzeba to obejrzeć… — syknęła, oglądając guza nieco wnikliwiej.

Zdjąłem rękawiczki i dotknąłem tego gorącego miejsca na mojej głowie. Było gorące i lepkie jednocześnie. Odruchowo spojrzałem na dłoń. Była lekko czerwona. „Świetnie, bohaterze…” — pomyślałem. Zakląłem parę razy w myślach, po czym potwierdziłem kiwnięciem głowy, że zgadzam się z jej pomysłem.

— Dobrze. Zejdźmy do tych medyków… — Powoli podnosiłem się, jakbym miał z osiemdziesiąt lat i chwilowo wystąpiły u mnie zaburzenia błędnika oraz choroba Parkinsona jednocześnie.

— Ja poproszę Kasię i Justynę, żeby wzięły nasz sprzęt z krzaków spod ratraka, jak będą zjeżdżać ze stoku, dobrze?

— Dobrze… Chodźmy już… — odpowiedziałem bez namysłu, bo ból głowy zaczął mi rozsadzać czaszkę i ostatnią rzeczą, o której chciałem myśleć, to właśnie sprzęt pod ratrakiem, który i tak był całkiem nieźle schowany. To, o czym myślałem, to garść pyralginy lub jakiegokolwiek innego środka, który przyniesie mi ulgę.

Schodziliśmy powoli, a moja towarzyszka w tym czasie rozmawiała przez komórkę, prosiła o coś i wyjaśniała komuś całą sytuację. Starała się robić to bez zbędnych, kwiecistych opisów, pewnie dlatego, że szedłem obok niej. Niestety musiała wstrzymać się do czasu innej, bardziej dogodnej sytuacji, kiedy będzie mogła obficie opisać całą dramaturgię. Po chwili rozłączyła się, schowała telefon do kieszeni i położyła moją rękę na swoim ramieniu, żebym mógł się przytrzymać. Szedłem niezbyt pewnym krokiem, co trzeba przyznać, i na dodatek co chwilę nogi rozjeżdżały mi się na boki.

— Moje koleżanki wezmą nasz sprzęt do hotelu. Później po wszystkim przywieziemy…

— Ładne chociaż? — wybąkałem pod nosem, podenerwowany bólem.

— Co „ładne”? — spytała, zbita z tropu.

— Koleżanki, które mają przywieźć sprzęt do hotelu — odpowiedziałem, znudzony brakiem zrozumienia.

— A co to ma do rzeczy: ładne czy brzydkie?! Może zwyczajne! — Dała wyraz irytacji w odpowiedzi na zadane pytanie, gestykulując jedną ręką, co zapewne stanowiło przedłużenie emocji.

Kobiety nie rozumieją, że dla faceta, który przyjechał z kolegami zabawić się i rozerwać przede wszystkim w kobiecym towarzystwie, ma to ogromne znaczenie! To, co powiedzą koledzy w hotelu, kiedy zobaczą dziewczyny przywożące sprzęt kolegi, może wywołać aplauz lub dezaprobatę. Grono kobiet, w którym obraca się mężczyzna, daje mu określoną pozycję. Im ładniejsze, tym prestiż oczywiście rośnie i to wprost proporcjonalnie do rozwijających się później znajomości pomiędzy kolegami i zapoznanymi koleżankami. Stąd też było moje pytanie. Ale ponieważ nie miałem głowy, żeby tłumaczyć jej zawiłości pytania, zadałem inne, łatwiejsze.

— Dobrze… Daleko jeszcze ten felczer?

— Już prawie jesteśmy… Za tym wzniesieniem. Dasz radę dojść? — spytała i wskazała ręką najbliższe wzniesienie, porośnięte z jednej strony świerkami.

— Tak, dam radę — odpowiedziałem krótko przez zaciśnięte zęby, bo ból pulsował w mojej głowie. Im większy wysiłek i większe ciśnienie pulsujące w głowie, tym silniejszy ból!

Doszliśmy po kilku minutach do chatki GOPR-u przy stoku. Nad wejściem do chatki umieszczony był napis: „Punkt medyczny GOPR”. Wewnątrz lekarz mógł poświęcić cały swój czas mojej osobie, ponieważ byłem jedynym jego pacjentem. Medyk obejrzał tył mojej głowy, komentując nader osobiście i prywatnie stan rany na głowie. Pewnie nie miał ostatnio za dużo pracy i brakowało mu towarzystwa do rozmowy. Od razu dostałem środki przeciwbólowe, o które nie zapomniałem poprosić przy najbliższej nadarzającej się okazji.

— Aleś się pan urządził… — Kiwał głową, rozchylając palcami włosy. — Gdzieś pan znalazł jakiś kamień na stoku?! Jest przecież z półtora metra śniegu! Żeby tak rozwalić głowę… Następnym razem proponuję oślą łączkę — skwitował, kończąc oględziny.

Nie dość, że mi łeb pękał, to jeszcze jakiś picuś w białym fartuchu będzie mi nawijał jakieś farmazony o oślej łączce! Zabrzmiało to jak: „Skoro, chłoptasiu z miasta, nie umiesz jeździć na deskach, to nie popisuj się przed dziewczynami, tylko siądź sobie na dupie w hotelu, zażywając słonecznych kąpieli na tarasie!”.

— Trzeba będzie to zszyć… — stwierdził krótko — Ja nie mam tu takich możliwości. Zabandażuję i zjedzie pan kolejką do przychodni, tam panu to zszyją. Ja tylko oczyszczę i zabezpieczę ranę. Poza tym coś jeszcze pana boli? — spytał, chcąc ustalić, jakie są pozostałe obrażenia.

Ponieważ moja niedoszła zabójczyni siedziała niedaleko, pokazałem tylko palcem wskazującym przyrodzenie. Na mój gest ręką lekarz aż się skrzywił.

— Poza tym wszystko chyba okej — powiedziałem i odwróciłem się, żeby zobaczyć, czy aby na pewno dziewczyna nie zorientowała się, gdzie jeszcze mnie rąbnęła.

Siedziała na ławeczce, oparta łokciami o kolana, ze zwieszoną głową.

— Mam pana zbadać? — Uśmiechnął się do mnie lekarz, najwidoczniej trochę rozbawiony, nawiązując do wskazanego przeze mnie obolałego miejsca.

— Na przyjemności trzeba sobie zasłużyć. — Odwzajemniłem lekarzowi uśmiech i podniosłem się ze stołka.

Wyglądałem jakbym dostał postrzał w głowę. Zobaczyłem się w szybie szafki z lekarstwami. Koszmar, ale najważniejsze, że środki przeciwbólowe zaczęły działać! Wychodząc zza parawanu, spojrzałem mimowolnie na dziewczynę siedzącą z podpartą głową na dłoniach. Moje pojawienie się z zabandażowaną głową zostało od razu przez nią oczywiście zauważone. Podniosła się i kiedy na mnie patrzyła, zrobiła grymas współczucia. Widok pewnie był taki, że klękajta narody!

— No, to nieźle cię urządziłam. Ale numer! Bardzo przepraszam. Skończywszy, zacisnęła usta, jakby chciała powiedzieć: „Naprawdę mi przykro”.

Leki przeciwbólowe działały już na tyle solidnie, że przywróciły mi trzeźwość umysłu i nieco świeższym okiem mogłem spojrzeć na moją towarzyszkę niedoli. Do tej pory nie skupiałem żadnej uwagi na niej. Nawet jej się nie przyjrzałem uważnie. Ha! Gdybym miał opowiedzieć, jak wygląda, jak była ubrana, stara czy młoda, na pewno nie byłbym w stanie opisać tego wszystkiego. Dopiero teraz spojrzałem na nią bez zasłony bólu. Była bardzo, bardzo ładną dziewczyną i to był jej plus, ale mimo to i tak byłem nieźle wkurzony na nią, bo nie tak planowałem tydzień wypadu do Wisły. Miała być zabawa, podryw i impreza. Cholera jasna! Ratowało ją tylko to, że była naprawdę ładna i trochę niezręcznie było mi wyrażać swoją irytację i niezadowolenie. Jej proste blond włosy do ramion oraz niebieskie oczy, mówiąc ogólnie: uroda, na pewno ratowały ją z niejednej opresji. Oceniając męskim okiem, można by powiedzieć: „Miałeś, chłopie, traf!”. Z całą pewnością zginąć z takich rąk było przyjemniej niż z rąk chirurga psychopaty czy jakiegokolwiek felczera.

— Panie doktorze, wiem, gdzie jest ta przychodnia. Zaprowadzę pacjenta i dopilnuję, żeby wszystko był tak jak trzeba. — Uśmiechnęła się do lekarza i wzięła odpowiedzialność na siebie.

Pomogła mi założyć kurtkę i kiedy już powoli wychodziliśmy, lekarz niespodziewanie rzucił w naszym kierunku jeszcze jedną uwagę, z lekkim uśmiechem, jakby coś go bawiło w całej tej sytuacji:

— Będzie miło, ale pożytku za wiele to nie będzie pani miała z niego w najbliższych dniach.

Wiedziałem, że nawiązał do ciosu w przyrodzenie, za co skarciłem go surowym, paraliżującym bazyliszkowym wzrokiem.

Z punktu medycznego GOPR było niedaleko do wyciągu, więc doszedłem bez trudu. Jedyne co było niewygodne w całej sytuacji, to buty narciarskie na nogach. No, ale cóż, Indianie chodzili bez butów i nie narzekali na kamienie i wystające korzenie, prawda? Siadając na wyciągowym krzesełku, uśmiechnąłem się do niej, co miało wyrażać podziękowanie za pomoc przez cały ten czas. Dość oszczędny sposób na wyrażanie uczuć i słów, ale niestety na ten moment musiało wystarczyć. Trzeba podkreślić, że nietypowy sposób rozpoczęcia naszej znajomości wpływał na dalszy rozwój sytuacji. Ta nietypowość przekładała się na wszelkie moje działanie później, ponieważ nie traktowałem mojej towarzyszki jako obiektu westchnień. Powodem takiego podejścia, o czym byłem święcie przekonany, było to, że złamała wszelkie utarte konwenanse podrywacza. Można powiedzieć, że dziewczyna dosłownie wybiła mi z głowy wszelkie próby podrywu, a zbliżenie się do niej na odległość dwóch metrów mogło grozić utratą życia lub zdrowia. Prawie jak z reklamy o szkodliwości niewłaściwego stosowania leku lub palenia fajek.

Jednak przeciągająca się cisza wymusiła na mnie, żeby odezwać się do niej chociaż w jakiejś formie grzecznościowej. Jak by nie patrzeć, przed nami jeszcze z dziesięć, piętnaście minut wspólnej drogi wyciągiem.

— Tak w ogóle jak masz na imię? — spytałem z grzeczności. Nie miało to dla mnie większego znaczenia.

— Asia… Miło mi. — Zaśmiała się kręcąc głową i wyciągnęła rękę w moim kierunku.

— Coś nie tak? — spytałem zaciekawiony.

— Jeszcze nikogo nie musiałam walnąć w głowę, żeby go poznać. — Znów się zaśmiała, poprawiła czapkę na czole i spojrzała na mnie. Wspaniały ciepły uśmiech i dołeczki na policzkach były jedynym przyjemnym doznaniem tego przedpołudnia.

— Oczywiście wymarzona sytuacja, żeby się poznać, prawda? — Odwzajemniłem uśmiech.

— Słyszałem kiedyś, że u pewnych gatunków zwierząt zaloty mogą się skończyć bardzo źle dla amanta płci przeciwnej, ale żeby w naszym gatunku… — Uśmiechając się kręciłem głową rozbawiony, próbując obrócić w żart całe to zdarzenie.

Widziałem, że Asia (bo już poznałem imię „królowej stoku”) była rozluźniona i najwidoczniej uspokojona. Pewnie przekonała się, że wszystko będzie dobrze i najgorsze ma już za sobą. Mój dobry humor najwidoczniej spodobał się jej, ponieważ zaczęła się śmiać, rozbawiona porównaniem.

— To u modliszek.

— Co u modliszek?

— U modliszek tak jest, że partnerka zjada swojego kochanka po zaspokojeniu jej potrzeb. — Zaśmiała się tak szczerze, że ja sam zaraziłem się jej śmiechem.

— Dobrze, że próbowałem cię tylko wyratować z opresji! Pewnie dzięki temu dostałem tylko po głowie!

Podobało mi się to, że nie poczuła się obrażona, ale wręcz rozbawiona, kiedy moje porównanie o tragicznym losie samca w kontaktach z samicą u pewnego gatunku zwierząt okazało się moją tragiczną pomyłką i gafą. Bo nie chodziło o samicę jakiegoś tam zwierzęcia, tylko o modliszkę, podczas gdy porównanie dziewczyny do modliszki jest… gafą!

Myślę, że była bardzo wyrozumiała dla mnie może ze względu na całe to zdarzenie na stoku i pomyślałem, iż musiała zdać sobie sprawę, że wyszło mi to zupełnie nieświadomie.

— Tylko proszę, nie wal mnie już drugi raz. Po prostu podejdź, wytłumacz, tylko błagam, nie bij! — mówiłem błagalnym, żartobliwym głosem.

— Dobrze… Hi, hi, hi zobaczymy, co się da zrobić. Hi, hi, hi. — Śmiała się bardzo swobodnie i widać było, że całe napięcie związane z tą sytuacją minęło.

Kiedy dojechaliśmy do końca naszej wycieczki kolejką, wygramoliliśmy się dość zwinnym ruchem z siodełek i Asia wzięła moją rękę, chcąc położyć ją na swoim ramieniu, żebym mógł iść bezpieczniej. Ale ja miałem nieco odmienny pogląd co do sposobu, w jaki miał się odbywać nasz „spacer”.

— Słuchaj, nie chcę iść jak niewidomy. Nie to, żebym miał coś przeciw niewidomym, ale rozumiesz… — próbowałem wytłumaczyć, gdyby były jakieś wątpliwości.

— Gdybyś, Asiu…, może złapała mnie pod ramię… A jak się zachwieję, to i tak zdążysz mnie przytrzymać. — Uśmiechnąłem się zawadiacko.

Asia rozejrzała się wkoło i chyba zrozumiała, o co mi chodzi.

— Ach, wy faceci… Co, za dużo ludzi? Niech ci będzie. — Uśmiechnęła się i złapała mnie pod ramię.

Na głównym deptaku w Wiśle zawsze jest sporo ludzi, a ja nie chciałem iść jak jakiś inwalida, żeby wszyscy patrzyli na mnie z zaciekawieniem i politowaniem. Nie dość, że szedłem z zabandażowaną głową, to jeszcze w butach narciarskich.

Przeszliśmy tak z kilkaset metrów główną drogą i skręciliśmy później w prawo. Do przychodni było dosłownie niecałe sto metrów od zakrętu. Na izbie przyjęć musieliśmy poczekać jakiś czas, bo akurat dyżurujący lekarz zajmował się gipsowaniem nogi.

— Na długo przyjechałaś do Wisły?

— Do niedzieli. Czyli jeszcze sześć dni. — Mówiła, ściągając czapkę i kurtkę.

— Może chociaż się rozepniesz? — spytała, patrząc na mnie z politowaniem.

— Dobra, dobra, nawet zdejmę. — Podniosłem palec wskazujący do góry na znak aprobaty.

Wstałem, rozpiąłem kurtkę i zsunąłem ją na siedzenie obok.

Czekając na miejscowego felczera, znachora czy jak ich tutaj nazywają miejscowi, siedzieliśmy i rozmawialiśmy, tak jakbyśmy znali się od dawna. Nie pamiętam, kiedy ostatnio poznałem dziewczynę i tak miło było z nią rozmawiać. Czułem się zupełnie na luzie, bez skrępowania, po prostu zero sztuczności. Rozmawialiśmy o wszystkim, śmialiśmy się i żartowaliśmy.

— Może napijesz się ze mną kawy? — wskazałem wzrokiem automat w drugim końcu korytarza. Spytałem żartobliwie, uśmiechając się przy tym zawadiacko z nutką powagi, jakbym próbował ją zaprosić na randkę.

— Z nieznajomymi się nie umawiam. — Odwzajemniła oczywiście mój żart uśmiechem, odrzucając przy tym jedną ręką włosy do tyłu i spoglądając w przeciwnym kierunku, jakby została przed chwilą zaczepiona przez przypadkowego amanta. — Ale z drugiej strony… Choremu się nie odmawia, prawda? — Odwróciła się w moją stronę ze słodkim uśmiechem.

— No, to dobrze! Kto pierwszy do automatu, ten… płaci… — Moje stwierdzenie miało być zapowiedzią repliki biegu na sto metrów, a moje słowa miały odwzorowywać „do biegu, gotowi, start!”, ale zanim zdążyłem wstać, Asia kolejnym pytaniem pokrzyżowała mi zabawę. Zrobiła to tak, jakby rozpracowała moją gierkę.

— A kto zapraszał? — Nachyliła się w moim kierunku, podnosząc brwi do góry i patrząc mi prosto w oczy zniewalająco.

Kiedy tak patrzyła na mnie, zastygłem w bezruchu i patrzyłem tak na wszystko naraz. Na jej niebieskie oczy, dołki w policzkach, brwi, uśmiech, podbródek i usta jednocześnie. W ostatniej chwili powróciła mi świadomość i uratowałem swoją reputację przed koniecznością oznajmienia Asi, że na moment przez jej urodę pogubiłem myśli. Miałem tylko nadzieję, że nic nie zauważyła.

— Proponuję kompromisssss… — podkreśliłem ostatnią literę. — Pójdziemy razem — Uśmiechnąłem się i podniosłem z krzesła. Asia wstając wzięła mnie pod rękę i poszliśmy, człapiąc w butach narciarskich w kierunku automatu.

Niestety, zdążyliśmy dojść tylko do połowy drogi, bo w tym momencie pielęgniarka zawołała:

— Pan z rozciętą głową, proszę na salę.

Zawróciliśmy grzecznie w rytmie poloneza, uśmiechając się do siebie z powodu zabawnej sytuacji. Odprowadziła mnie do samych drzwi sali zabiegowej.

— Zaczekam na ciebie w poczekalni — rzuciła mi przez ramię, zamykając za mną drzwi.

Gdyby nie to, że była to przychodnia lekarska, pomyślałbym, że właśnie wszedłem do wiejskiego znachora. Na początek trafiłem w ręce pielęgniarki, która kazała położyć mi się na leżance i zamierzała obejrzeć ranę przed zabiegiem. Zdezynfekowała i podała zastrzyk miejscowego znieczulenia. Po sprawdzeniu, czy znieczulenie już działa, delikatnie próbowała ogolić miejsce w okolicach rany. Zabrała się za to rzetelnie, ale niestety, zbyt delikatnie. Po kilku minutach próbowania delikatnego golenia okolic rany stwierdziła, że nie należy to do najłatwiejszych czynności, szczególnie obecnego dnia. Nie jest to takie proste, kiedy żyletka nie była wymieniana zapewne od tygodnia, a może nawet nosiła ślady prób ostrzenia!

— Panie doktorze, żyletka jest za tępa. Trzeba zmienić — powiedziała dość niepewnym głosem, jednocześnie delikatnie trzymając maszynkę w dwóch palcach.

— To niech pani opali to miejsce — odpowiedział najwyraźniej znużony lekarz.

Spojrzałem na lekarza zaskoczonym i spanikowanym wzrokiem.

— Żartowałem — zwrócił się w moim kierunku, z grymasem zrezygnowania. — Pani mi da tę maszynkę i niech pani patrzy, jak się to robi. Goliła pani kiedyś nogi? — wypalił w jej kierunku. — Ostatni raz pokazuję. Więcej nie będę i zapewniam panią, że żyletka jest wystarczająco ostra.

Zdecydowanym ruchem wziął od niej maszynkę, przechylił mi głowę do przodu, lewą ręką naciągnął skórę powyżej rany, a prawą zdecydowanymi, szybkimi ruchami przejechał kilkakrotnie w miejscu rany.

— Tak się to robi, pani Marysiu. Teraz pani sobie poradzi?

— Tak — odpowiedziała, z zaciśniętymi ustami patrząc na felczera, ale mimo wszystko wydawało mi się, że w myślach jakby chciała zaprotestować i powiedzieć, że po tygodniu i tak należałoby wymienić żyletkę, a z goleniem nóg to, chamie, przesadziłeś! Tak przynajmniej sobie wyobrażałem, co może w tym momencie myśleć pielęgniarka.

Wyszedłem po około trzydziestu minutach. Z tyłu głowy w wygolonym miejscu sterczały mi nici chirurgiczne, co wyglądało trochę komicznie. Niestety, moja atrakcyjność z pewnością spadła do zera i miałem świadomość, że pierwszy dzień w Wiśle był ostatnim zarazem, kiedy mogłem z chłopakami próbować zabawić się, poszukać fajnego lokalu i dziewczyn na czas pobytu. Teraz zostało mi sześć dni leżenia bykiem w hotelu. Tak to przynajmniej miało wyglądać. No… Została jeszcze metoda na litość, ale ta zdecydowanie odpadała…

Znieczulenie jeszcze działało, więc ból nie docierał do mojej świadomości. Po wyjściu z sali zabiegowej zauważyłem Asię na końcu korytarza rozmawiającą przez telefon. Zatrzymałem się w pół drogi, usiadłem na wolnym krześle obok dość obszernej pani, która idealnie mnie zasłaniała przed Asią. Nie chciałem jej przeszkadzać, niech się wygada. Przecież tyle było do opowiadania! Oparłem się o ścianę, odwróciłem głowę w jej kierunku i zza pleców obszernej pani patrzyłem rozbawiony, jak kreśli w powietrzu słowa. Pewnie tłumaczyła koleżankom całą dramaturgię sytuacji na stoku. „No cóż, najważniejsze, żeby wykreowała mnie na bohatera” — pomyślałem. Wzrok z minuty na minutę robił mi się coraz bardziej mętny i znużony, więc po kilku minutach przysnąłem. Ostatnia rzecz, jaką pamiętam, to plecy obszernej pani.

Po chwili jakby z zaświatów usłyszałem:

— No, ładnie… Ja tu czekam, a ty śpisz…

Zabrzmiało to jak tytuł znanego filmu, przynajmniej podobnie. Usłyszałem jej głos jakby w tunelu i jakby nie do mnie, ale mimo to otworzyłem powolnym ruchem oczy i zobaczyłem dziewczynę z rękami podpartymi po bokach.

— O… Chyba przysnąłem… Długo mi to zajęło? — spytałem, grzecznościowo prostując się na krześle.

— Siedzę prawie godzinę i gdyby nie ta kobieta, którą wezwała pielęgniarka, pewnie bym siedziała tak dalej.

Domyśliłem się, że miała na myśli tę dużą panią, bo krzesło obok było puste. Po chwili jednak zrezygnowała z reprymendy pod moim adresem, widząc druty wystające z tyłu głowy.

— To co, może odprowadzę cię do hotelu? — Opuściła ręce, z grymasem rezygnacji, i podała mi kurtkę z krzesła.

— Okej, może być — Ubierając się, spojrzałem mimo woli za okno. Najbliższe dni nie zapowiadały się ciekawie. Wygolona czaszka świeciła białą skórą, a z białej skóry sterczały druty, na dodatek chodziłem jak Zeb McCain z westernu po miesięcznym siedzeniu w siodle. Perspektywa na najbliższe dni nie była interesująca. Najprawdopodobniej spędzę je w otoczeniu hotelowym. No cóż, jakoś będę musiał przebrnąć ten nieudany tym razem wypad.

Z chwilowego zamyślenia wyrwała mnie Asia.

— Zawiesiłeś się czy co? — uśmiechnęła się.

— Nie, coś mi się przypomniało — odpowiedziałem wymijająco, bo przecież nie będę się dziewczynie tłumaczył, że dzisiejsze spotkanie na stoku całkowicie pokrzyżowało moje plany na najbliższy tydzień. Kiedy wychodziliśmy z przychodni, leniwie zaczął padać śnieg, przykrywając wokoło wszystko świeżym białym puchem. Bajkowa sceneria nie była w stanie niestety poprawić mojego humoru.

— To gdzie się zatrzymałeś?

— Hotel Gołębiewski — odpowiedziałem bez emocji.

I tak już miałem schrzaniony wieczór, więc może być hotel, łóżko i… to by było na tyle. Byłem naprawdę wściekły na siebie, że w tak banalny sposób dałem się wyeliminować z gry na najbliższe dni. Spoglądając na Asię, ukradkiem chciałem przelać na nią swoje zdenerwowanie, ale ni jak mi to pasowało. Nie zrobiła tego specjalnie, więc za co miałem ją winić? Musiałbym być ostatnim palantem, żeby wierzyć w to, że wymiana argumentów winna czy niewinna byłaby po mojej stronie!

— Chodźmy szybciej! Jak się postaramy, to za dziesięć minut będziemy na miejscu — stwierdziłem z wymuszonym uśmiechem.

Moja opiekunka chyba zorientowała się w delikatnie sarkastycznej sytuacji. Mówię „chyba”, bo nie odpowiedziała na moje pytanie, tylko przyspieszyliśmy kroku bez słów.

W zamian za to, wszechobecnie panującą ciszę między nami doskonale wypełniała bajkowa sceneria oraz skrzypiący śnieg pod naszymi narciarskimi butami. Leniwie opadające płatki śniegu sprawiały wrażenie, jakby czas spowalniał. Zapewne dlatego ostatnia prosta do hotelu zaczęła się dłużyć. Drzewa, pięknie przyozdobione śniegiem, zachwycały wspaniałym urokiem zimy. Hotel Gołębiewski, świątecznie przyozdobiony, również dodawał uroku całej okolicy, idealnie wkomponowując się w tło krajobrazu, jakby biały tort został udekorowany kolorowymi, cukrowymi dodatkami, uwydatniając jego piękno i okazałość.

Ostatni podjazd pod hotelem minęliśmy dość szybko i stanęliśmy przy głównym wejściu. Mimo wszystko któreś z nas musiało pierwsze zakłócić ciszę panującą od kilku minut. Ze strony Asi była to najdłuższa cisza, jakiej byłem świadkiem (oprócz tych dziesięciu minut ciszy po wypadku, której nie liczę).

— To co, miło było spędzić razem te kilka godzin. Dostarczyły nam obojgu mnóstwa wrażeń, prawda? Będzie co opowiadać, cha, cha, cha! — Zaśmiałem się dla rozluźnienia atmosfery.

— Wiesz, opowiadać z pewnością będzie co, ale mimo wszystko chciałabym ci jeszcze raz podziękować. Bo kiedy tak siedziałam i czekałam na ciebie w poczekalni, zastanawiałam się, co by mogło się zdarzyć, gdybyś mnie nie zatrzymał. Być może to teraz ja siedziałabym w przychodni ze złamaną nogą albo jeden Bóg wie, z czym jeszcze.

— Daj spokój, cieszę się, że mogliśmy się poznać. Może nie był to najszczęśliwszy sposób na rozpoczęcie znajomości, ale to zawsze coś. Gdyby to odbyło się w nieco innej scenerii i w nieco inny sposób, z pewnością byłoby ciekawiej. Mam na myśli tych lekarzy, to bandażowanie, szycie głowy… — Uśmiechnąłem się zawadiacko, nie chcąc pokazać, że humor całkowicie już mi uleciał z powodu perspektywy kolejnych dni.

— Dobrze, niech ci będzie. Idź teraz do recepcji i zadzwoń do pokoju, niech cię małżonka odbierze z holu, bo nie wiadomo, jakie nieszczęście może cię spotkać po drodze. — Uśmiechnęła się, najwidoczniej trochę rozbawiona.

