E-book
23.63
Dwa odłamki szkła

Bezpłatny fragment - Dwa odłamki szkła


Objętość:
340 str.
ISBN:
978-83-8384-278-3

Prolog

Minęła godzina czwarta nad ranem, kiedy Hayley wracała z pracy. Była wycieńczona po obsłużeniu nieskończonej ilości nietrzeźwych klientów i nie marzyła o niczym poza położeniem się do łóżka. Jesienna aura panująca dookoła tylko wzmagała to pragnienie. Zimny wiatr i strugi deszczu spadające z czarnego nieba sprawiały, że przyspieszała kroku, aby jak najszybciej schować się przed nużącą pogodą.

Już sięgała po klucze do torebki, aby otworzyć drzwi, kiedy usłyszała wibracje telefonu. Kto jest takim idiotą, że wydzwania do mnie po czwartej godzinie? — powiedziała sama do siebie, ale zdecydowała się odebrać.

— Dzień dobry — w słuchawce rozległ się głos kobiety. — Podkomisarz Catherine Anderson. Czy rozmawiam z Hayley Miller?

Zadrżała, gdy zdała sobie sprawę, że rozmawia z policjantką. Telefonów tego typu nie otrzymywało się o takiej porze bez powodu. Miała bardzo złe przeczucia, ale przytaknęła.

— Przepraszam za porę, ale jestem zobowiązana skontaktować się z rodziną. Melanie i George Miller to dla pani bliskie osoby?

— Tak — przełknęła ślinę. Coraz bardziej ściskało jej gardło. — Rodzice.

— Bardzo mi przykro, ale miał miejsce wypadek. Niestety, państwa Miller nie udało się uratować.

I

Pół roku po wypadku


Hayley wróciła z pracy dopiero po trzeciej nad ranem. Była zmęczona i marzyła jedynie o zawinięciu się w ciepłą kołdrę. Po cichu przekroczyła próg, by nie obudzić siostry, lecz ku jej zaskoczeniu, Maddie nie spała. Ubrana w koszulę nocną, siedziała na łóżku, trzymając telefon w ręku.

— Nie możemy dłużej tak żyć — wycedziła, kiedy dostrzegła swoją bliźniaczkę. Była zdenerwowana i nawet nie próbowała tego ukrywać.

— O czym ty mówisz? — Hayley przeciągnęła się myśląc, że nie ma siły na żadne poważne dyskusje. — Dlaczego nie śpisz?

— Czekałam na ciebie, żeby porozmawiać — przyznała. — Ostatnio nie mamy najlepszej sytuacji finansowej. Żyjemy głównie z twoich napiwków, a moje stypendium idzie przede wszystkim na czesne. Dodatkowo, musimy spłacić dom po rodzicach.

Hayley powoli kiwała głową, starając się analizować to, co siostra usiłowała jej przekazać, jednak poziom wycieńczenia jej tego nie ułatwiał.

— Co proponujesz? — ziewnęła.

— Powinniśmy poszukać współlokatora. Napisałam już ogłoszenie, ale chciałam się upewnić, że się zgadzasz. — Maddie podała siostrze telefon.

Hayley odszukała swoje szkła kontaktowe i z powrotem włożyła je do oczu. Wcześniej zdążyła je zdjąć, ponieważ chciała tylko ułożyć się do snu i nie spodziewała się, że jeszcze będą jej potrzebne.

— Okej. Dodaj je — powiedziała zaraz po przeczytaniu, niewiele nad tym myśląc.

— Mogę podać twój numer telefonu? W ciągu dnia jesteś tu częściej niż ja.

Dwudziestolatka nie protestowała. Kiedy tylko Maddie dała jej znać, że ogłoszenie zostało dodane, pospiesznie udała się do łazienki, aby umyć zęby i wskoczyć w piżamę. Owinęła się kołdrą, a Aria, roczna suczka rasy Border Collie, wspólna pupilka bliźniaczek, ułożyła się w jej nogach.


Nazajutrz dźwięk dzwonka telefonu Hayley obudził ją już o ósmej rano. Maddie zdążyła wyjść na uczelnię. Aria oblizała swoją właścicielkę po twarzy, kiedy dojrzała, że ta próbuje rozchylić powieki. Po serii ziewnięć, dziewczyna wreszcie odebrała.

— Halo? — Nie udało jej się stłumić zaspanego brzmienia.

— Dzień dobry. Dzwonię w sprawię wynajmu.

Głos mężczyzny był niski, delikatnie zachrypnięty. Hayley była zdziwiona, że zainteresowany znalazł się tak szybko — szczególnie zważywszy na to, że cena, którą zaoferowała jej siostra nie należała do najbardziej przystępnych. W grę wchodziło jednak całe piętro domu, łącznie z osobną łazienką.

Czasami zastanawiała się, dlaczego ona i Maddie nie zrzekły się spadku po rodzicach, ale później sobie przypominała. O ile jej bliźniaczka mogłaby zamieszkać w akademiku jak ponad dziewięćdziesiąt procent studentów, o tyle ona sama nie miałaby się gdzie podziać. To znaczy, mogłaby wynająć mieszkanie, ale przerażała ją wizja życia w samotności, poza tym koszty dwukrotnie przekroczyłyby spłatę kredytu po rodzicach. Kolejną sprawą był fakt, że ten dom to jedyne, co zostało siostrom Miller po matce i ojcu. Żadna z nich nie miała ochoty się go pozbywać.

— Zatem słucham — zachęciła rozmówcę do kontynuacji, zarazem nie mając pewności, czy powinna brać pod uwagę jakiegokolwiek mężczyznę. Nie zamierzała oceniać nikogo przez pryzmat płci, ale pracowała za barem i lubiła poimprezować. — Doskonale wiedziała, że osobnik płci męskiej jest potencjalnie bardziej niebezpieczny.

— Trochę mi się spieszy — zaczął mówić zdecydowanie bardziej zniecierpliwionym tonem. — Jest szansa, żeby dzisiaj zobaczyć mieszkanie?

Hayley w ogóle nie była na to przygotowana. W środku wprawdzie nie panował nie wiadomo jaki bałagan, ale przydałoby się przynajmniej odkurzyć sierść psa i pozmywać podłogi. Zdawała sobie jednak sprawę, że Maddie miała rację i ich sytuacja finansowa nie była najlepsza, więc nie powinna tego odwlekać.

— Będę w domu jeszcze przez siedem godzin.

W normalnych okoliczność poświęciłaby przynajmniej połowę tego czasu na sen, lecz tym razem nie mogła sobie na to pozwolić. Zainteresowany wynajmem sprawiał wrażenie kąpanego w gorącej wodzie i mógł zjawić się w każdej chwili.

Zgrzebała się z łóżka i ruszyła do kuchni, aby zaparzyć sobie kawę i nalać Arii wodę do miski. Bez kofeiny nie była w stanie funkcjonować, w szczególności niewsypana.

Spożyła napój i udała się do łazienki, aby doprowadzić się do ładu. Włożyła soczewki i rozczesała włosy, po czym nałożyła makijaż — dużą warstwę podkładu i pudru, eyeliner, brązowe cienie, tusz do rzęs i czerwoną szminkę. Mimo wietrznej pogody, włożyła na siebie krótką, dżinsową spódniczkę i top odsłaniający pępek.

Już miała szykować śniadanie, którego nie zwykła jadać, gdyż najczęściej budziła się dopiero w porze obiadowej. Przeszkodził jej jednak dzwonek do drzwi.

Mężczyzna, który stanął w progu był przystojny, bardziej niż się spodziewała. Kasztanowe włosy, zaczesane do tyłu idealnie komponowały z jego piwnymi oczami i ciemnobrązowymi brwiami. Miał około metra dziewięćdziesięciu, a ubrany był w granatowy garnitur, białą koszulę i czerwony krawat, co niesłychanie zaskoczyło Hayley. Na oko miał z dwadzieścia pięć lat, choć może to ubranie dodawało mu powagi.

Widząc gościa, Aria zachowywała się dziwnie. Na ogół spokojny i posłuszny pies, teraz szczekał w niebogłosy. To zaniepokoiło Hayley, ale chcąc wykazać się kulturą, przytrzymała suczkę na smyczy i zaprosiła nieznajomego do środka.

— Chyba nie spodobałem się twojemu psu — zauważył. Na żywo jego głos był jeszcze niższy.

— Nie wiem, co w nią wstąpiło. — Zarumieniła się blondynka. — Hayley Miller — przedstawiła się.

— Xavier Walker — odwdzięczył się, podając jej dłoń.

Hayley zaprowadziła Xaviera na piętro, którego wynajęciem był zainteresowany, cały czas mając oko na Arię. Nie miała ochoty, by zrobiła facetowi krzywdę, ale równocześnie wolała mieć ją przy sobie, na wypadek zagrożenia.

Pokazała mężczyźnie sypialnię z podwójnym łóżkiem, na którym dawniej spali jej rodzice. Garderobę, gdzie mama trzymała wszystkie sukienki. Łazienkę, w której tata samodzielnie kładł kafelki.

Nie lubiła tu przychodzić, bo te widoki ją przytłaczały. Wszystko przypominało jej rodziców, za którymi tak bardzo tęskniła. Nie dawała po sobie tego poznać, bo nie chciała niczyjego współczucia, ale serce łamało jej się na kawałki na każde wspomnienie o tej dwójce.

— Ładnie — stwierdził Xavier. — Wziąłbym to mieszkanie. Zależy mi na czasie.

Hayley się zawahała. Gość jeszcze nic o sobie nie powiedział, a już ją pospieszał. To było niemal tak podejrzane, jak reakcja Arii.

— Poczekaj. Nie mieszkam tu sama, tylko z moją siostrą bliźniaczką. Muszę uzyskać jej aprobatę.

— A więc dwie piękne kobiety pod jednym dachem? Podoba mi się.

Hayley się skrzywiła. Komplement w tej sytuacji był bardzo nieadekwatny.

— Tylko żartuję. To znaczy, jesteś ładna, więc zakładam, że twoja siostra też. — Zmieszał się. — Ale spokojnie, nie zamierzam cię podrywać. Po prostu potrzebuję dachu nad głową.

— Skąd ten pośpiech? — nie rozumiała.

Xavier wypuścił powietrze z ust, nie będąc przekonanym czy powinien się otwierać. Ostatecznie zdecydował się opowiedzieć część swojej historii.

— Do tej pory mieszkałem u swojego brata, ale się z nim pożarłem. Rodzice też nie chcą mnie widzieć. Zresztą mam dwadzieścia cztery lata, to nie jest dobry czas, żeby mieszkać ze starymi. Mam pieniądze, po prostu potrzebuję mieszkania — upierał się.

Mam pieniądze. Te słowa dudniły jej w uszach. Rzeczywiście, wyglądał na majętnego, ale chyba nie do przesady, skoro szukał mieszkania do wynajęcia, a wcześniej stacjonował się u brata, z którym się pokłócił, tak samo jak z rodzicami. Była ciekawa tej historii, lecz miała świadomość, że to nie czas na takie rozmowy.

— Czym się zajmujesz? — wypaliła.

— Prowadzę swoją firmę. Chyba powinienem wspomnieć, że pracuję głównie w nocy, jeśli chcę tu zamieszkać.

— To tak jak ja. Jestem barmanką — zwierzyła się. — A ty?

— Podobna branża — odparł wymijająco. Hayley zmarszczyła brwi, nabierając coraz więcej podejrzeń.

— Cóż, jak mówiłam, muszę skonsultować się z siostrą. My i tak byśmy się mijali, skoro oboje pracujemy nocą — podkreśliła. — Ale jej współlokator musi odpowiadać. Zadzwonię do ciebie.

— Czekam do jutra, Hayley.

II

Drugi dzień z rzędu Hayley wstała z samego rana, tylko po to, by porozmawiać z siostrą, zanim ta ruszy na uczelnię. Nie była do tego przyzwyczajona, dlatego ledwo otwierała oczy. Obiecała sobie, że kiedy tylko Maddie wyjdzie, położy się z powrotem spać, bo inaczej nie przeżyje tego dnia.

— Hayley. Nie śpisz — spostrzegła bliźniaczka dziewczyny.

Maddie nieczęsto miała okazję do konfrontacji z siostrą. Zazwyczaj się mijały, ponieważ kiedy Maddie wracała z uczelni, jej siostra zwykle wychodziła do pracy i odwrotnie. To powodowało, że każda rozmowa z Hayley była dla niej stresująca, a śmierć rodziców tylko wzmogła tę przypadłość. Każda z nich przeżywała stratę na swój sposób, ale dla obydwu była ona ogromnym cierpieniem.

— Chciałam pogadać — ziewnęła Hayley. — Wczoraj był koleś zainteresowany wynajmem.

Maddie automatycznie się rozpromieniła. Nie podejrzewała, że poszukiwania pójdą tak szybko, ale ucieszyła się z takiego obrotu spraw.

— To świetnie! — wykrzyknęła.

— Sama nie wiem — westchnęła Hayley. — Był jakiś dziwny.

Maddie zlustrowała ją pytającym wzrokiem, czekając na rozwój wypowiedzi.

— Mówił, że ma kasę i potrzebuje tylko dachu nad głową, bo brat wykopał go z mieszkania. Dziwnie mu się spieszyło. Poza tym Aria strasznie na niego szczekała, a to do niej niepodobne.

Maddie przygryzła wargę, zastanawiając się na ile słowa siostry mogą wykluczyć potencjalnego kandydata na współlokatora. Ostatecznie doszła do wniosku, że jego sprawy rodzinne nie są ich sprawą, a pies mógł zareagować tak na każdą obcą osobę. Interesowały ją tylko pieniądze, które zadeklarował, że posiada i to, by wpłacał je na czas. Przekonała Hayley, że warto dać mu szansę, bo nie wiadomo czy trafi się inny chętny.

— Okej. Zadzwonię do niego.


Maddie wróciła z uczelni po siedemnastej, kiedy Hayley już przebywała w pracy. Szybko przekonała się, że nie jest w domu sama z Arią, która wyjątkowo nerwowo krzątała się po pomieszczeniach. Słysząc ludzkie kroki, stanęła pod schodami, z których właśnie schodził Xavier. Wpatrywała się w niego przez szkła okularów i podziwiała jego garnitur. Nie rozumiała, dlaczego nawet w domu chodzi ubrany w ten sposób, ale darowała sobie komentarz.

— Ty zapewne jesteś Maddie — przywitał ją chrypiącym głosem. Dziewczyna skinęła głową. — Xavier Walker — przedstawił się, dochodząc do niej. — Przekazałem twojej siostrze kaucję i pierwszy czynsz.

Stali pod schodami i przez kilkanaście sekund patrzyli się na siebie. Aria zaczęła obwąchiwać nogawkę Walkera.

— Miło cię poznać — odpowiedziała niepewnie. — Jak ci się mieszka? — W myślach zrugała się za to pytanie, które nie miało żadnego sensu. Ten człowiek był tu co najwyżej od paru godzin.

— Cóż, szkoda, że wasz pies mnie nie lubi. Poza tym jest okej.

Maddie przypomniała sobie, co Hayley mówiła o zachowaniu suczki i sama zaobserwowała, że Aria nie zachowywała się tak jak zawsze. Tłumaczyła sobie to obecnością obcego mężczyzny w domu, która nawet dla niej samej była stresująca.

— Aria się przyzwyczai — obiecała, choć sama nie miała pewności. — Gdybyś był głodny albo chciał napić się kawy, nie krępuj się, śmiało korzystaj z kuchni.

— Nie lubię pić kawy sam. Jeśli do mnie dołączysz, chętnie skorzystam.

Maddie skinęła głową. Czuła, że przyda jej się coś na pobudzenie. Była zmęczona po całym dniu na uniwersytecie, a czekała ją jeszcze nauka do egzaminów. Od śmierci rodziców, miała trudności ze skupieniem i jej oceny znacznie się pogorszyły, chociaż przedtem była jedną z najlepszych studentek. Obecnie przyswajanie wiedzy należało do jednego z cięższych wyzwań. W zasadzie samo codzienne funkcjonowanie stanowiło dla niej wyzwanie.

Dwie porcje napoju stanęły na stole. Maddie przyglądała się współlokatorowi, nie mając pewności, jak zacząć z nim dialog. W przeciwieństwie do swojej siostry, nie czuła się mocna w nawiązywaniu kontaktów. Wiedziała, że musi nad tym pracować, jeżeli planuje być prawniczką, ale przychodziło jej to z niemałym wysiłkiem. Na szczęście dla niej, Xavier sam wykazał się inicjatywą.

— Co się stało, że zdecydowałyście się na współlokatora? — zagadał.

Dwudziestolatka nie była pewna, ile może zdradzić ani na ile może mu ufać, dlatego jej odpowiedzi były zdawkowe.

— Kasa.

— To wasz dom? — dociekał.

— Po rodzicach — odparła niechętnie. — Zginęli w wypadku pół roku temu.

Xavierowi zrobiło się głupio, a jego twarz oblał czerwony rumieniec. Nie był świadomy, że uderzył w czuły punkt.

— Przepraszam — skruszył się. — Nie wiedziałem.

Maddie pokiwała głową, bo doskonale to rozumiała. Skąd mógł wiedzieć? Hayley na pewno nie wspominała nic na ten temat, bo było to dla niej równie bolesne. Nie mówiła o tym głośno, ale dla Maddie wydawało się to oczywiste. Ilekroć ten temat zostawał poruszany, każda z bliźniaczek czuła się niezręcznie, przez co zachowywała się dziwnie. Stąd też nieczęsto wspólnie wspominały dawne dzieje.

— A co z tobą? Hayley mówiła, że pokłóciłeś się z rodziną. — Nie wiedziała, dlaczego wypowiedziała to zdanie na głos. Chodziło jej po głowie już wcześniej, lecz powtarzała samej sobie, że nie powinna się wtrącać. A jednak to zrobiła i miała ochotę zapaść się pod ziemię.

— Nie obraź się, ale wolałbym o tym nie gadać. — Pociągnął łyk kawy.

— Wiem, przepraszam. — Policzki Maddie pokryły rumieńce. — Nie chciałam się wtrącać. Nie umiem rozmawiać ze znajomymi — oświadczyła i kolejny raz pożałowała. Nic dziwnego, że nie mam za wielu znajomych — pomyślała.

Wbiła wzrok w stół, aby uniknąć spojrzenia Xaviera, które na domiar złego było hipnotyzujące.

— Muszę się pouczyć — rzekła, nie dopijając kawy nawet do połowy. Zabrzmiało jak żałosna wymówka, ale nie kłamała. Miała przed sobą masę zaliczeń, w tym poprawy i zaległe prace.

Usiadła przy biurku i otworzyła notatki. Wodziła po nich wzrokiem, ale nie docierało do niej zupełnie nic. Myśli wciąż uciekały do wspomnień związanych z mamą i tatą, a ona za żadne skarby nie potrafiła się skupić.

III

Hayley najczęściej miała tylko jeden dzień wolnego w tygodniu i zazwyczaj spędzała go w ten sam sposób — przy grobie rodziców. Tak było również tym razem.

Usiadła przy pomniku z wyrytym napisem: Melanie i George Miller. 27.09.2022. Na zawsze w naszych sercach.

Dawniej rzadko płakała, ale teraz zdarzało jej się to coraz częściej, w szczególności, kiedy przebywała w tym miejscu. Nie potrafiła zatrzymać łez i już nawet nie próbowała, po prostu pozwalała im płynąć. W myślach rozmawiała z rodzicami i chociaż nie słyszała odpowiedzi, dawało jej to pewnego rodzaju ukojenie.

Cześć, mamo, tato. Jak co tydzień, przyszłam wam trochę poopowiadać. Wiecie, nie mieszkamy już tylko we dwie. To znaczy we trzy, przecież jest jeszcze Aria. W każdym razie, pojawił się jeszcze dodatkowy osobnik w naszym domu. Maddie wpadła na genialny pomysł, żeby poszukać współlokatora. Byłam półprzytomna, kiedy o tym ze mną rozmawiała, więc sama nie wiem, czy zrobiłam dobrze, że się na to zgodziłam. Ale chyba nie miałam wyjścia, brakuje nam kasy, a to zawsze jakaś dodatkowa.

Tęsknie za wami. Okropnie za wami tęsknie. Chciałabym, żebyście byli tu ze mną. Z nami.

Zapaliła znicz, a łzy zaczęły cieknąć jej ciurkiem. Schowała twarz w dłoniach, kiedy nagle poczuła, że ktoś stuka ją w ramię. Odwróciła głowę i jak przez mgłę, ujrzała znajome, piwne tęczówki. Xavier Walker. Skąd on się tutaj wziął? — zadawała sobie pytanie.

— Hayley? — zapytał retorycznie. Przez moment zamierzał spytać, co ona tu robi, ale spojrzał na nagrobek i już znał odpowiedź. — Odwiedzałem grób dziadka i cię zobaczyłem.

Nie była przekonana, co do jego prawdomówności, ale nie dbała o to. Czuła złość, że przerwał jej tak prywatną chwilę. Tak intymną chwilę. Ten czas był dla niej i dla rodziców, dlaczego więc się wtrącił?

— Chcę być sama — szepnęła, spuszczając wzrok. Xavier jednak nie odpuszczał.

— Przepraszam. Słyszałem o waszych rodzicach. Współczuję.

— Chcę być sama — powtórzyła, tym razem bardziej stanowczo.

— Zostawię cię, ale zaczekam przy bramie. Może będę mógł ci to jakoś wynagrodzić.

Spojrzała na szatyna, próbując wyczytać z twarzy jego intencje, lecz zbyt szybko zniknął jej z pola widzenia, aby było to możliwe. Ponownie wybuchła gromkim płaczem, który momentami wręcz przypominał histerię. Trwało to dobre kilka minut, aż zużyła całą paczkę chusteczek higienicznych.

Wygrzebała z torebki telefon i przejrzała się w ekranie. Wyglądała mizernie. Cały makijaż, który nałożyła po przebudzeniu, spłynął. Na jej twarzy zostały tylko rozmazane plamy. Chciała się wytrzeć, ale nie miała już nawet chusteczek, dlatego pośliniła palec i przejechała nim po policzku, co tylko pogorszyło sytuację. Na szczęście w torebce odnalazła okulary przeciwsłoneczne, które choć trochę pomogły jej się zakryć. Nałożyła również kaptur bluzy na głowę, aby dodatkowo to uskutecznić.

Po drodze do wyjścia mijała ludzi. Unikała ich spojrzeń, bo wolała żyć w przekonaniu, że nikt jej teraz nie widzi. Dopiero docierając do bramy, przez ciemne szkła dojrzała sylwetkę Xaviera. Nie kłamał, twierdząc, że będzie na nią czekał. Miała w związku z tym mieszane uczucia. Z jednej strony chciała tylko wrócić do domu, schować się pod kołdrą i nikogo nie oglądać. Z drugiej tak bardzo potrzebowała się do kogoś przytulić. Xavier najprawdopodobniej wyczuł drugą opcję, ponieważ objął ją ramieniem.

