Książkę dedykuję mojej rodzinie w Polsce i w Niemczech, która bardzo wspierała mnie w procesie adaptacyjnym.
Wstęp
Minął rok od ukazania się mojej książki „Sąsiad, jakiego nie znacie. Gute Nacht Deutschland”. Jest ona osobistym podsumowaniem dwudziestoletniego pobytu w Niemczech oraz zwróceniem uwagi na błędną politykę migracyjną prowadzoną latami przez Europę Zachodnią.
Chyba nikt się nie spodziewał, że sprawy w Niemczech i generalnie na świecie przybiorą taki obrót, żaden wróżbita, jasnowidz, wizjoner nie przewidział takiego scenariusza dla naszego kontynentu. Mówiło się o kryzysie ekonomicznym Grecji, o światowym kryzysie bankowym, wszyscy baliśmy się konfliktu ukraińskiego, ale nikt nie przejmował się losem milionów migrantów z Syrii i Iraku od lat zamieszkujących obozy tureckie.
W sierpniu zostaliśmy skonfrontowani z wielką falą uchodźców, co stało się tematem politycznym numer jeden w Europie i na świecie. Moje obawy i przeczucia się ziściły.
Przypomniałam sobie, jak sześć lat temu stałam na plaży w Grecji i w pewnym momencie przeszła mi przez głowę myśl, że Morze Sródziemne przyniesie śmierć. Miałam wrażenie, jakbym stała na cmentarzu, doznając emocji przemijania, utraconego czasu i tęsknoty, tak jak w sytuacji utraty kogoś bliskiego. Było to bardzo dziwne uczucie, które mnie zaskoczyło i którego w żaden sposób nie mogłam sobie wytłumaczyć.
W marcu zeszłego roku wyśnił mi się wielki ponton na morzu, a w nim grupa ludzi, wraz ze mną i moim mężem, oraz nadchodząca olbrzymia fala, a nad nami unoszące się ciemne chmury. Wtedy też przełożyłam urlop. Miałam wrażenie, że może się stać coś niedobrego, myślałam o tsunami, byłam pełna obaw. Kto by się jednak spodziewał, że sześć miesięcy później zaleje nas ogromna fala uchodźców i że Europejczycy oniemieją nie tylko z wrażenia, ale i ze strachu? Z dnia na dzień zostaliśmy zderzeni z rzeszą ludzi ruszających na Europę. Niektórzy mówili o wielkiej inwazji, inni o lękach, kojarząc to zjawisko z natarciem obcych na nasze ziemie. Nie wyobrażam sobie, jak w takim razie muszą się czuć ludzie w obliczu wojny albo jej groźby. Codziennie byliśmy konfrontowani z obrazami z Węgier oraz innych krajów europejskich pokazującymi drogę krzyżową tych ludzi. Przekazy telewizyjne dotyczące migrantów nie zawsze były jednak obiektywne. Byliśmy poddani różnym socjotechnikom, które stosują media, by nie tylko zmanipulować widzów, ale też wybudzić w nich skrajne emocje. Z jednej strony obraz umęczonych kobiet z dziećmi w długiej, wyczerpującej drodze, z innej widok młodych, agresywnych mężczyzn atakujących policję węgierską, stosujących siłę, wykorzystujących protesty głodowe, aby dotrzeć jak najszybciej do upragnionego celu, którym były Niemcy i Szwecja.
Przyjmuje się, że przełomowym wydarzeniem w sprawie uchodźców było zamieszczenie na portalach społecznościowych zdjęcia trzyletniego Aylana Kurdi, którego ciało zostało wyrzucone na brzeg wyspy Kos. Ukazanie bezbronnego chłopca w mediach oraz na portalach społecznościowych zwróciło uwagę świata na losy uchodźców i generalnie wojnę w Syrii, która toczyła się od lat.
Pod wpływem emocji Angela Merkel podjęła decyzję o otwarciu granic. Od tego momentu do Niemiec przybyło milion obcych ludzi. Exodus się jednak jeszcze nie zakończył, ponieważ politycy niemieccy obiecali uchodźcom budowę mieszkań socjalnych, pracę dla każdego, generalnie lepsze życie. Obietnice pani kanclerz i polityka otwartych granic spowodowały masową ucieczkę ludzi, z czym muszą się zmierzyć Niemcy.
To poważny problem, ponieważ społeczeństwo nie zgadza się z polityką prowadzoną przez Angelę Merkel. Niemcy wystraszyli się liczby uchodźców, boją się o swoje miejsca pracy oraz o swój system społeczny, a także zagrożenia ze strony fundamentalnych ekstremistów. W związku z tym obserwuje się wzrost ksenofobii i niechęci do obcych. Co parę dni słyszy się informacje o podpaleniu ośrodka dla uchodźców, we wschodnich landach nieustannie organizowane są demonstracje antymigracyjne.
Internet kipi wrogością i agresją wobec nowych przybyszów, ponieważ media (telewizja i radio), kierując się poprawnością polityczną, nie podejmują stanowczej i obiektywnej krytyki co do słuszności polityki Angeli Merkel.
Gest, jakkolwiek szlachetny, ze strony pani kanclerz może się okazać zgubny w skutkach dla Niemiec i Europy. I to nie dlatego, że na Stary Kontynent przybyli muzułmanie, obce naszej kulturze nacje, tylko dlatego, że przybyli ludzie, a nie roboty, maszyny. To indywidua ze wszystkimi swoimi pragnieniami, wyobrażeniami, słabościami, ludzie poturbowani przez wojnę, rozczarowani, po przejściach, z mniejszym i większym IQ, zaradni oraz mniej zaradni.
Najbardziej niepokojący jest nie fakt, że do Europy przybyli muzułmanie, ale że pojawiła się ich taka liczba. Czy Europa, generalnie nasz sąsiad z zachodu, poradzi sobie z integracją milionów ludzi?
