Rozdział I
Nic nie jest nam dane na zawsze, więc jeśli jesteś w takim momencie swojej egzystencji, że masz wszystko, co daje ci szczęście, ciesz się tym. Bądź tu i teraz, nie myśl o tym, co będzie za chwilę, ani o tym, co już uleciało z pierwszym promieniem wschodzącego słońca. Praktykuj w sobie wdzięczność, za to, co posiadasz, bo ma to moc uzdrawiania ciała i duszy oraz przyciąga do ciebie kosz obfitości.
Księżyc święcił dziś wyjątkowo mocnym blaskiem na prawie bezchmurnym niebie. Miliony gwiazd wtórowały mu, niczym orkiestra dyrygentowi w trakcie najważniejszego koncertu w życiu. Noc była ciepła, jak na tę porę roku. Cudowny zapach ściółki leśnej przywoływał na myśl dziecięce wyprawy na jagody w towarzystwie najbliższych przyjaciół. Pełnia miała w sobie tę magiczną moc, że związana była z wszelkimi rytuałami płodności, nie tylko natury, ale także człowieka. To nie był przypadek, że akurat dzisiejszej nocy para kochanków wymknęła się na schadzkę, by móc cieszyć się bliskością swoich spragnionych dotyku ciał. Żadne z nich nie skupiało się na przyszłości, liczyła się dla nich obecna chwila i szczęście, którego nie można było porównać z niczym innym.
— Tak bardzo za tobą tęskniłem — powiedział mężczyzna ściszonym głosem, martwiąc się, by nikt ich nie zauważył — Odkąd cię ujrzałem, wiedziałem, że będziesz należała do mnie. Zawładnęłaś moje myśli i już nic nie jest teraz w stanie tego zmienić — szepnął jej do ucha, aż poczuła dreszcz rozchodzący się po całym ciele. Pożądanie unosiło się w powietrzu, elektryzując parę kochanków, którzy pod jego wpływem przyciągali się do siebie jak magnes.
— Wiesz kochany, że stąpamy po cienkim lodzie, nasza miłość jest zakazana, ale nie potrafię się ciebie wyrzec. Jestem skłonna zaryzykować dla nas i patrzeć z nadzieją, na to, co przyniesie los.
Krople rosy kapały z traw i zostawiały mokre ślady na dwóch rozpalonych ciałach, jednak nie miało to dla nich najmniejszego znaczenia. Liczyli się tylko oni i łączące ich uczucie. Księżyc zdawał się hołdować ich poczynaniom, oświetlając swym blaskiem zatracone w rozkoszy twarze. Kiedy emocje już opadły, a drżące ciała wracały do pierwotnego stanu, leżeli przytuleni, delektując się każdą chwilą, próbując zachować w sobie permanentne wspomnienia dzisiejszej nocy. Oboje byli spełnieni i szczęśliwi, przeczuwali gdzieś w środku, że nic już nie będzie takie samo…
Kilka miesięcy później.
— Szybko, pospiesz się, nikt nie może nas zauważyć, nie chcesz chyba narażać życia maleńkiej Sary — powiedziała Lilianna do ukochanego, a jej serce pękało na milion kawałków, gdy pomyślała sobie, że będzie musiała zostawić owoc ich miłości, kruszynkę, którą kochała nad życie, odkąd zasiane ziarenko zaczęło rozwijać się pod jej sercem. Zawsze chciała być matką, jej instynkt macierzyński był bardzo widoczny w porównaniu do jej koleżanek, które zajmowanie się dziećmi wolały trochę odwlec w czasie. Krążyły pogłoski, że wódz Tytanów dowiedział się o narodzinach dziecka, powstałego z miłości przedstawicieli dwóch walczących ze sobą rodów: Tytanów i Śnieżnoskórych i za wszelką cenę chciał się go pozbyć. Rozkazał swoim ludziom je odnaleźć i bez żadnych skrupułów zgładzić. Kiedy tylko się urodziło Lilian i Piotr postanowili, że je wywiozą z Zielonego Królestwa, należącego od strony wschodniej do jednego, a od zachodniej do drugiego z walczących rodów. Granicą dzielącą wschód od zachodu, były Mroczne Góry, u podnóża których, rozciągał się gęsty, wiecznie zielony las, nie zmieniający się nawet w wyniku mroźnej zimy. Celem ich podróży był Świat Ludzi, miejsce, którego pod żadnym pozorem nie wolno było odwiedzać. Uważano, iż świat ten jest zepsuty do szpiku kości, a zamieszkujący go ludzie są niebezpieczni i źli. Lilian mimo zakazu już nie raz odwiedziła to miejsce i z jej obserwacji wynikało, że wcale tak nie jest. Zauważyła, że istoty tam mieszkające są przyjacielskie i empatyczne. Czasem obserwowała ich codzienne zajęcia i chciała być między nimi, uczestniczyć w ich życiu, gdzie nie trzeba się bać władcy tyrana, a można cieszyć się własnym życiem. Uważała, że może znajdzie się tam jakaś dobra dusza, która weźmie jej dziecko pod swoje skrzydła i da mu miłość na jaką zasługuje. Miała nadzieję, że jeszcze kiedyś spotka Sarę i będzie mogła jej wyjaśnić, dlaczego musiała tak postąpić. Zastanawiała się tylko, czy będzie w stanie ją poznać, jak dorośnie. Miała jeden znak szczególny, była to myszka w kształcie serduszka na prawym ramieniu. Była przekonana, iż jest to zrządzenie losu, bo jeśli będzie jej dane ją kiedyś spotkać, nie będzie miała żadnych wątpliwości, że to ona. Jej myśli skupione były teraz na modlitwie do Boga o to, by ktoś ją przygarnął do siebie.