Poczuła się dziwnie. Przytulał ją w zasadzie obcy facet. Powinna się obruszyć i kazać mu się odczepić, ale przeszyło ją ciepło, od którego nie chciała uciekać.

— Odwiozę cię — zaproponował.

Wyciągnął kluczyki z kieszeni i po chwili światła srebrnego Audi a7 zamrugały. Nie ściemniał, że ma pieniądze. Bliźniaczki również posiadały samochód — wspólny. Piętnastoletni opel astra, którego otrzymały na osiemnaste urodziny. Millerowie nie mogli pozwolić sobie, aby kupić córkom dwa osobne pojazdy. Nie było to zresztą konieczne — do tej pory Maddie używała go częściej, dojeżdżając na uczelnię. Dojście do pracy zajmowało Hayley piętnaście minut, więc o ile tylko pogoda na to pozwalała, korzystała z własnych nóg. Samochód brała tylko w nagłych przypadkach.

Rozum podpowiadał Hayley, że nie powinna ufać obcemu facetowi i wsiadać z nim do auta. Było to skrajnie nieodpowiedzialne i doskonale o tym wiedziała, ale tego dnia nie kierowała się rozsądkiem. Była zbyt wycieńczona, żeby przejmować się tym, że Xavier mógł jej coś zrobić. Co może się stać? Nie zabije mnie, bo wtedy Maddie szybko wykopie go z chaty i nie będzie miał gdzie się podziać. A jeżeli jej również zrobi krzywdę? — Potrząsnęła głową, odganiając od siebie czarne myśli.

Niepewnie zasiadła na przednim fotelu pasażera. Fotele z brązowej skóry, nowoczesna kierownica, designerska kamera cofania — auto emanowało bogactwem. Hayley ukradkiem zerknęła w bok i dopatrzyła się złotego Rolexa na nadgarstku kierowcy. Wciąż nie mogła pojąć, skąd było stać Xaviera na te wszystkie gadżety, ale nie odważyła się zapytać. Podparła brodę dłonią i odwróciła się do szyby. Zaczynał padać deszcz.

Hayley odetchnęła z ulgą, gdy Xavier zaparkował pod domem. Pospiesznie wysiadła, szukając po drodze kluczy w torebce. Współlokator ruszył tuż za nią.

Aria przywitała właścicielkę merdaniem ogona i oblizaniem dłoni, co sprawiło, że kącik ust Hayley delikatnie uniósł się do góry. Nastawienie suczki zmieniło się momentalnie, kiedy w środku pojawił się nowy mieszkaniec. Ponownie obszczekała go, a nawet zdarzyło się jej warknąć.

— Aria! — upomniała ją Hayley.

Xavier spróbował zyskać sympatię psa przez pogłaskanie, lecz kiedy Aria wyszczerzyła zęby, od razu cofnął dłoń.

— Powinnaś się umyć i przebrać — zasugerował, po czym ruszył po schodach na wynajmowane przez siebie piętro.

Hayley się skrzywiła. Kim jest ten człowiek, że mówi mi, co mam robić?

Maddie jeszcze nie wróciła do domu, co zaniepokoiło jej siostrę. Dochodziła dziewiętnasta. Zajęcia na uniwersytecie rzadko trwały aż tak długo. Zwykle o tej godzinie Maddie zabierała Arię na spacer. Wyglądało na to, że tym razem wypadła kolej Hayley.

Mimo swojego buntu przeciw Xavierowi, uczyniła to, co jej polecił i udała się do łazienki, aby umyć twarz i zmienić ubranie. Normalnie nałożyłaby nowy makijaż, ale dziś nie miała na to siły. Włożyła na siebie niebieskie dżinsy z dziurami i czarną, przykrótką bluzę. Przypięła swojej pupilce smycz i wyszła, pozostawiając współlokatora samego sobie.

Spodziewała się spotkać siostrę przy wejściu, ale nikogo nie zastała. Zmartwiło ją to, dlatego idąc przed siebie, wykonała połączenie. Za pierwszym razem Maddie nie odebrała, co wywołało w Hayley czarne myśli. Od wypadku była przewrażliwiona na tego typu sprawy. Na szczęście, przy drugiej próbie, udało jej się dodzwonić.

— Cześć, Hayley. — Maddie miała słaby głos, jakby z trudnością przychodziło jej mówienie.

— Gdzie jesteś? Coś się stało?

— Miałam dzisiaj dodatkowy wykład — odparła. — Był przełożony z tamtego tygodnia. Niedługo będę.

Tłumaczenie w teorii brzmiało wiarygodnie, lecz coś w tonie siostry sprawiało, że Hayley nabierała podejrzeń. Nie zamierzała jednak jej przesłuchiwać — były bliźniaczkami, ale każda prowadziła własne życie. Jeśli Maddie ją okłamywała, to prędzej czy później prawda musiała wyjść na jaw. A może wcale nie kłamała. Może Hayley była nadwrażliwa na wszelkie sygnały i doszukiwała się nieistniejących historii.


Po około godzinie Hayley wracała ze spaceru z psem, przy okazji spostrzegając Maddie, która właśnie parkowała pod domem. Dopiero wróciła? To niemożliwe, z uczelni jedzie się góra dziesięć minut. O tej godzinie nie mogło być aż takich korków. Poczekała, aż siostra wysiądzie z auta.

Już miała zasypać ją pytaniami i wyczekiwać wyjaśnień, ale wtedy ją zobaczyła. Bladą, z podkrążonymi oczami, podtrzymującą się maski. Złość Hayley szybko przerodziła się we współczucie.

— Dobrze się czujesz? — zapytała, nie kryjąc zmartwienia.

— Byłam dziesięć godzin na zajęciach — przypomniała Maddie. — Jestem zmęczona.

— Miałaś być już dawno.

— Wstąpiłam jeszcze do Very, żeby oddać jej książkę i trochę się zasiedziałam.

Vera była najlepszą i tak naprawdę jedyną przyjaciółką Maddie. Jeśli ta nie spędzała czasu na uczelni, w bibliotece lub nad książkami w domu — to musiała być z Verą. Dziewczyny poznały się na studiach i od razu złapały kontakt. Aktualnie można było je nazywać papużkami nierozłączkami — na wszystkich zajęciach siedziały obok siebie, każdą pracę grupową robiły wspólnie, a przerwy między wykładami zawsze spędzały razem. Vera była ogromnym wsparciem dla Maddie po śmierci rodziców, stąd siostra Hayley do dziś odczuwała wobec niej dozgonną wdzięczność.

Bliźniaczki wstąpiły do środka, a Aria wbiegła tuż za nimi. Hayley poczuła, że burczy jej w brzuchu, więc przystąpiła do produkowania kolacji. Miała nadzieję, że siostra do niej dołączy.

— Zjesz jajecznicę? — zaproponowała.

— Nie, jadłam u Very — oznajmiła. — Idę pod prysznic. Może nasz współlokator jest głodny.

Hayley pomyślała, że to niegłupi pomysł, aby zaproponować Xavierowi wspólny posiłek. To przecież tylko miły gest.

Weszła więc na górę i zapukała do drzwi. Musiała chwilę odczekać, zanim mężczyzna otworzył. Zdumiała się, gdy ujrzała, że wciąż ma na sobie garnitur.

— Hej. Chciałam zapytać, czy masz ochotę coś zjeść? — Poczuła się dziwnie skrępowana, zadając to pytanie.

— Dzięki — uśmiechnął się. — Zaraz muszę wyjść.

— Dokąd? — zmarszczyła brwi.

— Do pracy. Mówiłem, że pracuję w nocy.

— Okej — westchnęła rozczarowana.

Zostało jej spożyć posiłek w samotności. Po skończeniu wrzuciła talerz do zlewu, odpuszczając sobie zmywanie. Pozmywam jutro, jeśli nikt mnie nie uprzedzi. Nakarmiła Arię i przez dobre pięć minut patrzyła, jak je.

Czuła się żałosna, smutna, samotna. Nie mogła poradzić sobie z przytłaczającymi uczuciami. Potrzebowała czegoś, by je zagłuszyć. Zadzwoniła więc do swojego współpracownika.

— Zach? Jesteś w pracy?

Zach Stevens akurat miał zmianę. Hayley lubiła z nim pracować, bo od początku świetnie się dogadywali i doskonale rozumieli. Jeśli nie było dużego ruchu, zawsze znajdowali temat do rozmowy. Zach był miły i skromny, ale jednocześnie miał poczucie humoru i potrafił pocieszyć drugiego człowieka. Hayley nie mogła powiedzieć tego samego o Vanessie Collins, drugiej współpracownicy, rok od niej młodszej, która aktualnie również stała za barem. Dziewczyny za sobą nie przepadały i choć żadna nigdy nie powiedziała tego głośno, było to widoczne gołym okiem. Vanessa była flegmatyczką, która nie przykładała szczególnej wagi do swoich obowiązków. Przykładała za to wagę do klientów, w szczególności mężczyzn — celowo trzepotała przy nich sztucznymi rzęsami, bawiła się swoimi długimi, brązowymi włosami i rzucała im zalotne spojrzenia. Ktoś mógłby powiedzieć, że to nieprofesjonalne, ale szef — Ryan Hansen — nie miał z tym problemu, gdyż widział, że przyciąga to potencjalnych chętnych do skorzystania z jego usług, a to równało się z dodatkowym dochodem.

Hayley po raz trzeci tego dnia się przebrała. Włożyła na siebie błyszczącą, krótką sukienkę, skórzaną kurtkę i szpilki. Nałożyła makijaż — brązowe cienie i czerwone usta nie mogły nie rzucać się w oczy.

Xavier zdążył już wyjść, a Maddie najpewniej spała, toteż nie musiała się nikomu tłumaczyć. Zakluczyła drzwi i udała się w stronę baru.

Na miejscu dostrzegła Zacha, nalewającego piwo. Jego kruczoczarne włosy i śnieżnobiałe zęby przyciągały wzrok. Obok stała również Vanessa, flirtująca z klientem około trzydziestki. Nic się nie zmieniło.

— Dobry wieczór, Hayley. — Zach przywitał ją radośnie.

— Hej, Zach. Cześć, Vanessa. — Może nie przepadała za tą dziewczyną, ale nie brakowało jej kultury.

— Cześć — odparła chłodno współpracownica.

— Co cię tu sprowadza? — dociekał Zach. — Masz dzisiaj wolne.

— Nalej mi czegoś mocnego — poprosiła Hayley.

— Jesteś pewna? Jutro idziesz do pracy — przypomniał.

— Zaczynam o szesnastej — zauważyła. — Zdążę się wyspać.

Zach nalał jej whisky z coca-colą. Drink rzeczywiście był mocny, gdyż po pierwszym łyku jej twarz wykrzywiła się w grymas.

— Coś cię gryzie? — dopytywał, po obsłużeniu kolejnego klienta.

— Mam gorszy dzień. — Hayley wzruszyła ramionami. Liczyła na to, że alkohol jakkolwiek poprawi jej nastrój. — Byłam na cmentarzu, moja siostra jest dziwna, a współlokator podejrzany.

— Współlokator? — zdziwił się Zach.

— Ach, tak. To był pomysł Maddie. W sumie nie był głupi, bo kasa nam się przyda, ale…

— Twoja siostra ogólnie nie jest głupia, co? Przyszła prawniczka i te sprawy — wtrąciła się Vanessa.

— Ale ten Xavier jest jakiś dziwny. — Hayley ją zignorowała.

— Xavier — powtórzył Zach. — Dlaczego dziwny?

— Sama nie wiem. Pokazuje, że ma kasę, więc trochę się dziwię, że chce coś wynajmować z dwoma dwudziestolatkami. Opowiadał coś o konfliktach rodzinnych. Poza tym Aria dziwnie na niego reaguje.

— Uważaj na niego — odpowiedział.

Hayley wypiła jeszcze kilka drinków, aż wreszcie zaczęło jej się kręcić w głowie.

— Powinnam iść do domu — oświadczyła.

— Zaczekaj — poprosił Zach. — Nie powinnaś nigdzie sama chodzić o tej porze. Za godzinę kończę zmianę, odprowadzę cię.

Nie zdawała sobie sprawy, kiedy zrobiło się tak późno. Przystała na propozycję kolegi i zgodziła się na niego poczekać, ale nie zamierzała nic więcej spożywać. Była pewna, że choćby jedna dodatkowa szklanka napoju skończyłaby się wymiocinami.

IV

Po powrocie z uczelni Maddie od razu zasiadła do książek. Obiecała sobie, że tym razem weźmie się w garść i nadrobi wszystkie zaległości, które ciągle narastały. Niestety, kiedy przyszło co do czego, nawet po trzykrotnym przeczytaniu jednej i tej samej strony, nadal nic do niej nie dotarło.

— Kurwa! — wykrzyknęła, zaskakując samą siebie.

Nie musiała długo czekać na reakcję na ten wybuch. Już po minucie Xavier pukał do jej pokoju. Nie chciała mu otwierać, nie chciała mu się tłumaczyć, ale co miała zrobić? Udawać, że nie słyszy?

Z niechęcią przycisnęła klamkę. Mina mężczyzny sugerowała, że poważnie się przestraszył.

— Coś się stało?

— Nic — odparła, bardziej szorstko niż zamierzała. — Mam dużo nauki i nie wiem za co się zabrać.

— Powinnaś trochę wyluzować — zasugerował.

To najgorsza rada, jaką mogła usłyszeć. Ostatnio wyluzowała przesadnie, bo była pogrążona w żałobie i nie zajmowała sobie głowy robieniem prac, a teraz odczuwała tego skutki.

— Naprawdę muszę się uczyć — upierała się.

— Wyglądasz na zmęczoną — stwierdził Xavier i wcale się nie mylił. Czuła się zmęczona, fizycznie i psychicznie. — Może napiłabyś się kawy? I przy okazji, zaczerpnęła świeżego powietrza?

Spojrzała na niego, starając się doszukać intencji w jego spojrzeniu. Czy on zapraszał ją na randkę? W głębi duszy wiedziała, że nie powinna się zgadzać. Powinna ślęczeć nad książkami tak długo, aż się nauczy i nie szukać żadnych wymówek. Przekonała jednak samą siebie, że kofeina i odrobina tlenu mogą jej pomóc.

Wybrali się do pobliskiej, klimatycznej kawiarni z drewnianym wystrojem. Xavier zamówił latte macchiato i karmelową babeczkę, zaś Maddie zdecydowała się na tradycyjne cappuccino. Zerknęła do portfela, wahając się czy powinna wydawać pieniądze w takich miejscach.

— Zapłacę — uspokoił ją towarzysz, wyciągając plik banknotów.

Na początku odmówiła, bo nie chciała zdzierać z niego funduszy. Już i tak płacił za mieszkanie. Ale on postawił ją przed faktem dokonanym.

— Oddam ci — obiecała.

— Nie musisz. — Machnął ręką.

Czuła się dziwnie, przesiadując naprzeciwko niego. Im dłużej mu się przyglądała, tym więcej dostrzegała elementów świadczących o jego urodzie. Gęste brwi, prosty nos, kości policzkowe. Dlaczego w ogóle zwracała na to uwagę?

— Genialna babeczka — rozkoszował się Xavier. — Nie miałaś ochoty na nic słodkiego?

— Nie. Staram się ograniczać cukry. — Wzięła łyk napoju. — Boże, co ja wyprawiam? — powiedziała bardziej do siebie niż do niego.

— Hej. — Wyciągnął dłoń w jej stronę, ale Maddie była zbyt oszołomiona, żeby odwzajemnić gest. — Czym ty się tak przejmujesz? To tylko studia.

— To nie są tylko studia! — wykrzyknęła. — To moja przyszłość. Wiążę z tym całe życie. Nie mogę tego zaniedbywać.

— Odkąd się wprowadziłem, albo jesteś na uczelni, albo się uczysz. Nie nazwałbym tego zaniedbaniem.

Chciałaby, żeby miał rację. Może i większość czasu spędzała na zajęciach, ale prawda jest taka, że zwykle była tam obecna tylko fizycznie. Treść wykładów równie dobrze mogłaby być szumem wiatru, a ćwiczenia, które wykonywała momentalnie ulatywały z jej pamięci. Na szczęście miała Verę — wyrozumiałą przyjaciółkę, która pomagała jej na każdym kroku. Problem polegał na tym, że Vera nie mogła zrobić za nią wszystkiego.

— Jak widać, teraz tego nie robię, chociaż powinnam. — Gryzły ją wyrzuty sumienia.

— Powinnaś też znajdować czas na odpoczynek. Inaczej mózg ci się przegrzeje.

Już się przegrzał — pomyślała.

— Po prostu… Od śmierci rodziców nie mogę się na niczym skupić — wydusiła z siebie.

— Nie myślałaś o dziekance? Minęło tylko pół roku, może potrzebujesz więcej, żeby dojść do siebie.

Do tej pory nigdy nie brała tego pod uwagę. Zresztą ten pomysł wciąż wydawał jej się absurdalny. Rok przerwy na studiach prawniczych to niemal cała wieczność. Kierunek sam w sobie wiązał się z długimi latami poświęceń. Nie mogła tego zrobić. Zawiodłaby nie tylko samą siebie, ale i rodziców. Może i nie byli obecni fizycznie, ale Maddie czuła, że ciągle patrzyli na nią z góry. Pragnęła, by byli z niej dumni.

— Nie. To strata czasu.

— Nie uważam tak, szczególnie, kiedy masz dobry powód.

— I co miałabym robić? Iść do pracy? Tam też byłoby mi ciężko. Siedzieć w domu? To tylko pogorszyłoby sprawę — przedstawiła argumenty.

Xavier nie odpowiedział. Poczuł, że choćby starał się z całych sił, i tak jej nie przekona. Zamiast tego, pociągnął łyk kawy. W międzyczasie do stolika podeszła kelnerka.

— Coś jeszcze będzie dla państwa? — Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

Oboje podziękowali, kończąc spożywać napoje. Maddie miała świadomość, że powinna podziękować również Xavierowi i wrócić do obowiązków, ale czekała aż on wykona pierwszy ruch. Nie trwało to wcale długo.

— Może teraz spacer? Mamy ładną pogodę.

Był dopiero kwiecień, ale pogoda faktycznie dopisywała. Błękitne niebo, promienie słońca i delikatny wiatr.

Ponownie rozum podpowiadał jej co innego, niż krzyczało serce. Wydawało jej się to ironiczne, bo zawsze była uważana za tę bardziej rozważną bliźniaczkę Miller. Tymczasem spędzała czas ze swoim świeżo poznanym, o cztery lata starszym współlokatorem, a jej siostra ciężko pracowała i zarabiała na życie. Myśli kotłowały jej się w głowie i wzbudzały coraz większe poczucie winy, ale mimo to uległa i zdecydowała się na spacer z Xavierem.

— Nie powinnam tego robić — powiedziała, kiedy przemierzali ścieżkę.

— Więc dlaczego to robisz? — zapytał mężczyzna.

Wzruszyła ramionami. Sama szukała odpowiedzi na to pytanie. Czy wykręcenie się od nauki było jedynym powodem? A może po prostu potrzebowała spędzić z kimś czas? Na roku większość studentów nie miała pojęcia o jej istnieniu. Poza Verą Mathews, nikt nie zauważyłby jej nieobecności. Zajęcia ominęła tylko raz. W dniu pogrzebu.

Może odpowiedź na pytanie Xaviera była jeszcze inna. Może po prostu chciała spędzić czas z nim. Nie znali się długo, ale coś sprawiało, że pragnęła odkryć jego karty. Ten facet był tajemniczy, lecz ona dążyła do tego, by odkryć jego sekrety. Skoro interesowało ją prawo, to powinna być wnikliwa. I zamierzała.

— Dlaczego tylko ty zadajesz pytania? — odbiła. — Przyjęłyśmy cię pod swój dach, a nic o tobie nie wiemy.

— Nie jestem osobą godną zainteresowania. — Zerknął w dal, po czym spojrzał na złoty zegarek, który nosił na nadgarstku. — Powinniśmy wracać. Zaraz muszę iść do pracy.

Dochodziła dziewiętnasta, czyli nietypowa godzina na rozpoczynanie pracy. Nie umknęło to uwadze Maddie.

— Czym ty się właściwie zajmujesz?

— Szeroko pojętym handlem — odpowiedział zdawkowo.

— W nocy? — Nie odpuszczała.

— Działam w podobnej branży, co twoja siostra — spiął się. — Muszę doglądać interesu, który najlepiej sprzedaje się w nocy.

— Masz swój bar? — ciągnęła.

— Coś w tym stylu. Chodźmy już.

Maddie była poirytowana faktem, że nic nie zdołała z niego wyciągnąć. Jeszcze bardziej zirytowała się, kiedy w błyskawicznym tempie zniknął z teczką w ręku.

Kiedy w domu została tylko ona i Aria, Maddie przysiadła do komputera. Oczywiście, pierwotnym celem była nauka, natomiast zamiast zająć się prawem, wpisała w wyszukiwarkę imię i nazwisko: Xavier Walker. W mediach społecznościowych doszukała się kilku osób ze zbieżnymi danymi, ale żaden profil nie pasował do współlokatora. Pomyślała, że to trochę dziwne — w końcu Xavier był od niej tylko o cztery lata starszy. Jednakże na to jeszcze mogła znaleźć wytłumaczenie. Możliwe, że był osobą, która stroni od internetu i nie ma potrzeby się w nim pokazywać.

Przypomniała sobie, co mówił o własnym interesie. Jeżeli posiadał firmę, to jakiekolwiek informacje o niej, powinny być dostępne w sieci. Ku jej rozczarowaniu, nie znalazła zupełnie nic.


W tym samym czasie Hayley stała za barem, ledwie trzymając się na nogach. Pomimo kilku godzin snu, odczuwała skutki alkoholu spożytego dzień wcześniej. Bolała ją głowa i męczyły mdłości, i chociaż starała się nie dać po sobie nic poznać, nie umknęło to uwadze Zacha.

— Powinnaś iść do domu — stwierdził.

— Zwariowałeś? Ryan płaci nam za godzinę. Nie mogę zignorować tego ani kolejnych napiwków.

Można było powiedzieć, że wywołała wilka z lasu, gdyż Ryan Hansen zjawił się zaledwie po kilku minutach. Wbrew pozorom, mężczyzna dobrze znał swoich pracowników i nie umykały mu najmniejsze detale, dlatego od razu zauważył, w jakim stanie była Hayley.

— Prosiłem cię, żebyś nie przychodziła do pracy na kacu — syknął. — Psujesz mój wizerunek.

Zignorowała tę uwagę i zajęła się robieniem drinka dla jednego z klientów. Nie mogła zrobić nic więcej — gdyby przeprosiła, przyznałaby się do winy, a jeśli próbowałaby mu wmówić, że wcale nie ma kaca, szef wkurzyłby się na nią jeszcze bardziej, bo uznałby, że wciska mu kłamstwa i w gruncie rzeczy miałby rację.

— Zmykaj do domu — rozkazał nagle. — Zadzwonię po Vanessę.

