Prolog
Dzwoni telefon. Grzegorz podnosi się z łóżka, dziś sobota i znajomi znający numer do niego wiedzą, że w sobotę i niedzielę rozpoczyna dzień o ósmej. W dni powszednie, mimo emerytury, zegar biologiczny budzi go o piątej. Jest wpół do ósmej. Podnosi słuchawkę, jest lekko poirytowany, to Krystyna, ona doskonale wie w jakich godzinach godzi się być niepokojony. Jednak odbiera.
— Cześć. Przecież wiesz. Mogłaś dać mi jeszcze te pół godziny.
— Witaj. Wiem i mogłam ci te pół godziny spokoju dać. Lepiej byś dowiedział się zawczasu.
— Co takiego?
— Ten ktoś wrócił.
— O czym mówisz?
— Wiesz przecież jak dawno nie dzwoniłam. Ile to już lat.
Zdał sobie sprawę jak wiele lat upłynęło od ich spotkania. Wie jak bardzo stara się przestrzegać swojego czasu tylko dla niego przeznaczonego. Pewnie to naprawdę coś ważnego.
— Minęło trochę czasu. Co cię przygnało?
— Znowu. Pojawił się.
— Skąd pewność? — jeżeli Krysia mówi, to taką pewność może mieć rację -Coś bliższego na temat.
— Samospalenie. Dziewczyna dwudziestoletnia. Ubranie na niej i meble w pokoju nie tknięte ogniem. Wiesz przecież o czym mówię.
— To może być przypadek. Coś jeszcze?
— Jeszcze ci mało?
Grzegorz wie iż ta jedna sprawa, ta jedna śmierć, już powinna postawić go na nogi. Jednak jeszcze próbuje drążyć. Być może znajdzie się punkt jaki go absolutnie przekona go do działania. Rozmyślnie nie odpowiada, czeka kilka chwil. Wreszcie z drugiej strony odzywa się Krysia.
— Jeszcze można mówić, ale jeśli to cię nie interesuje. Może zbyt wiele czasu minęło. Jakbyś zmienił zdanie to czekam na informację. — już miał odłożyć aparat, jednak to jeszcze nie koniec -Jeszcze sekundę. Słyszałeś o powodzi na Dolnym Śląsku? To jest naturalne co tam się dzieje?
Teraz odpowiedź pada natychmiast.
— To nie ma znaczenia. Nawet o tej powodzi nic nie wiem. Jakakolwiek by nie była, to Natura nie zrobi nic, czego by bez ludzi i tak nie zrobiła. Na razie.
***
W poniedziałek po śniadaniu wsiada w auto by odwiedzić kilka urzędów, zrobić opłaty. Sobotnia rozmowa nic, a nic go nie interesuje. Dawno z tym skończył i nie ma zamiaru na nowo się w to pchać. I tak zawsze znajdzie się ktoś na tyle głupi, podbudowany pychą albo podpuszczony przez tak zwanego mistrza, wielkiego mistrza czy jakiegokolwiek guru, by wyjść na czoło. Będzie chwalony i doceniany, byle tylko po pewnym czasie zebrać cięgi nie dla niego przyszykowane. Dawna taktyka czarnych magów, obecnie stosowana jawnie i popularnie. Nikt nawet z tak działających jawnie i na świeczniku, nie będzie posądzony o stosowanie czarno magicznych chwytów. Bo nawet ci stosujący te sztuczki nie mają pojęcia co robią i na czym się opierają. Nie pojmują skutków.
Po zrobieniu wszystkiego co miał zrobić zaczyna krążyć po mieście bez celu. Bardzo rzadko robi coś takiego. Jeśli taka półprzytomność mu się przydarza, robienie czegoś bez celu i odlatywanie myślami nie wiadomo gdzie, przerywa to. Nie pozwala sobie na transowanie. Tylko wtedy pozwala sobie na dalszy ciąg, kiedy naprawdę jest to konieczne. Teraz jeździ tak sobie byle gdzie. W pewnej chwili dochodzi do wniosku by to przerwać. Na pierwszym skrzyżowaniu, na którym może to zrobić zawraca. Postanawia wrócić na główna drogę i przejechać się nad jezioro. Na kolejnym skrzyżowaniu zatrzymuje się przepuszczając tych z lewej. Po prawej dość daleko jedzie jakaś ciężarówka. Przepuszcza ostatniego z lewej, skręca w lewo i słyszy klakson ciężarówki. W lusterku widzi manewry kierowcy by nie uderzyć w jego tył. Ciśnie gaz do dechy i o kilkanaście centymetrów udaje uniknąć się zderzenia. Włącza światła awaryjne. Po kilkuset metrach jest niewielki parking, wjeżdża na niego. Ciężarówka może wjechać na ten parking równie łatwo. Ustawia się tak by już z daleka kierowca ciężarówki mógł go zobaczyć i zjechać również. Wychodzi nawet na skraj jezdni. Ciężarówka przejeżdża pomimo. Machają sobie tylko rękami na zgodę. Po tym sięga po telefon. Znajduje sobotnie połączenie z Krystyną.
Słyszy głos Krystyny, zdaje się zaniepokojona.
— Coś się stało?
— Spróbuję zająć się tą sprawą.
— Co się stało? — Krystyna wie, że jeśli mówi o spróbowaniu, to zajmie się tym na całego -No powiedz.
— Ktoś dybał na mnie. Udało się mnie zaskoczyć. Przecież to tak prosto można było rozpoznać, a ja w to brnąłem.
— Niech chcesz to nie mów.
— To było coś w rodzaju modlitwy śmierci i prawie się udało. Muszę mieć jakieś spokojne miejsce na przemyślenia, chociaż na kilka dni.
— Miejsce już czeka.
DZIUPLA
Po tygodniu od zajechania drogi ciężarówce, Grzegorz kończy śniadanie. Mieszka nieopodal Olsztyna. Wczoraj dostał wiadomość od Krysi, by po śniadaniu do niej zadzwonił. Kiedy kończy myć naczynia bierze telefon i z zainteresowaniem znajduje ją na liście, naciska przycisk. Niemal natychmiast Krysia odbiera.
— Czołem. Jak samopoczucie?
— Zaczynam się niecierpliwić. Znalazłaś miejsce.
— Znalazłam dla ciebie najwspanialszą dziuplę.
— Gdzie to.
— Dolny Śląsk.
— Kawał drogi. Dojadę w jednym kawałku? — uśmiecha się, dłuższy czas myślał o odwiedzeniu tego województwa -Kiedyś myślałem o tym. Konkretnie gdzie?