Słysząc słowa Angeli Merkel: „Wir schaffen das” („Damy radę”), myślę sobie, jak naiwnie politycy wyobrazili sobie kwestię migracji, nie biorąc pod uwagę negatywnego doświadczenia z dotychczasową integracją niektórych społeczności w Niemczech. Wielu z tych ludzi po trzydziestu latach pobytu na obczyźnie nie nauczyło się języka, tworząc własne getta, uzurpując wiele dzielnic w miastach wyłącznie dla siebie. Do niedawna prasa i telewizja notorycznie donosiły o skandalicznych zachowaniach dzieci migrantów w szkołach i na ulicach miast, o ich braku szacunku i respektu, o porzucaniu edukacji, a w związku z tym dużym bezrobociu młodzieży i braku perspektyw na przyszłość. Kiedy pomyślę sobie, ile krytycznych artykułów, programów publicystycznych obejrzałam na ten temat, kiedy przypominają mi się słowa polityków, iż integrację z cudzoziemcami uznaje się za przegraną („Die Integration ist gescheitert”), zastanawia mnie ta nagła zmiana myślenia oraz podejścia do przyjęcia takiej masy ludzi.
Czyn bardzo humanitarny i szlachetny może się okazać ogromnym wyzwaniem. Politycy mówią o wielkiej szansie, społeczeństwo, mając dotychczasowe złe doświadczenia, żywi wielkie obawy. Za parę lat przekonamy się, kto miał rację.
W trakcie pisania książki, 13.11.2015 r., znowu doszło do zamachów w Paryżu. Zginęło 137 osób, a 300 zostało rannych, z czego 99 było w stanie ciężkim. Wczorajszy atak na Brukselę przyniósł 34 ofiary śmiertelne i ponad 200 osób rannych. Zamachu nie dokonali uchodźcy, tylko dzieci migrantów z europejskimi paszportami, od lat zamieszkujący Belgię i Francję.
Te ataki wystawiają liberalną politykę Angeli Merkel na ciężką próbę. Trzeba sobie przede wszystkim zadać pytanie, na ile człowieczeństwa może sobie pozwolić Europa, a ile warte jest nasze bezpieczeństwo.
Inna refleksja nasunęła mi się w trakcie pobytu w Toskanii, gdzie spędzałam Święta Wielkanocne. Zauważyłam tam bardzo dużą liczbę migrantów z Afryki, błąkających się bezczynnie po miastach, spędzających czas na skwerach, dworcach, próbujących na siłę wcisnąć swój towar turystom. Świadomie spoglądałam na ich twarze, pytając, czy są szczęśliwi. Czy tak wyobrażali sobie raj na ziemi, Europę? Wielu z nich to jeszcze dzieci. Na pewno tęsknią za swoimi rodzicami i ojczyzną. Widziałam wiele smutnych i rozczarowanych twarzy, bez perspektyw i nadziei na lepsze jutro. Politycy, przyjmując taką rzeszę uchodźców, nie pomyśleli o stworzeniu odpowiednich programów dla nich. Jednak gdy patrzyłam na zaniedbaną i starzejącą się Toskanię, przyszło mi do głowy, że za pomocą środków unijnych dałoby się wykorzystać potencjał tych młodych ludzi. Ciekawe, czy politycy, burmistrzowie miast wykażą się kreatywnością i pomysłowością, aby stworzyć tym ludziom perspektywy pracy innej niż ta na ulicy? Jestem przekonana, że wielu z nich ma większe ambicje i aspiracje niż spędzanie czasu na plażach czy skwerach, oferowanie na siłę towaru albo utrzymywanie się do końca życia z kasy społecznej.
Po pobycie w Toskanii postanowiłam wystosować list do burmistrza miasta Signa, gdzie miałam okazję spędzić parę dni, a gdzie innowacja i pomysłowość młodych ludzi bardzo by się przydały. Mam nadzieję, że burmistrz wykaże się zrozumieniem i zainspiruje się moimi pomysłami.
Uchodźca człowiek
Politycy, umożliwiając migrację, nie wzięli pod uwagę tego, że człowiek oprócz ciała oraz chęci zaspokojenia swoich podstawowych potrzeb fizjologicznych w postaci jedzenia, spania, oddychania ma duszę oraz osobowość i jest ukierunkowany na wyższe cele.
Człowiek, imigrant, cudzoziemiec jest przede wszystkim osobą socjalną, a gdy zaczyna mu brakować podstawowych wartości w postaci codziennego zajęcia, jakim jest praca, uznania oraz kontaktów międzyludzkich, a jego umiejętności fizyczne albo psychiczne nie są wykorzystywane w dostateczny sposób, zaczyna cierpieć. Jak w takim razie spełnić oczekiwania miliona ludzi, którzy dotarli do Europy? Jak uwzględnić ich indywidualne potrzeby, szczególnie te ambicjonalne i duchowe? W jaki sposób pomóc takiej rzeszy ludzi zaczynających od zera w obcych warunkach kulturowych i klimatycznych?
Wielu uchodźców przyszło z traumatycznymi przeżyciami emocjonalnymi związanymi z wojną, terrorem i strachem. W psychologii takie zaburzenie psychiczne występuje pod nazwą zespołu stresu pourazowego, będącego formą reakcji na ciężkie przeżycia wojenne. Stres pourazowy objawia się w postaci lęków, poczucia bezradności, bezsenności, nawracających wspomnień zwanych flasbackami.
Skąd w takim razie wziąć tylu psychologów, tłumaczy, psychiatrów i jeszcze wielu innych specjalistów, którzy operują nie tylko językiem arabskim, ale i niemieckim? Europa nie jest przygotowana na taką skalę, z jaką musi się zmierzyć. Politycy nie pomyśleli przede wszystkim o tym, że inne nacje, wykorzystując zaproszenie pani kanclerz, bezpodstawnie szukają swojego szczęścia w Europie, zabierają szansę wielu innym, w istocie bardziej potrzebującym, dotkniętym wojną ludziom.
Prawdopodobnie to nie sprawa przypadku, że w pewien zimowy wieczór trafiłam w polskiej telewizji na dokument „Ja, uchodźca”. Po jego obejrzeniu otworzyły mi się oczy na wiele spraw, z którymi mam do czynienia nie tylko jako osoba z przeszłością migracyjną, ale też jako terapeutka, która w swojej pracy spotyka się z podobnymi problemami, a które są ukazane w filmie. Przede wszystkim zmienił się mój punkt widzenia. Poczułam wstyd i zażenowanie, popłynęły mi łzy.
Film „Ja, uchodźca” pokazuje grupę przyjaciół z Syrii, którzy filmują swoją przeprawę do Europy. Widz konfrontowany jest przede wszystkim z ich sferą emocjonalną, lękami, rozterkami, przemyśleniami. Generalnie pokazana jest ich ludzka twarz, jakże inna od tej, która jest nam na co dzień prezentowana w mediach.