Hayley spojrzała na niego błagalnie. Nawet jeśli ciało odmawiało jej posłuszeństwa i marzyło o powrocie do domu, orzeźwiającym prysznicu i schowaniu się pod pierzyną, stanowiło to znaczną różnicę dla jej portfela. Nawet jeżeli sytuacja finansowa sióstr Miller poprawiła się odkąd pozyskiwały gotówkę od współlokatora, to wciąż liczył się dla nich każdy cent.

Nie mogła znieść też faktu, że Ryan tak łatwo zastępował ją Vanessą. Ta dziewczyna pracowała tylko na pół etatu, ponieważ godziła pracę ze studiami, a dziwnym trafem była na każde zawołanie szefa.

— Hayley, idź do domu — powtórzył stanowczo.

Zrezygnowana, pożegnała się ze współpracownikami i udała się na zaplecze, gdzie odszukała swoją skórzaną kurtkę ze złotymi dodatkami. Zarzuciła ją na siebie i powolnym krokiem ruszyła w stronę domu.

Słońce zdążyło zajść już jakiś czas temu, a na dworze szalał zimny wiatr, który utrudniał poruszanie się. Stan fizyczny, w jakim znajdowała się Hayley, również nie ułatwiał zadania. Z tego powodu trasę, którą zwykle pokonywała w piętnaście minut, tym razem przewędrowała w pół godziny.

Wchodząc do domu, zaskoczyła zarówno swojego psa, jak i siostrę. Aria doskoczyła do niej z radością, natomiast Maddie przywitała ją z szeroko rozwartymi ustami.

— Hayley? Co tu robisz?

— Koszmarnie się czuję. — Nie owijała w bawełnę. — Ryan odesłał mnie do domu.

— Rzeczywiście, nie wyglądasz najlepiej — przyznała Maddie.

— Dzięki. — Hayley przewróciła oczami. — Idę pod prysznic.

Maddie skinęła głową, zastanawiając się, czy powinna poruszyć z siostrą temat Xaviera. Jego rzekoma firma nie dawała jej spokoju i jeszcze bardziej utrudniała skupienie się na obowiązkach. Ostatecznie zdecydowała, że nie będzie męczyć siostry, a samemu Walkerowi da jeszcze jedną szansę na wytłumaczenie, o ile tylko nadarzy się ku temu okazja.

V

Hayley przespała prawie dwanaście godzin, a więc szła do pracy z zupełnie nową i świeżą energią. Pokonując trasę do baru, nie uniknęła męskich spojrzeń. Nie mogła się temu dziwić, bo sama przyczyniła się do swojego dzisiejszego wyglądu, który zwracał uwagę. Miała na sobie czarne dżinsy z dziurami na kolanach, buty na koturnie i obcisłą bluzkę z dużym dekoltem. Usta podkreślała ciemnoczerwoną szminką, a oczy złoto-brązowymi cieniami.

Wchodząc do lokalu, w którym pracowała, przyciągnęła wzrok nie tylko gości, ale także swojego współpracownika, Zacha. Cieszyła się, że znowu trafiła na tę samą zmianę, co on.

— Hej — przywitała się.

— Cześć — odparł onieśmielony. Nie mógł oderwać od niej oczu. Hayley wpadła mu w oko od samego początku, kiedy tylko została zatrudniona, a to zdarzyło się prawie dwa lata temu. Pewnego dnia nawet nabrał odwagi, żeby zaprosić ją na randkę, ale właśnie wtedy w jej życiu wydarzyła się tragedia, z której dziewczyna do dziś nie mogła się pozbierać. — Lepiej się czujesz?

— Zdecydowanie. — Posłała mu szeroki uśmiech.

— Cieszę się. Wyglądasz świetnie — skomplementował ją.

— Mam nadzieję. Starałam się. — Wskazała na umalowaną twarz. — Vanessa wczoraj przyszła, czy sam szef musiał mnie zastąpić?

Klientka zamawiająca drinki dla siebie i koleżanek przerwała dyskusję, lecz kiedy tylko wykonali swoją pracę, od razu do niej wrócili.

— Przyszła — odrzekł obojętnie. — Zawsze przychodzi.

— Nie uważasz, że to dziwne? Podobno studiuje.

Zach wzruszył ramionami. Nie miał ochoty rozmawiać na temat Vanessy Collins. Nie łączyły go z nią żadne bliskie relacje, ale nie był człowiekiem, który miał w zwyczaju obgadywać innych ludzi. Niestety, tego samego nie można było powiedzieć o Hayley. Szczególnie, kiedy rzecz tyczyła Vanessy. Nie umiała stwierdzić dlaczego, ale ta dziewczyna wywoływała w niej negatywne uczucia. Specyficzne podejście do pracy z pewnością nie stanowiło jedynego powodu. Collins była tylko o rok młodsza, ale Hayley odnosiła wrażenie, że jest między nimi ogromna przepaść.

Miło się gawędziło, dopóki nie pojawił się ten nieszczęsny typ klienta, który usiłował poderwać Hayley. Na oko facet był przed czterdziestką, miał zmierzwione włosy, rudawą brodę i piwny brzuszek. W takich momentach była podwójnie wdzięczna, że na zmianie był z nią Zach.

— Dzień dobry, ślicznotko. — Wyszczerzył zęby. Brakowało mu lewej dwójki. — Zrobisz mi drinka?

— Jakiego? — Hayley przewróciła oczami. Zach nie spuszczał z niej wzroku.

— Jakiego polecasz, piękna? — Puścił jej zalotne spojrzenie.

Najchętniej poleciłaby mu zawinąć się i wyjść. Nie mogła jednak odstraszać klientów Ryana.

— Może mojito? — zasugerowała.

— Poproszę dwa.

Drugi raz wywróciła oczami, bo już wiedziała co się święci. Nie komentując tego, wykonała polecenie.

— Jeden jest dla ciebie, śliczna — ponownie zaświecił zębami.

— Dziękuję, nie piję w pracy — skłamała. To oczywiste, że mając nieograniczony dostęp do alkoholu, niejednokrotnie z tego skorzystała, ale unikała sytuacji picia razem z klientami, a szczególnie takimi.

— Grzeczna dziewczynka. W takim razie będę zmuszony wypić oba. — Chwycił szklanki w dłonie i odszedł do jednego ze stolików.

Ruch był dziwnie mały, dlatego Zach znalazł czas, aby upewnić się czy wszystko w porządku. Hayley skinęła głową.

— Właśnie przez takich typów uważam, że ty i Vanessa nie powinnyście zostawać same na zmianie.

— Jest więcej powodów. — Uśmiechnęła się kpiąco.

Zach nie podzielał niechęci do Vanessy, ale nie komentował tego na głos, bo za bardzo lubił Hayley. Wolał unikać kłótni z nią. Na ogół był raczej człowiekiem bezkonfliktowym, przez co ciężko było nie darzyć go sympatią. Żałował, że dwudziestolatka nie dostrzegała uczuć, które do niej żywił.

Nieoczekiwanie Hayley rozpoznała przy wejściu znajomą twarz. Do baru zawitał nie kto inny, jak Xavier Walker. Skąd on się tu wziął? Nigdy tu nie przychodził. A może przychodził, tylko nie zwracałam na niego uwagi. Nie, na takiego faceta jak on nie da się nie zwrócić uwagi. — Myśli błądziły po głowie barmanki. Zauważyła, że jej współlokator wygląda jakoś inaczej. Wciąż nosił garnitur, ale jego włosy były zmierzwione, po czole spływał pot, a na koszuli widniały zgniecenia.

W przeciwieństwie do Hayley, Xavier nie sprawiał wrażenia zaskoczonego jej widokiem.

— Cześć — przywitał się.

— Xavier? Co tu robisz? — Zach spojrzał na gościa spod byka. Skojarzył jego imię.

— Twoja siostra napomknęła, że tu pracujesz. Chciałem zaprosić ją na piwo, ale powiedziała, że musi się uczyć, więc wpadłem sam. Wczoraj zarobiłem tyle, że dzisiaj postanowiłem zrobić sobie wolne.

Hayley analizowała każde słowo, które wypowiadał. Nie rozumiała, dlaczego Maddie miałaby wskazywać mu miejsce jej pracy. Nie rozumiała też, z jakiego powodu miałby zapraszać bliźniaczkę na piwo. Jeszcze bardziej nie rozumiała, w jakim celu chwalił się swoimi zarobkami.

— Siema. Zach Stevens. — Barman przedstawił się, nienaturalnie mocno ściskając dłoń Walkera. Nie podobał mu się ten facet i nie tylko dlatego, że Hayley wcześniej wspominała, że jest podejrzany, aczkolwiek dolewało to oliwy do ognia.

— Xavier Walker. Mogę poprosić kieliszek wódki?

Zarówno Hayley, jak i Zach zwrócili uwagę na fakt, że przedtem wspominał o piwie, ale żadne nie odważyło się wspomnieć słowem na ten temat. Stevens bez słowa spełnił jego prośbę, a jego współpracownica w tym czasie wytarła blat.

— Pusto tu — skomentował Xavier.

Rzeczywiście, oprócz niego, obleśnego podrywacza i młodej grupki znajomych popijających kolorowe drinki, w lokalu nie było żadnych gości. Pracownicy czuli wdzięczność za nieobecność szefa, gdyż nie byłby on zachwycony tym faktem. Sami również mieli powody do narzekań. Mniej konsumentów oznaczało także mniejszą ilość napiwków.

— Skoro nie macie zbyt wiele do roboty, to może do mnie dołączycie? — zasugerował Xavier, opróżniając kieliszek. Skrzywił się i poprosił o sok pomarańczowy do popicia.

— Ja podziękuję. — Zach podał mu napój. Hayley poszła w jego ślady i także odmówiła. Nie, żeby ją nie kusiło. Po prostu wiedziała, że Ryan mógł wpaść w każdej chwili, a ona nie miała ochoty podpaść mu po raz kolejny. Tak czy inaczej był dla niej wyrozumiały, ponieważ ostatni wybryk nie był pierwszym.

— Cóż, w takim razie będę musiał pić sam. — Zrobił rozczarowaną minę. — Szkoda, że twoja siostra się nie skusiła, żeby przyjść tu ze mną.

— Czego ty chcesz od mojej siostry?! — Nie wytrzymała Hayley. — Maddie nawet nie pije alkoholu.

— Świętoszka z niej, co? Nie to co ty.

Dziewczynie puściły nerwy i pięścią stuknęła w blat, który wycierała kilka minut temu. Oczy wszystkich obecnych zwróciły się w jej stronę. Wypuściła powietrze z ust i udając, że nic się nie wydarzyło, ponownie sięgnęła po ścierkę.

Była wściekła, słuchając takich tekstów o Maddie. Nawet jeśli nie były dalekie od rzeczywistości, ten człowiek za dużo sobie pozwalał. Nie miał prawa tak o niej mówić. Wyobraźnia Hayley zaczęła płatać jej figle — nagle przed oczami stanął jej obraz Xaviera Walkera, beztrosko uwodzącego Maddie Miller. Nieśmiałą, bezbronną dwudziestolatkę, która ulega jego wdziękom. Hayley nie mogła na to pozwolić. Ten mężczyzna tylko sprowadziłby Maddie na złą drogę, zrobiłby jej krzywdę. Już bardziej pasował do samej Hayley — mieli o wiele więcej wspólnego. Z Maddie nic go nie łączyło.

Z rozmyślań wyrwało ją rozpaczliwe burczenie w brzuchu. Uświadomiła sobie, że od kilkunastu godzin nic nie zjadła. Zdecydowała się zagrzać sobie zapiekankę, którą bar miał w ofercie. Ludzie przychodzili tutaj głównie po alkohol, dlatego jedzenie, które sprzedawano było mrożone. Ryan Hansen nie widział sensu w wydawaniu pieniędzy na świeże składniki, kiedy wszelkie potrawy schodziły tylko od czasu do czasu, najczęściej wtedy, kiedy poziom upojenia był na tyle wysoki, że klienci odczuwali obojętność wobec tego, co zjedzą. Zależało im wyłącznie na zapchaniu żołądka. Tak samo jak teraz Hayley, która pragnęła jedynie zagłuszyć głód. Zaproponowała zapiekankę także Zachowi i Xavierowi, choć temu drugiemu raczej z grzeczności. Oboje skorzystali z propozycji, widocznie kusząc zapachami innych, gdyż w pewnym momencie kolejka po zapiekanki stała się dłuższa niż po alkohol. Sprowokowane zostały również osoby z zewnątrz, co dla Hayley i Zacha oznaczało więcej pracy, ale także więcej pieniędzy, toteż żadne z nich się nie skarżyło. Pochłonięci obowiązkami przez pewien czas przestali zwracać uwagę na Xaviera, lecz kiedy nieco się rozluźniło, spostrzegli, że wciąż tam siedział.

— Robi się tłoczno. — Ponownie skomentował otoczenie. — Na dobrą sprawę moglibyście się wtopić i wypić ze mną drinka.

Owszem, mogliby, ale nie mieli ochoty. To znaczy, Zach nie miał ochoty. Hayley opierała się pokusie. Miała mieszane uczucia względem Xaviera Walkera. Dostrzegała w nim wiele niepokojących cech, a to wzmogło się, kiedy wspomniał o Maddie. Z drugiej strony sądziła, że wiele ich łączyło i przy wspólnym drinku, pewnie znaleźliby niejeden wspólny temat. Nie zamierzała jednak mu ulegać, nawet jeżeli przeszywał ją swoim uwodzącym spojrzeniem.

VI

Na pierwszym wykładzie, zaczynającym się od dziewiątej, Maddie zajęła miejsce na samym tyle. Całą noc spędziła na pisaniu referatu, który w istocie powinna oddać już dwa tygodnie temu. W konsekwencji przespała zaledwie trzy godziny i czuła się jak zombie, ale była dumna z efektu. Miała nadzieję, że mimo iż oddała pracę długo po terminie, profesor doceni jej starania.

Maddie zajmowała najmniej rzucające się w oczy siedzenie, ale jej przyjaciółka, Vera Mathews i tak ją zlokalizowała. Vera weszła na zajęcia dziesięć minut po wyznaczonym czasie i przysiadła się obok. Wyglądała przepięknie. Rude loki swobodnie opadały jej na ramiona, duże usta miała podkreślone brzoskwiniową pomadką, a ubrana była w zwiewną, białą sukienkę w kwiaty, która podkreślała jej duży biust. Maddie czuła się przy niej jak brzydkie kaczątko. Miała ogromne worki pod oczami, których nie zakryła, bo nie zdążyła się nawet lekko pomalować. Włosy spięła w niechlujnego koka, a szkła okularów były zamazane, ale nie przejmowała się tym, bo i tak ledwo otwierała oczy.

— Wyglądasz jak trup — nie omieszkała skomentować rudowłosa. Była znana ze swojej bezpośredniości. Maddie spojrzała na nią, mając ochotę się odgryźć, ale nie miała ani jednego argumentu, dlatego odpowiedziała wyłącznie słabym uśmiechem. — Dużo mnie ominęło?

Maddie nie potrafiła jej odpowiedzieć, bo nie dotarło do niej ani jedno słowo z wykładu, pomimo że dotyczył jednego z jej ulubionych przedmiotów. Wzruszyła więc ramionami, wciąż nie odzywając się ani słowem.

— Czy ty w ogóle spałaś? — Vera mówiła pretensjonalnym tonem, jednakże nie miała złych intencji. Zwyczajnie martwiła się o koleżankę.

— Niewiele. — Mathews otrzymała szczerą odpowiedź.

Na przerwie dziewczyny wybrały się do uczelnianego bufetu po kawę. Ostatnimi czasy Maddie spożywała znacznie większe ilości kofeiny niż rekomendują lekarze. Wiedziała, że to niezdrowe, ale to jedyna rzecz, która pomagała jej jakkolwiek funkcjonować.

Jednym haustem wypiła pół kubka, po czym wyciągnęła z torby teczkę, a z niej zaległy referat. Z plikiem kartek w ręce ruszyła do gabinetu profesora, lecz zatrzymał ją męski głos.

— Maddison Miller?

Nienawidziła kiedy ktoś zwracał się do niej pełnym imieniem, w szczególności od wypadku rodziców. Czuła wówczas, że czeka ją poważna rozmowa, a ona sama będzie miała kłopoty i może ponieść nieciekawe konsekwencje. Również tym razem przeczucie ją nie myliło, ponieważ po odwróceniu się ujrzała twarz dziekana. Jego mina nie zwiastowała nic dobrego — zmarszczone brwi i zwężone usta zapowiadały raczej problemy.

— Zapraszam panią do mojego gabinetu.

Poczuła ścisk w żołądku. Przeczuwała, że prędzej czy później to się wydarzy, ale miała nadzieję, że zdąży zrobić cokolwiek, aby poprawić swoją sytuację.

Zasiadła naprzeciwko mężczyzny, który wlepiał w nią wzrok. Trzęsły jej się nogi.

— Czy otrzymała pani mojego maila?

Spuściła wzrok. Zapewne otrzymała, ale na tyle pochłonęło ją pisanie referatu, że w ogóle nie zaglądała na pocztę.

— Rozumiem, że nie — odchrząknął. — W każdym razie… Chciałem porozmawiać o pani wynikach.

Gula podskoczyła Maddie do gardła. Wydawało jej się, że jest skończona.

— Była pani jedną z naszych najlepszych studentek. Niestety, pani wyniki znacznie spadły.

Maddie kiwała głową, wbijając wzrok w biurko. Nie umiała spojrzeć dziekanowi w oczy.

— Wiem, że ostatnio miała pani trudną sytuację życiową. Nie, żebym śledził życie prywatne studentów, ale ten wypadek był dosyć głośny.

Dziewczyna zadrżała. To, że dziekan mówił o ocenach to jedna rzecz, ale jakim prawem wywoływał w niej te traumatyczne wspomnienia?

— Przepraszam — zreflektował się. — Miałem na myśli, że długi czas byliśmy wyrozumiali. Natomiast nie możemy traktować jednych studentów lepiej od drugich.

Studentka nadal milczała. Ze stresu zaczęła obgryzać paznokcie.

— Ma pani szansę na poprawę — kontynuował. — Ale niestety nie możemy dłużej przyznawać pani stypendium.

Maddie zrobiło się słabo. Chwyciła się biurka, aby nie przewrócić się razem z krzesłem. To najgorsze, co mogło się wydarzyć, poza wydaleniem z uczelni. Sytuacja finansowa sióstr Miller miała się poprawić dzięki współlokatorowi, a teraz mogło być tylko gorzej. Z logicznego punktu widzenia powinna rozejrzeć się za jakąkolwiek pracą, ale w praktyce nie miała na to czasu.

— Oczywiście, będziemy mogli je przywrócić. — Dziekan ciągnął wypowiedź. — Natomiast warunkiem jest poprawa ocen.

Do dwudziestolatki dotarło, że zrobiło się poważnie i teraz już nie miała wyjścia — musiała się wziąć w garść. Zrezygnowana, podziękowała mężczyźnie za rozmowę i pobiegła oddać ten nieszczęsny referat, po drodze wpadając na kilku studentów, którzy zmierzyli ją złowieszczym spojrzeniem. Dla odmiany profesor, któremu wręczyła swoją pracę, obdarował ją wzrokiem pełnym politowania.

— Dziękuję, panno Miller — powiedział. Nawet się nie zająknął o minionym terminie.

Na kolejnych zajęciach Maddie włożyła cały możliwy wysiłek w swoje skupienie i produkowanie rzetelnych notatek. Kartkując swój zeszyt, uznała, że wraca do formy i poczuła dumę z samej siebie. Zostało jej jeszcze poprawić kilka kolokwiów i porządnie przygotować się do egzaminów.

Nadszedł czas na przerwę obiadową. Maddie szybko odnalazła swoją najlepszą przyjaciółkę, która zaciągnęła ją do bufetu i mówiła coś o ogromnej porcji obiadu, ale po konfrontacji z dziekanem Miller nie miała ochoty na jedzenie. Verze nie umknęło, że coś gryzło koleżankę.

— Co z tobą? Gdzie się podziewałaś?

Maddie — najciszej jak potrafiła — opowiedziała jej o swojej rozmowie z dziekanem, utracie stypendium i wynikach na żenującym poziomie. Vera wykazała się empatią i zapewniła ją, że może liczyć na wsparcie i jeśli tylko będzie potrzebowała pomocy, ma natychmiast się do niej zgłosić. Maddison z wdzięcznością pokiwała głową. Wspomniała także o nowym współlokatorze, za którego w tej chwili była wdzięczna jak nigdy wcześniej. Pieniądze, które zapłacił za wynajem były dla bliźniaczek niczym manna z nieba. Maddie była dumna z samej siebie, że w ogóle wpadła na ten pomysł.

— Współlokator? — zdziwiła się Vera. — Mam nadzieję, że przynajmniej jest przystojny. — Mrugnęła do przyjaciółki, na co ta wzruszyła ramionami, czerwieniąc się jednocześnie. Nie chciała przyznać tego na głos, ale uważała, że Xavier Walker jest zabójczo przystojny. Dawno nikogo nie postrzegała w takich kategoriach. Ostatnim razem patrzyła tak na swojego pierwszego chłopaka, z którym związała się w pierwszej klasie liceum. Ich relacja przetrwała rok i Maddie całkiem miło ją wspominała, ale jak zwykle bywa za szkolnych czasów, w pewnym momencie coś się wypaliło.

Zmrużyła oczy i potrząsnęła głową, starając się odgonić od siebie myśli o Xavierze. Teraz musiała skupić się na ważniejszych rzeczach niż zastanawianie się, czy dziwny współlokator jest przystojny. Próbowała ułożyć sobie scenariusz, w którym informuje siostrę, że straciła jedyne źródło swojego dochodu i w przyszłym miesiącu być może nie będzie miała za co opłacić czesnego. Każdy sposób przekazania takich wiadomości wydawał się zły, a wszystkie reakcje Hayley, które sobie wyobrażała były jeszcze gorsze.

— Idę do biblioteki — oznajmiła, kiedy Vera kończyła swoją porcję makaronu. — Muszę wypożyczyć książkę, żeby nauczyć się na poprawę kolosa w przyszłym tygodniu.

— Poczekaj! — wykrzyknęła przyjaciółka Maddie, niemalże dławiąc się jedzeniem. — Pójdę z tobą. Muszę oddać kilka lektur.

Blondynka niechętnie spełniła prośbę koleżanki i zaczekała aż ta odniesie pusty talerz. Pożałowała tego, kiedy Vera zaczęła komentować jej sposób żywienia.

— Jak możesz żyć na samej kawie? Jest trzynasta, a ty nic nie zjadłaś.