— Już prawie jesteśmy, chyba nam się uda- odezwał się Piotr, pocieszając ukochaną. Musiał być silny dla niej, nie chciał, by widziała, że też cierpi. Była noc, a mocny blask księżyca oświetlał im drogę. Natura im sprzyjała, bo gdyby było całkiem ciemno, znalezienie drzewa będącego przepustką do świata ludzi, byłoby wręcz niemożliwe. Piotr unikał wzroku ukochanej, bo wiedział, że jeśli tylko zatopi się w jej oczach, dostrzeże ogromny ból i to sprawi, iż całkowicie się rozklei.
Magiczne Drzewo Życia, będące niejako bramą do innej krainy miało moc teleportacji, wystarczyło je mocno objąć i poczekać chwilę na dalszy rozwój wydarzeń. Tylko nieliczni przedstawiciele Zielonego Królestwa przenosili się w ten sposób na skraj lasu nad Lazurowe Jezioro. Była to dość pilnie strzeżona tajemnica. Lilianna nie miała pojęcia, kto jeszcze z jej świata wie o mocy drzewa, ona sama przez przypadek ją poznała, gdy pewnego razu po kłótni z babcią, przyszła do lasu się wyciszyć. Aby to zrobić przytuliła się do drzewa, chciała się mu niejako wyżalić, chociaż wiedziała, że jej nie odpowie. Nie spodziewała się tego, że w ten sposób nagle zjawi się gdzie indziej i pozna istoty tam mieszkające. Ludzie nie różnili się zbytnio od niej, jedynym szczegółem, który ją wyróżniał była śnieżnobiała skóra, nie zmieniająca swojej barwy nawet pod wpływem gorącego słońca. Kiedy odkryła ten sekret, próbowała dowiedzieć się czegoś więcej od babci, która ją wychowywała, ale ta tylko ją zbywała mówiąc, że jeszcze nie jest na to wszystko gotowa. Liliana przestała naciskać i czekała, aż babcia sama powie jej całą prawdę.
Lilianna i Piotr przytulili się do drzewa, każde z nich obejmowało drzewo z innej strony, a mężczyzna robił to tylko jedną ręką, bo w drugiej trzymał koszyk z córeczką. Nagle ich ciała przeszedł dziwny dreszcz, a oni mieli uczucie, jakby spadali ze znacznej wysokości. Kiedy otworzyli oczy, znaleźli się nad Lazurowym Jeziorem, które nocą sprawiało wrażenie czarnego ze srebrnymi drobinkami w miejscach, gdzie odbijało się mocne światło księżyca. Włożyli koszyk z maleńką Sarą do wody, w którym umieścili karteczkę z imieniem dziecka i napisem „Prosimy zaopiekujcie się nią, grozi jej niebezpieczeństwo. Ma na imię Sara. Po stokroć dziękujemy”. Pchnęli koszyk z całej siły w kierunku przeciwległego brzegu i patrzyli ze łzami w oczach, jak maleństwo odpływa, dopóki było jeszcze widać koszyk na horyzoncie.
— Wiem, że jest ci ciężko, ale tak będzie dla niej lepiej. W Zielonym Królestwie czekałaby ją tylko śmierć, a tak to może jacyś, dobrzy ludzie jej pomogą i zapewnią szczęśliwe życie — pocieszał ją Piotr, mimo, iż sam czuł, że zaraz serce mu pęknie z żalu. — Może kiedyś uda nam się wrócić po nią i ją odnaleźć. Pełni smutku wrócili do siebie, udając przed pozostałymi, że nic się nie stało. Nie chcieli, aby wódz dowiedział się, kto dopuścił się takiej zbrodni. Lilianna całą ciążę ukrywała, dlatego tak bardzo zdziwiła się gdy doszły do niej wieści, że król dowiedział się o narodzinach ich kruszynki. Teraz jej celem było poznanie prawdy, dotyczącej tego, kto ją wydał. Zachodziła w głowę, gdyż tylko najbliższa rodzina i bliscy znajomi znali prawdę.