Po filmie popadłam w zadumę, wróciłam pamięcią do swojej historii, ale i relacji moich polonijnych pacjentów, którzy dzielą się swoimi doświadczeniami na drodze do integracji z obcym sobie społeczeństwem.
Wsłuchuję się w ich historie i spotykam się z opiniami, że był to długotrwały proces, i to nie dlatego, że człowiek zaczyna wszystko od zera i w związku z tym czuje się jak raczkujące niemowlę, które bada teren, po jakim zaczyna się poruszać. Największą przeszkodą w asymilacji nowych warunków życiowych są alienacja i samotność, z którymi spotykają się na co dzień. Kiedy słyszę w telewizji ciągłą krytykę obcokrajowców za ich znikome zaangażowanie, ze zdumieniem kiwam głową, ponieważ przez lata uświadomiłam sobie, że nie jest to ulica jednokierunkowa, proces integracji zależy od dwóch stron.
Od dwudziestu lat obserwuję społeczeństwo niemieckie. Pomimo ich poprawności politycznej oraz miłego usposobienia na co dzień uważam, że w życiu codziennym nie są towarzyscy i nie są otwarci na osobiste relacje z cudzoziemcami. Być może ktoś zarzuci mi generalizację oraz brak obiektywności, ale pracując z Polonią od wielu lat, mam wrażenie, że to duży problem, który stoi na przeszkodzie wzajemnej wymiany. Każdy wie, że kontakty międzyludzkie, akceptacja są bardzo ważne, choćby dla samego faktu poprawnego posługiwania się językiem, poznania się, nauczenia się siebie.
Właśnie te opinie często powtarzają się w opowiadaniach moich pacjentów:
Ludzie na co dzień są bardzo mili, ale i tak nikt nie chce mieć z tobą do czynienia.
Kontakty są raczej powierzchowne i opierają się na krótkim small talku.
Nieraz zastanawiałam się, czy jest to związane z ponurym północnym klimatem oraz specyficzną mentalnością tego rejonu i dlatego ludzie się częściej alienują, nie szukają głębokich relacji. A może wiąże się to z niechęcią do obcych, lękiem przed nimi?
Kiedy wspominam początki swojego pobytu w Niemczech, muszę przyznać, że osobiście największą dla mnie trudnością nie był język czy adaptacja do surowego klimatu północnych Niemiec. Najbardziej problematyczny był właśnie chłodny stosunek ludzi. Przyzwyczajona do rodzinnej atmosfery w Polsce, naszych spontanicznych gestów, najbardziej byłam zaskoczona małą przystępnością Dolnosaksończyków. Pomimo bardzo dobrych doświadczeń, jakie miałam na co dzień z urzędnikami różnych instytucji, nawiązanie znajomości z ludźmi graniczyło z cudem. Z nostalgią wspominałam studia w Polsce, przyjaźnie, spotkania, które organizowało się po zajęciach.
W Niemczech na uczelni każdy unikał kontaktu, nawet wzrokowego. Ludzie po wykładach biegli w swoją stronę, wzbraniając się przed rozmową czy towarzystwem. Ten brak ciepła i zainteresowania doświadczyłam również na różnych spotkaniach dzieci i ich rodziców w przedszkolu. Przypominam sobie zachowawczość matek, kiedy słyszały mój polski akcent oraz rozmowy w języku polskim z moim synem. Miałam wrażenie, że świadomie trzymały dystans. Na każdym spotkaniu czułam się, jakbym stała z boku, miałam świadomość swojej obcości oraz braku przynależności do grupy.
Jedynym pozytywnym zaskoczeniem była siedząca obok mnie w czasie naszego wspólnego malowania osoba, która jako jedyna od tylu lat mojego pobytu w tym kraju pozytywnie zareagowała na język polski. Nawiązanie kontaktu w trakcie przedszkolnych zajęć zaowocowało przyjaźnią do dziś. Tak jak z wieloma innymi osobami, które na szczęście nie miały problemu z moim pochodzeniem. Ale takie przyjaźnie nie zawsze są oczywiste. Na pewno dużą rolę odgrywa poziom intelektualny danego człowieka, jego doświadczenia z cudzoziemcami, otwartość oraz brak kompleksów.
Nieraz zastanawiam się, czy mała przystępność ludzi była związana z czasem, w którym wyemigrowałam. Polacy nie cieszyli się najlepszą opinią. Trudne lata dziewiędziesiąte popchnęły naszych ziomków na drogę karną. Przypominamy sobie masowe kradzieże samochodów w Niemczech, Polaków zajmujących się przemytem papierosów oraz alkoholi. Polki kojarzyły się z Teresą Orłowską i Danutą Lato.
Polacy stali się również pośmiewiskiem w wielu programach kabaretowych. Byliśmy przedstawiani jako dresiarze ciągnący na winiecie niemieckie szroty. Pretekstem do żartów była również polska gospodarka. Na szczęście dzisiaj nie jesteśmy już powodem do kpin. Nasz cud gospodarczy jest podziwiany w całej Europie, przynajmniej przez osoby, które odwiedziły Polskę i przekonały się na własnej skórze, że nie leżymy koło Syberii i że nie chodzą po naszych ulicach niedźwiedzie grizzly. Nasze zaangażowanie, odwaga oraz parcie do przodu są powodem zazdrości niejednego sąsiada z Zachodu. Nawet prezesa Kaczyńskiego zaczęto nam zazdrościć, o czym się oficjalnie w mediach nie mówi, ale czego dowiaduję się od swoich niemieckich przyjaciół. Wielu z nostalgią wyraża się o Orbanie i Kaczyńskim jak o wielkich patriotach broniących swój dom ojczysty.
Turcy również zostali wyparci do lamusa. Obecnie wróg numer jeden to Syryjczyk, Irakijczyk, Afgańczyk. Cała wrogość skupiła się na muzułmanach i Afrykańczykach.
Tylko że jest to inny rodzaj niechęci, skończyła się polityczna poprawność. Śledzę na co dzień internet, media społecznościowe i jeszcze nigdy nie spotkałam się z taką wrogością, wulgarnością, zacietrzewieniem oraz nienawiścią do uchodźców. Nie mam pojęcia, jak ci ludzie odnajdą się w tej atmosferze i czy zaaklimatyzują się na dobre. Czy kiedykolwiek poczują się swojsko? Czy nawiążą przyjaźnie? Czy nie staną się powodem zazdrości, kiedy im się uda i poszybują wyżej, będą jeździć lepszymi samochodami od miejscowych? Wszystko stoi pod znakiem zapytania i wszystko jest możliwe.