— Proszę? — Nie zrozumiałem stwierdzenia, co zupełnie zbiło mnie z pantałyku. Chaotycznie próbowałem złapać wątek poprzedniego zdania stojącej przede mną uśmiechniętej i zadowolonej z siebie dziewczyny. Stała i jakby czekała, kiedy poddam się i potwierdzę, że przyłapała mnie na niewinnym psikusie, jak chłopca, który chciał wykraść niezauważony słodycze z babcinej skrytki.

— „Mojej żony”? ! To znaczy: „moja żona”? „Moja żona”, mówisz? W pokoju… Tam, u góry, tak?

Przeciągnąłem czas pytaniami, gestykulując przy tym ręką i wyrażając zdziwienie, to znów zastanowienie, lub wskazując na recepcję albo na miejsce na suficie lub na siebie samego. Powoli jednak układanka moich myśli i słów Asi zaczęły się pokrywać i tworzyć jeden obraz: „«Piter», ona myśli, że na górze w pokoju czeka na ciebie TWOJA ŻONA!”.

Patrząc tak na Asię, na jej sympatyczny uśmiech i dołeczki w policzkach, nie mogłem nie odwzajemnić tego przeuroczego uśmiechu swoim zawadiackim uśmiechem. Jej wzrok kierował się co chwilę na ułamek sekundy na moją prawą dłoń kilkakrotnie z nieniknącym wciąż uśmiechem. Jakby chciała powiedzieć: „Dobrze, koniec zabawy. Przejrzałam cię.” Moja dłoń jakby w tym momencie stała się obiektem zainteresowania setki fotoreporterów i wszystkie światła zostały skierowane właśnie na moją rękę. Trzymając zaciśniętą prawą dłoń przy ustach, wciąż wpatrzony w jej oczy, zrozumiałem, że chodzi o moją obrączkę na palcu! Ha! No tak, głupiec ze mnie, że nie zorientowałem się wcześniej! Była przekonana, że jestem żonaty, bo miałem obrączkę! W okamgnieniu sytuacja obróciła się diametralnie na moją korzyść.

Opuściłem powolnym ruchem prawą dłoń na wysokość klatki piersiowej i chwyciłem dwoma palcami lewej ręki obrączkę na palcu, kręcąc nią w lewo i prawo tak, żeby widziała mój gest jakbym robił to niby odruchowo, tak jakby od niechcenia.

— Tak, zadzwonić pewnie bym i mógł, tylko że… nikt by nie przyszedł. Bo widzisz… Nikogo tam nie ma i nie było.

Powoli moja wypowiedź docierała do Asi, jednak błyszczący „argument” na moim palcu dalej widniał. Nie da się ukryć, że i tak zobowiązany byłem do wyjaśnienia całego zamieszania z tą obrączką. Musiałem też przekonać ją, że moje stanowisko jest prawdziwe, a ja niechcący wprowadziłem ją w błąd.

— Jeżeli, droga Asiu, chodzi ci o tę obrączkę na palcu, to nie jest to ślubna obrączka, tylko zwykły sygnet, który odwracam do wewnątrz dłoni, kiedy zakładam rękawiczki. Najzwyczajniej w świecie pierścień sygnetu po prostu mi przeszkadza. — W tym momencie odwróciłem sygnet do góry pierścieniem.

Nie dało się ukryć, że zaskoczenie było widać na twarzy Asi. Uśmiech co prawda nie zniknął, ale zmienił się wyraz jej oczu. Jej wzrok stał się jakby trawiący albo można by się pokusić, żeby go określić nawet jako wręcz wulgarny.

— Mamy go w naszej rodzinie od prawie trzystu lat, uwierzyłabyś?! Odwracam go, bo przeszkadza mi przy zakładaniu i ściąganiu rękawic, tylko tyle.

— No… skoro tak mówisz, to pewnie tak jest, ale… Muszę przyznać, że sygnet mimo wszystko jest wyjątkowy. No super, cholera jasna! — zakończyła ocenianie mojego sygnetu.

Wyraz twarzy Asi zmienił się na lekko podenerwowany, a oczy, wpatrzone w moje, mówiły: „Zaraz cię uduszę, oszuście jeden!”. Co do ostatniego stwierdzenia: „cholera jasna” zapewne miało mówić: „Ale się zbłaźniłam”. Wyglądało to trochę tak jakbym zrobił niespodziankę w najmniej oczekiwanym momencie, jakbym dokonał na jej oczach oczywistego cudu, jak Mojżesz rozdzielający wody! Czyli ogólnie mówiąc, moje sprostowanie wywarło totalne zaskoczenie!

— Asiu, gdybyście chciały jednak z koleżankami odnieść mój sprzęt, za co będę oczywiście dozgonnie wdzięczny, to zatrzymałem się w pokoju 311.

— Poczekaj. — Zatrzymała mnie, kiedy odwracałem się do recepcji po klucz. — Jeszcze ci nie podziękowałam.

— Asiu, nie ma… — urwałem w pół zdania, zaskoczony wspaniałym, słodkim pocałunkiem w policzek.

— Tak powinnam podziękować, prawda? — Uśmiechnęła się, kończąc słodziutkiego całusa.

— No… oczywiście, tak jest zdecydowanie lepiej. Prawie idealnie. — Przez głowę na moment przeleciała mi scena z Jamesem Bondem, kiedy to agent po raz kolejny ratuje jakąś piękną kobietę z opresji, a ona w podziękowaniu rzuca mu się na szyję ze słynnymi słowami: „Och, James…”. Dalsza akcja rozwija się już w zaciszu hotelowego pokoju.

— Co miało znaczyć to „prawie idealnie”?

Pytanie, rzucone w trakcie zakładania przez nią rękawiczek i poprawiania czapki na czoło, było zapewne bardziej interesujące dla niej, niż mogłoby mi się to wydawać. Miało odkryć bowiem to, co było zakryte i tajemnicze, a to na pewno jest zawsze interesujące.

— Nieważne. Zostawmy szczegóły prawnikom. — Uśmiechnąłem się, dając jej jednocześnie znać, że będę się zabierał z holu na górę do pokoju. — Asiu, to co? Do zobaczenia — rzuciłem słowa w jej kierunku i wyciągnąłem rękę na pożegnanie.

— No to na razie, „wybawco”. — Uśmiechnęła się, podając mi dłoń na pożegnanie.

Rozstanie było krótkie, bez zbędnych ceregieli. Ja odwróciłem się i podszedłem do recepcji po klucz, a Asia w tym czasie zniknęła za drzwiami wyjściowymi.

Minęła już dłuższa chwila i myślałem, że „królowa stoku” dawno poszła. Ale po chwili usłyszałem za sobą jej dźwięczny, miły głosik.

— Piotrze! — zawołała, stojąc w drzwiach wejściowych.

Odwróciłem się w kierunku, z którego usłyszałem znajomy mi głos. Najwidoczniej musiała wrócić.

— Sygnet nosi się na lewej ręce! — rzuciła w moim kierunku, jakby z zadowoleniem.

Piękny uśmiech wieńczył jej osobisty sukces. Pomachała mi na pożegnanie i zniknęła za automatycznymi drzwiami wyjściowymi.

No tak, jeżeli sygnet nosi się na lewej ręce, to ja strzeliłem kolejną gafę i to już była druga moja gafa, ale… Można by to również przerobić na moją korzyść, na przykład noszę na tej dłoni z tego powodu, że chciałem chronić się przed niepożądanymi zakusami i próbami podrywu wygłodniałych lasek, a obrączka ślubna miała być skutecznym sposobem na odganianie się od przypadkowych adoratorek. Ta druga opcja bardziej mi pasowała i oczywiście zawsze mogłem taką wersję utrzymywać, prawda? Idiotyczna w każdym calu, ale czasami facet woli wymyślić tuzin takich idiotyzmów, niż przyznać się do jednej pomyłki. Czy musiałem się przyznawać, że nie wiem, na palcu której dłoni nosi się sygnet?

Rozważając tę sytuację szedłem w kierunku windy, uśmiechając się do siebie. Dzisiejszy dzień mimo wszystko przyniósł mnóstwo wrażeń i wiele ciekawych doświadczeń. Zastanawiało mnie najbardziej to, jak rozwinie się znajomość z Asią, czy w ogóle się rozwinie. W każdym razie byłem chociaż ciekaw, jak się skończy. Może już się skończyła?

Nie zauważyłem nawet, kiedy dojechałem na trzecie piętro, i dopiero szczęk przekręcanego przeze mnie zamka w drzwiach uświadomił mi, że jestem już na miejscu. Pewnie wszystko robiłem podświadomie i odruchowo. Wszedłem do przedpokoju zamykając za sobą drzwi i rozebrałem się do bielizny zaraz przy wejściu. Poszedłem od razu do łazienki, nie myśląc o niczym innym, jak tylko o gorącej kąpieli pod prysznicem.

Gorąca woda spływająca po moich ramionach rozgrzewała całe ciało, przynosząc ogromną ulgę poobijanym kościom. Stojąc oparty dłońmi o ścianę prysznica przez moment zastanawiałem się, czy obrazy pozostałe w moim umyśle z dzisiejszego zdarzenia na stoku nie są tylko zbiorem fantazji. Jednak dotknięcie dłonią sterczących drutów z tyłu głowy potwierdzało realność zdarzeń i oczywiście realność „królowej stoku”.

— Tak, ona też była prawdziwa — powiedziałem do siebie, uśmiechając się przy tym, jakby wspomnienie o niej sprawiało mi mimo wszystko przyjemność.

Kiedy stałem tak od kilku minut pod prysznicem, oparty dłońmi o ścianę, przypomniało mi się, że żaden z chłopaków nie dzwonił od samego rana, czyli od momentu… wypadku oczywiście.

— Ech, jak na razie to mam same straty przez tę dziewczynę — powiedziałem na głos do siebie. Zakręcając wodę wyszedłem spod prysznica na golasa, wycierając się po drodze ręcznikiem, żeby sprawdzić zawartość kieszeni w kurtce. Miałem nadzieję, że telefon nie rozwalił się podczas upadku i że nie zgubiłem go gdzieś po drodze na szlaku. Sięgnąłem ponownie do szafy i sprawdziłem zawartość kieszeni. Telefon był na miejscu, tam gdzie powinien.

— No tak, wyłączony — mówiłem do siebie. Wcisnąłem przycisk zasilania i… Na szczęście był tylko wyłączony. Wyświetlacz telefonu rozbłysnął napisem „NOKIA”. Działał. Wpisałem login i… działał. Chociaż tyle.

Po chwili dało się słyszeć dźwięki nieodebranych połączeń i SMS-ów. Krzysiek, Paweł i Robert dopytywali się w SMS-ach, czy zjeżdżamy jeszcze raz, czy wracamy już do hotelu. Trzeba było do nich zadzwonić i wyjaśnić. W takich sytuacjach wolę dzwonić do Roberta, bo nie zadaje za dużo pytań. Woli konkretne odpowiedzi, a musiałbym za dużo tłumaczyć przez telefon. Wybrałem więc numer Roberta.

— Pronto! — Nieco zniecierpliwiony głos Roberta mówił, że próbowali się skontaktować ze mną bez skutku. — Już myśleliśmy, że porwało cię stado wygłodniałych lasek. Następnym razem wystawimy ci buty z samochodu na parking. Gdzie przepadłeś? — spytał, nawet dość grzecznie, Robert.

— Słuchaj, Robson. Na stoku ratowałem panienkę przed samobójstwem. Trochę mnie pokiereszowała kijami, ale jestem już w hotelu. No, ale wiesz… Ja dzisiaj wypadam z gry. Wziąłem prysznic i idę spać. Wy oczywiście bawcie się dobrze, ja może następnym razem.

— No co ty, jaja sobie robisz czy co?! — Dało się słyszeć niedowierzanie i uśmiech, jakby myślał, że chcę jakiś numer wykręcić.

Nie miał pojęcia, że mówię poważnie. Pewnie myślał, że poderwałem jakąś dziewczynę i właśnie jestem z nią w hotelu i daję im znać, żeby zmyli się na parę godzin. Nie miałem ochoty ani chęci, aby wyprowadzać go z błędu, więc przyjąłem jego wersję wydarzeń, zamierzając wytłumaczyć wszystko chłopakom rano.

— Okej, rozumiem. Nie możesz mówić oficjalnie. Baw się dobrze! Hi, hi, cha, cha! — Słychać było śmiech.

— Robson, słuchaj uważnie i zapamiętaj! Jutro rano dziewczyny przyniosą moje narty do hotelu. Trzeba po prostu je odebrać, zrozumiałeś? Nie budźcie mnie, jak wrócicie w nocy, dobra? I rano też, okej? — Starałem się mówić tak, żeby niczego nie zapomniał. Szczególnie podkreśliłem słowa, żeby nie obudzili mnie czasem w nocy i żeby nie zapomniał rano, co robić, jak dziewczyny przyniosą deski.

— No, to na razie, Piter. Baw się dobrze — powiedział z wyraźnym uśmiechem i zadowoleniem w głosie, po czym się rozłączył.

Wyłączyłem zasilanie w telefonie, żeby nikt nie przeszkadzał mi w drzemce, i poszedłem do swojego pokoju, zasuwając za sobą drzwi. Byłem padnięty. Nie chciało mi się nawet zakładać piżamy, więc wpakowałem się do łóżka w stroju Adama.

Po drugiej stronie

„Ale się zbłaźniłam! Aśka, zaraz cię uduszę! — Szłam z zaciśniętymi pięściami szybkim, zdecydowanym krokiem. — Co ci strzeliło do głowy, żeby mówić o jego żonie?! Ty idiotko!”. Pewnie miałam już wypieki na policzkach ze złości. Nie mogłam się powstrzymać od krytyki samej siebie, byłam po prostu wściekła. „Przecież mogłam mu podziękować w tym holu przy recepcji i wracać do dziewczyn. Ech, że mnie podkusiło pytać! Uhhh!” — Zaciskałam pięści i szłam dalej szybkim krokiem do pensjonatu, gdzie się zatrzymałyśmy.

Kiedy doszłam do naszej stancji, zobaczyłam oparte o ścianę narty Justyny, Kasi, moje i chyba ostatnie były Piotra. No, chyba że jakiegoś innego wielkiego gościa, bo narty były większe ode mnie, a ja mam 170 cm. Kiedy wchodziłam po schodach na górę, na korytarzu dziewczyny przywitały mnie piskiem:

— No i jak tam wybawiciel?! Opowiadaj szybko! — Justyna nie mogła już się doczekać pikanterii opowiadania.

— Dajcie spokój, na koniec zbłaźniłam się jak ostatnia idiotka… — Ściągnęłam buty w przedpokoju i rzuciłam nimi w kąt.

Justyna nie dawała za wygraną i szła dwa kroki za mną, a Kasia za Justyną, ciągnąc temat dalej. Nie znam drugiej takiej dziewczyny, która byłaby tak ciekawska, ale z drugiej strony wskoczyłaby w ogień, jeżeli by trzeba było ratować z opresji którąś z przyjaciółek bądź kogoś z rodziny. Po prostu złote serduszko.

— No co ty, daj spokój. Opowiadaj nam tu szybko, co zaszło, a my ocenimy, czy się zbłaźniłaś, czy nie. Pewnie jak zwykle przejaskrawiasz sytuację. Opowiadaj. — Zrobiła słodziutką minę i czekały obie z Kasią na sensacyjną, pikantną w szczegółach relację.

— Jesteście niemożliwe! — Spojrzałam na nie, wiedząc, że i tak się od nich dzisiaj nie uwolnię. — Co tu opowiadać. Sytuację ze stoku już wam opowiedziałam przez telefon. No, może tylko jeszcze to, że jak wyszliśmy z przychodni, to chciał, żebyśmy szli szybciej. Chyba miał nietęgi humor, bo nic nie mówił po drodze. Ja też się nic nie odzywałam, bo wyobraźcie sobie, nie wiedziałam, co mu powiedzieć. — Wzruszyłam ramionami.

— Powiedz, przystojny jest chociaż? — Justyna spytała z takim zainteresowaniem, jakby wszystko inne nie miało już żadnego znaczenia.

— I to jeszcze jak! Kiedy patrzyłam w te jego oczy, to mi kolana miękły. — Uśmiechnęłam się do dziewczyn.

— Ty to masz szczęście! — Kasia skwitowała, wyciągając się na łóżku rozmarzona. — Pocałowałaś chociaż tego przystojniaka w podziękowaniu, tak żeby nie zapomniał o tobie? — pytała już z takim namaszczeniem, jakby za chwilę to ona miała się znaleźć w jego ramionach.

— I tutaj właśnie pojawił się problem — powiedziałam już poważna i lekko podenerwowana. — Tam, na stoku, jak ściągnął rękawiczkę, żeby dotknąć tego guza, zauważyłam na jego prawej ręce złotą… obrączkę. No i cóż, pomyślałam sobie, szkoda. Trudno. Podziękuję, uścisnę dłoń i tyle. Pomyślałam też jednak, że nie mogę faceta mimo wszystko zostawić na pastwę losu z rozwaloną głową. Poszłam więc z nim do punktu medycznego, bo nieciekawie to wyglądało, to znaczy wiecie, tę głowę to ja mu rozwaliłam. W końcu trzeba było niestety zejść na dół do przychodni, bo trzeba było to zszyć.

— No i co tu jest nie tak? Nie rozumiem cię. Chłopak jest żonaty, tak? No to chyba wszystko jasne, prawda? Co tu jest nie tak? — Kasia pytała, lekko zdezorientowana moją irytacją.

— Po prostu jak weszliśmy do hotelu, chciałam w żartach powiedzieć mu, że wiem, że jest żonaty, na co on zupełnie nie wiedział, o co mi chodzi. Widziałam to po jego zachowaniu. Kiedy poprosiłam go, żeby z recepcji zadzwonił do pokoju po małżonkę, spojrzałam na jego prawą dłoń, co pewnie dopiero wtedy wychwycił, i z widocznym już zadowoleniem przekręcił obrączkę na palcu. Z obrączki zrobił się… do jasnej Anielki!… sygnet!

— Żartujesz?! — Kaśka poderwała się z łóżka z wyraźnym zaskoczeniem. — I co dalej? Opowiadaj! To co, jest żonaty czy nie?

— No właśnie… Chyba nie jest. A ja się zbłaźniłam, wyszłam na idiotkę. Wypadłam z hotelu jak oparzona i wściekła na siebie i jednocześnie na niego. Ale przypomniało mi się, że sygnety nosi się nie na prawej, tylko na palcu lewej dłoni. Zatrzymałam się i zawróciłam, jeszcze bardziej wściekła, tym razem na niego, że mnie tak wykołował. Na szczęście jeszcze stał przy recepcji. Zatrzymałam się w drzwiach i zawołałam na niego. On się odwrócił, a ja z największym wysiłkiem uśmiechałam się i oznajmiłam mu, że sygnety nosi się na palcu lewej, a nie prawej dłoni. Pomachałam mu na pożegnanie i poszłam w nieco lepszym humorze. Ale wiecie, i tak dałam plamę na całego.

Dziewczyny chyba myślały intensywnie nad tym, jak wybrnąć z tej sytuacji. Pierwsza odezwała się Kasia.

— Ale jutro mamy odnieść narty, tak? — Najwyraźniej coś jej wpadło do głowy.

— Tak — odpowiedziałam.

— Słuchajcie, pójdziemy jutro, odniesiemy jego narty i zaprosimy go gdzieś na wieczór. Pewnie facet ma kiepski humor, bo gdzie pójdzie z wygoloną głową? Ale my wiemy i znamy powód, dlaczego jest wygolona. Ha! Dla nas to bohater, prawda? Zaprosimy go gdzieś, pobawimy się i myślę, że będzie zadowolony. Co ty na to, Asiu?

Wyglądało na to, że Kasia mogła przynajmniej trafnie przypuszczać, co mogło być powodem jego złego humoru w drodze do hotelu. Mogła mieć rację, bo przecież wiedziałam, że był to dopiero jego pierwszy dzień od przyjazdu do Wisły. No i według niego mógł to być jego ostatni dzień zabawy w Wiśle.

— Dobrze. Myślę, że możesz mieć rację — potwierdziłam, że się zgadzam. — Justyś, mam w takim razie prośbę do ciebie. Załatw jakiś fajny lokal na dziś wieczór. Masz dar przekonywania. — Uśmiechnęłam się do niej, ale przypomniało mi się jeszcze, że Piotr przyjechał przecież z kolegami. — Słuchajcie dziewczyny, jeszcze jedno zapomniałam wam powiedzieć. On jest z kolegami.

— Hm… Ilu ich jest? — spytała Kasia.

— Nie mam pojęcia.

— Ciekawe, czy przystojni… Fajnie by było — westchnęła Justyna. — Może być ich więcej, będzie przynajmniej w czym wybierać. — Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się rozbawiona.

— Dobra, dziewczyny. No to co, idziemy coś zjeść? Jestem okropnie głodna. Nic nie jadłam od rana. — Spojrzałam na Kasię i Justynę, składając ręce w błagalnym geście.


Czas od wyjścia na obiad do wieczora minął dosyć szybko. Po obiedzie zwiedziłyśmy wszystkie sklepy z ubraniami przy głównym deptaku Wisły. Może czas też dlatego mijał mi szybko, ponieważ nie próbowałam myśleć o jutrzejszym poranku i wizycie u Piotra. Chociaż muszę przyznać, podświadomie chyba chciałam się z nim spotkać. Nie wiem czemu, ale coś mnie do niego przyciągało. Czyżby intuicja kobieca? Wtedy jednak starałam się myśleć jednak o ciuszkach, przynajmniej czas szybko płynął.

Wracając kilka minut po dwudziestej z wypadu do sklepów, szłyśmy z małymi pakuneczkami zakupów, zadowolone oczywiście, że nasze „tournée” po Wiśle było owocne. Znalazłyśmy nawet sklep, w którym można było wypożyczyć sukienki, co bardzo by się mogło przydać. Kasia kupiła sobie zestaw srebrnej biżuterii, czyli naszyjnik, bransoletę i kolczyki. Justyna kupiła sweterek z owczej wełny, z golfem. Prześliczny. Ja kupiłam dla Piotra w podziękowaniu T-shirt z napisem „Bohater”, a dla siebie jedwabną, wzorzystą tunikę. Przez moment zaczęłam się zastanawiać w sklepie, czy ja czasem nie chcę się spodobać Piotrowi, z drugiej strony niby po co miałabym zawracać mu w głowie. Jednego byłam pewna: chciałam mu jakoś podziękować, a w imię dobrego wychowania powinnam wyglądać ładnie. I tak niech zostanie.

Wróciłyśmy do naszej dwupokojowej stancji. Kiedy przymierzałam jeszcze raz zakupione ciuszki, Justyna, oceniając moją tunikę, wyraziła pomrukiem swoją aprobatę:

— Uuuu… Widzę, że Asiulka chce jeszcze zostać na dodatek gwoździem programu. No, no, no. — Uśmiechając się, podeszła niby takim nieśmiałym krokiem i spytała mnie, udając męski głos: — Asiu, słuchaj, wyglądasz przepięknie! Czy mógłbym, to znaczy… moglibyśmy, wiesz…? — Justyna stała, niby to nieśmiało udając Piotra, który próbuje jakoś mnie poderwać, tylko gubi się w słowach i nie wie, jak to najlepiej powiedzieć.

— Nie żartuj sobie. Jak mam wyglądać? To tylko ciuszek na wieczór albo na inną okazję — skwitowałam słowa Justyny gestem, że to nic takiego.

Ściągnęłam tunikę i odłożyłam ją do szafy.

— To co, o której jutro wstajemy? — spytałam, żeby nie insynuowały mi już, że próbuję jednak poderwać Piotra.

— Widzę, że koleżanka nie może się już doczekać. — Kasia mrugnęła w kierunku Justyny.

Wiedziałam, że dobrze się bawią moim kosztem. Po prostu ciągnęły mnie za język, taka zwykła babska ciekawość. Chciały wiedzieć i usłyszeć, czy coś tam czasem nie planuję więcej co do nowo poznanego nieznajomego. Uśmiechnęłam się do nich, założyłam ręce pod boki i rzuciłam w ich kierunku:

— Nie odpuścicie? — uśmiechając się spytałam, mając jeszcze nadzieję, że może mi darują.

Obie zerwały się z łóżka i usiadły z wielkim zaciekawieniem na moim łóżku.

— Nie ma mowy — odpowiedziała podekscytowana Kasia.

— Co ja mam wam powiedzieć? — Siedziałam trochę niezadowolona, że muszę dziewczynom opowiedzieć o moich wewnętrznych rozterkach. — Sama nie wiem, czego chcę. Może zaintrygował mnie tym, że zachowywał się normalnie, a nie głupkowato, kiedy zobaczył ładną dziewczynę? Wiecie, jak to jest… Oni wszyscy się głupio zachowują, a ja tak nie lubię. I może też to, że tak normalnie czułam się przy nim. Miałam wrażenie, że znamy się od lat. Coś mnie ciągnie, żeby spróbować, zobaczyć… Chociaż wiem, że przecież nie znamy się, a on i tak pewnie mieszka na drugim końcu Polski.

— No dobra, widzę, że mamy tutaj głębszy problem — skwitowała Justyna. — My zajmiemy się resztą watahy jak będzie trzeba, a ty działaj. Może to jest właśnie ten facet, ten dla ciebie?

Obie patrzyły na mnie i chyba widziały, że wyjawiłam im naprawdę to, co skryte w sercu.

Rozdział 2
Wizyta

O ósmej rano stałyśmy już w holu przy recepcji, podając narty obsłudze hotelowej, z zaznaczeniem, w którym pokoju mieszka właściciel. Przekazanie sprzętu zajęło nam kilka minut, po czym pojechałyśmy windą na trzecie piętro i stanęłyśmy u drzwi pokoju 311.

— No to co, Asiu, pukasz i mówisz: „Cześć, jestem Asia”. I oceniamy sytuację, co to za chłopaki, żebyśmy się też nie wpakowały. Bo mama zawsze mi powtarzała: „Justyś, bądź ostrożna i uważaj na siebie”. — Justyna uśmiechała się, tryskając pozytywną energią.

Dobry humor Justyny działał na nas zawsze zachęcająco. Potrafiła zawsze podnieść na duchu człowieka, kiedy brakowało mu już chęci lub odwagi.

Ja stałam pierwsza, za mną pół kroku, po obu stronach, Justyna i Kasia. Zapukałam do drzwi, ale nic się nie wydarzyło. Cisza.

— Zapukaj mocniej, pewnie lenie śpią, bo jest dopiero po ósmej. — Uśmiechnęła się Kasia, zachęcając mnie, żebym powtórzyła czynność.

Tym razem zapukałam mocniej i dłużej. Po chwili usłyszałyśmy głos zza drzwi: „Chwileczkę”, a następnie głuchy dźwięk przekręcanego zamka. Wszystko to trwało bardzo powoli i zaspale, jakby leniwie. W końcu w uchylonych drzwiach pojawił się wysoki, całkiem dobrze umięśniony, ale ze smakiem, mężczyzna z potarganymi włosami. Stał tylko w bokserkach, co dało nam do zrozumienia, że właśnie wyrwałyśmy go z pościeli.

— Cześć, jestem Asia, a to Kasia i Justyna. Przyszłyśmy odwiedzić Piotra. — Uśmiechałam się słodziutko.

— Eeee, ja jestem Paweł. Przepraszam, wy wszystkie do niego? — Mówiąc mierzwił włosy, chyba próbując dojść do siebie. — Proszę, wejdźcie dalej. Zaraz go obudzę. Coś tam wczoraj mówił, że ktoś przyjdzie rano z nartami, ale nic nie mówił, że przyjdą takie ładne dziewczyny. Ten to zawsze ma fart. — Uśmiechnął się życzliwie i szczerze, dając nam do zrozumienia, że dla takich gości zaraz wszyscy będą na chodzie, choćby nie spali od kilku dni.