Lilianna mieszkała z babcią, która zajmowała się nią od śmierci jej rodziców. Tak naprawdę nie zostały jej po nich żadne pamiątki, tylko złoty naszyjnik z zawieszką przedstawiającą wilka i pierścionek z szafirowym oczkiem, który był prezentem dla mamy od taty. Rodziców pamiętała tylko, jak przez mgłę, gdyż wypadek, w którym zginęli wydarzył się, kiedy miała dwa lata. Babcia opowiadała, że pływając po zmroku po Szmaragdowym Jeziorze, nieopodal lasu, jej mama Helena wpadła do wody, a ojciec Konrad ratując ją, sam utonął. Od tej pory to babcia poświęcała jej, każdą chwilę swojego życia, zajmując się także zielarstwem i lecząc w ten sposób okolicznych mieszkańców. Bezinteresownie pomagała innym w potrzebie, zyskując w ten sposób uznanie i szacunek tytanów zamieszkujących Zielone Królestwo.
— Dlaczego życie jest dla nas takie okrutne? — lamentowała babcia — Pewnie już nigdy nie zobaczymy malutkiej Sary. Dobrze mówią, że historia lubi się powtarzać… — wyrwało jej się.
— O czym ty mówisz? Jaka historia? — pytała dziewczyna.
— Nic, nic moje dziecko, plotę bez sensu. Jestem taka smutna z powodu tego, co was spotkało. Już za nią tęsknię — powiedziała babcia ze łzami w oczach.
— Ja też, nie wiem, jak ja to przeżyję — rozpłakała się i mocno wtuliła w ramiona babci.
Rozdział II
Maria obudziła się dziś wyjątkowo wcześnie, sama nie wiedziała z jakiego powodu była taka podekscytowana. Wstała, przygotowała pyszne śniadanie dla siebie i męża po czym zaczęła parzyć aromatyczną kawę.
— Czuję Marku, że spotka nas dziś, coś wyjątkowego, mam w sobie jakiś dziwny niepokój. Chciałabym już niedługo wrócić do pracy, moje kolano jest w lepszej formie, a to siedzenie w domu, nie wychodzi mi na dobre. Cały dzień jestem sama, nawet nie ma do kogo gęby otworzyć — powiedziała Maria do męża. Marek był mechanikiem samochodowym, pracował w warsztacie u kolegi i wracał do domu dopiero wieczorem, więc Maria samotnie spędzała dnie, a wieczorem po powrocie męża, szykowała pyszną kolację i słuchała opowiadania, jak mu minął dzień. Powrót do pracy byłby teraz dla niej zbawienny. Początkowo, kiedy w trakcie upadku ze schodów uszkodziła kolano, myślała, że przyda jej się odpoczynek, jednak teraz po tak długiej przerwie od obowiązków zawodowych, potrzebowała zajęcia, które wypełni jej czas. Odkąd wyszła za mąż, marzyła o dziecku, jednak mimo starań nie udało się im zostać rodzicami, lekarze rozkładali ręce sądząc, że nie ma żadnych przeciwwskazań, że wszystko jest w porządku, a przyczyną braku upragnionej ciąży były kwestie psychologiczne. Maria tak bardzo chciała zostać matką, że to blokowało naturalne procesy zachodzące w organizmie kobiety. Lekarz doradził, aby zajęła się pracą, hobby, odpuściła sobie usilne starania, skupiła swoje myśli na czymś innym, a wtedy pojawi się wymarzona ciąża. Uszkodzenie kolana i długie siedzenie w domu, nie sprzyjały temu, gdyż miała teraz więcej czasu na rozmyślanie, a wiadomo wokół czego skupiały się jej myśli. Kiedy Marek wyszedł w końcu do pracy, Maria otworzyła okno, aby powiew świeżego powietrza wpadł do salonu. Usiadła w fotelu i zaczęła czytać książkę — Czuć już wiosnę — pomyślała, a pachnące kwiatami powietrze pieściło rozkosznie jej nozdrza. Wiosna była ulubioną porą roku Marii, na myśl przychodziły jej wspomnienia ze ślubu, który właśnie wtedy miał miejsce. Kochała kwiaty, motyle, dźwięki dochodzące z podwórka, śpiewające ptaszki za oknem. Wszystko budziło się do życia i dawało nową nadzieję, była to nadzieja na lepsze jutro. Nagle z zamyślenia wyrwało Marię głośne szczekanie psa. — Co się tam dzieje, że on tak strasznie ujada — pomyślała i wyszła na zewnątrz. — Rex, przestań szczekać, co ty tam widzisz!? — wołała, patrząc na niego czujnie. Jego pysk zwrócony był w stronę jeziora, nad którym mieszkali. Spoglądał gdzieś w dal i mimo wołania swojej pani, nie przestawał szczekać.