Wstęp
Pierwsze opowiadanie, „Siostra i syn”, powstało na potrzeby konkursu literackiego „W poszukiwaniu siebie”. Nie zdobyło żadnych nagród ani wyróżnień, ale chcę się nim podzielić i zostawić ocenę Wam, kochani czytelnicy.
Opowiadanie drugie, „Laura”, napisałam specjalnie na potrzeby tego wydania.
„Suplement” powstał w sierpniu 2016 roku.
„Siostra i syn”
Czy można być siostrą, nie wiedząc o tym?
Czy można być matką, nie wiedząc o tym?
Czy można być kobietą, nie wiedząc o tym?
Można.
Jakieś przebłyski tego, kim jestem, kto tak naprawdę tkwi w moim mózgu, miałam od dziecka, ale nie słuchałam tych sygnałów.
Nie słuchałam, więc musiałam o tym „usłyszeć” w inny sposób.
Siostra
Byłam innym dzieckiem. Nie potrafiłam odnaleźć się w grupie rówieśników. Chłopacy mną gardzili, dziewczynki nie dopuszczały do swego grona.
Z tamtego okresu utkwił mi zwłaszcza jeden obraz w pamięci.
Pierwsza klasa podstawówki. Ciepły wiosenny dzień. Duża przerwa. Plac apelowy pełen dzieciaków. Blisko podium spora grupa otacza pewną przestrzeń. A w tej przestrzeni leży zwinięty w kłębek chłopiec, którego namiętnie okłada pięściami jego równolatek. Przez skuteczną pozycję obronną większość ciosów spada na plecy. Ciosy nie bolą tak, jak boli obojętność widzów…
Taka właśnie byłam. Podatna na zaczepki. Nijaka. Ofiara.
Tak było do trzeciej klasy. Wtedy dostałam na imieniny niezwykły prezent.
Moją siostrę.
Przelałam na Nią całą moją miłość i czułość, której zawsze było we mnie dużo, a która nie miała do tej pory ujścia.
Stosunki w domu, relacje między mną a rodzicami, nie były takie, jakich potrzebowałam. Nie czułam ani miłości ani czułości. W zamian dostawałam bardzo przykre dowody na prawdę niezbywalną, gdzie jest miejsce dziecka w rodzinie. Przemoc fizyczna i psychiczna. Brak oparcia. Brak zrozumienia. Kuksańce i coś trochę bardziej dotkliwego. Wcale nie tak rzadko.
Wiele lat potem usłyszałam, że to nie prawda, że sobie to wszystko wymyśliłam, że kłamię…
Niestety, pamiętam...Do dzisiaj.
I wtedy pojawiła się Ona.
Od razu, gdy tylko zostałam dopuszczona, zajmowałam się Nią. Oczywiście z racji wieku jak i zasad moje możliwości były bardzo ograniczone. Ale moja siostrzyczka rosła. Ja zresztą też i zaczynałyśmy ze sobą świadomie spędzać coraz więcej czasu. Najbardziej uwielbiałam te chwile, gdy byłam z Nią na podwórku między blokami. Ona bujała się na huśtawce. Mała Księżniczka w kwiecistej sukience i kitkach. A ja siedziałam niedaleko na ławce i czytałam książkę kątem oka non stop Ją obserwując. A Ona od czasu do czasu obracała się do mnie i tak cudownie uśmiechała.
Lubiłam jeść z Nią śniadanie, które sama nam przygotowywałam. A potem, w drodze do szkoły, odprowadzałam Ją do przedszkola. Tam pomagałam Jej się przebrać. W drodze ze szkoły odbierałam Ją z przedszkola, wiązałam Jej buciki, a Ona szeptała mi swoje wielkie przedszkolne tajemnice.
Rosłyśmy. Ale nasza więź ciągle była niezwykle mocna.
Pamiętam Ją na moim ślubie. Dwunastoletnia panna w ślicznej rozkloszowanej spódnicy z wystającą koronkową halką. Wdzięczy się przed kamerą. A gdy wychodzimy z kościoła, pomaga zbierać nam, Młodej Parze, rozrzucone drobne pieniążki i mówiąc „jedna dla Ciebie”, podaje mi garść zebranych pieniędzy, a „druga dla Ciebie” ląduje w dłoni mojej żony.
