Słowo od autora
Po raz kolejny wróciłem do Kemetu, do czasów tak bardzo odległych, aby opowiedzieć wam dalszą część historii arcykapłana Taity — bohatera tej opowieści, żyjącego w czasach panowania faraona Menesa. Menes zwany też Narmerem, to pierwszy władca I dynastii, który zjednoczył ziemie Górnego i Dolnego Egiptu w jedno państwo, zwane Kemetem, lub też Czarną Ziemią.
Taita opowiada nam o latach swojego dzieciństwa i młodości, a te upływają w jego rodzinnym mieście Enettentore (obecna Dendera). Opowiada o latach, które tak szybko przemijają, zostawiając trwały ślad w każdym z nas. Poznajemy jego świat, wzrastamy, zaczynamy dostrzegać to, czego wcześniej nie zauważaliśmy. Rodzi się miłość, poznajemy także smak cierpienia, radości, bólu i sławy, jaka staje się jego udziałem. On, bohater pragnie posiąść wiedzę, jaką posiada niewielu w tamtych czasach. Czy ta, mu pomaga, kiedy odchodzi jego ukochana Malakai? Czy wiedza pomaga mu dokonać wyboru pomiędzy nią samą, a zaznaniem szczęścia, pełnej miłości i życia w rodzinie? Może jeszcze ktoś inny decyduje o jego losie? Jak wiele znaczyły w jego życiu kochające go kobiety: Malakai, Neferi, nie wspominając o Jasmine, która jest jego nieuchronną przyszłością? Miłość i przysięga, to jedno wielkie pole walki dla tego człowieka, czy innego niż my współcześni? Jak silna jest wola i desperacja kobiety, pragnącej wielkiej miłości i dziecka z ukochanym? Czy jego wiedza odpowie mu na te pytania? Czy niewolnictwo nadal jest naszym udziałem, czy jest w nas tyle dobra, co w tamtych, co już odeszli?
Dzięki Taicie poznajemy dawne zwyczaje, świat wierzeń i poglądy ludzi mu współczesnych. Poznajemy także życie i zwyczaje ludu Dogonów, który jak twierdzi, pochodzi z gwiazd (z Syriusza) i do dzisiaj skrywa i ciekawi współczesnych wieloma tajemnicami, swojej przeszłości i kultury. Świat Taty, to świat biedy i niewolnictwa, który miesza się ze światem bogactwa, ludzkiej pychy, próżności i chciwości. Taita wędruje przez życie, jak każdy z nas, ale jego wędrówki sięgają nie tylko czasów jemu współczesnych, ale także dalekiej przeszłości i przyszłości. On widzi to, czego inni nie widzą i słyszy to, czego inni nie słyszą. Czy musi być jednak głuchym na bicie swojego serca? Czy i to można mu wybaczyć? Kto jest bez winy, niechaj… Opowieść kończy się namaszczeniem świętymi olejkami, jego „chet” (ciała) do godności uabu (młodszego rangą kapłana) świątyni wielkiego Ptaha. Opisuje także jego ostatnie dni „wolności” przed rozpoczęciem codziennej świątynnej służby.
Każdy z was pewnie w innym świetle zobaczy życie tego człowieka, który sam siebie skazał na samotność. Każdy też osądzi według siebie jego postępowanie i słuszność podejmowanych decyzji. Byłem z nim, widziałem i spisałem, tyle mogę wam przekazać. Może on wyznaczył mnie do tego, abym zapisał historię jego życia, jaką mi opowiedział? Któż to z was może wiedzieć, oprócz mnie, jego powiernika? A ja nadal widzę na świątynnych schodach stojącą grupkę dziewczyn — uabu Hathor, śpiewającą „Pieśn Nilu”. Ich przyjemne, dźwięczne głosy sprawiają, że moje „ka” zawsze się wzrusza z każdym jej słowem i przenosi myśli do tej dalekiej krainy, do czasów, które dla nas współczesnych są już tylko odległą historią. Ta jest historią bez dat i encyklopedycznego komentarza i mam nadzieję, że i wam pozwoli się przenieść w jego czasy.