- Rex do nogi!! — krzyczała, ale pies nie reagował, więc zaczęła iść w jego stronę. Kiedy zbliżyła się do niego, spostrzegła, że po tafli jeziora pływa jakiś kosz. Był dosyć daleko, aby można było stwierdzić, czy coś w nim jest. Maria postanowiła, że pójdzie do domu, poszukać jakiegoś długiego kija, który umożliwiłby wyciągnięcie wiklinowego pojemnika z wody. Garaż Marka był bardzo duży, znajdowało się w nim wiele różnych narzędzi, o których zastosowaniu Maria nie miała najmniejszego pojęcia. Po chwili jej uwagę zwrócił długi, metalowy pręt, zakrzywiony na końcu — Jest! To może mi się przydać! — pomyślała i wybiegła na podwórko. Pies stał dalej w tym miejscu, w którym go zostawiła i ujadał niesamowicie. Maria kucnęła obok niego, nachyliła się i wysunęła rękę maksymalnie daleko, aby zaczepić metalowy pręt o pływającą plecionkę. Początkowo próby kończyły się fiaskiem, a bolące od pewnego czasu kolano, nie ułatwiało sytuacji. Kiedy kobieta miała już zrezygnować, działanie okazało się skuteczne i udało jej się przyciągnąć kosz. Jakie było jej zdziwienie, kiedy zobaczyła jego zawartość. — Jejku, nie wierzę, kto zostawił to biedne maleństwo, co ja mam teraz zrobić?! — myśli kłębiły się w jej głowie, była w szoku, nie mieściło jej się w umyśle to, że ktoś mógł porzucić niemowlę. Dotknęła dłoni dziecka i przerażona wzięła je na ręce, widziała, że jego organizm jest mocno wychłodzony. Wtuliła je w siebie, a kruszyna zakwiliła cichutko. W koszu dostrzegła skrawek papieru, który wzięła do rąk i odczytała informację, która się na nim znajdowała. — Więc masz na imię Sara — zwróciła się do dziecka — Nie pozwolę cię skrzywdzić — powiedziała i szybko zabrała dziecko do domu, rozglądając się wokoło, czy przypadkiem nikt nie był świadkiem tego, co zaszło. Po chwili, kiedy już ochłonęła zadzwoniła do męża i z trzęsącymi od emocji dłońmi, opowiedziała całą przygodę, która ja dziś spotkała. Marek początkowo myślał, że żona zrobiła mu jakiś głupi żart, ale kiedy zorientował się, że to prawda zwolnił się z pracy mówiąc koledze, że nie czuje się najlepiej i na prośbę żony pojechał kupić małej najpotrzebniejsze rzeczy, po czym szybko wyruszył w kierunku domu.
— Dobrze, że już jesteś — powiedziała Maria otwierając drzwi, jednocześnie rozglądając się wokół, by upewnić się, że nikogo nie ma w pobliżu — mała jest głodna i płacze. Kobieta przyrządziła mleko, nakarmiła dziecko i ubrała w ciuszki, które Marek kupił — Jestem z ciebie dumna, że poradziłeś sobie ze wszystkim, musiało to być trudne zadanie, w końcu nie mamy w tej kwestii żadnego doświadczenia — powiedziała i pocałowała męża w czoło. Maleńka Sara zaspokoiła swoje potrzeby i słodko zasnęła, a młode małżeństwo siedziało przy niej w salonie i przyglądało się na jej maleńką twarzyczkę. Nie wiedzieli jeszcze, co zrobią, ale na pewno nie pozwolą jej nikomu skrzywdzić.
Rozdział III
— Przestań się zadręczać kochana, czas leczy rany. Może razem z Piotrem znajdziecie jakiś sposób na to, aby możliwe było odnalezienie Sary i sprowadzenie jej do nas z powrotem. Oczywiście za jakiś czas, jak cała sprawa ucichnie. Jest tylko jeden warunek, wódz tytanów musiałby ponieść śmierć, a władzę przejąć Piotr lub ktoś z jego rodziny, kto nie będzie wnikał w pochodzenie dziecka — powiedziała babcia i głęboko westchnęła, jakby jakiś ciężki głaz leżał jej na piersi — Już chyba czas abyś poznała historię swojego pochodzenia, nie mogę, już dłużej trzymać w sobie tej tajemnicy. Nie wiadomo ile jeszcze pożyję, a nie chcę, jej zabierać ze sobą do grobu.
— Babciu przerażasz mnie!! O co ci chodzi? — pytała zdziwiona Lilian.