W moim mniemaniu może to być dla nich bardzo bolesny proces. Jeżeli jakiś Mehmet będzie się spotykał z ciągłą krytyką, niechęcią, chłodem i dystansem, to z pewnością jego ego mocno na tym ucierpi. Będąc notorycznie konfrontowany z negatywnymi informacjami dotyczącymi jego religii, obyczajów oraz tradycji, będzie miał sprzyjające okoliczności, by stać się radykałem. Tak jak we Francji czy i innych częściach Europy, gdzie młodzi cudzoziemcy są zepchnięci na margines. Brakuje dla nich perspektyw i pracy. Przede wszystkim brakuje im akceptacji i czasami zwykłych, ciepłych, ludzkich odruchów. W związku z tym młodzi gniewni szukają wentyli, alternatywy dla siebie i ulegają radykalnej islamskiej propagandzie. Ich pustkę wewnętrzną zaczyna wypełniać ideologia, której się poddają i której oddają swoje życie.
Jak zagubieni i zdesperowani muszą być ludzie, którzy w młodym wieku oddają swoje życie za światopogląd? Współczuję ich rodzicom, którzy poświęcili się, wyjechali na Zachód, aby umożliwić swoim dzieciom lepsze życie, a teraz muszą przeżywać dramaty.
Jakkolwiek zrozumiałe są polskie czy europejskie rozterki dotyczące uchodźców, a szczególnie ich liczby, która notabene przerosła Europę, to jednak bardziej obawiam się nastawienia, jakie obecnie panuje w większości społeczeństw. Czytając wypowiedzi młodych polskich czy niemieckich internautów, obserwując zachowania wiernych fanek księdza Rydzyka, hasła Pegidy niemieckiej, widząc odrodzenie nacjonalistycznych ruchów w Niemczech, mogę żywić obawy co do integracji. W takich warunkach niełatwo będzie zaprzyjaźnić się tym ludziom i poczuć się godnie w obcym kraju, kiedy jego rodowici mieszkańcy będą świadomie stwarzać
dystans, okazywać wrogość i brak akceptacji w stosunku do nich. W wyniku takiego nastawienia Europa będzie produkować coraz większą liczbę radykałów.
Stereotypy
Mówi się, że w każdych stereotypach tkwi ziarno prawdy. Zauważyłam, że niektóre nacje, grupy społeczne, osoby indywidualne same zasłużyły sobie w świecie na swój wizurenek. My, Polacy, mamy opinię pijaków i złodziei, Włosi kojarzą się z mafią i krętactwem, Grekom przypina się łatkę leni, muzułmanie kojarzą sią z terroryzmem, Szkoci ze skąpstwem, Francuzi z żabojadami, Żydzi z lichwiarstwem. Niemcy ze względu na historię walczą ze stereotypem nazisty. Pewnego razu moi znajomi wyznali mi, że wstydzili się w Warszawie mówić po niemiecku. Było im jakoś niezręcznie posługiwać się językiem w mieście, które najbardziej ucierpiało z powodu wojny. Tak jakby chcieli wyprzeć wstydliwy dla nich fakt historyczny. Zresztą poczucie winy towarzyszy im do dzisiaj. Wiele stereotypów jest podtrzymywanych poprzez literaturę, filmy wojenne, do których angażuje się niemieckich aktorów i obsadza się ich w rolach SS-manów. Sama polityka poprawności politycznej opiera się na walce ze sterotypami, które panują od drugiej wojny światowej.
Boimy się Arabów, gdyż kojarzymy z nimi bajkę o Alibabie i czterdziestu rozbójnikach. Mówi się o nich, że są brutalni, mało pracowici, ponieważ całymi dniami studiują Koran i filozofują. Niektórzy twierdzą, że są fałszywi.
Na pewno w obcowaniu z nimi musimy bardzo uważać na słowa, gdyż szybko można zranić ich dumę. Nie zawsze potrafią się z siebie śmiać i są przede wszystkim nieufni. Za to są dobrymi psychologami, potrafią z twarzy i oczu człowieka wiele wyczytać. Irańczycy i Turcy kojarzą się z handlem i smykałką do interesów.
Chyba nie ma nacji, która nie zmagałaby sią ze sztampowością. Stereotypy były i będą, ponieważ w ludziach tkwi tendencja do oceniania, wydawania opinii, interpretowania, kategoryzowania. Stereotypy często powstają pod wpływem własnych doświadczeń, emocji oraz są odzwierciedleniem własnych agresji, frustracji niezadowolenia. Stwarzają one również uprzedzenia i niechęć, jak również bariery w swobodnym przepływie komunikacji, tworzą blokady, rodzą sceptyczność, nieufność, dystans oraz brak spontaniczności w zawieraniu znajomości. Ponieważ jako Polka często spotykałam się z negatywnymi opiniami na temat Polaków, postanowiłam nie postępować i nie myśleć w takich kategoriach. Faktem jest, że nie zawsze udaje mi się w sposób obiektywny i neutralny opiniować innych, np. gdy widzę grupę Cyganów, automatycznie budzi się we mnie nieufność. Nawet gdy mam świadomość, że jest ona nieuzasadniona. Pomimo zrozumienia dla ich tradycji i stylu życia, ich poczucia wolności związanego z ciągłym przemieszczaniem się, artyzmu, który w sobie noszą, nie potrafię wyzbyć się wewnętrznych animozji.
Po przyjęciu Rumunii i Bułgarii do Unii Europejskiej do Niemiec przyjechało wiele rodzin romskich. Niestety nie cieszą się one najlepszą opinią ze względu na brak woli integracji ze społeczeństwem niemieckim, a także kultywowanie swoich tradycji na co dzień, żebranie. Najczęściej na ulicach spotyka się biedne kobiety z dziećmi na rękach, natrętnie zaczepiające przechodniów, proszące o pieniądze, które później odbierane są im przez męskich członków klanów. Pamiętam, w jaką konsternację wprowadziłam klientów piekarni, w której zamierzałam kupić rogalika podczas przerwy w pracy. W pewnym momencie podeszła do mnie Cyganka, która oznajmiła, że jest głodna, i poprosiła o pieniądze. Ponieważ nie jestem zwolenniczką dawania pieniędzy, szczególnie tej grupie społecznej, zaproponowałam jej zakup pieczywa, tak aby mogła zaspokoić głód. Kobieta wybrała sobie najdroższy wypiek. Ten fakt trochę mnie poirytował — spojrzałam się na swój skromy rogalik i jej „nieskromny” wybór. Po zapłaceniu rachunku pomyślałam, że muszę przekazać jej to, co w tym momencie poczułam.