Dalsze dzieje naszego bohatera znajdziesz w opowieściach Taity: „Hemu — neczer” i „Arcykapłan”. W opracowaniu: „Ta — Nef, córka Taity” i „Ziemia Atlantów”
Motto:
Pieśń Neferi
„Tam wśród piasków, tam wśród piasków w Ra krainie
Gdzie nasz boski, gdzie nasz boski Nil wciąż płynie,
Ja dziewczyna, ja dziewczyna, wciąż na ciebie
Wciąż na ciebie chłopcze czekam
Swoją pieśnią, swoją pieśnią wołam cię z daleka
Miły zabierz, miły zabierz mnie do siebie
Abym miała, abym miała się jak w niebie
Przyjdź mój miły, przyjdź mój miły o świtaniu
I myśl tyko, i myśl tylko o kochaniu
Bo ja tęsknię, bo ja tęsknię i wciąż czekam
Lejąc łzy, lejąc łzy, jak święta rzeka
I pocałuj, i pocałuj mnie kochany
Jak miłością, jak miłością Nil wezbrany
Wracaj do mnie, wracaj do mnie serce moje
Już będziemy, już będziemy tylko dwoje
Mojej rodzinie:
Żonie Lidii i dzieciom:
Krzysiowi i Bernadecie Ryszka
z wnuczkami: Patrycją i Sabinką
Ani i Markowi Moskwa
Z wnuczętami: Martynką i Olkiem,
oraz Natalce i Wojtkowi Mota
- dedykuję
Dzieci Enettentore
Dzieci Enettentore (Dendery)
Życie z ciemności się wywodzi, jak mawiają mędrcy tego świata, a i ja stamtąd przybyłem. Z tej ciemności, która przepełniona jest Jego miłością do nas ludzi i nie ma sobie równej na tym znanym nam świecie.
Urodziłem się w dwunastym roku przed końcem panowania faraona Iry — Hory, a dokładnie dwudziestego piątego dnia miesiąca dyehuty w jego pierwszej achet, to jest w pierwszej porze wylewów naszej świętej rzeki Nil. Byłem trzecim z kolei chłopcem w rodzinie. Moi starsi bracia to: Karim, (co oznacza Przychylny), oraz Amin (Uczciwy). Później na świat przyszły jeszcze trzy moje siostry. Najstarsza o imieniu Nihal (Źródło), druga Layla (Noc) i najmłodsza Aisha ( Żywa). Na świat przyszedłem wieczorem, kiedy rydwan wielkiego Ra znikał już za horyzontem, a bogini Nut zaczęła zapalać na niebie światełka swoich gwiazd. Ponoć powitałem wszystkich głośnym krzykiem i płaczem, jak to czyni wiele ludzkich istnień przychodzących na ten świat. Mama wspominała mi, że później ojciec zabrał mnie w swoje ramiona i podnosząc do góry, jak to było w zwyczaju, wypowiedział krótkie zdanie:
— Oto syn mój, któremu nadaję imię — Taita.
On to dostąpi łask wielkiego Ptaha, a jego imię, obok imienia wielkiego władcy przetrwa po wsze czasy.
Jego słowa były prorocze, gdyż moje imię trwa po wieki wraz z imieniem wielkiego władcy naszego świata, faraona Menesa.
To właśnie opowieść o moim życiu, którą chciałbym wam przekazać.