— Nie jestem głodna. — Maddie kolejny raz wzruszyła ramionami, ale musiała przełknąć ślinę. Prawda była taka, że od śmierci rodziców miała duże problemy z odżywianiem. Piła ogromne ilości kawy i żuła mnóstwo miętowej gumy, ale rzadko jadła normalny posiłek. Jeśli już jej się to zdarzyło, to w minimalnych ilościach, aby tylko zagłuszyć burczenie w brzuchu. Wiedziała, że to niezdrowe i wyniszcza jej organizm, ale nie umiała zmusić się, aby wrócić do normalnych nawyków. Nie rozumiała tego, lecz dokładała wszelkich starań, aby nikt nie zauważył. Nie potrzebowała kazań i umoralniania. Do tej pory całkiem udolnie udawało jej się ukrywać ten problem, jednak Vera zaczynała coś podejrzewać.

— Nie możesz nie być głodna po tylu godzinach. — Przewróciła oczami. — Kochana, martwię się o ciebie.

— Nie ma powodu — zapewniła Maddie. — Chodźmy już, bo spóźnimy się na zajęcia.


Ostatni wykład dobiegł końca około godziny osiemnastej. Wówczas Vera zaproponowała Maddie wypad na lody. Dziewczyna wahała się przez chwilę, ponieważ bała się powrotu do domu i starcia z siostrą, ale kiedy uświadomiła sobie, że o tej porze Hayley jest już w pracy, natychmiast odmówiła, wykręcając się nauką.

— Ty non stop się uczysz — oburzyła się Vera.

— Najwidoczniej nie, skoro grozi mi usunięcie z uczelni — westchnęła Maddie. — Poza tym studiujemy prawo. Tutaj nie masz wyjścia, musisz się uczyć.

— Może masz gorsze oceny, bo przesadzasz.

— Daj spokój, Vera. Jestem zmęczona.

— Właśnie dlatego powinnaś iść ze mną na lody i poplotkować, a nie siadać do książek. Zresztą masz na to cały weekend.

— To prawda. I zamierzam go poświęcić właśnie na naukę.

— Sama widzisz. Nie zaszkodzi więc, jeśli teraz się trochę rozerwiesz.

— Nie mogę tracić czasu.

— Niech ci będzie. W takim razie widzimy się w poniedziałek.

Przytuliły się na pożegnanie, po czym Maddie wygrzebała z torebki kluczyki do samochodu. Była wdzięczna, że nie mieszkała daleko od uczelni, bo nie czuła się na siłach na zbyt długą podróż. Tym bardziej, że zaczynało się robić ciemno. Przekręciła kluczyk w stacyjce i powoli ruszyła.


Wróciła do domu zupełnie wyczerpana. Pogaszone światła świadczyły o tym, że w środku nie było nikogo. Zastała jedynie Arię, która przywitała się z nią w progu. Nalała suczce wody do miski i miała zamiar także wsypać suchą karmę, ale zauważyła, że ktoś już to zrobił albo po prostu Aria nie tknęła jeszcze jedzenia. Usiadła przy biurku i otworzyła wypożyczoną książkę, z której planowała się uczyć, ale organizm jej na to nie pozwolił. Zasnęła na krześle.

VII

Hayley wstała o trzynastej, co oznaczało, że zostały jej jeszcze prawie cztery godziny do wyjścia. Wypadała sobota, co było równoznaczne z tym, że Maddie miała wolne, a jednak nie było jej w domu. Hayley zastanawiała się, gdzie podziewała się siostra, ale nie zamierzała jej sprawdzać. W końcu nie była jej matką.

Po mieszkaniu za to krzątali się Xavier oraz Aria, chociaż raczej nie w tych samych miejscach jednocześnie. Mężczyzna zachowywał się, jakby bał się psa i nikt nie mógł mu się dziwić — suczka nie darzyła go sympatią.

— Kawy? — zaproponował, kiedy Hayley zeszła do kuchni, aby nakarmić Arię.

— Pewnie — zgodziła się. — Widziałeś Maddie? — zagadnęła, niby obojętnie.

— Wyszła wcześnie rano. Dopiero się obudziłem, kiedy zamykała drzwi.

— Hm. Mówiła dokąd idzie? — Hayley zdała sobie sprawę, że brzmiała jak spanikowana mama nastolatki, gdy mówiła o swojej dorosłej siostrze.

— Niestety nie. Wyszła jak w popłochach.

Hayley postanowiła nie zawracać sobie tym głowy. Szybko pochłonęła kawę i pobiegła do łazienki, aby się wyszykować. Jak zwykle nałożyła mocny makijaż i ubrania, które niemało odsłaniały.

— Muszę wyjść na spacer z Arią — oznajmiła współlokatorowi. Spacery z psem naprzemiennie należały do niej i Maddie, ale założyła, że skoro siostra wyszła z domu o poranku, to biedna suczka nie miała jeszcze okazji się załatwić.

— Pójdę z tobą — zaproponował.

Zaskoczył ją, ale nie odmówiła. To była miła odmiana, mieć towarzystwo podczas wyjścia z pieskiem.


Hayley nie czuła się do końca komfortowo, idąc obok Walkera, szczególnie wtedy, gdy Aria się od niego dystansowała. Nie była przekonana o czym może z nim rozmawiać, a jakich tematów lepiej unikać; czy w ogóle podejmować dialog, czy może dać mu się wykazać; czy zadawać pytania o jego życie prywatne lub zawodowe, czy może lepiej się nie wtrącać. Ku jej uldze, przejął inicjatywę.

— Miałem nadzieję, że jeśli pójdę z wami na spacer, twój pies zacznie mnie tolerować.

Blondynka się zaśmiała, ale w głębi duszy też martwiło ją zachowanie Arii. Do tej pory nie poznała żadnego człowieka, do którego suczka wykazywałaby tak wyraźną niechęć.

W czasie gdy psina załatwiała swoje potrzeby, zatrzymali się przy trawniku. Hayley spojrzała na Xaviera, ale natychmiast spuściła wzrok, kiedy zdała sobie sprawę, że ten przeszywa ją głębokim spojrzeniem od co najmniej kilku minut. Speszyła się i dla niepoznaki zaczęła oglądać swoje paznokcie.

— Wydawało mi się, że jesteś bardziej rozmowna niż twoja siostra — stwierdził Walker. — Tymczasem ona skusiła się na wspólną kawę i opowiedziała mi trochę o sobie, a ty milczysz.

— Wspólną kawę? — Hayley uniosła brwi. — Byliście na kawie, bo nie chciała iść z tobą na piwo?

— Nie, na kawie byliśmy wcześniej. Miałem nadzieję, że przy piwie się trochę rozluźni.

— Dlaczego w ogóle umawiasz się z moją siostrą? — Próbowała pojąć. Dotarło do niej, że nie zadała tego pytania tylko dlatego, że martwi się o Maddie. Czuła się też zazdrosna. Nie chodziło nawet o samego Xaviera. Po prostu zadawała sobie pytanie, dlaczego akurat Maddie, a nie ona. Chcąc nie chcąc, bez przerwy porównywała się do swojej bliźniaczki i działo się to praktycznie od zawsze. Inni ludzie potęgowali owe zjawisko, bezustannie zwracając uwagę na poszczególne cechy sióstr Miller i na to, w czym jedna jest lepsza od drugiej. To powodowało ciągłą rywalizację między nimi, nawet jeśli niekiedy podświadomą. Nigdy jednak nie zdarzyło im się walczyć o faceta i Hayley wolała tego uniknąć.

— Po prostu zauważyłem, że jest strasznie spięta i ciągle tylko myśli o studiach. Chciałem, żeby się trochę rozluźniła — odrzekł obojętnie.

— Maddie jest ambitna i planuje zostać prawniczką, więc to logiczne, że studia są dla niej najważniejsze. Poza tym dlaczego tak się o nią troszczysz? Spodobała ci się? — rzuciła pół żartem, pół serio.

— Jest ładną kobietą, ale wyglądacie prawie tak samo, więc to komplement również dla ciebie — wybrnął.

— Dzięki? — Nie była pewna jak zareagować. — Ale to nie jest odpowiedź na moje pytanie.

Nim odpowiedział, zbliżył się do Arii i odważył się wyciągnąć rękę, by ją pogłaskać, ale natychmiast się odsunął, gdy ta na niego warknęła. Ten pies zaczynał go denerwować, jednak odpuścił sobie dzielenie się tą myślą.

— A nawet gdyby mi się spodobała, to co? — zadał prowokacyjne pytanie. — Chyba nie ma chłopaka?

— Nie ma — odparła Hayley, przymykając oczy. — Jest zbyt zajęta na chłopaka.

— A ty? — zaskoczył ją.

— Co ja? — Udała, że nie wie o co chodzi.

— Ty chyba znalazłabyś czas na faceta.

— Nie mam faceta, jeśli o to pytasz.

— A ten Zach z twojej pracy?

Hayley uniosła brwi. Zdumiał ją fakt, że Xavier mógł coś takiego pomyśleć na temat Zacha. Nie miała absolutnie żadnego pomysłu, skąd przyszło mu to do głowy, natomiast przeszło jej przez myśl, że może to tylko niewinny żart. Spodziewała się usłyszeć podobne wyjaśnienie. Dwudziestoczterolatek zachowywał jednak poważną minę, wciąż oczekując na jej ruch.

— Zach jest moim dobrym kolegą — odparła po kilkudziesięciu sekundach niezręcznej ciszy. — Nic więcej nas nie łączy. Nawet nie wiem, dlaczego tak pomyślałeś.

— Współczuję mu — stwierdził. Oczy Hayley rozszerzyły się w zdziwieniu.

— Niby dlaczego?

— Może on ci się nie podoba, ale widziałem jak na ciebie patrzył.

Zamyśliła się. Nigdy nie zauważała szczególnych znaków ze strony swojego współpracownika, ale może czegoś nie dostrzegała. Raz otrzymała od niego zaproszenie na randkę, ale było to na samym początku ich znajomości, więc nie łączyła tego z żadnymi uczuciami. Może niektóre zachowania jej umykały albo były przez nią źle odbierane. A może to jednak Xavier coś sobie ubzdurał i nie miała się czym przejmować. Niezależnie od wszystkiego, ta rozmowa musiała sprawić, że w pracy zacznie uważniej przyglądać się przyjacielowi i niewykluczone, że sama postara się zdystansować. Z drugiej strony nie chciała popsuć stosunków z Zachiem, a w tej sytuacji to mogło być trudne.

— Ale nie dziwię ci się. — Xavier mówił dalej, zbliżając się do niej. — Taka kobieta pewnie ma większe wymagania.

— Co takiego? — prychnęła, nie będąc pewna czy powinna przyjąć komplement, czy może raczej się obrazić.

— No wiesz. — Złapał Hayley za ramię, co wywołało u niej przyjemny dreszcz. — Jesteś atrakcyjna, inteligentna, zaradna, a przynajmniej takie sprawiasz wrażenie. Zach jest miłym chłopaczkiem, ale zakładam, że ty oczekujesz od potencjalnego partnera czegoś więcej.

Poczuła, że oblewa ją potężny rumieniec. Pracując na barze, przyzwyczaiła się do komplementów w stronę swojego wyglądu, ale chyba jeszcze nigdy nikt nie powiedział jej, że jest inteligentna. Za taką uchodziła raczej Maddie, dlatego tym bardziej jej to schlebiało.

— Chodźmy już. — Przyciągnęła Arię bliżej. — Muszę coś zjeść.


Po upływie kilku godzin Maddie wciąż nie wróciła do domu. Zmartwiona Hayley wysłała do niej wiadomość z zapytaniem, czy wszystko w porządku, a następnie sięgnęła po czarną, skórzaną torebkę i ruszyła do pracy. Odczuwała stres porównywalny do tego, kiedy pierwszy raz szła na rozmowę klasyfikacyjną. Nie mogła przestać myśleć o sugestiach Xaviera wobec Zacha. Powtarzała bezgłośnie, że ten człowiek o niczym nie ma pojęcia i coś sobie ubzdurał, lecz po chwili przed oczami stawały jej obrazy sugerujące, iż mógł mieć rację. Przez to wszystko Hayley miała nadzieję, że dzisiaj nie zastanie Zacha za ladą, chociaż najczęściej liczyła na spotkanie z nim. Ku jej rozczarowaniu, musiała się z nim skonfrontować.

— Cześć — przywitała się niepewnie, zaskakując wszystkich dookoła, również samą siebie.

— Hej. Wszystko w porządku? — Zach musiał o to zapytać. Od razu wyczuł z jakim dystansem Hayley do niego podeszła i był przekonany, że nie stało się to bez powodu.

— Tak. Dlaczego miałoby nie być? — Sposób, w jaki zadała to pytanie, wcale go nie uspokoił, a wręcz przeciwnie. Utwierdził go w przekonaniu, że coś jest nie tak. Martwił się, że zrobił coś złego, ale nie był w stanie przypomnieć sobie żadnej takiej sytuacji.

— Hayley, znam cię. Nie jest okej.

Od odpowiedzi wybawili ją klienci zbierający się w kolejce. Dziewczyna weszła w rytm pracy i realizowała składane zamówienia z szokującą prędkością. To sprawiło problem Zachowi, który za nią nie nadążał i musiał znosić krzywe spojrzenia. Finalnie ludzie ulotnili się do swoich stolików i oboje mogli przez chwilę odetchnąć.

— Idę zapalić — oznajmiła Hayley, nie zważając na fakt, ż była w pracy dopiero od trzydziestu minut. Unikała dłuższej wymiany zdań z kolegą i usiłowała to ukryć w bardzo nieudolny sposób. Na domiar złego, na fajce przyłapał ją Ryan, który właśnie parkował samochód przy barze. Przywitał ją niezadowolonym wzrokiem.

— Testujesz moją cierpliwość? — Skrzyżował ręce na klatce piersiowej.

— To już nie można wyjść na papierosa? — Wiedziała, że niepotrzebnie go prowokuje, ale nie mogła się powstrzymać.

— Przerwa w pracy ci przysługuje, ale nie radziłbym wykorzystywać jej na samym początku.

Darowała sobie odpowiedź. Zgasiła papierosa i wróciła za bar. Szef ruszył tuż za nią.

Zrobiło jej się głupio, kiedy zobaczyła spoconego Zacha, który nie wyrabiał się z obsługą i natychmiast podbiegła, aby mu pomóc. Pomyślała sobie, że dwóch barmanów na zmianie to stanowczo za mało, zwłaszcza przy tak intensywnym ruchu, który był standardem w każdy weekend. Spodziewała się jednak, że Ryan Hansen prędzej zwolni ją bądź Zacha — bo nie zakładała, że mógłby wyrzucić Vanessę — aniżeli zatrudni kolejną osobę i będzie jej płacił.

Wspólnymi siłami udało się doprowadzić lokal do porządku. Z jakiegoś powodu Ryan zniknął na zapleczu, a Hayley i Zach znów stanęli naprzeciwko siebie.

— Powiesz mi, co się dzieje? — Nie mógł odpuścić. Miał wrażenie, że czymś zawinił, ale był w stanie nic przytoczyć.

— Nic się nie dzieje — odburknęła Hayley. — O co ci chodzi?

— Jeśli coś zrobiłem, to powiedz.

— Nic nie zrobiłeś. Mam tylko gorszy dzień, okej?

— Ostatnio masz dużo gorszych dni — zauważył.

Nie odpowiedziała. To prawda, często czuła się gorzej, ale miała do tego powód. Straciła obojga rodziców, których kochała nad życie. Mijał dopiero siódmy miesiąc. To niewiele czasu na pogodzenie się ze stratą.

Zach nie mógł jej dłużej ciągnąć za język, bo ruch wzrósł na tyle, że żadne z nich nie miało ani chwili na ugryzienie kanapki, a co dopiero na pogaduchy. Dopiero po czwartej nad ranem, kiedy lokal opustoszał i oboje mogli opuścić miejsce pracy, zadeklarował, że odprowadzi ją do domu.

— Nie musisz tego robić. Jestem dużą dziewczynką, poradzę sobie — zapewniła.

— Nie wątpię. Ale chcę to zrobić.

— Dlaczego? — podpuszczała go pytaniami. Z tyłu głowy ciągle miała słowa Xaviera, nawet jeżeli usiłowała o nich zapomnieć. Nie podejrzewała też Zacha, żeby mógł coś z siebie wydusić, ale mimo to oczekiwała jego odpowiedzi.

— Dużym dziewczynkom też grozi niebezpieczeństwo — odrzekł zbywająco.

— Zach, nie zawsze jesteś ze mną na zmianie. Czasami muszę wracać sama. Jak widać, jeszcze żyję.

— Jeszcze — podkreślił. — Mam nadzieję, że nosisz wtedy ze sobą gaz pieprzowy.

— Zawsze noszę. — Nie kłamała. Decydując się na taką pracę, od razu zdecydowała się na zakup środka obronnego.

— To dobrze. Teraz mi powiesz co cię gryzie?

Hayley westchnęła i zapaliła papierosa. Wiedziała, że Zach nie odpuści, ale nie mogła powiedzieć mu prawdy. Jeśliby to zrobiła, a on przyznałby jej rację, to na zawsze mogłoby zniszczyć ich przyjaźń. Z kolei jeśli zdementowałby jej przypuszczenia, tylko by się wygłupiła. Zdecydowała się więc odezwać.

— Mam gorszy czas. Wiesz, wbrew pozorom ten okropny wypadek nie zdarzył się tak dawno… Po prostu czasem mi ciężko. — Nie zdradzała wszystkich swoich myśli, ale również nie mówiła nieprawdy.

— Przykro mi, Hayley. Chciałbym ci jakoś pomóc — odparł, szczerze żałując, że nic nie może zrobić.

— Tu nie da się pomóc. Potrzebuję czasu. — Zmusiła się do uśmiechu.

— Oczywiście, że potrzebujesz — powiedział bardziej do siebie niż do niej.

Odprowadził ją pod same drzwi. Stanęli naprzeciwko siebie i przez krótki moment patrzyli sobie w oczy. Wreszcie Hayley podziękowała Zachowi za odprowadzenie i przytuliła go na pożegnanie. Pech chciał, że w tym samym czasie z pracy wrócił również Xavier, który przyłapał ich w tej czułej pozycji.

— No proszę. Jak słodko — skomentował.

— Cześć, Xavie. r — Hayley była wściekła, że jej współlokator pojawił się akurat w tej chwili. Już miała lepszy nastrój i zapomniała o tych wszystkich głupotach, które wygadywał, a tymczasem on zjawił się w najmniej odpowiednim czasie.

— Pójdę już — powiedział Stevens. — Do zobaczenia, Hayley.

— Do zobaczenia, Zach.

Dopiero, kiedy zniknął z pola widzenia, Hayley usiadła na schodkach przed wejściem, ponieważ spodziewała się rozmowy z Xavierem, a nie chciała budzić siostry, która o tej godzinie najpewniej spała. Walker wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów oraz zapalniczkę i przysiadł się obok, częstując blondynkę fajką.

— Dzięki, mam swoje. — Wywróciła oczami i na dowód wyciągnęła papierosy z torebki.

— Ładnie razem wyglądacie — stwierdził Xavier, wypuszczając dym z ust.

— Czego chcesz? — fuknęła.

— Po co tak agresywnie? To był komplement.

— Po co w ogóle to komentujesz?

— Może jestem zazdrosny — mrugnął.

— Zazdrosny? — prychnęła Hayley.

— Tak — uśmiechnął się do niej. — Też chciałbym się mieć z kim tak poprzytulać.

Nie wiedzieć czemu, jej spojrzenie wylądowało na jego wargach. Pomyślała, że mają ładny kształt i z nieznanej przyczyny wyobraziła sobie, że je całuje. Uznała, że jest późno i umysł płata jej figle, więc zgasiła papierosa i wygrzebała z torebki klucze do domu.

— Idziesz? — zapytała Xaviera, a ten bez odpowiedzi poszedł w jej ślady.

Już miała iść do łazienki, aby zmyć makijaż, kiedy zorientowała się, że w przedpokoju nie wisi kurtka Maddie ani nie leżą jej buty. Zaniepokojona, od razu pobiegła do pokoju siostry, gdzie nie zastała nikogo.

Natychmiast wyciągnęła telefon i w panice wykręciła połączenia do bliźniaczki.

— Halo? — Po kilku sygnałach usłyszała zaspany głos siostry i odetchnęła z ulgą.

— Gdzie jesteś? Jest prawie piąta nad ranem!

— Wyluzuj, zostałam na noc u Very. Uczyłyśmy się do późna. — Zmartwienie Hayley musiało ją rozbudzić, bo zaczęła mówić normalnie.

— Boże, mogłaś chociaż dać znać. Nie przeżyłabym, gdyby coś…

— Hayley, spokojnie. Przepraszam — zreflektowała się, doskonale wiedząc, co siostra miała na myśli. — Nie planowałam zabawić tu tak długo, ale zasnęłam i Vera chyba nie miała serca mnie budzić. Przepraszam — powtórzyła.

— Najważniejsze, że nic ci nie jest. — Hayley dopiero teraz poczuła, że cała się trzęsie. — Wybacz, że cię obudziłam.

VIII

Maddie obudziła się w pokoju Very w akademiku, kiedy przez okno wpadły rażące promienie słońca. Współlokatorka studentki ostatnimi czasy nocowała u swojego chłopaka i spędzała tam większość czasu, więc w teorii Miller nie musiała się przejmować, że ktoś ją wygoni, ale mimo to zerwała się z łóżka. Odnalazła swoje okulary i spojrzała na telefon. Dochodziła jedenasta.

— Niech to szlag! Muszę lecieć — zwróciła się do przyjaciółki, która właśnie otwierała lodówkę.

— Poczekaj! Zrobię nam śniadanie i kawę.

— Dzięki, jesteś kochana, ale naprawdę muszę iść. — Spojrzała w dół i uświadomiła sobie, że ma na sobie te same ubrania i tę samą bieliznę co dzień wcześniej. — Hayley na pewno jeszcze śpi, a ktoś musi wyprowadzić Arię.

— Może chociaż zrobię ci kanapkę na drogę?

— Dziękuję, zjem w domu. Kocham cię! Widzimy się jutro na uczelni — zarzuciła torebkę na ramię i wybiegła do samochodu, kompletnie ignorując wczorajsze ciuchy i roztrzepane włosy.

Przechodząc przez korytarz, czuła na sobie spojrzenia pań sprzątających oraz innych studentów, ale nie przejmowała się tym. Zależało jej tylko, aby jak najszybciej dotrzeć do domu.


Ulice świeciły pustkami, więc pokonała drogę do domu w zaledwie kilka minut. Opuszczając samochód, z zaniepokojeniem dostrzegła, że słyszy ujadanie swojego psa. Szeroko rozdziawiła usta, kiedy po otwarciu drzwi ujrzała szczekającą Arię i Xaviera trzymającego w dłoniach obrożę i smycz.

— Co tu się dzieje? — spytała, upuszczając torebkę.

— Nie chciałem zaburzać snu twojej siostry, chociaż dzwonił jej budzik, ale ciężko było jej otworzyć oczy. Pomyślałem, że ją wyręczę, ale wasz pies mnie nienawidzi.

— Zaczynam myśleć, że ma powód — fuknęła Maddie. — Daj mi to. Przebiorę się i z nią pójdę.