— Jedno pani powiem: niech pani pójdzie do pracy, tak jak miliony obywateli tego kraju. Będzie pani miała na jedzenie dla siebie i swoich dzieci.
Kobieta odparła: — Ja nic nie rozumieć, ja nie znać języka…
— Ja też nie jestem Niemką i muszę pani powiedzieć, że dałam z siebie wszystko, żeby się go nauczyć i znaleźć pracę.
Po raz pierwszy widziałam takie zakłopotanie u kobiety romskiego pochodzenia. Być może coś w niej poruszyłam. Nie wiem, ale na pewno moje słowa nie były jej obojętne. Najbardziej jednak wprawiłam w zakłopotanie i konsternację stojących za mną klientów, którzy wyrazili aprobatę dla mojej odwagi. Ktoś wspomniał, że też nieraz miałby ochotę wykrzyczeć na głos to, co myśli, ale ze względu na poprawność polityczną nie może. Wielu Niemców boi się być posądzonym o rasizm.
Niestety stereotypy uderzają również w nas, Polaków. Na Zachodzie mamy opinię złodziei, rzadko się nam ufa. Ja również przestałam. Mieszkając dwadzieścia lat w Niemczech, nigdy nie zostałam okradziona. Niemiec rozlicza się co do grosza. Nie boję się na noc zamknąć drzwi w samochodzie i zostawić w nim torebki oraz systemu nawigacyjnego. Właśnie to cechuje zachodnie kraje: duża duchowość i uczciwość, dlatego się ludziom dobrze powodzi.
W landach wschodnich, przy granicy polskiej, powstały inicjatywy obywatelskie chroniące mienie mieszkańców wsi i miasteczek ludności byłego DDR. Polacy wykradają wszystko: od krasnoludków w ogrodach, poprzez wycieraczki, żarówki w lampkach, do torów kolejowych, mocnego sprzętu, takiego jak dźwigi i kombajny. Niestety, tak długo, jak Polacy będą nieuczciwi, tak długo będzie nam się źle powodzić i tak długo będziemy emigrować. Dotyczy to też skorumpowanych polityków, którzy działają wyłącznie we własnym interesie, ludzi, którzy dają i pobierają łapówki, pracodawców, którzy za grosze zatrudniają pracowników i ich zwyczajnie wykorzystują, ale także obywateli unikających płacenia podatków. Stąd Polacy urągający uchodźcom sami powinni uderzyć się w pierś, ponieważ nie jesteśmy lepsi niż inne nacje. Nawet nie mamy pojęcia, jak negatywnie w świecie jest postrzegane nasze społeczeństwo. I to nie tylko za sprawą braku naszej uczciwości i kombinatorstwa. Niewątpliwie przyczynił się do tego ustrój socjalistyczny, przez który jeszcze w wielu krajach jesteśmy postrzegani jako biedni i zacofani. Ale to wina stereotypów. Dużo moich przyjaciół było zaskoczonych wyglądem naszych mieszkań, kiedy przeglądali moje albumy i zdjęcia z dzieciństwa. W zdziwienie, wręcz osłupienie wprawiły ich wiszące na ścianach kafelki, żaluzje w oknach oraz parkiety na podłodze. W jeszcze większą konsternację popadali, widząc dżinsy, sztruksy oraz depeszki, które nosiliśmy w latach osiemdziesiątych. Włosi byli oczarowani naszą muzyką. Przyznali, że są zaskoczeni jej jakością i faktem, że w Polsce słuchało się rocka albo bluesa. Ba, że się tworzyło muzykę.
Kiedy obserwuje się ostatnie zdarzenia dotyczące uchodźców, widać, jak bardzo stereotypy są zakorzenione w naszej świadomości, jaki lęk i przerażenie wywołują w nas imigranci, jak wielkie uprzedzenia mamy wobec obcych kultur. Niewątpliwie strach ten podyktowany jest ostatnimi wydarzeniami w Europie, otwarciem granic, a co za tym idzie — przestępczością cudzoziemców, zamachami terrorystycznymi, ISIS, zniewoleniem kobiet przez religię itd. Ponieważ wiele stereotypów powstało pod wpływem mediów (telewizja, radio, internet), postanowiłam sama się przekonać, jacy są ci ludzie, podejmując pracę charytatywną w ośrodku dla uchodźców. Często też rozmawiam z ludźmi z Afryki, ponieważ wiem, jakie poglady panują na ich temat. I bardzo im współczuję. Mnie interesuje przede wszystkim to, jak oni się z tym czują, mając świadomość braku akceptacji albo tolerancji. To niewątpliwie duży problem. Niestety tak już jest, że mamy tendencję do myślenia w kategoriach czarno-białych, do szufladkowania. Jest to jednak ludzka cecha charakteru i nie możemy mieć do siebie o to pretensji, możemy jednak świadomie nad tym pracować. Najlepszym sposobem na stereotypy jest nieprzejmowanie się nimi, zdrowy dystans, duże poczucie własnej wartości oraz otwartość na drugiego człowieka, tak aby osobiście przekonać się o ich prawdziwości. No i więcej tolerancji wobec innych ludzi. Zgodnie z zasadą: podobne przyciąga podobne, a lęk wzbudza agresję.
Zgubne skutki relokacji
Opuszczanie krajów ze względu na wojny, katastrofy naturalne, ekstremalną biedę jest jak najbardziej uzasadnione i powinno być przez nas akceptowane.
Ostatnio coraz częściej słychać opinie osób, które zajmują się relokacją ze względu na światową politykę ekonomiczną. Masowe przemieszczanie się ludzi stanowi swego rodzaju wynaturzenie oraz ingerencję w ustanowiony porządek społeczny. Wielu specjalistów jest zdania, że należałoby je ograniczyć. Politycy w związku z tym powinni wpłynąć na to, żeby przemysł osiedlał się na terenach, z których ludzie emigrują, a nie odwrotnie. Przede wszystkim jednak muszą wyciągnąć odpowiednie wnioski dotyczące interwencji w krajach, w których prowadzone są wojny, ograniczyć eksport broni oraz zwiększyć swoje zaangażowanie na rzecz pokoju na świecie. Politycy, widząc skutki wyżu demograficznego w krajach trzeciego świata, powinni też bardziej zaangażować się w eliminację biedy w tych krajach.