Ponoć moczem przypieczętowałem swoje synowskie więzi, jakie łączyły mnie z moim ojcem. Wydaliłem na jego głowę sporą jego ilość, jaka znajdowała się w moich niemowlęcym pęcherzu. Chyba miałem szczęście, gdyż ojciec był kapłanem a zarazem medykiem w pobliskiej świątyni Seta. Takie moje zachowanie nie budziło w nim gniewu, ani wstrętu. On cierpliwie zniósł moje tortury, a potem przytulił mnie do swojej piersi. Wtedy musiałem po raz pierwszy odczuć jego ojcowską miłość do mnie, do dziecka. Ponoć kolejnym po moich rodzicach witającym mnie na tym świecie, był mój dziadek Ihab (Szanowany). Nie wiadomo, dlaczego właśnie on, tak mnie oczekiwał? Może wiedział, że nie będę zwyczajnym dzieckiem w tej rodzinie? Sam także był starszym kapłanem Seta i słynął ze swojej mądrości na całe Enettentore (Denderę). Jak i mój ojciec był hemu — neczer (sługą boga) i zasiadał w radzie starszych kapłanów. Obydwaj mieli prawo wstępu do świątynnego sanktuarium Seta. Sam wielki faraon o imieniu Iry Hora a także później panujący faraon Ka, korzystali z ich rad. Z tego, co się dowiedziałem później, tego dnia kiedy przyszedłem na ten świat, dziadek był ponoć najbardziej szczęśliwą osobą w mojej rodzinie. Wraz z moim ojcem i niewolnikami opróżnili niejeden dzban wina i piwa. W moich czasach wino było zacnym trunkiem i nie każdy mógł zasmakować tego „nektaru bogów”, jak mówili o nim kupcy z dalekiego wschodu. Oni to, dostarczali ten napój do naszego kraju, zanim i u nas nie poznano tajników jego produkcji. Miłość seniora naszego rodu, towarzyszyła mi przez całe jego życie. Również babcia o imieniu Tarub (Wesoła), także radowała się moich narodzin. To ona najbardziej pomagała matce w opiece nad wszystkimi wnuczętami, jakie przyszły na ten świat w naszej rodzinie. Jej życie już od lat młodości nie było usłane różami, ale pomimo tych wszystkich przeciwności losu uśmiech nigdy nie opuszczał jej twarzy. Dlatego jej imię tak bardzo pasowało do jej usposobienia. O drugim dziadku i babci nie wiedziałem nic. Nawet moja matka Amantei nie pamiętała swoich rodziców. Ponoć pochodzili z dalekiej krainy, a ona, jako dziecko przywędrowała tu do Kemetu służąc u jakiegoś handlarza. Tu pozostała do czasu, kiedy poznała mojego ojca i została jego żoną. Tak mówiła mi matka.
Tego samego dnia świat zobaczyła moja rówieśnica, córka biednych sąsiadów rolników, jakich w Denderze nie brakowało. Nadano jej imię: Malakai, co oznacza Aniołka. Bardzo trafnie nadano jej to imię, bo dziewczynka była prześliczna, a i jej usposobienie dopełniało reszty tego imienia. Wtedy nie mogłem jeszcze wiedzieć, jak wiele będzie ona dla mnie znaczyć w latach mojego dzieciństwa i jak tragiczne będzie nasze rozstanie. Może wielki Ptah kierował moim losem, bo później na mojej drodze życia pojawiły się jeszcze dwie inne kobiety. Także i z nimi nie pozwolił mi zaznać szczęścia. Tego również wtedy nie mogłem wiedzieć. Mój dar przewidywania przyszłości ujawnił się później.
Po kilku dniach obrzezano mnie i ofiarowano wielkiemu Setowi w opiekę. Ssałem pierś matki i rosłem, jak przystało na zdrowego niemowlaka. Praktycznie nic nie pamiętam z tego okresu, co jest normalnością dla każdego ludzkiego „szczenięcia”. Z opowiadań rodziców wiem, że kiedy Nil wylał jeszcze dwa razy, to na świat przyszła nasza pierwsza siostra Nihal. Jej imię oznacza Źródło. Jednak nie o wodę chodziło moim rodzicom, lecz o źródło ich radości, gdyż była to pierwsza ich córka. To wydarzenie pamiętam, jakby pokazano mi go we mgle. Dopiero wtedy budziła się we mnie świadomość istnienia i zapamiętywania. Ponoć i tak bardzo szybko zacząłem zapamiętywać takie wydarzenia. Po kolejnych dwóch latach świat przywitała Layla (Noc). Urodziła się w czasie, kiedy bogini Nut królowała na swoim ciemnym niebie upstrzonym światełkami niezliczonych gwiazd, a Chonsu (bóg księżyca) wytoczył pomiędzy nie wielki srebrzysty krąg swojej tarczy. Najmłodsza siostra o imieniu, Aischa przyszła na świat po kolejnych dwóch wylewach świętej rzeki za Laylą. Aischa urodziła się w pierwszej porze wylewu Nilu, podobnie jak ja. Jej imię znaczy tyle, co Żywa. To imię nadano jej nie bez przyczyny. Zaraz po urodzeniu, kapłanka Hathor przyjmująca poród stwierdziła, że dziecko jest martwe. Podała je ojcu, a ten uderzywszy je kilka razy w pośladki, przywrócił do życia. Było to trochę dziwne, bo i kapłanka próbowała tej metody, lecz bez skutku. Pewnie męska ręka jest stworzona do tych celów i lepiej działa na kobiece pośladki? Co do tego stwierdzenia nie będę wnikał w szczegóły. Kiedy Aischa przyszła na świat, miałem już sześć lat i byłem prawie dorosłym, przynajmniej tak myślałem. Czas do tej „dorosłości” spędzałem na zabawach i igraszkach w towarzystwie mojego rodzeństwa.