— Dobrze wiesz, że nie musisz teraz tego wiedzieć. Pojedziesz do Ostródy po dwudziestej trzeciej, jak będziesz wjeżdżał puścisz mi sygnał. Na Grunwaldzkiej w takim najjaśniejszym miejscu będzie czekała dziewczyna w zielonej pikowanej kurtce. Na plecach będzie miała plecak, w prawej ręce będzie trzymała sporą torbę. Zatrzymasz się i powiesz, że to ty. Ma na imię Dagmara. Masz cały dzień i weź coś ciepłego. Już jesień. Po wszystkim spotkamy się.
— Oby. W którym miejscu dzwonić ostatni raz. Ona coś wie?
— Nic. Twoje auto bierze ze sobą. Weźmiesz jej numer telefonu w razie jakbyś chciał gdzieś podjechać. To raczej w ostateczności.
— Widzę na długo to planujesz.
— Różnie może być.
— Dlaczego jesteś tak w to zaangażowana?
— Moja siostrzenica zorganizowała wywołanie duchów. Było kilka osób znajomych.
— I co, przyszedł.
— W trakcie wydawało się, że tamta strona zbagatelizowała zaproszenia do przyjścia. Zamiast okrągłego stolika bez części metalowych, przyniosła nieużywaną ławę. Blat z wysokim połyskiem. Pisały coś na nim. Na zakończenie wypisały alfabet licząc na to medium, które miało pojedynczo wskazywać litery. I to nic nie dało, żadnego odzewu. Jak już skończyli, litery alfabetu nie dały się zetrzeć. Widziałam tą ławę na drugi dzień. Siostra wystraszona zadzwoniła do mnie, mam ledwie kilka kilometrów do nich, to podskoczyłam. Widziałam miejsce i ławę. Faktycznie litery napisane pisakiem tym samym przez cały czas seansu. Nie są wtopione w lakier, nie są częścią lakieru, a niczym nie da się ich wywabić.
— Czemu tak cię to ruszyło?
— Po tygodniu jedna z koleżanek na peronie rzuciła się pod pociąg. Tego samego dnia jakaś dziewczyna, któraś kuzynka tamtej, uległa samospaleniu. Tylko stało się to w Czechach.
— Ile czasu minęło od tych nieszczęść?
— Końcówka września.
— Czemu tak długo czekałaś?
— Informacje długo docierały. W pewnej chwili coś mnie ruszyło. No wiesz, kobieca intuicja. Nic więcej nie robiłam. Gdyby nie to samospalenia, nie tknęłoby mnie. No wiesz, przeczucie. Dobrze, rozgadałam się, a to ci teraz nie potrzebne.
— W razie czego zadzwonię.
Po zakończeniu rozmowy czuje jak w umyśle rodzi się ciekawość. Na szczęście bez natrętnego namawiania samego siebie do wyczucia, dokąd ma dojechać. Na razie poprzegląda książki, o! Brać dyktafon czy zeszyt i długopis. Dyktafon. Zeszyt też. Później go użyje, może przyda się do narysowania czegoś. No to jak zeszyt, to i kredki.
Rozpoczyna pakowanie, takie uważne i najbardziej przemyślane. Myśli skupia tylko na czynnościach, które wykonuje. Patrzy na meble, tak. Kwiatki podlać. Co prawda to tylko kilka fiołków afrykańskich i spokojnie mogą poczekać. Jednak po co później zawracać sobie nimi głowę. O właśnie, w kotłowni trzeba przygotować do palenia. Jak wróci wszystko będzie gotowe. I chleb wyrzucić. Od kilkudziesięciu lat na ma oporów przed wyrzucaniem nie zjedzonego chleba. Akuratnie chleb to tylko ułamek diety. Czy spuścić wodę z systemu? Po co? Na miesiące przecież nie wyjeżdża. Kiedy kończy pakowanie ubrań bierze się za prowiant. Też zbyt dużo tego nie bierze. Jak już wszystko jest gotowe, zanosi bagaże do auta. Auto nietypowe, dwudrzwiowy Fiat Abarth. Z garażu idzie do sąsiadów uprzedzić o swoim wyjeździe i swojej nieuchwytności od jutra.
***
To chyba to najjaśniejsze miejsce. Jest dziewczyna z bagażem wcześniej opisanym. Niezbyt wysoka krótko ścięta. Zatrzymuje auto na poboczu. Wysiadając mówi do dziewczyny.
— Dobry wieczór. Dagmara?
— Tak.
Grzegorz podchodzi do bagażnika fiata, otwiera wskazując by tam włożyła plecak i torbę. Dziewczyna zdejmuje płaszcz, otwiera drzwi i kładzie na tylnym siedzeniu zielony pikowany płaszcz.
— Ja jeszcze pokieruję, ty usiądź z boku i przywyknij do auta. Jeździłaś kiedyś takim. —
dziewczyna przygląda się kręcąc przecząco głową -Krystyna cię nie uprzedziła? Fiat sto trzydzieści jeden abarth. Z gazem trzeba lekko ostrożnie. Przyzwyczaisz się, wsiadaj drzwi.
Kiedy zamknęła drzwi jeszcze się dopytuje pasażerki.
— Wszystko ze sobą wzięłaś. Byśmy nie wracali.
— Mam wszystko. Pani Krysia powiedziała o samochodzie, że nietypowy.
Uśmiechnął się wchodząc jej w słowo.
— Aaa. Jestem Grzegorz, tak dla pewności. — podaje rękę dziewczynie.
— Dagmara.
— Fotele bardziej sportowe. Dobrze się w nich jedzie, śpi niezbyt.
— Czyli często pan jeździ jako pasażer w tym aucie?
— Nie. Bardzo rzadko. Raczej znajomi na dłuższych trasach narzekają. Ja dziś się przekonam. Ty w ogóle dokąd?
Dziewczyna uśmiecha się odpowiadając.
— Pani Krysia powiedziała bym na razie nic panu nie mówiła. Dopiero za Wrocławiem.
— No dobrze. Powiedziała jeszcze o tematach zakazanych?
— Nie.
— I tak trochę powiedziałaś. Wrocław. Czyli po przekątnej. Byłaś kiedyś na Dolnym Śląsku?
Dziewczyna głośno się śmieje.
— Pochodzę stamtąd. Miałam jechać do cioci pociągiem za tydzień. Pani Krysia dobrze zna moją mamę i jak się dowiedziała, to uprosiła mnie by pojechać dzisiaj. Mam zabrać samochód ze sobą. To prawda?
— Tak. Na jak długo jedziesz?
— Trzy tygodnie. Pan też na tak długo tam jedzie.
— Tam czyli gdzie.
— W swoim czasie się pan dowie. To jak?
— Tego właśnie nie wiem. Mam do ciebie dzwonić gdyby był mi potrzebny pojazd.
— A taak. Już panu podam numer do mnie.
— To później. I gdzie ta ciocia mieszka. Chyba możesz powiedzieć?