Uśmiechnęłam się do niego jeszcze raz, również dając mu do zrozumienia, że przyjmujemy jego komplement i zaproszenie do środka. Wchodząc ściągnęłyśmy kurtki w przedpokoju, a może bardziej garderobie. Pomieszczenie z lustrami stylowo wykończonymi robiło wrażenie. Z przedpokoju po dwóch schodkach w dół schodziło się do głównego salonu. Z jednego pokoju dało się słyszeć.

— Wstawać, barany! Mamy gości! Dziewczyny przyszły do nas w odwiedziny! Idę po Pitera. Jak wrócę, to macie być na nogach, zrozumiano?!

Usiadłyśmy w stylowych, miękkich fotelach przy ławie w salonie. Muszę przyznać, że wrażenie było zaskakujące. Zazwyczaj tam gdzie są faceci, to jest bałagan.

— Justyś, i co ty na to? — szepnęłam jej do ucha.

— Paweł jest całkiem „smaczny” — odpowiedziała do mnie szeptem. — Na pierwszy rzut oka wszystko okej, zobaczymy, co będzie dalej. I oczywiście musimy zobaczyć pozostałych „menów”. Hi, hi… — Justyna zaśmiała się, nabrawszy pewności siebie. Najwidoczniej dobrze się bawiła. Pewnie dlatego, że zawsze lubiła, kiedy robimy takie wrażenie na facetach. Uroda czasem się przydaje. Trzeba przyznać, czasem jest to naprawdę zabawne.

Postanowiłam przejąć inicjatywę i zagadnęłam przechodzącego obok nas Pawła, ubranego już oczywiście w jeansy i koszulę, z uśmiechem od ucha do ucha:

— Narty zostawiłyśmy w recepcji. A Piotr w którym pokoju mieszka? — spytałam podnosząc się z fotela.

Wskazał przeciwległy pokój.

— Zaraz go wyciągnę z wyra. Śpi podobno od wczoraj gdzieś od… szesnastej. Zaraz go przyprowadzę.

— Może sama go obudzę, mogę? — spytałam uprzejmie, idąc w kierunku pokoju Piotra i nie przyjmując chociażby najmniejszego sprzeciwu. Nie brałam nawet pod uwagę, że Paweł się nie zgodzi.

— Jasne. Nie próbuj go tylko budzić szepcząc mu do ucha, na pewno się nie obudzi. Wystrzał z armaty byłby w jego przypadku najodpowiedniejszy.

— Dobrze, będę pamiętać. — Uśmiechnęłam się do Pawła i kiwnęłam głową na potwierdzenie, że rozumiem jego aluzję.

Podeszłam do sypialni i rozsunęłam drzwi. Gdy weszłam do środka, zasunęłam je za sobą, odwracając się z powrotem w kierunku łóżka, na którym leżał Piotr, i zamarłam na moment. Leżał na kołdrze, do połowy odkryty, z pośladkami na wierzchu! Odwróciłam się szybko i wyszłam z sypialni.

— Paweł, idź, może ty go obudź. Mnie chyba nie wypada — rzuciłam w jego kierunku.

— Jak chcesz. Mówiłem ci, że jego trzeba po męsku ściągnąć z wyra. Inaczej nie da rady. — Paweł poderwał się z fotela i poszedł do pokoju Piotra.

Chwilę później wyszedł, spoglądając na mnie ukradkiem. Chyba się domyślił, że biały tyłek Piotra był niestosownym widokiem. Myślę, że oboje wiedzieliśmy, że nie wypada o tym wspominać, więc nie musiałam się też obawiać późniejszych pytań ze strony dziewczyn w stylu: „Fajny ma tyłeczek?”.

Paweł dotrzymywał nam towarzystwa w salonie, co — dało się zauważyć — bardzo przypadło do gustu Justynie. Można było się też domyślać, co się święci. Ona już go omota swoją siecią przepysznych gestów i elektryzujących spojrzeń. Jej ciemnobrązowe oczy i długie, kasztanowe proste włosy do ramion, jak i cała jej uroda zawsze jej dodawały pewności siebie. Jak już sobie Justyś kogoś upatrzyła, to nie miał najmniejszych szans.

Po chwili z innego pokoju wyłonił się Krzysiek. Również po nim było widać, że za wiele nie spał. Fryzura rozczochrana jak u Pawła, chociaż nieład jasnobrązowych włosów z jego piwnymi oczami dodawał mu nawet młodzieńczego uroku. Krępa budowa ciała i mały brzuszek, który był tak wkomponowany w jego sylwetkę, że nie dostrzegało się tego jako wady, lecz wręcz jako zaletę. Wrażenie, jakie robił na pierwszy rzut oka, to ciepły, kochany przyjaciel. Wydawało się, że można by się było do niego przytulać jak do ulubionego misia z dzieciństwa. Szczere spojrzenie i przyjemne rysy twarzy dodawały mu cech wzbudzających zaufanie. Zresztą dla kobiety nie zawsze wygląd zewnętrzny był na pierwszym miejscu. Podchodząc do nas z uśmiechem, przywitał się i przedstawił.

— Cześć, Krzysiek jestem. — Podawał dłoń każdej z nas. — Może napijecie się kawy? — spytał od razu. Najwidoczniej wiedział, co powinien robić.

Oczywiście chętnie skorzystałyśmy z uprzejmości Krzyśka. Kawa z rana była wyśmienitym pomysłem, tym bardziej że nie piłyśmy jej do śniadania. Chwilę po tym, jak Krzysiek wyszedł do kuchni nastawić dzbanek kawy w ekspresie, pojawił się Robert, równie przystojny jak Paweł, chociaż nie miał tak wysportowanej sylwetki. Jednak jego wysoki wzrost, kruczoczarne włosy i ciemnobrązowe oczy tworzyły z niego obraz zdobywcy. Sprężysty, pewny siebie chód świadczył o wysokim poczuciu własnej wartości.

— Cześć, jestem Robert. — Uśmiechnął się do nas i przywitał z każdą z nas. — To jest najwspanialszy widok, kiedy się budzisz, a tu taka miła i piękna niespodzianka… Wierzcie mi, cudowny poranek — kończąc, usiadł w jednym z wolnych foteli obok Kasi.

Trzeba przyznać, że komplement był bardzo przyjemny. Wszystkie uważnie obserwowałyśmy ich zachowanie. Chciałyśmy się dowiedzieć, jakiego pokroju są facetami.

Po chwili zaczął docierać do nas zapach parzonej kawy, drażniąc nasze kubki smakowe. Po chwili Krzysiek pojawił się z dzbankiem kawy w jednej ręce, znad którego unosił się kłąb pary, a w drugiej trzymał tacę z kubkami i mlekiem.

— Świeżutka, smaczna, średnio mocna. Postawi na pewno na nogi. — Uśmiechał się, stawiając kawę i tacę na ławie. Pierwszy kubek napełnił i podał Kasi. — Lubisz z mlekiem? — spytał Kasię uprzejmie, trzymając dzbanuszek w ręce, gotowy napełnić jej filiżankę.

— Owszem, poproszę. — Uśmiechnęła się do niego, obserwując go uważnie.

— To zaproponuję ci jeszcze przyprawę korzenną. Kawa smakuje z nią wyśmienicie. Oczywiście jeżeli ci nie będzie smakować, wymienię kubek na nowy. — Czekał z zaciekawieniem na odpowiedź Kasi.

— Myślę, że mogę spróbować — odpowiedziała pełnym zaufania i zaciekawienia głosem. Najwidoczniej spodobał się Kasi jego przemiły i uprzejmy styl bycia. Kasia nie przepadała za przystojniakami nadmuchanymi swoim ego. Gardziła wręcz banalnymi tekstami podrywu: „Cześć mała, ślicznie dziś wyglądasz”, ale za to można się było domyślać, że styl Krzyśka był dla niej na pewno co najmniej intrygujący. Nie narzucał się, ale próbował zainteresować swoją osobą. Kasia czuła, że ma pełną kontrolę nad sytuacją i to ona decydowała, co będzie dalej. Kiedy spojrzała na mnie, można było dostrzec błysk w jej oku, mówiący, że ją zaintrygował.

Krzysiek nalał nam, pozostałym dziewczynom, kawę, a dopiero później chłopakom z ferajny. Kiedy rozsiadłyśmy się wygodnie w fotelach, a chłopaki na wypoczynku z drugiej strony ławy, wyglądało to nader komicznie. Trzech rozczochranych chłopaków, jeden obok drugiego, siedzą i popijają kawę.

— Wiecie co? — odezwał się Krzysiek po dwóch łykach kawy. — Przydałyby się teraz bułeczki z masłem czosnkowym, takie gorące jeszcze. I może jeszcze ciasto drożdżowe. Co wy na to? — spytał rozmarzonym głosem, spoglądając najpierw w stronę Kasi.

Ten gest był bardzo wymowny. Najwidoczniej chciał zaimponować Kasi swoją bystrością, a później zrobić wrażenie na pozostałych. Można powiedzieć, plan był właściwy co do Kasi.

— Mmm… Znasz się na rzeczy. Byłoby super! — odpowiedziała Kasia, bacznie wpatrując się swoimi błękitnymi oczkami w niego, żeby upewnić się, czy właściwie rozumie przekaz adorowania jej przed innymi. — Tylko nie mów, że zaraz pójdziesz upiec ciasto i bułeczki. — Kasia zaczęła się śmiać rozbawiona.

Krzysiek spojrzał na zegarek.

— A tu cię zaskoczę. — Zbił nas wszystkich z pantałyku. Spojrzał ponownie na zegarek. — Piec nie umiem, ale są na to sposoby. Wszystko zależy od planowania i organizacji czasu.

Przez moment wydał nam się tajemniczy, ale czekaliśmy zaciekawieni, co też wykombinował.

— A teraz uwaga! Trzy… dwa… jeden — odliczał na głos.

Na słowo „jeden” usłyszeliśmy pikanie. Ti, ti, ti… ti, ti, ti… ti, ti, ti…

— A to nasze bułeczki! — Poderwał się z wypoczynku i pobiegł do kuchni.

Śmialiśmy się wszyscy, zupełnie zaskoczeni pomysłowością i bystrością Krzyśka. Po chwili wracał z tacą, na której ułożone były z jednej strony jedne na drugich bułeczki oraz masło czosnkowe, a z drugiej strony pokrojone i ułożone ciasto drożdżowe. Kaśka była wniebowzięta. Patrzyła na mnie jakby chciała mi podziękować. Spojrzała na Krzyśka i powiedziała:

— Ty tak zawsze czy tylko od święta? — Uśmiechnęła się tak zalotnie do niego, że „klękajta narody”.

— To zależy. — Wypił łyk kawy. — Zależy od towarzystwa i celu — odpowiedział, wzbudzając znów zainteresowanie wszystkich. — Zależy od tego, co się chce osiągnąć. Mnie się chyba udało. — Uśmiechnął się do wszystkich, patrząc, jak zajadają bułeczki i ciasto drożdżowe.

Oczywiście pierwszą bułeczkę Krzysiek rozkroił, posmarował masłem i podał Kasi. Wszystko było jasne, to Krzysiek miał plan. Przejął kontrolę i zupełnie rozbroił Kasię swoim niekonwencjonalnie interesującym sposobem bycia. Wybrał cel i go osiągnął. Okazało się, że to on, a nie Kasia, ma kontrolę nad całą sytuacją. Po Kasi widziałam natomiast, że zupełnie i oczywiście z największą przyjemnością poddała się zalotom i adoracji Krzyśka. Nie można było sobie chyba wyobrazić lepiej przeprowadzonej strategii. Po prostu perfekt!

Śmiejąc się tak w salonie, nie zauważyłam, jak Piotr podszedł do nas, zaskoczony zupełnie panującą atmosferą. Faktycznie mogło to wyglądać, jakby paczka starych znajomych dobrze się bawiła.

— Cześć. — Uśmiechnął się najpierw do mnie, aż przeszedł mnie przyjemny dreszczyk. Jego głos działał na mnie wręcz jak afrodyzjak. Spojrzał na mnie pytająco, z zalotnym uśmieszkiem. Następnie przywitał się i zapoznał z pozostałymi dziewczynami.

— Piter… — zwrócił się do niego Paweł. — Gdzieś ty spotkał te superdziewczyny?

— Mrozio, znam tylko Asię. Nie miałem okazji poznać ani Justyny, ani Kasi — odpowiedział Pawłowi. — Poznałem je dopiero przed chwilą.

— Jak to? — spytał zaskoczony Mrozio.

— Po prostu. Asię poznałem na stoku, a nasza znajomość była szybka i powalająca. — skwitował żartem i aluzją wczorajszą sytuację.

Musiałam wytłumaczyć chłopakom całą sytuację, bo najwidoczniej nie mieli pojęcia, co się wydarzyło.

— Widzicie, wczoraj zjeżdżałam czarnym szlakiem i wtedy Piotr pojawił się za mną, i powalił mnie na śnieg. Bo za chwilę pewnie zaliczyłabym jakieś drzewo albo rozpędzona rozjechałabym jakiegoś narciarza. Ale niestety, wymachując przy tym kijami, przyłożyłam Piotrowi w głowę i wylądował w przychodni na szyciu.

Wszyscy spojrzeli na głowę Piotra i dopiero wtedy zauważyli nici chirurgiczne sterczące w wygolonym miejscu.

— No ale co mam powiedzieć? Jest mi strasznie głupio… — Spojrzałam jeszcze raz przepraszająco na Piotra.

— Daj spokój, możesz go walić częściej — skwitował sytuację Paweł. — My bardzo się cieszymy, że przyszłyście dzisiaj do nas — odpowiedział zadowolony Mrozio, przegryzając kolejną bułeczkę z masłem czosnkowym.

Widać było, że tak czy owak nikt tak bardzo nie żałował „Pitera”. No, może tylko współczuli mu szytej głowy, ale to by było na tyle.

— Słuchajcie… — odezwała się Justyna. — Właśnie w związku z tym całym zajściem w imieniu Asi chciałybyśmy jakoś podziękować Piotrowi za uratowanie jej życia bądź uchronienia jej od trwałego kalectwa i zaprosić was wszystkich dzisiaj wieczorem do lokalu na kolację, a dalej zobaczymy, jak wyjdzie. Maże będzie jeszcze jakaś muzyka i zabawa. Co wy na to? — spytała z zainteresowaniem Justyna.

Chłopaki spojrzeli po sobie zaskoczeni, ale odpowiedzieli prawie równocześnie zgodnym chórem:

— Jasne! — z najwyraźniej zadowoloną miną. Pewnie nie oczekiwali tylu niespodzianek naraz jednego poranka.

— Ale pozwolicie nam zachować chociaż resztkę godności? — Piter uśmiechał się zawadiacko do Asi, wyciągając jednocześnie rękę po kolejną bułeczkę. — Widzę, że wszystko już zorganizowałyście. — Upił kolejny łyk gorącej kawy i usiadł wygodnie. — Chyba nie sądzicie, że będziemy się super bawić, kiedy wy wszystko organizujecie? Pozwolicie nam dodać coś od siebie, żeby zaspokoić naszą męską dumę? I tak o wszystko zadbałyście, przejęłyście inicjatywę, miałyście pomysł, zrealizowałyście go, zadbałyście o lokal i rezerwację. A trzeba nie lada sprytu, żeby z dnia na dzień to zrobić. No, chyba że chcecie coś zrobić tylko dla zaspokojenia sumienia i mieć mnie z głowy? — pytanie Piotra z przepięknym zniewalającym uśmiechem było tak wbijające w fotel, że wszystkie poczułyśmy się nieswojo.

— Jeżeli tak to wygląda z waszej strony… — odezwała się pierwsza po dłuższej chwili Kasia — to myślę, że nie ma sprawy. Chciałyśmy jakoś faktycznie zadośćuczynić i jednocześnie podziękować Piotrowi, ale faktycznie nie wzięłyśmy pod uwagę męskiej dumy. — Kasia przewróciła oczami na znak dezaprobaty dla tej dziwnej męskiej cechy. — Skoro jednak wykładamy karty na stół… — Uśmiechnęła się do chłopaków i też wyluzowana rozsiadła się w fotelu. — Pewnie się domyślacie, że nie miałyśmy zielonego pojęcia, w jakim towarzystwie spędzimy ten wieczór, prawda?

Chłopaki skinęli głowami, że rozumieją i że faktycznie obdarzyłyśmy ich sporym zaufaniem.

— Zaskoczyłyście nas tak bardzo, że… — Robert nie mógł pewnie dobrać odpowiedniego słowa. — Fantastycznie mile, że nie pozostaje nam nic innego, jak tylko wam podziękować i poprosić, żebyśmy mogli coś dodać od siebie do tego wieczoru. I tak jesteście dla nas tak wielką i wspaniałą niespodzianką, że…, że…

— Ej, polityk, wykrztuś to w końcu z siebie! — przynaglił go Krzysiek klepnięciem w plecy.

— Nie wiem nawet, co powiedzieć — uśmiechał się Robert.

— To może ja dokończę… — wtrącił się Krzysiek („Kujon”) — że dzisiejszy dzień jest najpiękniejszym dniem w naszym życiu i bardzo byśmy chcieli, żeby dzisiejszy wieczór był również najpiękniejszym wieczorem dla was, oczywiście w naszym towarzystwie. — Uśmiechał się i kiedy to mówił, patrzył wyłącznie na Kasię, a dopiero kiedy skończył, popatrzył na nas.

Widać było, że są naprawdę zaskoczeni i podekscytowani propozycją. Piotr co chwilę obserwował mnie z zaciekawieniem. Może chciał mnie zapytać, do czego ten plan ma prowadzić? Nie potrafiłam skupić myśli na rozmowach, jakie toczyły się wokół mnie; jego wzrok mnie paraliżował. Ostatecznie dziewczyny ustąpiły, ku zadowoleniu chłopaków, i zgodziły się, że mogą dodać coś od siebie na dzisiejszy wieczór. Mnie bardziej intrygowała osoba Piotra. Miał ciepły uśmiech, zielone oczy, śliczny dołeczek w podbródku i miły męski głos. Coś mnie przyciągało do niego jak magnes. Nie ulegało wątpliwości, że chciałam go poznać bliżej, czułam się też trochę tak, jakby prowadziło mnie przeznaczenie, od którego nie mogłam uciec. Mogłam się jedynie mu poddać.

— Dobra, dziewczyny… — wtrącił Piotr — zdradźcie nam teraz tajemnicę, co to za miejsce wybrałyście. — Uśmiechnął się do nas.

— Restauracja „Pod Gołębiem” — odezwała się Justyna. — Rzut kamieniem od waszego hotelu, naprzeciw dworca PKP.

— Świetne miejsce. Widać, że znacie się na rzeczy. — Piotr przytaknął, potwierdzając dobry wybór. — Jeżeli nam pozwolicie, to chętnie was wieczorem odbierzemy z waszej stancji i zawieziemy na miejsce. Byłoby to dla nas prawdziwą przyjemnością. — Piotr spojrzał na mnie tymi swoimi oczyskami tak, że mogłabym się chętnie utopić w tym jego spojrzeniu, ale nie mogłam też dać poznać po sobie, że robi na mnie aż takie piorunujące wrażenie, że robi mi się ciepło gdzieś w żołądku.

— Może być. — Uśmiechnęłam się najpierw do Piotra, wgryzając się najpierw w te jego zielone oczyska, próbując wytrzymać napór jego przenikliwego wzroku, a później musiałam niestety ratować się ucieczką spoglądając na pozostałych. — Zatrzymałyśmy się w pensjonacie „Nad Rzeką”, na Konopnickiej 12 w pokoju 23. Myślę też, że powoli będziemy się zbierać, trzeba się przygotować.

— Przecież dopiero dziewiąta — zauważył Robert.

— No tak, dla was wystarczy, że założycie koszulę i krawat, dla nas to trochę więcej. — Uśmiechnęła się Kasia, spoglądając na Roberta, a później na Krzyśka, posyłając mu zniewalające spojrzenie.

— No tak, yyy… Rozumiem. — Zmieszany Robert wyciągnął dłonie w „ustępującym” geście.

Po kolei podniosłyśmy się z foteli. Pierwszy rękę wyciągnął Krzysiek, oczywiście do Kasi. Najwyraźniej dawał jej do zrozumienia, że jest tutaj dla niego najważniejsza. Po Kasi też widziałam, że jak najbardziej jej to odpowiada. Piotr na koniec zwrócił się do mnie i podał mi dłoń.

— Zaskakujesz mnie. — Uśmiechnął się, wpatrując się gdzieś głęboko w moje oczy.

Czego szukał? Wiedział to tylko on. Sama byłam ciekawa, do czego prowadzi nas przeznaczenie.


Męska sprawa


— Chłopaki, to był sen czy to naprawdę miało miejsce? — Krzysiek stał na środku salonu z rozłożonymi rękami w geście zaskoczenia. — Piter, powiedz, gdzieś ty te laski znalazł? Widzieliście Kaśkę? Przecież ja bym żywcem własnymi zębami zdarł z niej resztkę bielizny! — podekscytowany Krzysiek dał upust swojej fascynacji.

— Kujon, wyluzuj, bo ci zaraz herbatkę z melisy zrobię, a jak nie będziesz grzeczny, to ci Laxigen dosypię i skończysz dzisiejszy wieczór na klopie! — Mrozio rozbawiony ekscytacją Krzyśka gasił temperaturę jego emocji.

— Patrzcie, jaki opanowany! Widziałem, jak patrzyłeś na Justynę, a ona na ciebie. Bohater! — sparował Krzysiek, kręcąc z politowaniem głową.

— Piter, wiesz co? Fajnie, że Asia cię zdzieliła tymi kijami! — Kujon wyraził swoje uznanie dla mojego poświęcenia.

Najwyraźniej był bardzo zadowolony z dzisiejszego poranka, a najbardziej pewnie z tego, że mógł poznać Kasię. Trzeba jednak mu przyznać, że nie tylko Kasia — chociaż dla niego przede wszystkim — ale wszystkie dziewczyny zrobiły oszałamiające wrażenie na nas. Mnie najbardziej zaskoczyła dzisiaj rano oczywiście „królowa stoku”. Zupełnie nie spodziewałem się jej zastać u nas w salonie, siedzącą ze swoimi koleżankami i śmiejącą się z moimi najlepszymi kumplami, na dodatek najwidoczniej nad wyraz zadowolonymi z ich towarzystwa. Kiedy wychodziłem z sypialni, przystanąłem w drzwiach i podpatrywałem jej zachowanie. Wiedziałem, że mnie nie widzi, więc chciałem przypatrzeć się, jak wygląda tak bez zobowiązań, popatrzeć na jej gesty i ruchy. Po chwili jednak zrezygnowałem, bo poczułem się trochę jak jakiś młody kmiot podglądający dziewczynę w oknie zza krzaków. Podchodząc do nich wiedziałem tylko, że Asia najwidoczniej nie chciała tak szybko o mnie zapomnieć. Przecież wystarczyło podać narty w recepcji i po sprawie. Zachowanie Asi mówiło mi bardziej: „Zaciekawiłeś mnie”. Faktem było też to, że mimo wszystko bardzo dobrze czułem się przy niej, tak naturalnie i swobodnie. Bardzo przyjemne było patrzeć, jak się uśmiecha, poprawia włosy, jak się tak „dogłębnie” wpatruje we mnie, jak w grze „Zobaczmy, kotku, co masz w środku” szukając ukrytych przekazów. Fajne, bardzo przyjemne doznanie. Uśmiechałem się, kiedy tak podchodziłem do nich i myślałem tak o niej. Taka dziewczyna z taką urodą, zresztą jak pozostałe, mogłaby mieć każdego faceta nie tylko w Wiśle. Z drugiej strony to ona wyszła z inicjatywą dzisiejszego wieczoru. Przecież nie musiała nic robić, i tak nikt nie miałby o to do niej żadnych pretensji. Mogła zniknąć bez śladu.

Dzisiaj wiem jedno, nie mogliśmy nawalić dzisiejszego wieczoru.

— Robson, słuchaj, może poszedłbyś do tej restauracji i załatwiłbyś coś wyjątkowego na tę okazję, co? — spytałem go, wiedząc, że ma doświadczenie w organizowaniu przeróżnych imprez, spotkań, wyjazdów itd. Nauczył się dobrej organizacji jako asystent ministra spraw zagranicznych. Organizował przeróżne imprezy dla dygnitarzy, więc wiedział, jak zaskoczyć i dobrze zorganizować jakąś imprezę.

— A jaką dysponujemy kasą? — spytał profesjonalnie.

— Słuchaj, myślę, że w takiej sytuacji pokryjemy co będzie trzeba. Wszyscy całkiem nieźle zarabiamy. Takie okazje nie zdarzają się na co dzień, zgodzicie się ze mną? — spytałem retorycznie.

Wszyscy oczywiście zgodzili się bez dwóch zdań, że cuda są rzadkością, a my do tej pory siedzieliśmy, nie mogąc otrząsnąć się z tej wspaniałej porannej przygody.

— Myślę, że jak będzie trzeba, to zarezerwuj nawet całą restaurację, ściągnij orkiestrę z Tokio, nie wiem, wymyśl coś — rzuciłem w kierunku Robsona, dając mu swobodę pomysłów i działania.

— Rachunek dzielimy na cztery, żeby nie było niedomówień, okej? — spytał oficjalnie w salonie.

— Okej — wszyscy zgodnie potwierdziliśmy warunki.

Robson o dziesiątej rano rozpoczął sesję telefoniczną. Zaczął od wykonania telefonu do recepcji w naszym hotelu, z prośbą o podanie numeru telefonu do restauracji „Pod Gołębiem”. Później tylko jeszcze słyszałem:

— Dzień dobry, restauracja „Pod Gołębiem”? Witam serdecznie, Robert Wielowieyski, asystent ministra spraw zagranicznych. Nasze znajome zarezerwowały na dziś wieczór stolik u was. Chciałbym podjechać i ustalić kilka dodatkowych szczegółów związanych z dzisiejszym wieczorem. Czy mógłbym umówić się na godzinę jedenastą trzydzieści z właścicielem lub inną osobą wskazaną przez was do podejmowania kluczowych decyzji organizacyjnych? — Robson używał takiego języka, że po drugiej stronie słuchawki osoba pewnie stała na baczność. — Świetnie, będę o jedenastej trzydzieści. Dziękuję uprzejmie.

Rozłączył się bez większej kurtuazji.

— Chłopaki, ja zaraz znikam na spotkanie. Trzeba załatwić na szybko kilka spraw. Podjadę pod restaurację swoim volvo, będzie ciekawiej. — Uśmiechnął się do nas.

— Jedź nawet karocą, tylko załatw co trzeba — skwitował Mrozio.

— O to się nie martw, będzie zaskakująco — zapewnił go Robson. — Mamy kasę, to „Pod Gołębiem” nie zapomną tej imprezy przez długi czas.

Nowy rozdział

Mijały godziny. Robson jak wyszedł parę minut po jedenastej, tak nie wrócił jeszcze do tej pory, a była już siedemnasta piętnaście. My już byliśmy ubrani w garnitury, włosy na żel ułożone w estetyczny nieład, a Robsona jak nie było, tak nie było. Poza tym ciągle ponaglała nas myśl, że nie wypadało spóźnić się po dziewczyny.

— Piter, zadzwoń po niego. Może go miejscowi utopili w Wiśle? — Krzysiek na swój sposób wyraził zaniepokojenie. — Za chwilę trzeba jechać.

— Dobra, dzwonię. — Podniosłem się z fotela, żeby sięgnąć po telefon leżący na szafce przy oknie, ale zdążyłem tylko po niego wyciągnąć rękę, gdy Robson wpadł dosłownie jak bomba do przedpokoju.