Często też towarzyszyłem dziadkowi w wędrówkach do świątyni, gdzie poznawałem świat naszej religii i obrzędów z nim związanych. Oczywiście do sanktuarium nie miałem wstępu. Kiedy dziadek tam wchodził, powierzał mnie w ręce swoich kolegów, kapłanów. Oni bawili się ze mną i pokazywali to wszystko, co mogli ujawnić przed takim dzieciakiem, jak ja. Bardzo byłem lubiany wśród tej „świątynnej braci”, gdyż ponoć byłem bardzo spokojnym i wesołym dzieciakiem. Dziadek często mówił im, że wychowa mnie na wielkiego kapłana, co dodatkowo otwierało mi drogę do wiedzy i zjednywało ich przychylność. Starsi bracia Karim i Amin już pobierali nauki u mojego ojca. Niestety, niebyt interesował ich kapłański stan. Woleli ćwiczyć walkę na miecze.
Wiedza kapłańska mojego ojca, była wielka. Jak już wspomniałem i on należał do hemu — neczer (starszych kapłanów) i posiadał przywilej wchodzenia i przebywania w sanktuarium bóstwa, jakiemu służył. Tym bóstwem był wielki Set. Dziadek Ihab jak i mój ojciec, od czasu do czasu podróżowali do Thynis na dwór władcy, aby towarzyszyć wezyrowi (głównemu urzędnikowi zarządzającemu Denderą) i arcykapłanowi Seta. Tamci musieli systematycznie informować władcę o zarządzaniu miastem i o sprawach podatkowych. Iry — Hor’a i Ka, który po nim panował przez siedem wylewów Nilu, byli to ostatnimi władcami starego państwa — Kemetu. Jego znakiem w tamtych czasach była biała korona władcy i biały kwiat lotosu. Kolejny, jaki nadejdzie po Ka, będzie rządził także „Ziemią Jęczmienia”, jak nazywaliśmy ziemie Dolnego Egiptu. Jego głowę przyozdobi podwójna korona w kolorze czerwieni i bieli. Ten człowiek zjednoczy obie te krainy w jedno wielkie, silne państwo i jak przepowiedział ojciec, ja stanę kiedyś u jego boku. Taka była święta wola naszych bogów. Także wolą naszych bogów było to, że po urodzeniu Aishy, mojej najmłodszej siostry, odeszła od nas babcia Tarub. Zaniemogła na kilka dni i żadna pomoc medyka nie była skuteczna. Ani dziadek, ani ojciec nie mogli jej pomóc. Odeszła z uśmiechem na twarzy, jaki zawsze towarzyszył w jej życiu. Przytuliwszy nas uprzednio do siebie, zasnęła na zawsze. Niewiele pamiętam z tego okresu. Może i nie chciałem pamiętać, bo i ona wiele dla mnie znaczyła. Pamiętam tylko, że moja rodzina a szczególnie dziadek długo przeżywał jej odejście.
Nauka i Aniołek
Ja Taita, będąc sześcioletnim dzieckiem, już wtedy nie mogłem się doczekać tej chwili, kiedy ojciec zacznie mnie uczyć, abym mógł dorównać jego mądrości. Bałem się Seta, któremu on służył. Set był dla mnie uosobieniem i wcieleniem jakiegoś zła. Nie mówiąc nic ojcu i dziadkowi, już wtedy postanowiłem, że jeśli zostanę kapłanem, to nie będę służył temu bóstwu. Ojciec liczył na mnie, że po nim przejmę funkcję starszego kapłana. To nie było mi pisane, a ja podniosłem swoją poprzeczkę, aby sięgała wyżej. Nie chciałem się zadowolić, tylko stopniem starszego kapłana. Marzyłem o tym, aby zostać arcykapłanem.