W Polsce, kraju katolickim, debatuje się na temat in vitro, przerywania ciąży, jednak rzadko podejmuje się dyskusje dotyczące ratowania polskich rodzin. Ile w ostatnich latach zostało zerwanych więzi rodzinnych, ponieważ jeden z członków rodziny musiał migrować? W naszym kraju z powodu relokacji jest ponad sto tysięcy sierot. Wielu moich pacjentów przyznaje się, że była to dla nich forma ucieczki od przygniatających ich spraw codziennych, rutyny albo od partnera, z którym już dawno przestali się rozumieć, a w kraju, do którego przyjachali, odzyskali poczucie wolności. Wielu z was zachłysnęło się drugą młodością, brakiem ograniczeń w doborze partnerów oraz kontroli nad waszym życiem.
W Polsce musielibyście nazwać sprawę po imieniu: seperacja albo rozwód. Wybierając jednak taką formę życia, uspokoiliście swoje sumienie, usprawiedliwiliście się pracą i wysokością zarobków. Ile kobiet, matek uciekło od swoich dzieci w celach zarobkowych, pozbawiając swoje pociechy naturalnego prawa do dorastania w kompletnej rodzinie, która tak ważną rolę odgrywa w procesie rozwoju? Postępując w ten sposób, narażacie je na późniejsze choroby psychiczne, lęki, brak poczucia bezpieczeństwa, smutek z powodu bolesnych utrat i często depresję.
Wielu z was wyrwało dzieci z polskich korzeni, ze środowisk, w których dorastały, pozbawiając je przyjaciół, szkół, do których chodziły, rodzinnych powiązań z dziadkami, ciociami i wujkami. Zaślepieni iluzją lepszego jutra i bez kompletnego przygotowania przesadziliście je na obcy grunt. Wiele dzieci przeżywa tak zwany szok kulturowy i zaczyna przysparzać więcej kłopotów wychowawczych.
Wyprowadzając się z kraju z wielodzietną rodziną, zawsze musicie wziąć pod uwagę komfort psychiczny i samoopoczucie swoich dzieci, nigdy nie postępujcie na zasadzie „jakoś to będzie” albo „jakoś się ułoży”.
Relokacja burzy ład i porządek w świecie. Uderza w rodziny i strukturę społeczną danych społeczeństw. Podważa autorytety osób rządzących, czyli polityków odpowiedzialnych za swoje czyny i zaangażowanie na rzecz kraju, z którego ludzie uciekają. Autorytety, którymi są ojcowie oraz osoby rządzące, powinny być gwarantem naszych potrzeb oraz umieć sprostać wymaganiom społecznym. Kiedy ufamy strukturom państwa, czujemy się silni, przestajemy się chwiać, bo ufamy tym, którzy reprezentują nasze prawa. To gruntuje pewność siebie zarówno społeczeństwa, jak i jednostek.
Z doświadczenia wiem, że najważniejsze w życiu to odnalezienie wewnętrznej ojczyzny oraz własnego miejsca na ziemi, zakorzenienie się, porządek w grupie oraz wartości przekazywane z pokolenia na pokolenie. To poniekąd gwarant naszego zdrowia psychicznego.
Jak my migrowaliśmy?
Bo tutaj jest, jak jest po prostu… (Paweł Kukiz)
W obliczu wrogości i krytyki wobec uchodźców na pewno warto cofnąć się pamięcią do okresu zimnej wojny oraz zamkniętych granic w Europie. Z jakąż desperacją i determinacją migrowali wtedy Polacy.
Pozwolę sobie przypomnieć film Macieja Dejczera „300 mil do nieba”, oparty na faktach, a opowiadający o dwóch braciach, którzy przedostali się do Danii ukryci pod samochodem ciężarowym. Film na pewno warto polecić tym wszystkim młodym hejtującym osobom, które nigdy nie przeżyły czasów socjalistycznych i dla których ta tematyka jest niewątpliwie obca.
Na podstawie historii ucieczek z Polski moich znajomych czy pacjentów, jak wyglądał ich czasami długi pobyt w ośrodkach dla uchodźców, można by było napisać dwutomową powieść sensacyjną. Ostatnio usłyszałam historię dziewczyny, która do tej pory mierzy się z konsekwencjami decyzji swoich rodziców. Pod koniec lat osiemdziesiątych zamarzył się im upragniony raj na ziemi: RFN. Będąc na wycieczce w Paryżu, rodzicie Estelli próbowali przedostać się do ambasady niemieckiej. Z relacji dziewczyny wynikało, że tylko mamie udało się otrzymać wizę do Niemiec. Ojciec musiał z nią wrócić do Polski. Po dwóch latach starań o papiery oraz gehenny, jaką przeszła wówczas czternastoletnia Estella z niestabilnie psychicznie ojcem, jej tato postanowił na własną rękę uciec z nią z kraju. Nielegalnie przekroczyli czeską granicę, a potem długo wędrowali przez czeskie lasy. Dziewczynka była pojona alkoholem, żeby „nie zamarzła”. W końcu dotarli do węgierskiej granicy, na której zostali ujęci przez straż graniczną. Ojciec Estelli trafił do więzienia, dziewczyna na długie tygodnie do domu dziecka. Po latach powróciły do niej strach i sny, w których musi sprostać zadaniom życiowym jako mała dziewczynka.
Kto oglądał film Waldemara Krzystka „Ostatni prom”, na pewno zwrócił uwagę na wymowę dialogów, które nie straciły na aktualności.
Anonimowy pasażer: — Ja się nie boję. Ja się naprawdę nie boję… W Polsce trzeba umieć żyć… Polskę naprawdę trzeba umieć kochać…
— Czy ty, człowieku, wiesz, co ty robisz?! Gdzie pan nas wiezie?! Do jakiej Polski? Pan doskonale wie, co tam się teraz dzieje! I co mi z tego, że potem zgodzą się na następne pomniki dla pomordowanych i potem sami będą pod nimi składać kwiaty?! Mam w dupie wasze pomniki! Ja chcę żyć!
Rafał: — Dlatego nikt nie ma prawa nazywać mnie egoistą, bo nikt nie ma prawa pozbawiać mnie moich marzeń. Dlatego mam prawo emigrować i dlatego ten polski patriotyzm jest prymitywny i głupi, a nie wyjeżdżający ludzie.