Nasza miłość była tak mocna, że budziła prawdziwą zazdrość mojej żony.
Dla mojej małej siostrzyczki byłam starszym bratem. Wzorem, opoką. Ale czy ktoś taki z taką radością poświęcałby swój czas na to, by być blisko Niej? Szczerze wątpię.
Nie pamiętam z dzieciństwa gry w piłkę, biegania po boiskach, podwórkach. Pamiętam różne sceny z Jej udziałem.
Gdy Jej powiedziałam, kim jestem, po tym, jak sama to wreszcie zrozumiałam, było Jej naprawdę ciężko. Dla Niej przecież zawsze byłam starszym bratem. Nie zastanawiała się, dlaczego nasze relacje wyglądają tak, a nie inaczej. Zresztą ja sama tego nie robiłam. I tu taki szok. Musiała przestawić cały swój punkt odniesienia do mojej osoby. Było Jej trudno, widziałam to i czułam, ale próbowała. I zrozumiała. Do swojej małej córeczki mówiąc o mnie, mówi ciocia. Sama, będąc kiedyś u nich, usłyszałam, jak mała mówi do mnie Lusi. Bawiłam się z Nią i czułam się, jakby czas się cofnął. Znowu byłam małym chłopcem bawiącym się ze swoją małą siostrzyczką.
Dzisiaj wiem, że nie odgrywałam wtedy żadnej roli. Ja byłam wtedy w pełni sobą. Czułam się niezwykle radosną i spełnioną w tym, że mogę w tak bardzo dziewczęcy sposób być ze swoją siostrzyczką. I co znamienne, nigdy nie czułam się z tego powodu źle, nieswojo, nie na miejscu. Nie odbierałam siebie jako zniewieściałego chłopca. Byłam sobą, kimś, komu wielką radość sprawiało to, że może bawić się ze swoją siostrzyczką, spacerować z Nią, odprowadzać do przedszkola, słuchać ważnych tajemnic, jakie szeptała mi do ucha.
Czy to był chłopak?
Czy to był brat?
Dziś nie mam wątpliwości, jak odpowiedzieć na te pytania.
Syn
Gdy myślę o czasach, w których pojawił się w naszej rodzinie, zawsze mam przed oczyma ten obraz: mały bobas leży na ręczniku rozłożonym na ławie, obok stoi brązowa plastikowa wanienka. Dziecko jest nagie, akurat wyjęłam go po kąpieli z wanienki i zamierzam wytrzeć, by po nabalsamowaniu ciałka, ubrać. Gdy już był wysuszony i kończyłam wcierać balsam w jego nóżkę, nagle szósty zmysł kazał mi się uchylić i fontanna poszła parę centymetrów ode mnie… Cóż było robić. Wzięłam go na ręce i włożyłam ponownie do wanienki. Tak na marginesie, bardzo lubił się kąpać, ale nie lubił spokoju. Ciągle próbował, ile ma siły, jak woda fajnie chlapie, i cały czas ta roześmiana buzia i wielkie radosne oczy. Jaką on miał frajdę. Po kąpieli ponownie na ręcznik, i gdy procedura dobiegała końca… ponowna fontanna. Cóż było robić, ponownie do wanienki. Tym razem udało się. Wreszcie wykąpany, nabalsamowany, ubrany znalazł się w swoim łóżeczku i odpoczywał po niewątpliwie ciekawej zabawie…
A ja? Ja byłam wtedy najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Cieszyłam się każdą chwilą z nim spędzoną. Już trzeciego dnia po powrocie ze szpitala sama go wykąpałam. Gdy brałam te małe delikatne ciałko w swoje dłonie, w ogóle nie czułam strachu. Widziałam pełne zaufanie w dużych wpatrzonych we mnie oczkach. Zazdrośnie potem strzegłam tej możliwości, by móc to robić jak najczęściej. Kąpałam go, przewijałam, bawiłam się z nim, karmiłam, zabierałam na spacerki.