— Gotowi?! To zbierać się, jedziemy! Migusiem! — Zaklaskał w dłonie, uśmiechając się przy tym, najwyraźniej zadowolony z siebie. — Na dole czekają trzy zaprzęgi z saniami, z przodu jedzie góralska kapela, za nią do drugiej wsiadają Krzysiek z Kasią i Piter z Asią, a do trzeciej Mrozio z Justyną i ja… — tutaj chwilkę zatrzymał się, chcąc najwyraźniej zwrócić uwagę wszystkich — … z koleżanką Iwonką, która już tam na mnie czeka.

— „Z koleżanką, która już tam na mnie czeka”? ! — wyraził zdziwienie i zaskoczenie Mrozio.

— A co? Ja nie zamierzam podrywać kelnerek „U Anioła” — skwitował Robson. — Dobra, zbierać się guzdrały, bo się spóźnimy! — przynaglił nas Robson i zniknął za drzwiami wyjściowymi, zanim my zdążyliśmy się zebrać.

W zaprzęgach kapela przygrywała regionalne przyśpiewki, ubrana w góralskie ludowe stroje, a my, siadając wygodnie w saniach, przykryliśmy się baranimi derkami. Trzeba przyznać, że pierwsze pomysły Robsona były ciekawe, co sprawiło, że śmialiśmy się zadowoleni z jego pomysłowości.

Do przepięknie usytuowanego dworku „Nad Rzeką” było dosłownie kilkaset metrów, więc nie mogliśmy się spóźnić, nawet kiedy wyjechalibyśmy spod „Gołębiewskiego” kwadrans przed osiemnastą. Podjeżdżając pod pensjonat dziewczyn, poczułem się jakbym cofnął się w czasie o jakieś dwieście lat i właśnie zaprzęgiem z saniami miał zajechać pod dworek jakiegoś szlachcica. Za chwilę powinno też wybiec stado psów myśliwskich ujadając za nami, a w drzwiach dworku powinna pojawić się służba z powitaniem przewspaniałych i długo oczekiwanych gości.

Przed „dworkiem” było dużo przestrzeni. Była ona jednak idealnie zagospodarowana ogrodem z licznymi krzewami przysypanymi o tej porze roku śniegiem. Sam budynek pensjonatu, pięknie rozplanowany, o szerokiej podstawie, wykańczany oczywiście drewnianymi elementami dodającymi estetycznego uroku i jednocześnie wspaniale współgrającymi z miejscową góralską architekturą. Zbudowany był nie z jednej bryły, ale z trzech ładnie dopasowanych segmentów. Całość na okres zimy przyozdobiona była lampionami, które podkreślały zarys dachu oraz linie ścian, łączeń i załamań budynku, tworząc przeuroczy zimowy i bajkowy klimat. Oprócz światła z lampionów w ogrodzie przed pensjonatem było jeszcze kilka latarni przypominających baśń w stylu Opowieści z Narnii. Wszystko tworzyło ciekawy klimat i dodawało uroku temu miejscu. Rozglądając się wokoło miałem wrażenie, że to wszystko sen. Jednego byłem pewien: Wisła jest urocza.

Po chwili dzwonki sań przestały dzwonić, wyrywając mnie z ekscytacji i zachwytu, dając nam znać, że jesteśmy na miejscu. Wyskoczyliśmy spod baranich derek i stanęliśmy po chwili u wejścia do pensjonatu.

— To co, idziemy wszyscy, prawda? — spytał podekscytowany Mrozio. — Słuchajcie, jestem tak podjadany, jakbym się żenił! Cholera, aż ręce mi się pocą!

— Mrozio, nam wszystkim się tak wydaje. Wszyscy jesteśmy podjarani — próbowałem uspokoić Pawła, uśmiechając się życzliwie do niego. Zazwyczaj pewny siebie, zrobił się teraz jakby bezradny wobec tej sytuacji. Czy to możliwe, żeby był taki bezsilny wobec Justyny? Zupełnie to nie pasowało do niego. Coś sprawiało, jakaś dziwna siła nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak pogrążała go w słabości i niemocy, paraliżując jego zachowanie. Pewnie to wzbudzało w nim zaniepokojenie i myślał po cichu nad tym. — Wyluzuj, idziemy tylko po dziewczyny, z którymi najprawdopodobniej spędzimy ten jeden wieczór i to wszystko. — Spojrzał na mnie, jakby chciał powiedzieć, że nie jest tego taki pewien. Może nawet nie chciał?

Ja, Kujon i Mrozio weszliśmy do środka, a Robson został w saniach z Iwonką, jego towarzyszką dzisiejszego wieczoru. Wnętrze dworku było też utrzymane w tonacji z poprzedniej epoki. Odzwierciedlało przyjemny klimat starych czasów. Za recepcją stała kobieta ubrana stosownie do funkcji, w czarnej spódniczce i białej koszuli.

— Dobry wieczór, w czym mogę panom pomóc? — spytała recepcjonistka z uśmiechem.

Podszedłem bliżej recepcji i odwzajemniłem życzliwy uśmiech.

— My do pokoju dwadzieścia trzy.

— Proszę tędy na górę — wskazała nam wejście schodami na piętro.

— Dziękuję pani uprzejmie. — Uśmiechnąłem się do recepcjonistki i poszliśmy we wskazanym kierunku.

Korytarz był przyozdobiony dużymi lustrami i malowidłami ściennymi. Natomiast malowidła okalały zdobione ramy w formie płaskorzeźb przedstawiających zazwyczaj elementy kwiatów lub gałązek. Obrazy ukazywały przede wszystkim pejzaże, górskie krajobrazy lub portrety dystyngowanych dam z poprzedniej epoki. Na całej długości korytarza rozciągnięty był wzorzysty bordowy dywan, tworzący swoistą kompozycję powagi i dystynkcji. Całość oczywiście utrzymana w gustownym, starym stylu. Po chwili stanęliśmy pod drzwiami pokoju 23. Ponieważ pierwszy raz zdarzyło nam się, żeby w tak wyjątkowy i zaskakujący sposób ślepy los dał nam możliwość poznania wyjątkowych dziewczyn, wszyscy byliśmy podekscytowani i zarazem zaciekawieni dalszym rozwojem sytuacji.

— To co, Piter? Puk, puk i wchodzimy — Mrozio najwyraźniej dał mi do zrozumienia, który z nas czyni powinność.

— Dobra, dobra, już się robi — odpowiedziałem i wychyliłem się tylko z szeregu, w jakim staliśmy przed drzwiami. Dałem krok do przodu i zapukałem. Następnie cofnąłem się do szeregu, czekając na reakcję.

Staliśmy ubrani w garnitury i zarzucone na nie rozpięte czarne płaszcze. Nie dało się ukryć, żaden z nas nie traktował tych znajomości jak zwykłych znajomości podczas wakacji czy wyjazdów. Przygodne znajomości były normalne dla nas podczas wypadów i nikt z nas nie przywiązywał do nich żadnej wagi ani oczywiście nie wiązał z nimi żadnej przyszłości. Oczywiście mówiliśmy tym dziewczynom, że są dla nas wyjątkowe, szczególne, że są tak kobiece, że nie możemy oprzeć się ich urokowi, ale wszystko było po to, żeby je zaciągnąć do łóżka. Tym razem było zupełnie inaczej. Patrząc na Mrozia odnosiłem wrażenie, że facet się zupełnie zapomniał, jakby postawił w kasynie cały majątek na jedną liczbę ryzykując przy tym wszystko. Ponieważ stałem z lewej strony, mając Mrozia i Kujona po swojej prawej stronie, widziałem napięcie ich oczekiwania. Stałem tak i lekko się uśmiechałem. To nie było dla nich normalne. Mrozio spojrzał na mnie przez moment, jakby chciał mi powiedzieć: „Piter wiesz, że niczego się nie boję, ale to mnie przerasta! Co jest grane?”. Pewnie gdyby w środku było z dziesięciu chłopa z kijami bejsbolowymi, nie stanowiłoby to dla niego najmniejszego problemu, po prostu by wszedł i zrobił to, co trzeba byłoby zrobić. Ale dzisiaj? Dzisiaj nie mógł zrobić nic, mógł tylko stać i czekać, co będzie dalej. Przypominało to trochę oczekiwanie na wyniki wyborów. Wszyscy stoją i czekają na werdykt komisji. Wyniki mogą otworzyć zupełnie nowy rozdział w życiu kandydata, w tym przypadku Pawła Mrozińskiego. Ani Krzysiek, ani Paweł jeszcze o tym nie wiedzą, tylko przeczuwają instynktownie, że przyszłość, która czeka na nich w środku, może na zawsze odmienić ich życie. Każda sekunda z upływającego czasu czekania wzmaga ich ciekawość, rozbudza emocje i chęć zasmakowania tego, co przed nimi.

— Już otwieram! — dało się słyszeć zza drzwi.

Głos rzucony jakby w pośpiechu. Jakby osoba za drzwiami chciała powiedzieć: „Przyszliście co najmniej o kwadrans za wcześnie! Teraz za karę musicie jeszcze chwilę poczekać!”. Drzwi oczywiście otworzyły się bardziej po dłuższej chwili, a my… zamarliśmy z zaskoczenia.

— Cześć. Jesteście, no to super! Mam nadzieję, że nie czekaliście zbyt długo. — Uśmiechała się żartobliwie, przyglądając się każdemu z nas, Kasia. W drzwiach wejściowych pojawiła się pierwsza, wyrażając zadowolenie z nieniknącym pięknym uśmiechem. — Jacy przystojni, no, no, no. Czy mogę się z którymś z was umówić na dzisiejszy wieczór? — powiedziała kusząco.

Najprawdopodobniej już przejrzała skrywaną przez nas reakcję i wrażenie, jakie udało jej się na nas zrobić. Jej wzrok przywitał nas wszystkich, ale później zatrzymał się wyłącznie na Krzyśku, co zupełnie wmurowało Kujona w podłogę. Kasia wpatrywała się w niego zalotnym wzrokiem, uśmiechając się przy tym promieniującym, ewidentnym zadowoleniem. Niebieskie oczy Kasi wpijały się gdzieś głęboko w Krzyśka, jakby chciała zobaczyć wszystkie jego obecne uczucia, te głębokie i te najbardziej skryte. Czy wyrażają zachwyt? Czy udało jej się zaskoczyć perfekcyjnie wyeksponowaną urodą, przygotowywaną specjalnie dla tego jednego celu? Pięknie upięte włosy, splecione u góry w fantazyjnego wieczorowego koka, lekko podkręcone, odsłaniały kusząco szyję. Wzdłuż linii twarzy po obu stronach dwa podkręcone kosmyki włosów dodawały niebywałego uroku. Czerwone błyszczące usta natomiast podkreślały smakowicie jej kobiecość. Całość okryta białym płaszczem dopasowanym w talii, wykańczanym na rękawach i kapturze jenotem zapinanym na cztery guziki jednorzędowo. W rękach trzymała czerwone pudełko. Podeszła do Kujona tak blisko, że prawie dotykali się nosami, jednak cały czas nie pozwalała mu oderwać od niej wzroku.

— To dla ciebie. — Wcisnęła czerwone pudełko między siebie a Krzyśka.

Kujon odruchowo i automatycznie wyciągnął ręce, o nic nie pytając. Stał jakby zamiast kręgosłupa na chwilę ktoś mu w tyłek wstawił kij od szczotki, a stopy przybił do parkietu korytarza.

— Nie wiem, co powiedzieć. Wyglądasz czarująco i… zniewalająco. — Kujon powiedział to tak szczerze i z takim namaszczeniem, że Kasia uśmiechnęła się tylko, najwidoczniej w pełni zadowolona z wrażenia, jakie udało jej się zrobić na Kujonie.

W tym samym momencie, gdy Kasia wzięła Kujona pod rękę, podeszła do nas Justyna zdecydowanym i pewnym siebie krokiem.

— Cześć wszystkim. Cześć, Paweł. Przystojnie wyglądasz w tym garniturze, wiesz — Jej „cześć” bardziej znaczyło: „Dzisiejszego wieczoru bawię się z tobą, bo tak chcę”.

— Przy twojej urodzie dobrze by tylko wyglądał chyba Tom Cruise albo jakiś inny przystojniak z Hollywood. — Najwyraźniej zachwycony nietuzinkową urodą Justyny, wyraził nader precyzyjnie i właściwie jak na obecny moment zachwyt.

— Czyli mówisz, że wyglądam całkiem ładnie, tak? — Justyna najwyraźniej ciągnęła Mrozia za język.

— Ładnie?! Ja bym cię chętnie zjadł dzisiaj na kolację! — Mrozio trochę pofolgował swojej wyobraźni i uśmiechnął się z pełnią energii w oczach, dając tym samym wyraz emocji i uczuć, jakie w nim drzemały.

To dało Justynie pewność, że temperament Pawła jest tym, który jej najbardziej odpowiada. Czerwień jej ust również wyrażała niedwuznacznie jej temperament.

— No patrzcie, jaki głodny! — Uśmiechnęła się do niego zaczepnie. — Wolę zaproponować raczej wspólną kolację dzisiejszego wieczoru. Nie musisz wtedy jeść mnie, wystarczy że będziesz jadł przy mnie. — Najwidoczniej też lubiła igraszki słowne.

— Chętnie zjadłbym z tobą nie tylko kolację, ale i później śniadanie… — Mrozio chyba się zorientował w pewnym momencie, że chlapnął o jedno zdanie za dużo. Wszystko przez te jego nieokiełznane emocje. — Przepraszam, wyrwało mi się. Chciałem tylko powiedzieć, że byłoby mi miło… Ech, sam nie wiem, co mówić, jestem skołowany przez ciebie. — Mrozio poddał się, najwidoczniej wiedząc, że nie da rady wytłumaczyć się tym razem.

— Pewnie wypiłeś przed wyjściem, bo ci się język plącze. Lepiej nic już nie mów. — Justyna ratowała tyłek Mroziowi, zwalając jego gafę na wypicie wymyślonego naprędce jakiegoś drinka przed wyjściem. Złapała go mocno pod rękę i powiedziała: — Trzymaj się równo i prowadź! Aha, pudełko dla ciebie! Tylko nie upuść! — Wręczyła Mroziowi pudełko, tak jak Kasia.

— Co to?

Justyna nachyliła się do niego, szepcząc mu na tyle głośno do ucha, żebyśmy wszyscy słyszeli.

— Zostawisz pudełko pod filarem w restauracji — Uśmiechała się żartobliwie.

— Jak to? No co ty? Nie mogę jestem… żołnierzem! — Piękno Justyny najwidoczniej zupełnie przyblokowało jego analityczny sposób myślenia. Mrozio był bez szans wobec urody „Rudej”. Zachowywał się jakby miał przyblokowaną jedną półkulę. Przypuszczam, że obecnie wykonanie najprostszego działania matematycznego stanowiłoby dla niego nie lada wyzwanie.

— Buty, głuptasie! — Śmiała się do niego, mierzwiąc mu włosy. — A teraz baczność! W tył zwrot, pod rękę mnie weź i naprzód marsz! — wydała komendę Pawłowi w iście zabawny sposób.

Mrozio zadowolony wziął Rudą pod rękę i poszli pierwsi korytarzem w stronę schodów na parter, a za nimi Kujon z Kasią. Zostałem na korytarzu sam, czekając na Asię. Ponieważ drzwi były otwarte, postanowiłem zajrzeć do środka i delikatnie zasugerować, że pozostali już poszli i zostaliśmy tylko my sami.

— Halo! Można wejść?! — Zajrzałem do środka, szukając zguby.

— Już idę! Przepraszam, że musiałeś czekać! — Zza ściany przedpokoju wybiegła Asia gotowa do wyjścia, ubrana w długi kremowy płaszcz do połowy łydki, dopasowany do jej kobiecej figury. Długie, proste blond włosy do ramion były jej prawdziwą ozdobą. Delikatny, stonowany makijaż najwidoczniej nie miał za zadanie wykrzyczeć jej piękna i seksapilu, ale tylko podkreślić jej urodę. Chociaż według mnie bez makijażu byłaby równie piękna. To, co najbardziej zwróciło moją uwagę, to jej zapach. Świeży, delikatny, jakby miał powiedzieć: „Jestem właśnie taka jak ten zapach, rozkoszna, delikatna, nie krzykliwa, ale skromna i radosna jednocześnie”. Ile czyjś zapach może o nim samym powiedzieć! Podobno perfumy, jakich dana osoba używa, dobiera się właśnie według charakteru. Jeżeli tak było i w tym przypadku, to Asia trafiła idealnie w mój gust, ale trafiła celnie tylko wtedy, kiedy planowałaby znajomość na dłużej, bo jeżeli to miało być tylko na jeden wieczór, to lepiej byłoby, gdyby to był bardziej odważny i krzykliwy zapach, jak na przykład u Justyny czy Kasi. Zabawić się i zapomnieć! Asia nie pozwalała mi na taki komfort traktowania. Z drugiej strony nie dało się nie zauważyć zarówno jej urody, tego delikatnego piękna, szczerego, pełnego radości oczu i jakby zadowolenia, które od niej wręcz emanowało. Ona była inna od dziewczyn, które znałem.

— Wow… Będę się czuł przy tobie wyjątkowo dzisiejszego wieczoru. — Starałem się nie być tuzinkowy i nie zasypać jej frazesami w stylu „ślicznie wyglądasz”.

— Dziękuję. — Uśmiechnęła się patrząc w moje oczy, pewnie chciała wiedzieć, czy aby na pewno mówię szczerze. — Starałam się dorównać Kasi i Justynie. Mam nadzieję, że chociaż w połowie mi się udało. — Opuściła nieznacznie wzrok z lekkim uśmiechem, jakby właśnie zdradziła mi swoją małą, słodką tajemnicę.

— Wyglądasz przewspaniale, naprawdę. Muszę ci jeszcze wyznać tak w tajemnicy, że twój zapach jest tym, który lubię najbardziej — odwzajemniłem Asi wyznaniem mojej małej słodkiej tajemnicy.

Spojrzała na mnie swoimi niebieskimi oczkami, które przez moment rozbłysły energią.

— To co, może już pójdziemy? Pewnie się niecierpliwią na dole — mówiła to najwidoczniej zadowolona, a ja pewnie zdałem pierwszy i może najważniejszy egzamin wstępny, jaki miałem do tej pory.

— A tak, oczywiście. Jasne, chodźmy! — powiedziałem, podając Asi ramię.

Przechodząc koło recepcji pożegnaliśmy recepcjonistkę i wyszliśmy przed pensjonat. Kiedy stanęliśmy za drzwiami wejściowymi, Asia była zaskoczona widząc trzy zaprzęgi sań i kapelę góralską.

— Jesteście niesamowici! Zawsze chciałam przejechać się takimi saniami! — Rozradowana podskoczyła, klaszcząc w dłonie.

— Siadajcie wreszcie, bo zaraz zamarzniemy! — Mrozio rzucił w naszym kierunku.

Wskoczyliśmy szybko do sań zaraz za góralską kapelą i przykryliśmy się derkami z cielęcych skór. Ruszyliśmy powoli, co było sygnałem dla kapeli, że powinni już zacząć nucić ludowe przyśpiewki. Zrobiło się troszkę chłodniej, więc Asia wtuliła się bardziej pod derkę i przysunęła bliżej mnie. Nie pozostało mi nic innego, jak objąć ją ramieniem. Siedzenie kołkiem obok niej byłoby zupełnie nie na miejscu.

— Troszkę zimno się zrobiło. — Spojrzała na mnie uśmiechnięta, chcąc jakby usprawiedliwić swoje zachowanie, i wtuliła się jeszcze mocniej. — Jest superaście!

Jej uśmiech i radość wyczuwało się nawet bez patrzenia na nią. Zrobiło mi się bardzo przyjemnie, kiedy tak myślałem o Asi, że jest teraz taka szczerze zadowolona. Ta jej niewymuszona szczerość sprawiała, że czułem się tym bardziej uszczęśliwiony, widząc jej radosne, niczym niezmącone zachowanie. Poczułem się, jakby była moją dziewczyną od bardzo dawna, a ja jakbym mimo wszystko bał się rozgrzania mojego uczucia do niej, jakbym obawiał się dopasowania z moją drugą połówką. Byłem pewien jednego. W tym przypadku ta znajomość nie może być tylko chwilowa i może dlatego bałem się i nie chciałem ryzykować zranienia jej uczuć i rozbudzać swoich. Tylko dlaczego? Co stało na przeszkodzie, żeby chociaż spróbować? Próbowałem teraz znaleźć rozpaczliwie jakikolwiek rozsądny argument, który wykrzyczałby to moje „NIE, LEPIEJ NIE!”. Niestety, jedyny banalny argument, jaki miałem, to przeświadczenie, że ona z całą pewnością jest z bardzo daleka. Ale ten problem można było przecież bardzo prosto i szybko rozwiązać.

— Asia, powiedz mi, skąd jesteś? — spytałem, nachylając się, żeby usłyszeć wyraźnie potwierdzenie, że to jest Białystok albo jakieś inne przeciwległe miasto, w drugim końcu Polski.

Asia zaskakująco wyprostowała się i uśmiechnęła zaciekawiona, spojrzała gdzieś głęboko w moje oczy z dłuższym zastanowieniem, co mnie pozbawiło jakichkolwiek chęci szukania wyjawienia jej innych powodów niż prawdziwych.

— Jestem z Wenus. — Spojrzała na mnie nieco przygaszonym wzrokiem. — A dlaczego pytasz?

— Bo widzisz, bardzo pilnie potrzebuję to wiedzieć — odpowiedziałem jak najbardziej szczerze.

— Ale ja nie wiem, czy chcę ci to teraz powiedzieć. — Patrzyła, uśmiechając się i analizując bardzo dokładnie każde moje słowo.

Cały czas bacznie obserwowała moje zachowanie, przypuszczam, że myślała wtedy nad wszystkimi „za” i „przeciw”. W końcu chyba też postawiła wszystko na jedną kartę.

— Wszystkie jesteśmy z Wrocławia. — Patrzyła na mnie z zastygłym uśmiechem, wyczekując mojej reakcji. — Kasia, Justyna i ja. Wszystkie mieszkamy we Wrocławiu.

Nie mogłem uwierzyć. To nie było możliwe. Byłem na sto procent pewien, że to jest Białystok albo coś tam! Docierało do mnie, że być może popełniłbym jeden z największych błędów w swoim życiu, a Asia ciągle czekała i patrzyła na mnie.

— No, trudno — powiedziała z przekąsem i schowała się, ponownie okrywając się przed chłodem zimnego powietrza cielęcą derką.

— Ja też — w końcu wykrztusiłem z siebie po dłuższej chwili.

— Słucham? — spytała, nie słysząc mojej odpowiedzi w zgiełku muzyki góralskiej.

— Mówię, że ja też jestem z Wrocławia! — powiedziałem zdecydowanie głośniej.

— To dobrze czy źle, bo ja już nie wiem? — spojrzała na mnie, jakby coś ją wyprowadziło z równowagi. Ponownie wysunęła się spod cielęcej derki i patrzyła na mnie, nic nie mówiąc. Dopiero po chwili odezwała się, jakby dając sobie czas na opanowanie emocji. — To dobrze czy źle? — spytała jeszcze raz.

— Byłem pewien, że to będzie jakiś Białystok albo coś w tym rodzaju. Zaskoczyłaś mnie.

— To dobrze, że cię zaskoczyłam. Trzeba było się spytać wcześniej, byłoby prościej — rzuciła w moją stronę i schowała się z powrotem pod derkę.

Jeżeli dobrze odczytałem jej wyrzut, to pewnie chciała mi powiedzieć, żebym ugryzł się w ucho albo w nos, że o takie sprawy pyta się wcześniej, kiedy ma się z tym jakiś problem, i byłoby szybko i bezboleśnie rozwiązane. Znowu gafa! Ale tym razem była to miła gafa! Uśmiechnąłem się do siebie. Jakby kamień spadł mi z serca. Byłem szczęśliwy, że się pomyliłem. Wprawiło mnie to w niczym niedający się opanować radosny i zabawny humor.

— Przepraszam, Asiu. Ktoś mnie wczoraj rąbnął w głowę i tak jakoś mi się ciężko myśli. Byłem i pewnie jeszcze jestem trochę taki nieswój — mówiłem czule i z uśmiechem, domyślając się po tej wymianie zdań, co się kręciło w jej myślach. — Bardzo się cieszę, że jesteś z Wrocławia. Naprawdę. To była bardzo… wyjątkowa i bardzo cenna wiadomość. — Starałem się, żeby Asia z powrotem wyjrzała zza cielęcej derki i popatrzyła na mnie tym swoim przeuroczym radosnym spojrzeniem.

Udało się. Po chwili wyjrzała.

— Uduszę cię innym razem! — Uśmiechnęła się wybaczająco. — Albo może rąbnę cię z drugiej strony, żeby było równo! — Pokiwała głową, najwyraźniej odpuszczając mi winy.

Finał całej sytuacji sprawił, że uśmiechałem się od ucha do ucha z zadowolenia, siedząc w saniach. Kiedy jednak spojrzałem przed siebie, zauważyłem po przeciwnej stronie siedzących naprzeciw mnie w zupełnym milczeniu Kasię z Kujonem, o których zupełnie zapomniałem. Pewnie dlatego, że siedzieli cicho, wsłuchani w moje i Asi potyczki słowne. Kiedy zorientowali się, że w końcu ich zauważyłem i dotarło do mnie, że oni wszystkiemu się przysłuchiwali, w tym momencie odwrócili się do siebie, naprędce znajdując temat rozmowy. Oni też widać dobrze się rozumieli.


„Pod Gołębiem”


Podjazd pod restaurację był przestronny i wygodny. Tam też zakończyliśmy naszą podróż saniami, u drzwi wejściowych „Gołębia”. W drzwiach przywitał nas bardzo serdecznie właściciel, nader uprzejmie wyrażając swoje zadowolenie, że zechcieliśmy wybrać właśnie jego restaurację. Widać było, że był naprawdę zaszczycony. Ciekawe, co takiego naopowiadał mu Robson. Może w obecnej chwili nie miało to większego znaczenia, ale w przyszłości, podczas wspomnień, jak najbardziej. Obsługa była równie uprzejma, co właściciel obiektu. Dało się to odczuć od samego momentu przekroczenia progu. Kiedy stanęliśmy w holu przy wejściu, obsługa poprosiła o płaszcze, więc zwróciliśmy się w pierwszej kolejności do dziewczyn, żeby im pomóc zdjąć płaszcze i podać obsłudze. To, co zobaczyliśmy po odebraniu od nich płaszczy, zaparło nam dech w piersiach. Wszystkie były ubrane w długie, wieczorowe suknie. Dopiero teraz mogliśmy zobaczyć całość piękna tak pieczołowicie przygotowanego na tę okazję. Wszystko idealnie komponowało się z ich uczesaniem i makijażem.

Po Kujonie widziałem, że dzisiaj zgodziłby się na wszystko, co tylko by Kasia sobie zażyczyła od niego.

Biała suknia Kasi z bardzo efektownym głębokim dekoltem w szpic kusząco podkreślała kształt jej piersi. Gorset sukni z nieskazitelnej bieli, przyozdobiony delikatnie elementami kwiatowymi, które przyozdabiały również ramiączka sukni, krzyżowały się z tyłu sukni, tworząc literę „X”. Całość opływała jej zgrabne ciało do samych stóp. Nie musiała pytać się Kujona, czy mu się podoba, bo wszyscy mieliśmy świadomość, że nie ma innej możliwości.