— Bartnica. Taki trochę koniec świata.
Grzegorz rusza. Ulice puste, zastanawia się nad pasażerką. Nie chce jej wypytywać gdzie ma go zawieźć. Po głowie zaczynają krążyć najróżniejsze myśli, których nie było jeszcze jadąc do Ostródy. Pojawiły się w chwili kiedy dziewczyna wsiadła do auta. Wyczuwa od niej życzliwość, jest to bardzo dobry znak. Zresztą Krysia nigdy nie podesłała mu żadnej osoby zanieczyszczonej.
Aż do wyjazdu z miasta delektuje się mocną aurą Dagmary. Zastanawia się czy aby na pewno nic ona nie wie na temat jego wyjazdu, czy jest tylko przypadkową osobą. W każdym razie zyskała natychmiast jego zaufanie. Po kilkunastu kilometrach zadaje jej pytanie.
— Podpalasz coś czasami?
— Nie. Nigdy nie paliłam i nie ciągnęło mnie do zielska.
— Myślałem o fajkach.
— Pan pali? Jak nie za często pan weźmie bucha to zniosę to.
— Nie. Ja też nie palę, a Krysia też nie wspominała byś coś paliła. Uprzedziła by mnie. Czujesz, że w środku nie ma zapachu dymu.
— Zauważyłam. Bardzo dba pan o auto. Ile ono ma lat.
— Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty czwarty. Swoje lata ma.
— Jest taki trochę sztywny. Niezbyt wygodny. To znaczy nie. Jest wygodny, ale brak takiego komfortu i tablica rozdzielcza mi się podoba. Jest analogowa?
— Tak. Kiedyś otrzymałem go od Włoszki, takiej starszej pani. Majętnej. Kiedyś z jej synem rozmawiałem i powiedziałem właśnie o takim modelu. Był kiedyś dawno Hiszpański kierowca, nazywał się Atonio Zanini. Startował w Rajdzie Polski, chyba wygrał go trzykrotnie. Jak się nie mylę, to za każdym razem na innym aucie. I wtedy rajd był rozrywany właśnie na Dolnym Śląsku. Nigdy tam nie byłem, a chciałem.
— Chyba zbyt bardzo pan tego nie pragnął.
— Ciągle jakieś sprawy, zadania. Pracowałem głównie na zachodzie. We Włoszech też właśnie. Żadnego fachu nie zdobyłem. Tyle, że trafiałem na uczciwych ludzi i zbierało się w ten sposób na emeryturę. Południową Italię zwiedziłem, a na Dolny Śląsk nie udało się dotrzeć.
— Trochę późno. Jeszcze kilkanaście lat temu było tam takie lekkie zacofanie. Mówię tu o stronie mentalnej. Teraz się to zmieniło, ale chyba tak nie miało być. Niby wszystko się rozwija. Kładzie się nacisk na turystykę, a ona przecież jest gałęzią przemysłu. Jak każdy przemysł niszczy miejsce w którym działa. Tak to odbieram, ale i tak jest ładnie.
— Czyli lubisz tam wracać.
— Uwielbiam to miejsce. To znaczy nie jest to może jakieś jedno miejsce. Tylko liczba najróżniejszych atrakcji jest niemiłosierna. Każdy znajdzie coś dla siebie.
— Jakieś straszne opowieści?
— Z drugiej wojny i sprzed. W Ziębicach Karl Denke. W Ząbkowicach rycerz rozbójnik Kaufung, potwór Frankensztain, grabarze. Zamki, pałace, dwory. W każdej wiosce coś jest. Nawet grobowce. Opuszczone wsie. Ich może tak dużo nie ma, ale parę jest.
— Wracając do tego przemysłu turystycznego, warto wiedzieć coś o ludziach nim zarządzającym. Wiele z tych osób jeszcze na studiach chodziło w glanach. Imprezowali, pokazywali sobie znak pokoju. W pewnej chwili coś się zmieniło i chwycili ster. Okazało się, że ich potrzeby i towarzystwo się zmieniło. Ubrania i imprezy się zmieniły, a im ciągle się zdaje jakby oni się nie zmienili. Uważają, że to co robią, robią dobrze. I tak jest. Nie stawiają sobie pytania, to dobrze, ale dla kogo.
***
Zdał sobie sprawę z braku ruchu auta. Powoli się budzi. Stoją na parkingu. Dagmara kilkanaście metrów dalej rozmawia przez telefon. Grzegorz szybko dochodzi do siebie. Sięga do kurtki po telefon. Jest wpół do szóstej. Jak Dagmara podejdzie spyta się jej gdzie są. Po chwili dziewczyna kończy rozmowę.
— Gdzie jesteśmy?
— Jakiś parking przed Wrocławiem.
— Widać nie szarżowałaś.
— Tylko troszkę. Nadrobiłam ten posiłek w tej chińskiej jadłodajni. Zdrowo pan po nim pospał. I jak fotele?
— Widocznie jakość snu zależy od jedzenia przed nim. Popatrz, nowe odkrycie. Faktycznie nic mi nie doskwiera. Wysiadam i dzwonię do Krystyny.
Wybiera numer. Po chwili Krystyna odbiera.
— Cześć. Witam z Dolnego Śląska. Nie obudziłem?
— Zrobiłam sobie wcześniejszą pobudkę. Dobrze obliczyłam czas waszej jazdy.
— Chyba jesteś w zmowie z Dagmarą. Wiozła mnie jak niemowlę, dopiero co wstałem. Jeszcze z pięć minut pochodzę i biorę się za kierownicę. Gdzie jechać?
— Daga jest obok?
Grzegorz przywołuje dziewczynę ruchem dłoni, ta podchodzi.
— Twoim celem jest pałac w Kamieńcu Ząbkowickim. Zgłosisz się tam. Jak już kogoś znajdziesz z obsługi poprosisz by skontaktował cię z Kasią zarządzającą pałacem. Nie wie po co przyjechałeś, ale pomoże we wszystkim na miejscu. To jest twoja dziupla, na nie wiem jak długo. Spodoba ci się. Miejsce jest obłędne.
— Coś nowego może.
— Nie, nic. To chyba na tyle. Dzwoń w razie czego. Porozmawiamy kiedy uznasz. No wiesz, kiedy uznasz to za niezbędne. Do zobaczenia.
— Cześć i dzięki.
Po zakończeniu rozmowy natychmiast wyjmuje baterie z telefonu. Otwiera bagażnik. Z plecaka wyjmuje folię aluminiową. Owija telefon kilkoma warstwami folii, podobnie robi z baterią. Całość chowa w plecaku, zamyka bagażnik. Zauważa zafrasowaną minę dziewczyny. By przywrócić ją do stanu bardziej przytomnego odzywa się.