— Okej. — Xavier nie próbował dyskutować. — Może jak wrócisz skoczymy na kawę?

— Planowałam iść na cmentarz — przyznała szczerze. Jej tradycją było odwiedzanie rodziców w niedzielę, kiedy miała wolne od studiów.

— W takim razie cię zawiozę — zaproponował, chociaż nie zabrzmiało to jak pytanie. Maddie nie widziała powodu, aby protestować, toteż jedynie skinęła głową.

Założyła Arii obrożę i smycz, po czym wyprowadziła ją na zewnątrz. Dopiero poza domem suczka się uspokoiła.

Krocząc obok trawnika, Maddie myślała o wczorajszym dniu. O tym jak wiele czasu poświęciła na nadrobienie zaległości i nieoddanych prac zaliczeniowych. Dała z siebie tyle, ile tylko była w stanie. Miała nadzieję, że wykładowcy docenią jej pracę, a władze uczelni zwrócą jej stypendium. Męczyło ją to głównie ze względu na siostrę, która harowała po nocach, aby zarobić na życie, ale zarazem rozmyślała o rodzicach i o tym jacy byliby nią zawiedzeni.

Aria musiała wyczuć smutek właścicielki, gdyż polizała ją po dłoni. W pewnym momencie Maddie po prostu usiadła na trawie, a suczka spoczęła tuż przed nią, pozwalając się głaskać.

— Chodźmy — odezwała się Miller, wtulając się w sierść zwierzęcia.

Wracając, zastała Xaviera rozmawiającego przez telefon.

— Chuj mnie to obchodzi… Spóźniasz się już trzy tygodnie… Pierdolę to, masz trzy dni.

Maddie patrzyła na niego z przerażeniem w oczach, wyczekując wyjaśnień.

— Przepraszam — speszył się. — Kolega wisi mi forsę. Jedziemy? — Szybko zmienił temat, biorąc do ręki kluczyki od auta.

Maddie zgodziła się bez przekonania, wciąż nieco przestraszona zachowaniem Walkera, jakie przed chwilą zaobserwowała.

Ostrożnie wsiadła do samochodu, uważając, by nie uszkodzić ewidentnie kosztownego wnętrza. Zadawała sobie pytanie, z jakiej racji siedzi na tym fotelu i to jeszcze w drodze na cmentarz.

— Jesteś smutna — zauważył Xavier po przebyciu dosłownie kawałka drogi.

Rzeczywiście, czuła się przygnębiona. Jechała odwiedzić grób rodziców, miała problemy na uczelni, ale to nie były jedyne powody. Siedziała obok człowieka, który wzbudzał w niej lęk, ale jednocześnie miała potrzebę przebywania w jego obecności i odkrycia kim tak naprawdę jest. Przerażało ją to, bo nie uważała, że moment był odpowiedni na wplątywanie się w jakiekolwiek relacje z mężczyznami, a jednak nie robiła nic, aby spróbować to uciąć.

— Zaparkuj tu — poprosiła, kiedy dojechali na miejsce.

— Iść z tobą? — zapytał Xavier, zaraz po wykonaniu polecenia.

— Jak chcesz — odrzekła obojętnie, chociaż w głębi duszy pragnęła, aby dotrzymał jej towarzystwa. Nie miała ochoty przebywać teraz sama, bo czuła, że to mogłoby ją kompletnie złamać. Nie miała ochoty wybuchać płaczem przy ludziach, których akurat dziś kręciło się tu sporo.

Mężczyzna wyczuł jej intencję i po zgaszeniu silnika od razu wysiadł z samochodu, następnie ruszając tuż za Maddie. Dochodząc do grobu Melanie i George’a zapaliła znicz, po czym przysiadła na ławce obok i gapiła się w napis wyryty na pomniku. Jej wizyty na cmentarzu różniły się od wizyt Hayley. Nie prowadziła wewnętrznych rozmów z matką i z ojcem, bo najzwyczajniej w świecie nie potrafiła tego robić. Na co dzień była raczej osobą konkretną, potrzebującą jasnych wytycznych, dlatego nie umiała się w tym odnaleźć. Poza tym przesiadując obok pomnika i myśląc o nieżyjących rodzicach, czuła rozdzierającą pustkę.

— Chcesz o nich opowiedzieć? — Xavier zaskoczył dwudziestolatkę, przysuwając się do niej tak blisko, że zetknęły się ich ramiona. Materiał szarej marynarki zahaczał o rękaw szmaragdowej koszuli, którą Maddie miała na sobie. — O rodzicach.

Przez dłuższą chwilę nie odpowiedziała, ponieważ nie była pewna, co powinna powiedzieć. Myślenie o matce i ojcu zajmowało dużą część jej czasu, natomiast prawie nigdy nie zdarzało jej się mówić o nich na głos.

— Cóż… — zawahała się. — Mogłabym mówić bardzo długo.

— Mam czas — zachęcił Walker.

— Mawiają, że o zmarłych nie mówi się źle, ale chociaż kochałam swoich rodziców nad życie, to muszę przyznać, że nie byli idealni. Często się kłócili, bo tata był impulsywny i miał cięty język, a mama za bardzo brała wszystko do siebie. Nie mieli łatwego życia, nasza mama zaszła w ciążę bardzo młodo, miała dziewiętnaście lat, a tato był zaledwie dwa lata starszy, więc jak pewnie się domyślasz, nie planowali nawet jednego dziecka, a co dopiero dwóch naraz. Podobno dziadek dostał zawału, kiedy się dowiedział i niestety go nie przeżył, więc nie miałam okazji go poznać — uśmiechnęła się smutno. — Ta ciąża pokrzyżowała mamie plany, bo zawsze chciała iść na studia, ale zrezygnowała, żeby się nami zajmować. Od skończenia szkoły cały czas pracowała w kawiarni, a ojciec łapał zlecenia na remonty, więc nie zawsze się przelewało — przerwała na ułamek sekundy. — Mieli gorsze momenty, ale byli wspaniałymi ludźmi, którzy włożyli całe serce w wychowanie nas i chociaż czasami nienawidziłam tego, że mam siostrę, która wygląda dokładnie tak jak ja, to uważam, że zrobili to najlepiej jak mogli… — Łzy ciekły Maddie ciurkiem. Zauważając to, Xavier objął dziewczynę ramieniem i przycisnął jej ciało do siebie. Poczuła uderzenie gorąca i na kilkanaście sekund wstrzymała oddech.

— Żałuję, że nie będzie mi dane ich poznać.

Pomyślała, że gdyby Melanie i George żyli, to ona nigdy nie poznałaby Xaviera, ponieważ nie miałaby potrzeby szukać współlokatora. Nie umiała jednoznacznie ocenić, czy pojawienie się tego człowieka w ich życiu było pozytywne czy wręcz odwrotnie.

— Teraz twoja kolej — stwierdziła stanowczym tonem, ocierając policzki z łez.

— Moja kolej na co? — Walker zmarszczył brwi.

— Opowiedz mi o swojej rodzinie — poprosiła Miller.

— Nie ma o czym gadać — machnął ręką.

— Skoro ja się przed tobą otworzyłam, to proszę cię o to samo. Będę się czuła bardzo nie w porządku, jeśli mi nie odpowiesz.

Podrapał się po karku i spuścił wzrok. Wcale nie miał ochoty spowiadać się ze swojego życia prywatnego, gdyż wiązało się to dla niego z niezwykle przykrymi wspomnieniami, ale umiał postawić się na miejscu Maddison i rozumiał, co miała na myśli, toteż uznał, że przekaże jej tyle informacji, na ile mógł sobie pozwolić.

— Mój biologiczny ojciec porzucił mnie, matkę i mojego starszego brata, kiedy miałem roczek, więc nic o nim nie wiem. Ojczym przypałętał się, kiedy byłem w czwartej klasie podstawówki. Z początku go nienawidziłem, bo uważałem, że nie ma prawa wpierdalać się do naszego życia, ale potem się przyzwyczaiłem. No i mama była szczęśliwa, szczególnie, że zaraził Alana, mojego brata, pasją do naprawiania samochodów. Ale kiedy Alan się wyprowadził ze swoją żoną, Andrew zaczął odpierdalać i bić mamę. Próbowałem przemówić Caroline do rozsądku i namówić ją, żeby odeszła od tego tyrana, ale ona się ode mnie odwróciła i kazała mi wypierdalać z domu, na tyle ją zmanipulował — westchnął. — Dlatego wyprowadziłem się do Alana i Rose.

Maddie cała się trzęsła i płakała jeszcze bardziej niż przedtem. Spodziewała się, że Xavier Walker ma ze sobą wiele przeżyć, ale nie oczekiwała tak mocnego wyznania. Miała dziwną ochotę przytulić go jak malutkie dziecko, pogłaskać po główce i zapewnić, że wszystko będzie dobrze, ale nie zrobiła tego.

— Dlaczego wyprowadziłeś się od brata? — zapytała.

— Mówiłem już. Pożarliśmy się.

— Nic mi to nie mówi — oświadczyła Maddie. — Co między wami zaszło?

— Nieważne. Już i tak powiedziałem za dużo. Zaczyna się chmurzyć, wracamy? — Niebo faktycznie pociemniało, ale Maddie doskonale wiedziała, że to tylko wymówka, aby nie ciągnęła tematu. Nie zamierzała naciskać, gdyż faktycznie wyciągnęła z Xaviera sporo szczegółów z jego życia, które sprawiły, że zaczęła pałać do niego jeszcze większą sympatią niż dotychczasowo.


Po powrocie do domu zastali Hayley, przygotowującą sobie tosty, których zapach rozprzestrzeniał się po całym mieszkaniu.

— Proszę, proszę. Kogo ja widzę? — skomentowała z ironią. — Chyba się do siebie zbliżyliście. Głodni?

Oboje przecząco pokręcili głowami, nie komentując pierwszej części wypowiedzi.

— Można wiedzieć gdzie byliście? — dociekała Hayley.

— Na cmentarzu. — Maddie odpowiedziała ledwie słyszalnym głosem.

— Och, naprawdę?! To przypadek, że zawsze pojawiasz się tam wtedy, kiedy na miejscu jest któraś z nas? — Siostra Maddie była ewidentnie poirytowana, chociaż sama nie umiała stwierdzić co stanowiło powód jej zdenerwowania.

— Uspokój się, Xavier mnie tam po prostu zawiózł — zagwarantowała Maddison.

— Xavier cię zawiózł — powtórzyła Hayley, wywracając oczami. — Nie masz samochodu?

Widząc narastające napięcie między bliźniaczkami, Walker wycofał się i pobiegł do swojego pokoju. Nie miał ochoty uczestniczyć w kłótni, szczególnie kiedy był jej obiektem.

— O co ci chodzi, Hayley? — westchnęła Maddie. — Jaki masz problem?

— O to, że ostatnio nie jesteś sobą. Znikasz, nie wracasz na noc, a teraz włóczysz się z tym typem.

— Z tym typem? To nasz współlokator.

— Dokładnie, Maddie. To nasz współlokator, a nie jakiś jebany przyjaciel, żebyś miała powód się z nim włóczyć.

— Po pierwsze — to się nie wyklucza i mogę się z nim zaprzyjaźnić, jeśli będę chciała. Tobie też nikt tego nie zabrania. A po drugie — co cię to właściwie interesuje z kim spędzam czas? Ja się nie wtrącam w twoich imprezowych znajomych.

— Imprezowych znajomych? — prychnęła Hayley. — Nie byłam na imprezie od dobrych paru miesięcy. — Nie zaliczała do imprez siedzenia w barze i popijania trunków.

— To nie zmienia faktu, że takowych posiadasz i ja się tym nie interesuję.

— Och, czyżby? Czy to nie ty prawiłaś mi wykłady na temat odpowiedzialnego życia, jeszcze z rok temu? — wyrzuciła.

— Robiłam to dla twojego dobra, Hayley!

— Dla mojego dobra — powtórzyła sarkastycznie. — Dobra, wiesz co, idę do pracy. Na razie.

Dziewczyna rzeczywiście wyszła, choć do rozpoczęcia zmiany została jej jeszcze godzina. Na pożegnanie trzasnęła drzwiami. Maddie osunęła się na krzesło i schowała twarz w dłoniach. Po krótkiej chwili dobiegł do niej dźwięk kroków Xaviera wymieszany ze szczekaniem Arii, które ostatnio w tym domu rozlegało się coraz częściej.

— Wszystko dobrze? — zapytał Walker, stając na jednym z najniższych schodków.

— Tak… Nie. Pokłóciłyśmy się z Hayley — powiedziała oczywistą rzecz, ale mimo to szatyn posłał jej współczujące spojrzenie. Podszedł bliżej i usiadł obok.

— Mogę jakoś pomóc? — spytał.

— Nie, nie trzeba. Jesteśmy siostrami bliźniaczkami, więc to chyba normalne, że czasem się posprzeczamy.

— Ach, rodzeństwo — westchnął. — Chodź, poprawię ci humor. Jedźmy na obiad — zaproponował, wywołując skrzywienie na twarzy dwudziestolatki.

— Nie jestem głodna — odpowiedziała bez przekonania.

— Maddie — zaczął poważnie. — Kiedy ostatnio zjadłaś normalny posiłek?

— Dzisiaj rano — skłamała. — Jadłam śniadanie u Very.

— Nie mówisz mi prawdy. — Xavier rozpoznał to od razu. W przeciwieństwie do bliźniaczek, miał dar odczytywania kłamstw. — Powinnaś się wybrać do specjalisty.

— Niby po co? — oburzyła się. — Jestem zdrowa jak rybka.

— Ach, tak? Myślę, że osoba zdrowa z chęcią zjadłaby pizzę.

— Mam dużo na…

— Maddie — przerwał jej. — Godzinka cię nie zbawi.

— No dobra — westchnęła. — Zatem chodźmy na pizzę.


Drugi raz w ciągu tego samego dnia Maddie siedziała w luksusowym Audi Xaviera Walkera. Czuła się z tym trochę niekomfortowo, szczególnie po wymianie zdań z siostrą, ale starała się tego po sobie nie pokazywać. W drodze uchyliła szybę, ponieważ zrobiło jej się duszno.

— Znasz tę pizzerię? — Xavier wskazał na czerwono-czarny budynek, kiedy podjeżdżali na miejsce.

— Kojarzę. Chyba raz w niej kiedyś byłam.

— Mają genialną pizzę — wyraził opinię.

Ogromny ruch w lokalu świadczył o tym, że wiele ludzi podzielało zdanie mężczyzny. Trudno było nawet znaleźć wolny stolik, ale ostatecznie udało się zająć miejsca przy jednym z tych dwuosobowych. Zamówili największą pizzę z salami i obydwoje rzucili się na nią, choćby ktoś zaraz miał im ją zabrać.

— Podobno nie jesteś głodna — wypomniał Walker.

— Zamknij się — odbiła, nakładając kolejną porcję sosu czosnkowego.

— Od kiedy Maddison Miller, przyszła pani mecenas, mówi w ten sposób?

— Nie mów na mnie Maddison. — Posłała mu błagalne spojrzenie.

— Dlaczego? To piękne imię. Poza tym jako pani prawnik będziesz musiała się tak przedstawiać.

— Wolę Maddie — odparła, pochłaniając trzeci kawałek, zaskakując tym nie tylko Xaviera, ale i samą siebie.

— Smakuje ci, Maddie?

— Jest genialna — odparła szczerze.

— A nie mówiłem?

Maddie przeżuwała posiłek z coraz większą zachłannością, nie mogąc się powstrzymać. Nie umknęło to uwadze jej współlokatora.

— Spokojnie, nikt ci tego nie zabierze — zaśmiał się nerwowo.

— O co ci chodzi? Nie jem — źle, jem — też źle. Ja pierdolę. Nie idzie dogodzić.

Xavier zmarszczył brwi i przygryzł wargę. Przekleństwa z ust Maddison Miller brzmiały nadzwyczaj dziwnie.

— Cieszę się, że jesz — odpowiedział, chcąc dodać, że martwi go jednak, iż teraz rzuca się na jedzenie, ponieważ skojarzyło mu się to z typowymi objawami bulimii. Z racji tego, że nie był specjalistą w tej dziedzinie, odpuścił sobie komentarz.

Maddie nagle poczuła się bardzo słabo. Dopadł ją potworny ból w żołądku, a mdłości podeszły do gardła.

— Muszę do łazienki — poinformowała i wybiegła, zanim jej towarzysz zdążył cokolwiek odpowiedzieć.

Nie zamknęła nawet kabiny, bo od razu zaczęła zwracać wszystko, co przed chwilą spożyła.

— Początki są najgorsze — odezwała się do niej jakaś szatynka z pokaźnym brzuszkiem, która najwyraźniej pomyślała, że Maddie także jest w ciąży. — Później będzie lepiej — poklepała ją po plecach, wywołując następną porcję torsji.

Maddie wymiotowała jeszcze przez kilka minut, ale nawet kiedy przestała, wciąż podpierała się o ścianę i pochylała nad muszlą klozetową. Przechodzące klientki patrzyły na nią z politowaniem, ale żadna nie zaoferowała pomocy, a sama Miller czuła się zbyt słaba, żeby wstać.

Dziewczyna nie wracała na tyle długo, że Xavier się zaniepokoił i sam wparował do damskiej toalety, ignorując nieprzyjemne spojrzenia przechodzących kobiet.

— Maddie! — Podbiegł do niej, dostrzegając jej bladą twarz. — Co się stało?

— Nic — mruknęła ledwie słyszalnie. — Za dużo zjadłam. Weźmy rachunek i jedźmy do domu.

— Już zapłaciłem — oświadczył, biorąc ją pod ramię.

IX

Hayley nie dowiedziała się o wypadzie swojej siostry z Xavierem ani o tym, jak się skończył, pomimo że Walker usiłował przekonać Maddie, iż wypadałoby jej powiedzieć. Dziewczyna jednak uparła się, że nie powinni martwić Hayley, a ukrycie tego przed nią wcale nie należało do trudnych, ponieważ w tym czasie ciągle przebywała w pracy, a po powrocie niemal od razu położyła się spać.

Z kolei następnego dnia, kiedy Hayley się przebudziła, Maddie już przebywała na uczelni, a Xavier nie opuszczał swojego pokoju. Towarzyszyła jej tylko Aria, która śpiąc na swoim legowisku, również nie zaznaczała swojej obecności.

Właścicielka nalała psu wody i nasypała suchej karmy do miski, ale nawet dźwięk jedzenia nie wybudził suczki ze snu. Hayley nie miała wiele czasu do wyjścia, a minuty, które jej pozostały postanowiła wykorzystać na nałożenie makijażu. Tym razem postawiła na złote cienie, bordową szminkę i róż na policzkach. Korzystając z okazji, że za oknem świeciło słońce, a termometr wskazywał dwadzieścia stopni Celsjusza, włożyła na siebie obcisłą, granatową sukienkę na ramiączkach. Przeglądała się w lustrze, analizując, czy jest tą ładniejszą bliźniaczką, dopóki nie zorientowała się, że musi już wychodzić.

Na ostatnią chwilę zdążyła pojawić się w pracy. Skrzywiła się, kiedy za ladą ujrzała Vanessę i uświadomiła sobie, że to właśnie z nią będzie dzisiaj współpracować. Dodatkowo był poniedziałek, a w poniedziałki zawsze panował najmniejszy w ruch w porównaniu do reszty dni tygodnia, a to znowu oznaczało, że była zmuszona do rozmowy ze współpracownicą.

— Cześć — przywitała się oschle.

— Hej — uśmiechnęła się Vanessa. — Dawno nie miałyśmy razem zmiany. Miło cię widzieć.

Ciebie nie — od razu pomyślała Hayley.

— Jak myślisz, Ryan dzisiaj wpadnie? — Vanessa Collins irytowała Hayley, nawet jeśli zadawała zwyczajne pytanie. Miller uważała, że bez sensu pytała o coś oczywistego. Szef nigdy nie pojawiał się w poniedziałki, bo z racji na małą ilość klientów nie było takiej potrzeby, a poza tym spędzał wtedy czas ze swoją rodziną, gdyż w weekendy był na to zbyt zajęty. Oczywiście, Collins tego nie wiedziała. Pracowała tylko na pół etatu, więc siłą rzeczy sporo ją omijało.

— Nie sądzę. Jest pusto. Po co miałby tu przychodzić?

— Dopiero otworzyłam — zauważyła Vanessa. — Może jeszcze przyjdzie dużo ludzi.

— Może — mruknęła Hayley.

Była w pracy dopiero od pięciu minut, a już czuła się zmęczona. Nie była pewna, czy powodem jest denerwująca współpracownica, kłótnia z siostrą, która ciągle chodziła jej po głowie, czy może po prostu się nie wyspała.

— Zrobię kawę, póki nikogo nie ma — zwróciła się do Vanessy. — Chcesz? — przynajmniej próbowała być miła.

— Poproszę. Ze szczyptą mleka i łyżeczką cukru.

Hayley przewróciła oczami słuchając wymagań szatynki, ale nie odezwała się i spełniła jej prośbę. Kiedy przygotowywała kawę, w barze pojawił się pierwszy klient, którego obsłużyła Vanessa.

— Dzień dobry. — Jej głos stawał się piskliwy, kiedy mówiła do gości. — Co dla pana?

Hayley wynurzyła się z zaplecza i ujrzała siwego mężczyznę w podeszłym wieku.

— Wezmę piwo na wynos.

— Jasne. — Collins zatrzepotała rzęsami. — Jakie?

— Jakiekolwiek — machnął ręką. — Najtańsze.

Dziewiętnastolatka zgodnie z żądaniem wyciągnęła szklaną butelkę najtańszego piwa z lodówki. Nie do końca rozumiała sens takiego zakupu w barze, bo taki sam napój w znacznie niższej cenie można było kupić w każdym jednym sklepie spożywczym, ale to nie była jej sprawa.

Po krótkiej chwili barmanki ponownie zostały sam na sam z dwoma kubkami kawy. Hayley czuła się niekomfortowo w towarzystwie samej Vanessy, ale jeszcze bardziej niekomfortowa była dla niej ta niezręczna cisza, dlatego postanowiła zmusić się do bycia miłą dla swojej współpracownicy.

— Mam nadzieję, że ta ilość mleka jest odpowiednia — powiedziała, podsuwając szatynce napój.

— Mogłoby być trochę mniej, ale nie jest najgorzej. — Miller naprawdę się starała, ale właśnie takimi tekstami Vanessa wyprowadzała ją z równowagi. — Hayley, mogę cię o coś zapytać?

Nie — miała ochotę odpowiedzieć.

— Hm?

— Czy ty i Zach… No wiesz.

— Czy my co? — ciągnęła ją za język.

— No wiesz… Czy coś jest między wami?