Justyna oczarowała Mrozia z kolei czernią. Suknia idealnie opływająca i dopasowana do jej figury, z równie głęboko wciętym dekoltem, podkreślała kusząco jej kobiecość. Pod biustem mocno dopasowany pas podkreślał z kolei talię, uwypuklając jej idealne kobiece proporcje. Gołe ramiona i plecy stanowiły element uwodzicielski. Dodatkowo tył sukni, delikatnie wcięty w literę „V”, odważnie i seksownie wcinał się poza linię bioder. Suknia długa do stóp oczywiście potwierdzała jej wieczorowy charakter. I nie można zapomnieć o czerwieni ust Justyny, jej kasztanowych, lekko podkręconych włosach i brązowych oczach, które tworzyły mieszankę wybuchową, ale któż z nas mógł znać się lepiej na materiałach wybuchowych niż Mrozio? On już wiedział, jak rozbroić Justynę.

Koleżanka Robsona, Iwonka, zdawała sobie sprawę, że dzisiejszego wieczoru pełni rolę osoby do towarzystwa, ale najwidoczniej sytuacja była rozumiana zarówno przez nią, jak i Robsona, który na każdym kroku dawał jej odczuć, że bardzo docenia jej zgodę na wspólne spędzenie dzisiejszego wieczoru. Iwonka była równie pięknie ubrana w długą niebieską suknię opinającą wszystkie jej kobiece kształty, z bardzo mocno wykrojonym dekoltem sięgającym z przodu niemal linii bioder. Pod biustem element łączący obie części sukni ozdobiony był jakby diamentami, błyszcząc w odbijanym świetle i zwracając tym samym naszą uwagę. Nad biustem suknia, delikatnie marszczona, tworzyła ramiączka oplatające szyję, zapinane z tyłu, jakby coś w rodzaju naszyjnika wysadzanego błyszczącymi kamieniami.

Asia ubrana była w czerwoną suknię z szyfonu, długą do stóp, gładko przylegającą do ciała. Materiał złożony z trzech osobnych pasów krzyżował się na piersiach, podkreślając kusząco jej kobiecość, następnie pasy biegły przeciwlegle wzdłuż linii ramion, ponownie krzyżując się na plecach. Tył sukni, jak u Justyny delikatnie zakończony literą „V”, kusząco wcinał się poza linię bioder.

Jedyny element ich ubioru, który był awangardą w całym zestawieniu, to zimowe obuwie, które za chwilę pewnie zostanie zmienione. Pudełka, które przynieśliśmy ze sobą, oddaliśmy dziewczynom, a one po chwili zniknęły w damskiej toalecie.

— Piter — odezwał się do mnie Kujon — jestem ci dozgonnie wdzięczny, że mogłem dzięki tobie poznać Kaśkę. Jest boska!

— Nie ma sprawy — odparłem. — Też się cieszę, że to tak wszystko fajnie wyszło. I to, że wszystkie są z Wrocka, jest wręcz cudem.

— Na mnie Justyna tak działa, że mógłbym teraz biegać wkoło „Gołębia”. Wyzwala we mnie tyle energii, że mógłbym zasilać tutejszą wioskę! — Widać było po Pawle, że drapieżny temperament Rudej działał na niego piorunująco.

— Robson, powiedz, a ty skąd wytrzasnąłeś Iwonkę? — spytałem zainteresowany.

— Czasu nie miałem za wiele, wiecie. Widać było też jak na dłoni, że zainteresowanie pań skupiało się dzisiejszego poranka wyłącznie na was. Musiałem się więc obejść smakiem i zadbać samemu o towarzystwo na dzisiaj. Pojechałem do najbliższego marketu odzieżowego, ponieważ w takich salonach zazwyczaj pracują młode i ładne dziewczyny, zrobiłem obchód, wybrałem najładniejszą, podszedłem i przedstawiłem jej moją dramatyczną sytuację, w jakiej się znalazłem. Zaproponowałem oczywiście, że kupię jej najpiękniejszą suknię, jaką sobie wybierze, oraz wszystkie dodatki, jakie będzie tylko chciała. Namyślała się dosłownie chwilę. Spytała, gdzie to będzie, jakie będzie towarzystwo, czy impreza jest otwarta, czy zamknięta, dosłownie wypytała o wszystko i… zgodziła się. Jej szefowa poszła jej na rękę i zwolniła ją o czternastej. Zaraz też poszliśmy na zakupy. Ja niestety musiałem iść załatwiać inne tematy związane z dzisiejszym wieczorem, a Iwonkę zostawiłem w salonie sukien i dodatków. I takim sposobem to cudo jest dzisiaj ze mną — opowiadał dumny z siebie Robson.

— Ile wydałeś na to cudo? — spytał Mrozio.

— Aż się wstydzę powiedzieć. Nie wiedziałem, że to może być takie drogie — tłumaczył się zmieszany pytaniem Robson.

— Gadaj ile, nie ściemniaj! — Mrozio przynaglił Robsona.

— Prawie… trzy i pół tysiąca — wymamrotał półgłosem.

— Jezus Maria! — Kujon w iście religijny sposób wyraził zaskoczenie. — Jeżeli one mają na sobie takie drogie suknie, to my przy nich wyglądamy jak szmaciarze!

— Daj spokój, to one mają błyszczeć, nie my — uspokajałem Krzyśka. — Chcesz być ubrany szykowniej od Kasi?

Po około dziesięciu minutach dziewczyny wyszły z toalety pełne odświeżonego blasku, z założonymi na nogach szpilkami na wysokich obcasach. Jedynie Kasia miała nieco niższe szpilki, co było zrozumiałe i najwidoczniej przemyślane. Kujon był jedynie niewiele wyższy od Kasi, więc zamiast solidnych dziesięciocentymetrowych szpilek, miała odpowiednie do jego wzrostu.

Podeszły do nas, prowadząc między sobą rozmowę o jakichś dodatkach do ubioru. Najwidoczniej jest to bardzo bezpieczny temat, coś w stylu fatalnego stanu polskich dróg u facetów. Ja z zainteresowaniem przyglądałem się Asi, jej swobodnemu sposobowi bycia, jej gestom i ruchom i coraz bardziej urzekała mnie sobą.

— Wyglądacie bosko! — Robson starał się zwrócić uwagę dziewczyn. — A teraz bardzo serdecznie zapraszamy do środka, tam dalszy ciąg niespodzianek i niezapomnianych chwil. — Wskazał ręką wejście na salę, jednocześnie zapraszając wszystkich do środka.

Robson podał rękę Iwonce i pierwsi weszli na salę, zachęcając tym samym pozostałych. Gdy weszliśmy, zostaliśmy „powaleni” wystrojem. Cała sala była pięknie udekorowana kwiatami. Mnóstwo białych lilii ozdabiało każdy filar, balkony, stoły, pięknie upięte lilie ozdabiały ramy okien balkonowych, tworząc ogólne wrażenie przepychu. Nie dało się też ukryć, że wystrój zrobił piorunujące wrażenie na dziewczynach. „Achy” i „ochy” kolejno robili, wchodząc za Robertem i Iwonką, Kujon, Mrozio i ja. Na nas wszystkich zrobił wrażenie nie tylko wystrój i dekoracje kwiatowe, ale również sam kształt restauracji. Owalna budowa restauracji z ułożonymi symetrycznie stolikami przy oknach była oddzielona od wewnętrznej części filarami, równie symetrycznie rozmieszczonymi. Na filarach z kolei opierała się wyższa kondygnacja, którą zajmowała w naszym przypadku kapela przygrywająca odpowiednie kawałki muzyczne. Na samym środku restauracji znajdował się stół kilkukondygnacyjny w kształcie stożka. Na nim ułożono różne przysmaki, począwszy od owoców na samym szczycie, przez ciasta, wędliny, sery, a na najniższym poziomie wszelakiego rodzaju sałatki oraz pieczywo. Wszystko ułożone smacznie i gustownie. Można powiedzieć, że Robson przeszedł organizacyjnie samego siebie. Trzeba jeszcze pamiętać, że czas, jakim dysponował, był bardzo ograniczony, więc tym bardziej czapki z głów i pełen szacunek dla niego. W dodatku kapela, kiedy wchodziliśmy, zagrała i zaśpiewała kawałek Queen We are the champions, co również zdecydowanie odbiegało wysoką jakością od weselnych potańcówek. Można było odnieść wrażenie, że Robert wynajął profesjonalny komercyjny zespół na dzisiejszy wieczór.

— Chłopaki… Skąd wy to wszystko… — Kasia gestykulując pomagała sobie wyrazić zdziwienie — … wzięliście?

— Taki wieczór zdarza się raz na sto lat. Chociaż każdy z nas pewnie nie miałby nic przeciw temu, żeby właśnie takie wieczory jak ten skumulowały się z najbliższego tysiąclecia. — Kujon czarował, patrząc rozmarzony na Kaśkę i na nas, jakby oczekując od nas potwierdzenia.

— Patrzcie, jest czterech kelnerów! Każda para ma swojego! — Iwonka najwidoczniej była zachwycona imprezą.

— Tak. A jeden z nich jest twój. — Robson uśmiechnął się do Iwonki i poprosił ją, żeby usiedli przy stoliku.

Jednak na moment Robson zatrzymał się, rozejrzał i spojrzał na jednego z kelnerów, który natychmiast podszedł do niego, najwidoczniej wyczuwając jego zaniepokojenie.

— W czym mogę panu pomóc? — spytał uprzejmie kelner.

— Wszystko jest bardzo pięknie przygotowane, ale nas jest ośmioro — tłumaczył Robson kelnerowi z uśmiechem. — Z całą pewnością nie chcemy siedzieć przy osobnych stolikach, po czworo. Bardzo proszę o szybkie usunięcie tej niedogodności towarzyskiej dla nas i przygotowanie dla nas wspólnego miejsca — uprzejmie, ale i stanowczo Robson wyraził swoje oczekiwanie.

Kelner skinął na pozostałych kolegów po fachu i w mgnieniu oka zaczęli przygotować dla nas wspólny stolik na osiem osób. W międzyczasie, kiedy kelnerzy krzątali się obok, przygotowując dla nas miejsce, Robson spojrzał na kelnerkę stojącą w drzwiach zaplecza. Przypuszczam, że było to umówionym znakiem zaproszenie jej, by podeszła do nas. Idąc w naszym kierunku, trzymała w dłoniach pudełko. Kolejna niespodzianka Robsona! Oczywiście znów nas zaskoczył, ale i jednocześnie zaintrygował, co też nasz perfekcjonista jeszcze miał zaskakującego w zanadrzu. Jak dało się zauważyć, był przygotowany na różne sytuacje i postanowił wykorzystać chwilę zamieszania, obracając niedociągnięcie organizacyjne na naszą wspólną korzyść. Otworzywszy pudełko, wyjął z niego cztery czerwone róże podał każdemu z nas. Nikomu nie trzeba było oczywiście tłumaczyć, co z nimi zrobić.

— A to dla każdej z was od nas — powiedział Robson i pozwolił mi dalej czynić honory, zwracając się w moim kierunku.

— Chcieliśmy wam powiedzieć, że bardzo się cieszymy, że mogliśmy was poznać. Każdy z nas jest dzisiaj wyjątkowo zachwycony. Żaden z nas też nie spodziewał się w najśmielszych wyobrażeniach, że coś tak pięknego się wydarzy. Jest to dzisiaj bardzo wyjątkowy wieczór. Ja chciałbym bardzo podziękować Asi, że… pozwoliła mi wpaść na siebie. — Zaśmiałem się z igraszki słów, wzbudzając również śmiech u innych. — Bo dzięki temu, tak mi się przynajmniej wydaje, wszystko zaczęło. — Uśmiechnąłem się do niej najbardziej zalotnie, jak tylko umiałem, i podałem Asi czerwoną różę, Kujon po chwili podał różę Kasi, Mrozio Justynie, a Robson Iwonce. Widać było, że wszystkie są zaskoczone i zachwycone.

Asia spojrzała na mnie i powiedziała:

— Nie żałuję, że cię poobijałam na stoku. Chętnie powtórzę, tylko powiedz, o której juro idziesz na narty. — Uśmiechnęła się do mnie, całując mnie słodziutko w policzek.

— Mimo wszystko wolę, jak mnie całujesz, na przykład w policzek. — Uśmiechnąłem się zawadiacko, patrząc na Asię. — Cieszę się, że jesteśmy tu razem i mówię bardzo szczerze, bardzo się cieszę, że się poznaliśmy. Chciałbym, żeby ten wieczór nie był ostatnim, jaki spędzę z tobą — wyznałem.

— No cóż… Na razie udam, że nie słyszałam, ale wyczuwam zmianę. — Spojrzała na mnie ukradkiem i lekko się uśmiechnęła.

Ta jej delikatność w zachowaniu mnie rozbrajała. Podałem Asi rękę i poszliśmy usiąść obok Roberta i Iwonki.

— A co ja mam z tobą zrobić, żołnierzu? — Justyna stała, patrząc na Mrozia szklącymi oczami ze wzruszenia, a w dłoniach trzymając czerwoną różę, którą przed chwilą od niego dostała.

— Rób, co ci się tylko podoba. — Paweł przełykał ślinę, jednocześnie połykając Rudą wzrokiem.

Justyna objęła go za szyję i pocałowała, aż Mrozia zamurowało.

— Tak jest dobrze? — spytała go Justyna, ale to tak, jakby głodnego spytać, czyby coś zjadł.

Szybkie podziękowanie było jedynie w przypadku Robsona i Iwonki, ale to z wiadomych powodów: była tylko jego partnerką na ten jeden wieczór i oboje zdawali sobie z tego sprawę, bez zbędnych pretensji.

Natomiast w przypadku Kasi i Kujona najwidoczniej kroiło się zdecydowanie coś więcej niż tylko wspólny dzisiejszy wieczór.

— Ja chętnie taką różę przynosiłbym ci co wieczór. — Kujon najwyraźniej badał, jakie ma szanse powodzenia u Kasi.

— A ja chętnie bym je przyjęła i wieczorem, i rano… — Uśmiechnęła się, całując go w policzek, upewniając Kujona, że ma całkiem realne szanse powodzenia.

Wszyscy usiedliśmy do stołu, a po chwili kelnerzy stanęli przy nas, napełniając nam kieliszki francuskim, oryginalnym szampanem Sourire de Reims. Asia, trzymając kieliszek z szampanem, wstała i poprosiła o chwilę uwagi.

— Piotrze, podobno to dzisiaj na twoją cześć ta impreza? Przynajmniej takie było nasze założenie, mówię tu w imieniu dziewczyn. Nie spodziewałyśmy się tak zaskakującego obrotu sytuacji. Nie wiem, czy wiesz, ale jeżeli nie wiesz, to ci powiem. Jesteś moim prywatnym bohaterem. — Asia puściła do mnie zalotnie oko przy wszystkich, wzbudzając ogólne oklaski. — I chciałabym też wobec wszystkich powiedzieć oficjalnie, że… nie żałuję już, że cię rąbnęłam kijami. Powiem więcej, nawet się cieszę, ale twoje zdrowie! Chwała bohaterom! — Asia podniosła kieliszek szampana i wszyscy na stojąco wypili moje zdrowie.

Gdy zasiedliśmy ponownie do stołu, kelnerzy przynieśli jakąś przepyszną potrawę z grilla, tak apetycznie pachnącą, że od razu zrobiliśmy się głodni.

— Cóż to za cudo? To się je czy tylko wącha? — Mrozio w swój wyjątkowy, humorystyczny sposób nachylił się nad potrawą i wzbudził przy tym ogólny śmiech. Zresztą zawsze lubiliśmy jego towarzystwo. Przy nim było zawsze śmiesznie i wesoło. Paweł był duszą towarzystwa, jeżeli był gdzieś na imprezie. Można było w ciemno powiedzieć, że z pewnością rozkręci towarzystwo i będzie dużo humoru i zabawy. Potrafił zbudować wokół grona znajomych aurę humoru i swobodnego, nieskrępowanego zachowania, bardzo przydatnego na prywatkach.

— To jest łosoś z grillowej patelni w sosie cytrynowo-pietruszkowym, przysmak dzisiejszego wieczoru — wyjaśnił Robson.

Atmosfera zrobiła się iście przyjacielska. Rozmowy, śmiech, jakby paczka starych znajomych spotkała się na weekendowym wypadzie, aż trudno było uwierzyć, że się nie znaliśmy raptem jeszcze dwa dni temu. Tylko kto jest dzisiejszego wieczoru czyim gościem? Dla mnie obecnie ważne było to, że Asia była z Wrocławia tak jak ja i nie miałem dzięki temu żadnych argumentów, żeby tworzyć z jakiegokolwiek powodu dystans między nami. Cieszyłem się, że siedzi obok mnie. Muszę przyznać, polubiłem ją bardzo tego wieczoru. Miała to coś w sobie, to przyjemne ciepło, które mnie do niej przyciągało. Nie myślę tylko o jej urodzie, to było poza jakąkolwiek dyskusją. Ale przede wszystkim chodzi mi o to coś, co sprawia, że pierwszy kontakt, pierwsze spotkanie, głębokie spojrzenie utwierdza cię w przekonaniu: „Ona jest wyjątkowa, nie schrzań okazji, ofermo!”.

— O czym myślisz? — Asia wyrwała mnie z zamyślenia.

— O tobie — odpowiedziałem szczerze.

— A co cię tak teraz naszło? — spytała zaciekawiona.

— Tak w ogóle to myślę o tobie od dwóch dni, nie tylko teraz. Tylko widzisz, dzisiaj myślę trochę inaczej. — Spojrzałem na nią, przegryzając kolejny kęs przepysznego łososia.

— A to bardzo ciekawe, bardzo. Ale możesz powiedzieć coś więcej, bo troszeczkę mówisz zagadkami? — Gestami dłoni wyrażała niedosyt informacji. — Na początku miałam tylko jedno pytanie, a teraz mam co najmniej trzy. — podkreśliła zabawnie.

— Ech, wy kobiety… — Spojrzałem na Asię. Nasz wzrok na moment się splótł i mogłem spojrzeć w te jej błękitne, czyste oczka, ale po chwili Asia z powrotem zajęła się swoim łososiem, jakby przynaglając mnie do wyjaśnień.

— Więc widzisz, na początku, kiedy się spotkaliśmy na stoku… — przegryzłem kolejny kęs łososia — nawet nie zwróciłem na ciebie uwagi. Przepraszam, nie gniewaj się za to. — Nachyliłem się w jej kierunku z uśmiechem, chcąc zamortyzować i ewentualnie zminimalizować negatywny przekaz. — Nawet w chatce GOPR-u, chociaż kiedy już wychodziliśmy, przyznam, wtedy już zwróciłem uwagę.

— Pewnie jak leki przeciwbólowe zaczęły działać, co? — spytała z żartobliwym uśmieszkiem, tłamsząc kolejny kęs ryby.

— Eeeee… Pewnie masz rację — przyznałem, nie wyczuwając nuty zagrożenia, obracając to w żart.

— I co dalej?

— Dalej, mówisz… Dalej oczywiście zauważyłem, że jesteś atrakcyjną dziewczyną, ale byłem tak obolały, że masakra. No i wiesz, troszeczkę też byłem wkurzony na ciebie, bo nie tak chciałem, żeby ten mój wypad na narty wyglądał. Później w szpitalu, albo może nawet wcześniej, bo w drodze do szpitala, muszę przyznać, świetnie się czułem w twoim towarzystwie. Tak jakoś normalnie, swobodnie, jakbym cię znał już wcześniej, to znaczy od dawna. Wydawało mi się też… Nie wiem, czy ci o tym teraz powiedzieć.

— Oczywiście, że tak. Dla mnie w tym momencie wszystko jest interesujące. — Patrzyła na mnie uważnie, zaciekawiona. Wydawało mi się, że miała wtedy tyle energii w swoich błękitnych oczkach, jakby jednocześnie czekała na kolejny zastrzyk energii z moich słów.

— Ale zajadaj łososia, bo ci wystygnie — zażartowałem i kontynuowałem opowiadanie, widząc, że najwyraźniej jej nie zanudzam. — Więc wydawało mi się, że między nami jest jakaś niewidzialna nić. Trochę to dziwne, ale nie umiem tego lepiej wytłumaczyć. Coś mi nie pozwalało o tobie zapomnieć. Ta nić chyba zaczęła sprawiać, że… że… Chyba wstydzę się powiedzieć. — Zrobiłem krótką przerwę. — Albo powiem to inaczej. — Uśmiechnąłem się, kiwając lekko głową z niedowierzaniem i uśmieszkiem rezygnacji na twarzy z powodu swojego zażenowania. — Później, kiedy wróciłem do hotelu, pomyślałem sobie, że… — Szukałem odpowiednich słów, żeby nie spalić całego wywodu jakąś totalną głupotą. — Rzadko mi się zdarza, żeby coś takiego… Żebym później… Żebym…

— Żebym co? No, mów w końcu! — Pomagała mi najwyraźniej skończyć zdanie, nie mogąc doczekać się finału.

— Żebym nie mógł zapomnieć o tobie. Ciągle wracałaś w mojej pamięci w przeróżnych obrazach. W pewnym momencie, stojąc pod prysznicem, musiałem sprawdzić szycie na głowie, czy byłaś autentyczna, czy tylko jesteś wytworem mojej wyobraźni. — Zaśmiałem się, odchylając na moment na krześle. — Nie wiem, jak ci to lepiej wytłumaczyć. Musisz spróbować sama. — Dokończyłem przepysznego łososia i spojrzałem na Asię z zainteresowaniem. Byłem ciekaw jej komentarza. Chyba zdawała sobie sprawę, że w tym momencie byłem bardzo otwarty przed nią i wyjawiłem jej kilka szczegółów, o których zazwyczaj się nie mówi. Pewnie przegryzając łososia, zastanawiała się, co powiedzieć. Tak przynajmniej myślałem. To, czego byłem wtedy pewien, to tego, że bardzo chciałem wiedzieć, co myślała o mnie i jaki cel temu wszystkiemu przyświeca, do czego to wszystko prowadzi i czy w ogóle jest jakiś cel. Czy może to tylko jednak jakaś skrzętnie utkana intryga na potrzebę formy podziękowania.

— Ja myślałam, że jesteś żonaty.

Jej słowa znów wyrwały mnie z zastanawiania się, o co Asi może chodzić. Jedna rzecz wzbudzała tylko moją wątpliwość. Po co by chciała znać te wszystkie szczegóły, skoro miałaby to być tylko igraszka? Jednak jej słowa przywołały mnie do rzeczywistości.

— A, wiem. Chodzi o ten sygnet, prawda? — Przypomnienia o tym zdarzeniu najmniej się spodziewałem. — A kiedy go zauważyłaś, albo może od jakiego momentu myślałaś, że jestem żonaty?

— Zauważyłam już na stoku, kiedy ściągnąłeś rękawiczkę, żeby dotknąć tego guza. Ale tak głębiej dotarło do mnie od momentu naszej przejażdżki wyciągiem, kiedy się zapoznawaliśmy, siedząc piętnaście metrów nad ziemią, pamiętasz? Uśmiechnęła się do mnie, nie czekając na moją odpowiedź. — Kiedy mi podałeś rękę, zauważyłam obrączkę na palcu i… Wiesz, pomyślałam sobie: „No cóż, szkoda, trudno się mówi. Żonaty to żonaty. Towar dotknięty uważa się za sprzedany”. — Zaśmiała się sama ze swojego żarciku. — Mimo wszystko nie mogłam cię przecież tak zostawić w takim stanie, bo to nieetyczne, prawda?

Potwierdziłem kiwnięciem głowy, że absolutnie się z nią zgadzam.

— W tych wszystkich sytuacjach cały czas cię obserwowałam i patrzyłam na ciebie, bo byłeś taki… interesujący. Zachowywałeś się przy mnie swobodnie, naturalnie i to było też fajne. Nie szczerzyłeś do mnie zębów, kiedy zobaczyłeś ładną dziewczynę. Zachowywałeś się przy mnie inaczej niż inni faceci. Kiedy rozmawialiśmy i kiedy też patrzyłeś na mnie, to było bardzo przyjemne uczucie. Tak naturalnie przychodziło ci zażartować, uśmiechnąć się, wziąć mnie pod rękę… No i na dodatek wysoki, przystojny i oczy takie… przenikliwe i kojące jednocześnie. Nie da się ich zapomnieć. Ale za to później w holu hotelu „Gołębiewski” chciałam cię udusić za ten sygnet, wiesz?

— Przepraszam — wybąkałem zawstydzony.

— Ale jakoś się powstrzymałam, byłam wściekła na ciebie i na siebie też, że się tak zbłaźniłam. Później opowiedziałam dziewczynom całą tę hecę, a one wymyśliły całe to dzisiejsze przedsięwzięcie i stąd się dzisiaj wszystkie wzięłyśmy. — Uśmiechnęła się, najwidoczniej zadowolona z siebie.

— No tak. Świetnie jest poznawać sytuacje od tej drugiej strony. Może zatańczymy? — zaproponowałem, słysząc wolny kawałek grany przez kapelę.

Kiedy wyszliśmy na środek, reszta też dołączyła do nas. Wszyscy tańczyliśmy w rytm powolnie granej piosenki. Sprzyjało to zdecydowanie dalszym rozmowom, nie tylko moim z Asią, ale i wszystkich pozostałych. Mieliśmy przecież wszyscy tyle do opowiadania. Zresztą wszystko było nowe, nieodkryte i ciekawe zarówno dla Kujona, jak i Pawła. Jedno było oczywiste, Krzysiek i Kasia, Paweł i Justyna też najwidoczniej byli zadowoleni. Może nie wszyscy wystąpilibyśmy w „Tańcu z gwiazdami”, a Krzysiek zdecydowanie nie, ponieważ nie umiał tańczyć, o czym też dobrze wiedział. Ale fajne było to, że nigdy się tym nie przejmował. Kiedy tańczył, odnosiło się wrażenie, jakby ktoś mu zamontował żyroskop w głowie. Cała reszta ciała poruszała się w rytm muzyki, natomiast głowa pozostawała jakby w bezruchu, coś w rodzaju dziecięcego bąka. Mimo wszystko w obecnej sytuacji nie miało to najmniejszego znaczenia. Oboje z Kasią i tak dobrze się bawili, jej to zupełnie nie przeszkadzało i to było najważniejsze.

Zastanawiało mnie natomiast to, co Asia powiedziała o mnie: że patrzyła uważnie na moje zachowanie i zwróciła też uwagę na mój wygląd. Może coś ją jednak pociągało we mnie? Jeżeli też ja się jej spodobałem, to może nie byłbym osamotniony w moich zamiarach?

— Bardzo się cieszę, że jesteś z Wrocławia — nachyliłem się i szepnąłem Asi do ucha.

— Tak? A dlaczego się tak cieszysz? — uśmiechała się i przytuliła do mojego ramienia.

— Bo może mógłbym cię we Wrocławiu zaprosić gdzieś? Jeśli mi oczywiście pozwolisz — szybko dodałem, żeby wiedziała, że decyzję zostawiam oczywiście jej. Ta propozycja była jednocześnie najtrudniejszym pytaniem dzisiejszego wieczoru, bo miała dać mi odpowiedź na pytanie, czy spotkamy się jeszcze, czy to jest tylko ten jeden wieczór. Zdałem sobie wtedy sprawę, że chyba mi zależy na Asi. Długo też nie odpowiadała, więc pomyślałem, że może nie dosłyszała mojego pytania, co może nawet i lepiej.