Po siódmym dla mnie na tej ziemi wylewie Nilu, rozpocząłem naukę. Moi rówieśnicy zaczynali wcześniej, bo już w wieku pięciu, lub sześciu wylewów. Jednak ojciec stwierdził, że to, co już wiem i tak przekracza zasób ich wiadomości. Z tego powodu nie spieszył się zbytnio, aby mój okres dzieciństwa był jak najdłuższy. Powtarzał, że ten czas zabaw mija szybko i dziecko powinno być jak najbliżej kochających go rodziców.
Wraz z rozpoczęciem nauki poznałem pierwszą dziewczynę swojego życia, a była nią Malakai. Jej rodzina była biedna, jak świątynne myszy i harowała w polu od świtu do zmierzchu, aby potem oddać połowę swoich i tak kiepskich zbiorów, poborcom faraona. Marzeniem ojca Malakai było, aby tę właśnie dziewczynkę wykształcić i oddać w służbę bogini Hathor. Nie wiem, czym kierował się ten człowiek mając tak liczną rodzinę na swoim utrzymaniu? Oprócz żony miał jeszcze dwanaścioro dzieci do wyżywienia. Malakai była szóstym z kolei dzieckiem w ich rodzinie. Pierwsze kroki do wszechnicy wiedzy miała pokonywać wraz ze mną, szkolona prze mojego ojca. Rodziców Malakai nie było ich stać na uczenie dziecka w przyświątynnej szkole, gdzie uczęszczały dzieci, co zamożniejszych rodzin. Te, wykształcone, szły śladami rodziców zostając: sędziami, budowniczymi, skrybami, kapłanami itd. Saher (Nieśpiący w Nocy), bo takie imię nosił ojciec Malakai, często przychodził do mojego ojca, prosząc o nauczanie jego dziecka. Ojciec żartował na jego temat, mówiąc, że to imię pasuje do niego i wie, dlaczego ten ma tyle dzieci. Ja nie rozumiałem jeszcze wtedy, o czym on mówi? Saher miał wiele szczęścia, bo ojciec przychylił się do jego prośby, na dodatek nie żądając za tę przysługę żadnej zapłaty. Był jednym z bardzo niewielu, którzy współczuli biedniejszym od siebie i uważali ich za równych sobie. Ojciec podobnie odnosił się do niewolników, co też stało się dla mnie wzorcem do jego naśladowania.
Po zbiorach, w miesiącu mesut-ra, w czwartej szemu tj. w ostatnim miesiącu pory zbiorów, kiedy spichlerze napełniły się już ziarnem, ojciec postanowił rozpocząć naszą naukę. Wtedy, po raz pierwszy zobaczyłem Malakai. Jej ojciec przyprowadził ją któregoś poranka i tak zostaliśmy przyjaciółmi i „uczniami z zydelków”, jeśli tak mogę określić dwa stołki ustawione pod okapem dachu naszej chaty.
Malakai była śliczną dziewczynką, o niezbyt długich czarnych włosach sięgających ramion i zaplecionych w kilka cieniutkich warkoczyków. Nosiła brązową delikatną opaskę na głowie, a spod niej na czole, wystawała krótko przycięta grzywka. Długie gęste rzęsy dodatkowo podkreślały jej dziewczęcy wdzięk. Była mojego wzrostu, ale niebyt szczupła, jak to trafiało się jej rówieśnicom. Chociaż nosiła skromne ubrania, jej odzież zawsze była czysta i schludna. Taki mały kwiatuszek, który pewnego dnia rozwinie się i przeobrazi w piękny kwiat. Jednak zły los zgotował jej inną przyszłość. Malakai podeszła do mojego ojca i do mnie pochylona w głębokim ukłonie.
— Witaj o wielki kapłanie Seta! — wtedy to, po raz pierwszy usłyszałem jej słowa, skierowane do mojego ojca.
Zabrzmiały one w moich uszach, niczym delikatne dzwoneczki. Chwilę później usłyszałem kolejne pozdrowienie:
— Witaj Taito, synu wielkiego kapłana Tritoniusa.
— Witaj Malakai, córko Sahera i Nawar, (Kwiatu) — odpowiedziałem prawie równocześnie z moim ojcem. Tu muszę dodać, że mój ojciec był bardzo honorowym człowiekiem i jak wspomniałem wcześniej, nie wywyższał się ponad innych. Taka postawa była w tamtych czasach wielkim ewenementem i trzeba było dobrej dyplomacji, aby nie narazić się możnym tego świata. Za taki stosunek do biednych, a tym bardziej do niewolników, można było popaść w niełaskę u faraona, albo u świątynnej starszyzny. Ojciec oddalił Sahera i poprosił nas na pierwszą w naszym życiu lekcję.
