Gdy myślę o słońcu, noc gasi gwiazdy. Martwa pustka mrozi krew. Wciąż brakuje mi oddechów, by móc poczuć wolność. Ból naciąga moje żyły, a wiatr trąca je jak struny.
Magdalena Góralska
Wstęp
Kochać świat tak po prostu… Za możliwość istnienia, za niebo, słońce, wiatr… I z dziecinną beztroską czekać na kolejny dzień w podnieceniu. Gdzie zgubiłam te niezbędne do życia emocje? W paszczę którego dnia wcisnęłam swoją energię? Szczęście potrafi umknąć jak motyl, spłoszony przez morderczy hałas. Pędzący w szaleńczym tempie świat, nigdy się nie zatrzyma bym mogła nabrać tchu. Każdego dnia przekraczam inny wymiar istnienia, wnikam w inną przestrzeń podświadomości, szukając lepszego bytowania. By wejść do piekła trzeba wyzbyć się nieba. Nigdy tego nie róbcie… Nie opuszczajcie swojego raju, bo utracicie jedyny azyl. I pozostanie wam już tylko samotność. Jak mi…
Tak chciałabym
Tak chciałabym, byś został…
Choć ja odchodzę zlękniona.
Tak chciałabym, byś przytulił…
Choć skostniałe są moje ramiona
I uleć ze mną w nieznane,
zasmakuj czym jest niemożliwość
Choć sama uciekam, a serce rozszarpane
Choć nie wiem już czym jest miłość
Tak chciałabym, byś został
Choć sama w ciemność pognałam
Rozdarłam duszę, pobiegłam w pustkę
Na łonie gwiazd skonałam
I stoję na krańcu istnienia,
I trzymam się życia kurczowo,
I ciągle w stanie uśpienia,
czekam na jedno słowo
Tajemniczy Ogród
Zagrałaś mi w ogrodzie
wiosno, koncert słowiczy nad ranem
Dyrygujesz ptasim trelom, które miodem są
dla duszy
Szelest liści budzi zmysły, z zimowego snu
Wiatr muska wolności akordem, lawenda fioletem wtóruje
Rudzik- mój przyjaciel,
najpiękniejsze nuty ze swej piersi wydziera
W ogrodzie, który tajemnicą zachwyca
W ogrodzie, gdzie muzyka budzi się wiosną do życia
Spójrz
Spójrz w moje oczy, a zobaczysz tę pustkę, która
sączy się z otwartych ran. kolor porażki,
zagrzybiałe marzenia, miasto, które oddycha spaliną.
Spójrz w moje oczy, a zobaczysz ten świat, co skrawka
szalika nie jest wart. zobaczysz ból,
co się echem odbija od krat,
wypłowiałych ścian. stworzył mi otchłań i
życie skradł. na zmarnowanie
Paranoja
Twarze zakryte
Choć usta chcą krzyczeć
Wolnym być pragniesz
A wykonujesz rozkazy
Jak długo jeszcze,
w upodleniu trwając,
o starym świecie
będziemy marzyć?
Kolejne dni,
jak kiepski żart
Runęły plany,
jak domek z kart
Zabrano nam życie,
radość i śmiech
Zabrano nam wolność,
ostatni dech
Już nie mam nadziei,
ta droga nie jest moja
Zewsząd bylejakość,
nicość,
paranoja…
Upór
Miej odwagę, by dążyć do celu
Choć tych, co pomogą
będzie niewielu
Z uporem maniaka
wznoś się na szczyt
Miej w sobie siłę, wiarę, i spryt
Chwile
Są niczym mrugnięcie poranka,
poranna rosa na trawie
Delikatne jak śpiew skowronka,
urodziwe jak nimfa w stawie
Radosne, choć łzą okupione
Płochliwe niczym motyle
Tęczą po stokroć barwione,
najpiękniejsze w życiu są chwile
Zawsze trzeba iść przed siebie
Choćby na granicy tchnienia
Odnaleźć się w kolejnym niebie
I szczęście poznać,
we wszystkich odcieniach…
Żołnierze Wyklęci
Przez ciemność szli
wśród krzyku bomb
Odwagi błysk
promieniał w krąg
Wtórował im
wolności zew, za który swą
przelali krew
Gdy zgasło niebo, zapłonął świat
Oni wciąż szli
przez uśpiony las
Pozostał kurz, popioły tamtych dni
Lecz w sercach pamięć
wciąż się tli
Niczym wilcza wataha
waleczni i nieugięci
Do końca wierni,
na śmierć skazani- Żołnierze Wyklęci
Lawendowe pole
Dokąd mnie poprowadzisz, lawendowe pole
Gdy czara goryczy się przepełni, na tym łez padole?
Czy ukoisz mnie wonią wolności?
Otulisz fioletowym spokojem?
Gdy na drodze do nieskończoności, zachłysnę się trudem i znojem.
Czy okryjesz mnie aksamitem, gdy moja godzina wybije?
By się zjednać z nieba błękitem, serce mocniej ponownie zabije.
Gdy ciemność mnie ogarnie, a niemoc spowije ciało
Chcę, by lawendowe pole, w swych objęciach mnie pochowało.
Gdzie fiolet piękniejszy niż diament, gdzie woń niebiańska
unosi się wolnością.
Tam chcę pobiec, pod lawendową bramę.
Tam chcę upić się wiecznością…
Katharsis*
Upadam…
W bezdźwięczną pustkę słów
Tam gdzie nie ma nadziei
Ten chłód… Zmroził wargi znów
I rozerwał każdą myśl po kolei
Skulone w kącie marzenia
Naiwnie wypatrują słońca
Lecz jak można oczekiwać spełnienia
Gdy mrok powraca ciągle bez końca?..
I czuję śmiertelny podmuch,
od którego dusza pęka
Już dawno serce rozpruł,
lecz nadal umysł nęka
Zamykam oczy
Odchodzę w nieznane
ze mną wciąż ten Cień
Wszystko zostało już powiedziane
Zatapiam się w sen…
*katharsis — gr. oczyszczenie
Weltschmerz*
Serce
Okute żelazem
Wleczone
Przez waszą
Śmierć
Oddech
Stał się podmuchem
Potępienia
Rozszarpane na strzępy
Przez znużenie ciało
Wpada w otchłań
Kolejnego dnia
Gdy się zbliżacie
Ja umieram
We śnie
Gdy odchodzicie
Żyletka znowu
Tnie
I spływa po mnie
Wieczność
Z nadgarstka skapuje
Życie
Pochylam się
Nad śmiercią
I odchodzę
Z nią
W zachwycie
*weltschmerz — z jęz.niemieckiego, ból istnienia
White Queen*
Zjawiła się nocą
Tak piękna i dumna
Przyniósł ją wiatr — z nią pieśń obłudna
Wciąż tylko cierń
Niemoc wargi rozrywa
Wciąż tylko strach
Horyzont się rozmywa
I chłód, i mrok
i dusza pęka
I ból, i krzyk
Świat nagle klęka
Kręte ścieżki
Drogi zawiłe
Oddycham spokojnie
Jestem tu na chwilę