Wyobraźcie sobie państwo, jak by było, gdyby w Polsce obecnie wprowadzono stan wojenny. Jak zachowalibyśmy się w sytuacji wejścia rosyjskich wojsk na teren Polski? Sceny z filmu: panika, ucieczka ze statku, skaczący do wody pasażerowie, stałyby się realne.
Każdy w obliczu zagrożenia szuka dla siebie alternatywy oraz spokojnego miejsca na ziemi. To nasze fundamentalne prawo. Prawo wszystkich ludzi.
Emigracja zawsze była i będzie. Szczególnie my, Polacy, mamy jej głębokie tradycje, a w związku z tym powinniśmy mieć dużą pokorę wobec ubiegających się o azyl uciekinierów.
Wywiad z Ryszardem: „Ucieczka od samego siebie”
Panie Ryszardzie, niedawno wrócił pan po długoletnim pobycie w USA. Proszę powiedzieć, dlaczego podjął pan taką decyzję i czy miał pan dylemat w związku z jej realizacją. A jeśli tak, to jakiej natury były te wątpliwości?
Jeśli chodzi o wątpliwości, to nigdy ich nie było. Ja, odkąd wyjechałem do USA, zawsze, i to od pierwszego dnia mojego pobytu w Ameryce, chciałem powrócić do domu. Szczerze pani powiem — od pierwszego dnia mi się nie podobało. Oczywiście wszyscy polscy znajomi odradzali mi to, mówili, żebym sobie dał spokój. Ostatecznym impulsem do tego, że wróciłem, był znajomy, który utorował mi drogę, i oczywiście moja nowa miłość.
A to ciekawe. Teraz mnie pan zaskoczył, ponieważ wiele migrantów, opuszczając nasz kraj, ma wrażenie, że robi to na stałe. Choć oczywiście jest wiele osób, które wyjeżdżają na tzw. zarobek z myślą o powrocie, a potem wsiąkają w obcą rzeczywistość i już nie wracają. Ale może zaczniemy od początku. Kiedy znalazł się pan w USA i co było powodem pana emigracji?
Wyjechałem dwadzieścia lat temu. Miałem w Polsce ogromne kłopoty z prawem oraz natury osobistej. Nie radziłem sobie z życiem. Chciałem uciec od problemów. Jednak z perspektywy czasu widzę, że chciałem uciec od samego siebie… Wydawało mi się, że gdy zmienię kraj, zmieni się moje nastawienie do rzeczywistości i do mojego problemu. Niestety bardzo się pomyliłem. Wpadłem w jeszcze głębszą dziurę emocjonalną. Ten sam „potwór” dopadł mnie z podwójną siłą w USA.
O jakich problemach emocjonalnych pan mówi?
Chodzi o uzależnienie od twardych i miękkich narkotyków oraz alkoholu i w związku z tym ciągłe popadanie w konflikt z prawem. Funkcjonowałem od weekendu do weekendu. Oczywiście zarobki w USA umożliwiły mi finansowanie mojego nałogu. Nie zdawałem sobie sprawy, że przez tyle lat się oszukiwałem.
Czy nadal boryka się pan ze swoim uzależnieniem?
Nie. Muszę przyznać, że wyszedłem na prostą.
Mam rozumieć, że poradził pan sobie z demonem? Co takiego się stało, że wyswobodził się pan z jego szpon? Czy zasięgnął pan fachowej porady?
Dosięgłem dna. Pewnego dnia wstałem rano i poczułem, że jestem skończony — duchowo i fizycznie. Pierwszy raz w życiu zdałem sobie sprawę, że jestem sam, kompletnie sam. Zacząłem płakać i prosić Boga o pomoc. A potem poszedłem na mszę. Wydaje mi się, że Bóg, wiara w niego uratowała mi życie. Z dnia na dzień odstawiłem narkotyki. Od tego momentu ciągle nad sobą pracuję, rozwijam się duchowo. Bardzo pomaga mi modlitwa. To ogromna siła. Najważniejsze, że przestałem się wstydzić tego etapu, który prawdopodobnie był mi potrzebny do rozwoju. Dzisiaj jestem szczęśliwym ojcem i mężem. Na szczęście dojrzałem do tego i to mi daje poczucie szczęścia i siłę.
To niesamowite. Często słyszałam o czynniku wiary, który wpływa na cudowne uzdrowienie ludzi, gdy inni spędzają wiele lat na terapiach i ciągle się boją nawrotów. To cudowne, że panu się udało siłą umysłu i wiarą zapanować nad nałogiem. Ale może zmiana tematu. Proszę mi powiedzieć, jacy są Amerykanie. Czy są tolerancyjnym narodem? Kiedy obserwuję kampanię Donalda Trumpa, pytam siebie, co się dzieje z tą amerykańską demokracją. A może jest tak, że oni wcale nie są tolerancyjni, tylko na skutek „political correctness” nie mogą tego okazywać, tak jak Niemcy czy Francuzi?
Dokładnie tak. Nie da się stanowczo powiedzieć, czy Amerykanie są tolerancyjnym narodem. Na skutek polityki poprawności politycznej nie przejawiają swojej tolerancji na co dzień. Generalnie są mili z natury i optymistycznie usposobieni. Oczywiście jest to bardzo indywidualne. Widać też różnice w zachowaniach: stanu od stanu i człowieka od człowieka. W USA jest ogromnie dużo skrajności. Na Florydzie jest całkiem inaczej niż w Connecticut. W Connecticut nie zamyka się drzwi domów, ludzie są bardzo mili, otwarci i nie są krytyczni. To, co generalnie podoba mi się w Amerykanach, to to, że są uprzejmi. Oni się cieszą z twojego powodzenia i gratulują ci, kiedy ci się coś udało. Przypominam sobie pewną historię. Jakaś Murzynka zobaczyła u mnie książkę „Anonimowi alkoholicy”. Nawet nie znając polskiego, zrozumiała, że to książka o terapii. Nawiązała ze mną rozmowę. Opowiadała, że jej brat też podjął leczenie. Kiedy napomknąłem, że ja też biorę udział w tych meetingach, rzuciła się na mnie z radością i krzyczała: „Congratulation!”.