Usiedliśmy na zydelkach oczekując wiedzy, niczym wyschnięta ziemia Kemetu, na wylew wielkiego Nilu. Zakres nauczania był szeroki. W jego zakres wchodziło poznanie pisma a w tym wykonanie papirusów, inkaustu, pisanie znaków i ich odczytywanie. To było tylko podstawą. Była też wiedza o naszej religii, roślinach, zwierzętach, poznanie świata (geografia), nauki matematyczne i znajomość nieba, krainy bogini Nut. Na wyższym etapie miało być zapoznanie się z ludzkim ciałem i leczenie, a z nim spokrewnione zielarstwo, poznanie skarbów Geba, (kamieni), magia i tym podobne, a potrzebne kapłanom wiadomości. Te dwa ostatnie tematy w uproszczeniu, już miały wchodzić w zakres początkowej nauki. Aby nas nie nudzić ojciec, co jakiś czas zmieniał tematy nauczania i dawał nam sporo wolnego czasu na zabawy.
W ramach wolnego, od czasu do czasu wg potrzeb dziadka lub ojca wyruszaliśmy z Malakai na małe wyprawy łowieckie. Naszym celem było poszukiwanie i łowienie, co większych mrówek na naszym podwórku. Wyposażeni w odpowiednie naczynia z pokrywką, sialiśmy spustoszenie wśród gromady tych „robaczków”, łapiąc je i umieszczając żywe w tych pojemnikach. Często za przynętę służył nam jakiś sok z bardzo słodkich owoców np. daktyli, albo i miód. Ten ostatni bardzo oszczędzaliśmy dla własnych potrzeb, zjadając go później na tyłach domu, lub w daktylowym sadzie. Zawsze dzieliliśmy nasze słodycze po połowie, mówię oczywiście o miodzie (i nie tylko). Czasem i ciastka wypiekane w naszym domu, albo w domu niewolników, stawały się naszą zdobyczą. Oczywiście pod cichym przyzwoleniem mamy i niewolnic, które niby pozornie nie widziały, jak podbieramy im różne smakołyki. Wracając jeszcze do mrówek, te im były większe, tym lepsze. Sam połów nie przynosił większych szkód w mrowisku, gdyż nie odbywał się zbyt często, a nas zadawalało zdobycie około trzech dziesiątek tych pracowitych robaczków. Ojciec i dziadek używali ich do zszywania wnętrzności u chorych, o ile zachodziła konieczność otwierania im brzuchów. My w tym czasie nie uczestniczyliśmy jeszcze w tych zabiegach, ze względu na swój wiek. Jednak wciąż interesowała nas ta sprawa krojenia brzucha i przy każdej okazji, zerkaliśmy wraz z Malakai, (spoza kotary) jak oni to robią. Kiedy przyłapywano nas na podglądaniu, dostawaliśmy klapsa. Jednak nasza ciekawość była większa, niż strach przed laniem. Tylko dziadek się śmiał i mówił ojcu, że będą z nas wspaniali lekarze. I to, kiedyś stało się prawdą, lecz dotyczyło tylko mojej osoby. Malaki nie doczekała tej chwili, aby trzymać narzędzia medyka w swoim ręku. Los zrządził inaczej.
Ojciec z dziadkiem musieli również wypełniać swoje obowiązki w świątyni. Kapłani Seta, (jak i w innych świątyniach) byli podzieleni na trzy phyle, (grupy) służące bóstwu. Każda z pyli, (grup kapłanów) przez cztery miesiące w roku wypełniała swoje świątynne obowiązki. W pozostałym wolnym czasie ośmiu miesięcy, (nie licząc wielkich świąt) zajmowali się swoimi zawodowymi sprawami. Pełnili funkcje bankierów, handlowców, medyków i pracowali także w innych wyuczonych wcześniej zawodach. Dodam jeszcze, że w skład każdej phyli wchodziło kilku hemu — neczer, (sług boga) resztę stanowili młodsi kapłani — uabu, (czyści). Ilość w grupie zależała od ogólnej ilości kapłanów w danej świątyni. W każdej phyli musiał być także, co najmniej cher — heb (kapłan lektor), który przed obliczem bóstwa odczytywał ze zwojów święte teksty. Faktycznie lektorów było kilku, aby w razie problemów, któryś z pozostałych mógł zastąpić tego pełniącego służbę.