— Czasem to konieczne. Tu nie chodzi o śledzenie przez policję czy jakąś szpiegowską aferę. Tego możesz być pewna. Więcej lepiej nie wiedzieć. — zauważa jak ton którym mówi robi na dziewczynie wrażenie -Możemy ruszać czy może jeszcze kilka chwil pobędziemy tu.
— Jeszcze moment. Gdzie planuje pan wysiąść?
— No właśnie. Mam dojechać do Kamieńca Ząbkowickiego. Kojarzy mi się z Podolskim.
Dziewczyna śmieje się.
— Kiedy byłam mała, właśnie miałam pewność oglądając przygody Pana Michała, że to chodzi właśnie o ten sam Kamieniec. Byłam tam kilka razy z rodziną i miałam pewność, że to Kamieniec broniony przez zagończyków. Nie potrafiłam pojąć jak zamek ocalał po wysadzeniu go w powietrze. Kilka lat było to tajemnicą. Dopiero w podstawówce kiedy na lekcji polskiego powiedziałam pani o moich wątpliwościach, ona mi wytłumaczyła i pokazała mój błąd. — przez sekundę spoglądają sobie w oczy uśmiechnięci -Nie pytam o nic. Tylko mówię, ciekawe miejsce. Jeszcze dwie minutki i możemy jechać. Kiedy planuje pan powrót?
Grzegorz wzrusza ramionami dając tym samym znak, że nie chce o tym mówić. Sadowi się w miejscu kierowcy. Przesuwa fotel, ustawia lusterko wsteczne. Przeciąga się kilka razy w każdą stronę, na ile pozwala fotel. Damara wsiada, silnik odpala. Dziewczyna pokazuje kierunek. Grzegorz uśmiecha się sam do siebie, spogląda w lusterko. Kiedy patrzy na Dagmarę uśmiech staje się szeroko, dziewczyna go odwzajemnia.
Auto zna doskonale, tutaj teren jest inny. Dość szybko znajdują się na drodze jeszcze niezbyt zatłoczonej, ale ruchliwej. Trzeba mieć oczy dookoła głowy. Nie tylko by obserwować współuczestników ruchu drogowego, ale też zauważać odmienną architekturę, zagospodarowanie miejscowości. Za jakiś czas pojawiają się i góry. Na razie są odległe, tworzące horyzont. Grzegorz zwraca również uwagę na nazwy miejscowości. Niemcza, natychmiast przypomina mu się lekcja historii i czytanka z polskiego o obronie Niemczańskiego grodu. Szklary i po chwili jest już zjazd na Ząbkowice. Dagmara radzi jechać obwodnicą. Mimo drogowskazów dla odciążenia uwagi Grzegorza, podpowie kiedy skręcać i na jakim pasie ustawić się do zmiany kierunku ruchu. To wszystko ułatwia prowadzenie w nieznanym terenie.
Uwagę kierującego przyciąga ukształtowanie terenu i bliższe góry. Powoli zbliżają się do celu. Przed nimi wyrasta stary kamienny wiadukt.
— Zadziwia mnie ta dawna technika. Każda budowla ma swoją estetykę. Niższy od Stańczyków.
Przejeżdżają powoli, tak by zobaczyć jak najwięcej. Teraz nie zwraca uwagi na kierujących za sobą, jak chcą niech trąbią. Jednak obeszło się bez przynaglania. Jakże to inna miejscowość, szczególnie porównując do swojej wizyty w Dukli. Inny świat.
— Na skrzyżowaniu w lewo, nie rozpędzać się i nie teraz tylko kawałek i w prawo. Teraz spokojnie. O i tu po lewej na tym parkingu pan zawróci i się pożegnamy.
Tak też robi. Na parkingu stoi jedno auto, zatrzymuje swoje. Wysiadają, Grzegorz od razu kieruje się do bagażnika. Wyjmuje wszystkie swoje bagaże stawiając je na ziemi. Dagmara podchodzi dając mu karteczkę z numerem telefonu.
— To już tutaj. Ktoś przyjdzie po pana.
Jeszcze nie zdążył odpowiedzieć kiedy drzwi do renówki otwierają się, wysiada z niej kobieta i kieruje się prosto ku nim.
— Dzień dobry. Pan Grzegorz?
— Tak.
— Jestem Kasia.
Jej szczery uśmiech także ukazuje jej szczerość.
— No cóż. — zwraca się do Dagmary -Szerokiej drogi i szczerze dziękuję.
GNIAZDO
Kasia rusza z parkingu, Grzegorza natychmiast nachodzą odczucia wobec niej. Najmocniej przebija się od Kasi jej naturalna potrzeba pomagania ludziom. Jeśli nie może tego robić na kimś konkretnym potrafi angażować się we wspieranie kogoś kto się napatoczy, a różnie się to skończy.
Jadąc zdaje sobie sprawę iż lepiej było mu się przejść, ale nie wie jaki kawałek jazdy jeszcze przed nimi. Wjechali przez bramę do pałacowego parku. W nim stoi ta przypominająca średniowieczny zamek warowny budowla. Zewsząd otoczona jest starymi parkowymi drzewami. Teraz po lewej pałac się odsłania, widać schody, jakieś konstrukcje. Z prawej też schody prowadzące do fontanny niżej. Jakiś człowiek z taczką jeździ po jej dnie, wkładając do taczki resztki gruzu pozostałe po remoncie. Auto jedzie dalej na tyle wolno by mógł się przyjrzeć miejscu, dla niego i tak za szybko. W tym pędzie, tak odbiera bardzo powolną jazdę Kasi, traci wiele szczegółów charakteryzujących miejsce. Po lewej nieustannie mają pałac, po prawej jakiś budynek, ale to w dole poniżej zbocza. Jest tam też jeziorko. Teraz budowla odsłania mu się po raz kolejny jak warownia z murem obronnym i jednymi malutkimi wrotami. Grzegorz chciałby wyskoczyć by nie być ograniczany konstrukcją auta. Teraz skręcają w lewo. Po prawej jakaś budowa z wysokim postumentem, zatrzymują się przed zamkniętą bramą.
Wysiadają. Kasia otwiera bagażnik i bramę, jednocześnie pytając.
— Jak wrażenia? Całą jazdę milczałeś.
Zakładając kurtkę, plecak i biorąc torbę Grzegorz odpowiada.
— Nigdy o takim zamczysku nie słyszałem. I ten park. Mgła tworzy nastrój. Przespacerowałbym się po nim.
— To zrobimy tak. Zaniesiemy twoje rzeczy tam gdzie są otwarte drzwi i ktoś w nich stoi, za nią są monitory. Tam przebywa ochrona patrząc co dzieje się w pałacu. Ja pojadę, mam sprawę, będę może po dziesiątej. Jak wrócisz ze spaceru to możesz poprosić by któraś z dziewczyn zaprowadziła cię na wieżę, albo przyjdź do mnie na herbatę. Chyba, że rozmowę przełożymy na jutro. Krysia mi wszystko tak ogólnikowo nakreśliła.