— Zaparz nam ziółka moje dziecko, to wszystko jest bardziej skomplikowane, niż się wydaje. Mówiłam ci już kiedyś, że historia lubi się powtarzać. Otóż twoja mama tak, jak ty, też gustowała w silnych, postawnych mężczyznach o gołębim sercu, bo twój tata taki właśnie był, dobry, że do rany przyłóż. Miał naturę samotnika, lubił spacery i często rozmawiał ze zwierzętami, można powiedzieć, że rozumieli się bez słów. Jego serce skradły wilki, ukochał sobie te zwierzęta, od czasu, kiedy uratowały mu życie, gdy pewnego dnia podczas spaceru po lesie, wataha wilków odstraszyła atakującego go dzika.
— Babciu opowiedz mi, jak poznali się moi rodzice? — nalegała dziewczyna zniecierpliwiona. — Pewnego razu twoja mama zgubiła się w lesie, kiedy wysłałam ją po jagody na pyszne ciasto. Szukając drogi powrotnej zgubiła się, bo dobrze wiesz moje dziecko, że w lesie drzewa wyglądają podobnie i lepiej nie zapuszczać się w jego głąb. Nagle zorientowała się, że znalazła się po drugiej stronie lasu, czyli w tej części Zielonego Królestwa, które należało do Tytanów. Tam właśnie spotkała twojego tatę, spacerującego jak zwykle i szukającego ukojenia w naturze. Myślę, że byli sobie przeznaczeni, pasowali do siebie idealnie, a ty byłaś owocem ich wielkiej miłości. — powiedziała babcia i zamyśliła się na chwilę — Dla tej miłości twój tato poświęcił swoje życie. — Mówisz, że był tytanem… Ale jak to? Przecież oni też należeli do dwóch różnych rodów, a mimo to ja wychowywałam się z obojgiem i nikt nie chciał mnie skrzywdzić po urodzeniu — dociekała Lilian. — Kiedy twój tato dowiedział się, że będą mieli dziecko upozorował swoją śmierć. Udał się do naszej części Zielonego Królestwa i pozostał już tutaj, aż do swojej śmierci. Nikt go tu nie szukał, gdyż krążyły pogłoski, że został rozszarpany w lesie przez dzikie zwierzęta. Najprawdopodobniej znaleziono ciało jakiegoś mężczyzny, które nie należało do twojego taty, a że on zaginął akurat w tym czasie, to połączono fakty i stwierdzono, że to on. Dzięki temu nikt go nie szukał, a twoi rodzice mogli sobie spokojnie żyć u Śnieżnoskórych. Nasz ród jest bardzo tolerancyjny, to bardzo dobrzy ludzie i przez ten cały czas, nikt nie pisnął słowa o tym co się wydarzyło.
— To musiała być tak wielka miłość, jak moja i Piotra, skoro tato zostawił swoją rodzinę dla ukochanej i stał się dla Tytanów martwy — powiedziała Lilian i wzięła do ust łyk kojącego naparu z ziółek, który robiła według starej receptury babci. — Oczywiście, świata poza nią nie widział, podobno wiele dziewcząt starało się, aby zwrócił na nie uwagę, a on jak tylko poznał mamę był w nią wpatrzony, jak w obrazek i nie ulegał maślanym spojrzeniom, zakochanym w nim kobiet — skwitowała babcia i zaczęła krzątać się po kuchni, szukając czegoś zawzięcie — Kochana pomóż mi teraz przygotować zamówienie dla naszej sąsiadki, pani Wandy, tutaj masz w zeszycie rozpisane składniki mieszanki ziołowej na jej dolegliwości żołądkowe — zwróciła się do wnuczki.
— Dobrze babuniu, już zabieram się do roboty, a ty proszę odpocznij, bo nie najlepiej dziś wyglądasz — skwitowała Lilian. — Dobrze wiesz, że nie umiem siedzieć bezczynnie, a ostatnie dni kosztowały mnie wiele stresu i niechcianych emocji, a to zawsze odbija się na zdrowiu i kondycji. Za jakiś czas mam nadzieję dojdę do siebie, nie martw się o mnie, myśl lepiej o swojej przyszłości, swojej i Piotra.