Zatańczyliśmy jeszcze kilka piosenek, później usiedliśmy przy stole i rozmawialiśmy. Rozmawialiśmy wszyscy, śmialiśmy się i żartowaliśmy, popijając drinki. Paweł zabawiał nas swoimi humorami i żarcikami, wzbudzając co chwilę aplauzy śmiechu. Nie mogłem uwierzyć, że mógłby to być pierwszy i ostatni zarazem wieczór z Asią. Zrobiło mi się trochę smutno. Nie chciałem też teraz myśleć o tym, bo bałem się tej myśli jak demona w ciemnym pokoju. Najgorsze było to, że nigdy nie było wiadomo, czy on tam jest, czy to tylko wyobraźnia. Mimo wszystko włosy na karku i tak stały jak druty. Najlepiej w takiej sytuacji o nim nie myśleć, bo myślenie o nim urzeczywistnia demona. Niewiara natomiast odgania go. Dlatego też szybko uporałem się z wrogimi myślami i zająłem się myśleniem o Asi w chwili obecnej. Kiedy tak jej się przyglądałem, miałem ogromną ochotę pogładzić ją po włosach, żeby poczuć, jakie są w dotyku. Miałem nadzieję, że kiedy jest tak zajęta rozmową z Kasią, nie odczuje moich subtelnych dotknięć, takich niby przypadkowych. Niestety, teraz nie mogłem jeszcze tak dotykać, nie mogłem oczywiście tak oficjalnie. Ukradkiem to zrobiłem, kładąc rękę na oparciu jej krzesła i niby niechcący dotykałem jej włosów, ale to nie to samo. Bardzo chciałem, żeby wiedziała o tym, że czerpię z tych dotknięć prawdziwą rozkosz i przyjemność.

W miarę wypitych drinków atmosfera stawała się coraz bardziej rozluźniona, więc kapela zaczęła grać szybsze kawałki, bardziej rytmiczne i porywające do tańca. Na efekt nie trzeba było długo czekać, dziewczyny same wybiegły na środek, żeby bawić się i tańczyć. Czarodziejki jedne! Magia wręcz w czystej postaci! Byliśmy wszyscy urzeczeni widokiem. Tyle wesołości w ich ruchach! Tyle pozytywnej energii od nich biło! Chcieliśmy chociaż troszeczkę uszczknąć z tej pozytywnej aury! Dziewczyny śpiewały razem z zespołem słowa piosenek, tańczyły i kręciły się w rytm granej muzyki. Dodatkowo przy całej tej zabawie na środku czarowały nas rytmicznymi ruchami ciała, rozbudzając nasze zmysły. Masakra! Moją uwagę oczywiście przykuwała Asia. Jej taniec, swoboda wyrażania radości, jej śmiech… To było coś pięknego! W pewnym momencie tańczyła z zamkniętymi oczami, z uśmieszkiem jakby zadowolenia, z głową odchyloną do tyłu i rękami wysoko uniesionymi do góry, albo kręciła się wkoło raz w jedną, raz w drugą stronę z wyciągniętymi rękami na boki. Taka swobodna, szczęśliwa, wesoła, piękna, urzekająca tańcem. Nie tylko estetykę i seksapil można było zauważyć w tym tańcu. Było w nim coś jeszcze. Coś, co stwarzało wrażenie, jakby taniec w tym konkretnym momencie był… modlitwą dziękczynną. Może niezbyt stosowne określenie, ale nie potrafiłem znaleźć lepszego. Wyglądało to tak, jakby właśnie z kimś rozmawiała. Jakby tańcem chciała opowiedzieć komuś o czymś pięknym, radosnym i bardzo przyjemnym. Ten uśmieszek jakby mówił: „Jest mi cudownie, dziękuję”. Dla mnie do tej pory taniec był wyłącznie środkiem do celu, czyli sposób na podryw. W przypadku Asi wszystko było inne. Wszystko. Nuta tajemniczości i jakby skrytości pociągała mnie jeszcze bardziej. Razem z chłopakami uśmiechaliśmy się, patrząc, jak dziewczyny tańczą ze sobą na środku. Wszyscy jak jeden upajaliśmy się ich widokiem. Mrozio w pewnym momencie nie wytrzymał:

— Zaraz oszaleję! Albo mnie rozerwie! Zobaczcie, Ruda robi mi to specjalnie! — Odrzucając ręce na boki, wyrażał swoją frustrację, do jakiej doprowadzała go atrakcyjność Justyny. — Myślicie, że ona nie zdaje sobie sprawy jak na mnie działa?! — Pogubiony Mrozio był taki bezradny, aż go było żal.

— Myślę, że one wszystkie bardzo dobrze zdają sobie z tego sprawę. Czy wyglądają na kobiety nieświadome swojej urody? — upewniałem wszystkich wpatrzonych w ten cudowny widok.

— A Kasia? Myślicie, że tańczy tak teraz, żeby mnie też się spodobać i zrobić na mnie wrażenie? — pytał podłamany Kujon, jakby za moment miał otrzymać powołanie do wojska na radzieckie okręty podwodne na osiem lat.

— Krzychu, jestem tego pewien, że taki ma cel! — zapewniłem go.

Na moje słowa Kujon poderwał się z krzesła i podbiegł do Kaśki, porywając ją do tańca. Jakości jego tańca nie wypada komentować ze względu na naszą przyjaźń, chociaż z drugiej strony Krzysiek miał pełną świadomość od zawsze, że nie należy do czołówki „Tańca z gwiazdami”. Wyglądało to trochę jak taniec profesjonalistki, mówię tu oczywiście o Kasi, z wieszakiem na płaszcze. Ona tańczy, on się wygina stojąc w miejscu, ale i tak mimo wszystko często nam imponował swoją szczerością i bezpretensjonalną odwagą w wyrażaniu uczuć i emocji. Nie zwracał większej uwagi na swoje wady. Był w tym tak ujmujący, że wcale się nie dziwię, że zaimponował Kasi. Jej też najwidoczniej zupełnie to nie przeszkadzało, tańczyła przy nim okręcając się namiętnie wokół jego bezradnych ruchów. Pluszowy miś z bezwładem kończyn. Wyglądało to jakby nagradzała go zachwycona, że podbiegł od razu do niej. Nam nie pozostało nic innego, jak pójść w ślady Kujona. Po tych kilku drinkach dziewczyny były pełne energii. Tańcząc, mogłem dotykać niewinnie pleców Asi, jej rąk i bioder, kiedy obracałem ją w rytm piosenki. To była jedyna sytuacja, kiedy mogłem to robić bez konsekwencji. Po dwóch szybkich piosenkach zespół zwolnił w pewnym momencie tempo ostatniej. Gitarzysta zaczął grać solo, przeciągając ostatnie frazy, sprawiając, że dziewczyny same dopasowały ruchy ciała do granego rytmu, splatając dłonie na naszych szyjach, jednocześnie przytulając się do nas. Bliskość Asi i jej ujmujący zapach uderzył mi do głowy. Świeżość i delikatność. Mógłbym tak już zostać do rana! Po kilku powtórzeniach zespół zakończył upojny moment uniesienia i mimo tego, że wydało mi się to zdecydowanie za krótko, z zadowoleniem spojrzałem w jego kierunku, chcąc podziękować. Gitarzysta też patrzył w moim kierunku i uśmiechał się, trzymając kciuk do góry, potwierdzając, że było ok. Najwidoczniej znał się na rzeczy.

— Jest cudownie! — wyznała Asia. — Teraz poszłabym na spacer, gdyby nie było zimno na dworze. — Uśmiechała się do mnie zadowolona.

— Nie musimy przecież wychodzić. Możemy pospacerować tutaj, wewnątrz, i obejrzeć na przykład cały ten piękny obiekt — odpowiedziałem, nie znajdując lepszego wyjścia z sytuacji.

— Może i masz rację. To co, przejdziemy się? — zaproponowała.

— Jasne.

Wyszliśmy z Sali, nie tłumacząc się pozostałej gromadce. To, że Asia chciała się przejść ze mną, teraz było zdecydowanie ważniejsze. Chciałem chociaż chwilkę spędzić z nią sam na sam. Zaskoczyła mnie tym, że wychodząc złapała mnie za rękę, ale nie mówiłem nic, żeby nie zapeszać.

— Trzymaj mnie, bo troszeczkę mi się kręci w głowie. — Zaśmiała się, ale nie patrzyła na mnie.

Chwyciłem jej dłoń drugą ręką, splatając nasze palce, i przycisnąłem ją do mojego ramienia.

— Tak będzie bezpieczniej — zapewniłem.

— Dawno się tak fajnie nie bawiłam. Hi, hi, hi… — zaśmiała się — I chyba zacznę wierzyć w cuda! Hi, hi, hi…

— W cuda, mówisz? — podkreśliłem jej ostatnie stwierdzenie. — Ja chyba też.

— A tobie jak się podoba?

— Super! Chciałbym… żeby jutro też było podobnie. Oczywiście dla mnie wystarczy, że ty będziesz. Może nie być całej tej imprezy i tego wszystkiego.

Próbowałem powiedzieć, że najbardziej zależy mi, by była tutaj ze mną. Najprzyjemniejszą nagrodą wtedy było jej spojrzenie, uśmieszek i błysk w oku.

— Hmmm… Powiedz mi, jak to się wszystko stało? Nie mogę uwierzyć. Wydaje mi się, że znam cię od tak dawna — odpowiedziała po chwili zastanowienia.

— Sam tego nie rozumiem. Odnoszę podobne wrażenie co ty. Wydaje mi się, że nie muszę ci nic mówić, a ty i tak już wszystko wiesz. Jakbyś rozumiała mnie instynktownie, że to jest właśnie to, na co oboje czekaliśmy. Powiedz mi, mylę się czy nie?

— Tak przy okazji, to odpowiadam na twoją wcześniejszą propozycję: „Tak, chętnie”. — Uśmiechnęła się i spojrzała na mnie swoimi błękitnymi szczęśliwymi oczkami.

Tym razem jednak nie odrywała swojego wzroku, jak zwykle to miała w zwyczaju, ale patrzyła i czekała. Ja również patrzyłem na nią, ale nie mogłem załapać, jaką propozycję jej zaserwowałem. O co takiego się pytałem?

— Bardzo cię proszę, pomóż mi sobie przypomnieć, bo wiesz, dużo dzisiaj rozmawialiśmy, a ja myślę teraz trochę w zwolnionym tempie — wyraziłem skruchę, zwalając winę na kilka głębszych wypitych przy stoliku.

— Ech, wy faceci macie taką krótką pamięć. — Śmiała się rozbawiona. — Ja pamiętam wszystko, co do mnie mówiłeś!

— Nie. To chyba niemożliwe — odpowiedziałem zaciekawiony obrotem sytuacji.

— Tyle razy myślałam o tobie, że mogłabym nawet cytować fragmenty rozmowy! Ale nieważne — zakończyła, chcąc wytłumaczyć najważniejszą sprawę. — Powiedziałeś, kiedy tańczyliśmy pierwszy raz, że chciałbyś, żeby to nasze dzisiejsze spotkanie nie było ostatnim, prawda? — utwierdzała się, czy dotarło do mnie.

— Tak.

— Więc odpowiadam ci, że ja też nie chcę, żeby to był nasz ostatni raz. I powiem jeszcze dużymi literami, że chciałabym widywać się z tobą codziennie. — Uśmiechnęła się i spojrzała wyczekująco. — Rozumiesz już? — Trzymała ręce po bokach, żartobliwie wyrażając jak najbardziej szczere pragnienie.

— Tak. Czyli jednak słyszałaś? — Zrozumiałem, że Asia słyszała to, co mówiłem do niej, kiedy tańczyliśmy, i to bardzo wyraźnie. — A ja myślałem, że muzyka zagłuszyła to, co powiedziałem. — Patrzyłem na nią zaskoczony. — Też bym bardzo chciał, żeby to był dopiero nasz pierwszy raz, a następnych niech będzie nieskończona ilość. — Badałem ją, czy właściwie zrozumiałem to, co chciała mi przekazać. — Bardzo mi się podobasz i o niczym innym nie marzę. Ja… myślę, że właśnie znalazłem to, czego szukałem. — Wyłożyłem w tym momencie na stół wszystkie karty.

— Ja też… Ja też bardzo bym chciała na przykład przytulić się teraz do ciebie i posłuchać, jak bije twoje serce. Ale posłuchać tak inaczej niż na przykład w tańcu. Chciałabym poczuć, czy bije ono naprawdę dla mnie, czy tylko tak jak wszystkim. — Pokiwała głową na boki, wyrażając w ten sposób żartobliwie swoje zaciekawienie.

Powaliła mnie swoją otwartością. Ciągle też nie spuszczała ze mnie wzroku, jakby jednocześnie obawiała się czegoś. Przytuliłem ją do siebie najczulej jak tylko potrafiłem, głaszcząc ją po włosach i ramionach. Spełniło się to, czego tak bardzo pragnąłem siedząc przy stole. Po kilku chwilach podniosła głowę i spojrzała na mnie. Patrzyliśmy na siebie przytuleni, coraz bardziej zbliżając nasze usta, aż dotknęliśmy się nosami i zatopiliśmy się w cudownie słodziutkim pocałunku.

— Może pójdziemy do reszty załogi? Długa nas nie ma. — Uśmiechała się najwidoczniej uszczęśliwiona.

Pocałunek jakby przypieczętował wszystko.

— Pójdziemy. Ale pocałuj mnie jeszcze raz — mówiłem proszącym głosikiem.

— Jak cię pocałuję, to pójdziemy, tak? — spytała zabawnie, bardziej zainteresowana propozycją pocałunku niż powrotem.

— Tak, obiecuję. Słowo harcerza — obiecałem, przybierając sztucznie poważną minę. Harcerzem niestety nigdy nie byłem więc… jakby co, umowa była nieważna.

Tym razem objęła mnie mocno oplatając swoje ręce wokół mojej szyi, przylgnęła całym swoim ciałem i całowaliśmy się tak słodko i czule, jakby próbowała do mnie powiedzieć coś przez pocałunki: „Tak długo czekałam na ciebie, aż wreszcie cię znalazłam. Tęskniłam bardzo, ale w końcu jesteś. Chcę zostać przy tobie i budzić się rano u twego boku. Niczego więcej tak bardzo nie pragnę”.

Powoli otworzyłem oczy, kończąc nasz pocałunek. Spojrzałem w jej rozpromienione oczka i uśmiechnięte usta.

— Łoł… To był dopiero pocałunek! Jakbyśmy… rozmawiali. — Uśmiechałem się do Asi. — Jeszcze się tak nie całowałem. — Byłem zachwycony nowym doznaniem. Nie był ani namiętny, ani głęboki, ale delikatny, czuły i niesamowicie elektryzujący mimo wszystko.

— A co słyszałeś? — spytała najwyraźniej zaciekawiona.

— Coś w rodzaju: „Cieszę się, że jesteś, długo na ciebie czekałam, teraz już mam wszystko, czego pragnę” — odpowiedziałem troszeczkę zdziwiony, że chce wiedzieć, co „mówiła” do mnie przez pocałunek.

— Wiesz co, jeszcze trochę i pomyślę, że czytasz w myślach! — zaśmiała się, podając mi rękę, dając znać, że idziemy do naszych wspólnych gości.

Wszedłem z Asią przytuloną do mojego ramienia. Oczywiście w mig wszyscy zorientowali się, co się wydarzyło. Mrozio oczywiście nie omieszkał skomentować sytuacji.

— No i proszę. Was to tylko na chwilę zostawić samych. — Śmiał się rozbawiony, zarażając oczywiście śmiechem pozostałych.

— Taki to ma szczęście — westchnął Kujon.

Na jego nieszczęście Kasia spojrzała na niego ze zmarszczonym czołem podenerwowana.

— A co? Ja ci się nie podobam!? — Zdzieliła go w ramię, wzbudzając w Kujonie totalne zaskoczenie. — Ja tu ci mówię, że takie róże chętnie bym od ciebie przyjmowała i rano, i wieczorem, a ty mi tu wzdychasz, że on ma szczęście?! — Kasia wstała ze stołka, trzymając ręce pod boki.

— Ale… ale… — Kujon był w stanie wtedy tylko tyle z siebie wydukać.

Kasia puściła do mnie i Asi oko, dając nam znać, że ma pełną kontrolę nad sytuacją i działa w określonym celu.

— Co „ale”? ! Co „ale”? ! Ja tu się dwoję i troję, żeby ci powiedzieć, że mi się cholernie podobasz, a ty mi tu mówisz, że Piotr ma fajnie?! A ja to co?!

Kujon poderwał się z krzesła przewracając je, totalnie zszokowany obrotem sytuacji.

— Nie o to mi chodziło… Ja myślałem o tobie, jak to mówiłem… Asia mi się nawet nie podoba… Wcale, nawet troszeczkę! — Zupełnie pogubiony strzelił gafę.

My z Asią natomiast mieliśmy ubaw, bo wiedzieliśmy, że to wszystko to przebiegłe zagranie Kasi.

— Asiu, przepraszam… Nie to chciałem powiedzieć — zwrócił się do Asi, chcąc ją przeprosić.

Asia w geście pojednawczym pokazała, że nie ma żadnych pretensji.

— Z kim ty teraz rozmawiasz!? Z Asią czy ze mną!? — Kasia dalej stała z podpartymi rękami po bokach.

— Przepraszam! Rany boskie! Kasiu, ja bym trzy takie Asie i dziesięć Justyn oddał za ciebie jedną! — Zdruzgotany i podłamany Kujon mówił z najgłębszych pokładów uczuć, nie zważając na otoczenie. — Od samego początku ty mi się tylko podobasz! Ja nie zazdroszczę Piterowi, że ma Asię. Tylko ja też bym tak chciał jak on, tylko że z tobą! Rozumiesz?! Przysięgam na wszystko! — Kujon trzymał prawą rękę na piersiach, przysięgając na wszystkie świętości.

Kasia obserwowała go uważnie ze łzami wzruszenia i po chwili podeszła do niego najwidoczniej usatysfakcjonowana jego szczerym wyznaniem i pocałowała go, kończąc wszelkie jego tłumaczenia. Pewnie Kujon jeszcze mniej wtedy rozumiał z całej sytuacji. Stał, nie wiedząc na początku, co zrobić z rękami, ale w miarę jak Kasia go całowała i wyciszała, sprawiła, że w końcu poddał się, zamilkł i objął ją.

W momencie kiedy Kujon zamilkł w objęciach Kasi, Justyna zaczęła szlochać, wzbudzając zainteresowanie Mrozia. My z Asią spojrzeliśmy po sobie i zachciało nam się już śmiać.

— Co się stało? — spytał Mrozio, spoglądając na Justynę.

— Bo oni wszyscy się kochają! — wybuchnęła artystycznym szlochem Justyna. — A ty mnie dzisiaj nawet nie pocałowałeś! — Spojrzała na Mrozia ze łzami, ale przypuszczam, że te łzy były łzami wzruszenia wywołanymi poprzednią scenką wyznania miłości przez Kujona, a nie z powodu tęsknoty za pocałunkiem Mrozia. Za to z pewnością łzy wzruszenia bardzo dobrze nadawały się do realizacji jej planu.

— Justyna, no co ty?! — wyrzucił z siebie zdezorientowany Paweł.

Justyna podniosła energicznie głowę. Spojrzała na niego złowrogo.

— Pocałuj mnie natychmiast, bo zaraz oberwiesz! Natychmiast! Żołnierzu! To rozkaz! — Nie trzeba było go prosić dwa razy. Wiedzieliśmy, jak bardzo Ruda podoba się Mroziowi i jak bardzo rozgrzewa go wręcz do czerwoności.

— Masakra! Jeszcze czegoś takiego nie widziałem! — Robson rozbawiony wyznał wobec wszystkich, klaszcząc w dłonie. Poderwał Iwonkę do tańca, najwidoczniej chcąc uniknąć na wszelki wypadek reakcji łańcuchowej. Miał pełną świadomość, że niestety w łańcuchu zostały już tylko dwa ogniwa. On i Iwonka. Nie mógł też mieć pewności, czy czasem dziewczyny nie uknuły wszystkie pospołu tego planu, włącznie z Iwonką.

— Ale się porobiło. — Śmiałem się Asi do ucha. — Istny Bollywood!

— Myślę, że jest bardzo dobrze. — Spojrzała na mnie z zadowoleniem. — Myślę, że jest tak, jak Kasia i Justyna chciały, bo chłopaki, z tego co wiem, naprawdę im się podobają — zapewniała mnie Asia. — No, ale dla mnie oczywiście dzisiaj najważniejszy jesteś ty. I oczywiście to, że mnie też wszystko się udało. Przyznam, troszeczkę się bałam, że nic z tego nie wyjdzie… — wyznała.

Jednak wiedziałem, że za obawami kryło się coś więcej.

— Ty się bałaś, że coś nie wyjdzie? Dlaczego? Jesteś najbardziej atrakcyjną dziewczyną, jaką znam. — Byłem totalnie zaskoczony.

— Na przykład to, że ci się nie podobam…

Poczułem, jakby w moją stronę rzuciła odbezpieczony granat „że ci się nie podobam” i teraz trzeba go było natychmiast rozbroić, bo skutki mogły być katastrofalne.

— Rozumiem, że żartujesz z tym „że ci się nie podobam”? — powiedziałem szczerze i z przejęciem.

Asia pokiwała przecząco głową na znak, że wcale nie żartuje i traktuje to bardzo poważnie.

— Zawsze może się znaleźć na tyle atrakcyjna i operatywna ryża małpa, że wiesz… Nawet urodzie i szczeremu uczuciu trudno będzie wygrać z wywalonymi cyckami i stringami wystającymi spod mini. — Widać było po jej zachowaniu irytację przykładową „ryżą małpą”.

— Aha, o tym mówisz! — podkreśliłem celowo, że dokładnie ją rozumiem, chociaż niekoniecznie. — Teraz już wiem, dlaczego jak jestem na jakiejś imprezie, to czuję się, jakbym wszedł do ZOO. Same małpy, ale wiesz, zawsze wychodzę z założenia, że gatunków nie wolno mieszać. Czytałem o tym w jakiejś starej książce — obracałem w żart niewygodną dla niej i dla mnie sytuację. — Zapewniam cię, Asiu, cholernie mi się podobasz i jestem najszczęśliwszym facetem na świecie. — Spojrzałem jej prosto w oczy, kiedy to do niej mówiłem, żeby wiedziała, że mówię jak najbardziej szczerze.

— A czy czegoś się jeszcze obawiałaś?

— Jest tego trochę — odpowiedziała, najwidoczniej uspokojona moim zapewnieniem. — Na przykład że nie jestem w twoim guście albo że ci się spodobają bardziej Kasia albo Justyna, albo jakaś jeszcze inna ryża małpa… Że to, że tamto… Wiesz, ile jest powodów? Albo że chcesz poznać dziewczynę tylko na weekend, zabawić się i nara. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile jest powodów! Nie wiedziałam, jak się ubrać, jaki makijaż zrobić, jakich perfum użyć, jaki kolor sukni i w ogóle całe mnóstwo… Pewnie nie chciałbyś być kobietą. — Machnęła ręką, uśmiechając się przy tym.

Wymieniała faktycznie tyle rzeczy, że to chyba nie mógł być jakiś blef.

— Jak to? Ty myślałaś już o tych wszystkich rzeczach? I o nas też? Powiedz, kiedy ci się spodobałem? Wczoraj czy dzisiaj rano? — byłem bardzo ciekaw, kiedy zaczęła myśleć o mnie. Siedziałem wpatrzony w jej delikatną urodę i koniuszkiem palca dotykałem rysów jej twarzy.

— Przestań, proszę. Bo nie mogę nawet skupić myśli.

— Nie lubisz, kiedy cię dotykam? — spytałem, jednak dalej rysowałem kształt jej twarzy.

— Nie. To jest przyjemne tak bardzo, że nawet sobie nie wyobrażasz. Aż mam dreszcze na całym ciele. — Spojrzała na mnie z błagającym wręcz wzrokiem.

— Dobrze. Ale powiedz mi, kiedy ci się spodobałem i kiedy zaczęłaś myśleć poważnie o mnie — Założyłem jej kosmyk włosów za ucho i grzecznie położyłem rękę na oparciu jej krzesła.

— Co? Będziesz się upajał tym wszystkim, co ci powiem? Tak? — spytała, patrząc głęboko w moje oczy. Westchnęła, ale dała za wygraną. — Już na stoku. Jak się tylko odwróciłeś i spojrzałeś na mnie z tym grymasem na twarzy, kiedy mnie prosiłeś, żebym przestała mówić. Hi, hi, hi… — zaśmiała się.

— Z czego się śmiejesz? — spytałem rozbawiony.

— Żebyś mógł zobaczyć, jak wtedy śmiesznie wyglądałeś! Hi, hi, hi… — śmiała się rozbawiona. — Przepraszam. Wiem, że cię nieźle rąbnęłam w czaszkę, ale mimo wszystko, jak dzisiaj sobie to wszystko przypominam, to mi się wydałeś wtedy taki… nieporadny, ale tak fajnie nieporadny, że chciało się ciebie przytulić, pogłaskać po włoskach, pocałować czule w czółko. Hi, hi, hi… — śmiała się i mówiła takim głosikiem, jak do małego dziecka, najwyraźniej rozbawiona wspomnieniami.

— Żebyś mnie walnęła tylko w czaszkę, to byłoby wszystko ok. — Pokiwałem głową, śmiejąc się razem z nią z jej wspomnień.

— A co? — spytała zaskoczona.

— Nic.

— Przecież nie stałam nad tobą z kijem w obu rękach i nie okładałam cię gdzie popadnie — rozbawiona żartowała dalej.

— No oczywiście, że nie. Ale kije miałaś dwa, prawda? Jednym walnęłaś mnie w łeb, a drugim? — spojrzałem na Asię żartobliwie spode łba.

— A drugim… — ciągnęła zainteresowana.

— Lepiej nie mówić — odpowiedziałem z rezygnacją.

Przyglądała mi się uważnie przez moment, najwyraźniej analizując przed chwilą zdobyte nowe informacje.

— Czyżby tam…? Wiesz, tam, gdzie aż faceci tracą oddech? — pytała już prawie pewna, że trafnie zlokalizowała miejsce drugiego uderzenia.

— No właśnie. W sam środek — upewniłem Asię, że trafiła w samo sedno. — Na samo wspomnienie aż mnie boli! — Pokiwałem głową z uśmiechem.

— Jejku, nie wiedziałam, że cię tak poturbowałam. Przepraszam — powiedziała słodziutkim głosikiem. — Kiedyś ci wynagrodzę to poświęcenie. Obiecuję. — Podniosła dwa palce prawej ręki jak harcerz składający przysięgę, uśmiechnęła się i puściła do mnie oko.

— Trzymam za słowo — odpowiedziałem, rozumiejąc obietnicę. — Popatrz, jak ładnie wyglądają Kujon i Paweł z dziewczynami. Wyglądają na zakochanych, prawda? — zwróciłem uwagę Asi na to, co działo się na środku Sali, i uśmiechnąłem się do niej, oczekując potwierdzenia obserwacji.

— Masz rację. Wyglądają na zakochanych. Jeżeli byłoby inaczej, to Kaśka i Justyna nie byłyby takie zadowolone — odpowiedziała.

— Dlaczego?

— Bo oni naprawdę podobają się dziewczynom. Justyna jest tak napalona na wyrzeźbionego osiłka Pawła, że szok! A Kasia mówi, że Krzysiek, to znaczy Kujon, jest taki… fajny, miły, romantyczny i ciepły, że ją zupełnie rozbraja, mogłaby się non stop do niego przytulać i o niczym innym nie myśli — odpowiedziała szczerze.

— Mogę to samo powiedzieć o chłopakach. Trafił swój na swego. — Zaśmiałem się i pocałowałem Asię we włosy.

— Zatańczymy? — spytała, chwytając jednocześnie moją dłoń, jakby nie brała innej możliwości pod uwagę.

— Oczywiście. Z tobą nawet do rana. — Posłusznie poszedłem na środek sali, trzymając ją za rękę.