— To zostawiam klamoty i idę na spacer. Choć zapowiada się mgliście i może popadać, ciekawie tu.
Kasia w dyżurce ochrony przedstawia Grzegorza mówiąc o jego spacerze i wieży w jakiej będzie nieznany czas przybywał. Razem wracają do bramy zamykając ją. Kasia wsiada do auta, Grzegorz idzie w stronę postawionej na wzniesieniu kolumny na której stoi jakaś postać. Idzie powoli rozglądając się. Panuje delikatny półmrok, jest mgliście i chłodno, ale bezwietrznie. Czasem z gałęzi drzewa odrywa się liść płynąc sobie spokojnie pod inne drzewo, jest cicho i niektóre liście spadając zahaczają o gałązki albo inne liście, trącając je wydają cichutki, ale wyraźny w tej ciszy dźwięk.
Podchodzi do kolumny przyglądając się jej, nie czyta napisów. Chce obserwować i chłonąć. Na czytanie i dokładniejsze poznanie miejsca przyjdzie czas. Teraz obok ma kolumnę, za plecami pałac. Przed nim rozpościera się park. Widać stare drzewa i nowe nasadzenia, zadbane malutkie trawniki. Po prawej jakieś niewysokie konstrukcje ceglane, na przyjrzenie się im też będzie czas. Bardzo powoli idzie dalej, a im jest dalej tym więcej ścieżek przed nim się otwiera kusząc czyś nieznanym i odległym.
Są miejsca gdzie drzewostan jest nieco rzadszy. W tej części jest dziko. Park zamienił się w las z pięknymi dorodnymi drzewami. Tak niezwykła odmiana zaczęła się po minięciu ogrodzenia z siatki. Ta zadbana część też ma swój urok, jednak ta za siatką jest nieokiełznana, pełna barw i kolorów jesieni. Mimo zamglenia i to sporego, jesień tu nie przytłacza. Wręcz przeciwnie, park nasyca swoją atmosferą spacerującego człowieka. Jest on już teraz całkowicie otwarty na to, co miejsce chce każdemu człowiekowi zaoferować i to za darmo, bez pieniędzy, wystarczy być tu i chłonąć, można się zdziwić.
W oddali słychać auta, z drugiej strony życie miasta, ale to wszystko tak odległe, bo we mgle niewidzialne. Choć czasami odgłosy życia poza parkiem nikną na moment. Co chwile skręca w jakąś ścieżkę, niektóre z nich są wąziutkie inne szerokie takie jaką jechał na początku z Kasią. Niepodziewanie budzi się w nim odczucie ucisku i lekkiego rozpychania czubka głowy. Jakaś przestrzeń się otwiera i serce jakby się zapełnia. Na jego twarzy pojawia się naturalny uśmiech. Cały staje się jakby szerszy. Teraz wędruje całkiem bez celu idąc nawet w kierunku wzniesień, którymi nie prowadzą żadne ścieżki.
Mgła gęstnieje. W oddali ktoś idzie, nawet niedaleko, ale tylko słychać jego kroki. Ten człowiek spaceruje w jakimś konkretnym kierunku. Nie po to by się zastanawiać czy coś przemyśleć. Jednak nawet będąc w takim stanie i tak coś od parku otrzymuje w prezencie, może tylko skrócenie drogi, oszczędność czasu.
Nagle niespodziewana myśl wchodzi do wyciszonego umysłu Grzegorza, taka dająca pewność prawdy.
— Dochodzenie na powierzchni prowadzi nigdzie.
Jakby czekał na tę wiadomość, która przemknęła i była całkiem wyraźna, skierowana do niego. Dzięki niej wie, że jest możliwość dotarcia do sprawcy. Nieco podekscytowany przyspiesza kroku. Zaczyna się interesować gdzie jest i którędy do pałacu. Wychodzi na szerszą ścieżkę, widzi idącą nią kobietę wpatrującą się w pobocze chwilami gdzieś dalej. Czeka na nią, ona go zauważa.
— Dzień dobry pani. Którędy najkrócej do pałacu?
— Tą drogą niech pan idzie i w następną w lewo, też taką szeroką, nie w węższe.
— Dziękuję.
Zastawia kobietę wracającą do swoich zajęć, przypuszczalnie szukającej grzybów. Mija dróżkę w lewo tylko węższą. Jednak w nią skręca, mimo uprzedzenia kobiety. Zastanawia się co to zmieni. Zaczyna zastanawiać się czy dobrze zrobi. Postanawia pójść i sprawdzić dokąd ścieżka go doprowadzi. Każdy krok to nowość, niespodzianka, chłonie nastrój. Zauważa coś co przyciąga jego uwagę. Zdaje się widzieć jakieś stare drzewo owocowe, jabłoń może. Nie jest pewien, ale to raczej nie śliwa. Jeśli jabłoń to może mieć chyba ze sto lat. Jest ich kilka rosnących w parku, ale tylko na obszarze kilkudziesięciu metrów. Po chwili jest na kolejnej krzyżówce. Teraz zastanawia się na dobre. By dojść do pałacu najlepiej jest się wsłuchiwać w auta po lewej. Idzie tak zamyślony, aż wyłania się niespodziewanie pałac. Raczej wypadł z zamyślenia i niespodziewanie zauważył budowlę. Teraz trzeba dojść do miejsca gdzie są bagaże.
***
Pomieszczenie niewielkie, jest pewien, że w Polsce w tej chwili niewiele osób przebywa w podobnym miejscu. Jest wysoko w wieży, którą na początku widział z zewnątrz. W pomieszczeniu jest dość przytulnie, jest włączony grzejnik elektryczny. Pani wprowadzająca go na górę uprzedziła o pewnych niedogodnościach. Pierwszą i najważniejszą jest brak toalety w wieży. Więc kiedy chce się siku, jest przygotowana dla niego nowa butelka pięciolitrowa po wodzie mineralnej z dużą nakrętką, którą co dzień lub dwa będzie sobie opróżniał w toalecie na parterze. Jeśli coś grubszego, to jednak toaleta na parterze. Porządki i wyżywienie we własnym zakresie.
Samo miejsce rekompensuje wszelkie niedogodności. Dawni właściciele w dziewiętnastym wieku nie mieli chyba w wieży kibla? Spogląda przez okno. Jest usatysfakcjonowany. Pamięta też o celu pobytu tutaj. Dobrą chwilę jest już sam. Doznaje zadowolenia i już wie, że nie pochodzi ono z niego. Nie jest tylko jego doznaniem. To może być pora rozmowy. Zdejmuje buty i kładzie się na łóżku.