Rozdział IV
— Nikt nie może się dowiedzieć, że dziecko wyłowiłaś z jeziora, dobrze, że mieszkamy z dala od innych domostw, będzie można wmówić mieszkańcom, że byłaś w ciąży, a na świecie zjawiła się nasza długo wyczekiwana córeczka. To dopiero będzie wiadomość, te głupie baby naśmiewały się z nas, że nie możemy mieć dzieci, a teraz opadną im szczęki jak dowiedzą się, że jesteśmy rodzicami — powiedział z dumą Marek — Jutro kupię resztę potrzebnych rzeczy, nie mamy łóżeczka i wanienki. Dziś malutką wykapiemy w naszej wannie, a spać będzie z nami. Zagospodarujemy dla niej mały pokój od strony południowej, aby miała jasno i słonecznie przez cały dzień. Pomalujemy go na różowo, jak przystało na księżniczkę — zdecydował Marek. — Widzę, że już sam wszystko ustaliłeś, nie pytając mnie o zdanie — wtrąciła Maria — Ale wiesz co? Cieszę się, że tak się zaangażowałeś, na pewno będziesz świetnym ojcem. Mam tylko nadzieję, że nikt nie zgłosi, że zaginęło mu dziecko i będziemy mogli poczuć smak rodzicielstwa — rozmarzyła się kobieta. — Musimy zacząć zabierać ją na spacerki, żeby nabrała troszkę koloru, spójrz jest zadziwiająco blada, może ma anemię, czy cos w tym rodzaju? Najlepiej będzie pokazać ją lekarzowi, żeby ją dokładnie zbadał i rozwiał nasze wszelkie wątpliwości w temacie jej zdrowia. — zdecydował Marek.
— Masz całkowitą rację, nie odkładajmy tego, jutro zadzwonię do lekarza i umówimy malutką na wizytę. Będzie dobrze, takie mam wewnętrzne przeczucie. Nie mogę jeszcze uwierzyć w to, że być może stajemy przed szansą zostania rodzicami i jestem z tego niesamowicie zadowolona — powiedziała podekscytowana Maria i przytuliła kruszynkę do serca, chciała podarować jej całą swoją miłość, uchylić nieba, jeśli tylko będzie miała taką możliwość.
Nazajutrz kobieta z samego rana zadzwoniła do lekarza i umówiła Sarę na wizytę. Nakarmiła i przebrała ją w nowiutkie ubranka, owinęła w becik, do torby spakowała niezbędne rzeczy, zapięła pasy w ślicznym różowo- czarnym nosidełku i wsadziła małą do samochodu. Trochę głowiła się nad prawidłowym zamocowaniem go w aucie, ale w końcu dumna z siebie ruszyła spod domu w kierunku miasta. Droga nie była łatwa, Sarunia co jakiś czas cichutko kwiliła i naprężała całe swoje ciało. Maria nie miała doświadczenia, jeśli chodzi o małe dzieci, ale instynkt podpowiadał jej, że przyczyną takiego zachowania dziecka mogą być jakieś rewolucje żołądkowe. Przed wyjściem z domu z apetytem zjadła bardzo szybko całą butelkę mleka. Pospiech mógł sprawić, że nałykała się powietrza i teraz męczyły ją wzdęcia. — O Boże jak ja sobie z tym wszystkim poradzę? — rozmyślała kobieta — Chyba porwałam się z motyką na słońce. Mała płacze, a ja nie potrafię jej pomóc.
Powoli zbliżała się do celu. Zatrzymała samochód na parkingu pod ośrodkiem zdrowia i pospiesznie udała się pod gabinet lekarski. Przed nią w kolejce była dwójka około trzyletnich bliźniaków, na zmianę pociągających nosem. Sara na szczęście trochę się uspokoiła, co dało Marii chwilę wytchnienia. Kiedy doczekała się w końcu na swoja kolej, podekscytowana ruszyła w kierunku w kierunku drzwi. Lekarz na wizycie nie stwierdził żadnych nieprawidłowości, zalecił tylko spacery, aby malutka nabrała koloru. Kobieta z ulgą wróciła do domu, ta wizyta kosztowała ją wiele nerwów, zwłaszcza, że jeszcze w rejestracji miała problemy, bo nie posiadała żadnych dokumentów dla dziecka, ale w końcu udało jej się przekonać miłą panią, że zapomniała i dowiezie jutro. Usiadła w końcu w swoim ulubionym fotelu, by odpocząć. Niestety mała Sara zaczęła znowu płakać i domagać się uwagi ze strony kobiety. Maria pospiesznie wstała i wzięła malutką na ręce, zaczęła powoli kołysać i śpiewać piosenki, które pamiętały czasy jej dzieciństwa. Zdała sobie wtedy sprawę, że już nic nie będzie takie samo, jak dawniej. Teraz będzie musiała się troszczyć nie tylko o siebie, ale być na każde zawołanie tej małej kruszynki, która tak niespodziewanie pojawiła się w jej życiu. Zawsze pragnęła dziecka, ale teraz, kiedy się w końcu pojawiło, miała obawy, czy da sobie ze wszystkim radę, czy sprosta obowiązkom rodzica,. Przede wszystkim, czy będzie miała siłę na to wszystko. Jeden dzień z dzieckiem całkowicie wypruł ją z energii, nie była przyzwyczajona do takiego życia, ale w duchu obiecała sobie, że postara się być najlepszą matką, jaką Sara mogła sobie wymarzyć.
