Kasi i Antosiowi
Wiosenny spleen
Sumienie na haku rozdarte,
drzewami smutnie rozkwitam,
kwiaty w kolorach umoczone,
czasu gąbkę wyżymam,
minuty kapią na podłogę,
jałmużną ocieka każda chwila,
znakiem życia tylko oddech,
jeśli nie spalę się w słońcu
to wyblaknę w jego cieniu.
03.04.2009
Kryształ lodu
Dzień otulił się mgłą
chowając niebo przede mną,
nie dokończyłem obrazu,
nie domknąłem oczu,
stałem się kroplą,
dzwony zabiły ciszę,
uwolniły lot ptaków
i w rytm trzepotu ich skrzydeł
podrygiwały nerwowo
wszystkie miejscowe koty,
zakazane rewiry wspomnień,
wiatr złapany w labirynt podwórek,
czas zatrzymał się tu na dłużej
nadając ścianom pęknięć i zmarszczek,
ulice płyną pomiędzy brzegami domów
puste jak za dotknięciem plagi,
ledwo dostrzegam dymy alejek
w lustrzanym, nagim oknie
zimny, kryształowy świat.
08.11.2009
Łuk
Ta przestrzeń mnie przytłacza,
ściana, podłoga, sufit,
nie ma znaczenia,
wypełniam puste miejsca,
których wypełnić nikt nie zamierza,
nowe światy nie istnieją,
tylko zegar odmierza czas,
spadanie kropel wody,
tik-kap, tik-kap,
mam twarz jak zimne lustro
schowałem się pod bladym niebem,
bo wciąż jest mi ciężko
napinać łuk uśmiechu.
18.12.2010
Martwy sezon
bez barw krajobrazu wyssanych
pierwszym skinieniem mrozu
zasnęliśmy zbyt szybko
za wcześnie
pod czystym śniegiem iluzji
niewinnie niby na chwilę
na skróty do ciepłego raju
po szczęście
noce i dni były białe
martwe jak sople
bez prawdy i światła
nienarodzone
milczące wieczory
jak nienapoczęte myśli
krzyk pozostał wewnątrz
coś tylko szepcząc
14.12.2010
Mistyk
Na martwym cielsku góry
sterczy biała piszczel
zamkowej posady,
z potłuczonego nieba
sypie się deszcz szary,
wielki mistyk czuwa
nad mszą czarnej nocy,
gwiazdy umierają
w ramionach galaktyk,
w kościstej spirali wszechświata,
szyderczy uśmiech za fasadą powagi,
pragnienie władzy nie do ugaszenia,
otacza go pajęczyna komnat,
wyimaginowane kształty,
apokalipsę w zanadrzu trzyma
na uduchowienie dla wiernych.
31.08.2009
Patrzenie
Patrzę w niebo,
boski przedsionek,
wiszące ogrody
pogniecionych reklamówek,
ciężki naskórek
kurczy się i rozciąga,
na drodze zdartej do kości
drzewa kładą się cieniem,
nie muszę jeszcze odchodzić,
już nie rosnę, jak one
w ciszy umierają
mają swoje miejsca
kręci się karuzela dni
w hipnotycznym cyklu
w magicznym objęciu
coś się zdarza i następuje
pytanie zjada swój ogon
codzienna utopia
lepiej usiąść nad brzegiem