E-book
4.41
drukowana A5
25.37
drukowana A5
Kolorowa
45.94
Dwa płatki śniegu oraz wielka heca w pewnej kuchni

Bezpłatny fragment - Dwa płatki śniegu oraz wielka heca w pewnej kuchni

Objętość:
61 str.
ISBN:
978-83-8245-165-8
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 25.37
drukowana A5
Kolorowa
za 45.94

„Kiedy gwiazda spada, to dusza człowieka odlatuje z ziemi do nieba”.

Hans Christian Andersen- "Dziewczynka z Zapałkami".

Dwa Płatki Śniegu

Daleko na północy naszego globu, wysoko nad ziemią, na szczytach gęstych pierzastych chmur, unosił się nad światem ogromny, kryształowy zegar.

Miał on tylko jedną, potężną wskazówkę, a jego tarcza podzielona była nie zwyczajnie na dwanaście godzin, tylko na cztery równe części.

W pierwszej części, jak w magicznym zwierciadle widać było drzewa usiane zielonymi pąkami listków, bukiety przebiśniegów, sasanek, krokusów i tulipanów porastających soczyste, świeże, zielone łąki.

W drugim drzewa zamiast pąków miały dorodne liście, na polach złociły się i srebrzyły zboża, a w sadach dorodne owoce oblepiały gałęzie drzew.

W trzecim zwierciadle, krajobraz tonął w żółciach i czerwieniach liści, wzbijanych w niebo przez gwałtowne podmuchy chłodnego wiatru.

W ostatniej ćwiartce zegara, pola i łąki otulone były białym, gęstym puchem, a z nieba spadały błyszczące płatki śniegu.

Nagle, poprzez zimne niebo północy przetoczył się metaliczny, ostry dźwięk i ogromna wskazówka

kryształowego zegara spoczęła na ostatniej jego ćwiartce, rozpoczynając tym samym kolejną porę

roku, zimę.

Lodowaty, arktyczny wicher porozdzierał gęste, brunatne chmury i gnał je niczym stado śnieżnych

baranów hen daleko na południe. Miliony drobnych, niepowtarzalnych płatków śniegu szybowało

bezwładnie w przestworzach niesionych na ramionach swawolnych wichrów i wiaterków, do

najróżniejszych, przedziwnych krain. Dwa płatki śniegu, które dopiero co wyskoczyły z rozdartej,

skłębionej chmury, przylgnęły do siebie nawzajem i lekko dygocząc trochę z zimna, trochę ze strachu,

nieuchronnie spadały w dół, ku swojemu przeznaczeniu.

— Dokąd lecimy? — odezwał się mniejszy płatek śniegu.

— Nie za bardzo wiem dokąd i w ogóle po co lecimy. — odpowiedział większy.

— Może by tak zapytać kogoś? — zasugerował mały płatek.

— Kogo?

— No, innej śnieżynki na przykład.

— Nie sądzę, aby ktokolwiek inny nas usłyszał w tej okropnej zawiei, a tak na marginesie, to skąd

wiesz, że te białe fruwające w około nas nazywają się śnieżynkami?

— Nie wiem skąd, po prostu wiem i tyle. To są płatki i śnieżynki. Ja na przykład jestem Śnieżynką.

— A ja pewnie Płatkiem?

— Jestem prawie pewna, że tak.

— Skąd ty to wiesz, moja droga?

— Nie zrozumiesz tego, to kobieca intuicja, kochany.

— Co?!

* * *

Pod niewielką, poszarzałą ze starości kamienicę otoczoną nowymi, jasnymi budynkami, podjechała elegancka taksówka. Ze środka, powoli, brnąc po kostki w świeżym śniegu wysiadła rodzinka. Najpierw mama w ciepłym futrze spod którego wyłaniała się wieczorowa suknia. Następnie dziewczynka otulona ciepłym czerwonym szalem z wełnianą czapką na głowie, tak na oko siedmioletnia. Na końcu w długim palcie z postawionym kołnierzem wygramolił się tata. Rodzice żywo gestykulując wymieniali między sobą zapewne, jakieś bardzo ważne informacje, dziewczynka tym czasem co tchu pobiegła w kierunku drzwi kamienicy w których pojawiła się starsza, siwowłosa, lekko przygarbiona pani.