Tym razem tańczyliśmy blisko, bardzo blisko siebie, nie tak jak wcześniej. Asia objęła mnie w pół i wtuliła się w moje ramiona, kładąc głowę na mojej piersi, poddając się rytmowi tańca. Moje myśli krążyły wokół niej. Przytulając ją, myślałem właściwie tylko o tym, że czekałem całe moje życie właśnie na nią. Tańcząc chciałem podziękować losowi, że był taki łaskawy dla mnie. Było to na tyle dziwne uczucie, że chciałem zwrócić się do kogoś, kto podobno jest tam, piętro wyżej niż ja. Dziwne, ale tak to wtedy wszystko widziałem i w taki sposób chciałem wyrazić moją wdzięczność. Działo się to automatycznie i jakby instynktownie. Najpiękniejszym chyba uczuciem na świecie, jakiego wtedy doświadczałem, to tulenie w swoich ramionach ukochanej osoby. Niczego teraz nie pragnąłem tak bardzo jak właśnie tego, żeby na przykład dotykać jej włosów, czuć jej fantastycznie zniewalający zapach i widzieć to jej najwspanialsze, najcudowniejsze spojrzenie na sobie, jakby miało mi mówić: „Jestem szczęśliwa”. Poza tym wszystkim Asia sprawiała, że wszystko, co było w jej obecności, stawało się dla mnie inne, takie… właściwe, poukładane uczuciowo, dojrzałe emocjonalnie. Najdziwniejsze odczucie, jakie wtedy przy niej miałem, to świadomość, jakby został otwarty nowy rozdział w moim życiu, jakby ktoś przestawił moje myślenie na nowe tory albo jakbym był do tej pory uśpioną komórką terrorystyczną teraz aktywowaną. Żyłem do tej pory po swojemu i nagle okazało się, że potrafię żyć i myśleć zupełnie inaczej niż nawet dzień wcześniej. Jakbym pobrał jakieś zaszyfrowane dane od Asi bez mojej świadomości, które właśnie uaktywniły i zmieniły mój sposób myślenia. Wcześniej myślałem wyłącznie o tym, żeby poderwać jakiegoś „lachona” i zaciągnąć go do łóżka, pójść na dobrą imprezę z kumplami i dobrze się zabawić. Jednym słowem, wieczny kawaler i dzieciak. Dzisiaj, po tej dziwnej przemianie, powiedziałbym o sobie inaczej: idiota i zasrany egoista! Pomiędzy tymi uciechami pracowałem w biurze projektowym, co było, jak się teraz okazało, dodatkiem do mojego pieprzonego życia. Jednym słowem, totalny kanał. Kiedy się zacząłem zastanawiać, jak te wszystkie dziewczyny chciały iść z takim zasranym egoistą do łóżka, to nie mogłem tego zrozumieć, ale po chwili dotarło do mnie, że to były właśnie te „ryże małpy”. Zrobiło mi się wstyd, że byłem takim idiotą! Wstyd mi było przed Asią. Dobrze, że była w moich ramionach. Uświadomiłem sobie, że to, czego tak bardzo potrzebowałem, to prawdziwej miłości, a Asia była właśnie tą osobą, która aktywowała tę potrzebę. Przytuliłem ją czulej do siebie, pogłaskałem i pocałowałem we włosy. Spojrzała wtedy na mnie badawczo.

— Piter, wszystko ok?

— Tak. Oczywiście. A czemu pytasz?

— Bo to, co zrobiłeś, było takie… wyjątkowe. — Uśmiechnęła się. — Możesz to zrobić jeszcze raz? — spytała i pocałowała mnie słodziutko.

— Oczywiście — odpowiedziałem i przytuliłem ją jeszcze raz, pogłaskałem po włosach i pocałowałem.

— Widzisz, teraz było inaczej. — Patrzyła i uśmiechała się.

— Jak ty to wszystko wyczuwasz? Przecież wszystko zrobiłem tak samo.

— Nie wiem, nie mam pojęcia. To się samo dzieje. — Śmiała się, najwidoczniej sama zafascynowana swoją celnością. — Powiesz mi czy mam odpuścić?

— Ech, trochę mi głupio o tym mówić, ale ci powiem. Zacząłem myśleć o swoim życiu, kiedy tak tańczymy, że jest takie… proste, banalne, że byłem troszeczkę egoistą itd., itd. Wiesz, takie tam sprawy.

— „Troszeczkę egoistą”, „takie tam sprawy”. Prawie mi opowiedziałeś, nie ma co. — Zrobiła minę rezygnacji.

— No dobrze. Po prostu od kiedy cię poznałem, zmieniłaś nawet mój sposób patrzenia na świat. Sprawiłaś, że jak teraz myślę o sobie, jaki do tej pory byłem, to się nie lubię. Uważam, że jestem zasranym egoistą i nie chcę taki być. Sam jeszcze tego nie pojmuję, o co tu chodzi. Wszystko tak szybko się dzieje, ale podoba mi się to, chociaż wnioski, jakie mam na swój temat, nie są ciekawe — odpowiedziałem szczerze.

— Trochę dużo jak na dwa dni znajomości, prawda?

— Też mi się tak wydaje.

— Okej — Uśmiechnąłem się.

Reszta ferajny bawiła się wyśmienicie. Kujon i Mrozio tańczyli z dziewczynami przytuleni do nich, tylko Robson zachowywał względny dystans. Bardzo się cieszyłem, patrząc na nich wszystkich. Moi najlepsi kumple znaleźli dzięki mnie fajne dziewczyny i jeszcze najwyraźniej na dobre i na długo. Sam nie mogłem uwierzyć, że coś takiego nam się przytrafiło. Trochę za dużo szczęścia naraz, ale mimo wszystko bylibyśmy głupi, gdybyśmy z nadmiaru szczęścia nie spróbowali ze względu na podejrzenia i wątpliwości.

Czas szybko płynął i było już po drugiej w nocy, więc powoli kończyliśmy wspaniałą zabawę. Robson podziękował właścicielowi za przewspaniale spędzony czas i poprosił o zamówienie dwóch taksówek i doliczenia ich do rachunku. Było za chłodno, żeby wracać saniami. Około 2:30 byliśmy gotowi i czekaliśmy przy szatni, aż taksówki podjadą.

— Zadzwonisz rano do mnie? — spytała mnie Asia.

— Oczywiście. Tylko… widzisz… Jest mały problem… — Spojrzałem na nią i zacisnąłem usta, jakbym miał poważny kłopot.

Spojrzała na mnie złowrogo.

— Co, żenisz się za tydzień czy co?! — pytała jakby zaniepokojona.

— Nie mam twojego numeru — odpowiedziałem krótko.

— Rany boskie! Piter, zaraz cię uduszę! — Patrzyła na mnie szklącymi oczami. — Zapisz w telefonie jako VIP i nigdy już mnie więcej nie pytaj o numer! — odpowiedziała, nieźle zdenerwowana.

Zrozumiałem wtedy, że to był strasznie nieprzyjemny żart. Miała prawo obawiać się, że ją czymś zaskoczę, a ja sobie żarty stroiłem. Jakbym chciał podać wiadomość w stylu: „Słuchaj, jestem gejem” albo „W przyszłym tygodniu wyjeżdżam na Alaskę i nie wiem, czy wrócę”. Od tamtej pory nigdy więcej nie igrałem z jej uczuciami.

ROZDZIAŁ 3
Świt poranka

Odwiezienie dziewczyn do ich pensjonatu wcale nie było takie proste i szybkie, jak mogłoby się wydawać. Długie pożegnania, a później umawianie się na kolejny dzień i wymiana numerów telefonów trwała chyba z godzinę. Ale cóż, tak to już jest.

— Będę czekała na twój telefon rano — przypomniała mi Asia.

— Nie zapomnij odebrać. — Dotknąłem koniuszkiem palca jej noska.

— Nie martw się. Będę spać z telefonem. — Uśmiechnęła się słodziutko.

W apartamencie byliśmy przed czwartą nad ranem. Mnóstwo wrażeń nie pozwalało nam zasnąć. W pokojach u chłopaków widziałem poświatę od wyświetlaczy telefonów, można więc było się domyślić, że klawiatura jest pewnie gorąca, a za moment zablokują dostęp innym do sieci. Wszyscy grzecznie powskakiwaliśmy do łóżek, ale tylko po to, żeby napisać SMS i sprawdzić, czy aby na pewno wszystko, co się wydarzyło między nami wszystkimi, jest w należytym porządku.

Leżałem wpatrzony w wyświetlacz telefonu i widniejący na nim numer „Asia VIP” i zastanawiałem się, czy napisanie SMS-a o piątej nad ranem nie będzie przegięciem. Pomyślałem, że jeżeli będzie spać, to najwyżej nie odpisze, więc nie powinno być obciachowo.


Asiulka, nie mogę spać i przestać myśleć o Tobie. Już nie mogę doczekać się dzisiejszego obiadu z Wami i kiedy Cię znowu zobaczę :)


Minęła minuta i myślałem, że już nie przyjdzie SMS od Asi, ale…


Ja też nie mogę zasnąć i cieszę się, że piszesz. Tak mi jest lepiej ;) To tak jakbyś był tu obok mnie. To jest bardzo miłe. Ale może śpij, bo zaśpisz nawet na kolację :)


Przyszedłbym dać Ci całuska na dobranoc… :)))


Nie kuś, Romeo :) Bo jeszcze się zgodzę i będziesz leciał kawał drogi tylko po to, żeby mi dać jednego całusa. Na więcej nie licz. Hi :)))


A gdybym poprosił o dwa? Mógłbym przyjść? :(


Nawet półtora. Nie ma mowy. Ale jak poczekasz tych kilka króciutkich godzinek, to za to możesz pomnożyć x 10. Dobrze? ;)


Już nie mogę się doczekać… W załączniku za to wysyłam Ci misia z różyczką.


Minęła minuta, zanim odpisała.


Ale po co mi wysyłasz chorego misia??? Hi. ;)))


Ha, ha :) Dobry humor. Misiu ma kwiatuszka różyczkę, a nie różyczkę…


Wiem, wiem, na żarty mi się zebrało :) Może pójdziemy jednak spać, bo jutro będziemy jak zombi?


Proponujesz mi wspólne spanko??? Asiu, no coś Ty! Nie wypada…


„Nie, głuptasie! Każdy w swoim wyrku, ech, Ty facecie. Teraz idź spać, bo jutro masz być na chodzie, dobrze? :)))


Dobrze. To do zobaczenia jutro u Was. Pa.


Pa. Całuski słodziutkie. ;)

Leżałem tak jeszcze przez dłuższą chwilę, patrząc na telefon na poduszce. Było mi bardzo dobrze. Czułem się najszczęśliwszy na świecie. Leżałem i uśmiechałem się sam do siebie, jak głupi do sera. Poczułem nieodpartą ochotę, żeby z kimś pogadać, ale ponieważ nie było z kim, bo chłopaki jeżeli nawet nie spali, to i tak byli bardzo zajęci pisaniem, więc zacząłem mówić na głos, jakbym gadał z kimś, kto siedzi obok mnie:

— Wiesz co, ta dziewczyna, którą poznałem dwa dni temu, Asia, wiesz, jest tak świetna, że zgodziłbym się nawet, żeby ktoś wyciął całe moje życie od dzieciństwa, później skleił tak do czasu sprzed dwóch dni i mógłbym zacząć od początku. Czyli wiesz, od momentu poznania Asi na stoku — tłumaczyłem dokładniej. — Hi, hi… Mogę nawet zgodzić się jeszcze raz na zjazd i poobijanie kijami, i szycie, i wszystko. Hm… Zgodziłbym się, nawet gdybym miał przeżyć to całe poobijanie jeszcze raz. Wstydzę się tego wszystkiego, jak żyłem do tej pory. Boże! Jakim ja byłem debilem! Co ja jej teraz powiem, jak się zapyta, czy spałem już z jakąś dziewczyną? A jak się zapyta, z iloma spałem? Kurwa mać!!! Nawet mi do głowy by nie przyszło, żeby ją okłamać! Ale co ja jej powiem? I tak przecież potrafi wyczuć moje myśli i uczucia, a poza tym jakbym ją okłamał, to dziesięć minut później chyba bym popełniłbym harakiri. Nie chcę jej okłamywać! Rozumiesz?! Wytnij mi ten kawał ohydnego życia, co? Albo wymyśl coś…

Moja rozmowa z wymyślonym gościem chyba przybrała bardziej religijny charakter, niż zamierzałem, ale na szczęście nikt tego nie słyszał, więc problemu nie było. No, może tylko osobisty wniosek, że zaczyna mi powoli chyba odwalać.

— Piter! Wstawaj! Kurwa! Jest dwunasta czterdzieści! Mamy być na trzynastą u dziewczyn! — Stał nade mną Mrozio z przerażoną miną. — Zaspaliśmy! Wyrywaj z wyra!

Biegaliśmy jak oparzeni po kwaterze. Szafa, łazienka, szafa, ubikacja, łazienka, sypialnia (po telefon) i do wyjścia. Wszystko w osiem minut! Rekord!

Nie czekaliśmy na windę, tylko zbiegaliśmy po schodach, gdy w pewnym momencie zauważyłem w jednym z korytarzy, kiedy zbiegałem, kobietę z ogromnym bukietem kwiatów. Instynktownie pobiegłem w jej kierunku.

— Błagam, proszę chociaż o cztery! — prosiłem lekko zdyszany z grymasem błagania.

Uśmiechnęła się do mnie i podała mi cały pęk kwiatów.

— Jesteś aniołem! — krzyknąłem, biegnąc już z powrotem schodami.

— Wiem! — odkrzyknęła. — Życzę powodzenia!

Chłopaków dogoniłem na parkingu przy samochodzie. Robson odpalał właśnie swoje volvo. Wsiadając, rozdzieliłem róże na trzy bukiety, bo Robson nie potrzebował, o czym wiedzieliśmy. Udało się punktualnie o 13:00 zapukać do pokoju dziewczyn. Honor był uratowany.

Zastaliśmy u dziewczyn jednak identyczny harmider jak u nas, tylko pół godziny później. Drzwi otworzyła nam Kasia.

— Cześć, chłopaki — przywitała nas z zadowoleniem i przyciągnęła Kujona za kurtkę do siebie, i pocałowała go namiętnie.

— Musicie chwileczkę poczekać, bo jeszcze nie jesteśmy gotowe. Wiecie, jak to jest u dziewczyn. — Uśmiechnęła się do nas, prosząc o cierpliwość, z charakterystycznym grymasem. — Ale to przecież dla was, prawda?

Kujon zdążył podać Kasi kwiaty, zanim zniknęła za drzwiami, otrzymując w podziękowaniu jeszcze jednego całusa. Stał uśmiechnięty i zadowolony. My patrzyliśmy na niego spode łba, że jemu się udało dać kwiaty i dostać całusa, a nam nie.

— No co? Przecież to nie moja wina, że Kasia wyszła, a nie któraś z waszych. — Kujon rozłożył ręce.

— Ale nie musisz się tak przy nas puszyć z zadowolenia, egoisto. — Mrozio wyraził naszą zbiorową zazdrość, oczywiście pół żartem.

Dziewczyny po chwili wyszły i mogliśmy otrzymać w nagrodę to, co przed chwilą dostał Kujon od Kasi za kwiaty i w ogóle za to, że byliśmy.

Asia objęła mnie za szyję, wieszając się na mnie.

— Bardzo się cieszę, że jesteś. — Całowała mnie z nieskrywanym zadowoleniem.

— A ja nie mogłem się doczekać… — zrobiłem przerwę na całusy — kiedy dostanę to wszystko… o czym teraz myślę… razy dziesięć.

— Nawet razy sto albo tysiąc. Tylko proszę o rozłożenie na raty. Hi, hi… — Śmiała się zabawnie.

— To co? Gdzie idziemy? — rzucił Paweł pytanie.

— „Pod Aniołem”! — odpowiedziały dziewczyny.

— No to niech będzie. A nie chcecie zjeść hamburgera na mieście? — Paweł w naturalny dla siebie sposób rozśmieszał nas swoimi dowcipami.

— I ty chcesz mnie na hamburgera zaprosić?! — Spojrzała rozbawiona Justyna na Mrozia. — Może was tam w wojsku karmią takim czymś, ale to nie znaczy, że dziewczyna żołnierza musi jeść to samo.

— O nie, nie! Nas, elitę, karmią wyśmienicie! — sparował Paweł w kierunku Justyny.

— Elitę, mówisz?! No, no… — pokiwała głową Ruda.

— On gdzieś w Rembertowie ma jednostkę — sprostował Kujon.

— W Rembertowie, mówisz? A to czytałam gdzieś o tym. Tam są ci… Gromowcy czy jakoś tak.

— Jednostka specjalna GROM. Jak już coś. — wyjaśnił Mrozio.

Wtedy właśnie dzięki Justynie dowiedzieliśmy się po raz pierwszy, gdzie Paweł służył i kim był. Nigdy też wcześniej nie przyszło nam do głowy, żeby pytać, bo wyczuwaliśmy, że on nie chce za bardzo o tym rozmawiać. Czasami był bardzo tajemniczy, jak wracał po dłuższej nieobecności, a teraz było dla nas bardziej jasne, czym to było spowodowane.

Następnych kilka dni było wręcz identycznych. Śniadania jedliśmy u dziewczyn, obiady wspólnie gdzieś na mieście, a kolacje u nas. Umówiliśmy się, że w sobotę wracamy razem. Dziewczyny przyjechały pociągiem, więc było bardzo prosto upchać nas w dwa samochody. Bmw X6 Mrozia i Volvo XC90 Robsona były wystarczające dla naszego planu.

Jeszcze tylko jeden epizod jest wart zwrócenia uwagi. Następnego dnia po pierwszym naszym wspólnym obiedzie poszedłem do recepcji, żeby zapłacić za te pięćdziesiąt róż, które dostałem od kwiaciarki na korytarzu. Ale sytuacja w recepcji zrobiła się dla mnie niewytłumaczalna. Zaskakująca i niezrozumiała do dzisiejszego dnia.

— Dzień dobry. — Zwróciłem swoją osobą uwagę obsłudze w recepcji.

— Dzień dobry panu.

— Proszę pana, w środę wziąłem pięćdziesiąt róż od waszej kwiaciarki na korytarzu, a ponieważ nie miałem czasu, żeby wtedy zapłacić, chciałem to uregulować teraz.

— Proszę pana, nie zatrudniamy u nas kwiaciarek.

— Nie chciałbym, żeby musiała regulować ze swoich pieniędzy braków — wyjaśniłem.

— Proszę pana, stawia mnie pan w niezręcznej sytuacji, ponieważ muszę jeszcze raz panu odpowiedzieć, że nie zatrudniamy kwiaciarek, a akwizycja w naszym hotelu jest kategorycznie zabroniona — wyjaśnił uprzejmie, ale i stanowczo.

— Może pan sprawdzić na monitoringu, jak pan nie wierzy. Przecież nie wymyśliłem sobie kwiaciarki — byłem równie stanowczy w swoim twierdzeniu, co recepcjonista.

— Kiedy to było? — spytał uprzejmie hotelarz.

— Środa. Około dwunastej pięćdziesiąt. Mogę pomylić się o dwie minuty w jedną lub drugą stronę — określiłem nader precyzyjnie.

— Które piętro i korytarz?

— Pierwsze. Lewy korytarz.

— Zapraszam pana na chwileczkę tutaj do mnie. Spróbujemy odszukać zgubę.

Wszedłem za ladę recepcji, żeby obejrzeć nagranie z kamery korytarza. Korytarz był pusty do momentu, kiedy było widać, jak zbiegamy po schodach, a ja biegnę w kierunku kamery w głąb korytarza. I tutaj była najbardziej dziwna sytuacja, jaka mnie spotkała w moim dotychczasowym życiu. Na monitorze widać bardzo wyraźnie, jak biegnę w głąb korytarza już z bukietem kwiatów i nagle zatrzymuję się w połowie, coś mówię, stojąc przy jaskrawym świetle, jakby właśnie w tym miejscu oświetlenie lampy na ścianie było zbyt jasne i zniekształciło miejsce tuż obok mnie do tego stopnia, że nic nie było widać do połowy monitora… Później odwracam się i biegnę z powrotem w stronę schodów.

— Nagranie jest tutaj niewyraźne. Pewnie żarówka kończyła swój żywot i musiała bardzo jasno świecić — wyjaśniał zawiłości techniczne recepcjonista. — Faktycznie, przyznaję, widać, że pan z kimś rozmawia, może nawet z kobietą, i być może chciał jej pan wręczyć te kwiaty, które pan przyniósł ze sobą, ale bardzo mi przykro, nie jestem w stanie stwierdzić z kim i niestety jest to jedyne ujęcie w tym miejscu. — Grzecznie i uprzejmie recepcjonista zwrócił moją uwagę, że kwiaty miałem ze sobą.

— Dziękuję i przepraszam za kłopot.

Nie pozostało mi nic innego, jak wycofać się i podziękować za fatygę. Pamiętałem wyraźnie, że kwiaty dała mi kwiaciarka z ogromnym koszem róż, a na monitorze widać ewidentnie jak JA biegnę z kwiatami. Dziwne, bardzo dziwne…

Nowy stary Wrocław

Wyjazd z Wisły razem z dziewczynami był dla nas, delikatnie ujmując… lekko przeorganizowany. Wszystko za sprawą nowego doświadczenia z pakowaniem. Oczywiście nam ta czynność zajęła dosłownie parę minut, natomiast u dziewczyn, jak przyjechaliśmy o 10:00, tak wyjechaliśmy koło 11:30. Walizka, jedna i druga, walizeczka, wieszak jeden i drugi, reklamóweczka… No cóż, dobrze, że Mrozio i Robson mieli dość pojemne bagażniki. Na szczęście.

Umówiliśmy się, że ja z Asią wracamy do Wrocławia z Mroziem, a Kujon z Kasią wracają z Robsonem. Nie jechaliśmy szybko, padał śnieg i było ślisko. Tak właściwie to też nie spieszyło nam się szczególnie. Po drodze Ruda uczyła Mrozia znaków drogowych, przepytując go ze wszystkich napotkanych. Mieliśmy ubaw po pachy z tych ich przepychanek słownych i przekomarzania.

— Ale się dobrali. Nie ma co. — Śmiałem się do Asiulki leżącej na moich kolanach.

— Tak jak my. Czarodzieju jeden. — Uśmiechnęła się i przez dłuższy czas patrzyła na mnie z lekko zmarszczonym czołem. — A tak właściwie jak się nazywasz? Bo nie wiem czemu, trochę to dziwne, ale nie znam nawet twojego nazwiska. — Rozłożyła ręce, pokazując swoje zdziwienie.

— Hm… No tak, faktycznie. Masz rację! W sumie… — podrapałem się po głowie na znak zaskoczenia — ja też nie wiem, jak się nazywasz. Ale numer! — Pokiwałem głową ze zdziwienia.

— Więc… — przynaglała mnie, rozpoczynając zdanie, które ja miałem dokończyć. — nazywam… się… — Uśmiechała się i patrzyła na mnie.

— Miś Uszatek! — wtrącił Mrozio, odwracając się w naszym kierunku, rozbrajając całą ekipę śmiechem. — I klapnięte uszko mam…

— Cicho bądź! — skarciła go zabawnie Asia. — Nie widzisz, że chłopczyk ma problem z przedstawieniem się?!

— Przepraszam. Już się zamieniam w słuch, aż sam jestem ciekaw, jak się nazywa! — Paweł śmiał się, a my wszyscy razem z nim.

— No to zaczynamy od początku. Nazywam… się…

— Piotr Sikorski… Mieszkam we Wrocławiu…

— Bardzo dobrze!!! — Zaklaskała w dłonie. — A teraz: gdzie Piotruś pracuje? Na proszę, słuchamy. — Klaskała w dłonie, nagradzając mnie za postępy.

Wszyscy płakaliśmy ze śmiechu z całej tej zabawnej sytuacji.

— Pracuję w biurze projektowym „Progress”, jestem architektem.

— Brawo! Brawo! — Asia klaskała w dłonie, a z nią Ruda i Mrozio, śmiejąc się do rozpuku.

Uwielbiałem patrzeć, jak się śmieje. Te piękne dołeczki na policzkach i takie radosne i czyste spojrzenie, wręcz rozbrajająco zniewalające… Byłem gotów oddać wszystko, żebym mógł codziennie oglądać to wspaniałe dla mnie zjawisko. Mogłem nawet robić z siebie głupca, nawet teraz, jeżeli byłoby trzeba.

— Dobrze. A teraz Asia się przedstawi. Słuchamy. — Patrzyłem, jak bawi się, trzymając rożek od kołnierzyka koszulki, leżąc na moich kolanach. Jak mała nieśmiała dziewczynka przynaglona prośbą przedszkolanki.

— Mam na imię Asia… Nazywam się Zabierska… Mieszkam we Wrocławiu… Pracuję w biurze rachunkowym… Umiem czytać i rachować. Dziękuję. — Zrobiła minkę zawstydzonej małej dziewczynki i wtuliła się we mnie.

— No, bardzo dobrze! — Pogłaskałem ją po włosach. — A dokładnie gdzie dziewczynka mieszka? Chcemy dziewczynkę odwieźć do domku. — Uśmiechałem się i głaskałem małą dziewczynkę po włosach.

Spojrzała na mnie, jakby chciała się upewnić, czy na pewno jestem tym zainteresowany. Tak właściwie to była ostatnia nieodkryta tajemnica, zaliczana oczywiście do tych podstawowych.

— Dzielnica Gądów. Ulica Kołobrzeska cztery.

Mówiła do mnie z uśmiechem, ale z drugiej strony jakby ze skrywaną ulgą. Było to jakby z mojej strony przecięcie wstęgi i jednoczesne zakomunikowanie: „Asiu, będzie dalszy etap naszej znajomości…”.

— Dobrze. Wklepiemy dane do tej mądrej maszynki i za chwilę będziemy wiedzieć, za ile będziemy na miejscu. — Mrozio wpisywał parametry w nawigację. — Czterdzieści sześć minut. No proszę, prawie na miejscu.

BMW Pawła szybko sunęło trasą A4. Nim się obejrzeliśmy, minęliśmy granice Wrocławia i wjechaliśmy w centrum miasta. Asia mieszkała w dzielnicy domków jednorodzinnych. Skręcając z ulicy Woźniczej w prawo, wjechaliśmy na ulicę Kołobrzeską i zatrzymaliśmy się po chwili pod numerem czwartym.

— To tutaj — oznajmiła Asia.

— Dobrze — zwróciłem się głównie do Pawła i Justyny. — Ja pomogę Asi z bagażami, a wy, jak chcecie, możecie zaczekać w samochodzie. — Chciałem uprzejmie powiedzieć, że dam sobie radę ze wszystkim.

— Nie! No co ty?! Będzie szybciej, jak zrobimy to we dwóch, no nie? — Mrozio był bardzo chętny do pomocy, bo wiedział, że bagaży jest dość pokaźna liczba i na pewno nie dam rady zabrać się ze wszystkim naraz.

— Okej, dobra.

— Ja też idę. Przywitam się z mamą Asi — oznajmiła Justyna.

Robson zatrzymał się zaraz za nami. Wszyscy wysiedliśmy z samochodów i podeszliśmy do siebie, żeby się pożegnać. Kujon nie miał za wiele czasu, musiał za kilka godzin wyjechać pociągiem do Poznania, więc Robson zamierzał odwieźć Kasię i Kujona do domu. Pożegnaliśmy się z nimi i Paweł pomógł mi zanieść walizki przed drzwi wejściowe.

— Dalej ty, panie kolego. — Mrugnął do mnie okiem i pobiegł z powrotem do samochodu.