Zagłębia się w sobie. Czuje delikatne rozszerzenie na czubku głowy, serce wypełnia się delikatną pełnią. Chwilę delektuje się tym doznaniem. Jest przyjemne, nie chce zatopić się w przyjemności, trzeba się czegoś dowiedzieć. W myślach mówi.
,, -Dziękuję, że jesteś. Dziękuję za twą pełnię i obecność kochana, pełna swobody i delikatności duszo moja. Mam sprawę, pewnie wiesz, ale muszę to powiedzieć. Chodzi o dziewczynę, która uległa samospaleniu, bez pomocy żywego człowieka. Co do tego doprowadziło, kto za tym stoi.,,
Czuje po tych słowach wchodzenie w inną rzeczywistość w inny stan, podobny do tego przed snem. Ważne by nie zasnąć, zależne to od niego i duszy, czy zechce by półsen przekazał mu wszystko dosłownie.
Już długi czas nie łączył się z duszą. Wiedział od niej, że nie jego jednego stworzyła. Jest to jakieś zwierze na ziemi i jakaś istota rozumna na jakiejś planecie. Wiele czasu poświęcała temu komuś, dbała też o zwierzątko. O niego także, ale już dawno ze sobą nie rozmawiali. Ucieszył się z tego powodu kiedy poczuł jej obecność w parku. Ciekawe, bo dusza to nie on, ani żadne z tych stworzeń o jakich wie. To całkowicie inne istnienie mające swoje podejście do życia, cechy i charakter. Jest kimś innym ode niego, ale doskonale zna cel jego życia, prawdziwy cel.
Jednak przysnął. Coś dotarło, ale zrozumienie było tylko cząstkowe. Ma pretensje do siebie o brak uwagi i taki niewyraźny przekaz informacji. Przecież dusza wie, dlaczego tyle trzeba czasami dobijać się do niej. Postanawia jeszcze poleżeć i postarać się o głębsze połączenie. Przypomina sobie spacer w parku. Tam skąd przyjechał też są piękne tereny, tylko w wirze życia jakoś zapomniał o takim gorącym uczuciu wobec duszy, a o takie uczucie trzeba dbać. Łączność z duszą nie różni się od związku dwojga ludzi, pełnego ciepła zrozumienia i oddania. Tego przez ostatnie dziesięć lat nie było w związku z jego duszą. A jaki ogrom ludzi stracił całkowicie kontakt ze swoją duszą. Ich życie nie różni się od człowieka mającego duszę, ale czegoś im jednak brakuje. Dopiero po odzyskaniu połączenia mogą, ale nie muszą pogłębiać swego z nią związku.
W tych rozmyślaniach poczuł na powrót łączność z duszą. Zaczyna się tym doznaniem delektować. A co z duszą tej dziewczyny? Ta nagła myśl niemal wyrwała go z łóżka. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał, chodziło mu tylko o dziewczynę, o osobowość, która umiera jakąś godzinę po śmierci człowieka. W niektórych przypadkach żyje dłużej. Właśnie skąd ta dusza, co przeszła i dlaczego zdecydowała się na taką śmierć.
Ponownie stara się połączyć z duszą i jej informacjami. Tym razem jest jakiś opór z jej strony. Sama podpowiedziała by zapytać o duszę i teraz się wycofuje? Trzeba się będzie dogrzebywać, albo mocno wsłuchać. Jednak wsłuchiwanie się sprowadza na niego sen twardy.
TROP
Grzegorz schodzi zboczem do bramy pałacowego parku. Pałac ma za plecami. Do samej bramy zostało jeszcze kilkanaście metrów różnicy wzniesień. Niespodziewanie brama się otwiera i wjeżdża przez nią kareta zaprzężona w szóstkę koni, ale widzi ją dopiero za bramą. Przed nią jest tylko jakaś przestrzeń. Po chwili za bramą pojawia się następna kareta. Kiedy widzi trzecią postanawia wracać ile sił, by uprzedzić gospodarza o nagłych odwiedzinach. Jest już za fontanną i ma wbiec na schody prowadzące do pałacu, kiedy kątem prawego oka zauważa spacerującą pod pergolami kobietę. Więc to nie mężczyzna jest gospodarzem. Zaczyna się zastanawiać nad tym skąd taką wiedzę posiada. Kobieta nie patrząca w jego stronę unosi prawą dłoń machając doń palcem wskazującym, by się nie przejmował gośćmi. Moment zastanawia się nad tym skąd to wie. Ta chwila, mniejsza od sekundy zmienia wszystko. Widzi kamerdynera stojącego za głównym wejściem w holu obserwującego innego szwajcara, ale dlaczego szwajcar? Widzi ich obu z zewnątrz. Szwajcar odbiera nakrycia od gości i wiesza je w pomieszczeniu do tego przeznaczonym.
W pewnej chwili widzi kamerdynera, którym jest on sam i nie wie skąd to wie. Zauważa iż ten kamerdyner bez oporów i lęków zaczyna przeszukiwanie kieszenie ubrań gości, wyjmując z nich coś. Nie potrafi dostrzec co to może być. Niespodziewanie otrzymuje odpowiedź, że to karty wizytowe wskazujące na tytuły i nazwiska gości. Teraz widzi dokładnie te nazwiska z tytułami są fotografie, ale one mówią mu najmniej. W kilku przypadkach nie ma kart ani fotografii gości. Jest za to coś znacznie cenniejszego, tak to w tym momencie odczuwa. Są to zdjęcia zamków, pałaców i dworów. W nich przecież żyją całe pokolenia rodów. Ale czy pozna o kogo konkretnie chodzi? Zauważa jak ktoś go obserwuje. To kobieta spacerująca wcześniej pośród pergoli, uśmiecha się do niego. Skądś ją zna.
Czuje dotyk ciepła. Wie co to, to ciepła pościel. Obraca się na plecy nie bardzo wierząc, że to był sen. Kiedy godzi się to zaakceptować jeszcze treść snu nie umknęła, nie rozpuściła się. Jest ciemno. Dobrze pamięta to schodzenie zboczem. Moment zauważenia karet, ale tylko na terenie parku, poza nim ich nie było. Nie było też tego co jest w ciągu dnia. Ważna była postać gospodarza, pognał pod górę by go uprzedzić i dopiero na schodach zorientował się, tym gospodarzem jest kobieta. Dała mu znak by się gośćmi nie przejmował, muszą się dobrze znać, by po jednym geście kobiety tak dokładnie wiedzieć o co jej chodzi. Ten przeskok jest chyba też ważny kiedy zobaczył kamerdynera i wiedział, że widzi siebie, bo szwajcar. Tylko dlaczego szwajcar. No tak, w dawnych czasach w hotelach gości przyjmował szwajcar, ale czy to prawdziwy szwajcar czy tylko funkcja? Jeśli prawdziwy, pochodzący ze Szwajcarii to ktoś biedny. Przecież Prusacy tworzyli z nich oddziały wojskowe w osiemnastym wieku.