Hayley zmrużyła oczy. Nie rozumiała dlaczego kolejna osoba ją o to posądzała. Naprawdę bardzo lubiła Zacha Stevensa, ale nigdy nie postrzegała go w kategoriach romantycznych. Nawet gdyby chciała, to nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Może i był dobrym materiałem na partnera, ale wciąż pozostawał także jej współpracownikiem. Gdyby dała szansę wejść tej relacji na wyższy poziom i coś by się nie powiodło, pewnie żałowałaby do końca życia. Poza tym aktualnie związki nie chodziły jej po głowie. Mogła co najwyżej niezobowiązująco się z kimś przespać na imprezie, miała w tym również swoje doświadczenia. Jednakże w ogóle nie brała pod uwagę wchodzenia w poważny związek, a już na pewno nie z Zachiem. Nie rozumiała również dlaczego właściwie akurat Vanessa o to pytała, chociaż miała swoje podejrzenia. Zapewne sama żywiła uczucia do Stevensa i sprawdzała czy może do niego uderzać. Z jednej strony to było jedyne sensowne wytłumaczenie, z drugiej zaś ciężko było to stwierdzić, jeśli dziewczyna flirtowała z prawie każdym klientem.

— Co? Nie… Znaczy… Czemu zadajesz takie pytania i co cię właściwie to obchodzi?

— Ponieważ zbliżają się urodziny Zacha, na które jak zakładam obie jesteśmy zaproszone i chciałabym wiedzieć na ile mogę sobie pozwolić.

— Pozwolić?

Nie zdążyły dokończyć tej konwersacji, ponieważ do lokalu wszedł kolejny gość, jakim ponownie był Xavier Walker. Hayley zbladła widząc tego człowieka. Po co on tu przyszedł? Miał tylko mieszkać piętro wyżej i płacić pieniądze, a mam wrażenie, że widzę go częściej niż własną bliźniaczkę.

— Cześć, Hayley. Xavier Walker — wyciągnął dłoń w stronę Vanessy.

— Co ty tutaj robisz? Jak to jest, że wcześniej nigdy cię tu nie widziałam, a teraz przychodzisz nawet, gdy nikogo nie ma? — Zdenerwowała się Miller. — Śledzisz mnie?

— Nie śledzę. Przyszedłem porozmawiać.

— Nie wiem, czy mam ochotę z tobą rozmawiać. Przez ciebie pokłóciłam się z siostrą.

— Ja właśnie w tej sprawie. O której dzisiaj kończysz?

— Nie wiem. Zwykle siedzę do ostatniego klienta, ale dzisiaj jest pusto, więc pewnie szybko.

— To dobrze, bo ja zaraz muszę iść do pracy, a nie chciałbym, żeby Maddie była sama w domu.

— Dlaczego? Jest dorosła, nie potrzebuje niańki.

— Może nie potrzebuje niańki, ale potrzebuje swojej siostry. Nie winię cię, że niczego nie zauważyłaś, bo niby mieszkacie razem, a jednak żyjecie trochę osobno, ale Maddie potrzebuje wsparcia.

— O czym ty mówisz? — Hayley zaczynała się gubić.

— Po prostu z nią pogadaj. — Zerknął na Rolexa założonego na nadgarstek. — Muszę lecieć. Na razie.

Hayley podparła się łokciami o blat i zdezorientowana wlepiała wzrok w mężczyznę opuszczającego lokal. Zmartwiły ją słowa Xaviera i poczuła nagły przypływ poczucia winy.

— Wszystko dobrze? — Vanessa wcale nie musiała o to pytać, bo doskonale słyszała ich konwersację. Próbowała jednak zachować pozory bycia miłą koleżanką, ale w rzeczywistości po prostu była wścibska, a Hayley doskonale zdawała sobie z tego sprawę.

— Dobrze — odpowiedziała więc. — Do której czekamy aż ktoś przyjdzie?

— Jeśli potrzebujesz, leć do domu. Poradzę sobie. Gdyby zleciała się lawina ludzi, zadzwonię do Zacha.

Wszystko składało się w jedną całość i do Hayley dochodziło, że Vanessie byłoby nawet na rękę gdyby teraz wyszła. Zaimponowałaby tym Ryanowi, a w razie potrzeby zawołałaby tu Zacha, do którego najwyraźniej wzdychała. Gdyby się tym przejmowała, to pewnie na złość zostałaby w pracy jak najdłużej, ale na chwilę obecną była zbyt zmartwiona tym, co usłyszała na temat swojej siostry.

— Okej, w takim razie pójdę. Sprawy rodzinne — wyjaśniła. — Dzięki.

— Mam nadzieję, że wszystko się ułoży! — zawołała Vanessa.

Hayley zignorowała barmankę i bez pożegnania opuściła bar. Zastanawiała się, czy nie powinna najpierw zadzwonić do Maddie, ale uznała, że pewnie i tak nie odbierze.

Pogoda na zewnątrz zmieniła się diametralnie. Zaczynał kropić deszcz, a zimny wiatr dmuchał prosto w twarz. Hayley zaczynała żałować, że ubrała się tak skąpo. Przyspieszyła kroku, aby choć trochę się rozgrzać.

Docierając do domu, zauważyła, że drzwi są zamknięte na klucz, co oznaczało, że Maddie wcale nie zdążyła jeszcze wrócić. Z początku miała ochotę zrugać Xaviera za to, że bezpodstawnie oderwał ją od obowiązków, ale później przypomniała sobie o pustym barze i o zmianie z Vanessą, przez co stwierdziła, że może nie ma tego złego. Zerknęła na wywieszony na ścianie plan zajęć swojej bliźniaczki i uświadomiła sobie, że niedługo Maddie powinna wrócić, dlatego zdecydowała się na nią zaczekać. Usiadła na kanapie i wpatrywała się w jeden punkt na ścianie. Wówczas Aria postanowiła położyć się obok i potowarzyszyć właścicielce. Suczka zachowywała się inaczej niż zwykle. Jej ruchy były wolniejsze, oddech przyspieszony, a jedzenie w misce nietknięte. Hayley westchnęła, wyczuwając kolejny powód do zmartwień. Miała szczerą nadzieję, że to przejściowe i nie zadziało się nic poważnego.

Po pewnym czasie usłyszała dźwięk przekręcanego zamka. W progu ujrzała swoją siostrę, odzianą w dżinsową spódnicę sięgającą za kolana i białą koszulę. Na głowie miała zapleciony warkocz. Ten strój podkreślał jej nogi, które jak zauważyła Hayley, były chudziutkie. Bliźniaczki Miller zawsze należały do szczupłych osób, ale to już nawet nie wyglądało zdrowo. Kiedy zdążyła tak schudnąć? Czy to przez nerwy? — Hayley pytała samą siebie.

— Hayley? — Maddie uniosła brwi. — Co tu robisz o tej porze?

— Ja… — Chciała wspomnieć o wizycie Xaviera i o tym, co jej powiedział, ale wstrzymała się. — Był mały ruch. Nie chcę się z tobą kłócić — nie była mistrzynią w przepraszaniu.

— Ja z tobą też nie. — Zdawało się, że Maddie odetchnęła z ulgą. — Właściwie powinnam ci coś powiedzieć…

Hayley uniosła brew, wyczekując dalszej wypowiedzi.

— Proszę, nie bądź na mnie zła — jęknęła Maddison.

— Spokojnie. — Siostra podeszła bliżej. — Co się stało?

— Straciłam stypendium. — Z oczu Maddie popłynęły łzy, nad którymi nie umiała zapanować.

— Co?

Hayley nie czuła złości. Czuła za to szok, współczucie i niezrozumienie. Nie mogła pojąć, jak to się stało. Jakim cudem Maddie Miller, jej inteligentna, ambitna i pracowita siostra bliźniaczka do tego dopuściła.

— Pogorszyły się moje wyniki… — Maddie pociągnęła nosem. — Wszystko teraz poprawiam, ale to chwilę potrwa zanim uczelnia podejmie decyzję… Jestem beznadziejna! — Wybuchła rzewnym płaczem.

— Nie jesteś. — Hayley ją przytuliła. — Nie znam się na prawie, więc nie pomogę ci z samą nauką, ale jestem tu, gdybyś czegoś potrzebowała.

— Dzięki. Jesteś dobrą siostrą.

Hayley uśmiechnęła się smutno, bo nie była co do tego przekonana. Uważała, że gdyby faktycznie była dobrą siostrą, to już wcześniej zauważyłaby, że coś jest nie tak, a tymczasem patrzyła na wychudzone ciało bliźniaczki i dochodziło do niej, że problemy nie występowały od dziś. Oczywiście, żadnej z nich nie było łatwo po śmierci rodziców, ale tym bardziej powinny się wzajemnie wspierać.

— Zjemy kolację? — zaproponowała.

— Pewnie. — Maddie nie odmówiła. Nie chciała jeszcze bardziej martwić siostry.

X

Maddie obudziła się o piątej, kiedy usłyszała skomlenie Arii. Z kolei Xavier i Hayley mieli na tyle twardy sen, że żaden dźwięk ich nie ruszył.

Dziewczyna podeszła do suczki, obok której odnalazła plamę wymiocin. Jej samej zrobiło się niedobrze, kiedy wyczuła ich zapach. Zaniepokojona stanem psa, nie wiedząc co ma zrobić, wbiegła do góry i obudziła Walkera, szturchając go za ramię.

— Hmm? — Przeciągnął się, zrzucając kołdrę. Miał na sobie same bokserki, co było rzadkim widokiem, ponieważ najczęściej prezentował się w eleganckim stroju. — Która godzina?

— Wczesna… Przepraszam, że cię budzę, ale coś jest nie tak z Arią, nie wiem co zrobić.

— Co się dzieje? — Natychmiast się rozbudził. Na jego policzkach pojawiły się rumieńce, kiedy zorientował się, że nie ma na sobie ubrań i momentalnie sięgnął do szafy po pierwszą bluzkę z brzegu.

— Chodź. — Maddie pociągnęła go za rękę, nie pozwalając mu nawet założyć spodni.

Zbiegli po schodach do suczki, która wciąż wydawała z siebie piski i leżała obok rzygowin. Xavier wstrzymał oddech.

— Ja pierdolę! — wykrzyknął. — Mam znajomego, świetnego weterynarza. Posprzątaj to, a ja do niego zadzwonię.

Dziewczyna bez słowa sięgnęła po ścierkę, usiłując zignorować nieprzyjemny zapach. Walker ani trochę nie przejął się śpiącą Hayley i dzwoniąc do kolegi, włączył tryb głośnomówiący.

— Siema, Dave. Masz teraz chwilę?

— Właśnie uśpiłem dwudziestoletniego kota. — Mężczyzna mówił o tym ze stoickim spokojem. — Co potrzebujesz?

— Mogę wpaść? Pies koleżanki jest chory.

— Teraz trudnisz się zajmowaniem psami koleżanek? — zaśmiał się Dave, a Maddie coraz bardziej się denerwowała.

— Nie, to moja współlokatorka. Nieważne. Możemy przyjechać?

— Zapraszam.

Maddie szybko włożyła na siebie szary dres i spięła włosy, po czym założyła wymęczonej Arii obrożę i przypięła smycz. Musiała użyć dużo siły, by wyciągnąć psa do samochodu.

Xavier zdecydował się na granatowe dżinsy. Nawet w sytuacji alarmowej nie rezygnował z wyjściowego stylu.

Po zajęciu miejsc w samochodzie, ruszyli w błyskawicznym tempie. Niestety spowodowało to kolejny napad wymiotów suczki, co poskutkowało obrzydliwym kleksem na wycieraczce. Teraz Maddie nie tylko stresowała się stanem zdrowia swojego pupila, ale także reakcją kierowcy.

— Wybacz. — Zrobiła skruszoną minę.

— Nie szkodzi. Wypierze się — odpowiedział na tyle sztywno, że wyzwanie stanowiło wyczytanie emocji z jego twarzy.

Po upływie dziesięciu minut dojechali do gabinetu Dave’a. Znajdował się on w podstarzałej kamienicy, tuż obok kilku osiedlowych sklepików. Do środka prowadziły drewniane drzwi z wyrytym podpisem: Gabinet weterynarii. David Price. Pomieszczenie nie miało ogromnej powierzchni, ale za to charakteryzowało się schludnością i uporządkowaniem, a od samego weterynarza bił profesjonalizm. Był on mężczyzną około czterdziestego roku życia, nosił biały kitel, a z jego szyi zwisał stetoskop. Dave miał gęste, brązowe włosy i brodę tego samego koloru, a jego tęczówki wpadały w odcień szarości. Maddie nie umiała określić dlaczego, ale zrobił na niej świetne pierwsze wrażenie.

— Siema, X — przywitał się Price. — Dzień dobry. David Price. — Wyciągnął rękę w stronę blondynki.

— Maddie Miller. A to jest Aria — wskazała na psinę.

— Och, śliczna. — W szarych oczach Dave’a pojawił się błysk. — Border Collie. Co się dzieje, koleżanko? — zwracał się bezpośrednio do Arii.

— Skomle i wymiotuje — odpowiedziała Maddie.

— No dobrze. Spójrzmy więc. — Nałożył na dłonie rękawiczki.

Każdy pojedynczy ruch Dave’a był wykonywany z niesamowitą precyzją. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że ten człowiek nie wybrał tego zawodu wyłącznie dla korzyści finansowych, a realnie się tym pasjonował. Maddie patrzyła na niego z nieukrywanym podziwem.

— Nic jej nie jest — stwierdził wreszcie. — To zwykłe zatrucie pokarmowe, musiała zjeść coś nieodpowiedniego dla niej. Czy spożywała może kurczaka?

— Nie, ni…

— Kurwa, to przeze mnie — przerwał Xavier. — Jak was nie było podzieliłem się z nią swoim obiadem. Miałem nadzieję, że choć trochę mnie polubi.

Blondynka spojrzała na niego zszokowana.

— Oj, Xavier. Ty to wszystkich potrafisz zniechęcić do siebie, nawet psa — zaśmiał się David, a Maddie mu zawtórowała.

— Nie zrobiłem tego specjalnie — burknął Walker.

— Tak, wiemy. — Weterynarz poklepał go po rumieniu. — Tylko tego nie powtarzaj.

— Nie będę — zarzekł się.

Po podaniu leku Aria znacznie się uspokoiła, ale jednocześnie zaczęła przysypiać, w związku z czym kolejny raz konieczne okazało się użycie siły, aby zaciągnąć ją do samochodu.

— Za dwie godziny mam zajęcia — oświadczyła Maddie, zanim Xavier odpalił silnik. — Nie wiem, czy opłaca mi się wracać do domu.

— To aż dwie godziny. Powinnaś chociaż się przebrać. — Walker wskazał na dresowy komplet, jaki miała na sobie.

— Masz rację — westchnęła. — Boże, jestem taka zmęczona.

— To może odpuść sobie dzisiaj zajęcia? Miałaś ciężki poranek.

— Nie mogę sobie teraz na to pozwolić — odpowiedziała z rezygnacją.

— Mogę ci załatwić zwolnienie lekarskie. Mam znajomości — puścił oczko.

— Kim ty jesteś, człowieku?


***


Maddie była tak zmęczona, że sama nie wiedziała kiedy zasnęła na fotelu pasażera. Obudziła się tuż przed dziewiątą. Xavier siedział obok niej i wpisywał coś na klawiaturze telefonu, a Aria smacznie drzemała na tylnym siedzeniu.

— Cholera, zajęcia zaczęły się godzinę temu! Dlaczego tu jestem? Dlaczego mnie nie obudziłeś?

— Spokojnie, pani mecenas — zaśmiał się mężczyzna. — Dzisiaj jesteś zwolniona z zajęć.

— Co takiego? — obruszyła się studentka.

— Właściwie to masz zwolnienie do końca tygodnia.

— Co?!

— Nie musisz dziękować.

— Jesteś nienormalny.

— To dość słaby sposób na powiedzenie „dziękuję”.

— Za co mam ci dziękować? Narobię sobie jeszcze więcej zaległości.

— Podczas tygodniowego zwolnienia dasz radę je nadgonić.

— Dlaczego to zrobiłeś? — Głos jej się łamał.

— Ponieważ potrzebujesz odpoczynku. Poza tym ktoś musi zająć się waszym psem. Wziąłbym to na siebie, ale oboje wiemy jaki Aria ma do mnie stosunek.

Maddie panikowała. Gdyby ktoś teraz przyłapał ją na fałszywym zwolnieniu lekarskim, miałaby jeszcze większe problemy niż do tej pory, a absolutnie nie było jej to do niczego potrzebne. Była zła na Xaviera, że zrobił coś takiego bez żadnej konsultacji z nią, ale z drugiej strony jej ulżyło. Może tydzień to była przesada, jednakże dziś nie czuła się na siłach, aby brać aktywny udział w wykładach i ćwiczeniach.

— Wracamy do domu? Powinnaś się umyć. — Miller nie była pewna, czy współlokator próbował jej dogryźć, czy wykazywał się troską.

— Co ja powiem Hayley? — Znalazła kolejny powód do zamartwiania się.

— Nie musisz się jej tłumaczyć. To twoja siostra, nie matka.

Maddie poczuła ukłucie w sercu na dźwięk słowa „matka”. Odruchowo złapała się za klatkę piersiową.

— Przepraszam — jęknął Xavier. — Jeśli nie chcesz wracać do domu, to możemy gdzieś pojechać.

— Nie możemy — zaznaczyła. — Jeśli ktoś mnie złapie, będę miała przerąbane. Dzięki Xavier, do piątku jestem zmuszona siedzieć zamknięta w czterech ścianach.

— Nie przejmuj się. Będę ci towarzyszył.

— Kto powiedział, że mam ochotę na twoje towarzystwo?

— Siedzisz w moim samochodzie od trzech godzin i niespecjalnie spieszy ci się do wyjścia. To mówi samo za siebie.

— Nieważne, jedźmy już. — Przewróciła oczami.

Xavier wysłuchał polecenia i docisnął gaz. Tym razem, kiedy dotarli do domu, Hayley się obudziła. Sprawiała wrażenie bardzo wykończonej — pod oczami miała olbrzymie worki, a jej ciało, które właśnie pozbawiła przykrycia, całe drżało.

— Teraz szlajacie się razem po nocach? — zagadała, zarzucając na siebie granatowy szlafrok.

— Jest po dziewiątej — sprostowała Maddie. — I byliśmy u weterynarza.

— Coś nie tak z Arią? — Automatycznie zmieniła ton głosu na zatroskany.

— Nic poważnego, struła się — uspokoiła ją siostra. — Możesz wracać do spania.

— Wrócę. A czy ty nie powinnaś być na uczelni?

Maddie zawahała się przed odpowiedzią.

— Twoja siostra do końca tygodnia nie będzie chodziła na uczelnię — wtrącił się Xavier.

— Co?! — Hayley nagle się rozbudziła. — Tylko nie mów, że cię…

— Nie — bliźniaczka jej przerwała. — Xavier załatwił mi lewe zwolnienie.

— Lewe zwolnienie? Przyszła pani prawnik? — Hayley uniosła brwi.

— Nie mówmy o tym — błagała Maddison.

— Dlaczego nie? Dopiero co zwierzyłaś mi się ze swoich problemów na studiach, które wcześniej ukrywałaś, a teraz znowu masz jakieś tajemnice?

— Zrobiłem to bez jej zgody — przyznał się Xavier. — Jeśli masz się do kogoś pruć, to do mnie.

— Jesteś debilem. — Hayley pokręciła głową, po czym wróciła z powrotem do łóżka.

Nie chcąc dłużej drażnić Hayley, Maddie i Xavier wspięli się na pierwsze piętro. Dla bezpieczeństwa zostawili Arię na parterze.

— Chcesz się położyć? — zapytał Walker.

Dziewczyna z utęsknieniem spojrzała na łóżko, na którym dawniej spali jej rodzice. Czuła się dziwnie z myślą, że teraz zajmował je starszy od niej mężczyzna, który z założenia miał tylko płacić czynsz, a tymczasem zajmował dużą część jej głowy.

— Odmówiłabym, ale jestem strasznie zmęczona — powiedziała, przykładając skroń do poduszki.

Nieoczekiwanie Xavier ułożył się obok. Maddie automatycznie się odsunęła.

— Co ty wyprawiasz?

— To moje łóżko — zauważył. — Mogę w nim leżeć.

— To trochę dziwne, kiedy leżysz w nim obok mnie.

— Mnie się podoba.

— Próbujesz mnie podrywać?

— A jeśli tak, to co?

— To… — nie pozwolił jej dokończyć. Złapał blondynkę za tył głowy i przybliżył twarz do jej warg. Obdarował współlokatorkę czułym pocałunkiem, który ona odwzajemniła bez chwili zawahania. Dopiero kiedy otworzyła oczy, dotarło do niej, co właśnie zrobiła.

Serce zaczęło jej bić jak oszalałe, a ręce trzęsły się co najmniej tak jak po zażyciu jakiejś nielegalnej substancji. Miała ochotę uciekać, a równocześnie nie mogła się poruszyć. Przeczuwała, że będzie tego żałować, choć pocałunek wywołał nieoczekiwany przypływ endorfin.

— Dlaczego to zrobiłeś? — wyszeptała.

— Nie protestowałaś.

— Ja…

— Nie przejmuj się. To tylko niezobowiązujący pocałunek.

Maddie się skrzywiła. W jej słowniku nie istniało takie pojęcie jak niezobowiązujący pocałunek. Jeśli kogoś całowała, to oznaczało, że coś do niego czuła. Ale czy czuła coś do Xaviera? Z pewnością zaintrygowanie, przyciąganie i pociąg fizyczny. Jednak czy to wystarczało, aby kogoś całować?

— Hayley nie może się dowiedzieć — zaznaczyła.

— Dlaczego tak bardzo obawiasz się swojej siostry?

Maddie się nie odezwała, chociaż doskonale znała odpowiedź. Nie tyle obawiała się siostry, co tego, że ta będzie od niej lepsza. Może i Maddie uchodziła za mądrzejszą i bardziej ambitną, ale to Hayley zawsze była tą bardziej lubianą i popularną, miała więcej znajomych i postrzegano ją jako tę fajniejszą. Nawet jeżeli pocałunek z Xavierem do niczego nie zobowiązywał, to był wyjątkowy i należał tylko do niej. Hayley nie mogła jej tego odebrać.

— Nie bój się. To będzie nasza słodka tajemnica — zapewnił.

Korciło ją, by pocałować go po raz kolejny, ale wstrzymała się.

— Zejdę, zanim się obudzi.

— Zostań. — Złapał ją za rękę. — Nie robimy nic złego.

Maddie nie była co do tego przekonana, ale ostatecznie uległa. Nie została jednak na długo, ponieważ po chwili rozległo się piszczenie.

— Chyba i tak muszę zejść.

Aria znowu zwymiotowała. Zmartwiona Maddie chwyciła ścierkę i posprzątała. Wcześniej uspokoiły ją zapewnienia Dave’a, ale teraz znowu zaczęła się denerwować. Chcąc wesprzeć właścicielkę psa, Walker zbiegł za nią.

— Co z nią?

— Znowu wymiotuje. Martwię się.

— Spokojnie, Dave to specjalista. Zatrucie pokarmowe zwykle trwa parę dni, niedługo powinno jej przejść.

— Mam nadzieję — westchnęła.