Po powrocie z pracy Marek przywitał się czule z żoną, był pełen entuzjazmu i już od wejścia dało się wyczuć szczęście, którym emanował. Kiedy zobaczył zmęczoną twarz Marii, zaniepokoił się nieco i zapytał co się stało, że jest taka smutna i wyczerpana. Także nie miał żadnego doświadczenia, jeśli chodzi o dzieci. Był jedynakiem, więc nie miał pojęcia, jak ciężka jest opieka nad maleńkim dzieckiem. Żona ze szczegółami opowiedziała mu, jak jej minął dzień oraz przedstawiła swoje obawy, które zaprzątały jej teraz głowę.
— Nie martw się, nie ty pierwsza i nie ostatnia — stwierdził — Myślę, że jest to problem, który spędza sen z powiek wszystkim matkom, które urodziły pierwsze dziecko. Z każdym dniem będzie coraz lepiej. Będziemy obserwowali, jak szkrab się rozwija i wyrasta na prawdziwą pociechę. Dzieci to szczęście, prawdziwy dar od Boga i należy się nimi cieszyć, a zmartwienia schować do kieszeni. Kochanie, po co się przejmować, jak to nie pomaga w rozwiązaniu niczego, a tylko niepotrzebnie tracisz dobry humor i energię do życia — stwierdził Marek i czule przytulił żonę.
— Chodźmy wykąpać Sarę i połóżmy ją spać. Jutro czeka mnie kolejny długi dzień, pełny nowych wyzwań. — powiedziała do męża i poszła szykować kąpiel.
Rozdział V
Piotr był coraz bardziej przygnębiony, usychał z tęsknoty za kobietą swojego życia. Jednak teraz nie mogli być razem, musieli stwarzać pozory, aby się nie wydało, że to jego dziecko chciał zgładzić wódz tytanów. Jeśli prawda wyszłaby na jaw, wówczas Lilian i on zostaliby skazani na śmierć. Jego głowę coraz częściej zaprzątały myśli o pozbyciu się wodza i odnalezieniu córki. Chciał, aby jego ukochana była szczęśliwa i by mogli być w końcu razem, we troje. Nie wyobrażał sobie dalszego życia w obecnym stanie psychicznym, gdzie smutek i tęsknota wychodziły na pierwszy plan. Nie widział innego sposobu wyjścia z obecnej sytuacji. Nie miał pojęcia jeszcze, jak to zrobi. Umysł podpowiadał mu, aby skorzystał z pomocy babci Lilian, która już od dawna zajmowała się ziołolecznictwem i może byłaby w stanie stworzyć trującą miksturę, która wywoła u wodza objawy charakterystyczne dla jakiejś, śmiertelnej choroby. Nie chciał, aby ktoś go podejrzewał o zabicie przywódcy. Chciał to skonsultować z ukochaną, zdecydował więc, że jutro z samego rana uda się do jej chaty i porozmawia z babcią.
— Witaj Piotr, co ty tu robisz?!! — krzyknęła z radości Lilian i rzuciła się mu na szyję.
— Chciałem z tobą coś skonsultować, mam pewien plan, który spełniłby nasze marzenia o byciu rodziną, ale do jego realizacji jest mi niezbędna wiedza i doświadczenie twojej babci — odpowiedział mężczyzna niepewnie, zerkając nieśmiało w kierunku babci Lilian.
— A w czym ja bym ci mogła pomóc młodzieńcze? — spytała babcia z wyraźnym zdziwieniem w oczach.
— Posłuchajcie mnie uważnie, wiem, że mój zamiar może nie zyskać waszej aprobaty, ale myślę, że warto spróbować chwytać się każdej możliwości w odzyskaniu Sary. Chciałbym, aby babcia stworzyła taka mieszankę ziół, która spowoduje u wodza tytanów rychłą śmierć. Wtedy władzę obejmie ktoś, kto uzyska najwięcej głosów w wyborach, gdyż obecny król nie posiada potomstwa. Ja chciałbym zgłosić swoją kandydaturę, być może mi się uda zdobyć władzę, a jeśli nie, to jest też szansa, że przyszłemu władcy nie będą przeszkadzały mieszane związki.
— Piotr, nie boisz się, że jeśli przypadkiem wyda się, że maczałeś palce w zamachu na życie przywódcy, skażą cię na śmierć i twoja córka, gdziekolwiek jest, już nigdy nie będzie miała szansy cię poznać? — zapytała zmartwiona Lilian.
— W tej sytuacji stawiam wszystko na jedną szalę, nie mogę tak już dłużej żyć, chcę ją odzyskać i funkcjonować, jak każda normalna rodzina — powiedział mężczyzna.