— Babcia! — wykrzyknęła dziewczynka.

— A, witaj kochana. — pochyliła się babcia, rozłożyła szeroko ramiona i obdarzyła prawnuczkę tak pogodnym i radosnym uśmiechem, jakim tylko babcie obdarowywać potrafią.

— Dobry wieczór babciu. — przywitali się rodzice dziewczynki ze starszą panią, która dla ich córeczki tak naprawdę była prababcią.

— Dobry, dobry. Proszę zachodźcie. — zapraszała babcia.

— Nie, dziękujemy, ale trochę się spieszymy. — wykręcił się tata, korzystając z tego, że babcia wyszła im na przeciw.

— Jak zwykle. — skomentowała starsza pani.

— Przepraszamy, ale taksówka czeka, a będziemy jechali dość daleko i drogi śliskie więc pewnie powoli …

— Bawcie się dobrze moje dzieci. — przerwała babcia dramatyczny wywód taty i dodała po chwili:

— W sylwestrową noc każdy powinien się wyśmienicie bawić.

— Pewnie tak, pewnie tak. — rzucił na odchodne tata wsiadając do samochodu.

— Ja na pewno będę. — stwierdziła stanowczo dziewczynka.

— Ja też, moja droga, jak bum cyk, cyk, ja też. — roześmiała się babcia.

Po kolacji rozsiadły się wygodnie w fotelach i popijając różaną herbatkę, gawędziły sobie o tym i o owym ciesząc się swoją obecnością. W pewnym momencie babcia wstała z fotela, podeszła do szafy i wyciągnęła z niej małe zawiniątko.

— Co to jest? — spytała prawnuczka.

— Kawałek historii, moja miła. — oznajmiła poważnie babcia, po czym wydobyła z zawiniątka piękny złoty medalion na grubym łańcuszku.

— Ale wspaniały! — wykrzyknęła z przejęciem Ola, (bo tak miała na imię owa dziewczynka) i przytuliła klejnot do piersi.

— Tak, tam jest jego miejsce. Od dzisiaj ty będziesz go nosiła. A wiesz Olu, kto jest na tym medalionie?

— Nie.

— To jest święty Krzysztof, patron wszystkich wędrowców, podróżników i żeglarzy.

— Dziękuję babciu.

— Niech cię chroni, drogie dziecko.

* * *

Czerwone słońce rzuciło ostatni, słaby poblask na morską kipiel, po czym schowało się za horyzont. Zimowa chmura postrzępiła się, pofałdowała i zniżyła swój lot dotykając niemal brunatnym brzuchem morskich fal.

— Zobacz! Tam w oddali, jakieś światełko mruga! — krzyknęła Śnieżynka.

— A niech sobie mruga. — odpowiedział znudzony Płatek.

— Coś mi się wydaje, że niedługo dotrzemy do celu. — oznajmiła Śnieżynka.

— I mnie się tak wydaje, choć co nas tam czeka, nie mam zielonego pojęcia.

— Ja też nie znam celu naszej wędrówki, ale wydaje mi się, że jest on niezmiernie ważny i … i wyczuwam jakąś niezrozumiałą radość oraz podniecenie.

— To dziwne, ale ja czuję zupełnie to samo i coś mi podpowiada, że tam dokąd zmierzamy, ktoś na nas czeka. — wyszeptał Płatek.

— Uważaj! — krzyknął nagle. — Nie dotykaj wody!

— Staram się, ale nic nie mogę na to poradzić! Płatku, ja nie chcę tutaj spaść!

I wtedy, jakby ktoś usłyszał rozpaczliwe wołanie Śnieżynki, bo zerwał się potężny wicher i uniósł ich wysoko ponad wzburzone, morskie bałwany, skąd po chwili dostrzegli stały ląd, na skraju którego pobłyskiwała morska latarnia.

— Coś mi się wydaje Śnieżynko, że to jeszcze nie był kres naszej podróży.

— Na pewno nie, mój drogi.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 25.37
drukowana A5
Kolorowa
za 45.94