Rozmawiali na tyle głośno, że obudzili Hayley, która wciąż wyglądała jak na kacu.

— Co jest? Która godzina?

— Spokojnie, masz jeszcze czas — zapewnił ją Xavier. — Śpij.

— Przy was to nie takie proste. Z Arią okej?

— Właśnie się zrzygała — powiedziała Maddie. — Ale będzie lepiej.

— Co ona żarła?

Maddie spojrzała na Xaviera, który po kilku sekundach zaczął mówić.

— Zjadła kurczaka. Przepraszam, moja wina.

— Jesteś głupszy niż myślałam.

— Hayley… — Siostra skarciła dziewczynę.

— No co? Jest nieodpowiedzialny.

— Nie wiń go. Nie wiedział.

— O tym, że nie powinnaś brać lewych zwolnień również?

— Hayley, błagam, odpuść — prosiła Maddie. — Nie chcę się znowu kłócić.

— Nie kłócimy się. Wyrażam swoje zdanie.

— Nie zamierzam brać w tym udziału — oświadczył Xavier. — Wiem, to moja wina i jeszcze raz przepraszam, ale mam wrażenie, że wcale nie o to wam chodzi. Nie będę się wtrącał.

Bliźniaczki zostały same. Przez dłuższy moment patrzyły na siebie w milczeniu.

— Przepraszam — powiedziała wreszcie Hayley. — Nie chciałam na niego naskakiwać.

— Wiem, że nie jesteś do niego przekonana, ale daj mu szansę. Naprawdę zyskuje przy bliższym poznaniu.

— Okej. Spróbuję.

XI

Dwudzieste trzecie urodziny Zacha Stevensa z pozoru miały przypominać tylko skromną domówkę. Na imprezie pojawiła się jedynie Hayley, Vanessa i kilkoro jego kumpli ze szkolnych czasów — Adam, Landon, Michael i Matt. Dziewczyny ich kojarzyły, ponieważ od czasu do czasu wpadali do baru, żeby napić się piwa. Każdy z nich sprawiał wrażenie normalnego faceta, wykonującego jakiś przyziemny zawód. Matt był kierowcą Ubera, Adam pracował jako trener personalny, Landon pogrywał na gitarze w klubach i na weselach, a Michael stał za kasą w sklepie z e-papierosami. On jako jedyny był w stałym związku od trzech lat. Nigdy jednak nie zabierał swojej dziewczyny, Amelii, na imprezy, ponieważ uważał, że to nie jest towarzystwo dla niej. Z kolei Landon, z racji na wykonywaną pracę, często przeżywał jednorazowe przygody. Praktycznie co tydzień miał nową partnerkę seksualną. Zach sugerował mu, że powinien przebadać się pod kątem chorób wenerycznych. Matt od dziecka miał dużą nadwagę i problemy z trądzikiem, co nie ułatwiało mu znalezienia partnerki, zaś Adam bywał w krótkich, maksymalnie kilkumiesięcznych związkach, ale w głębi duszy podkochiwał się w Amelii, dziewczynie najlepszego przyjaciela. Każdy z nich był w innym momencie życia, ale wszystkich łączyła pewna wspólna cecha — od czasów liceum mieli słabość do używek wszelkiej maści. W mieszkaniu Zacha nie mogło więc zabraknąć horrendalnej ilości alkoholu i narkotyków.

— Wszystkiego najlepszego! — Hayley zarzuciła jubilatowi ręce na szyję, po czym wręczyła mu prezent. Obdarowała go bluzą z kapturem i butelką whisky. Reszta gości poszła w jej ślady i również wręczyła darki Zachowi. Stevens otrzymał przede wszystkim alkohol, lecz jeden podarunek się wyróżnił — ten od Vanessy. Dziewczyna wręczyła mu tomik poezji i kartkę z życzeniami.

Wszystkiego najlepszego

Spełniaj swoje marzenia i nigdy się nie zmieniaj

Pamiętaj, że jesteś wspaniałym człowiekiem

Vanessa

Speszony Zach odłożył karteczkę na bok i podziękował każdemu z osobna.

— Czas wznieść toast za jubilata! — zarządził Landon. Jego brązowe loczki lśniły, kiedy stanął tuż pod żyrandolem. — Obyś żył nam sto lat!

Kieliszki wzniosły się do góry, a musujący szampan wylądował w ustach wszystkich obecnych. Spożywany przez gości napój szybko przeobraził się w wino i wódkę.

— No dobra, kto ma ochotę zajarać? — zapytał Matt, wcale nie mając na myśli papierosów.

Zgłosili się wszyscy, włącznie z Adamem, który na co dzień prowadził zdrowy tryb życia, ale na spotkaniach towarzyskich nie żałował sobie niczego. Nikt nie przejmował się nieprzyjemnym zapachem marihuany, więc wszyscy palili ją w środku.

— Wiecie co? — odezwał się Landon — Urozmaićmy jakoś tę imprezę. Proponuję, żebyśmy zagrali w grę.

— W grę? Masz szesnaście lat? — oburzył się Michael.

— W grę dla dorosłych — sprostował przyjaciel. — Hayley, weźmiesz tamtą butelkę? — Wskazał na opróżnione piwo.

— Butelka nie jest grą dla dorosłych — skrzywiła się Vanessa, co wszystkim wydało się zabawne, ponieważ w tym gronie to właśnie ona była najmłodsza.

— Dobra — mówił Landon, kiedy Hayley podała mu butelkę. — Zrobimy wersję dla dorosłych. Każdy kto nie odpowie na pytanie lub nie wykona wyzwania, bierze pigułkę ekstazy.

— Wolałbym amfę — oświadczył Matt.

— Zasady to zasady. — Landon pozostawał stanowczy. — Na amfę będzie czas później. No już, chodźcie.

Cała siódemka siada na podłodze, krzyżując nogi. Pomysłodawca gry wyciągnął z kieszeni szmaciany woreczek, gdzie przechowywał narkotyki.

Michael uznał, że to jubilat powinien jako pierwszy kręcić butelką i tak też się stało. Ruch Zacha wskazał na Hayley, co wywołało u niego napięcie mięśni.

— No dobrze, Hayley — wypuścił powietrze z ust. — Prawda czy wyzwanie?

Dziewczyna się zawahała. Obawiała się, że jeśli wybierze prawdę, to Zach zada jej pytanie, na które wcale nie będzie miała ochoty odpowiadać. Miała wybór, by zażyć pigułkę, lecz w niektórych sytuacjach i to byłoby odpowiedzią, dlatego ostatecznie wybrała wyzwanie.

— Okej… No to może… Zatańczysz?

— Zatańczysz? — obruszył się Landon. — Co to za wyzwanie? Jesteśmy na imprezie.

— To wyzwanie, jeśli nikt inny nie tańczy — warknął Zach. — Zresztą to moje urodziny i moje wyzwanie.

— No dobra. Zatańczę. — Hayley upiła łyk wina, nim zaczęła wywijać ciałem na każdą stronę. Nie robiła tego w jakiś profesjonalny sposób, ale Stevens nie mógł oderwać od niej wzroku.

Kiedy Miller zakręciła butelką, padło na Michaela. On także wybrał wyzwanie.

— Pocałuj Vanessę. — Dziewczyna sama nie wiedziała, dlaczego, ale to pierwsze co wpadło jej do głowy i uznała, że pójdzie za intuicją. Być może przyczyną były ostatnie zwierzenia jej koleżanki z pracy. Podejrzewała, że Collins planuje podrywać Zacha, a uważała, że ten zasługuje na porządniejszą partnerkę.

— Nie mogę tego zrobić. Jestem w związku.

— W takim razie chyba nie masz innego wyjścia — skinęła na Landona, a ten wyciągnął z woreczka pigułkę ekstazy. Mężczyzna nie miał żadnego problemu z jej zażyciem.

Następny w kolejce był sam obchodzący urodziny. Jako pierwszy zdecydował się na prawdę.

— No dobrze, skoro idziemy w te klimaty… Która dziewczyna w tym pokoju według ciebie jest najładniejsza?

Mogłoby się wydawać, że skoro obecne były wyłącznie dwie osoby płci żeńskiej, nie miał trudnego zadania. I rzeczywiście, w głowie miał tylko jedną odpowiedź, ale nie chcąc nikogo urazić, połknął tabletkę.

— Prędzej się tu naćpamy niż pobawimy — burknął Landon. Akurat tak się złożyło, że w następnej rundzie butelka wskazała na niego.

— Skoro jesteś taki mądry, to może powiesz nam ile miałeś partnerek seksualnych? — Zach uśmiechnął się szyderczo.

— Nie powiedziałem, że wybieram prawdę.

— Jeśli wybierzesz wyzwanie, to będzie nim wymienienie imion ich wszystkich — Stevens czuł coraz większą satysfakcję. Sądził, że może sobie na to pozwolić, w końcu to jego urodziny. Substancja, jaką zażył tylko dodawała mu pewności siebie.

— I tak tego nie liczę. — Kumpel jubilata machnął ręką.

— To nie jest odpowiedź na pytanie.

— Dobra, już biorę tę cholerną pigułę.

Nie mylił się, mówiąc, że prędzej wszyscy się naćpają. Zarówno Michael, jak i Zach zaczynali odczuwać konsekwencje spożycia narkotyku. Wszystko miało wyraźniejsze kolory, a oni sami czuli się dziwnie zrelaksowani.

Nastąpił kolejny obrót butelką. Tym razem wylosowała Vanessę.

— Prawda — powiedziała od razu.

— Kto z obecnych tu mężczyzn podoba ci się najbardziej? — Landon skopiował pytanie.

— Zach. — Dziewiętnastolatka odpowiedziała drżącym głosem.

— Mówi tak dlatego, że Zach ma urodziny! — zaśmiał się Michael. Środek, jaki zażył coraz bardziej uderzał mu do głowy. — Każda normalna laska powiedziałaby, że Adam jest najpiękniejszy!

— Chłopie, ogarnij się i nie ćpaj więcej — odpowiedział Adam. Vanessa zignorowała go i wykonała swój ruch. Kolejny raz padło na Hayley.

— Wezmę prawdę.

— Byłaś kiedyś zakochana? — Collins zaskoczyła ją pytaniem.

— Mogłabym na to odpowiedzieć, ale patrzę na Zacha, Landona i Michaela i myślę sobie, że chcę poczuć się jak oni — sama wyciągnęła tabletkę z woreczka.

— Pierdolę to! — wykrzyknął Landon, rozbijając szklaną butelkę. — Po chuj ta gra? Chcecie tylko ćpać!

— Masz rację — odparła z uśmiechem Hayley, od razu sięgając po drugą pigułkę.

Rozrzucone po podłodze szkło przejęło wyłącznie trzeźwych jeszcze Vanessę i Adama, którzy wspólnie zdecydowali się je posprzątać, zanim komuś stanie się krzywda. Jak zwykle w takich przypadkach, nim zdążyli zabrać się do działania, ktoś zdążył już wbić sobie odłamek szkła w dłoń i była to Hayley Miller.

— Au! — syknęła.

— Jaką ty masz gęstą krew — skomentował naćpany Landon.

— Lepiej przynieś plaster — syknął Zach.

— Skąd mam wiedzieć gdzie trzymasz plastry?

— Tu są. — Matt znalazł je szybciej. Wziął na siebie także zaklejenie rannego palca.

— Dzięki — uśmiechnęła się do niego. — To co, napijemy się za naszego dwudziestotrzylatka?

Hayley za świetny pomysł uznała wypicie jeszcze kilku drinków, a następnie zażycie kolejnej dawki ekstazy. Na początku czuła się jak w siódmym niebie. Intensywne kolory i dźwięki napawały ją pozytywną energią. Zdecydowała się nawet na niewinny flirt z Adamem. Widząc, że ten nie jest szczególnie zainteresowany, postanowiła wypić jeszcze trochę alkoholu.

Ta mieszanka sprawiła, że dziewczyna nagle poczuła się okropnie. Silne mdłości i zawroty głowy nie pozwoliły jej ustać w miejscu, dlatego podparła się o przechodzącą obok Vanessę i zwymiotowała na jej srebrne szpilki.

— Ty suko! Masz świadomość, że kosztowały czterysta dolców? — odepchnęła ją. Hayley runęła na podłogę.

— Boże! — podbiegł do niej Zach. — Trzeba ją odwieźć do domu.

— Kto niby ma ją odwieźć? — oburzył się Matt. — Wszyscy są najebani. Weź jej taksówkę.

— Zadzwonię do jej siostry. — Wyciągnął telefon z kieszeni dziewczyny.

Aby go odblokować, musiał wpisać PIN, ale odgadł go z łatwością — data urodzin właścicielki telefonu. 2505.

W ostatnich połączeniach odnalazł numer do Maddie.

— Cześć, Hayley. — Odebrała po trzech sygnałach. — Co tam?

— Hej, Maddie. Tu Zach.

— O, hej. — Jej głos od razu przybrał bardziej napięty ton. — Coś się stało?

— Mogłabyś przyjechać po Hayley? Jest trochę… Nietrzeźwa.

Niemal usłyszał jak Miller przewraca oczami.

— Nie za bardzo mogę teraz wyjść z domu, ale Xavier może podjechać. Podeślij mi adres.

Stevens nie był zachwycony takim rozwojem wydarzeń, ale najważniejsze było dla niego bezpieczeństwo koleżanki, dlatego jedynie przytaknął.

W oczekiwaniu na Walkera, Zach posadził Hayley obok uchylonego okna, aby choć trochę poprawić jej samopoczucie. Wówczas głęboka ekscytacja i intensywne doznania dziewczyny przemieniły się w potworny smutek i przytłaczające uczucie lęku, które wywołało u niej wybuch rzewnego płaczu.

— Hayley… — Zach spróbował ją objąć.

— Puść mnie — Odepchnęła go. — Przepraszam — po chwili się zreflektowała.

— To ja przepraszam. Nie powinienem… Chyba już przyjechał twój kolega — powiedział, gdy usłyszał dzwonek do drzwi.

— Nie chciałam ci zepsuć urodzin. — Ponownie pociekły jej łzy.

— Nie zepsułaś. Trzymaj się.

— Wszystkiego najlepszego, Zach. — Tym razem sama go przytuliła. — Do zobaczenia.

Kiedy Xavier zorientował się w jakim stanie jest Hayley, przerzucił ją przez ramię i zaniósł do samochodu. Zanim ruszył, postanowił z nią trochę pokonwersować.

— Dlaczego to zrobiłaś?

— Co? — wybełkotała, podpierając się o szybę.

— Jesteś najebana i naćpana. Dlaczego?

— Bo… — Zaczekał aż dokończy zdanie. — Czasami nie chcę tego czuć.

— Czego?

— Tej tęsknoty. Tego bólu. Ja… Wykańcza mnie to. — Kolejny raz się rozpłakała. Nawet nie starała się tego zatrzymać.

— Hayley. — Nachylił się tak, aby spojrzeć jej w oczy. — Używki nie sprawią, że ból minie.

— Ale pomagają na chwilę zapomnieć.

— Czy ta chwila jest tego warta? — Wskazał na nią rękoma. — Teraz cierpisz podwójnie.

— Nie wiem. — Złapała się za skroń. — Po prostu zabierz mnie do domu.


***


Następnego dnia Hayley obudziła się przed godziną dwunastą z powodu silnego bólu głowy i drgawek całego ciała. Ze zdziwieniem odkryła, że na szafce obok łóżka czekają na nią: szklanka wody, dwie tabletki ibuprofenu oraz kanapki z serem i pomidorem. Momentalnie chwyciła lek i popijając go, opróżniła całe naczynie. Śniadanie pozostawiła nieruszone — nie była w stanie nic przełknąć.

Nie miała pewności czy to przez fakt, że nie zdążyła jeszcze włożyć soczewek, czy może powodem były zażyte substancje, ale cały obraz jej się rozmazywał. Mimo tego zorientowała się, kiedy współlokator przykucnął nad jej łóżkiem.

— Dzień dobry. Jak się czujesz?

— Chujowo — przyznała. — Boże, po co mi to było? — Naciągnęła kołdrę pod samą szyję.

— Podobno po to, żeby ukoić ból — przypomniał.

— Z bólu to mi zaraz łeb rozsadzi — jęknęła. — Czy możesz zgasić światło?

— Jest zgaszone, Hayley — odparł spokojnie.

Dyskusję przerwała Maddie, która wpadła do pokoju.

— Wybaczcie, chciałam sprawdzić czy wszystko dobrze. — Głos jej zadrżał. W rzeczywistości zaniepokoiło ją to, że siostra i Xavier przesiadują dosyć długo w jednym pokoju, więc postanowiła to zweryfikować. — Widzę, że Arii się poprawiło, ale musimy zająć się tobą.

Hayley nie odpowiedziała, tylko wcisnęła twarz w poduszkę.

— Przynajmniej twoje zwolnienie nie pójdzie na marne — rzucił Walker, lecz nie rozbawiło to żadnej z bliźniaczek. — A ty, Hayley? Dasz radę dzisiaj iść do pracy?

— Nie mam wyjścia. Mam nadzieję, że przez trzy godziny zdążę wydobrzeć.

— W razie czego tobie też mogę załatwić zwolnienie — puścił jej oczko.

— Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś nienormalny? — odpowiedziała.

— Nigdy nie twierdziłem, że jestem normalny, Hayley.

— Dajmy jej odpocząć — wtrąciła Maddie, łapiąc Xaviera za dłoń i wyciągając go z pomieszczenia. Była wyraźnie niezadowolona z kierunku, w jakim zmierzała ta rozmowa.

Sama nie wiedziała dlaczego, ale obydwoje znaleźli się w jego pokoju.

— Boże, moja siostra jest czasami taka nieodpowiedzialna — skomentowała, siadając na łóżku.

— Pamiętaj, że nic się nie dzieje bez powodu — odrzekł Walker.

— Czemu jej bronisz? — dziwiła się Miller.

— A co, jesteś zazdrosna? — Uśmiechnął się zawadiacko. — Nie muszę jej bronić, nie popełniła przestępstwa.

— Właściwie to popełniła. Narkotyki nie są legalne.

— Oho, pani mecenas się odpaliła.

— Jak tak dalej pójdzie z moimi studiami, to nie będzie żadnej pani mecenas — westchnęła.

— Maddie. — Mężczyzna złapał ją za podbródek. — Jesteś mądra, ambitna i pracowita. To, jakim będziesz specjalistą, zależy wyłącznie od ciebie.

XII

Po upłynięciu tygodniowego zwolnienia, Maddie wróciła na uczelnię. Vera Mathews dopadła ją już przy samych drzwiach. Wyglądała przepięknie jak zwykle — rude włosy potraktowała prostownicą, a na twarz nałożyła mocny makijaż. Na jej powiekach mieniły się różne odcienie brązu, a usta pomalowała bordową pomadką, która pasowała do koloru sukienki, jaką miała na sobie.

— Jesteś! — wykrzyknęła, rzucając się dziewczynie na szyję. — Jak się czujesz?

— Emm, dobrze. Dzięki za notatki.

— No co ty, nie ma sprawy! Co ci właściwie było?

— Ja… No… Miałam grypę — jąkała się. Miała okropne wyrzuty sumienia, kiedy tak okłamywała przyjaciółkę.

— Co z tobą? — Vera przyłożyła dłoń do czoła koleżanki. — Nadal nie wyzdrowiałaś?

Gromadki studentów przechodziły obok i badawczo się im przyglądały. Maddie czuła się fatalnie, gdy nie mówiła prawdy, dlatego nie brnęła w to dalej.

— Nie byłam chora. — Spuściła głowę.

— Co? — Rudowłosa zmarszczyła brwi.

— Nie byłam chora — powtórzyła, tym razem głośniej. — Mój pies był chory i mój współlokator załatwił mi lewe zwolnienie — szepnęła, żeby przypadkiem ktoś jej nie podsłuchał.

— Co?! — Vera z niedowierzaniem pokręciła głową. — Maddie, ja rozumiem chorobę psa, rozumiem wszystko, ale dlaczego mi nie powiedziałaś?

— Ja… Przepraszam. Chyba po prostu nie umiałam, bałam się co sobie pomyślisz. Bałam się, że będziesz na mnie zła. Ale nie mogę patrzeć ci w oczy i dalej udawać.

— Przez internet już się nie bałaś? — Mathews była wyraźnie wkurzona. — Wiesz co? Teraz jestem na ciebie zła, że mnie oszukałaś. Myślałam, że się przyjaźnimy.

— Przyjaźnimy się. — Maddie miała ochotę się rozpłakać.

— Przyjaciółki są ze sobą szczere. Nieważne, muszę iść na zajęcia z prawa administracyjnego.

— Ja też — odparła Miller, lecz rozmówczyni ją zignorowała.

Po raz pierwszy od dawna Vera i Maddie nie siedziały obok siebie podczas wspólnego wykładu. Studentka nie mogła pozbyć się uczucia dyskomfortu towarzyszącego jej podczas przebywania w auli. Nie pojawiała się tu raptem tydzień, a miała wrażenie, że minęły całe wieki. W dodatku powrót na uniwersytet rozpoczęła od kłótni z najlepszą przyjaciółką. Na domiar złego zaczęło jej burczeć w brzuchu, ponieważ nie zjadła nic od czternastu godzin, co w jej przypadku nawet nie brzmiało najgorzej. W trakcie tych dni, kiedy przebywała w domu, Xavier pilnował, aby spożywała przynajmniej trzy wartościowe posiłki w ciągu dnia. Część z nich zdarzało jej się zwracać, lecz w większości przypadków udawało jej się to kontrolować.

Dziś absolutnie nic nie sprzyjało uważnemu słuchaniu monologu profesora ani tworzeniu rzetelnych notatek, nawet jeśli bardzo starała.

Po zakończeniu zajęć wyciągnęła z torebki swój harmonogram, aby sprawdzić, do jakiej sali powinna się udać. Zanim zdążyła go schować, podszedł do niej student, którego widziała po raz pierwszy. Był on ubrany w granatowy garnitur, podobny do tego, jaki często nosił Xavier. Miał nieco dziecięcą twarz, a jego karmelowe loczki i dołeczki to uwydatniały.

— Cześć. Przepraszam, jestem tutaj nowy. Przeniosłem się z innej uczelni. Czy mogłabyś pokazać mi gdzie jest ksero?

— Oczywiście — odparła bez zastanowienia. Nie miała innych planów na spędzenie piętnastominutowej przerwy, więc z chęcią pomogła nieznajomemu.

— Wybacz, gdzie moje maniery? Caleb Nelson — wyciągnął dłoń.

— Maddie Miller — odwzajemniła gest.

— Miło cię poznać, Maddie — uśmiechnął się.

Dziewczyna zaprowadziła nowo poznanego studenta pod punkt ksero i postanowiła na niego poczekać aż zakończy załatwianie sprawy. Wolała uniknąć sytuacji, w której odchodzi, a oni za parę minut znowu spotykają się na tym samym przedmiocie.

— Co teraz masz? — zapytała, kiedy wrócił.

— Prawo rzymskie. A ty?