— Zapomniałeś chyba, że my nie jesteśmy normalna rodziną, ty jesteś tytanem, a ja Śnieżnoskórą, nie tworzymy normalnej rodziny kochanie — krzyknęła Lilian i ukryła twarz w dłoniach.
— Nie płacz najdroższa, zrobię wszystko, aby nasza sytuacja się zmieniła. To jak kochana babciu, czy zrobisz dla mnie tą przysługę i sporządzisz odpowiednią substancję? — zapytał Piotr patrząc na kobietę błagalnym wzrokiem.
— Postaram się, wiem, że obojgu wam na tym zależy, a bardzo was kocham moje dzieci i spróbuję spełnić waszą prośbę, będę tylko potrzebowała diabelskiego ziela, które rośnie w środku lasu, łatwo je rozpoznać po ogniście czerwonych liściach — odrzekła babcia.
— Ziele to ma śmiercionośne właściwości? — zapytała Lilian.
— Samo nie, ale już w połączeniu z innym niestety tak, a ja to drugie posiadam w swoich zbiorach. Jeśli zdobędziecie, to którego mi brakuje, stworzę dla was tą miksturę — powiedziała babcia.
— Postaramy się znaleźć dla ciebie diabelskie ziele, tylko powiedz nam, gdzie dokładnie mamy się kierować w poszukiwaniu go? — zapytał z przejęciem Tytan i spojrzał z nadzieją na ukochaną.
— Lilian, skarbie szkoda czasu, podaj mi proszę kartkę i coś do pisania, to narysuję dla was orientacyjną mapkę, która wam ułatwi znalezienie go — powiedziała pospiesznie kobieta — Zresztą Piotr musi zaraz wyruszać do swojej krainy, więc trzeba się pospieszyć, aby go nie zastała noc.
Para kochanków szła pospiesznie w kierunku wejścia do lasu. W powietrzu czuć było zapach traw i kwiatów, a ptaki głośno ćwierkały, stwarzając wrażenie całkowitej aprobaty ich zamierzeń. Mapa, którą babcia Lilian narysowała była dość szczegółowa, ale zauważyli, że trzeba będzie wkrótce zboczyć ze ścieżki, która stwarzała pozory bezpieczeństwa w lesie i była zapewnieniem, że uda im się wrócić bez problemu do domu.
— To już tutaj, skręćmy w prawo i poruszajmy się wolniej, aby nie przegapić diabelskiego ziela. Musimy wytężyć wzrok, światła jest mało więc trzeba się skupić. — doradził Piotr.
— Dobrze, już się robi mój ty mój panie dowódco! — zażartowała Lilian, aby troszkę rozładować towarzyszące im napięcie.
Stąpali powoli, pod stopami co jakiś czas dało się słyszeć trzask łamanych gałęzi i patyków, nieśmiało szumiały paprocie stwarzając nastrój spokoju, między drzewami przyświecało słońce, które dawało im nadzieję na to, że wszystko się uda. Czas mijał, a poszukiwania okazały nieskuteczne. Lilian podniosła wzrok i krzyknęła z przerażenia. Między drzewami błysnęły ślepia jakiegoś zwierzęcia.
— Kochanie uspokój się, to wilk, nie panikuj, bo tylko pogorszysz sytuację.- zwrócił się Piotr do ukochanej.
— Boję się, widzisz jak on szczerzy zęby? — zapytała — Chyba nie ma pokojowych zamiarów, na dodatek idzie w naszym kierunku.
Wilk zmierzał w stronę stojącej w środku lasu pary. Kiedy już był bardzo blisko, Lilian myślała, że to koniec, że zwierzyna rzuci się na nich i ich rozszarpie, bez żadnych skrupułów. Jednak zwierzę nagle spokorniało, uchyliło się jakby miało się ukłonić. Mężczyzna zdezorientowany nie wiedział, co powiedzieć. Emocje powoli zaczęły opadać, a spokój wrócił na swoje miejsce. Wilk niczym kot, zaczął się łasić do Lilian.
— Dlaczego on cię tak traktuje? — zwrócił się Piotr do Lili.
— Też chciałabym wiedzieć — odpowiedziała i schyliła się, aby go pogłaskać, wtedy naszyjnik, który miała na piersi błysnął w słońcu. — Co wilczku przypadła ci do gustu twoja podobizna? — zapytała, a zwierzę wpatrywało się w nią, niczym zahipnotyzowane.
— Coś podobnego! — krzyknął Tytan — Nigdy się z czymś takim nie spotkałem, mam wrażenie, że on rozumie to, co do niego mówisz!
— Nie sądzę, nie wydaje mi się, żeby wilki rozumiały naszą mowę — odpowiedziała mu.