Oni się naprawdę cieszą z twojego sukcesu. Kiedy jesteś na dnie i uda ci się od niego odbić, szczerze ci gratulują. W przeciwieństwie do Polaków. Wie pani, jak to jest, kiedy człowiek w Polsce się przyzna do swoich słabości, a potem do sukcesu. Chyba nie ma w Europie bardziej użalającego się na swój los narodu. Ciągle jesteśmy nieszczęśliwi i mało życzliwi.
No tak, wiem. Ja też mam wrażenie, że Polacy kochają negatyw: a tu w plecach strzyka, a tu ciągle brakuje pieniędzy. To są afirmacje, które nie pomagają nam w życiu.
No właśnie. To niezadowolenie oraz prywatne sprawy ludzie często przenoszą na płaszczyznę zawodową. Widać niezadowolone panie urzędniczki bądź sklepowe. Wiadomo, na Zachodzie klient nasz pan. W Polsce to jeszcze nie jest takie oczywiste… Ale powoli, powoli wychodzimy na prostą. To już się zmienia.
No właśnie, czy widzi pan zmiany w Polsce po tylu latach nieobecności?
Tak, oczywiście. Poniekąd dogoniliśmy Zachód, choć mentalnie jesteśmy jeszcze trochę w tyle. Ale jesteśmy już na dobrej drodze.
Czy doświadczył pan dyskryminacji w USA? Jak generalnie są postrzegani Polacy?
Nie, raczej nie. Ale odczuwa się coś takiego. Wydaje mi się jednak, że czarni mają gorzej. O Polakach jest dużo kawałów. W Chicago, oczywiście, poznali się bardziej na naszych wadach. O Polakach jest dużo kawałów. Są typu Polak cwaniaczek albo o naszych pracach w niszowych sektorach. Ale dużo Polaków w USA przyjechało ze wsi, więc nie ma się co dziwić.
A czy wstydził się pan kiedyś, że jest Polakiem?
Nie, nigdy. Absolutnie. Zawsze jestem dumny z tego, kim jestem.
Nasz wywiad dobiega końca. Proszę wskazać trzy pozytywy i trzy negatywy migracji. Ma pan wrażenie, że stał się pan bardziej światły i tolerancyjny?
Hm, niewątpliwie. Ale ja zawsze miałem w sobie tolerancję. Wychowałem się w takiej rodzinie. Dla mnie osobiście największym sukcesem było to, że oprzytomniałem i wyszedłem z nałogu.
Poza tym nauczyłem się innego stosunku do pracy. Nie tak, jak to było w Polsce, żeby pracę odbębnić, tylko żeby naprawdę zrobić coś perfekcyjnie. No i praca zaczęła sprawiać mi radość. Zacząłem chętnie wstawać.
Nauczenie się języka jest niewątpliwie dużym plusem. Generalnie całe to doświadczanie, zobaczenie innego świata. Nie boję się inności, bo w Chicago jest cały świat. To bardzo pozytywny aspekt. No i kwestia finansowa.
Jednak pomimo tych wszystkich plusów chyba już nie skusiłbym się na wyjazd. Wie pani, ja jestem wielkim patriotą. Kocham naszą Polskę nawet z brudnymi ulicami i biedą, którą się jeszcze zauważa. Tam nigdy nie będę u siebie. To tak, jakbyś całe życie mieszkał w mieszkaniu właściciela, z nim w jednym pokoju.
Najbardziej przykre były dla mnie momenty, kiedy nie mogłem uczestniczyć w ważnych imprezach, jakie odbywały się w Polsce, choćby Euro. No i oczywiście samotność.
Rozumiem. A mając za sobą przeżycia migracyjne, czy ma Pan zrozumienie dla uchodźców i więcej tolerancji niż klasyczny Kowalski?
Niewątpliwie rozumiem, dlaczego uciekają i skąd w nich ta desperacja. Wiadomo: uciekają przed wojną, chcą uchronić swoje rodziny przed śmiercią. Ale wydaje mi się, że jest ich za dużo. Polska zawsze była krajem otwartym, dlatego nie rozumiem, skąd to zacietrzewienie. Oczywiście Niemcy mają większy problem, bo muszą się zmierzyć z ogromną liczbą ludzi.
Tak o tym piszę w swojej książce — że proces integracji będzie problematyczny ze względu na skalę tego zjawiska. To bardzo ważne wyznanie. I ostatnie pytanie: czy podoba się panu obecna Polska i czy chciałby Pan coś w niej zmienić?
Zawsze mi się podobała. To moja ojczyzna i tu jestem u siebie. Oczywiście, że widzę zmiany. Największe te mentalne, choć jeszcze dużo przed nami. Polska generalnie idzie do przodu, a kto narzeka, ten nie dostrzega tych zmian, które nastąpiły w ostatnich latach. Nie podoba mi się brak sympatii w podejściu do ludzi i mała życzliwość. Albo brak kultury na ulicy. Nie ma tej poprawności, która jest na Zachodzie. No i brak ponoszenia odpowiedzialności. Jeśli na Zachodzie polityk albo prezes zarządu coś zawali, to się podaje do dymisji. W Polsce to nie jest jeszcze oczywiste. Dużo spraw jest zamiatanych pod dywan. To mnie irytuje. Ale mam nadzieję, że pokolenie naszych dzieci to zmieni.
Dziękuję panu za rozmowę.
Wysoka cena
Dzień zapowiadał się spokojnie i słonecznie. Jak co dzień zaparzyłam kawę z grubą warstwą pianki z ubitego mleka, słodząc brązowym cukrem o smaku cynamonu oraz pomarańczy. Pomyślałam sobie, jaki to luksus: nie wstawać rano i nie spieszyć się na metro do pracy. No tak, ale to jest moja cena za emigrację. Luksus, na który nie każdy może sobie pozwolić — praca dla przyjemności oraz samorealizacji. Kiedyś taką sytuację odczuwałabym jako dyskomfort, w końcu realizacja zawodowa oraz codzienna dawka adrenaliny były moimi priorytetami. Najważniejsze było uwolnienie się od rutyny, widoku kuchni, codziennych nużących czynności. Dzisiaj już wiem, że życie w pośpiechu, ciągłym stresie, gonitwie myśli stało się passé. Stres postrzegamy jako najbardziej destruktywny czynnik naszego życia. Po rozmowach z moimi pacjentami wiem, jak zgubny w skutkach może się okazać nie tylko dla naszego zdrowia, ale i komfortu psychicznego.
Jak dobrze, że zmieniłam zawód…