— Prawo karne. W takim razie się rozchodzimy.

— Może złapiemy się na przerwie obiadowej? To znaczy, jeśli nie masz planów.

— Nie mam planów. Spotkajmy się przy bufecie.

Poznanie nowego kolegi nieco poprawiło humor Maddie. Caleb wydawał się takim człowiekiem, który nawet w najbardziej pochmurny dzień wpuszcza do czyjegoś życia promyczek słońca. W obliczu kłótni z najlepszą przyjaciółką, poznanie go uważała za najlepsze, co mogło jej się dziś przytrafić. Jednocześnie czuła złość na samą siebie, ponieważ miała świadomość, że owa kłótnia była w stu procentach jej winą. Żywiła nadzieję, że Vera za niedługo jej wybaczy.

Wykład z prawa karnego minął Maddie całkiem przyjemnie. Może dlatego, że wchodził w zakres jej zainteresowań, może z powodu jej ulubionego profesora, a może jednak z powodu delikatnie poprawionego nastroju. Najprawdopodobniej składały się na to wszystkie trzy czynniki.

Gdy tylko wybiła pora przerwy obiadowej, studentka szybkim krokiem ruszyła w stronę bufetu. Po drodze przypadkiem natknęła się na Verę i spotkała się z nią wzrokiem, lecz żadna z dziewczyn nie odważyła się odezwać.

Caleb Nelson już czekał pod bufetem, gdy Maddison podeszła pod szklane drzwi.

— Hej. — Uśmiechnął się na jej widok. — Jak wykład?

— W porządku. Wejdziemy? — Skinął głową w odpowiedzi.

Stanęli w kolejce, by odebrać jedzenie, lecz kiedy Miller spojrzała na talerze innych studentów, nieoczekiwanie poczuła mdłości podchodzące jej do gardła. Już wtedy wiedziała, że nie da rady przełknąć nic poza czarną kawą.

— Dobre tu mają jedzenie? — zapytał Nelson. W kolejce stało sporo osób, a więc mieli czas na dyskusję.

— Niezłe.

— Co planujesz zjeść?

— W sumie nie jestem głodna. Wezmę tylko kawę.

— No co ty? Ja padam z głodu. Frytki pachną świetnie.

Maddie nie mogła się z tym zgodzić. Zapach oleju wywoływał w niej odruch wymiotny.

Caleb czuł się nieco skrępowany, kiedy ostatecznie udało im się usiąść przy stoliku i przed nim stał talerz zapełniony ogromną porcją frytek, rybą w panierce i surówką, a przed jego towarzyszką wyłącznie kubek z kawą.

— Faktycznie, całkiem niezłe — powiedział, kosztując posiłku.

— No więc, skąd się przeniosłeś? — Blondynka zmieniła temat, nie chcąc rozmawiać o jedzeniu.

— NYU.

— Och, to spora zmiana. Skąd taka decyzja?

— Jakoś nie czułem, że to moje miejsce. Chciałem być blisko rodziny, dlatego zostałem w Nowym Jorku, ale postanowiłem, że nie będę się ograniczał.

W sercu Maddie rozbrzmiał ból. Słuchała Caleba mówiącego o swojej rodzinie i miała chęć się rozpłakać. Pomijając prestiżowość Yale, na którym studiowała, uczelnia znajdowała się blisko domu. Również zależało jej na tym, aby pozostać blisko rodziny. A teraz prawie zawsze wracała do pustej przestrzeni, przynajmniej dopóki nie pojawił się Xavier Walker.

— Coś nie tak? — zapytał chłopak, dostrzegając zbolałą minę dziewczyny.

— Przepraszam. Po prostu mam gorszy humor, bo pokłóciłam się ze swoją najlepszą przyjaciółką. — Nie powiedziała całej prawdy, ale też całkowicie nie skłamała.

— Przykro mi. Mogę jakoś pomóc?

— Nie wiem. To niezaprzeczalnie moja wina, więc moją rolą jest to, by jakoś ją przeprosić.

— Wiesz, czasami wystarczy samo słowo „przepraszam”.

— Nie w tym wypadku — westchnęła z rezygnacją.

— Nie wzięłaś nawet łyka tej kawy — spostrzegł.

— Och, racja — zarumieniła się i momentalnie pochłonęła połowę zawartości kubka.

— Jesteś trochę rozkojarzona.

Maddie zajęła się piciem kawy, gdyż nie miała na to żadnej odpowiedzi. Rzeczywiście, była rozkojarzona, ale miała do tego swoje powody. Ciągle przeżywana żałoba, kłopoty na uczelni i konflikt z Verą były tylko częścią z nich. Rozpraszał ją także pewien mężczyzna, który w teorii nie powinien mieć większego znaczenia w jej życiu, a jednak w jej głowie wciąż pojawiały się przebłyski chwil spędzonych z nim oraz konwersacji, jakie odbyli. Miała złe przeczucia i z całego serca pragnęła wyrzucić Xaviera Walkera ze swojego umysłu, ale ten był silniejszy od niej.

Resztę dnia na uczelni Maddison spędziła w samotności, chociaż na niektórych ćwiczeniach spotykała Verę. Podczas zajęć to nawet wychodziło jej na korzyść, ponieważ mogła w stu procentach skupić się na ich treści. Czasami odpływała myślami, ale przynajmniej się starała. Mniej komfortowa sytuacja miała miejsce w trakcie przerw, podczas których bezcelowo przemierzała korytarze i spożywała kolejne dawki kofeiny.

Po całym dniu czuła się wyczerpana, pomimo wypicia czterech porcji kawy. Uczelnia już świeciła pustkami, lecz Maddie nie miała nawet siły wrócić do domu. Wprawdzie wyszła na zewnątrz, ale zamiast ruszyć w kierunku samochodu, usiadła na jednej z ławek i w zawieszeniu wpatrywała się w budynek przeciwległego wydziału. Była pewna, że nikogo poza nią już nie ma na terenie kampusu, lecz nagle ujrzała cień męskiej sylwetki. Odwracając się, zobaczyła Caleba Nelsona.

— Co tu jeszcze robisz? — zwrócił się do niej.

— Mogłabym zapytać cię o to samo — odrzekła, wskazując głową, by usiadł obok, co też uczynił.

— Miałem nadzieję, że cię tu jeszcze spotkam i najwidoczniej Bóg wysłuchał moich próśb.

Maddie zastanowiła się, czy chłopak jest wierzący czy tylko zażartował w ten sposób. Ona sama należała do agnostyków, ale uwielbiała święta Bożego Narodzenia. Przynajmniej do czasu tragedii. Te ostatnie ona i Hayley spędziły w bardzo ponurej atmosferze, wspólnie z babcią. Obawiała się, że tegoroczne święta mogą wyglądać podobnie, nawet jeśli był dopiero maj.

— Dopiero się tu przeniosłem — kontynuował wypowiedź. — Co nie należało do najłatwiejszych, biorąc pod uwagę, że za miesiąc kończy się rok akademicki. Pewnie mogłem poczekać do następnego, ale z natury jestem dość niecierpliwy. Muszę przyznać, że miałem dużo szczęścia, ale to, że mi się udało, uważam za znak.

Dziewczyna wpatrywała się w niego i wysłuchiwała historii, jaką opowiadał, zarazem nie do końca rozumiejąc dlaczego akurat teraz się nią dzielił. Nie musiała długo czekać na wyjaśnienia.

— Sorry, trochę się rozgadałem. Zmierzam do tego, że nikogo tu nie znam, a z tobą miło mi się rozmawiało. Nie chcę być nachalny, ale może miałabyś ochotę wybrać się ze mną do kina albo na lody?

— Zapraszasz mnie na randkę? — zapytała wprost.

— Tylko jeśli masz ochotę. — Caleb się zarumienił.

Początkowo zamierzała się zgodzić, gdyż umówienie się z uroczym studentem prawa wydawało jej się świetnym sposobem na wybicie sobie z głowy o cztery lata starszego faceta, który płaci jej czynsz. Ale później dotarło do niej, że to niesprawiedliwe wobec samego Nelsona.

— Wybacz, nie szukam teraz związków. Poza tym dopiero się poznaliśmy.

— Rozumiem. Pewnie trochę się pospieszyłem, ale jak mówiłem, jestem niecierpliwy — tłumaczył się speszony. — Nie będę naciskał, ale możemy być przynajmniej znajomymi?

Dialog przerwał telefon wibrujący w kieszeni Maddie. Na ekranie wyświetliło się imię Hayley.

— Wybacz, to moja siostra, muszę odebrać — poinformowała. — Co tam, Hayley?

— O której będziesz? Muszę iść do pracy, Xaviera nie ma, a trochę się martwię jak zareaguje Aria, kiedy zostawię ją samą. Nic jej nie jest, ale ostatnio cały czas byłaś w domu i nie wiem czy to jakoś na nią nie wpłynie.

— Już wracam. Zaraz będę — rozłączyła się.

Caleb patrzył na nią rozczarowany, ponieważ wywnioskował ze słów dziewczyny, że w tym momencie muszą się pożegnać. Żałował, bo liczył na choć trochę dłuższą rozmowę.

— Muszę lecieć. Zobaczymy się jutro?

— Mam taką nadzieję. Trzymaj się.

— Pa!

Pospiesznie wsiadła do Opla i przekręciła kluczyk w stacyjce, lecz samochód w ogóle nie zareagował. Podjęła kolejną próbę, ale znowu nie odpalił. Później trzecią i czwartą, lecz nic się nie zmieniało. Czy to karma?

Miała tylko trzy wyjścia — pójść pieszo, lecz to mijało się z celem, jeśli chciała szybko dotrzeć do domu; wezwać taksówkę, ale nie za bardzo było ją na to teraz stać; albo zadzwonić do kogoś i poprosić o pomoc. Tylko do kogo? Hayley właśnie wyszła do pracy, więc nie zamierzała jej przeszkadzać, zresztą nie miała innego auta, więc nawet gdyby chciała, nie dotarłaby tu tak szybko. W standardowych okolicznościach pewnie poratowałaby ją Vera, ale obecnie dziewczyny miały konflikt. Maddie miała nadzieję, że jak najszybciej zostanie on zażegnany. Na nikogo poza tym nie mogła liczyć. Chyba że na Xaviera Walkera.

Wykręciła numer do współlokatora i objaśniła mu sytuację, na co on obiecał jej, że jak tylko skończy z klientem to przyjedzie. Na czas oczekiwania rozsiadła się wygodnie, nasunęła okulary na głowę i oparła czoło o kierownicę. Wystarczyło kilka minut, aby przysnęła.

Po upłynięciu niespełna godziny obudził ją klakson. Dziewczyna aż podskoczyła.

Xavier zapukał w szybę. Włosy świeciły mu się od potu, ale mimo tego wyglądał jeszcze lepiej niż zwykle. Maddie nie mogła oderwać od niego oczu, toteż chwila minęła zanim w ogóle otworzyła drzwi.

— Mogę?

Blondynka wysiadła z samochodu, aby zwolnić mu miejsce. Zaczynał kropić deszcz i wiał zimny wiatr, przez co zaczęła się trząść.

— Weź z mojego auta kurtkę — zaproponował Walker, podając jej kluczyki.

— Dzięki.

Zakładając niebiesko-czarną kurtkę z Balenciagi, poczuła się bardzo nieswojo. Zdawała sobie sprawę z cennika tej marki i uważała za absurd wydawanie takich kwot na ubrania. Jednocześnie nie planowała zaglądać nikomu do portfela, a odczuwała chłód, więc jeśli Balenciaga stanowiła jedyną opcję, by się ogrzać, zamierzała z niej skorzystać.

— Siadł akumulator — oznajmił brunet, grzebiąc pod maską. — Na szczęście mam prostownik. Podładujemy go chociaż trochę, żebyś dojechała do domu, to nieduży kawałek. Ale później musisz go odłączyć i naładować maksymalnie.

— Boże, biedna Aria. — Miller bardziej martwiła się o psa niż o sam pojazd.

— Coś jej dolega?

— Nie, ale Hayley twierdzi, że mogła się odzwyczaić od przebywania samej w domu i lepiej mieć ją na oku.

— Nic jej nie będzie. Poczekać tu z tobą czy sobie poradzisz?

Poczekaj — chciała powiedzieć.

— Jak chcesz. Jeśli się spieszysz, to nie będę cię zatrzymywać.

— Za pół godziny mam spotkanie, ale niedaleko, więc mogę zostać.

Deszcz zacinał coraz bardziej, więc schowali się w Oplu, gdzie na tylnym siedzeniu leżał ładujący się akumulator.

— Musisz być zmęczona, skoro postanowiłaś uciąć sobie drzemkę — skomentował nagle Xavier.

— Nie planowałam tego — przyznała.

— To jeszcze gorzej, Maddie.

— Jestem po dziesięciu godzinach zajęć, chyba mogę być zmęczona.

— Powinnaś iść do lekarza — stwierdził.

— Dlaczego? Nie jestem chora. Moje zwolnienie było fałszywe — przypomniała.

— Jesteś blada, wyczerpana, nie jesz — wymieniał. — To może się źle skończyć.

— To groźba? — zażartowała, ale Xavier się nie zaśmiał.

— Maddie, to nie są żarty. Powinnaś się przebadać.

— Nie mam kasy — warknęła, mając nadzieję, że to zakończy temat. Ku jej rozczarowaniu, nie została zaspokojona.

— Mogę ci pożyczyć. Znam dobrego lekarza, da zniżkę.

— Tego samego, który wystawił mi to cholerne zwolnienie? — Grała zirytowaną, ale w głębi serca sądziła, że to słodkie, iż Xavier interesował się jej stanem zdrowia. Nie okazywała tego, bo nie planowała dać się przekonać.

— Tak — odpowiedział spokojnie. — Jest moim dobrym kumplem, ale też świetnym specjalistą. Umówię cię na wizytę.

— Czy możemy już jechać? — Zniecierpliwiona zmieniła temat.

— Jeszcze chwilę.

Owa chwila pewnie do końca trwałaby w ciszy, gdyby oczy Maddie nie skierowałyby się w kierunku palców Xaviera wstukujących coś w klawiaturę telefonu.

— Co robisz? — zapytała

— Umawiam cię na wizytę.

— Jesteś nienormalny?

— Czy bliźniaczki Miller czerpią satysfakcję z nazywania mnie nienormalnym? — powiedział niby do siebie, ale tak żeby usłyszała. — Jutro o szesnastej.

— Chyba zwariowałeś. Kończę zajęcia o siedemnastej. Odwołaj to.

— No to się z nich zwolnisz.

— Nie ma takiej opcji. Wystarczy, że tydzień byłam na zwolnieniu. Odwołaj to — powtórzyła.

— Odwołam, pod warunkiem, że sama się zarejestrujesz.

— Niech będzie — powiedziała na odczepnego.

— Okej, myślę, że możemy jechać, ale ja poprowadzę, bo ty jesteś zbyt zmęczona, żeby kierować.

— Że co? Przecież masz swój samochód.

— Trudno, jutro przyjadę po niego taksówką.

— A klient?

— Poczeka. Też przyjadę do niego taksówką.

Maddie wywróciła oczami, ale nic nie powiedziała, tylko grzecznie zamieniła się miejscem i usiadła na fotelu kierowcy. Xavier wcale się nie pomylił oceniając poziom jej zmęczenia, gdyż nie potrzebowała wiele, aby zasnąć. Obudziła się dopiero, kiedy zaparkował przed domem.

— Chyba nie będziesz z tym dyskutować — powiedział wyraźnie usatysfakcjonowany.

— Dzięki za pomoc — odbiegła od tematu.

Kiedy Maddie została sama w domu, nie licząc Arii, uznała, że koniecznie musi porozmawiać z Verą, ponieważ nie wyobrażała sobie codziennego mijania jej na korytarzu bez wydukania głupiego „cześć”. Z tej przyczyny wykręciła do niej połączenie, którego dziewczyna niestety nie odebrała. Mimo wszystko Miller nie rezygnowała i zostawiła jej wiadomość głosową na skrzynce pocztowej.

— Cześć, Vera. Dziwnie się czuję, bo nigdy się nikomu nie nagrywam, ale ta sytuacja jest dość wyjątkowo, bo chyba nigdy się nie pokłóciłyśmy. Nie żebym się z tego cieszyła. Wybacz, jeśli gadam od rzeczy, ale jestem zmęczona i zestresowana. Chcę tylko powiedzieć, że przepraszam. Popełniłam błąd i bardzo tego żałuję. Obiecuję, że to się nie powtórzy. Odezwij się, proszę.

XIII

Zaraz po przebudzeniu Xavier zszedł do kuchni, aby zaparzyć sobie kawę. Maddie już przebywała na uczelni, a Hayley jeszcze spała, dlatego starał się być cichutko jak myszka. Utrudnienie stanowiła Aria, która kręciła się po pomieszczeniu i złowrogo spoglądała w jego stronę, a przynajmniej tak mu się wydawało. Chcąc jakkolwiek ją udobruchać, nasypał jej karmę do miski, lecz natychmiast pożałował, gdy poczuł ostre kły wbijające się w jego dłoń.

— Pierdolony kundel! — wykrzyknął, z bólu zaciskając zęby i przymykając powieki. Dopiero po ich otwarciu zorientował się, że ręka jest cała umazana krwią. Na jej widok Aria zaczęła donośnie szczekać, przez co obudziła Hayley.

— Co jest? — spytała dziewczyna, przecierając oczy.

— Twój jebany pies mnie ugryzł! — Usiłował zatamować krwawienie ręcznikiem papierowym.

— Co? — Hayley wciąż była zaspana. — Jak ugryzł?

— No tak! Spójrz!

Dopiero po chwili ujrzała krew spływającą na papier.

— Ja pierdolę. Czekaj, w łazience jest bandaż. — Zmusiła się do wstania, aby przynieść Walkerowi opatrunek.

— Czy ten kundel był szczepiony? — spytał, gdy wróciła, wyraźnie zbulwersowany.

— Po pierwsze, to nie kundel. Po drugie, tak, Aria jest szczepiona. Nie umrzesz. Czemu cię ugryzła?

— Też bym, kurwa, chciał wiedzieć.

— Lepiej idź z tym do lekarza.

— Pójdę. Mam nadzieję, że Maddie też poszła — powiedział bez zastanowienia.

— Co? — Hayley uniosła brwi, nie rozumiejąc o czym mówi Xavier.

— Nieważne — zreflektował się. — Odechciało mi się tej kawy, jak chcesz to ją sobie wypij.

— Nie zmieniaj tematu. Co z Maddie? Dlaczego miała iść do lekarza?

— Najlepiej sama z nią porozmawiaj. Idę się ogarnąć. — Spojrzał na bandaż i skrzywił się z bólu.

Hayley wzięła sobie do serca jego słowa i rzeczywiście zamierzała porozmawiać z siostrą. Przypomniała sobie utratę wagi, którą ostatnio u niej zauważyła i powiązała to ze wspomnieniem o lekarzu. Na początku połączyła to ze stresem, którego nie brakowało w życiu Maddison Miller, ale teraz Hayley martwiła się, że siostra mogła mieć poważniejsze problemy zdrowotne. Dziwiło ją, że Xavier wiedział o tym więcej niż ona sama i czuła się z tego powodu winna, dlatego kiedy tylko współlokator opuścił mieszkanie, wykręciła numer do bliźniaczki, całkowicie zapominając o tym, że ta ma zajęcia. Przypomniała sobie dopiero wtedy, kiedy usłyszała dźwięk poczty głosowej: Maddie Miller. Nagraj wiadomość, a oddzwonię. Nie posłuchała jednak owego głosu, a zaczekała na reakcję ze strony siostry, która odezwała się po niespełna piętnastu minutach.

— Cześć, dzwoniłaś do mnie. Coś się stało?

— Nie, nic. Znaczy… Chciałabym się tego dowiedzieć od ciebie.

— Co? Hayley, jestem na studiach. Teraz mam chwilę przerwy, ale mów trochę konkretniej.

— Okej, więc zapytam wprost. Masz jakieś problemy zdrowotne, Maddie?

— Jakie problemy? Skąd ci to przyszło do głowy? — Udawała zdziwioną, ale w jej głosie dało się usłyszeć zdenerwowanie.

— Xavier powiedział, że ma nadzieję, że zapisałaś się do lekarza.

— A to dupek — fuknęła, wprowadzając siostrę w stan jeszcze większej dezorientacji.

— O co chodzi? Macie jakieś sekrety? — Chcąc nie chcąc, Maddie przypomniała sobie o pocałunku z Xavierem, o którym Hayley miała się nie dowiedzieć. Pomyślała, że jeśli Walker miał na tyle krótki język, to jest duża szansa, że wygada się również w tym temacie.

— Nie. Po prostu ten gość jest przewrażliwiony i wmawia sobie, że jestem na coś chora. Powiedziałam mu, że pójdę do lekarza, żeby się odczepił.

— A dlaczego tak myśli? — Hayley próbowała zrozumieć. Czuła, że siostra nie była z nią do końca szczera.

— Kto go tam wie? Coś sobie uroił — mówiła z przekonaniem Maddie.

— Zauważyłam, że sporo schudłaś. — Miller spróbowała innej strategii.

— Schudłam, bo się zdrowo odżywiam. Zazdrościsz?

Hayley nie odpowiedziała, ale zastanowiła się nad tym czy siostra rzeczywiście prowadziła zdrowy tryb życia. Często się mijały, więc nie miała zbyt wielkiego pojęcia na temat stosowanej przez nią diety, ale jednocześnie rzadko kiedy widziała jakiekolwiek ślady spożywanych przez Maddie posiłków. Dotychczas nie zwracała na to szczególnej uwagi, ale teraz obiecała sobie, że zacznie, bo szczerze martwiła się o bliźniaczkę.

Nie spieszyła się z ubieraniem, ponieważ akurat wypadał jej wolny dzień w pracy. Napiła się łyka kawy, którą pozostawił Xavier, ale wylała ją do zlewu gdy tylko poczuła, że jest zimna. Dostrzegła, że Aria patrzy na nią maślanymi oczami.

— Co się tak gapisz? Gryziesz ludzi i teraz błagasz o litość? — mówiła, grając złą, ale jednocześnie głaszcząc suczkę.

Nie mogła zrozumieć tego zdarzenia. Ciągle widziała Arię jako najłagodniejszego psa, jakiego kiedykolwiek poznała. Nie szczekała nawet na listonosza. Dlaczego więc czuła taką niechęć do Xaviera Walkera?

Miller zjadła tosty zrobione na szybko i ruszyła w stronę szafy, aby wyciągnąć z niej ubrania stosowne do pobytu na cmentarzu. Padło na obcisłe dżinsy i czarną bluzkę z falbankami. Włożyła soczewki i spojrzała w lustro, stwierdzając, że bez makijażu wygląda okropnie. Nałożyła więc tonę podkładu i pudru na twarz, a powieki pokryła ciemnobrązowymi cieniami. Dopiero po podkreśleniu rzęs maskarą uznała, że jest gotowa, by wyjść przed ludzi.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.