Stałem chwilę pod zadaszonym wejściem i patrzyłem, jak Asia idzie powoli w moim kierunku, z przełożonym przez rękę wieszakiem z ubraniami. Za nią oczywiście szła rozgadana Justyna i opowiadała, że jak zwykle jej mama, to znaczy Asi, nie będzie chciała nas wypuścić bez wypicia z nimi chociażby herbaty. Obie wiedziały, że słyszałem ostatnie zdanie o herbacie, więc zagadnąłem, o co chodzi z tą herbatą.

— Herbata? — spytałem.

— Wiesz… Moi rodzice są bardzo gościnni i chyba by ich pokręciło, gdyby nie udało im się was zatrzymać. Co ty na to? Gwarantuję ci, że będą pytać. — Uśmiechała się życzliwie, ale widziałem, że nie chce stwarzać niezręcznej sytuacji, więc czekała na moją decyzję. Przyznam, nie wiedziałem, czy jestem gotowy na wypicie herbaty z jej rodzicami już teraz.

— Paweł na pewno się zgadza! — wtrąciła z dumą Justyna.

Nie pozostało mi więc nic innego, jak zgodzić się.

— Okej. Myślę, że chętnie poznam twoich rodziców. — Uśmiechnąłem się, dając znać Asi, że jest wszystko w porządku.

Asia zadzwoniła dzwonkiem przy wejściu z boku drzwi i po chwili światło nad wejściem rozbłysło, a drzwi otworzyły się.

— Cześć, mamuś, wróciłyśmy! — Uśmiechnęła się do mamy, pocałowała ją w policzek i weszła do środka…

— Justyna! Tak się cieszę, że cię widzę! — Pogodna pani w średnim wieku, o krótkich jasnobrązowych włosach i równie pełna energii co Justyna uścisnęła mocno Rudą.

— Wchodźcie dalej! — zwróciła się życzliwie do nas.

Spojrzała na mnie z wymownym badawczym wzrokiem, ale i jednocześnie wyrażającym zaciekawienie.

— Dzień dobry pani. Jestem Piotr. Yyyy… kolega Asi — przywitałem się, podając rękę.

— Aaaa… Piotr! Miło mi cię poznać. Już nie mogłam się doczekać, kiedy cię poznam! — Najwyraźniej dała mi do zrozumienia, że już o mnie słyszała.

Spojrzałem na Asię stojącą za plecami mamy dwa kroki dalej. Patrzyła na mnie i poruszając ramionami dała znać, że o niczym nie wie. Oboje z Asią w jednym momencie uchwyciliśmy Rudą w krzyżowy ogień spojrzeń.

— Przepraszam. Nie mogłam się powstrzymać — wyznała, przyłapana na gorącym uczynku.

Skrucha była tylko pozorna. Była tak z tego zadowolona, że zupełnie się tym nie przejęła. Ciekawe, co takiego mogła naopowiadać mamie Asi o mnie? W pierwszym momencie chciałem ją skarcić, ale po chwili zastanowienia zdałem sobie sprawę, że jeżeli mogła cokolwiek powiedzieć o mnie, to chyba same pozytywy, bo jakąś głupotą nie zdążyłem chyba błysnąć, więc mogło to być nawet korzystne.

— Poczekaj, Piotrze, zaraz zawołam męża, to pomożesz zanieść bagaże do pokoju Asi.

— Zbyszku! — zawołała. — Zbyszku!

— Już idę! — dało się słyszeć głos z głębi domu.

— Zbysiu, pomóż, proszę, Piotrowi zanieść rzeczy Asi na górę, dobrze? — Dało się wręcz namacalnie wyczuć życzliwość między nimi.

— Cześć, Piotrze. Jestem Zbyszek. Tata Asi. Fajnie, że też wszedłeś na herbatę — przywitał się przyjaźnie, jakbyśmy już się znali.

Mężczyzna mniej więcej mojego wzrostu, lekko szpakowaty, koło pięćdziesiątki, dość przystojny. Podszedł, wziął dwie walizki i wniósł je do przedsionka. Ja wziąłem pozostałe dwie i wszedłem do środka, zamykając za sobą drzwi.

— Asi pokój jest na górze. — Spojrzał na mnie, jakby za chwilę miał podjąć próbę wejścia na Mont Blanc. — Mam nadzieję, że damy radę zanieść za jednym razem. — Zaczął się śmiać i spojrzał na drewniane schody prowadzące na górę. — Co ona ma w tych walizkach?!

Ojciec Asi wydał mi się bardzo miłym facetem znającym się najwidoczniej również i na żartach.

— A przeglądał pan kiedyś damską torebkę? — spytałem żartobliwie.

— Nie miałem śmiałości i odwagi — podłapał żarcik. — A co?

— Myślę, że gdyby MacGyver miał do dyspozycji tyle podręcznych narzędzi co kobieta w swojej torebce, to zbudowanie łodzi podwodnej zajęłoby mu najwyżej czterdzieści pięć minut! — Wchodziliśmy drewnianymi schodami, niosąc po dwie dość pokaźne walizki.

— Ha, ha, ha… — śmiał się szczerze rozbawiony. — Dobre! Jak MacGyver! Ha, ha, ha…!

Weszliśmy schodami na górę, po prawej był niewielki hol z oknem, przy którym stała na podłodze palma dość dużych rozmiarów. Pokój Asi był na wprost wejścia ze schodów. Sam pokój dość przestronny, urządzony w nowoczesnym stylu. Duże łóżko metalowe marki Ikea po lewej stronie, obok niego biurko z komputerem, na przeciwległej ścianie biblioteczka z książkami, wąski regalik z wazonami, zdjęciami oraz telewizor na ścianie. Pod oknem stolik, na którym stała pusta ramka na zdjęcie, oraz po bokach dwa fotele. Na ścianie po lewej stronie, tej z łóżkiem, dodatkowo sprzęt nagłaśniający. Obok wejścia do pokoju, zaraz po lewej stronie, drzwi przesuwne, za którymi była dość obszerna szafa.

— No. To dotarliśmy do celu — uśmiechnął się do mnie ojciec Asi i odsunął przesuwne drzwi. — Wstaw, proszę, walizki do środka, myślę, że i tak byśmy nie wiedzieli co i gdzie. — Przewrócił oczami.

— Myślę, że ma pan absolutną rację — potwierdziłem jego żartobliwe zrezygnowanie i wstawiliśmy walizki do środka, zasuwając drzwi naprawdę całkiem pokaźnej szafy.

— To co, zasłużyliśmy chyba na herbatę, prawda? — stwierdził dając znać, że dzięki dobrze wykonanej pracy jak najbardziej można dołączyć do towarzystwa na dole.

— Oczywiście, nawet z rumem — pokiwałem głową na potwierdzenie.

Szedłem za ojcem Asi, przyglądając się po drodze, jak urządzili poszczególne pomieszczenia. Dało się zauważyć, że wystrój był przemyślany i estetycznie dopasowany. Weszliśmy do przestronnej jadalni, gdzie czekała na stole gorąca herbata. Mrozio siedział obok Justyny, zabawiając wszystkich swoimi dowcipami.

— Witamy, witamy. Już myślałam, że zginęliście! — zaprosiła nas pani Zosia, żebyśmy usiedli obok nich. — Jak ci się, Piotrze, podoba pokój Asi? Sama go urządzała — zdradziła z dumą mama.

— Bardzo ładny, gustowny i taki przytulny. W ogóle macie państwo bardzo ładnie urządzony dom. Widać w nim przemyślaną koncepcję — rzuciłem komplement w kierunku mamy Asi.

— Jeszcze nie widziałeś warsztatu! Taka trochę większa damska torebka! — mrugnął do mnie okiem tata Asi. — Ale to może następnym razem, jak będzie okazja.

— Oczywiście bardzo chętnie zobaczę.

Asia siedziała dość grzecznie obok mnie, ukradkiem tylko dotykając mojej ręki, na przykład podczas sięgania po cukier. Najwidoczniej nie chciała jeszcze teraz, przynajmniej oficjalnie, oznajmiać rodzicom, że łączy nas coś więcej niż tylko znajomość.

— Może mielibyście jutro czas, żeby wpaść do nas na obiad? Miło by nam było, gdybyście przyszli — zachęciła nas wszystkich z przejęciem mama. — Ja i Asia wszystko przygotujemy. Będzie dla nas prawdziwą frajdą, jak będzie miał kto zjeść to, co przygotujemy.

— Bardzo chętnie, proszę pani, naprawdę — wtrącił Paweł — ale niestety rano wyjeżdżam. Muszę dojechać na poniedziałek do Rembertowa, ale ten delikwent… — wskazał skinieniem głowy na mnie — myślę, że dałby radę. On też zaczyna w poniedziałek rano, ale jest na miejscu.

— Przyjdziesz? — spytała Asia słodziutko. Wiedziałem, że bardzo chciała, żebym przyszedł.

— Nie chcę przeszkadzać… — Próbowałem jednocześnie pod stołem zdzielić Mrozia kopniakiem za to, że załatwia sprawy za mnie.

— Niech się pani nie martwi, dużo nie je. Jest na diecie. Suchary mu wystarczą. — Paweł w swój charakterystyczny sposób rozluźniał atmosferę.

Spojrzałem na Mrozia z groźną miną, a później w górę. ze słowami:

— Boże, widzisz i nie grzmisz!

Wszyscy się śmiali. Mimo wszystko zrobiliśmy chyba dobre wrażenie jak na pierwszy raz. Czas szybko mijał i nim się obejrzeliśmy, minęło półtorej godziny.

— Myślę, że będziemy się zbierać powoli — wtrąciłem, spoglądając na zegarek. — Jesteśmy po podróży i dobrze by było, żeby trochę się ogarnąć, rozpakować. Niektórzy mają trochę więcej do rozpakowania na przykład. — Spojrzałem na Asię, dając jej do zrozumienia, że ma aż cztery walizki i kilka pomniejszych pakunków.

— O, tak! — potwierdził ojciec, przytakując głową z uśmiechem.

— Ale jutro spotkamy się na obiedzie? — utwierdzała się Asia tak na wszelki wypadek.

— A na którą godzinę mam przyjść, proszę pani? — spytałem grzecznie.

— Na czternastą. Pasuje ci? — dała mi możliwość korekty.

— Oczywiście pasuje, jak najbardziej.

Wstaliśmy od stołu, podziękowaliśmy za gościnę, pyszną herbatę i pożegnaliśmy się w jadalni z rodzicami Asi.

— Masz fajnych rodziców. Bardzo mili i uprzejmi — powiedziałem do Asi, kiedy odprowadzała nas do drzwi wyjściowych.

— Chciałabym, żebyś został. Położyłabym się przy tobie i tak bym zasnęła. — Pocałowała mnie słodziutko. — Już mi się tęskni, a jeszcze nie wyszedłeś.

— Nie rozdzieraj mi serca, kobieto! — Uśmiechałem się błagająco, dając jej do zrozumienia, że też mi się już tęskni, a najchętniej też bym został z nią na noc. — Wiesz co? Jeszcze tego nigdy nie robiłem, trochę to może staroświeckie, ale tak mi wpadło teraz do głowy. Poproszę jutro twoich rodziców, żeby pozwolili mi się z tobą spotykać tak po staroświecku. Powiem, że mi się bardzo podobasz, że chciałbym przychodzić do ciebie tutaj, do domu, i tak dalej, wiesz? — naszkicowałem po trosze mój zamiar.

— Dobrze, skoro tak wolisz… — zgodziła się, ale niezbyt przekonująco jak dla mnie.

— Przecież nie będę rzucał kamieniami w twoje okno jak jakiś smarkacz!

— Dobrze, już dobrze. Tata się na pewno ucieszy. On jest staroświecki jak ty.

Staroświecki nie byłem wcale. Powiem więcej, byłem nawet zbyt nowoczesny w tych całych relacjach damsko-męskich. Taki manewr z mojej strony robiłem pierwszy raz w życiu.

Dało się wyczuć, że cała rodzina była jakaś taka inna. Przyciągała mnie do siebie, trochę jak magnes. Z poprzednimi dziewczynami po prostu byłem, przychodziłem i wychodziłem, nikogo o nic nie pytając, wychodziłem czasami późno w nocy albo nawet dopiero nad ranem. Zależy, jak wyszło. Nie zamierzałem też uświadamiać Asi co do moich poprzednich razów. Wstydziłem się tego i nie chciałem o tym nigdy wspominać.

— Nie wiem, ale się chyba w tobie zakochałem. — Pocałowałem ją na pożegnanie.

— Nie mów tak, bo się zaraz rozpłaczę. Idź już! — Otworzyła mi drzwi.

— Pa. — Obejrzałem się jeszcze i poszedłem w kierunku samochodu.

Podchodząc do samochodu widziałem, jak się Mrozio z Rudą całują całkiem namiętnie, no ale nie będę stał przy samochodzie na mrozie. „Na mrozie!” — ha! Co za zbieżność! Otworzyłem drzwi samochodu z tyłu, wzbudzając jednocześnie westchnienie z przodu.

— Przepraszam — powiedziałem przeciągłym głosem, zatrzaskując drzwi.

— Nie, no spoko — podsumował Paweł rozgrzany przez Rudą do czerwoności. — To co, zawozimy cię na chatę, tak?

— Tak. Jestem padnięty. Psie Pole, ulica Bezpieczna, proszę. — zażartowałem sobie.

— Się robi, proszę pana. Pięćdziesiąt za trzaśnięcie drzwiami i złotóweczka od kilometra. — Uśmiechnął się do Rudej.

Moje mieszkanko na poddaszu, właściwie piętro na poddaszu, miało 120 metrów kwadratowych. Dostałem je w spadku po babci i było moim najwspanialszym azylem od zgiełku dużego miasta. Ciepłe i przytulne, w które inwestowałem moje zarobione pieniądze. Było na tyle atrakcyjne, że nie musiałem się wstydzić zaprosić Asi do siebie.

Wszystko, co się do tej pory wydarzyło przez ostatnie dni, było fantastyczne. Nie sądziłem, że moje życie może się tak zmienić. Chociaż właściwie zmieniło się na razie tylko pod moją „kopułą” w sposobie myślenia i patrzenia na świat i ludzi. Jedna kobieta wprowadziła w tak krótkim czasie tyle zmian w moim życiu, zmian, których później właściwie sam chciałem. Tego wieczoru nie mogłem przestać myśleć o Asi, o jej rodzicach, jej domu, całej atmosferze wokół nich wszystkich. Byli tacy inni, tacy ciekawi. Można było wyczuć między nimi silną więź i takie pozytywne wibracje wokół nich. Może wcześniej już spotykałem takich ludzi na swojej drodze? Może tylko ich nie dostrzegałem, bo nie byli dla mnie interesujący? Może byłem zbyt płytkim obserwatorem, żeby dostrzec takich ludzi? Masa pytań przelatywała mi przez głowę, dotyczących tego, w jak bardzo powierzchowny i płytki sposób patrzyłem na otaczający mnie świat.

Przez moment odniosłem wrażenie, jakby przeszedł mi koło nosa zupełnie niezauważony z powodów dla mnie niezrozumiałych, ale całkiem interesujący świat ludzi takich właśnie jak Asia, głębszy w uczucia, bogaty w ich wyrażanie i sposoby wyrażania. Stwierdziłem, że będę obserwował od teraz innych ludzi, żeby zobaczyć i przekonać się, czy może są właśnie tacy interesujący „inni ludzie” dookoła mnie.

Leżąc tak na łóżku i rozmyślając nad tym wszystkim, nie zdążyłem wysłać nawet jednego SMS-a do Asi. Zasnąłem…

ROZDZIAŁ 4
Poranek

Dźwięk wibracji w telefonie na poduszce powoli przywracał mi świadomość. Leniwym, zaspanym wzrokiem spojrzałem na wyświetlacz: dziewięć wiadomości nieodebranych. Wszystkie w skrzynce odbiorczej opisane: „Asia VIP”. Cholera jasna! Zaspanie uleciało w sekundę. Wchodziłem po kolei w każdą wiadomość, począwszy od najstarszej.


Wstałam…  (8:41)


Leżę sobie w piżamce i myślę sobie, jak byłoby fajnie otworzyć oczka i patrzeć, jak śpisz koło mnie. Hi  (8:43)


Myślałam wczoraj dużo o tym, jak mi powiedziałeś, że się chyba zakochałeś… (8:46)


Bardzo bym chciała być tą, w której się zakochałeś… (8:48)


Nigdy Ci nie mówiłam, ale Twoje oczy są takie… przenikliwie paraliżujące. :) Uwielbiam, kiedy na mnie patrzysz, aż mam wtedy taką gęsią skórkę! Hi… ;) (8:54)


Zaraz idę pod prysznic… ;) (8:57)


Umyjesz mi plecy? (9:00)


Żartowałam. Hi… )) (9:02)


Pewnie jeszcze śpisz… (9:10)

— Takie ważne SMS-y, a ty śpisz! Chłopie, od dzisiaj pobudka o siódmej! Zrozumiano?! — mówiłem do siebie karcącym głosem.

Nie mogłem zostawić tych SMS-ów bez komentarza.


Właśnie otworzyłem lewe oko, a tu tyle pięknych słów… (9:12)


Tak, zakochałem się w pięknej dziewczynie… Pamiętam ją w czerwonej sukni. Pamiętam jej delikatny zapach i pamiętam, jak z nią tańczyłem, i pierwszy pocałunek, który był jak narkotyk. Auuuuuu!!!! (9:16)


Carpe diem… ;) Zawsze… (9:18)


A co to znaczy Carpe diem? — pojawił się niespodziewanie SMS o 9:30.


Hm… Jak przyjdę na obiad do ciebie, to ty mi powiesz. Czyli masz pracę domową. Hi. (9:33)


No niech ci będzie, panie tajemniczy… Za chwilkę nie będę dostępna aż do 12:30. Na razie, mój chłopaku. Pa )) (9:37)


Pomyślałem, że musi iść pewnie na zakupy, pomóc mamie przy obiedzie, posprzątać czy coś tam. Ja w sumie też mógłbym podnieść się z wyra, umyć, ogolić, zjeść śniadanie, ubrać, mógłbym nawet obowiązkowo iść kupić kwiaty dla Asi i jej mamy, no i może jakieś dobre winko dla ojczulka. W sumie miałem co robić do południa, a parę minut po trzynastej mogłem się zbierać. Plan miałem dobry, więc jakoś dotrwam do czternastej.


U Zabierskich


Kilka minut przed trzynastą wszystko miałem już gotowe. Wizytowa koszula, spodnie w kancik, dwa bukiety i dobre półwytrawne wino. Nie miałem zamiaru siedzieć u siebie na sofie i czekać do 13:30. Zresztą nie dałbym rady tak bezczynnie siedzieć. Postanowiłem zrobić sobie „amerykański spacer” i o odpowiedniej porze podjechać samochodem pod dom Zabierskich.

Ruch we Wrocławiu nawet w niedzielę jest duży, jak w każdym większym mieście. Jednak dobrze, że tylko na głównych ulicach. Nie mogłem pozwolić sobie na utknięcie w jednym z takich korków na światłach w centrum, z tego powodu wybrałem uliczki podrzędne, mniej uczęszczane. Oczywiście wybrałem te wokół dzielnicy Gądów. Na wszelki wypadek, gdybym jednak napotkał na trudności, zwane dalej „okolicznościami zewnętrznymi”, mogłem zostawić samochód i dojść na nogach. Czas mijał nieubłaganie, jednak dla mnie mimo to płynął w ślimaczym tempie. Udało mi się mimo wszystko dotrwać do 13:45. Dojazd pod dom Zabierskich powinien zająć jakieś dziesięć minut, więc godzina 13:55 była odpowiednią godziną, żeby wjechać w uliczkę Kołobrzeską.

Podjechałem prawie punktualnie, wysiadłem z lekkim przejęciem, zabrałem z tylnego siedzenia zawinięte dwa bukiety kwiatów oraz ładnie zapakowaną butelkę wina i poszedłem na wyczekiwane spotkanie. Dzisiejszy dzień był według mnie bardzo dobrym dniem, był radosny od samego rana i przede wszystkim wyczekiwany. Dobry był również dlatego, że zamierzałem poprosić rodziców Asi o możliwość spotykania się z ich CÓRKĄ. Wydawało mi się na podstawie zapamiętanych scen ze starych filmów, że właśnie niedziela i wspólny obiad były najwłaściwszym czasem na zrealizowanie mojego planu. Zastanawiałem się, stojąc tak przez chwilę przy drzwiach wejściowych. W końcu nacisnąłem przycisk dzwonka i po chwili drzwi otworzyły się.

— Cześć, Piotrze! Wchodź, zapraszamy! — przywitał mnie najwidoczniej zadowolony ze spotkania ojciec.

— Dzień dobry. Jak minął poranek? — spytałem z grzeczności.

— Dzisiaj odpoczywamy. To znaczy głównie ja, bo wiesz, dziewczyny coś tam pichcą w kuchni. Chyba będzie coś pysznego. Wpadaj częściej. W sumie możesz nawet codziennie. Może właśnie dzięki tobie niedziele zejdą się do kupy. — Zaśmiał się zadowolony ze swojego żarciku. Wszedłem do środka, zamykając za sobą drzwi.

— To dla Pana. — Podałem ładnie zapakowaną butelkę.

— Oooo… Dziękuję! Fajny prezent. Wypijemy od razu do obiadu! — wyraził zadowolenie.

— Dla pań też coś mam, czy mógłbym…? — poprosiłem.

— Oczywiście! Widzę, że potrafisz ująć kobiece serca. — Uśmiechnięty zaprowadził mnie do kuchni.

— Dzień dobry! — Wyszczerzyłem zęby od ucha do ucha, zwracając na siebie uwagę.

— No proszę, jest jak obiecał, i na dodatek z kwiatami! — Rozpromieniona mama Asi patrzyła na mnie z nieskrywaną radością.

— To dla Pani. — Podałem bukiet pani Zabierskiej.

— Piękny! I na dodatek z żółtych róż! A tak właściwie dlaczego z żółtych? — rzuciła pytanie.

— Ponieważ dla Asi jest z czerwonych. Nie mogłem pozwolić, żebyście przez przypadek pomyliły bukiety! — wytłumaczyłem żartobliwie.

— Nie ma takiej opcji! — wtrącił się pan Zbyszek. — Ale gwarantuję ci, że dzisiaj dostaniesz podwójną porcję na obiad!

— A to dla ciebie. — Podałem bukiet z czerwonych róż Asi i zauważyłem jej szklące oczka, chyba ze wzruszenia.

— Dziękuję, bardzo dziękuję. — Pocałowała mnie w policzek, przytrzymując się dłońmi na moich ramionach, przy okazji zostawiając mi ślady po mące. — Upsss… Sorki. — Uśmiechnęła się niewinnie. — Po lewej stronie jest łazienka… jak chcesz. — Na odchodne umączyła mi palcem jeszcze nos.

Śmialiśmy się wszyscy z zabawnej sytuacji.

— To co? Zaproszę gościa do jadalni, a wy uwijajcie się z tymi pysznościami, bo już się nie mogę doczekać. Jestem strasznie głodny! Piotr pewnie też. — Objął mnie za ramię i poszliśmy do jadalni.

— Od dawna się znacie z Asią? — zadał bezpośrednie pytanie.

— Drugi tydzień.

— Napijesz się koniaku? — spytał po cichu, najwyraźniej nie chcąc być słyszanym w kuchni obok.

— Przed obiadem?

— Dzisiaj jest dobry dzień, żeby się napić koniaku — podsumował, podkreślając swoją słuszność.

— Ma pan absolutną rację. W takim razie poproszę — odpowiedziałem równie po cichu.

Podszedł do barku stojącego w rogu jadalni i nalał po pół szklaneczki koniaku.

— Zbyszku! Piotrze! Możecie przyjść pomóc zanosić? — zawołała nas pani Zabierska.

— Tak! Już idziemy! — odpowiedział pan Zbyszek. — To co? Za dzisiejsze spotkanie. — Przechylił szklaneczkę i wypił do dna.

— Za miłe spotkanie. — Podniosłem szklaneczkę do góry, a następnie przechyliłem, wypijając koniak do dna. Ciepło rozlało się aż do żołądka. Oddałem szklaneczkę gospodarzowi, który szybko schował obie w barku jakby nigdy nic.

— Halo! Czy ktoś nas słyszał?! — dobiegł nas ponownie głos z kuchni.

— Tak! Tak! Już jesteśmy! — Szybkim krokiem pan Zbyszek zmierzał w kierunku kuchni, a ja za nim.

— Piotrze, dla ciebie waza z zupą, zanieś do jadalni, a ty, kochanie, weź makaron. Jest na piecu. Nałóż na talerze, a ty, Piotrze, postaw wazę na środku. — Podobała mi się taka swoboda i naturalność w zachowaniu mamy Asi. Czułem się jakbym był członkiem rodziny. Fajnie! Wręcz zajebiście! Powoli zaczynałem odczuwać skutki działania wypitego przed paroma minutami koniaku. Miałem tylko nadzieję, że na takim efekcie się zakończy.

— Jest pięć talerzy. Piąty dla niespodziewanego gościa? — spytałem Zbyszka nakładającego makaron.

— Jeszcze Justyna ma przyjść. Będzie za parę minut — odpowiedział lekko zaczerwieniony na policzkach. Uśmiechnąłem się, patrząc na niego i widząc, że najprawdopodobniej moc koniaku dawała o sobie znać. Mój uśmiech zauważył oczywiście pan Zbyszek, bo oboje zrobiliśmy się rozbawieni pod wpływem jego działania.

— Z czego się śmiejesz? — pytał, śmiejąc się do mnie.

— Nic, nic… — Uśmiechałem się dalej, kiwając głową.

— Może po jeszcze jednej szklaneczce? — spytał rozochocony ojczulek.

— Nie, nie. Dziękuję. Z mojej strony nie wypada. Chciałbym być na chodzie przy obiedzie — odmówiłem grzecznie.

Rozległ się dzwonek do drzwi.

— O! Justyna idzie! — Podniósł palec do góry i pobiegł otworzyć. Po chwili oboje weszli do salonu.

— Cześć, Piter! — rzuciła w moim kierunku energicznym głosem.

— Hej! Jednak sama? — zaczepiłem Rudą.

— Niestety. Służba nie drużba. — Przewróciła oczami, wyrażając niezadowolenie z tego powodu, że nie będzie dzisiaj jednak Pawła. — Pani Zosiu, pomóc może w czymś?! — powiedziała na tyle głośno, żeby była dobrze słyszana w kuchni.

— Nie, nie trzeba! Już do was idziemy! — odpowiedziała pani Zosia i weszły razem z Asią do salonu. — Siadajmy i zajadajmy.

Asia sięgnęła po wazę i zaczęła nalewać niedzielny rosół począwszy od swojej mamy, taty, Justyny, mnie i na końcu nalała sobie. Atmosfera, jak przypuszczałem, była bardzo luźna. Można było rozmawiać i zachowywać się dość swobodnie. Dzięki temu nie czuło się niepotrzebnej sztuczności, co byłoby dla nas wszystkich na pewno krępujące. Po drugim daniu ojczulek otworzył obiecane wino.

— Ponieważ za chwilę będzie deser, czyli kawa, herbata i szarlotka, więc możemy się napić wina, które przyniósł Piotr, prawda? — spytał retorycznie pan Zbyszek.

— Oczywiście, oczywiście… — odpowiedziała z przekąsem pani Zosia.

W międzyczasie, kiedy ojciec Asi nalewał wino do kieliszków, ja zamierzałem wykorzystać sytuację, żeby zrealizować zamiar, o którym mówiłem wczoraj Asi.

— Mam jedną sprawę, jeśli można…? — spytałem wszystkich.

— Tak, jasne. Mów. — odpowiedział bez ogródek Zbyszek, nalewając do pozostałych kieliszków.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 31.5
drukowana A5
za 80.52