Cher heb był osobą nader szanowaną, ze względu na swoją wiedzę dotyczącą czytania i interpretacji świętych zwojów. Taki cykliczny system świątynnej służby sprawiał, że ojciec i dziadek mieli sporo wolnego czasu na pełnienie funkcji medyków, a także na naszą naukę. Obydwaj uczyli także moich starszych braci: Karima i Amina. Jednak według opinii ojca był to ich daremny trud. Dla nich wiedza była czymś nieprzyswajalnym i traktowali ją, jako zło konieczne. W ich głowach tkwił tylko oręż i walka na miecze lub włócznie. Pewnie te zapędy odziedziczyli po naszym pradziadku, który onegdaj służył, jako setnik w przybocznej straży władcy. Były to jeszcze czasy początków panowania faraona Iry — Hor’y, który urzędował w pałacu w Thynis, stolicy Górnego Królestwa. Ojciec widząc postawę moich braci, postanowił powierzyć ich opiece obecnemu dowódcy królewskiej gwardii o imieniu Humam, (Odważny). Znał go od dawna i wiedział, że wyszkoli chłopców na dobrych żołnierzy, a może i przybocznych gwardzistów w straży faraona. Gwardziści powierzeni jego opiece należeli do elity zbrojnych, a taka służba byłaby dla nich zaszczytem. Przy okazji jednego z wyjazdów do Thynis, bracia powędrowali z ojcem i dziadkiem i tam pozostali pod opieką Humama. Od czasu, do czasu odwiedzali nas, opowiadając różne ciekawostki ze stolicy, a także i o swojej nauce. Chętnie też przekazywali mi tajniki walki z użyciem miecza, włóczni bądź łuku. Z początku nie była to moja mocna strona, ale pod ich okiem i z czasem, doszedłem do niezłej wprawy. My tym czasem z racji chęci zdobywania wiedzy staliśmy się oczkiem w głowie mojego taty i oczywiście dziadka.
Wyjazd braci do stolicy zmienił relacje w naszym domu i dziadek i ojciec mogli teraz poświęcić więcej czasu na naszą edukację. Co dnia zasiadałem z Malakai na naszych zydelkach i często przytuleni do siebie, słuchaliśmy nauk i opowiadań naszych nauczycieli. Ich wiedza docierała do nas szerokim strumieniem i każdy dzień napełniał nas mądrością zeń płynącą. Malakai, często była też naszym gościem przy stole, gdyż moi rodzice wiedzieli o ich biedzie i nie skąpili dla niej jedzenia. Dziewczynka wracając wieczorami do domu dostawała też obszerną paczuszkę z jadłem dla swojego rodzeństwa i rodziców. Moja matka pokochała ją tak, jak własną córkę. Ta odwzajemniała jej uczucia mówiąc nam, że jest jej drugą matką. Malakai także wielką sympatią darzyła moje trzy siostry i często pod moją nieobecność przebywała w ich towarzystwie. Była grzeczna i uprzejma, a dla mnie najpiękniejszą ze wszystkich znanych, a raczej widywanych na ulicy dziewczynek. Kiedy popołudniami kończyły się nasze lekcje, wolny czas nadal spędzaliśmy ze sobą. Graliśmy w piłkę, albo urządzali sobie spacery na pobliski bazar. Często w tych wyprawach towarzyszyły nam także moje siostry i rodzeństwo Malakai. Była nas wtedy spora gromadka małych łobuziaków. Biegaliśmy też wraz z innymi rówieśnikami i grali w popularną wtedy grę w seneta, czyli w „psy i szakale”. Było wspomniane łapanie mrówek i zbieranie ziół, a także podglądanie dziadka i ojca, kiedy przyjmowali chorych.
— Lubisz mnie Taito? — zapytała mnie kiedyś Malakai, podczas jednego ze spacerów.
— Przecież wiesz.
— Ja jestem biedna, a ty pochodzisz z bogatej rodziny.