Tylko, tylko. Jeśli właśnie ten odbierający ubrania od gości był prawdziwym szwajcarem? Co to ma za znaczenie? Najważniejsze, że Grzegorz w tym śnie bezkarnie i bezwstydnie mógł szabrować kieszenie gości, by dowiedzieć się kim są, ale do czego mu to potrzebne? Jego bezkarność, a nawet wsparcie zapewnia mu ta kobieta machająca palcem pod pergolą. Też jej uśmiech zapewniał zrozumienie tego co robi i pewność bezkarności jej poparcia. W tym zamyśleniu nad szwajcarem, czy to funkcja, czy miejsce z którego tu dotarł, zaczęły się zamazywać w pamięci nazwiska na kartach wizytowych, mniejsza o zdjęcia, one nic mu nie mówiły. Skąd po zdjęciu miał wiedzieć kto to? A zamki, pałace i dwory więcej wskazywały, tylko do czego ta wiedza.
Wstaje z łóżka. Nawet nie wie która godzina, za oknem mrok. Co zrobić, nic nie wyleży. Zapala światło, zaczyna się ubierać. W rzeczach znajduje latarkę przezornie zabraną, potrzebną do takich chwil jak ta. Otwierając drzwi stwierdza, że trzeba ubrać płaszcz.
Spacer w dół schodami tworzy wrażenie przedłużenia snu. Nawet nie próbuje wchodzić w jakieś zakamarki, zbyt słabo poznał pałac by się gdzieś pchać. Spokojnie spacer ten mógłby uznać za przedłużenie snu. Tylko we śnie zwracał uwagę na inne szczegóły, temperatura nie miała znaczenia, nie słyszał też własnych kroków. Tam i tu co innego było ważne. Nie zawraca sobie głowy szczegółami. Teraz w nocy wszystko wygląda inaczej. Pałac pełny jest cieni i świateł z oświetlających go reflektorów, które pozwalają widzieć go z daleka. Im mocniejsze oświetlenie, tym głębsze cienie. Październikowa noc jest bardzo chłodna, zaczyna to odczuwać. Z tego powodu szczegóły snu szybciej, powoli umykają mu z pamięci. Nie zabrał ze sobą z domu dyktafonu, to błąd. Przed wyjazdem go wyjął z torby. Mógł nie zabierać latarki, najwyżej uniknąłby błąkania się się po różnych zakątkach nocą.
Decyduje się wracać, jeszcze raz w myślach tasując wizytówki i fotografie. Wszystko się miesza. Mimo niemal fizycznego doznawania trzymania w ręku tych przedmiotów, co z tego kiedy karty wizytowe zamazują swoje napisy, a fotografie gubią szczegóły.
Wchodząc po schodkach myśli z rozgoryczeniem, co mu po takim śnie. Wszystkiego będzie musiał szukać sam. Dusza zrobiła co zrobiła. Tyle lat się z nią nie kontaktował świadomie, to trudno by chętnie odwdzięczyła się za nagłe przypomnienie jej sobie. Jednak choćby za ten sen powinien być wdzięczny. Z pewnością na coś zwrócił mu uwagę. Na przeszłość! No właśnie. Kiedy sobie przypomniał by zająć się duszą, nie osobowością. To jest sedno. Tylko na co konkretnie sen zwracał uwagę? No właśnie na duszę, ale konkretnie, na co? Na gości? Jeśli on jako kamerdyner szperał w oddanej szwajcarowi kieszeniach garderoby i wyjmowaniem nie monet czy banknotów, a całkiem czego innego, to na to dusza chciał zwrócić jego uwagę. Jednak co z tego, że chciała, jeśli zdjęcia i karty stały się nieczytelne? Tylko czy to jego dusza dopuściła do tego by miał tego nie pamiętać?
Z dawniejszych czasów pamięta właśnie sens snu. Pewne szczegóły były bardzo ważne jeśli je zapisał lub zapamiętał. Teraz portrety i napisy powoli znikają, ale czy one mają sens? Jeśli chodzi o dusze, to może nie pierwszoplanowy. Jednak kiedy pozna się dane osobowe, to tym tropem można pójść dalej, pytając swojej duszy o duszę tamtej osoby. Następnie może zacząć się drążenie i docieranie do bardzo interesujących faktów, z czyhającymi po drodze niebezpieczeństwami. Dobrze, że w pamięci zostały zarysy tych budowli. Nie pamięta tylko czy był tam też pałac w jakim się znajduje. A może Kamieniecki pałac był zwornikiem dla zlotu tych dusz?
Kiedy wstaje rano, to rano jest jeszcze ciemne. Jednak trochę niedospany schodzi do dyżurki z monitorami i panią z ochrony, na śniadanie będzie czas. Po niezbyt długiej rozmowie właściwie o niczym wychodzi do parku. Jak wczoraj jest mgła. Może nie tak gęsta zwiastująca deszcz, którego na szczęście nie było. Teraz jest chłodniej, mgła daje wrażenie, że nad nią jest jednak słońce, które w każdej chwili może się pokazać.
Spacer rozpoczyna inną drogą. Teraz przyglądając się jej widzi ile kosztowała pracy ludzkiej. To nieprawdopodobne. Jest droga szeroka jak ta, którą przyjechał wczoraj. Zdaje mu się iż to jedna z głównych parkowych dróg. Jeden samochód nawet ciężarowy na niej się zmieści. Droga jest ograniczona płaskimi kamieniami ustawionymi na sztorc z obu jej stron. Jezdnie tworzy miliony kamieni i to raczej nie jest pomyłka, ułożonych w poprzek do krawężników, ściśle jeden za drugim. Obecnie są nieco stępione, ale i tak gwarantują znakomitą przyczepność nawet zimą. Idzie i przygląda się efektom ludzkiej pracy. Przecież wzgórze, góra właściwie jest w znaczny sposób uformowania przez człowieka. Nie jest to ingerencja brutalna, ale obecnie tylko ledwo zauważalna.
Zbliża się do buków wysokich i dorodnych. Nagle przez mgłę przebijają się promienie słońca poszatkowane gałęziami, prześwietlające liście każdego drzewa. Sama mgła nadaje miękkość temu widowisku barw promieni i cieni, barw różnorodnych, połyskujących jak klejnoty w skrzyni pirata. Uśmiech pojawia się na twarzy Grzegorza, taki rozpierający pierś, budzący radość i podziw. Ta pogoda, to kolejna odsłona niezwykłej urody miejsca. Następna odsłona piękna i niezwykłej wrażliwości projektantów parku. Czyli idzie w stronę wschodu słońca, pałac jest za plecami.
Pochodziłby sobie jeszcze chłonąc urodę leśnych zakamarków, szczególnie dla duszy każdego człowieka takie naturalne piękno jest najznakomitszym pożywieniem duszy, drugim podobnym jest doznanie miłości, ale w tym przypadku to doznanie płynie w obie strony i czasem można nie wiedzieć czy jest się twórcą tego uczucia, czy odbiorcą. I znaczenia tu nie ma żadnego, miłość to miłość.
Teraz postanawia iść w prawo. Dróżka skręca pod kątem prowadzącym w stronę pałacu. Teraz świetlne widowisko, zmieniające się w każdej chwili zapewnia odmienne wrażenia. Powoli dochodzi do drzewa potężnego i niewiarygodnie rozłożystego. Po prawej stronie rośnie ogromny wiekowy dąb, pewnie pamiętający początki powstania założenia parkowego.
Kiedy wrócił Kasi jeszcze nie było. Pani z ochrony dała Grzegorzowi kopertę podaną jej przez Kasię. Wziął ją i poszedł na wieżę. W pokoju, lub komnatce otwiera ją. Jest zdjęcie i dane dziewczyny z plaży. Więc dokładny trop już jest. Ciekawe kto dostarczył kopertę, nie ma to znaczenia. Patrząc na zdjęcie i datę urodzenia i śmierci, bo ona też tu jest, ze względu na śmierć dziewczyny. Zabiera się do śniadania, są to liofilizaty. Najpierw trzeba się nasycić.
WĘSZENIE
Po śniadaniu schodzi by porozglądać się po pałacu. Po przyjrzeniu się fontannie i pergolom gdzie we śnie zauważył kobietę, stwierdził iż sen tak dokładnie oddawał rzeczywistość. Teraz na schodach ustawił się dokładnie tak jak w nim, nawet dobrał schodek, z którego kątem oka dostrzegł kobietę. Zaciekawiło go nie zwrócenie swojej uwagi w tym śnie, w tym momencie na twarz kobiety. Bardziej zwracała uwagę na jej ruch palca. Oddanie innych szczegółów było dokładne. Teraz sobie przypomina kwiaty na pergolach, że to wszystko wyglądało jak wtedy kiedy było w użytku w dziewiętnastym wieku.
Postanawia znaleźć miejsce gdzie przeszukiwał kieszenie gości i chwilę w której kobieta się do niego uśmiecha. Widział jej twarz, to nie był podstawiony manekin, czasem w snach jest tak, że ktoś we śnie wie i słyszy jak ktoś mówi, tylko to co mówi, mimo nie poruszania ustami, słyszy w swojej głowie, jakby przekaz szedł nie przez dźwięk, a z umysłu do umysłu. Albo widzi się osobę bez twarzy i wie się kto to. Tu, w tym śnie widział twarz kobiety, jej życzliwość i poparcie. Odwrócił się w jej stronę, bo przecież był zajęty czymś innym i nikt prócz niej nie widział co robi. Czyżby miał sojuszniczkę i nie tylko jego dusza chce go wesprzeć w dotarciu do tajemnicy.
Nie doszedł do miejsca gdzie spotkał się uśmiechem i aprobatą kobiety. Okazało się, że odciągnął go odgłos pierwszej wycieczki. To już ta godzina? Zastanowił się. Postanawia dołączyć do wycieczki. W pewnym miejscu kobieta ze snu przedstawiona zostaje przez przewodniczkę na którymś z obrazów. To na pewno ona wspierała go we śnie i dawała wskazówki. Marianna Orańska. Jest oniemiały tak prędkim ujawnieniem się tajemniczej wspomożycielki. Pozostaje jeszcze chwilę pozwalając kilku osobom przejść dalej. Przygląda się jej rysom, postawie. Zastanawia się nad swoim położeniem i czy Pałac w Kamieńcu jest przypadkowo wybrany.
Postanawia nie iść dalej. Może Kaśka już jest i coś więcej mu powie. Tylko jak pytać, by nie wyjść na oszołoma. Po wyjściu na zewnątrz widzi panią z ochrony. Pytana o Kaśkę odpowiada iż jest już chwilę. Przyszła z domu na nogach, mieszka blisko pałacu. Kieruje się do jej biura.
— Cześć Grzegorzu. Jak się spało? — pytanie podkreślone jest radosnym uśmiechem — Duchy nie dokuczały?
— Nie. — jak dobrze usłyszeć takie pytanie -A są tu jakieś? Bo spało się świetnie. Chyba kołysanki śpiewają, jak są.
— Pytam gości. Może ktoś ma talent w przyciąganiu takich istot, kto wie.
— Mnie to nie ciekawi. Mam za to pytanie.
— Słucham.
— Podobizny Marianny Orańskiej, tu w pałacu są tylko reprodukcje obrazów. Może jakieś fotografie?
— Na razie słyszałam o jednej, gdzie z osobą do towarzystwa siedzi pod pałacową ścianą, tam właśnie blisko pomieszczenia gdzie ochrona urzęduje. Drugie tu przy schodach wejściowych przez okno. Jest tam na zdjęciu z mężczyzną przy stoliku. Marianna wchodzi po schodach, ale obrócona jest tyłem do obiektywu. Aparaty tamtych czasów to nie cyfrówki. Nie dało się zrobić zdjęcia z zaskoczenia.
— A czemu odwrócona? Wolała pozować do obrazów? Malarz nie musiał robić retuszy. Portret malował jak chciał pozujący, dawny fotograf musiał sporo nad retuszowaniem zdjęć popracować. Możesz mi coś o niej opowiedzieć?
— Oj tam, oj tam. Pójdziesz z przewodniczką to się dowiesz, tylko pytaj. Dziewczyny mają wiedzę, nie wszystko mówią w czasie oprowadzania, żeby nie zanudzać niezainteresowanych. Możesz spytać po zwiedzaniu, albo porozmawiać z tymi czekającymi na zwiedzanie. A jeśli chodzi o to zdjęcie gdzie jest odwrócona, nie. To o co innego chodziło. Przejdziesz się z którąś przewodniczką to ona powie właśnie przy schodkach. Dziewczyny mają wiedzę. Chociaż jeśli posłuchasz wszystkich, to będzie ci się zdawało, że tych królewien było kilka i opowieści są o kilku zamkach. — tu zaczęli się śmiać, wiedząc, że każdy człowiek ma swój filtr przez, który różnie portretuje tą samą osobę.
— Mam jeszcze jedno pytanie. Gdzie jest prysznic?
— Pokażę zaraz jak wyjdziemy.